Dodaję trzy pierwsze rozdziały tego opowiadania, kolejne wyświetlają się w zakładce "październik", jak również reszta opowiadań tych napisanych później. Mam nadzieję, że już bez problemu odnajdziecie je wszystkie. Pozdrawiam.
POŻÓŁKŁE KARTKI PAMIĘTNIKA
ROZDZIAŁ 1
W
podcieniach sześciokondygnacyjnego biurowca należącego do firmy odzieżowej
Dobrzański Fashion, a wcześniej Febo&Dobrzański, zaparkował niewielki,
sportowy samochód. Wyskoczył z niego zgrabnie młody mężczyzna i zamknął pilotem
drzwi. Wcisnąwszy ręce w kieszenie wytartych jeansów przeszedł za róg budynku i
stanął przed jego głównym wejściem. Zadarł do góry głowę i uśmiechnął się
szeroko. Ostatni raz był tu kilka miesięcy temu i tęsknił za tym miejscem.
Cicho pogwizdując przeszedł przez szklane drzwi i zobaczywszy znajomego
ochroniarza rzucił radośnie.
- Dzień dobry panie Władku, dawno się nie
widzieliśmy.
Pucołowata
twarz mężczyzny rozjaśniła się uśmiechem. Podszedł do młodego człowieka z
wyciągniętą dłonią.
- Pan Daniel! Jak miło pana widzieć. Minęło
sporo czasu jak był pan tu ostatni raz. – Młodzieniec odwzajemnił uścisk dłoni.
- To prawda, a poza tym jaki pan? Tyle razy
prosiłem, żeby zwracał się pan do mnie po imieniu. Przecież zna mnie pan od
dziecka. – Władek roześmiał się.
- Nawet kiedyś pieluchę ci zmieniałem. Ależ
jesteś podobny do ojca, jakby skórę z niego zdarli. Jak on był w twoim wieku, wyglądał
identycznie. Widział się pan…, widziałeś się z siostrą?
- Jeszcze nie. Dopiero przyjechałem. Zabrałem
tylko z garażu samochód i oto jestem. Rodzice są?
- Są na miejscu. Dzisiaj nie wychodzili
jeszcze.
- To ja zmykam. Bardzo się za nimi stęskniłem.
Na razie panie Władku.
Pokonawszy
pięć pięter windą wysiadł z niej i rozejrzał się. Zarejestrował nową twarz w recepcji.
Młoda dziewczyna uśmiechnęła się do niego z sympatią i grzecznie spytała.
- Szuka pan kogoś? Może mogłabym pomóc?
- Bardzo dziękuję, ale to nie będzie
konieczne.
Najpierw
postanowił iść do ojca. Jego gabinet był bliżej głównego holu niż gabinet mamy.
W sekretariacie zastał pochyloną nad klawiaturą ładną blondynkę w średnim
wieku. Kolejny raz uśmiech zagościł na jego twarzy uwydatniając w policzkach
wdzięczne dołeczki.
- Dzień dobry ciociu.
Kobieta
podniosła głowę i pisnęła radośnie.
- O jeżuniu, Daniel! Uściskaj mnie. Dzisiaj
przyjechałeś? Ależ rodzice się ucieszą? Już się nie mogli ciebie doczekać. No,
no…, prawdziwe z ciebie ciacho – wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu
maszynowego. On roześmiał się serdecznie.
- Dostanę jakąś kawę? Jeszcze nie piłem
dzisiaj.
- Dostaniesz. Idź do taty, a ja zaraz ci
przyniosę.
Zapukał
cicho do gabinetu ojca i wsunął głowę przez drzwi.
- Cześć tato, nie przeszkadzam.
Człowiek
siedzący za biurkiem poderwał się z fotela i rozpostarłszy ramiona szedł w
kierunku młodzieńca. Rzeczywiście byli do siebie łudząco podobni. Starszemu już
czas zdążył przyprószyć siwizną skronie, ale twarz miał nadal młodą z nieliczną
ilością zmarszczek. Uśmiechnął się promiennie i zamknął w ramionach syna.
- Tęskniłem za tobą synku. Dobrze, że jeszcze
tylko pół roku twojej nauki, bo dom jest pusty bez ciebie. Mama też bardzo
tęskni i czasem płacze jak o tobie pomyśli. Nie byłeś jeszcze u niej, prawda?
- Nie. Może zadzwoń i poproś ją tutaj. Ciocia
Viola obiecała mi kawę i pewnie zaraz ją przyniesie.
Senior bez
namysłu złapał za słuchawkę telefonu i usłyszawszy głos żony powiedział.
- Kochanie możesz zajrzeć do mnie? Mam
niespodziankę i to bardzo miłą.
Do
gabinetu weszła Violetta niosąc na tacy parującą filiżankę z kawą. Postawiła ją
na stoliku i uśmiechnęła się do Daniela.
- Proszę, taka jak lubisz. A może ty głodny
jesteś? Pewnie nic nie jadłeś i przyjechałeś prosto z lotniska. Mogę ci
przynieść kanapkę z bufetu.
- Dziękuję ciociu. Nie trzeba. Zjem potem coś
na mieście.
Wychodząc
z tacą zderzyła się w drzwiach z żoną prezesa. Roześmiały się serdecznie.
- Uważaj Viola, bo staranujesz mnie. Podobno
Marek ma dla mnie jakąś niespodziankę?
- Oj ma i to jaką. Wejdź, to sama się
przekonasz.
Jak tylko
zobaczyła syna rozpłakała się, a on uściskał ją mocno całując jej mokre
policzki. Przytuliła jego głowę do piersi szeptając.
- Już myślałam, że się ciebie nie doczekam.
Dlaczego nie zadzwoniłeś? Wyjechalibyśmy na lotnisko.
- Nie gniewaj się mamuś. Chciałem wam zrobić
niespodziankę i wziąłem taksówkę. Pojechałem najpierw do domu. Przebrałem się,
wsiadłem w samochód i oto jestem. Przez trzy miesiące do waszej wyłącznej
dyspozycji. Widziałem się już dzisiaj z babcią i obiecałem, że jutro zabiorę ją
na cmentarz, do dziadka. Ona nie wygląda najlepiej. Chyba gorzej niż rok
temu.
- Starość synku, starość. Ale usiądźmy – Marek
podsunął Uli fotel a sam usiadł obok syna na kanapie. Obrzuciła ich obu
spojrzeniem pełnym miłości i westchnęła.
- Jesteście tacy do siebie podobni. Jeszcze
jakby Magda usiadła między wami to mielibyśmy komplet dobrzańskich genów.
Najlepszych. Bardzo was wszystkich kocham – znowu zalśniły jej w oczach łzy.
Wzruszyła się
Mąż
popatrzył na nią czule.
- Może urwiemy się wcześniej Ula i pójdziemy
na jakiś dobry lunch? W sobotę urządzilibyśmy grilla. Zaprosilibyśmy
Olszańskich i Szymczyków. Na pewno chętnie przyjedzie Betti i Jasiek z
rodzinami. Co ty na to?
- Dobry pomysł. W takim razie ja pójdę tylko
wyłączyć laptop i zaraz tu jestem. – Wychodząc z sekretariatu Marka usłyszała
dźwięk swojej komórki. Spojrzała na wyświetlacz i odebrała natychmiast.
- Co tam córeczko?
- Jestem po zajęciach. Wypadły mi dwie godziny
ekonomii, bo profesor się rozchorował. Może wyskoczyłybyśmy poszaleć w
galeriach?
- Nie dzisiaj kochanie. Daniel wrócił i jest
teraz u ojca. Wybieramy się na lunch, może dołączysz?
- No pewnie. Wypada przywitać braciszka, nie?
A gdzie idziecie?
- Do „Bianco”. Za chwilę wychodzimy. Spotkamy
się już na miejscu.
Po
rozmowie z córką uśmiechnęła się sama do siebie. Kochała wspólne posiłki.
Uwielbiała, kiedy byli wszyscy w komplecie, a ona mogła napawać się tą rodzinną
atmosferą. Takie chwile od przynajmniej czterech lat zdarzały się niezwykle
rzadko. Daniel po ukończeniu renomowanego liceum postanowił studiować w
Londynie. Był utalentowany. Podobnie Magda. Przynajmniej ona zdecydowała się na
studia w Warszawie i nadal mieszkała z nimi. Daniel od tych czterech lat bywał
rzadkim gościem. Przyjeżdżał właściwie tylko na święta i rzecz jasna na
wakacje. Wtedy mogli się cieszyć jego obecnością dłużej.
Nie był
jej biologicznym synem, ale wychowała go właściwie od pieluch i kochała jak
rodzone dziecko. On traktował ją od samego początku jak własną matkę, bo tak
naprawdę nie znał tej, która dała mu życie. Wiedział kim jest i wiedział też,
że nie chciała go od samego początku. Widział ją może ze dwa razy w życiu, ale
nigdy nie powiedział do niej „mamo”. Była dla niego zupełnie obcą kobietą. To
Ula dała mu matczyną miłość, bo tej miłości miała pełne serce. To ona czuwała
przy nim, gdy był chory. To ona dmuchała na skaleczone dziecięce paluszki,
opatrywała zdarte kolana i wycierała z oczu łzy. To ona przytulała, głaskała,
pocieszała i całowała. Tak było do tej pory, chociaż on był już dorosłym
człowiekiem. Znowu poczuła tę zdradziecką wilgoć moczącą jej policzki. Nerwowo
starła ją z nich. Zawsze była bardzo wrażliwa i byle co doprowadzało ją do
płaczu.
Wyszli na
rozgrzaną letnim słońcem ulicę i wsiadłszy do samochodów ruszyli w kierunku
restauracji. Dojeżdżając zauważyli samochód Magdy parkujący przed wejściem. Po
chwili ona sama ściskała wylewnie brata. I ona tęskniła za nim. Byli zgodnym
rodzeństwem, a on najlepszym starszym bratem na świecie. Rozprawiając wesoło
zajęli stolik i zamówili potrawy. Marek opowiedział Magdzie o pomyśle
sobotniego grilla. Ucieszyła się. Przyjaźniła się z córkami i Olszańskich i
Szymczyków, bo były w podobnym wieku. Swojego kuzynostwa też nie widziała
dawno. Oboje, ona i Daniel mieli z nimi dobre relacje, chociaż syn Betti,
młodszej siostry Uli miał dopiero cztery lata, a syn Jaśka czternaście.
Po lunchu
rozstali się. Dzieciaki wróciły do domu a oni do biura. Wieczorem zebrali się
ponownie przy wspólnym stole na kolacji. Towarzyszyła im matka Marka, Helena.
Umysł miała jeszcze jasny, ale coraz częściej schorowane ciało odmawiało jej
posłuszeństwa. Kiedy przechodziła taki kryzys, wykończona bólem mawiała, że już
nie chce żyć, że tęskni za Krzysztofem, swoim mężem. Przykro było im tego
słuchać i współczuli jej bardzo. Ula starała się ulżyć jej w tym cierpieniu.
Pilnowała, żeby teściowa regularnie brała zaordynowane przez lekarza leki i co
wieczór wcierała w jej starcze, obolałe ciało łagodzące ból żele. To chociaż na
chwilę przynosiło ulgę znękanej kobiecie. Dzisiaj jednak ten ból był nieważny.
Dzisiaj cieszyła się, że wrócił jej jedyny wnuk, którego kochała całym sercem.
Podobną miłość żywiła do wnuczki. To były dwa najjaśniejsze światełka w jej
życiu. – Krzyś byłby taki szczęśliwy
widząc jacy są już duzi i jacy piękni. Byłby z nich dumny, bo to najlepsze
dzieciaki pod słońcem.
Podeszła
Ula i troskliwie otuliła jej nogi pledem. Helena miała słabe krążenie i ciągle
odczuwała chłód w kończynach. Uśmiechnęła się do synowej z wdzięcznością.
- Dziękuję ci Uleńko. Od razu mi cieplej. –
Synowa odwzajemniła uśmiech gładząc ją po dłoni.
- Na co masz ochotę? Zrobiłam sałatkę
jajeczną, którą lubisz. Zjesz?
- Zjem, ale nie za dużo. Jakoś nie mam dzisiaj
apetytu.
Nałożyła
jej sałatkę na talerzyk i do tego dwie małe kromki paryskiej bułki posmarowane
masłem i obłożone plasterkami chudej szynki.
- Smacznego mamo.
Usiadła
obok Marka i uszczęśliwiona spojrzała na swoich bliskich. Poczuła dłoń męża
ściskającą jej własną. Odwróciła do niego twarz. I on wyglądał na szczęśliwego.
- To jakie macie na jutro plany dzieci? – zapytał.
- Ja już mówiłem – Daniel przełknął resztki
pieczywa. – Rano jedziemy razem z babcią na cmentarz. Zrobimy porządek na
grobie dziadka. Może jak babcia będzie się dobrze czuła to i do Rysiowa
pojechalibyśmy? Tam na pewno jest czysto, bo wujek Jasiek i ciocia Kinga dbają,
ale przynajmniej zapalilibyśmy znicze. Co o tym myślisz babciu?
- Zobaczymy synku. Może nie będzie tak źle i
dam radę.
- My Ula po południu pojedziemy na zakupy. Coś
trzeba kupić na tego grilla.
- Pojadę z wami. Wpadnę do firmy przed
siedemnastą. – Zadeklarowała się Magda. – Zawsze można coś wrzucić do mojego
bagażnika, bo jak was znam kupicie na wyrost i spuchliznę.
Po kolacji
pomogła się umyć Helenie i wysmarowała jej nogi i plecy. Potem sama weszła pod
prysznic. Opatulona w szlafrok przeszła do salonu. Z małej komódki wyjęła
gruby, podniszczony brulion. Wyciągnęła się wygodnie na kanapie i delikatnie
przerzuciła kilka pożółkłych kartek. Nie zdążyła zagłębić się w lekturę, gdy
przed jej oczami pojawił się Marek i omiótł ją zdziwionym spojrzeniem.
- Nie kładziesz się jeszcze?
Uśmiechnęła
się nieśmiało.
- Chciałam trochę powspominać…
Znał ten
zeszyt doskonale, chociaż nigdy nie poznał jego zawartości. Ten pamiętnik był
wyłącznie jej, a on nie odważyłby się nigdy naruszyć tej jej małej prywatności.
Pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Ale nie siedź zbyt długo. Wiesz, że nie
lubię spać sam.
- Wiem kochanie i niedługo dołączę do ciebie.
Pochylił
się jeszcze i z miłością ucałował jej usta. Kiedy zniknął jej z oczu ponownie wzięła
do rąk pamiętnik. Z czułością pogładziła jego wierzch. On zachował wszystkie
jej tajemnice, wszystkie wzloty i upadki, wszystkie najskrytsze uczucia. To na
jego kartach wypłakiwała cały swój smutek i żal. Wypłakiwała też radość i
wielkie wzruszenie. Tu spisała niemal połowę swojego życia pełnego porażek i
sukcesów, ogromnego szczęścia i spełnienia u boku mężczyzny, którego pokochała
całym sercem i tak kocha go do dziś, niezmiennie mocno od dwudziestu czterech
lat. Od chwili, kiedy ujrzała go po raz pierwszy i zakochała się w nim bez
pamięci.
ROZDZIAŁ 2
Dwadzieścia
cztery lata wcześniej.
Tata naprawdę mnie zadziwia, a raczej zadziwia
mnie jego niezachwiana wiara we mnie i moje możliwości. Właśnie wszedł do
kuchni z jakąś gazetą i rozpostarł ją na stole.
-
Spójrz córcia, to jest coś w sam raz dla ciebie. Firma odzieżowa
Febo&Dobrzański poszukuje kobiety na stanowisko sekretarki dyrektora do
spraw promocji. Przeczytaj jakie są wymagania. Ja czytałem dwukrotnie i wiem,
że spełniasz wszystkie.
Pogładziłam jego spracowaną dłoń i westchnęłam
ciężko.
-
Dobrze tatusiu, spróbuję, ale nie wierzę, żeby mi się udało. Już tyle rozmów za
mną, z których nic nie wyniknęło. Nadal nie mam pracy…
Pogłaskał mnie po głowie.
- Tym
razem coś mi mówi, że się uda. Pojedziesz?
- No
pojadę… - jęknęłam nieprzekonana zupełnie tą nieuzasadnioną pewnością taty.
-
Zobaczysz, pracę dostaniesz i może narzeczonego znajdziesz…
Przewróciłam oczami. Tata i te
jego sny o zięciu. „Będziesz musiał długo na to poczekać tato” - pomyślałam. - Kto
chciałby zostać moim narzeczonym? Wyglądam przecież koszmarnie. Wielkie okulary
na nosie o szkłach tak grubych jak denka od butelek i ten „twarzowy” aparat na
zębach…
Odkąd pamiętam zawsze mieliśmy
problemy finansowe. Od śmierci mamy ciągle borykamy się z biedą. Brakuje
dosłownie na wszystko. Ja zdzieram stare ciuchy po mojej rodzicielce, bo jest
jeszcze Betti i Jasiek, którzy co rusz wyrastają z rzeczy i trzeba im kupować
nowe. Naprawdę nie wiem jakim cudem udało mi się skończyć studia. Fakt, że
łapałam się każdej roboty, żeby jakimiś ponadplanowymi wydatkami nie obciążać
taty. Już pół roku szukam pracy i to chyba przez mój wygląd nikt nie chce mi
jej dać. Przydałby się nam jakiś stały zastrzyk gotówki. Tata coraz częściej ma
problemy z sercem, a i dzieciaki zjadłyby od czasu coś lepszego niż kopytka,
naleśniki, czy pierogi.
***
Ubieram się i z teczką wypełnioną dokumentami
ruszam do Warszawy. Ciągle kołaczą mi się po głowie jakieś wątpliwości. Nie
jestem pewna, czy to dobry pomysł aplikować tutaj.
Gmach firmy jest imponujący. Staję przed nim i
zadzieram głowę do góry. Może poznają się tu na mnie? Dopuszczam do głosu tę
nieśmiałą nadzieję. Nagle otwierają się szklane drzwi i wychodzi z nich
mężczyzna. Najpiękniejszy mężczyzna jakiego w życiu widziałam. Stoję jak
wmurowana, z otwartymi ustami i gapię się na niego jak nienormalna. On obrzuca
mnie obojętnym spojrzeniem i rusza przed siebie. Otrząsam się. Nie sądziłam, że
po ziemi stąpają tacy piękni ludzie.
Od gadatliwego ochroniarza dowiaduję się, że
współwłaścicielem i prezesem firmy jest Krzysztof Dobrzański. Drugim, a
właściwie drugimi rodzeństwo Febo. Wjeżdżam na piąte piętro. Przy windach
natykam się na wielkie zdjęcie mężczyzny, którego widziałam przed chwilą.
Czytam napis pod nim i już wiem, że on nazywa się Marek Dobrzański. Jest
dyrektorem do spraw promocji i na pewno synem Krzysztofa. A więc to jego
sekretarką mam być. Trafiam do gabinetu dyrektora HR, u którego mam zostawić
dokumenty. Krzywi się na mój widok, ale dokumenty przyjmuje. Chwilę rozmawia
jeszcze ze mną, jednak tę rozmowę przerywa energiczne wtargnięcie dwóch
pięknych kobiet, brunetki i blondynki. Brunetka głosem nie znoszącym sprzeciwu
mówi, że to jest nowa sekretarka Marka i podaje dyrektorowi jej dokumenty. No
to chyba już pozamiatane i nie mam na co liczyć. Moja konkurentka jest śliczna.
Ma piękną twarz i zgrabną figurę. Podaje mężczyźnie dłoń i przedstawia się.
- Violetta
Kubasińska przez „V” i dwa „t”.
Dziwna jakaś. Dyrektor Olszański najwyraźniej
jest pod wrażeniem urody kobiety. Zezem spogląda na mnie i mówi.
- Odezwiemy
się. Dziękuję, że pani się fatygowała.
Wzruszam ramionami i podnoszę się z krzesła.
Chyba nic tu po mnie, bo wybór sekretarki Marka Dobrzańskiego już się dokonał.
Zdołowana wracam do domu. Ojciec jak zwykle dłubie coś w garażu, ale dostrzega
mnie i zniecierpliwiony rzuca.
- No i
co córcia, dostałaś się?
Chcę zaprzeczyć, ale w tym momencie odzywa się
mój telefon. Patrzę na numer, ale nie jest mi znany. Odbieram. Mężczyzna po
drugiej stronie mówi, że jest Sebastianem Olszańskim i oznajmia, że zostałam
przyjęta na stanowisko sekretarki.
Nie mogę w to uwierzyć. Piszczę z radości
ściskając tatę. Jutro mam się stawić w pracy na godzinę ósmą. Co za szczęście!
Tata miał jednak dobre przeczucia.
***
Rano zastaję w sekretariacie Violettę. Patrzy
na mnie spode łba i z wyraźną niechęcią. Marek mówi nam, że będzie miał dwie
sekretarki i informuje, czym mamy się zajmować. Ta Kubasińska jakaś niezbyt
lotna. Wygląda, jakby nie rozumiała o czym dyrektor do niej mówi. Ja za to
rozumiem wszystko i deklaruję się do wszystkiego. On patrzy na mnie z podziwem
i zgadza się.
Podczas lunchu schodzę do bufetu. Tam poznaję
Alę, Elę i Izę. Zaprzyjaźniamy się.
***
Zupełnie przypadkowo dowiaduję się, dlaczego
Marek zatrudnił dwie sekretarki. Potrzebował kogoś kompetentnego, a tymczasem
jego narzeczona, ta brunetka właśnie, Paulina Febo narzuciła mu Violettę. Ponoć
po to, żeby ta mogła go śledzić i donosić, czy Marek jej nie zdradza. To jakaś
głupota. Blondi ma pusto w głowie i bladego pojęcia o zarządzaniu, finansach i
marketingu. Dostaje kasę za to, że podpisze się na liście obecności. Najgorsze,
że to ja muszę odwalać za nią robotę, bo przy swojej kompletnej niewiedzy jest
w dodatku śmierdzącym leniem i unika roboty jak ognia. Zresztą co tu się
dziwić. Marek też wydaje mi się niezbyt pracowity. Przez cały dzień albo
flirtuje z modelkami, albo urywa się na squasha z Sebastianem. Są ponoć
najlepszymi przyjaciółmi.
Czuję się rozczarowana. Co ja sobie myślałam?
Że człowiek o tak pięknej twarzy, tak nieziemsko przystojny, w dodatku syn
prezesa będzie harował jak wół? Ma od tego ludzi. Ma od tego mnie. Nie jest to
miła świadomość. Często biorę robotę do domu i zarywam noce. On też zarywa, ale
w knajpach na pijaństwie z Olszańskim i na podrywaniu głupiutkich panienek na
jedną noc. Wiem to od Violetty.
Paulina jest chorobliwie zazdrosna. Często
słyszę jak się awanturuje robiąc mu wyrzuty o kolejną noc, której nie spędził w
domu. Pewnie ma sporo racji, ale przy tym jest okropnie wredna i chyba mściwa.
Ponoć skarży się rodzicom Marka, przez co on nie ma łatwego życia. Zwłaszcza
ojciec jest bardzo surowy i wymagający. Czasami mi Marka żal, a czasami myślę,
że musi tego wysłuchiwać na swoje własne życzenie.
Za każdym razem, kiedy widzę go w otoczeniu
modelek ściska mi się serce. Jestem zazdrosna. Ewidentnie zazdrosna, a przecież
nawet nie mam prawa go kochać, bo jest zajętym mężczyzną.
***
Wyśmiewają mnie. Ciągle słyszę jakiś chichot
za swoimi plecami. Najbardziej ostentacyjnie robi to Adam Turek, główny
księgowy. Drwi z mojego aparatu na zębach, okularów i ciuchów, które noszę.
Mocno odstaję od całej reszty. Nie mogę się równać z tymi wszystkimi modelkami.
One są takie zadbane, wypachnione, z pięknym makijażem i w ładnych ubraniach. I
mimo, że w głowach pusto, to właśnie je adoruje Marek chyba na przekór
Paulinie. Ona też jest piękną kobietą. Niezwykle elegancką i jak sama powtarza,
z klasą, ale charakter ma paskudny. Jej brat też jest wredny. Alexander Febo,
dyrektor finansowy. Miałam z nim kilka spięć, ale nie dałam się ponieść. Jedno
i drugie siebie warte. Alex w dodatku co rusz podkłada Markowi jakąś świnię.
Najwyraźniej nie znoszą się. Ciekawe dlaczego? Ponoć wychowywali się razem.
Dziwne…
***
Marek mnie docenia. Jest wdzięczny za pomysły,
które mu przedstawiam. Uśmiecha się do mnie pokazując w całej krasie te urocze
dołeczki. Na ich widok mięknę jak wosk. Jego urok jest zniewalający. W dodatku
ciągle powtarza.
- Ula,
jesteś najlepsza.
Dostaję skrzydeł, kiedy słyszę te słowa
wypowiedziane miękkim, zmysłowym głosem. Moje serce śpiewa i powtarza wciąż ten
sam rytm: „Kocham cię Marek, kocham cię Marek…”
Tak. Kocham go, ale przecież jestem taka
rozsądna i doskonale zdaję sobie sprawę, że on nigdy nie będzie mój. Zaborcza
panna Febo w życiu z niego nie zrezygnuje. Zaanektowała go. Niemal
ubezwłasnowolniła. Nie rozumiem, dlaczego jej się nie sprzeciwi, tylko tak
tańczy jak mu zagra. Słyszałam, że oni są sobie pisani. To niedorzeczne, bo
przecież oni w ogóle do siebie nie pasują.
***
Krzysztof Dobrzański miał zawał. Marek jest
zdruzgotany. Wpadł dzisiaj tylko na chwilę, ale po jego minie widzę, że nie
jest dobrze. Jak ja go doskonale rozumiem. Tata też miał zawał i wtedy myślałam
już o najgorszym. Na szczęście w szpitalu postawili go na nogi. Pocieszam Marka
mówiąc.
-
Zobaczysz, że wyjdzie z tego. Stan jest ciężki, ale trzeba wierzyć, że uratują
go.
-
Dopilnuj mi firmy Ula – słyszę jego nerwowy szept. – Trzymaj rękę na pulsie i
pilnuj Violetty. Ostatnio wyniosła do Alexa tę pierwszą umowę z Terleckim. Nie
złapałem jej na gorącym uczynku, ale tylko ona mogła to zrobić, bo miała ją u
siebie. On zaczął kolejny raz kombinować. Nawet nie chcę myśleć, czym tym razem
mnie uraczy.
- Nie
martw się – mówię. – Jedź spokojnie do szpitala, ja wszystko ogarniam. –
Przyciąga mnie do siebie i całuje w czoło.
-
Dzięki – jeszcze słyszę rzucone na prędce i już go nie ma.
Powinnam porozmawiać z Violettą. Powinnam
wziąć ją w krzyżowy ogień pytań. W co ona gra? Wynosi poufne dokumenty do Alexa?
Największego wroga Marka? Jej rozum zamiast w głowie umiejscowił się w tych jej
wielkich balonach, z którymi obnosi się po całej firmie i każdemu facetowi
podsuwa je pod nos. Najbardziej działają chyba na Olszańskiego. Ciekawe jakby
zareagował, gdyby się dowiedział, co ona wyczynia? Przecież jest najlepszym
przyjacielem Marka.
Wreszcie się zjawiła. Przez dwie godziny
latała po firmie informując wszystkich, że z Krzysztofem jest źle. Jest szybsza
niż Polska Agencja Prasowa. Patrzę na nią i zastanawiam się, dlaczego Marek nie
wyrzuci jej na zbity pysk. Pożytku z niej żadnego, a tylko przez swoją wieczną
paplaninę ściąga na niego same kłopoty, z którymi musi się zmierzyć.
- Co
się tak gapisz? – rzuca opryskliwie.
-
Zastanawiam się, co zdziałałaś dzisiaj w sprawie pokazu. Do czegoś się Markowi
zobowiązałaś…
- A cóż
ciebie może to obchodzić – mówi z pogardą - Zajmij się lepiej swoimi sprawami.
-
Bardzo mnie to obchodzi Viola, bo nie chcę kolejny raz odwalać roboty za
ciebie. Jak tylko wróci Marek porozmawiam z nim i powiem, że jeśli będę zmuszona
wkroczyć w zakres twoich kompetencji, będę też musiała brać za to
wynagrodzenie. Najlepiej jakby potrącał je z twojej pensji. Nie wykonujesz
pracy, nie masz zapłacone. To chyba proste jak drut.
Niemal udławiła się pomidorem. Zrobiła się z
wściekłości równie czerwona jak on i nie mogła wykrztusić słowa. Wykorzystałam
to.
- Poza
tym mamy dowody na to, że to ty wyniosłaś stąd pierwszą umowę z Terleckim i
zaniosłaś ją do Alexa. Marek ci tego nie daruje, bo to jawna zdrada. Teraz
martwi się ojcem, ale jak tylko pan Krzysztof wróci ze szpitala do domu, na
pewno się tą sprawą zajmie. Wylecisz i nawet Paulina ci nie pomoże.
Jej oczy niemal wyszły z orbit. W końcu
przełknęła pomidorowy kęs, który blokował jej gardło.
- Nic
nie macie na mnie. To zwykły blef.
- Mamy
Viola – odpowiadam spokojnie. - Widziano cię jak wchodziłaś z teczką do Alexa i
nagrano treść twojej rozmowy z nim. Nie wywiniesz się. Poza tym mam zamiar
poinformować o twoich działaniach przeciwko Markowi Olszańskiego. To on będzie
wypisywał twoje zwolnienie dyscyplinarne i musi znać jego powód.
Violetta rozpłakała się, ale jakoś nie było mi
jej żal.
ROZDZIAŁ 3
Wreszcie wszystko wróciło do normalności. Mam
tu na myśli to, że pan Krzysztof po długim pobycie w szpitalu wrócił do domu, a
Marek i jego mama odetchnęli z ulgą. Teraz, kiedy się już wzmocnił, wyjedzie
wraz z żoną na kurację do Szwajcarii. To Marek ją załatwił. Koszty pewnie
ogromne, ale najważniejsze jest zdrowie.
Violetta trochę odpuściła i nawet zaczęła
wypełniać polecenia. Ciekawe jak długo… Z płaczem przyznała się Markowi, że ta
kradzież umowy, to jej sprawka.
- On
musiał mi chyba czegoś dosypać do kawy. Umówiłam się z nim raz, czy dwa, bo
myślałam, że mu się podobam, a jemu zależało tylko na jakichś dowodach
przeciwko tobie. Nie zwalniaj mnie Marek. Ja wiem, że źle postąpiłam i
przysięgam ci, że to się już nigdy więcej nie powtórzy. Wykonuję wszystkie
polecenia Uli i nie obijam się już.
Śmiać mi się chciało, bo byłam świadkiem tej
rozmowy. Jednak poczuła zagrożenie i przyznała się do wszystkiego jak na
świętej spowiedzi. Najlepszy był Marek, bo ze śmiertelnie poważną miną oznajmił
jej, że da jej drugą szansę, ale tylko dlatego, że ja się za nią wstawiłam.
Zatkało mnie, bo nic takiego nie miało miejsca, chociaż tak naprawdę, to wolę
już pracować z Violettą niż z kimś, kogo nie znam.
***
Pokaz zbliża się wielkimi krokami. Pracujemy
jak dzikie woły. Marek się zaangażował i nie zrzuca już na mnie wszystkiego.
Trochę się zmienił podczas choroby ojca. Chyba zrozumiał, że nikt nie jest
wieczny, a jak Krzysztofowi zabronią pracować, to albo on, albo Alex będzie
musiał zarządzać firmą.
Paulina nie daje mu spokoju. Ciągle przychodzi
i robi mu awantury. On chyba ma jej serdecznie dość. Nie bardzo wiedziałam, o
co tak się ciska, aż wreszcie dzisiaj usłyszałam, że to ja jestem przyczyną
tych drak. Poczułam się okropnie. Wparowała do niego nawet nie domknąwszy za
sobą drzwi, które mimowolnie otworzyły się na oścież. Akurat wróciłam z bufetu.
- Nie
dopuszczę! Rozumiesz? Nie dopuszczę, żeby ta wiejska dziewucha była obecna na
pokazie! Nie będę za nią świecić oczami! Czy ty nie widzisz, że ona przynosi wstyd
firmie? Ubiera się jak łachmaniara w ciuchy wyciągnięte ze śmietnika. Jeśli ona
się tam pokaże, ja wychodzę. Zapamiętaj sobie.
- Ona
musi na nim być! – Marek starał się przekrzyczeć Paulinę. – Po pierwsze bardzo
się przy nim napracowała, a po drugie tylko ona zna niemiecki. Jak chcesz
rozmawiać z madame Krüger? Przy pomocy języka migowego? Nie bądź idiotką!
-
Jeszcze zobaczymy! Pożałujesz, jeśli ją tam zobaczę! – odwróciła się na pięcie
i wypruła z gabinetu obrzucając mnie pogardliwym spojrzeniem i potrącając moje
ramię.
Stoję na środku sekretariatu i zalewam się
łzami. Nie potrafię ich powstrzymać. Paulina ma rację. Jak ja mam się pokazać
wśród tylu znamienitych gości? Przecież nawet nie mam się w co ubrać. Przy
okazji zawiodę Marka, bo liczył na mnie w kwestii tłumaczenia z niemieckiego.
Uskładałam wprawdzie trochę pieniędzy, ale na wszystko na pewno nie starczy.
Żeby kupić jakąś ładną sukienkę, pójść do fryzjera i optyka muszę mieć co
najmniej drugie tyle. Bez sensu, bez sensu…
Marek zauważa mnie i czuje się nieswojo.
Podchodzi do mnie, obejmuje ramieniem, prowadzi do gabinetu i sadza na kanapie.
Zamyka drzwi i siada obok mnie. Ujmuje moje dłonie i mówi cicho.
-
Przepraszam cię Ula za nią. Czasami potrafi być nieobliczalna i nie panuje nad
słownictwem. Nie płacz już, bo opuchną ci powieki.
Wyciąga z kieszeni paczkę chusteczek
higienicznych i wyjmuje jedną z nich. Ściąga mi okulary i delikatnie wyciera mi
nią oczy. Trochę zawstydza mnie ten gest. Rumienię się.
-
Dziękuję Marek, – mój głos drży jeszcze od płaczu – ale Paulina ma rację. Ja
nie mogę się tam pokazać. Nie mam nic odpowiedniego, co mogłabym założyć.
- O to
nie musisz się martwić, bo Pshemko przygotował dla ciebie piękną sukienkę – wstaje
z kanapy i ze stojącej obok szafy wyciąga wielkie pudło. – Proszę. Mam nadzieję,
że będzie ci pasować.
Otwieram je nieśmiało. Moim oczom ukazuje się
najpiękniejsza sukienka, jaką kiedykolwiek widziałam. Nie mogę wykrztusić
słowa. Znowu łzy moczą mi policzki.
- Ale…
dlaczego…? Z jakiej racji…?
Marek uśmiecha się do mnie najpiękniej.
- Bo
bardzo chcę, żebyś wyglądała wyjątkowo w tym ważnym dla nas dniu.
Niosę te sukienkę jak najświętszą relikwię. W
domu przymierzam i już wiem, że jak tylko zrobię porządek z włosami i zmienię
okulary, będę wyglądać tak jak powinnam i nie przyniosę Markowi wstydu.
***
Patrzę na twarz w lustrze i nie poznaję sama
siebie. Czy to nadal jestem ja? Czy to naprawdę ja? Z lustra zerka na mnie ładna
kobieta z delikatnym makijażem, bez okularów, a mimo to widzi świetnie dzięki
soczewkom. Profesjonalnie ostrzyżone włosy koloru ciemnej czekolady z
miedzianymi refleksami nadają fryzurze połysku i lekkości. To jednak ja, ale
jak bardzo odmieniona. Wystarczyło niewiele, a ja wreszcie przypominam
człowieka.
-
Wygląda pani zjawiskowo – szepcze mi do ucha mistrz fryzjerski. Uśmiecham się i
dziękuję mu za komplement. Wracam wreszcie do domu. Tata ściska mnie i mówi
wzruszony.
-
Jesteś tak bardzo podobna do mamy córcia. Jesteś tak samo piękna jak ona.
Tata nawet nie ma pojęcia jak dobrze poczułam
się po jego słowach. A teraz idę spać. Jutro dzień pokazu, a ja dam z siebie
wszystko i sprawię, żeby Marek był ze mnie dumny.
***
Maciek mój najlepszy przyjaciel od dziecka
obiecał, że zawiezie mnie do Łazienek. To tam ma odbyć się pokaz. Stoi teraz w
przedpokoju przestępując z nogi na nogę i omiata mnie wzrokiem. Jest wyraźnie
zaskoczony, a nawet zszokowany.
- No,
no – wystękuje z siebie. – Ale się wylaszczyłaś. Prawdziwa piękność z ciebie.
Twój szef cię nie pozna.
Uśmiecham się do niego i mówię.
- Nie
będzie tak źle Maciuś. Poza tym tam będą naprawdę piękne kobiety, szczególnie
modelki. Ja wśród nich to jak Kopciuszek.
Pakujemy się do starego Volvo Maćka. Ten
samochód to stary grat i często się psuje, ale Maciek kocha to auto i ciągle je
reanimuje. Dzisiaj jednak nie było żadnej przykrej niespodzianki i szczęśliwie
docieramy na miejsce. Umawiam się jeszcze z Maćkiem, że zadzwonię, jak będzie
już po wszystkim.
Jestem trochę za wcześnie, ale to nic nie
szkodzi. Wchodzę do wnętrza Starej Pomarańczarni i widzę uwijającego się wśród
modelek Pshemko. Kiedy schodzi z wybiegu podchodzę i witam się z nim. Obrzuca
mnie spojrzeniem jakby widział mnie po raz pierwszy. Wreszcie zapala mu się w
głowie jakaś lampka i wykrzykuje.
-
Urszula?! Dobry Boże, jaka jesteś piękna! Wiedziałem, że ta sukienka będzie
pasować idealnie.
Ściska mi dłonie, a ja dziękuję mu wzruszona,
że pomyślał o mnie i zadbał o mój wizerunek. Idę na zaplecze do Izy, która
dzisiaj ma pełne ręce roboty. I ona jest pod wrażeniem mojego wyglądu.
Proponuję pomoc, którą z wdzięcznością przyjmuje. Podaję jej dodatki do każdej
sukienki. Wreszcie modelki są ubrane i uczesane. Za dziesięć minut się zacznie.
Na zaplecze wchodzi uśmiechnięty Marek.
-
Szukam Ul…i… - dostrzega mnie i staje jak wmurowany. W jego oczach odkrywam
bezbrzeżne zdumienie połączone z podziwem.
Lustruje moją sylwetkę od stóp do głów. To
trochę krępujące i czuję jak moje policzki płoną. Spuszczam głowę, a on
podchodzi do mnie i podnosi mój podbródek. Patrzę mu w oczy, które teraz
przypominają dwie pięciozłotówki. Chyba nigdy nie widziałam ich z tak bliska.
Są piękne, stalowo-szare, kryją dużo ciepła i łagodności.
- Twoje
piękno niemal zwaliło mnie z nóg – mówi cicho. – Dzisiaj będziesz gwiazdą tego
wieczoru. Musimy iść, bo za chwilę pojawi się Ingrid Krüger i nie poradzę sobie
z nią bez ciebie – ujmuje mój łokieć i wyprowadza z zaplecza. Stajemy oboje w
wejściowych drzwiach. Nadchodzą pierwsi goście. To rodzice Marka, a za nimi
jego narzeczona z bratem. Ona obrzuca mnie zdziwionym spojrzeniem. Zbladła, czy
mi się wydaje? Pewnie nie spodziewała się widzieć mnie w takiej odsłonie. Mam
satysfakcję, bo dzięki tej metamorfozie utarłam jej ten dumny, włoski nos, a
najważniejsze, że nie rozczarowałam Marka.
Zaczęło się. Marek wchodzi na wybieg z
mikrofonem i wita wszystkich gości.
Po chwili wywołuje mnie. Staję obok niego i
tłumaczę dokładnie każde jego słowo na angielski i niemiecki. Witam
najważniejszego gościa wieczoru, Ingrid Krüger. To obok niej mam wyznaczone
miejsce, żeby tłumaczyć na bieżąco. Madame Krüger nie jest atrakcyjną kobietą.
Jest bardzo elegancka i odziana w markowe,
drogie rzeczy, ale jej rysy twarzy są zdecydowanie męskie. Taki trochę babo-chłop.
Jednak wydaje się być bardzo miła i życzliwa. Nawet przez chwilę rozmawiamy na
prywatne tematy nie dotyczące pokazu. Już po nim Ingrid mówi, że jest pod
ogromnym wrażeniem geniuszu naszego projektanta. On sam rozpływa się słysząc
tyle pochwał. Siedzimy przy dużym, okrągłym stole, a ja ciągle tłumaczę. W
pewnym momencie Niemka zwraca się do Marka mówiąc mu, że ma bardzo kompetentną
asystentkę i do tego bardzo piękną. Widzę jak Paulina Febo zaciska szczęki, bo
słowa Ingrid przeczą wszystkiemu, co do tej pory o mnie myślała. Kolejny raz
się rumienię, ale tłumaczę słowo w słowo. Mówię Ingrid, że nie jestem
asystentką Marka, tylko sekretarką. Pochyla się w moim kierunku i szepta mi do
ucha.
- To
poważne niedopatrzenie Ursula. Sekretarką może być byle kto, a ty jesteś
wybitna.
Mile łaskoczą moje ego te słowa. Uśmiecham się
do niej wdzięcznie dziękując jej za nie.
Zaczyna się część rozrywkowa i ludzie wychodzą
na parkiet. Marek tańczy z Pauliną, Krzysztof poprosił Ingrid.
Mnie porywa do tańca Oscar, jej asystent. Jest
gejem, ale to przecież w niczym nie przeszkadza, bo przy okazji naprawdę fajnym
facetem. Po trzecim wspólnym tańcu siadam przy stole na swoim miejscu. Teraz
Ingrid tańczy z Markiem, a jego narzeczona z bratem. Czuję ukłucie w sercu, bo
Paulina wygląda naprawdę pięknie i wizualnie bardzo pasują z Markiem. Oboje
wysocy, smukli, przyciągają spojrzenia. Gdyby ona nie była jeszcze tak wyniosła
i miała w sobie nieco pokory… Wzdycham. Ta wyniosłość i duma sprawiają, że
ludzie traktują ją z dystansem. W dodatku kompletnie nie ma poczucia humoru,
nie rozumie dowcipów, niuansów i obraża się o byle co. Nie wiem, co Marka w
niej pociąga. Są jak woda i ogień, w dodatku bez przerwy w opozycji i nie
potrafią się dogadać. Czuję w kościach, że z tej mąki to chleba nie będzie.
Poczułam dłoń na swoim ramieniu i podnoszę
głowę. To Marek stoi przede mną i prosi o taniec. Nie odmawiam. To wspaniale
móc chociaż na chwilę utonąć w jego ramionach. Przytula policzek do mojej
skroni i wciąga zapach moich włosów. Niech ten taniec nigdy się nie kończy.
Chcę tak trwać i trwać.
Widzę jak Paulina zezuje w naszą stronę. Bez
wątpienia jest zazdrosna i już się boję, czy Marek nie będzie miał z mojego
powodu kolejnej awantury. Po dwóch przetańczonych kawałkach odprowadza mnie na
miejsce. Ponownie wracam do roli tłumacza. O północy Ingrid jest zmęczona i
chce wracać do hotelu. Obiecuje wizytę w firmie jutro do południa. Marek jest
uszczęśliwiony podobnie jak Pshemko. Wszyscy żegnają ją z wielką atencją.
Podchodzę do mojego szefa i pytam, czy będę jeszcze potrzebna, bo jeśli nie, to
również chciałabym wrócić do domu. Idzie ze mną na zaplecze, bo tam zostawiłam żakiecik.
Pomaga mi go włożyć i mówi
- Chcę
ci bardzo podziękować Ula za wszystko. Gdyby nie ty, poległbym dzisiaj marnie.
Zapewniam cię, że potrafię się odwdzięczyć, a jutro musimy porozmawiać.
Znowu wypełza mi na twarz ten zdradliwy
rumieniec. Marek patrzy na mnie z zachwytem? Bąkam tylko, że nie musi mi się
odwdzięczać, bo to moja praca i mówię „dobranoc, do poniedziałku”.
Szybkim krokiem ruszam do bramy. Widzę
zniecierpliwionego Maćka co chwilę zerkającego na zegarek.
- Już
jestem Maciuś - wysapuję. – Przepraszam, że musiałeś czekać.
Przyklejam nos do szyby i jeszcze raz
rozpamiętuję ten wieczór. Tańczyłam z Markiem. Przytulał mnie i mówił tyle
miłych rzeczy. Chyba już nigdy nie wyleczę się z Markoholizmu.
Ten dzień był wspaniały, bo Marek postawił się
Paulinie. Stanął po mojej stronie i w konsekwencji wbrew jej oczekiwaniom
sprawił, że byłam obecna na tym pokazie. Oby tylko nie urządziła mu kolejnej
draki z mojego powodu.
Zasypiam ukołysana wspomnieniem o jego silnych
ramionach, szczerym uśmiechu, zniewalającym zapachu jego perfum i jest mi
cudownie błogo i rozkosznie. Tylko ta niepokojąca myśl wkręcająca się jak
wiertło w czaszkę, że on nie jest dla mnie, bo poza życzliwym stosunkiem do
mojej osoby, nie będzie mógł mi nic więcej zaoferować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz