ROZDZIAŁ 6
W niedzielny poranek telefon od Uli zastał
Cieplaków przy śniadaniu. Odebrał Józef i usłyszawszy głos swojej najstarszej
pociechy uśmiechnął się szeroko.
- Córcia!
Witaj! Co słychać? Dawno się nie odzywałaś. Jak Tosia?
- Dzień
dobry tatusiu. Z nami wszystko w porządku. Nie dzwoniłam, bo bardzo pochłaniają
mnie jazdy na rehabilitację z Tosią. Jednak dzisiaj chcielibyśmy was odwiedzić.
Jesteście cały czas w domu, czy macie jakieś plany?
- Nigdzie
się nie ruszamy. Może przyjedziecie na obiad? Ala robi dzisiaj swoją popisową
pieczeń. Zapraszamy. Stęskniliśmy się za wami.
- Będziemy
koło trzynastej. Do zobaczenia.
Wkładała Pestce rajtuzy i mówiła.
- Dzisiaj
ubierzemy tę sukienkę, którą niedawno kupił tata. Dziadek bardzo się za tobą
stęsknił i już nie może się doczekać kiedy go odwiedzisz. Musisz być dzisiaj
ładna.
- Tosia
łana.
- Ład-na.
Powtórz.
- Ład-na.
Tosia ładna.
- Pięknie
kochanie – Ula cmoknęła ją w policzek. Włożyła jej sukienkę i podprowadziła do
lustra. – No i jaka jesteś?
- Ładna.
- Uczeszemy
jeszcze włoski. Zapleciemy warkocz i zawiążemy kokardę. Będzie pięknie.
Wszedł Marek już ubrany i omiótł córkę spojrzeniem.
- Pięknie ci
w tej sukience skarbie.
- Tosia
ładna. – Roześmiał się.
- Bardzo
ładna. Chodź, poczekamy na mamę w salonie, niech i ona ładnie się ubierze.
W dobrych nastrojach dojechali do Rysiowa. Przed
bramą czekała już na nich Beatka. Pomogła wysiąść Pestce i mocno ją przytuliła.
- Stęskniłam
się za tobą.
- Ja też. –
Zaskoczona Betti wbiła w małą wzrok.
- Ty mówisz?
– przytuliła ją ponownie. – Nasza kochana dziewczynka mówi. Zrobisz dziadkom
niespodziankę. Ucieszą się. Ulcia, ona mówi.
- Tak. Zaraz
po operacji zaczęła i idzie jej coraz lepiej. Weź kochanie ode mnie tę torbę.
Zrobiłam sałatkę i upiekłam ciasto. Tylko się nie przewróć.
Już na schodach przed wejściem do domu zaczęły się
powitania. Pestka jak tylko zobaczyła wychodzącego Józefa wrzasnęła na całe
gardło.
- Dadek! – z
rozpostartymi rękami popędziła w jego rozwarte ramiona.
- Moja
kochana wnusia, moje słoneczko. Ależ się dziadek za tobą stęsknił. Ślicznie
wyglądasz.
- Tosia
ładna.
- I tak
pięknie mówisz. Bardzo cię kocham. Chodź, przywitasz się z babcią. Ma dla
ciebie trochę smakołyków - przywitał się z Ulą i z Markiem.
- Witajcie
kochani. Niesamowite postępy zrobiła Tosia. Jestem zaskoczony i szczęśliwy.
Dobrze wygląda. Zdrowo i jest taka pełna energii. Widać, że dużo z nią
pracujecie.
Przywitali się z Alą i z Jaśkiem. Ala nie mogła się
oderwać od Pestki. Łaskotała ją po brzuszku a Pestka zaśmiewała się do rozpuku.
- Bab-cia,
bab-cia. Już nie. – Wzruszona Ala przytuliła ją do piersi.
- Nawet nie
wiesz kochanie jak miło usłyszeć od ciebie te słowa. Tyle już potrafisz. Jestem
z ciebie bardzo dumna. Jak ładnie zjesz obiadek, to na deser będą twoje
ulubione lody.
- Lody!
Tata, lody!
Pogładził ją po włosach i czule cmoknął jej
policzek.
- Babcia
wie, czym może cię uszczęśliwić. Daj mi ją Alu. Rozbiorę ją i założę jej
kapcie.
Obiad pachniał wspaniale. Ala była genialną
kucharką. Złocisty rosół z makaronem mamił aromatem, a mięso rozpływało się w
ustach. Marek wytarł swoje serwetką.
- To było
pyszne. Już dawno nie jadłem nic równie dobrego. Rehabilitacja Pestki tak
bardzo nas absorbuje, że nawet nie mamy czasu, by ugotować coś treściwszego.
Jadamy na mieście, bo zajęcia małej są w różnych godzinach i zajmują
praktycznie cały dzień. Potem ćwiczymy z nią jeszcze w domu. Nasza praca nie
idzie jednak na marne. Tosia robi ogromne postępy. Wielokrotnie powtarzamy z
nią to, co ćwiczy u logopedy, żeby zapamiętała i dzięki temu poznaje coraz
więcej słów. Jest też sprawniejsza. Dużo ćwiczy na sali gimnastycznej i na
basenie. Ostatnio wykupiliśmy też serię masaży, żeby wzmocnić trochę mięśnie
nóg. Wszystko razem daje dobry skutek i nadzieję, że wreszcie rozwija się tak
jak powinna.
- To w dużej
mierze Marka zasługa. Uczy ją malować i uczy literek. Mała z ochotą rysuje je
na swojej tablicy i dzięki temu zapamiętuje. Jeszcze trochę i zacznie je
składać w słowa.
- Ja wiem
Ula ile pracy wkładacie w jej wychowanie i cieszę się, że Marek tak bardzo się
w to angażuje. Jednak i wy powinniście czasem odpocząć. Zróbcie sobie przerwę w
jakiś weekend. Wyjedźcie. Przywieźcie do nas Tosię. Beatka chętnie poćwiczy z
nią literki i porysuje. Wiecie przecież, jak uwielbia rysować. Już od
najmłodszych lat to kochała a i teraz, mimo że już czternastoletnia z niej
panna, to robi.
- Pomyślimy
o tym tatusiu, ale dopiero po świętach. To właśnie dlatego, że się zbliżają
jesteśmy tutaj. Chcielibyśmy was zaprosić na drugi dzień świąt do nas. Dawno
nie byliście.
- Chętnie
przyjedziemy, ale czy to nie będzie kłopot? Tyle zajęcia macie z Tosią a
jeszcze my się zwalimy na głowę.
- I właśnie
dlatego powinniście przyjechać. My też chcemy mieć normalne życie i normalne
święta. Poradzimy sobie.
- No skoro
tak, to dziękujemy za zaproszenie. Na pewno przyjedziemy.
- Bab-cia,
lody – przypomniała Pestka. Ala roześmiała się.
- Och ty
łasuchu. Takie rzeczy pamiętasz doskonale. Już ci daję. Wy też pewnie zjecie.
- A co u
ciebie Jasiu? – Ula położyła dłoń na ramieniu brata. – Jak pisanie pracy?
- Dobrze.
Kończę już. W czerwcu będę się bronił. Teraz to już z górki. Potem rozejrzę się
za jakąś robotą.
- Po co masz
się rozglądać? – odezwał się Marek. - Przyjdziesz do firmy. Robota już na
ciebie czeka. Jest wakat w zespole informatyków. Przydasz nam się bardzo.
- Naprawdę?
Dzięki Marek. Doceniam bardzo ten gest, bo wiadomo jak jest teraz z pracą.
Ciężko o nią. Co roku kończy studia armia informatyków, a etatów jak na
lekarstwo.
Koło osiemnastej zaczęli się żegnać. Od jutra znowu
zaczynali ten swój kołowrót. Wycałowaną i szczęśliwą Tosię usadowili w
foteliku. Marek nachylił się nad nią i spytał.
- Fajnie
było?
- Fajnie.
Dadek, bab-cia, fajnie.
Podjechał pod blok i zaparkował. Pomógł wysiąść
Tosi a ona wyciągnęła ręce do góry mówiąc.
- Tata, weź.
- A co,
nóżki cię bolą?
- Bolą, weź.
Była zmęczona. Wyczytał to z jej drobnej
twarzyczki. Wziął ją na ręce i podszedł do Uli.
- Zmęczona
jesteś i śpiąca rybko, co? – Ula cmoknęła ją w policzek.
- Yhmm – objęła
ręką jej szyję. – Kocham mama, kocham tata.
Zalśniły im w oczach łzy. Po raz pierwszy to
powiedziała, choć doskonale wiedzieli, że tak jest, bo dawała im dowody tej
miłości każdego dnia.
- I my cię
bardzo kochamy maleńka. Bardzo – szepnął wzruszony Marek.
Uśpiła Tosię i weszła jeszcze do kuchni. Miała
ochotę na filiżankę mocnej, gorącej herbaty. Włączyła czajnik i zapatrzyła się
w ciemność za oknem. Tak zastał ją Marek, który po kąpieli wyszedł z łazienki.
Podszedł do niej cicho i oplótł ją ramionami jak obręczą. Przytulił usta do jej
skroni i szepnął.
- Królestwo
za twoje myśli księżniczko. – Uśmiechnęła się łagodnie.
- Nietrudno
zgadnąć. Myślę o Tosi, zawsze o Tosi. Dzisiaj bardzo mile mnie zaskoczyła.
Wyraziła swoje uczucia słowami. To takie budujące Marek. Ona prze do przodu jak
taran. Tak jakby chciała nadrobić w przeciągu kilku miesięcy te pięć lat. Nie
wiem, czy to nie za szybko, ale może tak właśnie ma być. Przecież takie dzieci
jak ona nie są umysłowo chore. Mają po prostu wadę genetyczną, którą trudno
uznać za chorobę. To ten dodatkowy chromosom powoduje, że wyglądają inaczej niż
inne dzieci i uczą się wolniej niż one. Gdyby Tosia nie była obarczona tym
„darem” od losu, byłaby pięknym dzieckiem. Jest taka do ciebie podobna. Ma
twoje włosy, twoje oczy i te słodkie dołki w policzkach. Nawet wykrój ust
odziedziczyła po tobie. Nie widać tego za dobrze, bo nadal nie potrafi
zapanować nad językiem i pamiętać, by go nie wystawiać. Nie wiem, czy
kiedykolwiek nad tym zapanuje. Doktor Prażmowska bardzo na to zwraca uwagę przy
wymowie i twierdzi, że Tosia z czasem to wyćwiczy. A jednak dla mnie to
najpiękniejsze dziecko na ziemi, bo jest owocem naszej miłości. Jest taka
drobna, delikatna, ma subtelną buzię. I gdyby nie jej skośne oczy, nikt nie
domyśliłby się, że jest napiętnowana Downem.
- Nauczyłem
się ją kochać Ula. Kocham nieprzytomnie. Tak jak dla ciebie i dla mnie ona jest
najważniejsza na świecie. Jednak marzę też o tym, by mieć jeszcze jedno
dziecko. Czas ucieka. Jesteśmy coraz starsi. Wiem, że ryzyko jest znacznie
większe niż za pierwszym razem, ale może być też tak, że to dziecko urodzi się
nieobciążone. Sporo czytałem na ten temat. Nawet w stowarzyszeniu są rodziny,
które mają dwójkę dzieci i to drugie ma właściwą liczbę chromosomów. Spróbujmy
Ula. Znajdę dobrego ginekologa, który poprowadzi tą ciążę od początku do końca.
Zrobimy badania prenatalne, żeby się upewnić, czy wszystko jest w porządku. A
nawet jeśli nie, nawet jeśli miałoby się urodzić takie jak Tosia, to przecież
mamy już doświadczenie i wiemy co należy zrobić. Pestka powinna mieć
rodzeństwo. Obiecaj mi, że przemyślisz sprawę.
Jej piękne oczy lśniły od łez, które wolno zaczęły
się toczyć po jej policzkach. Przytuliła się do niego mocno.
- Naprawdę
tego chcesz?
- Naprawdę.
To moje drugie najważniejsze marzenie.
- Drugie? A
jakie jest pierwsze?
- To chyba
oczywiste. Marzę, by nasza Pestka była samodzielna i sprawna. Ono zaczyna się
już spełniać. Czas, żeby spełnić to drugie Ula. Jednak, by zaczęło mieć realny
kształt, oboje musimy się do tego przygotować. Najpierw znajdę dobrego lekarza.
Pójdziesz na badania, by potwierdził, że wszystko jest w porządku i nie ma
przeszkód, byś miała drugie dziecko. A kiedy zagnieździ się fasolka w twoim
brzuchu będziemy regularnie kontrolować jej wzrost.
- Wszystko
sobie dokładnie przemyślałeś, prawda?
- Prawda.
Już od jakiegoś czasu o niczym innym nie myślę. Damy radę Ula. Za kilka
miesięcy i Pestka będzie już na wyższym szczeblu rozwoju. Przy takiej ilości
intensywnych ćwiczeń nie ma innej opcji. Już się nie cofnie i dalej będzie
robić postępy. Bardzo w to wierzę.
Przylgnęła do jego ust całując je namiętnie.
- Zgadzam
się. Pójdę jeszcze do łazienki i za chwilę możemy popracować nad kolejnym
potomkiem. – Jego twarz rozjaśniła się szczęśliwym uśmiechem.
- Bardzo cię
kocham. Bardzo.
Święta udały się nadzwyczajnie. Tuż przed nimi
wybrali się na zakupy. Ula zaopatrzona w ich długą listę buszowała na stoiskach
spożywczych a Marek wraz z Tosią szukał specjalnych farb do malowania jajek.
Wieczorem usiedli wszyscy przy stole w kuchni i z zapałem krasili ugotowane
wcześniej jaja.
Pestka była w swoim żywiole. Odkąd Marek nauczył ją
posługiwania się pędzlem i kolorem, uwielbiała to robić. Naprawdę zdradzała
uzdolnienia plastyczne. Jej pisanki były bardzo barwne upstrzone kwiatkami i
ptaszkami. Ula przygotowała koszyczek ze święconką a Tosia jak natchniona ostrożnie
układała w nim pomalowane jajka. Poszli je poświęcić. Pestka ciekawie
rozglądała się po kościele. W końcu spojrzała na ogromny ołtarz i pokazując
palcem rzekła.
- Bozia,
mama. Bozia.
- Tak
kochanie. To bozia.
W lany poniedziałek zjawiła się cała rodzina
Cieplaków. Pokropili wszystkich życząc wesołego alleluja.
- Dadek,
jajo. Masz jajo. Od bozi.
- Byłaś
poświęcić? W kościółku?
- Tak. Mama
i tata też.
- Na pewno
będzie pyszne. Zaraz spróbuję.
Marek patrzył na rodzinę swojej żony i poczuł
ogromny żal. Żal, że jego własna nie stanęła na wysokości zadania. On się
zmienił, a oni nadal nie potrafili pokochać jego dziecka. Nadal nie mogli
pogodzić się z jego dysfunkcją sądząc, że takie dzieci nie powinny rodzić się w
tak idealnych rodzinach. Co za hipokryzja. Otrząsnął się. Nie rozumiał. Jego
rodzona matka od lat udzielała się w fundacji na rzecz chorych na nowotwory.
Wielokrotnie bywał na takich rautach, których głównym celem było pozyskanie
funduszy dla ludzi dotkniętych tą straszną chorobą. Widział jak bardzo im jest życzliwa.
Potrafiła im współczuć, wysłuchać, pocieszyć. Dlaczego nie potrafiła okazać
tych uczuć w stosunku do swojej synowej i wnuczki? Jakąż zawiłą logiką musiała
się kierować? Czy jej praca w fundacji była tylko na pokaz? Wiele razy
angażowała do organizowania takich imprez Paulinę a ona z ochotą się na to zgadzała.
O ile w jej przypadku mógłby podejrzewać, że to tylko poza i chęć zaistnienia w
mediach, tak w przypadku matki nie rozumiał tego kompletnie. Ojciec, od kiedy
pamiętał, był człowiekiem niezwykle wymagającym. Ciągle coś od niego
egzekwował. Częściej ganił niż nagradzał. Nie miał ciepłych odruchów w stosunku
do niego, wiec jak mógł mieć jakiekolwiek w stosunku do swojej wnuczki? Tu nie
oczekiwał cudu, że ojciec się zmieni. Zawsze to kobieta jest bardziej
wrażliwsza od mężczyzny, a tymczasem jego matka zawiodła pod tym względem na
całej linii. Westchnął ciężko.
- O czym tak
dumasz synu – Józef przysiadł obok niego z kieliszkiem nalewki.
- O niczym
szczególnym tato. Patrzę na was i jestem szczęśliwy, że was mam. Naprawdę
szczęśliwy.
- Byłeś u
swoich rodziców?
- Nie – pokręcił
głową. – Wprawdzie zapraszali mnie, ale odmówiłem. Powiedziałem, że jeśli nie
zaakceptują w pełni mojej żony i córki, moja noga tam nie postanie.
- To trudne
położenie Marek. Jesteś między młotem a kowadłem. Być może oni nigdy się nie
zmienią. To też musisz wziąć pod uwagę.
- Wiem tato
i wiem też, że to najbardziej prawdopodobny scenariusz.
- Ja też
tego nie rozumiem synu. Jak można nie kochać takiej Iskierki. To takie dobre,
wrażliwe, wesołe dziecko. Sama słodycz.
- Późno, bo
późno, ale sam też to zrozumiałem. Kocham ją bardzo i nigdy nie zamieniłbym na
żadnego innego dzieciaka. Wnosi tyle radości w ten dom, tyle energii. Wtedy,
gdy wracaliśmy od was, już tu na parkingu objęła nas za szyję i po raz pierwszy
powiedziała „kocham mama, kocham tata”. Rozpłakaliśmy się oboje. Dla takich
chwil warto żyć i warto się poświęcać. Nie oddałbym ich za żadne pieniądze, za
nic – zalśniły mu w oczach łzy. Józef poklepał go po ramieniu.
- Ona ma
wielkie szczęście, bo ma wspaniałych rodziców. Na swój sposób jest mądra i
dobrze o tym wie. No, będziemy się zbierać. Dzisiaj Jasiek zawiezie nas z
powrotem. Ala nie odmówiła sobie nalewki i nie może prowadzić.
Tydzień po świętach gościli Olszańskich. Wystrojony
w białą koszulę i czerwoną muszkę Tomaszek z dumą wręczył Tosi spore pudło.
- Proszę
Tosiu, to dla ciebie.
- Prezent? –
pisnęła. – Tata, prezent! – Pogładził ją po głowie.
- To
podziękuj ładnie.
Podeszła do chłopca i cmoknęła go w policzek.
- Kuję. –
Marek roześmiał się.
-
Dzię-ku-ję.
- Dzię-ku-ję
– powtórzyła.
- Chodź,
pomogę ci go rozpakować – Tomek złapał ją za rękę i pomaszerował do salonu. Zdarł
z pudła papier i otworzył je. – Zobacz Tosiu, tu jest laleczka, podoba ci się?
– Mała aż westchnęła na widok ślicznie ubranej lalki, która zamrugała oczami.
- Mama,
lala. Ładna.
- Śliczna i
ma taką ładną sukienkę. Piękny prezent dostałaś kochanie.
- To jeszcze
nie wszystko – Tomek wyjął mniejsze pudełko. – Tutaj są klocki z literkami i
numerkami.
- Z cyframi
synku – odezwał się Sebastian.
- No tak,
ale Tosia może nie wiedzieć, co to cyfry. Za ich pomocą można policzyć. Nauczę
cię. – Pestka wzięła klocek ze znaną sobie literką.
- Patrz tata
„A”. – Marek spojrzał na córkę z rozczuleniem.
- Tak, to
„A” skarbie. Zapamiętałaś.
Ula z podziwem patrzyła na synka Olszańskich. To
dziecko miało w sobie tyle ciepła, cierpliwości i łagodności. Bawił się z Tosią
i tłumaczył jej wszystko a ona słuchała go z ciekawością.
- Wiecie,
doszłam do wniosku, że te nasze spotkania mają wydźwięk terapeutyczny. Tosia
tak wiele zyskuje bawiąc się z Tomkiem. Przynajmniej raz w miesiącu musimy się
spotykać, bo wasze dziecko, to prawdziwy aniołek i ma na naszą Pestkę taki
dobry wpływ.
- Nie ma
sprawy Ula. Możemy nawet ustalić, w którą sobotę miesiąca będziemy się widywać.
Nasze dzieci się lubią, chętnie razem się bawią i jeśli to ma pomóc Tosi, to my
jesteśmy jak najbardziej za, prawda Tomaszku? – Viola zwróciła się do synka.
- Prawda
mamuś. Bardzo lubię Tosię. Jest fajna.
- Ty też –
mała uśmiechnęła się szeroko.
Już od tygodnia przekopywał się przez Internet
szukając jakiegoś dobrego ginekologa. Czytał opinie pacjentek i to głównie na
nich opierał się przy wyborze. Nie chciał wybierać pierwszego z brzegu. Musiał
mieć stuprocentową pewność, że lekarz, którego wybierze, będzie kompetentny i
niczego nie zaniedba. W końcu postawił na prywatną klinikę
ginekologiczno-położniczą i lekarza Jakuba Romaszewskiego, który miał
przeprowadzić Ulę od pierwszych tygodni ciąży aż do rozwiązania. Natychmiast
zadzwonił tam i umówił termin wizyty.
Pojechali tam oboje. Pestkę zabrała Violetta. Nie
chcieli jej ciągać po szpitalach. Doktor Romaszewski okazał się mężczyzną lat
około trzydziestu pięciu. Był młody, ale jak wyczytał Marek, już z pokaźnym
dorobkiem i sukcesami. Specjalizował się głównie w trudnych ciążach i dzięki
jego umiejętnościom wiele z nich zakończyło się szczęśliwym rozwiązaniem.
Wyłuszczyli mu cel tej wizyty. Powiedzieli, że ich
pierworodna urodziła się z zespołem Downa. Zbadał Ulę bardzo dokładnie i dał
skierowanie na szereg badań.
- Na razie
nie widzę żadnych przeciwskazań do tego, by mogła pani zajść w ciążę.
Oczywiście będę miał większą pewność, gdy będę w posiadaniu wyników badań. To,
że pierwsze dziecko jest obarczone syndromem Downa nie oznacza wcale, że i
drugie urodzi się z tą samą wadą genetyczną. Mogę nawet powiedzieć, że takie
przypadki mają miejsce dość rzadko. Jeśli rodzice są zdrowi to zwykle drugie
dziecko rodzi się bez obciążeń. Proszę przyjść w przyszłym tygodniu po wyniki.
Wtedy powiem coś więcej. Jeśli państwu bardzo zależy, by zaszła pani w ciążę
dość szybko, mogę przepisać odpowiednie środki hormonalne, które w tym pomogą.
Jednak nie wcześniej jak po zrobieniu badań.
Wyszli z kliniki bardzo podbudowani. To, co
powiedział im lekarz było niezwykle pocieszające. Zaczynali wierzyć, że
dziecko, którego tak bardzo pragną, urodzi się zdrowe.
ROZDZIAŁ 7
Jak każdego dnia rano, podjechała wraz z Pestką pod
budynek stowarzyszenia. Była środa i dzisiaj jej córka miała zajęcia na sali
gimnastycznej. Przebrała małą w dres i założyła adidasy.
- No leć.
Pani Grażynka już na ciebie czeka.
Przysiadła na ławce uważnie obserwując poczynania
Pestki. Ewidentnie była silniejsza. Nawet tak charakterystyczny chód dla dzieci
takich jak ona, wyraźnie się poprawił. Nie kołysała się już przy każdym kroku i
stąpała pewniej. Na salę weszła pani Wanda Musiał i rozejrzała się. Dostrzegła
Ulę i podeszła do niej z szerokim uśmiechem.
- Dzień
dobry pani Urszulo. Liczyłam, że dzisiaj panią tutaj zastanę. Już od jakiegoś
czasu chciałam z panią porozmawiać, bo mam dla pani pewną propozycję. Otóż.
Firma pani męża tak hojnie nas wspiera. Pomyślałam sobie, że skoro dzięki tym
pieniądzom nasze dzieci mogą wyjechać na turnusy rehabilitacyjne, dlaczego nie
miałaby z tego skorzystać Tosia, córka naszego sponsora. Na te turnusy jeżdżą
całe rodziny. Zwykle są to góry, bo właśnie tam mamy zaprzyjaźnione ośrodki.
Jeden z nich położony jest w Ustroniu-Zawodziu Posiada pełną bazę
rehabilitacyjną łącznie z basenem. Taki wyjazd dobrze by Tosi zrobił a i wam
również. Tosia znalazłaby tam fachową opiekę a wy trochę byście odpoczęli. Co
pani na to? – Ula uśmiechnęła się.
- To bardzo
kusząca propozycja. Porozmawiam z mężem i powiadomię panią o naszej decyzji.
Bardzo dziękuję, że pomyślała pani o nas. A w jakich miesiącach są te wyjazdy?
- Od początku
lipca do końca sierpnia. Wtedy dzieci w wieku szkolnym mają wakacje i te
miesiące są bardzo dogodne. Proszę to przemyśleć i dać mi znać. No, nie
przeszkadzam już. Do widzenia.
Tosia skończyła zajęcia o dwunastej trzydzieści.
Kiedy opuściły już budynek stowarzyszenia Ula sięgnęła po telefon i wybrała
numer Marka.
- Cześć
kochanie – usłyszała jego głos. – Jesteście już po zajęciach?
- Tak, ale
dostałam dzisiaj pewną propozycję i chciałabym ją z tobą omówić. Dopiero na
piętnastą jesteśmy umówione z doktor Prażmowską. Możesz urwać się na lunch?
Podjechałabym pod firmę i zaczekałybyśmy na ciebie. Poza tym dzisiaj mam
odebrać wyniki badań i wizytę u doktora Romaszewskiego. Wróciłabym od logopedy
i zostawiła Tosię, niech Viola ją zabierze.
- W
porządku. Jak dojedziesz, daj mi sygnał na komórkę. Czekam na was.
Wyszedł z gabinetu i spojrzał na zapracowaną
Violettę. Ilekroć widział ją taką skupioną nad dokumentami, ciągle stawał mu
przed oczami obraz dawnej Violi, roztrzepanej, szalonej i kompletnie
zakręconej, ciągle z nosem przed monitorem, śledzącej wyprzedaże, lub nałogowo
gadającej przez telefon. To już nie była tamta Violetta. Teraz poważna żona i
matka, profesjonalnie podchodząca do swoich obowiązków. Czasami miewała jeszcze
naleciałości z dawnego okresu, ale zdarzały się one coraz rzadziej.
- Viola,
dzwoniła Ula. Dzisiaj idziemy po wyniki badań, weźmiesz Pestkę do was?
Przyjedziemy po nią zaraz po wizycie u lekarza.
- No pewnie.
Nawet nie musisz pytać. Tomek się ucieszy. Ciągle powtarza, że zabawy z Tosią
są o wiele lepsze niż te w przedszkolu.
- Dzięki. Za
chwilę zejdę na lunch. Ula ma jakąś sprawę i chciała to obgadać zanim pojadą do
logopedy. Za godzinkę powinienem być z powrotem – ledwo skończył mówić gdy
rozdzwoniła się jego komórka. – O, już są. To ja lecę. Miej oko na wszystko.
Wybiegł z budynku i omiótł wzrokiem parking.
Dojrzał je i szybkim krokiem poszedł w ich kierunku.
- Cześć moje
ukochane dziewczyny.
- Tatuś! –
Tosia rzuciła mu się w ramiona, jakby wieki go nie widziała.
- Słyszałeś
Marek? Słyszałeś? Zaczęła zdrabniać. Moja kochana córeczka. Jesteś taką pojętną
dziewczynką. Gdzie idziemy? Do Baccaro?
- Chyba tak.
Jest najbliżej. Rozmawiałem z Violą. Chętnie weźmie Pestkę.
Zasiedli przy stoliku i Marek zamówił dania.
Czekając na nie Ula powtórzyła mu rozmowę z panią Wandą.
- Wiesz,
pomyślałam sobie, że to jest fantastyczny pomysł. Pani Wanda zapewniła mnie, że
Tosia będzie miała tam opiekę a my znajdziemy czas dla siebie. Turnusy
zaczynają się od lipca i trwają dwa tygodnie. To niemal wczasy. Tak dawno
nigdzie nie wyjeżdżaliśmy. Czas jest dobry, bo będzie już po pokazie kolekcji
letniej a na długo przed tą jesienno-zimową. Co myślisz?
- Myślę, że
to doskonały pomysł. Skorzysta i Tosia i my. Chciałbym jednak, by ten turnus
zaczynał się od piętnastego lipca. Dzięki temu pozamykam sprawy i będę mógł
wyjechać z czystym sumieniem. Muszę pogadać z Alexem. Ktoś musi mnie zastąpić.
- Ufasz mu?
- Powiedzmy,
że to jest ograniczone zaufanie. Nie kombinuje już od lat. Odkąd po tym słynnym
pokazie wrócił z Włoch, dał sobie spokój z knuciem. Paulina znalazła swoją
włoską miłość i mógł być spokojny o jej los. Nie zrobi nic, by zaszkodzić
firmie. Ojciec rozniósłby go na strzępy. Poza tym zostaje Sebastian i on będzie
trzymał rękę na pulsie. Wiem, że oni dopiero w sierpniu wybierają się na jakieś
wczasy. Będzie dobrze.
Po rozstaniu z Markiem poszły jeszcze do parku.
Miały trochę czasu do piętnastej. Spokojnie mogły nakarmić kaczki i odpocząć na
ławeczce nad stawem. Przed siedemnastą wysiadły z windy i powędrowały do
sekretariatu. Viola dostrzegła je i podbiegła do nich.
- No
jesteście. Chodź, uściskaj ciocię. Mocno. Dzisiaj zabieram cię do Tomaszka.
Stęsknił się za tobą i bardzo chce ci pokazać nowe zabawki. Najpierw odbierzemy
go z przedszkola. Zrobimy mu niespodziankę, dobrze?
- Tak mama,
tak. Do Tomaszka.
- Pojedziesz
z ciocią i wujkiem a ja z tatą przyjadę po ciebie wieczorem.
- A kto to
nas odwiedził? – usłyszały za plecami głos Sebastiana. – Witaj Tosiu. Dasz mi
całusa? – przykucnął przy niej a ona mocno wpiła się w jego policzek. Roześmiał
się. – To był bardzo mocny i bardzo słodki całus. To, co dziewczyny? Jedziemy
po Tomka?
- Jedziemy
wujek. Po Tomaszka.
- To
jedźcie, ja idę po Marka. Na razie.
Siedzieli w gabinecie doktora Romaszewskiego i w
napięciu wpatrywali się w jego skupioną twarz. Właśnie czytał Uli wyniki.
Podniósł w końcu głowę i uśmiechnął się z sympatią do nich obojga.
- Wyniki są
prawidłowe. Teraz już z całą pewnością mogę stwierdzić, że śmiało może pani
zachodzić w ciążę. Zaraz dam receptę na leki, które to umożliwią i mam
nadzieję, przyspieszą. Kiedy pani już w nią zajdzie proszę ponownie mnie
odwiedzić. Zrobimy pod koniec trzeciego miesiąca badania prenatalne. Najpierw nieinwazyjne.
Ich wynik powie nam, czy dziecko nie jest obciążone tym dodatkowym chromosomem
lub innymi wadami genetycznymi. Z mojej strony to na razie wszystko. Proszę
działać. Reszta jest w państwa rękach.
Na początku lipca zawitał do Alexa. Ten zdziwił się
trochę, bo dość rzadko prezes tu przychodził. Dawne urazy, mimo że mocno
zblakły, to jednak nie dawały podstawy do tego, by zaistniała między nimi dawna
zażyłość. Ot po prostu, każdy z nich zajmował się swoją działką.
- To co cię
do mnie sprowadza?
- Od
piętnastego biorę urlop i chciałem cię prosić o zastępstwo.
- Ty? Urlop?
Od lat go nie brałeś.
- Nadal bym
tego nie robił, ale tu chodzi o Tosię. Ula też musi wypocząć.
- No dobrze,
a kiedy wracacie?
- Pierwszego
sierpnia będę już w pracy.
- Mówiłeś
ojcu?
- A po co?
Przecież nie przyjdzie tu i tak scedowałby to na ciebie.
- Racja. W
takim razie udanego wypoczynku.
- Dzięki
Alex. Violetta wszystko ogarnia, więc gdybyś czegoś potrzebował, ona ci pomoże.
- OK.
W jeden z lipcowych dni wracając z Tosią z basenu
wstąpiła do gabinetu pani Wandy i odebrała skierowania.
-
Pojedziecie państwo autokarem, czy własnym transportem?
- Pojedziemy
samochodem.
- Dobrze.
Powiem jeszcze tylko, że w ciągu całego turnusu odbędą się trzy wykłady
wybitnych specjalistów leczących dzieci z zespołem Downa. Powinniście państwo
wziąć w nich udział. Wiele się można z nich dowiedzieć o postępach w technikach
rehabilitacyjnych, stosowaniu właściwej diety i stymulacji dziecka. Czasami
taka wiedza jest bardzo cenna i dużo ułatwia. Ja życzę państwu udanego pobytu i
ładnej pogody.
- Bardzo
dziękuję pani Wando. Za wszystko. Do zobaczenia.
W jednym z warszawskich, ekskluzywnych hoteli, w
wynajętej sali bankietowej odbywało się przyjęcie organizowane przez fundację,
w której tak aktywnie udzielała się Helena Dobrzańska. Ubrana w piękną kreację
stała u boku męża i witała zaproszonych na bankiet gości. Bankiet miał być
połączony z loterią, na którą fanty dostarczyli znani aktorzy i ludzie z
pierwszych stron gazet. Przywitawszy ich wszystkich otworzyła część oficjalną
imprezy, po której odbyło się zapowiedziane przyjęcie. Loteria poszła bardzo
dobrze i zgromadzono pokaźną ilość funduszy. Tańczyła z Krzysztofem, gdy przed
jej oczami wyrośli jak spod ziemi państwo Lisowscy. Ucieszyła się na ich widok
i przywitała z nimi wylewnie.
-
Skorzystaliśmy Helenko z zaproszenia nie tylko, by wspomóc ten szlachetny cel.
Nie wiem, czy jesteście świadomi, że wasz syn złożył skargę w Izbie Lekarskiej
na naszego Witka i pozew do sądu. Zarzucił mu, kompletny brak profesjonalizmu, kompetencji
a także zaniedbanie w stosunku do waszej wnuczki. Żąda dość pokaźnego
odszkodowania twierdząc, że nasz syn zrobił z jego dziecka warzywo. To doprawdy
skandal. Nasz Witek jest świetnie wykształconym lekarzem, znakomitym pediatrą.
Jak Marek mógł napisać coś takiego? - Dobrzańscy byli w szoku. Wprawdzie Marek
odgrażał się, że złoży skargę, ale nie sądzili, że słowa dotrzyma. - Czy
moglibyście na niego wpłynąć, by wycofał to pismo? Może doprowadzić do tego, że
nasz syn straci uprawnienia i nie będzie mógł pracować w zawodzie.
- Ja bardzo
was przepraszam, ale ani Krzysztof, ani ja nie mieliśmy pojęcia, że Marek jest
zdolny do czegoś takiego. Z tego, co nam powiedział wiemy, że Ula leczyła Tosię
u waszego Witka przez cztery lata. Twierdził, że on nie pomógł jej w niczym, a
wręcz zaszkodził przez opieszałość i niechęć do wypisywania skierowań na
badania. Przez to spowodował zatrzymanie rozwoju dziecka i całkowity brak
postępów. Poszli z małą do innego specjalisty i tamten zdiagnozował problem jej
niemożności mówienia niemal natychmiast jak tylko zajrzał do jej buzi. Ponoć
się zdziwił, że lekarz, który wcześniej ją leczył, czyli wasz Witek, nie
dostrzegł przez tyle lat, że Tosia miała częściowo przyrośnięty do dolnej
szczęki język i dlatego nie mogła mówić. Marek był wściekły i powiedział, że
tak tego nie zostawi. Mówił, że gdyby Ula leczyła Tosię jeszcze przez kolejny
rok u waszego syna, dziecko zatrzymałoby się na tym etapie na zawsze. My
próbowaliśmy powstrzymać zapędy Marka, ale jak widać na nic się to zdało. On
już od dawna z nami nie rozmawia ani nie przyjeżdża do nas. Odciął się od nas i
nie sądzę, by nasza interwencja w tej sprawie zdołała go skłonić do wycofania
tej skargi. Naprawdę jest nam bardzo przykro.
- Szkoda, doprawdy
szkoda. Myśleliśmy, że można na was liczyć. Zawiedliście nas. Nie sądzimy,
byśmy mieli pojawić się ponownie na którymś z twoich bankietów Helenko.
Dobranoc.
Byli w trakcie pakowania w walizki rzeczy, gdy
rozdzwonił się telefon Marka. Ze zdumieniem wpatrywał się w ekranik, na którym
wyświetlił się napis „mama”. Pomyślał, że może coś z ojcem i nacisnął guzik z zieloną
słuchawką.
- O co
chodzi mamo? Coś z ojcem?
- Nie. Z nim
wszystko dobrze. Wczoraj widziałam się z rodzicami Witka Lisowskiego. Jak
mogłeś to zrobić? Jak mogłeś złożyć na niego skargę i żądać tak ogromnego
odszkodowania? Oni są zrozpaczeni. Proszę cię wycofaj to. To ważni sponsorzy i
bez nich fundacja na pewno sporo straci. – Zagotowało się w nim.
- A nie
przyszło ci do głowy jak wiele przez działania tego konowała straciło moje
dziecko? Nie ma takiej opcji. Zrobię wszystko rozumiesz, wszystko, by ten z
bożej łaski doktorek już nigdy nie leczył żadnego dziecka. Guzik mnie obchodzi
twoja fundacja. Okazuje się, że potrafisz pomagać chorym i biednym, ale własnej
wnuczce skutecznie odmawiałaś pomocy i wsparcia. Dla mnie on może nawet
zamiatać ulice, byleby już nigdy nie dotknął stetoskopu. To wszystko, co miałem
do powiedzenia w tej sprawie i nie dzwoń już więcej do mnie, bym wycofał tę
skargę, bo tego nie zrobię. Do widzenia.
Był wściekły na matkę. Tym telefonem dobiła go. Nie
liczyło się to, że ten dupek zaszkodził Pestce, tylko to, jak wiele straci
fundacja. - Niech to szlag! Niech was
wszyscy diabli, kochana rodzinko! - Ula podeszła do niego i uspokajała go
głaszcząc po plecach.
- Już dobrze
kochanie. Nie denerwuj się. Oni nie zrozumieją nigdy. Są bardziej wycofani niż
Pestka. We wrześniu ma być rozpatrzenie tej skargi. Pojedziemy tam razem z
tobą. Weźmiemy wszystkie badania Tosi i wypis ze szpitala. Poprzemy mocnymi
dowodami tę jego szkodliwą działalność. Nie wywinie się.
- Mam taką
nadzieję skarbie. Dokończmy pakowanie. Jutro trzeba będzie wcześnie wyjechać.
Ten wyjazd był strzałem w dziesiątkę. Zachwyciło
ich położenie miejscowości otoczonej zewsząd górami, na stokach których były
rozsiane hotele i ośrodki wypoczynkowe. Ich również był usytuowany na zboczu
góry a dokoła las i świeże, żywiczne powietrze. Z balkonu doskonale widzieli
rzekę i wylegujących się na obu jej brzegach wczasowiczów i nielicznych
amatorów kąpieli w zimnej wodzie.
Mieli do dyspozycji duży pokój z aneksem, w którym
umieszczono tapczanik dla dziecka. Dzięki temu w nocy Pestka nie musiała być
sama. Pierwszego dnia tuż po obiedzie zwołano wszystkich do świetlicy, gdzie poinformowano
ich o badaniach lekarskich, od których uzależniono rodzaje zabiegów. Do
dyspozycji byli również logopedzi i cztery opiekunki. Tosię najbardziej
ucieszył widok dzieci. Ciągnęło ją do nich. Zapowiedziano również wieczorek
zapoznawczy dla pociech i rodziców, który miał się odbyć następnego dnia po
kolacji.
Pestkę przebadano a im wręczono rozpiskę zabiegów.
Teraz wiedzieli na czym stoją i mogli do nich dostosować swój czas. Chcieli
skorzystać z atrakcji jakie oferował ośrodek a także zwiedzić okolicę. Jej
zdrowy klimat podziałał na nich wspaniale. Dobrze sypiali, nawet Pestka, która
miała bardzo lekki sen, tutaj spała jak suseł. Opalili się wszyscy, choć Ula
bardzo uważała, by córki nie wystawiać na gorące słońce.
Tosia integrowała się. Nie minęło kilka dni a ona
znała już z imienia wszystkie dzieci. Oni również poznali niektórych rodziców.
Taka wymiana spostrzeżeń i doświadczeń była bezcenna a oni chętnie dzielili się
swoimi. Pestka zaprzyjaźniła się z dziewczynką o imieniu Kasia, która nie
wyglądała jakby cierpiała na zespół Downa. Była w wieku Tosi. Blondynka o
niebieskich oczach. Jedyne, co zdradzało ten syndrom, to ciągle wysunięty
język. Jednak pozostałych cech tak charakterystycznych dla tego rodzaju
upośledzenia nie miała w ogóle. Zaintrygowała ich. Poznali jej rodziców i
dowiedzieli się od nich, że mała przeszła korektę oczu i kącików ust. Długo
rozmawiali o tym z nimi.
- My bardzo
polecamy te zabiegi – mówiła mama Kasi. - Odbywają się bez użycia skalpela. Nie
ma żadnych cięć. W tej klinice robi się to metodą profesora Serdeva polegającą
na implantacji pod skórę specjalnych nici, za pomocą których chirurg umieszcza
i umocowuje tkankę podskórną i skórę we właściwym położeniu. Dzięki tej
technice skuteczność zabiegu jest nieporównywalnie większa niż innych metod.
Dzieje się tak dzięki stosowaniu długo wchłanianych szwów. Kasi za jednym
zamachem skorygowano kąciki zewnętrzne oczu poprawiając ich kształt i
podniesiono kąciki ust. Niestety chowanie języka musi sama wyćwiczyć. Jednak i
tak jesteśmy bardzo zadowoleni, bo wygląda teraz jak dziecko o normalnych
rysach twarzy.
- Długo
dochodziła do siebie?
- Bardzo
krótko. To zaledwie siedem dni. Nawet jak wystąpią obrzęki to same znikają po
upływie dwóch, trzech tygodni. Jeśli państwo są zainteresowani to my chętnie
podamy adres kliniki – kobieta wydarła kartkę z notesu i zapisała go szybko. -
To Klinika Medycyny Estetycznej przy Kazimierzowskiej,
róg Różanej. Niestety nie pamiętam numeru telefonu, ale klinika ma swoją stronę
internetową i z niej można dowiedzieć się wszystkiego.
Byli pod
wrażeniem tego, co usłyszeli i długo w nocy rozmawiali na ten temat.
- Ja bym się zdecydował Ula. Widzisz jak
rewelacyjnie wygląda ta mała? Naszej Pestce w przyszłości byłoby łatwiej. Jak
jeszcze nauczyłaby się kontrolować język nikt by się nie zorientował, że ma
wadę genetyczną.
- Ja też byłabym za. Dziwiłam się, co wśród
naszych niedźwiadków robi zdrowa dziewczynka. Zdradza ją rzeczywiście tylko
język i to wtedy jak uważnie się przyjrzysz. Dodatkowo zachęca mnie do tego
fakt, że to nieinwazyjna metoda i nie muszą jej ciąć. Ta mama Kasi mówiła, że
tylko są ślady po igle, ale szybko znikają. Plusem jest też znieczulenie
miejscowe. Będzie przytomna.
- Jak wrócimy, zadzwonimy do tej kliniki i
wszystkiego się dowiemy.
Turnus
dobiegał końca. Szybko zleciały te dwa tygodnie. Wypoczęli jednak. Pestka
wyglądała zdrowo i tryskała energią. Mówiła zdecydowanie lepiej. Zaczęła
odmieniać a oni puchli z dumy. Jak tylko wrócili do Warszawy Marek wszedł na
stronę internetową kliniki i przeczytał wszystko od deski do deski. Wydrukował
tekst też dla Uli. Nie zastanawiał się ani przez moment i zadzwonił. Umówił się
na wizytę. Odbyła się dość szybko. Tu inaczej traktowano pacjentów niż w
państwowych placówkach, gdzie czekali miesiącami na konsultację. Lekarz
obejrzał Tosię i zapewnił, że nie będzie najmniejszych problemów. Powiedział,
że to nie jest pierwszy przypadek, gdzie dziecko z Downem przechodzi korekcję
twarzy.
- Muszą być jednak państwo świadomi, że dzieci
z tego typu wadami mają osłabione wszystkie mięśnie, również te w obrębie
twarzoczaszki. Myślę, że za osiem, dziesięć lat trzeba będzie powtórzyć zabieg.
U człowieka zdrowego nie byłoby takiej potrzeby ale w tym przypadku mięśnie z
pewnością będą wiotczeć i opadać. Musicie się liczyć z taką ewentualnością.
Można poprawić ich sprawność przez ćwiczenia mimiki twarzy i jakieś masaże
ujędrniające. Decydują się państwo?
- Tak – powiedzieli zgodnie.
- W takim razie spotykamy się za tydzień.
Jedno z was będzie mogło zostać przy dziecku aż do chwili wyjścia z kliniki.
Od tego
momentu czas jakby przyspieszył. Przygotowywali Tosię do tego zabiegu.
Opowiedzieli, co będą jej robić.
- Będzie bolało?
- Nie kochanie. Dostaniesz znieczulenie i nic
nie poczujesz. Mama cały czas będzie przy tobie. Jesteś przecież taka dzielna.
Jak operowali ci język nawet nie zapłakałaś i teraz też tak będzie. Troszkę
zostaniemy w szpitalu a tata będzie do nas przyjeżdżał.
- Kupisz mi lody?
- Kupię skarbie. Kupię najlepsze lody w
Warszawie dla mojej słodkiej córeczki.
Zabieg przebiegł bez komplikacji, choć stojąca pod
salą operacyjną Ula denerwowała się bardzo. Już po wszystkim chirurg uspokoił
ją.
- Proszę
odetchnąć. Zabieg przebiegł podręcznikowo a co najważniejsze jego efekt może
pani zobaczyć od razu. Mała będzie trochę opuchnięta, ale z pewnością zauważy
pani zmianę. Zaraz przewiozą ją na salę.
Jak
urzeczona wpatrywała się w twarz Pestki. Zniknęły te skośne oczy. Teraz
patrzyły na nią oczy tak bardzo podobne do oczu Marka. Przez to, że podniesiono
jej kąciki ust jej twarz zdecydowanie wypiękniała. – Potrzeba było tak niewiele i mój niedźwiadek wygląda cudnie – pomyślała.
Zauważyła, że Tosia chce coś powiedzieć.
- Nie mów nic kochanie. Jeszcze nie. Wszystko
musi się dobrze ułożyć w twojej buzi. Zadzwonię do taty i powiem mu, że jestem
z ciebie bardzo dumna. Boli cię? – Tosia pokręciła przecząco głową. – To
dobrze. Jak przyjedzie tata zapytamy pana doktora, czy można ci dać pić i co
będziesz mogła jeść – wyjęła z torebki telefon i wybrała numer Marka. Odebrał
natychmiast.
- Jak tam kochanie?
- Tosia jest po operacji. Jesteśmy już na
sali. Czuje się dobrze i nic ją nie boli. Nie uwierzysz, ale jest teraz jeszcze
bardziej do ciebie podobna. Jest śliczna – rozpłakała się. – Jest taka śliczna.
- Nie płacz skarbie. Zaraz do was przyjeżdżam
– odłożył telefon i ukrywszy w dłoniach twarz sam szczerze się rozpłakał. Tak
zastał go Sebastian.
- Rany boskie! Co się stało? Coś z Tosią? – wpatrywał
się przerażony w zalaną łzami twarz przyjaciela. Marek otarł je nerwowo.
- Stało się coś bardzo dobrego Seba. Właśnie
dzwoniła Ula. Tosia jest już po operacji i jest śliczna.
- I dlatego ryczysz jak bóbr?
- To ze szczęścia Seba. Ze szczęścia. Proszę
cię dopilnuj wszystkiego, ja muszę do nich jechać.
- Jedź i uściskaj je od nas. Powiedz, że jak
tylko wyjdą ze szpitala odwiedzimy je.
- Przekażę. Na pewno przekażę.
ROZDZIAŁ 8
Dwunastego września odbyła się rozprawa dotycząca
pozwu złożonego przez Marka. Lisowski przybył z całą armią prawników i
przedstawicielem przychodni, w której leczył. Marek przyjechał tylko z Ulą i
Pestką. Miał za to grubą teczkę dokumentów dotyczących przebiegu leczenia Tosi
przez Lisieckiego. Starał się zachować spokój, choć nie było to łatwe. Ilekroć
patrzył na lekarza, gotowała się w nim krew. Jego prawnicy starali się
udowodnić, że nie było żadnych zaniedbań i Lisiecki wykonywał swoje obowiązki
zgodnie z posiadaną wiedzą i etyką lekarską. Na każdy ich argument Marek
wyciągał dokumenty zawierające opinie pediatrów, chirurgów i innych
specjalistów.
- Wysoki Sądzie,
– mówił – gdyby nie ten człowiek moja córka przekroczywszy wiek pięciu lat
mogłaby mówić już w miarę płynnie. Tymczasem przez jego lenistwo i
niekompetencję posługiwała się dwuliterowymi słowami trudnymi do zrozumienia
nie tylko przez otoczenie, ale i przez nas, rodziców. Sprawa była tak oczywista
i łatwa do zdiagnozowania przez pediatrę, że inny lekarz badając moje dziecko
był zdumiony, jak można było nie zauważyć przez cztery lata, że ma część języka
przyrośniętą do dolnej szczęki. To była jedyna przyczyna niemożności mówienia i
gdyby panu Lisowskiemu chciało się zajrzeć do jamy ustnej mojej córki połapałby
się od razu, w czym rzecz i zalecił operację. Czy Wysoki Sąd wie, że w drugiej
dobie od jej przeprowadzenia moje dziecko zaczęło składać słowa i wyrażać
myśli? Ten pan w znacznej mierze przyczynił się do zahamowania jej rozwoju. Ja
proszę tu tylko o sprawiedliwość i mam nadzieję, że doczekam się jej w trakcie
tej rozprawy.
Był bardzo zdeterminowany i bronił swoich argumentów
jak lew. Liczył też na to, że ponieważ przewodniczącą składu sędziowskiego jest
kobieta, być może matka, zrozumie przez co musieli przechodzić każdego dnia.
Te potyczki słowne i udowadnianie swoich racji
trwały niemal dwie godziny. W końcu zapadł wyrok, który nie do końca ich
usatysfakcjonował. Lisowskiemu nie zawieszono prawa wykonywania zawodu, ale na
ich rzecz zasądzono spore odszkodowanie. Sprawiedliwości nie stało się zadość. Oboje
czuli wielki niedosyt i rozczarowanie. Pieniądze miały w całej sprawie
drugorzędne znaczenie i dla nich nie były najważniejsze. Lisowski wróci do
przychodni i znowu sprawi, że jakieś dziecko ucierpi. Mogli odwołać się od
wyroku, ale oboje mieli dość. Przestali wierzyć w polski wymiar
sprawiedliwości. Mocno zdegustowani i rozczarowani opuścili w milczeniu gmach
sądu.
Do końca września Marek uwijał się jak w ukropie.
Zbliżał się pokaz kolekcji jesienno-zimowej i w związku z tym należało załatwić
mnóstwo spraw. Przez ten okres Ula głównie zajmowała się Pestką, bo Marek
często wracał wieczorami i padał z nóg. Jednak i ten okres minął. Pokaz się
podobał i pociągnął za sobą konkretne propozycje współpracy. Kiedy odpoczął po
tej gonitwie, Ula zaczęła czuć się słabo. Dokuczały jej częste zawroty głowy i
ciągle ją mdliło. Miała pewne podejrzenia i natychmiast zakupiła testy ciążowe.
Wykonała dwa i kiedy pojawiły się na nich dwie niebieskie kreski uśmiechnęła
się promiennie. – A więc stało się.
Jesteśmy w ciąży. – Żeby to uczcić, jeszcze tego samego dnia przygotowała
uroczystą kolację i podekscytowana wraz z Tosią czekała na powrót Marka. Już od
progu poczuł wspaniałe zapachy i ze zdumieniem omiótł wzrokiem elegancko
nakryty stół w salonie.
- A co to za
okazja? – spytał całując swoje dziewczyny na przywitanie. – Ma ktoś przyjść?
- Usiądź,
muszę ci coś powiedzieć. – Zaniepokojony popatrzył jej w oczy.
- Ale to nie
będzie zła wiadomość?
- To będzie
wspaniała wiadomość. Zrobiłam dzisiaj test ciążowy a nawet dwa. Jestem w ciąży.
- O mój
Boże… O mój Boże! – podszedł do niej i porwał ją na ręce. – Tak się cieszę
kochanie! Będziemy mieli dziecko. Tosiu! Będziesz miała siostrzyczkę lub braciszka,
czy to nie wspaniale?
- Będzie
dzidziuś? Taki malutki?
- Tak
kochanie. Śliczny, malutki bobasek.
- Taki jak
laleczka?
- Dokładnie
taki skarbie. Będziesz śpiewać mu kołysanki i rysować obrazki.
- A gdzie on
teraz jest? – Ula usadziła ją na kolanach.
- Na razie
jest jeszcze bardzo malutki i siedzi w brzuszku mamy, ale będzie szybko rósł
tak samo jak mamy brzuch i w końcu się urodzi. Ty też siedziałaś u mnie w
brzuszku.
- Naprawdę?
- Yhmm. To
co, trzeba to uczcić. Zjemy smaczną kolację a jutro mama pójdzie zrobić zdjęcie
maluszkowi.
Następnego dnia zostawili Pestkę Olszańskim a sami
pojechali do doktora Romaszewskiego. Zbadał najpierw Ulę a potem zrobił USG.
- No mamy
piękną ciążę. W samą porę przyszliście państwo, bo to już dziesiąty tydzień. Zrobimy
badania prenatalne i zobaczymy, czy płód nie jest obciążony jakąś wadą. Za
cztery tygodnie umawiamy się na amniopunkcję. To trochę strasznie brzmi, ale
zapewniam, że nie ma się czego obawiać. Przekłuję się przez powłoki brzuszne i
pobiorę płyn owodniowy. Jego badanie pozwoli ustalić, czy dziecko jest zdrowe.
Niestety na wynik trzeba będzie poczekać około trzech tygodni. Wcześniej się po
prostu nie da. To bardzo dokładne badanie i da nam pewność co do stanu dziecka.
Proszę o siebie dbać, nie przemęczać się, nie forsować. Pić dużo soków i jeść
owoce. Tutaj jeszcze skierowanie na pobranie krwi. Oznaczymy w niej stężenie
substancji odpowiedzialnych za zespół Downa. Takie badanie nie daje
stuprocentowej pewności dlatego trzeba koniecznie zrobić tę biopsję. Badania z
krwi dołączone będą do pani karty, ale proszę zadzwonić za tydzień, wtedy na
pewno będą już wykonane.
Ten czas wlókł się w nieskończoność. Wreszcie po
tygodniu Marek zadzwonił do doktora Romaszewskiego.
- Na razie
dobre wiadomości panie Dobrzański – mówił lekarz. – Stężenia nie wykazują
żadnych anomalii i są takie same jak u dziecka bez wady. Pewność, tak jak
państwu mówiłem, da dopiero biopsja. Ja wiem, że to kosztuje sporo nerwów, ale
nie mogę zrobić badania wcześniej jak w czternastym tygodniu ciąży. Musicie
uzbroić się państwo w cierpliwość.
Doczekali się a wieści jakie im przekazał lekarz
były bardzo pomyślne. Dziecko było zdrowe i rozwijało się prawidłowo.
Odetchnęli. Ula czuła się dobrze. Nadal jeździła z Pestką na zajęcia do
stowarzyszenia i do logopedy. Popołudniami Marek przejmował pałeczkę i konsekwentnie
uczył Tosię pisać litery.
Jesień minęła szybko i nastała zima. Któregoś dnia
obudzili się w białym świecie. Zapobiegliwy Marek już wcześniej oddał samochód
Uli do przeglądu i zmienił opony na zimowe. Była ostrożnym kierowcą. Nigdy nie
szarżowała na drodze. Przecież zawsze woziła Pestkę i musiała być uważna.
Musiała mieć też bezpieczny samochód.
Powoli zbliżały się święta. Postanowili zrobić je
na Siennej z uwagi na stan Uli. Dwa dni przed nimi przyjechała Ala wraz z
Beatką, by ją trochę odciążyć. Betti zajęła się Pestką a Ala wraz z Markiem
szalała po sklepach. Od półtora roku była już na emeryturze i mogła poświęcić
więcej czasu swoim przybranym dzieciom. W wigilię dojechał Józef z Jaśkiem i
pomogli oprawić choinkę. Pestka ze szczęśliwą miną zawieszała bombki na choince
przy pomocy Beatki.
- Tatuś! Podnieś!
Dam gwiazdkę!
- A dasz
radę zawiesić ją tak wysoko?
- Dam –
powiedziała z dużą pewnością siebie.
Siedząca na kanapie Ula patrzyła na swoją córeczkę
i uśmiechała się błogo. To nie było już to dziecko, które jeszcze rok temu nie
potrafiło ułożyć jednego słowa i wyartykułować swoich potrzeb. Bardzo się
rozwinęła i tak jak mówił Marek, zrobiła milowy krok. Podbiegła do niej z
zaróżowionymi z emocji policzkami i przytuliła się mocno.
- Pięknie
kochanie. To najpiękniejsza choinka jaką w życiu widziałam – pociągnęła nosem.
– A co tam babcia smaży?
- Rybki
smaży. Pycha. Lubię rybki.
- Chodź moja
rybko, zobaczymy czy zupa dobra.
Ta wigilia była wyjątkowa. Przede wszystkim dla
Marka. Tak powinna wyglądać każda. Ciepło, rodzinnie, przytulnie i szczerze.
Bez pozorów i wiecznego udawania. On tylko takie pamiętał. Życzenia złożył
telefonicznie podczas rozmowy z ojcem. Na matkę w dalszym ciągu był zły i miał
do niej żal. Na ręce ojca przekazał życzenia dla wszystkich. Niech im będzie.
Cieplakowie wyjechali w pierwszy dzień świąt
wieczorem. Posprzątał ze stołu i włożył naczynia do zmywarki. Usiadł na kanapie
obok Uli a Pestka wgramoliła mu się na kolana przytulając do niego. Pogładził
jej czarne jak heban włosy.
- Nie jesteś
śpiąca?
- Nie. Tak
dobrze – jeszcze bardziej wtuliła się w niego. Siedzieli nic nie mówiąc,
zapatrzeni w blask migających lampek i zasłuchani w słowa kolędy.
- Tatuś a
kiedy będzie dzidzia?
- Już
niedługo kochanie. Za cztery miesiące.
- Długo.
- Szybko
przeleci. Ani się obejrzysz a będziemy we czwórkę.
- Kocham
dzidzię.
- Ja też
skarbie. Wszyscy ją kochamy. Po świętach będziemy wiedzieć, czy będziesz miała
braciszka, czy siostrzyczkę.
- A skąd?
- Pan doktor
prześwietli mamie brzuszek i wtedy zobaczy.
- Będzie
bolało?
- Nie,
zupełnie nie. Jak robiłem ci zdjęcie, to cię bolało?
- Nie.
- No
widzisz, to będzie tak samo. Mama nawet nie poczuje – spojrzał z miłością na
swoją pociechę. – Oczka ci się kleją. Umyjemy się i położę cię spać. Za to
jutro wybierzemy się do dużego parku na spacerek. Tam też są kaczki. Nakarmimy
je. Będzie fajnie.
Zaopatrzeni w dużą ilość suchego pieczywa ruszyli
do Łazienek. Chętnych do spacerów było sporo. Zachęcało do tego pogodne, zimowe
niebo i jaskrawo świecące słońce. Zaparkował w pobliżu bramy i spacerkiem
powędrowali w stronę stawu. Tosia szła przed nimi podskakując radośnie. Nagle
stanęła jak wryta, zrobiła w tył zwrot i podbiegła do nich.
- Patrz
tata, tam – podekscytowana pokazywała ręką. – Babcia i dziadek i ciocia
Paulina. Ja tam nie chcę.
Za późno było jednak na jakikolwiek odwrót.
Żałował, że wcześniej ich nie zauważył.
- No trudno
– mruknął do Uli. – Nie uciekniemy przed nimi. – Przytulił mocniej Ulę do
siebie a Pestkę złapał za rękę. Podeszli bliżej i przywitali się z nimi. Byli
zaskoczeni kompletnie.
- Dzień
dobry – powiedzieli niemal równocześnie.
- Dzień
dobry babciu i dziadku i ciociu – odezwała się Tosia. Zdumienie odebrało im
mowę. Helena przyjrzała się uważnie swojej wnuczce.
- Dzień
dobry. Co wyście zrobili temu dziecku? Wygląda jakoś inaczej.
- Naprawili
mi oczka i buzię. Teraz jestem ładna – wypaliła Pestka zanim oni zdążyli
otworzyć usta.
- Nawet
bardzo ładna – Paulina pochyliła się nad nią. – I bardzo ładnie mówisz.
- Tata i
mama mnie nauczyli. Już prawie wszystko umiem.
Helena nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa. Jak
zahipnotyzowana wpatrywała się w Uli brzuch.
- Jesteś w
ciąży?
- Tak mamo.
W piątym miesiącu – powiedziała cicho. Helena wyglądała na zbulwersowaną.
- Jesteście
kompletnie nieodpowiedzialni – wyrzuciła z siebie. - Mało wam jednego takiego
dziecka?
Usłyszawszy to Marek aż się zatrząsnął z
wściekłości.
- Jakiego
dziecka!? No!? Jakiego? – podniósł głos. – Tosia jest mądra, pojętna i zdolna.
Szybko się uczy i prawidłowo rozwija przynajmniej od czasu, gdy zmieniliśmy
konowała na prawdziwego lekarza. Nie jesteśmy nieodpowiedzialni.
Przygotowywaliśmy się do tej ciąży. Dziecko jest zdrowe, bez żadnych obciążeń
genetycznych. Ula przeszła badania prenatalne, które potwierdziły to w stu
procentach. Ty możesz teraz tylko żałować, że nigdy nie będziesz dla niego
babcią. Nie potrafiłaś zaakceptować Pestki i nie sądzę, że będziesz w stanie
zaakceptować i to dziecko. Zresztą masz już jednego wspaniałego wnuka i to
zapewne uszczęśliwia cię na tyle, że więcej ci ich już nie potrzeba.
- Właśnie –
odezwała się Tosia. – Dzidzia jest nasza, tylko nasza. Mama chodź, ja chcę do
kaczek.
- Już
idziemy kochanie. Przepraszam, – zwróciła się do Dobrzańskich – obiecaliśmy
małej karmienie kaczek. Pójdziemy już. Do widzenia.
Wolno oddalali się w kierunku stawu obserwowani
przez wbitych w chodnik Dobrzańskich i Paulinę. To właśnie ona pierwsza
otrząsnęła się z szoku.
-
Pomyślelibyście jeszcze rok temu, że ta mała będzie taka wyszczekana? Gada jak
nakręcona. Musieli włożyć w to nieprawdopodobną ilość pracy. Godne podziwu.
Naprawdę. W ogóle nie widać, by różniła się od normalnych dzieci. Ona jest
śliczna Helenko i tak bardzo podobna do Marka. Piękne dziecko.
- Jak on mi
mógł tak powiedzieć? Nie miał prawa tak mówić. Nie miał prawa… - w oczach
Heleny zaszkliły się łzy.
- Nie miał?
– odezwał się milczący dotąd Krzysztof. – Powiedział prawdę. Nigdy nie
wspieraliśmy Uli, nie pokochaliśmy Tosi, bo jest inna. Dla nas wyznacznikiem
miłości do wnuków stało się to, czy są upośledzone, czy nie, a powinniśmy
kochać je bezwarunkowo. Nie doceniliśmy naszej synowej. To wspaniała kobieta.
Kocha naszego syna a przede wszystkim kocha to dziecko. Jest doskonałą matką.
Poświęciła się dla Pestki bez reszty i oto mamy wspaniały efekt tych starań. Kiedy
urodzi się to drugie dziecko będziemy pluć sobie w brody Helenko i żałować, że
tak potraktowaliśmy Marka i jego rodzinę. On ma do nas wielki i słuszny żal.
Obawiam się, że nigdy nie dopuści, byśmy mogli poznać to dziecko i się nim
cieszyć. Szkoda. Naprawdę szkoda.
Stali objęci przy stawie i w milczeniu obserwowali
Tosię rzucającą ptactwu kawałki bułki. Marek usiłował się uspokoić. Nie
rozumiał własnej matki. Kolejny raz ich obraziła oskarżając o
nieodpowiedzialność. Widywali się tak rzadko, że kiedy już do tego doszło,
mogła powstrzymać swój język. Objął mocniej Ulę przytulając usta do jej skroni.
Widziała co przeżywa i było jej bardzo przykro. Teraz nawet on nie miał
wsparcia u swoich rodziców.
- Już dobrze
– szepnęła. – Nie przejmuj się. Mama się nie zmieni i nie ma co nawet na to
liczyć. Przynajmniej Paulina była miła. Za to nasza córka broniła nas jak lew.
Widziałeś jakie mieli miny, gdy powiedziała, że dzidzia jest tylko nasza?
Bezcenne – zachichotała. – Jestem bardzo dumna z naszej Pestki. To tylko rok
Marek i popatrz jak ona się zmieniła. Myśli samodzielnie i pięknie te myśli
wyraża a będzie jeszcze lepiej, bo przecież nie spoczniemy na laurach. Niedługo
trzeba będzie ją zapisać do szkoły. Pani Wanda mówiła, że najlepiej jakby
poszła do szkoły integracyjnej. Nauczyłeś ją tak wiele, że na pewno poradzi
sobie. Wyszukamy jakąś dobrą podstawówkę. Może jest jakaś w pobliżu domu i
zapiszemy ją. Podobno dużo jest chętnych, to dlatego trzeba to zrobić na kilka
miesięcy wcześniej przed rozpoczęciem roku szkolnego.
- Wszystko
ogarniemy kochanie. Ja jednak czekam najpierw na wiosnę i na maluszka. Do
września jeszcze kupa czasu. Zdążymy. Tosiu! Chodź! Wracamy! Chyba już
zmarzłaś.
- Idę! – odkrzyknęła
i ze szczęśliwym uśmiechem podbiegła do nich. – Wszystkim dałam jeść. – Ula
cmoknęła ją w zimny policzek.
- To widać
kochanie. Zobacz jakie mają uśmiechnięte dzioby. Jedziemy do domu na gorącą
herbatę.
W połowie stycznia pojechali na wizytę kontrolną do
doktora Romaszewskiego. Marek za każdym razem był obecny przy USG i tym razem
nie było inaczej. Lekarz rozprowadził na brzuchu Uli żel i przyłożywszy do
niego głowicę ultrasonograficzną uważnie wpatrzył się w monitor.
- Spójrzcie
państwo – pokazał palcem – To dziewczynka. Pięknie się ułożyła. Doskonale widać
płeć. Zaraz zrobię zdjęcie. Wszystko z nią w porządku. Nie ma żadnych odstępstw
od normy, żadnych anomalii. Wszystko przebiega prawidłowo – podał Uli kłąb
ligniny. – Może pani wytrzeć brzuch. Tu jest zdjęcie maleństwa a my widzimy się
za miesiąc, choć już jestem pewien, że nie będzie absolutnie żadnych problemów,
by to dziecko sprowadzić na świat.
Na tydzień przed rozwiązaniem przyjechała Ala. Ula
czuła się słabo i nie była w stanie wozić już Pestki na zajęcia. Teraz Ala
przejęła pałeczkę. Zanim zaczęła to robić, Marek obwiózł ją i pokazał budynek
stowarzyszenia, w którym Tosia miała zajęcia na sali gimnastycznej i basenie
oraz budynek przychodni, w której przyjmowała doktor Prażmowska. Tydzień
później Ula wylądowała na oddziale położniczym u doktora Romaszewskiego. Doktor
zrobił jej ostatnie USG i z zadowoleniem stwierdził, że dziecko jest już gotowe
do przyjścia na świat. Ułożyło się prawidłowo główką do dołu.
- Proponuję
nie czekać. Dam pani środek na wywołanie porodu i być może już jutro przywitamy
na świecie maleństwo. Po zastrzyku proszę trochę pochodzić po korytarzu. To
przyspieszy całą akcję.
Chodzili więc tam i z powrotem, tam i z powrotem.
Już nawet przestali liczyć, ile razy przemierzyli długi korytarz. W pewnym
momencie Ula przystanęła i zwinęła się z bólu. Zobaczyła jak na wykafelkowaną
podłogę chlusta strumień wody. Marek zaalarmował położną i wziąwszy Ulę na ręce
zaniósł ją na salę, w której miała rodzić. Skurcze były coraz częstsze.
Przyszedł doktor Romaszewski.
- Śpieszy
się pani, pani Urszulo. Nie sądziłem, że tak szybko zadziała ten środek.
Będziemy rodzić – przysiadł na metalowym, obrotowym taborecie między
rozłożonymi nogami Uli. – Jak będzie skurcz, proszę przeć.
Marek przysiadł obok niej i wycierał pot z jej
czoła.
- Dasz radę
skarbie – szeptał. – Dasz radę. Jeszcze tylko trochę wysiłku i nasza
gwiazdeczka będzie razem z nami.
Starała się. Bóle były coraz silniejsze, ale
zaciskała zęby, by nie krzyczeć.
- Widzę
główkę – usłyszeli głos lekarza. – Przy następnym skurczu proszę zebrać
wszystkie siły. Napięła się. Skurcz był bardzo mocny. Niemal pozbawił ją tchu.
Nagle poczuła ulgę.
- Mamy ją.
Jest piękna. Chce pan przeciąć pępowinę? – doktor podał Markowi nożyczki – w
tym miejscu – pokazał palcem.
Jak tylko przeciął usłyszeli płacz małej.
- Ma zdrowe
płuca. Głośno płacze. Zaraz ją pani pokażemy tylko pielęgniarka ją oczyści.
Zbadam ją jeszcze.
Wprawne ręce położnika uważnie badały centymetr po
centymetrze ciało noworodka.
- Daję
dziesięć punktów w skali Apgar. Dziecko jest donoszone i zdrowe jak ryba.
Żadnych wad rozwojowych, żadnego Downa. Wiem, że czekaliście na takie wieści.
Gratuluję. Macie państwo śliczną, zdrową córeczkę. Piękne dziecko. Już dawno
nie widziałem noworodka z takimi długimi włosami. To prawdziwa piękność wśród
osesków.
Wreszcie pielęgniarka przyniosła ją Uli i ułożyła
na jej piersiach. Przytuliła usta do jej czółka. Była szczęśliwa.
- Mamy ją
Marek. Mamy naszą gwiazdeczkę. Ona też jest do ciebie podobna. Ma twoje włosy.
Ciekawe jakie ma oczy. Chyba śpi. Wymęczyła ją ta droga na świat.
- Dziękuję
ci za nią kochanie. Jest rzeczywiście podobna do mnie i do Pestki. Mam najpiękniejsze
córki na świecie. Kocham cię.
Z dumą wniósł nosidełko wraz z maleństwem do
mieszkania.
- Już
jesteśmy!
Czekali na nich wszyscy. I Cieplakowie i Olszańscy
z Tomaszkiem. Przede wszystkim czekała na nich Pestka. Podbiegła do nosidełka,
które Marek położył na kanapie.
- Jest
dzidzia. Moja kochana dzidzia – delikatnie ucałowała rączkę małej.
- Kochani
przedstawiam wam Zosię Dobrzańską naszą drugą księżniczkę. Jest absolutnie
zdrowa.
Wzruszeni dziadkowie podeszli do małej. Józef
ocierał z oczu łzy.
- Jesteś
taka śliczna kruszynko. Chyba też będziesz podobna do taty.
- Gratulacje
stary. Naprawdę spisaliście się. Piękna mała – Sebastian uścisnął Markowi dłoń.
- Chodźcie –
Ala zaganiała wszystkich do stołu. – Trzeba to uczcić. Siadajcie.
Kiedy każdy już usiadł na swoim miejscu, Marek
wstał. Wziął do ręki kieliszek szampana i powiedział.
- Moi
drodzy. Nawet nie wiecie jak bardzo jestem szczęśliwy. Mam wspaniałą rodzinę i
oddanych przyjaciół. Nie mógłbym marzyć o niczym więcej. Piję zdrowie mojej
ukochanej żony, moich ukochanych córek i wasze. Pomyślności.
ROZDZIAŁ 9
ostatni
Dzieci rosły. Teraz najważniejsza była logistyka,
bo musieli poradzić sobie nie z jednym, ale z dwójką pociech. Olszańscy byli
naprawdę wspaniałymi przyjaciółmi. W niemal każdy weekend zabierali Tosię do
siebie, by mogła pobyć ze swoim przyjacielem Tomaszkiem. Te dwudniowe wizyty
bardzo korzystnie wpływały na rozwój Pestki. Zarówno Violetta jak i Sebastian
często angażowali się w zabawy obojga inicjując jakieś gry czy zgadywanki. Mała
ubóstwiała ich nieprzytomnie a za Tomka dałaby sobie rękę uciąć. Dzięki tym
weekendom Ula mogła trochę odetchnąć i skupić się na drugiej córce. Dziecko
było bardzo spokojne i chowało się dobrze. Ula wciąż karmiła je piersią. Miała
świadomość, że żadne witaminizowane odżywki nie zastąpią mleka matki i żadne
nie dadzą dziecku takiej odporności.
Latem ponownie skorzystali z dobrodziejstw
stowarzyszenia i pojechali w góry. Tosia nadal przechodziła rehabilitację
wzmacniającą jej mięśnie. Dodatkowo wykupili masaże w tym również masaże twarzy,
by utrwalić efekt operacji plastycznej. W czasie wolnym od zajęć chodzili na
basen. Ula rozkładała leżak i huśtając w wózku maleństwo obserwowała szaleństwa
w wodzie Marka i Pestki. Te szaleństwa miały swój cel. Oprócz tego, że
powtarzał z nią ćwiczenia, to jeszcze uczył ją pływać. Uwielbiała wodę i
chętnie słuchała rad ojca.
Już w maju udało im się ją zapisać do szkoły
integracyjnej. Wybrali taką, która mieściła się niedaleko Lwowskiej, przy
której miała siedzibę F&D. Uzgodnili, że podczas roku szkolnego Marek
będzie zawoził i przywoził Tosię ze szkoły.
Po powrocie z turnusu, któregoś dnia zostawiła
Zosię pod opieką Marka i pojechała wraz z Pestką na zakupy. Mała była
podekscytowana, bo dzisiaj Ula miała jej zakupić podręczniki i rzecz
najważniejszą. Plecak. Miały problem, bo wybór był ogromny i nie wiedziały na
jaki się zdecydować.
- Kochanie
musisz sama wybrać jaki podoba ci się najbardziej. Ja nie potrafię.
W końcu dostrzegła jeden z kucykami Pony. To była
zdecydowanie jej ulubiona bajka. Uśmiechnęła się radośnie.
- Ten mama.
Jest piękny.
Oprócz książek, zeszytów, piórnika i przyborów Ula
kupiła jeszcze kolorowy róg obfitości. Tego nie mogło zabraknąć na rozpoczęcie
roku.
- A co to? –
Zdziwiła się Pestka.
- Dowiesz
się pierwszego września. Na razie to niespodzianka więc nie pytaj.
Pierwszy września okazał się dniem bardzo
uroczystym. Przyjechali dziadkowie Cieplakowie, by wesprzeć wnuczkę w tak
ważnym dla niej dniu. Olszańscy byli również. Postanowili zapisać Tomka do tej
samej szkoły. Był wprawdzie młodszy od Tosi i powinien pójść do niej dopiero za
rok. Jednak był na tyle bystry i inteligentny, że nie widzieli problemu, by
poszedł do szkoły trochę wcześniej. Zresztą sam chłopiec bardzo się zapalił do
tego pomysłu dowiedziawszy się, że jego najlepsza przyjaciółka też będzie się
uczyć w tej szkole. Przy zapisywaniu go Olszańscy zastrzegli, że chcą, by syn
trafił do klasy integracyjnej i tak się też stało. Po uroczystości rodzice
wręczyli im rogi obfitości wypełnione po brzegi słodyczami. Tosia ledwo mogła
udźwignąć swój.
- Kiedy ja
dam radę to zjeść? – martwiła się. Marek roześmiał się.
- I tak nie
pozwolimy ci zjeść tego od razu skarbie. Na pewno na długo ci starczy tych
słodkości.
Uczcili ten dzień wspólnym obiadem. Od jutra ich
dzieci zaczynały naukę.
Klasa rzeczywiście była wymieszana. Oprócz zdrowych
dzieci co najmniej połowa to były dzieci i z zespołem Downa obarczone nim w
stopniu lekkim i dzieci z innymi dysfunkcjami. Marek i Sebastian podzielili
się. Uzgodnili, że po skończonych lekcjach będą odbierać dzieci na zmianę i
zawozić je do Uli na Sienną. Tam odrabiały lekcje, a po pracy Olszańscy odbierali
swojego jedynaka.
Tosia radziła sobie nadzwyczaj dobrze. Zaczęły procentować
te długie godziny uporczywych ćwiczeń pod okiem Marka. Zaczynając pierwszą
klasę znała już wszystkie litery i cyfry. Potrafiła napisać proste słowa i je
odczytać. Na pierwszym zebraniu rodziców wychowawczyni klasy bardzo ją chwaliła
a im obu puchły serca z dumy.
- Jestem
naprawdę pełna podziwu dla państwa – mówiła nauczycielka. – Wykonaliście
ogromną pracę. Tosia póki co, nie odbiega poziomem od dzieci zdrowych i na
razie nie chcę stosować wobec niej taryfy ulgowej. Zrobię to wtedy, gdy uznam,
że nie nadąża. W ten sposób na pewno nie zrobię krzywdy dziecku. Ona jest
bardzo ambitna i bardzo się stara.
Nawet nie miała pojęcia jak dobrze się poczuli
słysząc te słowa. Były dowodem, że nie zaniedbali niczego. Tosia nadal chodziła
do logopedy. To było konieczne, by nie zapomniała niczego i choć radziła sobie
całkiem dobrze, to doktor Prażmowska uczyła ją teraz panowania nad językiem i
pamiętania, by go chować. Również nie zaniechali rehabilitacji. Generalnie ich
dziecko miało wypełnione zajęciami dni i niewiele czasu, by pobawić się ze
swoją młodszą siostrzyczką. Jednak kiedy znalazła chwilkę, opowiadała Zosi o
szkole, swoich kolegach i koleżankach, opowiadała bajki. Malutka zawsze
zamierała w takich razach i wydawało się, że wszystko rozumie. To ich drugie
szczęście za chwilę kończyło pół roku i zaczynało samodzielnie siadać. Przy
niej Ula miała prawdziwy komfort, bo mała była bardzo spokojna. Potrafiła się
zająć sama sobą. Usadowiwszy ją w kojcu pełnym kolorowych zabawek Ula
znajdowała czas nawet na czytanie książek.
Odkąd zaczął się rok szkolny przestali odwozić na
weekendy Pestkę do Olszańskich. To nie miało już sensu. Dzieci i tak widywały
się codziennie w szkole i odrabiały razem lekcje. Sobota i niedziela miały być
dniami wypoczynku Tosi od zajęć szkolnych i rehabilitacji. Ona i tak z własnej,
nieprzymuszonej woli stawała w sobotnie poranki przy swojej tablicy i
pieczołowicie drukowanymi literami zapisywała słowa.
- No to
teraz przeczytaj to, co napisałaś - droczył się z nią Marek. – Udowodnij mi, że
potrafisz te literki sensownie odczytać.
- Umiem
odczytać. To MAMA, ZOSIA, TOSIA, TATA. RO-DZI-NA – przesylabizowała. – To ostatnie
słowo wycisnęło mu z oczu łzy. Wziął ją na kolana i mocno przytulił.
- Tak
skarbie jesteśmy najprawdziwszą rodziną. Bardzo was wszystkich kocham.
Była niedziela. Pogoda za oknem nie sprzyjała
spacerom. Lało już od trzech dni. Postanowili nie wychodzić nigdzie. Nie
chcieli, by dzieci złapały jakąś infekcję, szczególnie Pestka. Szybciej
odczuwała zimno niż zdrowe dzieci, podobnie przegrzanie. Stała właśnie przy
swojej tablicy i pisała coś zawzięcie. Ula pomyła naczynia po śniadaniu a Marek
zajął się Zosią.
- Mama
zmoczysz mi gąbkę? Już nie mam miejsca i muszę to zetrzeć.
Podała jej a ona z wielką starannością wytarła do
czysta tablicę. Zawsze była dokładna. Ula podziwiała ją za tę pedanterię. Do
wszystkiego podchodziła z wielkim zaangażowaniem i dbaniem o najdrobniejsze
szczegóły. Tosia sprzed operacji nie potrafiła utrzymać porządku. Niszczyła
wszystko, gdy wpadała w gniew. Ula podeszła do niej i przytuliła ją mocno.
- Jesteś
bardzo zorganizowana córeczko. Wszystko masz takie poukładane. Bałaganu ani
śladu.
- Nie lubię
bałaganu. Lubię jak kreda jest ładnie ułożona w pudełku. Łatwo znaleźć wtedy
potrzebny kolor – chciała jeszcze coś powiedzieć, ale rozległ się dźwięk
dzwonka u drzwi. Marek wziął Zosię na ręce i zdziwiony spojrzał na Ulę.
- Ktoś się
na dzisiaj zapowiedział? – Ula pokręciła przecząco głową.
Podszedł do drzwi, przekręcił zamek i otworzył je
na całą szerokość. Przed nim stali jego rodzice. Zamurowało go. Każdego mógłby
się tu spodziewać, ale nie ich.
- Dzień
dobry synku. Możemy wejść? – odezwał się Krzysztof. Otrząsnął się.
- Co wy tu
robicie?
-
Przyszliśmy porozmawiać z tobą, ale przede wszystkim z Ulą. To co, wpuścisz
nas? – odsunął się na bok.
- Proszę.
Ula wraz z Pestką wyszła z kuchni i zdziwionym
spojrzeniem obrzuciła swoich teściów.
- Dzień
dobry – przywitała się.
- Dzień
dobry – jak echo powtórzyła za nią Tosia.
- Witaj Ula,
witaj Tosiu. Przyszliśmy, bo chcieliśmy z wami porozmawiać. Zgodzisz się?
- No dobrze.
Proszę dalej. Napijecie się kawy?
- Poprosimy.
Nastawiła express i niedługo potem postawiła przed
nimi filiżanki z aromatycznym napojem i talerzyk z ciastem. Oni nie mogli
oderwać wzroku od siedzącej na kolanach Marka Zosi.
- To co was
sprowadza? – spytał, gdy Ula umieściła się na krześle.
- Może ja zacznę.
– Helena spojrzała na swoją synową. – Przyjechaliśmy tu, bo chcieliśmy was
bardzo przeprosić za to, jak źle i niesprawiedliwie traktowaliśmy cię Ula przez
te wszystkie lata. Jak bardzo źle traktowaliśmy Tosię. Jej narodziny były dla
nas szokiem. Nigdy w naszej rodzinie nie było przypadku urodzin dziecka z taką
wadą rozwojową. Byliśmy przerażeni tym, że ona nie mówi, że miewa napady
złości, że nie ma z nią żadnego kontaktu. Niezwykle trudno było pogodzić się
nam z tą sytuacją. Markowi też. Wiemy, że odizolował się od was na długie lata.
Źle postępowaliśmy. Zamiast posiąść wiedzę na temat zespołu Downa i możliwości
walki z tym upośledzeniem, by ci pomóc i wesprzeć, odsuwaliśmy od siebie
problem, bo tak było najprościej. Nie mieliśmy racji. Nawet nie wiesz jak
bardzo żałujemy, że postępowaliśmy tak podle. Nie zasłużyłaś na to ani ty, ani
tym bardziej Tosia. Żałujemy, że nie doceniliśmy twojego ogromnego poświęcenia
w walce o jej zdrowie i twojej wielkiej determinacji. Po pięciu długich latach
wybaczyłaś Markowi. Dałaś mu jeszcze jedną szansę i nie zmarnował jej. Jeśli
zdołasz wybaczyć i nam przysięgam ci, że my również jej nie zmarnujemy.
Pragniemy lepiej poznać Tosię. Pragniemy poznać drugą waszą córkę. Nawet nie
wiemy jak ma na imię.
- Zosia –
powiedziała cicho Ula. – Ma na imię Zosia.
- Piękne
imię. Miałeś rację Marek. Miałeś po stokroć rację. Byliśmy wyrodnymi dziadkami
a ja w szczególności. Sergio jest bardzo kochanym chłopcem, ale to nie to samo,
co rodzone wnuki. Z każdym dniem czujemy się coraz bardziej samotni i
opuszczeni. Pozwól nam na kontakt z waszymi córkami. Pozwól nam się z nimi
widywać. Chcemy nadrobić ten stracony przez nasz egoizm czas. Proszę – po
policzkach Heleny płynęły łzy. Tosia podeszła do niej z chusteczką.
- Proszę
babciu. Nie płacz. Ja nie lubię, gdy ktoś płacze. Mamusia kiedyś często
płakała, ale teraz już nie.
Po tych słowach Helena rozpłakała się jeszcze
bardziej. Przytuliła Pestkę i łkając powiedziała.
- Jesteś
taką mądrą i wspaniałą dziewczynką i tak bardzo podobną do twojego taty.
Chyba po raz pierwszy widział swojego ojca
płaczącego. Poruszyło go to. Patrzył na starszego, schorowanego człowieka i
najzwyczajniej zrobiło mu się go żal. Strapiony spojrzał Uli w oczy i odczytał
z nich wszystko.
- Było we
mnie wiele żalu – powiedziała cicho. – Nie mogłam na nikogo liczyć, bo wszyscy
łącznie z człowiekiem, którego kochałam nad życie odsunęli się ode mnie, jakbym
rodząc Tosię stała się trędowata. Pięć lat walczyłam sama i z chorobą Tosi i z
lekarzem, który ciągle upewniał mnie w tym, że ona nigdy nie będzie mówić.
Wiem, że to syn znajomych mamy, ale proszę mi wierzyć, to najgorszy lekarz
jakiego spotkałam, a znam ich wielu. Bardzo jej zaszkodził.
- Wiem Ula.
Teraz to wiem i ten telefon do Marka z pretensjami nie był na miejscu.
Przepraszam cię za to synku. Przedłożyłam dobro fundacji nad dobro mojej
wnuczki. To było niegodziwe.
- Kiedy
Tosia była w szpitalu, wtedy, gdy miała mieć operowany język, Marek przyjechał
do nas. Długo rozmawialiśmy w nocy. On wreszcie zrozumiał jak bardzo nas
krzywdzi izolując się ode mnie i od naszego dziecka. Bardzo się zmienił i
bardzo zaangażował w terapię Tosi. To dzięki niemu osiągnęła tak wspaniałe
wyniki. Wychowawczyni w szkole bardzo ją chwali, że nie odbiega poziomem wiedzy
od innych, zdrowych dzieci. Cały czas ją rehabilitujemy i to też przynosi
pozytywne efekty i jeśli dalej będziemy to kontynuować ona będzie funkcjonować
jak normalny, zdrowy człowiek. Ja nie będę się sprzeciwiać waszym kontaktom z
naszymi córkami. One powinny znać i jednych i drugich dziadków. Jednak was nie
znają w ogóle. Potrzeba czasu, by oswoiły się z wami i zaakceptowały was.
- Jesteś
niezwykle mądrą kobietą Ula – powiedział drżącym głosem Krzysztof. – Bardzo ci
dziękujemy i bardzo jesteśmy wdzięczni wam obojgu za nasze wnuczki. Są naprawdę
wspaniałe i takie piękne. Moglibyśmy zostać jeszcze trochę? Chciałbym przytulić
Zosię i Tosię i porozmawiać z moją starszą wnuczką.
-
Oczywiście, że możecie. Zostańcie na obiedzie. Zapraszamy. My z Markiem
zaczniemy go przygotowywać a wy tymczasem poznajcie nasze pociechy.
Marek wstał i podszedł z Zosią do matki sadzając
małą na jej kolanach.
- Proszę
mamo. Zosia jest bardzo spokojna. Lubi jak się do niej mówi lub opowiada bajki.
Tosia często to robi a mała słucha z uwagą. Spróbuj. Może i ciebie posłucha. Ty
Tosiu – zwrócił się do córki – pochwal się dziadkowi tym, czego uczysz się w
szkole i pokaż te wszystkie szóstki, które dostałaś.
Ta niedziela była wyjątkowa pod każdym względem.
Popłynęło wiele łez z jednej i z drugiej strony. Jednak dzięki
wspaniałomyślności Uli dziadkowie odetchnęli. Rzeczywiście nie doceniali jej.
Nie doceniali przymiotów jej wspaniałego charakteru. Zrozumieli, że tego
małżeństwa nie mogła rozdzielić żadna siła, bo zarówno ich syn jak i ich
synowa, darzyli się wielką, niezmierzoną miłością i taką samą miłością
obdarzali swoje dzieci.
EPILOG
Z
perspektywy Uli.
Odetchnęłam. Czuję się tak, jakbym nabrała w płuca
wielki haust powietrza i wypuściła z siebie wraz ze wszystkimi obawami,
strachem i niepewnością. To ulga. Ogromna. Wreszcie zasypiam spokojnie, bez
nocnych koszmarów przytulona do piersi mojego męża, mogąc wsłuchać się w jego
bijące równym rytmem, kochające nas serce. W ciągu minionych dwóch lat
wydarzyło się w naszym życiu kilka cudów, a pierwszym z nich był ten, że Marek
pokochał Pestkę. Po pięciu latach samotnego jej wychowywania straciłam
nadzieję, że to w ogóle kiedykolwiek się stanie. Nie tylko moja córka uległa
przemianie, ale jej ojciec również. To bardzo pocieszające i miało ogromny
wpływ na życie nas wszystkich.
Mam radę dla tych ojców, którzy stają twarzą w
twarz przed takim problemem jak nasz. Nie pozwólcie sobie wmówić, że wraz z
pojawieniem się w waszym życiu dziecka dotkniętego zespołem Downa zawali wam
się świat, bo wasza pociecha rośnie i coraz więcej rozumie. Nie oczekuje od was
pośpiechu, źle znosi niecierpliwość i rozdrażnienie. Ona da sobie radę, tylko
potrzebuje nieco więcej czasu niż inne dzieci. Potrzebuje nieustannej miłości,
bo jest ufna i czerpie przyjemność z bliskości kochających ją rodziców. Nie odtrącajcie
swojego niedźwiadka i pozwólcie mu wzrastać w przyjaznym, ciepłym domu i u boku
osób, które kocha. Wychowanie dziecka z tego rodzaju wadą to trudny czas, czas
niepokoju, walki wewnętrznej, dużego lęku, niepewności i obaw. Ale te obawy
szybko się rozwieją. Zaufajcie samym sobie i swojemu instynktowi. Nic nie
będzie za trudne, nic was nie przerośnie, nic nie będzie ponad wasze siły i
możliwości. To dziecko da wam tyle szczęścia, że trudno będzie wam je udźwignąć.
Wiele czasu musiało upłynąć zanim Marek pojął
najprostsze prawdy i myślę, że gdyby nie kochał mnie tak mocno, nigdy by do
nich nie dotarł. To wielkie szczęście, że zrozumiał, że Pestka stanowi
integralną część tej miłości i stał się najlepszym tatą na świecie.
Kolejny cud, to nasza Zosia. Wesołe i zdrowe
dziecko. Jest drugim naszym promyczkiem. Szybko rośnie a Pestka poza nią nie
widzi świata. Jest w niej tyle miłości, że dzieli się nią ze wszystkimi wokół.
I następny cud. Moi teściowie. Bardzo się zmienili.
Szczególnie Helena. Zachowuje się tak, jakby chciała nadrobić te wszystkie
lata, kiedy nie mogła znieść widoku Tosi. Nigdy nie sądziłam, że ta przemiana
będzie tak bardzo spektakularna. Pokochała Pestkę całym sercem i bardzo
poświęca się dla niej. Krzysztof podobnie. Często dzwonią i przyjeżdżają
oferując się z pomocą. Nie zabraniam im kontaktów z naszymi dziewczynkami, bo
widzę jak pozytywny wpływ mają one dla obu stron.
Nasze życie wkroczyło na właściwe tory. Jest
spokojniejsze i już nie tak chaotyczne i rozedrgane jak kiedyś. Uspokoiliśmy
się. Pestka nadal wymaga naszej największej uwagi, cierpliwości, troski i
konsekwencji w rehabilitacji. Jednak dajemy sobie radę przy wsparciu naszych
bliskich. Często wieczorami zasiadamy z Markiem na kanapie i z miłością
patrzymy na nasze córeczki. Z miłością patrzymy na siebie. Wiemy, że gdyby nie
była taka silna, nie udałoby się nam nic. Kiedyś Tosia napisała na swojej
tablicy „RODZINA”. Tak. Jesteśmy rodziną, którą scementowało upośledzenie
naszej starszej córki. To jej zawdzięczamy, że nadal jesteśmy razem i nadal się
kochamy. Okazała się lekiem na nasze przypadłości. Najlepszym i
najskuteczniejszym lekiem.
Z
perspektywy Marka.
Wreszcie można powiedzieć, że nasza rodzina jest
pełna. Dziadkowie Dobrzańscy dotrzymali słowa. Często odwiedzają swoje wnuczki
a i my jesteśmy częstymi gośćmi w ich domu. Z wielkim szacunkiem i atencją
traktują Ulę. Traktują tak, jak od zawsze na to zasługiwała. Doceniają jej
łagodność, dobroć i wielką cierpliwość. Pestka zawojowała ich zupełnie. Nie
widzą poza nią świata i są dumni z każdej szóstki, którą przynosi ze szkoły.
Zaangażowali się w jej rehabilitację. Odciążają Ulę i mnie. Bardzo pomagają.
Wiedzą, że Zosia sobie poradzi a nad Pestką trzeba bezustannie czuwać, by nie
zaczęła się cofać. Póki co wciąż pnie się w górę. Bez problemu zdała do drugiej
klasy i wciąż nie jest traktowana ulgowo z powodu swojego upośledzenia.
Ciągle monitorujemy hormon tarczycy. To on jest
odpowiedzialny za ewentualny regres u Pestki. Na szczęście jest w normie a
drobne odchylenia od niej staramy się regulować lekami. Wiemy, że nigdy nie
dorówna swoim rówieśnikom. Zawsze będzie od nich słabsza, ale dopóki starczy
nam sił, będziemy walczyć o jej samodzielność i szczęście.
Dużo czasu musiało upłynąć, byśmy ponownie nauczyli
się rozumieć siebie i nasze upośledzone dziecko. Nadal mam wyrzuty sumienia, że
nie potrafiłem w pełni, od samego początku pokochać swojej córeczki i docenić
starań i wielkiego poświęcenia Uli. Jednak uczucie jakie do niej żywiłem i
żywię do tej pory, jest bardzo silne i to dzięki niemu zrozumiałem jak bardzo
błądziłem. Zrozumiałem, że posiadanie takiego dziecka może być dla rodziców ogromnym
szczęściem. Tosia daje nam to szczęście bezustannie i potrafi sprawić, że
ciągle się uśmiechamy. Bardzo nas kocha i udowadnia to każdego dnia. My kochamy
ją nieprzytomnie i to już nigdy się nie zmieni. Zawsze pozostanie naszą małą,
ukochaną Pestką. Pestką moreli.
K O N I E C
Bo takie dzieci trzeba kochac
OdpowiedzUsuń