ROZDZIAŁ 5
Patrzył, jak oddala się w
kierunku pomarańczarni. Spojrzał w górę na rozgwieżdżone niebo. Jak na wrzesień
i zbliżającą się porę jesienną było dość ciepło. Dostrzegł spadającą gwiazdę.
Szybko pomyślał życzenie. – Spraw dobry
Boże, by zgodziła się zostać, by nie odeszła.
Zaskoczyła dzisiaj
wszystkich, a jego najbardziej. Stała się kobietą pożądaną. Piękną, czarującą i
niezwykle pociągającą. On, jako koneser i w pewnym sensie konsument płci
pięknej docenił smukłość jej sylwetki, kształtne biodra i rysujące się pod
cienkim materiałem sukienki, pełne, foremne piersi. Ładnie wymodelowaną linię
długiej szyi i twarz, w której dominowały te duże, lazurowe oczy, cudownie
wykrojone, pełne usta i zgrabny nosek usiany plamkami słodkich piegów. Te oczy
ujęły go najbardziej, bo wyrażały tak bogaty wachlarz różnych emocji. Musiał
przyznać, że była najpiękniejszą kobietą, jaką znał. - Pozory jednak mylą – pomyślał. – Nigdy nie przypuszczałem, że pod tą kupą nieforemnych ciuchów ukrywa
się piękna i niezwykle zgrabna kobieta. Pshemko jest lepszym obserwatorem ode
mnie. Jak on odkrył w niej ten potencjał? Powinienem być mu wdzięczny, bo
dzięki niemu i ja spojrzałem na nią inaczej. Zadziwiająca metamorfoza…
Ledwie przekroczyła próg
sali natknęła się na prezesa. Ucieszył się na jej widok.
- Pani Urszulo! Wygląda dziś pani olśniewająco!
– Ten komplement z ust samego Krzysztofa Dobrzańskiego wywołał rumieńce na jej
policzkach.
- Dziękuję panie Krzysztofie. Proszę mi mówić
po imieniu. Pani brzmi tak… oficjalnie.
- Dobrze. Jak sobie życzysz. Chcę ci bardzo
podziękować za przygotowanie pokazu. Był perfekcyjny i niezwykle profesjonalny.
Pshemko opowiadał mi ile pracy włożyłaś, by wszystko przebiegło sprawnie.
Jestem ci za to bardzo wdzięczny i zapewniam cię, że docenię to przy
najbliższej premii.
- Naprawdę nie ma za co. To należało do moich
obowiązków, z których chciałam się wywiązać najlepiej, jak potrafię. – Kątem
oka dostrzegła podchodzącego do nich Marka.
- Mam nadzieję, że mój syn uczciwie pomagał w
przygotowaniach? – Zaskoczył ją tym pytaniem, które słyszał również Marek
stojący za jego plecami. Spojrzała mu w oczy przenosząc następnie wzrok na
seniora.
- Tak… Okazał się niezwykle pomocny…
Przepraszam panie Krzysztofie, ale będę musiała się pożegnać. Pshemko na mnie
czeka. – Krzysztof uśmiechnął się do niej z sympatią.
- Skoro tak mówisz, to nie możemy pozwolić, by
irytował się, że długo nie wracasz. Pozdrów proszę ojca. Dawno się nie
widzieliśmy. Ostatni raz w szpitalu. Czasem rozmawiamy telefonicznie, ale
powinniśmy się spotkać któregoś dnia. Bardzo go polubiłem.
- I z wzajemnością panie Krzysztofie. Na pewno
go pozdrowię. Dobranoc.
Obaj Dobrzańscy
obserwowali, jak odchodzi w stronę sali bankietowej, do czekającego na nią
projektanta. Kiedy znikła im z oczu, Krzysztof odwrócił się i spojrzał na
stojącego obok syna.
- Cały czas tu stoisz? Czemu się nie
odzywałeś?
- Nie chciałem przeszkadzać. O czym
rozmawialiście? – Zapytał. Gdzieś w sercu czaił się niepokój, czy aby nie
powiedziała o tym incydencie w firmie i o tej nieszczęsnej rozmowie.
- O niczym szczególnym. Podziękowałem jej za
trud, jaki włożyła w zorganizowanie pokazu. Wspaniała kobieta. Niezwykle
utalentowana i bardzo piękna. Zmieniła się. Z poczwarki narodził się piękny
motyl. Józef jest z niej taki dumny. Nie dziwię mu się. Gdybym miał taką córkę,
też byłbym dumny. Nie dość, że mądra i ładna, to jeszcze bardzo skromna.
- Masz rację – powiedział cicho. Nie zdawałem
sobie nawet sprawy, jak bardzo.
Podeszła do stolika, przy
którym siedział mistrz i rozglądał się po sali.
- Przepraszam Pshemko, że musiałeś czekać. Pan
Krzysztof mnie zatrzymał. Jeśli pozałatwiałeś wszystko, to możemy jechać. Ja
zabiorę jeszcze swoje rzeczy. Właściwie to chyba powinnam się przebrać. Byłoby
szkoda narażać na zniszczenie tę piękną suknię.
- Nie przebieraj się. Nie traćmy czasu. A
suknia jest twoja. Buty też. To prezent i nie przyjmuję odmowy. – Zalśniły jej
w oczach łzy.
- Pshemko. Tak wiele dla mnie zrobiłeś,
jeszcze i to. To zbyt cenna rzecz i ja chyba nie mogę jej przyjąć.
- Bzdura. Oczywiście, że możesz. Firma nie
zubożeje po stracie jednej sukienki.
- Dziękuję. Jesteś wspaniały i szczodry. –
Ujął ją pod ramię i poprowadził w kierunku wyjścia.
- Czas jechać duszko.
Wychodząc złapała jeszcze
reklamówkę z kostiumem, w którym przyjechała i już bez oporu dała się
poprowadzić na parking.
Jechali od co najmniej
dwudziestu minut przez opustoszałe ulice Warszawy. Nastawił cicho radio i
wsłuchał się w kojące tony spokojnej melodii.
- Urszulo? – Odwróciła w jego stronę twarz. –
Będziesz w poniedziałek w firmie?
- Będę. Rozmawiałam po pokazie z Markiem.
Przepraszał mnie i wręcz błagał, żebym nie odchodziła, żebym się zastanowiła.
- I co zrobisz?
- Jeszcze nie wiem… Muszę pomyśleć…
- Ja bardzo chciałbym, żebyś została. Nie wyobrażam
już sobie firmy bez ciebie i dni bez naszych rozmów. – Powiedział ze smutkiem.
- Masz na mnie taki dobry wpływ.
- Ja też kocham nasze rozmowy. Bardzo sobie
cenię naszą przyjaźń Pshemko. Poza tobą z nikim nie mam tam praktycznie
kontaktu. To znaczy mam, ale czysto służbowy. Nadal czuję się tam trochę
wyalienowana.
- Dlatego powinnaś zostać, dla naszej
przyjaźni. Ja nie pozwolę, żeby znów ktoś cię skrzywdził.
- Dziękuję. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie
znaczy. Szkoda mi tej pracy. Sądziłam, że dzięki niej moja rodzina stanie na
nogi i trochę odżyje. Nie przelewało nam się do tej pory. Ja nawet nie mam
porządnych ubrań. Widzisz, jak bardzo źle i niegustownie się ubieram. Obiecałam
sobie, że z każdej pensji wydam trochę na odzież dla siebie, żeby w F&D nie
musieli się za mnie wstydzić. Ale teraz… Sama nie wiem, jak postąpić. Marek
bardzo mnie zranił, choć właściwie powiedział prawdę. Prawda zawsze boli. –
Zamilkła.
Podjechał pod bramę i
zatrzymał samochód.
- Mam do ciebie prośbę. Bez względu na to,
jaką podejmiesz decyzję, chciałbym, żebyś w poniedziałek po rozmowie z Markiem
przyszła do pracowni. W magazynku przyległym do niej stoją wieszaki pełne
odzieży. To rzeczy z poprzednich kolekcji, które się nie sprzedały i już na
pewno się nie sprzedadzą. Zamiast zalegać w tym magazynie, równie dobrze mogą
posłużyć tobie. – Już otwierała usta, by zaprotestować, ale ubiegł ją.
- Nie sprzeciwiaj się, proszę i nie traktuj
tego, jak jałmużny. Będę szczęśliwy, jeśli wybierzesz coś dla siebie, a mnie
zwolni się miejsce na następne niesprzedane kreacje. To, co? Jesteśmy umówieni?
– Uściskała go mocno i serdecznie. Ze łzami w oczach wyszeptała.
- Do końca życia nie odwdzięczę ci się za to,
co dla mnie zrobiłeś. Jestem twoim dozgonnym dłużnikiem.
- Już dobrze duszko. A teraz zmykaj. Późno
już, a ja muszę jeszcze dojechać do Warszawy. Do poniedziałku zatem.
- Do poniedziałku.
Uszczęśliwiona wysiadła z
samochodu i z szerokim uśmiechem na ustach powędrowała do uśpionego już domu.
Otworzyła cicho drzwi. Nie
chciała zakłócać snu swoim bliskim. Jednak ojciec czekał na nią. Wyszedł do
przedpokoju i uśmiechnął się na jej widok.
- Pięknie wyglądasz córcia. – Powiedział
szeptem. – Pan Pshemko cię odwiózł?
- Tak. Masz serdeczne pozdrowienia od pana
Krzysztofa. Powiedział, że koniecznie musicie się spotkać któregoś dnia. Na
razie będzie trochę pracy, bo trzeba się zająć sprzedażą kolekcji, ale jak
trochę się uspokoi, to może zaprosimy do nas państwa Dobrzańskich.
- Dobry pomysł. Teraz spać. Bardzo późno się
zrobiło. Ja też idę się położyć. Czekałem, bo byłem ciekaw, czy się udał ten
pokaz. Tyle się przy nim napracowałaś.
- Udał się nadzwyczajnie. Na pewno będą dobre
recenzje w prasie. No, ja idę do łazienki. Dobranoc tatusiu.
Długo nie mogła zasnąć.
Analizowała przebieg rozmowy z Markiem i z Pshemko. Ten pierwszy ją zranił.
Jednak przepraszał tak gorliwie i szczerze, że w końcu uwierzyła w uczciwość
jego intencji. Nie chciała też tracić tak pięknej przyjaźni Pshemko. Przez ten
miesiąc zdążyła go nieźle poznać. Nigdy nie przypuszczała, że ten chimeryczny,
tak łatwo wpadający z byle powodu w szał i egocentryczny człowiek, okaże się niezwykle
wrażliwy na krzywdę i tak bardzo skory do pomocy. Gdzieś na dnie serca
odczuwała żal z powodu upokorzenia, jakiego doznała i od Marka i od Sebastiana
i od tej pustej Violetty. O ile te dwie ostatnie osoby były jej zupełnie
obojętne, tak afront ze strony Marka odczuła w dwójnasób. I jeszcze ta jej
beznadziejna miłość, za którą beształa się każdego dnia i z każdym dniem
utwierdzała się w przekonaniu, że kocha go coraz mocniej. To było niedorzeczne.
Jak można obdarzać uczuciem kogoś, kto nas rani? Była chyba jakimś przypadkiem
patologicznym. Cierpiała z tego powodu tym bardziej, że nie widziała żadnych
szans na odwzajemnienie tego uczucia. Pracując tam mogła chociaż go widywać.
Gdyby odeszła, nie miałaby już takiej możliwości i cierpiałaby jeszcze
bardziej. Podsumowała wszystkie za i przeciw. Wreszcie podjęła decyzję.
Umęczona dręczącymi ją myślami i wątpliwościami zasnęła dopiero nad ranem.
W poniedziałkowy poranek
przywitawszy się z Anią, która zwykle pierwsza była na swoim stanowisku pracy,
weszła do pustego jeszcze sekretariatu.
- Ciekawe,
czy Viola okaże się taka punktualna, jak obiecywała Markowi.
Usiadła przy swoim biurku,
ale nie włączała komputera. Zamyśliła się. Nadal nie była przekonana, co do
słuszności decyzji, którą podjęła. Usłyszała stukot wysokich obcasów i po
chwili ujrzała ich właścicielkę.
- Jednak
przyszła punktualnie. Przestraszyła się, że Marek zwolni ją z pracy.
Kubasińska nie
zaszczyciwszy Uli spojrzeniem rzuciła krótkie „cześć” i zasiadła za biurkiem.
Włączyła komputer. Czekając aż się uruchomi stukała nerwowo palcami w blat
biurka. Wreszcie spojrzała na Ulę i zamarła. Wytrzeszczyła na nią oczy i
wyjąkała.
- Kim ty jesteś? Kto cię tu wpuścił i skąd
masz te tandetne ciuchy Cieplak? – Ula uśmiechnęła się rozbawiona reakcją
sekretarki.
- Tak mi się podobały, że pożyczyłam je od
niej.
- Głos też od niej pożyczyłaś? Gadasz, jak
ona. – Nie zdążyła odpowiedzieć, bo do sekretariatu wszedł Dobrzański.
- Dzień dobry. – Uśmiechnął się niepewnie do
Uli. – Ula wejdziesz do mnie? Musimy porozmawiać.
Przepuścił ją przodem i
zanim zamknął drzwi, rzucił jeszcze Violetcie.
- Viola, zrób dwie kawy. Tylko porządne. Jedna
z mlekiem bez cukru, druga z cukrem bez mleka.
Kubasińska siedziała z
otwartą buzią przetrawiając w swoim małym rozumku sytuację, której była
świadkiem.
- To
była Ulka? Tandetne ciuchy się zgadzają, ale cała reszta nie. Co ona zrobiła z
twarzą? Z Brzyduli stała się Piękniulą. Muszę koniecznie ją zapytać o tego
chirurga plastycznego, który przefasonował jej buźkę. No dobra. Idę po tą kawę,
bo znowu mnie objedzie, że się nie wywiązuję z tych no… nie ważne.
Stanęła na środku gabinetu ze
spuszczoną głową, nerwowo mnąc brzeg bluzki.
- Usiądź Ula. Przemyślałaś to, o czym
rozmawialiśmy? Podjęłaś decyzję? – Spytał nieco nerwowo. Mimo powrotu do swego
nędznego ubioru nadal robiła na nim ogromne wrażenie.
- Tak podjęłam. – Powiedziała niemal szeptem.
W pomieszczeniu wyraźnie czuło się napięcie.
- Jaką?
- Zostaję… - Wyraźnie odetchnął z ulgą.
- Dziękuję Ula i jestem ci bardzo wdzięczny. –
Z obawą ujął jej dłoń i przycisnął do ust. Pamiętał, jak bardzo broniła się
przed jego dotykiem. Przeszedł ją dreszcz, kiedy musnął ustami jej wierzch.
Otrząsnęła się i szybko wysunęła rękę z jego dłoni. Na jej policzki wypłynęły
zdradliwe rumieńce. Rozczuliły go. – Ślicznie
jej z tymi wypiekami na twarzy.
- Pójdę już. Obiecałam Pshemko, że pojawię się
w pracowni. – Powiedziała drżącym głosem.
- Dobrze, ale jak wrócisz, to przyjdź do mnie.
Trzeba omówić strategię działania w sprawie sprzedaży kolekcji. – Podniosła się
z fotela.
- Będę za godzinę.
Po wyjściu z gabinetu
oparła się ciężko o drzwi łapiąc łapczywie powietrze.
- Opanuj
się i zachowaj spokój. Nie możesz tak panicznie reagować na jego obecność. To
tylko facet. Zwykły facet. Nic nadzwyczajnego. Jasne. To tylko ktoś, kogo
kochasz. To tylko ktoś, przy kim
twoje serce przyspiesza, jakby miało turbodoładowanie.
Z rozmyślań wyrwał ją głos
Violetty.
- A ty co? Już po rozmowie? Kawę wam niosę. –
Rzuciła z pretensją w głosie.
- A ty co? Sadziłaś ją dopiero? Długo ci
zeszło.
- No długo, długo, – nie wyczuła ironii – nowy
expres jest. Musiałam się nauczyć obsługiwać, a to nie jest takie proste, dasz
wiarę.
- To wypij za mnie, ja muszę iść do Pshemko. –
Oderwała się od drzwi i szybkim krokiem wyszła na korytarz.
Cichutko wsunęła się do
pracowni i stanęła obok dużego stołu, przy którym projektował.
- Dzień dobry Pshemko – powiedziała półgłosem
nie chcąc go wystraszyć. Podniósł głowę i rozchylił usta w szerokim uśmiechu.
- Urszula! Dobrze, że już jesteś. Chodźmy do
magazynu. Przejrzałem te kolekcje i wybrałem kilka rzeczy. Musisz tylko
poprzymierzać. Rozmawiałaś z Markiem?
- Rozmawiałam.
- Podjęłaś decyzję? Zostajesz, czy odchodzisz?
– Spytał z obawą.
- Rozważałam wszystkie za i przeciw, bo długo
nie mogłam zasnąć. Twoje argumenty przeważyły. Nie chcę tracić tak wspaniałej
przyjaźni, bo jest jedną z najlepszych rzeczy, jakie przytrafiły mi się w
życiu.
Mistrz był wzruszony.
Uściskał ją mocno i wyszeptał.
- Dobrze zrobiłaś. Jestem szczęśliwy. A teraz
przymierzaj. – Wskazał jej dłonią długi wieszak, na którym wisiały i sukienki,
i spódnice, i piękne bluzki, nawet kurtki i płaszcze. Weszła za parawan a on
rozsiadł się na jedynym krześle, jakie tam stało i z niecierpliwością czekał,
aż się przebierze.
Nie sądziła, że będzie tego
aż tyle. Co kilka minut odkładała na wieszak rzeczy, które pasowały na nią
idealnie. Została ostatnia sukienka, z delikatnej, w śliwkowym kolorze wełenki.
Kiedy wyszła zza parawanu, mistrz przyjrzał jej się z uznaniem.
- Masz doskonałą figurę. Wszystko leży, jak
ulał. Nie przebieraj się już i zostań w tej sukni. Zabierz też ten czarny,
skórzany płaszczyk. Pojedziesz w tym do domu, a rzeczy, w których przyjechałaś
po prostu wyrzuć. Nie będą ci już potrzebne, bo chyba wymieniliśmy całą
garderobę. Na razie wystarczy. Z czasem pewnie będzie jej przybywać. Od dzisiaj
ubierasz się elegancko i z gustem. Pamiętaj, ja zawsze ci doradzę i pomogę
dobrać ją kolorystycznie. Niedługo sama się tego nauczysz, bo to nie takie
trudne.
Teraz spakujemy część do
torby. Tyle, ile zdołasz unieść. Resztę będziesz zabierać sukcesywnie. Och
Urszulo! Jestem taki szczęśliwy! Stworzyłem prawdziwą piękność.
- Pshemko i ja jestem wzruszona, bo nigdy nie
spodziewałabym się, że mogę tak wyglądać i bardzo, bardzo ci za to dziękuję.
Dziękuję ci też za twoją przychylność dla mnie i przyjaźń. Nigdy jej nie
zawiodę, przysięgam. – Wyściskawszy go na pożegnanie, z torbą pełną ubrań
wróciła do sekretariatu. Ponownie wywołała szok u Violetty.
- O matulu! Jaka ty jesteś ładna! Skąd masz
takie ciuchy! Eleganckie! Powiedz, może i ja sobie kupię.
- Nie kupiłam ich Viola.
- Nie? To skąd masz?
- Dostałam.
Zdumienie Kubasińskiej
osiągnęło szczyt.
- Dostałaś? Od kogo? To musiało kosztować
majątek?
- I kosztowało. Dostałam od przyjaciela.
- No, no… Niezłe zasoby musi mieć ten twój
przyjaciel, skoro stać go na takie prezenty. A ja wszystko muszę kupować sama,
dasz wiarę? Też chciałabym mieć takiego bogatego przyjaciela. Zarabiam tu tyle,
co koń napłakał.
Ula nie skomentowała już
tego. Przypomniała sobie, że Marek prosił, by do niego przyszła. Odłożyła torbę
pod biurko i zabrawszy notes zapukała cicho do drzwi gabinetu. Po chwili weszła
do środka.
- Już jestem – powiedziała cicho. Podniósł
głowę znad laptopa i omiótł ją wzrokiem. Jego spojrzenie wyrażało zaskoczenie,
fascynację i podziw. Poczuła się zażenowana, bo przyglądał jej się jak rasowej
klaczy. Spuściła głowę.
- Chciałeś coś omówić… - przerwała tą
niezręczną ciszę.
- Tak… tak… siadaj, proszę. Ładnie wyglądasz.
Przebrałaś się.
- Tak. Myślę, że w tym nie będę razić niczyich
oczu. – Wydukała prawie szeptem. Zrobiło mu się przykro i ponownie poczuł się
winny.
- Jeszcze raz przepraszam cię Ula, za moje
zachowanie. To nigdy już się nie powtórzy, zapewniam cię.
- W porządku – postukała długopisem w notes –
przeprosiny przyjęte. Ja już nie chcę do tego wracać.
Zabrał plik dokumentów z
biurka i usiadł przy niej. Blisko. Za blisko. Poczuła zapach jego perfum, od
których zakręciło jej się w głowie. Oblała ją fala gorąca. – Czy już zawsze będę tak reagować? Weź się w
garść kobieto!
- Było od rana kilkanaście telefonów. Dzwonili
ci, z którymi współpracujemy od dawna, ale również tacy, którzy dopiero teraz chcą
nawiązać z nami współpracę. Nie wiem, czy czytałaś dzisiejszą prasę, ale
recenzje są bardzo pochlebne. Czuję w kościach, że będzie sporo zamówień. Tu
masz listę kontrahentów wraz z telefonami. Chciałbym, żebyś zadzwoniła do
każdego z nich i umawiała spotkania. Trzeba będzie pozawierać trochę nowych
umów. Wprawdzie kontrahentami, jak dotąd zajmował się mój ojciec, ale tym razem
scedował to na mnie. Nie ma już tyle siły i energii, co dawniej. Mam jego
pełnomocnictwo, więc będziemy działać w jego imieniu. Najlepiej, jakbyś
umawiała spotkania tu, w firmie, ale nie naciskaj, bo niektórzy wolą takie
rzeczy załatwiać na mieście. Zapisuj wszystko, żebyśmy mieli jasność, dobrze? Trochę
tego jest, ale poradzisz sobie, tak? – Spojrzał na nią i uśmiechnął się. –
Przepraszam. Nawet nie powinienem pytać. Przecież doskonale wiem, że sobie
poradzisz. Zagoń do roboty Violettę. Na dwie ręce pójdzie szybciej. Niech i ona
się zaangażuje.
Podniosła się z fotela.
- Dobrze, to ja idę dzwonić. Pod koniec dnia
poinformuję o rezultatach.
Wyszła z gabinetu i z listą
telefonów podeszła do sekretarki.
- Viola, mamy bojowe zadanie. Skseruj proszę
tę listę. Musimy obdzwonić kilka miejsc. Podzielimy się. Najpierw ja zadzwonię.
Będziesz uważnie słuchać tej rozmowy, żebyś wiedziała, o czym mówić. Nie wdawaj
się w żadne dyskusje na tematy, do których jesteś nieupoważniona. Umawiasz
tylko miejsce i godzinę spotkania. Zrozumiałaś?
- A co to za telefony?
- Do naszych obecnych i potencjalnych
kontrahentów.
Zabrały się do roboty.
Przez dwie kolejne godziny umawiały spotkania i skrzętnie zapisywały godzinę,
datę i miejsce. Wreszcie po wykonaniu ostatniego Ula z ulgą odłożyła słuchawkę.
- No, to chyba wszystko. Daj mi swoją listę.
Zrobię tabelaryczny wykaz i zaniosę Markowi.
Ponownie weszła do jego
gabinetu.
- Mam tę listę, o którą prosiłeś. Na
pierwszych pozycjach są ci, którzy chcą się spotkać poza firmą, reszta tu na
miejscu – podała mu dokument.
Przejrzał go i popatrzył na
nią z uznaniem.
- Świetnie się spisałaś. Wykaz jest czytelny i
jasny. Pierwsze spotkanie jutro. Pójdziesz ze mną. Będę się czuł pewniej. –
Uśmiechnął się do niej. Nie odwzajemniła uśmiechu.
- Jak sobie życzysz – powiedziała poważnie. –
Wracam do pracy.
Nie wiedzieć, czemu odniósł
wrażenie, że traktuje go inaczej niż przed przemianą. Wtedy chyba bała się go.
Bała się jego reakcji. Pamiętał jak kuliła się w sobie pod wpływem jego
niechętnego, surowego spojrzenia. Teraz nadal była nieśmiała, ale doszedł do
tego jakiś smutek. Była taka poważna. Nie uśmiechała się, a przecież widział
jej zachowanie przy Pshemko i przy swoim ojcu. Z nimi potrafiła rozmawiać i
śmiać się. Miała piękny uśmiech, mimo aparatu, który nie wyglądał zbyt
estetycznie. Westchnął. Nie rozumiał, dlaczego tak bardzo zależy mu na jej
przychylności, na tym, by ich współpraca i wzajemne relacje były swobodne,
partnerskie, bez nieporozumień. Przyjęła przeprosiny, ale czuł, że gdzieś tam w
środku jest dotkliwie zraniona przez słowa, które powiedział w czasie tej
nieszczęsnej rozmowy z Sebastianem. Poczuł się, jak ostatni dupek. Przecież nie
tego uczyła go matka. Zawsze mu powtarzała, że kobiety należy traktować z
szacunkiem, obojętnie, czy to są bizneswoman, czy zwykłe sprzątaczki. Przez
ostatnie lata dał dowód, że nie wziął sobie tych nauk do serca, bo postępował
dokładnie odwrotnie. Te wszystkie kobiety, których twarzy nie mógł sobie nawet przypomnieć,
traktował bardzo przedmiotowo. Zdał sobie sprawę, że Ulę potraktował w podobny
sposób. Zrobił z niej woła roboczego. Zarzucił robotą ponad siły. Inna na jej
miejscu nie dałaby rady. Podziwiał ją z każdym dniem coraz bardziej, dlatego
kiedy odeszła zrozumiał, co traci. Zrozumiał też, jak bardzo jest
wspaniałomyślna, że zdołała mu wybaczyć i jak dobry ma charakter. Inna na jej
miejscu wymierzyłaby mu po prostu siarczysty policzek, a ona potrafiła tylko
płakać. Jakim był durniem, że nie umiał docenić jej poświęcenia, zaangażowania,
szczerości i uczciwości we wszystkim, co robiła. Ale to już przeszłość. Teraz
będzie zupełnie inaczej. Przyrzekł sam sobie, że już nigdy nie potraktuje jej w
podobny sposób i miał nadzieję, że i ona zmieni swoje nastawienie w stosunku do
niego.
ROZDZIAŁ 6
Odebrała swoją pierwszą
wypłatę. Była oszołomiona jej wielkością. Do stawki, którą miała zapisaną w
umowie doszły jeszcze dwa tysiące premii. Wiedziała, że to prezes dotrzymał
swojej obietnicy. Postanowiła mu podziękować. Zjechała windą na trzecie piętro
i cicho zapukała do jego gabinetu.
- Proszę – usłyszała.
Weszła nieśmiało mówiąc.
- Dzień dobry panie Krzysztofie, mogę na
chwilkę?
- Ula! – Jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu.
– Wchodź moje dziecko, wchodź. Co słychać, jak tata? Wszystko w porządku?
- W jak najlepszym. Dziękuję. Ja przyszłam
właściwie, żeby bardzo podziękować za tą premię. Dzisiaj właśnie odebrałam
swoją pierwszą wypłatę i wiem, że to dzięki panu jest ona tak imponująco
wysoka.
Krzysztof uśmiechnął się
dobrodusznie.
- Zasłużyłaś na te pieniądze Ula. Mam
świadomość ile wysiłku włożyłaś w przygotowanie pokazu. Znam swojego syna i
wiem, że nie pomógł ci w tym tak, jak powinien. Jest nieodpowiedzialnym
lekkoduchem. Żyję tylko nadzieją, że to kiedyś się zmieni i w końcu spoważnieje.
- Chyba ostatnio jednak zaczął się trochę
zmieniać. – Powiedziała nieśmiało. – Ale ja przyszłam też z prośbą do pana.
Właściwie jest to prośba mojego taty. Prosił, bym spytała pana, czy zechciałby
pan wraz z panią Heleną przyjąć zaproszenie na sobotni obiad. Tata byłby bardzo
szczęśliwy, bo brakuje mu rozmów z panem.
- A wiesz, że i mnie też? Bardzo chętnie
przyjedziemy. Podaj mi tylko adres, żebym nie błądził. – Zapisała mu go na
kartce i uśmiechnęła się pięknie do seniora.
- Bardzo dziękuję i bardzo się cieszę. W takim
razie czekamy w sobotę na państwa.
Uszczęśliwiona opuściła
gabinet prezesa i wybrała domowy numer.
- Tato? Załatwione. Państwo Dobrzańscy
przyjadą w sobotę. Ja już dzisiaj zrobię zakupy. Trzeba ugotować coś dobrego.
Upiekę ciasto.
- Bardzo się cieszę córcia, że to załatwiłaś i
cieszę się na to spotkanie.
Wróciła do siebie i zajęła
się pracą. Czekał na nią stos faktur do rozliczenia. Violetta z zapałem
przepisywała jakieś sprawozdanie. – Lepsze
to, niż miałaby paplać przez telefon – pomyślała.
Do sekretariatu wszedł
Olszański. Stanął na środku patrząc z niepewną miną na Ulę.
- Cześć – rzucił. Jak na komendę obie
podniosły głowy znad dokumentów.
- Cześć – odpowiedziały jednocześnie.
- Marek u siebie?
- U siebie. Możesz wejść. – Powiedziała Ula
pochylając się z powrotem nad klawiaturą.
- Ula… Chciałbym cię przeprosić za ten
incydent w socjalnym. Głupio wyszło i głupio się z tym czuję. – Popatrzyła na
niego poważnie.
- Niepotrzebnie. Mówiliście prawdę, a ja nie
powinnam na nią tak zareagować. Było, minęło.
- Jednak źle mi z tym i chciałbym wiedzieć,
czy wybaczysz i zapomnisz mi tę głupotę.
- Już zapomniałam i nie chcę do tego wracać.
Możesz być spokojny, nie mam żalu.
- Dziękuję. Jesteś wspaniała. Pójdę do Marka.
Wszedł do gabinetu bez
pukania. Zastał przyjaciela pogrążonego w lekturze dzisiejszej poczty.
- Cześć stary. Jak forma?
- Nieźle, całkiem nieźle. Przychodzisz z czymś
konkretnym?
- W zasadzie nie. Przed chwilą przeprosiłem
Ulkę, za to, co mówiłem o niej… wiesz, o tym, co usłyszała. – Marek pokiwał
głową.
- Dobrze zrobiłeś. To była bardzo niemiła
sytuacja i bardzo ją krzywdząca. Zachowaliśmy się, jak idioci. Dobrze, że jest
taka wyrozumiała. Mnie wybaczyła, a tobie?
- Mnie też. Powiedziała, że nie ma żalu.
Ulżyło mi, bo gryzłem się tym od tamtej pory. A swoją drogą, przypuszczałeś, że
ona jest taka piękna? Nie zapowiadała się nawet na ładną. Ciuchy i fryzjer mogą
zdziałać cuda. Spodobała mi się. Może zaproszę ją na randkę? – Marek gwałtownie
podniósł głowę.
- Ani mi się waż. Ja nigdy nie dopuszczę
ponownie do sytuacji, że ktoś miałby ją skrzywdzić. Już dość przez nas
przeszła. Znam cię i nie pozwolę, byś zrobił sobie z niej zabawkę. Ona nie jest
taka, jak te wyzwolone dziewczyny w klubach. – Olszański podniósł obie dłonie w
poddańczym geście.
- W porządku. Nie unoś się tak. Widzę, że i
tobie wpadła w oko. Nie będę wchodził ci w paradę. Masz ochotę na relaks po
pracy? Może wyskoczymy do klubu? Dawno nie byliśmy. Może trafią nam się jakieś
niezłe panienki?
- Nie dzisiaj Seba. Dzisiaj mam spotkanie na
mieście z kontrahentem. Być może uda nam się podpisać umowę. Za chwilę muszę
iść do ojca, żeby ustalić warunki. Zrzucił to na mnie. Sam chyba nie ma już
ochoty użerać się z tym. Nie jest w najlepszej kondycji, choć gorliwie temu
zaprzecza.
- No dobra, może innym razem. W takim razie
nie będę ci przeszkadzał, idę do siebie.
- Jesteś bardzo zajęty?
- Nie, a co?
- Chciałbym, żebyś zrobił mi listę wszystkich
pracowników, wiesz… nazwiska, zarobki, od kiedy zatrudnieni i jaki rodzaj
umowy. Będę tego potrzebował. Uwzględnij też zatrudnionych w szwalniach i
butikach. Wszystkich.
- Dobra, zrobię. Na kiedy to ma być?
- Na poniedziałek. Dasz radę?
- Powinienem. Pójdę już.
- Zaczekaj, wyjdziemy razem. Pójdę do ojca i
załatwię z tymi umowami.
Nie zawracał sobie głowy
windą. Pożegnał się z Sebastianem i zbiegł schodami te dwa piętra. Wszedł do
gabinetu i przywitał się z ojcem.
- No jestem. Chciałbym omówić z tobą warunki
tych umów. Dzisiaj o szesnastej idę z Ulą na pierwsze spotkanie. Chciałbym być
przygotowany na tyle, żeby nie zaskoczyli mnie czymś.
- W porządku. Daj te umowy.
Krzysztof przeglądał je z
uwagą robiąc na marginesie od czasu do czasu jakieś uwagi. Wreszcie podał cały
ich plik Markowi.
- To chyba wszystko. Niech Ula poprawi zgodnie
z moimi sugestiami.
- Dzięki tato. Aha. Chciałem spytać… Macie
jakieś plany na sobotę? Może mógłbym przyjechać? Dawno nie jadłem domowego
obiadu. Tęsknię za kuchnią Zosi. – Krzysztof uśmiechnął się.
- Niestety synku. W tą sobotę będziesz jeszcze
musiał polegać na sobie, ale w niedzielę możesz przyjechać.
- A co wybieracie się gdzieś?
- Józef, tata Uli zaprosił nas na obiad do
Rysiowa. Dawno się nie widzieliśmy i chcieliśmy trochę pogadać. Ula tu była
dzisiaj i przekazała zaproszenie. Nie mogliśmy odmówić. Bardzo zżyłem się z nim
podczas pobytu w szpitalu. Mogę nawet powiedzieć, że jesteśmy przyjaciółmi.
Mama też go polubiła. To bardzo mądry człowiek i tak, jak Ula, niezwykle
skromny. Nigdy tam nie byłem i mam nadzieję, że trafię. Ula zapisała mi adres.
- Ja mogę was zawieźć. – Palnął bez
zastanowienia. – Byłem tam już i pamiętam drogę doskonale.
- Naprawdę mógłbyś? Józef chwalił mi się w
szpitalu, że robi doskonałe nalewki. Chętnie bym spróbował, ale wtedy nie
mógłbym prowadzić. Wiesz co? Zadzwonię do niej i spytam, czy mógłbyś przyjechać
z nami. Będziesz robił za kierowcę. – Roześmiał się. Złapał za telefon i wybrał
numer wewnętrzny sekretariatu. Już po pierwszym sygnale odezwał się łagodny
głos asystentki.
- Halo? Tu gabinet dyrektora Marka
Dobrzańskiego, w czym mogę pomóc?
- Uleńko, Krzysztof Dobrzański z tej strony.
- Co się stało? – Zapytała z niepokojem. – Nie
będą mogli państwo przyjechać?
- Ależ przyjedziemy. Na pewno. Chciałem cię
tylko zapytać, czy byłoby dużym problemem, gdyby Marek przyjechał z nami. Chcę
spróbować tej słynnej nalewki twojego taty, a jeśli spróbuję, nie będę mógł
prowadzić. Marek zadeklarował się, jako kierowca.
Zamurowało ją. Nie
spodziewała się takiego obrotu sprawy.
- Halo? Ula? Jesteś tam?
- Tak, tak, jestem. Oczywiście, że nie ma
problemu. Marka zapraszamy również bardzo serdecznie.
- Dziękuję ci dziecko. Do zobaczenia w takim
razie.
Odłożył słuchawkę i
odetchnął z ulgą.
- Załatwione. Jedziesz z nami. Przyjedź o
trzynastej, bo na czternastą mamy tam być.
- Nie ma sprawy, będę.
Wyszedł z gabinetu ojca
dziwnie podekscytowany i dziwnie szczęśliwy. Czy to perspektywa, że będzie mógł
poznać ją bardziej prywatnie wprowadziła go w ten stan? Sam był zaskoczony
swoją reakcją. Właściwie trudno mu było powiedzieć, co bardziej przyciąga go do
tej dziewczyny, czy jej powalająca uroda, czy jej charakter. Zaimponowała mu,
to było pewne. Wszystko, co mówił o niej na początku ojciec sprawdziło się, co
do joty. Zadziwiająca dziewczyna.
Wchodząc do sekretariatu poprosił
ją, by do niego weszła na chwilę. Zamknął za nią drzwi i stanął naprzeciw.
- Ula, chciałbym ci podziękować za to
zaproszenie. Wiem, jak bardzo niezręczna dla ciebie jest ta cała sytuacja.
Jeśli chcesz i będzie dla ciebie wygodniej, to nie zostanę. Przywiozę ich
tylko, a potem po nich przyjadę.
Spojrzała na niego
zaskoczona a on zatopił się w jej błękitnych tęczówkach. – Boże, jakie ona ma piękne oczy. W życiu nie widziałem piękniejszych. - Zmieszała
się pod wpływem jego spojrzenia, a policzki znowu pokryły się uroczą
czerwienią. – Pięknie wygląda, gdy tak
się rumieni.
- Nie, nie Marek. To bez sensu, byś tyle razy
pokonywał tę trasę. To kawał drogi, a nam będzie bardzo miło cię gościć. –
Uśmiechnął się szeroko ukazując w policzkach dołeczki, na widok, których miękły
jej kolana.
- W takim razie jeszcze raz bardzo ci
dziękuję. Za godzinę wychodzimy, pamiętasz? Tu jest ta umowa skorygowana przez
ojca. Jeśli możesz, to nanieś poprawki i wydrukuj ją już na czysto w dwóch
egzemplarzach. – Podał jej dokumenty.
- Zaraz to zrobię.
Siedzieli w przytulnej
restauracji i wraz z dyrektorem jednej z warszawskich firm zajmujących się
sprzedażą odzieży uzgadniali warunki umowy. Był dość oporny i starał się twardo
negocjować ceny.
- Panie Dobrzański, proszę zrozumieć, że nie
ma pewności, czy kolekcja się sprzeda. Gdybyście zeszli trochę z ceny, byłoby
to bardziej do przyjęcia.
- Nie rozumiem skąd u pana te wątpliwości.
Nasza firma prosperuje na polskim rynku od trzydziestu paru lat i w całej jej
historii nie zdarzyło się, żebyśmy nie sprzedali kolekcji. Musi pan przyznać,
że kreacje są piękne, nietuzinkowe i niebanalne.
- Rozumiem, jednak nadal uważam, ze ich cena
jest zbyt wygórowana.
Ula siedząca dotąd w
milczeniu i słuchająca tych słabych argumentów postanowiła się odezwać.
- Panie dyrektorze. Nasze kolekcje są
najwyższej jakości. Materiały, z których są szyte, nie są jakąś tandetą, którą
trzeba będzie wyrzucić już po pierwszym praniu. Tkaniny pochodzą z Francji i
Włoch. Nie spotka pan takich w Polsce. Są najwyższego gatunku. Firma ma uznaną
markę i nie moglibyśmy pozwolić sobie na szycie odzieży w gorszym sorcie, bo to
zepsułoby jej wizerunek. Cena gotowych już kreacji nie może być przez to niska.
Firma musi zarabiać tak, jak pańska. To, co pan proponuje zmusiłoby nas do
sprzedaży po kosztach własnych bez żadnego zysku, który przecież nie jest aż
tak wysoki. Ma pan przed sobą szczegółowe wyliczenia i łatwo może się pan
zorientować, że to, co mówię jest prawdą. Jeśli ma pan wątpliwości i nie jest
zdecydowany podjąć z nami tej współpracy, pogodzimy się z tym. Mamy przed sobą
jeszcze wiele takich spotkań z przedstawicielami innych firm, więc jeśli jest
pan nastawiony na nie podpisanie tej umowy, to nie traćmy już dłużej czasu,
który pan zapewne sobie ceni, podobnie, jak my.
Marek wbity w krzesło
wybałuszał na nią oczy. Nie posądzał jej, że może być taka piekielnie
elokwentna i kategoryczna. Siedzący naprzeciw niej człowiek roześmiał się
głośno.
- No, no, pani Urszulo, nie spodziewałem się
po pani takich słów. – Słysząc to, poczerwieniała, a Marek znowu spojrzał na
nią z podziwem.
- W porządku. Już nie będę tracił więcej
czasu. Jesteście twardymi przeciwnikami i potraficie walczyć o swoje. Podoba mi
się to. Oczywiście podpisujemy umowę. – Złożył zamaszysty podpis na ostatniej
stronie i opatrzył pieczątką. Marek zrobił to samo. Uścisnęli sobie dłonie.
- Zazdroszczę panu asystentki. Sam chciałbym
mieć taką. Miło było mi panią poznać. Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie
świetnie się układać. – Uścisnęła mu dłoń i obdarzyła pięknym uśmiechem.
- I my mamy taką nadzieję.
Kiedy opuścił restaurację,
Marek wypuścił powietrze z płuc.
- Ula, nie sądziłem, że tak się to skończy.
Myślałem, że on nie da się urobić i nie podpiszemy tej umowy. Uratowałaś ją.
Dzięki tobie pozyskaliśmy nowego kontrahenta. To kolejna rzecz, za którą ci
jestem wdzięczny.
- Nie ma za co, naprawdę – powiedziała cicho
nie patrząc mu w oczy. – To przecież moja praca. Za to mi płacisz. – Odruchowo
podniósł jej dłoń do ust zapominając, jak nie lubi, gdy ją dotyka.
- Nie bądź taka skromna Ula. Nawet nie wiesz,
jak bardzo doceniam to, co robisz dla tej firmy. Jak bardzo doceniam ciebie.
Mam najlepszą asystentkę pod słońcem i mogę powtarzać to do znudzenia.
Dotyk jego ust spowodował
kolejną falę gorąca, która zalała jej twarz. Tym razem nie wyrwała dłoni
gwałtownie, lecz delikatnie uwolniła ją z jego rąk. Dyskretnie spojrzała na
zegarek. Było kilka minut po szóstej. Przeraziła się. Nie sądziła, że to
spotkanie zajmie tyle czasu.
- Boże, jak późno. Obiecałam tacie, że zrobię
zakupy. Gdzie ja teraz coś dostanę? – Wpadła w panikę.
- Chyba tylko zostały centra handlowe. One są
otwarte do dwudziestej. - Wstał od stolika. – Chodź, zawiozę cię. Zrobisz
zakupy, a potem odwiozę cię do domu.
- Nie, nie Marek. Jakoś poradzę sobie sama. –
Zaprotestowała słabo.
- Ula, bądź rozsądna. Nie będziesz się tłukła
autobusem przez godzinę z tymi zakupami. Dla mnie to naprawdę drobiazg. Przy
okazji zrobię zakupy i sobie, bo w lodówce mam tylko światło.
Nie opierała się dłużej.
Była mu wdzięczna za tę propozycję. Pojechali do Tesco. Kupiła wszystko, co
niezbędne na sobotni obiad. Trochę tego było. Gdyby miała dojechać z tym
autobusem, pewnie nie dałaby rady. Popakowali wszystko w torby, które Marek
włożył do bagażnika.
- No, możemy jechać. – Otworzył jej szarmancko
drzwi i sam zasiadł w chwilę po tym za kierownicą. Jechali w milczeniu. Włączył
radio, by przerwać tę ciszę.
- Chyba nie jest ci łatwo pokonywać codziennie
tę odległość do pracy? Powinnaś zrobić prawo jazdy i kupić jakiś samochód.
Byłoby ci łatwiej.
- Ja mam prawo jazdy.
- Naprawdę? – Spytał zdumiony. – To dlaczego
nie jeździsz?
- Bo nie stać mnie na kupno samochodu. Może
kiedyś…
Popatrzył na jej zamyśloną
twarz. – Ale palnąłem. Nie stać ją było
na nowe ciuchy, a ja chrzanię o kupnie samochodu. Przecież ojciec mówił, że nie
przelewa im się. Kolejne faux pas, Dobrzański. Jesteś głupkiem.
Dojeżdżali. Zatrzymał
samochód przed bramą. Pomógł jej wysiąść i otworzył bagażnik.
- Dużo tego Ula. Pomogę ci, bo nie zabierzesz
się z tym sama, dobrze?
- Dobrze. Dziękuję. – Wyszeptała.
Weszli do domu.
- Już jestem – powiedziała głośno. Niemal
natychmiast w przedpokoju pojawiła się Beatka a za nią Józef.
- Ulcia! Już się nie mogłam ciebie doczekać. –
Spojrzała na Dobrzańskiego. – A kim pan jest? – Marek uśmiechnął się do małej
podając jej dłoń.
- Cześć. Jestem Marek, a ty?
- Ja jestem Betti.
- Miło cię poznać Betti. Dobry wieczór panie
Józefie. Jestem synem Krzysztofa. Marek Dobrzański. – Józef uścisnął mu dłoń.
- No tak. Mogłem się domyślić. Jest pan bardzo
podobny do ojca. Cieszę się, że mogę pana poznać.
- Marek, po prostu Marek. Proszę mówić mi po
imieniu.
- Marek mnie przywiózł tato, bo to spotkanie
skończyło się późno i zakupy musiałam zrobić w centrum handlowym. Dużo tego, a
Marek był tak uprzejmy, że mi pomógł.
- Nie przesadzaj Ula, to naprawdę nic takiego.
- Chodźcie. Zrobię wam herbaty. Jest jeszcze
ciasto upieczone przez Ulę. Zapraszam.
Marek rozejrzał się
ciekawie. Skromnie tu było. Meble pamiętały jeszcze czasy socjalistycznej
Polski. Jednak wszędzie był porządek a mieszkanie lśniło czystością. Usiadł na
kanapie w pokoju gościnnym spełniającym rolę salonu i już po chwili Józef
stawiał przed nim szklankę z gorącą herbatą wzbogaconą w cytrynę i talerz pachnącego
ciasta.
- Proszę, częstuj się. Wiesz, że twoi rodzice
będą tu w sobotę?
- Wiem panie Józefie. Ojciec koniecznie chce
spróbować pańskiej nalewki, więc przywiozę ich tutaj i zostanę, jeśli nie ma
pan nic przeciwko temu.
Józef uśmiechnął się radośnie.
- Oczywiście, że nie mam. Będzie nam bardzo
miło. Lubimy przyjmować gości. Im ich więcej tym przyjemniej. Bardzo się
cieszę. Ula! No gdzie ty jesteś! Chodź tu do nas.
- Już tatusiu, już idę. – Weszła do pokoju
uśmiechając się łagodnie do ojca. – Musiałam włożyć mięso do lodówki, żeby się
nie zepsuło.
Marek patrzył na nią z
przyjemnością. Tu w domu była zupełnie inna. Rozluźniona. Nawet jego obdarzyła
uśmiechem. Odwzajemnił go.
- To ciasto jest pyszne. Masz talent do
wypieków. – Pokraśniała słysząc te słowa.
- Marek, a może ty jesteś głodny? Tak, na
pewno jesteś głodny, przecież w restauracji piliśmy tylko kawę. Mam zamrożone
pierogi, zjesz? Pshemko smakowały, więc może i tobie będą?
- Nawet nie wiesz, jak dawno je jadłem. Tak
dawno, że nawet nie pamiętam. Jeśli to nie kłopot, to chętnie spróbuję.
- Najmniejszy. Zaraz podgrzeję.
Uwinęła się błyskawicznie.
Podsmażyła też trochę boczku i obficie posypała wierzch pierożków. Nie trwało
długo i już stawiała przed nim parujący talerz.
- Dotrzymam ci towarzystwa. Też poczułam głód.
Jedli w milczeniu. Marek
mruczał od czasu do czasu doceniając smak potrawy.
- Pychota. W życiu nie jadłem tak dobrych. –
Komplementował.
Józef słuchając tych
zachwytów wszedł do pokoju i przysiadł na fotelu.
- Ula świetnie gotuje. Nasza kuchnia nie jest
wyszukana. Jadamy proste potrawy, ale moja córcia potrafi zrobi prawdziwe
pyszności. Gołąbki, kopytka, pyzy z mięsem czy naleśniki w jej wykonaniu, to
sama poezja. Wielu je jadło i nikt nie narzekał, że niedobre.
- Tato, – spojrzała na ojca błagalnym wzrokiem
– zawstydzasz mnie.
- Nie wstydź się córcia, bo nie masz czego.
Wiesz Marek, to najlepsze dziecko pod słońcem. Nie wiem, jakbym poradził sobie
bez niej. Nie miała łatwego życia, a jednak tyle osiągnęła. Jestem z niej bardzo
dumny, bardzo. – Otarł ukradkiem łzę. Ula łagodnie pogładziła jego spracowaną
dłoń.
- Już dobrze tato. Nie ma o czym mówić.
Marek, jak zauroczony
patrzył na tę scenę. Ileż miłości było w tej rodzinie. Dobrze czuł się wśród
nich. Spokojny i odprężony. Z niepokojem spojrzał na duży zegar wiszący nad
telewizorem, którego wskazówki pokazywały godzinę dwudziestą drugą.
- Ależ się zasiedziałem. Będę jechał, bo
bardzo późno się zrobiło. Jeszcze raz dziękuję za ciepłe przyjęcie panie
Józefie, a tobie Ula za pyszne jedzenie. Nie będę miał nic przeciwko, byś
przyjechała jutro godzinę później. Wyśpij się. Zasłużyłaś. Dobranoc.
- Dobranoc Marek. Jedź ostrożnie. –
Powiedziała zamykając za nim drzwi.
Leżąc w łóżku myślała o tym
intensywnym, mijającym dniu. - Marek
chyba jednak się zmienił. Nie zachowuje się wobec mnie tak, jak kiedyś. Jest
miły. Uśmiecha się do mnie często. Całuje mnie w rękę. Wreszcie docenia. To
naprawdę bardzo miłe. Szkoda, że nie mogę liczyć na nic więcej. On nigdy nie
zakocha się w kimś takim jak ja.
Jednak nadchodzące miesiące
miały jej udowodnić, jak bardzo się myli w tej ostatniej kwestii.
ROZDZIAŁ 7
Wyszedł z rysiowskiego domu
i zaczerpnął haust powietrza. Uśmiechnął się. Wizyta u niej była dla niego
nowym doświadczeniem. Nigdy nie poznał takich ludzi. W jego świecie tacy się
nie zdarzali. Byli, jak wymierające gatunki. Spokój, zrozumienie, szacunek i
miłość. To cechowało tę rodzinę. Skromne życie i wspólne nieszczęście jeszcze
bardziej ją cementowały i uszlachetniały ich charaktery. Józef, tak bardzo
doświadczony przez los potrafił zachować pogodne usposobienie i tą niezwykłą
szczerość w relacjach z innymi. To również cechowało jego dzieci. Zasady, które
im wpajał były proste. Żyć tak, by nikt przez nich nie płakał, nie krzywdzić,
nawet słowami, nie kłamać, nie oszukiwać, być prostolinijnym, prawdomównym i
uczciwym. Tak… Ula nosiła w sobie wszystkie te cechy. Kolejny raz żałował, że
od początku nie potrafił ich w niej docenić. Przeniósł się myślami do swojego
świata. Te wszystkie kluby, upijanie się i wykorzystywanie chętnych panien… - Czy ja naprawdę chcę tak żyć? Mam
dwadzieścia osiem lat na karku, a zachowuję się, jak niewyżyty nastolatek. Jak
do tej pory, nie zwojowałem w życiu nic, czym mógłbym się pochwalić, ani o czym
mógłbym w przyszłości opowiadać wnukom. To żałosne. Ja jestem żałosny.
Lekkoduch i wieczny chłopiec. Ojciec ma rację. Im dłużej będę tak postępował,
tym bardziej nie mam szans na bycie kimś więcej, niż zwykłym playboyem. Chyba
czas coś w sobie zmienić. W wieku pięćdziesięciu lat, też będę wyrywał chętne
panienki? Chyba tylko te na emeryturze. – Te gorzkie wnioski nie nastroiły
go optymistycznie. Musi coś postanowić, bo dłużej nie można tak funkcjonować.
Dzisiaj poznał inny świat. Lepszy, wartościowszy. Świat bez obłudy, blichtru i
pompy. Spodobał mu się. Był, jak łyk świeżego powietrza, którym się zachłysnął
i zrozumiał, że do tej pory oddychał jedynie zgnilizną. Zrozumiał też, że
poznanie Uli stało się czymś naprawdę pozytywnym w jego pogmatwanym życiu i
miał niejasne przeczucie, że dzięki niej stanie się lepszym człowiekiem. Żeby
tylko pozwoliła mu wejść do jej świata i lepiej go poznać, nie zmarnuje szansy
i będzie pilnym uczniem.
W piątek wszedł do
sekretariatu w znacznie lepszym humorze niż zazwyczaj. Przywitał się z Violettą
i już chciał wejść do gabinetu, gdy ta zatrzymała go.
- Zaczekaj Marek. Tu masz to sprawozdanie.
Przepisałam wzorowo słowo, w słowo. Chciałam ci też powiedzieć, że jak weszłam
tu dzisiaj zastałam Turka. Kręcił się jakoś podejrzanie, jakby czegoś szukał.
Mówię ci, że ta podła gnida węszy dla Alexa. On znowu coś knuje.
Spojrzał na nią
zaniepokojony. Od jakiegoś czasu miał spokój ze swoim niedoszłym szwagrem, a on
znowu, jak ta hydra, podnosi łeb.
- Dzięki Viola, że jesteś czujna. Uważaj na
niego i o wszelkich takich sytuacjach dawaj znać.
- Dam, pewnie, że dam. Zauważyłeś, że nie ma
jeszcze Ulki? To dziwne, bo ona nigdy się nie spóźnia.
- Dzisiaj będzie godzinę później. Zrobisz mi
kawy? Mam nadzieję, że nie każesz mi czekać na nią tak, jak ostatnio? Nauczyłaś
się obsługi tego expresu?
- Nie musisz być taki złośliwy. To naprawdę
skomplikowana maszyna, ale ją opanowałam. Zaraz ci przyniosę tę kawę na ławę. –
Rozbawiony przewrócił oczami i wsunął się do gabinetu.
Odpalił laptopa i zajął się
bieżącymi sprawami. Dzisiaj mieli kolejne spotkanie na mieście. Dzięki Bogu o
trzynastej. Miał nadzieję, że tak, jak wczoraj, uda im się sfinalizować kolejną
umowę. Dobrze, że ma Ulę. Ona zawsze potrafi zaradzić nawet w najcięższej
sytuacji. Weszła Viola niosąc mu obiecaną kawę. Postawiła obok niego mówiąc.
- Ulka już przyszła.
- Już? Poproś ją do mnie, dobrze?
Po chwili weszła witając
się z nim.
- Miałaś przyjechać godzinę później. Nie
chciałaś dłużej pospać?
- Chciałam, ale i tak wstałam o swojej zwykłej
porze. To chyba przyzwyczajenie. Nie widziałam sensu, by godzinę mitrężyć w
domu. Tu lepiej się przydam. Daj mi tą dzisiejszą umowę. Wniosę poprawki i
zaraz wydrukuję.
Patrzył na nią z prawdziwą
przyjemnością. Wyglądała pięknie i elegancko.
- Już ci daję.
Zanim wręczył jej dokumenty
rozległ się dźwięk telefonu. Podniósł słuchawkę i po minucie włączył tryb głośnomówiący
dając jej znak ręką, by usiadła.
- Niestety nie będę się mógł z panem spotkać –
usłyszała.
- Nie rozumiem, dlaczego. Wydawało mi się, że
moja asystentka ustaliła z panem wszystko?
- No okazuje się, że nie wszystko. Doszły mnie
słuchy, że ta kolekcja, wbrew temu, co mówiono, jednak nie jest taka doskonała.
Podobno uszyto ją z tkanin pośledniejszego gatunku.
- A mogę wiedzieć, skąd ma pan takie
informacje? To jakaś piramidalna bzdura.
- Niestety nie mogę zdradzić ich źródła.
- Szkoda, bo my nie mamy sobie nic do
zarzucenia, a to są zwykłe pomówienia.
Ula dała mu znak, że chce
rozmawiać.
- Oddaję słuchawkę mojej asystentce, może ona
wyjaśni to lepiej ode mnie.
- Dzień dobry panu. Urszula Cieplak z tej
strony. Informacje, które pan otrzymał nie są zgodne z prawdą. Zapewniam pana,
że kolekcja jest uszyta z najwyższej jakości materiałów. Jeśli to pana uspokoi
przyniesiemy na spotkanie specyfikację tkanin i stosowne patenty na nie. Czy to
pana usatysfakcjonuje?
- Jak najbardziej, o ile są autentyczne.
- Są autentyczne i opatrzone oryginalnymi
pieczątkami producenta. Czyli spotkanie jest aktualne?
- W takiej sytuacji jak najbardziej.
Odłożyła słuchawkę i
popatrzyła na Marka.
- Ktoś robi krecią robotę i psuje nam szyki.
Nie wiesz, kto to może być?
Wpatrywał się przerażony w
jej oczy.
- Chyba wiem. – powiedział w końcu. – Jak
przyszedłem do pracy Viola mi zasygnalizowała, że był tu Adam Turek i węszył.
Nie złapała go za rękę, ale być może coś przykleiło się do jego lepkich łapek.
Coś, co bardzo przydało się Alexowi i wykorzystuje to przeciwko nam.
Znowu zadzwonił telefon.
Sytuacja okazała się identyczna, jak ta sprzed kilku minut. Ponownie uspokajał
kolejnego kontrahenta, który w przeciwieństwie do poprzedniego był bardziej
wylewny. Na pytanie, skąd posiada te nieprawdziwe informacje, odpowiedział z
rozbrajającą szczerością, że dzwonił do niego dyrektor finansowy F&D i
osobiście go o tym poinformował.
Po tym telefonie oboje
siedzieli nieruchomo wpatrując się w siebie. Wreszcie odezwał się Marek.
- Nie mogę uwierzyć, że posunął się do czegoś
tak ohydnego. Domyślasz się, co zabrał Turek?
- Oczywiście. Listę spotkań z kontrahentami.
Teraz dzwoni do każdego i wciska im te bzdury. Idę z nim pogadać.
- Nie Ula, nie. On zje cię żywcem. Trzeba powiedzieć
o tym ojcu.
- Oczywiście, ale wcześniej należy pogadać z
Febo. Czy on już całkiem stracił rozum?
- On stracił go bardzo dawno. Przeze mnie.
- Jak to przez ciebie?
- Skrzywdziłem go Ula. Złamałem mu życie.
Kiedyś. Dawno. Od tej pory mści się na mnie i odgrywa za to świństwo, które mu
zrobiłem.
- Dobra. Nic już nie mów. Ja nie chcę o niczym
wiedzieć. To nie moja sprawa. Idę.
Wyszła energicznie z
gabinetu kierując się do tej części korytarza, w której urzędował dyrektor
finansowy. Siedzącą przed gabinetem sekretarkę spytała, czy Febo jest u siebie.
- Tak jest. Może pani wejść. Jest sam.
Zapukała do drzwi i po jego
zaproszeniu, weszła do środka.
- Dzień dobry panie dyrektorze, możemy
porozmawiać?
Zadrżała, gdy wbił w nią
ciemne, jak węgiel oczy.
- Panna Cieplak! Nasza piąta kolumna! Co panią
do mnie sprowadza? Czyżby Mareczek nie radził sobie z czymś?
- Proszę darować sobie ten sarkazm i nie kpić
ze mnie. – Powiedziała cicho. – Ja nie przyszłam tu wysłuchiwać pańskiej ironii
na mój temat, a jedynie porozmawiać i dowiedzieć się kilku rzeczy. Jeśli nawet
nie darzy mnie pan szacunkiem, to proszę chociaż udawać, że jest inaczej. –
Tymi słowami zbiła go nieco z tropu.
- To, o co chciała pani zapytać?
- O listę kontrahentów, którą dzisiejszego ranka
pański księgowy ukradł z mojego biurka. Proszę ją oddać.
- Ja nie mam takiej listy, a on nic mi nie
przynosił.
- Panie dyrektorze, proszę nie obrażać mojej
inteligencji. To na pańskie polecenie Turek przekopywał się dzisiaj przez nasz
sekretariat. Violetta przyłapała go na gorącym uczynku. Działacie szybciej, niż
agencja prasowa. Jeszcze nie ma południa, a pan zdążył już obdzwonić ich
wszystkich podając im fałszywe informacje o kolekcji i proszę nie zaprzeczać,
bo wielu z nich wyjawiło pańskie nazwisko. – Zablefowała i miała nadzieję, że
połknie haczyk. - Miesza pan życie prywatne z życiem zawodowym. Osobiste
animozje nie powinny mieć wpływu na działanie wspólnej firmy. Tak bardzo panu
zależy na jej upadku? Nie chce pan już życia na dotychczasowym poziomie? Nie
ulega wątpliwości, że gdy firma będzie w złej kondycji lub nawet upadnie, to i
standard pańskiego życia znacznie się obniży. Tego pan chce? Zrujnowania dorobku,
na który tak ciężko pracowali i pańscy rodzice? – Trafiła w czuły punkt. –
Naprawdę nie rozumiem powodów, dla których pan tak postępuje. Marek ma zamiar
iść z tym do ojca i powiedzieć mu o pańskich dywersyjnych działaniach. Na razie
powstrzymałam go. Uzależniłam to od wyniku rozmowy z panem. Ma pan świadomość,
że to jawna zdrada interesów firmy? Wyraźne działanie na jej szkodę? Gdyby pan
był szeregowym pracownikiem a nie współwłaścicielem, już dawno zająłby się
panem prokurator. Zresztą zastanawiamy się, czy w stosunku do Turka nie
wniesiemy powództwa cywilnego. Nie pierwszy raz grzebał w naszych rzeczach.
Siedział i wpatrywał się w
nią, jak zahipnotyzowany. Wydawała mu się na początku taką szarą myszką, a tu
proszę. Wygadana i piękna. To nie głupia Violetta, która potrafiła tylko paplać
o byle czym.
- Już dobrze. – Wyartykułował. – Więcej nie
będę zaprzeczał. Tu jest ta lista. Obiecuję, że jeśli nie pójdziecie z tym do
Krzysztofa, nie będę już jątrzył. Ma pani rację. Nienawiść do Marka zaślepiła
mnie. Nadal mnie zaślepia, ale będę się mścił prywatnie, nie służbowo. To mogę
pani obiecać.
- Trzymam pana za słowo i dziękuję.
Opuściła jego gabinet z
wyraźną ulgą. Postanowiła jeszcze asekuracyjnie pójść do księgowości i
uświadomić Turkowi parę rzeczy. Nie był miły dla niej przed przemianą.
Wyśmiewał ją przy ludziach. Nie będzie miała skrupułów i też wygarnie mu
wszystko przy jego pracownikach.
Weszła do pokoju witając
się ogólnym „Dzień dobry”. Oprócz Turka w gabinecie siedziały jeszcze dwie
księgowe.
- Mamy do pogadania Adam. – Spojrzał na nią z
fałszywym uśmieszkiem.
- My? A o czym?
- O twojej kradzieży dokumentu z naszego
sekretariatu dzisiaj rano. Możesz powiedzieć, czego tam szukałeś i na czyje
polecenie? I nie próbuj zaprzeczać, bo Viola cię przyłapała.
- Ja nic nie ukradłem. Chciałem pogadać z
prezesem.
- To dlaczego na niego nie poczekałeś, tylko
czmychnąłeś, jak złodziej? Czy nie dlatego, że znalazłeś to, na czym ci
zależało? Listę kontrahentów? Przed chwilą byłam na rozmowie u twojego szefa.
Oddał mi ją – Pomachała mu przed nosem kartką papieru – i przyznał, że to
właśnie po nią cię wysłał. Nie ujdzie ci tym razem na sucho Adam, tak jak w
poprzednich przypadkach. Febo jest współwłaścicielem firmy i nie można oddać go
do dyspozycji prokuratora. Byłby za duży skandal. Ale ciebie jak najbardziej.
Chcę cię poinformować, że w najbliższych dniach Marek złoży pozew do sądu z
zarzutami o działanie na niekorzyść firmy. Wylecisz Adam. Możesz już zacząć się
pakować.
Czoło Adama Turka pokryło
się grubymi kroplami potu. Był przerażony.
- Ale, jak to pakować. Gdzie ja teraz znajdę
jakąś pracę?
- O pracę nie musisz się martwić, bo następne
kilka lat spędzisz w więzieniu. Trzeba brać odpowiedzialność za własne czyny, a
ty, jak dotąd byłeś bezkarny. Czas to zmienić. Marek ma dość pobłażliwości
względem ciebie, a i prezes, myślę nie będzie już łaskawy.
Dłonie Turka wpadły w
dziwny rezonans. Płaczliwym głosem powiedział.
- Ula, pomóż mi. Przecież wiesz, że ja
działałem z polecenia Alexa. To on kazał mi robić te wszystkie rzeczy.
- Ja wiem Adam, że to on, ale konsekwencje
poniesiesz Ty. Za niego też. To niesprawiedliwe, ale tak właśnie będzie.
Zostawiam cię z tym. Musisz wiele przemyśleć.
Zamknęła za sobą drzwi i
uśmiechnęła się szeroko. – Nieźle go
nastraszyłam. Ciekawe, co teraz zrobi? Wracam do Marka.
Siedziała na fotelu i
dokładnie streszczała mu przebieg obu rozmów. Opowiadając mu o tej drugiej nie
potrafiła opanować chichotu, który wkrótce przerodził się w spontaniczny,
perlisty śmiech. Udzieliła mu się jej wesołość. Po chwili śmiali się już razem
trzymając się za brzuchy. Kiedy wreszcie opanowali się trochę Ula otarła łzy
wywołane przez ten śmiech.
- Ciekawa jestem, co teraz zrobi. Nie
zdziwiłabym się, gdyby tu przyszedł i błagał cię o wybaczenie. Szkoda, że nie
widziałeś jego miny. Ha, ha, ha. Bezcenna.
Patrzył na nią, jak
urzeczony. Pierwszy raz w jego obecności śmiała się tak głośno i radośnie. Była
wspaniała. Zaraziła go tym śmiechem. Nie pamiętał, kiedy ostatnio śmiał się tak
żywiołowo.
- Jesteś niesamowita Ula. Najbardziej zadziwia
mnie jednak, że udało ci się przekonać Febo, by odpuścił.
- Ja uświadomiłam mu tylko kilka rzeczy, nic
więcej. Na szczęście dla nas, zrozumiał. A co do umów, to będzie dobrze. Po
prostu na każde spotkanie będziemy zabierać ze sobą specyfikację i patenty,
żeby rozwiać wszelkie wątpliwości. Wracam do siebie. Powinnam zrobić coś
pożytecznego, zanim wyjdziemy.
- Już zrobiłaś i to bardzo, bardzo
pożytecznego. Dziękuję. – Zarumieniona wyszła z gabinetu.
Rzeczywiście nie minęła
godzina, gdy zjawił się Turek. Ula spojrzała na niego z poważną miną.
- Wejdź. Marek spodziewa się twojej wizyty.
Zanim wszedł obciągnął
marynarkę i przylizał rzadkie włosy. Rozmowa z Markiem nie była łatwa.
Potwierdził słowa Uli, że ma zamiar złożyć pozew i powiedzieć o wszystkim ojcu.
Adam runął na kolana i na klęczkach błagał go, by tego nie robił. W zamian
obiecał być bardzo lojalny, nigdy nie wykradać dokumentów i meldować o każdym
takim pomyśle ze strony Febo. Marek śmiał się w duchu. W końcu udając, że
księgowy go przekonał, obiecał, że nadal będzie pracował w firmie a Krzysztof o
niczym się nie dowie. Dziękując dwadzieścia razy za tę wspaniałomyślność Adam
wreszcie opuścił gabinet.
Punktualnie o trzynastej
weszli do restauracji, w której umówili się z kontrahentem. Negocjacje
przebiegły sprawnie i znacznie szybciej, niż wczorajsze. Poparli swoje
zapewnienia, co do jakości materiałów stosownymi dokumentami. One rozwiały
wszelkie wątpliwości. Wkrótce, po podpisaniu umowy pożegnali się z nim.
- Ula, skoro tu już jesteśmy, to może zamówimy
jakiś obiad?
- Jesteś głodny?
- No trochę jestem.
- Ja mam ochotę na zapiekanki. Jadłeś kiedyś?
- Chyba nie…
- No tak. Nie dziwię się. To taka kuchnia dla
biedaków, ale bardzo smaczna. Mam tu niedaleko firmy swoją ulubioną budkę z tym
specjałem. Są naprawdę pyszne. Nie rozczarujesz się. Ja zapraszam.
- O nie, nie. To ja zaprosiłem cię pierwszy. –
Droczył się z nią.
- No dobra. Nie będę się kłócić. Chodźmy.
Zaopatrzeni w długie,
chrupiące bułki, pachnące pieczarkami i serem spacerowali po parku położonym
niedaleko firmy.
- Mmmm… naprawdę są dobre. – Marek z pasją
odgryzł kolejny kęs.
- Mówiłam ci. Powinieneś mieć do mnie trochę
zaufania. – Uśmiechnęła się.
Spojrzał na nią i zauważył
resztki keczupu na górnej wardze. Bezwiednie wyciągnął chusteczkę i delikatnie
wytarł go z jej buzi pogładziwszy przy okazji kciukiem skórę na jej policzku.
Była miękka, jak skórka na brzoskwini. Zarumieniła się.
- Przepraszam… Nie powinienem…
- Nic nie szkodzi – wyszeptała. – To było
miłe. Powinniśmy już wracać.
- Nie wracamy. Odwiozę cię do domu. Pewnie
będziesz szykować coś pysznego na ten jutrzejszy obiad. Musisz mieć więcej
czasu. I tak nie mamy już w firmie nic do roboty.
- Nie musisz mnie odwozić, przecież ja mam
autobus.
- Ula. Autobusem będziesz za godzinę, a
samochodem pokonamy tę trasę raz dwa. Zrób mi tę przyjemność i nie protestuj.
- No dobrze. Dziękuję.
Usadowiła się na siedzeniu
zapinając pasy. Ten dzisiejszy dzień trochę przełamał w niej tę barierą
nieśmiałości, jaką odczuwała w jego obecności. Dostrzegała w nim pozytywne
zmiany, jakie zaszły po tym niefortunnym incydencie w pomieszczeniu socjalnym.
Czasami odnosiła wrażenie, że on ma coś w rodzaju poczucia winy za to, że tak
ją traktował wcześniej. Tak czy owak dotrzymywał słowa, które dał jej podczas
ich rozmowy na bankiecie. Zaangażował się w pracę dla firmy, pilnował Violetty,
by się nie obijała, Sebastianowi też zlecał jakąś robotę. To były pozytywne
zmiany. Zaczynał być odpowiedzialny i to jej się bardzo podobało. Ten lekkoduch
i wieczny chłopiec wyparowywał z niego stopniowo, ale skutecznie. Przypomniała
sobie jego dotyk na policzku. Dlaczego to zrobił? Czy to było świadome, czy
tylko odruch? Czuła, że on pragnie kontaktu fizycznego, którym był właśnie
dotyk. Gdyby było inaczej, nie całowałby jej tak często w dłoń, jak to miało
miejsce ostatnio. Zauważała, jak czasem obrzuca ją zachwyconym spojrzeniem.
Deprymowało ją to i najczęściej w takich sytuacjach jej policzki pokrywały się
uroczym szkarłatem. Nie za bardzo wiedziała, co miały znaczyć takie spojrzenia.
Podobała mu się? Pragnęła, by tak było, ale uparcie wmawiała sobie, że nie dla
psa kiełbasa. Byłaby ostatnią osobą, do której mógłby coś czuć.
Od dłuższego czasu zerkał
co chwilę na jej zamyśloną twarz. - Ciekawe,
o czym tak intensywnie myśli? Martwi się? Nie… Inaczej wygląda zmartwiona. Jest
taka delikatna i wrażliwa. Krucha, jak najdelikatniejsze szkło, a jednak
potrafi walczyć z taką determinacją. Kolejny raz zaskoczyła mnie dzisiaj.
Przekonała samego Alexandra Febo, księcia ciemności, prawdziwą szuję, zakałę
tej firmy. Niewiarygodne.
- O czym myślisz Ula? Królestwo za twoje
myśli. – Uśmiechnęła się nieśmiało.
- O niczym szczególnym. Tak ogólnie…
- Mogę cię o coś zapytać? Jeśli nie zechcesz,
nie odpowiadaj, bo pytanie będzie osobiste.
- Pytaj, ja nie mam nic do ukrycia.
- Zastanawiałem się…, zastanawiałem się, czy
masz kogoś, chłopaka w sensie.
- Ja? – Spojrzała na niego bezgranicznie
zdumiona. – Żartujesz? Kto by mnie chciał? Skąd ci w ogóle przyszło do głowy
takie pytanie? Odpowiedź na nie wydaje się taka oczywista.
- Teraz to ty żartujesz. Czy nie widzisz, jak
bardzo przyciągasz spojrzenia mężczyzn? Jesteś piękna. Piękna i mądra. Jesteś
wspaniała. – Westchnął. – A może kogoś kochasz? – Zadrżała.
- Marek, chyba jednak trochę się
zagalopowałeś. Na to już nie odpowiem, bo to bardzo osobiste pytanie. – Tak kocham. Kocham ciebie, ale ci o tym nie
powiem.
- Przepraszam. Masz rację. To był duży
nietakt. Wybacz.
- Wybaczam. Nie mówmy już o tym. Ja przecież
nie wypytuję cię o twoją dziewczynę.
- Ja nie mam dziewczyny – zaprotestował gwałtownie.
Odkąd rozstałem się z Pauliną jestem sam.
- Jakoś trudno mi w to uwierzyć. – Powiedziała
z przekąsem.
- Ula, na pewno słyszałaś o mnie różne rzeczy.
Większość z nich jest prawdą. Byłem prawdziwym draniem, ale zmieniłem się.
Zamknąłem tamten rozdział raz na zawsze. Nie wrócę już do dawnego życia.
- To dobrze. Dobrze dla ciebie. Nie można
bawić się czyimiś uczuciami, bo łatwo zranić osobę, której robi się takie
rzeczy. Ja nie mogę cię oceniać, nie chcę i nie będę, bo to nie są moje sprawy.
Nie znałam cię z tamtych czasów, a plotek nie słucham.
Podjechał pod bramę. Obiegł
samochód i podał jej przy wysiadaniu dłoń.
- To do jutra. Będziemy punktualnie. Do
zobaczenia. Pochylił się i cmoknął ją w policzek. Szybko wsiadł do samochodu i
ruszył zostawiając ją zdezorientowaną z czerwonymi policzkami przed domem.
ROZDZIAŁ 8
Stała dopóki samochód Marka
nie zniknął jej z oczu. Bezwiednie dotknęła dłonią policzka. Nadal czuła na nim
jego ciepłe, miękkie, zmysłowe usta. Miała zamęt w głowie, bo kolejny raz nie
rozumiała, dlaczego to zrobił. Czy to było tylko przyjacielskie cmoknięcie w
policzek, czy coś więcej? Uśmiechnęła się. – Obojętnie, jaki by nie był ten całus muszę przyznać, że był bardzo
przyjemny. Może jednak on do mnie coś czuje?
Nie miała czasu dłużej się nad
tym zastanawiać. Praca czeka. Obiecała przecież, że przygotuje coś naprawdę
dobrego. Przywitała się z ojcem i dzieciakami. Jej młodszy brat właśnie
wybierał się na randkę ze swoją dziewczyną Kingą, a Betti zawzięcie rysowała
coś przy stole.
- Beatko możesz pójść rysować do swojego
pokoju? Będę potrzebowała stół. Wiesz, że jutro mamy ważnych gości. Trzeba
przygotować coś smacznego.
- Ja ci pomogę. Będę ci podawać rzeczy z
lodówki. – Pogłaskała ją po głowie. – Dobrze kochanie. Idź schować blok i
kredki a ja ściągnę serwetę.
- Myślałam, co ugotować na ten obiad. –
Zwróciła się do ojca. – Wymyśliłam, że zrobię obiad śląski, wiesz… kluski
śląskie, guminklejzy, jak nazywa je ciocia Basia, rolady i czerwoną kapustę.
Oni na pewno nigdy nie mieli okazji kosztować takiej kuchni.
- Dobry pomysł, a zupa?
- Myślałam o czerwonym barszczu z krokietami.
– Ojciec uśmiechnął się błogo.
- Pysznie. Miałaś też piec.
- Właśnie zaraz się za to zabiorę. Upiekę
biszkopt i zrobię tort i może jeszcze ciasto z migdałami, co myślisz?
- To dużo pracy Ula, zdążysz?
- Nie martw się tato, dam radę. Już się za to
zabieram.
- Pomogę i ja. Obiorę buraki na barszcz i
ziemniaki na kluski. Też chcę się na coś przydać. W końcu to moi goście.
- Nasi tato, przecież będzie Marek.
W sobotę całe do południa
kończyła to, co zaczęła poprzedniego dnia. Przełożyła tort masą i z uśmiechem
przyglądała się Beatce, jak gorliwie wylizuje jej resztki z misek. Migdałowiec
wyszedł nadzwyczajnie. Na stolnicy pyszniła się niezliczona ilość okrągłych,
niewielkich klusek z wgłębieniami w środku. Podprawiła jeszcze zupę i sos.
Wszystko było gotowe. Śnieżno-białym obrusem przykryła stół w pokoju gościnnym,
na którym ustawiła zastawę i sztućce. Gotowe. Teraz tylko czekali na przybycie
gości. Ula przebrana w sukienkę podkreślającą atuty jej smukłej figury pomagała
Beatce się ubrać. Mała też wyglądała elegancko w sukience kupionej przez Ulę za
jej pierwszą wypłatę. Mężczyźni również prezentowali się elegancko.
O czternastej zauważyła
samochód Marka podjeżdżający pod dom.
- Już są – powiedziała cicho do ojca. Ruszył w
kierunku drzwi i już po chwili witał ich wylewnie. Panią Helenę cmoknął
szarmancko w dłoń i uściskał Krzysztofa. Potem przywitał się z Markiem, który
roziskrzonym wzrokiem patrzył na Ulę. Zza pleców wyciągnął bukiet pięknych róż.
- Czy ten przyjmiesz? Jest od nas wszystkich.
– Odebrała go z jego rąk.
- Dziękuję.
Podszedł do Jaśka i
wyciągnął do niego dłoń.
- Witaj Jasiu. Nie znamy się jeszcze. Jestem
Marek. Mam tu dla ciebie skromny upominek. To pamięć przenośna do komputera,
może ci się przyda.
- Bardzo dziękuję – zaskoczony Jasiek przyjął
prezent – na pewno się przyda.
- Beatko – Marek zwrócił się do dziewczynki –
a to dla ciebie. Nowy blok i mnóstwo kredek. Na pewno starczą na długo. –
Dziewczynka rzuciła mu się na szyję i ucałowała go w oba policzki.
- Dziękuję. Najbardziej ze wszystkiego lubię
rysować.
Uśmiechnął się z
rozczuleniem. Nie spodziewał się takiej spontanicznej reakcji po tej małej.
- Kochani – zabrzmiał głos Józefa – serdecznie
zapraszamy dalej. Wchodźcie, bardzo proszę. Tak się cieszę, że przyjechaliście.
Ula zaraz poda nam obiad.
Goście usadowili się przy
stole. Ula w zgrabnym fartuszku już uwijała się w kuchni nalewając do wazy
parujący barszcz i układając na dużym talerzu gorące krokiety. Do kuchni wszedł
Marek.
- Pomogę ci Ula. Będę nosił. – Przyjęła jego
pomoc z wdzięcznością.
- Dziękuję, to bardzo wszystko ułatwi. Wreszcie
zasiedli przy stole wszyscy delektując się pierwszym daniem.
- Uleńko, barszcz jest znakomity a krokiety
pyszne. – Helena rozpływała się w pochwałach. Masz prawdziwy talent do
gotowania.
- Dziękuję pani Heleno. Cieszę się, że państwu
smakuje.
- Ula nie tylko ma talent do gotowania. –
Odezwał się Krzysztof. – Zazdroszczę ci Józefie córki. Jest piękna, mądra, z
niezwykłym talentem do ekonomii. Zatrudnienie jej w firmie było moim najlepszym
posunięciem od lat. To cenny nabytek.
- Potwierdzam – odezwał się milczący dotąd
Marek. – Jest najlepszą asystentką, jaką kiedykolwiek miałem. Te wcześniejsze
nie dorastają jej nawet do pięt.
Józef puchł z dumy słysząc
te słowa.
- Ula, to takie dobre dziecko. Zawsze lubiła
się uczyć i zawsze miała same piątki. Studia zaliczyła z wyróżnieniem i przez
cały ich okres miała przyznane stypendium naukowe. A przecież miała tyle innych
obowiązków. Ja do tej pory nie wiem, jak ona to godziła. Po śmierci mojej
Magdy, to ona zajmowała się wszystkim. Wychowywała Beatkę, która była wtedy
niemowlęciem i dbała o nas. Zresztą tak jest do tej pory. – Spojrzał z
czułością na córkę, która z czerwoną twarzą i spuszczoną głową siedziała na
wprost niego.
- Tato, proszę cię, już dosyć o mnie. Spójrz,
jak płoną mi policzki. – Wyszeptała.
- Nie wstydź się Ula – Helena uśmiechnęła się
do niej z sympatią. - Powinnaś być z siebie dumna, bo wiele osiągnęłaś.
- Dziękuję pani Heleno. To ja może podam
drugie danie. Czy kosztowali państwo kiedyś śląskiej kuchni? – Jak na komendę
pokręcili głowami.
- W takim razie dzisiaj jest dobra okazja, bo
będą śląskie klimaty. Mam nadzieję, że będzie państwu smakować. - Podniosła się
z krzesła i zaczęła zbierać talerze. Podniósł się i Marek.
- Zostaw Ula. Ja pozbieram, a ty idź szykować
te specjały.
Danie zachwyciło ich. Nigdy
nie jedli podobnych rzeczy. Mięso rozpływało się w ustach a Helena koniecznie
domagała się przepisu na kluski.
Po obiedzie wstawiła wodę
na kawę i zabrała się za mycie naczyń. Marek wyszedł z pokoju, oparł się o
framugę drzwi i przyglądał się jej z zachwytem. Była taka zręczna, a robota
paliła jej się w rękach. Ułożyła ostatni talerz na suszarce i wytarła dłonie.
Odwróciła się i ujrzała go stojącego z łagodnym uśmiechem na ustach.
- Długo tu stoisz?
- Długo i przyglądam ci się. To piękny widok
Ula. – Znowu te rumieńce. Podszedł do niej i podniósł jej dłoń do ust.
- Wszystko było pyszne. Znakomite. – Zmieszała
się pod wpływem jego słów.
- Jeszcze deser. Zapytaj może, czy wszyscy
piją kawę, może ktoś woli herbatę, a ja tymczasem pokroję ciasto.
W chwilę później wrócił do
kuchni i oszołomiony spojrzał na wielki tort i ogromną blachę ciasta.
- To też robiłaś sama?
- Też. Po co kupować w sklepie, jeśli można
zrobić samemu? To ile tych kaw?
- Wszyscy piją prócz Jasia i Betti.
- Dobrze, to zanieś może ciasto a ja zrobię
kawę.
Na widok tortu oboje
Dobrzańscy aż jęknęli z zachwytu.
- Ależ wspaniały. Dawno nie jedliśmy takich
wspaniałości.
Na stół wjechała słynna
nalewka Józefa. Dzieci zabrały swoje porcje ciasta i poszły do siebie.
- Może i my przejdziemy do mnie. Zostawimy
rodziców, na pewno mają sobie wiele do powiedzenia. Nie będziemy im
przeszkadzać. – Szepnęła Ula do Marka.
- Masz rację. Niech sobie pogadają. -
Podnieśli się z miejsc. – Zostawiamy was kochani. Porozmawiajcie sobie. My też
idziemy pogadać.
Ula otworzyła drzwi od
swojego pokoju i weszła pierwsza. Marek wszedł za nią rozglądając się ciekawie.
Pokoik był nieduży i bardzo skromny. Mały tapczanik, niewielkie biureczko,
szafa i regał na książki. Jednak wszystko razem sprawiało przytulne wrażenie.
- Ładnie tu. Bardzo kobieco. – Uśmiechnął się
do niej.
- Siadaj proszę – wskazała mu krzesło. Sama
przysiadła na tapczanie.
Trzymając talerzyki w
dłoniach konsumowali ten pyszny tort. Marek zjadł ostatni kawałek i wytarł
serwetką usta.
- To było rewelacyjne. Dawno się tak nie
najadłem. Najczęściej przygrzewam coś szybko w mikrofalówce, albo jem coś na
mieście.
- Ja nigdy tak nie robię. Przynajmniej tak
było do tej pory, no może poza zapiekankami, które lubię. Zawsze wolałam coś
zrobić w domu. Musieliśmy oszczędzać, więc najczęściej były to tanie potrawy.
Na szczęście je lubią. Betti kocha racuchy, naleśniki i pierogi. Jasiek
podobnie. Nie są wybredni.
- Podziwiam cię Ula, a po tym, co dzisiaj
usłyszałem od twojego ojca, jeszcze bardziej. Jesteś niezwykłą i wyjątkową
osobą. Cieszę się, że pracujesz ze mną. Już nie wyobrażam sobie firmy bez
ciebie.
- Przesadzasz. Ja jestem całkiem zwyczajna.
Nie jestem nikim szczególnym.
- Mylisz się. Ja nigdy nie poznałem nikogo
nawet w ułamku podobnego do ciebie. Sprawiłaś, że teraz inaczej postrzegam
pewne rzeczy i krytycznie podchodzę do tego, co robiłem w przeszłości. Wstydzę
się za nią.
Wstał z krzesła i usiadł
obok niej. Znowu załomotało jej serce. Poczuła zapach jego perfum, od którego
zawsze kręciło jej się w głowie.
- Dasz się jutro wyciągnąć do kina? –
Spojrzała mu w oczy kompletnie zaskoczona jego propozycją.
- Do kina? – Wydukała.
- Mhmm. Poszlibyśmy na jakąś komedię. Zobaczę
wieczorem, co grają.
- No nie wiem… Czy ty jesteś pewien, że chcesz
tam pójść właśnie ze mną?
- Jak niczego na świecie. Po kinie poszlibyśmy
na kolację do jakiejś przytulnej knajpki. – Nadal nie mogła wyjść z szoku.
- Marek… Czy ty proponujesz mi coś w rodzaju
randki? – Roześmiał się na całe gardło.
- Nie chciałem tego nazywać wprost, ale skoro
już zapytałaś, to odpowiem. Zapraszam cię nie na coś w rodzaju randki, ale na
najprawdziwszą randkę pod słońcem. Zgodzisz się? – Patrzył na nią rozbawiony i
zauważył jak na jej twarz wypływa ten słodki rumieniec, który tak uwielbiał.
- No dobrze… Zgadzam się. – Znowu ujął jej
dłoń i przycisnął do ust.
- Dziękuję Ula. To wiele dla mnie znaczy.
Przyjadę koło piętnastej. Będziesz gotowa, nie za wcześnie?
- Nie. Piętnasta będzie w sam raz.
Do pokoju zapukał Józef i
wsunął głowę.
- Chodźcie dzieci. Państwo Dobrzańscy chcą już
jechać.
Podnieśli się z tapczanu i
wyszli do przedpokoju. Krzysztof porwał Ulę w ramiona i uściskał ją serdecznie.
- Dziękujemy Uleńko za fantastyczne przyjęcie.
Obiad był znakomity a deser jeszcze lepszy. Koniecznie też musicie i nas
odwiedzić. Będzie nam bardzo miło gościć twoją rodzinę u nas Józefie.
- Na pewno przyjedziemy. Dziękujemy za
zaproszenie.
- Zaczekajcie państwo jeszcze chwileczkę.
Ciasta jest tak dużo, że my nie damy rady go zjeść. Zapakuję po kawałku do
jutrzejszej, porannej kawy. – Pobiegła do kuchni i ukroiła po solidnej porcji
tortu i migdałowca pakując w zgrabne paczuszki. Wręczyła jedną Helenie, a drugą
Markowi.
- Bardzo proszę, na zdrowie.
- A tu Krzysztofie coś na pobudzenie twojego
krążenia. – Józef podał do rąk Dobrzańskiego wielki, pękaty gąsiorek z nalewką.
- Dziękuję Józefie. Nie przesadzałeś. Jest
naprawdę znakomita.
Z góry zbiegł Jasiek i
Beatka, by również pożegnać się z gośćmi. Ula narzuciła płaszcz.
- Odprowadzę państwa do samochodu.
Wyszła z nimi przed bramę.
Marek pomógł seniorom wsiąść do samochodu i stanął jeszcze przed Ulą.
- Dziękuję i ja Ula za tak wspaniały obiad i
za wszystko, za cały ten dzień. Widzimy się jutro? Nie zmieniłaś zdania? –
Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy. – Zadrżał i zatopił się w tych dwóch
diamentach.
- Nie, nie zmieniłam. Do jutra. – Powiedziała
półgłosem.
Nachylił się i kolejny raz
uraczył jej policzek słodkim buziakiem.
- Dobranoc.
Stała jeszcze chwilę
odprowadzając wzrokiem światła jego samochodu.
- Znowu
to zrobił. Znowu mnie pocałował. Nadal nie znam powodów tych całusów. Robi to z
przyjaźni, czy z czegoś… Nie, nie, nie rób sobie nadziei. Ją najgorzej wpuścić
do serca i potem się rozczarować. Rozsądek Cieplak, rozsądek.
A jednak gdzieś na dnie
duszy tliło się jakieś niejasne przeczucie, że może on jednak zmienił o niej
zdanie. Sam powiedział, że to najprawdziwsza randka. Gdyby była mu obojętna,
nie zapraszałby jej przecież.
Wróciła do domu, gdzie
Józef kończył sprzątać. Spojrzał z uśmiechem na swoją najstarszą latorośl.
- Dziękuję córcia. Znakomicie udało się to
spotkanie, dzięki tobie. Zrobiłaś same pyszności, nie mogli się nachwalić. Idź
się połóż, ja tu dokończę.
- Dobrze pójdę. Zmęczona jestem. Aha.
Zapomniałam ci powiedzieć. Umówiłam się na jutro z Markiem do kina. Przyjedzie
tu o piętnastej. – Twarz Józefa rozjaśniła się w uśmiechu.
- Bardzo się cieszę Ula. Marek, to bardzo miły
człowiek. I jest bardzo przystojny – dodał z błyskiem w oku.
- Tato – popatrzyła na ojca z wyrzutem – nie
wyobrażaj sobie Bóg wie, czego. To tylko kino, nic więcej.
- No już dobrze, dobrze. Nic nie mówię.
Leżał w łóżku i z uśmiechem
wspominał dzisiejsze popołudnie i wieczór. Dawno nie spędził tak mile dnia. Do
niedawna wydawało mu się, że najlepiej spożytkowany czas, to ten w klubie przy
dobrym drinku i w towarzystwie stałych bywalczyń takich miejsc. Teraz krzywił
się z niesmakiem na samą myśl. Pierwszy raz przyszła refleksja, że to, co robił
do tej pory było na wskroś złe. Tak naprawdę przecież nie był taki. W gruncie
rzeczy był wrażliwym facetem i choć nocne życie stolicy zepsuło go, to nadal
siedziały w nim resztki tej wrażliwości. Coraz częściej ją uzewnętrzniał.
Dzięki Uli. Pod jej wpływem zmieniał się. Miał coraz więcej pozytywnych
odruchów, którym często sam się dziwił. Ciągnęło go do niej i do jej świata.
Nie potrafił określić, czy bardziej działała na niego jej powalająca uroda, czy
zalety jej charakteru. Jedyne, co sobie uświadamiał, to to, że musi obchodzić
się z nią bardzo delikatnie, by znowu jej nie zranić. Nie darowałby sobie, by ponownie
miała przez niego płakać. Przypomniał sobie swoją ukochaną książkę z
dzieciństwa, którą wielokrotnie czytała mu niania, „Małego Księcia” i słowa
Lisa „jesteśmy odpowiedzialni za to, co oswoimy”. On bardzo chciał ją oswoić,
by nie reagowała tak nerwowo na jego dotyk. Czuł, że ostatnio nieco się
przełamała i nie wyrywa już tak gwałtownie dłoni, kiedy on ją całuje. Metoda
małych kroków. W końcu przekona się do niego i uwierzy, że jego intencje wobec
niej są szczere. Trzeba tylko trochę czasu.
Przypomniał sobie, jak
zareagowała na pytanie o chłopaka i na zaproszenie do kina. Uśmiechnął się. Ona
nadal nie doceniała atutów swojej urody i uważała się za niezbyt atrakcyjną,
choć tak naprawdę była chodzącą pięknością. To też musi jej uświadomić, by
nabrała większej pewności siebie. Był podekscytowany tą jutrzejszą randką i
cieszył się, że zobaczy ją znowu. Czyżby zaczynał za nią tęsknić?
Obudził się późno. Wziął
szybki prysznic i ubrany w szlafrok zasiadł do laptopa. Sprawdził repertuar
kin. W końcu po przeczytaniu recenzji zdecydował się na amerykańską komedię.
Zadzwonił też do Baccaro i zarezerwował stolik na dziewiętnastą. Restauracja
miała swój klimat i czuł, że Uli tam się spodoba.
Dokładnie o piętnastej
zadzwonił do drzwi Cieplaków. Otworzył mu Józef z szerokim uśmiechem.
- Witaj Marek. Wchodź, bardzo proszę. Ula jest
już gotowa.
Wszedł do środka i zauważył
ją wychodzącą ze swojego pokoju. Zalśniły mu oczy z zachwytu. Wyglądała cudnie.
Elegancka kaszmirowa sukienka z długimi rękawami w kolorze granatowym, z
błękitnymi wstawkami seksownie opinała jej zgrabną sylwetkę. Delikatny makijaż
i finezyjnie upięte włosy dopełniały reszty.
- Cześć Marek – powiedziała niskim, łagodnym
głosem.
- Witaj piękna. – Natychmiast spuściła głowę,
by ukryć rumieńce. Nadal nie mogła się przyzwyczaić do komplementów.
- Przesadzasz – odparła cicho.
- Ani trochę – droczył się z nią uśmiechając
się cudnie i prezentując w całej okazałości te słodkie dołki nadające jego
twarzy figlarny wygląd. – Jesteś gotowa? Możemy jechać?
- Tak. Możemy.
Wyszedł z domu
przepuszczając ją szarmancko przodem.
- Przeglądałem repertuar i wybrałem komedię
amerykańską. Mam nadzieję, że lubisz?
- Bardzo lubię. To lepsze niż zabójstwa lub
strzelanina.
Siedział obok niej na
kinowym krześle i zamiast na film gapił się na nią. Reagowała bardzo
spontanicznie. Z przyjemnością obserwował, jak akcja filmu wywołuje u niej
żywiołowe wybuchy śmiechu. Było w tym tyle naturalności. Odruchowo położył dłoń
na jej dłoni. Nieco się spięła i zaskoczona spojrzała na niego, ale nie cofnęła
swojej. Ucieszył się. To był już jakiś postęp, bo nie uciekała przed dotykiem.
Wyszli z kina rozbawieni.
Ona nadal ocierała łzy wywołane przez śmiech, a on był niewyobrażalnie
szczęśliwy, gdy patrzył na nią taką wesołą i rozluźnioną. Gdzieś w środku
rozlało się dziwnie przyjemne ciepło niosące ze sobą duży ładunek tkliwości,
czułości, uwielbienia i… miłości? - Miłość?!
Boże słodki! Zakochałem się! Ja ją kocham?! Na pewno kocham. Tego nie można
pomylić z czymś innym.
Najpierw doznał wstrząsu,
gdy uświadomił sobie ten stan, a po chwili poczuł wielką ulgę. Czuł się tak,
jakby wielki kilkutonowy głaz zsunął się z jego serca i pozwolił, by uwolnione zaczęło
bić przyspieszonym, nierównym, urywanym rytmem, wystukując miłosne staccato. Nie
pamiętał, kiedy ostatni raz był taki szczęśliwy. To musiało być bardzo dawno
temu, a może nigdy?
Siedzieli przy stoliku
ukrytym w kącie sali i przeglądali menu.
- Na co masz ochotę Ula? Mają tu świetne owoce
morza, szczególnie mule. Polecam.
Podniosła głowę znad karty
i uśmiechnęła się łagodnie.
- Na pewno są pyszne, ale ja nie mogę ich
jeść. Jestem uczulona na ryby. Gdybym zjadła nawet niewielki kawałek miałbyś ze
mną kłopot, bo wpadam we wstrząs anafilaktyczny.
- Naprawdę? Nie miałem pojęcia… - Wyjąkał
zaskoczony. – To wybierz może coś bardziej bezpiecznego.
- Wezmę risotto z warzywami i pieczarkami.
Kiedy podszedł kelner,
złożył na nie podwójne zamówienie.
Konsumowali w ciszy.
Czasami rzucał w jej stronę uważne spojrzenie i podziwiał jej pełne wdzięku
ruchy. Podobała mu się z każdą chwilą coraz bardziej. Podobał mu się nawet
sposób, w jaki nabierała na widelec kolejną porcję risotto i wkładała sobie do
ust. W pewnym momencie pomyślał nawet, że to jej szukał przez całe życie i
uświadomił sobie, jak bardzo błądził przez te wszystkie lata. Chyba nie sądził,
że znajdzie taki diament w klubach, wśród papierosowego dymu i oparów alkoholu?
Ona była kimś szczególnym i tak bardzo wyjątkowym. Nie kobietą na jedną noc,
lecz kobietą na całe życie.
Kiedy zabrano puste talerze
i przyniesiono im aromatyczne espresso, przysunął się do niej i pochylając
głowę rzekł.
- Chciałbym cię o coś zapytać Ula. –
Uśmiechnęła się.
- Znowu jakieś przesłuchanie? Chyba wiesz już
o mnie wszystko. Tata ostatnio był bardzo wylewny.
- Nie… Nie o to chodzi… Chciałbym cię zapytać,
czy zgodziłabyś się ze mną spotykać. – Spojrzał na nią niepewnie. Zaskoczył ją.
Jej zdziwione oczy były ogromne.
- Ale… jak to spotykać…? Przecież widujemy się
codziennie w pracy.
- No tak, ale nie o takie spotkania mi chodzi.
Nie o spotkania na gruncie służbowym. Ja chciałbym cię widywać prywatnie. –
Widząc jej zszokowaną minę wyjaśnił.
- Powiem wprost, bo widzę, że to duże
zaskoczenie dla ciebie. Chciałbym chodzić z tobą na randki i poznać cię bliżej
od prywatnej strony. Zgodzisz się?
Siedziała nieruchomo
wbijając w niego rozszerzone zdumieniem te dwa, ogromne chabry i przetrawiała
jego propozycję. Ujął jej dłoń w swoje dłonie i podniósł do ust.
- Nie odmawiaj mi proszę – wyszeptał. Jeśli
się zgodzisz, będę najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
- Marek, to wszystko dzieje się zbyt szybko.
Jak dla mnie, za szybko. Ja muszę to przemyśleć, zastanowić się. Obiecuję, że
jutro rano dostaniesz odpowiedź. Ale nie poganiaj mnie proszę.
- Dobrze Ula, nie będę naciskał. Dam ci tyle
czasu, ile zechcesz.
Odwiózł ją do domu i stanął
jeszcze chwilę z nią przed bramą.
- Dziękuję ci za to miłe popołudnie i wieczór
i już nie mogę się doczekać jutra. – Nachylił się całując jej policzek.
- Dobranoc Ula.
- Dobranoc. Jedź ostrożnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz