ROZDZIAŁ 7
- Pani Sosnowska...
Zniknęła
za wysokim żywopłotem oddzielającym ogród warzywny od tego z kwiatami. Marek
nie zdążył powiedzieć, że nie ma pośpiechu. Sądził, że pobiegła po wiejskiego
osiłka, który ma nadmiar energii i musi się jej trochę pozbyć. Lepiej, żeby
siłacz wyładował energię, robiąc coś pożytecznego. Lecz nie o to chodziło, gdyż
Ula szybko wróciła. Miała pajęczynę we włosach, ciemną smugę na policzku i
dźwigała ciężki młot kowalski. Marek domyślił się, o czyich muskułach mówiła i
kto ma zająć się rozbiórką altany.
Rzuciła
młot na ziemię styliskiem w stronę Marka, który pożałował, że nie został w
domu. Za późno na żal! Czy ona nie rozumie, że zlikwidowanie altany pełnej
drogich wspomnień będzie bolesne? Nie powinna oczekiwać, że on dokona dzieła
zniszczenia. Ula milczała i cierpliwie czekała na jego reakcję. Czyli tę gadułę
stać na milczenie! Marek pożałował również, że wrócił do kraju. Z dala od
Rysiowa jedynie fizyczne niewygody przypominały mu, że jest żywy. Przemierzając
zdezelowaną ciężarówką pustynię, cierpiał z powodu gorąca, much i piasku. Na mokradłach
dokuczały mu moskity, lecz tam nikt nie zmuszał go do tego, żeby spojrzał
prawdzie w oczy i przyznał, że życie się nie skończyło. Przynajmniej jego życie
i to mimo celowego szukania niebezpieczeństwa. Ula zachowywała się jakby była
zdecydowana, nie tylko na przypomnienie mu o normalnym życiu, ale by zmusić go,
żeby się z niego nie wycofywał.
- Wie pani, że posunęła się za daleko, prawda?
- uniósł młot, jakby był narzędziem zbrodni.
Ula
obrzuciła go bacznym spojrzeniem.
- Pańska koszula na pewno sporo kosztowała,
więc radzę przebrać się w mniej elegancką, ale praktyczną. No, zabieramy się do
roboty - odeszła dwa kroki, potem się odwróciła. - Proszę uważać na koszyk.
Wprawdzie jest stary, ale bardzo go lubię. Taras jest nasłoneczniony, więc
rośliny będą zadowolone.
- Przypominam łaskawej pani, że podpisaliśmy
umowę i zgodnie z zamieszczonymi tam warunkami do pani obowiązków należą
wszelkie prace w ogrodzie. Niech pani sama pilnuje zielska, które przyniosła.
Było, nie było za coś pani płacę.
Ula
drgnęła, jakby ją uderzył. Wiedział, że sprawił jej przykrość, lecz nie miał
wyrzutów sumienia. Był zły na nią za to, że miała rację, a na siebie za to, że
nie panował nad sytuacją. Cisnął młot na ziemię.
- Niech pani robi swoje zgodnie z umową -
warknął.
Ula
poczuła słabość w nogach, więc oparła się o balustradę wokół werandy. Od
początku wiedziała, że kontakty z Markiem Dobrzańskim będą trudne. Nie miała
zdolności aktorskich, lecz starannie obmyśloną scenę z majerankiem kilkakrotnie
odegrała w kuchni. Ćwiczyła tak długo, aż zerwanie kilku listków, roztarcie ich
i podsunięcie do powąchania odbywało się zupełnie naturalnie. I odbyło się. Oczywiście,
gdy odgrywała tę scenę przed kotem, ręka nie drżała, a Gutek nie mrużył
podejrzliwie oczu. Natomiast Marek patrzył przez przymrużone jedno oko, jakby
wietrzył podstęp, a na jego czole pojawiło się kilka poprzecznych zmarszczek. Był
bardzo nieufny. Nieważne. Ważne, że zapach majeranku na pewien czas przylgnął
do jego skóry. Była bardzo zadowolona, że osiągnęła cel i przekonana, że
starożytni Egipcjanie wiedzieli co robią.
Podniosła
młot i położyła na werandzie, żeby nie przeszkadzał kosiarzowi. Uświadomiła
sobie, że Marek nie zniszczy altany, z którą na pewno wiąże się wiele
wspomnień i trudno mu będzie zlecić to zadanie komuś innemu. Nie ma pośpiechu,
można poczekać. Gniew bywa dobrym, zdrowym objawem. Zmienił wyraz oczu Marka.
Zwykle były szarozielone, a teraz na moment rozpaliły się żywym ogniem. To
przykre, że tak ostro przypomniał jej o umowie. No cóż, życie to nie romans ani
baśń. Czas przestać naprawiać świat i ludzi, trzeba zacząć zarabiać na chleb.
Marek
zamknął oszklone drzwi i oparł się o nie, jakby pragnął w ten sposób
uniemożliwić Uli wejście do domu. Stał tam długo, aż puls się uspokoił i oddech
wyrównał. Chcąc pozbyć się wizerunku denerwującej ogrodniczki, przeciągnął
dłonią po twarzy. Popełnił błąd, gdyż poczuł zapach rośliny, którą mu padała i
którą bezmyślnie wziął. Typowo kobieca sztuczka! Chciał uwolnić się od tej
kobiety, trzymać z dala od niej. Celowo rozzłościła go, a gniew był
niepożądany. Marek wierzył, że najlepszy sposób przetrwania polega na tłumieniu
niekontrolowanych reakcji emocjonalnych.
Usłyszał
szmer za plecami, więc się obejrzał. Irytująca ogrodniczka była na tarasie i
stojąc na drabinie przycinała zdziczałe róże. Gdy podniosła rękę, pod krótką
bluzką ukazała się złocista skóra. Marek gwałtownie się odwrócił. Ula
denerwowała go, a co gorsza, budziła uczucia, które przed laty ukrył tak
głęboko, że prawie o nich zapomniał.
Minęły dwa
tygodnie od przykrego incydentu. Przez ten czas Marek nie zrobił nic w sprawie
rozbiórki altany. Ula wreszcie postanowiła przypomnieć mu, że nie można stale
ignorować problemu w złudnej nadziei, że sam się rozwiąże. Zabrała z domu kilka
broszur, aby ukradkiem podrzucić pracodawcy. Liczyła na to, że spowoduje
pożądaną reakcję. Chciała, by Marek poszedł do ogrodu omówić plan projektu
altan, które zakreśliła. Podstęp nie udał się. Zdążyła zejść z chodnika, gdy
drzwi otworzyły się.
- Czemu dziś rano nie było pani w barze?
Ula
odwróciła się powoli, co jednak niewiele pomogło. Głos Marka poruszył
najczulsze struny w duszy, a gdy ujrzała chudą postać, serce zaczęło bić
mocniej. Dobrze, że wcześniej zaczerpnęła dużo powietrza, dzięki czemu nie
zemdlała. Udała zdziwienie.
- Słucham? - głos jej leciutko zadrżał.
- Jest piątek – przypomniał.
- O ile mi wiadomo, to kolejny dzień po
czwartku. Co tydzień, przez cały okrągły rok.
- W piątki rzekomo pracuje pani w barze. A
rano pani nie było.
Ula
zdziwiła się, że pamięta o dyżurach i zauważa jej nieobecność.
- Nadal mnie tam nie ma - rzekła poważnie. -
Musiałam skrócić godziny pracy. Jeśli pan chciał koniecznie coś omówić, mógł
zajść do mnie, lub odezwać się, gdy widział mnie wieczorem w domu kultury
podczas konkursu zgaduj-zgaduli.
To prawda.
Był tam. O dziwo, wstąpił do domu kultury z ciekawości. Jego obecność tak
zdumiała Ulę, że nie usłyszała dwóch pytań. Maciek na szczęście nie zauważył
Marka i bez komentarza powtórzył pytania. Ula pilnie zajęła się odpowiedziami
na pytania, a gdy znowu się rozejrzała sąsiada już nie było.
Miał też
okazję porozmawiać z nią, gdy pracowała w ogrodzie, lecz się nie pokazał. Ula
przypuszczała, że porządkuje sprawy przeszłe i układa plany na przyszłość, lecz
brakowało na to dowodów. Na przykład w dniu, kiedy wywożono śmieci, przed jego
domem nie było żadnych worków.
- Jak idą interesy? - zapytał Marek
- Nieźle. Głównie dzięki panu. Proszę wybaczyć
ale nie mam czasu na pogawędkę. Jadę do banku - machnęła ręką w stronę wozu. -
Jeśli mam wywierać na klientach dobre wrażenie, muszę jeździć, lepszym środkiem
lokomocji - liczyła na to, że nowa umowa pomoże uzyskać pożyczkę. - Niech pan
przejrzy broszury, które zostawiłam. Altan jest od wyboru, do koloru. Jeśli
będzie potrzebna moja rada przy wyborze, służę dziś po południu - ruszyła w
kierunku wiekowego Volvo, którego dostała od Maćka.
- Chwileczkę! - zawołał Marek. - Ja też jadę
do Warszawy, więc jest okazja, żeby porozmawiać. Pojedziemy moim samochodem.
- Ale...
- Nie ma żadnego "ale".
- Ja... naprawdę... - drgnęła, gdy wziął ją
pod rękę i lekko popchnął w stronę garażu. Jego dłoń parzyła skórę nawet przez
wełnianą marynarkę i jedwabną bluzkę.
- Zaraz, zaraz, - popatrzyła na swój samochód
jak na bezpieczne schronienie - zostawiłam kluczyki w stacyjce.
- Może dopisze pani szczęście i ktoś
zaopiekuje się cennym, niebieskim wehikułem, - Marek otworzył drzwi swojego
eleganckiego Jaguara i pomógł Uli wsiąść - ale chyba nie warto się łudzić.
- Nie chcę stracić staruszka, bo go uwielbiam
- oświadczyła Ula, ale na widok sceptycznej miny Marka zreflektowała się. - No,
przyznaję, że to przesadzone określenie - w duchu pomyślała, że w zimowe
poranki, gdy grat nie chciał ruszyć, przeklinała go, zamiast uwielbiać. -
Wiernie mi służy, tak samo jak wcześniej służył Maćkowi. W banku i tak będę
miała małe trudności, więc nie przyznam się, że potrzebne mi są dwa nowe
samochody. Oczywiście nowe z drugiej ręki. Antyk jest w lepszej formie, niż
wygląda. Przed miesiącem dobrze wypadł na przeglądzie.
- Dwa samochody?
W wartkim
potoku słów Uli, Marek zawsze wyławiał najważniejsze.
- Michał zgodził się do października
zastępować mnie przy koszeniu, na które podpisałam już umowy.
- Kto to taki?
- Syn sąsiadów.
- Wykwalifikowany ogrodnik?
- W ubiegłym roku pracował trochę w
ogrodnictwie, gdy był pod nadzorem...
- Co zmalował?
- Nic strasznego. Sama miałam na sumieniu
gorsze wykroczenia. Jeśli dobrze się spisze, namówię go, żeby poszedł na kurs i
zdobył kwalifikację.
- A jeśli się nie spisze?
- Przynajmniej przez kilka tygodni nie będzie
włóczyć się bez celu. I matka trochę od niego odpocznie.
- Lubi pani niebezpieczeństwo?
- Michał nie jest niebezpieczny. Nawet nie
jest zły. Według mnie chłopak potrzebuje kogoś, kto wyciągnie pomocną dłoń i
rozbudzi konkretne zainteresowania - spojrzała na Marka i natychmiast
pożałowała. Patrzenie bywa niebezpieczne. Przez dwa tygodnie starała się jak
najmniej myśleć o przystojnym sąsiedzie. Teraz, zamknięta wraz z nim w ciasnej
przestrzeni, czuła podniecenie. Niebezpieczne. Zbyt długo trzymane pod ścisłą
kontrolą, za szybko nabierało mocy. Teraz wszystkie myśli krążyły wokół Marka.
Wspominała uczucia, gdy go całowała, zobaczyła półnagiego, dotknęła jego dłoni.
Ogarnęło ją pożądanie, nie mające prawa bytu. Odwróciła głowę, żeby nie
zdradzać się wyrazem twarzy. - Michał to naprawdę dobry chłopiec, - powiedziała,
z trudem skupiając się na obojętnym temacie - ale potrzebuje zrozumienia i
wsparcia.
Marek
zapiął pas i wyjechał na ulicę.
- Takiego jak Szymczykowie udzielili pani?
Ula
zamarła. Co słyszał? Kto i co powiedział mu o tym? Za późno żeby wysiąść.
- Nie wiedziałam, że interesują pana plotki?
- Nie interesują, ale ludzie lubią opowiadać.
- Pani Dąbrowska?
- A propos, nie podziękowałem pani za to, że
ją do mnie przysłała.
Nie
potwierdził, ani nie zaprzeczył, że polecona sąsiadka jest źródłem zasłyszanych
plotek. Zresztą nieważne. Nie miała tajemnic. Mieszkańcy Rysiowa znali jej
historię. Wiedzieli prawie wszystko. A dobra życzliwa Dąbrowska...
- Jest świetna.
- Dobrze, że się zgodziła, bo rzadko pracuje.
- Ma przedziwne upodobania do aromatycznych
mieszanek ziołowych.
Niech to
kopytnik kopnie. Marek jest bardzo spostrzegawczy. Czy domyślił się, co ma
sprawić bergamotowa mieszanka?
- Chyba za względu na mole, - powiedziała
pospiesznie - żeby się ich pozbyć, a nie zwabić. Mam nadzieję, że pan nie
wyrzucił ziół, bo bardzo by ją obraził.
- Według moich rycerskich zasad mogę obrazić
tylko jedną kobietę. Pani Dąbrowska dokonała niezwykłego wyczynu i w krótkim
czasie doprowadziła do porządku cały dom, który wygląda i pachnie tak jak
powinien.
- To niezwykła kobieta - przyznała Ula. -
Ledwo wejdzie do pokoju, kurz sam znika ze strachu przed nią.
- Teraz rozumiem dlaczego sprzątanie robi się
samo.
- Doszły mnie słuchy, że pańska praca nie
posuwa się w zawrotnym tempie - rzuciła uwagę na chybił trafił.
- Co z tego?
- Ludzie będą gadać.
- Pani Dąbrowska na pewno nie. Jest
usposobieniem dyskrecji. Parę razy podpytywałem ją o ojca Gosi, ale tylko
opowiadała o zgaduj-zgaduli. Wiem, że jej drużyna robi wszystko, by w tym roku
też zająć pierwsze miejsce.
Ula nie wytrzymała
i zerknęła na niego. Patrzył na drogę, więc nie widziała wyrazu oczu.
- Przyznaje, że nic nie słyszałam.
- Ciekawe, co pani zrobiłaby z rzeczami
ukochanej osoby. Wyrzuciłaby do torby i dała pierwszemu lepszemu, kto przyjdzie
po stare rzeczy, albo na wyprzedaż, żeby byle kto w nich przebierał, rzucił na
podłogę, podeptał? - przerwał, aby wyprzedzić ciężarówkę. Czekam
na odpowiedź. Powinna być łaskawa dla mistrzyni zgaduj-zgaduli, która wczoraj
pokonała wszystkich przeciwników.
Ula
poczuła się okropnie. Namawia Marka, żeby zrobił porządek z rzeczami żony, a
przecież nie wie, co wdowiec czuje.
- Przepraszam za nietakt. Brak mi
doświadczenia, ale wyobrażam sobie, że to zadanie jest trudne.
- Bardzo.
Zdawało
się jej, że Marek chce powiedzieć coś więcej o sobie. czekała z zapartym tchem.
- Do którego banku panią zawieźć?
Z trudem
ukryła rozczarowanie, ale pomyślała, że musi być cierpliwa. Podała nazwę banku
i powiedziała, jak dobrze dojechać ulicami jednokierunkowymi. Było to zbędne,
gdyż Marek znał Warszawę lepiej niż ktokolwiek. Stanęli przed niedużym
budynkiem. Zanim Ula zdążyła odpiąć pas, Marek otworzył drzwi z jej strony i
wyciągnął rękę.
Była w
rozterce, bo wiedziała, jak niepokojące są nawet najlżejsze dotknięcia. Lecz
wysiadanie z samochodu, w którym fotele znajdują się niemal na poziomie
chodnika, nie jest łatwe. A szczególnie trudne dla elegantki w wąskiej spódnicy
i butach na wysokich obcasach.
Marek
chwycił ją za rękę i jednym zręcznym ruchem wyciągnął z samochodu.
- Gdzie
się potem spotkamy? - zapytał nadal trzymając jej rękę w swojej.
Ula
przełknęła ślinę. Była podniecona, więc w nieodpowiednim stanie umysłu do
rozmowy o pożyczce. Powinna być opanowana i skupiona. Hmm, właściwie jest
skupiona, ale nie na tym co trzeba. Najchętniej powiedziałaby Markowi żeby nie
czekał, bo wróci autobusem. Rozmyśliła się jednak. Nie ze względu na siebie,
lecz na niego. Może w powrotnej drodze otworzy się i powie coś o sobie. Poza
tym, jeśli nie pozwolił, żeby jechała starym Volvo, nie zgodzi się aby wracała
starym autobusem.
- Za rogiem jest ładna kawiarnia...
- Pamiętam. Czy godzina wystarczy?
- Aż nadto. Potrafię zabawić urzędników
najwyżej przez dziesięć minut...
- Miejmy nadzieję , że on....
- To pewnie będzie ona.
- Więc by ona wiedziała, jak dłużej rozmawiać
z klientką. Inaczej, będzie pani w kłopocie. Proszę się nie spieszyć. Mam czas,
poczekam - pocałował ją w policzek, co spowodowało, że całe jej ciało drgnęło jak
rażone piorunem. Stała przygwożdżona do chodnika, ale Marek chyba nie domyślił
się burzy jej uczuć.
- Życzę powodzenia.
Chciała
podziękować, lecz usta się nie poruszyły, z gardła nie wydobył się żaden
dźwięk. Mechanicznie odwróciła się i skierowała swoje kroki do banku.
Marek nie
mógł oderwać od niej wzroku. Miała gładko zaczesane włosy, prosty czarny
kostium i buty na bardzo wysokim obcasie. Wyglądała inaczej niż zwykle. W takim
stroju kobieta sprawia wrażenie, jakby rządziła całym światem. Mężczyzna, który
się nie pilnuje, może paść jej ofiarą. Elegancka Ula była piękna, bardzo atrakcyjna.
Krytycznie ocenił tylko uczesanie, wolał jak miała lekko potargane włosy. Jego
ogrodniczka nie potrzebowała makijażu ani drogich perfum. Dobrze wyglądała w
rzeczach kupionych na wyprzedaży. Podniecająco pachniała słońcem i świeżym
powietrzem. Były to powody, dla których rzadko pojawiał się w ogrodzie. Nie
mógł jednak się powstrzymać i chodził do sklepu, gdy Ula tam była. Oczywiście
nie przyznawał się przed sobą, jaki jest powód spaceru przez wieś. Nie musiał
robić zakupów, gdyż pani Dąbrowska uzupełniała zapasy. Ona też powiedziała mu o
zgaduj-zgaduli. Nie bardzo wiedział dlaczego wtedy tam poszedł.
Rano
musiał wysłać listy. Nie widział Uli w barze, ani w sklepie. I wtedy skończył z
oszukiwaniem siebie i przyznał się przed sobą, że bez przerwy o niej myśli. To
dlatego miał trudności z uporządkowaniem rzeczy po żonie. Paraliżowało go
poczucie winy.
Otwierając
drzwi rano, spodziewał się ujrzeć ogrodniczkę w znoszonych spodniach i
spłowiałej bluzce, z niedbale związanymi włosami. Widząc Ulę ubraną wizytowo,
poczuł się jakby dostał doniczką w głowę, dlatego skłamał, że jedzie do
Warszawy.
W
samochodzie wspominał żonę, a wolał mówić o swojej ogrodniczce.
Nie zdążył
wstać, bo Ula wbiegła do kawiarni, rzuciła skoroszyty na stolik i opadła na
krzesło.
- Zmarnowałam pół dnia. Lepiej wykorzystałabym
czas, kopiąc ogród.
- Czego się pani napije?
Ula
patrząc na srebrzące się włosy i wychudzoną twarz, mówiła sobie, że nie wypada
żartować.
- Poproszę jedną kawę z bitą śmietaną i dwie
porcje czekoladowej śmierci. - Pomór na pomory! Czemu wybrała ciastko o takiej
nazwie? - Niech pan mnie zastrzeli. Zrobi mi pan wielką łaskę, bo ukróci
nieszczęsny żywot sieroty z niewyparzoną gębą.
- Wolę, żeby pani zjadła podwójną porcję
śmietany i cztery czekoladowe ciastka. Śmierć nastąpi później, ale przedtem
będzie przyjemniej.
- Przepraszam.
- Nie ma za co. Niech pani nie stara się być
rozsądna i nie wybiera zdrowego jedzenia na pocieszenie.
- Dlaczego?
- Bo nie warto - Marek uśmiechnął się. -
Naprawdę zamówić podwójna porcję?
Ula
roześmiała się. Zapomniała, że zmarnowała godzinę w towarzystwie mężczyzny,
który nie miał ani krzty poczucia humoru, a nawet uważał, że w jego zawodzie
humor jest niebezpieczny.
- Boi się pan, że dostanę mdłości i zniszczę
pański elegancki samochód?
- O wóz mniejsza. Nie chcę mieć pani tętnic na
sumieniu.
- Nie będzie pan miał. Żartowałam. Nie mogę
zjeść takiej porcji, bo pękną szwy w spódnicy, a jest pożyczona. Poproszę tylko
kawę ze śmietanką.
Po
odejściu kelnerki Marek rzekł:
- Domyślam się, że konferencja na szczycie nie
przyniosła spodziewanego wyniku.
- Niestety. A tak się starałam. Niepotrzebnie
pożyczyłam od Ani ten kostium, który nosi na zebrania zarządu. Na tej... -
urwała, aby nie powiedzieć zabronionego słowa - na urzędniku nie zrobiłam
żadnego wrażenia.
- Za to na mnie duże.
- Naprawdę? - Ula pomyślała, że komplement
wynagradza zmarnowany czas. - Bardzo pan uprzejmy, ale tego... urzędnika
niech...
- Zadusi powojnik.
- Hola, to ja jestem od kiepskich żartów.
Marek
uniósł ręce w geście poddania.
- Przepraszam, chciałem pomóc, bo twierdziła
pani, że próbuje się wyleczyć. Proszę powiedzieć jak poszło.
- Przeklętemu facetowi nie zaimponował plan,
nad którym siedziałam dzień i noc.
- Można go zobaczyć?
- Można, ale po co? - wskazała skoroszyt. -
Nie liczy się moje doświadczenie, umiejętności, fakt, że dostaję więcej
zamówień, niż mogę zrealizować bez pracowników. Urzędasa interesują tylko...
dodatkowe gwarancje. Prędko zorientowałam się, o co chodzi. Nie mam własnego
domu, ani żadnych nieruchomości, na których można położyć łapę, gdy
"oczekiwania okażą się zbyt ambitne" - zacytowała. - Dlatego bank nie
jest skłonny udzielić mi pożyczki.
- Zdecydowanie odmówiono?
- Tak prosto z mostu? A skąd! Gościu mówił, że
musi się z kimś skonsultować i pisemną odpowiedź dostanę w odpowiednim czasie.
Powiedziałam, żeby się nie fatygował , bo już wyrządziłam naszej biednej
planecie dość szkody, wypełniając idiotyczne formularze z banku i drukując swój
plan. Nie chcę mieć na sumieniu setki drzew.
- Według pani urzędnik jest mało życzliwy, ale
to nie oznacza, że bank nie udzieli pożyczki. Może on faktycznie musiał zapytać
zwierzchnika, bo tylko on podejmuje decyzje. Jeśli pracownicy banku są
fachowcami z prawdziwego zdarzenia, na pewno docenią pani entuzjazm i
zaangażowanie.
Ula
jęknęła i uderzyła głową o stolik.
- Kurde blaszka, czyli zawaliłam sprawę, tak?
- Niestety, nauka kosztuje. Niech pani
spróbuje szczęścia w innym banku.
- Po co? Sama jestem sobie winna. Zwlekałam,
trzymałam się bezpiecznej pracy w barze, zamiast rzucić się na głęboką wodę.
Przyznam się panu, że nie mam już bezgranicznej wiary w sukces przedsięwzięcia.
Więc dlaczego oni mieliby mieć?
- Ale dąży pani do sukcesu. Na razie Michał
mógłby jeździć pani samochodem po południu, prawda? Czyli jest jakieś
rozwiązanie na początek.
- Hmm, może i tak - Ula rozpogodziła się. - W
czwartki rano też mogłabym mu dawać auto.
- W czwartki?
- Wtedy wypłacane są zasiłki i emerytury, a w
barze Rysiek nie radzi sobie beze mnie - zauważyła, że Marek uśmiechnął się.
Nie był to nieżyczliwy uśmiech, lecz zrozumiała podtekst. - Och nigdy nie będę
właścicielką wielkiej firmy tak jak pan.
- A chciałaby pani być potentatem?
Ula przez
chwilę zastanawiała się.
- Przyjemnie byłoby nie martwić się, że mam za
mało pieniędzy, ale bogacze martwią się, że mają za dużo, prawda?
- Podobno tak jest.
- Więc nie warto być żadnym z nich. Chcę
tylko, żeby Gosia miała wszystko co potrzeba.
- Słusznie. Niech pani zawsze o tym pamięta.
Może uzyska pani pieniądze z funduszu, o jakim wspominał pani prawnik.
Słyszałem o stypendiach dla młodych przedsiębiorców.
- Nie jestem już taka młoda.
- Według mnie jest pani dostatecznie młoda,
żeby zakwalifikować się do jakiejś dotacji.
- Zdaję się, że pan dużo wie na ten temat. Co
pan robił przed wyjazdem w dalekie kraje?
- Byłem
prezesem domu mody założonego przez moich rodziców i teściów. Stąd nazwa
Febo&Dobrzański. Wcześniej pełniłem obowiązki dyrektora do spraw
marketingu. Teraz moje obowiązki, pełni brat mojej żony Aleksander, a ja jestem
współwłaścicielem i wiceprezesem firmy. Jednak z wykształcenia jestem doradcą
finansowym.
- Jak ten... - Ula ugryzła się w język. -
Proszę zapomnieć, co mówiłam, nie pamiętać głupstw, jakie wygadywałam.
pomijając wszystko inne, gdyby pan był do niego podobny, nie kupiłby domu w
Rysiowie.
- Hmm...
- Proszę też zapomnieć, o co pytałam. To było
niegrzeczne i wścibskie.
- Żadna tajemnica. Wystarczy znać moje
nazwisko i poszperać w Internecie.
Ula
pokręciła głową.
- To byłoby wtykanie nosa w cudze sprawy.
- Tak pani sadzi? Ale przecież ktoś musiał
mnie sprawdzać, żeby wiedzieć co robię. Założę się, że pani i tak coś o mnie
wie, bo w barze na pewno plotkowano.
- Nie - Ula oblała się rumieńcem. - No,
trochę. Ludzie zastanawiają się, co pan zamierza robić. Zostanie tutaj czy
sprzeda dom.
- Co im pani powiedziała?
- Prawdę. że mam za dużo pracy w ogrodzie,
żeby pana wypytywać o plany, nawet gdyby pan dał mi szansę. Bardziej wrażliwa
istota pomyślałaby , że pan unika spotkania.
- Nie chciałem, żeby pani myślała, że jest pod
ścisłą kontrolą.
- Raczej nie chce pan, żebym znowu spróbowała
zagonić pana do zlikwidowania altany.
- Czy pani zawsze mówi to co myśli?
Niezwykła
uprzejmość! Marek zasugerował, że ona najpierw myśli a potem mówi.
- W ten sposób unika się nieporozumień.
- Prawdomówność należy cenić. Dlatego
zasługuje pani na oświecenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz