CIERPLIWOŚĆ JEST
CNOTĄ
ROZDZIAŁ 1
Ula Cieplak nigdy nie była
piękna. Przez całe dotychczasowe życie zazdrościła swoim rówieśniczkom talentu,
który objawiał się w robieniu doskonałego makijażu, sposobie ubierania się, czy
układania fryzury. Ona tego nie potrafiła. Pewnie nie było to aż tak bardzo
skomplikowane, ale wymagało poświęcenia tym czynnościom czasu, a ona nie miała
go zupełnie. Od wielu lat była przytłoczona nadmiarem obowiązków. Od kiedy
odeszła mama, to ona ją zastępowała. Musiała zająć się wychowaniem swojej
najmłodszej siostry, która w chwili śmierci ich rodzicielki była niemowlęciem i
dopilnować jedenastoletniego brata. Ich ojciec nie był w tym pomocny. Po
śmierci żony rozkleił się zupełnie i przez pierwsze miesiące żałoby, jego też
musiała niańczyć. W takiej sytuacji ona sama nie mogła pozwolić sobie na
rozpacz. Ulegała jej jedynie w chwilach spędzanych samotnie na cmentarzu, przy
grobie matki. Płakała wtedy rozpaczliwie zadając Bogu jedno pytanie, „dlaczego
im ją zabrał”.
Była w maturalnej klasie i
chociaż nie było dnia, by w szkole nie naśmiewano się z jej wyglądu, starała
się być silna. Nie mogła pozwolić sobie na nowe, modne ubrania, ani na fryzury
najnowszych trendów. Miała długie, koloru świeżo wyłuskanego kasztana włosy,
które związywała w zwykły kucyk, a czoło przyozdabiała zwiniętą w rulon
grzywką. Na nosie tkwiły od wieków ciężkie, ogromne okulary zasłaniające jej
połowę twarzy. Ostatnio doszedł nowy rekwizyt w postaci aparatu
ortodontycznego, bo okazało się, że oprócz wady wzroku, którą miała od dziecka,
była też wada zgryzu. Jej ubrania, to były najczęściej rzeczy stare, lub
przerobione z ubrań mamy. Taki wizerunek budził niechęć wśród ludzi i sprawiał,
że nie miała ani koleżanek, ani kolegów. Była typowym samotnikiem i odludkiem. A
jednak posiadała coś cennego. Coś, co mogło przynieść w przyszłości znaczące
profity. Tym czymś była wielka chęć uczenia się. Była ciągle głodna wiedzy.
Miała prawdziwy talent do przedmiotów ścisłych, szczególnie do matematyki. Była
najlepsza w klasie. Po celująco zdanej maturze bez problemu dostała się na
wymarzoną ekonomię na SGH. Równolegle podjęła drugie studia. Zarządzanie i
Marketing. Było jej ciężko. Ojciec wprawdzie już doszedł do siebie i otrząsnął
się po tej bolesnej stracie, ale jednak to na niej nadal spoczywał obowiązek
zajmowania się niemowlęciem i pilnowanie nauki brata. Jak rok szkolny długi,
chodziła wciąż zmęczona i niedospana, bo przez te liczne, domowe obowiązki na
swoją naukę musiała często poświęcać noce. Wakacje za to były tylko dla niej.
Od kiedy pamięta, zawsze wyjeżdżała nad morze, do Jelitkowa. Tam młodsza
siostra jej matki, Beata, była właścicielką pensjonatu „Mewa”. To po niej
najmłodsza latorośl Cieplaków odziedziczyła swoje imię.
Ona wprawdzie nie jechała
tam, by słodko leniuchować przez dwa miesiące. Bynajmniej. Jechała tam do
pracy. W ten sposób ratowała skromny budżet swojej rodziny. Pomagała ciotce w
prowadzeniu pensjonatu, który w okresie letnim pękał w szwach od nadmiaru
gości. Przyjeżdżali tu chętnie, bo pensjonat położony był bardzo blisko plaży,
co podnosiło jego atrakcyjność. Plusem jej pobytów w Jelitkowie było to, że
miała też sporo czasu tylko dla siebie. Mogła więc skorzystać z plaży, słońca i
morza zupełnie tak samo, jak inni, liczni turyści.
Dzień piętnasty maja na
zawsze zostawił ślad w jej pamięci. Tego dnia wybiegła z gmachu uczelni, jakby
dostała skrzydeł. Obroniła obie prace magisterskie na piątki i w dodatku z
wyróżnieniem. Dostała dyplom i specjalne podziękowanie od rektora Wydziału
Ekonomii. Zarządzanie i Marketing zaliczyła dwa dni wcześniej. Radość niemal
rozsadzała jej serce.
- Nareszcie.
Nareszcie jestem wolna. Od września zacznę szukać pracy. Teraz muszę solidnie
odpocząć. Zasłużyłam.
W świetnym nastroju unosząc
się niemal trzy centymetry nad ziemią dojechała do Rysiowa, swojego rodzinnego
miasteczka. Z szerokim uśmiechem na twarzy, który nadal szpecił aparat
ortodontyczny, weszła do domu krzycząc.
- Już jestem!
Z kuchni wybiegła mała Betti
i przywarła do niej obejmując ją w pasie. Podniosła do góry głowę i uśmiechając
się promiennie powiedziała.
- Ulcia, już się nie mogłam ciebie doczekać.
Zdałaś? My wszyscy trzymaliśmy za ciebie kciuki.
Pogładziła dziewczynkę po
długich włosach, przypominających kolorem jej własne.
- Zdałam kochanie i to celująco.
Wzruszony Józef Cieplak
wszedł do przedpokoju i uściskał Ulę.
- Jestem z ciebie taki dumny córcia, taki
dumny – otarł niezgrabnie oczy, w których gromadziły się łzy. Przytuliła twarz
do jego pomarszczonego policzka.
- Dziękuję tatusiu. Jestem taka szczęśliwa.
Przeszli do kuchni i zasiedli
przy stole.
- A gdzie Jasiek? Miał się uczyć? Przecież za
tydzień ma kolejny egzamin.
- Poszedł do Kingi. Mieli powtarzać materiał z
angielskiego – Cieplak nalewał gorącą herbatę do kubków. – A ty Ula, co masz
zamiar teraz robić?
- Pojadę jak zwykle do Jelitkowa, a jak wrócę,
to rozejrzę się za jakąś pracą. Już najwyższy czas wykorzystać to, czego mnie
nauczyli na studiach. Może znajdę coś w banku? Na razie muszę odpocząć i
odreagować ten egzaminacyjny stres. Wyjadę za tydzień, jeśli nie masz nic
przeciwko temu.
- Oczywiście, że nie mam. Ciężko pracowałaś.
Odpoczynek należy ci się, jak mało komu. My poradzimy tu sobie. Jasiek po
maturze też chce wyjechać z kolegami pod namioty, więc zostanę sam z Beatką.
- Dobrze tato. W takim razie jutro zadzwonię
do cioci i umówię się z nią na konkretny dzień.
Dopakowywała ostatnie już
rzeczy do podróżnej torby. Nie było tego zbyt wiele, ale obiecała sobie, że jak
tylko dostanie pierwsze pieniądze od ciotki, to kupi sobie kilka porządnych
sukienek. Zasunęła torbę rozglądając się jeszcze po pokoju. - To chyba wszystko – podniosła bagaż i
ruszyła z nim do przedpokoju. Z kuchni wyłonił się Józef wręczając jej
reklamówkę z kanapkami na drogę i niewielkim termosem z herbatą.
- No kochani, będę się żegnać. Trzymajcie się
i dzwońcie, gdyby się coś działo.
- Będziemy, a ty pozdrów i uściskaj od nas
Beatę i całą rodzinę.
- Pozdrowię. Idziemy Jasiu – zwróciła się do
brata, który już trzymał w dłoniach jej torbę. – Zaraz mamy autobus.
Pociąg nie był przepełniony.
Bez problemu znalazła siedzące miejsce tuż przy oknie. Uchyliła szybę i
pomachała bratu na pożegnanie.
- Trzymaj się Jasiek i pomagaj tacie.
- Nie martw się i jedź spokojnie – odkrzyknął,
bo właśnie pociąg ruszył.
Zamknęła okno i rozsiadła się
wygodnie. Czekało ją parę ładnych godzin jazdy do Gdańska, skąd miała
przesiadkę do Jelitkowa, ale już komunikacją miejską. Wyciągnęła z torebki
mocno sfatygowaną książkę. „Rozważna i romantyczna”. Czytała ją już chyba ze
sto razy, ale za każdym razem jednakowo się wzruszała i przeżywała miłosne
uniesienia wraz z bohaterkami powieści. Ona sama też chyba taka była. Rozważna
na pewno. Jeśli miała jakiś problem zawsze analizowała go dziesięć razy zanim
podjęła decyzję. Romantyczna była pewnie też. Wprawdzie do tej pory jej serce
nie zabiło do nikogo mocniej, ale marzyła odkąd pamięta o pięknej, spełnionej
miłości takiej, jaka zdarza się tylko w bajkach. Zdawała sobie sprawę, że nigdy
może takiej nie doświadczyć. Była brzydka, wręcz pokraczna w tych starych,
niemodnych ciuchach. Kto by zechciał pokochać kogoś takiego jak ona? Chyba
tylko desperat. Jak do tej pory, to nawet desperaci omijali ją szerokim łukiem.
Westchnęła ciężko. – Prawdziwa miłość to
chyba nie dla mnie. Ona nigdy się nie spełni, a ja będę tylko o niej marzyć do
końca swoich dni.
Stanęła przed budynkiem
pensjonatu i uśmiechnęła się szeroko. – Zrobili
nową elewację. Ładna. Od razu wygląda lepiej – otworzyła drzwi i stanęła w
dość dużym holu, na środku którego królowała recepcja. Podeszła do niej i
przywitała się z drobną brunetką o ciemnej karnacji.
- Dzień dobry Iza.
Brunetka podniosła głowę i
uśmiechnęła się.
- Ula! Przyjechałaś! Twoja ciotka mówiła, że
przyjedziesz lada dzień – uściskały się serdecznie.
- A co tutaj? Dużo gości?
- Na razie nie, ale od pierwszego czerwca
zacznie się nalot. Zapowiedzieli się jacyś ważni goście z Warszawy. Dwa
najlepsze i najdroższe apartamenty zarezerwowali. Będą też stali bywalcy.
Bierzesz ten sam pokój, co zwykle?
- Chyba tak, ale zapytam jeszcze cioci. Ona
jest u siebie?
- Jest. Ciągle ślęczy nad rachunkami. Dobrze,
że przyjechałaś, to odciążysz ją trochę.
- Pewnie, zrobię to chętnie. Wiesz, jak lubię
cyferki. To może ja pójdę do niej. Będziemy miały jeszcze mnóstwo czasu żeby
pogadać. Torbę zostawię. Nie będę jej nosić i tak muszę przyjść po klucz.
Postawiła bagaż na ziemi za
recepcyjną ladą i poszła w głąb korytarza. Cicho uchyliła drzwi na jego końcu i
wsunęła w nie głowę. Przy niewielkim biurku zawalonym stosem papierów siedziała
z pochyloną głową kobieta w wieku około czterdziestu pięciu lat. Ula
uśmiechnęła się na ten widok.
- Dzień dobry ciociu – powiedziała półgłosem
nie chcąc jej wystraszyć.
Kobieta oderwała się od
dokumentów i zerwała od biurka.
- Ula kochana, nareszcie jesteś. Nawet nie
wiesz, jak bardzo potrzebuję twojej pomocy – wyściskała mocno siostrzenicę. –
Dobrą miałaś podróż? Co u was? Opowiadaj – podsunęła jej krzesło.
- Najpierw przekazuję ci pozdrowienia od taty
i dzieciaków. Muszę ci się też pochwalić, że obroniłam się z obu kierunków i
już jestem magistrem ekonomii i zarządzania. Jeśli nie masz nic przeciwko temu,
to chciałabym popracować u ciebie przynajmniej do połowy sierpnia. Potem muszę
wrócić i zacząć szukać pracy u siebie. Muszę też trochę odpocząć.
- Z tym nie będzie problemu. Gratuluję pani
magister. Jeśli przysiądziesz ze mną od jutra przy tych rachunkach, to na pewno
wygospodarujesz kilka wolnych dni dla siebie. Dla ciebie to pestka, a ja ślęczę
nad nimi nawet po nocach. Już tego nie ogarniam. Pomożesz?
- Oczywiście. Po to tu jestem. Powiedz mi
tylko, czy mogę wziąć ten sam pokój, co zwykle.
- Jak najbardziej. Przygotowałam go, więc
spokojnie możesz się rozpakować. Za dwie godzinki będzie kolacja, to spotkamy
się w jadalni. Będzie już wujek, a i Igor wróci pewnie. Zaliczył drugi rok i ma
teraz labę. Po całych dniach włóczy się gdzieś z kumplami i tylko wieczorem
można go spotkać.
- Chętnie znowu ich zobaczę. Stęskniłam się za
wami. Teraz jednak pójdę się rozpakować i może zrobię sobie mały spacer przed
kolacją, a od jutra pomogę przy tych fakturach.
Poukładała w szafie swoje
rzeczy, zabrała ciepły sweter i wyszła z hotelu. Ochłodziło się trochę. Na
plaży nie było zbyt wielu spacerowiczów. Stanęła nad brzegiem morza splatając
dłonie na piersiach. Mocno wciągnęła ożywcze, morskie powietrze do płuc.
Uwielbiała ten zapach świeżej, morskiej bryzy i ten widok. Mogłaby tak stać i
bez końca gapić się w horyzont i w morskie fale. To ją uspokajało i wyciszało
myśli. Przeszła kawałek wzdłuż morskiego brzegu i zawróciła po swoich śladach.
Przed drzwiami do jadalni natknęła się na wujka Leszka i Igora. Utonęła w ich
objęciach.
- Stęskniłam się za wami – powiedziała.
- My za tobą też kruszynko – Wujek uśmiechnął
się do niej z sympatią. – Beata już bardzo narzekała, że jeśli nie
przyjedziesz, to utonie w tych papierzyskach.
- Nie utonie. Od jutra ja przejmuję stery i
szybko wyprowadzę wszystko na prostą.
- Chodźcie, głodny jestem – Igor niecierpliwie
przebierał nogami. Był wysoki i szczupły. Jego rodzice ciągle nie mogli wyjść z
podziwu, gdzie on mieści te gigantyczne ilości jedzenia, które pochłaniał każdego
dnia. On sam twierdził, że wszystko idzie na jego wzrost.
Weszli do jadalni i usiedli
przy stoliku ukrytym w kącie sali. Był przeznaczony wyłącznie dla właścicieli
pensjonatu. Po chwili zaczęli schodzić się nieliczni jeszcze goście. Dołączyła
do nich też Beata.
Konsumowali cicho gawędząc o
swoich rodzinach. Proszowscy już od dwudziestu pięciu lat prowadzili ten
pensjonat. Na początku było ciężko, ale z czasem przywykli. Rozbudowali go i
unowocześnili, by ich goście czuli się u nich, jak w domu. Pozyskali
znakomitego kucharza, który nie szczędził starań, by dania wychodzące spod jego
ręki były smaczne i perfekcyjne. Ulę traktowali jak córkę, której nigdy nie
mieli. Szczególnie Beata, bo widziała w niej ogromne podobieństwo do jej
zmarłej zbyt wcześnie siostry. Ula miała jej charakter. Spokojna, dobra,
wyrozumiała i przy tym mądra doświadczeniami życiowymi, których przecież nie
szczędził jej los. Igor był jej jedynym dzieckiem i kochała go nad życie.
Jednak, co chłopak, to chłopak. W skrytości ducha żałowała, że nie zdecydowała
się na drugie dziecko. Może miałaby córkę taką jak Ula?
Po kolacji Ula poszła do
swojego pokoju. Z przyjemnością weszła pod prysznic by zmyć z siebie trudy
wielogodzinnej podróży. Nastawiła budzik w komórce na godzinę siódmą i otuliwszy
się kołdrą niemal natychmiast zasnęła.
Punktualnie o ósmej, po
samotnym śniadaniu stawiła się w biurze u ciotki. Po chwili zjawiła się i ona
sama by przekazać Uli bieżące sprawy. Podała jej stos faktur i z prośbą w
oczach spytała.
- Powprowadzasz to do komputera? Ja już nie
daję rady. Potem trzeba je porozdzielać zgodnie z asortymentem i podliczyć. –
Ula uśmiechnęła się.
- Nie martw się ciociu. Zrobię wszystko jak
trzeba, a ty zajmij się czymś innym. Poradzę sobie.
- Dobrze kochanie. W takim razie zostawiam
cię. Na półkach znajdziesz odpowiednie segregatory. Jak skończysz, to powpinaj
chronologicznie te papierzyska.
Zabrała się do pracy. Świat
cyferek pochłonął ją całkowicie. Było już dobrze po piętnastej, gdy
wyprostowała się na krześle odrywając od komputera zmęczony wzrok. Przeciągnęła
się. Usłyszała, jak zaburczało jej w brzuchu. – Pójdę coś zjeść. Jak wrócę, to powkładam na miejsce te faktury.
Weszła na zaplecze kuchni i
przywitała się ze Stefanem, głównym kucharzem, prosząc go o jakąś zupę. Ucieszył
się na jej widok. Znał ją przecież i lubił od tak dawna.
- Idź Ula i usiądź przy stole. Ja osobiście
przyniosę ci obiad. Podam ci coś smacznego. Powinnaś się trochę podtuczyć, bo
jesteś bardzo szczupła. – Roześmiała się.
- Nic z tego Stefan. Ja mam chyba za ciasną
skórę. Ale zjem wszystko, co podasz, bo głodna jestem. Tylko nie serwuj mi ryb.
Wiesz, że jestem na nie uczulona.
- Pamiętam maleńka i nic takiego nie podam.
Zupa ogórkowa i kluski z
mięsem zaspokoiły jej głód. Zrobiła sobie jeszcze kawę i z gorącym kubkiem
wróciła do pracy. Kiedy o godzinie siedemnastej weszła do biura Beata, wszystko
było już zrobione.
- Naprawdę wszystko wyprowadziłaś? Wierzyć się
nie chce. Ja biedziłabym się nad tym kolejny tydzień. Dziękuję kochanie. Jutro
nie masz nic do roboty. W zamian za to przejdziesz się na targowisko i kupisz
sobie jakieś ładne sukienki. Tam jest tanio, ale naprawdę można dostać coś
ładnego za niewielkie pieniądze. Ja niestety nie będę mogła z tobą pójść. Od
poniedziałku zaczyna się nowy turnus. Musimy z Leszkiem zrobić zaopatrzenie i
przygotować pościel na zmianę. Masz tu trochę pieniędzy – wyjęła z portfela
zwitek banknotów – i wydaj je dobrze.
Ula chciała zaprotestować.
Widząc to Beata rzekła
- Nie protestuj. To taki rodzaj zaliczki na
poczet wypłaty. Potrzebujesz nowych ciuchów i nie zaprzeczaj, bo przecież
widzę. Okulary też mogłabyś zmienić. Te są okropne. Jak dostaniesz wypłatę, to
pomyśl o tym, dobrze?
- Dobrze ciociu i bardzo ci dziękuję – podeszła
do niej i mocno ją uściskała.
Następnego dnia rzeczywiście
poszła na targ. Długo chodziła od straganu do straganu, ale w końcu wybrała
dwie letnie sukienki. Obie w drobne kwiatuszki. Jedna w niebieskie a druga w
kolorze wrzosu. Kupiła też trochę bielizny, strój do opalania i plażowe klapki.
Wróciła zadowolona, bo jak się okazało nie wydała wszystkich pieniędzy i
przynajmniej jedną trzecią ich zaoszczędziła. Pokazała wieczorem ciotce swoje
zakupy. Ta pochwaliła ją za trafny dobór sukienek.
- Będzie ci w nich ładnie. Pasują kolorem do
twoich oczu. Ten kostium też ładny, błękitny. Chyba lubisz ten kolor?
- Chyba tak. Zawsze wybieram coś niebieskiego.
Może to już jakieś skrzywienie? – zachichotała.
- Jeśli nawet, to pozytywne, bo ładnie ci w
tym kolorze.
Od poniedziałku zaczął się
prawdziwy młyn. Od samego rana zaczęli napływać goście. Był początek kolejnego
dwutygodniowego turnusu. Ula stała wraz z Izą za ladą recepcji i pomagała w
rejestrowaniu i wydawaniu kluczy. Nawet Igor był zaangażowany i wnosił
wczasowiczom bagaże do pokoi. Nie zachwycał go ten rodzaj pracy, ale duża ilość
napiwków, jakie dostawał, skutecznie rekompensowała tę niedogodność.
Koło południa obie miały
dość, ale nie był to koniec ich pracy na dzisiaj. Do hotelowego holu weszły
cztery osoby. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Ubrani byli bardzo elegancko.
Wyglądali, jak dwa małżeństwa, z tym, że jedno było już w starszym wieku.
Drugie bardzo młode. Ona piękna, wysoka, czarnowłosa, on niesamowicie
przystojny z burzą kruczoczarnych, gęstych, sterczących włosów i o niezwykle
urodziwej twarzy. Podszedł do recepcji i przywitał się z dziewczynami.
- Dzień dobry paniom. Nazywam się Marek
Dobrzański. Jakiś czas temu rezerwowałem tu dwa niezależne apartamenty.
Iza przebiegła wzrokiem po
leżącej przed nią księdze gości.
- Tak istotnie. Wszystko się zgadza. Poproszę
o państwa dowody. Zarejestruję państwa i zaraz podam klucze.
Wrócił po chwili niosąc
dokumenty i podał je Izie. Szybko spisała dane.
- Ula podaj panu klucze. Pokoje siedemnaście i
osiemnaście.
Sięgnęła po nie do gabloty i
podała mu je. Ich dłonie otarły się o siebie. Zadrżała pod wpływem tego dotyku
i spojrzała mu w oczy. To były najpiękniejsze oczy, jakie do tej pory widziała
w życiu. Duże, stalowo-szare, okolone długimi rzęsami. Uśmiechnął się do niej
ukazując w całej krasie garnitur śnieżno-białych, równych zębów a w policzkach
cudowne, słodkie dołeczki, jak u dziecka. Nieśmiało odwzajemniła uśmiech.
- Bardzo proszę. Pierwsze piętro. Igor
zaprowadzi państwa – wskazała na kuzyna. – Życzymy państwu miłego pobytu. O
godzinie trzynastej podajemy obiad, więc serdecznie zapraszamy.
- Dziękuję, już nam się tu podoba i nasz pobyt
na pewno będzie udany. – Słuchała jak zaczarowana jego głosu. Tembr był taki
miły dla ucha i kojący.
Igor zabrał część ich bagaży,
resztę wziął Dobrzański. Obładowani ruszyli na górę a za nim pociągnęła reszta
towarzystwa. Kiedy znikli z holu Ula opamiętała się.
- Matko Boska, Iza! Widziałaś tego faceta? W
życiu nie widziałam przystojniejszego.
- No co ty Ula? Facet, jak facet. Mało to
przystojnych na świecie? Dla mnie mój Tomek jest ideałem i nie rozglądam się z
innymi. A twój facet?
- Iza, jaki facet, ja nie mam żadnego faceta.
Zresztą, który by mnie chciał. Z takim wyglądem?
- Ula. Wygląd zawsze można zmienić.
- Pewnie, że można. Trzeba mieć tylko na to
środki, a ja ich nie mam. Może kiedyś? – westchnęła.
Półtorej godziny później
weszła do jadalni i usiadła przy swoim stoliku. Już wchodząc zauważyła całą
czwórkę nowoprzybyłych, siedzącą i konsumującą przy jednym ze stolików. Jej też
przyniesiono obiad. Pochylając się nad talerzem obserwowała ukradkiem młodego
Dobrzańskiego. Według jej własnych kryteriów był uosobieniem męskiego piękna. –
Ta młoda kobieta, to pewnie jego żona.
Dziwna jakaś. Wygląda, jakby ciągle była naburmuszona i zła o coś. Nawet się
nie uśmiechnie - przeniosła wzrok z powrotem na Dobrzańskiego i zauważyła,
że uśmiecha się do niej. Zmieszała się nieco, jakby przyłapano ją na gorącym
uczynku. Jej twarz przybrała barwę buraczka, ale odwzajemniła nieśmiało
uśmiech.
Zasypiała z jego obrazem
przed oczami. Zrobił na niej duże wrażenie. – Pewnie jest miły i sympatyczny. Ma takie piękne oczy i ciepły głos.
Pomarz sobie Cieplak. On jest poza zasięgiem. Przede wszystkim jest już zajęty,
a nawet gdyby nie był, to i tak nie zwróci uwagi na kogoś takiego, jak ty.
ROZDZIAŁ 2
Cała
obsługa pensjonatu urabiała się po łokcie. Hotel pękał w szwach a goście też
mieli swoje wymagania. Ula wyprowadziwszy księgowość na prostą, już na bieżąco
załatwiała sprawy faktur. Nie było ich mało, ale też nie tak dużo, by nie mogła
poradzić sobie z nimi w ciągu trzech czy czterech godzin. Zaprowadziła idealny
porządek w dokumentach, za co Beata była jej ogromnie wdzięczna i chwaliła ją
na każdym kroku. Dzięki temu porządkowi Ula miała sporo czasu na własne
przyjemności. Zdążyła się nawet trochę opalić i jej skóra nie porażała już oczu
intensywną bielą. Często zaglądała na zaplecze kuchni. Stefan odgrażał się, że
ją trochę podtuczy i podszedł do zadania bardzo ambicjonalnie. Ciągle szykował
dla niej jakieś wysokokaloryczne smakołyki, ale efekt był, jak dotąd, mizerny.
Chyba faktycznie miała ciasną skórę i całkowity brak tendencji do tycia.
Dzisiaj
też tu była. Przysiadła się do stolika pracowników. Znała ich wszystkich, bo
niemal wszyscy pracowali tu od lat.
- A słyszałyście, co znowu wymyśliła ta dama z
apartamentu? – zapytała Kasia, jedna z dziewczyn obsługujących pokoje. –
Wyobraźcie sobie, że zażądała codziennej zmiany pościeli. Nie wiem, co oni tam
wyprawiają, ale to chyba już lekka przesada. Przecież i tak zmieniamy co
tydzień. Pani Beata jednak kazała mi to robić, bo nie chce zrażać klientów i to
w dodatku tak obrzydliwie bogatych. Ta kobieta jest naprawdę dziwna i ciągle ma
jakieś cudaczne wymagania, jak jakaś udzielna księżna. Ja jeszcze od niej nigdy
nie usłyszałam słowa „dziękuję”. Czy wiecie, że któregoś dnia zażyczyła sobie
płatków róż do kąpieli, bo ponoć ma bardzo delikatne ciało? Latałam po całym
mieście za tymi płatkami.
- Nie dziw się – odezwała się Zuzanna, starsza
pokojówka. - Pieniądze potrafią zepsuć charakter człowieka. Ją zepsuły na
pewno. Obserwowałam ją. Jest bardzo zarozumiała i wyniosła, a nas traktuje, jak
powietrze. Może i jest bogata, ale na pewno nie dobrze wychowana i jeszcze te
jej wielkopańskie maniery.
- Za to ten jej mąż, czy narzeczony jest
bardzo miły. Nigdy nie podnosi głosu i zawsze mnie za nią przeprasza – podsumowała
Kasia. – Ciekawa para, nie sądzicie? Jak on z nią wytrzymuje? – pokręciła
głową.
- A wiecie, że ci starsi, co mają apartament
obok, to rodzice tego młodego? Też, podobnie jak on, są bardzo mili i
sympatyczni – ponownie odezwała się Zuzanna. – Za każdym razem, jak przychodzę
im zmienić ręczniki, dziękują mi, a starszy pan wciska mi suty napiwek.
Ula
z ciekawością chłonęła te nowiny. - Jednak
miałam rację. On jest miły i sympatyczny. Robi dobre wrażenie. Opinia dziewczyn
o jego kobiecie jest podobna do mojej. Mimo, że piękna, nie wzbudza sympatii.
Dziwne, jak ludzie się dobierają. Oni przecież w ogóle do siebie nie pasują.
Na
zaplecze wszedł Stefan i omiótł wzrokiem dziewczyny. Zauważył Ulę i z szerokim
uśmiechem podszedł do niej stawiając przed nią pucharek z budyniem oblanym
gęstym, wiśniowym sokiem.
- Wcinaj chudzielcu – zachichotał. Spojrzała
na niego krytycznie.
- Stefan, ty naprawdę chcesz doprowadzić do
tego, że jak będę stąd wyjeżdżać, to nie uniosę się na własnych nogach.
- Nie będzie tak źle. Nadal wyglądasz tak
samo, ani grama nie przytyłaś – dodał strapiony. Roześmiała się.
- Bardzo Ci dziękuję, że tak o mnie dbasz, a
budyń z wielką chęcią zjem – podniosła się od stolika, zabierając pucharek. -
Lecę do biura. Trzymajcie się dziewczyny i nie pozwólcie się gościom
terroryzować.
Zanim
tam dotarła postanowiła zjeść deser na zewnątrz. Wyszła przed hotel i usiadła
przy jednym ze stolików osłoniętym wielkim parasolem. Pogoda była piękna i
zachęcała do kąpieli słonecznych. Wielu z nich korzystało wylegując się na
plażowych leżakach. W pewnym momencie zauważyła tych bogatych gości z
apartamentów. Starsi odpoczywali pod parasolem dającym cień, a młoda kobieta
korzystała ze słońca. Właśnie podbiegł do niej ociekający wodą Dobrzański i z
chichotem prysnął na nią kroplami spływającymi z jego dłoni. Wrzasnęła jak
opętana.
- Czyś ty zgłupiał do reszty? Co ty
wyprawiasz?
- Kochanie wyluzuj trochę. Jesteśmy na
wczasach.
- Wyluzuj? Co to za koszmarne słownictwo!
Zachowujesz się, jak prostak i cham!
- A ty, jak księżniczka na ziarnku grochu.
Może byś spuściła nieco z tego wyniosłego tonu i zaczęła się zachowywać
wreszcie normalnie.
- To według ciebie nie zachowuję się
normalnie?
- Sama odpowiedz sobie na to pytanie – okrył
się ręcznikiem i zaczął wycierać ciało z wody.
- Dzieci, nie kłóćcie się. Taki ładny dzień – odezwała
się starsza kobieta. Młoda podniosła się z leżaka.
- Ja mam dość tego dnia. Wracam do pokoju – zawiązała
na biodrach pareo i z zadartym do góry nosem, obrażona śmiertelnie,
pomaszerowała w kierunku hotelu.
Ula
potrząsnęła głową. – Ta kobieta nie ma
chyba piątej klepki. Co ona od niego chce? Robić awanturę o to, że popryskał ją
odrobiną wody? To jakieś chore – przyglądała się mężczyźnie, który kończył
właśnie wycierać ciało. – Ależ jest
piękny. Szczupły, ale widać, że wysportowany. Jak na mężczyznę ma bardzo
zgrabne nogi. Prawdziwe ciacho – westchnęła i z żalem podniosła się od
stolika. Musiała wracać do pracy.
- Ulka! Ulka! Słyszałaś? – podekscytowana Iza
zatrzymała ją, kiedy chciała wyjść z hotelu na swój przedwieczorny spacer.
- O czym?
- Ty wiesz, jaka była awantura przed
półgodziną w apartamencie tych młodych? Cały hotel ich słyszał, a właściwie to
ją. Darła się na niego, jak opętana.
- No coś słyszałam, ale myślałam, że to na
zewnątrz.
- Ta baba jest nienormalna. Cały personel ma
jej dość, a teraz jeszcze te awantury.
- Nie powinni się tak zachowywać. Nie są tu
przecież sami. To naprawdę wstyd. Dobra. Ja idę na spacer. Muszę trochę
odetchnąć od cyferek. Wrócę na kolację. Na razie.
Wyszła
z hotelu i z przyjemnością zanurzyła palce stóp w ciepłym jeszcze piasku.
Trzymając klapki w dłoni podeszła do brzegu pozwalając falom obmyć swoje nogi.
Jak na czerwiec, morze było już dość ciepłe. To dzięki tej upalnej pogodzie
każdego dnia, która o tej porze roku nie zdarzała się zbyt często. Minęła
stoliki z parasolami i usiadła na piasku kilkanaście metrów dalej, zwyczajowo
obserwując horyzont. Morze było spokojne. Fale leniwie odbijały się od brzegu
szumiąc cicho i pieszcząc tym szumem uszy. Ludzi też było niewielu. Zaledwie
kilku spacerowało po plaży. Reszta korzystała pewnie z atrakcji oferowanych
przez miasteczko. Przymknęła oczy. Lekki wiaterek muskał jej policzki. Było jej
tak dobrze. Turnus był na półmetku. Goście zadowoleni, bo i pogoda dopisała i
kuchnia była znakomita. No może jednak nie wszyscy. Ta kobieta z apartamentu na
pewno nie była zadowolona, ale to chyba taki typ człowieka, który nigdy nie
jest zadowolony do końca. Prawdziwa malkontentka. Lubi narzekać tylko dla samej
chęci narzekania i robienia z siebie pępka świata. Skąd się biorą tacy ludzie?
Na szczęście za tydzień wyjadą i personel odetchnie od niej. Było jej żal
dziewczyn, które musiały się użerać z kaprysami tej wydry. Odwróciła się nagle,
bo dostrzegła z boku jakiś ruch. Zobaczyła mężczyznę w samych kąpielówkach
biegnącego energicznie w kierunku morza. Rozpoznała go. - To ten Dobrzański. Pewnie musi ostudzić emocje po awanturze.
Patrzyła
jeszcze przez chwilę, jak wpada z rozpostartymi ramionami wprost do wody i
odpływa od brzegu. Ściągnęła z twarzy okulary i ponownie przymknęła oczy. Nie
wiedziała, jak długo siedziała zatopiona we własnych myślach. Oderwał ją od
nich stłumiony krzyk.
- Ra… ra… ratunku!
Usiadła
sztywno i wsłuchała się w ciszę. Znowu dobiegło do niej to wołanie. Już
wiedziała. Oprócz kąpiącego się Dobrzańskiego, w wodzie nie było nikogo z
letników. Pośpiesznie ściągnęła sukienkę i bez namysłu, ile miała sił w nogach,
puściła się w kierunku wołającego o pomoc głosu. Jak to dobrze, że miała na
sobie kostium. Rzuciła się do wody rozbijając ją nerwowo ramionami. Po
kilkudziesięciu metrach zauważyła jego głowę chowającą się co chwilę pod wodą. Wreszcie
dopłynęła. Machał gorączkowo rękami usiłując utrzymać się na powierzchni. Nie
potrafił już wydobyć z siebie głosu. Zbyt dużo połknął morskiej wody. Wyraźnie
tracił siły. Podpłynęła bliżej i złapała go od tyłu za ramiona starając się unieść
jego głowę jak najwyżej.
- Spokojnie, spokojnie. Spróbuj oddychać i nie
szamocz się.
Jednak
on jej już nie słyszał. Był bezwładny i najwyraźniej stracił przytomność. Wolno
holowała go do brzegu, na którym dostrzegła gromadzący się tłumek gapiów. Ktoś
litościwie pomógł jej wynieść go na plażę.
- Niech ktoś zadzwoni po pogotowie – wyjąkała
trzęsąc się z zimna. Przyklękła przy Dobrzańskim i zaczęła mu robić sztuczne
oddychanie. Teraz dziękowała sobie za przezorność, że zdecydowała się na kurs
pierwszej pomocy. Rytmicznie uciskała mu klatkę piersiową w przerwach wdmuchując
mu w usta powietrze.
Nagle
ktoś przerwał jej tę czynność brutalnie szarpiąc ją za ramię i odrywając od
potencjalnego topielca.
- Co pani robi?! Czy pani zwariowała? Kim pani
jest?
Spojrzała
w górę i zobaczyła wściekłą twarz kobiety z apartamentu.
- Usiłuję uratować życie pani mężowi. Jest
nieprzytomny. Omal się nie utopił.
- Ratuje mu pani życie całując go? – wysyczała
ironicznie.
- Robię mu sztuczne oddychanie. Jeśli nie
nabierze za chwilę powierza w płuca, zostanie pani wdową. Chyba, że sama pani
potrafi to zrobić, to bardzo proszę.
Po
tłumku gapiów przeszedł pomruk. Wreszcie odezwał się jakiś młody człowiek.
- Odsuń się głupia babo i pozwól uratować
człowiekowi życie – mówiąc to odsunął kobietę z dala od Dobrzańskiego. Ula
powróciła do czynności. Nadal uciskała jego klatkę piersiową. Zakrztusił się
wypluwając z siebie strumień wody. Błyskawicznie przekręciła go na bok, by się
nią nie zadławił. Wziął pierwszy spazmatyczny oddech w dalszym ciągu krztusząc
się i dusząc.
Nadjechała
karetka, z której w pośpiechu wysiadł lekarz i pielęgniarz. Podbiegli do Marka.
Lekarz osłuchał go i po chwili uśmiechnął się.
- Chciał się pan utopić? – Dobrzański oddychał
ciężko, a oczy wychodziły mu niemal z orbit.
- Może tak byłoby lepiej – wyszeptał.
- Panie doktorze, – odezwał się młodzieniec,
który tak skutecznie odsunął brunetkę od Uli – to ta pani go uratowała –
wskazał na Cieplakównę. - Gdyby nie zrobiła mu sztucznego oddychania pewnie by
się nie ocknął.
Lekarz
z zaciekawieniem przyjrzał się Uli.
- Ma pan rację. Nie zdążylibyśmy, gdyby ta
pani nie zareagowała tak szybko – popatrzył na Dobrzańskiego. – Właśnie
zaciągnął pan dług wdzięczności i to niebagatelny. Jak się pan czuje?
- Już lepiej. Mogę oddychać – spojrzał na Ulę.
Nie wyglądała najpiękniej. Mokre włosy przylgnęły do jej twarzy i gołych
ramion. Sama wyglądała teraz, jak topielica. - Bardzo pani dziękuję. Złapał
mnie skurcz tak silny, że nie mogłem utrzymać się na powierzchni. Gdyby nie
pani, utonąłbym.
- Nie ma za co. Cieszę się, że mogłam pomóc.
Przepychając
się przez tłum dopadła do Marka kobieta, którą młodzieniaszek odciągnął
wcześniej.
- Marco… Marco… nic ci nie jest? – objęła
ramionami jego szyję usiłując go pocałować. Odsunął się od niej i strącił z
siebie jej ręce.
- Paulina, nie dotykaj mnie – wycedził przez
zęby. – To wszystko twoja wina. Gdyby nie ty, ta przykra sytuacja nigdy nie
miałaby miejsca.
- Ale Marco…
- Odejdź i daj mi wreszcie spokój.
Podniósł
się. Chwiał się mocno, ale stojący obok lekarz podtrzymał go.
- Odprowadzę pana do hotelu.
- Dziękuję doktorze, ale nie trzeba. Tam przy
stoliku zostawiłem swój szlafrok. Proszę mnie podprowadzić tylko tam. Usiądę,
rozgrzeję się trochę i odpocznę. Na pewno poczuję się silniejszy.
- No, jak pan woli. Chodźmy więc.
Tłumek
powoli rozchodził się, komentując po cichu wydarzenia, których był świadkiem i
podziwiając odwagę tej młodej kobiety. Ona sama wróciła po swoje rzeczy.
Naciągnęła sukienkę, która w momencie zwilgotniała od mokrego kostiumu. Włożyła
okulary na nos. Jeszcze dygotała z emocji nie mogąc ich uspokoić. Wolnym
krokiem powlokła się do swojego pokoju. Przebrana w suche rzeczy poszła do
kuchni po gorącą herbatę. Ona też musiała się rozgrzać.
Następnego
dnia cały pensjonat huczał od najnowszych wieści. Już wszyscy wiedzieli, że ta
skromna i mało atrakcyjna dziewczyna uratowała życie facetowi z apartamentu.
Przy śniadaniu oczy wszystkich gości skierowane były na Paulinę i patrzyły na
nią pogardliwie. Ona sama nie śmiała podnieść głowy. Skubała w milczeniu
kawałki bułki, których i tak nie była w stanie przełknąć. Rodzice Marka również
wiedzieli, jak zakończyła się wczorajsza awantura. Oni też ją słyszeli.
Niewiele brakowało, a ich pobyt zakończyłby się żałobą po ich jedynym synu.
Krzysztof Dobrzański podniósł głowę i obrzucił Paulinę smutnym spojrzeniem.
- Wiesz Paulinko, nigdy nie sądziłem, że
dożyję tak nieprzyjemnej sytuacji. Zawsze myśleliśmy z Heleną, że zostaniesz
naszą synową. Zawsze traktowaliśmy cię jak własną córkę. Naprawdę nie rozumiem,
co się z tobą stało przez te ostatnie lata. Nie ma w tobie nic z Pauliny, którą
tak bardzo pokochaliśmy. Ty, kobieta z klasą, jak zawsze to podkreślasz,
nabrałaś cech ulicznej kramarki. Robisz mu bez przerwy karczemne awantury,
które wywołują konsternację i wśród personelu i wśród gości. Wczorajszą
słyszeli wszyscy. Nie wiemy, o co poszło, ale tak dłużej nie może być. Obwiniasz
go o wszystko, nawet o to, że ma swoje zdanie i czasem przeciwstawia się
twojemu. My w swojej naiwności sądziliśmy, że darzycie się uczuciem i stworzycie
zgodne, kochające się małżeństwo. Jednak wczorajszy dzień dolał tylko oliwy do
ognia. My rozmawialiśmy o tym z Heleną i podjęliśmy decyzję. Tego ślubu nie
będzie, choć tak pierwotnie ustaliliśmy z twoimi nieżyjącymi rodzicami.
Zaręczyny były złym pomysłem, choć wiemy, że Marek oświadczył ci się, bo bardzo
na to nalegaliśmy. Nie mieliśmy racji. Przepraszam cię synu, że tak cię
naciskałem. Teraz już wiem, że nie bylibyście ze sobą szczęśliwi.
Marek
siedział wbity w krzesło i nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał przed chwilą z
ust ojca. Podobnie Paulina. Ona pierwsza się opamiętała. Głosem przepełnionym
jadem wypluła z siebie.
- Chcecie wiedzieć, dlaczego się tak
zmieniłam? Chętnie wam opowiem. Wasz niewinny synuś przez te sześć lat zdradzał
mnie niemal każdej nocy. Hulał po warszawskich klubach i szukał przygód na
jedną noc. Morze alkoholu i przygodnie poznane panienki, to jego żywioł. Ja
byłam na ostatnim miejscu w jego rankingu przyjemności. W firmie też miał, co
rusz, jakieś nowe kochanki. Sekretarki, asystentki, modelki. Trudno to wszystko
zliczyć i ogarnąć. Masz rację Krzysztofie. Zaręczyny były poronionym pomysłem.
Nienawidzę waszego syna – ściągnęła z palca duży pierścionek z brylantem i
rzuciła go pogardliwie na stół. – Zaraz się spakuję i wyjeżdżam. Nie zostanę tu
ani dnia dłużej.
Wstała
od stołu i energicznym krokiem z zadartym do góry nosem, dumnie wymaszerowała z
jadalni.
Przy
stoliku zapanowała cisza. Po dłuższej chwili odezwał się Marek.
- Dziękuję ci tato. Nie wiedziałem, jak się
wyplątać z tego związku. To, co powiedziała nie było do końca prawdą. Może nie
uwierzysz, ale to jej braciszek, Alex wmawiał jej najczęściej jakieś moje,
nieistniejące kochanki. Niemal każdego wieczora miałem takie awantury, jak ta
wczorajsza. Prawdą jest, że zdradzałem ją, ale nie zawsze tak było. Zacząłem
dopiero wtedy, gdy po raz pierwszy zarzuciła mi posiadanie kochanki, której
wtedy nie miałem. Przez te wszystkie lata byłem nieszczęśliwy, choć ona
udawała, że między nami wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nie było.
Męczyło mnie to bardzo. Nigdy jej nie kochałem, nie potrafiłbym. To zła,
despotyczna kobieta i bardzo zaborcza. Zrobiła sobie ze mnie podnóżek. Ja byłem
tylko do adorowania, obsypywania jej drogimi prezentami i do pokazywania się z
nią w towarzystwie. Byłem tylko satelitą, który kręci się wokół niej, w jej
mniemaniu najważniejszej osoby na świecie. Nawet nie wiecie, jak mi ulżyło.
Bardzo wam dziękuję, że zrozumieliście. Wczoraj sprawiła, że prawie utonąłem.
Muszę koniecznie podziękować tej dziewczynie, która mnie uratowała. Chyba tu
pracuje, bo widywałem ją często przy posiłkach. Przejdę się do centrum i kupię
bukiet kwiatów. Uratowanie komuś życia, to nie byle co.
- Masz rację synku – Helena pogładziła jego
dłoń. – My też pójdziemy z tobą. Również chcemy jej podziękować, że uchroniła
przed śmiercią nasze jedyne dziecko.
Ula
siedziała z Beatą w biurze. Omawiały kolejną dostawę i kompletowały faktury.
- No to chyba wszystkie. Sporo tego – Ula
uśmiechnęła się do niej.
- Nie jest tak źle. Poradzę sobie. Teraz, gdy
wszystko jest usystematyzowane i wiem, gdzie co jest, dużo prościej i łatwiej
przychodzi dodawanie kolejnych pozycji.
- Jesteś prawdziwym skarbem. Nie chciałabyś
zostać na zawsze?
- Ciociu. Przecież wiesz, jak bardzo mi się tu
podoba. Gdyby było inaczej, nie przyjeżdżałabym przecież. Ale jest jeszcze tata
i dzieciaki. Betti za każdym razem bardzo za mną tęskni, a telefony w
najmniejszym stopniu nie niwelują tej tęsknoty. Tata też nie jest zdrowy, sama
wiesz. Jego serce jest bardzo słabe. Każdego dnia drżę, by nie stało mu się coś
złego. Ja muszę przy nich być, bo nie poradzą sobie beze mnie. Muszę też zacząć
zarabiać. Znasz naszą sytuację. Było nam bardzo ciężko przez te wszystkie lata.
Dopóki tata mógł się podejmować dorywczo jakichś prac, to robił to, ale teraz
już nie daje rady, bo łatwo się męczy. Jasiek sam szuka okazji do zarobku, ale
nie ma ich zbyt wiele.
- Wiem kochanie, wiem. My też staramy się
zarobić jak najwięcej w sezonie i harujemy jak woły. Po sezonie już nie jest
tak kolorowo i musimy się utrzymać przez całą zimę za to, co uda nam się
zarobić latem. Parę miesięcy temu też wyszarpaliśmy się na nową elewację, bo
tamta nie bardzo zachęcała wczasowiczów. Już nie wspomnę o jakichś bieżących
naprawach, czy awariach. Ciągle trzeba trzymać się za kieszeń, choć i tak na
pewno nam jest łatwiej, niż wam.
Tę
rozmowę przerwało ciche pukanie do drzwi i do pokoju wsunęła się Iza.
- Ja bardzo przepraszam, ale przysłano mnie tu
z misją. Ula, pan Dobrzański prosi byś, jeśli oczywiście możesz, przyszła na
taras przed hotelem. Mówi, że ma bardzo ważną sprawę.
Ula
spojrzała zdziwiona na Izę.
- Co on może ode mnie chcieć?
- Może chce ci podziękować za uratowanie
życia?
- Podziękował mi już wczoraj.
- No to sama nie wiem. Pójdziesz?
- No pójdę, chociaż nie wiem zupełnie, o co
chodzi.
Opuściły
pokój. Iza wróciła do recepcji, a Ula wyszła na hotelowy taras. Od razu ich
dostrzegła. Przy jednym ze stolików siedział młody Dobrzański wraz z rodzicami.
Podeszła do nich i nieśmiało odezwała się.
- Dzień dobry państwu, chcieli mnie państwo
widzieć?
Podnieśli
się wszyscy od stolika. Marek zza pleców wyciągnął ogromny bukiet róż.
- Pani Urszulo. Właśnie dowiedzieliśmy się, że
tak pani ma na imię. Jeszcze raz chciałem pani podziękować za uratowanie mi
życia i tym skromnym bukietem wyrazić swoją wdzięczność. Gdyby nie pani, już
byłbym martwy.
- A my przyłączamy się do podziękowań – odezwał
się starszy pan Dobrzański. – Uratowała pani naszego jedynego syna.
Jednocześnie chcemy przeprosić za tę awanturę, którą słyszał wczoraj cały
hotel. To już się więcej nie powtórzy, bo osoba, która ją wywołała, właśnie
opuściła pensjonat i wyjechała.
Marek
podał jej kwiaty. Przyjęła bukiet z jego rąk bardzo zażenowana całą sytuacją.
Świadczyły o tym pokaźne rumieńce, które wykwitły na jej policzkach.
- Bardzo państwu dziękuję, ale naprawdę nie ma
za co dziękować. Cieszę się, że byłam w pobliżu i mogłam szybko zareagować. Dla
pana jednak mam dobrą radę – zwróciła się do Marka. – Jeśli chce pan popływać a
wie, że często łapią pana skurcze, proszę przypiąć agrafkę do kąpielówek. Ona
bardzo przydaje się w takich sytuacjach. Wystarczy się ukłuć w spięty mięsień,
a na pewno pomoże.
Marek
uśmiechnął się.
- Skąd pani to wszystko wie?
- Kiedyś przeszłam kurs ratowniczy i jak widać
okazał się bardzo pomocny.
Marek
uniósł jej dłoń i pocałował. Zadrżała pod wpływem dotyku jego ust.
- Jeszcze raz pani bardzo dziękuję. Czy
zechciałaby pani zjeść dzisiaj w naszym towarzystwie kolację? – zmieszała się.
- Ja bardzo dziękuję za zaproszenie, ale to
chyba nie jest najlepszy pomysł. Ja tu pracuję i naprawdę mam sporo zajęć.
Proszę się nie gniewać i wybaczyć mi. Bardzo dziękuję za ten piękny bukiet.
Pójdę już.
Pożegnała
się z nimi i wróciła do biura. Beata aż jęknęła na widok tych pięknych róż.
- Ale wielki. To w podziękowaniu za uratowanie
życia?
- Tak, ale to już zaczyna być dla mnie
krępujące. Wiesz, że nie lubię takich ostentacyjnych podziękowań. Każdy na moim
miejscu zrobiłby przecież to samo.
- Chyba jednak nie. Całe szczęście, że dobrze
pływasz. Gdyby było inaczej, utopiłby się.
- Ciociu. Nie mówmy już o tym. Mam trochę
roboty i to nią chcę się teraz zająć.
Włożyła
kwiaty do wazonu i postawiła na biurku.
- No dobrze – westchnęła Beata. – W takim
razie nie będę ci przeszkadzać.
Na
hotelowym tarasie po odejściu Uli zapadła cisza. Wszyscy byli pod wrażeniem
skromności tej dziewczyny.
- Tak się zawstydziła, jakby chciała zapaść
się pod ziemię – odezwał się Krzysztof.
- Masz rację, – przytaknęła Helena – ale to o
niej dobrze świadczy. Nie szuka rozgłosu i sprawia wrażenie, jakby chciała
zapomnieć o całym zdarzeniu.
- A wiecie, czego ja się dzisiaj dowiedziałem?
Poszedłem po kwiaty i spotkałem tego chłopaka, który powiedział lekarzowi z
pogotowia, że to ona mnie uratowała. Rozmawialiśmy chwilę i opowiedział mi, że
kiedy ona robiła mi sztuczne oddychanie dopadła ją Paulina, złapała za ramię i
odciągnęła ode mnie. Ja nic nie słyszałem, bo nadal byłem nieprzytomny, ale ona
myślała, że ta Ula całuje się ze mną. Dopiero, jak jej powiedziała, że za
chwilę, jak nie złapię oddechu, to ona zostanie wdową, trochę odpuściła. Ten
chłopak krzyknął wtedy do niej, by pozwoliła Uli robić swoje i nazwał ją głupią
babą. Wyobrażacie sobie, jaki to był afront dla dumnej panny Febo? Pewnie
poczuła się tak, jakby dostała w twarz. Ale nie żal mi jej. Zasłużyła sobie na
takie traktowanie.
- Wiesz synku, nam dopiero niedawno otworzyły
się oczy. Zrozumieliśmy jak bardzo ona ma podły charakter. Nie byłaby dobrą
żoną. Całe szczęście, że to wyszło przed ślubem, a nie po. Teraz wyjechała,
więc przynajmniej reszta tego turnusu przebiegnie spokojnie.
- Po powrocie będziemy chyba musieli sprzedać
dom. Przecież nie mogę z nią dłużej mieszkać. – Krzysztof położył mu dłoń na
ramieniu.
- Nie martw się. Mam znajomego pośrednika.
Jest bardzo operatywny i jestem przekonany, że podejmie się sprzedaży.
- Dzięki tato. Chyba, że ona nie będzie
chciała go sprzedać, to niech zapłaci mi wtedy połowę pieniędzy, które jest
wart. Ja na pewno nie będę w nim mieszkał. Ten dom to takie lodowe piekło. Zero
przytulności, zero intymności. Ma się wrażenie, że śpi się w muzeum. Nie
cierpię tego domu. Kupię jakieś mieszkanie i jak najszybciej wyprowadzę się
stamtąd.
- Kochani – uśmiechnęła się Helena – nie mówmy
już o tym. Mamy wakacje, świetną pogodę, więc cieszmy się tym.
- Masz rację mamo. Będziemy się tym martwić po
powrocie. Chodźmy teraz na spacer. Szkoda marnować taki ładny dzień.
Wstali
od stolika i ruszyli, kierując się w stronę jelitkowskiego parku zdrojowego.
Leżała
w łóżku od nowa rozpamiętując dzisiejszy dzień. Jeszcze nigdy w życiu nie
dostała tak pięknego bukietu kwiatów. Nie uważała, by zrobiła coś szczególnie
wyjątkowego. Nie czuła się bohaterem w żadnej mierze. Ktoś potrzebował pomocy,
a ona była w pobliżu. Przecież w takich sytuacjach nikt nie kalkuluje na zimno
i nie zastanawia się, czy pomóc, czy nie. Robi to spontanicznie pod wpływem
impulsu. On jednak docenił to i okazał wdzięczność. To naprawdę bardzo miłe z
jego strony. Ten pocałunek złożony na jej dłoni… Ma takie miękkie usta,
zmysłowe i te jego śliczne oczy, dobre i ciepłe. Rozmarzyła się. Z takim
mężczyzną mogłaby spędzić resztę swojego życia. W jej oczach jawił się, jako
ideał, człowiek bez wad. Na pewno je miał. Nie znała go przecież w ogóle. Może
nie był jednak taki idealny? Przecież nikt nie jest. Każdy ma swoje za uszami.
Właściwie to bez znaczenia. Turnus za chwilę się skończy. On wyjedzie, a ona
nigdy go już nie zobaczy. Pozostanie tylko w jej pamięci. Szkoda. Szkoda, że
nie ma więcej czasu. Mogliby się, być może lepiej poznać i polubić? Może
pokochać?
– No
Cieplak, teraz to wymyśliłaś. On, taki piękny, nieprzyzwoicie bogaty miałby
pokochać takiego Kopciuszka? To nie bajka, ale realne życie, w którym takie
rzeczy się nie zdarzają. A jednak szkoda…
ROZDZIAŁ 3
Stała
przy oknie i zza firanki obserwowała pakujących do srebrnego Lexusa swoje
bagaże Dobrzańskich. Marek zamknął bagażnik i omiótł wzrokiem okna pensjonatu.
Cofnęła się odruchowo nie chcąc, by ją zauważył. Wyglądał na zawiedzionego.
Pewnie liczył na to, że przyjdzie się z nimi pożegnać. Nie chciała tego robić.
Nie lubiła pożegnań, szczególnie takich, które nie niosły ze sobą nadziei
ponownego spotkania. Pożegnań na zawsze. Poczuła ucisk w sercu. – Żegnaj panie Dobrzański. Jaka szkoda, że nie
mogliśmy się poznać lepiej.
Z
nosem przyklejonym do szyby obserwowała oddalający się coraz bardziej srebrny
samochód do momentu, aż zniknął za zakrętem. Westchnęła ciężko i wróciła do
przerwanej pracy. Jednak nie mogła się dzisiaj skupić. Jej myśli wciąż krążyły
wokół tego nieprzeciętnego mężczyzny. Wiedziała, że w jej sercu pozostawił na
zawsze trwały ślad, jak wytrawiony kwasem. Pewnie minie sporo czasu nim będzie
mogła o nim zapomnieć. Czy on będzie ją pamiętał? Może tak… Może czasem
przypomni sobie, że był kiedyś taki ktoś, kto uratował mu życie…
Dotknęła
dłonią policzka. Był mokry. Nie rozumiała tych emocji, które zdominowały jej
serce i wywołały łzy. Był dla niej przecież obcym człowiekiem. Ona znała jego
imię i nazwisko, on poznał tylko jej imię, a jednak sama myśl o nim powodowała
dziwne ciepło i tkliwość rozlewające się wokół jej serca. Potrząsnęła głową. – Uspokój się dziewczyno. On nie jest dla
ciebie. Takim, jak ty nie jest pisane szczęście i romantyczna miłość. Pogódź
się z tym i przestań o nim myśleć.
Dobiegał
końca jej pobyt w Jelitkowie. Czas spakować torbę i wrócić do domu. Z żalem
żegnała to miejsce. Za każdym razem tak się czuła, ilekroć musiała stąd
wyjechać. Z drugiej strony już tak bardzo stęskniła się za swoją rodziną, że na
samą myśl, że ich znów zobaczy, radowało się jej serce. Beata doceniła jej
pomoc i wynagrodziła ją szczodrze. Dzięki temu kupiła im trochę odzieży na
tutejszym bazarku. Na pewno się ucieszą. Resztę pieniędzy schowała
pieczołowicie w zagłębienie biustonosza. To miejsce wydało jej się najbardziej
bezpieczne. Pożegnała się ze wszystkimi, których tu poznała dawno temu i
polubiła. Stefan uściskał ją ubolewając, że jego wysiłki w odkarmieniu jej
zdały się psu na budę, bo nie przybrała ani grama. Pożegnała Izę i inne dziewczyny
pracujące w pensjonacie. Proszowscy w komplecie zadeklarowali, że odwiozą ją na
dworzec w Gdańsku.
Na
peronie uściskała ich wszystkich ocierając ukradkiem łzy. Obiecała, że w
następnym roku też przyjedzie. Leszek pomógł jej wnieść bagaż do przedziału.
- No, trzymaj się kruszynko i koniecznie
pozdrów Józefa i dzieciaki.
- Pozdrowię wujku. Trzymajcie się zdrowo.
Pomachała
im jeszcze raz, gdy pociąg ruszył. Zajęła miejsce i zatopiła się we własnych
myślach. Znowu czekało ją kilka godzin jazdy.
Odetchnęła
z ulgą, kiedy pociąg wtoczył się na Dworzec Centralny. – Nareszcie w domu. – Zabrała torbę i wraz z innymi podróżnymi
opuściła peron. Szybkim krokiem przeszła na przystanek autobusowy. Na szczęście
nie czekała długo. Zająwszy miejsce przy oknie z przyjemnością chłonęła widok
Warszawy.
Weszła
cicho do domu i skradając się zerknęła do kuchni. Wszyscy siedzieli przy stole.
Tata naprawiał jakiś stary budzik, Jasiek czytał książkę, a Beatka z zapałem
rysowała coś na kartce.
- Witajcie kochani – powiedziała cicho. –
Można was wynieść z całym dobytkiem.
Zerwali
się na równe nogi i przypadli do niej ściskając ją i całując.
- Ulcia, nareszcie jesteś! Bardzo się za tobą
stęskniłam – Beatka już wisiała na jej szyi.
- Wszyscy się stęskniliśmy – Jasiek cmoknął ją
w policzek. – Ale się opaliłaś.
- Witaj tatusiu – przytuliła się do ojca. – Ja
też się za wami bardzo stęskniłam. Wszyscy macie pozdrowienia od cioci, wujka i
Igora. Mam też dla was prezenty, ale musicie pozwolić mi się rozpakować.
Zabierz Jasiu torbę do pokoju. Zaraz wam pokażę, co kupiłam - odsunęła zamek i
zaczęła wyciągać rzeczy. - To dla ciebie
tato. Dwie nowe koszule i trochę bielizny. Dużo skarpet i dla ciebie i dla
Jaśka. Te dwie bluzy też dla Jaśka. Mam nadzieję, że ci się spodobają, a to dla
naszej księżniczki. Sukienki. Musisz je przymierzyć. Na pewno będą pasować.
Patrzyła
na ich szczęśliwe miny i serce w niej rosło. Uwielbiała sprawiać im
niespodzianki. Szkoda tylko, że zdarzało się to tak rzadko. Zawsze powodem był
chroniczny brak pieniędzy. Zostawiła swoje rodzeństwo i wyciągnęła ojca do
kuchni.
- Tu masz tato trzy tysiące. Tyle zarobiłam.
Wezmę sobie tylko sto złotych, bo muszę mieć na bilety. Od jutra zaczynam
szukać pracy.
Józef
miał łzy w oczach. Przygarnął swoją pierworodną do piersi i długo trzymał ją w
ramionach.
- Zginęlibyśmy bez ciebie córcia. Jutro zaraz
pójdę opłacić prąd i gaz. Już zaczynałem się martwić, skąd wezmę na to
pieniądze.
- No to już się nie martw. Może mnie się
poszczęści i dostanę jakąś pracę? Trzeba być dobrej myśli. Rozpakuję się do
końca i potem poczytam ogłoszenia w Internecie. Może znajdę coś ciekawego.
Po
obiedzie poszła do swojego pokoju, odpaliła komputer i najpierw napisała CV.
Potem zaczęła przeglądać ogłoszenia. Nie było ich zbyt wiele, ale na kilka odpowiedziała
wysyłając list motywacyjny i CV. Zaczęła nawet szukać posady tłumacza. Znała
biegle niemiecki i angielski. Miała nawet stosowne certyfikaty, by móc podjąć
pracę w takim właśnie charakterze. Niestety na te języki nie było
zapotrzebowania. Nie zdziwiło jej to tak bardzo. Co druga osoba porozumiewała
się którymś z nich. Były popularne. W ogłoszeniach, które przeczytała,
potrzebowano tłumaczy chińskiego, arabskiego, japońskiego i innych bardziej
egzotycznych. To było poza jej zasięgiem. Postanowiła, że jutro z samego rana
pojedzie do Warszawy, do biura pośrednictwa pracy. Może tam coś znajdzie?
Nastawiona optymistycznie kładła się spać z wiarą w powodzenie jutrzejszego
wyjazdu.
Minęły
dwa miesiące odkąd desperacko poszukiwała jakiegoś zajęcia. Wszystkie rozmowy
kończyły się fiaskiem. Była zdruzgotana. Nikt jej nie chciał dać szansy, by
mogła pokazać, co potrafi. Nie sądziła, że będzie tak ciężko. Traciła nadzieję,
że kiedykolwiek odmieni się jej los, ich los. Tak bardzo chciała pomóc ojcu, a
tu jak na złość, nie udawało się nic. Kolejny już raz siedziała na przystanku w
centrum Warszawy z nieodłączną teczką pod pachą i rozmyślała nad tą patową
sytuacją.
- Pani Urszula? – usłyszała swoje imię i
podniosła głowę wpatrując się w stojącą przed nią, elegancko ubraną kobietę.
Początkowo jej nie poznała i nieco zdezorientowana odpowiedziała.
- Pani mnie zna?
- Pani Urszulo, jestem Helena Dobrzańska.
Poznałyśmy się nad morzem w Jelitkowie. Uratowała pani od utonięcia mojego
syna.
Szeroki
uśmiech rozlał się jej na twarzy.
- Pani Dobrzańska. Dzień dobry. Przepraszam,
że nie poznałam pani od razu. Nie sądziłam, że jeszcze będę miała szczęście
spotkać panią.
- A ja jestem nie mniej zaskoczona. Nie przypuszczałam,
że spotkam panią w Warszawie. Myślałam, że mieszka pani w Jelitkowie.
- Nie, nie. Pochodzę z Rysiowa pod Warszawą.
Jestem tutaj, bo szukam pracy. Jak do tej pory, bezskutecznie.
- Zrobi mi pani przyjemność i zje ze mną obiad?
Serdecznie panią zapraszam. Sama latam po mieście od rana i mocno zgłodniałam.
Proszę mi nie odmawiać. Tu niedaleko jest restauracja, w której dają dobrze
zjeść.
- Bardzo pani dziękuję. To miło z pani strony.
Tym razem nie odmówię.
Rzeczywiście
restauracja była bardzo blisko. Zajęły stolik i Helena złożyła zamówienie
polecając Uli potrawy.
- Pani Urszulo, proszę mi coś opowiedzieć o
sobie. Tam w Jelitkowie nie mieliśmy okazji, by lepiej panią poznać, ba nawet
nie pożegnaliśmy się z panią.
- Tak…, to prawda. No cóż. Od powrotu znad
morza bezskutecznie szukam pracy. Z zawodu jestem ekonomistą. Skończyłam SGH i
jeszcze dodatkowy kierunek na tej samej uczelni, Zarządzanie i Marketing. Znam
biegle niemiecki i angielski, ale okazuje się, że to wszystko za mało. Myślę
jednak, że to mój wygląd skutecznie odstręcza potencjalnych pracodawców od
zatrudnienia mnie. Pochodzę z biednej rodziny. Ojciec ciężko choruje na serce,
a w domu jest jeszcze dwójka młodszego rodzeństwa. Żyjemy z niezbyt wysokiej
renty taty. Co roku wyjeżdżam do Jelitkowa i tam pomagam prowadzić księgowość
mojej ciotce, która jest właścicielką pensjonatu. Te pieniądze ratują nasz
budżet.
- Pani Urszulo, mogę pani mówić po imieniu?
- Oczywiście, będzie mi bardzo miło.
- Dobrze, a więc droga Urszulo, ciężkie masz
życie dziecko, ale myślę, że będę mogła ci pomóc. Muszę tylko zadzwonić, jeśli
pozwolisz.
- Tak, bardzo proszę. Jestem pani bardzo
wdzięczna, bo chwytam się już każdej możliwości i nadziei, jak tonący brzytwy.
- Zaczekaj tu na mnie chwilkę, a ja wykonam
tylko jeden telefon.
Helena
wyszła do holu i wybrała numer.
- Dzień dobry synku. Jesteś bardzo zajęty?
Muszę się z tobą koniecznie spotkać. Jestem w Baccaro. Jem obiad i mam dla
ciebie prawdziwą niespodziankę. Przyjdziesz? Bardzo mi na tym zależy.
- Dobrze mamo – usłyszała z drugiej strony. –
Będę za dziesięć minut.
- Dziękuję kochanie.
Dobrzańska
z tajemniczą miną wróciła do stolika, na którym kelner ustawiał zamówione
dania.
- No, zadzwoniłam. Jedz, proszę Uleńko.
Smacznego.
Poczuła
sympatię do tej kobiety. Nie wywyższała się, nie traktowała ją z góry, ale
uprzejmie i z szacunkiem, jak równą sobie. Zaprosiła na obiad i jeszcze w
dodatku obiecała pomoc w szukaniu pracy.
Marek
wszedł do restauracji i rozejrzał się po sali. Wreszcie dostrzegł matkę.
Dostrzegł też, że nie siedziała przy stoliku sama. Im bliżej podchodził tym
szerszy uśmiech wykwitał na jego przystojnej twarzy. Nie wierzył własnym oczom.
Matka jadła obiad z jego wybawicielką. Z dziewczyną, której zawdzięczał życie.
- Słodki Jezu! Pani Urszula! To jest ta
niespodzianka, o której mówiłaś? - zwrócił się do matki. - Jak pani się tu
znalazła! Czy pani wie, z jakimi wyrzutami sumienia wyjeżdżałem z Jelitkowa, że
nie pożegnałem się z panią?
Serce
zabiło jej mocniej. Wstała od stołu i zarumieniona podała mu dłoń, którą on
szarmancko ucałował.
- Dzień dobry panie Dobrzański. Miło mi pana
widzieć w dobrym zdrowiu. Proszę mi mówić po imieniu. Ula.
- W takim razie proszę o to samo. Marek. No to
opowiadaj, skąd się tutaj wzięłaś?
- Ja tu mieszkam. W Rysiowie, ale w Warszawie
jestem niemal codziennie.
- Właśnie Marek – wtrąciła się Helena. - Ula
szuka pracy już od dwóch miesięcy. Skończyła ekonomię i zarządzanie na SGH. Zna
biegle angielski i niemiecki. Może u nas w firmie znalazłaby się jakaś posada?
Popatrzył
zdumiony na Ulę.
- Naprawdę skończyłaś to wszystko? Nie do
wiary. Czy wiesz, że ja też co najmniej od trzech miesięcy poszukuję
kompetentnej asystentki? Dziewczyno z nieba mi spadłaś! – uścisnął jej dłonie.
Ula
z niedowierzaniem wypisanym na twarzy słuchała jego słów.
- Naprawdę mógłbyś mnie zatrudnić? To jak
gwiazdka z nieba.
- Zapewniam, cię, że dla mnie też. Ależ się
ojciec ucieszy. Mamy firmę modową na Lwowskiej. Febo&Dobrzański. Szyjemy
modne kreacje dla eleganckich kobiet. Ojciec jest prezesem firmy a ja
dyrektorem do spraw promocji. Byłbym szczęśliwy, gdybyś podjęła tę pracę. Jeśli
masz czas i ochotę, to chętnie oprowadzę cię po firmie. To niedaleko. Dziesięć
minut drogi stąd. Widzę, że masz ze sobą dokumenty – wskazał na teczkę. –
Moglibyśmy załatwić to od ręki. Zaczęłabyś od jutra. Chcesz?
- Marek, – wyszeptała, a oczy wypełniły się
jej łzami – ja chyba muszę się uszczypnąć, bo to brzmi, jak najpiękniejsza
bajka. Ty mówisz poważnie?
- Śmiertelnie. Kończcie jeść i idziemy.
- Idźcie sami – odezwała się Helena. – Ja mam
jeszcze coś do załatwienia w fundacji.
Zanim
odeszli, serdecznie uściskała Dobrzańskiej dłoń.
- Dziękuję pani Heleno. Z całego serca. To
takie szczęśliwe zrządzenie losu. Nie wiem, jak zdołam się wam odwdzięczyć za
ten wspaniałomyślny gest.
- Nie musisz się odwdzięczać dziecko. To my
jesteśmy bezgranicznie wdzięczni, bo dzięki tobie żyje nasz syn. No, lećcie już
i pozałatwiajcie wszystko.
- Chodźmy Ula. Najpierw wejdziemy do ojca.
Będzie miał niespodziankę.
Weszli
do wysokiego gmachu i windą wjechali na piąte piętro.
- Tu są biura dyrekcji, pracownia projektowa i
sala konferencyjna. Machinalnie nacisnąłem na piąte, bo tu mam swoje biuro, ale
musimy zjechać na trzecie, bo ojciec tam ma gabinet.
Ponownie
nacisnął przycisk tym razem z trójką.
- Na tym piętrze jest też bufet, w którym
można wypić kawę lub herbatę, a także coś zjeść. A oto sekretariat i gabinet
ojca.
- Basiu – spytał sekretarkę – ojciec u siebie?
- Jest. Możesz wejść.
Nacisnął
klamkę i wszedł cicho ciągnąc za sobą Ulę.
- Zobacz tato, kogo ci przyprowadziłem. –
Krzysztof Dobrzański podniósł wzrok i przyglądał się badawczo dziewczynie.
- Dobry Boże! Pani Urszula! Jak pani nas
znalazła? – Ula uśmiechnęła się z sympatią do seniora Dobrzańskiego.
- Tak naprawdę, to nie szukałam. Przypadkiem
spotkałam panią Helenę na mieście i oto jestem.
- Tato. Okazało się, że Ula mieszka tu
niedaleko pod Warszawą i usilnie szuka pracy. Ma ukończone studia ekonomiczne i
idealnie nadawałaby się na moją asystentkę, której, jak wiesz nie mam od trzech
miesięcy. Violetta nie jest zbyt pomocna i nie ogarnia wielu spraw.
- Oczywiście synu. Ja w pełni akceptuję ten
wybór. Witamy na pokładzie pani Urszulo – Krzysztof uścisnął jej dłoń.
- Ula, po prostu Ula – powiedziała cicho.
- Jak sobie życzysz dziecko. Masz ze sobą dokumenty?
Jeśli tak to idźcie załatwiać. Bardzo się cieszę, bardzo.
Wyszli
z gabinetu prezesa i ponownie zajechali na piąte piętro. Tam poznał Ulę z Anią
pracującą w recepcji i zaciągnął do kadrowego, a zarazem do swojego najlepszego
przyjaciela, Sebastiana Olszańskiego. Tam przedstawił ich sobie nawzajem.
Poprosił go o natychmiastowe sporządzenie umowy na czas nieokreślony ze stawką
cztery tysiące brutto i przyniesienie gotowej do podpisu, do jego gabinetu.
Wyszła
z pokoju oszołomiona. To wszystko działo się błyskawicznie. Jeszcze dwie
godziny temu była zrozpaczona, bez planu na życie, a tu nagle zostaje
asystentką samego dyrektora i to w dodatku z astronomiczną stawką. Oparła się o
ścianę. Była bardzo blada. Dobrzański z niepokojem na nią spojrzał.
- Dobrze się czujesz Ula?
- Dobrze. Trochę zakręciło mi się w głowie. To
wszystko tak szybko się dzieje i jeszcze ta wysoka stawka. Ja nigdy na oczy nie
widziałam takich pieniędzy. To chyba zbyt wiele. – Na jego twarzy wykwitł
szczęśliwy uśmiech.
- Wcale nie. Pracy jest dużo, dlatego są takie
wysokie stawki. Chodźmy do mnie. Poproszę Anię, by zrobiła nam kawy. Przy
okazji poznam cię z moją sekretarką i pokażę, gdzie będziesz pracować.
Przeszli
do sekretariatu, w którym przy jednym z dwóch stojących tam biurek, siedziała
ładna blondynka, ubrana bardzo elegancko. Na widok Dobrzańskiego oderwała wzrok
od komputera i obrzuciła krytycznym wzrokiem dziewczynę, z którą przyszedł.
- Violetta. Przedstawiam ci Ulę Cieplak. Od
jutra będzie moją asystentką. Już nie będziesz wszystkiego robić sama – uśmiechnął
się ironicznie. - Ula, a to jest moja sekretarka, Violetta Kubasińska. Mam
nadzieję, że będzie wam się dobrze współpracowało. Chodźmy do mnie, tam omówimy
resztę.
Kiedy
zamknęły się za nimi drzwi gabinetu, Viola Kubasińska otrząsnęła się z
pierwszego szoku.
- Asystentka?
Takie brzydactwo na asystentkę? Dasz wiarę? Gdzie ten Marek ma oczy? Chyba z
drugiej strony głowy. Jak mógł przyjąć coś takiego do pracy? Czy on nie widzi,
jak ona wygląda?
W
gabinecie poprosił, by usiadła. Zajęła miejsce na fotelu. On usiadł na kanapie.
W tym momencie weszła Ania niosąc im kawę. Kiedy zostali już sami, zagaił.
- Ula. Wiesz, że posada asystentki, to jedno z
ważniejszych stanowisk. Będziesz odpowiedzialna za wiele rzeczy. Będziesz też chodziła
ze mną na spotkania biznesowe. Na nich trzeba jakoś wyglądać. Jak wypijemy kawę
przejdziemy do pracowni Pshemko. To nasz projektant. Jest bardzo chimeryczny i
miewa humory, ale dużo zyskuje przy bliższym spotkaniu. On wybierze dla ciebie
garderobę - zauważył, że otworzyła usta chcąc zaprotestować. - Nic nie mów,
tylko wysłuchaj mnie do końca. Ja nie mam nic do twoich ubrań, ale to, co
proponuję, to odzież, nazwijmy to służbowa i bardzo oficjalna. Nie musisz się
tak ubierać na co dzień, jedynie w przypadkach służbowych wyjść. Tu masz
wizytówkę salonu optycznego, z którym mamy zawartą umowę. Pojedziesz tam i
wybierzesz sobie okulary. Najlepiej jakieś lżejsze i nie takie duże jak te.
Ktoś na pewno ci tam doradzi i koniecznie mają mieć filtr ochronny do komputera,
bo będziesz dużo na nim pracować. Salon jest otwarty do osiemnastej, więc na
pewno zdążysz. Zadzwonię do Sebastiana, czy uwinął się z twoją umową.
Sięgał
po słuchawkę telefonu, gdy Olszański właśnie wszedł do gabinetu.
- Mam tę umowę. Proszę przeczytać i jeśli pani
nie ma uwag, to proszę ją podpisać.
Przebiegła
wzrokiem po tekście. Nadal nie mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się
naprawdę. Podpisała bez wahania. Kadrowy wręczył jej oryginał i po chwili
znikł, jak duch. Była szczęśliwa. Uśmiechnęła się promiennie do Marka ukazując
w pełnej krasie aparat ortodontyczny. On zdawał się go nie zauważać.
- Jesteś zadowolona?
- Jestem szczęśliwa. Nie zawiodę cię Marek i
dam z siebie wszystko. Nigdy nie dopuszczę, byś żałował tej decyzji. Nawet nie wiesz,
jak bardzo martwiłam się brakiem pracy. Było nam do tej pory bardzo ciężko.
Utrzymać z jednej marnej renty cztery osoby, to nie lada wyzwanie.
- Nie martw się już Ula. Teraz na pewno
staniecie na nogi, a ja wierzę, że będę miał najlepszą asystentkę pod słońcem.
Dobrze. Chodźmy teraz do pracowni.
Wracała
do domu wciąż nie mogąc uwierzyć w ten szczęśliwy splot dzisiejszych wypadków.
Poznała mistrza Pshemko, najlepszego projektanta w Warszawie. Wybrał dla niej
trzy eleganckie kostiumy. Po pożegnaniu się z Markiem podjechała jeszcze do
optyka. Tam bardzo miła pani pomogła jej wybrać bardzo twarzowe okulary. Były niewiarygodnie
lekkie. Nawet nie czuła ich ciężaru na nosie. Za to widziała doskonale.
Wystarczyła taka niewielka zmiana i już jej twarz wyglądała zupełnie inaczej.
Gdyby jeszcze mogła pozbyć się tego szpecącego aparatu…
Weszła
do domu i uściskała dzieciaki. Wzięła ojca pod ramię i usadziła przy stole.
- Dostałam dzisiaj prezent od losu moi
kochani. Udało mi się znaleźć pracę – wyciągnęła umowę.
- Spójrz tato, na jak wspaniałych warunkach
mnie przyjęli. Cztery tysiące brutto. Ta stawka jest oszałamiająca. W dodatku w
wyuczonym zawodzie.
Józef
czytał dokument i łzy ciekły mu po policzkach. Podszedł do córki i przytulił ją
mocno.
- Tak się cieszę Ula. Wreszcie będziesz mogła
o siebie zadbać, bo wszystkie pieniądze, jakie miałaś do tej pory,
przeznaczałaś na nas. Najwyższy czas żebyś sobie poświęciła więcej uwagi.
- Ja też się bardzo cieszę tato. Koniec naszej
biedy. Już nie będziemy musieli tak bardzo zaciskać pasa. Odetchniemy.
Nareszcie.
Nastawiła
budzik na piątą i wsunęła się do łóżka. Ten dzisiejszy dzień był tak bardzo
obfity w szczęśliwe wydarzenia. Gdy z okna pensjonatu żegnała wzrokiem
oddalający się samochód Marka, nie wierzyła, że spotkają się ponownie. Nawet
nie wiedziała, że mieszka w Warszawie. Czy to jakieś przeznaczenie? Jest jej
szefem. Od jutra. Bardzo przystojnym szefem. Przy nim jej serce nie biło
spokojnie, lecz tłukło się w piersi jak uwięziony w klatce ptak. Rozedrgane i niespokojne.
Starała się nad tym panować, ale nie było to takie proste. Była pewna, że
zakochała się w nim. I chociaż jej racjonalny i pragmatyczny umysł usiłował
sprowadzić ją na ziemię i podpowiadał jej, że ta miłość nigdy się nie spełni,
ona z uporem maniaka słuchała podszeptów serca i pieściła w sobie nadzieję, że
może kiedyś i on poczuje do niej coś więcej niż tylko sympatię. Zasypiała, a
jej serce szeptało modlitwę o cud.
ROZDZIAŁ 4
Huk
odbijanej o podłogę piłki roznosił się głośnym echem po hali. Co chwilę któryś
z dwóch grających wrzucał ją do kosza. Ta dwuosobowa rozgrywka trwała od
dłuższego czasu i gracze byli już mocno zmęczeni, a ich koszulki nasiąknięte
potem.
- Breaktime! – krzyknął blondyn o pucołowatych
policzkach. – Mam dość.
Rzucił
się na parkiet i wyciągnął na nim, jak długi.
- Wymiękasz stary – wysoki brunet zajął
miejsce tuż obok. – Kondycja ci szwankuje.
- Starość nie radość – podsumował. –
Przyniesiesz wodę? W torbie mam mineralną.
Popijając
wprost z butelek siedzieli po turecku na podłodze.
- Marek, co cię napadło, żeby zatrudniać, jako
swoją asystentkę tego maszkarona? W życiu nie widziałem tak pokracznej kobiety.
- Nic nie rozumiesz Sebastian. Mam wobec niej
dług. Bardzo duży dług. – Olszański spojrzał na niego pytająco. – To dług
wdzięczności za uratowane życie – wyjaśnił. – Gdyby nie ona, już bym nie żył i
leżał gdzieś na dnie Bałtyku konsumowany przez ryby.
- Naprawdę? Nic nie mówiłeś.
- Bo i chwalić się nie było czym. Pamiętasz,
że pojechałem z rodzicami i Pauliną nad morze? Paulina była okropna. Zamiast
cieszyć się pobytem tam, piękną pogodą i ciepłym morzem, co wieczór urządzała
mi piekielne awantury o byłe kochanki, o nieistniejące kochanki i o te
przyszłe. Była wściekła, gdy zauważała, że patrzę na jakąś kobietę, lub
uśmiecham się do którejś. Ta jej chorobliwa zazdrość wykańczała mnie
doszczętnie. Myślałem, że na wczasach trochę odpocznę i wyciszę te złe emocje.
Niestety. W połowie turnusu przeszła samą siebie. Tak się darła, że słyszał ją
cały pensjonat. Miałem dość. Wybiegłem z pokoju i pognałem na plażę. Ściągnąłem
z siebie szlafrok i wparowałem do wody. Płynąłem niemal na oślep, gdy złapał
mnie skurcz. Był tak silny, że nie potrafiłem utrzymać się na powierzchni i
zacząłem iść pod wodę. Krzyknąłem parę razy „ratunku”, ale opiłem się morskiej
wody i straciłem przytomność. Ocknąłem się na plaży. Przy mnie klęczała
dziewczyna trzymając mnie za głowę, bym się nie zadławił wodą wykrztuszaną z
płuc. Ktoś powiedział, że to ona wyciągnęła mnie z wody i robiąc sztuczne
oddychanie, przywróciła do żywych. Było niezłe zbiegowisko i wszyscy gapili się
na mnie, jak na niedoszłego topielca. Następnego dnia kupiłem bukiet róż i wraz
z rodzicami podziękowałem jej za to. Była mocno speszona i zażenowana tymi
podziękowaniami, co świadczy tylko o jej skromności. Gdy wyjeżdżaliśmy,
chciałem się z nią pożegnać, ale nie miałem okazji. Nawet nie wiedziałem, jak
się nazywa. Poznałem tylko jej imię. Myślałem, że już nigdy jej nie zobaczę, aż
tu nagle przedwczoraj mama natknęła się na nią w Warszawie. Obie były
zaskoczone. Mama zaprosiła ją na obiad i dowiedziała się, że ona wcale nie
mieszka w Jelitkowie, jak początkowo sądziliśmy, ale w Rysiowie, pod Warszawą.
Okazało się, że skończyła ekonomię i od dwóch miesięcy uparcie poszukuje pracy.
Mama zadzwoniła wtedy do mnie prosząc, bym przyszedł do Baccaro. Nawet nie
wiesz, jak byłem zaskoczony zobaczywszy ją przy stoliku. Wtedy pomyślałem, że
świetnie nadawałaby się na moją asystentkę, bo ma kierunkowe wykształcenie. Od
kiedy Paulina zmusiła mnie bym pozbył się Joaśki, był wakat na tym stanowisku.
Wiesz dobrze, że Violetta nie jest zbyt błyskotliwa i nie radzi sobie z
większością obowiązków. Chciałem chociaż w ten sposób odwdzięczyć jej się za
uratowanie mi życia.
Sebastian
słuchał tych rewelacji z otwartymi ustami.
- To takie buty… Nic wcześniej nie mówiłeś,
dlatego nie rozumiałem… Ale i tak nie prezentuje się dobrze. Chodzi w takich
koszmarnych ciuchach, że wstyd na nią patrzeć.
- Seba. Ja nie będę oceniał jej po wyglądzie. Zrobiła
dla mnie coś, na co niewielu by się zdobyło. Pochodzi z biednej rodziny i nie
stać ją na porządne ciuchy. Jak zacznie zarabiać to i o garderobę zadba.
Pshemko wyszukał jej trzy służbowe kostiumy, więc na wyjścia z kontrahentami
będzie ubierać się tak, jak powinna.
- Tak… Teraz wszystko zaczyna nabierać sensu.
Wreszcie rozumiem, dlaczego wyprowadziłeś się od Pauliny. Dobrze zrobiłeś. Nie
miałbyś z nią życia. Te zaręczyny, to nie był dobry pomysł.
- Żebyś wiedział. Nawet nie musiałem
kombinować, jak wyplątać się z tego koszmarnego związku, bo zrobili to za mnie
rodzice. Wreszcie i oni zrozumieli, że być w stałym związku z Pauliną Febo, to
tak, jakby dobrowolnie wejść w kłębowisko żmij. To właściwie oni zadecydowali o
naszym rozstaniu i jestem im za to wdzięczny.
Olszański
klepnął go po ramieniu.
- Może wybierzemy się do klubu. Dawno nie
byliśmy i tęsknię za jego atmosferą.
Dobrzański
uśmiechnął się.
- Możemy iść. Czasami mam ochotę porządnie się
upić. Zaszalejemy stary. Należy nam się.
Klub
„69” tętnił życiem. Różnorodność serwowanych drinków i świetna muzyka
gwarantowały liczną frekwencję. Lubili tu przychodzić i można było powiedzieć,
że są już stałymi bywalcami tego miejsca. Zajęli stolik i złożyli zamówienie.
Czekali obserwując parkiet i sąsiednie stoliki. Dziewczyn było mnóstwo.
Wszystkie piękne z mocnym makijażem na twarzy. Uśmiechnęli się do siebie
uśmiechem łowców polujących na zdobycz. Już wiedzieli, że nie wyjdą dzisiaj
stąd sami. Obaj byli przystojni, i choć Dobrzański był bardziej łakomym kąskiem
dla tabunów kobiet, Olszański też nie miał powodów do narzekań.
Nie
czekali długo. Wkrótce przysiadły się do nich dwie ładne dziewczyny.
Poczarowali je trochę i wyciągnęli na parkiet. Bawili się w najlepsze tak, jak
lubili najbardziej. Wesołe tańce i morze alkoholu. O północy zwinęli żagle.
Zamówili taksówki i wraz z nowopoznanymi dziewczynami rozjechali się w różnych
kierunkach. Marek z ładną brunetką dotarł na Sienną, gdzie od rozstania z
Pauliną miał swoje mieszkanie. Przekroczywszy drzwi wejściowe pociągnął ją od
razu do sypialni. Nie tracili czasu i utonęli w miłosnych uniesieniach.
Odgarnął
jej kosmyk czarnych, jak heban włosów.
- Musisz się zbierać. Chciałbym złapać jeszcze
trochę snu. Jutro muszę iść do pracy. – Uśmiechnęła się do niego kokieteryjnie.
- Chyba mogę tu zostać do rana?
- Niestety nie. Wybacz, ale nigdy nie pozwalam
dziewczynom zostawać tutaj na noc. To wbrew zasadom, których się trzymam.
Ubierz się. Zamówię ci taksówkę.
Rozczarowana
zbierała swoją bieliznę.
- Spotkamy się jeszcze? – Spojrzał na nią
smutnym wzrokiem.
- Może… kiedyś… – powiedział cicho.
- Myślałam, że ci się podobam.
- Bo tak jest, ale nie szukam dziewczyny do
stałego związku. Jeszcze nie. Niedawno wyplątałem się z takiego i nie chcę
wchodzić w następny. To za wcześnie. Było przecież tak miło, prawda? – Nie
odpowiedziała.
Odprowadził
ją do drzwi wciskając jej pieniądze na taksówkę.
- Jesteś fajną dziewczyną. Dziękuję za
dzisiejszą noc, żegnaj.
Zamknął
za nią drzwi i wrócił do sypialni. Był upojony wypitym w klubie alkoholem, a
jego szare komórki znacznie zwolniły tempo. Po chwili już spał.
Wszedł
do biura mocno spóźniony. Nie wyglądał dobrze. Sine worki pod oczami świadczyły
o niezbyt dobrze przespanej nocy. Przywitał się z dziewczynami i zamknął się w
gabinecie.
- No, znowu zabalował – mruknęła Violetta.
Ula
popatrzyła na nią nie bardzo rozumiejąc.
- Znowu zabalował? Co to znaczy? – Kubasińska
spojrzała na nią z politowaniem.
- Ty to jakaś niedzisiejsza jesteś. Przecież
widzisz jak wygląda. Pewnie znowu szaleli z Olszańskim w klubie. Mają taki swój
ulubiony. Łażą tam bez przerwy i podrywają panienki. – Oczy Uli przypominały
dwa spodki.
- Naprawdę?
- A coś ty myślała, że Marek jest jakiś święty?
Paulina miała rację, że rzuciła go. Bez przerwy ją zdradzał. Teraz może to
robić bezkarnie, bo nie musi wysłuchiwać jej awantur.
To,
co powiedziała Violetta, dało Uli do myślenia. Jednak nie był taki kryształowo
czysty, jak myślała. Z kolei słowa, które o nim usłyszała tak bardzo kłóciły
się z jej wyobrażeniami o nim. Miła powierzchowność i ujmujące usposobienie nie
zawsze idą w parze z ciemną stroną duszy. Nigdy nie posądzałaby go o takie
skłonności do lekkomyślnej zabawy. Ciągle jawił jej się, jako ideał mężczyzny,
którym, jak się okazało, nie był.
Do
sekretariatu wszedł Olszański. Wyglądał podobnie jak jego najlepszy przyjaciel.
Blada, ziemista cera i sińce pod oczami.
- Marek u siebie? – wychrypiał.
- U siebie – Viola przyjrzała mu się bacznie.
– Aleś się urządził. Wyglądasz jak lump.
- Violetta nie krzycz tak, głowa mnie boli.
- Przecież ja nie krzyczę, tylko mówię
normalnie. – Kadrowy machnął ręką i wszedł do gabinetu.
Ula
podniosła się zza biurka. Zabrała portmonetkę i zeszła na trzecie piętro do
bufetu. Poprosiła o dwa duże kefiry i tak zaopatrzona, zabierając po drodze
dwie tabletki od bólu głowy zapukała do gabinetu dyrektora. Po usłyszeniu
cichego „Proszę” weszła do środka. Obaj, na wpółleżąc zajmowali kanapę.
- No Ula, co tam? – odezwał się słabo Marek.
Podeszła
do szklanego stolika i postawiła na nim kubki z kefirem, kładąc obok nich
tabletki.
- Wypijcie. To powinno pomóc, a tabletki są na
ból głowy.
Popatrzył
na nią z wdzięcznością. Kiedy wyszła, błyskawicznie dorwali się do kefirów i wypili
je duszkiem. Zażyli też tabletki.
- Twoja asystentka, to prawdziwy anioł. Tego
właśnie potrzebowałem.
- Ja też. Jak ona się domyśliła...?
- Nie musiała się zbytnio wysilać.
Wystarczyło, że spojrzała na nasze gęby.
- To prawda. Nieszczególnie dzisiaj wyglądamy.
Daliśmy czadu.
Po
godzinie obaj poczuli się znacznie lepiej i postanowili zająć się pracą. Przed
dwunastą Dobrzański wychynął z gabinetu i poprosił Ulę do siebie. Weszła i usiadła
w fotelu. Obrzucił ją zmęczonym spojrzeniem.
- Chciałbym Ci podziękować Ula i przeprosić,
że sprawiliśmy ci kłopot.
Zmieszała
się nieco i nieśmiało spojrzała na niego. Miał minę nieszczęśliwego szczeniaka.
- Naprawdę nie ma za co dziękować. Mam
nadzieję, że czujesz się lepiej.
- Znacznie lepiej. Dzięki tobie. Poprosiłem
cię, bo mamy ważne zadanie. Jutro trzeba będzie dopilnować sesji u Pshemko i
przy okazji wybrać grupę modelek do pokazu. Chciałbym, żebyś się tym zajęła.
Czarek ma je sfotografować, bo zdjęcia będą potrzebne do folderu. Rano o
dziewiątej zjawią się modelki. Trzeba przygotować kwestionariusze osobowe do
wypełnienia. Dasz radę?
- Oczywiście. Zaraz się tym zajmę. To
wszystko?
- Na razie tak. Jutro powiem, co dalej.
- Dobrze. W takim razie wracam do pracy.
Skupiona
na nowym zadaniu odcięła się od świata zewnętrznego. Cierpliwie układała listę
mających wystąpić w pokazie modelek. Straciła poczucie czasu. W pewnym momencie
poczuła, że ktoś ją obserwuje. Podniosła głowę i ze zdumieniem zanotowała
obecność przy swoim biurku kobiety z apartamentu, Pauliny Febo we własnej
osobie. Znała już historię jej i Marka, bo uczynna i wiecznie paplająca
Violetta uwielbiała plotki i nie omieszkała donieść jej również o burzliwej
przeszłości tych dwojga. Czarne jak węgiel oczy Pauliny wpatrywały się w nią
intensywnie. Zmiażdżona jej spojrzeniem wyjąkała słabo.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry? To chyba nie jest mój dobry
dzień. Możesz mi powiedzieć, co ty tu robisz? Skąd się tu wzięłaś?
- Marek przyjął mnie do pracy…
- Do pracy? A cóż ty takiego potrafisz, prócz
całowania cudzych mężczyzn?
- Nie całuję cudzych mężczyzn, a pani narzeczonemu
ratowałam życie, o ile sobie pani przypomina. Gdyby nie udaremniono wtedy pani
interwencji, on dzisiaj byłby już martwy.
- Nie musi mi pani o tym przypominać –
wysyczała zjadliwie. - Przez panią rozpadł się nasz związek.
Ula
wytrzeszczyła na nią oczy bezgranicznie zdumiona.
- Przeze mnie? Z tego, co wiem to pani była
główną tego przyczyną. Ja nie jestem ani jego dziewczyną, ani jego kochanką.
Nic mnie z nim nie łączy prócz tego, że jestem jego asystentką. Być może nie
potrafi pani spojrzeć prawdzie w oczy, uderzyć się w piersi i przyznać do
błędów. Wygodniej jest zwalić winę na kogoś innego. Zresztą proszę na mnie
spojrzeć. Czy ktoś mógłby podejrzewać, że łączy mnie z pani byłym narzeczonym
coś więcej?
Ula
mówiła do Pauliny przyciszonym głosem. Nie chciała, by ktoś rzeczywiście
posądził ją o romans z szefem. Paulina popatrzyła na nią pogardliwie.
- Rzeczywiście. Musiałby być pozbawiony piątej
klepki. Takich jak ty Marek nie dotknąłby nawet kijem.
Podniesiony
głos Pauliny zaniepokoił Marka, który słyszał strzępy tej wymiany zdań. Wyszedł
z gabinetu i omiótł je obie spojrzeniem.
- Możesz mi powiedzieć, co tutaj robisz? – zwrócił
się do Pauliny. – Chyba nie chęć poznania mojej nowej asystentki przygnała cię
tutaj?
- Masz rację, to nie to. Jednak zaskoczona
jestem tym, że potrafisz być jej tak bardzo wdzięczny, że ściągnąłeś ją aż
tutaj z Jelitkowa.
- Nie musiałem jej ściągać, bo mieszka w
Warszawie, a poza tym, to nie twoja sprawa. Jedną sekretarkę już mi raz
wybrałaś i okazała się nic nie warta. Chciałaś tylko mieć tu kogoś, kto
bezustannie by mnie szpiegował i donosił ci o moich poczynaniach. Na szczęście
ona nie musi już tego robić. A Uli daj spokój i przestań się nad nią pastwić.
Nie pozwolę, by w tej firmie obrażano pracowników. Ciebie również obowiązuje
szacunek wobec nich, bo dzięki nim żyjesz na odpowiednim poziomie. Teraz, jeśli
możesz idź już stąd. Ula ma dużo pracy i nie chcę, by jej przeszkadzano.
Rozumiesz?
Wyszła
z sekretariatu ocierając niemal nosem sufit. – Jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa Mareczku. Jeszcze się
przekonasz, do czego jest zdolna Paulina Febo – pomyślała mściwie.
Kiedy
ucichł stukot jej wysokich obcasów, Marek pochylił się na biurkiem Uli.
- Przepraszam cię Ula za nią. Ona nadal nie
może pogodzić się z tą porażką. Myślała, że ożenię się z nią a ona będzie
dyrygować moim życiem.
- Ona długo się z tym nie pogodzi Marek. Jest
zbyt dumna i uważa, że niektóre rzeczy po prostu jej się należą. Te typy tak
mają. Idę do Czarka uzgodnić z nim szczegóły sesji.
- Dobrze, ja wracam do siebie. Gdyby Paulina
próbowała cię obrażać w jakiś sposób, daj mi znać, dobrze?
Kiwnęła
głową i wymaszerowała z sekretariatu.
Następnego
dnia od samego rana w przestronnym holu F&D panował nieznośny rejwach.
Okupujące go modelki przekrzykiwały się jedna przed drugą. Wielokrotne próby
Ani usiłującej je uciszyć, paliły na panewce. W ogóle jej nie słuchały i
ignorowały zupełnie. Wściekła pomaszerowała do Marka.
- Marek, pomóż – jęknęła. – Te głupie modelice
robią taki hałas, że słychać je chyba na drugim końcu Warszawy. W ogóle mnie
nie słuchają.
Podniósł
się od biurka i wparował do holu.
- Co się tu do jasnej cholery dzieje! – wrzasnął
na całe gardło. – Myślicie, że jesteście na bazarze? Zachowujecie się jak banda
niewychowanych przekupek! - Nagle ucichło, jak makiem zasiał. Marek omiótł je
krytycznym spojrzeniem. - Czy w ogóle któraś używa mózgu? To jest biuro,
jakbyście nie pamiętały. Tu przychodzi się pracować, a nie kręcić tylko tyłkiem
na wybiegu. A może któraś nie potrzebuje już tej pracy? - Nadal milczały
wpatrując się w niego zaskoczone. -
Macie zachowywać się cicho, zrozumiano? Jeżeli jeszcze raz usłyszę ten rejwach
wyrzucę wszystkie na zbitą twarz. Na wasze miejsce błyskawicznie znajdą się
inne, bardziej chętne do pracy. Teraz moja asystentka rozda wam formularze,
które wypełnicie w ciszy i spokoju. Każdy z nich zaopatrzony jest w numer.
Według tych numerów będziecie wychodzić na wybieg. Ula? – rozejrzał się za
Cieplakówną.
- Jestem. Już rozdaję te arkusze osobowe.
Wyczytywała
nazwiska, a one podchodziły do niej i odbierały kwestionariusze.
- Dominika Majewska – podeszła do niej wysoka
szczupła dziewczyna z naburmuszoną miną. Spojrzała na numer.
- Trzynaście? Ja nie chcę wchodzić, jako
trzynasta. Ten numer przynosi pecha.
- Niestety nie mogę go już zmienić.
- To się postaraj, bo ja na pewno nie wejdę z
tym numerem.
- Dobrze, jak chcesz – Ula odebrała z jej rąk
formularz wyczytując jednocześnie kolejną modelkę.
- Chwileczkę, – zaprotestowała Dominika – a co
ze mną?
- Jak to, co z tobą? Przecież nie chcesz wejść
z tym numerem. Właśnie zrezygnowałaś z tej sesji. Ja nie mam czasu, ani ochoty
wykłócać się z tobą. Zastąpi cię inna modelka – odpowiedziała jej spokojnie
Ula. Jej spokój wywołał atak furii u dziewczyny.
- Co ty sobie myślisz, pokrako jedna, że kim
tu jesteś!?
- Ja jestem asystentką dyrektora
Dobrzańskiego, a ty? Czyżbyś myślała, że jesteś tu najważniejsza? Nie
rozśmieszaj mnie.
- Ja jestem twarzą kolekcji z zeszłego roku,
więc nie jestem nikim – wyrzuciła z siebie butnie.
Ula
miała dość tej rozmowy. Czas ją naglił, a ona traciła go na jakieś przepychanki
słowne z głupią modelką.
- Jak słusznie zauważyłaś, to było zeszłego
roku. Teraz mamy kolejny rok i twarzą tej kolekcji na pewno zostanie któraś z
twoich koleżanek, bo jej twarz zostanie wyłoniona spośród tej grupy. A teraz
odejdź i pozwól mi spokojnie pracować.
- Jeszcze zobaczymy, kto będzie górą – powiedziawszy
to pożeglowała do gabinetu Marka. Wpadła tam, jak burza krzycząc od progu. -
Marek! Czy ty wiesz, co przed chwilą zrobiła ta twoja Brzydula? Wyrzuciła mnie
z sesji! – Obrzucił ją rozbawionym spojrzeniem.
- Domi, uspokój się. Jeżeli to zrobiła, to
widocznie musiała mieć powód.
- I ty to mówisz tak spokojnie? Ten paszczur
dał mi formularz z trzynastym numerem. Ja nie mogę wejść z trzynastką, bo to
przynosi pecha – podeszła do niego i otarła się o jego tors. – Zrób coś z tym
kochany. Przecież nie może to się tak skończyć – wpiła się w jego usta całując
go z pasją. Uległ jej oddając ten namiętny pocałunek. Wiedziała, jaki był
słaby. Wiedziała też, że nie potrafi jej się oprzeć. Przyciągnął ją do siebie i
gładząc jej plecy całował żarliwie. Nawet nie słyszeli, jak do gabinetu weszła
Ula i stanęła jak wryta przyglądając się tej scenie. Spuściła głowę. Zrobiło
jej się przykro i serce tak boleśnie ją zakłuło. - To jednak prawda, że nie potrafi się oprzeć żadnej dziewczynie –
pomyślała z żalem.
Chrząknęła.
Oderwali się od siebie. Marek spojrzał na Ulę i poczuł się zażenowany. Modelka
patrzyła na nią z triumfem w oczach.
- Przepraszam Ula. Chciałaś coś? – wykrztusił
nie wiedząc, gdzie podziać oczy.
- Chciałam ci tylko dać to zestawienie.
Podała
mu szybko dokumenty i jeszcze szybciej wyszła z gabinetu. Musiała ochłonąć. Nie
była przyzwyczajona do takiego zachowania. Nie do tak ostentacyjnego. – Jak on może obcałowywać w miejscu pracy te
wszystkie kobiety? Nie ma żadnych hamulców moralnych. One są nachalne, a on to
wykorzystuje. To wstrętne.
Wybiegła
z sekretariatu do damskiej łazienki. Zamknęła kabinę i rozpłakała się.
Sesja
rozkręciła się na dobre. Pshemko czuwał nad kolekcją rozdzielając między
modelki poszczególne kreacje. Czarek uwijał się, jak w ukropie starając się
fotografować jak najdokładniej i dbając o dobrą jakość zdjęć. Ula stała przy
wybiegu z formularzami w ręku koordynując poczynania modelek i pilnując
kolejności. Drzwi za nią otworzyły się i wszedł Marek prowadząc Domi. Podszedł
do Uli i powiedział szeptem.
- Wpisz Domi na ostatnią pozycję na liście i
daj mi formularz dla niej. – Spojrzała mu smutno w oczy.
- Jak sobie życzysz – szepnęła.
Po
kilku minutach podeszła Domi wciskając jej wypełnioną kartę. Pochyliła się do
niej i syknęła do ucha.
- I czyje na wierzchu, pokrako? Nie wtrącaj
się w sprawy, których nie rozumiesz i o których nie masz zielonego pojęcia.
Była
zmęczona. O siedemnastej z ulgą wyłączyła komputer. Ubrała się i wyszła z
firmy. Ten dzisiejszy dzień był dla niej ciężką próbą. Jak bardzo się pomyliła
w stosunku do niego. On nie dążył do tego, by być z jedną kobietą. On chciał
mieć cały harem. Najlepiej trzysta sześćdziesiąt pięć kobiet na każdy dzień
roku. Czuła się bardzo rozczarowana. Sądziła, że teraz być może uda im się zacieśnić
ich relacje. Nie liczyła na to, że od razu ją pokocha, ale przynajmniej liczyła
na prawdziwą przyjaźń. Traktował ją dobrze. Nigdy na nią nie krzyczał i nie był
zły. Odnosił się do niej łagodnie, bo pewnie ciągle miał w pamięci to, co dla
niego zrobiła. Nie spodziewała się jednak tego, że na jej oczach będzie posuwał
się do takich rzeczy, jak całowanie modelek. Dla niej to było obrzydliwe,
podobnie jak zachowanie tych wyzwolonych dziewczyn, które bez żadnych oporów
rzucały mu się w ramiona sądząc, że coś przez to zyskają, że wzmocnią poprzez
łóżko swoją pozycję w F&D. Może mają rację? On nie broni się przecież przed
takim zachowaniem z ich strony. Możliwe, że w jakiś sposób mu to pochlebia. Ona
nawet w ułamku nie mogła porównywać się do żadnej z nich. Nie była ładna,
brzydko i niemodnie się ubierała. Nie potrafiła się malować, ani uczesać. Nie
mogła mu zaimponować niczym. Nigdy nie znalazłaby w sobie tyle odwagi, by
podejść do niego i zacząć go całować. W starciu z tymi pięknymi i zadbanymi
kobietami nie miała najmniejszych szans. To było, jak walka z wiatrakami, jak
toczenie pod górę głazu przez Syzyfa. Ona go nie zmieni, bo jemu za bardzo
odpowiada takie rozwiązłe życie. Niech więc sobie tak żyje dalej i zalicza
każdego dnia chętne panienki. Ona nie będzie przecież walczyć z jego mroczną
stroną.
Te
myśli sprawiły, że poczuła się zdruzgotana. Zrozumiała, że nie ma takiej opcji,
by on odwzajemnił jej uczucie, które z każdym dniem było coraz silniejsze.
Czasami nie mogła poradzić sobie z tą miłością. Rozum nadal był tłumiony przez
podszepty serca. To musi się zmienić. Ona musi to zmienić. Jeśli tego nie
zrobi, będzie nieszczęśliwa do końca swoich dni. Musi zapomnieć. Wyrzucić z
siebie tę beznadziejną miłość. Postanowiła, że od jutra zacznie zachowywać się bardzo
profesjonalnie. Będzie oficjalna i rzeczowa. Będzie tylko i wyłącznie
wypełniać, jak najlepiej potrafi swoje obowiązki. Nie będzie się wdawać w żadne
dyskusje z nim. Otoczy się murem obojętności, by nie mógł jej zranić.
Minęły
dwa długie miesiące. Uodporniła się, a przynajmniej tak jej się wydawało.
Otoczyła swoje serce szczelną skorupą. On również zauważył te zmiany i nie mógł
zrozumieć, dlaczego zrobiła się taka obojętna. Przecież tak naprawdę była
całkiem inna. Nie uśmiechała się już tak jak dawniej. Swoje obowiązki
wykonywała bez zarzutu. Była prawdziwym tytanem pracy. Dzięki niej wiele spraw
wyprowadził na prostą. Nadrobił zaległości. Zrobiła taki porządek w
dokumentach, że mógł się obudzić w środku nocy i powiedzieć, gdzie się co
znajduje. Byłą idealną asystentką, a jednak odnosił wrażenie, że coś ją gryzie.
Jakiś problem, z którym nie potrafiła sobie poradzić. Nie chciał jej jednak
wypytywać, bo mogła poczuć się dotknięta. Spowijał ją jakiś wewnętrzny smutek,
któremu i on ulegał, ilekroć patrzył na jej zamyśloną twarz. Nie miał pojęcia
jak może jej pomóc. Póki co, pozostawił sprawy swojemu biegowi. Sądził, że
jeśli do tego dojrzeje, być może sama mu powie, co ją tak gnębi.
Zbliżał
się wielkimi krokami pokaz kolekcji zimowej. Pracowała, jak nakręcona. Na
najwyższych obrotach. Więcej latała po mieście niż siedziała za firmowym
biurkiem. To na niej spoczął obowiązek dopilnowania wszystkiego i zadbania o
najdrobniejszy szczegół. Nie mogła pozwolić sobie na jakikolwiek błąd. Nie
chciała zawieść Marka. Obiecała mu to przecież kiedyś i bez względu na to, co
do niego czuła, nadal była mu wdzięczna, że zaoferował jej tę pracę.
Ubrania
zaczęły na niej wisieć. Mocno zeszczuplała. Była w ciągłym ruchu, a permanentny
brak czasu sprawił, że przestała odżywiać się regularnie tak jak kiedyś. Nie
zwróciłaby na to nawet uwagi, gdyby nie Violetta, która przyjrzała jej się
któregoś dnia krytycznie.
- Ale zrobiłaś się chuda – zawyrokowała. –
Ciuchy wiszą na tobie, jak na wieszaku jakimś. Odchudzasz się, czy co?
- Nie Viola. Nie odchudzam się, ale często nie
mam czasu nawet zjeść. Gdybyś zechciała mi trochę pomóc, nie musiałabym się tak
urabiać po łokcie. Ty kwitniesz, a ja znikam. To przez ten nadmiar pracy – skarżyła
się żałośnie. – Nie jest ci czasem głupio, że ja haruję jak wół podczas, gdy ty
śledzisz internetowe wyprzedaże? Chociaż z litości mogłabyś mi pomóc.
Kubasińska
obruszyła się.
- Czy ty myślisz, że ja nic nie robię?
- A co takiego robisz? – zapytała zmęczonym
głosem. – Czasem coś skserujesz lub przepiszesz, ale to wszystko. Nie chcę być
złośliwa Viola i naprawdę daleko mi do tego, ale uwierz mi, że ja już nie daję
rady. Ten nadmiar pracy zaczyna mnie przerastać. Zamiast śledzić Internet,
mogłabyś się wiele nauczyć. Ja przecież pomogłabym ci. Całe życie chcesz
pracować, jako sekretarka? Nie masz większych ambicji? Gdybyś tylko chciała się
uczyć, mogłabyś pracować na wyższym stanowisku a przez to i zarabiałabyś
lepiej.
Violettę
zastanowiły jej słowa.
- Wiesz Ulka, ja zawsze marzyłam o public
relations. To chyba najbardziej mnie pociąga. Wywiady z dziennikarzami,
promowanie firmy i takie tam. Myślę, że jestem do tego stworzona. – Ula
pokiwała głową.
- No widzisz. Przecież możesz to wszystko
osiągnąć, ale musisz się zaangażować. Bez pracy nie ma kołaczy, jak to mówią.
Bez przygotowania nikt nie powierzy ci takiego stanowiska. Przemyśl to sobie i
jeśli się zdecydujesz, to ja chętnie ci pomogę.
- Dzięki Ula. To daj mi coś do roboty, tylko
najpierw dokładnie wytłumacz, o co chodzi, bo nie chcę zawalić. – Ula
uśmiechnęła się do niej promiennie.
ROZDZIAŁ 5
Weszła
do domu i przywitała się ze wszystkimi. Ojciec zakrzątnął się przy kuchni i po
chwili stawiał przed nią parujący talerz z zupą. Sam usiadł naprzeciw niej i z
troską przyglądał się, jak niezgrabnie grzebie łyżką w talerzu.
- Ula jedz. Nie baw się jedzeniem. Tak
zmizerniałaś, że tylko cień z ciebie został.
Uśmiechnęła
się blado do ojca.
- Nie jest tak źle tato. Zmęczona jestem.
Muszę odespać i zaraz poczuję się lepiej.
- Zanim będziesz odsypiać to chcę zobaczyć
pusty talerz. Dzisiaj zjesz wszystko. Drugie danie też. Nie będę wyrzucał
jedzenia, na które to ty właśnie harujesz. Wcinaj.
Ledwie
zmusiła się, by zjeść to, co przygotował. Z przepełnionym brzuchem poszła do
łazienki i połowę tego, co zjadła, zwymiotowała. – Chyba skurczył mi się żołądek – pomyślała. Wyciągnęła z szafki
łazienkową wagę i weszła na nią. Wskazówka pokazała pięćdziesiąt kilo. – Tyle, co worek ziemniaków. – Przy jej
wzroście stu sześćdziesięciu siedmiu centymetrów to była spora niedowaga. – Faktycznie jestem chuda, aż mi żebra
wystają. Nadgonię. Wszystko nadgonię. Niech tylko ten młyn się skończy – popatrzyła
w lustro i skrzywiła się widząc swoje odbicie. Długie włosy, rozdwojone na
końcach, szara z niewyspania i przemęczenia cera, kilka piegów na nosie i ten
okropny aparat na zębach. – Prawdziwa
piękność – zadrwiła sama z siebie. – Może
by coś zmienić? Obciąć włosy na przykład i może pofarbować. Jestem nijaka.
Który facet zwróci na mnie uwagę? Musiałby być ślepy. Jutro, prosto z pracy
pójdę do fryzjera. Nie skracałam włosów od podstawówki. Już najwyższy czas coś
zmienić i przestać być szarą myszką - z takim postanowieniem kładła się
spać. Może i Marek zauważy jej przemianę? - Przestań
o nim myśleć! Miałaś zapomnieć! Obojętność Cieplak. Kompletna obojętność.
Pamiętaj.
Już
od samego rana czuła dziwne podekscytowanie. To przez tę wizytę u fryzjera. Wiedziała,
że to wyjdzie jej tylko na dobre. Zjadła w pośpiechu śniadanie i popędziła na
przystanek. W sekretariacie odnotowała obecność Violetty, co zdziwiło ją
niepomiernie.
- Ty już w pracy? – spytała zdumiona, bo Viola
niemal każdego dnia spóźniała się wymyślając, co rusz inne powody tych
spóźnień. Sekretarka uśmiechnęła się do niej.
- Od dzisiaj koniec ze spóźnieniami.
Postanowiłam się zmienić. Przemyślałam to, co wczoraj mówiłaś. Miałaś rację.
Nie chcę być ciągle sekretarką. Latem zapisuję się na studia. Pomożesz mi?
Obiecałaś.
- Obiecałam Viola i słowa dotrzymam. Bardzo
się cieszę. Naprawdę. Dobrze robisz.
- No dobra. To zabieramy się do roboty. Daj mi
coś.
Siedziały
pochylone nad klawiaturą. Tak zastał je Dobrzański i aż przystanął zdziwiony
widząc swoją sekretarkę zatopioną w dokumentach. Mało brakowało, a zacząłby
przecierać oczy ze zdumienia. – Violetta
pracuje? Dasz wiarę? - Cześć moje ulubione dziewczyny. – Kubasińska
uśmiechnęła się do niego.
- Cześć szefie.
- Cześć – odpowiedziała cicho i poważnie Ula
tak jak zwykle od dłuższego już czasu. Znowu się zmartwił. Jej smutek
przytłaczał go. Niemal odczuwał ból serca patrząc na nią.
- Ula pozwól do mnie na chwilę.
Wstała
od biurka i powlokła się za nim do gabinetu.
- Usiądź – wskazał ręką kanapę i przysiadł
obok. Dotarł do niej zapach jego perfum i sprawił, że zakręciło jej się w
głowie. Pobladła i oparła głowę o zagłówek kanapy. Z niepokojem ją obserwował.
- Źle się czujesz? Jesteś taka blada.
- Nie… Wszystko w porządku. Chciałeś coś? Mam
trochę pilnej roboty…
- Chciałem coś wyjaśnić – spojrzał na nią
niepewnie. – Obserwuję cię już od dłuższego czasu. Zmieniłaś się. Mam wrażenie,
że coś cię gnębi i to coś w jakiś sposób cię niszczy. Nie zachowujesz się tak,
jak dawniej. Znikł gdzieś ten promienny uśmiech z twojej twarzy, nie ma w tobie
tej spontaniczności i żywiołowości, którą tak w tobie lubiłem. Co się dzieje
Ula? Jeśli masz problem, to powiedz mi, może będę mógł ci jakoś pomóc.
Spojrzała
na niego a on znowu wyczytał w jej oczach ten przeraźliwy smutek. Przeszedł go
dreszcz. Teraz dopiero zauważył, jak bardzo schudła. Wyostrzyły się rysy jej
twarzy i zdominowały ją te ogromne, niemożliwie błękitne, wręcz chabrowe oczy,
z których wydzierała już teraz niema rozpacz. Westchnęła żałośnie.
- Przepraszam cię Marek, ale nie możesz mi
pomóc. Nikt nie może mi pomóc. Ja muszę uporać się z tym sama.
- Ula nie odrzucaj mojej pomocy. Przecież
wiesz, jak bardzo jesteś dla mnie ważna. Nie darowałbym sobie, gdyby ci się coś
stało.
- Nic mi się nie stanie, zapewniam, cię – powiedziała
niemal szeptem. - Nie potrzebuję też niczyjej pomocy. Nie zawracaj sobie mną
głowy. Ja i tak nie mogę ci powiedzieć, o co chodzi, więc nie nalegaj. Teraz,
jeśli pozwolisz wrócę do siebie. Mam mnóstwo pracy.
- Poczekaj jeszcze chwilę. Mam, dla ciebie
zaproszenie na pokaz. – Podniosła zdumiona na niego wzrok.
- Zaproszenie? Ja nigdzie się nie wybieram.
Nie lubię takich spędów i źle bym się tam czuła. Poza tym ja tam nie pasuję.
Mógłbyś się za mnie tylko wstydzić. Oszczędzę ci tego. – Patrzył na nią i nie
mógł wykrztusić słowa. Zamurowało go. W końcu odezwał się.
- Jak to, nie wybierasz się na pokaz? Ty
musisz tam być. Naharowałaś się jak wół przy jego przygotowaniu. Masz tam być.
To polecenie służbowe. Jeśli się nie pojawisz, przyjadę osobiście do Rysiowa i
zaciągnę cię na niego siłą. Ja nigdy, rozumiesz, nigdy nie wstydziłbym się z
ciebie. Skąd ci przyszedł do głowy taki pomysł? – pokręcił głową. – Trzymaj –
wcisnął jej ozdobny kartonik w dłoń. – Nie chcę już nawet słyszeć, że cię tam
nie będzie.
Wyszła
z jego gabinetu przetrawiając w myślach słowa, które od niego usłyszała.
- Czy on
się czegoś domyśla? Chyba nie. Powiedział, że jestem dla niego ważna. To może
oznaczać wszystko i nic. Kurde blaszka, myślałam, że uniknę tego pokazu.
Powiedział, że to polecenie służbowe, więc muszę tam być. Zaszyję się najwyżej
w jakiś kąt i przeczekam żeby nie rzucać się nikomu w oczy.
Po
pracy poszła do najlepszego salonu fryzjerskiego w mieście. Wreszcie mogła w
siebie zainwestować trochę pieniędzy. Z ulgą stwierdziła, że salon świecił
pustkami. Na krześle przy lustrach siedział znudzony fryzjer i przeglądał jakąś
gazetę.
- Dzień dobry. Można? – Oderwał się od
prasówki i spojrzał na nią.
- Oczywiście, bardzo proszę – wyszczerzył się.
– To, co robimy?
- Zdaję się na pana. Proszę mnie ostrzyc tak, żebym
ładnie wyglądała. Może jakiś kolor? Moje włosy są nijakie. Zaufam panu i oddaję
się w pana ręce.
- A ja dziękuję za to zaufanie. Zobaczy pani,
modna fryzura potrafi czynić cuda i zmienić kompletnie wizerunek. Co pani powie
na kolor czekoladowy? Ożywiłby włosy i nadał im połysk. Będzie pięknie,
przekona się pani.
Rozmieszał
farbę i zgrabnie nałożył jej na włosy. Siedziała przez czterdzieści minut z
czepkiem na głowie gawędząc wesoło z fryzjerem, który opowiadał jej zabawne
historyjki. Spłukał jej z włosów farbę i zaczął strzyc. Bez żalu patrzyła na
spadające na podłogę długie pasma włosów. I tak były do niczego.
- Ostrzyżemy nie za krótko. Do ramion
wystarczy. Zrobię tak, by nie miała pani kłopotu z ich ułożeniem. Trochę
wycieniuję i nadam im nieco lekkości.
Kiedy
skończył nie mogła wyjść z podziwu. Patrzyła w lustro i nie poznawała samej
siebie.
- Jest pani piękna – wyszeptał jej w ucho.
- Tak pan uważa?
- Ja to wiem. Wystarczy lekki makijaż, by
dopełnił całości.
- Bardzo panu dziękuję. Nie spodziewałam się
aż takiej przemiany.
Wyszła
z salonu uskrzydlona. Nie przypuszczała, że jej twarz zmieni się tak diametralnie.
Nie przypominała już tamtej Uli. Postanowiła pójść jeszcze do optyka. Jej
okulary były ładne i lekkie, ale chciała spróbować soczewek kontaktowych. Już
wprawdzie kiedyś próbowała je nosić, ale czuła się w nich mało komfortowo.
Podrażniały jej oczy. Słyszała, że teraz mają soczewki najnowszej generacji i
takie postanowiła kupić. Mijała właśnie sklep z odzieżą i zwróciła uwagę na
sukienkę wystawioną w oknie. Podeszła bliżej i przyjrzała się jej. Była
błękitna, ładnie i pomysłowo uszyta. Cena też wydawała jej się przystępna.
Weszła do środka i podała ekspedientce swój rozmiar. Suknia leżała idealnie
eksponując atuty jej figury i podkreślając kolor jej oczu. To było to. Kupiła
ją bez wahania i zadowolona z zakupu już bez przeszkód dotarła do optyka.
Na
pokaz przyszło mnóstwo ludzi. Znawców najnowszych modowych trendów, celebrytów
i dziennikarzy. Łatwo było zniknąć w tym tłumie. Tak też zrobiła. Nie chciała
rzucać się w oczy. Widziała Marka, jak nerwowo rozglądał się po sali.
Wiedziała, że usiłuje ją wypatrzeć w tym tłumie. Pokaz był bardzo udany.
Opłacił się jej trud. Zaczął się bankiet. Szampan lał się strumieniami a
gratulacjom nie było końca. Zauważyła Sebastiana, który omiótł ją pełnym
podziwu wzrokiem, ale co dziwne, w ogóle nie poznał. Uśmiechnęła się w duchu. –
Naprawdę wyglądam inaczej.
Musiała
odetchnąć. Zgromadzenie tak wielu osób w jednej sali spowodowało, że zrobiło
jej się duszno. Wyszła przed budynek i spacerkiem poszła w kierunku ławki,
którą dostrzegła. Nie uszła nawet dwudziestu metrów, gdy zobaczyła jakąś parę
całującą się namiętnie. Podeszła bliżej i nogi się pod nią ugięły. Zobaczyła
Marka całującego się z jakąś kobietą. To nie była modelka. Nie znała tej
kobiety. Szelest jej kroków na żwirowej ścieżce sprawił, że para oderwała się od
siebie. Ula stała zdumiona wbijając swoje ogromne oczy w Dobrzańskiego. Nie
potrafiła się ruszyć. On również wpatrywał się w nią, jak urzeczony i wreszcie
zrozumiał.
- Ula… przyszłaś…
Jego
słowa otrzeźwiły ją. Obróciła się na pięcie i ile miała sił w nogach i na ile
pozwalały jej dość wysokie obcasy, rzuciła się do ucieczki. Słyszała jeszcze za
sobą krzyk Marka.
- Ula poczekaj!
Nie
przestawała biec. Miała szczęście, bo kiedy dobiegła do przystanku podjechał
jej autobus i jak tylko zajęła w nim miejsce, ruszył. Dotknęła policzka. Był
mokry od łez. Wytarła nerwowo twarz. Kolejny raz widok Marka ściskającego w
ramionach kobietę przyprawił jej serce o bolesny skurcz. Wzięła głęboki oddech.
– Uspokój się, uspokój. To przecież nie
pierwszy raz, a ty za każdym razem traktujesz to, jak zdradę. Przecież on nie
ma pojęcia, że go kochasz. Może robić, co chce. Jest przecież wolny.
Nie
potrafiła jednak przejść z tym do porządku dziennego. Musiała przyznać sama
przed sobą, że zazdrości tym wszystkim kobietom, które czuły dotyk jego ramion
i jego zmysłowe usta na swoich. Oddałaby wszystko za jeden taki pocałunek. – To się nigdy nie spełni, bo on nigdy nie
spojrzy na mnie jak na kobietę, którą mógłby pokochać. Jestem tylko asystentką,
niczym więcej.
Tej
nocy przepłakała kilka godzin nim sen utulił jej zmęczone od płaczu powieki.
Wstała kompletnie rozbita. Była niedziela. Powlokła się najpierw do kościoła a
potem na cmentarz, na grób mamy. Znowu płakała skarżąc się jej żałośnie.
- Mamusiu, czy ja już nigdy nie będę szczęśliwa?
Czy dla mnie szczęście jest zakazane? To tak bardzo boli. Kocham go całym
sercem i duszą. Wiem, że już nigdy nikogo tak mocno nie pokocham. Czuwaj nade
mną i spraw by i on odwzajemnił tę moją beznadziejną miłość.
Tej
nocy śniła jej się mama. Wyglądała jak anioł i uśmiechała się do niej mówiąc.
- Nie martw się córeczko. Jeszcze będziesz
szczęśliwa. Szczęście zawsze okupione jest cierpieniem. Bądź cierpliwa.
Cierpliwość jest cnotą. Nie poddawaj się, a wszystko zakończy się szczęśliwie.
- Mamusiu nie opuszczaj mnie – wyszeptała.
- Nie opuszczę cię kochanie. Jestem przy tobie
i czuwam.
Obudziła
się z twarzą wtuloną w mokrą od łez poduszkę. Ten sen był taki realistyczny i
niósł pociechę. Czy to była odpowiedź na jej modlitwy? Wierzyła, że tak.
Pokrzepiona tą myślą powędrowała na przystanek.
Przed
wejściem do firmy spotkała Violettę.
- Cześć Viola. – Kubasińska przyjrzała się jej
uważnie.
- My się znamy? – spytała.
- Viola nie wygłupiaj się. Nie poznajesz mnie?
To ja, Ula.
- Ula? – oczy Violetty niemal wyszły z orbit.
– Matko Boska, jaka ty jesteś ładna! Coś ty zrobiła z twarzą? Wyglądasz
zupełnie inaczej. Jeszcze jak ściągną ci to żelastwo z zębów, to będziesz
chodzącą pięknością. Dobrze, że pozbyłaś się tych babcinych ciuchów. Okulary
też wyrzuciłaś?
- Nie, noszę teraz soczewki. Jeszcze się do
nich przyzwyczajam.
- No maleńka, muszę przyznać, że nieźle się wylaszczyłaś.
Ciekawe, czy Marek cię pozna? Koniecznie muszę zobaczyć jego minę.
- Nie będzie zdziwiony. Widział mnie wczoraj
na pokazie. Chodźmy już, bo w końcu się spóźnimy. Zanim zamknęły się za nimi
drzwi windy, ktoś zablokował je teczką. Kiedy ponownie się otworzyły wszedł do
środka Dobrzański. Obrzucił pełnym zachwytu wzrokiem Ulę.
- Cześć dziewczyny.
- Cześć – przywitały się.
Violetta
nie byłaby sobą, gdyby nie zwróciła uwagi Marka na nową Ulę.
- Widziałeś Marek, jaka nasza Ula piękna?
Prawdziwa laska się z niej zrobiła.
Nie
odrywał od niej oczu.
- Tak zauważyłem wczoraj. Gratuluję Ula tej
przemiany. Ślicznie wyglądasz.
- Dziękuję – powiedziała cicho nie patrząc na
niego.
- Chciałbym z tobą porozmawiać. Wejdź do mnie
na chwilę.
- Zaraz przyjdę tylko się rozbiorę.
Wsunęła
się cicho do gabinetu siadając tym razem na fotelu. Nie chciała, by był tak
blisko. Nie potrafiła zapanować w takich sytuacjach nad swoim sercem.
Usiadł
na kanapie i kolejny raz wbił w nią zachwycone spojrzenie. Musiał przyznać, że
jest piękna.
- Chciałem cię przeprosić za wczorajszy
wieczór, za to, czego byłaś świadkiem. – Poruszyła się niespokojnie na fotelu.
Czuła, że będzie chciał wrócić do wczorajszego dnia.
- Nie Marek, nie przepraszaj – powiedziała
cicho spuszczając głowę. - To ja winna ci jestem przeprosiny. Nie chciałam być
świadkiem tej sceny, ale stało się. Nie musisz mieć wyrzutów sumienia. To twoje
życie, a mnie nic do tego. Każdy żyje, jak chce. Jeśli Tobie odpowiada takie
życie, to nikt nie ma prawa go potępiać. Ja też nie będę. Mam nadzieję, że
jesteś szczęśliwy. Ja żałuję tylko, że znalazłam się tam o nieodpowiedniej
porze i za to chcę cię przeprosić.
Głos
jej drżał i ledwie hamowała łzy. Nie chciała się przy nim rozkleić, a jednak
pociekły po jej policzkach. Zerwała się gwałtownie z fotela, rzuciła tylko
„przepraszam” i wybiegła z gabinetu. Zamknęła się w łazience i dała upust
swojej rozpaczy. Była zła na siebie, że dopuściła do sytuacji, w której
rozkleiła się przy nim zupełnie. - Co on
sobie teraz pomyśli? Pewnie zachodzi w głowę, co mi się stało. Głupia, głupia,
głupia…
Miała
rację. Po jej gwałtownym wyjściu z gabinetu Dobrzański nie mógł wyjść ze
zdumienia. – Co ją tak poruszyło, że
musiała się rozpłakać? Co jest grane? Czy to ma związek z tą tajemnicą, którą
nosi w sobie, a o której nie chce mi powiedzieć? Aż ścisnęło mi się serce na widok
tych pięknych, zapłakanych oczu. Mógłbym utonąć w ich głębi. Są takie
niezwykłe. Nigdy u żadnej kobiety nie widziałem takich oczu. Są wyjątkowe.
Jakże ona się zmieniła. I to tak nagle. Co ją do tego skłoniło? Może już miała
dość tego, że wszyscy nazywają ją tu Brzydulą? Teraz to chodząca piękność.
Rasowa kobieta.
Minęło
kilka miesięcy. Ich wzajemne relacje nie uległy jakiejś drastycznej zmianie.
Nadal przyłapywała go czasem, jak obściskiwał modelki. Przywykła i nie reagowała
już tak emocjonalnie, choć za każdym razem zamierało w niej serce z żalu. On w
takich razach czuł się zażenowany i wyrzucał sobie, że znowu go nakryła.
Najbardziej jednak nie mógł znieść wyrazu jej oczu. Ich widok wstrząsał nim do
głębi, bo były wtedy tak bardzo smutne, pełne goryczy i czegoś, czego nie
potrafił jeszcze nazwać.
Na
początku czerwca prezes Dobrzański ogłosił, że na najbliższy piątek planuje
wyjazd integracyjny nad Zalew Zegrzyński. Przybyło trochę nowych pracowników i
czas najwyższy, by wszyscy się lepiej poznali. Ula początkowo nie miała ochoty
na ten wyjazd, ale namawiana usilnie przez Violettę, dała się w końcu namówić.
W czwartek po pracy obleciały jeszcze sklepy i zaopatrzyły się w kostiumy
kąpielowe i kilka letnich sukienek kupionych w promocji. W piątek rano stawiły
się pod firmą, spod której miał zabrać pracowników wynajęty autokar. Stały od
kilku minut w podcieniach budynku, gdy pojawił się przed nimi Marek.
- Cześć dziewczyny. Pojedziecie ze mną.
Chodźcie, zapakujecie bagaże.
Spojrzały
na siebie zdziwione, ale bez protestu poszły za nim. Wpakował ich torby do
bagażnika. Violetta zajęła miejsce przy kierowcy, a Ula na tylnym siedzeniu.
Ustawił lusterko nad głową tak, by móc ją widzieć. Wyglądała pięknie. Letnia,
przewiewna sukienka w drobne niebieskie kwiatuszki sprawiała, że wyglądała, jak
śliczna, mała dziewczynka. Uśmiechnął się do lusterka zauważając, że patrzy na
niego. Nie odwzajemniła uśmiechu, lecz spojrzała na niego tym znanym mu już,
smutnym wzrokiem. Trochę się zmartwił. Już nie pamiętał, kiedy uśmiechała się
do niego tak, jak najbardziej lubił. Nadal tkwił w niej ten niezrozumiały dla
niego smutek. – Może tam będzie w lepszym
nastroju? – pomyślał z nadzieją.
- To co dziewczyny, jedziemy? Nie będziemy
przecież czekać, aż autobus ruszy.
- Pewnie, że jedziemy – odpowiedziała
rozentuzjazmowana Violetta. – Przynajmniej będziemy sobie mogły wybrać
najładniejszy pokój z widokiem na jezioro, nie Ulka? – Pokiwała w milczeniu
głową.
- W takim razie ruszamy – Dobrzański odpalił
samochód i wolno ruszył z firmowego parkingu.
Nie
mieli jechać daleko. Zaledwie trzydzieści kilometrów za Warszawę.
Dobrzański-senior wynajął na trzy dni ośrodek „Promenada” położony nad Zalewem
Zegrzyńskim. Jego oferta była kusząca, bo oferował wiele atrakcji a i cena była
do przyjęcia. Prezes wiedział, co robi. Zawsze szanował swoich pracowników i
był świadom, że wydajny pracownik, to wypoczęty i zrelaksowany a przy tym
właściwie wynagradzany człowiek. Tradycją stały się te organizowane raz do roku
wyjazdy integracyjne.
Ula
przykleiła czoło do szyby obserwując mijane widoki za oknem. Nie do końca była
przekonana, co do tego wyjazdu. Bała się, że znowu natknie się na Marka
obściskującego jakąś panienkę. Coraz trudniej było jej znosić takie sytuacje.
Myślała, że uodporniła się na nie, lecz nie było to prawdą. Ilekroć widziała go
w konfiguracji z coraz to inną kobietą, jej serce pękało z bólu i
rozczarowania. Zaszywała się wtedy w jakiś zakamarek i łykała łzy z rozpaczy.
Do jej uszu dobiegło paplanie Violetty. Dobrze przynajmniej, że ona zajmuje
Marka rozmową. Ula nie potrafiłaby podtrzymać z nim konwersacji. O czym niby
miałaby z nim rozmawiać? Oprócz spraw służbowych nie mieli wspólnych tematów.
- Co o tym myślisz Ula? – głos Violetty wyrwał
ją z zadumy. Spojrzała na koleżankę nie bardzo rozumiejąc.
- Co, co? O czym? Przepraszam cię Viola, ale
nie słyszałam, o czym rozmawialiście. Zamyśliłam się.
- Mówiliśmy o kąpieli w zalewie. Pogoda
piękna. Na pewno za godzinę zrobi się gorąco. Może powinniśmy otworzyć sezon
kąpielowy. Marek mówił, że świetnie pływasz.
- Nie wiem, czy świetnie, ale chyba nie skuszę
się na pływanie. Wolę się opalać.
Znowu
zamilkła. Przypomniała sobie, jak w Jelitkowie desperacko usiłowała wyciągnąć
go z wody, by uratować mu życie. Sama nie miała pojęcia, skąd znalazła w sobie
tyle siły, by pokonać ten niemały dystans w jedną i drugą stronę. To pewnie
zasługa adrenaliny. Przymknęła oczy. To było dawno, a teraz jest teraz.
Nie
widziała, jak Marek co chwilę spogląda w lusterko obserwując jej poważną i
przygnębioną twarz. Nadal martwił go jej stan. Nie rozumiał tego. Co takiego
się stało, że jej usposobienie uległo tak drastycznej zmianie? To trwało już
zbyt długo. Za długo. Odnosił wrażenie, że zamknęła się w swoim, tylko jej
dostępnym świecie i nie dopuszcza do niego nikogo z zewnątrz. Zasklepiła się w
jakiejś skorupie, przez którą nie potrafił się przebić, by zrozumieć, co się z
nią dzieje. Naprawdę się o nią martwił. Tak bardzo chciał jej pomóc a zupełnie
nie wiedział jak. Westchnął.
- Dojeżdżamy – rzucił.
Wjechał
na parking przed hotelem i zatrzymał samochód. Zgrabnie wyskoczył z auta i
pomógł wysiąść dziewczynom. Wyjął ich torby i swoją i skierował się do hotelu.
Podszedł do recepcji i przedstawiając się wyłuszczył, w czym rzecz.
Recepcjonistka wysłuchała go z miłym uśmiechem.
- Tak, wiemy o państwa przyjeździe. Hotel jest
przygotowany. Zaraz dam państwu karty magnetyczne do pokoi. Jeszcze tylko
miałam poinformować, że o jedenastej pan Krzysztof Dobrzański zwołał krótkie
zebranie informacyjne dla pracowników. Odbędzie się tu na dole w sali
konferencyjnej. A oto i karty. Dla pana pokój sto piętnaście, dwuosobowy i dla
pań również dwuosobowy z numerem sto dwadzieścia. Pokoje są na pierwszym
piętrze, tymi schodami do góry i na lewo.
Marek
odebrał karty i jedną z nich wręczył Uli.
- Chodźcie. Zobaczymy te pokoje. Jest
dziesiąta, akurat zdążymy się rozpakować i zaaklimatyzować.
Weszli
na piętro i szybko zorientowali się w rozkładzie pokoi. Okazało się, że Marka
pokój jest naprzeciw pokoju dziewczyn. Ula włożyła kartę i nacisnęła klamkę.
Przekroczyły próg i rozejrzały się ciekawie. Pokój był ładny i jasny. Dwa
tapczaniki, dwie nocne szafki, niska komoda, na której królował telewizor,
okrągły stolik i dwa przytulone do niego fotele. Tuż przy drzwiach wejściowych
znajdowała się łazienka z kabiną prysznicową, a w głębi drzwi na taras wspólny
dla kilku pokoi.
- Ładnie tu, podoba mi się – Violetta podeszła
do łóżka stojącego bliżej okna. – Mogę zająć to łóżko?
- Oczywiście. Mnie jest wszystko jedno. Nie
mam specjalnych wymagań – Ula położyła torbę na sąsiednim i zaczęła wyjmować z
niej rzeczy. Nie było ich wiele, bo przecież przyjechały tylko na trzy dni.
Kiedy uporała się z nimi zerknęła na zegarek. Była dziesiąta dwadzieścia pięć.
- Pójdę się trochę przejść Viola. Spotkamy się na zebraniu.
- W porządku. Ja skończę się rozpakowywać.
Wyszła
na zewnątrz i rozejrzała się dokoła. – Piękne
miejsce. Jezioro, las, plaża, cisza i spokój – ruszyła przed siebie po
ciepłym piasku, który już zdążył się nagrzać pod wpływem porannego słońca.
Zrzuciła z nóg sandały i zanurzyła w nim stopy. Uwielbiała to uczucie. To
miejsce tak bardzo przypominało jej plażę w Jelitkowie. Podeszła do wody i
zamoczyła nogi. Woda nie była bardzo zimna. – Ta pierwsza kąpiel w tym sezonie może się udać – ruszyła brzegiem
oddalając się coraz bardziej od hotelu.
Viola
powiesiła ostatnie sukienki na wieszaku, gdy usłyszała pukanie do drzwi.
- Proszę – rzuciła.
W
drzwiach ukazał się Marek.
- Rozpakowałyście się już?
- Ula tak, ja właśnie kończę.
- A gdzie ona jest?
- Poszła się przejść i zobaczyć, jak tu jest.
- Poszła na plażę?
- Chyba tak. Właściwie to nie wiem.
Powiedziała, że spotkamy się na zebraniu.
- Aha. Dobra, to ja lecę.
Szybkim
krokiem wyszedł z hotelu i przykładając dłoń do czoła rozejrzał się wypatrując
dziewczyny w sukience w kwiatki. Zamajaczyła mu w oddali jej sylwetka. Niemal
biegiem rzucił się w jej kierunku. Stała nad wodą obejmując się ciasno
ramionami, zapatrzona w horyzont i zamyślona. Podszedł bliżej. Stanął w
niewielkiej odległości obserwując jej piękny profil. Nie odzywał się. Nie
chciał jej wystraszyć. – Jest taka drobna
i krucha. Wygląda, jak delikatna, porcelanowa lalka. Bardzo schudła od czasu,
kiedy ją poznałem. Ta szczupłość dodała jej jednak subtelności i uszlachetniła
rysy jej twarzy.
- Ula – szepnął. Odwróciła się gwałtownie
wyrwana z zadumy i ze zdziwieniem spojrzała na niego.
- Możemy porozmawiać?
- Porozmawiać? A o czym?
- O tobie. Martwię się o ciebie. Zamknęłaś się
w sobie. Nikniesz w oczach. Co cię tak gnębi? Dlaczego nie możesz podzielić się
ze mną tym zmartwieniem, które dręczy cię od dłuższego czasu? Co to za straszna
tajemnica, o której nie możesz mi powiedzieć? Ja chciałbym ci tylko pomóc.
Wiesz przecież, że zawsze możesz na mnie liczyć.
Patrzyła
mu w oczy niemal przerażona, że nie będzie potrafiła ukryć przed nim swoich
uczuć do niego, a on tonął w tych błękitach, jak zauroczony i nie mógł
przestać. Zauważył, że zaszkliły się od łez. Nie potrafił tego znieść.
- Ula proszę cię, powiedz mi. Co się dzieje? –
spytał ze ściśniętym sercem.
- To nic takiego. Te łzy to od wiatru. Czasem
tak mam, że łzawią mi oczy – próbowała bagatelizować sprawę. – Naprawdę nic się
nie dzieje. Wszystko pod kontrolą, więc nie martw się, bo nie masz o co.
Odwróciła
się i ruszyła wolno w stronę hotelu. Szedł obok zerkając na nią co jakiś czas.
Nienawidził tego stanu, w którym tkwiła już od tylu miesięcy. - Co robić, co robić. Nie powiedziała mi
prawdy. Jak mam jej pomóc, kiedy nawet nie wiem, o co chodzi.
Postanowił
podpytać Violettę. Ona na pewno coś wie i być może zechce podzielić się z nim
tą wiedzą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz