BOŻYSZCZE
KOBIET
ROZDZIAŁ 1
Leżąc na nowo
zakupionej, wygodnej kanapie beznamiętnie przeglądał dzisiejszą gazetę. Tak
naprawdę to nie bardzo potrafił się skupić na tekście i zżymał się wracając
wciąż do tego samego akapitu. Był jakiś dziwnie zniechęcony i rozkojarzony.
Właśnie całkiem niedawno zakończył długoletni i niezwykle męczący związek z
kobietą, która podobno była mu pisana. Takie stwierdzenie było bardzo dalekie
od prawdy i bardzo na wyrost. Gdyby tak było, z całą pewnością byliby już po
ślubie tak jak chcieli jego rodzice. Chyba po raz pierwszy postawił im się
okoniem, a oni nie przyjęli tego dobrze. Do tej pory zawsze im ulegał i
właściwie żył pod ich dyktando. Chyba jak tylko się urodził, zaplanowali mu
całe życie. Nie buntował się, bo zawsze wydawało mu się, że mają rację.
Ostatnio jednak diametralnie zmienił zdanie i co gorsza uparcie przy nim trwał.
Nie rozumieli go zupełnie. Nie mogli pojąć jak po pięciu latach związku ot tak
po prostu zrywa i niszczy wszystko, co łączyło go z panną Febo. Przecież miała
być ich wymarzoną synową. Nie mieli pojęcia, że życie z Pauliną Febo to jedno,
wielkie pasmo nieustających awantur. Nie znosił ich. Z natury był spokojnym
człowiekiem. Jednak czara się przelała i któregoś dnia nie wytrzymał. Spakował
walizki i wyniósł się do hotelu oświadczając wcześniej swojej narzeczonej, że
ślubu nie będzie. Nie minął miesiąc, a już wprowadzał się do nowoczesnej
kawalerki w centrum Warszawy. Tu miał ciszę i spokój, i tu mógł wreszcie pomyśleć
i zastanowić się, co dalej.
Postanowił
skupić się wyłącznie na pracy. Ten chory i toksyczny związek skutecznie
wyleczył go z kontaktów z płcią przeciwną, a przynajmniej tak mu się wydawało.
Musiał dać sobie czas i nieco ochłonąć.
Wielbił
kobiety i wcale tego nie ukrywał. To głównie o to miała wieczne pretensje jego
narzeczona zarzucając mu permanentne zdrady. Nigdy na żadnej go nie przyłapała,
ale miała przeczucia. Rzeczywiście nie był jej wierny. Lubił poszaleć w klubach
z jedynym przyjacielem jakiego miał, Sebastianem Olszańskim. On wiernie
dotrzymywał mu towarzystwa w tych często całonocnych eskapadach. Teraz nawet
nie pomyślał, żeby wyjść z domu i zabawić się. Jakoś dziwnie obrzydło mu takie
życie. Na nic się zdały wielokrotne prośby Sebastiana. Permanentnie mu
odmawiał, czego Olszański kompletnie nie potrafił zrozumieć.
Westchnął i
powtórnie wziął gazetę do ręki. – A może
zrobić coś zupełnie innego, niż do tej pory? Może zacząć się ukulturalniać i
dla odmiany zaliczyć jakieś kino lub teatr? – przerzucił kilka stron i
skupił się na repertuarze teatralnym. Wykrzywił usta w uśmiechu, gdy zobaczył
co ma do zaoferowania teatr „Capitol”. - „Bożyszcze
kobiet” Neila Simona. Niezłe. Trochę jakby o mnie. W końcu lepiły się do mnie
jak do miodu szczególnie te, którym fundowałem drinki i tak właśnie mnie
nazywały – sięgnął po telefon i wybrał numer.
- Dzień dobry pani. Chciałem się dowiedzieć,
czy są jeszcze wolne bilety na dzisiejszy spektakl?
- Ma pan szczęście. Dzisiaj zrezygnowały dwie
osoby. Niestety miejsca są w ostatnim rzędzie.
- To nic nie szkodzi. Ja potrzebuję jedną
wejściówkę na nazwisko Marek Dobrzański.
- Załatwione. Proszę przed dziewiętnastą
zgłosić się w kasie.
- Uprzejmie pani dziękuję – rozłączył się i
spojrzał na zegarek, który wskazywał siedemnastą dwadzieścia pięć. – Zdążę. Bez problemu.
Zerwał się z
kanapy i ruszył do sypialni. Przebrał się szybko w elegancki garnitur i po niespełna
pół godzinie wyszedł z domu. Jadąc już w stronę teatru zastanawiał się, czy
znajdzie o tej porze jakieś miejsce na parkingu. Nie było jednak tak źle.
Trochę pomanewrował i wreszcie zaparkował między jakimś Matizem a Mitsubishi
L200. – Terenówką do teatru? - zdziwił
się. - Bryka niezła. Pewnie z tonę towaru
może przewieźć – spojrzał na deskę rozdzielczą swojego Lexusa. Zegar
wskazywał osiemnastą dwadzieścia. – Jest
dobrze. Teraz jeszcze po bilet.
Wysiadł z
samochodu i udał się w kierunku wejścia, przy którym gromadził się niewielki
tłumek. Jednak po chwili był już w środku i odebrał wejściówkę. Nadal miał
jeszcze trochę czasu. Rozejrzał się i zauważył bar. – Może jakaś szybka kawka? – pomyślał.
Wnętrze było
bardzo przytulne. Mnóstwo puf, atłasu, pluszowych elementów dekoracji, luster i
pięknych żyrandoli. Wszystko w czerwono-fioletowych barwach. Zamówił kawę z
expresu i przysiadł na barowym krześle. Rozejrzał się. Niewielu było chętnych
na drinki lub choćby na kawę. Ceny nie były niskie i to odstręczało. Przy
jednym ze stolików zauważył samotnie siedzącą kobietę. Małymi łykami popijała
herbatę z cytryną. – Piękna –
przemknęło mu przez myśl. – Zjawiskowo
piękna. Piękniejszej chyba nie
widziałem.
Kobieta dopiła
swoją herbatę i podniosła się z krzesła. Dopiero teraz mógł docenić jej figurę.
Była niesamowicie zgrabna. Sukienka w czarnym kolorze ozdobiona haftem idealnie
przylegała do jej ciała podkreślając wszystkie krągłości. Splecione w niedbały warkocz
kasztanowe włosy odsłaniały długą szyję.
Przysunęła
krzesło do stolika i zabrawszy z niego niewielką kopertówkę ruszyła w stronę
foyer. Kiedy mijała Marka ich oczy spotkały się na moment, jednak szybko
odwróciła twarz.
- O mój
Boże, ależ ona ma niesamowite oczy. - Wysączył kawę do dna i ruszył w
kierunku wejścia na salę. Bileterka wskazała mu miejsce. Kiedy usiadł z
przyjemnością stwierdził, że tajemnicza nieznajoma siedzi tuż przed nim.
Niewiele zapamiętał
z tej sztuki, choć była bardzo zabawna, o czym świadczyły salwy śmiechu i
gromkie brawa. On ciągle gapił się na tę piękną linię szyi kobiety, jej
odsłonięte ramiona, od których nie potrafił od oderwać wzroku. – Przecież miałem z tym skończyć, a co robię?
Gapię się na nią jak jakiś idiota – rugał siebie w myślach.
Spektakl
dobiegł końca. Publiczność powoli opuszczała salę. Przesuwał się niemal
równolegle do niej, a jednak wyszła przed nim. Była już na zewnątrz, gdy on
przeciskał się przez tłum. Starał się nie tracić jej z oczu. Przystanęła na
chwilę przed szklanymi drzwiami. On miał już przez nie wyjść, gdy dostrzegł jak
z prawej strony wystrzelił jakiś zakapturzony facet, wyrwał jej z dłoni
kopertówkę potrącając przy tym mocno i zaczął uciekać. Upadła, a on nawet się
nie zastanawiał tylko rzucił się w pogoń za złodziejem. Był wysportowany.
Zawsze dbał o kondycję chodząc często z Sebastianem na korty lub pograć w
kosza. Na setkę też miał niezły czas. Napastnik nie był zbyt szybki. Marek
dopadł go w ciągu kilku minut i popchnął mocno. Tamten runął na twarz i odbił
się od twardego chodnika. Dobrzański odwrócił go i zdarł mu kaptur z głowy.
Chłopak nie miał więcej jak piętnaście lat.
- I co gnojku, – wysapał Marek – nie udało
się? To tego teraz uczą w szkołach? Złodziejstwa? – Przyciskając jego klatkę
piersiową kolanem wyjął komórkę z kieszeni i wybrał numer policji. Po
zgłoszeniu incydentu szarpnął szczeniaka za dresową bluzę i ścisnął jego rękę w
nadgarstku.
- Idziemy. I nawet nie próbuj uciekać, policja
zaraz tu będzie. – Nie musiał tego mówić, bo chłopak był mocno wystraszony i
nieco obolały po ataku Marka. Gdy dochodzili do teatru usłyszeli dźwięk syreny.
Marek trzymając ciągle w żelaznym uścisku rękę chłopaka podszedł do kobiety
stojącej bezradnie przed wejściem. Wyciągnął w jej kierunku dłoń, w której
trzymał torebkę.
- Proszę. To chyba należy do pani. Złapałem gówniarza,
a policja już jedzie.
Była
zapłakana. Odebrała kopertówkę z jego rąk i drżącym głosem powiedziała.
- Bardzo panu dziękuję. Dużo by mnie
kosztowało, gdybym jej nie odzyskała. Mam tu wszystkie dokumenty i kluczyki do
samochodu.
- Już dobrze. Proszę się uspokoić. Niestety
będzie pani musiała zaczekać i złożyć wyjaśnienie policji. O, już są.
Chłopak nie
miał przy sobie żadnych dokumentów. Ich wylegitymowano. Opowiedzieli, czego
dopuścił się smarkacz. Ten nie wytrzymał i wybuchnął płaczem. Ukląkł przed
kobietą błagając ją, żeby mu odpuściła i obiecując, że nie zrobi tego nigdy
więcej. Mówił, że to był tylko głupi zakład z kolegami.
- Jak się nazywasz i gdzie mieszkasz?
- Bartek Makowski. Mieszkam tu niedaleko, na
Przechodniej.
– Bartek…
- pomyślała. – Chyba wszystkie Bartki są
do siebie podobne.
- Uczysz się?
- Chodzę do zawodówki. Do pierwszej klasy.
- Nie rób tego nigdy więcej. Chyba nie chcesz
sobie zmarnować życia trafiając do poprawczaka?
- Nie proszę pani. Bardzo panią przepraszam.
- Panowie, – zwróciła się do policjantów –
rezygnuję z oskarżenia. Każdy zasługuje na drugą szansę i ten chłopak też
powinien ją otrzymać. Przepraszam, że fatygowaliśmy panów.
- Jak pani uważa, a ty się pilnuj. Masz
szczęście, że trafiłeś na wyrozumiałych ludzi. Inni nie odpuściliby ci.
Odmeldowujemy się. Dobranoc państwu.
Radiowóz
odjechał. Chłopak stał niepewnie przed nimi i chyba nie za bardzo wiedział, co
ma robić.
- Zmykaj do domu synu. Jest późno, a ty nie
powinieneś szwendać się po nocy.
Bartek
przetarł twarz.
- Jeszcze raz państwu bardzo dziękuję i jestem
wdzięczny, że nie wnieśliście państwo oskarżenia. Rodzice chyba by mnie zabili,
gdyby się dowiedzieli.
- Nie dowiedzą się, a ty idź już.
Kiedy zostali
sami spojrzał na kobietę i powiedział.
- Nie przedstawiałem się pani. Nazywam się
Marek Dobrzański, a pani?
Wyciągnęła do
niego dłoń i syknęła z bólu. Wykrzywiła w grymasie twarz.
- Urszula Cieplak – wykrztusiła. –
Przepraszam, ale ten upadek był bardzo bolesny. Cała ręka mnie boli. To na nią
upadłam.
- To może potrzeba lekarza? Ja chętnie
podwiozę panią na pogotowie.
- Nie, nie, to pewnie tylko stłuczenie.
- To może chociaż odwiozę panią do domu?
- Bardzo pan miły, ale ja mieszkam dość daleko
stąd, a poza tym jestem samochodem. Będę musiała sobie jakoś poradzić, bo nie
chcę go tutaj zostawiać. Jutro będzie mi potrzebny – spojrzała mu w oczy z
nieśmiałym uśmiechem. – Jeszcze raz bardzo panu dziękuję za pomoc. Pojadę już.
Ze zdumieniem
skonstatował, że podchodzi do tej wielkiej terenówki stojącej obok jego Lexusa.
- Takim olbrzymem pani jeździ? – Roześmiała się.
- Uwielbiam go i w dodatku jest bardzo
przydatny. Dobranoc panu.
Wsunęła się do
środka i uruchomiła silnik. Wolno wycofała auto z parkingu i włączyła się do
ruchu. Stał jeszcze chwilę, a potem mocno klepnął się w czoło.
- Ale ze mnie kretyn – powiedział na głos. – Nawet
nie wiem gdzie ona mieszka, nawet nie mam numeru telefonu. Dupek z ciebie
Dobrzański. Dupek do kwadratu.
Wrócił do domu
zły sam na siebie. Kobieta zrobiła na nim ogromne wrażenie i nie mógł przestać
o niej myśleć. – Jak mogłem nie poprosić
to cudo o numer telefonu? Mówiła, że mieszka daleko, a to już przekreśla szanse
na powtórne spotkanie jej. Może w internecie poszukam po nazwisku. Przynajmniej
to zapamiętałem.
Jednak
poszukiwania nie zdały się na nic. Kobiet o takim imieniu i nazwisku było całkiem
sporo. Po marce samochodu zorientował się, że nie powodzi jej się najgorzej,
ale to nawet o krok nie przybliżyło go do jakiejkolwiek Urszuli Cieplak
wyświetlonej na stronie internetowej. Były lekarki różnych specjalności,
nauczycielki, ekonomistki, właścicielki przedsiębiorstw.
Siedział przy
laptopie do północy i wreszcie zrezygnowany zamknął go z hukiem.
W
poniedziałkowy poranek wprost z windy udał się do gabinetu Sebastiana. Musiał
się wygadać i wyżalić. Opowiedział przyjacielowi historię sobotniego
popołudnia.
- No bracie, wpadłeś jak śliwka w kompot.
Nieźle podziałała na twoje zmysły ta panna.
- To nie jest panna z gatunku jaki dobrze
znamy. Jest piękna, elegancka, porywająca. Nie mogę przestać o niej myśleć.
- No to chyba będziesz musiał. Ja nie widzę
sposobu, żeby ją odnaleźć. Przepadło.
Marek pokiwał
smętnie głową. Musiał przyznać rację przyjacielowi, choć widok nieznajomej
ciągle miał przed oczami.
Był początek
sierpnia. Miał trochę spokoju, bo jego była narzeczona wraz z bratem Alexem,
dyrektorem finansowym Febo&Dobrzański wyjechała do Włoch. Ostatnio ciągle
się z nimi kłócił. Był prezesem, od którego zależało bardzo wiele również w
kwestii wydatków ponoszonych przez firmę. Paulina jak co roku, chciała
wyciągnąć od niego pieniądze na bankiet promujący jesienno-zimową kolekcję.
Sprzeciwił się, bo suma jakiej zażądała, była astronomiczna. Miał dość jej
fanaberii i bezmyślnego szastania firmową kasą. Pokłócił się o to strasznie z
obojgiem Febo, bo braciszek stanął po stronie siostry. Nie wskórali też nic u
ojca Marka, Krzysztofa Dobrzańskiego, bo w tym wypadku poparł syna.
Rozczarowani i wściekli postanowili odreagować w ukochanym Milano.
Siedział
wczytany w jakieś statystyki porównawcze, gdy do gabinetu wszedł Olszański.
Przywitał się z nim i usiadł na kanapie.
- Mam nowiny – zagaił. – Wiem, że już od
dłuższego czasu nie jesteś zbyt chętny do udziału w imprezach, ale wczoraj
miałem bardzo miły telefon. Pamiętasz Ankę Gugałę? Drobna, ładna brunetka. Była
w naszej grupie na roku.
- No pewnie, że pamiętam. Niezła laska z niej
była. Nie widziałem jej od zakończenia studiów.
- Ja też, ale właśnie wczoraj zadzwoniła.
Okazuje się, że wyszła za mąż za jakiegoś dzianego faceta. Mają wielki dom w
Rysiowie pod Warszawą. Organizuje spotkanie całego naszego roku i pytała, czy
piszemy się na to. Mówiła, że robi je u siebie, bo jest sporo miejsca i na
pewno pomieścimy się wszyscy. Poza tym wyjdzie taniej niż w knajpie. Ja jestem
chętny, a ty?
ROZDZIAŁ 2
Marek odsunął
się od biurka i podrapał w tył głowy.
- Ja chyba też – mruknął. – Chętnie spotkam
się z nimi. Tak naprawdę to z żadną osobą nie miałem kontaktu. Zniknęliśmy
sobie wszyscy z oczu po rozdaniu dyplomów. Może być całkiem miło. A kiedy to?
- No teraz, w tę sobotę. Chyba nie masz
żadnych planów?
- Nie mam. Oddzwoń do niej i potwierdź naszą
obecność. Zapytaj też o koszty. – Olszański podniósł się z kanapy.
- Naprawdę się cieszę, że się zdecydowałeś.
Zaraz do niej zadzwonię.
Kiedy Sebastian
zamknął za sobą drzwi Marek zamyślił się. To spotkanie mogło okazać się bardzo
udane. Nawet nie miał pojęcia, co aktualnie porabiają jego koledzy i koleżanki.
Tuż po studiach zaczął pracować w firmie ojca i pociągnął za sobą Sebastiana.
Byli najlepszymi przyjaciółmi od pierwszego roku i tak już zostało. Nie
wyobrażał sobie, że przyjaciel może bezskutecznie poszukiwać pracy podczas, gdy
on ma ją już zapewnioną. Pogadał z ojcem, a ten zgodził się go zatrudnić. W
szybkim tempie przeszli przez wszystkie szczeble od najniższego do najwyższego.
Teraz Olszański był dyrektorem HR, a on prezesem, bo ojciec ustąpił ze
stanowiska z powodu choroby wieńcowej i ciągłych kłopotów z sercem.
To sobotnie
spotkanie niosło też nadzieję, że wreszcie przestanie się zadręczać myślami o
pięknej nieznajomej z teatru i skupi się na innych rzeczach.
Następnego
dnia dowiedział się od Sebastiana, że mają się stawić w Rysiowie na godzinę
jedenastą. Anka zaplanowała, że jeszcze przed obiadem będą mogli pogadać i
trochę się sobą nacieszyć po tak długim niewidzeniu. Potem obiad i wspólna
zabawa z pieczeniem kiełbasek i grillem włącznie.
- Przygotowała namioty, w których będziemy
spać, o ile w ogóle ktoś będzie spał tej nocy. Szykuje się niezła wyżerka
bracie.
- O koszty pytałeś?
- Powiedziała, że wyszło po dwie stówki na
twarz. Taniocha. Ja i trzy bym zapłacił, bo czuję w kościach, że będzie super.
Alkohol tylko mamy przywieźć we własnym zakresie, ale przecież to nie problem.
Kupimy kilka zgrzewek piwa i coś mocniejszego.
- Ciekawe, ile osób przyjedzie.
- O to też pytałem. Ma być koło dwudziestu.
Okazało się, że sporo wyjechało za granicę głównie do Stanów i Ance nie udało się
ich ściągnąć. Ale dwadzieścia, to też nieźle. Pojedziemy twoim czy moim?
- Chyba moim. Podjadę po ciebie w sobotę.
Wezmę GPS, bo nie znam drogi.
- To podobno pół godziny stąd. Jakieś
dwadzieścia kilometrów.
W piątek po
pracy wybrali się jeszcze obaj na zakupy. Zaopatrzyli się w ulubione piwo i
kilka butelek dobrego gatunkowo alkoholu. Zapełnili niemal cały bagażnik
Lexusa.
W sobotę
podjechał pod blok Sebastiana i dał mu sygnał na komórkę. Po chwili już witał
się z nim. Obaj ubrani byli w sportowe, niezobowiązujące stroje, bo uznali, że
garnitury krępowałyby ich tylko i nie czuliby się w nich swobodnie. Marek
zabrał się za ustawianie GPS-a.
- To jaki to adres?
- Rysiów czterdzieści. Anka nazywa się teraz
Szymczyk, a właściwie to Gugała-Szymczyk. Zapewniła mnie, że trafimy bez
problemu, bo Rysiów to typowa ulicówka i ich dom też położony jest przy ulicy. Dzieli
go od niej tylko duży podjazd.
Marek zapiął
pas.
- No dobra, ruszamy.
Najgorzej było
się przepchać przez centrum. Mimo wczesnej pory panował dość duży ruch. Ludzie
wyjeżdżali na weekend. Kiedy jednak dojechali do wylotówki z Warszawy było już
znacznie lepiej. Rzeczywiście nie minęło pół godziny, gdy minął pierwsze
zabudowania Rysiowa. Zwolnił trochę i skupił się na numerach budynków.
- Trzydzieści cztery…, trzydzieści osiem…, to
ten następny Seba. Faktycznie w porównaniu z innymi ogromny - wolno wjechał na
podjazd i zaparkował obok innych stojących tu samochodów. – Chyba nie jesteśmy
pierwsi – mruknął. Wysiedli i rozejrzeli się ciekawie. – Ładnie tu. Przywitamy
się najpierw, a potem wyładujemy nasze zapasy.
Ruszyli w
stronę domu, którego drzwi otworzyły się na oścież i wyszła przez nie drobna
kobieta uśmiechając się do nich od ucha do ucha.
- Nie wierzę, po prostu nie wierzę. Marek
Dobrzański we własnej osobie. Dzięki Sebastian, że udało ci się go namówić.
Pokaż no się. Ależ z ciebie przystojniak. Prawdziwe ciacho. Chyba nie możesz
opędzić się od kobiet.
Roześmiał się
na całe gardło, a na jego policzkach wykwitły dwa słodkie dołeczki.
- Nie przesadzaj Aniu. Ty wyglądasz
zjawiskowo. Nic się nie zmieniłaś. Taką cię właśnie zapamiętałem.
- To miłe, że tak myślisz. Fajnie, że
jesteście. Ty też nic się nie zmieniłeś Sebastian. Pożeniliście się? –
Olszański pokręcił przecząco głową.
- Nadal jesteśmy singlami i nadal obaj szukamy
tej jednej jedynej.
Tuż za Anią
ukazał się jakiś mężczyzna. Odwróciła się na dźwięk jego kroków i uśmiechnęła.
- Poznajcie proszę mojego męża Maćka, a to
Maciuś Marek Dobrzański i Sebastian Olszański najwięksi figlarze na roku i
łamacze niewieścich serc. – Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.
- Przywieźliśmy trochę alkoholu, a właściwie
to całkiem sporo. Chcielibyśmy go gdzieś złożyć.
- Zaraz wam w tym pomogę – odezwał się Maciek.
– Impreza odbędzie się na świeżym powietrzu, bo ładny dzień dzisiaj. Są już
przygotowane stoły, grill i miejsce na trunki. Jest też kilka osób… - przerwał
usłyszawszy pisk opon i wyciągnął szyję. – O, Ula już jest. Przepraszam, ale
najpierw tym muszę się zająć.
Na podjazd
wjechał srebrny Mitsubishi L200, a Markowi na jego widok serce zaczęło tłuc się
jak oszalałe. Czyżby miał szczęście? Maciek powiedział „Ula już jest”. Czy to
właśnie ta Ula? Urszula Cieplak? Z napięciem wpatrywał się w samochód. Maciek
podszedł do niego i otworzył drzwi od strony kierowcy.
- Cześć Ula. Masz wszystko?
- Cześć. Mam nadzieję, że wszystko – dobiegło
do ich uszu. – Zaraz się przekonasz.
Kiedy zgrabnie
wyskoczyła z samochodu Marek już miał pewność, że to ona. Dziewczyna z teatru.
Wyglądała inaczej niż wtedy. Ubrana w krótkie, wystrzępione, jeansowe spodenki
i obcisłą koszulkę wyglądała jak nastolatka. Dzisiaj miała rozpuszczone,
sięgające do połowy pleców włosy skutecznie zakrywające, tę długą, łabędzią
szyję. Widok smukłych, zgrabnych nóg niemal powalił go na ziemię. Obrzuciła
wzrokiem stojący nieopodal tłumek. Jej oczy zatrzymały się na Dobrzańskim.
Uśmiechnęła się nieśmiało.
- Witaj Ula – Ania podeszła do niej i cmoknęła
ją w policzek. – Miałaś jakieś trudności?
- Najmniejszych. Catering taki jaki sobie
zażyczyłaś. Trzeba to teraz wszystko przenieść do kuchni.
- Zaraz to zrobimy. Pomożecie nam? – zwróciła się
do Marka i Sebastiana. – Pozwól Ula, że ci przedstawię moich kolegów z roku. To
Sebastian Olszański, a to Marek Dobrzański. – Podała dłoń najpierw Sebie a
potem Markowi. Podniósł ją do ust i ucałował.
- My się już z panią Ulą znamy Aniu.
- Naprawdę? Skąd?
- To prawda. Pan Dobrzański uratował mnie kiedyś
z opresji, za co jestem mu bardzo wdzięczna. Opowiadałam wam jak wybrałam się
do teatru na „Bożyszcze kobiet”. To właśnie wtedy złodziej wyrwał mi torebkę z
rąk, a pan Marek złapał go i odzyskał ją.
- Marek. Po prostu Marek. A ja się cieszę, że
mogłem być wtedy pomocny. Mam nadzieję, że z ręką wszystko w porządku?
- Tak… To
naprawdę było tylko silne stłuczenie.
- To byłeś ty? – Ania była bardzo zdziwiona. –
Ależ ten świat mały. No dobra, a teraz niech każdy weźmie po skrzynce i do
kuchni. Chyba będziemy musieli obrócić jeszcze raz, bo nie zabierzemy się ze
wszystkim.
Powoli zaczęli
przybywać kolejni goście. Gwar rozmów przerywanych głośnym śmiechem rozlegał
się w całej posiadłości Szymczyków. Na tyłach domu ustawione były drewniane
stoły i ławy pod zadaszeniem. Pojawiły się przystawki mające za zadanie
złagodzić nieco skutki alkoholu. Czekano na obiad.
W ogromnej
kuchni Ula i Ania miały pełne ręce roboty. Maciek, Sebastian i Marek zgłosili
się do noszenia potraw. Na pierwszy rzut poszedł czerwony barszczyk z
pasztecikami. Na drugie danie zaserwowano pyzy z kawałkiem pieczeni i
buraczkami. Kiedy zmieciono wszystko z talerzy Marek wykorzystał moment, gdy
Ula była sama w kuchni.
- Szukałem cię Ula – zagaił.
- Nie musiałeś. Przecież cały czas tu jestem –
roześmiała się.
- Szukałem cię po tym incydencie przed
teatrem. Plułem sobie w brodę, że nie spytałem cię o adres ani o numer
telefonu.
- Dlaczego aż tak bardzo ci na tym zależało? –
jej wielkie, chabrowe oczy wpatrywały się w niego ze zdumieniem. Pod wpływem
tego przenikliwego spojrzenia zmieszał się.
- Nie będę owijał w bawełnę Ula i powiem
wprost. Bardzo mi się spodobałaś. Nadal bardzo mi się podobasz. Chciałbym się z
tobą widywać, jeśli oczywiście nie masz u swego boku pana Cieplaka. –
Rozchichotała się na dobre.
- Muszę cię zmartwić. Mam u boku nie jednego,
ale nawet dwóch panów Cieplaków.
Nie rozumiał.
- Jak to?
- Jeden to mój tata, a drugi to brat.
Marka twarz
rozpłynęła się w błogim uśmiechu.
- Więc zgodzisz się ze mną spotykać? Bardzo mi
na tym zależy. Chciałbym cię lepiej poznać.
Spoważniała
nagle.
- Jesteś tego pewny?
- Na dwieście procent pewny – odpowiedział.
- No dobrze… Możemy spróbować, ale uprzedzam,
że mam bardzo przykre doświadczenia z poprzedniego związku i nie chciałabym
powtórki z rozrywki. Bardzo cenię sobie szczerość. Nie znoszę obłudy i
kłamstwa. Tego właśnie wymagam od potencjalnego chłopaka. Szczerości. Jeśli też
taki jesteś, to wspaniale. Jeśli nie, odpuśćmy sobie. Po co później mamy się sobą
rozczarować?
Podniósł do
góry dwa palce.
- Słowo harcerza. Przysięgam ci Ula, że zawsze
będę wobec ciebie szczery. Dasz mi swój numer telefonu?
Impreza
rozkręcała się. Zaczęto tańczyć. Marek poprosił do tańca Anię. Koniecznie
musiał się dowiedzieć czegoś więcej o Uli.
- Jak się poznałyście?
- A czemu pytasz?
- Ona bardzo mi się podoba. Chciałbym się z
nią spotykać wiesz…, na randkach.
Ania nie miała
najszczęśliwszej miny i to trochę go zaniepokoiło.
- No jeśli tak, to musisz o czymś wiedzieć.
Ona nie jest taka jak inne dziewczyny. Jest mądra, bardzo pracowita, niezwykle
inteligentna i bardzo wrażliwa. Długo nie mogła się pozbierać po poprzednim
związku. Facet nie był dla niej. To był cwaniak i obibok. Nigdzie nie pracował
i ciągle wyłudzał od niej pieniądze. Kochała go, więc zawsze mu udzielała tych
bezzwrotnych pożyczek. W końcu okradł ją i uciekł do Niemiec. Zupełnie bez
słowa. Skończony drań. To było jeszcze w czasie ich studiów. Mam tu na myśli ją
i mojego Maćka. To dzięki niemu ją poznałam. Oni znają się od pieluch i od
zawsze są przyjaciółmi. Kończyli te same szkoły łącznie z kierunkiem studiów. Wtedy
obie rodziny żyły bardzo skromnie, żeby nie powiedzieć biednie, ale wspierały
się nawzajem. Ula wcześnie straciła matkę. Ma jeszcze dwójkę rodzeństwa, brata
i małą siostrę. Jest też ojciec dość schorowany, a ona bardzo o niego dba.
Ciężko pracuje, ale ma mnóstwo dobrych pomysłów. Dzięki nim i Maćkowi zbudowała
małe imperium w bardzo krótkim czasie. A wszystko zaczęło się od kuponu
totolotka.
- Kuponu totolotka?
- Mhmm. Kupili kiedyś do spółki z Maćkiem
kupon i wspólnie skreślili na nim numery. Okazały się bardzo szczęśliwe bo
trafili główną wygraną wielkiej kumulacji. Dwadzieścia milionów. Podzielili
się. Maciek wybudował ten dom. Ula również zbudowała swój własny znacznie
większy od tego, w którym dorastała. Tamten sprzedała. Sporą część pieniędzy
przeznaczyli na założenie interesu. Kupili czterdzieści hektarów ziemi. Stoi na
niej właśnie dom Uli, cały kwartał ogromnych szklarni, w których uprawiają
warzywa, jest spory sad i budynek masarni. Oprócz tego stworzyli zaplecze
cateringowe i dostarczają zakładom pracy dobrej jakości ekologiczny catering. Jest
też ogromny, murowany kurnik na tysiąc kur. Nie są trzymane w klatkach, ale chodzą
na swobodzie. Kurnik służy im tylko do spania. Oboje postawili na ekologię i to
bardzo się sprawdza, bo dobrze na tym zarabiają. Ja, od kiedy wyszłam za Maćka
również im pomagam. Pomaga też brat Uli, moi teściowie i kilkanaście osób z
Rysiowa. Zatrudniają tylko miejscowych. Dzięki temu zmniejszyło się tu
bezrobocie. Tutejsi ludzie sporo im zawdzięczają.
Marek słuchał
tego wszystkiego jak bajki. Nie mógł uwierzyć, że ta niepozorna dziewczyna
potrafiła dokonać tego wszystkiego w ciągu tak krótkiego czasu. Nie miała
więcej jak dwadzieścia siedem lat. Jeśli założyć, że studia skończyła w wieku
dwudziestu dwóch, to pięć lat jest niezwykle krótkim okresem, żeby dojść do tak
imponujących wyników. Coraz bardziej go intrygowała i coraz większą miał ochotę
na poznanie jej bliżej. Podziękował Ani za taniec i odprowadził ją do stolika.
Rozmowa z nią dała mu wiele do myślenia.
ROZDZIAŁ 3
Stali wokół
kamiennego kręgu, w środku którego płonęło ognisko. Każdy z gości trzymał w
ręku długi patyk zakończony sporą kiełbasą. Sebastian popatrzył na zamyśloną
twarz przyjaciela.
- O czym tak rozmyślasz Marek? Ciągle nie mogę
się nadziwić jaki z ciebie szczęściarz. Znalazłeś swoją królewnę. Muszę ci
przyznać rację, bo jest naprawdę piękna. Aż oczy rwie. Pozazdrościłem ci
chłopie.
- Na razie nie masz czego zazdrościć.
Poprosiłem ją, żeby zgodziła się widywać ze mną i to jedyne moje zwycięstwo.
Oczywiście cieszę się, że dane mi było spotkać ją ponownie, ale czy coś z tego
wyjdzie, to czas pokaże. Ja bardzo bym chciał, ale tak naprawdę w dużej mierze
zależy to wyłącznie od niej. – Olszański poklepał go po ramieniu.
- Będzie dobrze przyjacielu, będzie dobrze…
W zasięgu jego
wzroku ukazała się Ula. Niosła ogromne tace na mięsiwo usmażone na grillu.
Odłożył swoją kiełbaskę na talerz i podszedł do niej.
- Pozwól Ula, że ci pomogę. Nie wypada, żeby
kobieta dźwigała takie ciężary. Spójrz ile Maciek tego napiekł. Do rana nie
damy rady wszystkiego zjeść. – Maciek uśmiechnął się pod nosem.
- To zjecie na śniadanie. Na pewno się nie
zmarnuje. Nie będę skromny i powiem, że jest pyszne. Na pewno nigdy nie
jedliście tak dobrego karczku, a boczek jest jak poezja.
Kiedy położyli
ostatnie tace na stół Ula powiedziała Markowi, że musi już jechać. Zrobiło mu
się smutno.
- Nie możesz zostać jeszcze trochę?
- Niestety nie. Mam trochę zajęć w domu i im
też powinnam poświęcić nieco czasu. Przyjadę tu jutro rano. Trzeba pomóc Ani w
szykowaniu śniadania a potem obiadu. Będzie mnie potrzebować. Dobranoc Marek i
miłej zabawy. Pójdę pożegnać się jeszcze z Szymczykami.
- Zaczekam na ciebie i odprowadzę do
samochodu.
Stał jeszcze
przez chwilę wraz z nią przy jej terenówce.
- Jesteś niezwykłą osobą Ula i bardzo się
cieszę, że zgodziłaś się na spotkania ze mną. Wiem od Ani, że bywasz mocno
zajęta w ciągu tygodnia, ale liczę na to, że soboty i niedziele masz
luźniejsze.
- Tak naprawdę to nigdy nie ma luzu Marek, ale
ja nie jestem w tym sama. Pewnie wiesz, że zarządzam wraz z Maćkiem małym
kombinatem, jeśli mogę to tak określić, ale mamy też pracowników, na których
zawsze możemy polegać. Jeśli zajdzie taka potrzeba zastąpią mnie.
Odetchnął.
- To wspaniale. Mogę więc mieć nadzieję na
randkę w następną sobotę? Przyjechałbym po ciebie, a potem odwiózł.
- Może być. Jutro jeszcze dogramy szczegóły,
dobrze? Teraz już naprawdę muszę wracać.
Pochylił się i
musnął ustami jej policzek.
- Jedź ostrożnie. Dobranoc.
Jechała ostrożnie.
Nie miała daleko, zaledwie półtora kilometra. Nie przypuszczała, że spotka
tutaj Marka Dobrzańskiego i że wyniknie z tego spotkania coś, co jeszcze
dzisiaj rano uważała za niemożliwe. Nie sądziła, że znajdzie w nim kandydata na
potencjalnego chłopaka. Od czasu Bartka nie spotykała się z nikim. To już
prawie sześć lat jak wyjechał z kraju. Gdyby miała wtedy więcej rozsądku i nie
była aż tak bardzo nim zaślepiona, już znacznie wcześniej pozbyłaby się go ze
swojego życia. Człowiek uczy się na błędach, a ona odebrała tę naukę bardzo
boleśnie. Na szczęście ten okres ma już poza sobą. Może z tym Markiem wyjdzie
coś dobrego? Już wtedy w Warszawie zrobił na niej pozytywne wrażenie. Jako
jedyny rzucił się za tym złodziejem, odzyskał jej torebkę i wezwał policję.
Chciał odwieźć ją na pogotowie. Zatroszczył się o nią. Nie mógł być draniem i
złym człowiekiem skoro tak zareagował. Spodobał jej się jego czyn i on sam.
Miał miłą powierzchowność i ładną twarz. Ciepłe, duże, dominujące w niej oczy i
szczery uśmiech. Sprawiał sympatyczne wrażenie i budził zaufanie. Może wreszcie
i ona trafiła na swoją drugą połówkę? Może to właśnie przy nim jest jej
miejsce? Potrząsnęła głową. Nie, lepiej nie zakładać z góry takich rzeczy. Co
ma być to będzie, a ona jest teraz dużo ostrożniejsza niż wcześniej i zanim
zrobi coś szalonego, na pewno przemyśli to dziesięć razy.
Położyli się
dopiero o trzeciej nad ranem. Ten pomysł Anki, żeby spotkać się po latach był
strzałem w dziesiątkę. Nie mogli się nagadać. Niektóre dziewczyny powychodziły
za mąż podobnie jak niektórzy chłopcy, o ile w ogóle było można tak nazwać to
dorosłe towarzystwo. Mile było powspominać studenckie lata, wspólne wyjazdy i
nerwówkę przed egzaminami.
Namioty, które
przygotowała Ania okazały się wojskowymi pałatkami mieszczącymi po sześć
polowych łóżek. Na każdym z nich leżał rozłożony ciepły śpiwór. Zapakowali się
w nie i niemal natychmiast zasnęli.
O dziesiątej
rano Maciek zrobił im pobudkę. Poinstruował, że w domu są cztery łazienki, w
których mogą wziąć prysznic i przygotowane dla nich ręczniki. Skwapliwie z tego
skorzystali.
Dzień
zapowiadał się równie piękny jak poprzedni. Obsiedli drewniane stoły czekając
na śniadanie. Po chwili ukazała się Anka z Maćkiem niosąc pełne dzbanki herbaty
i kawy. Za nimi szła Ula dzierżąc w obu rękach tace z gotowymi kanapkami. Marek
podniósł się i odebrał je od niej.
- Witaj Ula – uśmiechnął się do niej
wdzięcznie. - Może trzeba wam pomóc? – spytał. Odpowiedziała z uśmiechem
- Dzień dobry. Pomoc chętnie widziana, bo
jeszcze sporo jest do przyniesienia.
- Dziewczyny – zwrócił się do koleżanek –
ruszcie się. Trzeba pomóc gospodarzom. – Podniosło się ich kilka i wraz z
Markiem, Sebastianem, i Ulą ruszyły do kuchni.
- Proszę bardzo – Ula wskazała im stół. –
Talerzyki, sztućce i kubki. Ty Sebastian weź jajka faszerowane, a Marek gorące
parówki. Ja zabiorę keczup, musztardę i chrzan, gdyby ktoś miał ochotę.
Kiedy już
wszyscy zasiedli przy stole Ania uśmiechnęła się szeroko.
- Jak wam minęła noc kochani? Było wam
wygodnie?
- Było bardzo wygodnie! – zaczęli się
przekrzykiwać.
- Miło mi to słyszeć. Mam propozycję. Jeżeli
jesteście zadowoleni, możemy spotykać się tutaj każdego roku o tej samej porze.
Może i tych wyjechanych uda mi się ściągnąć następnym razem. Wczoraj nie było
ku temu okazji, ale dzisiaj muszę nadrobić to niedopatrzenie i przedstawić wam
osobę, dzięki której możemy jeść te wszystkie pyszności. To nasza przyjaciółka
Ula Cieplak. Jest nieoceniona.
Ula wstała
zarumieniona i ukłoniła się wszystkim.
- Bardzo się cieszę, że państwu smakowało. Na
zakończenie śniadania proponuję jabłecznik własnego wypieku. Podobno też jest
niezły.
Późnym
popołudniem zaczęli się rozjeżdżać obiecując sobie, że w przyszłym roku wrócą
tutaj. Powymieniali się adresami i numerami telefonów, żeby już od teraz mieć
ze sobą stały kontakt. Marek i Sebastian opuszczali gościnny dom Szymczyków
jako ostatni. Uściskali Anię, podziękowali Maćkowi. Marek jeszcze chwilę
rozmawiał z Ulą.
- Będę dzwonił Ula w ciągu tygodnia i pewnie
nie będę się mógł doczekać tej soboty. Dziękuję ci za te wspaniałe dwa dni. Do
widzenia.
Jeszcze szybki
całus w jej policzek i już ruszał w kierunku Warszawy. Nie odrywał wzroku od
przedniej szyby i uśmiechał się do swoich myśli. Sebastian spojrzał na niego z
ukosa.
- Twoja mina świadczy o tym, że jesteś
zadowolony z tego spotkania.
- Jestem bardzo zadowolony Seba z obu spotkań.
Miło było ich widzieć po tylu latach. Nie spodziewałem się też, że będę miał aż
tyle szczęścia i spotkam tu Ulę. Dziękuję ci przyjacielu, że wyciągnąłeś mnie
na tę imprezę. Było wspaniale. Najwspanialsze jednak jest to, że Ula zgodziła
się ze mną spotykać. Ciągnie mnie do niej i bardzo chcę ją bliżej poznać.
Wieczorem,
kiedy kładł się już do łóżka, wybrał jeszcze jej numer. Z przyjemnością
usłyszał jej łagodny, ciepły głos.
- Cześć Marek. Dojechaliście szczęśliwie?
- Dojechaliśmy Ula. Ja jestem już w łóżku, ale
musiałem zadzwonić, żeby upewnić się, czy i ty dotarłaś do domu.
- Dotarłam, ale nie kładę się jeszcze. Mam
trochę roboty.
- Podziwiam cię. Wydajesz się niezmordowana.
Nie powinnaś tak ciężko pracować.
- Jestem do tego przyzwyczajona. Żyję tak od
lat i już chyba nie potrafię inaczej.
- Słodkich snów Ula. Niecierpliwie wyglądam
soboty. Zadzwonię jeszcze i to niejeden raz. Lubię słuchać twojego głosu.
Gdyby teraz
miał możliwość ją zobaczyć ujrzałby jej twarz całą w pąsach.
- Dobranoc Marek – powiedziała i rozłączyła
się. Jakoś miło zrobiło jej się na sercu po tym telefonie. Może dzięki Markowi
i ona wreszcie zacznie żyć jak normalna kobieta w jej wieku? Do tej pory praca
pochłaniała ją całkowicie i niewiele miała czasu na przyjemności. Od porzucenia
przez Bartka unikała mężczyzn. Adorowali ją wprawdzie, ale żaden nie przypadł
jej do gustu, bo w każdym doszukiwała się negatywnych cech byłego chłopaka.
Kiedy mieszkali jeszcze w starym domu, częstym jego gościem bywała matka
Bartka, Janina Dąbrowska. Była jak wrzód na tyłku. Namolna, bezczelna i z
ambitnymi planami uczynienia Józefa Cieplaka swoim piątym mężem, a jej synową.
Józef oganiał się od niej jak od natrętnej muchy. Teraz mieli spokój, bo nowy
dom położony był dość daleko od domu Dąbrowskiej, a ona sama nie znajdowała już
siły, żeby przejść pieszo prawie dwa kilometry.
Marek wydał
się Uli inny. Wydał się szczery i to ujęło ją w nim najbardziej. Żar, który
dojrzała w jego oczach tylko umocnił ją w przekonaniu, że spodobała mu się. On
jej również, ale czy z tej mąki będzie chleb, czas pokaże.
W
poniedziałkowy poranek wyszła przed dom i uśmiechnęła się. Sierpień nie skąpił
im dobrej pogody. Dzięki niej na polach przyległych do szklarni dojrzewała
dorodna kapusta, ziemniaki i inne warzywa. Drzewa w sadzie były ciężkie od
ogromnej ilości jabłek, śliwek i gruszek. – Będą
dobre zbiory – pomyślała. Brukselka też obrodziła, ale do jej zbioru miała
jeszcze trochę czasu. Najlepiej było ją zbierać późną jesienią i tego
konsekwentnie się trzymała.
Na podwórku
pojawił się Jasiek, jej brat. Był studentem pierwszego roku ekonomii, ale
zajęcia zaczynał dopiero w październiku. Teraz pomagał w tym wielkim
gospodarstwie.
- Co Ulka, bierzemy Asa? – tak żartobliwie
nazywał wózek terenowy firmy Ausa.
- Bierzemy. Najpierw do biura. Muszę sprawdzić
co z cateringiem na dzisiaj. Potem do szklarni.
W biurze
natknęła się na Szymczyków. Przywitała się i spytała:
- Jakie macie na dzisiaj plany? Ja muszę
rozeznać dzisiejsze dostawy.
- Ja ci pomogę. Rodzice poszli uwolnić kury i
dać im ziarna, a Maciek idzie do szklarni.
- Przyszło trochę zamówień na pomidory i
paprykę. Wezmę dwóch ludzi, a potem pojadę do Warszawy. Chyba, że ty Jasiek też
chcesz jechać?
- Mogę jechać. Nie ma sprawy. Chodźmy w takim
razie.
Zostały same.
Przeszły na zaplecze, w którym uwijało się pięć kobiet szykujących kanapki i
sałatki.
- Jak idzie dziewczyny? – Jak na komendę
podniosły głowy odziane w białe czepki.
- Już kończymy. Franek zatankował i czeka na
parkingu.
- Świetnie się spisałyście. Opakowań
wystarczy?
- Wystarczy. Jest aż nadto.
- W takim razie zostawiamy was. Pójdziemy
jeszcze do masarni. Mieli przywieźć kilka ubitych świniaków.
Wyszły na
zewnątrz. Jednak Ania nie byłaby sobą, gdyby nie spytała.
- Jak ci się podoba Marek? Przystojniak,
prawda?
- Bardzo mi się podoba. Umówiłam się z nim na
tę sobotę. Ty znasz go lepiej to opowiedz mi o nim.
- On i Olszański to była nierozłączna para
przyjaciół przez całe studia i jak widać nadal tak jest. Nadawali na tych
samych falach i obaj zawsze mieli zwariowane pomysły. Byli bardzo lubiani na
roku szczególnie przez tę żeńską część. Obaj przystojni z wesołymi iskierkami w
oczach rwali spojrzenia dziewczyn. Marek szczególnie. Moim koleżankom na widok
tych słodkich dołeczków w jego policzkach miękły kolana. Nie mógł się opędzić
od bab i trzeba przyznać, że pasowało mu to. Olszańskiemu także. Wiele z nich
wykorzystali i porzucali bez skrupułów. Czasami to były prawdziwe dramaty, ale
oni byli młodzi i korzystali z tej młodości i beztroski.
Chyba na
czwartym lub na piątym roku gruchnęła wieść, że Marek ma stałą dziewczynę. Nie
była to żadna z nas. Ona była półkrwi Włoszką. Jak się okazało jego rodzice
byli wspólnikami jej rodziców. Prowadzili firmę odzieżową. Jednak zdarzył się
wypadek, w którym wspólnicy Dobrzańskich zginęli, a oni sami zaopiekowali się
ich dziećmi. Mówię „dziećmi”, bo ta dziewczyna miała jeszcze starszego brata. Rodzice
Marka zaplanowali im wspólne życie. Wmówili mu, że ona jest mu pisana i
zostanie jego żoną. Potem dochodziły już do mnie tylko jakieś strzępy
informacji o nim. Ponoć zamieszkali razem, ale on chyba nie był z nią szczęśliwy.
Do ślubu jednak nie doszło, a wczoraj powiedział mi, że już dawno z nią zerwał,
choć byli ze sobą blisko pięć lat i byli zaręczeni. Teraz jest wolny i nie ma
nikogo. Aż mnie to dziwi, bo zawsze pociągały go piękne kobiety i zawsze koło
niego kręciło się ich mnóstwo. Może się już wyszalał i uspokoił? Może pragnie
wreszcie jakiejś stabilizacji? Niedługo trzydziestka na karku, a Olszański
mówi, że nadal są singlami i nadal szukają tej jednej, jedynej. Może to właśnie
ty jesteś Markowi pisana, kto wie?
ROZDZIAŁ 4
W ten sam
poniedziałkowy poranek wychodząc z windy Marek natknął się na wielki tłum w
holu. Przypomniał sobie, że to dzisiaj ma być sesja do wyboru twarzy kolekcji
jesienno-zimowej. Modelki jak tylko go zobaczyły, obstąpiły go i zaczęły jazgotać
jedna przez drugą. Nie mógł tego znieść. W końcu ryknął na całe gardło.
- Cisza! - Zamilkły jak na komendę. – Czy
wyście zgłupiały już na dobre? Myślicie, że to jakiś bazar? Spokój ma być! Za
godzinę zacznie się sesja. Przez ten czas wypełnicie formularze zgłoszeniowe.
Violetta?!
- Jestem!
Ładna
blondynka przecisnęła się przez ten tłum i stanęła obok niego.
- Masz te formularze? – Kiwnęła twierdząco
głową. - To na co czekasz? Rozdaj je. Jak je wypełnicie, idziecie do Pshemko.
Czarek już pewnie nie może się was doczekać – zakończył złośliwie. Podszedł
jeszcze do recepcji i odebrał pocztę. To było zadanie jego sekretarki, ale ta
często żyła w swoim własnym świecie i nawet nie przyszło jej do głowy, żeby
odbierać korespondencję każdego ranka.
Wszedł do siebie
i rozsiadł się za biurkiem. Uruchomił laptop i zabrał się za przeglądanie
całkiem sporego stosiku kopert. Nie popracował jednak zbyt długo, bo do
gabinetu wsunęła się jedna z modelek – Domi. Na jej widok skrzywił się i ciężko
westchnął.
- Nie powinnaś być już u Pshemko?
Obeszła biurko
i usiadła na jego blacie blisko Marka.
- Mam jeszcze czas, jestem dziesiąta.
Przyszłam, żeby ci powiedzieć, że ta cała sesja jest bez sensu. Przecież wiesz,
że jestem najlepsza i skoro byłam twarzą wiosenno-letniej kolekcji, mogę nią
być i teraz. Pokręcił przecząco głową.
- Nie możesz – wycedził przez żeby. – Za
bardzo się opatrzyłaś.
- Chyba żartujesz! Spójrz na mnie? Czy taka
twarz mogłaby się opatrzeć komukolwiek? – Posłał jej kpiący uśmieszek.
- Zapewniam cię, że mogłaby.
Domi
przysunęła się jeszcze bliżej kładąc mu stopę na kolanie i masując je nią.
- Marco, nie bądź taki. Ze względu na to, co
nas kiedyś łączyło powinieneś mi dać jeszcze jedną szansę.
Odsunął się z
fotelem na bezpieczną odległość.
- Przecież ci ją daję. Masz szansę taką samą
jak te piętnaście innych modelek. Nie będę nikogo wyróżniał, bo tak byłoby
nieuczciwie. I nie przypominaj mi o tym, że kiedyś nas coś łączyło, bo bardzo
staram się o tym zapomnieć. Już nigdy więcej, rozumiesz? Nie jestem
sentymentalny. A teraz zostaw mnie. Mam robotę.
Naburmuszona
wstała z biurka. Obciągnęła bluzkę, której dekolt jeszcze bardziej odsłonił jej
imponujące piersi i wyszła z gabinetu.
To nie był
koniec takich wizyt tego dnia. Miał ich jeszcze dwie. Najpierw przyszła Pati
dokładnie w takiej samej sprawie co Domi, a po niej Klaudia, która uzurpowała
sobie największe prawo do niego. Miał dość.
- Czy wyście się dzisiaj wszystkie zmówiły?!
Jeśli przyszłaś prosić o zostanie twarzą kolekcji, to daruj sobie. Nie będę
nikogo faworyzował. Ciebie również nie.
Podeszła do
niego i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Prezes dzisiaj bardzo zły. Prezes ma fatalny
humor. Ale ja wiem jak to zmienić. Teraz, kiedy pozbyłeś się tej wydry Febo,
moglibyśmy wrócić do siebie Marco. Przecież było nam razem wspaniale. Może
wspólna kolacja połączona ze śniadaniem pomogłaby ci w dokonaniu właściwego
wyboru?
Ścisnął jej
nadgarstki i zdjął ręce ze swojej szyi. Popatrzył na nią wzrokiem, który niemal
wbił ją w podłogę.
- To ty przez łóżko chcesz załatwiać takie
sprawy? Jeśli jeszcze o tym nie wiesz, to muszę ci uświadomić, że już od bardzo
dawna nie stosuję takich praktyk. I powiem ci coś jeszcze. Zrobiłem się dziwnie
odporny na wasze wdzięki. To, co kiedyś nas łączyło, przeszło moja droga do historii
i nigdy więcej się nie powtórzy. Zapewniam cię. Daruj więc sobie tego rodzaju
podchody, bo już na mnie nie działają.
- Nie wierzę w to co słyszę. Nie możesz mnie
tak traktować Marco.
- Nie mogę? A ty jak traktowałaś mnie do tej
pory? Jak maszynkę do seksu, dzięki której będziesz mogła ugrać coś dla siebie.
Te czasy już minęły i pogódź się z tym. Starzejesz się moja droga i niedługo
nie będziesz mogła być twarzą żadnej kolekcji. Spróbuj w innych firmach. Może
tam będziesz miała więcej szczęścia. Czas to największy wróg modelki i dobrze o
tym wiesz.
Zacisnęła z
wściekłości zęby.
- Jesteś wielkim chamem Marco.
- I z takim chamem chciałaś iść do łóżka?
Dzięki Bogu chyba nareszcie zrozumiałaś. Pożegnam cię już. Nie mam całego dnia
na jałowe dyskusje z tobą.
Kiedy wyszła,
usiadł ciężko przy biurku i ukrył w dłoniach twarz. – Czy to nigdy się nie skończy? Czego one jeszcze ode mnie chcą? Na samą
myśl o nich mam odruch wymiotny. Bożyszcze kobiet. Jasssne.
Nie mógł już
dospać do rana. Był podekscytowany myślą, że już dzisiaj się z nią zobaczy.
Przez ten tydzień rozmawiał z nią telefonicznie kilka razy. Ustalili, że
podjedzie pod dom Szymczyków i stamtąd ją zabierze. Zaplanował dla nich całą
sobotę. Miał nadzieję, że nie będzie się z nim nudzić. Już o dziewiątej
parkował na podjeździe Szymczyków. Oni sami wraz z Ulą siedzieli przed domem
pod wielkim parasolem i popijali jakiś sok. Wysiadł z auta i przywitał się z
nimi. Z zachwytem spojrzał na Ulę. Włosy splecione w gruby warkocz i cienka,
letnia sukienka dodawały jej uroku. Wyglądała dziewczęco, niewinnie i pięknie.
- Jesteś gotowa?
- Jestem. Możemy jechać.
- Uważaj na nią Marek, – Maciek uśmiechnął się
do niego – bo to nasz największy, rysiowski skarb.
- Przysięgam wam, że będę na nią chuchał i
dmuchał. Odwiozę z powrotem w stanie nienaruszonym.
Otworzył jej
drzwi od samochodu i pomógł wsiąść. Zapięła pas. Kiedy ruszył, zapytała.
- To dokąd mnie zabierasz?
- Lubisz zwierzęta? – odpowiedział pytaniem.
- Kocham zwierzęta.
- Jest taka ładna pogoda, że pomyślałem o
spacerze w ZOO. Dawno tam nie byłem. Ostatni raz chyba w podstawówce.
- Świetny pomysł, bo ja tam byłam tylko raz,
choć przecież nie jest tak daleko.
- Zamówiłem też stolik w restauracji na
piętnastą. Zjemy dobry obiad i jeśli będziesz miała jeszcze siłę i ochotę, to
pokażę ci park, do którego lubię chodzić. Jest niedaleko miejsca, w którym
pracuję. Czasem w porze lunchu idę pokarmić tam kaczki, albo odsapnąć na
ławeczce. Jeśli uznasz, że jest nudno, to masz mi o tym powiedzieć. Wtedy
wymyślę jakąś inną atrakcję.
- Myślę, że nie będzie nudno. Kocham naturę, a
spacery uwielbiam.
ZOO tętniło
życiem. Ładna pogoda sprawiła masowy napływ Warszawiaków do tego miejsca,
głównie rodzin z dziećmi. Marek kupił bilety i ruszyli wolno. Zupełnie inaczej
wyglądał ogród zoologiczny, niż ten, który zapamiętała z dzieciństwa. Został
rozbudowany. Ładne, duże wybiegi pełne zwierząt przyciągały wzrok. Wszędzie
było mnóstwo zieleni i zadbanych asfaltowych alejek, przy których posadowiono
wygodne ławeczki. Usiedli na jednej z nich usytuowanej w pobliżu stawu, w
którym brodziły ibisy, flamingi i inne egzotyczne ptactwo.
- Opowiedz mi coś o sobie. Tak naprawdę to nic
o tobie nie wiem. Czym zajmujesz się w życiu? Od Ani wiem tylko, że pracujesz w
jakiejś firmie odzieżowej.
- To prawda. Jestem jej prezesem. Firma nazywa
się Febo&Dobrzański. Febo to rodzeństwo, Paulina i Alex. Są moimi
wspólnikami. Firmę przejąłem od ojca, który zarządzał nią wiele lat. Niestety
ze względu na stan zdrowia musiał odejść. Zanim to zrobił zorganizował konkurs.
To była właściwie rywalizacja między mną i Alexem o fotel prezesa, bo innych
kandydatów nie było. Alex miał i nadal ma wielki apetyt na to stanowisko, ale
okazałem się lepszy i to ja je objąłem. Sebastian, którego poznałaś jest
dyrektorem HR i moim najlepszym przyjacielem. Firma szyje modne i drogie suknie
dla stołecznych elegantek z dobrego gatunku zachodnich materiałów. Bardzo dbam
o ich jakość. Poza tym mamy genialnego projektanta Pshemko, wręcz wizjonera i
głównie dzięki jego pomysłom utrzymujemy wysokie miejsce w rankingu firm
zajmujących się tą branżą.
- Pshemko? Ja chyba mam dwie suknie jego
projektu. Kupiłam kiedyś w takim eleganckim butiku.
- To pewnie jeden z dwunastu w Warszawie
należących do nas. Mamy ich jeszcze parę rozsianych po Polsce. Byłaś
kiedykolwiek na pokazie mody? – Zaprzeczyła.
- Nigdy, chociaż lubię ładnie wyglądać i
staram się być na bieżąco.
- W takim razie już dzisiaj zapraszam cię na
pokaz jesienno-zimowej kolekcji, który odbędzie się w połowie września. Może
zachwycisz się jakąś? – rozejrzał się dokoła i dostrzegł budkę z lodami. – Masz
ochotę na lody? Ja mam ogromną. Chodź, kupimy sobie – wstał z ławki i
chwyciwszy jej dłoń pociągnął za sobą.
Miło spędzili
to przedpołudnie. Przy okazji oglądania zwierząt opowiadali nawzajem o sobie i
poznawali się. Przed piętnastą podjechali do Baccaro, przyjemnej i eleganckiej
restauracji, w której Marek zamówił im stolik. Jedząc pyszne dania rozmawiali
jeszcze.
- Wiesz Ula, mamy w firmie bufet i pomyślałem
sobie, czy nie złożyć u ciebie zamówienia na przykład na ekologiczne warzywa
czy owoce, z których moglibyśmy pozyskiwać soki. Zainwestowałbym w jakąś
porządną, dużą sokowirówkę. Widziałem kiedyś takie na mieście. Myślę, że
pracownicy byliby zadowoleni.
- Nie musisz inwestować w taką maszynę, bo ja
mogę dostarczać świeżo wyciśnięte soki w jednorazowych opakowaniach. Mamy takie,
a przydatność do spożycia jest trzydniowa. Posiadamy dość szeroką ofertę i
jeśli jesteś zainteresowany, to możemy się spotkać któregoś dnia i ją omówić.
Ceny są bardzo przystępne.
- Świetny pomysł. Najlepiej byłoby też
zaangażować w to Elę. To dziewczyna, która zarządza u mnie bufetem i chyba
najlepiej jest zorientowana, co najbardziej przypadnie pracownikom do gustu.
Po obiedzie
zamówił jeszcze kawę i po kawałku tortu. Wciąż pozostawał pod jej urokiem.
Sporo się dzisiaj o niej dowiedział i coraz bardziej mu imponowała. Podziwiał
jej zaangażowanie w pracę i najprostsze czynności. Nie chełpiła się wygraną w
totolotka, ale też bez fałszywej skromności mówiła, że ona była tylko środkiem
do tego, co planowali wcześniej z Maćkiem. Wiedzieli, jak wygląda sytuacja na
rynku pracy i nie chcieli zaczynać od rejestrowania się jako bezrobotni. Te
pieniądze spadły im jak z nieba i dzięki nim udało im się rozbudować
przedsiębiorstwo, i zatrudnić kilkunastu Rysiowian.
- Firma nadal się rozrasta, bo otwierają się przed
nami różne możliwości. To bardzo cieszy. Dzięki temu będziemy mogli dać pracę
kolejnym bezrobotnym. To wielka szansa dla Rysiowa.
Słuchał jej
jak natchniony i nie mógł oderwać od niej wzroku. Tu nie było mowy o chęci szybkiego
dorobienia się, ale działania ze szlachetnych pobudek. Jej i Maćkowi chodziło
głównie o to, żeby ludzie mieszkający w tej małej mieścinie nie biedowali.
Pokręcił głową z podziwem.
- Nigdy wcześniej nie poznałem takiej osoby
jak ty Ula. Jesteś kimś naprawdę wyjątkowym i robisz wiele dobrego dla tej
społeczności. Maciek miał rację. Jesteś skarbem i to wcale nie jest przesada.
Zarumieniła
się słysząc te słowa, a on z przyjemnością patrzył na te pąsy, bo wyglądała
cudnie.
- Nie przeceniaj mnie, – powiedziała cicho –
bo to, co robimy z Maćkiem nie jest niczym nadzwyczajnym, a ludzie już są
zmęczeni niedostatkiem i brakiem konkretnej pracy. Gdyby nie ta wygrana, oboje
z Maćkiem bylibyśmy w identycznym położeniu. Wcześniej naszym rodzinom też się
nie przelewało. My żyliśmy ze skromnej renty taty. Szymczykom było trochę
łatwiej, bo mieli dwie renty i tylko Maćka. Jednak zawsze wspierali nas, a my
ich i tak już chyba będzie do końca.
Ujął jej dłoń
i przycisnął do ust.
- Jesteś dobrym człowiekiem Ula. Masz jeszcze
ochotę na spacer? Jeśli tak, to podjedziemy do parku.
- Chętnie.
Zmierzchało,
gdy podwiózł ją pod dom. Pomógł jej wysiąść i rozejrzał się.
- Piękny dom Ula i całkiem spory.
- Pragnęłam, żeby wyróżniał się od tych
betonowych klocków, jakich tu pełno wokół. Kupiłam projekt, bo bardzo mi się
spodobał i zatrudniłam fachowców. Dom jest bardzo wygodny i dobrze nam się
tutaj mieszka. Tata dba o otoczenie. Nie może już ciężko pracować, bo tak jak
twój, ma kłopoty z sercem. Chętnie jednak zajmuje się przydomowym ogródkiem.
Sadzi głównie kwiaty i krzewy ozdobne, bo bardzo je lubi. To dzięki niemu
wszystko jest takie zadbane. Ja kompletnie nie mam na to czasu. Jeśli będziesz
miał ochotę tu jeszcze przyjechać, to oprowadzę cię po naszym królestwie.
Zobaczysz jak to wszystko wygląda.
- Oczywiście, że będę miał ochotę. Przecież
musimy omówić ewentualne zlecenie na wasze dostawy do firmy. Poza tym za bardzo
pociągają mnie twoje piękne, błękitne oczy, żebym miał sobie odmówić następną
randkę. Może jutro?
- Jutro nie mogę. Muszę też trochę czasu
poświęcić rodzinie. Niedziela to jedyny dzień, w którym mam szansę trochę
dłużej pospać i przygotować prawdziwy niedzielny obiad. Poza tym w każdą
niedzielę chodzimy na cmentarz, na grób mojej mamy – spuściła głowę, żeby
zamaskować gromadzące się w jej oczach łzy.
- Wiem Ula…, wiem. Ania mówiła, że odeszła
bardzo wcześnie. Przykro mi. W tygodniu nie chciałbym cię odrywać od zajęć,
więc może w następną sobotę?
- Dobrze, ale myślę, że moglibyśmy się jednak
spotkać w tygodniu chociaż na kawę, bo będę w Warszawie prawdopodobnie w środę.
Pomyślałam nawet, że może wpadłabym do twojej firmy i omówilibyśmy to zlecenie.
Uśmiechnął się
szeroko słysząc te słowa.
- Byłoby wspaniale Ula. Zdzwonimy się jeszcze.
Będę już wracał, bo późno się robi. Dziękuję ci za ten dzisiejszy, wspaniały
dzień. Jestem szczęśliwy – pochylił się i delikatnie ucałował jej usta. –
Przepraszam. Nie mogłem się oprzeć.
- Nic nie szkodzi… - wyjąkała zmieszana. – To
było… bardzo miłe. Dobranoc Marek.
- Dobranoc Ula.
ROZDZIAŁ 5
Wracał ze
szczęśliwym uśmiechem na ustach. Dzisiejszy dzień był wyjątkowy, bo spędził go
z nią. Nie rozczarował się pod żadnym względem. Była piękna, naturalna, bardzo
otwarta i szczera. Niczego nie udawała i miała dobre serce. Żadna z kobiet, z
którymi miał styczność do tej pory nie była taka. One wszystkie były do siebie
podobne. Próżne, egoistyczne i interesowne. Narzucały mu się i chodziły z nim
do łóżka tylko dlatego, że liczyły albo na jego zasobny portfel, albo na
koneksje, które posiadał. Jego narzeczona nie różniła się od nich pod tym
względem w ogóle. Pragnąc zawrzeć z nim związek małżeński też miała w tym
interes. Nie podejrzewał jej o jakieś głębsze uczucie wobec niego. Panna Febo
raczej nie miała żadnych cieplejszych uczuć w stosunku do nikogo. Była
wyniosła, zarozumiała i pogardliwie traktowała ludzi. Jego zresztą też. Miła
była tylko wtedy, gdy chciała coś od niego wyegzekwować. Dziwił się sam sobie
jak mógł przeżyć pod jednym dachem z tą górą obłudy i hipokryzji. – Spaprałbym sobie życie dokumentnie. Nigdy
więcej Pauliny i jej podobnych.
W lusterku nad
głową zauważył policyjnego koguta i usłyszał dźwięk syreny. Zwolnił i zjechał
na pobocze. – Co u diabła? – odkręcił
boczną szybę i czekał na policjanta. Twarz, która ukazała się w oknie była
twarzą kobiety.
- Starszy aspirant Marianna Nec. Proszę
wysiąść i okazać dokumenty – rozkazała. Wysiadł i od razu zapytał.
- Złamałem przepisy? Nie jadę szybko, więc
chyba nie przekroczyłem prędkości?
- Prędkości nie przekroczył pan, ale wyprzedzał
pan na podwójnej ciągłej – podała mu alkomat. – Proszę dmuchać.
- To niepotrzebne. Nie miałem dzisiaj alkoholu
w ustach.
- Ma pan zamiar ze mną dyskutować? –
Uśmiechnął się wdzięcznie do kobiety.
- Ależ skąd? Już dmucham.
W czasie kiedy
to robił kobieta przeglądała jego dokumenty.
- Marek Dobrzański. Gdzieś już słyszałam to
nazwisko. – Oddał jej alkomat i ponownie uśmiechnął się.
- Jestem prezesem firmy odzieżowej
Febo&Dobrzański, wiec może to stąd brzmi znajomo.
- Może – spojrzała na urządzenie. –
Rzeczywiście jest pan trzeźwy. Ma pan szczęście. Nie wypiszę mandatu, ale
proszę bardziej uważać na drodze i trzymać się przepisów. Jeśli przyłapię pana
raz jeszcze, nie będę taka pobłażliwa.
- Obiecuję uważać i dziękuję.
Wręczyła mu
dokumenty.
- Proszę jechać. Dobranoc.
Zanim ruszył
sięgnął po portfel, żeby schować prawo jazdy i dowód rejestracyjny. Jakież było
jego zdumienie, gdy zobaczył wizytówkę policjantki z numerem telefonu. – Kolejna, która uważa mnie za bożyszcze? Co
za idiotka. Niektóre baby są naprawdę głupie jak but – z pasją podarł
kartonik i po chwili włączył się do ruchu.
Zadzwoniła do
niego we wtorek informując, że w środę o dziesiątej będzie mogła przyjechać do
firmy.
- To świetnie się składa Ula, bo o dziesiątej
nie ma w bufecie ruchu i będziemy mogli porozmawiać z Elą. Jak dojedziesz, to
daj mi sygnał na komórkę. Wyjdę po ciebie, żebyś nie błądziła. I…, Ula… Bardzo
się cieszę na to spotkanie. Do zobaczenia.
Zanim
wyruszyła do Warszawy przygotowała próbki soków i kilka pojemniczków
zawierających specjały garmażeryjne, głównie gulasze z podrobów i flaczki. Tuż
przed dziesiątą zaparkowała przy Lwowskiej i połączyła się z Markiem.
- Mógłbyś zejść na parking? Mam trochę rzeczy
do zabrania i sama chyba nie dam rady.
- Już schodzę Ula.
Zjechał na
parter i wyszedł przed budynek. Rozejrzał się i dostrzegł ją po przeciwnej
stronie ulicy. Podszedł do niej z szerokim uśmiechem i na przywitanie uraczył
ją słodkim całusem.
- Witaj piękna. To co mam zabrać? –
Zarumieniona pokazała mu plastikową skrzynkę.
- To trochę próbek, żebyście mieli pojęcie, co
możemy wam zaoferować.
- Świetnie. Chodźmy może od razu do bufetu.
Elę już uprzedziłem i czeka na nas.
Bufet istotnie
był pusty, a Ela z nudów po raz dziesiąty przecierała szkło. Na widok wchodzącego
prezesa uśmiechnęła się wdzięcznie.
- Jesteśmy Elu. Poznaj proszę Urszulę Cieplak,
właścicielkę przedsiębiorstwa ekologicznego w Rysiowie. Przywiozła trochę
rzeczy do spróbowania. Weź talerzyki i sztućce. Zaraz będziemy degustować.
Rozsiedli się przy
dwóch połączonych ze sobą stolikach. Ula wyjęła dokumenty.
- Tutaj jest szczegółowa oferta i dobrze by
było, gdybyście zechcieli się z nią zapoznać, bo zawiera o wiele więcej
produktów niż te, które przywiozłam dzisiaj. To może próbujcie, a ja będę opowiadać.
Mam u siebie dział garmażeryjny. W nim przygotowujemy gorący catering w postaci
gulaszu z serc i wątróbek drobiowych a także z serc, wątroby i nerek
wieprzowych. Oprócz tego flaczki. Robimy też krokiety z mięsem i pierogi z
różnym nadzieniem. Mięsnym, serowym, z kaszą, kapustą z grzybami i szpinakiem.
Również z owocami. Jeśli chodzi o soki to są głównie warzywne, owocowe lub
mieszane na przykład marchwiowo-jabłkowe z trzydniowym terminem przydatności do
spożycia, bez polepszaczy smaku, aromatu, i bez cukru. Wszystko naturalne. Skosztujcie.
Możemy zaopatrywać waszych pracowników w ekologiczne jaja. Są naprawdę niewiele
droższe od tych ze sklepów i zawsze świeże. Ponieważ mamy masarnię, produkujemy
własne wyroby wędliniarskie. Pakujemy hermetycznie małe, śniadaniowe porcje.
Oczywiście ofertę można w każdej chwili poszerzyć, jeśli pracownicy będą
zainteresowani czymś jeszcze. Jesteśmy otwarci na wszelkie propozycje.
- Piekarnię też macie? – Ela wytarła usta, na
których osiadły resztki marchwiowego soku.
- Mamy w planach. Na dzień dzisiejszy
oferujemy jedynie ciasta, głównie drożdżowe z owocami lub szarlotkę.
- To zdecydowanie lepsze niż byle jakie
drożdżówki, czy pączki nie wyglądające zbyt apetycznie.
- To prawda – zgodził się z nią Marek. – Duża
ilość tłuszczu i cukru odstręcza. Co o tym myślisz Elu?
- Garmażerkę wzięłabym w całości, bo jest
pyszna i na pewno będzie na nią zbyt. Przydałyby się jakieś ciekawe sałatki.
Soki świetne, a i ciasto pójdzie jak woda.
Ula
uśmiechnęła się.
- Mamy dużą różnorodność jeśli chodzi o
sałatki. Produkujemy nawet z wędzonym i grillowanym kurczakiem. Są znakomite.
Pakujemy w przeźroczyste, plastikowe pojemniki.
- Właśnie o takie mi chodzi, bo niektórzy
zabierają je po prostu ze sobą.
- No skoro tak, to zostawiamy ci ofertę.
Wybierz z niej to, co uznasz za właściwe i zrób stałe, codzienne zamówienie.
Ciebie Ula zapraszam do mnie do gabinetu. Napijemy się kawy i omówimy warunki
umowy.
Siedzieli na
wygodnej kanapie i popijali z filiżanek aromatyczne espresso.
- I jak ci smakowały gulasze?
- Nie uwierzysz, ale ja po raz pierwszy jadłem
gulasz z podrobów i bardzo mi smakował. Jestem pewny, że tutaj stanie się
przebojem, bo jest i smaczny i tani.
- A ja mam pewną propozycję dla twoich
pracowników, a nawet dwie. Niedługo zacznie się u nas zbiór owoców głównie
jabłek i gruszek zimowych odmian. Potrzebujemy ludzi do zebrania ich. Sad jest
duży i oprócz Rysiowian, których zatrudniam sezonowo, żeby sobie dorobili,
mogliby popracować też twoi ludzie. Zamiast pieniędzy każdy zabrałby sobie do
domu skrzynkę jednych i drugich owoców przez siebie uzbieranych. To samo
chciałam zaproponować w przypadku ziemniaków. Na początku października będą
wykopki. Ziemniaki są ekologiczne i być może na nie znaleźliby się amatorzy? Po
pięćdziesiąt kilo na osobę. To jeden duży worek. Wiesz… takie niewielkie zapasy
na zimę… Co o tym myślisz?
- Genialny pomysł Ula. Na pewno znajdą się
chętni. Nawet transport jestem w stanie zorganizować. W najbliższych dniach
zwołam zebranie i powiem im o tym.
- Powiedz też, że wyżywienie będzie
zapewnione, spanie również. Namioty przydadzą się, bo jeszcze nie będzie tak
zimno. W końcu to tylko jedna noc. Upieczemy świniaka na rożnie, a w
październiku w ognisku ziemniaki. Powinni potraktować to jak frajdę i przygodę.
Zawsze to jakaś odskocznia od miejskiego życia.
- Nie musisz mi mówić Ula. Ja już jestem
podekscytowany. Wcześniej jednak będzie pokaz i tego muszę dopilnować. Przed
nim zawsze jest dużo roboty. Nasz mistrz często ma fochy w nosie i trzeba go
dopieszczać. Jednak pokaz nie będzie kolidował ze zbiorem owoców, bo odbędzie
się dziesiątego września. Przygotuję też zaproszenia dla Ani i Maćka. Może
zechcą w nim uczestniczyć? – przygarnął ją do siebie całując w policzek. –
Uwielbiam cię. Pójdziemy na jakiś lunch? Masz jeszcze czas?
- Możemy iść. Dzisiaj nie śpieszy mi się aż
tak bardzo.
- Wspaniale. W takim razie chodźmy.
Rzeczywiście
uwielbiał ją. W jakiś niewytłumaczalny sposób miała na niego dobry wpływ. Przy
niej uspokoił się i nie był już tak bardzo rozedrgany jak przy Paulinie, a jej
łagodny, ciepły głos działał na jego zmysły kojąco. Nie kokietowała go, nie
uśmiechała się przymilnie, nie nadskakiwała. Czasem zastanawiał się, gdzie on
miał rozum, żeby zadawać się z tymi wszystkimi modelkami, których iloraz
inteligencji był na poziomie pierwotniaka. Im chodziło tylko o jedno. Chciały
go zdobyć, by móc się tym pochwalić przed koleżankami, a on nawet nie pamiętał
twarzy większości z nich. Teraz to jemu zależało, żeby zdobyć zaufanie Uli.
Była mu przychylna i podobnie jak on cieszyła się każdym spotkaniem. Powoli
przyzwyczajał ją do siebie kierując w jej stronę coraz bardziej intymne gesty.
Najpierw dotknięcia dłoni, potem policzka, lekkie jak wiatr pocałunki.
Uwielbiał je. Jej usta były do nich stworzone. Pełne, jędrne i słodkie. Zawróciła
mu w głowie na amen. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek czuł się
podobnie. Popadł w jakiś stan niewyobrażalnej szczęśliwości, wręcz euforii.
Każda myśl o niej dodawała mu skrzydeł i dopingowała go. Miał okazję poznać jej
rodzinę. Był pod niewątpliwym urokiem tych ludzi. Dobrych, prostolinijnych i
szczerych. Długo rozmawiał z Józefem Cieplakiem o jego chorobie. On tak jak i
Krzysztof Dobrzański, od dawna cierpiał na serce. Zaoferował pomoc w dotarciu
do najlepszych specjalistów. Dogadał się z Jaśkiem Cieplakiem, bo mieli wspólną
pasję dotyczącą piłki nożnej. Nawet z małą Betti kolorował obrazki.
Ula
oprowadziła go po swoim królestwie, które zrobiło na nim ogromne wrażenie. Było
tu wszystko od wózków widłowych po maszyny rolnicze i sadownicze. Przede
wszystkim był jednak wielki porządek. Każdy parterowy budynek miał swoje
przeznaczenie. Tu nic się nie marnowało, bo zatrudnieni ludzie dbali o wszystko
jak o swoje. To bardzo dobrze świadczyło o niej, że potrafiła ich tak
zmotywować.
Kochał zagubić
się z nią na łąkach. Kochał trzymać ją za rękę i przedzierać się wraz z nią
przez wysokie trawy, a potem ukryć się w nich i całować ją do utraty tchu.
Na początku
nieśmiało oddawała te gorące pocałunki, co rozczulało go dokumentnie. Była tak
bardzo zażenowana, że wtulał ją mocno w swoje ramiona i ukrywał w nich, jakby
chciał odgrodzić ją od świata. Ten świat umykał. Byli tylko oni i nic więcej
się nie liczyło.
Ubóstwiała
takie momenty, w których mogła się poczuć jak mała, bezbronna dziewczynka. On
był jej tarczą ochronną, za którą zawsze mogła się schować. W Bartku nigdy nie
miała takiego oparcia. To on żerował ciągle na niej jak pasożyt. Jakże inny był
Marek. Przyzwyczaiła się do spotkań z nim. Pragnęła ich tak samo jak jego
żarliwych pocałunków. Powoli uzależniali się od siebie wzajemnie.
Był dziesiąty
września. W otwartych drzwiach Starej Pomarańczarni stał Marek ze swoimi
rodzicami i witali napływających na pokaz gości. Ula trzymała się z tyłu, tuż
za nim. Nie znała nikogo z przybyłych, a wiedziała od Marka, że taki był
właśnie zwyczaj w Febo&Dobrzański. Zawsze prezes witał w drzwiach gości.
Wcześniej
przedstawił jej swoich rodziców. Swoją urodą i skromnością zrobiła na nich duże
wrażenie. Powiedział, że jest jego dziewczyną, ale chyba niezbyt się ucieszyli.
Takie przynajmniej odniosła wrażenie. Potem przyszło rodzeństwo Febo. Alex
ucałował jej dłoń z błyskiem w oku, natomiast Paulina zmierzyła ją lodowatym
spojrzeniem od stóp do głów. Ledwie zdobyła się na kiwnięcie głową i poszła
dalej. Ula wiedziała od Marka, że ona była jego narzeczoną porzuconą tuż przed
samym ślubem. Będąc na jego miejscu też pewnie by uciekła od tej królowej
śniegu. Nikt wcześniej nie potraktował ją z takim chłodem, dystansem i pogardą
jak właśnie panna Febo. Otrząsnęła się na samą myśl.
Ochroniarze
zamknęli już wejściowe drzwi. Marek ujął ją pod rękę i odprowadził na miejsce.
Sam wyszedł na wybieg i krótką przemową zainicjował pokaz.
Podobało jej
się absolutnie wszystko. Siedząca obok niej Ania wzdychała na widok każdej
kreacji. Kiedy przystąpiono do pokazu płaszczy i kurtek nie wytrzymała i
wymogła na Maćku zakup jednego z pięknych płaszczy uszytych z wielbłądziej
wełny. Uli też się spodobał. Stanęło na tym, że złożyły u Marka zamówienia na dwa
identyczne różniące się tylko kolorem.
Bankiet był
równie udany. Wytańczyły się obie ze swoimi partnerami za wszystkie czasy.
Zmęczone, ale szczęśliwe wracały wraz z Maćkiem do Rysiowa taksówką i wciąż
wymieniały między sobą wrażenia z pokazu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz