ROZDZIAŁ 6
Sebastian
Olszański wszedł do gabinetu Marka trzymając w dłoni jakiś dokument. Położył go
na biurku i wyczekująco spojrzał na przyjaciela.
- Co to jest?
- Świadectwo pracy dla Brzyduli. Musisz
podpisać. Poza tym obiecałem jej szybki przelew należnych jej pieniędzy…
- A tak…, tak… Słuchaj… Daj zlecenie do
rachuby, żeby wypłacili jej premię uznaniową w wysokości sześciu tysięcy netto.
- Sześciu
tysięcy? Zwariowałeś?
- Nie Seba, nie zwariowałem. Sam podsunąłeś mi
ten pomysł, „żeby zagłuszyć wyrzuty sumienia”, pamiętasz? No to zagłuszam. Poza
tym mam nieodparte wrażenie, że to co mi powiedziała nie jest prawdą. Chodzi mi
o powód tego wypowiedzenia. Powiedziała, że chce otworzyć własną działalność,
ale ja myślę, że jednak poczuła się urażona i mocno niedoceniona, że nie
dostała zaproszenia na pokaz. Wykorzystałem ją, rozumiesz? Wykorzystałem, jak
ostatnia świnia. Zastosowałem metodę kija nie dając marchewki. Popisałem się,
nie ma co.
- A nawet jeśli, to chcesz się dręczyć tym
przez najbliższy tydzień? – Marek machnął ręką. Doskonale wiedział, że
Olszański i tak nic z tego nie zrozumie. Podpisał świadectwo pracy i podał mu
je.
- A przelew na jej konto ma pójść jeszcze
dzisiaj. Masz tego osobiście dopilnować.
Następnego
dnia rano dostała sms-a z banku z informacją, że na jej konto wpłynęły
pieniądze w wysokości ośmiu i pół tysiąca złotych. Nie mogła w to uwierzyć i
uznała, że to jakaś pomyłka. Zadzwoniła do rachuby F&D, ale poinformowano
ją, że nie ma mowy o pomyłce, bo dwa i pół tysiąca, to część wypłaty należnej
jej za niepełny miesiąc a sześć tysięcy jest premią uznaniową. Była oszołomiona
i od razu pomyślała, że Dobrzański poczuł się winny i w ten sposób chce jej
wynagrodzić nieobecność na pokazie. Początkowo chciała zwrócić te pieniądze,
ale ojciec wybił jej to skutecznie z głowy.
- Nie harowałaś tam jak wół? Nie urabiałaś się
po łokcie za zwykłe „dziękuję”? Nie ślęczałaś po nocach zawalona robotą? Te
pieniądze ci się należą córcia, bo zasłużyłaś sobie na nie. Przynajmniej
będziesz mogła kupić farby i całą resztę potrzebną do remontu biura. Myślę, że
kredytu wystarczy dziesięć tysięcy. Przynajmniej jakoś będziemy mogli go
spłacić. Weźmiemy ten rozłożony na piętnaście miesięcy. Im szybciej spłacimy
tym lepiej. Teraz najważniejsze to szybko zrobić ten remont, żebyś mogła
działać i zarabiać.
Posłuchała
taty. To co mówił brzmiało rozsądnie. Wraz z Jaśkiem i jego kolegą, który
dysponował samochodem zaopatrzyli się we wszystko łącznie z wyposażeniem
sanitariatu. Ściany malowali sami. Gumolit również położyli własnym sumptem. Do
sanitariatu wezwała fachowca, który nie wziął wiele, a podłączył wszystko jak
trzeba. W międzyczasie rejestrowała firmę i latała po urzędach załatwiając
formalności z tym związane. Nawet udało jej się w krótkim czasie załatwić numer
telefonu.
Powoli
biuro nabierało charakteru. Skontaktowała się z Mączyńskim i z jego pomocą
wybrała sobie meble. Były naprawdę w dobrym stanie. Nawet dostała szafę
pancerną, w której mogła trzymać dokumenty. On też przywiózł jej to wszystko na
Wilczą własnym transportem. Wkrótce zawisł też szyld z napisem „Biuro
rachunkowe – mgr Urszula Cieplak” i dodatkowa tabliczka, na której umieszczono
informację o usługach w zakresie tłumaczeń z języków niemieckiego i
angielskiego, a pod nią już mniejszym drukiem „Urszula Cieplak – tłumacz
przysięgły”. Wreszcie mogła otworzyć nowy etap w swoim życiu.
Mączyński
dotrzymał słowa. Już wkrótce podpisał z nią kolejną umowę na wykonywanie
rozliczeń finansowych dla jego nowo otwartej filii. Naganiał jej klientów
polecając, gdzie tylko mógł jej kompetencje i rzetelność i zostawiając w
różnych miejscach jej wizytówki. Przeszli też na „Ty”, gdy świętowali otwarcie
biura. Tak było znacznie łatwiej. Wprawdzie różnica wieku między nimi była dość
znaczna, bo Karol Mączyński był mężczyzną czterdziestodwuletnim, ale on sam
zupełnie nie widział w tym problemu. Prosiła go tylko, żeby podczas jego wizyt
w Febo&Dobrzański nie wspominał nikomu, że otworzyła własny interes, a
szczególnie Markowi.
- Bardzo mi zależy, żeby nikt stamtąd się nie
dowiedział. Mam swoje powody, wierz mi.
- Nie obawiaj się. Nikomu nie powiem –
zapewniał ją.
Interes
zaczął się rozkręcać. Pracowała bardzo dużo, ale narzuciła sobie jeden hamulec,
a mianowicie postanowiła pracować tylko do siedemnastej i ani minuty dłużej.
Starała się organizować robotę tak, żeby zdążyć ze wszystkim. Na firmowe konto,
które założyła zaczęły spływać pierwsze zyski. Nie były jakieś astronomiczne,
ale pozwalały na spokojną egzystencję bez zaciskania pasa. Tuż przed świętami
Bożego Narodzenia zdecydowała, że najwyższy czas zadbać i o siebie. Dużą
motywacją był fakt, że wreszcie uwolniono ją od tego szpecącego aparatu
ortodontycznego, bez którego poczuła się o niebo lepiej. Idąc za ciosem zrobiła
porządek z włosami solidnie je skracając i farbując na czekoladowy kolor z
miedzianymi refleksami. Przyzwyczaiła się do soczewek i odrzuciła okulary w
kąt. Zmieniła się diametralnie. Już nie była brzydkim kaczątkiem w za wielkich,
nieforemnych ciuchach, ale dobrze wyglądającą, zadbaną i bardzo piękną kobietą.
Mączyński ilekroć odwiedzał ją w biurze, nie mógł wyjść z podziwu.
- Gdzieś ty się ukrywała Ula do tej pory?
Nawet się nie domyślałem, że taka z ciebie piękność.
Śmiała się
w takich razach ukazując rząd śnieżnobiałych, równych zębów i mówiła, że cały
czas jest tą samą, starą Ulą, a zmieniła tylko uczesanie, ciuchy i zdjęła
aparat.
Tuż po
nowym roku zwierzyła się Karolowi, że zapisała się na prawo jazdy.
- Mam naprawdę serdecznie dość tych podróży
autobusem. Zanim ściągnę do domu jest już ciemna noc. Zakup jakiegoś
niedrogiego samochodu naprawdę ułatwiłby mi życie.
- To dobry pomysł Ula. Mój kumpel ma do
sprzedania sześcioletniego Fiata Punto. Jeździła nim jego żona i to tylko na
zakupy. Jest w niezłym stanie i cały czas garażowany. Nigdy nie stał pod
chmurką. Jak chcesz zapytam go o cenę.
- Będę wdzięczna. I tak na razie będzie stał
bezużyteczny, bo przecież dopiero zaczynam ten kurs od siódmego stycznia.
Krzysztof
Dobrzański nie był dzisiaj w najlepszym humorze. Od rana przeglądał dokumenty
działu, którym zarządzał jego syn, a te nie wyglądały dobrze. Raporty zrobione
byle jak. Nierzetelne z dużymi brakami danych. Sześć zawalonych umów z
potencjalnymi kontrahentami. Nie rozumiał co się nagle stało. Pokaz odniósł
sukces, dlaczego nie przekłada się to na dobry wynik finansowy? Poczuł się tak,
jakby jego własny syn go zdradził. Przecież nie tak dawno wręcz tryskał
świetnymi pomysłami, które wdrożone do realizacji dały nadspodziewanie wysokie
obroty. Dlaczego tak nagle oklapł? Już nie przychodził do niego jak kiedyś i
nie sypał tymi rewelacjami jak z rękawa. Postanowił poważnie z nim porozmawiać.
Teraz tylko w firmie miał taką okazję, bo Marek pod koniec października kupił
mieszkanie i wyprowadził się z rodzinnego domu. Poluzował krawat i sięgnął po
słuchawkę telefonu wybierając numer. Po chwili usłyszał jego głos.
- Dobrzański, słucham.
- Jeśli możesz, to przyjdź do mnie. Musimy
pogadać.
- Zaraz będę - po chwili zjawił się w
gabinecie ojca. Rozsiadł się w fotelu i spytał. – To o czym chciałeś
porozmawiać?
Senior
wziął w dłoń plik raportów i popatrzył na syna.
- Możesz mi powiedzieć, co to jest? Miałem
dostać raporty, a to co trzymam w dłoni, to zwykła makulatura. Ty to pisałeś?
- Nie. Violetta – odpowiedział niepewnym
głosem
- Violetta? Przecież sam mówiłeś, że ona nie
jest zbyt lotna w sprawach ekonomicznych, dlaczego więc pozwalasz jej
sporządzać raporty? Powinieneś sam się tym zająć.
- Miałem trochę innej roboty… - Senior
uśmiechnął się ironicznie.
- Tak? A jakiej? W tej kupie śmieci, którą od
was dostałem nie widzę żadnego twojego wkładu. No chyba, że mam wziąć pod uwagę
to sześciokrotne fiasko w zawarciu zwykłych umów na sprzedaż kolekcji. Co się z
tobą dzieje?! Wygląda na to, że kompletnie nie panujesz nad niczym! Co z ciebie
za dyrektor?!
- Wiesz, że nie mam asystentki – próbował się
usprawiedliwić czym tylko rozsierdził ojca. Senior poczerwieniał na twarzy i z
całej siły trzasnął dłonią w biurko.
- Do jasnej cholery, to asystentka ma
wykonywać za ciebie robotę?! Opamiętaj się wreszcie, bo za chwilę przez ciebie
pójdziemy z torbami! Gdzie się podziały te wszystkie świetne pomysły, które
wyskakiwały ci z głowy jak fajerwerki? Utonęły w oparach dymu i w morzu
alkoholu?!
Marek
skurczył się w sobie. Nie miał pojęcia, że ojciec wie o tych hulankach.
- Nie tato – wyszeptał. – Ja nigdy nie miałem
dobrych pomysłów. One nie były moje. To moja była asystentka mi je podsuwała.
Ale jej już nie ma…
Dobrzański
był oburzony.
- Jesteś kompletnym durniem. Jak można
przywłaszczyć sobie czyjeś pomysły. To zwykła kradzież. Nie tak cię
wychowaliśmy. Poza tym gdybyś trochę pomyślał, doszedłbyś do wniosku, że nie
zarzyna się kury znoszącej złote jajka. Jak mogłeś dopuścić, żeby Cieplak stąd
odeszła? Sam Alex mówił mi wielokrotnie, że ona jest znakomita, a ty pozbyłeś
się takiego pracownika?
- Nie pozbyłem się jej tato. Sama się zwolniła.
- Mhmm. Już to widzę. Tak nagle odeszła i bez
wyraźnego powodu? Musiałbym cię nie znać. Jeśli nie chciałeś z nią pracować
wystarczyło powiedzieć jedno słowo, a przeniósłbym ją do działu finansowego.
Weź się w garść i zacznij myśleć. Przestań zajmować się pierdołami i zabierz
się za prawdziwą, uczciwą robotę. Ja nie będę żył wiecznie. A to – rzucił mu
papierami w twarz – zrobisz od początku do końca jeszcze raz. Mam dostać
rzetelne raporty poparte stosownymi dokumentami, nie zrobione przez twoją
sekretarkę, ale przez ciebie. Chciałbym jeszcze tylko dożyć chwili, kiedy będę
mógł powiedzieć, że jestem z ciebie dumny. Jak do tej pory nie dajesz mi
żadnego powodu, żebym mógł tak myśleć. Do roboty. Daję ci na to trzy dni i ani
dnia dłużej.
Marek
wyszedł od ojca z podkulonym ogonem. Staruszek miał rację. Był prawdziwym
dupkiem i to w każdej, życiowej dziedzinie. Po odejściu Uli już nie ogarniał
niczego. Pozawalał mnóstwo ważnych dla firmy spraw. Nawet głupiego raportu nie
potrafił sklecić sam. Nie mógł wyżyć się też na Violetcie. Przecież od początku
wiedział, że ona nie ma pojęcia o czymkolwiek. W dodatku w ciemno podpisał te
raporty nawet ich nie czytając. Śmiało mógł powiedzieć, że tęskni za Ulą. Za
jej kompetencjami, fachowością i za poważnym traktowaniem spraw. Za
rzetelnością i sumiennością we wszystkim czego się podejmowała. Tęsknił za jej
łagodnością, spokojem, opanowaniem i niezachwianą wiarą w powodzenie każdego
przedsięwzięcia. Nawet przestał mieć znaczenie jej wygląd. Za jej odejście
obwinił go też Pshemko, którego najmniej by podejrzewał o taką postawę w
stosunku do niej. Tymczasem mistrz przez godzinę wyżywał się na nim wyrzucając
mu od niedojrzałych, nieodpowiedzialnych młokosów, którzy nic nie robią sobie z
pracowników.
- Ona była najlepsza, rozumiesz? - mówił. –
Bez niej ta firma zejdzie na psy, a ty skończysz na bezrobociu. Wychodziła z
siebie, żeby doprowadzić do powodzenia pokazu. Wiele razy widziałem jak wracała
tak zmęczona, że ledwie mogła mówić, a jednak mimo tego zmęczenia przychodziła
jeszcze do mnie i pocieszała zapewniając, że wszystko dopięła na ostatni guzik,
że wszystkiego osobiście dopilnowała. Dzięki niej żyłem Marco. Źle się stało
mój drogi, bardzo źle, że nie potrafiłeś jej tu zatrzymać.
Coraz
podlej się czuł ze świadomością, że ona odeszła jednak przez niego. Założenie
własnego biznesu było tylko przykrywką. Po rozmowie z Pshemko milion razy
analizował różne sytuacje i dochodził do wniosku, że potraktował ją jak
najgorszy drań tylko dlatego, że nosiła wytarte, stare ciuchy. Był debilem.
Ileż by dał, żeby wróciła i zechciała z nim pracować. Już nigdy nie dopuściłby
do sytuacji jakie miały miejsce wcześniej. Opieprzył Paulinę stając w obronie
Uli, opieprzył parę innych osób, które kpiły sobie z niej, a tymczasem on
potraktował ją najgorzej ze wszystkich i to właśnie był główny powód, że
zrezygnowała z pracy.
Zamknął
drzwi gabinetu i ciężko usiadł za biurkiem. Wyciągnął telefon i wybrał jej
numer. Koniecznie powinien się z nią spotkać, koniecznie przeprosić i błagać ją
o wybaczenie. Nie odbierała jednak. Próbował bez końca, ale na nic to się
zdało. Wreszcie zrezygnowany wysłał jej sms-a prosząc o spotkanie. Nie
odpisała.
Pierwszy
telefon od Marka bardzo ją zaskoczył. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w
wyświetlacz komórki, by po chwili odrzucić połączenie. Podobnie postąpiła z
kolejnymi. Nie będzie z nim rozmawiać. Jej zadaniem jest się wyleczyć z tej
wariackiej miłości i będzie w tym konsekwentna. – Pewnie czegoś znowu ode mnie chce, bo nie potrafi sobie poradzić. Nie
ma opcji panie Dobrzański. Trzeba było uważać na zajęciach z zarządzania i
finansów, ale pewnie już wtedy miał pan ważniejsze sprawy na głowie, na
przykład jakąś chętną panienkę – pomyślała mściwie. Kiedy telefon przestał
uporczywie dzwonić, przyszedł sms. – Co
on sobie wyobraża? Sądzi, że zgodzę się na spotkanie z nim? Nie ma mowy. Czuję
się zdecydowanie lepiej panie Dobrzański nie oglądając pana.
Nie do
końca była to prawda i z ciężkim sercem musiała przyznać, że nie tak łatwo
będzie jej zapomnieć. Nie było dnia, by nie myślała o nim i chociaż wcale tego
nie chciała, jego obraz wciąż wypływał przed oczy między jedną fakturą a drugą.
Złościła się sama na siebie za myśli o nim i za sny o nim, a śniła niemal
każdej nocy. Zdecydowanie wybijało ją to z rytmu. Narzuciła sobie wprawdzie
samodyscyplinę postanawiając, że w pracy skupia się wyłącznie na pracy, ale nie
tak rzadko łamała te zasady.
ROZDZIAŁ 7
W połowie
marca odebrała swoje prawo jazdy. Była naprawdę z siebie dumna. Karol
pogratulował jej. Bardzo jej też pomógł w zakupie samochodu. Wreszcie mogła
przestać korzystać z komunikacji miejskiej i zacząć samodzielnie jeździć.
Posiadanie własnego auta było czymś naprawdę komfortowym i w szybkim czasie
przywykła do tego, że oszczędza go sporo robiąc zakupy, że bez problemu zawozi
ojca na badania i błyskawicznie dociera do pracy.
W ciągu
tych kilku miesięcy od odejścia z firmy Marek próbował się z nią skontaktować
wielokrotnie, ale konsekwentnie odrzucała połączenia, choć jej uczucie do niego
nie zmalało w najmniejszym stopniu.
Był koniec
czerwca. Właśnie wróciła znad Zalewu Zegrzyńskiego. Wykupiła swojej rodzinie
trzytygodniowy pobyt w jednym z licznie tu usytuowanych ośrodków wypoczynkowych
i dzisiaj odwiozła ich tam. Droga nie była daleka, a ośrodek piękny. Mogła
tutaj odwiedzać ich w weekendy. Najbardziej chodziło jej o ojca. Nie zawsze
czuł się dobrze i wierzyła, że takie oderwanie go od Rysiowa poprawi mu
samopoczucie. Dzieciaki też będą miały frajdę. Ona na razie nie mogła pozwolić
sobie na wypoczynek. Miała sporo pracy i czasami myślała nawet, że nie podoła.
Tłumaczeń było wprawdzie nie tak wiele, ale księgowością zajmowała się już dla
dwunastu firm. Koniecznie musiała znaleźć kogoś do pomocy. Kogoś z głową.
Najlepiej po SGH, tak jak ona. Z tą myślą w poniedziałkowy poranek zasiadła
przy komputerze i napisała ogłoszenie w internecie. Kartkę o takiej samej
treści przykleiła na drzwiach. Teraz pozostało tylko czekać.
Zadzwoniła
do Karola i powiedziała mu o swoim pomyśle.
- Ja już ledwo nadążam Karol. Muszę mieć kogoś
do pomocy. Dzwonię, bo chciałam cię zapytać, czy masz jeszcze te stare biurka.
Potrzebuję jedno identyczne jak moje. Nie chcę psuć wnętrza jakimś z innej
parafii.
- Mam jeszcze trzy takie i być może jutro
przywiozę ci jedno z nich. Tak czy owak gratuluję, bo zaczynasz się rozrastać,
a raczej twoja firma. Dobrze, dobrze dziewczyno. Byle tak dalej.
W sumie
przeprowadziła rozmowy z kilkunastoma kandydatami i w końcu zdecydowała się na
dziewczynę, a raczej na kobietę z dziesięcioletnim stażem w księgowości i
dyplomem SGH. Marta Rożek była zamężną trzydziestosiedmioletnią, drobną,
sympatyczną brunetką i matką dwunastoletniej córki. Zrobiła na Uli pozytywne
wrażenie. Na razie podpisała z nią umowę na trzymiesięczny okres próbny i
obiecała, że jak się sprawdzi, dostanie umowę na stałe. Zaprzyjaźniły się.
Marta okazała się cennym nabytkiem. Znała się na robocie i uczciwie pracowała
na każdy grosz. Dzięki niej i Ula odetchnęła. Mogła więcej czasu poświęcić
rodzinie.
W pewien
lipcowy poranek Violetta Kubasińska wyszła z windy i leniwym krokiem podeszła
do recepcji. Zabrała klucze od sekretariatu i gabinetu Marka, a także całkiem
spory stos poczty. Ułożywszy ją na jego biurku wróciła do siebie i wziąwszy
kartkę papieru zaczęła się nią wachlować. Zapowiadał się prawdziwy upał. Była
dopiero ósma, a ona już czuła, że ten dzień będzie dla niej trudny do
wytrzymania. Modliła się tylko o to, żeby Marek nie dał jej czegoś
skomplikowanego do roboty.
On sam
przyszedł chwilę później i poprosił o kawę. Czekając na nią przeglądał pocztę.
Zaczął od dużej, grubej koperty. Rozdarł ją i wyjął jej zawartość. Oprócz pisma
przewodniego zawierała plik kolorowych zdjęć z jakiegoś pokazu mody i kilka
kartek spiętego tekstu. Przejrzał pobieżnie zdjęcia, ale tekstu nie odczytał.
Był napisany w języku niemieckim. Pech chciał, że nie znał go w ogóle. Kolejny
raz pożałował, że Ula już nie pracuje w F&D. Dobrze pamiętał, że w swoim CV
napisała, że zna niemiecki biegle. Kiedy Violetta postawiła przed nim filiżankę
z kawą powiedział.
- Viola wejdź w internet i wyszukaj mi w
pobliżu jakieś biuro tłumaczeń. Przyszło coś po niemiecku i nie potrafię
odczytać.
- Nie ma sprawy. Zaraz coś znajdę.
Zasiadła
przed komputerem uważnie śledząc adresy biur. W pewnym momencie wytrzeszczyła
oczy i niemal udławiła się pomidorem. Na ekranie widniał tekst „Biuro tłumaczeń
z języka niemieckiego i angielskiego – tłumacz przysięgły Urszula Cieplak”.
Weszła na stronę firmy i wydrukowała ją. Z tą rewelacją poszła do Marka.
- Marek! Nie uwierzysz! Mam prawdziwą bombę!
Zobacz – podsunęła mu wydruk przed nos. – Toż to nasza Brzydulka! Ma firmę,
dasz wiarę? I to w dodatku niemal za rogiem, na Wilczej.
Jak
oniemiały wpatrywał się w ten kawałek papieru. Nie było najmniejszych
wątpliwości. To na pewno była firma Uli i to na wyciągnięcie ręki. W życiu by
nie przypuszczał, że ona może być tak blisko. Serce zaczęło mu walić jak młot
kowalski. Koniecznie musi tam pójść i to natychmiast.
Ten dzień
nastroił ją bardzo optymistycznie. Pogoda była piękna. Przeciągnęła się
rozkosznie i wyskoczyła z łóżka. – To
będzie udany dzień – pomyślała radośnie. Ubrała się szybko i po zrobieniu
delikatnego makijażu wskoczyła w samochód kierując się w stronę stolicy.
Podjeżdżając pod biuro zauważyła czekającą przed drzwiami Martę. Przywitała się
z nią i razem weszły do środka.
- To co mamy na dzisiaj? – Spytała Ula.
- Wszystko położyłam ci na biurku. Ja napiję
się tylko kawy i ruszam do banku, i do skarbówki. Postaram się dzisiaj wszystko
załatwić.
- Świetnie – Ula uśmiechnęła się do niej i
odpaliła komputer.
- A jak twoi? Wrócili zadowoleni?
- Nawet bardzo. Tata wygląda jak
nowonarodzony, a wszyscy opaleni i aż tryskają energią. Na drugi rok zapiszę
Jaśka i Betti na obóz, a tatę wyślę do sanatorium.
Marta
zakrzątnęła się i zrobiła im obu kawę. Ula stanęła przy kopiarce kserując
jakieś dokumenty. Zabrzęczał dzwonek zawieszony u drzwi wejściowych, a głos,
który usłyszała niemal zmroził jej krew w żyłach.
- Dzień dobry. Otwarte już? Nie jestem za
wcześnie?
- Nie, nie. Proszę wejść. Pracujemy od
dziewiątej – Marta uśmiechnęła się z sympatią do klienta. – Przychodzi pan z
czymś konkretnym?
- Właściwie to tak. Szukam Urszuli Cieplak.
Ona nadal
stała odwrócona tyłem i nie miała odwagi spojrzeć w jego stronę. Serce tłukło
się w jej piersi jak uwięziony w klatce ptak. Był ostatnią osobą, której mogłaby
się tu spodziewać.
- Ula, ten pan do ciebie.
Jak na
zwolnionych obrotach odwróciła się do niego i powiedziała łagodnie.
- Dzień dobry Marek, co cię tutaj sprowadza?
Stał wbity
w podłogę, jakby ktoś zamienił go w słup soli. - To niemożliwe. To nie może być prawda. To jest Ula? To jest ta brzydka
Ula w koszmarnych ciuchach i aparacie na zębach? – Bez wątpienia był w
ciężkim szoku. Stała przed nim prześliczna dziewczyna o pięknych, niesamowicie
błękitnych, dużych oczach okolonych długimi wachlarzami rzęs, o ustach
kształtnych, soczystych i pełnych, o zgrabnym nosku upstrzonym wdzięcznymi
plamkami piegów, o figurze modelki niezwykle zgrabnej i smukłej. Poluzował
krawat, bo nagle zrobiło mu się duszno. Wyraźnie zbladł. Podeszła do niego, a
on zaciągnął się subtelnym zapachem jej perfum.
- Marta daj krzesło i szklankę wody. Marek,
słabo ci?
- Tak… Tak… Muszę usiąść… – ciężko oddychał i
łapczywie połykał kolejne hausty powietrza. Trwało to jakiś czas, aż wreszcie
jego oddech ustabilizował się.
- Trochę lepiej? – spytała cicho Ula.
- Tak…, już mi przechodzi. Dziękuję.
- To ja już pójdę – odezwała się Marta. – Chcę
wszystko załatwić za jednym wyjściem.
- Wzięłaś komplet dokumentów?
- Tak. Już wczoraj spakowałam. Do widzenia
panu.
- Do widzenia i dziękuję.
- Zadzwoń do mnie jak poszło – rzuciła jeszcze
Ula i pochyliła się nad Markiem. – To chyba przez ten upał. Masz, napij się
jeszcze. – Przyjął kolejną szklankę z jej rąk.
- Mój Boże Ula, jaka ty jesteś piękna. Nigdy w
całym swoim życiu nie widziałem piękniejszej kobiety.
- Dziękuję za komplement, ale jakoś trudno
jest mi w to uwierzyć. Kręciło się koło ciebie wiele piękniejszych kobiet, z
którymi ja nie mogę się równać. Zresztą to bez znaczenia. Właściwie to po co
przyszedłeś?
- Nie odbierałaś moich telefonów, nie
odpowiadałaś na sms-y. To czysty przypadek i wielkie szczęście, że trafiłem tu
do ciebie.
- Nie odbierałam, bo uznałam, że nie mamy
sobie już nic do powiedzenia.
- Ty może nie masz. Ja za to mam bardzo wiele.
Przede wszystkim chciałem cię przeprosić za to jak cię wykorzystywałem w
firmie, jak zarzucałem cię pracą ponad siły. Jestem prawdziwą świnią. Ty
harowałaś jak wół podczas gdy ja spędzałem czas na hulankach. Kiedy odeszłaś
nie potrafiłem już poradzić sobie z niczym. Ojciec ma mnie za kompletnego
nieudacznika, bo zawaliłem mnóstwo spraw i zawiodłem go na całej linii. Ma
nadal pretensje podobnie jak Pshemko o to, że pozwoliłem ci odejść, że nic nie
zrobiłem, żeby zachęcić cię do pozostania w firmie. Jestem idiotą. Nawet Alex
wyzwał mnie mówiąc, że trzeba być kompletnym durniem pozwalając odejść tak
wybitnemu pracownikowi. Wybitnemu. Tak właśnie się wyraził i miał rację. Do
końca życia będę sobie pluł z tego powodu w brodę i nigdy sobie tego nie daruję
– schwycił jej dłonie w swoje i przycisnął do ust. – Ula wybacz mi, jeśli
możesz, błagam.
- Tu nie ma co wybaczać Marek, bo odeszłam z
własnej woli. Mówiłam ci, że chcę pracować na własny rachunek.
- Nieprawda Ula. Ja to wszystko sobie
przemyślałem i wiem, że to był tylko pretekst. Tak naprawdę odeszłaś, bo
poczułaś się upokorzona, niedoceniona i wykorzystana przeze mnie. Tak było,
prawda? – spojrzał w jej oczy, które szkliły się od łez.
- To już nie jest ważne Marek. Jak widzisz mam
swoją firmę i idzie mi naprawdę dobrze. Nie mam powodu do narzekań. Nie musisz
sobie robić wyrzutów.
- To silniejsze ode mnie Ula. Już chyba do końca
życia się ich nie pozbędę – przetarł dłonią twarz. – Przepraszam cię. Bardzo
cię przepraszam za całe zło, którego ode mnie doświadczyłaś.
- Już dobrze. Zapomnijmy o tym. Ja nie mam
żalu. A jak w firmie?
- Nie radzę sobie. Nawarstwiło się mnóstwo
spraw, które mnie po prostu przerosły. Ojcu opadają ręce. Tylko patrzeć jak
wywali mnie z niej – spojrzał na teczkę, którą trzymał w dłoni. – Widzisz,
nawet o tym zapomniałem, a przecież przyszedłem tu zlecić tłumaczenie. To
Violetta znalazła twoją firmę w internecie i dlatego tu jestem. Pomyślałem, że
skoro nie odbierasz moich telefonów, spotkam się z tobą osobiście.
- A co to jest?
- Przyszło dzisiaj rano, ale jest po niemiecku
– podał jej plik papierów. – Nie wiem o co chodzi, bo nie znam języka.
Przekartkowała
je i stwierdziła, że tekstu nie jest dużo.
- Bardzo ci na tym zależy? Mam na myśli czas.
- Chciałbym przynajmniej wiedzieć, czego to
dotyczy.
- No dobrze. W takim razie zaraz zrobię ci
kawy. Posiedzisz z pół godziny, a ja w tym czasie przetłumaczę.
Spojrzał
na nią z wdzięcznością.
- Dziękuję Ula. Jesteś najlepsza.
ROZDZIAŁ 8
"NIGDY NIE OCENIAJ PO WYGLĄDZIE
BOGATE WNĘTRZE MOŻE UKRYWAĆ SIĘ
POD NĘDZNYM PŁASZCZEM"
Siedział
popijając kawę i nie mógł się na nią napatrzeć. Była zjawiskowa, a jej uroda
powalająca. Mimo to nadal pozostała sobą. Nadal była skromna, cicha i dobra.
Patrząc na nią teraz pochyloną nad klawiaturą żałował jak niczego na świecie,
że był dla niej tak często nieprzyjemny i obcesowy. Że burczał na nią z byle
powodu, że dopuszczał, by widziała go w sytuacjach niedwuznacznych z tymi
wszystkimi modelkami. Żałował, że i on jak większość pracowników F&D
naśmiewał się z jej biednych ubrań, z mało twarzowych okularów i z tego
odrutowania na zębach. Ona wprawdzie tego nie słyszała, ale i tak czuł wielki
wstyd. Nie zasłużyła sobie na to wszystko. Okazało się, że to paskudne
przezwisko przylgnęło do niej nie z powodu urody, ale dlatego, że tak źle się
ubierała. A jej po prostu nie było stać na wystrzałowe ciuchy. Pod tymi
żałosnymi szmatkami ukrywała się piękna kobieta o anielskim sercu. Piękna nie
tylko wewnętrznie, ale i zewnętrznie.
Poczuła na
sobie jego wzrok i podniosła głowę znad klawiatury posyłając mu nieśmiały
uśmiech.
- Jeszcze kilka minut i już kończę. Będziesz
miał całość.
- Spokojnie Ula, nie śpiesz się. Zaczekam ile
będzie trzeba.
Wróciła do
tłumaczenia. Po chwili kliknęła „drukuj” i odwróciła się do niego.
- Rzecz dotyczy propozycji współpracy.
Niemiecka firma z Dortmundu o nazwie „Bohema” chce ją nawiązać z F&D. Ten
plik kartek to wzór ewentualnej umowy. Jest korzystna. Moja rada, powinniście w
to wejść. Na piśmie przewodnim proszą o kontakt. Jest numer telefonu. Poza tym myślę,
że jeśli to załatwisz, zapunktujesz u ojca.
- No dobrze, ale jak ja mam z nimi rozmawiać?
Przecież nie znam niemieckiego.
- Możesz rozmawiać po angielsku. W Niemczech
niemal wszyscy go znają.
- A jak nie? Ula błagam cię pomóż mi. Chodź ze
mną do firmy i porozmawiaj z nimi. O to jedno cię proszę i przysięgam, że to
będzie tylko ta jedna prośba. Zostawiłem na biurku zdjęcia z ich pokazów.
Mogłabyś coś powiedzieć im na ten temat.
- No dobrze… Mogę poświęcić ci godzinę nie
więcej. Nie mogę na zbyt długo zamknąć biuro.
- Dziękuję Ula. Jesteś wspaniała – powtórzył
już któryś raz tego dnia.
Zebrała
kartki z drukarki i spięła zszywaczem. Włożyła wszystko do teczki i podała
Markowi. Zabrała jeszcze torebkę i klucze. Zamknęła drzwi zostawiając kartkę,
że wróci za godzinę.
- Pojedziemy samochodem. Nie mam czasu na
piesze wędrówki – otworzyła pilotem drzwi i rzuciła. – Wsiadaj.
Kolejny
raz go zaskoczyła. Była mobilna.
Windą
wyjechali na piąte piętro. Kiedy otworzyły się drzwi natknęli się na
Olszańskiego, który obrzucił ją zachwyconym spojrzeniem. Wziął ją za jakąś
modelkę.
- Ależ z ciebie szczęściarz. Co te kobiety w
tobie widzą?
- Dzień dobry panie Olszański – odezwała się.
– Dawno się nie widzieliśmy. – Osłupiał.
- To my się znamy? – Wyciągnęła do niego dłoń.
- Urszula Cieplak, jeśli pan zapomniał.
- Urszula…Cieplak…? Ta Urszula Cieplak?
- Dokładnie ta sama. Pan wybaczy, ale trochę
się śpieszymy.
- Pogadamy później – Marek wyminął go – Na
razie.
Violetta
zareagowała na nią podobnie. Nie poznała jej. Kiedy już wszystko się wyjaśniło
nie mogła uwierzyć, że Ula dokonała takiej przemiany bez pomocy skalpela. Nie
było jednak czasu na takie dywagacje. Ula chciała załatwić sprawę i jak
najprędzej stąd wyjść. Szybko weszła do Marka gabinetu i sięgnęła po słuchawkę.
Patrząc na pismo przewodnie wybierała numer. Przedstawiła się komuś po drugiej
stronie.
- Dzień dobry pani. Nazywam się Urszula
Cieplak i dzwonię w imieniu dyrektora Marka Dobrzańskiego. Dzisiaj otrzymaliśmy
od was pismo z ofertą współpracy. Jesteśmy nią zainteresowani – przekładała
zdjęcia i kontynuowała. - Wasze projekty są bardzo dobre i sądzimy, że z
powodzeniem przyjęłyby się na rynku polskim. Najchętniej zaprosilibyśmy
przedstawiciela waszej firmy do Warszawy i tu na miejscu uzgodnili wszystkie warunki
ewentualnej współpracy, i podpisali umowę.
Marek stał
na środku pokoju z rozdziawionymi ustami. Nie miał pojęcia, że ona potrafi tak
biegle posługiwać się niemieckim.
- Tak? To wspaniale. Proszę przesłać faxem
informację o dniu i godzinie przylotu. Dyrektor osobiście przyjedzie odebrać
państwa z lotniska. I jeszcze jedna sprawa. Dyrektor Dobrzański nie zna
niemieckiego, czy ktoś rozmawia w języku angielskim? Świetnie. To bardzo dobra
wiadomość. W takim razie serdecznie dziękuję i czekamy na fax. Do widzenia - odłożyła
słuchawkę i spojrzała na Marka. – Najdalej jutro przyślą fax, w którym
zawiadomią cię o swoim przylocie do Warszawy. Odbierzesz ich osobiście. Tak im
powiedziałam. Załatwisz też dla nich hotel. Dwa pokoje, bo przyjedzie dwóch
przedstawicieli „Bohemy”. Negocjacje odbędą się w języku angielskim więc nie
będziesz miał problemu. Wzór tej umowy jest korzystny, ponieważ proponują
podział zysków po połowie, a także wymianę towarową i wspólne pokazy. Nie
próbuj nic więcej ugrać, bo tylko pogorszysz sprawę i przede wszystkim staraj
się panować nad emocjami. Nie tak jak przy Mączyńskim. Po moim wyjściu
sprawdzisz tę firmę w internecie. Wydaje się być wiarygodna, ale nigdy nic nie
wiadomo. Aha. I nie zrzucaj załatwienia tej sprawy na kogoś innego, na przykład
na Violettę, bo się pogrążysz. Musisz dopilnować tego sam osobiście, rozumiesz?
To chyba tyle.
- To aż tyle Ula. Jestem twoim dłużnikiem i na
pewno się odwdzięczę. Jeśli zadzwonię, odbierzesz? – Zarumieniła się.
Przyglądał się temu z wielką przyjemnością, bo w tych pąsach wyglądała uroczo.
- Postaram się. A teraz jeśli pozwolisz, pójdę
już. Praca czeka.
- Odprowadzę cię.
Zszedł z
nią do samochodu. Zanim wsiadła spojrzał jej głęboko w oczy po czym ujął jej
dłoń i ucałował.
- Czy w ramach rewanżu dałabyś się zaprosić na
kolację? – Zmieszała się i wydukała zażenowana.
- Nie musisz mi się niczym rewanżować. Jeśli
załatwisz wszystko tak jak powiedziałam, to wtedy pogadamy. Powodzenia.
Wrócił do
firmy i wprost z windy udał się do Olszańskiego. Usiadł przy jego biurku i
szeroko się uśmiechnął.
- I co ty na to przyjacielu?
- Daj spokój. Do teraz nie mogę wyjść z szoku.
Ależ ona jest piękna. W życiu bym nie przypuszczał, że ukrywała te cuda pod
starymi ciuchami.
- Szkoda, że nie widziałeś mojej reakcji.
Niemal musiała mnie cucić, bo nie umiałem ustać na nogach z wrażenia.
- Jak ją znalazłeś?
- Potrzebowałem przetłumaczyć niemiecki tekst.
Viola weszła w internet i to ona ją znalazła. Postanowiłem nie dzwonić, bo i
tak by nie odebrała. Poszedłem osobiście. Uwierzysz, że jej firma mieści się na
Wilczej? Niemal pod naszym nosem. Ula prowadzi biuro rachunkowe, a także
tłumaczy z niemieckiego i angielskiego. A swoją drogą, to wiedziałeś, że ona
jest tłumaczem przysięgłym z obu języków? Na pewno nie. Nawet dokładnie nie
przeczytałeś jej CV jak aplikowała do nas. Ale ja przyszedłem w innej sprawie.
Bardzo ważnej sprawie. Załatwisz w Sobieskim dwa pokoje jednoosobowe. Ja powiem
ci dokładnie na kiedy, bo czekam na fax z Niemiec. Jeszcze dzisiaj powinienem znać
datę przylotu przedstawicieli niemieckiej firmy odzieżowej. Chcą nawiązać z
nami współpracę, ale na razie nic nikomu nie mów. Dopóki nie podpiszę z nimi
umowy, chcę zachować dyskrecję.
Postanowił
trzymać się ściśle wskazówek Uli. Żadnej samowolki. Po czternastej przyszedł
fax pisany angielszczyzną. Nie musiał Uli zawracać głowy tłumaczeniem, bo sam
wszystko doskonale zrozumiał. Zaraz przedzwonił do Sebastiana, żeby na pojutrze
wynajął pokoje. Niemcy mieli przylecieć o jedenastej i zostać dwa dni.
Wszystko
zrobił tak jak trzeba. Odebrał ich z lotniska i zawiózł wprost do hotelu. Dał
im czas na odświeżenie się i zaprosił na obiad, po którym pokazał im firmę i
przedstawił Pshemko. Pochwalili się też zdjęciami z ostatnich kolekcji. Niemcy
byli pod wrażeniem. W zaciszu sali konferencyjnej przeczytawszy uważnie umowy
sporządzone dwujęzycznie, zgodnie je podpisali. Po wylocie Niemców Marek zatarł
ręce i pierwsze co zrobił, to wykonał telefon do Uli.
- Ula. Udało się. Udało tylko dzięki tobie.
Niemcy właśnie odlecieli. Mamy ten deal. Życia mi braknie, żeby ci się
odwdzięczyć.
- Nie przesadzaj, bo ja nic takiego nie
zrobiłam. Cieszę się, że to się powiodło. Mówiłeś już ojcu?
- Nie. Za chwilę wracam do firmy i idę do
niego razem z tą umową.
- Trzymam kciuki.
- Ula umówisz się ze mną na tę kolację? Bardzo
mi na tym zależy, proszę.
- No dobrze, ale najchętniej w piątek, bo w
sobotę mogę dłużej pospać.
- Dziękuję. Zamówię stolik w Baccaro. Wiesz,
gdzie to jest?
- Znajdę. Mam GPS-a. O której?
- O osiemnastej nie będzie za wcześnie?
-- Niech będzie osiemnasta. Do piątku w takim
razie.
- Do piątku i jeszcze raz bardzo ci dziękuję.
Prosto z
lotniska pognał do firmy. Ojca zastał we własnym gabinecie i od razu z marszu
wyłuszczył mu w czym rzecz.
- To bardzo korzystna dla nas umowa.
Zostaliśmy współpartnerami i będziemy się dzielić zyskami po połowie. Ich
kolekcje być może nie są tak piękne jak nasze, ale też są tańsze. Myślę, że
bardzo dobrze się sprzedadzą.
Senior
Dobrzański pokręcił głową ze zdumienia. Już dawno nie widział swojego syna tak
bardzo ożywionego i tak bardzo zaangażowanego w sprawy firmy.
- Świetnie się spisałeś i nieco
zrehabilitowałeś. A co z tymi zaległymi sprawami? Leżą odłogiem?
- Przysięgam ci tato, że od jutra ruszę z tym
z kopyta i wyprowadzę wszystko na prostą. Od jutra już nie będzie żadnej
nawalanki. Obiecuję.
- Trzymam cię za słowo synu.
Obudził
się zlany potem. Miał wzwód. Całą noc śnił erotyczne wizje z Ulą w roli
głównej. Potrząsnął głową. – Słodki Jezu,
co za sen. Ależ ona była namiętna, zmysłowa i piękna – zerwał się z łóżka i
wszedł pod zimny prysznic. On pozwolił ostudzić zmysły. Jedząc w kuchni tosta i
popijając mocną kawę nadal przetrawiał w głowie ten sen. – Gdybyś tylko wiedziała Ula jak działasz na mężczyzn, pewnie nie
uwierzyłabyś. – Bez wątpienia był pod jej urokiem. To już nie była dawna
Ula nieśmiała, niezgrabna, potykająca się o własne nogi i często jąkająca się.
Teraz miał do czynienia z kobietą pewną siebie, a przede wszystkim pewną swoich
umiejętności i świadomą swojego wyglądu. Nie musiała już przed nikim uciekać,
przed nikim się ukrywać, a łazienka nie była już dla niej konfesjonałem. Z tych
rozmyślań wyciągnął jeden słuszny wniosek, że nie należy nikogo oceniać po
wyglądzie i zanim wypowie się o kimś opinię, należy go dobrze poznać. On nie
skorzystał z tej szansy, nawet nie spróbował. Wystarczyło, że Ula była oddana
firmie poświęcając dla niej niemal cały swój czas i energię. Wielokrotnie
ratowała rzeczy, które zawalił. Ratowała jego tyłek. Nie ma co, pięknie jej za
to podziękował. Gdyby był na jej miejscu nie postąpiłby inaczej i też odszedł.
Teraz kolejny raz uratowała mu skórę. Sprawiła, że wreszcie ojciec spojrzał na
niego łaskawszym okiem. Kiedy wychodził od niego wczoraj obiecał sobie, że już
niczego nie zawali. Przysiądzie fałdów i będzie harował, byleby tylko nadrobić
wszystkie zaległości i sprawy zagmatwane wyprowadzić na prostą. Nie może
wiecznie liczyć na kogoś. Nie jest przecież dyletantem. W końcu czegoś nauczył
się na tych studiach. Najpierw postara się uratować tych sześć, nieszczęsnych
umów. Pójdzie z tym do prawników i poprosi o jakieś sugestie, a potem osobiście
je poprawi i umówi się z kontrahentami. – Jeszcze
będziesz ze mnie dumny tato. Zobaczysz. – Dopił kawę i ubrawszy się ruszył
do firmy.
Ula też
miała wiele do przemyślenia. Widziała reakcję Marka na jej widok, widziała jego
zachwycone spojrzenie jakim omiatał ją od stóp do głów. Czyżby mu się podobała?
Niewykluczone. Przecież zawsze był łasy na kobiece wdzięki i zawsze otaczały go
piękne kobiety. Odchodząc z firmy dobrze wiedziała, że jeśli on się nie
zaangażuje w pracę, to nie ma szans, by sobie poradził. Przecież cały czas
wysługiwał się nią i nawet o większości spraw, które załatwiała, nie miał
zielonego pojęcia. Właściwie to chyba przewidziała jego fiasko na polu
zawodowym. On ulegał zbyt wielu pokusom, z których nie chciał zrezygnować, a to
mocno kolidowało z pracą w firmie.
Teraz po
tym spotkaniu odniosła wrażenie, że nieco spasował i chyba spokorniał. Senior
Dobrzański nieźle musiał mu dać do wiwatu. Wóz albo przewóz. Albo się
zaangażujesz, albo odchodzisz. Ona też nie zamierzała mu odpuścić. Na pewno nie
ulegnie tym jego powłóczystym spojrzeniom i miłym słówkom. To jest dobre dla
tych pustych modelek, w przeciwieństwie do których ona posiada mózg. Nie miała
pojęcia, czy to zaproszenie na kolację było wyłącznie po to, żeby jej
podziękować. Jeśli Marek roi o czymś jeszcze, mocno się rozczaruje.
Wszedł do
sekretariatu i niemal z marszu kazał Violetcie przynieść wszystkie segregatory
dotyczące tych niezawartych umów. Ustawiła je w dwa stosy na jego biurku i czym
prędzej czmychnęła, tym bardziej, że zakazał jej łączyć rozmów z kimkolwiek.
Systematycznie krok po kroku przeglądał wszystkie dokumenty uważnie czytając.
Sam się zdziwił jak wcześniej mogły mu umknąć takie zasadnicze błędy.
Skorygował je i zszedł na dół do prawników. Tam jeszcze raz przemaglowali
wspólnie wszystko. Jak wrócił, zaczął wydzwaniać do kontrahentów. Przepraszał i
uprzejmie prosił o spotkanie. Tłumaczył się i niemal bił w piersi obiecując im,
że tym razem będzie zupełnie inna rozmowa.
Jego
wysiłki nie poszły na marne, bo udało mu się przekonać wszystkich, żeby dali
tym umowom drugą szansę.
Tuż przed
siedemnastą wszedł do gabinetu Sebastian i zdumiony spojrzał na tę górę
papierów. Zaniepokoił się nieco i zdeprymowany wystękał.
- Pracujesz?
- No jak widzisz.
- Daj spokój stary. Robota nie zając, nie
ucieknie. Mam ochotę na mały klubowy relaksik. Dołączysz?
- Nic z tego Sebastian. Muszę się wyrobić z
tym do jutra. Idź sam.
- Sam? A co ja tam będę robił sam?
- To co zwykle robimy w klubie. Ja na pewno w
najbliższym czasie nie będę tam chodził. Mam za dużo na głowie.
- Mhmm? Szczególnie jedno nie daje ci pewnie
spokoju. Piękna Ulka. Widziałem jak na nią patrzysz. Pożerałeś ją oczami.
- Może tak, a może nie. Nie twoja sprawa. Idź
już, przeszkadzasz mi.
Kiedy
przyjaciel wyszedł pomyślał, że trudno jej nie pożerać wzrokiem i trudno
przejść obojętnie obok takiego cudu. Musiałby być chyba z kamienia.
ROZDZIAŁ 9
Następnego
dnia miał trzy spotkania na mieście. Wrócił do biura w znakomitym humorze. Mógł
sobie pogratulować, bo negocjacje w sprawie umów przebiegły po jego myśli. Był
spokojny, opanowany i przede wszystkim rzeczowo wyłuszczał wszystkie „za” i
„przeciw”. – Szkoła Uli sprawdza się w
stu procentach – uśmiechnął się sam do siebie.
Kolejny
dzień również przyniósł sukces. Załatwił to. Odkręcił wszystko, co wydawało się
już nie do uratowania. Zabrał podpisane umowy i poszedł z nimi do ojca.
Senior nie
krył zdumienia.
- Jakim cudem ci się to udało?
- Powiedziałem ci wcześniej, że nie będzie już
żadnej nawalanki. To pierwsze dowody na potwierdzenie tych słów. W przeciągu
przyszłego tygodnia Alex dostanie te zaległe raporty z ostatniego półrocza, a
potem zajmę się resztą i bieżącymi sprawami.
Konsekwentnie
trzymał się planu. Violetta stała na straży jego spokoju i nikogo do niego nie
dopuszczała. Przez kolejne dwa dni mocno posunął się do przodu i nie mógł się
nadziwić, że wystarczyło tak niewiele, a te zaległości nigdy by nie powstały.
Do piątku złożył raporty u Alexa za trzymiesięczny okres zostawiając sobie
kopie. Febo nie pochwalił go rzecz jasna, ale ironicznie wyrzucił z siebie.
- No wreszcie. Już myślałem, że nie dożyję tej
chwili.
- Dożyjesz. Najdalej we wtorek złożę ci
resztę, a potem będę składał na bieżąco.
Na twarzy
Alexa wykwitł nieprzyjemny uśmieszek.
- A co się stało? Kluby pozamykali, czy
panienki się zbiesiły?
- Sam sprawdź – rzucił mu na odchodne i
wyszedł. – Śmiej się śmiej draniu.
Jeszcze ci pokażę na co mnie stać.
W piątek
do południa zadzwonił do Baccaro i zamówił dwuosobowy stolik na osiemnastą.
Potem wybrał numer Uli i kiedy się odezwała powiedział.
- Dzień dobry Ula. Dzwonię, żeby przypomnieć
ci o naszym dzisiejszym spotkaniu. Zamówiłem właśnie stolik i mam nadzieję, że
nie zmieniłaś zdania?
- Nie, nie zmieniłam. Będę punktualnie.
- Bardzo się cieszę i jeszcze raz dziękuję. Do
zobaczenia.
Do końca
dnia robota paliła mu się w rękach. Zliczał sumy na fakturach i wpisywał je w
arkusz kalkulacyjny, który opatrzywszy komentarzem, drukował. Wreszcie zaczął
widzieć jakieś światełko w tunelu. Papierów ewidentnie ubywało.
Przed
siedemnastą uprzątnął biurko i poszedł się odświeżyć. W drodze do restauracji
zatrzymał się jeszcze przy kwiaciarni, gdzie kupił bukiet czerwonych róż.
Śpieszyła
się. Przed zamknięciem biura miał wpaść jeszcze Karol, żeby odebrać od niej
dokumenty księgowe. Pakowała je do teczki kiedy wszedł.
- Cześć dziewczyny. Już jestem.
- Jesteś w samą porę, bo i ja właśnie
skończyłam. Proszę bardzo – podała mu teczkę.
- Dzięki Ula. Jak zawsze niezawodna. Nie będę
się rozsiadał, bo wybieram się z moimi łobuzami do kina. Wiecie… „Madagaskar”.
Już od tygodnia nie dają mi żyć – roześmiał się. – A wy macie jakieś weekendowe
plany?
Marta
skrzywiła się.
- Ja mam niezbyt atrakcyjne. Niedziela u
teściów, ale trudno. Jakoś wytrzymam.
- A ja mam jeszcze mniej atrakcyjne i nawet
nie będę wam o nich opowiadać – zerknęła na zegarek. – Chyba będziemy pomału
kończyć.
Mączyński schwycił
klamkę u drzwi.
- W takim razie ja już uciekam. Trzymajcie
się. Do następnego…
Ula
zamknęła laptop i przeciągnęła obolałe ramiona.
- Jak chcesz, to możesz już iść Marta. Mnie
czeka jeszcze dzisiaj spotkanie. Będę się chyba musiała przebrać i trochę
doprowadzić do ładu.
- Nie przesadzaj Ula. Wyglądasz świetnie. To
ja lecę. Do poniedziałku.
Została
sama. Zamknęła biuro od wewnątrz i poszła na zaplecze. Zmieniła sukienkę i
wygodne półbuty na szpilki. Poprawiła makijaż i ułożyła porządniej włosy. Ostatni
rzut oka na własne odbicie w lustrze i już wychodziła.
Przyjechał
nieco wcześniej. Zaparkował i wszedł do środka trzymając bukiet w dłoni. Zajął
miejsce przy stoliku i czekał. Dochodziła osiemnasta, gdy ujrzał ją w drzwiach.
Wyglądała niesamowicie. Zielona elegancka suknia opinała jej ciało jak druga
skóra.
Przez
chwilę wstrzymał oddech. Potem podniósł się i zabrawszy róże ze stołu podszedł
do niej.
- Witaj Ula. Proszę, to dla ciebie – wręczył
jej ogromne naręcze kwiatów. Zaskoczył ją.
- Bardzo ci dziękuję, ale to naprawdę nie było
konieczne.
- Ja jestem przeciwnego zdania – odsunął jej
krzesło, by mogła usiąść. Po chwili pojawił się kelner wręczając im menu. Marek
poprosił go o wazon z wodą. – Szkoda, żeby zwiędły. Na co masz ochotę?
- Jestem dość porządnie głodna, więc chyba
pieczeń z buraczkami i kluski. Może jeszcze krem z kalafiora.
- Ja wezmę to samo. Brzmi pysznie – skinął na
kelnera i złożył zamówienie.
Czekając
na zamówione dania rzucali sobie ukradkowe spojrzenia. Wreszcie Ula sięgnęła do
torebki wyjmując z niej jakiś papier i kładąc przed Markiem.
- To faktura za tłumaczenie. Nie chciałam jej
wysyłać pocztą skoro mieliśmy się spotkać. Zaniesiesz Turkowi?
- Oczywiście, że zaniosę. Przepraszam, że sam
o to nie zapytałem, ale wszystko działo się bardzo szybko.
- Nic nie szkodzi i tak macie na zapłacenie
dwadzieścia jeden dni. Jest sporo czasu. Nic nie mówisz jak ojciec zareagował
na tę umowę z Niemcami. – Marek roześmiał się.
- Był kompletnie zaskoczony. Jeszcze bardziej
się zdziwił, kiedy wczoraj przyniosłem mu sześć podpisanych umów, które
wcześniej zawaliłem. Odkręciłem je wszystkie Ula. Posłuchałem cię i solidnie je
przygotowałem. Nie mieli żadnych zastrzeżeń i podpisali je. Zacząłem też
nadrabiać zaległości, do których dopuściłem. Od tygodnia siedzę w firmie do
późnych godzin i wyprowadzam wszystko na prostą. – Pokręciła głową z podziwem.
- No, no. Kto by pomyślał, że jesteś w stanie
rzucić się w wir ciężkiej pracy. – Popatrzył jej w oczy i rzekł.
- Ula, ja naprawdę wiele zrozumiałem.
Przeanalizowałem w tę i z powrotem całe moje dotychczasowe postępowanie i
pojąłem jakim byłem kretynem. Do tej pory żyłem beztrosko nie przejmując się
nikim i niczym. Nie zawracałem sobie głowy pierdołami i zawsze zwalałem robotę
na innych. Ty też tego doświadczyłaś i jest mi z tego powodu naprawdę głupio i
wstyd, bo doprowadziłem do tego, że musiałaś odejść. To niewybaczalne.
Zrozumiałem jak bardzo cię krzywdziłem wysługując się tobą. Pshemko też
otworzył mi oczy, a nawet Alex, który podziwiał cię i wyrażał się o tobie w
samych superlatywach. Byłem głupcem Ula, ale to już przeszłość. Przysiągłem
sobie, że nigdy do niej nie wrócę i będę podchodził do wszystkich spraw
odpowiedzialnie. Sporo już nadgoniłem zaległości i zostało ich naprawdę
niewiele. Nigdy już do nich nie dopuszczę i będę załatwiał na bieżąco. Zerwałem
z klubami i hulankami. Nawet mnie do nich nie ciągnie. Zmieniam się Ula.
Słuchała
tego co mówił z ciekawością. Czyżby naprawdę dojrzał i zaczął postępować tak,
jak powinien był od początku? Szkoda, że nie myślał w ten sposób wtedy, gdy
pracowała jeszcze w firmie. Nie musiałaby z niej odchodzić…
- Cieszę się, że tak postępujesz i mam
nadzieję, że wytrwasz we wszystkich swoich postanowieniach. Twój ojciec na
pewno kiedyś sceduje na ciebie firmę i powinieneś okazać się jego godnym
następcą.
- Do tego dążę Ula. Chcę, żeby był ze mnie
dumny i bardzo chcę, żeby kiedyś mi to powiedział.
- Na pewno się doczekasz, bo on jest mądrym
człowiekiem i potrafi docenić zaangażowanie z jakim podchodzi się do pracy.
Po
solidnym posiłku zamówił jeszcze deser i kawę. Przy nim zapytał.
- Umówisz się jeszcze ze mną Ula? – Zdziwiona
podniosła na niego wzrok.
- Nie rozumiem… - wydukała. Uśmiechnął się do
niej. Na jej górnej wardze osiadł ślad kremu. Spontanicznie wziął serwetkę i
delikatnie wytarł go z jej ust. Zrobiła się purpurowa.
- Przepraszam… Miałaś krem na wardze. A
wracając do naszego ewentualnego spotkania, to proponuję je nieco egoistycznie.
Bardzo chciałbym się czegoś od ciebie nauczyć. To, co przekazałaś mi do tej
pory okazało się bardzo cenne a przede wszystkim skuteczne i to nie tylko przy
umowie z Niemcami, ale i w przypadku pozostałych. Nie odmawiaj mi, proszę. Nie
chcę też, żebyś odebrała tę propozycję jako kolejną chęć wykorzystania cię. Ja
po prostu chcę tylko porozmawiać i poradzić się ciebie w różnych kwestiach. Za
chwilę będę musiał popracować nad przygotowaniem pokazu, a przecież doskonale
wiesz, że nie mam o tym pojęcia, bo to ty czuwałaś nad wszystkim. Ten ostatni
był dziełem ojca i o to też miał do mnie pretensje i żal. Nie chcę powtórki z
rozrywki. Chcę mu udowodnić, że sobie poradzę.
Siedziała
patrząc na niego i zastanawiając się, czy to aby nie jakiś podstęp z jego
strony, żeby wciągnąć ją ponownie w zajęcie się sprawami F&D, ale wydawał
się szczery w tym co mówił i odniosła wrażenie, że on rzeczywiście desperacko
pragnie akceptacji ojca i szuka wszelkich sposobów żeby go zadowolić.
- Dobrze. Pomogę ci. Jeśli będziesz miał
jakieś pytania, dzwoń. – Przycisnął jej dłonie do ust i ucałował każdą z nich.
- Bardzo ci dziękuję, że się zgodziłaś. Bałem
się twojej odmowy, bo masz do niej pełne prawo. Ba, masz prawo mnie nienawidzić
za to co ci zrobiłem.
- Nie nienawidzę cię Marek. Był czas, że
miałam do ciebie żal, ale to już minęło – zerknęła dyskretnie na zegarek, co
jednak nie umknęło jego uwagi.
- Chcesz już jechać?
- Chyba powinnam. Jest już dość późno, a
przede mną długa droga. Dziękuję ci za pyszną kolację i za piękne kwiaty.
Przy
samochodzie jeszcze raz ucałował jej dłoń.
- To była bardzo miła kolacja Ula i chciałbym
jeszcze kiedyś to powtórzyć. Chciałbym poznać cię bliżej.
- Bliżej? W jakim sensie? – popatrzyła na
niego podejrzliwie.
- W każdym sensie. Jesteś wyjątkową osobą i
byłbym dumny móc nazwać się kiedyś twoim przyjacielem. – Uśmiechnęła się do
niego nieśmiało.
- Dobranoc Marek. Muszę jechać.
Wyjechała
z parkingu i włączyła się do ruchu. Ten dzisiejszy wieczór dał jej do myślenia.
Dobrzański chce się z nią zaprzyjaźniać? Zawsze przecież stronił od niej. Na
wszelkie próby poufałości z jej strony reagował wręcz alergicznie. Czy ona
będzie mogła być jego przyjaciółką, kiedy obdarza go znacznie głębszym
uczuciem? Na pewno w kontaktach z nim będzie ostrożna i nie pozwoli się
wykorzystać. Może udzielać mu rad, ale nic ponadto.
Stał na
parkingu dopóki nie zniknęła mu z oczu. Ten wieczór uważał za udany. Powiedział
jej prawdę i był szczery w każdym słowie. Miał nadzieję, że uwierzyła w tę
szczerość. Bardzo chciał się z nią spotykać, wręcz zależało mu na tym. Nie
dość, że była mądra, to jeszcze niesamowicie pociągająca. Miał świadomość, że
gdyby poprosił ją o oficjalne randki, nie zgodziłaby się. Zbyt wiele razy
widywała go w ramionach innych kobiet. W tym przypadku nie byłby wiarygodny.
Zaczynało mu na niej zależeć i to bardzo. Liczył na to, że z biegiem czasu ona
przestanie być nieufna i nie będzie reagować tak asekuracyjnie.
Kolejną
noc śnił o niej. Kolejny raz był pobudzony. Zasypiał i budził się z jej obrazem
przed oczami. To powoli stawało się obsesją. Przestał zwracać uwagę na inne
dziewczyny, bo żadna z nich nie była nią. To do niej dzwonił każdego dnia pod
pretekstem wyjaśnienia czegoś, lub przegadania jakieś sprawy w dyskretnej
kafejce. Ona była najlepsza i tłumaczyła skomplikowane rzeczy prostym i łatwym
do zrozumienia językiem. Ciągle się uczył i dzięki niej wiedział coraz więcej.
Nie wysługiwał się już nikim, bo świetnie radził sobie sam. Jego umysł pracował
racjonalnie i logicznie. Ewidentnie się zmienił. Wypady z Sebastianem do klubów
poszły w zapomnienie. Teraz ten czas dzielił między firmę i spotkania z Ulą.
Trudno było je nazwać randkami i chyba oboje tak tego nie traktowali. Na pewno
w jakiś sposób zbliżyli się do siebie i ufali sobie bardziej niż kiedyś.
ROZDZIAŁ 10
ostatni
To jego
poświęcenie i pracowitość nie uszły uwadze Krzysztofa. Był oszczędny w
pochwałach, ale kilka z nich Marek usłyszał i to mocno go podbudowało.
Wiedział, że obrał właściwy kierunek.
Teraz
skupił się wyłącznie na pokazie. Mieli być na nim Niemcy z własną kolekcją.
Wszystko musiało być dobrze, logistycznie rozwiązane i bardzo tego pilnował.
Kolekcja F&D zapowiadała się świetnie. Kolejny raz mistrz wzniósł się na
wyżyny swojego geniuszu.
Dzięki
wskazówkom Uli Marek załatwiał po kolei wszystko, co wyszczególniła mu w
odręcznie zrobionym harmonogramie.
- Jeśli będziesz się tego trzymał, nie
popełnisz błędu i załatwisz w krótszym czasie niż myślisz.
Nie
odstępował ani na krok od tego, co mu napisała i większość rzeczy załatwiał
osobiście. Te dwa tygodnie przed pokazem miał niezwykle pracowite, ale też
owocne. Na dwa dni przed nim poszedł do Uli biura. Marty nie było, za to zastał
w nim Mączyńskiego, którego widok w tym miejscu zaskoczył go kompletnie.
Zresztą Karol też był zdziwiony, że Dobrzański jednak wie, że Ula ma swoją
działalność. Niemal jednocześnie padło pytanie.
- A co pan tu robi?
Mieli
takie miny, że Ula parsknęła śmiechem.
- Karol jest moim stałym klientem Marek i
przyjacielem od samego początku. To biuro mieści się w kamienicy, która należy
do niego. Bardzo dużo mu zawdzięczam. A Marek Karolu trafił tu kiedyś przez
przypadek, bo potrzebował tłumaczenia z niemieckiego. Usiądźcie, zrobię wam
kawy. Kiedy postawiła przed nimi parujące filiżanki, Marek wyjaśnił
- Przyszedłem Ula, bo osobiście chciałem
wręczyć ci zaproszenie na sobotni pokaz. Panu już wysłałem pocztą. Serdecznie
zapraszam, bo być może zechce pan przedłużyć umowę na zakup nowej kolekcji.
- Oczywiście, że chcę. Ostatnie dwie rozeszły
się bardzo szybko.
- Na pokazie będą też wystawiane rzeczy
niemieckiej firmy „Bohema”, z którą nawiązaliśmy współpracę. Powinny pana
zaciekawić. – Mączyński uśmiechnął się szeroko.
- Może przepijmy tą kawą bruderschaft? To
bardzo ułatwia współpracę, a z tej nie zamierzam zrezygnować.
Marek
chętnie na to przystał. Ta współpraca, choć nie zaczęła się szczęśliwie, to
jednak okazała się bardzo korzystna i był z niej zadowolony, bo Mączyński
okazał się człowiekiem miłym i niezwykle ugodowym. On sam nie siedział długo.
Miał spotkanie na mieście i po wypiciu kawy szybko opuścił biuro Uli.
Kiedy
zostali sami Marek rzekł.
- Oprócz tego zaproszenia mam dla ciebie
jeszcze jedną niespodziankę, ale musisz pójść ze mną do firmy.
- Dlaczego?
- Powiedziałem Pshemko, że będziesz gościem na
pokazie, a on bardzo się ucieszył i wymógł na mnie, żebym przyprowadził cię do
niego. Zgodzisz się? Wiesz, że miewa humory przed każdą taką imprezą i nie
chciałbym, żeby rzucał we mnie wieszakami. I tak mam u niego krechę, że
pozwoliłem ci odejść. – Roześmiała się.
- No skoro tak, to nie możemy pozwolić
mistrzowi czekać. Chodźmy.
Wprost z
windy przeszli do pracowni. Mistrz był w wielkim szoku, gdy zobaczył Ulę.
Spodziewał się przecież dawnej Brzyduli, a tymczasem stała przed nim piękna
kobieta i uśmiechała się do niego cudnie.
- Dobry Boże! Urszula! Jaka ty jesteś piękna!
Nigdy nie widziałem piękniejszej istoty. Zjawiskowa, olśniewająca – tu wymienił
całą masę innych przymiotników. – Mam coś dla ciebie. Ty Marco wracaj do
gabinetu. To ma być niespodzianka również dla ciebie. Sio! – niemal siłą
wypchał Dobrzańskiego z pracowni. – Jak tylko się dowiedziałem, że będziesz na
pokazie przygotowałem dla ciebie kreację. Jestem pewien, że będziesz gwiazdą
tego wieczoru. Izabelo! – krzyknął, a kiedy pojawiła się jego główna krawcowa
powiedział. – Przynieś proszę tę błękitną suknię, którą przygotowałem dla
Urszuli, a ty wejdź za ten parawan i przymierz. Kiedy zza niego wyszła mistrz
złożył ręce jak do modlitwy. – Wiedziałem, że będzie pasować. Wyglądasz jak
anioł duszko. Prawdziwy anioł. Nie będzie piękniejszej na tym pokazie.
Zarumieniła
się po czubki uszu.
- To wielki zaszczyt nosić twoją kreację
Pshemko. Bardzo ci dziękuję. Jest piękna.
- To ty jesteś piękna. Ta suknia to mój
podarunek dla ciebie, za to, że zawsze potrafiłaś podtrzymać mnie na duchu i
wesprzeć.
Wyszła od
Pshemko dzierżąc pod pachą ogromne pudło z kreacją i drugie z butami. Weszła
jeszcze do Marka, by pożegnać się z nim.
- Będę lecieć. Za chwilę pewnie zjawi się
Marta, a ja mam z nią do pogadania. Widzimy się w sobotę.
- Cieszę się, że przyjęłaś to zaproszenie.
Chciałbym też, o ile się zgodzisz, żebyś była moją osobą towarzyszącą, bo będę
sam.
- Nieprawdopodobne – udała wielkie zdziwienie.
– Ty sam? Od kiedy jesteś sam? O przepraszam, chyba nie powinnam o to pytać, bo
to nie moja sprawa. – Uśmiechnął się.
- Możesz pytać o co tylko zechcesz. A sam
jestem już od bardzo dawna. Od momentu, w którym cię znalazłem.
Zabrzmiało
to nieco dwuznacznie, wiec postanowiła nie ciągnąć już tematu. Zarumieniona
powiedziała tylko.
- To ja lecę. Na razie.
- Poczekaj. Daj mi te paczki. Odprowadzę cię.
Nie będziesz tego dźwigać.
Po drodze
rozmawiali jeszcze o pokazie.
- A może w sobotę podjechałbym do Rysiowa i
zabrał cię. Przecież nie będziesz jechać swoim samochodem. Po pokazie będzie
bankiet i na pewno chętnie napijesz się szampana. Ja samochód i tak zostawię na
parkingu, a do domu wrócę taksówką, którą mógłbym cię odwieźć z powrotem. Co ty
na to?
Skrzywiła
się.
- To chyba za duży kłopot, bo Rysiów nie tak
blisko.
- Ula, zapewniam cię, że dla mnie to żaden
kłopot. Wystarczy jedno twoje słowo.
- No dobrze… Niech i tak będzie. – Ucieszył
się.
- W takim razie będę o siedemnastej. Godzinę
przed pokazem. Powinniśmy zdążyć.
- Zdążymy. Będziemy jeszcze przed czasem.
W sobotę
szykowała się od wczesnego popołudnia. Była podekscytowana. Nigdy nie była na
takiej imprezie i w dodatku szła na nią, jako osoba towarzysząca Markowi. W
piątek po pracy zaliczyła jeszcze fryzjera, który odświeżył jej kolor i nieco
podciął włosy. Fryzura była łatwa do ułożenia i nie wymagała zbyt wielu
zabiegów. Zaopatrzyła się też w komplet soczewek, które jeszcze bardziej
zintensyfikowały błękit jej oczu. Wreszcie włożyła suknię, która spłynęła do
samej ziemi podkreślając jej nienaganną figurę. Spodobała się sama sobie.
Pshemko naprawdę był genialnym projektantem. Włożyła jeszcze błękitne, zamszowe
szpilki i wyszła pokazać się rodzinie. Józef patrzył z zachwytem na swoją
najstarszą latorośl.
- Pięknie wyglądasz córcia. Naprawdę pięknie.
Tuż przed siedemnastą
pojawił się Marek. Przedstawił się otwierającemu mu drzwi Józefowi i uścisnął
mu dłoń.
- Ula gotowa?
- Gotowa. Zaraz wyjdzie.
Zaparło mu
dech, kiedy ją zobaczył. Miał wrażenie, że to sam anioł zstąpił z nieba. Nawet
nie był w stanie skomentować tego zjawiska, tylko stał i wybałuszał na nią
oczy.
- Marek? Marek, chyba powinniśmy już jechać –
jej głos przywrócił go do rzeczywistości.
- Tak…, tak…, już jedziemy… - podał jej ramię
i ostrożnie sprowadził ze schodów. Otworzył drzwi od samochodu i pomógł jej
wsiąść. Potem sam zasiadł za kierownicą i zanim odpalił silnik powiedział
cicho.
- Dzisiejszego wieczora będziesz
niekwestionowaną gwiazdą.
Do Starej
Pomarańczarni w warszawskich Łazienkach zaczęli napływać pierwsi goście.
Okazali się nimi seniorzy Dobrzańscy, za którymi kroczyła dumnie Paulina Febo
trzymając pod rękę swojego brata. Stojący przy drzwiach wraz z Ulą Marek
przywitał się z nimi przedstawiając Ulę.
- Zapewne pamiętacie ją z tego pokazu, na
którym uratowała mi życie wyciągając z płonącego samochodu. Potem była moją
asystentką, która odeszła z firmy przez moją głupotę. Teraz ma własną firmę,
ale zgodziła się mi towarzyszyć podczas dzisiejszego pokazu.
Bardzo
zaskoczył całą czwórkę. Przecież doskonale pamiętali tamtą pokraczną Brzydulę,
która tyle zamieszania zrobiła na zeszłorocznym pokazie kolekcji
wiosenno-letniej, ale kobieta, która przed nimi stała, w niczym jej nie
przypominała. Ta była zjawiskowo piękna i niezwykle skromna.
- Miło mi państwa widzieć – podawała dłoń
każdemu z nich. Wreszcie wyciągnęła ją do Pauliny i spojrzała jej w oczy. –
Witam panią. – Febo wyciągnęła swoją w sposób jakby robiła Uli wielką łaskę.
- Witam – odpowiedziała chłodno mierząc ją od
stóp do głów. Jeden Pan Bóg wie, co działo się teraz w jej głowie. Zawsze
uważała się za skończoną piękność, tymczasem ta niegdyś Brzydula przyćmiewała
jej urodę na całej linii. Była wstrząśnięta jej powalającym pięknem i nie
potrafiła tego ukryć. Marek patrząc na nią miał nie lada satysfakcję. – Tak ją niszczyłaś Paulinko. Na każdym kroku
wyśmiewałaś się z niej. Teraz to ona powinna się śmiać z ciebie do rozpuku.
- Zajmijcie miejsca. My przywitamy pozostałych
gości.
Sala
powoli zapełniała się. Przyjechał i Karol, który uściskał ich serdecznie
przedstawiając im swoją żonę.
- Poznajcie proszę, to Hanna, moja druga
połówka, a to kochanie Ula, o której ci tyle opowiadałem i Marek Dobrzański
współwłaściciel F&D.
Hanna
okazała się przemiłą kobietą z wesołym usposobieniem. Pod tym względem
dopasowali się z Karolem idealnie.
- Tak się cieszę, że wreszcie mogę panią
poznać, bo znam panią tylko z opowiadań Karola, podobnie jak waszych chłopców.
- To prawdziwe niedopatrzenie. Po pokazie
umówimy się. Koniecznie musicie nas odwiedzić.
- Karol, wiesz, że po pokazie jest bankiet.
Mamy zarezerwowany wspólny stolik. Dzisiaj bawimy się razem – Marek jeszcze raz
uściskał Mączyńskiemu dłoń i wskazał im ich miejsca na sali.
Potem
pochylił się do ucha Uli i szepnął.
- Ula, ja na śmierć zapomniałem, że tuż po
moim wstępie wystąpi właściciel „Bohemy”. Będzie mówił po niemiecku. Zgodzisz
się być tłumaczem?
- A dlaczego nie po angielsku?
- Bo uznał, że powinien to zrobić w rodzimym
języku.
- No dobrze, ale musisz mi dać znać kiedy mam
tam wejść.
- Dziękuję, kolejny raz mnie ratujesz.
Przygasły
światła i tylko reflektor omiatał wybieg dla modelek. Marek wszedł na środek z
mikrofonem witając wszystkich zgromadzonych i po polsku i po angielsku.
- Zanim pokażemy państwu naszą kolekcję
chciałbym zaprezentować kreacje naszego niemieckiego współpartnera. Zapraszam
na scenę Helmuta Weissa i naszego tłumacza Urszulę Cieplak. Pan Weiss przemówi
w swoim ojczystym języku.
Najpierw
wszedł Niemiec, a tuż za nim Ula, której wręczono mikrofon. Przemawiał raptem
pięć minut, a ona płynnie tłumaczyła wszystko na język polski i angielski.
Potem oboje zeszli ze sceny i zaczął się pokaz.
Obie
kolekcje zostały przyjęte bardzo dobrze, choć to Pshemko dzisiaj święcił swój
triumf. Wraz z niemieckimi projektantami odbierał liczne gratulacje i wyrazy
uznania. Potem zaproszono wszystkich na bankiet.
Seniorzy
Dobrzańscy usiedli wraz z niemieckimi gośćmi, bo nie wypadało inaczej.
Krzysztof był prezesem i to on reprezentował firmę podobnie jak Weiss „Bohemę”.
Marek i Ula zajęli stolik wraz z Mączyńskimi. Szczodrze polewano szampana i po
licznych toastach rozległa się taneczna muzyka. Marek natychmiast wstał od
stolika prosząc do tańca Ulę. To samo zrobił Karol wyciągając Hannę na parkiet.
Melodia
była spokojna. Przyciągnął Ulę do siebie i wtulił policzek w jej włosy.
Popłynęli lekko i z gracją. Było mu dobrze i poczuł falę szczęścia przelewającą
się przez jego serce. Ufnie wtuliła się w jego ramię. I ona poczuła się
szczęśliwa w jego ramionach. Marzyła o tym od dawna i wreszcie to marzenie się
spełniło. To już nie był ten Marek co kiedyś. Zmienił się i to ewidentnie na
lepsze. Stał się odpowiedzialny i rozsądny. Teraz mogła mu zaufać z zamkniętymi
oczami. Przetańczyła z nim kolejne dwa tańce, a potem wylądowała w ramionach
Karola. Hanna tańczyła z Markiem.
Tego
wieczora rzeczywiście była rozchwytywana. O taniec poprosił nawet sam Alexander
Febo, na którym zrobiła piorunujące wrażenie.
- Bardzo się pani zmieniła pani Urszulo.
Zdecydowanie na korzyść. Szczęściarz z tego Marka. Zazdroszczę mu.
- Zazdrości pan? Czego?
- Pani.
- Mnie? My nie jesteśmy parą – wyjaśniła. –
Jesteśmy przyjaciółmi.
Te słowa
zdziwiły Alexa, bo sądził, że ona jest z Dobrzańskim.
- W takim razie zazdroszczę mu pani przyjaźni.
Naprawdę podziwiam panią. Zawsze podziwiałem. Jest pani bardzo uzdolnioną
osobą. Nie chciałaby pani wrócić do firmy?
- Niestety, to niemożliwe. Mam własną, dobrze
prosperującą firmę i raczej nie zrezygnuję z niej.
- Szkoda – powiedział z żalem. Podziękował jej
za taniec i odprowadził na miejsce.
Podano
gorący catering. Podczas niego podszedł do stolika Krzysztof. Położył rękę na
ramieniu Marka i rzekł
- Nigdy nie sądziłem synu, że kiedyś to
powiem, bo nic na to nie wskazywało. Jednak myliłem się i muszę ci powiedzieć,
że jestem z ciebie bardzo, bardzo dumny. Mama również. Udowodniłeś dzisiaj, że
jesteś gotowy, by zostać moim godnym następcą. Ten pokaz był wspaniały, dopięty
na ostatni guzik i dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. Niemcy są zachwyceni.
Puchłem z dumy, kiedy Weiss zachwalał znakomitą organizację i kolekcję.
Markowi
zalśniły w oczach łzy. Wzruszony wstał i mocno uściskał ojca.
- Dziękuję tato. Nawet nie wiesz jak bardzo
potrzebowałem usłyszeć te słowa. To nagroda, a do dawnego Marka nie ma już
powrotu. Jestem innym człowiekiem. Ula mnie zmieniła i to jej głównie
zawdzięczam to, kim dzisiaj jestem.
Usłyszała
to i zarumieniona powiedziała.
- Nie przesadzaj Marek, ja nic takiego nie
zrobiłam. Gdybyś tego nie chciał, nie zmieniłbyś się. - Senior popatrzył na nią
z sympatią.
- Pani Urszulo, przemawia przez panią
skromność. Zawsze bodźcem do zmiany jest coś lub ktoś. Ja wierzę temu, co
powiedział mój syn i bardzo pani za takiego Marka dziękuję – ucałował z estymą
jej dłoń i oddalił się.
O północy
miała już dość. Bolały ją nogi i musiała ochłonąć. Zmieniła szpilki na niższe
czółenka, a Marek wyciągnął ją na spacer do parku. Narzucił jej na ramiona
niebieski płaszczyk i powiódł parkowymi alejkami.
- Powiedziałem ojcu prawdę Ula. Zmieniłaś
mnie. Zmieniła mnie miłość do ciebie.
Stanęła
jak wryta i zdumiona spojrzała mu w oczy.
- Miłość… do mnie…? – Pokiwał twierdząco
głową.
- Zakochałem się w tobie jak wariat. To stało
się obsesją. Śnię o tobie każdej nocy i nie mogę przestać.
Wyglądała
tak, jakby przeżywała szok, a jednocześnie pomyślała, że oto spełnia się jej
największe marzenie w życiu. Pokochał ją. Wreszcie ją pokochał. Odetchnęła
głęboko.
- To chyba niemożliwe Marek. Musiałeś pomylić
to z czymś innym. Jak ja mogę ci uwierzyć, przecież wiem jak żyłeś.
- „Żyłeś” to czas przeszły Ula i nie ma już do
niego powrotu. Teraz wiem kto jest dla mnie najważniejszy na ziemi. To ty i
jeśli tylko mi pozwolisz, będę udowadniał ci to każdego dnia. – Uśmiechnęła się
do niego nieśmiało, a w oczach pokazały się jej łzy.
- A ja kocham cię od bardzo dawna. Nie
wierzyłam, że ta miłość kiedyś się spełni, bo byłeś dla mnie tak samo osiągalny
jak gwiazdka z nieba. To dlatego odeszłam z firmy. Nie chciałam się dłużej
katować widokiem coraz to innych kobiet w twoich ramionach. To było nie do
zniesienia.
Przytulił
ją mocno do siebie.
- To było dawno Ula i bardzo cię za to
przepraszam, że musiałaś być świadkiem tych żenujących sytuacji. Przysięgam ci,
że to już nigdy nie będzie miało miejsca, bo kocham tylko ciebie i będę cię
kochał aż do śmierci - pochylił się do jej ust całując je żarliwie. – Już od
teraz zawsze razem Ula. Zawsze i na zawsze. Kocham cię.
- Kocham cię – powtórzyła za nim jak echo.
Kolejny
raz przylgnął do jej ust i całował długo, łapczywie, aż do utraty tchu.
K O N I E
C
EPILOG
Krzątała
się po kuchni nucąc cicho jakąś melodię, gdy poczuła ręce oplatające ją w talii
i ciężar, który przylgnął do jej pleców. Uśmiechnęła się. Dobrze znała te ręce
i człowieka, do którego należały. Odwróciła się i z miłością spojrzała mu w
oczy.
- Myślałam, że pośpisz jeszcze trochę. Jest
dość wcześnie – wyszeptała. – Rzadka okazja.
Odwzajemnił
jej uśmiech i pochyliwszy głowę ucałował z uczuciem jej usta.
- Dzień dobry kochanie. Poczułem głód i ten
nieziemski zapach kawy, przez który nie mogłem już wyleżeć w łóżku – wymruczał
prosto w jej ucho.
- W takim razie zaraz przygotuję nam
śniadanie, a ty zajrzyj do Kacpra. Może też już nie śpi.
Kiedy
wyszedł włożyła kiełbaski do garnka i zajęła się krojeniem pomidorów. Jej dwaj
ukochani mężczyźni byli mięsożerni i na śniadanie obowiązkowo musiały być
kiełbaski. Uwielbiali je.
Czekając
aż się przygrzeją wróciła pamięcią do tego pokazu, który zapoczątkował ich
związek. To na nim wyznali sobie miłość i chociaż nie mogła uwierzyć początkowo
w słowa Marka i w to, że zakochał się w niej, to jednak dała im szansę. Nigdy
nie pożałowała tego kroku. On rzeczywiście udowadniał jej każdego dnia jak
wielkim uczuciem ją darzy i jak bardzo mu na niej zależy.
Od pokazu
minęły cztery lata. Cztery bardzo intensywne dla nich lata, w czasie których
Marek oświadczył się jej, a potem bardzo szybko zorganizowali wesele. Zaprosili
na nie najbliższą rodzinę, znajomych i przyjaciół. Był też Karol Mączyński z
małżonką i swoimi trzema pociechami. Ula i Marek stwierdzili zgodnie, że ich
nie może zabraknąć tym bardziej, że zaprzyjaźnili się z całą rodziną i bywali u
nich w domu wielokrotnie. Później była przeprowadzka do ich własnego, nowego
domu. Pamiętała ją doskonale, bo była już wtedy w zaawansowanej ciąży. Marek
obchodził się z nią jak z jajem. Nie pozwalał się przemęczać i ciągle ją
upominał, gdy widział, że usiłuje sprzątać lub coś przesuwać. Wynajął wtedy
ekipę, która pomogła poprzenosić meble i posprzątać po przeprowadzce.
Mimo, że
tak bardzo ją oszczędzał i tak czuła zmęczenie samym pokazywaniem, gdzie co ma
stać i jak zawiesić firany w oknach. Kiedy jednak zostali już sami poczuła się
dumna, bo ich gniazdko wyglądało naprawdę pięknie i przytulnie.
W pracy
też zaszło sporo zmian. Marek chcąc mieć ją jak najbliżej siebie wynajął połowę
skrzydła parteru biurowca, w którym miała siedzibę Febo&Dobrzański i
urządził nowe biuro Uli. Zatrudnił też kilku pracowników, głównie księgowych,
by jego małżonka miała jak największą wyrękę. Marta została kierownikiem i
uczciwie wszystkim zarządzała.
Biuro
mieszczące się do tej pory w kamienicy Karola znowu ziało pustką. Jednak
Mączyński cieszył się ze względu na Ulę i zawsze powtarzał, że dawał jej
minimum pięć lat na usamodzielnienie się, a tu okazało się, że w o wiele
krótszym czasie ma swoje własne. Nadal ściśle współpracował z Markiem.
Dobrzański naprawdę cenił sobie tę współpracę i często myślał, że gdyby nie
Ula, ona nie miała by nigdy szansy, żeby zaistnieć. Nie tak rzadko też
wspominając poprzednie lata ganił sam siebie za głupotę, za powierzchowność, za
to, że nie doceniał swojej ślicznej małżonki tak, jak na to zasługiwała. Od
kiedy wyznał jej miłość, bardzo się starał jej nie zawieść i robił wszystko, by
miała pewność, że kocha tylko ją i tylko ona jest w jego życiu najważniejsza,
bo nadaje mu sens.
Kiedy
dowiedział się, że zaszła w ciążę, nie posiadał się ze szczęścia. Na rękach ją
nosił i każdego dnia pieścił powiększający się brzuch. Nikt nie widział go
bardziej szczęśliwego niż w dniu, gdy urodził się jego syn. Gdy zobaczył tego
szkraba popłakał się ze wzruszenia. Nie mógł odkleić się od Uli obsypując ją
pocałunkami i dziękując jej ciągle za to piękne dziecko.
Kacper był
uroczą mieszanką ich obojga. Bardziej jednak był podobny do Uli. Rudy odcień
gęstych włosów, liczne piegi na nosku i policzkach, a także niemożliwie
błękitne, duże oczy były ewidentnie odziedziczone po niej. Jednak wykrój ust i
dwa dołeczki zaznaczające się nawet przy najlżejszym grymasie, czy uśmiechu
stanowiły spuściznę po Marku. On kochał to dziecko całym sercem podobnie jak
jego matkę. Już nie wyobrażał sobie, że miało by ich nie być w jego życiu.
Razem z nim tę miłość podzielali jego rodzice i rodzina Uli. Przepadali za
małym, który rozbrajał ich szerokim, szczerym uśmiechem i figlarnymi iskierkami
w błękitnych oczach. Dzisiaj właśnie kończył trzy lata i po południu miała się
pojawić cała rodzina i przyjaciele, żeby uczcić ten ważny dzień.
Marek
nacisnął klamkę i jak najciszej wszedł do pokoju syna. Podszedł do jego
łóżeczka i pochylił się wplatając palce w jego gęstą czuprynę. Mały otworzył
oczy i potarł je piąstkami. Uśmiechnął się widząc nad sobą twarz ojca.
- Tata – pisnął radośnie.
- Dzień dobry synku. Wyspałeś się? Jeśli tak,
to zabieram cię na śniadanko, ale najpierw umyjemy buzię. Mama gotuje dla nas
kiełbaski.
Kacper
wyciągnął do niego ręce.
- Pycha. Idziemy.
Wziął na
ręce chłopca i pomaszerował z nim do łazienki. Umyci i już ubrani pojawili się
przy kuchennym stole. Ula ucałowała rumiane policzki synka i nałożyła mu na
talerz kromkę chleba z pomidorem i kiełbaskę.
- Proszę. Wcinaj. Potem pójdziesz z tatą na
spacer, a ja przygotuję poczęstunek dla gości.
- A Michał będzie?
- Oczywiście, że będzie. Wujek Karol
przywiezie całą rodzinę. Będziesz dzisiaj szalał razem z chłopakami.
Po
śniadaniu założyła małemu sandałki i uściskała go.
- Pamiętaj, żeby trzymać się taty. Idziecie na
huśtawki do parku. Marek nie kupuj mu żadnych lodów. Kupiłam już i dam mu po
południu jak będą goście. No idźcie. Ja muszę się uwijać.
Wyszła
wraz z Markiem na ogromne patio niosąc półmiski z wędlinami i sałatką. Marek
dumnie dzierżył piętrowy tort zaopatrzony w trzy płonące świeczki. Postawił go
na stole i kiwnął na Kacpra.
- Chodź smyku. Musisz mocno dmuchnąć.
Kacper ze
szczęśliwą miną bez trudu zgasił trzy płomyki. Dzisiaj czuł się bardzo dumny.
Wszak kończył już trzy lata i czuł się dorosły. Przecież tata ciągle mu
powtarza, że jest dużym chłopcem.
O takich
urodzinach właśnie marzył. Wesołych i kolorowych. Wszędzie, gdzie nie spojrzał
widział kolorowe balony i mnóstwo paczek z prezentami. Wieczorem, kiedy już
pożegnał swoich gości wgramolił się na kolana Uli i mocno do niej przytulił. Z
miłością ucałowała jego czółko.
- Zmęczony jesteś, co? – Maluch pokiwał głową.
- Ale szczęśliwy. Dostałem fajne prezenty,
widziałaś?
- Widziałam, ale nie wszystkie. Jutro
spokojnie rozpakujemy resztę. A teraz umyjesz się i pójdziesz spać. Późno już.
Przeczytała
mu jeszcze krótką bajkę i wyszła cicho z pokoju. Marek kończył znosić brudne
naczynia do kuchni.
- Mam dzisiaj dość – mruknęła podchodząc do
niego. – Nie mam siły tego zmywać. Poustawiaj wszystko na stole. Pomyję jutro.
Objął ją i
przytulił usta do jej skroni.
- Masz rację. Jutro też jest dzień. Pójdę
przygotować nam kąpiel. To nas zrelaksuje.
Kiedy
weszła do łazienki on siedział już w wannie pełnej pachnącej olejkami piany i z
kieliszkiem szampana. Zsunęła z siebie szlafrok i naga wsunęła się do ciepłej
wody. Mimo wcześniejszej ciąży nadal miała idealną figurę, której widok zawsze
pobudzał zmysły Marka. Wciąż patrzył na nią jak dawniej zachwyconym i łakomym
wzrokiem. Podał jej kieliszek z szampanem i stuknął w niego swoim.
- Za zdrowie naszego synka i za nasze
kochanie. Udały się te urodziny, a Kacper jest szczęśliwy – nacisnął jakiś
guzik na obrzeżu i natychmiast pokazały się na wodzie łaskoczące skórę bąbelki.
Odstawił kieliszek i przyciągnął Ulę do siebie. Siedzieli teraz twarzą w twarz.
Jego nienaturalnie rozszerzone tęczówki powiedziały jej wszystko. Pragnął jej.
Znała dobrze ten wyraz jego oczu i doskonale wiedziała, co oznacza. Oplotła
nogi wokół jego bioder ściślej przylegając do niego. Mimo zmęczenia całym dniem
i ona poczuła pożądanie. Zawsze na nią tak działał i to się nie zmieniło.
Poczuła jak twardnieje jego męskość. Uklękła i przylgnęła do jego ust.
Uwielbiał kiedy to właśnie ona inicjowała zbliżenie. Natychmiast oddał ten
łapczywy pocałunek. Powoli opadała na niego do momentu, kiedy poczuła, że
siedzi na jego udach. Uśmiechnęła się leniwie i wolno zaczęła się poruszać.
Przymknęła oczy. To było to, co lubiła najbardziej. Uwielbiała, gdy wypełniał
ją sobą do samego końca. To uczucie kojarzyła zawsze z czymś niezwykle
zmysłowym i pięknym. Poczuła jak ustami pieści jej sutki i otworzyła oczy.
Objęła go za szyję przywierając mocno. Ten akt był bardzo spokojny jakby
chcieli cieszyć się nim jak najdłużej. Bulgocząca wokół woda tylko dodawała im
podniety. Jęczała cicho pod wpływem tych doznań. Poddała się rytmowi jaki
generowało jej własne ciało. Przygryzła wargę. Ta błogość powoli stawała się
nie do zniesienia. Czuła już to znajome drżenie w podbrzuszu, a po chwili
nastąpił ogromny wstrząs, który niemal pozbawił ją tchu i sprawił, że
zesztywniała w ramionach Marka. On spełnił się niemal w tym samym momencie
uwalniając trzewia z tego ogromnego napięcia. Seks z nią zawsze był czymś
wyjątkowym i pięknym. Drżeli jeszcze przez chwilę tuląc się w ramionach.
Odgarnął mokre kosmyki włosów z jej twarzy i uśmiechnął się do niej szczęśliwy.
- To było niesamowite kochanie. Dziękuję.
Dziewięć
miesięcy później wniósł ją na rękach na izbę przyjęć. Nie była w stanie iść.
Bóle porodowe były tak silne, że pozbawiały ją sił. Natychmiast zajęto się nią
i odtransportowano na porodówkę. Tym razem dzielnie trwał przy niej aż do
szczęśliwego rozwiązania. Kiedy rodził się Kacper on deptał ścieżki na
szpitalnym korytarzu. Tym razem postanowił, że będzie inaczej.
Ten poród
był znacznie łatwiejszy niż poprzedni i znacznie krótszy. Po dwóch godzinach
przywitali na świecie swojego drugiego syna. Jego czarna czuprynka świadczyła o
tym, że prawdopodobnie będzie podobny do Marka. Już wcześniej ustalili, że
jeśli będzie chłopiec, dadzą mu na imię Jakub. Kuba Dobrzański.
Kiedy
przewieziono Ulę na salę poporodową i pozwolono mu wejść, usiadł na brzegu
łóżka i z miłością spojrzał na swoją żonę tulącą do piersi ich drugie
szczęście. Ucałował ich oboje.
- Obiecaj mi kochanie, że to jeszcze nie
koniec. Ja nadal marzę o małej, ślicznej Hani. Będziemy próbować, dobrze. –
Uśmiechnęła się do niego. Wcześniej nawet by go nie podejrzewała, że tak bardzo
może być rodzinny i tak bardzo kochać dzieci. Pogładziła jego zarośnięty
policzek.
- Jeśli naprawdę tego pragniesz, to
spróbujemy. Teraz jednak pozwól nam trochę odpocząć. Sam też jesteś zmęczony.
Jedź do rodziców i odbierz Kacpra. Jutro przyjedźcie obaj. Mały musi poznać
swojego braciszka.
Była
najwyraźniej senna, bo mówiła wolno i cicho. Odebrał z jej rąk maleństwo i
ułożył je w łóżeczku obok. Pochylił się jeszcze nad zasypiającą Ulą obdarowując
ją słodkim całusem. Uśmiechnął się. Był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Hej,
OdpowiedzUsuńw spisie opowiadań jest zapisany jeszcze jeden tytuł „Ogród szczęścia" autorstwa emisi12345. Gdzie można go przeczytać?
AneL
Anel.
UsuńTo opowiadanie nie jest moje, ale postanowiłam je opublikować, bo choć zawierało mnóstwo błędów, to treść jest warta przeczytania. Dokonałam korekty i już jest tak jak trzeba. Przed Wami jeszcze trzy rozdziały "Pożółkłych kartek pamiętnika", bo październik zarejestrował to opowiadanie od 4-go rozdziału. Najdalej pojutrze zacznę wklejać rozdziały "Ogrodu szczęścia".
Pozdrawiam. :)