ROZDZIAŁ 9
Samochód
Uli stał na tym samym miejscu. Istnienie L’AMOUR zależało od tego przestarzałego
wozu. Dużym nietaktem byłoby powtórzenie, że nikt nie ukradłby takiego grata,
więc Marek ugryzł się w język.
- Nie warto zachęcać złodzieja - rzekł tylko.
- Weź kluczyki i chodź do mnie na skromny posiłek.
Ula nie
odpowiedziała, jej wahanie oznaczało, że szuka argumentu, by iść do domu. Marek
nie chciał na to pozwolić, ponieważ uważał, że trzeba oderwać jej myśli od
bolesnej przeszłości.
- Przejrzymy broszury, które podrzuciła mi
pewna życzliwa osoba. Zrezygnowałem z lunchu w restauracji, więc w nagrodę
powiesz mi, jaki warunek chciałaś postawić przed przyjęciem mojego zaproszenia.
Ula
spiekła raka. Tym razem nie był to uroczy rumieniec, tylko gorąca czerwień
wstydu.
- Och, nie... - łudziła się, że zapomniał co
bezmyślnie powiedziała, gdy była na tyle pewna siebie, by się przekomarzać.
Teraz znowu czuła się niepewna, roztrzęsiona.
- Och, tak - Marek był zły na siebie, że
powoduje jej zażenowanie, ale na poły zapomniany, prymitywny i typowo męski
instynkt kazał mu się domagać odpowiedzi.
Ula lekko
wzruszyła ramionami, a Marek pomyślał, że dobrze wyćwiczyła ów gest i robi z
niego użytek, gdy czuje się zagrożona.
- Nic strasznego - spuściła oczy. -
Zamierzałam uciec się do małego coś za coś, żeby nakłonić cię do przyjścia na
jutrzejszą biesiadę dożynkową.
Marek
zrozumiał, że mimo ostrego języka jest boleśnie nieśmiała. Taka kobieta stanowi
najtrudniejszą zdobycz, a mężczyźni z natury są zdobywcami. Przez sześć lat
Marek trwał w uśpieniu, lecz na widok rumieńców, trzepotania rzęs i drżących
ust instynkty obudziły się, doszły do głosu. Miał ochotę ryczeć jak lew.
- Przyjdzie cały Rysiów - pośpiesznie dodała
Ula.
- Wiem..
Zniechęcała
go perspektywa przebywania w sali przepełnionej ludźmi, którzy potrafią
żywiołowo się bawić, ale pociągała go możliwość przebywania z Ulą.
- To jedyna okazja, żebyś spróbował, jak
smakuje mój specjał - dodała półżartem.
- Twoje pierogi, z moimi jeżynami, prawda?
- Tak. Tym większy powód abyś przyszedł - pozornie
była pewna siebie, bezpośrednia, wygadana. To jedynie fasada, bo często chowała
się jak ślimak w skorupie. Marek nie chciał, żeby kryła się przed nim, dlatego
nie uległ pierwotnym instynktom i nie pocałował jej.
- Zastanowię się - obiecał. W głębi duszy
wiedział, że pójdzie. Wyobraził sobie, że siedzi obok Uli na długiej ławie przy
stole uginającym się pod talerzami z ciastem i dzbankami z winem, piwem, sokami
owocowymi. Ula jest rozbawiona, ale przestaje się śmiać, gdy spogląda mu w
oczy. Jej pełne usta są słodkim zaproszeniem. Może obejmie ją i... Będzie
myślał o tym bez przerwy.
- Dobrze, pójdę. Ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Wstąpisz do mnie i coś zjesz. Ty doradzisz
mi, gdzie kupić materiał na altanę, a ja tobie, gdzie szukać dotacji -
wyciągnął rękę - Urszulo czy umowa stoi?
- Tak, panie Dobrzański.
- Zapomniałaś, jak mam na imię?
- Przyjmuje umowę... Marku.
Wiedziała,
że nie powinna się tak do niego zwracać, nie powinna godzić się na jego
warunki. Zamierzała mu pomóc, i chyba już nieco pomogła, ale bezpieczniej było,
gdy zwracali się do siebie oficjalnie. Ironia też jest bezpieczniejsza. A może
to jedynie złudzenia? Zachowywanie dystansu bywa grą, a wszelkie gry prowadzone
przez dwoje ludzi są ryzykowne. Marek wymawiał jej nazwisko pieszczotliwie, ona
też nie mówiła jego nazwiska obojętnie. Osobliwy obrót sprawy. Postanowiła
wyzwolić sąsiada z więzów przeszłości, lecz role się odwróciły i to on ją
wyzwala. Może nawzajem się ocalą?
- Mamusiu, czy będzie przyjęcie? - spytała
Gosia, gdy weszły do ogrodu.
Ula
zrobiła zdziwiona minę.
- Z jakiej okazji?
- Za dwa tygodnie są moje urodziny. Chcę żeby
wszyscy przyszli na moje przyjęcie.
Ula
przystanęła, bo zobaczyła Marka wyrywającego zielsko spomiędzy kamieni na
ścieżce. Zostawiła to zadanie na później, gdy po deszczu wszędzie będzie za
mokro, a tutaj stosunkowo za sucho.
Marek uniósł
głowę i popatrzył na Małgosię.
- Ja też otrzymam zaproszenie?
Dziewczynka
zrobiła wielkie oczy.
- Pan? Przecież to dla małych dzieci.
- Ty nie jesteś mała.
Ulę
zaskoczyło, że Marek umie rozmawiać z dzieckiem, choć nie powinno jej to
zdziwić. Przekonała się już, że jest dobrym słuchaczem. Wiedział kiedy milczeć,
kiedy podsunąć odpowiednie słowo, kiedy zmienić temat.
- Jestem najwyższa w klasie - Gosia
westchnęła. - Mamusia mówi, ze rosnę jak zielsko.
- A jakie? Czyżby stokrotki?
- One są małe - dziewczynka rzuciła torbę z
zabawkami i przykucnęła obok Marka.
Po ścięciu
trawy stokrotki obficie zakwitły. W przeciętnym ogrodzie trawnik jest
jednolicie zielony, lecz w ogrodzie z fantazją trawa jest usiana białymi
gwiazdkami.
- Zaraz panu pokażę - Gosia zerwała kilka
stokrotek. - Widzi pan jakie małe.
- To pewnie rośniesz jak mniszki.
- Nie.
- Więc chyba jak osty.
- Może - spojrzała na matkę. - Osty są
chwastami czy kwiatkami?
- Zależy jakie i gdzie rosną. Zostawię cię z
panem Dobrzańskim i wezmę się do pracy.
Dziewczynka
niepewnie zerknęła na Marka, ale skinęła głową.
- Dobrze. Będziemy robić wianki ze stokrotek.
Umie pan panie...?
- Znajomi mówią do mnie Marco.
- To nie jest imię.
- Po włosku Marek.
- Aha. W mojej klasie jest jeden Marek. Okropnie
nieznośny. Pokazać panu jak się plecie wianek? - nie czekając na odpowiedź,
zaczęła zrywać stokrotki.
Ula
pomyślała, że Marek obiecał pilnować jej córki, lecz nie bawić się z nią lub
słuchać nieustannej paplaniny. Marek zerwał kilka kwiatków i nieudolnie splótł.
- Powiedz mi, jakie ma być to przyjęcie.
Popołudnie
udało się. Podczas pracy Ula na plecach miała promienie słońca, a w uszach
przekomarzania Marka i radosny szczebiot Gosi.
- Czas zrobić przerwę! - zawołał Marek.
Ula
wyprostowała się i zdjęła rękawice.
- Proszę, przyniosłem herbatę. Hmm, coraz tu
ładniej.
- Dziękuję za uznanie i za fachowe wyrwanie
zielska na ścieżce.
- Wstyd mi było leżeć do góry brzuchem, gdy ty
harujesz. Wiesz, ogrodnictwo mi się nawet spodobało, a przedtem nigdy nie miałem
na to czasu - wzruszył ramionami. - Zawsze byłem zaganiany - powiedział to tak,
jakby uświadomił sobie, co tracił, jakby widział swą przeszłość, a nie
teraźniejszość. Ula miała wrażenie, że grunt usuwa się spod jej stóp.
- Po skoszeniu trawnika ogród wypięknieje.
zastanowię się, jakim pestycydem potraktować stokrotki.
- Koszeniem się zajmę ja - rozejrzał się. -
Uważam, że stokrotki dodają trawnikowi uroku.
- Byle było ich w miarę.
- Myślisz, że jestem skąpy i chcę kosić trawę,
żeby zaoszczędzić trochę pieniędzy?
- Nie. Bardzo chętnie odstąpię ci zajęcie,
którego nie lubię. I tak mam dość roboty - przyjrzała się Markowi i
stwierdziła, że po dniu spędzonym na świeżym powietrzu wygląda lepiej. To nie
kwestia opalenizny, ponieważ przyjechał opalony, a jednak wyglądał jakoś
inaczej. Odprężony, bez sztucznego uśmiechu.
- Dziękuję, że wytrzymałeś z moją gadułą.
- Jest urocza, ma bujną wyobraźnię. Nie
wiedziałem, że lalki prowadzą bogate życie towarzyskie - spojrzał na Małgosię,
która chowała zabawki przemawiając do nich. - Możesz być z niej dumna.
Chociaż... Wygłosiła dość krytyczne uwagi o dzieciach w klasie. Oraz o
nauczycielach.
Ula
uśmiechnęła się.
- Zawarliśmy z nauczycielami umowę. Jeśli nie
będą wierzyć we wszystkie bzdury, które usłyszą o nas, my uwierzymy w połowę
tego, co usłyszymy o nich. No, czas na mnie...
- Przepraszam, że cię przetrzymuję. Musisz
przygotować się na biesiadę, prawda?
- Drobiazg - zebrała narzędzia. - Pierogi już
są zrobione, tylko trzeba je ugotować. No i przygotować dzban nalewki
akacjowej. To była specjalność mojego taty. Był mistrzem nalewek.
- Czy przyda ci się pomoc przy dostarczeniu
specjałów na miejsce?
Ula
popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Przemyślałem sprawę.
- Świetnie. Pomoc bardzo się przyda. A zatem
do zobaczenia u mnie o wpół do szóstej.
Ula nie
stroiła się na takie uroczystości. " Biesiada dożynkowa" brzmi
szumnie, lecz to nie jest wielka gala, szczególnie dla osób, które nakrywają do
stołu, a potem sprzątają. Po kąpieli posmarowała się luksusowym żelem od Ani i
Maćka, uczesała się staranniej niż zwykle i pomalowała paznokcie lakierem
bezbarwnym. Wiedziała, że prawie przez cały czas będzie w fartuchu, ale jednak
wypadało ubrać się odświętnie. Wyjęła z szafy wzorzystą spódnicę oraz haftowaną
bluzkę z dużym dekoltem. Ubrała się i poszła do lustra. Z rozpuszczonymi
włosami i w wydekoltowanej bluzce wyglądała jak dziewczyna idąca na spotkanie z
ukochanym. Prychnęła niezadowolona. - Od
razu wszyscy się domyślą... Maciek oczywiście pierwszy. A jeszcze gorzej, że i
Marek. - Prędko związała włosy gumką i włożyła inną bluzkę, kolorystycznie
pasującą do spódnicy, Haftowana zostanie oddana na wyprzedaż, skąd zresztą
pochodziła. - Zachciało mi się włożyć
buty na wysokich obcasach. Też pomysł! - Zsunęła szykowne sandały i włożyła
zwyczajne pantofle na niskich obcasach.
Kończyła
czesać Gosię, gdy rozległo się pukanie.
- Otwarte.
Była
zadowolona, że jest zajęta.
- Przyszedłem za wcześnie?
Gdy Ula
spojrzała na wysoką sylwetkę o szerokich ramionach i długich nogach, ogarnęło ją
podniecenie. Zacisnęła pięści. Córka odebrała to jako zakończenie czesania. Zeskoczyła
z krzesła i podbiegła do gościa.
- Lalki naradziły się z misiami i wyślą panu
zaproszenie.
- Gosia! Jeszcze nie skończyłam.
- Przyjdzie pan?
Ula
usłyszała w głosie córki błagalna nutę i przestraszyła się. Groziło im
niebezpieczeństwo, którego nie przewidziała. Markowi brakowało żony. Małgosi
brakowało ojca. A jej samej?
- Małgorzato, siadaj!
- Mogę zawieźć pierogi?
- Bardzo proszę. Są w kuchni na tacy. Uważaj,
bo jeszcze gorące. Dąbrowska i Ania już tam będą i powiedzą ci, gdzie je
położyć.
- Przyjadę po was. Gosiu, o przyjęciu
porozmawiamy jak wrócę. Dobrze?
- Tak.
Dziewczynka
uparła się, że pójdzie w wianku uplecionym przez Marka.
Przez pół
wieczoru Ula była w rozterce. Pragnęła trzymać się z dala od Marka, aby chronić
siebie i córkę. Lepiej nie oczekiwać zbyt wiele. Z drugiej jednak strony,
chciała być blisko, by chronić go przed kłopotliwą ciekawością obecnych. On nie
potrzebował jednak opieki. Odnowił dawne znajomości i chętnie ze wszystkimi
rozmawiał. Ula odprężyła się i uznała, że pragnienie, żeby chronić Marka,
okazało się śmieszne. Był dojrzałym człowiekiem, przez wiele lat obracał się
wśród egzotycznych ludów. Nie potrzebował opiekunki. Wręcz przeciwnie! Zdawał
się nie zauważać jej obecności.
- O, nareszcie cię znalazłem! - zawołał
Maciek. - Zabieram dzieci do domu i Zuzka chce, żeby Gosia u nas nocowała. - Ula
była w kuchni. Ukryła się tam, żeby nie zdradzać się przed nikim ze swoimi uczuciami.
- Pozwolisz jej?
Zdziwiła
się, że przyjaciel uprzejmie pyta, zamiast oznajmić, że zabiera chrześnicę.
- Tak. Jeśli nie sprawi kłopotu.
- Nigdy nie sprawia kłopotu. Dziewczyno, co ty
tu robisz?
- Jak to co? Sprzątam.
- Zostaw. To nie twoja działka. Rozkład zadań
wisi na ścianie - Maciek wskazał listę, na której nie było Uli.
- Ale ja zawsze...
- Dość już zrobiłaś, teraz czas na zabawę.
- Przecież się bawię.
- Sama? Tutaj? A tam pewien przystojny
mężczyzna jest oblegany przez te kobiety, których mężowie nie trzymają krótko.
Wybacz, ale nie rozumiem.
- Uważasz, że powinnam prowadzić go za rękę?
- Ulka, przecież przyjechał z tobą.
- Raczej tylko pomógł mi przywieźć różne
rzeczy. Przez cały wieczór nawet na mnie nie spojrzał.
- A ty patrzyłaś na niego? Jedni stale patrzą
na siebie, inni nie. Czasami to drugie jest bardziej wymowne - nie wiadomo jak
Ula znalazła się w objęciach Maćka.
- Przepraszam. Bardzo cię przepraszam Maciek.
Ty zawsze masz rację.
- Szczególnie, gdy chodzi o ciebie - Maciek
pogłaskał ją jak małe dziecko. - Miałem rację, gdy zaryzykowałem, chociaż
wszyscy patrzyli na mnie jak na szaleńca. Ale mylili się. Przez to, że
trzymałem cię tak blisko siebie, nie mogłaś rozwinąć skrzydeł. Co do Marka, też
się pomyliłem. Powinienem mieć więcej wiary w ciebie. To ja muszę ciebie
przeprosić.
- Nie masz za co - Ula otarła łzy i
uśmiechnęła się. - Tylko wciągałam Marka do rozmowy. Nawet, gdy nie chciał mnie
słuchać, gadałam.
- Jak ja do ciebie.
- Usunęłam trochę chwastów, roślina dostała
słońca i może rosnąć.
- Właśnie o to chodziło. Ważne, że
zrozumiałaś, co trzeba zrobić i odważnie wykonałaś trudne zadanie. Zaraz na
początku Ania odwiedziła Marka i nie poznała go, bo tak mizernie wyglądał. Nie
przypominał pewnego siebie prezesa warszawskiej firmy modowej, w której kiedyś
pracowała.
- Wcale nie wyglądał tak źle - zaprotestowała
Ula. - No, ale ja nie widziałam, go w czasach, gdy był szczęśliwy i wiódł
idealne życie.
- Nikomu nie wiedzie się idealnie. Gdyby
zadowolenie z życia było zagwarantowane, nie mielibyśmy do czego dążyć. Pewnie
wciąż mieszkalibyśmy w jaskiniach. Marek musiał przekonać się, że życie znowu
może być dobre. Widziałem, jak na ciebie patrzy. On jest w połowie drogi.
- Ale Małgosia...
- Wiem, że go lubi, bo powiedziała mi, jak
spędziła czas w ogrodzie.
- Boję się, że za bardzo mi na nim zależy i że
Gosia zbyt go polubiła.
- Też się obawiałem, bo byłem pewny, że
będziesz cierpiała. I że jeśli tak się stanie, nie poradzisz sobie z uczuciami.
Byłem nadopiekuńczy. Jestem egoistą, bo chciałem, żebyś tu została, żebyś nie
zabierała nam Gosi. Obiecałem to twojemu ojcu, że nie pozwolę, abyś
kiedykolwiek cierpiała. Teraz wiem, że cierpieć będziesz na pewno tylko w
jednym przypadku - jeśli cofniesz się przed ryzykiem.
- Człowiek nie powinien uciekać, czy chować
głowy w piasek. Gdy poznałam Marka, zrozumiałam, że wciąż uciekam...
- Oboje dowiedzieliście się czegoś
pożytecznego i czas tę wiedzę przełożyć na praktykę. Jesteście inteligentni,
więc sądzę, że ze wszystkim się szybko uporacie. Przyniosłem coś co się przyda.
Proszę.
Speszona
Ula podziękowała, odszukała Gosię, a potem długo stała przy drzwiach, patrząc w
ślad za odjeżdżającymi. Miała nieprzepartą ochotę iść do domu i zapomnieć o
tym, że musi uciekać.
Marek
siedział w głębi sali. Wiedziała, że wszyscy będą ją obserwować, gdy pójdzie w
jego stronę.
- Myślałem, że chcesz zniknąć beze mnie - obejrzała
się. Marek stał obok. Ucieszyła się, że nie musi iść przez całą salę.
- Wcale nie chciałam zniknąć. Pożegnałam się z
Gosią, która pojechała do Szymczyków. Ona i Zuzia są jak papużki nierozłączki.
Przez rok chowały się w jednym pokoju razem. Masz już dość?
- Rozmów tak. Bałem się , że do końca
zostaniesz w fartuchu i nie będę miał okazji poprosić cię do tańca.
- Do tańca? - szczerze zdziwiła się Ula. - Nie
musisz się poświęcać, naprawdę.
- Dajesz mi kosza?
Ula
popatrzyła na salę. Przy dźwiękach spokojnej muzyki tańczyło kilka par. Nie
wiedziała, czy cieszyć się, że Marek ją obejmie, przytuli. Pomyślała, że dobrze
byłoby przestać uciekać, znaleźć przystań w jego ramionach.
- Nie, ja tylko...
- Tylko co?
- Nigdy tu nie tańczyłam.
- Czy w Rysiowie są sami ślepcy?
- Skądże - zarumieniła się zażenowana. -
Zwykle przez cały czas byłam w kuchni i wcześnie wracałam do domu ze względu na
małą. Tym razem jakoś inaczej rozplanowano obowiązki.
Marek
uśmiechnął się.
- Już dawno nie tańczyłem, więc jesteśmy w
podobnej sytuacji. Będziemy nawzajem się instruować. Ty tu kładziesz rękę, -
położył jej dłoń na swoim ramieniu - a moja, jeśli dobrze pamiętam, powinna być
tutaj. Czy, jak dotąd, postępuję prawidłowo?
- Chyba tak - szepnęła Ula ledwo dosłyszalnie.
- Będzie lepiej jeśli się przysuniesz.
Ula
zamrugała. Starała się skupić na tym, co Marek mówi, a nie na jego ustach.
Przesunęła się o centymetr.
- Trochę bliżej.
Stał bez
ruchu, aby jej zostawić decyzję. Ula przesunęła się zaledwie o dwa centymetry,
ale odległość od Marka wydała się jej niebezpiecznie mała.
- Sądziłam, że nikt tak nie tańczy.
- Wszystko inne to udawanie, tylko rytmiczne
podrygi. Ty robisz pierwszy krok.
Ula
ruszyła w stronę sali.
- Nie tam. Widzę, że jednak mężczyzna musi
przejąć inicjatywę - objął ją i poprowadził na pusty taras. - Tu mniejszy tłok.
Trochę
przesadził!
Milcząc,
tańczyli w takt romantycznej melodii. Powoli zapadał zmierzch.
- Ula - odezwał się Marek.
- Słucham?
- Pierogi były pyszne.
- Dziękuję.
Ośmieliła
się oprzeć głowę na jego ramieniu. Gdy muzyka ucichła, zdziwiła się, że pod
nogami mają trawę zamiast betonu.
- Proboszcz prosi, żebym wygłosił pogadankę o
walce z głodem na świecie. Obiecałem...
- Możesz wykupić się hojnym datkiem.
Marek
stanął i spojrzał na nią zaskoczony.
- Naprawdę?
- To jego stara sztuczka. powinnam cię
uprzedzić, że nasz proboszcz nie zna wstydu.
Marek
przyciągnął ją do siebie.
- Cieszysz się, że namówiłaś mnie na
przyjście?
- Wcale nie namawiałam.
- Czyżby?
Ula
uniosła głowę. Marek długo patrzył w jej błękitne oczy.
- Ula - rzekł ciszej.
- Co?
- Lubię dźwięk twojego imienia.
Poczuła
muśnięcie ust na policzku.
- Ula...
- Tak?
Pocałował
ją w usta. Bardzo delikatnie, a mimo to świat zawirował, a ciało zastygło w
oczekiwaniu na coś więcej. Marek zrozumiał to i następny pocałunek był inny,
również delikatny, ale pytający, a jednocześnie zapraszający. Ula rozchyliła
wargi. Pocałunki obudziły w niej uczucia, które tłumiła. Przeżywała coś, o czym
czytała, ale nie wierzyła, że istnieje. Zrozumiała potęgę pożądania, moc, która
sprawia, że ludzie stawiają wszystko na jedną kartę, gdy ktoś przemówi do ich
serca.
- Na tę chwilę czekałem przez cały wieczór -
szepnął Marek.
- A ja przez całe życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz