ROZDZIAŁ 6
Zabawa
rozkręcała się. Przewidywania Maćka sprawdziły się co do joty. Ula była
rozchwytywana. Każdy z kawalerów koniecznie chciał z nią zatańczyć. Nawet
Cedric’owi, którego Marek kiedyś poznał to się udało, choć miał już żonę i
gromadkę dzieci. Usiadła w końcu rozgrzana i zmęczona kolejny raz przyjmując od
Marka kieliszek chłodnego wina.
- Oni mnie wykończą. Na razie mam dość. Muszę
odpocząć i ochłonąć. A pan? Nie tańczy pan?
- Kilkakrotnie tańczyłem, jednak porwano mi
moją ulubioną partnerkę i postanowiłem poczekać, aż będzie wolna.
Jej twarz
kolejny raz przybrała kolor buraczka, jednak odpowiedziała figlarnie.
- Obiecuję, że jak tylko odpocznę będę tańczyć
z panem do samej północy. – Uśmiechnął się szeroko.
- W takim razie trzymam panią za słowo – popatrzył
na nią roziskrzonym wzrokiem. – Pani Urszulo, czy byłoby dużym nietaktem z
mojej strony, gdybym poprosił o zwracanie się do pani po imieniu? Oczywiście
proszę też o wzajemność. Tu wszyscy są ze sobą na „ty”. Nawet dzieci tak się do
pani zwracają. Ja też chciałbym.
- Oczywiście. Ja nie mam nic przeciwko temu – podniosła
kieliszek. – Ula.
Trącił go
swoim.
- Marek. Dziękuję. Odpoczęłaś już trochę? Nie
ukrywam, że nogi same wyrywają mi się do tańca – odstawiła kieliszek i podała
mu dłoń.
- Możemy iść.
Do samej
niemal północy puszczano już tylko wolne kawałki, żeby dać nieco odpocząć
tańczącym. Markowi bardzo to odpowiadało. Mógł ją objąć wpół i przyciągnąć
bliżej siebie. Tak lubił najbardziej. Ona wtulona w jego ramię czuła się
naprawdę szczęśliwa. Z czystym sumieniem mogła powiedzieć, że z nim tańczyło
jej się najlepiej.
Tuż przed
północą rozdano wszystkim szampana. Zaczęło się odliczanie, po którym
przywitali nowy rok. Marek stał naprzeciw Uli i cichym głosem życzył jej
szczęścia i powrotu do Polski, bo wiedział, że o tym marzy. Ona życzyła mu uzdrowienia
duszy i spokoju w sercu.
Po
życzeniach raczono się przygotowanymi potrawami, a potem tańczono do białego
rana.
Pierwszy
dzień nowego roku przespali. Wykończyły ich te całonocne harce. Wieczorem Ula
przygotowała ciepłą kolację, którą zjedli z apetytem. Maciek poinformował ją
tylko, że jutro z rana jedzie do Clifden po pierścionek.
- Nie chcę już dłużej czekać. Kocham Erin i to
z nią chcę się zestarzeć. Wesele zrobimy pod koniec marca. Tak ustaliliśmy
wczoraj. Nawet rozmawiałem z Johnem i zgodził się wynająć pub. Koniecznie muszę
pogadać z moimi staruszkami. Może zechcą przyjechać. Twój tato pewnie się nie
wybierze, co?
- No raczej nie. Wiesz przecież, że choruje na
serce. Nie wytrzyma takiej długiej podróży.
- Szkoda. Z nimi byłoby weselej.
- A ty Marek? Dzwoniłeś do swoich rodziców?
Nie zrozum mnie źle, bo ja nie chciałabym w żaden sposób cię pouczać, ale
myślę, że powinieneś wykonać taki telefon i przynajmniej dać znać, że żyjesz.
Oni na pewno bardzo martwią się o ciebie. Co byś zrobił, gdyby to twoje dziecko
opuściło dom bez słowa? Pomyśl o tym, dobrze? – Pokiwał smętnie głową.
- Pomyślę Ula, pomyślę. Jeśli nawet nie
zadzwonię, to wyślę im sms-a z życzeniami. To na pewno ich uspokoi. Mogę jutro
wziąć skuter?
- Oczywiście, że możesz. Nawet nie musisz
pytać.
Rano zjadł
solidne śniadanie. Przerzucił przez ramię torbę z brulionem i ołówkami, i
wyprowadził z garażu skuter. Postanowił pojechać na klif. Stamtąd miał
najlepszy zasięg, chociaż i w innych miejscach był równie dobry. Chciał
zadzwonić do Sebastiana i posłać sms-a do matki. Poniekąd przyznał Uli rację.
Wprawdzie był mocno zraniony, że potraktowali go tak przedmiotowo i to w
dodatku oboje stając murem za Pauliną, ale jakieś wieści im się należą.
Wyjechał
na sam szczyt i zsiadł ze skutera. Włączył komórkę i zauważył, że ma kilka
nieodebranych wiadomości. Głównie od matki, ale była też wiadomość od Pauliny i
od Sebastiana. Ten ostatni przesłał tylko życzenia, za to jego była narzeczona
wiadomość ociekającą jadem.
„Jesteś parszywym draniem. Nikt nigdy mnie tak
nie upokorzył jak Ty. Przez Ciebie musiałam świecić oczami przed wszystkimi
zaproszonymi na nasz ślub gośćmi. Jak śmiałeś mi zrobić coś takiego! Jeśli
zachowałeś jeszcze odrobinę zdrowego rozsądku, to wrócisz do mnie i pobierzemy
się jak było zaplanowane. Jestem gotowa Ci wybaczyć. Doceń to, bo już nigdy
może Ci się nie trafić równie wyrozumiała kobieta jak ja. Czekam na odpowiedź.”
Roześmiał
się w duchu. Paulina wyrozumiała? Tylko ona mogła o sobie tak myśleć, bo nikt
inny tak nie uważał. Co ona sobie ubzdurała, że wróci do niej skruszony i
będzie błagał o wybaczenie? Niedoczekanie. Już nigdy więcej Pauliny w jego
życiu.
Wiadomości
od matki były mniej więcej podobnej treści. Prosiła, żeby się odezwał, żeby dał
znak, że żyje, bo martwi się o niego. Zaczął pisać.
„Żyję, jestem zdrowy i mam się dobrze. Na
pewno nie wrócę w ciągu najbliższych miesięcy. Potrzebuję czasu, żeby uspokoić
nerwy i ochłonąć z tego nadmiaru szczęścia jakie zafundowaliście mi Wy i
Paulina. Nigdy bym nie przypuszczał, że staniecie po jej stronie. To tak,
jakbyście się mnie wyrzekli. To boli mamo i nie pozwala dojść do równowagi.
Mimo to życzę Wam dużo zdrowia w nowym roku i tego, byście przynajmniej
spróbowali zrozumieć przez co teraz przechodzę”.
Wysłał
wiadomość i rozejrzał się dokoła. Postanowił porysować trochę. To miejsce
urzekło go od samego początku, a dzień był idealny. Nie było mroźno i świeciło
słońce. Sięgał po brulion, gdy odezwała się jego komórka. Spojrzał na
wyświetlacz. Wahał się dłuższą chwilę, czy powinien odebrać, ale w końcu
nacisnął przycisk z zieloną słuchawką.
- Marek? Odezwij się synku. Proszę – usłyszał
drżący głos swojej matki. Płakała.
- Witaj mamo – powiedział cicho – i nie płacz,
bo nie ma o co. Już nie.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że rozumiem
motywy twojego postępowania. Nareszcie rozumiem. Nie będę cię namawiać na
powrót do Pauliny. Wreszcie przejrzałam na oczy. To zła kobieta. Wychowałam
żmiję na własnej piersi – rozpłakała się jeszcze bardziej. – Ona przyjechała do
nas tuż po świętach. Taty nie było. Podniesionym tonem zarzuciła mi, że źle cię
wychowałam, że gdybyś był prawdziwym mężczyzną, nigdy nie postąpiłbyś tak z
narzeczoną. Krzyczała na mnie, a ja nie potrafiłam się bronić. Powiedziała mi
wiele przykrych rzeczy. Wyrzuciłam ją z domu. Wszystko powiedziałam ojcu, ale
on ją usprawiedliwia. Twierdzi, że została mocno przez ciebie zraniona, dlatego
tak się zachowuje i sama nie wie, co mówi. Ja nie chcę jej więcej widzieć. Ładnie
mi się odpłaciła za wychowanie i za to, że nie dopuściłam, żeby wylądowali w
sierocińcu po śmierci rodziców.
- To przykre mamo, ale naprawdę nie musisz się
już nią przejmować. Ja staram się zapomnieć.
- Synku, a gdzie ty jesteś?
- Jestem bardzo daleko mamo. Ponad dwa i pół
tysiąca kilometrów od Warszawy. Uciekłem jak najdalej żeby zapomnieć i nie proś
mnie, żebym wrócił, bo nie jestem na to gotowy. Gdybyś potrzebowała pomocy
poproś Sebastiana. On nie odmówi.
- Kocham cię synku. Mam nadzieję, że dojdziesz
do siebie.
- I ja mam taką nadzieję. Do widzenia mamo.
- Odbierzesz telefon, gdy będę chciała jeszcze
porozmawiać?
- Postaram się, chociaż zazwyczaj jest
wyłączony. Najlepiej przyślij wiadomość, to oddzwonię. Bądź zdrowa.
Był
kompletnie rozbity po tej rozmowie. Nie mógł znieść jej płaczu. I jemu po
policzkach płynęły łzy. Trudno mu było uwierzyć, że tak diametralnie zmieniła
zdanie o swojej pupilce. Podczas awantury przed świętami broniła jej jak
rozjuszona lwica.
Przetarł
twarz i kolejny raz omiótł wzrokiem okolicę. Był zbyt rozdygotany, by móc
dzisiaj rysować. Będzie musiał odłożyć to na inny dzień. Wsiadł na skuter i
pognał nim przed siebie na złamanie karku.
Była
zdenerwowana i co chwilę zerkała na ścienny zegar zawieszony nad kominkiem. Pokazywał
godzinę dwudziestą, a Marek nie wracał. Dzwoniła do niego wielokrotnie, ale
wyglądało na to, że ma wyłączony telefon. Martwiła się. Nie znał jeszcze zbyt
dobrze okolicy i mógł łatwo pobłądzić. Kolejny raz chwyciła komórkę. Trzeba
skrzyknąć chłopaków, niech idą go szukać. Już miała wybierać numer do Maćka,
który od południa siedział u MacKinley’ów, gdy usłyszała warkot silnika.
Podbiegła do okna i odetchnęła z ulgą. Przyjechał. Wszedł do środka i zrzucił
kożuch. Podeszła do niego i powiedziała dobitnie.
- Nigdy więcej mi tego nie rób. Właśnie miałam
dzwonić po chłopaków, żeby jechali cię szukać. Jest już po dwudziestej, a ty o
siedemnastej miałeś być na obiedzie. Ja wiem, że jesteś dorosły i stanowisz sam
o sobie, ale nie znasz dobrze terenu, a klify są niebezpieczne dla nowicjusza.
Gdybyś spadł z któregoś z nich, moglibyśmy cię nigdy nie odnaleźć.
- Przepraszam cię Ula. To się już więcej nie
powtórzy – powiedział nieswoim głosem, którego ton ją zastanowił. Spojrzała na
niego uważniej.
- Co się stało? Masz jakiś dziwny wyraz
twarzy.
- Rozmawiałem z mamą i trochę mną to
wstrząsnęło. Jeździłem po okolicy jak wariat, żeby pozbyć się tych przykrych
myśli. Chyba wyjeździłem cały bak. Trzeba będzie jutro zatankować.
- Tym się nie przejmuj. Najważniejsze, że
wróciłeś cały i zdrowy. Zaraz przygotuję ci coś ciepłego do jedzenia.
Wieczorem,
kiedy już leżał w łóżku połączył się jeszcze z Sebastianem. Od niego dowiedział
się, że firmą na razie zarządza Krzysztof, ale w połowie stycznia zamierza
przekazać rządy Alexowi. To nie były dobre wiadomości. Alex bez wątpienia
chętnie skorzysta z tej możliwości, bo zawsze mu zależało na fotelu prezesa.
Był żądny władzy, a jak się już do niej dorwie, to ludzie nie będą mieli życia.
Było mu ich żal, ale nie mógł wrócić i z powrotem objąć prezesury. Poprosił
tylko przyjaciela o wsparcie dla jego matki.
- Ona jest zdruzgotana Sebastian. Paulina
potraktowała ją strasznie. Gdyby prosiła cię o jakąkolwiek pomoc, to nie
odmawiaj. Ojciec nadal uważa mnie za kompletnego durnia. Mimo, że mama została
upokorzona, on nadal broni Pauliny.
- Nie
martw się Marek. Jutro zadzwonię do niej i porozmawiam. Będzie dobrze. Trzymaj
się przyjacielu.
Następnego
dnia przy śniadaniu Maciek oświadczył im z szerokim uśmiechem na ustach, że
zaręczył się z Erin i wkrótce zaczną planować ślub. Miał też do Marka interes.
- Pracowałeś już kiedyś fizycznie?
- Nigdy, ale chyba potrzebuję czegoś takiego,
przy czym mógłbym się solidnie zmęczyć.
- To świetnie się składa. O dziesiątej mają
przywieźć z Clifden cegły. Przyjadą dwoma samochodami. Jeden do nas a drugi do
MacKinley’ów. U nich będzie sporo pomocników, a tutaj jestem tylko ja z Ulą.
Pomożesz?
- No pewnie. Chyba nie chcesz, żeby Ula nosiła
cegły?
- A dlaczego nie? – zaoponowała. – Ja już
dźwigałam cięższe rzeczy. Nic mi nie będzie. Jak się zmęczę, to pójdę sobie
odpocząć. We trójkę będzie szybciej.
Cegły
okazały się betonowymi, całkiem sporymi bloczkami znacznie większymi i
cięższymi od tradycyjnych cegieł. Na szczęście kierowca nie przyjechał sam i
wspólnie z kolegą pomogli rozładować samochód. Poszło szybko i sprawnie. Maciek
wraz z Markiem po odjeździe dostawcy nakryli cegły wielkim brezentem.
- Na co ci aż tyle? – spytał Marek.
- Będę rozbudowywał hotel. Myślałem, że zabiorę
się za to zaraz po weselu, ale Connor chce odbudować dom, który im się spalił
jakieś półtora roku temu, a to ważniejsze. Przyszłemu teściowi wypada pomóc,
nie? Dzięki ci bracie, że pomogłeś. Teraz pojadę do MacKinley’ów. Im
dostarczyli znacznie więcej cegieł. Może trzeba będzie i tam popracować.
Marka
bolały ręce. Nigdy nie nosił tak ciężkich rzeczy. Od tego dźwigania porobiły mu
się wielkie bąble. Wcześniej ich nie czuł, ale jak tylko ściągnął rękawice był
przerażony stanem swoich dłoni. Były całe w pęcherzach. Wyciągnął je przed
siebie i poszedł do kuchni.
- Ula, mogłabyś na to jakoś zaradzić?
- O kurde blaszka! Ale wielkie! Usiądź tutaj.
Najpierw wymoczysz je w mydlinach, a potem trzeba będzie je przekłuć.
Przebijała
je bardzo ostrożnie wysterylizowaną strzykawką. Kiedy pozbyła się zalegającego
w nich płynu ostrożnie wysmarowała je maścią i zawinęła bandażem.
- Bardzo mi przykro Marek, ale przez dzień lub
dwa będę musiała cię karmić. Maciek pomoże ci się ubierać. Nie ma innej rady.
Nie możemy dopuścić do zakażenia. Jeśli jednak chcesz, to zawiozę cię do
lekarza w Clifden.
- Nie ma takiej potrzeby Ula. Naprawdę czuję
się już o wiele lepiej. Dziękuję.
Jakoś
przeżył te parę dni. Maciek pomagał mu się myć i ubierać, Ula karmiła jak
dziecko. Cały ten czas przesiedział w domu, ale nie nudził się. Dużo rozmawiał
z Ulą. Opowiedziała mu o swojej rodzinie i niełatwym życiu w Rysiowie. On w
zamian opowiedział jej swoją historię. Współczuła mu. Chyba nie mógł gorzej
trafić. Nie znała Pauliny, a już zapałała niechęcią do niej. Jeśli była taka
jak jej brat, to nic dziwnego, że Marek od niej uciekł.
- Tu na pewno o niej zapomnisz i o tych
wszystkich przykrych rzeczach, których od niej doświadczyłeś. Spróbowałeś
fizycznej pracy. Dłonie się wygoją, a ty zahartujesz. Ani się obejrzysz, a
dorównasz krzepą miejscowym. Będzie dobrze.
ROZDZIAŁ 7
Była
połowa lutego. Przez cały styczeń nie mogli narzekać na pogodę. Mrozu nie było,
jedynie śnieg sypał od czasu do czasu. Connor MacKinley chciał jak najlepiej
wykorzystać ten czas. Każdego wieczora uważnie śledzili prognozy pogody, a te
były dobre. Nadal nie zaniedbywał połowów. Często zabierał w morze Marka.
Wieczorem zastawiali sieci, a rano je wybierali. Po sprzedaży ryb na targu
zabierali się za budowę domu. Connor skrzyknął kilkunastu przyjaciół i
znajomych, którzy mieli jakiekolwiek pojęcie o murarce. W tak licznej grupie
praca posuwała się bardzo szybko do przodu. Maciek i Marek nie oszczędzali się
i zaangażowali się w budowę całym sercem. Często przyjeżdżała tam Ula przywożąc
im gorący obiad.
Connor
budował na starych fundamentach, które nie zostały uszkodzone przez ogień.
Stary dom był drewniany, ale podmurówkę miał z tutejszego kamienia i ona jedyna
ocalała. Do połowy lutego podciągnęli wysoki parter i pokryli go stropem.
Jednak piętnastego lutego pogoda załamała się. Ścisnął tęgi mróz i w ciągu nocy
zatoka pokryła się grubym lodem. Teraz nie mogli już ani wypłynąć, ani budować.
Musieli czekać, aż trochę się ociepli.
Marek czuł
się tak, jakby przeżywał swoje życie od początku. Nie życie rozpieszczonego
jedynaka, bywalca warszawskich salonów i pierwszego playboya stolicy, ale życie
człowieka, którego hartuje ciężka praca i trudne warunki. Co dziwne, nigdy nie
narzekał i nigdy się nie skarżył. Sprawiał wrażenie, że tego właśnie potrzebuje
i to go uszczęśliwia. Warszawskie życie zacierało się powoli w pamięci i
wszystkie uwierające sytuacje z nim związane. Paulina odeszła w niebyt, Alex
całkowicie mu zobojętniał. Czasami rozmawiał z matką, ale i ona była już w
lepszym nastroju niż podczas ich pierwszej rozmowy. Wiedział, że to dzięki Sebastianowi.
Jedyny żal jaki w nim tkwił to żal do ojca za jego całkowity brak zaufania do
swojego jedynaka. Mimo to nie miał czasu na smutek i rozpamiętywanie. Dni
wypełnione były pracą, a wieczory poświęcał rysowaniu tego co zapamiętał, lub
prosił Ulę, żeby mu pozowała.
Początkowo
była nieco onieśmielona, ale z czasem przywykła. Zwykle dłubała coś na drutach
i wtedy siedziała niemal nieruchomo, a on spokojnie mógł uwieczniać ją na papierze.
Poprzez szczere rozmowy o sobie, o życiu, o problemach, bardzo zbliżyli się do
siebie. Marek niezwykle cenił sobie jej zdanie. Była mądra i doświadczona
życiowo. Ukazywała mu jego własne poczynania z zupełnie innej perspektywy.
Nigdy go nie oceniała i nie potępiała, ale starała się we wszystkim znaleźć
pozytywne strony lub wręcz usprawiedliwiała czasem jego niezbyt dobre i mądre
uczynki.
- Nie piętnuj się tak i nie biczuj – mawiała.
– Pomyśl, że tak naprawdę nie mogłeś postąpić inaczej, bo cokolwiek byś nie
zrobił, wszyscy ucierpieliby jednakowo. Nikogo nie mogłeś oszczędzić. Zawsze są
jakieś ofiary bez względu na to jak bardzo byśmy się starali.
Nawet nie
miała pojęcia jak wiele ulgi przynosiły mu te rozmowy. W jakiś sposób tłumiły
wyrzuty sumienia i oczyszczały umysł. Imponowała mu pod każdym względem.
Imponowała skromnością i łagodnym usposobieniem. Tym, że nigdy nie podnosiła
głosu, że wszystkich bez wyjątku traktowała z niezwykłą życzliwością, a także
tym, że najpierw myślała i troszczyła się o innych myśląc o sobie na samym
końcu. Zrozumiał, że właśnie za to pokochali ją miejscowi i za to darzyli ją
tak ogromnym szacunkiem. W ich oczach urastała do rangi symbolu, bo mimo, że
drobna, wrażliwa i krucha, potrafiła walczyć i przetrwać w tych surowych
warunkach. Czasami płakała, gdy wspominała rodzinę. Na widok jej łez kroiło mu
się serce. Miał wtedy wrażenie, że wystarczyłoby zamknąć ją w ramionach
odgradzając w ten sposób od świata i zaraz poczułaby się lepiej. Wzbudzała w
nim wiele bardzo ciepłych i pozytywnych uczuć. Uczuć, których istnienia nawet
by nie się nie domyślał. Ze zdumieniem stwierdzał, że przy niej stał się
lepszym człowiekiem. Dzięki niej dostrzegał o wiele więcej niż kiedyś. Potrafił
cieszyć się drobiazgami, słonecznym porankiem i sypiącym śniegiem. Pod jej
wpływem zdecydowanie się zmienił.
- Wiesz Ula, ja nigdy nie poznałem nikogo
takiego jak ty i Maciek. W świecie, w którym żyłem takie osoby się nie
zdarzają. To świat pełen pozorów, kłamstwa i obłudy. W nim nikt nie jest
szczery, bo wygodniej jest nie powiedzieć prawdy tylko po to, żeby ludzie
dobrze o tobie mówili. Najważniejsze jest unikanie skandali. Otrząsam się na
samą myśl, że wywodzę się z tej moralnej zgnilizny. Na szczęście uciekłem i
świat, w którym się znalazłem mimo, że surowy, to szczery do bólu, a to
odpowiada mi bardzo i najchętniej zostałbym w nim na zawsze.
- Przecież możesz zostać. Nikt cię z niego nie
wyrzuca i nic cię nie ciągnie do tego, co było kiedyś. Ta zmiana jest dla
ciebie dobra. Może tak właśnie miało być? Może ktoś tam na górze miał wobec
ciebie taki plan, żebyś mógł znaleźć cel w życiu i jego sens.
-Może… - zamyślił się. – Myślę jednak, że
kiedyś będę musiał tam wrócić. Bez względu na to, co się stało i bez względu na
to jak bardzo źle potraktowali mnie rodzice przeczuwam, że wrócę, chociaż to
miejsce na zawsze pozostanie w moim sercu najważniejsze.
- Ja chcę pojechać już w maju na cały miesiąc.
Trzy lata się z nimi nie widziałam i tęsknię bardzo. Chociaż przez miesiąc chcę
się nimi nacieszyć. Dopóki Maciek nie rozbuduje hotelu muszę tu być, bo nie
poradzi sobie sam. Wprawdzie Erin zamieszka tutaj z nami po ich ślubie, ale
moja pomoc na pewno się przyda. Maciek ma zamiar ściągnąć rodziców. We czwórkę świetnie
sobie poradzą, a wtedy ja z czystym sumieniem wrócę do Polski i nawet jeśli nie
znajdę tam pracy, to na życie na pewno wystarczy, bo Maciek będzie przesyłał mi
moją część na konto, dopóki nie spłaci mi mojej połowy udziałów w ziemi i
pensjonacie. Tak ustaliliśmy. Poza tym mam przecież jeszcze pieniądze, które
dostałam w spadku od Arta. One też są jakimś zabezpieczeniem przed biedą.
Zima nie
ustępowała, ale to nie przeszkadzało Maćkowi w intensywnych przygotowaniach do
ślubu. Przy pomocy Marka wybrał w Clifden odpowiedni garnitur. Ula też zabrała
tam kiedyś Erin. Musiały przecież kupić ślubną suknię i welon. Pojechał z nimi
i Marek. Był tutaj czymś w rodzaju guru mody. Od kiedy gruchnęła wieść, że w
Polsce był prezesem znanej firmy odzieżowej nagle wszystkie kobiety zaczęły się
zwracać do niego o rady. Przy wyborze sukni ślubnej też nie mogło go zabraknąć.
Kuchnia w
pensjonacie stała się centrum przygotowywania wszystkich potraw na wesele. Przy
pomocy sąsiadek Ula wyczarowywała pyszne ciasta i torty, piekła mięsiwa i
wędziła kiełbasy. To wesele miało być utrzymane w tradycji polskiej nie
irlandzkiej, która nie przewiduje tak bogatego jadłospisu, a wręcz przeciwnie,
serwuje się tylko obiad złożony z pięciu dań i przekąski. Zabawa trwa zwykle do
drugiej, góra trzeciej nad ranem, a nie do świtu jak w Polsce. Erin nie miała
nic przeciwko temu, by urządzić polskie wesele. Przynajmniej będzie oryginalne
i nie takie jak wszystkich.
Dwudziestego
szóstego marca rozdzwoniły się dzwony w kościele. Państwo młodzi podjechali
bryczką. Maciek prezentował się niezwykle elegancko, a Erin wyglądała
prześlicznie w swojej białej sukni. Jedyną smutną myślą pana młodego było to,
że jego rodzice nie będą mogli uczestniczyć w tej uroczystości. Senior Szymczyk
niedomagał i z tego powodu nie odważyli się na tak męczącą podróż. Obiecali
jednak, że jak tylko wyzdrowieje przyjadą i zostaną na dłużej. Dzięki
internetowi poznali swoją przyszłą synową i od razu przypadła im do gustu.
Zresztą nigdy nie ingerowali w wybory syna i tym razem było podobnie.
Przed
kościołem zaczął formować się weselny orszak. Tuż za parą młodą ustawiła się
Ula z Markiem, którzy byli świadkami, a za nimi przyjaciółki Erin i jej
rodzeństwo.
Uroczystość
była bardzo piękna i podniosła. Na początku ksiądz wychwalał wszystkie
przymioty Maćka i Erin. Potem młodzi złożyli przysięgę małżeńską.
Życzeniom
nie było końca, bo cała wieś brała udział w tym ważnym dla młodych dniu. Oni
sami wsiedli do bryczki, która wolno ruszyła w kierunku pubu, a za nią tłum
weselnych gości. Zanim zaczęto jeść obiad wstał Connor i rzekł.
- To bardzo szczęśliwy dla nas dzień. Nie
mógłbym sobie wymarzyć lepszego męża dla naszej Erin. Wszyscy dobrze znamy
Maćka. Wiemy jak wiele mu zawdzięczamy, bo nigdy nie odmówił żadnej prośbie i
zawsze jest chętny do udzielenia pomocy. Życzę wam szczęścia kochani, a nam
gromady wnuków.
Po nim
wstała Ula. Na jej widok wszyscy ucichli.
- Moi drodzy. Wiecie już, że rodzice Maćka nie
mogli być na tej uroczystości, a skoro tak, uznałam, że i ja jestem winna wam
kilka słów. Maciek był moim przyjacielem od pieluch. Mieszkaliśmy naprzeciwko i
odkąd pamiętam zawsze trzymaliśmy się razem. Razem chodziliśmy do szkoły
podstawowej, potem do średniej. Studia również kończyliśmy te same. Nie
mieliśmy tam przyjaciół, bo wystarczało nam własne towarzystwo. Zawsze
rozumieliśmy się bez słów. Zawsze też wspieraliśmy się w najtrudniejszych momentach.
Chcę mu podziękować za tę przyjaźń, na której nigdy się nie zawiodłam i mam
nadzieję, że nadal tak będzie, bo jest dla mnie jak najlepszy brat. Erin to
wspaniała dziewczyna i wierzę, że będzie z nim szczęśliwa, bo w to, że on
będzie dla niej najlepszym mężem, nie wątpię. Wszystkiego najlepszego kochani.
Piję za wasze szczęście – wytarła nerwowo mokre policzki i wychyliła kieliszek
do dna. Za jej przykładem poszli inni. Usiadła. Marek ścisnął jej dłoń.
- Wzruszyłaś się – wyszeptał.
- Bardzo, bo kończy się jakiś etap w naszym
życiu i zaczyna się zupełnie coś nowego szczególnie dla Maćka.
Po
przemowach i obiedzie zaczęły się tańce. Najpierw Maciek zatańczył z żoną.
Potem dorwał Ulę. Podziękował jej za przemówienie, a także za wierną przyjaźń.
Później tańczyła już tylko z Markiem. O północy były oczepiny. Tu nie znano tej
polskiej tradycji. Przed nimi Maciek wyjaśnił wszystkim na czym ona polegają.
Poszeptał jeszcze ze swoją małżonką i z figlarnymi iskierkami w oczach rzucili
jednocześnie i bukiet ślubny i muszkę w kierunku Uli i Marka. Czerwonej jak
burak Uli zarzucono ślubny welon, Markowi zawiązano muszkę i kazano tańczyć. On
pochylił się do jej ucha i szepnął.
- Pięknie ci w tym welonie.
Ona nie
mogła wykrztusić z zażenowania słowa.
O
pierwszej w nocy postanowili wyjść na zewnątrz. Atmosfera w pubie zrobiła się
bardzo duszna i Uli zaczęło brakować powietrza. Ubrali się ciepło i spacerkiem
poszli w stronę klifów. Stanęli w pobliżu jednego z nich wpatrując się w
zamarznięty ocean.
- Czyż nie jest tu pięknie? – powiedział Marek
cicho. – To wszystko wydaje się takie majestatyczne. I te ośnieżone klify i ta
ogromna biała przestrzeń, która niemal styka się z niebem. Mógłbym tu żyć i tu
umrzeć byle z tobą.
- Ze mną? – spojrzała na niego zdziwiona.
Odwrócił się do niej i spojrzał głęboko w jej błękitne tęczówki.
- Czy ty nie widzisz, co się ze mną dzieje?
Czy nie przeczuwasz? Zakochałem się w tobie Ula. Zakochałem tak bardzo, że na
myśl o tym aż serce ściska. Stałaś się dla mnie najważniejszą osobą na ziemi i
jeśli powiesz mi teraz, że ty nie czujesz do mnie nic, nie pozostawisz mi
wyboru i z rozpaczy rzucę się z tego klifu. Nie wyobrażam już sobie, że miałoby
cię nie być w moim życiu. Stałaś się jego sensem i treścią - zamilkł nadal
wpatrując się intensywnie w jej oczy i czekając na reakcję z jej strony. Ale
ona też milczała przetrawiając w myślach to, co usłyszała. – Na litość boską
powiedz coś. Nie mogę znieść tej ciszy – wyszeptał. Wreszcie odetchnęła
głęboko.
- Nie pozwolę, żebyś rzucił się z klifu. Nie
jesteś mi obojętny Marek, bo łatwo jest się zakochać w tak dobrym i porządnym
człowieku.
Objął ją
mocno i zamknął w ramionach. Zdławionym ze wzruszenia głosem powiedział.
- Strasznie się bałem tej odpowiedzi, ale
teraz jestem już spokojny. Bardzo, bardzo cię kocham. Po raz pierwszy kocham
naprawdę i nic nie muszę udawać. Już dawno doszedłem do wniosku, że tylko z
tobą mogę być szczęśliwy – pogładził jej policzek, a potem pochylił się do jej warg.
Całował delikatnie. Ledwie muskał, omiatał oddechem, by w końcu dać się ponieść
tej wyjątkowej chwili i namiętnie wpić w jej usta. Wreszcie oderwał się od
niej. Oboje oddychali ciężko. Była oszołomiona. Nikt nigdy tak jej nie całował.
To…, to było piękne i takie zmysłowe.
- Kocham cię całym sercem – usłyszała.
Przytuliła się do niego mocno i trwali tak do momentu, w którym poczuli chłód
przenikający ich ciała. Postanowili wracać.
Tydzień po
ślubie Erin wprowadziła się do pensjonatu. Razem z Maćkiem wyszykowali dla
siebie dawny pokój Arta. On był jednym z większych w pensjonacie. Stary pokój
pomalowali i przystosowali go dla turystów. Zrobiło się nieco weselej. W
połowie kwietnia mróz odpuścił i uwolnił port z kry. Ich tryb życia wrócił do
normy. Marek znowu wypływał w morze łowić ryby z Connorem, a potem szedł
pomagać mu na budowie.
Ewidentnie
wiosna pchała się na świat. Zrobiło się znacznie cieplej. Któregoś dnia przed
pensjonatem pojawiły się trzy kłady przywiezione przez Maćka z Clifden.
- Przydadzą się Ula tak jak w zimie skutery
śnieżne. Trzeba oszczędzać nogi, a takie zabawki będą idealne do
przemieszczania się w terenie. Marek na pewno to doceni, bo nie będzie musiał
wcześnie rano drałować do portu na piechotę.
W ostatnią
niedzielę kwietnia Marek wziął kłada i pojechał na najwyższy klif. Towarzyszyła
mu Ula. Za tydzień wyjeżdżała do Polski i chciał jak najlepiej wykorzystać
czas, który im pozostał. Pogoda dopisywała. Było naprawdę ciepło. Zazieleniły
się łąki, a okolica pozbawiona zimowej szaty wyglądała pięknie. Rozsiedli się
na trawie. Marek wyjął z torby brulion i szkicował widok z klifu. Ula wystawiła
do słońca twarz.
- Będzie mi ciebie brakowało, gdy wyjedziesz –
powiedział ze smutkiem.
- Będziemy rozmawiać i widzieć się przez
internet. Miesiąc szybko zleci. Dacie sobie radę. Jest Erin i to ona będzie o
ciebie dbać, i szykować ci posiłki.
- Wiesz, że to nie to samo – mruknął. Wstał i
podszedł do krawędzi klifu, żeby zerknąć w dół.
- Nie podchodź za blisko, bo… - nie
dokończyła, ponieważ w tym momencie Marek poślizgnął się na mokrej trawie, stracił
równowagę i wymachując rozpaczliwie rękami poleciał w dół. Przez kilka sekund
stała jak sparaliżowana nie wierząc w to, co się stało przed chwilą. Potem
wrzasnęła przerażona.
- Marek! Marek! Marek!
ROZDZIAŁ 8
Podczołgała
się na brzeg klifu i załzawionymi oczami spojrzała w dół, ale nie zobaczyła go
tam. Przetarła oczy i dokładnie zaczęła lustrować skały. Wreszcie go
dostrzegła. Nie spadł na podstawę klifu, ale zatrzymał się jakieś sześć metrów
od szczytu na wąskiej, skalnej półce. Leżał na plecach z rozrzuconymi na bok
rękami i nie dawał znaku życia. Wstrząśnięta nerwowo wybierała numer pogotowia
w Clifden. Przedstawiła się i urywanym głosem mówiła.
- Proszę przyjechać…, szybko. Z najwyższego
klifu w Cleggan spadł człowiek. Nie wiem, czy żyje. Nie rusza się.
Przyjeżdżajcie, błagam.
Rozłączyła
się i wybrała numer do Maćka.
- Maciek, zwołaj wszystkich. Weźcie liny i
sprzęt. Marek spadł z klifu. Nie wiem, czy żyje – rozpłakała się rozpaczliwie.
– Zatrzymał się na półce skalnej. Pośpieszcie się, proszę. Pogotowie już
jedzie.
Jak tylko
dowiedzieli się o tym nieszczęściu natychmiast ruszyli z pomocą. Dwóch
sprawnych, młodych mężczyzn opuściło się na linach. Ostrożnie ułożyli Marka na
noszach zapinając mu wcześniej kołnierz ortopedyczny. Zabezpieczyli pasami
nosze i dali znak, że można je wyciągać. Kiedy dotarły na górę Ula zaraz
znalazła się przy nich. Rozpaczała jak jeszcze nigdy w życiu.
- Marek, ocknij się kochanie proszę. Otwórz
oczy. Daj mi znać, że żyjesz.
Usłyszeli
sygnał karetki pogotowia. Po chwili klęczał już przy Marku lekarz i osłuchiwał
go. Uśmiechnął się do czekającego w napięciu tłumu.
- Oddycha. Zabieramy go do szpitala. Ma
otwarte złamanie prawej nogi. Trzeba zrobić też prześwietlenie i tomografię
głowy.
Dopiero
teraz Ula dostrzegła, że przez nogawkę jego spodni przebiła się kość. Nie był
to miły widok i prawie ją zemdliło. Przełknęła nerwowo parę razy ślinę.
- Mogę jechać z wami? – spytała lekarza.
- Pewnie. To ktoś z rodziny?
- Tak. Z rodziny.
- My pojedziemy za pogotowiem Ula – usłyszała
jeszcze głos Maćka. – Nie zostawimy cię samej.
W karetce
podpięto mu kroplówkę. Usiadła przy nim trzymając go za rękę i szeptając.
- Ocknij się Marek, spójrz na mnie. Wszystko
będzie dobrze. Jesteś silny. Dasz radę. Nie zostawiaj mnie - jej łzy kapały mu na
policzki. Otworzył oczy nie bardzo rozumiejąc, gdzie jest i co się stało.
Zobaczył pochylającą się nad nim Ulę i jej zapłakaną twarz. - Ciii… Nic nie mów
i nie ruszaj się. Jedziemy karetką do szpitala. Spadłeś z klifu. Nie wiadomo
jeszcze jak bardzo jesteś poturbowany.
- Przepraszam cię kochanie. Narobiłem ci tyle
kłopotu… - powiedział z trudem.
- To nie ważne. Najważniejsze, żebyś
wyzdrowiał. Dojeżdżamy.
Natychmiast
zabrano go na salę operacyjną, gdzie poskładano mu nogę. Potem przeszedł resztę
badań.
- To prawdziwy szczęściarz – mówił im doktor,
kiedy wyszedł do nich z całym plikiem badań. – Chyba w czepku się urodził. To
pierwszy wypadek w mojej karierze, gdzie pacjent nie złamał kręgosłupa spadając
z takiej wysokości. Dzięki temu, że miał na sobie tę grubą, puchową kurtkę jest
tylko poturbowany, ale narządy wewnętrzne są w porządku. To ona zamortyzowała
upadek. Nawet tomografia głowy nic nie wykazała, bo nie uderzył nią
bezpośrednio o skały, ale upadł na kaptur kurtki, który zadziałał jak kask i
ochronił czaszkę. Z całą pewnością będzie miał mnóstwo siniaków, ale lepsze to
niż uszkodzenia narządów wewnętrznych. Nogę poskładaliśmy i włożyliśmy w gips
co najmniej na osiem tygodni. Musi się porządnie zrosnąć. Dostanie kule, żeby
mógł się jakoś poruszać. W szpitalu potrzymamy go jednak przez kilka dni na
obserwacji.
Odetchnęli
wszyscy, bo to były bardzo dobre wieści. Maciek podszedł do Uli i przytulił ją.
- Już dobrze Ula. Nie płacz. Słyszałaś co
mówił lekarz. On wyjdzie z tego. Potrzeba tylko trochę czasu.
- Maciuś, ja będę musiała zrezygnować z
wyjazdu. Nie mogę go teraz tak zostawić. Skontaktuję się z tatą i przeproszę
ich. Może w październiku będzie to możliwe. Wtedy nie będzie już tylu gości i
poradzicie sobie z Erin.
- Wiesz, to może wcale nie taki głupi pomysł.
Moi staruszkowie też chcą przyjechać tu jesienią już na stałe. Będą sprzedawać
dom. Pomogłabyś w pakowaniu i sprzedaży.
- Nie ma sprawy. Teraz chodźmy do Marka. Może
jest już na sali.
Wsunęli
się cicho do jednego z pokoi. Na ich widok Marek uśmiechnął się szeroko. Jego prawa
noga wisiała na wyciągu. Connor uścisnął mu dłoń.
- Napędziłeś nam strachu bracie. Teraz już
wiesz, jak bardzo potrafią być zdradliwe klify. Lepiej nie zbliżać się do
krawędzi.
- Teraz to ja będę się trzymał od nich z
daleka. Przepraszam, że was tak wystraszyłem. Chciałem tylko zerknąć jak jest
tam na dole i sam poleciałem w dół. Chyba mam szczęście, że żyję.
- Lekarz powiedział to samo – odezwał się
Maciek. – Zostaniesz tutaj trochę na obserwacji. Ula będzie przyjeżdżać. My jak
wiesz, nie bardzo możemy, bo budowa nas trzyma.
- Jak to Ula będzie przyjeżdżać? Przecież
wylatuje do Polski?
Podeszła
do niego i usiadła na łóżku.
- Dzisiaj odwołam rezerwację. Nie mogę jechać.
Nie mogę cię tak zostawić. Przełożę wylot na październik tuż przed końcem
sezonu.
Ucałował
jej dłoń i z miłością spojrzał jej w oczy.
- Jesteś najlepszym co dostałem od losu.
Kocham cię.
- My będziemy musieli zaraz wracać Marek. Tu
zostawiam ci twoją komórkę. Nawet nie draśnięta i sprawna. Przyjadę jutro i
przywiozę ci zasilacz. Odpoczywaj i słuchaj lekarzy. Do jutra kochany - pochyliła
się nad nim i ucałowała jego usta.
Wracali w
ciszy. Ula przykleiła czoło do szyby i intensywnie myślała nad dzisiejszym
dniem. Nie miała pojęcia, co by zrobiła, gdyby on zginął na tych skałach. Sama
też chyba nie miałaby po co żyć. Przez te parę miesięcy pokochała go mocno i
szczerze. Podobnie jak ona dla niego i on dla niej stał się całym światem. Kiedy
dojechali zaprosiła Connora na obiad.
- Zjesz i pójdziecie z Maćkiem na budowę.
Musicie przekazać innym wiadomości o Marku, bo na pewno są ciekawi. Erin zaraz
poda obiad. Ja muszę skontaktować się z tatą i powiadomić go, że jednak nie
przyjadę. Muszę też odwołać rezerwację lotu. Jak tylko to zrobię zaraz do was
dołączę.
Najpierw
wysłała sms-a do Jaśka, żeby włączył komputer, bo chce z nimi pogadać, po czym
włączyła laptopa i weszła na skypa. Po pięciu minutach pokazał się na ekranie jej
brat. Poprosiła, żeby zawołał ojca, bo ma mu do przekazania ważną wiadomość.
- Witaj tato. Nie mam dobrych wiadomości.
Wiem, że obiecałam wam, że przyjadę na początku maja. Nawet bilety lotnicze już
kupiłam, ale dzisiaj wydarzyło się coś niedobrego i niestety muszę odwołać mój
przyjazd. Opowiadałam ci kiedyś tatusiu, że mamy tu gościa z Polski, Marka
Dobrzańskiego. Zakochałam się w nim, a on zakochał się we mnie. Od ślubu Maćka
jesteśmy parą, bo to właśnie wtedy wyznał mi, że mnie kocha. Dzisiaj rano
pojechaliśmy na klif. Marek chciał trochę porysować, a ja mu towarzyszyłam. On
podszedł zbyt blisko krawędzi tatusiu, poślizgnął się i spadł. Myślałam, że
oszaleję z rozpaczy. Na szczęście szybko wyciągnęliśmy go, bo nie spadł na sam
dół, ale utknął na półce skalnej sześć metrów od szczytu. Teraz jest w szpitalu
w Clifden. Zoperowali mu nogę, bo miał otwarte złamanie i musi tam jeszcze
zostać. Na szczęście nic więcej nie ucierpiało, chociaż ma mnóstwo siniaków, bo
mocno poobijał się o skały. W takiej sytuacji rozumiesz, że nie mogę go tak
zostawić, bo nie będzie się miał kto nim zająć. Maciek cały czas pomaga w
odbudowie domu MacKinley’ów, a Erin gotuje i zawozi im posiłki. Nie daliby
sobie rady opiekując się jeszcze Markiem.
- To okropne córcia, co mówisz. Oczywiście
rozumiem i nie mam ci za złe. Będziemy czekać więc do października. Jakoś
wytrzymamy, choć liczyliśmy na to, że wreszcie będziemy mogli cię uściskać.
- Ja też tato, wierz mi. Jak stoicie z
pieniędzmi? Ja za chwilę wyślę przekaz na wasze konto. Miałam tego nie robić i
załatwić to już tam na miejscu, ale w takiej sytuacji nie możecie być bez
pieniędzy.
- Dajemy radę córcia. Nie szastamy nimi, ale
też nie biedujemy. Niczego nam nie brakuje. Dzieciaki mają nowe ubrania i na
leki też wystarcza. Wczoraj obkupiliśmy się na bazarku. W połowie maja postawią
mamie pomnik. Zamówiłem najładniejszy. A ty niczym się nie martw.
Najważniejsze, żeby Marek wyzdrowiał i na tym się skup.
- Dziękuję tatusiu. Już mi lżej. Dbajcie o
siebie. Pozdrów Szymczyków. Całuję was mocno. Pa.
Weszła do
kuchni i usiadła przy stole. Erin nałożyła jej trochę jagnięcego gulaszu z
ziemniakami, ale nie miała apetytu.
- Rozmawiałaś? – spytał Maciek. Pokiwała
głową.
- Rozmawiałam Maciuś. U nich wszystko dobrze.
U twoich też. Zdrowi są. Powiedziałam, że przyjadę w październiku. Tata
zrozumiał i to najważniejsze. Wieczorem zagniotę trochę pierogów. Muszę się
uspokoić.
- Co to pierogi?
- To taki rodzaj klusek Erin, nadziewanych
farszem z mięsa lub sera. Niektórzy nadziewają je szpinakiem, który tu u was
jest mniej znany, albo kiszoną kapustą z grzybami, ale tej też tu nie dostanę.
Zrobię z mięsem.
- Nauczysz mnie?
- Pewnie. Maciek je uwielbia.
Po
obiedzie mężczyźni odjechali, a one wyciągnęły stolnicę i zaczęły robić
pierogi. Na początku Erin nie szło zbyt sprawnie, ale z biegiem czasu zaczęły
wychodzić jej coraz zgrabniejsze. Zrobiły ich chyba z trzysta.
- Część zamrozimy, a część ugotujemy. Jutro
zabiorę trochę Markowi. Na pewno chętnie zje. Możemy też zjeść po kilka na
kolację. Pokroję jeszcze boczek i podsmażę. Są o wiele smaczniejsze, gdy polać
je tłuszczykiem.
Kładła się
już do łóżka, gdy rozdzwoniła się jej komórka. Odebrała.
- Dlaczego ty jeszcze nie śpisz? Miałeś
odpoczywać.
- Myślę o tobie i bardzo tęsknię – poskarżył
się. – Chciałbym cię przytulić.
- I mnie ciebie brakuje kochanie, ale jutro
przyjadę i porozmawiamy. Zrobiłam wraz z Erin mnóstwo pierogów i przywiozę ci
trochę. Masz jeszcze na coś ochotę?
- Mam i to ogromną, ale nie mogę ci
powiedzieć. – Zarumieniła się, bo domyśliła się o czym mówi. Jeszcze nie byli
razem nigdy, choć Marek wielokrotnie prowokował takie sytuacje.
- Marek…
- Wiem, wiem… Pewnie znowu się rumienisz.
Uwielbiam twoje różowe policzki. Dzwoniłaś do taty?
- Dzwoniłam. Wszystko wyjaśniłam. Pojadę w
październiku.
- Nawet nie wiesz jak bardzo doceniam to, co
dla mnie robisz. Jesteś najlepszą osobą jaką znam. Kocham cię.
- Ja też cię kocham, a teraz spróbuj się trochę
przespać, bo dość wrażeń miałeś na dzisiaj i ja też. Do jutra kochany.
- Śpij dobrze moje szczęście.
A jednak
nie wyszedł ze szpitala po kilku dniach, ale po dwóch tygodniach. Dostał długie
kule, a lekarz zakazał mu stąpania na złamanej nodze. W dniu wypisu Ula
przyjechała po niego. Zabrała jego rzeczy i powolutku zeszła z nim na parking.
Rozłożyła przednie siedzenie, żeby mu było wygodnie i pomogła usadowić się na
nim.
- Nie wiem jak poradziłbym sobie bez ciebie.
Cedric miał rację. Jesteś prawdziwym skarbem.
- Nie przesadzaj. Wygodnie ci?
- Jak w niebie.
- No to ruszamy.
- Możemy najpierw podjechać na budowę?
Chciałbym zobaczyć jak daleko postąpili z pracami.
- Nie ma sprawy. Na pewno się ucieszą, że już
jesteś w domu.
„W domu”.
Tak. Teraz chyba też mógłby tak powiedzieć, bo od dłuższego czasu uważał
Cleggan za swój dom. Tu było wszystko co kochał, a przede wszystkim była Ula. Na
niej zależało mu najbardziej i wiedział, że tam gdzie ona, tam i on.
Kiedy
zbliżali się do portu już z daleka dostrzegł surową bryłę budynku.
- Dobry Boże, przecież oni już kończą! Kładą
dach, widzisz Ula? Za chwilę będą wstawiać okna. Są naprawdę niesamowici.
- Śpieszą się Marek, bo za chwilę rozpoczną
się prace u nas. Musimy to tak zorganizować, żeby były jak najmniej uciążliwe
dla turystów. W dodatku będą się toczyć na dwóch frontach, bo nie dość, że
hotel, to jeszcze pole namiotowe. Maciek już je ogrodził, ale trzeba zapewnić
ludziom sanitariaty i zbudować polową kuchnię. Tam nie będzie aż tak wiele
pracy, za to przy pensjonacie i owszem. Już mamy rezerwacje od pierwszego
czerwca. Niestety będziesz musiał się przenieść do mojego pokoju, bo twój też
wynajęłam. Dostawimy drugie łóżko. Będzie trochę ciasno, ale jakoś wytrzymamy
te cztery miesiące.
Uśmiechnął
się figlarnie.
- Przecież możemy zamienić twoje małe łóżko na
jedno duże łóżko i będzie po sprawie – popatrzył na nią z żarem w oczach.
- A ty znowu swoje. Jesteś niepoprawny, wiesz?
– Jeszcze szerszy uśmiech wypełznął na jego twarz.
- Jestem zakochany skarbie, a to różnica.
Pokręciła
tylko głową i nie odezwała się więcej.
ROZDZIAŁ 9
Witali go
jak swojego, a jemu serce rosło ze szczęścia, bo nikt nigdy nie witał go tak
przyjaźnie i wylewnie. To byli naprawdę dobrzy przyjaciele. Do tej pory miał
tylko Sebastiana, a tu znalazł ich całą gromadę. Oni daliby się za niego pokroić.
Podchodzili i klepali go przyjaźnie po plecach życząc szybkiego powrotu do
zdrowia. On dziękował im za uratowanie mu życia.
- Najbardziej mi żal kochani, że nie będę mógł
wam pomóc.
- Tym się nie przejmuj Mark – odezwał się
Connor. – Pomogłeś nam już wystarczająco. To również dzięki tobie ten dom
powstał tak szybko, a ja będę wdzięczny wam wszystkim do śmierci. Jeszcze tylko
kilka dni i będzie oszklony. Potem wejdą tynkarze i zrobią wnętrze. W tym
czasie my przeniesiemy się do was. Ty będziesz odpoczywał i z fotela dopingował
nas do pracy. – Marek roześmiał się.
- Tak. To jedyne, co mogę w tej chwili robić. No
pożegnam się już, bo nie chcę wam przeszkadzać. Trzymajcie się. Do zobaczenia.
Wraz z
Erin wytaszczyła z pokoju swoje łóżko i przeniosła do dawnego pokoju Maćka.
Dzięki temu mogła przyjąć o jedną osobę więcej. U niej wylądowało jedno
podwójne, tak jak chciał Marek. Musiała mu przyznać rację, bo dzięki temu
zaoszczędziła trochę miejsca niż wtedy, gdyby miały tu stanąć dwa osobne. Przeniosła
jego rzeczy i ułożyła w szafie. Przebrała pościel i zmieniła ręczniki. Jutro
musi pojechać do Clifden po pierwszy turnus turystów.
Pole
namiotowe z prawdziwego zdarzenia stanęło błyskawicznie. Uporali się z tym w
ciągu zaledwie trzech dni. Maciek z Connorem wymurowali niewielką kuchnię i
postawili nad nią daszek. Sanitariaty zamówili już gotowe. Kiedy je
przywieziono, wystarczyło je tylko postawić na właściwym miejscu. Były w
częściach, a złożenie ich nie nastręczało wielkiego problemu. Stanęło takim
sposobem dziesięć szaletów i jedna spora umywalnia wraz z trzema prysznicami. Od
studni znajdującej się w pobliżu hotelu pociągnęli nitkę wodociągu, żeby i na
polu namiotowym była bieżąca woda. Część pola została odgrodzona od miejsca
przeznaczonego na caravaning. Spokojnie mogło tu stanąć dziesięć camperów lub
samochodów z przyczepami kempingowymi. Podłoże utwardzono szutrem na piaskowej
podsypce podobnie jak drogę dojazdową.
Marek miał
za zadanie wprowadzić wszystkie informacje na stronę internetową pensjonatu.
Zabrał się do tego z wielką ochotą, bo nawet rysowanie zaczęło go już nudzić. Dał
jeszcze Uli do przeczytania, ale ona nie miała żadnych zastrzeżeń.
- Pięknie to opisałeś. Będę zdziwiona jeśli
taka informacja nie przyciągnie do nas ludzi.
Mimo, że
zaczęli już rozbudowę hotelu nie można było tak naprawdę jej odczuć. Zasłonili
ogromną folią murarską część, w której pracowali, a która znajdowała się na
tyłach budynku. Ula i Erin zadbały o jego front. Klomby zaczęły mamić kwieciem.
Przy nich rozstawiły stoliki z wielkimi parasolami. Wystarczyły trzy i już
zrobiło się przyjemniej. Dla Marka wyniosły specjalny, skórzany fotel z
podpórką na nogi, którego kiedyś używał Art. Teraz przydał się jak nic.
Obie
uwijały się jak w ukropie. Turystów przybywało, a Ula musiała jeździć po nich
do Clifden. Erin nie miała prawa jazdy. Na okrągło prały, gotowały i sprzątały.
Turnusy były przeważnie tygodniowe i kończyły się w niedzielę. Od poniedziałku
zaczynał się kolejny. Nie miały czasu na oddech. Marek często dziwił się jak one
to wytrzymują. Nigdy nie narzekały, nigdy się nie skarżyły. Tylko wieczorem,
gdy leżał już w łóżku Ula przychodziła kompletnie skonana i ledwo przykładała
głowę do poduszki, zasypiała momentalnie. Przygarniał ją wtedy do siebie, a ona
wtulała się w niego jak kocię zasypiając z głową na jego piersi. Widząc ją taką
zmęczoną nie miał sumienia domagać się od niej pieszczot i zbliżenia, choć
pragnął tego od dawna. Musiało mu wystarczyć, że była tuż obok i ufnie tuliła
się do niego. Wstawała, kiedy on jeszcze smacznie spał i szykowała dla
wszystkich posiłek. Potem przychodziła do niego. Pomagała mu się umyć i ubrać.
Po tych zabiegach zjadał śniadanie i wychodził przed dom.
W lipcu
pojechała wraz z nim do szpitala. Mieli zrobić mu prześwietlenie i orzec, czy
noga prawidłowo się zrosła, a jeśli tak, to zdjąć gips. Był dobrej myśli. Nie
czuł żadnego bólu i nawet próbował lekko na niej stawać. Nic się nie działo
więc wierzył, że wszystko jest w porządku. Naprawdę był wielkim szczęściarzem.
Wyszedł ze szpitala bez gipsu. Lekarz pozwolił mu używać nogi, ale bez
przesady. Nadal musiał się posługiwać kulami, co najmniej przez dwa kolejne
tygodnie. Miał też nakaz ćwiczeń, żeby wzmocnić kończynę.
- Mam nadzieję, że rzetelnie wywiążesz się z
tego obowiązku. Ja nie mam czasu, żeby cię pilnować i przypominać ci o tym –
mówiła Ula. – Masz świadomość, że jeśli zaniedbasz ćwiczenia, będziesz utykał
na tę nogę do końca życia.
- Wiem kochanie i na pewno tego nie zaniedbam.
Nie chcę, żebyś miała kiedyś kulawego męża.
- Męża? – powtórzyła za nim zaskoczona.
- Nie chcesz wyjść za mnie? Przysięgam ci, że
będę najlepszym mężem na świecie. Oczywiście wszystko po kolei. Nie panikuj
kochanie, bo już widzę z jakim przerażeniem na mnie patrzysz. Najpierw
oświadczę ci się jak zwyczaj nakazuje, a potem pomyślimy o ślubie – wyszczerzył
się do niej. – No, to powiedz mi to.
- Ale co?
- No to, że mnie kochasz.
- Przecież wiesz o tym.
- Ale chciałbym to czasem usłyszeć.
- Kocham cię.
- Co? Nie dosłyszałem.
- Kocham cię wariacie – rozchichotała się.
- A ja ciebie bardziej – przylgnął do jej
słodkich ust i zatracił się w pocałunku.
Czas
płynął, a Marek poruszał się coraz lepiej. Jeszcze trochę utykał, ale chodził
już bez kul. Jeszcze raz pojechali do szpitala na kontrolę, ale wszystko zrosło
się bardzo dobrze, a ćwiczenia przyniosły pożądany skutek. Jak tylko mógł
wyręczał Ulę w pracach w pensjonacie. Sprzątał, zmieniał pościel, a nawet
pomagał w kuchni.
Nowa
atrakcja Cleggan, czyli pole namiotowe zrobiła im miłą niespodziankę. Któregoś dnia
zawitało tu pięć samochodów z przyczepami. Zaczęli też napływać ludzie z
namiotami, głównie młodzież. Pomysł Maćka zaczął owocować realnymi profitami.
Powoli też kończyła się rozbudowa hotelu. W liczbie dziesięciu chłopa
błyskawicznie postawili dobudówkę mającą pomieścić trzy dodatkowe pokoje. Tynkarze
u Connora skończyli i przenieśli się do pensjonatu. MacKinley cieszył się, że
święta spędzą wreszcie na swoim.
Wrzesień
dobiegał końca. Siedziała z Markiem przed hotelem popijając kawę zasłuchana w
ciszę, którą on przerwał.
- Wiesz Ula, pomyślałem, że mógłbym polecieć
do Polski z tobą. Nie chcę tracić cię z oczu. Na pewno bardzo bym tęsknił, a ja
nie chcę tęsknić. Zabierzesz mnie?
Spojrzała
na niego uważnie.
- Na pewno tego chcesz? Jesteś gotowy?
- Bardzo chcę. Nie wiem, czy jestem gotowy,
ale jedno wiem na pewno. Tam gdzie ty tam i ja. Moje miejsce jest przy tobie i
nic tego nie zmieni, chyba, że przestałabyś mnie kochać – dodał smutno.
- Nigdy nie przestałabym cię kochać. Nie
potrafiłabym. Jeśli chcesz, to pojedziemy oboje. Jutro zabukuję bilety w
Shannon. Może Maciek nas tam zawiezie? To wprawdzie kawał drogi. Około sześciu
godzin jazdy w jedną stronę, ale lepiej jechać samochodem niż tłuc się
autobusem. Wyjechalibyśmy ostatniego września.
- No to postanowione – odetchnął z ulgą.
Dwa dni
przed wyjazdem przygotowała uroczystą kolację, na którą zaprosiła wszystkich
swoich przyjaciół. Długo ucztowano, a potem pożegnano się z obojgiem wylewnie i
szczerze. Maciek zgodził się ich odwieźć na lotnisko. W pensjonacie zostawała
Erin wraz ze swoją matką Brit, która zadeklarowała się do pomocy.
Ku ich
zdziwieniu w ten wrześniowy poranek przyszła ich pożegnać cała wieś. Życzyli im
szczęśliwej podróży i szczęśliwego powrotu do nich. Byli naprawdę wzruszeni, bo
tego się nie spodziewali. Jeszcze ostatnie uściski i już ruszali. Nie mogli się
spóźnić, bo Ula precyzyjnie wyliczyła czas dojazdu.
W Shannon
pożegnali się z Maćkiem. Po raz kolejny zapewniła go, że wszystkiego dopilnuje,
a i Marek pomoże przy sprzedaży domu i przy pakowaniu rzeczy. Maciek stał
jeszcze do momentu, aż nie zniknęli mu za bramkami do odprawy. Potem udał się na
parking. Zjadł kanapki przygotowane przez Erin i popił solidnie czarną kawą.
Teraz mógł wracać.
Londyn
przywitał ich mżawką, ale wylądowali bezpiecznie. Na następny samolot musieli
czekać aż pięć godzin. Zostawili bagaże w przechowalni i ruszyli w miasto.
Powłóczyli się po nim trochę, powspominali, bo i Marek bywał tu swojego czasu, a
potem poszli na obiad.
- Wiesz kochanie tak naprawdę to ja nie mam
dokąd wrócić. W domu, który dzieliłem z Paulą mieszka właśnie ona, a do
rodziców nie pojadę, bo pewnie ojciec nie wpuści mnie za próg. Mógłbym u
Sebastiana, ale on mieszka z dziewczyną. Chyba będę musiał wynająć jakiś hotel.
- Nie będziesz nic wynajmował. Zamieszkasz u
nas w Rysiowie. Jesteś mi potrzebny, bo obiecaliśmy Maćkowi, że pomożemy
wyekspediować do Cleggan jego rodziców.
- Boję się, że sprawię twojemu ojcu kłopot.
- Nie martw się, bo mój tata jest naprawdę
fantastyczny. Wie o nas i kibicuje nam. Przyjmie cię z otwartymi ramionami.
Spełniasz jego sen o zięciu – roześmiała się serdecznie. – Jeśli zjadłeś to
wracajmy na lotnisko, bo samolot poleci bez nas.
W
Warszawie wzięli taksówkę. Marek nawet nie chciał słyszeć, że mają pojechać
autobusem.
- Autobus będzie się tłukł z godzinę, a taryfą
będziemy raz dwa.
Zanim
wsiedli wykonała jeszcze telefon do ojca mówiąc mu, że już są w Polsce i za
chwilę będą w Rysiowie.
- Wypatrujemy was córcia i czekamy – mówił
wzruszony.
Zmierzchało
kiedy dojeżdżali. W świetle ulicznych latarni dostrzegli grupkę osób stojących
przed bramą. Po chwili taksówka zatrzymała się. Ktoś otworzył drzwi i wyciągnął
Ulę ze środka. Wpadła w ramiona ojca i swojego rodzeństwa. Płakali wszyscy.
Uściskała Szymczyków. Wreszcie przedstawiła im Marka.
- Kochani, to Marek Dobrzański, mój chłopak.
Zostanie u nas. Zaraz wam wszystko opowiemy, ale koniecznie musimy napić się
kawy, bo za chwilę zaśniemy. To była bardzo męcząca podróż i długa.
Usadziwszy
się przy stole w pokoju gościnnym jedząc i popijając kawę opowiadali na
przemian o życiu w Cleggan. Marek mówił Szymczykom.
- Macie państwo wspaniałego syna. Jestem
dumny, że jest moim przyjacielem. Jest niezwykle zaradny. Teraz, kiedy się
ożenił pracują ciężko razem z Erin. Gdy wyjeżdżaliśmy rozbudowa pensjonatu była
na ukończeniu. Wcześniej urządzili pole namiotowe. Tamtejsza społeczność bardzo
pomaga. To prości, ale niezwykle szczerzy ludzie i uwielbiają Maćka, a Ula
nazywana jest tam morskim klejnotem, bo takie ma znaczenie jej imię w języku
Celtów. Kochają ją, bo zawsze ma dla każdego życzliwe słowo i pociechę.
Obiecaliśmy Maćkowi, że pomożemy wam przy pakowaniu. Będzie trzeba wysłać
pocztą niektóre rzeczy. Do samolotu nie wolno wziąć więcej jak trzydzieści kilo
na osobę. Jak już będziecie znali datę wylotu damy Maćkowi znać. On przyleci po
was do Londynu, bo stamtąd jest przesiadka do Shannon i jeszcze dwieście
sześćdziesiąt kilometrów samochodem. To niemal koniec świata, ale niezwykle
piękny i jestem pewien, że zachwyci państwa.
- To dlatego, że trzeba pomóc państwu
Szymczykom prosiłam cię tato, żeby Marek zatrzymał się u nas. On będzie
potrzebny tu na miejscu i trudno byłoby mu dojeżdżać codziennie z Warszawy.
- Nawet nie ma o czym mówić. Bardzo nam będzie
miło pana gościć, a pokój już przygotowany.
- Marek. Proszę się do mnie zwracać po
imieniu. Mam nadzieję, że w niedługim czasie staniemy się rodziną, bo bardzo
kocham pańską córkę i mam wobec niej poważne zamiary.
Przegadali
tak do północy. Najmłodsza Cieplaczka usnęła na krześle, a i im kleiły się już
oczy. Ula zaprowadziła Marka do jej dawnego pokoju. Teraz wyglądał zupełnie
inaczej. Był odświeżony. Zniknął jej panieński tapczanik, a jego miejsce zajęła
duża kanapa i fotele. Do środka wszedł Józef.
- I jak ci się podoba Ula. To już nie ten
pokój co kiedyś, prawda?
- Jest naprawdę piękny. A ja gdzie będę spać?
- No jak to gdzie? Tutaj. Kanapa jest
dwuosobowa. No nie patrz tak. Tam w Cleggan spaliście osobno? Na pewno nie. Nie
jestem pruderyjny córcia.
Kiedy
zamknęły się za nim drzwi Marek przyciągnął ją do siebie.
- Uwielbiam twojego tatę. Jest świetnym i
bardzo wyrozumiałym facetem. Idziemy spać? Ja nawet nie mam siły się myć. Jutro
wezmę porządny prysznic.
- Idziemy. Ja też ledwie patrzę na oczy.
Przytulił
ją mocno i ucałował z miłością. Ułożyła głowę na jego ramieniu i po chwili już
spała.
ROZDZIAŁ 10
Zanim
wstali na śniadanie leżeli jeszcze chwilę w łóżku i rozmawiali.
- Pomyślałem sobie, że powinienem zadzwonić do
Sebastiana i mamy, żeby powiedzieć im, że jestem w kraju. Poza tym w garażu u
moich rodziców nadal pewnie stoi mój samochód. Bardzo by się teraz przydał.
Musiałbym po niego pojechać, ale nie chciałbym być tam w czasie, gdy ojciec
będzie w domu. To dlatego między innymi muszę porozmawiać z mamą. Musiałbym też
spotkać się z moją byłą narzeczoną. Ona nadal mieszka w moim domu, a przynajmniej
tak sądzę. Nie ma do niego żadnego prawa, bo dom kupowałem sam i nie mam
zamiaru robić jej z niego prezentu. Ona musi się stamtąd wynieść, a kiedy już
to zrobi, sprzedam go i kupię nam inny.
- Nie chcesz wracać do Cleggan?
- A ty chcesz? Tak naprawdę to jestem
rozdarty, bo pokochałem to miejsce. Z drugiej strony myślę, że nasze korzenie
są właśnie tutaj i to tutaj powinniśmy zacząć układać sobie życie, w miejscu,
gdzie są nasi bliscy. Przecież to wszystko można rozsądnie pogodzić Ula. Sprawy
rozliczeniowe i tak macie z Maćkiem omówione. Kiedy spłaci cię do końca, hotel
będzie już tylko jego i Erin. Dopóki jesteśmy młodzi i sprawni zawsze możemy
tam jeździć w sezonie i pomagać im. Poza tym niedługo dołączą do nich rodzice
Maćka, którzy nie będą tam siedzieć z założonymi rękami. Na wszystko jest rada,
tylko trzeba logicznie to przemyśleć. Chciałabyś kolejny raz porzucić Rysiów i
wrócić na obczyznę? Myślę, że nie, bo tak bardzo tęskniłaś za tatą i
rodzeństwem. Jak już uspokoi się to zamieszanie i Szymczykowie wyjadą pomyślimy
nad otworzeniem własnego biznesu. Może jakieś biuro rachunkowe? Jesteś przecież
ekonomistką. Ja skończyłem zarządzenie i mam doświadczenie w prowadzeniu firmy.
Jestem pewien, że nam się uda. Nadal mam też udziały w Febo&Dobrzański. Dzisiejszy
dzień chciałbym jednak poświęcić na zorientowanie się na czym stoję.
Pojechałbym do Warszawy i spróbował przynajmniej odzyskać samochód. Ty w tym
czasie zobaczyłabyś, jak daleko są z pakowaniem Szymczykowie i jak wygląda
sprawa sprzedaży domu. Mają pośrednika, czy dawali ogłoszenie do prasy? Wczoraj
nie zapytaliśmy, a to ważne. Co ty na to?
- Zgadzam się. To chyba dobry plan. Krok po
kroku damy radę ze wszystkim. A teraz chodźmy, bo mój głodny żołądek dłużej nie
wytrzyma.
Po
śniadaniu Marek zadzwonił do matki. Powiedział jej, że jest w Polsce i spytał,
czy jego Lexus nadal jest u nich.
- Jest synku. Ojciec po twoim wyjeździe
wprowadził go do garażu i tam stoi cały czas.
- Chciałbym po niego przyjechać mamo, ale
wtedy jak ojca nie będzie.
- Możesz przyjechać choćby zaraz. Ojciec jest
w firmie. Coś się chyba dzieje i od kilku dni tam siedzi.
- W takim razie do godziny będę. Do zobaczenia
– spojrzał na siedzących przy stole Cieplaków. – Będę musiał jechać. Samochód
jest ważny, bo ułatwi życie nam wszystkim. A ty kochanie zrób tak jak
ustaliliśmy. Będę dzwonił w ciągu dnia. Do zobaczenia – ucałował jeszcze swoje
szczęście i pognał na postój taksówek.
Z duszą na
ramieniu podjeżdżał pod bramę rodziców. Wprawdzie matka zapewniła go, że ojciec
jest nieobecny, ale nigdy nic nie wiadomo. Zapłacił kierowcy i pchnął żelazną
furtkę.
Matka
przywitała go ze łzami w oczach i długo przytulała do siebie.
- Wybacz mi synku, że tak niesprawiedliwie cię
potraktowałam. Nie miałam racji. Tak bardzo za tobą tęskniłam. Wchodź dalej.
Zosia zaraz zrobi nam kawy.
- Uprzedź ją może, żeby nie mówiła ojcu, że tu
byłem, chociaż to i tak bez sensu, bo przecież nie jest ślepy i zauważy brak
auta w garażu. Chodźmy, muszę cię jeszcze o coś zapytać. – Kiedy usiedli już w
salonie rzekł. – Powiedz mi, czy Paulina nadal mieszka w naszym domu?
- O ile wiem, to tak. Nie słyszałam, żeby
miała się wyprowadzić.
- Będzie musiała to zrobić. Nie jest jego
właścicielką, a ja chcę sprzedać ten dom i zainwestować w inny, i w innej okolicy.
On przywołuje zbyt wiele złych wspomnień. Koniecznie muszę się go pozbyć. Ona
nadal ma ten sam numer telefonu?
- Tak. Nic nie zmieniała.
- W takim razie zaraz do niej zadzwonię i
umówię się z nią na mieście. Nie chcę tracić czasu.
- A teraz? Gdzie teraz mieszkasz?
- W Rysiowie u mojej dziewczyny, a niedługo
narzeczonej. Znalazłem tam na obczyźnie prawdziwą miłość mamo. – Uśmiechnęła
się gładząc go po dłoni.
- Bardzo się cieszę synku. Naprawdę. Jaka ona
jest? – Na jego twarz wypłynął wyraz wielkiej szczęśliwości.
- Jest piękna, dobra, łagodna, wspaniała.
Niezwykle pracowita i poświęca się pracy bez reszty. Do wszystkiego doszła sama
dzięki swojej pilności i skrupulatności. Jest najlepszą osobą jaką znam i
bardzo, bardzo ją kocham. Ma na imię Ula, co w języku Celtów znaczy morski
klejnot. Dla mnie bez wątpienia jest najcenniejszym klejnotem. Nie mówiłem ci
dokąd pojechałem. Byłem w Irlandii na jej zachodnim brzegu w Cleggan. Tam,
gdzie diabeł mówi „dobranoc”. Okolica bardzo piękna, choć klimat dość surowy.
Tam znalazłem ciszę i spokój. Tam ukoiłem swoje nerwy i tam wreszcie spotkałem
Ulę. Dzięki niej odżyłem. Tam poznałem też najwspanialszych ludzi na świecie,
których śmiało mogę nazwać swoimi przyjaciółmi. To z nimi wypływałem na połowy
ryb i z nimi ciężko, fizycznie pracowałem. Dzięki temu zapominałem o tych
wszystkich przykrych rzeczach. Dużo też rysowałem i kiedyś jak będzie okazja
pokażę ci moje rysunki.
- Bardzo zmężniałeś, spoważniałeś i
wydoroślałeś synku. To widać. Może właśnie to było ci potrzebne?
- Też tak uważam mamo. A teraz jeśli
pozwolisz, wykonam telefon do Pauliny.
Odebrała
natychmiast. Była podekscytowana i zasypała go lawiną pytań, ma które
odpowiadał półsłówkami. W swojej naiwności sądziła, że wreszcie przemyślał
wszystkie „za” i „przeciw” i jest gotów do niej wrócić. Umówili się o dwunastej
w „Baccaro”.
Wszedł i
rozejrzał się po sali. Zauważył ją wreszcie. Siedziała w jej najdalszym kącie
sącząc kawę. Podszedł do stolika. Niemal rzuciła mu się na szyję, ale pohamował
jej zapędy.
- Witaj Paulina. Chciałem porozmawiać – odezwał
się chłodno i bez emocji. Obrzuciła go zachwyconym wzrokiem.
- Świetnie wyglądasz. Zmieniłeś się. Chyba
przybyło ci muskułów.
- To prawda. Ciężko pracowałem przez ostatnich
kilka miesięcy. - Zamówił espresso i kiedy mu je przyniesiono spojrzał jej w
oczy i rzekł. – Wiem, że nadal mieszkasz w naszym domu. Właściwie powinienem
powiedzieć, w moim domu. Chciałbym, żebyś się z niego wyprowadziła. Mam zamiar
go sprzedać. – Zaskoczył ją. Upiła nerwowo łyk kawy i zacisnęła dłonie.
- Ale jak to sprzedać? Sądziłam, że miałeś
wystarczająco dużo czasu, żeby przemyśleć sprawę i wrócisz do mnie. Nie
odpowiedziałeś na mój sms, ale nie naciskałam cię, bo uważałam, że tak będzie
lepiej. Ja jestem skłonna ci wybaczyć.
- To nie wchodzi w rachubę Paulina. Nie kocham
cię i nigdy do ciebie nie wrócę. Jesteś złym człowiekiem. Sposób w jaki
potraktowałaś moją matkę, był haniebny. Nie zasłużyła sobie na to. Wychowała
was najlepiej jak umiała. Niczego wam nie żałowała, a miłości szczególnie.
Wiesz dobrze, że mogła inaczej się zachować po śmierci waszych rodziców.
Mogliście trafić do sierocińca i nigdy nie mieć tego wszystkiego, co teraz. Nie
potraficie ani ty, ani Alex docenić takich gestów, bo nie wiedzieć czemu
uważacie, że słusznie wam się wszystko należy. Nie tak się postępuje Paula.
Brak wam taktu i zwykłej, ludzkiej przyzwoitości. Daję ci miesiąc, żebyś
opuściła mój dom. Już jutro zgłoszę go do biura nieruchomości. Mam nadzieję, że
odpowiednio wcześniej powiadomisz mnie o wyprowadzce, żebym mógł opróżnić go z
mebli. Jeśli chcesz jakieś zatrzymać, to nie krępuj się i weź co tylko
zechcesz. Mam nadzieję, że szybko się z tym uporasz. Alex na pewno ci pomoże.
To chyba wszystko.
- Zaskoczyłeś mnie. Nie sądziłam, że tak się
to skończy. Nie mam pretensji o dom, bo to ty za niego płaciłeś. Postaram się
wynieść jak najszybciej i dam ci znać. Powiedz mi tylko jedno. Czy ty
kiedykolwiek mnie kochałeś?
- Kiedyś myślałem, że tak. Kiedyś myślałem, że
jesteś mi przeznaczona. Pomyliłem się.
- Masz kogoś?
- Mam. Jest miłością mojego życia i nagrodą za
wszystkie złe chwile spędzone z tobą. Pójdę już – podniósł się z krzesła. – Do
zobaczenia.
Patrzyła
za nim jeszcze jak szedł w kierunku wyjścia przystojny, barczysty, wyprostowany,
po prostu piękny. Jeśli nawet jeszcze na coś liczyła, to on skutecznie wybił
jej to z głowy. Dzisiaj odarł ją ze złudzeń.
Wsiadł do
samochodu i wyciągnął telefon. Jeszcze Sebastian. Koniecznie musi z nim
pogadać. Połączył się z nim i już po chwili usłyszał jego głos.
- Witaj bracie. Nadal wycierasz irlandzkie
kąty?
- Jestem w Warszawie Seba i bardzo chcę się z
tobą spotkać. Możesz się wyrwać na godzinkę z firmy?
- Znikąd nie muszę się wyrywać. Od trzech dni
nie pracuję już F&D. Zostałem zwolniony. – Marka zatkało.
- Jak to zwolniony!? Na jakiej podstawie?
- Marek, czy Alex naprawdę musi szukać dobrego
pretekstu, żeby się mnie pozbyć? Interweniowałem u Krzysztofa, ale on chyba już
niewiele może. Mnie nie pomógł w niczym. Jeśli chcesz pogadać, to przyjedź do
mnie do domu.
- Już jadę Seba. Będę za dziesięć minut.
Serdecznie
uściskał przyjaciela, który wprawdzie ucieszył się na jego widok, ale zaraz
przygasł. Wyciągnął z barku butelkę, ale Marek nie chciał pić.
- Jestem samochodem i muszę dojechać jeszcze
do Rysiowa.
- Do Rysiowa? A co jest w Rysiowie?
- Moja dziewczyna. Tam mieszkam, bo wczoraj
wróciliśmy.
- No bracie, gratuluje. Ładna przynajmniej?
- Sam ocenisz, bo wkrótce ją poznasz. Dla mnie
najpiękniejsza. Bardzo ją kocham. Ale powiedz mi najpierw, o co chodzi z tym
zwolnieniem. – Sebastian podrapał się po głowie.
- Chyba będę musiał zacząć od początku. Jak
wyjechałeś, przez ponad dwa tygodnie zarządzał Krzysztof. Przyjeżdżał tylko po
to, żeby wdrożyć Alexa do prezesury. Ciebie nie było, a ktoś musiał zawiadywać
firmą. Po tym czasie Alex objął rządy i tak jak można było się spodziewać,
despotyczne. Był głuchy na argumenty czy sugestie. Sam wszystko wiedział
najlepiej. Na pierwszy ogień poleciała moja Viola. W oczy jej powiedział, że do
niczego się nie nadaje i jest głupia jak stołowa noga, a on nie ma zamiaru
trzymać w firmie żadnej niekompetentnej osoby. Dał jej tylko dwutygodniowy
okres wypowiedzenia i musiała się wynieść. Nie umiała się pozbierać. Wreszcie
załatwiłem jej robotę, bo już nie mogłem znieść tych jej wiecznych lamentów.
Pracuje w tym ośrodku rekreacyjnym, do którego jeździliśmy na squasha.
Pieniądze z tego marne, ale przynajmniej ma zajęcie. Potem pan prezes zamknął
bufet, bo stwierdził, że jest nieopłacalny, a pracownicy tracą zbyt wiele czasu
w nim na pogaduszki. Potem zlikwidował darmową kawę w socjalnym i dostawy
czekolady dla Pshemko. Nawet interwencja twojego ojca nie pomogła. Jeśli mistrz
chciał się napić czekolady, musiał kupić ją sobie sam. Pozbawił go też
asystentów stwierdzając, że za darmo biorą pieniądze. Doprowadził do tego, że
Pshemko się zbiesił i zaczął się buntować. Zawalił kolekcję wiosenno-letnią, bo
nie dał projektów. Wcześniej jednak Alex nie pytając go w ogóle o zdanie
zamówił materiały od zupełnie innego dostawcy z Włoch. To była najgorsza
tanizna. Pshemko jak to zobaczył to tak się wściekł, że wparował do jego
gabinetu, rzucił mu katalogiem w twarz i powiedział, że z tego szajsu nie
będzie szył. Po raz pierwszy w swojej historii firma nie miała pokazu i nic do
zaoferowania klientom. Jak można się było spodziewać jesienno-zimowa też nie
wyszła. Butiki pełne są teraz starych kolekcji, których właściwie nikt nie
kupuje, bo przestały być trendy. Firma podupada Marek. Sporo ludzi poszło na
bruk. W szwalniach po całych dniach zbijają bąki, bo nie mają zajęcia. Twój
ojciec próbuje coś z tym zrobić, ale tak naprawdę to nie ma chyba pomysłu jak
podnieść dochody w firmie. Trzy dni temu i ja dostałem wypowiedzenie. Przyniósł
mi je osobiście pan prezes i powiedział, że firmy nie stać na mnie. Myślę, że
nawet gdybym nie dostał tego wypowiedzenia to wcześniej czy później sam bym się
zwolnił. Tam już nie ma żadnych perspektyw na poprawę sytuacji, bo F&D,
żeby się podnieść potrzebuje cudu. Alex przez swoje działania i wiele
nieprzemyślanych posunięć doprowadził firmę na samo dno. Tylko patrzeć, jak
pójdzie pod młotek.
Marek
słuchał słów przyjaciela z wyraźną przykrością i przerażeniem. Nie mógł w to
wszystko uwierzyć. Kiedy porzucał firmę stała całkiem dobrze. Byli po pokazie
jesienno-zimowej kolekcji, która spodobała się potencjalnym odbiorcom, a i
recenzje mieli bardzo dobre. Jak Alex mógł to wszystko zniszczyć i to w tak
krótkim czasie?
- To straszne co mówisz. Mama nie ma o tym
pojęcia. Powiedziała mi tylko, że chyba coś się dzieje w firmie i ojciec od
paru dni jest w niej od rana do wieczora. Taki był pewny umiejętności Alexa.
Zawsze stawiał mi go za wzór. Ciągle podkreślał, jaki to on jest doskonale
zorganizowany i poukładany. Reagował sprzeciwem na wszystkie moje zarzuty
przeciwko niemu. Teraz właściwie powinienem mu rzucić w twarz „a nie mówiłem?”,
ale nie będę kopał leżącego. Muszę porozmawiać z Ulą. Z moją dziewczyną. Jest
świetnym ekonomistą i zna się na finansach. Mamy wprawdzie sporo własnej
roboty, bo zobowiązaliśmy się do czegoś jeszcze tam w Cleggan, ale może ona
zdoła coś wymyślić. Nie chciałbym, żeby firma odeszła w niebyt, a wszystko na
to wskazuje. Będę leciał Seba. Zostajemy w kontakcie, bo być może będę
potrzebował twojej pomocy. Mam nadzieję, że nie odmówisz?
- Oczywiście, że nie. Przyjaźń to przyjaźń,
nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz