ROZDZIAŁ 6
Z
podekscytowania i panicznego strachu nie mogę zasnąć. Nie mam pewności, czy
Helga dotrzyma słowa. Z drugiej jednak strony, gdyby nie miała zamiaru go
dotrzymać, dlaczego by się tak narażała i przynosiła mi ubranie i mój dowód?
Leżę bez ruchu i nasłuchuję. Niemal nie oddycham. Wreszcie słyszę przekręcany w
zamku klucz. Zrywam się z łóżka i z napięciem wpatruję się w drzwi. Wreszcie ją
widzę. Przykłada palec do ust i kiwa na mnie. Łapie mnie za rękę i każe za sobą
iść. Obie nie mamy na nogach butów. Dzięki temu możemy poruszać się bardzo
cicho. Docieramy do przeszklonej portierni. Helga zatrzymuje się i ostrożnie
rozgląda. Kiwa głową. Możemy iść dalej. Drzwi są otwarte. Nad nimi ledwie
świecąca, słaba żarówka upstrzona przez muchy. To dla nas lepiej. Wychodzimy.
Helga zmusza mnie do biegu. Kaleczę stopy o wysypany wszędzie żwir, ale to
nieważne. Ukrywamy się za rogiem jakiegoś budynku. Oddychamy z trudem.
- Ubierz buty. Teraz powinno pójść gładko.
Miałam cię tylko odprowadzić na przystanek, ale zmieniłam plany. Nie mogę tu
zostać. Jak szef odkryje twoją ucieczkę nie będzie miał skrupułów, żeby się
mnie pozbyć. To mściwy drań. Chodź. Jeszcze kawałek.
- Bardzo cię przepraszam Helga, że naraziłam
cię na takie niebezpieczeństwo. Wybacz mi.
- Nie przepraszaj. Ja i tak już dłużej nie
wytrzymałabym w tym burdelu. Czas coś zmienić.
Znowu
biegniemy. Docieramy do jakichś gęstych krzaków. Przedzieramy się przez nie. Za
nimi jest ulica i stoi jakiś samochód. To stary volkswagen golf. Helga podchodzi
i otwiera drzwi.
- Wsiadaj. Ruszamy.
Wsuwam
się do środka i zapinam pasy.
- Dokąd jedziemy?
- Do Frankfurtu nad Odrą. To przy granicy z
Polską. Mam tam dobrą znajomą. Już dzwoniłam do niej. Wie, że przyjedziemy. Zatrzymamy
się u niej na kilka dni. Musisz się trochę podleczyć, a przynajmniej
doprowadzić do ładu twarz. Jak wydobrzejesz wykupię ci bilet na pociąg. Wrócisz
do Warszawy.
Już nie
potrafię pohamować łez. To wszystko brzmi jak bajka. Płaczę głośno dziękując
jej za to poświęcenie dla mnie. Mam świadomość jak bardzo się naraża. Bartek ma
długie ręce. Jeśli się uprze, będzie jej szukał do upadłego. Mnie też.
Wyjeżdżamy
na autostradę. Staruszek volkswagen nie rozwinie nadmiernej prędkości, ale
przynajmniej posuwa się do przodu. Byle dalej od tego miejsca. Kilka razy
zatrzymujemy się po drodze. Helga jest nałogową palaczką. Musi chociaż raz na
jakiś czas puścić sobie dymka. Ja w tym czasie idę na stronę. Nie jestem w
stanie powiedzieć jak długo jechałyśmy. Jest już jasny dzień kiedy wjeżdżamy do
Frankfurtu. Helga trochę błądzi. Nie zna miasta. Ma adres koleżanki i co rusz
pyta kogoś o drogę. Wreszcie stajemy przed starą kamienicą. Numer szósty jest
na pierwszym piętrze. Wchodzimy po drewnianych, skrzypiących schodach. Helga
dzwoni do drzwi. Staje w nich korpulentna kobieta z maleńkim Yorkiem na ręku.
Wita się wylewnie z Helgą, która przedstawia jej mnie. Lustruje mnie uważnym
spojrzeniem.
- Chyba wiele musiałaś przejść moje dziecko.
Wchodźcie. Zaraz zrobię wam kawy i coś do jedzenia.
Kobieta
ma na imię Ana i też tak jak Helga, kiedyś pracowała na ulicy. Od dawna już się
tym nie zajmuje. Potrafiła z tym zerwać i pójść do uczciwej pracy. Dzięki temu
teraz ma rentę, za którą może się utrzymać. Pyta mnie skąd mam tyle ran. Płaczę
i nie mogę wykrztusić z siebie słowa. To Helga opowiada jej o moim cierpieniu.
Ana jest wstrząśnięta. Głaszcze mnie po głowie i mówi, że u niej jestem
bezpieczna i nikt nie zrobi mi krzywdy. Uspokajam się. Ana oddaje nam jeden ze
swoich dwóch pokoi. Jest tam mały tapczanik i wersalka, którą zajmuje Helga. Podaje
mi ręcznik i proponuje kąpiel. Mówi, że po niej wysmaruje mi ciało maścią,
która pozwoli choć w części pogoić się ranom. Chętnie korzystam z kąpieli. Moje
ciało ma kolor granatowo-żółto-czerwony, ale ciepła woda przynosi ulgę obolałym
członkom. Z przyjemnością poddaję się zabiegom Any. Jej ręce są bardzo
delikatne i ostrożnie wcierają maść we wszystkie bolące miejsca.
Po dwóch
tygodniach moja twarz wreszcie przypomina twarz człowieka. Rozcięte wargi prawie
się zagoiły. Zniknęły sińce pod oczami i powieki mają wreszcie normalny
rozmiar. Czuję się silniejsza, choć boję się wychodzić na ulicę. W każdym
mężczyźnie widzę Bartka i to napełnia mnie panicznym strachem. Ten strach nie
opuszcza mnie nawet w nocy. Ciągle mam sny, w których przeżywam moją gehennę od
początku. Często krzyczę, ale Helga i Ana są obok i zawsze mnie uspokajają. W
dzień nie potrafię się na niczym skupić. Ciągle patrzę przez okno i myślę o
swoim życiu. Co tak bardzo złego zrobiłam w poprzednim, że to obecne tak ciężko
mnie doświadcza? Nie mogę doczekać się powrotu do Polski, ale muszę być
ostrożna. Nie mogę wrócić do Rysiowa i to jest najgorsze. Swoim powrotem
naraziłabym na niebezpieczeństwo swoich bliskich i siebie też. Pierwszą rzeczą
jaką Bartek na pewno zrobi, będzie telefon do matki i pytanie, co słychać u
Cieplaków. Dąbrowska pewnie nawet nie ma pojęcia, czym tak naprawdę zajmuje się
jej kochany synuś. Nie jest zbyt inteligentna. Gdyby taka była, to wiedziałaby
już wtedy, gdy ścigali go niemieccy wierzyciele w Polsce. Policyjną kartotekę
przecież też ma bogatą, a ona nadal patrzy w niego jak w święty obraz i ciągle
podkreśla jego wyjątkowość.
Teraz
jednak najważniejsze jest, żebym dojechała do Warszawy. Jak już tam dotrę, to
wtedy zastanowię się, co dalej. Pójdę do parku przy F&D. Może zobaczę
gdzieś z daleka Marka? Bardzo za nim tęsknię, choć wiem, że muszę zabić w sobie
tę tęsknotę. On pewnie jest już po ślubie z Pauliną. Może jednak dogadali się i
ułożyli sobie zgodne i szczęśliwe życie? Za każdym razem, gdy o nim myślę mam
mokre policzki. Tak strasznie mi żal, że nie mogliśmy się porozumieć. Może,
gdyby się to udało, byłabym teraz z nim szczęśliwa? Szczęście wydaje mi się
czymś zupełnie abstrakcyjnym. Szczęście nie jest już dla mnie. Okaleczono mnie.
Miłość do Marka zawsze pozostanie w moim sercu, bo już nigdy nie pokocham
nikogo tak bardzo mocno i nikomu już tak nie zaufam. Boję się mężczyzn, boję
się tego, co mogliby mi zrobić. Lepiej być do końca życia samotną kobietą i
mieć pewność, że już nikt, nigdy tak bardzo mnie nie skrzywdzi.
Ana i
Helga odprowadzają mnie na dworzec. Na peronie Ana wręcza mi reklamówkę pełną
kanapek z salami i pomidorów.
- To w razie jakbyś zgłodniała. Tu masz bilet.
Nigdzie nie musisz się przesiadać, bo pociąg jedzie do Warszawy. To stacja
docelowa.
Helga
obejmuje mnie mocno i ściska.
- Powodzenia maleńka. Dojedź szczęśliwie.
Pamiętaj, żeby nie kontaktować się ze mną. Sprawa musi przyschnąć, inaczej
narazisz na niebezpieczeństwo nas obie.
Płaczę
głośno i nie mogę się uspokoić. Ledwie mogę wykrztusić z siebie kilka słów.
- Nigdy was nie zapomnę i tego, co zrobiłyście
dla mnie. Mam nadzieję, że kiedyś spotkamy się jeszcze i wtedy będę się mogła
odwdzięczyć za wasze dobre serce, życzliwość i za to, że pochyliłyście się nad
moim nieszczęściem. Żegnajcie.
Wycieram
z policzków łzy i wsiadam do pociągu. Otwieram okno i długo macham im jeszcze.
Do momentu aż całkowicie nikną mi z oczu. Na pewno o nich nie zapomnę. Ana
zaopiekowała się mną a Helga zrobiła dla mnie coś wyjątkowego. Naraziła się i
tym uratowała mi życie.
Rozglądam
się po przedziałach i wchodzę do zupełnie pustego. Nie ma zbyt wielu pasażerów.
Oddycham z ulgą, gdy widzę konduktorkę a nie konduktora. Sprawdza bilet i życzy
przyjemnej podróży. Przez chwilę obserwuję widoki za oknem. Zamykam oczy, choć
nie zasypiam. Jestem czujna i spięta. Nie wiem, co czeka mnie w Polsce.
Powinnam znaleźć sobie jakiś azyl i zaszyć się w nim na długo, by nikt mnie nie
znalazł. W kieszeni mam sto euro podarowane przez Helgę. Wymienię w kantorze.
Na jakiś czas starczy, a potem…? Nie wiem, co potem… Może coś, a może już nic…
Warszawa.
Wreszcie tu dotarłam po ponad dziewięciu godzinach jazdy. Jest bardzo późno.
Chyba koło pierwszej w nocy. Staję bezradnie przed budynkiem dworca. Nie wiem,
dokąd pójść. Nie mam tu żadnych znajomych, u których mogłabym się zatrzymać.
Jest wprawdzie Ala, ale ona mieszka na Żoliborzu, kawał drogi stąd. Nawet nie
mam czym tam dojechać. Zaczynam iść przed siebie. Nie wiem, dokąd zmierzam. Po
prostu idę. Tak bez celu. Nogi niosą mnie na drugą stronę ulicy. Schodzę z
krawężnika. Czuję jak wielka siła rzuca mnie na asfalt. Nie mogę się ruszyć.
Ktoś odwraca mnie i o coś pyta. Otwieram oczy. Człowiek, który pochyla się nade
mną ma twarz Marka. Nie wierzę. Sądzę, że cierpię na jakieś omamy. On wymawia
moje imię. Skąd je zna?
- Marek…- szepczę i nie czuję już nic.
Budzę
się na jakiejś sali. Wokół pełno ludzi. Jestem oszołomiona. Nie rozumiem, co
się dzieje. Boli mnie ręka. Oglądają moje ciało. O co chodzi? Dostaję jakiś
zastrzyk. Znowu narkotyki? - Nieee! - krzyczę głośno. Zaczyna poruszać się
sufit. Jak to możliwe? Aaa, rozumiem. To nie sufit, to ja gdzieś jadę. Wreszcie
stop. Przy łóżku zjawia się jakiś mężczyzna i malutką latarką świeci mi w oczy.
Jestem przerażona. Kolejny raz z mojego gardła wyrywa się paniczny krzyk. Widzę
Bartka. - Nie! Zostawcie mnie! - odpycham wszystkich. Chcę uciec. Krępują mi
nogi i rękę.
- Dlaczego mi to robicie!? Gdzie ja jestem!? -
Jakaś kobieta gładzi mnie po policzku i uspokaja. Oddycham z ulgą. Zostawiają
mnie samą. Jednak nie na długo. Znowu ktoś wchodzi i siada przy łóżku. Czuję
jak dotyka mojej dłoni. Wyrywam ją.
- Nie… nie… zostaw mnie… ja nie chcę…
- Ula… Ula, to ja… Marek. Błagam cię spójrz na
mnie.
Nie… To
niemożliwe. Ty nie możesz być Markiem. Marka tutaj nie ma. On jest z Pauliną.
Jesteś Bartkiem. Jak mnie tutaj znalazłeś?
Odpycham
go i nie pozwalam mu zbliżyć się do siebie. Kolejny raz czuję jak obezwładniający
strach zaczyna rządzić moją wolą. Nie mam siły walczyć i płaczę bezradnie
mówiąc.
- Proszę… nie rób mi tego…, to tak bardzo
boli… Nie bij mnie, błagam. Zrobię co zechcesz, tylko nie bij…
Ogarnia
mnie dziwna słabość. Mam wrażenie, że zapadam się w jakąś otchłań bez dna.
Zasypiam.
Rano
przychodzą kobiety ubrane w białe fartuchy i czepki na głowach. To
pielęgniarki. Jestem w szpitalu. Od nich dowiaduję się, że potrącił mnie
samochód a sprawcą jest mój były chłopak. A więc jednak miałam rację. Znalazł
mnie i będzie chciał się mścić. Znowu mnie oglądają i robią zdjęcia. Wchodzi
jakaś kobieta. Mówi, że jest psychiatrą i chce ze mną porozmawiać. O czym ona
chce rozmawiać? Nie ma pojęcia o moich lękach i tym panicznym strachu. Nie
pomoże mi ani ona, ani nikt inny. Nie potrafię odpowiedzieć na jej pytania. W
końcu rezygnuje i wychodzi.
Po niej
wchodzi mężczyzna. Znowu się spinam. Przyglądam mu się uważnie i nie mogę
uwierzyć.
- Ula… Poznajesz mnie?
- Poznaję… - odpowiadam. Czy to możliwe? Czy
znowu mój wzrok płata mi figla. Przecież to Marek. Co on tutaj robi? Stawia
jakieś soki na szafce i siada na krześle w drugim końcu pokoju. Zapewnia mnie,
że się nie zbliży. Opowiada, że nie wyjechał do Mediolanu, że nie mógł… A ja
myślałam, że ożenił się z Pauliną. Pyta o Boston i o Piotra. Mówię, że i ja nie
wyjechałam, że nie mogłam. Mówi, że to przez niego tu jestem, że mnie potrącił
samochodem, bo weszłam wprost pod koła. Pyta o jeszcze inne rzeczy. Jak mam mu
to wszystko wytłumaczyć? Nie potrafię…
Przychodzi
codziennie. Rozmawia łagodnie. Nie zbliża się. Któregoś dnia mówię mu, że chcą
mnie wypisać, ale nie mam się gdzie podziać. Nie mogę wrócić do rodziny.
Proponuje pokój w swoim mieszkaniu. Zapewnia, że będę tam bezpieczna i będę
miała spokój, którego tak bardzo potrzebuję. Przysięga, że nie zrobi nic wbrew
mojej woli. Spróbuję mu zaufać tak jak zaufałam mu już kiedyś. Przecież nadal bardzo
go kocham.
Zamknął
pamiętnik i ukrył w dłoniach twarz. Szloch targnął całym jego ciałem. Nie mógł
powstrzymać tych łez. Moczyły mu policzki i przód koszuli.
- Boże…,
dobry Boże… Jak mogłeś do tego dopuścić. Jak mogłeś pozwolić, by ta anielska
istota musiała przejść takie męki. Czym sobie na to zasłużyła. Tym, że jest
dobra, szczera, wrażliwa? Tym, że ma piękną duszę? Jak mogłeś być taki okrutny?
Otarł
twarz mankietem koszuli, choć łzy nadal leciały mu z oczu. Podniósł się ciężko
i wziąwszy pamiętnik ruszył do salonu. Siedziała tam okryta kocem i oglądała
jakiś przyrodniczy film. Podszedł do niej i ukląkł kładąc głowę na jej
kolanach.
- Ula. Tak strasznie mi przykro, że musiałaś
przejść przez takie piekło. Tak strasznie mi przykro, że nie potrafiłem cię
przed tym uchronić i nie zrobiłem nic, by zaoszczędzić ci tylu cierpień. Gdybym
był bardziej uparty i bardziej o ciebie walczył, nigdy do tego by nie doszło.
Wplotła
dłonie w jego gęste włosy. Spadły na nie krople łez.
- To nie twoja wina – usłyszał jej drżący
głos. – Nie mogłeś wtedy nic zrobić.
Podniósł
zalaną wilgocią twarz i spojrzał jej w oczy.
- Kochanie. To nie powinno tak się skończyć.
On powinien ponieść zasłużoną karę. On i jego współpracownicy, a raczej
powinienem powiedzieć, jego mafijni kolesie. Ta Kropacz również. Pomyśl o tych
wszystkich kobietach, które tam zostały i nadal cierpią niewyobrażalne katusze.
Ja wiem jak bardzo trudno ci o tym mówić. Jak wielki ból wywołują w tobie te
koszmarne wspomnienia. Jeśli się zgodzisz pojadę do komendanta Jaworskiego.
Mówiłem ci, że zgłosiłem tą sprawę jak leżałaś jeszcze w szpitalu. Mają całą
dokumentację dotyczącą ciebie. Nie mają jednak twoich zeznań i przez to
związane ręce. Chciałbym ci oszczędzić wizyt na przesłuchaniach, dlatego zgódź
się, bym pokazał ten pamiętnik Jaworskiemu. To da im podstawę do wszczęcia
postępowania. Dąbrowski za to co zrobił, powinien zgnić w kryminale. Jestem
pewien, że odetchniesz, gdy on trafi za kratki, bo już nic nie będzie groziło
ani tobie, ani tym biednym kobietom. Trzeba pozwolić policji je uwolnić. One
też mają prawo do szczęśliwego życia. Pomyśl o Heldze, która pewnie zasypia z
duszą na ramieniu nie mając pewności, czy następnego dnia nie stanie przed nią
twój oprawca.
- Ja wiem Marek, że masz rację, – wyszeptała –
ale tak strasznie się boję, że będę musiała stanąć z nim twarzą w twarz. Nie
potrafiłabym tego znieść.
- Ula. Ja zrobię wszystko, żeby do tego nie
doszło. Postaram się zapewnić ci maksimum bezpieczeństwa i psychicznego
komfortu. Postaram się ze wszystkich sił, byś nie musiała uczestniczyć w
konfrontacji z nim. Trzeba to zrobić kochanie i przejdziemy przez to razem.
Jutro pojadę do Jaworskiego. Porozmawiam z nim. Dowiem się jakie są możliwości,
byś nie musiała zeznawać. Ochronię cię. Przysięgam.
- Ufam ci i wierzę, że dotrzymasz słowa. Ja
nigdy nie chcę go już widzieć. Zrób tak jak mówisz. W sprawie pamiętnika daję
ci wolną rękę. Świat powinien się o tym dowiedzieć. - Ucałował jej dłonie i
mocno przytulił.
- Kocham cię, moja rozsądna, słodka
dziewczynko.
Nie chciał
tracić czasu. Był zdeterminowany. Dąbrowski zapłaci za całą krzywdę jaką
wyrządził Uli i wielu innym kobietom. Jak tylko dotarł do swojego gabinetu
zadzwonił do komendanta Jaworskiego.
- Muszę się z panem koniecznie spotkać –
mówił. – Mamy przełom w sprawie, z którą do pana kiedyś przyszedłem. Mam w ręku
dowód, który powinien wystarczyć, by wszcząć postępowanie. Jednak nie chciałbym
mówić o tym przez telefon.
- Dobrze panie Marku. Może pan być u mnie za
godzinę?
- Będę. Na pewno będę.
Kolejny
raz raczył się kawą w gościnnym gabinecie Jaworskiego.
- Miał pan rację komendancie. Wnioski, jakie
pan wyciągnął z naszej ostatniej rozmowy potwierdziły się. Psychiatra szpitalny
niczego się od Uli nie dowiedział. Zamknęła się w sobie i nie chciała
odpowiadać na pytania. Nadal unika tematu jak ognia. Nadal się boi. Kupiłem jej
kiedyś pamiętnik. Gruby brulion. Od kiedy pamiętam zawsze miała jakiś i
zapisywała w nim wydarzenia ze swojego życia. To ona sama wyszła z propozycją,
że napisze w nim o swoich przeżyciach. Mówiła, że nie byłaby w stanie
opowiedzieć mi o tym wszystkim. Oto on, – wyjął z teczki czerwony brulion – zapisany
niemal w całości. Ślady na kartkach to jej łzy, bo wiele musiało ją kosztować,
by to wszystko napisała. Jednak z tego można się dowiedzieć bardzo wiele. Na
przykład tego, że szefem tej grupy przestępczej jest Bartłomiej Dąbrowski.
Pochodzi z Rysiowa podobnie jak Ula. W czasach szkoły średniej był jej
chłopakiem. Ula była zaangażowana uczuciowo, a on finansowo, bo często wyciągał
od niej pieniądze. Potem wyjechał do Niemiec i na kilka lat słuch o nim
zaginął. Pojawił się znowu w Polsce, gdy Ula pracowała już u mnie w firmie.
Zaczął ją szantażować, bo zwietrzył większą kasę. Sądził, że skoro Ula pracuje
w takiej firmie i na tak wysokim stanowisku, to pewnie zarabia krocie.
Nachodził ją i nękał. Nawet ja miałem z nim potyczkę, gdy odwoziłem kiedyś Ulę
do domu. Pobiliśmy się i wylądowali na komisariacie. W międzyczasie okazało
się, że ścigają go jacyś niemieccy wierzyciele, którym był winien mnóstwo
pieniędzy. To dlatego próbował wyłudzić je od Uli, by spłacić te długi. Miał
nóż na gardle i w końcu uciekł z powrotem do Niemiec. Żeby było ciekawiej, to
pojawia się kolejna osoba dramatu niejaka Urszula Kropacz. Ona również chodziła
z Ulą do ogólniaka. To naganiaczka. Przyjeżdża do Polski i werbuje młode
kobiety oferując im atrakcyjną biurową pracę w Niemczech. Tymczasem zawozi je
prosto do domu uciech. Kierowca busa też jest w to wplątany. Nie znam nazwiska,
ale facet doskonale wiedział dokąd jechać. Ula, to było zamówienie specjalne.
Sprytnie ją podeszli. Nawet się nie zorientowała. Zresztą wszystko przeczyta
pan w pamiętniku, bo nie pominęła żadnego szczegółu. Uważam, że powinna się tym
też zająć niemiecka policja, bo ta grupa nadal funkcjonuje na jej terenie.
- Na pewno wejdziemy z nią w kontakt. To
bardzo ważne informacje. Wiemy, kogo mamy szukać. Ja jeszcze dziś zwołam naradę
w tej sprawie i ustalę z moimi śledczymi wszystkie procedury. Zanosi się na to,
że będzie to gruba sprawa, bo zamieszanych jest w nią wiele osób zarówno ze
strony polskiej jak i niemieckiej.
ROZDZIAŁ 7
- Zanim stąd wyjdę, chciałbym pana jeszcze o
coś zapytać. Czy ona musi koniecznie zeznawać? Ja już wiem, że nie jest w
stanie stanąć na sali sądowej i opowiadać przy tylu osobach o tym wszystkim. To
zbyt bolesne dla niej. A może być jeszcze bardziej, gdy będzie zmuszona stanąć
twarzą w twarz ze swoim oprawcą. Ja chciałbym ją przed tym uchronić i
zaoszczędzić większych cierpień.
- Wie pan jest taki artykuł prawny, który
mówi, że jeżeli zachodzi niebezpieczeństwo, że świadka nie będzie można
przesłuchać na rozprawie, strona lub prokurator albo inny organ prowadzący
postępowanie mogą zwrócić się do sądu z żądaniem przesłuchania go przez sąd.
Słowo „niebezpieczeństwo” w przypadku pani Cieplak oznacza możliwość
pogłębienia u niej stresu związanego z ciężkimi przeżyciami. Można to
wykorzystać. Wtedy będzie przesłuchana nie na sali rozpraw, ale w odosobnionym,
bezpiecznym pokoju w obecności biegłego psychologa lub psychiatry.
Przesłuchiwał będzie sędzia główny, lub sędzia przez niego powołany. Zeznanie
będzie nagrywane, ale podczas przedstawienia go sędziom na rozprawie zostanie
zmieniony jej głos i zamazana twarz. Nikt jej nie rozpozna.
- To dobra wiadomość. Jest jednak jeszcze
jeden problem. Ona panicznie boi się mężczyzn, bo w każdym widzi swojego kata.
Jeśli sędzia jak i biegły będą nimi, to obawiam się, że wpadnie w panikę i nie
powie nic.
- Tym będziemy się martwić jak dojdzie do
procesu, a do niego jeszcze bardzo daleko. Dobrze by było, gdybyście uzyskali
takie zaświadczenie od psychiatry, który leczył ją w szpitalu, że ma taką
traumę. To z pewnością ułatwiłoby powołanie odpowiedniego składu sędziowskiego.
- To da się zrobić. Nie będę już w takim razie
zabierał panu czasu komendancie. Mam nadzieję, że powiadomi mnie pan o postępach
śledztwa, a przede wszystkim o tym, czy zdołaliście ująć Dąbrowskiego. Taka
informacja z pewnością pozwoliłaby Uli wreszcie odetchnąć.
- Na pewno to zrobię. Sam bardzo chcę
przyskrzynić tego drania.
Uścisnęli
sobie dłonie i Marek opuścił mury komendy.
Był
sobotni, październikowy poranek. Marek obudził się i spojrzał w okno. Świeciło
słońce i pomyślał, że szkoda siedzieć w domu, gdy zapowiada się taki ładny
dzień. Wiedział, że trudno mu będzie namówić Ulę, na wyjście z domu. Tu czuła
się najbezpieczniej. Tu stworzyła sobie swój prywatny, mały azyl. Od kiedy u
niego zamieszkała, nie była na powietrzu. Wizyt w szpitalu nie liczył. Nie
chciał na nią naciskać. Potrzebowała czasu, by pogodzić się z przeszłością i
zrobić następny krok. Pierwszy już zrobiła pisząc ten pamiętnik. Teraz musiała
wyjść do ludzi. Wreszcie przesypiała całą noc. Skończyły się definitywnie te
nocne lęki i koszmary. On robił wszystko, by zapomniała i nie wracała do
przeszłości.
Poczłapał
do łazienki i wziął letni prysznic. Nastawił expres i zaczął szykować
śniadanie. Uśmiechnął się, gdy poczuł jej dłonie oplatające go w pasie i jej
ciężar przylegający do jego pleców.
- Dlaczego mnie nie obudziłeś? To ja powinnam
szykować śniadanie, nie ty. Ty już dość masz roboty ze mną – wymruczała. Odwrócił
się do niej i pogładził jej gęste, kasztanowe włosy.
- To sama przyjemność skarbie robić dla ciebie
śniadanie. Dobrze spałaś?
- Dobrze. Najlepiej.
- W takim razie siadaj. Zaraz będzie kawa.
Poza tym chciałbym z tobą porozmawiać.
- Trochę się ogarnę i zaraz przyjdę.
Siedział
naprzeciw niej i z przyjemnością obserwował jak ze smakiem zajada to, co
przygotował.
- To o czym chciałeś porozmawiać?
- Spójrz za okno skarbie. Jest taka piękna
pogoda. Powinniśmy wyjść z domu. Przydałoby ci się trochę świeżego powietrza.
Od tygodni siedzisz zamknięta w czterech ścianach i przez to jesteś bardzo blada.
Ja wiem, że ciągle tkwi w tobie ten strach, ale najwyższy czas stawić mu czoła.
Przecież ja cały czas jestem obok i jestem czujny. Przy mnie nic ci nie grozi.
Poszlibyśmy do parku. Jesień jest taka piękna. Potem moglibyśmy pójść na
zapiekanki. Ostatni raz jadłaś je w szpitalu. Strasznie dawno – ujął jej dłoń i
przycisnął do ust. – Walcz z tym kochanie. Mówiłaś kiedyś, że chcesz iść do
pracy. Jak chcesz to zrobić, kiedy ciągle jesteś taka pełna lęku? Pokonamy go.
Zobaczysz. Musisz tylko się odważyć i przynajmniej spróbować.
Patrzyły
na niego ogromne, chabrowe oczy, w których czaiła się obawa i niepewność. Dłuższą
chwilę przetrawiała w głowie tę propozycję. W końcu powiedziała.
- Masz rację. Nie mogę całe życie się bać.
Spróbuję.
Na jego
twarzy wykwitł szczęśliwy uśmiech.
- Dziękuję kochanie. Zobaczysz, że będzie
przyjemnie, miło a przede wszystkim bezstresowo. Skończmy jeść i chodźmy.
Zaparkował
na parkingu przy firmie. Otworzył jej drzwi i pomógł wysiąść. Rozejrzała się
trwożliwie i przylgnęła do jego boku.
- Spokojnie kochanie. Nic ci nie grozi. Jesteś
bezpieczna. Przytulę cię mocno i pójdziemy spacerkiem.
Ruszyli
wolno i weszli w bramę parku. Kolorowe liście szeleściły im pod butami.
Niewielu było spacerowiczów, co przyjęła z pewną ulgą. Przypomniała sobie jak
bardzo lubiła tu przychodzić. Lubiła przychodzić z Markiem. Tu mieli swój
ukochany staw i kaczki, które czasem karmili i tu stała ich ulubiona ławka. To
tu zajadali się zapiekankami, które tak bardzo im smakowały i to tu
przeprowadzali swoje rozmowy na sto procent. Na sto procent szczerości.
- Tęskniłam za tym miejscem – powiedziała
cicho. – Tęskniłam za spacerami z tobą. Już przestałam wierzyć, że to będzie
kiedykolwiek możliwe.
- Już dobrze kochanie. Nie myśl o tym. Spójrz
jak tu pięknie. Naciesz się tym widokiem, bo niedługo mróz skuje staw a
trawniki pokryje śnieg. Dzisiejszy dzień jest idealny na taki spacer.
Rzeczywiście
miło spędzili ten czas. Odprężyła się i nie rozglądała się już tak nerwowo
dookoła. Z parku poszli do swojej ulubionej budki. Usiedli na ławce nieopodal,
z apetytem zajadając długie bułki. Uśmiechnął się, gdy zobaczył, że kolejny już
raz wysmarowała się keczupem. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i delikatnie starł
jej go z policzka. Zarumieniła się.
- Jest tak jak kiedyś, prawda?
- Prawda, a ja jestem szczęśliwy, że nie
uciekasz już przed moim dotykiem.
- Powoli się oswajam. Daj mi jeszcze trochę
czasu. Sama czuję, że nie potrzebuję go już tak wiele. Dzięki tobie. Gdyby nie
ty, wylądowałabym chyba na jakimś oddziale psychiatrycznym.
- Nigdy bym do tego nie dopuścił. Wiesz Ula,
pomyślałem sobie, że jest sposób byś mogła spotkać się z tatą. Na razie tylko z
nim.
Przestraszyła
się i popatrzyła na niego z lękiem.
- Ale co ja miałabym mu powiedzieć? On myśli,
że ja jestem w Niemczech. Poza tym to nadal niebezpieczny pomysł. Nie chcę,
żeby coś się stało żadnemu z nich.
- Przecież ja to wiem i nigdy nie naraziłbym
ich na niebezpieczeństwo. Nadal nie wiemy, czy Bartek jest w Niemczech czy w
Polsce. Jednak pomyślałem, że najpierw ja spotkam się z twoim tatą. Wyślę po
niego Sebastiana. Zmienił samochód a mój wszyscy w Rysiowie znają. To on
przywiózłby tatę do Warszawy. Zaproszę go do jakiejś dyskretnej knajpki i
opowiem mu o tobie. Oszczędzę mu tych najbardziej drastycznych szczegółów.
Potem mógłbym go zabrać tu, na Sienną. Wieczorem Seba odwiózłby go do domu. Ty
nie musiałabyś mu niczego wyjaśniać, bo kiedy go przywiozę on będzie już o
wszystkim wiedział. Nie można go już dłużej okłamywać Ula. Sama nie czujesz się
z tym dobrze. Widzę to za każdym razem, gdy do niego dzwonisz. On powinien znać
prawdę. Tobie też byłoby lżej. Dzieciaki na razie nie muszą o niczym wiedzieć i
nawet lepiej, gdyby nie wiedziały, ale tata to tata. Zaaranżuję to tak, że nikt
się nie zorientuje, że jesteś w Polsce. Być może od niego dowiemy się czegoś o
Bartku. Sama mówiłaś, że Dąbrowska często zachodzi do twojego taty.
- Zgadzam się, ale pod jednym warunkiem.
Powiedz mu o wszystkim delikatnie. Jak będziesz się z nim umawiał, to poproś
niech weźmie leki na serce. Ostatnią rzeczą jakiej bym chciała, to żeby dostał
zawału.
- A może spotkam się z nim jutro? Zadzwonię
dzisiaj wieczorem i umówię się na spotkanie. Nie ma co zwlekać Ula, a i ty
poczujesz się lepiej.
- Boję się bardzo, ale wiem, że trzeba to
zrobić. On nigdy by mi nie wybaczył, że to przed nim ukryłam.
Wieczorem
wybrał rysiowski numer i po chwili usłyszał głos Cieplaka.
- Halo.
- Dobry wieczór panie Józefie, Marek
Dobrzański z tej strony.
- Marek? Twój telefon to ostatnia rzecz jakiej
mógłbym się spodziewać. Coś się stało, że dzwonisz?
- No można tak powiedzieć. Bardzo chciałbym
spotkać się z panem. Musimy porozmawiać. O Uli.
- O Uli? Ula jest w Niemczech.
- Panie Józefie, jeśli spotka się pan ze mną
wszystko panu wyjaśnię. Nie chcę robić tego przez telefon. O ile dysponuje pan
wolnym czasem jutro do południa, to przyślę samochód, który przywiezie pana do
centrum. Za kierownicą będzie Sebastian Olszański, którego zapewne pan pamięta.
Jest moim przyjacielem. Sam niestety nie mogę po pana przyjechać a dlaczego, to
wyjaśnię podczas naszej rozmowy. Aha i jeszcze jedno. Proszę zabrać ze sobą
leki nasercowe jeśli pan takie zażywa.
- Leki? Czyli to nie będzie miła rozmowa. Ty
wiesz coś o Uli? Coś złego?
- Nie panie Józefie. Ula jest cała i zdrowa.
Daję panu na to moje słowo. To co, umówi się pan ze mną?
- No dobrze. O której mam być gotowy?
- O dziesiątej podjedzie pod dom błękitny
samochód. Metalik. Ja czekam w takim razie na pana. Dobranoc.
Pozostało
mu jeszcze zadzwonić do Sebastiana. Szybko wyłuszczył mu w czym rzecz a on nie
odmówił. Powiedział, że przywiezie Cieplaka do Baccaro a wieczorem odwiezie do
domu.
Stał przed
wejściem do restauracji i niecierpliwie przestępował z nogi na nogę. Wreszcie
zobaczył podjeżdżający samochód Olszańskiego i podszedł otwierając drzwi
Cieplakowi.
- Dzień dobry panie Józefie, bardzo się
cieszę, że zgodził się pan na to spotkanie. Ty Seba bądź pod telefonem.
Zadzwonię wieczorem.
Olszański
odjechał a oni weszli do środka i zostawili w szatni płaszcze. Poprowadził
Cieplaka do ukrytego w półmroku stolika. Kiedy już zajęli swoje miejsca i
zamówili kawę, powiedział.
- Panie Józefie. Zanim cokolwiek powiem, chcę
pana zapewnić, że z Ulą jest wszystko w najlepszym porządku i obiecać, że
jeszcze dzisiaj zobaczy się pan z nią. – Cieplak ze zdumieniem popatrzył na niego.
- To ona jest w Polsce? Myślałem, że cały czas
dzwoni do mnie z Niemiec.
- Jest w Polsce i zaraz wszystko panu opowiem.
W miarę
jak snuł opowieść, starszy człowiek coraz bardziej mokre miał policzki i ciągle
powtarzał.
- Mój Boże… Mój Boże… Co ona musiała przejść.
Moja biedna córeczka.
- A teraz rzeczy najbardziej istotne. Ona nie
mogła i nadal nie może wrócić do Rysiowa. To zbyt niebezpieczne, bo naraziłaby
nie tylko siebie, ale i was. Jestem pewien, że po jej zniknięciu Bartek
natychmiast wykonał telefon do matki, bo chciał wiedzieć, czy Ula wróciła do
domu.
- A wiesz, że to może być prawda? Ona
wielokrotnie do nas zachodzi i wypytuje o Ulę, choć za każdym razem mówię jej,
że dalej siedzi w Niemczech.
- I nadal proszę tak mówić. Nikt nie może się
dowiedzieć, że ona wróciła. Jest już wszczęte śledztwo w tej sprawie, ale
zapewne długo potrwa zanim się skończy, bo rzecz dotyczy grupy przestępczej
działającej przede wszystkim poza granicami kraju. Również uczulam pana na
rodzinę Kropaczów. To Ulka Kropacz zwerbowała ją do tej pracy. To zwykła
stręczycielka i współpracuje z Dąbrowskim. Ja nie mogłem przyjechać po pana, bo
znają w Rysiowie mnie i mój samochód. Gdyby się okazało, że Bartek jest w
kraju, bez problemu śledząc mnie namierzyłby Ulę. To dlatego ta ostrożność.
Opowiedziałem
panu historię Uli, bo ona nie byłaby w stanie tego zrobić. Ilekroć wraca
wspomnieniami do tych dramatycznych chwil, rozpaczliwie płacze i trudno ją
uspokoić. Mnie również nie opowiedziała, co jej się przydarzyło. Zapisała to
wszystko w pamiętniku, który mi dała do przeczytania. To, co napisała
wstrząsnęło mną do głębi. To dlatego nie mogłem i nie chciałem tego tak
zostawiać, bo uważam, że Dąbrowski powinien trafić za kratki. Ta Kropacz również.
Pamiętnik będzie stanowił dowód w sprawie. Jest już na komendzie. Ula
prawdopodobnie nie będzie zeznawać. Nie zniosłaby spotkania twarzą w twarz z
Bartkiem. Będzie niejako świadkiem incognito.
Chcę też,
by pan wiedział, że bardzo kochałem i nadal kocham pańską córkę. Jest dla mnie
całym światem. Chronię ją i opiekuję się nią, bo o niczym tak nie marzę jak o
tym, żeby wreszcie poczuła się niezagrożona i zaczęła normalnie żyć. Ona
odwzajemnia to uczucie. Ma jednak ogromną traumę jeśli chodzi o mężczyzn, bo w
każdym widzi Bartka. Jedynie ze mną czuje się dobrze. Ma u mnie swój pokój. Ja
nie naruszam jej prywatności i szanuję ją. Chciałbym kiedyś oświadczyć się jej
i związać z nią swoje życie. Jednak najpierw muszę mieć pewność, że Dąbrowski
pójdzie siedzieć na długie lata, a ona przestanie wreszcie oglądać się cały
czas za siebie. Teraz zawiozę pana do niej. Proszę jej nie potępiać za to, że
kłamała w rozmowach z panem. Ona i tak ma już ogromne wyrzuty sumienia, że
musiała to robić.
- Nigdy bym jej nie potępił. Chcę ją tylko
przytulić i powiedzieć, że już wszystko będzie dobrze. Zastanawia mnie jeszcze
jedna sprawa. Skoro była przetrzymywana w Niemczech, nie pracowała, to jakim
cudem przysłała do domu dziesięć tysięcy złotych. Skąd miała takie pieniądze?
- Nie miała panie Józefie. To ja je wysłałem,
by nie budzić waszych podejrzeń. I proszę mi nie dziękować ani nie czuć się
zobowiązanym do ich zwrotu. To sprawa między mną a Ulą. Uzgodniliśmy, że jak
tylko zacznie pracować odda mi je.
- Mimo to bardzo ci dziękuję. Te pieniądze
podratowały nas.
- I o to chodziło. Pojedziemy tak?
- Tak. Bardzo chcę ją zobaczyć i uściskać.
Marek wstał
od stolika. Zostawił na nim zapłatę i solidny napiwek. Otworzył Józefowi drzwi
od samochodu i wolno ruszył.
Przekręcił
klucz w zamku i przepuścił Cieplaka przed sobą.
- Ula! Już jesteśmy!
Wyszła z
kuchni i na widok ojca rozpłakała się żałośnie. Podszedł do niej i przytulił ją
mocno.
- Już dobrze córeńko. Już dobrze. Nie płacz.
Już wszystko wiem.
- Tak bardzo cię przepraszam tatusiu. Tak
bardzo przepraszam – wyłkała. – Gdybym cię posłuchała, to nigdy by się nie
zdarzyło.
- Nie przepraszaj córcia. Wiele przeszłaś
dziecko i wiele wycierpiałaś, ale teraz już jesteś bezpieczna i masz Marka,
który bardzo cię kocha i opiekuje się tobą. On nie pozwoli, by znów stała ci
się krzywda. Zobaczysz, że Bartek dostanie to, na co zasłużył. Podły drań.
Uśmiechnij się teraz do mnie, bo bardzo stęskniłem się za twoim ślicznym
uśmiechem.
Wytarła
łzy i mocno pocałowała go w pomarszczony policzek.
- Bardzo cię kocham tatusiu. Jesteś najlepszym
tatą na świecie. Przygotowałam obiad. Zjesz z nami i poopowiadasz mi o Betti i
Jaśku. Jeszcze nie mogę się z nimi spotkać, ale to już pewnie Marek ci
powiedział. Jak tylko szczęśliwie zakończy się ta sprawa zrobimy wielkie
przyjęcie i będziemy świętować w rodzinnym gronie.
Była
naprawdę szczęśliwa i taka wdzięczna Markowi, że sprowadził tutaj tatę. On
zachował się bardzo dyskretnie. Ani raz nie poruszył sprawy jej przeżyć. Nie
wyciągał od niej informacji. Nie prowokował do zwierzeń. Zawsze był człowiekiem
bardzo taktownym i tym razem też tak było. Dużo opowiadał o jej rodzeństwie.
Mówił, że bardzo tęsknią za nią, szczególnie mała Betti. Był świadomy, że nie
może im o niczym powiedzieć. Tu chodziło o bezpieczeństwo ich wszystkich a on
pragnął chronić swoje dzieci.
Wieczorem przyjechał
Sebastian. Wszedł do przedpokoju i niepewnie spojrzał na Ulę. Wiedział jaką
awersję ma do mężczyzn.
- Dzień dobry Ula. Pamiętasz mnie? –
Uśmiechnęła się do niego.
- Trudno by cię było zapomnieć Sebastian – podeszła
do niego i wyciągnęła dłoń. – Bardzo ci dziękuję za przywiezienie i odwiezienie
mojego taty. To wiele dla mnie znaczy. – Ujął jej dłoń i ucałował.
- Nie ma o czym mówić Ula. Ja zawsze chętnie
przywiozę i odwiozę tatę, jak tylko będziesz chciała się z nim zobaczyć.
Jeszcze
ostatnie całusy i uściski i pożegnali gości. Przytuliła się do Marka splatając
ręce na jego szyi.
- Sprawiłeś, że jestem bardzo szczęśliwa.
Dziękuję ci, że porozmawiałeś z tatą i że go tu przywiozłeś. Dzięki temu lżej
mi na sercu. Kocham cię.
- Ja ciebie też bardzo kocham. Zrobiłem to
wszystko przecież z miłości.
ROZDZIAŁ 8
Czas mijał
a ona powoli zapominała. Marek bardzo dbał o to, by nie miała zbyt wiele czasu
na myślenie o tych okropnych rzeczach, których doświadczyła. Powoli zaczął
wdrażać ją w sprawy firmy. Kupił drugi laptop tylko dla niej i router, by był
połączony bezpośrednio z firmowym serwerem. Dzięki temu miała stały wgląd w
dokumenty. Często prosił ją o sprawdzenie czegoś, czego nie był pewien a ona
chętnie to robiła. Gdy potrzebowała jakichś danych łączyła się z nim przez
skypa i mogła ustalić różne rzeczy. Wciągnął ją na listę płac. Na razie na
umowę-zlecenie. Nie chciał, by robiła cokolwiek za darmo. Dzięki tym pieniądzom
i ona poczuła się dowartościowana, że nareszcie jest komuś potrzebna i ktoś
docenia jej pracę.
Zimowe
święta spędzili tylko we dwoje. Na szczęście dla Marka jego rodzice wyjechali
do uzdrowiska, więc nie miał problemu i nie musiał się tłumaczyć, dlaczego nie
może z nimi spędzić wigilii. Ula bardziej cierpiała. Dla niej święta to był
czas zupełnie wyjątkowy, spędzany z najbliższymi. W tym roku nie mogła nawet
podzielić się z nimi opłatkiem. Nie chciała ich tak narażać. Zadzwoniła jednak
i złożyła życzenia tacie i swojemu rodzeństwu. Po raz pierwszy rozmawiała z
Jaśkiem i Betti od czasu, gdy żegnała ich przed wyjazdem do Niemiec.
Najtrudniej było z Beatką, która płakała do słuchawki i pytała co chwilę, kiedy
Ula wróci. Ciężka dla niej była ta rozmowa i znowu poleciały jej łzy.
Przed
wigilią, na kilka godzin przed zamknięciem sklepów pojechała z Markiem na
zakupy. Nie rozdzielali się, bo mimo późnej pory w sklepie było sporo ludzi a
ona kolejny raz poczuła się wylękniona. Trzymała się go blisko pokazując, co ma
wziąć z półek. Nie było żadnych przykrych niespodzianek, których tak się
obawiała. Kupili wszystko a ona mogła zabrać się za przygotowanie świątecznych
przysmaków.
Marek dbał
o to, żeby nie siedziała zamknięta w czterech ścianach, by i ona zażywała
ruchu. Potrzebowała tego, bo nadal była bardzo blada. Coraz częściej zabierał
ją na spacery lub wypady za miasto. Celowo wybierał miejsca jak najbardziej
oddalone od centrum Warszawy i od Rysiowa. Takie wycieczki relaksowały ją.
Pozwalały zapomnieć i zająć myśli czymś zupełnie innym. Czasem myślała o Heldze.
Jak sobie radzi, czy jest bezpieczna. Nie darowałaby sobie, gdyby spotkało ją
coś złego. Ona też dość w życiu przeszła i zasługiwała na odrobinę spokoju na
stare lata. Zastanawiała się, czy nadal mieszka z Aną. Na razie nie znała odpowiedzi
na te pytania.
Święta
minęły, podobnie styczeń. Była połowa lutego i w firmie czyniono gorączkowe
przygotowania do wiosennej kolekcji. Pshemko wybrał już materiały i teraz
zadaniem Marka było je zamówić. Siedział pochylony nad dokumentacją, gdy do
gabinetu weszła Violetta.
- Marek. Jakaś kobieta do ciebie. Mówiłam jej,
że jesteś zajęty, ale nie pozwala się zbyć. Mówi, że chce koniecznie rozmawiać
z prezesem.
- Przedstawiła się?
- Tak. Jakaś Miotacz, czy Kropacz.
Drgnął na
dźwięk tego ostatniego nazwiska i wbił wzrok w sekretarkę.
- Mówiła w jakiej sprawie?
- Nie. Powiedziała tylko, że to sprawa
osobista i musi porozmawiać z prezesem.
- Dobrze Viola. Zrób jej kawy i posadź przy
dawnym biurku Uli. Nie rozmawiaj z nią na żadne firmowe tematy ani na temat
obecnych i byłych pracowników. To bardzo ważne. Przeproś ją i przekaż, że będę
do dyspozycji za jakieś piętnaście minut, bo prowadzę rozmowę z zagranicznym
kontrahentem. Jednym słowem zatrzymaj ją tu jak najdłużej, dobrze?
- W porządku. Zrozumiałam.
Wróciła do
sekretariatu i uprzejmie uśmiechnęła się do kobiety.
- Prezes bardzo panią przeprasza, ale będzie
dyspozycyjny za piętnaście minut. W tej chwili ma ważną rozmowę z zagranicą.
Prosił, żeby pani zaczekała. Ja bardzo chętnie zrobię pani kawy.
- Z przyjemnością się napiję. Ładnie tu macie.
Elegancko.
- A dziękuję. Firma zajmuje się modą i nie
może być inaczej, prawda?
- Zna pani wszystkich pracowników? Zna pani
Urszulę Cieplak?
W tym
momencie Viola pamiętając o tym, co mówił Marek o nie udzielaniu informacji o
pracownikach firmy, dała upust swojej bujnej wyobraźni.
- Tylko ze słyszenia. Wiem, że pracowała tu
kiedyś, ale osobiście jej nie poznałam. Pracuję tu od niedawna.
W czasie
kiedy Violetta konwersowała z kobietą na nic nie znaczące tematy, Marek już
rozmawiał z komendantem Jaworskim.
- Nie uwierzy pan, ale przed moim gabinetem
siedzi nie kto inny jak pani Kropacz. Nie wiem w jakiej sprawie przyszła, ale
kazałem sekretarce ją przetrzymać. Jeśli możecie, przyjedźcie jak najszybciej.
- Nie będę tracił czasu. Już jedziemy.
Zerknął na
zegarek. Odkąd wyszła Viola minęło osiemnaście minut. Wstał zza biurka i zapiął
guzik marynarki. Otworzył drzwi od gabinetu i przykleił na usta uśmiech.
Podszedł do kobiety i przedstawił się.
- Dzień dobry pani. Nazywam się Marek
Dobrzański a pani…
- Dzień dobry – podała mu dłoń. – Urszula Kropacz.
Mogę zająć panu chwilkę?
- Oczywiście. Bardzo proszę – wskazał otwarte
drzwi. Weszła przez nie i zajęła miejsce w fotelu. Otaksował ją spojrzeniem.
Według niego była zupełnie przeciętna, ale zadbana. Ubrana z wyszukaną
elegancją. Usiadł na kanapie i zapytał.
- Chyba pierwszy raz jest pani w
Febo&Dobrzański? Co panią do mnie sprowadza?
- Wie pan, wróciłam kilka dni temu z
zagranicy, gdzie przebywałam przez parę lat. Moi dawni znajomi pozakładali
rodziny i porozjeżdżali się w różne strony. Kiedyś miałam przyjaciółkę od
serca, z którą chodziłam do szkoły średniej. Od kiedy jestem w kraju usiłuję ją
odnaleźć. Całkiem niedawno dowiedziałam się, że ona pracuje w pańskiej firmie,
a raczej pracowała, jak wyjaśniła mi pańska sekretarka.
- Naprawdę? A jak się nazywa?
- Nazywa się Cieplak.
- Cieplak? Ula Cieplak? Rzeczywiście pracowała
tu. Była moją asystentką. Niestety w zeszłym roku, chyba w czerwcu złożyła
wypowiedzenie i odeszła. Bardzo tego żałowałem i nawet próbowałem ją zatrzymać,
bo była świetnym pracownikiem, ale ona miała jakieś inne plany.
- I od tego czasu nie widział jej pan?
- Niestety nie. Ja nawet nie mam pojęcia,
gdzie ona się zatrudniła po odejściu z F&D. Do dziś żałuję, że tak łatwo
zrezygnowała z pracy u mnie. Zarabiała tu całkiem niezłe pieniądze. Nie będę
mógł pani pomóc. Musi pani pytać gdzieś indziej.
Kropacz
podniosła się z fotela.
- No cóż… szkoda. W takim razie już nie będę
panu zajmować czasu. Do widzenia – wyciągnęła dłoń na pożegnanie. W tym
momencie otworzyły się drzwi, przez które wszedł w cywilu komendant Jaworski i
trzech policjantów. Marek udał zaskoczenie.
- Przepraszam, a co panowie tu…
- To my przepraszamy za najście panie
prezesie, ale mamy nakaz zatrzymania tej kobiety. Pani Urszula Kropacz, prawda?
Wyglądała
na kompletnie zaskoczoną. Nie mogła wydobyć z siebie słowa. Kiwnęła tylko
potwierdzająco głową. Podszedł do niej policjant i skuł jej nadgarstki.
- Jest pani zatrzymana za stręczycielstwo i
udział w grupie przestępczej zajmującej się nakłanianiem do prostytucji.
Pójdzie pani z nami. Cela już czeka na panią.
Dwóch
rosłych policjantów ujęło ją pod ramiona i wyprowadziło z gabinetu. Marek
odetchnął z ulgą. Uścisnął dłoń Jaworskiemu.
- Udało się komendancie. Jak to dobrze, że pan
od razu przyjechał.
- Już my sobie z nią pogadamy. Po co tu
przyszła?
- Rozpytać o Ulę. Szuka jej. A jeśli ona to
robi, to Dąbrowski również.
- Wczoraj w nocy niemiecka policja otoczyła
budynek, w którym przetrzymywana była Ula. Zatrzymano dwóch oprychów.
Prawdopodobnie tych samych, o których Ula pisała w pamiętniku. Znaleziono tam
też szesnaście kobiet przetrzymywanych w warunkach urągających wszystkiemu, co
ludzkie. Było wśród nich osiem Polek, cztery Czeszki i dwie Ukrainki i jeszcze
jedenaście innych kobiet. Wszystkie wyniszczone i skrajnie wyczerpane.
Wszystkie na granicy obłędu. Udzielono im już pierwszej pomocy lekarskiej.
Wysłałem tam rano moich ludzi, by pozyskali od nich zeznania. Krąg zaczyna się
zacieśniać panie Marku. Dąbrowskiego nadal namierzają. Jest list gończy i nie
wymknie się tak łatwo, bo opublikowano jego rysopis w niemieckich mediach.
Jesteśmy pewni, że nie ma go na terenie Polski. Nie daje za wygraną. Wysłał tę
Kropacz, by zlokalizowała Ulę. Mściwy sukinsyn. Dziękuję, że pan tak szybko
zareagował i zachował zimną krew. Ona poniesie karę za rzeczy, których się
dopuściła i o tym proszę zapewnić panią Cieplak. No, pożegnam się. Do zobaczenia.
Ta ogromna
ilość dobrych wiadomości bardzo go ucieszyła. Postanowił, że jak najszybciej
przekaże je Uli, by i ona poczuła się lepiej. Poprosił Sebastiana, żeby
zastąpił go do końca dnia a sam pojechał do domu.
Zdziwił ją
jego widok o tak wczesnej porze.
- Obijasz się prezesie, a tam ludzie harują
jak woły – zachichotała.
- Nawet nie wiesz kochanie jakie dobre wieści
przywożę. Zrób nam kawy a wszystko zaraz ci opowiem.
Zasiedli
na kanapie z filiżankami w dłoniach.
- No, opowiadaj – zniecierpliwiła się trochę.
- Wyobraź sobie, że do F&D przyszła
dzisiaj pani Urszula Kropacz we własnej osobie. - Ula w momencie zesztywniała a
jej oczy zrobiły się ogromne. Pogładził ją uspokajająco po dłoni. - Spokojnie
kochanie. Mnie na początku też zatkało, gdy Viola ją zaanonsowała. Kazałem ją
przetrzymać i zaalarmowałem Jaworskiego. Ta kobieta jest jak kameleon. Potrafi
być bardzo miła. W rozmowie ze mną usiłowała mi wmówić i robiła to bardzo
przekonywująco, że jest twoją serdeczną przyjaciółką z okresu szkoły średniej,
wróciła zza granicy i od kilku dni usiłuje złapać z tobą kontakt. Dowiedziała
się, że pracujesz w F&D i dlatego przyszła. Oczywiście natychmiast jej
powiedziałem, że kiedyś tu pracowałaś, ale odeszłaś, a ja nie mam pojęcia,
dokąd. Kiedy skończyliśmy rozmawiać wparował do środka Jaworski z trzema
funkcjonariuszami, którzy aresztowali ją i skutą wyprowadzili z mojego
gabinetu. Poza tym dowiedziałem się, że niemiecka policja namierzyła ten
budynek, w którym cię przetrzymywano. Aresztowano tych dwóch osiłków i
uwolniono dwadzieścia pięć kobiet, wśród nich te Polki, które jechały wraz z
tobą do Berlina. Teraz przebywają w szpitalu i niedługo będą przesłuchane. Za
Bartkiem wysłano list gończy a jego zdjęcie aż krzyczy z niemieckich ekranów.
Na pewno się nie wywinie, to już tylko kwestia czasu. Jaworski zapewnił mnie,
że Dąbrowskiego na pewno nie ma w Polsce i zaszył się gdzieś w Niemczech. Widzisz
skarbie, wszystko zmierza ku lepszemu. Bartek sam nie chciał się ujawnić dlatego
wysłał tu Kropacz ewidentnie w celu odszukania cię i ściągnięcia z powrotem do
Niemiec. Cieszę się, że ona już siedzi i długo nie wyjdzie.
Płakała.
Szlochała długo w jego ramionach i nie potrafiła się uspokoić. Nareszcie jakiś
przełom a ona może już przestać się bać. Wytarła łzy i blado uśmiechnęła się do
niego.
- Wiesz Marek, pomyślałam sobie, że powinnam
zrobić badania. On mógł mnie zarazić jakąś chorobą. Ja muszę wiedzieć, czy nie
siedzi coś we mnie.
- Nie ma sprawy skarbie. Jeśli cię to uspokoi
to znajdziemy jakąś prywatną klinikę ginekologiczną i dobrego lekarza. Jeśli
chcesz to jeszcze dzisiaj się tym zajmę i zamówię wizytę.
- Tak… Tak zrób. To dla mnie bardzo ważne.
Szła na te
badania z duszą na ramieniu a wyszła z budynku kliniki cała w skowronkach.
Zrobiła wszystkie możliwe testy w kierunku chorób wenerycznych łącznie z
badaniem na HIV. Była czysta. To zakrawało niemal na cud. Przecież Bartek nie
tylko nad nią tak się pastwił i nie tylko ją gwałcił a w dodatku nie stosował
żadnych zabezpieczeń. Mógł zarazić ją każdą z tych chorób. Lekarz, który ją
badał stwierdził, że ma sporo bliznowatej tkanki na ściankach pochwy i u jej
wejścia. Pytał skąd to się wzięło. Przyznała mu się ze łzami w oczach, że jest
ofiarą wielokrotnych, brutalnych gwałtów, że była więziona i wykorzystywana
kilka razy dziennie. Współczuł jej. Mówił, że powinna to zgłosić, lub jeśli
chce, klinika zrobi to za nią. Podziękowała i wyjaśniła, że sprawa już jest w
toku. Dla niej najważniejsza była informacją, że jest zdrowa. Kiedyś przecież
zacznie współżyć z Markiem i nigdy nie darowałaby sobie, gdyby zaraziła go
jakimś paskudztwem. Wsiadła do samochodu, w którym czekał na nią i uśmiechnęła
się szeroko.
- Jestem zdrowa. Wszystkie wyniki są dobre.
- Czułem, że tak będzie. Niepotrzebnie się tym
dręczyłaś.
- Musiałam mieć stuprocentową pewność Marek i
teraz już ją mam. Jedziemy na zapiekanki? – Cmoknął ją w policzek.
- Jeśli tylko masz na nie ochotę, to jedziemy.
Nastały
cieplejsze dni a ona znowu zapragnęła rozmowy z tatą. Nie takiej przez telefon,
bo takie odbywały się bardzo często, ale takiej twarzą w twarz. Myśli Cieplaka
były bardzo zbieżne a jeszcze w świetle tego, co wydarzyło się niedawno, tym bardziej.
Któregoś marcowego piątku zadzwonił do Uli. Był podekscytowany i mówił nieco
chaotycznie.
- Córcia? Musimy się koniecznie zobaczyć. Mam
nowe wieści w twojej sprawie. Marek też musi przy tym być.
- Dobrze tatusiu. Marek powiadomi Sebastiana a
on jutro rano przywiezie cię do nas.
Powiedziała
o tym dziwnym telefonie ukochanemu a on nie tracąc czasu umówił Olszańskiego.
- Sam jestem ciekawy, co tata ma do
powiedzenia. Może to coś ważnego i trzeba będzie przekazać informacje policji.
W sobotnie
przedpołudnie znowu ściskała ojca ze łzami w oczach. Usiedli w salonie a on
zagaił.
- Była u mnie Dąbrowska. Jest cała
roztrzęsiona. W telewizji pokazali zdjęcie Bartka i podali jego rysopis. Mówi,
że trwają zakrojone poszukiwania na terenie całych Niemiec. Oczywiście go
wybiela i ciągle rozpacza, co też policja może chcieć od takiego porządnego
chłopaka. - No, pani Dąbrowska. Taki porządny to on jednak nie jest – mówię do
niej. – Gdyby taki był, nie miałby tak grubej kartoteki na policji. Czas
spojrzeć prawdzie w oczy i zrozumieć, że Bartek jest oszustem, złodziejem i Bóg
wie kim jeszcze. To nie jest porządny i uczciwy obywatel.
- Panie Józefie jak pan może tak mówić?
Przecież pan go zna od pieluch.
- Właśnie dlatego, że go dobrze znam tak
mówię. Pani syn nie jest dobrym człowiekiem.
Przysiadła
przy stole i nalała sobie herbaty.
- To co ja mam teraz zrobić? Jak go zamkną ja
nie będę miała życia w Rysiowie.
- On musiał popełnić naprawdę poważne
przestępstwo, że tak gorliwie szuka go policja. Ciekawe, co przeskrobał?
- Na pewno jest niewinny. To tylko zwykłe
pomówienia. Jakby coś przeskrobał to by mi się przyznał. To dobre dziecko.
Kilka dni temu przysłał mi futro z norek, żebym nie marzła.
- Naprawdę? A skąd przysłał?
- No jak to skąd? Z Hamburga przecież.
- Dała się podejść dzieci. Jeśli ona dostała
to futro kilka dni temu, to jest szansa, że on nie ukrywa się w Berlinie, ale w
tym Hamburgu, a ona ma jego adres. Dzwoń Marek do tego znajomego komendanta.
Trzeba kuć żelazo póki gorące.
Nawet się
nie zastanawiał. Wziął telefon i wybrał numer prywatny Jaworskiego. Powtórzył
mu pokrótce to, co opowiedział Józef.
- Panie komendancie, jeśli pan może, proszę
wysłać do Rysiowa swoich ludzi z nakazem przeszukania domu Dąbrowskich. Adres,
to Rysiów dwanaście. Matka z pewnością zna dokładnie miejsce przebywania
swojego syna. To pozwoli zawęzić teren poszukiwań i ograniczyć go tylko do
Hamburga. Siedzi tam ukryty jak kret, ale tamtejsza policja na pewno go
znajdzie.
- To cenna informacja panie Marku. Zaraz
wysyłam tam ludzi. Dziękuję. To już drugi raz dzięki panu dokonujemy postępu w
śledztwie. Powiem też, że mamy już pierwsze zeznania tych kobiet. Wiele z nich
pokrywa się z tym, co napisała Ula w pamiętniku. Zgodziły się też zeznawać.
Polki wszystkie. Nie wiem jeszcze co z pozostałymi. Nadal czekamy na ich
decyzję. Ale nie przedłużam już. Idę działać. Jeszcze raz dziękuję i do
usłyszenia.
Odłożył
telefon na stolik i spojrzał na nich.
- Załatwione. Jaworski wysyła tam ekipę. Wątpię,
czy pani Dąbrowska dzisiaj zaśnie.
ROZDZIAŁ 9
W
poniedziałkowy poranek szykował się do pracy. Kończył jeść śniadanie i ustalał
z Ulą jakieś służbowe rzeczy, gdy rozdzwoniła się jego komórka. Ze zdziwieniem
skonstatował, że to Jaworski.
- Dzień dobry komendancie. Coś nowego?
- Panie Marku, mógłby pan wraz z panią Cieplak
przyjechać na komendę? W sobotę zrobiliśmy prawdziwy nalot na dom Dąbrowskich i
znaleźliśmy mnóstwo ciekawych rzeczy. Wszystkie były zapakowane w oklejone
pudła. Matka w ogóle ich nie otwierała, bo były imiennie zaadresowane na Bartka
Dąbrowskiego. Byłoby dobrze, gdybyście je obejrzeli. Może pani Urszula znajdzie
tu i swoją własność.
- Dobrze. Przyjedziemy. Ja tylko uprzedzę w
pracy, że się spóźnię. - Skończył rozmawiać i spojrzał na Ulę. – Musisz się
ubrać kochanie. Jedziemy na komendę. W domu Dąbrowskiej znaleziono jakieś pudła
z rzeczami. Niewykluczone, że i twoje są wśród nich. Jaworski prosił o
identyfikację. Musimy to zrobić. - Wstała i bez protestu poszła się przebrać do
siebie.
Na
komendzie wprowadzono ich do dużego pokoju, na środku którego stał długi stół a
na nim poukładane różne rzeczy. Obok stały wieszaki z ubraniami. Chodzili wolno
wzdłuż stołu i uważnie przyglądali się rzeczom. W pewnym momencie Ula
zatrzymała się.
- Spójrz Marek, to ta książka od ciebie – otworzyła
okładkę. – Jest też dedykacja. A tu? To przecież ta bransoletka, którą mi
dałeś, pamiętasz? Jest i pierścionek po mamie, zobacz - rozpłakała się. – Byłam
pewna, że już nie odzyskam tych rzeczy.
- Proszę dalej oglądać – zachęcał się
Jaworski. – Jeszcze dzisiaj nie będzie pani mogła ich zabrać, ale zapewniam, że
po procesie wrócą do pani. Na razie stanowią dowód w sprawie.
Znalazła
wszystko, co zabrała do Niemiec. Wszystkie ubrania i nawet swoją torbę podróżną
i torebkę z kosmetykami, portfelem pustym niestety i dokumentami, które wzięła
ze sobą, by móc być przyjętą do pracy. To co wskazała, przeniesiono w inne
miejsce i opisano jej nazwiskiem.
Jaworski
uścisnął im dłonie.
- Bardzo dziękuję, że pofatygowaliście się
państwo. Przynajmniej mamy już jasność co do jednej osoby i jej rzeczy. Cała
reszta należy pewnie do tamtych kobiet.
Po wyjściu
z komendy zawiózł Ulę do domu i pojechał do pracy.
Żeby
uniknąć pytań swoich rodziców odnośnie świąt wielkanocnych postanowił wykupić
tygodniowy pobyt nad morzem. Wynajął apartament w jednym z pensjonatów.
Pomyślał, że Uli dobrze zrobi ten wyjazd. Wprawdzie wiosna dopiero nieśmiało
wychylała się na świat i było jeszcze dość chłodno, ale same spacery morskim
brzegiem były też atrakcją.
Spodobało
jej się tu. Chętnych do świątecznego odpoczynku nie było zbyt wielu i w
większości były to osoby samotne, lub ludzie starsi. Okolica urzekła ją. Sam
pensjonat położony był w pobliżu morza a tuż za piaszczystą plażą rozciągał się
sosnowy las.
Apartament,
który wynajął miał dwa łóżka oddzielone od siebie niewielką, nocną szafką. Dla
niego najważniejsze przy rezerwacji było to, żeby nie było jednego, wielkiego
łoża a dwa odrębne. Wiedział, że Ula jeszcze nie jest gotowa, by zasypiać i
budzić się przy nim. Chciał jej zapewnić maksimum komfortu psychicznego. Dużo
spacerowali i rozmawiali. Była mu wdzięczna, że nie naciska na nią, że jest
taki wyrozumiały i cierpliwy. – Jeszcze
tylko trochę kochany, – mówiła w myślach – jeszcze tylko trochę i przestanę się bać. Dzięki tobie.
Pod koniec
pobytu wyciągnął ją na spacer. Był niezła pogoda, choć jak to zwykle nad
morzem, wiał wiatr. Otuliła głowę chustą a on narzucił kaptur. Objął ją mocno i
tak przytuleni pomaszerowali brzegiem. W pewnym momencie zatrzymał się. Ukląkł
przed nią i wyjąwszy z kieszeni czerwone pudełeczko wpatrzył się w jej ogromne
ze zdziwienia oczy.
- Wiesz, że od dawna jesteś dla mnie
najważniejsza na ziemi. Wiesz, że od dawna kocham cię tak mocno, że nie mogę
bez ciebie żyć. To ty jesteś sensem mojego życia i jego treścią. Jeśli się
zgodzisz wyjść za mnie będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Była
bardzo wzruszona. Oczy błyszczały jej od łez. Drżącym głosem powiedziała.
- Ty wiesz, że ja nigdy nie mogłabym być z
nikim innym, tylko z tobą. Wiesz jak bardzo byłam okaleczona na ciele i duszy.
To dzięki tobie zabliźniają się moje rany i to dzięki tobie odżywam. Wiesz, że
tylko miłość do ciebie trzymała mnie przy życiu i nadzieja, że kiedyś cię
jeszcze zobaczę. Czy mogłabym zostać żoną kogoś innego, kiedy tak bardzo kocham
ciebie? To z tobą chcę iść przez życie i z tobą chcę się zestarzeć.
Podniósł
się. I on miał w oczach łzy. Wsunął jej pierścionek z małym, szafirowym oczkiem
na palec i delikatnie przylgnął do jej ust.
- Dziękuję ci kochanie. Jestem bardzo
szczęśliwy.
- Ja też – wyszeptała. – Marzenia jednak się
spełniają.
Majowa,
ciepła sobota sprowokowała ich do słodkiego leniuchowania na balkonie. Był duży
i swobodnie mieściły się na nim dwa wygodne wiklinowe fotele i stolik. Ula
przyniosła filiżanki z kawą i świeżo upieczone ciasto. Marek leniwie przeglądał
prasę. Od prasówki oderwał go natrętnie brzęczący telefon. Podniósł się z
fotela i ruszył do salonu, by go odebrać.
- Halo.
- Dzień dobry panie Marku, Jaworski z tej
strony, siedzi pan?
- Nie.
- To proszę usiąść, bo mam rewelację.
Złapaliśmy go. Wczoraj przewieziono go konwojem do naszego aresztu śledczego.
Wróciły też te Polki. Mamy je wszystkie tu na miejscu. Nadal są pod opieką
psychologów. Dąbrowski trochę wodził tamtejszą policję za nos. Wiedział, że
były aresztowania w Berlinie. Zaszył się w Hamburgu i co chwilę zmieniał adres.
W końcu wpadł. Proszę przekazać pani Uli, że może spać spokojnie, bo żadne
niebezpieczeństwo już jej nie grozi. Teraz przygotowujemy całą dokumentację do
procesu. O wszystkim będziecie sukcesywnie powiadamiani. Również o tym, czy ona
będzie mogła zeznawać poza salą sądową.
- To znakomite wiadomości. Bardzo panu
dziękuję komendancie i jestem naprawdę wdzięczny za wszystko. Zaraz przekażę te
wieści Uli. Do widzenia.
- Jakie wieści? – spytała wchodząc do salonu.
Podszedł do niej i mocno ją przytulił.
- Koniec twojej gehenny skarbie. Złapali go i
już nie wypuszczą. Za ciebie i za każdą z tych udręczonych kobiet dostanie od
dziesięciu do piętnastu lat. Zgnije w kryminale, bo życia mu braknie, żeby
odsiedzieć karę do samego końca.
- To prawda? – rozpłakała się. – To naprawdę
prawda?
- Najszczersza kochanie. To Jaworski dzwonił i
przekazał mi te dobre nowiny. Zbieraj się. Jedziemy do Rysiowa. – Jej
zapłakane, szczęśliwe oczy patrzyły na niego z czułością i miłością.
- Jesteś najlepszym, co przytrafiło mi się w
życiu. Moim największym, najukochańszym szczęściem – przywarła do jego ust i
pocałowała namiętnie. Po raz pierwszy od miesięcy.
Podjechali
pod bramę. Już wysiadając zauważyli podążającą w ich kierunku Dąbrowską. Ula w
panice schowała się za plecy Marka.
- Ula! Ula! No co ty, nie poznajesz mnie?! – przystanęła
przy nich zasapana. – Właśnie idę do twojego taty po radę. Bartusia mi zamknęli
w więzieniu, wyobrażasz sobie? Co za podli ludzie, sumienia nie mają. To takie
dobre dziecko.
- Niech pani powstrzyma ten słowotok – odezwał
się groźnie Marek. – To dobre dziecko, to sutener, alfons, najgorszy męt i
największa kanalia jaką nosi ta ziemia. Ula jest ofiarą tego potwora.
Podstępnie zwabił ją do Niemiec. Tam więził, katował i wielokrotnie gwałcił.
Kiedy udało jej się wyrwać z jego łap była strzępem człowieka. Potwornie przez
niego okaleczona do dzisiaj nosi blizny na całym ciele od jego pejcza, tak jak
wiele innych kobiet, które przetrzymywał wbrew ich woli w niemieckim burdelu.
Niech więc nie mówi pani, że jemu stała się krzywda. Ja zrobię wszystko rozumie
pani, wszystko, żeby ten bandzior sczezł w najgorszym więzieniu i żeby nigdy
nie ujrzał dziennego światła. Pani niech nawet się nie waży przestąpić już
nigdy progu tego domu. Dla pani jest on zamknięty na zawsze. Jeśli się dowiem,
że nadal nachodzi pani pana Józefa sprawię, że cały Rysiów dowie się o
postępkach pani kochanego syna. Napiętnuje panią całe rysiowskie społeczeństwo.
Na pani miejscu zaszyłbym się w domu i nie wychylał z niego nosa. Wstyd i hańba
pani Dąbrowska – spojrzał na nią z odrazą. - Żegnam.
Objął
płaczącą Ulę i przeszedł przez bramę zostawiając wbitą w chodnik Dąbrowską. Za
rogiem budynku przystanął. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i wytarł jej mokre
policzki.
- Już dobrze skarbie. Przepraszam cię, ale nie
wytrzymałem nerwowo. Ona musiała to usłyszeć.
- Wiem Marek i dziękuję – powiedziała cicho.
Józef aż za
serce się złapał, gdy zobaczył ich oboje na progu domu.
- Czy wyście zwariowali? Tak się narażać? – wyszeptał
trwożliwie.
- Złapali i zamknęli go panie Józefie.
Niebezpieczeństwo już minęło, dlatego tu jesteśmy. Po drodze spotkaliśmy
Dąbrowską. Powiedziałem jej kilka słów prawdy i zabroniłem jej tu przychodzić.
Będzie pan miał już spokój. Gdzie reszta rodzinki?
- Wchodźcie. Są wszyscy.
Powitaniom
nie było końca. Mała Betti przykleiła się do Uli i nie chciała zejść jej z
kolan. Jasiek też co chwila ściskał siostrę. Tęskniła za nimi wszystkimi przez
tyle długich miesięcy. Wreszcie nie musi się ukrywać i oni też są bezpieczni. Powiedzieli
im o zaręczynach. Znowu była radość. Józef pytał, kiedy planują ślub.
- Jeszcze nie wiemy panie Józefie. Nie
rozmawialiśmy o tym. Prawdopodobnie po procesie jak zasądzą wyrok tej
karykaturze. Wtedy będzie już spokój. Jaworski mówił, że odbędzie się dość
szybko, bo mają kilka grubych teczek udokumentowanych przestępstw popełnionych
przez Dąbrowskiego.
Marek miał
rację. Rzeczywiście materiału dowodowego było tyle, że z procesem nie zwlekano.
Dąbrowski i Kropacz dostali adwokatów z urzędu, ale ci ostatni i tak stali na
przegranej pozycji. Nie było szans, by wyegzekwować niższe wyroki. Tak jak
mówił Markowi wcześniej Jaworski, Ula składała zeznania w bezpiecznym pokoju
przy udziale pani psycholog i pani sędzi. Zarówno ona jak i Marek uczestniczyli
w rozprawie, jako niemi obserwatorzy siedząc w ostatnim rzędzie sali. Widzieli
też Dąbrowską ocierającą łzy i przytłoczoną słowami świadków. Proces przebiegał
w dwóch etapach. Na pierwszym przedstawiono dowody obciążające. Przeczytano w
całości pamiętnik Uli, którego treść obecnym na sali wycisnęła z oczu łzy.
Nawet sędziowie i cała ława przysięgłych je ocierała. Puszczono zeznanie Uli,
która i tak płakała bez przerwy wspominając ten trudny dla niej czas.
Przesłuchano Polki, którym też było ciężko mówić o tych wydarzeniach. One w
przeciwieństwie do Uli zmuszane były do grupowego seksu i kiedy nie chciały
tego robić bito je równie brutalnie, co ją.
Przesłuchano
Ulkę Kropacz. Początkowo wypierała się wszystkiego, ale miażdżące zeznania
świadków i dosadne pytania prokuratora sprawiły, że skapitulowała i przyznała
się do swojego udziału w tym procederze.
Kiedy
przyjechali do sądu w dniu, w którym miał się odbyć drugi etap procesu Ula ze
zdumieniem zauważyła na korytarzu siedzącą Helgę i Anę. Podbiegła do nich z
płaczem.
- Kochane moje, co wy tu robicie? Tak
marzyłam, żeby zobaczyć was jeszcze raz – uściskały się serdecznie i im
popłynęły łzy.
- Ula, a my tak się martwiłyśmy, czy
dojechałaś szczęśliwie. Wezwano tu Helgę. Ja przyjechałam, żeby było jej
raźniej. Będzie odpowiadać z wolnej stopy. To dzięki pamiętnikowi, który
napisałaś i przedstawiłaś ją w takim dobrym świetle. O nic nie jest oskarżona.
Opowie tylko, jak to wszystko wyglądało.
- Moje kochane. Koniecznie muszę wam kogoś
przedstawić. To mój narzeczony Marek Dobrzański. To dzięki niemu złapano
Dąbrowskiego i Kropacz. To dzięki niemu jestem dzisiaj szczęśliwą kobietą. –
Marek uścisnął im dłonie.
- A ja jestem tobie Helgo i tobie Ano
niewymownie wdzięczny za uratowanie życia Uli i za bezinteresowną opiekę. Na
długo przyjechałyście?
- Nie. Po procesie wracamy do domu.
- Ja byłbym szczęśliwy i Ula pewnie też,
gdybyście zatrzymały się u nas na kilka dni. Ula ma wam tak wiele do
powiedzenia i tak wiele pytań do was. Proszę zgódźcie się, jeśli nic pilnego
nie wzywa was do Frankfurtu.
Całą
przemowę Marka Ula dokładnie tłumaczyła. Była wzruszona, że o tym pomyślał.
Jednak dobrze ją zna i jej pragnienia również. Obie Niemki przyjęły
zaproszenie.
Otworzono
drzwi do sali rozpraw i po chwili wypełniła się po brzegi. Pierwsza zeznawała
Helga przy pomocy tłumacza. Z jej opowieści wyłaniał się obraz mrocznego
półświatka, w którym rządziła przemoc, narkotyki, seks i pieniądze. Nie miała
zamiaru oszczędzać i wybielać swojego szefa. Ją też traktował jak śmiecia.
Opowiedziała jak tłukł Cieplakównę do nieprzytomności, jak się nad nią znęcał,
jak nie pozwolił jej opatrywać ran skatowanej Uli, jak zrywał z nich plastry i
jak darł się wniebogłosy, że ona ma cierpieć, jak faszerował ją narkotykami i
gwałcił wiele razy w ciągu dnia. Mówiła, że nie mogła już tego znieść i dlatego
pomogła Uli w ucieczce. Potem przesłuchano jeszcze kierowcę busa, ale jak się
okazało on nie miał o niczym zielonego pojęcia. Miał zapłacone, by zawieźć
kobiety z punktu „A” do punktu „B” i nie zadawać pytań. Nastąpiły mowy końcowe.
Po nich była godzinna przerwa a po niej miano ogłosić wyrok. Podczas przerwy
Marek zaprosił Helgę i Anę do restauracji na obiad. Podczas niego Ula wypytywała
kobiety o różne rzeczy.
- Nadal mieszkacie razem? – Ana uśmiechnęła
się.
- Zaproponowałam to Heldze. Jest ode mnie dużo
młodsza i sprawniejsza. Mnie dokucza artretyzm, a ona zawsze pomaga. Robi
zakupy, sprząta i dba o mnie. Czasami uda jej się złapać jakąś dorywczą pracę i
wtedy ratuje nasz budżet.
- Chyba nie wróciłaś do zawodu Helga? Wiesz, że
taki tryb życia niszczy człowieka.
- Wiem Ula. Już dawno z tym skończyłam.
Zresztą, kto by się połaszczył na takiego skwarka jak ja? Żyjemy bardzo
skromnie, ale spokojnie i szczęśliwie. Na początku roku pochowałyśmy Lotti.
Była już stara i bardzo chora. Weterynarz nie widział już dla niej ratunku. Ana
bardzo to przeżyła, bo przez wiele lat ta psina była jej jedyną towarzyszką.
Człowiek przywiązuje się do zwierzęcia jak do dziecka. Ale opowiedz jak tobie
udało się dotrzeć do Warszawy. Miałaś kłopoty?
- Nie miałam. Podróż przebiegła bez problemów.
Zaczęły się dopiero tu na miejscu. Wysiadłam z pociągu i nie wiedziałam dokąd
pójść. Do domu nie mogłam wrócić, bo naraziłabym na niebezpieczeństwo swoją
rodzinę. Była noc, a ja szłam przed siebie zupełnie bez celu. Gdy przechodziłam
przez ulicę potrącił mnie samochód. Przez moment wydawało mi się, że mówi do
mnie Marek, ale zemdlałam. Zresztą wiedziałam, że to niemożliwe, bo przecież
był gdzie indziej. W szpitalu opatrzyli mi rękę, bo miałam złamaną. Okazało
się, że to był naprawdę Marek i to pod jego samochód wpadłam. Zajął się mną
bardzo troskliwie. Wyprowadził z wielkiej traumy. Byłam przecież kompletnie
zwichniętym psychicznie wrakiem człowieka. Dzięki jego cierpliwości, troskliwej
opiece i miłości odzyskałam zdrowie, choć przez bardzo długi czas bałam się
mężczyzn i w każdym z nich widziałam Bartka. Wiele mu zawdzięczam i bardzo,
bardzo go kocham. W kwietniu zaręczyliśmy się a po procesie planujemy ślub. Już
możecie czuć się zaproszone. Musicie koniecznie na nim być. Długą drogę
przeszłam, ale dzięki wam i Markowi jestem już dzisiaj innym człowiekiem. Jak
skończy się rozprawa pojedziemy do nas. Kupimy po drodze dobre ciasto, zrobimy
kawę i spokojnie porozmawiamy. Pokażemy wam też Warszawę, bo pewnie tu nigdy
nie byłyście a jest sporo pięknych miejsc, które warto zobaczyć.
- Dziękujemy Ula. Jest tylko jeden problem a
mianowicie taki, że my mamy wykupione bilety na jutrzejszy pociąg.
- Tym się nie martwcie. Podjedziemy na dworzec
i przebukujemy je na inny dzień i nie będzie problemu.
Marek
spojrzał na zegarek.
- Chyba będziemy się już zbierać. Za
piętnaście minut ogłoszą wyrok. Chodźmy, bo nie chciałbym tego przegapić.
Weszli na
salę i zajęli swoje miejsca. Za chwilę miał wejść skład sędziowski i wydać
sprawiedliwy wyrok. Ula spojrzała w kierunku ławy oskarżonych. Dąbrowski
siedział rozparty na niej z drwiącym uśmieszkiem na ustach. Niczego nie
żałował. Zrozumiała, że taki człowiek jak on nie ma sumienia, nie ma skrupułów.
Daremne były jej prośby i błagania o litość wtedy, gdy bił ją do krwi. On nie
zna tego uczucia. Nawet w ułamku nie czuł się winny ani wobec niej ani wobec
tych wszystkich udręczonych kobiet. Przytuliła się do Marka i oparła głowę na
jego ramieniu. On był kompletnym przeciwieństwem Dąbrowskiego. Ochraniał ją,
dbał o jej bezpieczeństwo, sprawił, że przestała się bać i nerwowo rozglądać
dookoła. Doszła do wniosku, że w tym całym nieszczęściu miała jednak wielkie
szczęście, bo pokochał ją ten wspaniały, dobry człowiek. On przylgnął ustami do
jej skroni.
- Dobrze się czujesz skarbie?
- Dobrze kochany. Najlepiej.
ROZDZIAŁ 10
ostatni
Powstali,
bo na salę wszedł pięcioosobowy skład sędziowski. Sędzia główny otworzył teczkę
i wyjął z niej arkusz z wyrokiem.
- Wyrok w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej.
Sąd w osobach… skazuje Urszulę Kropacz za: stręczycielstwo, udział w zorganizowanej
grupie przestępczej, zmuszanie do nierządu i uzyskiwanie korzyści majątkowych z
nielegalnych źródeł, na karę łączną piętnastu lat pozbawienia wolności w
zakładzie karnym o zaostrzonym rygorze.
Skazuje
również Bartosza Dąbrowskiego za: przewodzenie grupie przestępczej, zmuszanie
do nierządu, wielokrotne gwałty, stosowanie okrucieństwa i przemocy na swoich
ofiarach, czego skutkiem są ich trwałe uszczerbki na zdrowiu fizycznym i
psychicznym, za sutenerstwo i kuplerstwo, za czerpanie korzyści materialnych z
nielegalnych źródeł, za handel narkotykami, za podawanie narkotyków w celu
osłabienia woli swych ofiar, na karę dożywotniego pozbawienia wolności w
zakładzie karnym o zaostrzonym rygorze.
Wyrok
niniejszy jest ostateczny, prawomocny i nie podlega apelacji. Na tym sąd
zakończył postępowanie. Proszę wyprowadzić skazanych.
Znowu
spojrzała na ławę oskarżonych. Kropaczówna płakała a Dąbrowski też nie miał
najszczęśliwszej miny. – No śmiej się
Bartuś, śmiej. Przecież to takie zabawne. – Pomyślała z satysfakcją. Marek
wstał i przytulił ją mocno.
- To koniec kochanie. Najprawdziwszy koniec
twojej gehenny. Teraz będzie już tylko dobrze. Obiecuję.
Wyszli
z gmachu sądu na słoneczną ulicę wraz z Helgą i Aną. Każde z nich miało
poczucie ogromnej ulgi. Podjechali pod dworzec i tam Ula pomogła im przebukować
bilety. Miały zostać przez cały weekend i wrócić do Frankfurtu w poniedziałek.
Jutro był piątek, ale Marek wykonał telefon do Sebastiana. Poinformował go o
wyroku i poprosił o zastępstwo na jutro. Zadzwonił też do Jaworskiego i
podziękował mu za rzetelność i solidność. Od niego też dowiedział się komendant
po ile lat dostali sprawcy. Jadąc już z powrotem na Sienną zapytał.
- Ula, a jak my się pomieścimy?
- Pomieścimy się Marek. Ja przeniosę się do
twojej sypialni. U mnie umieścimy Anę a w gabinecie Helgę. Tam przecież jest
wygodna wersalka. Będzie dobrze.
Uśmiechnął
się na myśl, że po raz pierwszy od tak wielu miesięcy, właściwie od ponad roku będzie
mógł znów tulić ją w swoich ramionach. To była bardzo miła perspektywa.
Weszli
do mieszkania. Reakcja obu Niemek była bardzo spontaniczna.
- Ula, jakie ono wielkie! Prawdziwy
apartament. Pięknie się urządziliście.
- To Marek sam je urządzał. Jak mnie tu
przywiózł, mieszkanie wyglądało tak jak teraz. Chodźcie pokażę wam wasze
pokoje. Muszę jedynie przebrać pościel. Marek zrobi nam wszystkim kawy i pokroi
ciasto, a wy pomożecie mi – otworzyła drzwi do swojego pokoju. - Tu będziesz
spać ty Ano. Zaraz dam świeżą pościel - przeszły w głąb korytarza. – A tutaj ty
Helgo. To gabinet Marka, ale mam nadzieję, że będzie ci tu wygodnie. Kanapa
jest miękka i dobrze się na niej śpi.
Z
pościelą uporały się błyskawicznie. Kobiety rozpakowały się i skorzystały z
łazienki, żeby się odświeżyć. Marek już stawiał kawę na stoliku i sernik
wiedeński. Rozmawiali do późnego wieczora z przerwą na kolację. Jutro Ula
obiecała im inne atrakcje. Po dziewczynach ona poszła do łazienki a Marek na końcu.
Wszedł cichutko do sypialni i ostrożnie położył się obok niej.
- Przytul mnie – wyszeptała. – Uwielbiam jak
to robisz – ułożyła głowę na jego ramieniu i przylgnęła do niego. – Wiesz o
czym pomyślałam rozmawiając z dziewczynami? Pomyślałam, że one ledwie wiążą
koniec z końcem. Ana ma niską rentę, a Helga nie zawsze pracę. Zawdzięczam im
tak wiele. To dług nie do spłacenia Marek. Chcę jak najszybciej wrócić do
pracy. Jak zacznę zarabiać, to co miesiąc będę im posyłać parę groszy, żeby nie
biedowały ciągle. Ana ma artretyzm. Potrzebuje leków. Nie zawsze ją stać na ich
wykupienie. Spójrz jak są ubrane. Bardzo skromnie i biednie. W magazynach
F&D zalega tyle odzieży ze starych kolekcji. Obrastają kurzem i nie ma
szans, żeby ktoś jeszcze je zechciał nosić. Może moglibyśmy wybrać coś dla
nich?
- Jesteś aniołem skarbie. Zawsze myślisz o
innych i martwisz się o innych. Jednak muszę przyznać ci rację. Gdyby nie one
nigdy bym cię już nie zobaczył. Jeśli chcesz, to pojedziemy jutro do magazynów
i same wybiorą sobie, co będą chciały. To naprawdę dobry pomysł, a pieniądze
wręczymy im przed wyjazdem. Nie chciałbym, by poczuły się niezręcznie.
Przytuliła
się do jego ust.
- Bardzo cię kocham. Jesteś najlepszym
człowiekiem na świecie. – Pogładził jej włosy.
- Śpij kochanie. Dzisiejszy dzień był naprawdę
emocjonujący.
Po
smacznym śniadaniu i porannej kawie Marek przy pomocy Uli opowiedział Heldze i
Anie o jej pomyśle.
- Błagam was tylko, żebyście nie traktowały
tego jak jałmużny i nie obrażały się. Ta odzież leży bezużytecznie. To końcówki
poprzednich kolekcji, które się nie sprzedały. Chcemy was zabrać do magazynu i
wybierzecie sobie, co tylko będziecie chciały. Zgadzacie się? - Ana uśmiechnęła
się.
- Nas nie tak łatwo obrazić Marek. Bardzo wam
dziękujemy i chętnie zobaczymy te ubrania. Sami widzicie, że nasze są bardzo
skromne. Nie stać nas na zbyt wiele.
- Bardzo się cieszę. W takim razie jedźmy. - Już
na miejscu pokazał im wieszaki z rozmiarówką. - Tu jest rozmiar czterdzieści
cztery, to twój Ana, a tam czterdzieści. Musisz przejść na prawo Helga. My się
też rozejrzymy. Może Ula wybierze coś dla siebie.
Buszowali
po magazynie dobre dwie godziny, ale wszyscy wyszli z niego zadowoleni. Kobiety
miały wypełnione torby spódnicami, bluzkami, kurtkami i spodniami. Helga nawet
wypatrzyła dla siebie buty. Lubiła wysokie obcasy. Ula wyszukała sobie skórzany
płaszczyk a Marek sportową marynarkę. Zapakował wszystkie rzeczy do bagażnika i
z uśmiechem spojrzał na kobiety.
- Chyba jesteście zadowolone? Mogę wam obiecać,
że jak tylko napiszecie, że czegoś potrzebujecie, natychmiast wam to przyślemy.
- Bardzo wam dziękujemy – Helga uśmiechnęła
się do nich z wdzięcznością. – Nawet nie spodziewałyśmy się, że te ubrania będą
takie porządne i eleganckie. Ani ja ani Ana nigdy nie miałyśmy takich rzeczy.
Jesteśmy naprawdę bardzo wam wdzięczne.
- Wierzcie mi, że nie ma za co. Może teraz
pojedziemy na jakiś obiad, a po nim zawiozę was do Łazienek. To najładniejszy
park w Warszawie i jest w nim co oglądać. Pokażemy wam Starą Pomarańczarnię. To
w niej odbywają się wszystkie pokazy mody F&D.
Miło
spędzili ten dzień. Podobnie dwa kolejne. W poniedziałek Marek zawiózł je na
dworzec. Już na peronie powiedział.
- Słuchajcie. Wiemy, że jest wam ciężko.
Często Ana nie ma na leki. Ty Helga nie masz stałej pracy. Dlatego
postanowiliśmy z Ulą, że od teraz, co miesiąc będziemy wam przysyłać przekaz na
pięćset euro. To pomoże wam trochę lepiej zjeść i zapłacić za lekarstwa. Nie
protestujcie, bo wiem, co chcecie powiedzieć. Ja nigdy nie wyrównam rachunków
za uratowanie Uli życia. Tego nie wymierzy się w żadnych pieniądzach. Jednak
przynajmniej w taki sposób odwdzięczę się za to wszystko, co dla niej
zrobiłyście – podał Anie kopertę. – Proszę, tu jest dobry początek na resztę
waszego życia i nie dziękujcie, bo naprawdę nie ma za co. – Obie miały łzy w
oczach i obie uściskały ich oboje.
- To wielkie szczęście, że mogłyśmy poznać Ulę
i ciebie. Jesteście wyjątkowymi ludźmi. Ja nigdy nie sądziłam, że w życiu
spotka mnie coś tak dobrego – Helga wytarła łzy.
- Dobro odpłaca się dobrem Helga. Od teraz
będziemy już w stałym kontakcie. Jak będziecie czegoś potrzebować, dzwońcie.
My, jak tylko ustalimy datę ślubu i załatwimy formalności przyślemy wam
zaproszenia i opłacimy podróż. Bądźcie zdrowe i trzymajcie się – Ula uściskała
je raz jeszcze. Wsiadły do pociągu, który za chwilę ruszył.
Jeszcze
tego samego dnia wieczorem postanowili wrócić do tematu ślubu i ustalić datę.
- Ja chcę, żeby to było jak najszybciej – powiedział
Marek. – Już dość się naczekałem. Teraz mamy połowę sierpnia. Dwa miesiące
wystarczą. Przecież nie chcemy ślubu z pompą, ale czegoś skromniejszego. Jutro
uruchomię Sebastiana i Pshemko. Seba załatwi wzory zaproszeń, a Pshemko
poproszę o uszycie sukni i garnituru. Będzie wniebowzięty. Chciałbym, żebyś
pojechała ze mną do firmy. Mistrz weźmie ci miarę, a potem wyskoczymy do
jubilera po obrączki. We wtorek pojedziemy do moich rodziców, żeby powiedzieć
im, że się pobieramy. Nie będziemy opowiadać o tym, co cię spotkało, bo oni nie
muszą o tym wiedzieć. W sobotę zaliczymy Rysiów. Trzeba powiadomić tatę i dzieciaki.
Przy okazji pójdziemy na plebanię i zaklepiemy datę ślubu. Będzie konkordatowy,
to nie będziemy musieli jechać do urzędu stanu cywilnego. Potem rozejrzymy się
za jakąś salą. Może mama pomoże? Ma znajomości. Fotografa nie będziemy
zamawiać, bo Czarek na pewno nam nie odmówi i udokumentuje całą uroczystość. Na
dwa tygodnie przed ślubem zamówimy kwiaty i limuzyny. Trzeba też będzie
załatwić jakiś hotel dla przyjezdnych. A teraz kochanie zrobimy listę gości.
Słuchała
go jak oniemiała. Miał wszystko już przemyślane krok po kroku. W końcu
roześmiała się serdecznie, aż ten śmiech wywołał łzy. Patrzył na nią
skonsternowany, bo nie miał pojęcia, co ją tak rozbawiło.
- Coś nie tak skarbie? – spytał strapiony.
Wytarła łzy z policzków i uśmiechnęła się cudnie.
- Wszystko na tak kochany. Wszystko. Masz
gotowy plan na tę uroczystość. Wszystko przemyślane w najdrobniejszych
szczegółach a mnie bardzo podoba się ten plan. Ja też nie chcę już dłużej
czekać. Przecież kocham cię nad życie. Zrealizujemy to w kolejności tak jak
wymieniłeś. Stałeś się tak bardzo zorganizowany, że nie mogę wyjść z podziwu.
Kiedyś byłeś zupełnie inny. Chaotyczny bałaganiarz nie mogący ogarnąć nawet
niewielkiego nieporządku na biurku. To przecież zawsze ja systematyzowałam
twoje dokumenty.
- Dzięki tobie stałem się taki – cmoknął ją w
usta. – Tylko dzięki tobie. To co, robimy tę listę? Najpierw świadkowie. Z
mojej strony Seba.
- A z mojej Ala.
- Jak Seba to musi być Violetta. Z firmy
jeszcze Pshemko, pan Władek z Elą i Iza z mężem. Czarek, bo będzie
fotografował. Alex. Nie wypada go nie zaprosić i Ania. Zaprosiłbym też
Jaworskiego z żoną. Dużo mu zawdzięczamy. Moi rodzice i wujostwo z Gdańska. To
będzie razem… siedemnaście osób. A z twojej strony?
- Ode mnie tylko tata, dzieciaki i Helga z Aną.
Nie mam żadnej bliskiej rodziny.
- Razem z nami to będą dwadzieścia cztery
osoby. I wystarczy. To w końcu jaką datę wybierzemy? Zaraz zerknę w kalendarz.
Zobacz. Dwudziestego drugiego października jest sobota. W sam raz. Na pewno
zdążymy wszystko pozałatwiać. Z przyjezdnych będą tylko cztery osoby. Moje
wujostwo, ale oni zatrzymają się u rodziców i Helga z Aną. Wiesz co? Nie
będziemy wynajmować hotelu. One zatrzymają się tu, na Siennej. Od jutra
zaczynamy załatwiać skarbie. Już się nie mogę doczekać tego ślubu. To będzie
wyjątkowy dzień. – Uśmiechnęła się łagodnie i pogładziła jego szorstki
policzek.
- Będzie wyjątkowy, bo ty jesteś wyjątkowy.
- Masz rację kochanie. Jestem wyjątkowy, bo
mam wyjątkową kobietę u swego boku.
Teraz
czas znacznie przyspieszył. We wtorkowy poranek wraz z Markiem wysiadła z
windy. Anię wbiło w podłogę, gdy zobaczyła Ulę. Po chwili dołączyła Violetta i
Sebastian witając się z nią. Pojawił się Pshemko i z okrzykiem - moja muza
wróciła! - rzucił się jej w ramiona. Na korytarzu przybywało osób. Przyszła i
Iza i Ala, której szepnęła do ucha, że musi z nią porozmawiać, przybiegła Ela,
która dowiedziała się od Władka o tym szczęśliwym powrocie. Gwar ucichł, gdy z
windy wysiadł Febo. Obrzucił tłumek zdziwionym spojrzeniem a jeszcze bardziej
się zdziwił, gdy wśród pracowników ujrzał Ulę.
- Panna Cieplak. Wraca pani do nas? – jego ton
wcale nie ociekał jadem, ale był zupełnie normalny, co Ulę przyzwyczajoną do
zupełnie innego Alexa trochę zszokowało. Podeszła do niego i wyciągnęła dłoń.
- Dzień dobry panie dyrektorze. Proszę przyjąć
wyrazy szczerego ubolewania z powodu śmierci pana siostry. Naprawdę bardzo mi
przykro, że nie ma jej już wśród nas.
- Dziękuję. Wraca pani? Nie ukrywam, że
ucieszyłbym się.
- Naprawdę?
- Proszę mi wierzyć, że tak. Miałem w pani
godnego przeciwnika. Teraz jednak od dawna nie rywalizuję z Markiem o fotel
prezesa i zamiast z panią walczyć, liczę na dobrą współpracę.
- Miło to słyszeć. Bardzo chcę wrócić, ale
będzie to możliwe chyba na początku grudnia. Muszę pozałatwiać kilka ważnych
dla mnie spraw, a potem będę do dyspozycji firmy.
- W takim razie czekamy na panią – ukłonił się
i odszedł.
- Dasz wiarę? – szepnęła do Marka.
Poszli
do pracowni mistrza i powiedzieli mu o ślubie. Poprosili o uszycie strojów.
Niemal fruwał nad podłogą.
- Ach jakaż będzie z was piękna para.
Śliczności. Ty tak zjawiskowo piękna i on tak zabójczo przystojny. Zdążę na
czas nie obawiajcie się. Idźcie do Izabeli niech ściągnie z was miarę.
Poszli.
Jej też powiedzieli o ślubie i zaprosili ją wraz z małżonkiem obiecując, że na
pewno dostanie oficjalne zaproszenie. Po wyjściu z pracowni rozdzielili się.
Ula poszła do Ali, a Marek do Sebastiana. Ala ucieszyła się na jej widok.
- Ula, co się z tobą działo? Zniknęłaś tak
nagle. Zachodziłam w głowę, gdzie się podziewasz?
- O to nie pytaj Ala. Przeżyłam straszne
rzeczy, które odbiły się i na moim ciele i na mojej psychice. To bardzo bolesny
dla mnie temat i nie byłabym w stanie ci o tym opowiedzieć. Jedno ci powiem, że
to Marek mnie uratował i tylko dzięki niemu jeszcze żyję. Przyszłam powiadomić
cię, że dwudziestego drugiego października odbędzie się nasz ślub w rysiowskim
kościele. Chciałabym cię prosić, żebyś została moim świadkiem. Marek wybrał
Sebastiana, bo to jego najlepszy przyjaciel. Wesele będzie bardzo skromne.
Tylko dwadzieścia cztery osoby, ale właśnie takie chcemy.
- A to dopiero niespodzianka! Tak się cieszę
kochanie, że doszliście do porozumienia i wyjaśniliście sobie wszystko. Jestem
pewna, że będziecie bardzo szczęśliwi i oczywiście bardzo chętnie zostanę twoim
świadkiem.
Pojechali
do salonu jubilerskiego i wybrali proste, skromne obrączki. Jak wrócili do
firmy Sebastian miał już dla nich wzory zaproszeń. Wspólnie wybrali to, które
podobało im się najbardziej. Zamówili trzydzieści sztuk. Olszański zadeklarował
się, że je odbierze. Jutro czekała ich wizyta u Dobrzańskich seniorów, których
Marek poinformował telefonicznie, że przyjedzie z dziewczyną. Chciał im zrobić
niespodziankę i dlatego nie wymienił imienia i nazwiska Uli. Rzeczywiście byli
zdumieni, gdy ujrzeli Ulę u boku Marka. Jeszcze bardziej, gdy Marek opowiedział
im o zaręczynach i ślubie.
- Ula od dawna jest miłością mojego życia.
Wiecie przecież o tym oboje. Jestem szczęśliwy, że przyjęła moje oświadczyny i
zgodziła się zostać moją żoną. Mamy prośbę do ciebie mamo, żebyś pomogła nam z
salą. Mamy sporo załatwiania a wiem, że ty masz jakieś kontakty i znasz
odpowiednich ludzi. Bylibyśmy bardzo wdzięczni, gdybyś nas w tym wsparła.
- Nie martwcie się dzieci. Ja wszystko
załatwię. Jeszcze dzisiaj zadzwonię w parę miejsc i zorientuję się, czy mogą
nam coś wynająć. Bardzo się cieszymy Uleńko, że wejdziesz do naszej rodziny.
Bardzo doceniamy też to, co zrobiłaś dla firmy, żeby ją uratować. Pomożemy wam.
W
sobotę pojechali do Rysiowa. Józef na wieść o ślubie rozpływał się ze
szczęścia. Podobnie dzieciaki. Po obiedzie poszli na plebanię. Termin, który
wybrali był wolny i proboszcz wpisał ich na godzinę dwunastą. Marek opłacił
zaraz wszystko od ręki, bo chciał mieć to z głowy. Wszystko zmierzało w dobrym
kierunku. Nie minęły dwa tygodnie a Helena załatwiła niewielki dom weselny
niedaleko centrum. Załatwiła również znakomity zespół i ustaliła menu. O
wszystkim informowała ich na bieżąco i wszystko z nimi konsultowała. Sebastian
dostarczył zaproszenia. Wręczyli je wszystkim. Również Alexowi. Siedzieli u
niego w gabinecie i popijali espresso.
- Bylibyśmy naprawdę szczęśliwi, gdybyś był
obecny. Żałoba oficjalnie ci się skończyła – mówił Marek – choć wiem, że do końca
będziesz ją nosił w sercu.
- Proszę nam nie odmawiać panie Febo. Dla nas
to taki ważny dzień nie może pana zabraknąć na tym ślubie – przekonywała Ula.
- Dobrze. Przyjdę, ale pod jednym warunkiem.
Przestaniesz do mnie mówić „panie Febo” i zaczniesz nazywać mnie po imieniu. –
Uśmiechnęła się szeroko słysząc te słowa.
- Z największą przyjemnością Alex. –
Odwzajemnił uśmiech. – Świat się
przekręca – pomyślała. – Uśmiechnięty
Febo.
Do
Any i Helgi wysłali zaproszenia pocztą. Oprócz tego Ula dzwoniła też do nich
uprzedzając, że za chwilę je otrzymają. Ucieszyły się, gdy usłyszały jej głos w
słuchawce. Powiedziała im, że przyślą też więcej pieniędzy, by miały za co
wykupić bilety w obie strony. Kolejny raz wzruszone płakały do słuchawki.
Pshemko
dopieszczał suknię i garnitur. Zaliczyli ostatnią przymiarkę. Wszystko było
dopięte na ostatni guzik a data ślubu zbliżała się nieubłaganie. Ana i Helga
przyjechały dwa dni wcześniej. Marek dał im klucze do mieszkania. Pokazał
zaopatrzoną lodówkę.
- Ula będzie się przebierać w swoim rodzinnym
domu, a ja u swoich rodziców. W dniu ślubu o jedenastej przyjedzie po was
taksówka, którą wynajęliśmy. Będzie cały czas do waszej dyspozycji. Kierowca
jest o wszystkim poinformowany i wie dokąd jechać. Podwiezie was pod kościół i
tam zaczekacie na nas. Wszystko zrozumiałyście?
- Wszystko. Nie będzie problemu.
Od
samego rana w Rysiowie trwały gorączkowe przygotowania do tej jakże ważnej
uroczystości. Ula poddawała się zabiegom zamówionego fryzjera i kosmetyczki. Z
odsieczą przyjechała Ala i pomagała ubrać Uli sukienkę. Zjawił się też
Sebastian z Violettą. On miał do przekazania Jaśkowi prośbę Marka.
- Marek wie, że znasz trochę niemiecki. Na
ślubie będą przyjaciółki Uli z Niemiec. Nie znają polskiego. Tylko Ula zna
biegle niemiecki, ale ona nie będzie mogła się nimi zająć. Marek bardzo cię
prosi, żebyś ty to zrobił i w miarę możliwości tłumaczył. Nie chce, by czuły
się tu wyobcowane. Mają przyjechać prosto pod kościół i tam Marek przedstawi ci
je.
- Nie ma sprawy Sebastian. Zajmę się nimi.
- Dzięki. To dla Uli i Marka bardzo ważne.
Pod
dom Cieplaków zajechała biała limuzyna. Wysiadł z niej pan młody i jego
rodzice. Rozejrzał się wśród tłumu gapiów zgromadzonych pod posesją i zauważył
Dąbrowską, która starała się ukryć twarz pod wielką chustą. Zmarszczył brwi. – Chyba nie wywinie żadnego numeru?
Przepuścił
rodziców przodem i wskazał drogę do drzwi. W domu przedstawił ich Józefowi i
dzieciakom. Poszeptał z Jaśkiem. Za chwilę miało odbyć się błogosławieństwo. W
pokoju gościnnym Cieplaków rozciągnięto już białe prześcieradło.
Kiedy
Ula wyszła ze swojego pokoju zaparło mu dech. Biel sukni i welonu sprawiła, że
jej twarz wyglądała jak uduchowiona. Zalśniły mu w oczach łzy. - Mój piękny anioł, moja piękna, cudowna
dziewczynka. Jak Bóg mógł dopuścić, by skrzywdzono ją w taki okrutny sposób
– podszedł do niej i podał jej dłoń. Uśmiechnęła się do niego łagodnie i z
ufnością ją ujęła.
- Jesteś najpiękniejszym stworzeniem jakie
kiedykolwiek stąpało po ziemi. Bardzo cię kocham i gdybym mógł, całowałbym
ślady twoich stóp – wyszeptał jej do ucha. Zarumieniła się.
- A ty jesteś najpiękniejszym mężczyzną
jakiego kiedykolwiek widziałam i za chwilę będziesz mój.
- Od dawna jestem twój skarbie i tak będzie
już zawsze. Chodźmy.
Błogosławieństwo
było bardzo wzruszające. Pociekły łzy nie tylko państwu młodym, ale i wszystkim
obecnym. Po nim powsiadano w samochody i pojechano do kościoła. Przyjechali
pięć minut przed czasem. Marek zdążył jeszcze przedstawić Jaśka Anie i Heldze.
Od teraz były pod jego opieką. Przed kościołem zgromadził się chyba cały
Rysiów. Nie często miewano okazję być świadkiem ślubu. Częściej zdarzały się tu
pogrzeby. Podziwiano niezwykłą urodę panny młodej i przystojne oblicze pana
młodego.
Powiódł
ją do ołtarza, gdzie po chwili kapłan połączył ich dłonie stułą i rozpoczął
ceremonię. Oboje byli bardzo wzruszeni, co uwidaczniało się łzami płynącymi po
ich policzkach. I jemu i jej spełniało się największe ich marzenie. Dla niego
to był cud, że potrafiła zaufać mu kolejny raz a przede wszystkim nigdy nie
przestała go kochać. Dla niej to był cud, że przeżyła a on swoją wielką
miłością sprawił, że uleczyła ciało i duszę.
Wreszcie
koniec. Podają sobie obrączki. Marek odsłania jej welon i przywiera do jej ust
szepcząc w nie jak bardzo ją kocha. Wychodzą przed kościół. Podchodzą rodzice
Marka i Józef by złożyć im życzenia. Ula płacze w ramionach ojca. Tak bardzo
żałuje, że mama nie dożyła tej chwili. Przyjmuje życzenia od swoich teściów.
Krzysztof drżącym głosem mówi jej, jak bardzo cieszą się oboje, że została ich
synową i że Marek nigdy nie był taki szczęśliwy. Przechodzą z rąk do rąk. Mała
Betti ściska ich mocno i całuje w policzki. Jasiek podobnie. Podchodzi
zapłakana Ana i Helga. Gratulują im i życzą wielu lat w szczęściu i zdrowiu. Po
nich Alex z Anią. Alex mocno ściska Ulę i całuje.
– Nie zasłużył na ciebie ten drań, ale mimo to
życzę wam szczęścia – mówi z uśmiechem.
- Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz Alex.
On zasługuje na wszystko, co najlepsze, uwierz mi.
Violetta
rzuca im się na szyję. Jak zwykle jest spontaniczna. Sebastian jest bardziej
stonowany. Po nich podchodzi komendant Jaworski. Przedstawia im swoją żonę.
Gratulują im oboje z całego serca.
- Wiele pani wycierpiała pani Urszulo, ale to
pani nagroda za te cierpienia.
W
końcu wszyscy ruszają do domu weselnego. Tam młodzi witani są przez Helenę
Dobrzańską i Józefa chlebem i solą. Ciągle krąży wokół nich Czarek i utrwala
wszystko na zdjęciach.
Po
solidnym obiedzie i przemowach następuje pierwszy taniec. Marek delikatnie
obejmuje Ulę. Pod cienkim materiałem sukienki wyczuwa palcami jej blizny.
Przyciąga ją mocniej do siebie i ruszają w rytmie walca. Jest świetnym
tancerzem a ona dotrzymuje mu kroku. Jest niewyobrażalnie szczęśliwa. Potem
tańczy ze swoim tatą i Jaśkiem. Po nich z Alexem i Sebastianem. Komendant
Jaworski też nie odmówi sobie tańca z taką piękną panną młodą. Na końcu
zaszczytu dostępuje Pshemko i pan Władek. Wreszcie z powrotem ląduje w
ramionach Marka.
Zabawa
trwa na całego. Wszyscy bawią się znakomicie. Ula przedstawia ojcu Anę i Helgę.
- To dzięki Heldze tatusiu wyrwałam się z tego
piekła. To ona uratowała mi życie a Ana zajęła się mną troskliwie i każdego
dnia smarowała maścią moje rany.
Józef
jest poruszony. Ze łzami w oczach dziękuje obu kobietom za uratowanie Uli
życia. One czują się zażenowane i zapewniają, że nie zrobiły nic takiego. Józef
jest innego zdania i mówi, że do śmierci im tego nie zapomni.
Wreszcie
oczepiny. Ula rzuca za siebie welon, który ląduje w rękach Ali. Marka muszkę
łapie Józef. Zerka ukradkiem na Milewską. Ona również to robi i uśmiecha się do
niego nieśmiało. Muszą teraz zatańczyć. Taka jest tradycja. Wyjątkowo dobrze
czują się w swoim towarzystwie. Ula obserwuje to wszystko z uśmiechem. Nie
miałaby nic przeciwko gdyby jej tata i Ala…
Iza
i Ela też wydają się zadowolone i tańczą do utraty tchu. Spełniły się głównej
krawcowej i prawej ręki Pshemko marzenia o dziecku. Ma je wreszcie tak długo
wyczekiwane i upragnione. Ela też znalazła swoje szczęście u boku Władka.
Zawsze przyciągała niewłaściwych facetów. Tym razem okazało się, że ten jest
jak najbardziej właściwy.
Nad
ranem zmęczeni goście udają się do wynajętych dla nich pokoi, w których mogą
odpocząć po całonocnych hulankach. Ula i Marek też mają dość. Zabierają klucze
i idą do apartamentu dla nowożeńców. W pokoju pomaga jej rozpiąć suknię
ozdobioną sporą ilością małych guziczków. Ula jest trochę spięta. Zauważa to.
- Kochanie. Jeśli nie jesteś jeszcze gotowa,
to powiedz mi. Ja to zrozumiem.
- Marek, – mówi cicho - przecież nie mogę
ciągle wracać do przeszłości. Muszę zacząć żyć teraźniejszością i przyszłością.
Zrobiłeś już tak wiele, bym mogła zapomnieć. To już ostatni krok i chcę go
zrobić.
Delikatnie
zsuwa jej suknię z ramion. Przed sobą ma jej plecy pocięte skośnymi, długimi
bliznami, trwałymi śladami po pejczu Dąbrowskiego. Płyną mu łzy. Przytula usta
do nich i z największą czułością zaczyna je całować. Ulą wstrząsa szloch. Wie,
że nigdy nikomu nie pokazałaby tych blizn, a jej Marek traktuje je jak
najświętsze relikwie. Odwraca się do niego a on przytula ją mocno. Wyciąga
spinki z jej fantazyjnie upiętych włosów. Spływają teraz łagodną falą na jej
ramiona.
- Nie płacz kochanie. Zrobię to najdelikatniej
jak tylko potrafię – mówi cichym, głębokim głosem wycierając jej z policzków
łzy. Ona wie, że tak będzie i wie, że nie skrzywdzi jej, bo jest dobry i
wrażliwy. Pomaga mu rozpiąć koszulę i z przyjemnością przytula się do jego
torsu. On bierze ją na ręce i układa na chłodnej pościeli. Rozpina biustonosz i
delikatnie pozbawia ją fig. Patrzy na jej nagie ciało jak urzeczony. Ono nosi
ślady koszmarnej przeszłości, ale dla niego to najpiękniejsze ciało na świecie.
- Jesteś anielsko piękna kochanie.
Jej
oczy błyszczą od łez. On całuje je schodząc pocałunkami do jej pełnych ust. Z
największą czcią całuje jej piersi i płaski brzuch. Powraca do ust i bardzo
wolno wchodzi w nią uważnie obserwując jej twarz. Kiedy widzi na niej grymas
chce się wycofać, ale ona powstrzymuje go.
- Nie uciekaj kochany. To nic. Wszystko w
porządku.
Zaczyna
się wolno poruszać. Ostatnią rzeczą jakiej by chciał, to sprawić jej ból. Ona
przymyka oczy i uśmiecha się łagodnie. Jest jej dobrze. Najlepiej. A on bardzo
subtelny i ostrożny. Z przyjemnością poddaje się rytmowi, który nadaje jego
ciało. Oplata je swoimi smukłymi nogami. Gładzi plecy i wzdycha z rozkoszy.
Ten
akt jest magiczny. Trwa długo, bo on nie chce niczego przyspieszać. Wolno, ale
konsekwentnie wprowadza ją w stan największej szczęśliwości. Ona wie, że za
chwilę jej ciało ogarnie błogie uczucie spełnienia. Całuje z żarem jego usta a
potem wydaje z siebie krzyk. Czuje jak on pulsuje w niej rozsiewając pocałunki
na jej twarzy.
- Jestem szczęśliwy Ula. Jestem taki
szczęśliwy – szepcze.
Głaszcze
jego policzek i wzruszona mówi.
- Uleczyłeś mnie Marek. Uleczyłeś wszystkie
moje lęki, obawy i strach. Już niczego się nie boję, bo jesteś przy mnie.
- Jestem skarbie i już nigdy nie dopuszczę,
byś znowu miała się bać.
K
O N I E C
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz