ROZDZIAŁ 14
Bardzo
skrupulatnie wybierała ubrania i złożywszy je, umieszczała w torbie podróżnej.
Było tego całkiem sporo. Od czasu jej powrotu ze szpitala wymieniła niemal całą
garderobę na nowe rzeczy. Niemały udział miał w tym Marek, który przy byle okazji
kupował jej różne, ładne fatałaszki. Rozejrzała się po pokoju.
– To
chyba już wszystko. Jeszcze tylko kosmetyki – próbowała unieść torbę, ale
była zbyt ciężka. - Marek! Pomóż mi! – Wszedł do pokoju i z uśmiechem spojrzał
na wyładowaną torbę.
- Nie możesz unieść? – zdziwił się – Uniosłaś
kiedyś dwóch dorosłych mężczyzn a z taką torebką nie możesz sobie poradzić? – wyszczerzył
się do niej. Spojrzała na niego karcącym wzrokiem i naburmuszyła się wydymając
usta. Roześmiał się na całe gardło widząc jej minę.
– Nooo… Nie denerwuj się. Przecież żartowałem –
cmoknął ją w nosek i złapał za uszy torby. – Matko Boska Ula, co ty tam
wpakowałaś, cegły? – Ujęła się pod boki i rzuciła wyzywająco.
- Nie możesz podnieś? Ty? Taki silny
mężczyzna? Nie wierzę. – Pogroził jej palcem i podszedł do niej obejmując w
pasie.
- Jesteś złośnicą. Moją ukochaną złośnicą,
wiesz? – sięgnął jej ust.
- Złap za jedno ucho a ja za drugie. Będzie
łatwiej.
- Poradzę sobie sam. Tylko udawałem.
- Akurat.
Nie bez
wysiłku wyniósł torbę do przedpokoju. Dopakowała jeszcze kosmetyki i zasunęła
suwak. Weszli do kuchni, gdzie Józef parzył herbatę.
- I co Ula? Spakowałaś wszystko?
- To świetne określenie panie Józefie – rozchichotał
się Marek. – Spakowała pół domu. – Spojrzała na niego z wyrzutem.
- Nie lubię cię – powiedziała szeptem.
- A ja kocham cię, jak wariat.
- Proszę. Napijcie się herbaty i zjedzcie
trochę ciasta, zanim pojedziecie.
Dzwoniący
o piątej rano budzik skutecznie wyrwał ich ze snu. Ubrali się pośpiesznie. Nie
zawracali sobie głowy śniadaniem obiecując sobie, że zatrzymają się gdzieś po
drodze na posiłek. Wyprowadził samochód z garażu i wpakował do bagażnika swoją
torbę. Spojrzał roziskrzonym wzrokiem na Ulę. W krótkich spodenkach
podkreślających smukłość jej nóg i bluzeczce na cienkich ramiączkach wyglądała
jak dziewczynka. Zapowiadał się piękny dzień, choć chłód poranka spowodował
wykwit gęsiej skórki na jej rękach. Zarzuciła krótki sweterek na ramiona i
wsiadła do samochodu. Marek ustawił GPS-a. On miał poprowadzić ich najkrótszą
drogą do celu.
- Długo pojedziemy?
- Pięć do siedmiu godzin. To około czterystu
trzydziestu kilometrów. Jak dobrze pójdzie, to załapiemy się na obiad. Gotowa?
- Gotowa.
- W takim razie ruszamy.
Cieszyli
się na ten wyjazd oboje. Ona dlatego, że po raz pierwszy w życiu jechała na
wczasy, w dodatku z człowiekiem, którego kochała. On dlatego, bo przeczuwał, że
ten spędzony wraz z nią czas, w tak wyjątkowym miejscu będzie niezapomnianym
przeżyciem, szczególnie, że miał konkretne plany dotyczące ich związku.
Uśmiechnął się do swoich myśli. – Ciekawe,
jak zareaguje na oświadczyny. Pewnie się rozpłacze. Jest przecież taka
wrażliwa.
Jechali
już dobre dwie i pół godziny, gdy poczuła głód.
- Marek, zatrzymajmy się gdzieś. Jestem głodna
i bardzo mi się chce kawy. – Pokiwał głową.
- Ja też zgłodniałem. Rozglądaj się uważnie,
może trafimy na jakiś motel.
Nie
ujechali nawet kilometra, gdy Ula zauważyła jakiś zajazd.
- Tam Marek, tam, widzisz? – pokazywała
palcem. Zjechał z głównej drogi i zaparkował pod stylowym budynkiem.
- „Zajazd u Toniego”. Ciekawe, jak tu karmią.
Chodź kochanie. Przekonamy się.
Weszli do
środka. Wnętrze zrobiło na nich dobre wrażenie. Część jadalna była oddzielona
od bufetu ozdobnymi kratownicami. Poczuli też zapach jedzenia, od którego
zakręciło ich w żołądkach. Przy stolikach siedziało niewiele osób. Zajęli jeden
z nich przy oknie. Marek sięgnął po leżące na nim menu.
- Skarbie, jest jajecznica na bekonie, gorące
kiełbaski, twarożek, dżem. Na co masz ochotę?
- Na jajecznicę i kiełbaski. I kawę, dużo
kawy. – Uśmiechnął się szeroko.
- Naprawdę mocno zgłodniałaś. Ja chyba wezmę
to samo.
Podszedł
kelner i przyjął zamówienie. Po chwili rozkoszowali się smakowitym zapachem
rumianych kiełbasek i jajecznicy wzbogaconej solidnymi kawałkami bekonu.
Zabrali się ochoczo za konsumpcję.
- Mmm… pyszna, naprawdę pyszna – zamruczała z
zadowoleniem Ula. – Kiełbaski też rewelacyjne.
Przyglądał
jej się z przyjemnością. Podniosła głowę znad talerza wbijając w niego te dwa
ogromne błękity.
- Dlaczego mi się tak przypatrujesz?
- Bo jesteś najpiękniejszym stworzeniem na
ziemi. Poza tym masz trochę jajecznicy na ustach, którą najchętniej zlizałbym z
nich, ale nie wypada, choć ledwo mogę się powstrzymać.
Obwiodła
językiem usta. Ten ruch spowodował, że zadrżał na całym ciele. Wiedział, że nie
jest świadoma tego, jak bardzo to działa na mężczyzn. Robiła to całkiem
bezwiednie i niewinnie.
- Marek… zawstydzasz mnie – wyszeptała
zarumieniona. – Lepiej zajmij się jedzeniem.
Nasyceni
wyszli na parking. Ściągnęła sweter, bo zrobiło się ciepło. Przygarnął ją do
siebie i wycisnął na jej ustach soczystego buziaka.
- Uwielbiam cię, moje szczęście.
Otworzył
jej drzwi a chwilę później sam zasiadł za kierownicą. Ruszyli. Mieli jeszcze do
pokonania ponad dwieście kilometrów. Kiedy minęli Grudziądz Marek odetchnął.
- No teraz będę mógł przyspieszyć. Za chwilę
wjedziemy na autostradę A-1.
Rzeczywiście
zbliżali się do pierwszej bramki. Zapłacił za przejazd i jak tylko wjechał na
szerokopasmówkę, mocniej nacisnął pedał gazu. Najwyraźniej zbliżali się do
morza. Powietrze stało się ostrzejsze i rześkie. Było parę minut po trzynastej,
kiedy zaparkował przed hotelem. Ula wysiadła z samochodu i odetchnęła głęboko.
- Jak tu pięknie. Morze jest cudowne.
Widywałam je na zdjęciach i w telewizji, ale widzieć je na własne oczy, to
dopiero coś. Pójdziemy dzisiaj na spacer plażą, prawda? – Spojrzał w jej pełne
zachwytu oczy.
- Pójdziemy kochanie. Twoje oczy są, jak to
morze. Piękne, niebieskie, niemal szafirowe.
Zabrali
bagaże i udali się do recepcji. Zameldowali się i odebrali karty magnetyczne do
pokoju. Zdjęcia nie kłamały. Apartament był wspaniały. Nowocześnie urządzony z
wielkim łożem, telewizorem i piękną łazienką. Otworzyła na oścież drzwi
balkonowe i wyszła przez nie.
- Marek chodź, zobacz. To najpiękniejszy
widok, jaki kiedykolwiek widziałam. Podszedł i stanął za nią obejmując ją
ciasno ramionami.
- Rzeczywiście piękny.
- Spójrz! – krzyknęła podekscytowana pokazując
dłonią. – Widać statki! – obróciła się do niego zarzucając mu ramiona na szyję.
- Jestem bardzo szczęśliwa kochany, bardzo.
Dziękuję, że mnie tutaj przywiozłeś. Kocham cię – odnalazła jego usta i
pocałowała z żarem.
- Musimy się rozpakować kochanie. Potem
pójdziemy na obiad, a po nim, jeśli będziesz miała ochotę, pospacerujemy
brzegiem morza. – Kiwnęła radośnie głową.
Rozpakowali
się błyskawicznie. Wzięli jeszcze wspólny prysznic i przebrani zeszli do
jadalni. Odnaleźli dwuosobowy stolik z numerem ich pokoju i usiedli przy nim.
Pojawił się kelner. Zaproponował im danie dnia, stek z płetwy rekina.
Zapewniał, że jest pyszny.
- Ja chętnie spróbuję, ale żona jest uczulona
na ryby. Macie coś innego?
- Oczywiście. Proponuję bitki cielęce. Są
bardzo delikatne i rozpływają się w ustach.
- W takim razie poprosimy. – Gdy kelner
zniknął z pola widzenia Ula szarpnęła go za krótki rękaw koszuli.
- Żona? – Uśmiechnął się.
- A co mu miałem powiedzieć? Że mój skarb i
moje największe szczęście dostaje alergii po zjedzeniu ryby? Poza tym mam
nadzieję, że kiedyś zostaniesz moją żoną.
Zamilkła,
jakby przetrawiała w głowie jego słowa. Stropił się nieco widząc jej niewyraźną
minę. – Chyba za bardzo pojechałem z tą
żoną. Trochę się wystraszyła.
Kelner
przyniósł dania. Zajęli się jedzeniem.
- To naprawdę dobre. Pierwszy raz jem rekina.
Smaczny jest. A twoja cielęcina?
- Też dobra. Sos idealny.
Wyszli z
jadalni i zatrzymali się jeszcze w holu.
- Zaczekaj tu skarbie. Pójdę po swetry.
Później może być chłodno, a ja nie chcę, żebyś dygotała z zimna. – Biegiem,
pokonując po dwa schody ruszył w stronę pokoju. Zabrał swetry a do kieszeni
spodni wsadził małe aksamitne pudełeczko. - Nie
będę dłużej zwlekał. Zrobię to dzisiaj. Już dosyć się naczekałem.
Zbiegł do
holu. Objął ją ramieniem i wyprowadził wprost na piaszczystą plażę.
Ściągnęła
klapki i poczuła przyjemne ciepło pod stopami. On zrobił to samo.
- Miłe uczucie, prawda?
- Bardzo przyjemne – przytaknęła. Podeszli na
sam brzeg. Fale łagodnie obmywały im stopy. Zauważyli kilka kąpiących się osób
i pluskające się przy brzegu dzieci.
- Mają odwagę. Nie zanurzyłbym się w tej
wodzie. Jest jeszcze bardzo zimna.
- Nawet gdyby była ciepła, ja bym tego nie
zrobiła.
- Dlaczego? – Roześmiała się.
- Nie umiem pływać.
- Na terenie hotelu jest basen z podgrzewaną
wodą. Nauczę cię. Pójdziemy też do spa. Weźmiemy kilka masaży. Dobrze nam
zrobią i rozluźnią spięte mięśnie.
- Obiecałam Betti, że przywiozę jej trochę
muszelek.
- Nazbieramy ich kochanie. Mamy przecież na to
całe dwa tygodnie.
Szli wolno
oddalając się coraz bardziej od zatłoczonej, strzeżonej plaży. Przysiadł wraz z
nią na jednej z wydm. Z lubością chłonęli ten obrazek spokojnego morza, po
którym w oddali przesuwały się wolno nieliczne statki. Wyciszyli się. Szum
morza przynosił ukojenie. Długo siedzieli bez słowa, wtuleni w siebie
kontemplując ten błogi spokój. Plaża wyludniła się. – Teraz, albo nigdy – pomyślał. Podniósł się i pociągnął ją za sobą.
- Wracamy? – spytała cicho.
- Jeszcze nie…
- A co będziemy… - urwała nagle widząc, że on
klęka przed nią trzymając w dłoni małe pudełko. Jej oczy były ogromne, a on
patrzył w nie z miłością i uwielbieniem.
- Ula. Wiesz, że kocham cię nad życie. Nie ma
drugiej takiej osoby, którą mógłbym pokochać równie mocno. Stałaś się sensem
mojego istnienia. Tylko z tobą chcę dalej iść przez życie i tylko przy tobie
chcę się zestarzeć. Niczego bardziej nie pragnę, jak tego, byś zgodziła się
zostać moją żoną.
Łzy
zalśniły w jej oczach i popłynęły po policzkach. Nie spodziewała się tego, choć
w skrytości ducha bardzo pragnęła być z nim do końca swoich dni. Uklękła przed
nim cicho szlochając.
- Kocham cię, jak nikogo na świecie i tylko z
tobą chcę być. Zostanę twoją żoną, bo tylko przy tobie mogę być szczęśliwa.
Wyjął z
pudełka pierścionek i włożył jej na palec. Otarł jej łzy z twarzy.
- Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na
ziemi. Kocham cię i tak już będzie zawsze – przywarł do jej gorących ust i
całował długo i namiętnie. Zabrakło jej tchu. Oderwała się od niego łapiąc
łapczywie powietrze.
- Wracajmy – wyszeptała.
Znowu szli
objęci brzegiem morza. Przyjrzała się uważnie pierścionkowi.
- Jest taki piękny. Najpiękniejszy.
- To bardzo stary klejnot Ula. Jest w naszej
rodzinie od pokoleń. Kamień, to szafir gwiaździsty i łudząco przypomina twoje
chabrowe oczy. Żadnej innej kobiecie nie mógłbym go ofiarować, tylko tobie.
Zamyśliła
się.
- Wiesz, chyba powinieneś był najpierw
poprosić ojca o moją rękę. To byłoby zgodne z tradycją. – Uśmiechnął się.
- Ja go poprosiłem Ula. – Stanęła zaskoczona.
- Kiedy?
- Wtedy, gdy ty pakowałaś torbę, a ja
siedziałem z nim w kuchni. Dostaliśmy od niego błogosławieństwo. Był naprawdę
szczęśliwy i prawie się popłakał. Poprosiłem go jednak, żeby nic ci nie mówił.
Chciałem, żeby to była niespodzianka.
- I była. Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie
zaskoczyłeś.
Doszli do
hotelu. Zjedli lekką kolację i położyli się dość wcześnie, chociaż zasnęli dużo
później. Ten wyjątkowy i piękny dzień nie mógł się zakończyć inaczej niż
kolejnym przypieczętowaniem ich wzajemnej, wielkiej miłości. Spełnieni,
zasypiali mocno wtuleni w siebie szepcząc najczulsze i najpiękniejsze słowa o
łączącym ich uczuciu.
Następny
dzień zapowiadał się równie słonecznie i ciepło, jak poprzedni. Ocknął się o
ósmej z sercem przepełnionym rozpierającą go radością. Jego kochanie spało
zwinięte w kłębek tuląc twarz do jego piersi. Pogładził jej włosy czule całując
czoło. Westchnęła i ręką objęła go w pasie przywierając do niego mocniej.
- Obudź się kochanie. Już po ósmej. Szkoda
takiego pięknego dnia – wyszeptał.
- Jest mi tak dobrze – wymruczała nie
otwierając powiek. – Wczoraj było mi cudownie – wreszcie otworzyła oczy. Śmiały
się do niego, jasnobłękitne, jak letnie niebo. – Pójdziemy się poopalać?
- Pójdziemy kotku. Nie możemy wrócić do
Warszawy biali, jak kreda. Wcześniej jednak zjemy śniadanie. Po obiedzie
pójdziemy do spa, dobrze? – Pokiwała głową.
- Wszystko, co tylko zechcesz.
To były
najcudowniejsze dni w jej życiu. Korzystali ze wszystkiego, co oferował hotel.
Wzięli całą serię masaży. Marek nie szczędził pieniędzy. Wykupił dla niej kilka
zabiegów pielęgnacyjnych, po których jej cera nabrała zdrowego wyglądu, a ona
sama wypiękniała jeszcze bardziej. Opalili się. Skóra Uli przybrała kolor ładnego
brązu. Nawet miejsca, które kiedyś uległy poparzeniu, nie różniły się niczym od
reszty skóry. On również wyglądał zdrowo. Nie było śladu po jego dawnym
wychudzeniu. Nadrobił stracone kilogramy. Miał piękne, gładkie, ładnie
wyrzeźbione ciało, na które plażowiczki patrzyły z przyjemnością i zazdrościły
Uli. Ona też wzbudzała pożądanie mężczyzn, choć w ogóle nie była tego świadoma.
Zauważał to Marek i był dumny, że jest tylko jego. Jedna, jedyna,
najpiękniejsza, najcudowniejsza istota pod słońcem. W dwuczęściowym, niebieskim
kostiumie kąpielowym prezentowała się zjawiskowo. Szczupła, długonoga rwała
spojrzenia mężczyzn. Na jednym z pierwszych wieczorków tanecznych wzbudzili
prawdziwą sensację. Ona w zwiewnej, jak morska bryza sukience z ostatniej
kolekcji Pshemko, on w świetnie dopasowanym, jasnym garniturze, wyglądali wspaniale.
Swoim tańcem wzniecili burzę oklasków. On prowadził lekko i pewnie, a ona szła
za nim krok w krok, niesiona falą melodii. Niemal płynęła. Zarówno w miłości,
jak i w tańcu stapiali się w jedno, świetnie dopasowane ciało. Nauczyła się
trochę pływać. Na początku była bardzo spięta, ale łagodny głos Marka i jego
zapewnienia, że jest przy niej cały czas, spowodowały, że w końcu przełamała
swój lęk przed wodą. Spacery plażą stały się codziennym rytuałem. Zgodnie z
obietnicą daną Betti uzbierali całkiem sporo ładnych muszelek. Kupili też dla
najbliższych gustowne pamiątki. Turnus się kończył. Ostatniego dnia, wieczorem
długo stali czule objęci nad morskim brzegiem, zasłuchani w cichy szum fal.
- To były wspaniałe wakacje. Chciałabym
jeszcze kiedyś tu wrócić. Było nam tu dobrze, prawda?
- Było nam tu pięknie, cudownie, wspaniale – potwierdził.
– Choć ja nadal najlepiej będę wspominał pierwszy dzień naszego pobytu tutaj,
bo uczyniłaś mnie wtedy najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Nie chcę zwlekać
zbyt długo ze ślubem. Pomyślałem nawet, że moglibyśmy się pobrać w
październiku. Jesień bywa piękna. Co o tym myślisz?
- Myślę, że to cudowna pora roku na ślub,
jednak czasu nie ma zbyt wiele. Damy radę wszystko przygotować?
- Już ja się o to postaram skarbie. Mamę też
wciągniemy w przygotowania. Uwielbia to robić i jest w tym naprawdę świetna.
Poza tym powinniśmy chyba poznać ze sobą naszych rodziców. Tak długo jesteśmy
razem, a oni w ogóle się nie znają. Trzeba będzie załatwić mnóstwo rzeczy, ale
poradzimy sobie, przecież zgrany z nas tandem.
- To prawda kochanie, to prawda.
Wracali do
Warszawy ze smutkiem żegnając to miejsce. Stało się dla nich wyjątkowe i Marek
obiecał jej solennie, że na pewno kiedyś tu wrócą. Droga minęła szybko.
Śniadanie zjedli jeszcze w hotelu a obiad postanowili zjeść w Rysiowie. Ula
uprzedziła ojca, że nie będą się nigdzie zatrzymywać i zjedzą właśnie tam.
Ucieszył się. Zdążył się już za nimi porządnie stęsknić, podobnie jak mała
Beatka i Jasiek. Betti już od dwóch godzin sterczała pod bramą nie mogąc
doczekać się na ich przyjazd. Wreszcie rozpoznała samochód i z wrzaskiem
popędziła do domu.
- Chodźcie, chodźcie, już są!
Wybiegli
wszyscy na ulicę. Ula pierwsza wpadła w stęsknione ramiona ojca, a Betti
wylądowała na rękach u Marka. Przywitali się z Jaśkiem.
- Ale jesteście opaleni. Chyba pogoda wam
dopisała? – popatrzył na siostrę z podziwem.
- Dopisała, bo nie było ani jednego
deszczowego dnia, co rzadko spotykane nad morzem.
- Bardzo wypiękniałaś córcia. Jesteś taka
podobna do mamy – powiedział wzruszony Józef.
- Ulcia wygląda, jak prawdziwa księżniczka.
Przywiozłaś mi muszelki?
- Przywiozłam Betti. Marek ma dla ciebie
ogromną. Taką, w której słychać szum morza, jak przyłożysz ją do ucha. Zaraz
się rozpakuję, to zobaczysz.
Jasiek
wraz z Markiem zataszczyli jej torbę do pokoju. Była jeszcze cięższa niż przed
wyjazdem, bo pełna prezentów dla rodziny.
- Ula, a może najpierw zjemy, a potem będziesz
wypakowywać? – zaproponował Józef. – Obiad gotowy, mogę podawać.
- Dobrze tato. Trochę zgłodnieliśmy. Umyjemy
tylko ręce.
- Ula… ryby – przypomniał Marek.
- Racja. Gdzie ja mam głowę. Kupiliśmy wędzone
węgorze, flądry i dorsze – wyjaśniła ojcu. – Prosto z wędzarni. Są naprawdę
pyszne, chociaż ja ich nie próbowałam. Marek je jadł i mówił, że są znakomite.
Wzięliśmy, byście i wy spróbowali. Trzeba je wsadzić do lodówki – podała ojcu
pełną reklamówkę.
Wreszcie
zasiedli do obiadu dzieląc się z nimi wrażeniami z pobytu.
- Morze jest piękne, a piasek na plaży
przyjemny i ciepły. Najchętniej zostalibyśmy tam na zawsze.
- Kupiłaś sobie pierścionek? – spytała
spostrzegawcza Betti. Ula spojrzała na Marka.
- Nie kochanie dostałam go od Marka.
- No dobra – odezwał się Dobrzański. – Nie
będziemy owijać w bawełnę, bo ta mała nie da nam żyć. Zaręczyliśmy się i w
październiku planujemy ślub.
Znowu
wpadła w objęcia rodziny. Gratulowali im obojgu i cieszyli się ich szczęściem.
Józef był bardzo wzruszony a w oczach lśniły mu łzy.
- Tak się cieszę kochani i jestem tak
niewyobrażalnie szczęśliwy. – Ula spojrzała na niego poważnie, choć w oczach
migotały jej wesołe iskierki.
- Wiedziałeś o tym i nic mi nie powiedziałeś.
- Córcia, no jakże ja mógłbym popsuć taką
niespodziankę. Marek mnie prosił, żebym ci nic nie mówił. Przyrzekłem mu to.
Miałem złamać dane słowo?
- Już dobrze tato – roześmiała się. – Tylko
żartowałam.
Obiad
przebiegł spokojnie. Po nim Ula wypakowała prezenty i posegregowała rzeczy do
prania. Zrobiła kawę, z którą przeszli do jej pokoju.
- Wiesz Ula, pomyślałem sobie, że jutro
pojechalibyśmy do moich rodziców. Im też trzeba powiedzieć o naszych
zaręczynach i przy okazji pogadać z mamą o ślubie.
- Dobrze. Jutro ostatni dzień naszej wolności,
bo w poniedziałek trzeba wrócić do pracy. To chyba dobry pomysł. Zadzwoń do
nich i umów się. Nie chciałabym jechać tak na żywioł i zaskoczyć ich.
- Zadzwonię. Oczywiście, że zadzwonię. W
poniedziałek pogadam z Pshemko. Powiem mu o ślubie i spytam, czy nie uszyłby
dla ciebie sukni a dla mnie garnituru. Nie będziemy przecież latać po sklepach
za tym. Pomalutku zdążymy ze wszystkim. Po obrączki pojedziemy wspólnie. Nie
chciałbym kupić czegoś, co by ci się nie spodobało.
- Słucham tego, co mówisz i mam wrażenie,
jakbym słuchała pięknej baśni.
Przytulił
ją do siebie całując w skroń.
- Bo to jest piękna baśń. Nasza baśń. Sama
Betti mówi, że jesteś księżniczką, a ja twoim księciem. Jutro moja kareta przyjedzie
po ciebie koło trzynastej i zabierze cię na obiad do przyszłych teściów. –
Uśmiechnęła się radośnie.
- Dobrze mój książę. Będę cię niecierpliwie
oczekiwać.
Przyjechał
dokładnie o trzynastej i zabrał swoją księżniczkę do Dobrzańskich. Czekali już
na nich niecierpliwie, bo i oni stęsknili się za nimi. Wyściskani przez Heleną
i Krzysztofa przeszli do salonu.
- Pięknie wyglądacie, a ty Ula szczególnie –
Krzysztof z przyjemnością patrzył na ich oboje. – Jeszcze bardziej
wypiękniałaś, choć wydawało mi się to już mało prawdopodobne.
- To chyba dlatego, że jestem niewyobrażalnie
szczęśliwa – zasugerowała nieśmiało.
- Właśnie – podjął temat Marek. – Chcieliśmy
wam powiedzieć, że zaręczyliśmy się. Ta cudowna istota zgodziła się zostać moją
żoną. Ślub planujemy na październik. Nie mamy jeszcze konkretnej daty, ale
bardzo chcielibyśmy cię prosić mamo, żebyś pomogła nam w jego organizacji.
Helena
miała łzy w oczach.
- Oczywiście, że wam pomogę. Tak się cieszę
dzieci. Oboje się cieszymy. Pokochaliśmy cię Uleńko, jak własne dziecko i Marek
przy tobie tak bardzo się zmienił. Będziesz wspaniałą żoną i wspaniałą synową.
Może i wnuków doczekamy niedługo?
- Mamo – roześmiał się Marek. – To chyba
trochę za wcześnie. Pozwól nam najpierw wziąć ślub i nacieszyć się sobą.
- Oczywiście, to zrozumiałe, ale nie każcie
nam czekać zbyt długo.
Przez cały
czas trwania obiadu omawiali sprawy związane ze ślubem. Nie chcieli zbyt wielu
gości. Miały być tylko najbliżej im osoby i przyjaciele.
- Ula myślałaś kiedyś, gdzie chciałabyś wziąć
ślub? Mam na myśli kościół?
- Nigdy o tym nie myślałam. Raczej sądziłam,
że nigdy nie wyjdę za mąż, dopóki nie zakochałam się w Marku. Teraz jednak
myślę, że chciałabym wziąć ślub w rysiowskim kościółku. Tam pobierali się moi
rodzice. Tacie na pewno byłoby miło, gdybyśmy i my tam się pobrali. Kościółek
jest niewielki, ale my przecież nie chcemy zbyt wielu gości i wystawnego wesela.
Myślę, że pomieścilibyśmy się.
- Trzeba koniecznie przygotować listę gości.
Wtedy będziemy wiedzieć, na czym stoimy – zasugerowała Helena.
- Masz rację – zgodził się Marek. – Jutro
zabiorę Ulę na lunch i pomyślimy i o gościach i o potencjalnych świadkach.
Miała
lekki zawrót głowy. Nie sądziła, że omówią tak wiele spraw. Doświadczenie
Heleny okazało się bezcenne. Na jej oczach zaczęło się spełniać największe
marzenie. Poczuła się nagle niezmiernie szczęśliwa. Marek, to była jej nagroda
za tyle miesięcy cierpień, strachu i niepewności. Złe wspomnienia o Bartku
odchodziły w niebyt. Liczyło się tylko to, co tu i teraz.
Stała pod
bramą własnego domu obejmując go mocno i patrząc mu w oczy.
- Bardzo cię kocham. Sprawiłeś, że jestem
najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.
- A ty jesteś moją najukochańszą iskierką,
dzięki której moje serce wie, że żyje.
ROZDZIAŁ 15
W
poniedziałkowy poranek wyszła przed bramę i zobaczyła Maćka kręcącego się koło
samochodu. Uśmiechnęła się i podeszła do niego.
- Witaj Maciuś – odwrócił się i roześmiał
radośnie.
- Ula! Wróciłaś! Pokaż no się! Ależ jesteś
piękna! Służy ci ta miłość.
- Oj służy Maciuś. Służy. Zaręczyliśmy się – pokazała
mu pierścionek.
- Gratulacje! Kiedy ślub?
- W październiku, ale dokładnej daty jeszcze
nie znamy. Oczywiście jesteś zaproszony. Nie mogłoby cię nie być na tym ślubie,
podobnie jak twoich rodziców. Zaproszenia dostaniecie później, bo jeszcze ich
nie mamy. Sporo przygotowań przed nami.
- U mnie też się zmieniło przez te dwa
tygodnie. – Spojrzała na niego uważnie.
- Rzeczywiście wyglądasz jakoś tak… radośnie.
- Zakochałem się Ula. Ja też odnalazłem swoje
szczęście.
- Naprawdę? Kto to jest?
- Znasz ją dobrze. To Ania.
- Ania? Nasza Ania? – Pokiwał głową. – To
świetna dziewczyna i ma naprawdę dobrze poukładane w głowie. Gratulacje Maciek.
Dobrze wybrałeś. To co, jedziemy?
- Wsiadaj – otworzył jej drzwi.
- Dużo mieliście pracy jak nas nie było?
- Całkiem sporo. Jeszcze dwa razy dosyłałem
nowe partie kolekcji. Klaus dzwonił i sam nie mógł uwierzyć, w jak szybkim
tempie się rozchodzi. Ich kolekcja też fantastycznie się sprzedaje, ale o tym
powie wam Alex, bo to on pilnował tutaj wszystkiego. U niego też są wszystkie
bieżące raporty z butików i ze szwalni.
- Alex zaangażował się w sprzedaż kolekcji?
Nigdy bym go o to nie posądzała.
- Sam się zadeklarował, żeby odciążyć
Krzysztofa. Nie chcieliśmy, żeby zbytnio się przemęczał. Zresztą sam Marek
prosił nas żebyśmy tego dopilnowali. A wam jak minęły te dwa tygodnie?
- Było wspaniale. Piękna pogoda, ciepły piasek
i morze. Wiele razy podziwialiśmy zachody słońca i tylko jeden raz wschód, bo
nie potrafiliśmy tak wcześnie zebrać się z łóżka. Nauczyłam się nawet trochę
pływać. Było naprawdę cudownie – powiedziała rozmarzonym głosem.
Dojeżdżali.
Zaparkował na firmowym parkingu. Niemal w tym samym czasie parkował samochód
Alexa. Przywitali się z nim. Jego zachwycone spojrzenie mówiło samo za siebie.
- Ula wyglądasz olśniewająco. Ładnie ci z
opalenizną. Kiedy wróciliście?
- W sobotę. Nabraliśmy sił, wypoczęliśmy i
teraz możemy znowu harować. Maciek mi mówił, że zająłeś się sprzedażą tu w
Polsce?
- Tak, chciałem odciążyć Krzysztofa. Zresztą
to Maciek koordynował wszystko. Ja tylko pilnowałem, żeby była ciągłość w
butikach i regularne dostawy. Mam u siebie raporty. Jak chcesz, to później
przyniosę, żebyście mogli zobaczyć. Wyniki są fantastyczne. Dawno nie
wygenerowaliśmy takich zysków. Lada dzień powinien spłynąć oficjalny raport z
Niemiec. Ja już im wysłałem nasz.
- Naprawdę? Dziękuję Alex. Wyręczyłeś mnie, bo
to ja miałam się nim zająć.
- No to masz to z głowy.
Przy
drzwiach spotkali Marka. Przywitał się czule z narzeczoną a potem uścisnął dłoń
Maćkowi i Alexowi.
- Dobrze wyglądasz. Zdrowo. Chyba trochę
przytyłeś, ale to lepiej. Widać, że Ula o ciebie dba.
- Alex, ty chyba też nie narzekasz? Zmieniłeś
się, a raczej to zasługa Nicol.
- To prawda. Żal mi tylko, że nie mam jej tak
blisko, jakbym tego chciał. Ale w piątek ją zobaczę. Wylatujemy na weekend do
Essen. Paulina też tęskni za Johannem.
- Chciałbym was zebrać w konferencyjnej około
dziesiątej. Wczoraj byliśmy u rodziców i ojciec trochę mi przekazał, ale
chciałbym znać szczegóły.
- Nie ma sprawy. Powiem Paulinie.
- Maciek, ty też musisz być.
- Będę na pewno. Na razie lecę do siebie.
Wszedł
wraz z Ulą do sekretariatu i zatrzymał się jeszcze chwilę przy jej biurku.
- Wiesz kochanie, trochę wczoraj myślałem i
doszedłem do wniosku, że tylko Sebastian mógłby być moim świadkiem. Znamy się
od wieków. Jest moim najlepszym przyjacielem. Ostatnio nie mieliśmy dla siebie
zbyt wiele czasu. Nawet siłownię zaniedbaliśmy. Co o tym sądzisz?
- Przeczuwałam, że będziesz chciał, by to on
był świadkiem. Nie mam nic przeciwko temu. Ja nie mam żadnej przyjaciółki,
którą mogłabym o to poprosić, ale skoro wybrałeś Sebastiana, to może i
Violettę?
Roześmiał
się na całe gardło.
- Niech będzie roztrzepana Viola. Pewnie
miałaby żal, gdyby Seba miał kogoś innego u swego boku w kościele. Mogłaby go
zamęczyć wyrzutami. No to świadków mamy wybranych. Trzeba im o tym powiedzieć.
Jak tylko Viola się zjawi zadzwońcie po Sebastiana i przyjdźcie wszyscy do
mnie. Dopiero wtedy im powiemy.
- Dobrze, ona za chwilę powinna być.
Nie minęło
dziesięć minut, kiedy do sekretariatu wkroczyła roześmiana Kubasińska. Na widok
Uli aż pisnęła z zachwytu.
- Ula! Wróciliście! Pięknie wyglądasz i masz
skórę jak czekoladka – uściskała ją mocno.
- Dzięki Viola. Przyjechałaś z Sebastianem?
- No tak, ale Sebulek poszedł do siebie.
- Zadzwoń do niego niech tu przyjdzie. Chcemy
z wami pogadać.
- My? – spytała z niepokojem.
- No Marek i ja. Dzwoń.
Wybrała
numer i już po chwili wpadł do sekretariatu Olszański. Otaksował Ulę
roziskrzonym i pełnym podziwu wzrokiem.
- Ależ jesteś piękna. – Zarumieniła się.
- Dzięki Seba, a teraz chodźcie do Marka – otworzyła
drzwi gabinetu. - Jesteśmy Marek. – Wstał zza biurka i przywitał się z nimi.
- Siadajcie moi drodzy, siadajcie. Mamy wam do
przekazania pewną wiadomość. Podczas naszego cudownego urlopu oświadczyłem się
Uli, a ona zgodziła się zostać moją żoną.
Violetta
wydała z siebie głośny pisk i rzuciła się Uli na szyję.
- Uleńko kochana, ja wiedziałam, że to nie
może się skończyć inaczej. Jesteście sobie pisani.
Sebastian
też im pogratulował.
- To, kiedy ślub? – zapytał.
- Planujemy na październik i w związku z tym
chcielibyśmy was prosić, abyście zostali naszymi świadkami.
- Pewnie, że będziemy! – krzyknęła
podekscytowana Viola. – Prawda Sebulku?
- Jak najbardziej – Sebastian ściskał dłoń
przyjaciela. – To będzie dla nas zaszczyt.
- Pokaż pierścionek? – Violetta złapała Uli
dłoń. – O matulu! Jaki piękny. Ja też chcę taki. – Wybuchnęli śmiechem.
- Obiecuję kochanie, że i ty się doczekasz,
ale nie poganiaj mnie, dobrze?
- Dobrze, dobrze, zaczekam.
O
dziesiątej zebrali się w komplecie w sali konferencyjnej. Alex przyniósł ze
sobą plik dokumentów. Ula i Marek przywitali się też z Pauliną, która aż
westchnęła na ich widok. Ula wyglądała cudnie, a Marek z opalenizną i
jednodniowym zarostem był ujmująco piękny, jeśli w ogóle można tak określić
mężczyznę.
- No to mówcie. Chcę znać wszystkie szczegóły.
- To może ja zacznę, bo chyba mam najmniej do
powiedzenia – zaczął Maciek. – Przez cały czas trzymaliśmy rękę na pulsie.
Koordynowałem dostawy i pilnowałem szwalni. Ani jedna nie zawiodła, choć
urabiali się po łokcie, żeby zdążyć z kolejnymi dostawami. Jak tylko wysyłałem
towar z lotniska, zaraz dzwoniłem do Klausa, żeby mogli odebrać. Wszystkie
butiki miały też zapewnioną ciągłość dostaw. Podobnie wszyscy kontrahenci. Tu
czuwał Alex i też nie dopuścił do żadnych opóźnień. Wszystko było pod kontrolą
i chodziło, jak dobrze naoliwione tryby.
- U mnie na razie lekki zastój – odezwała się
Paulina. – Miałam kilka spotkań z dziennikarzami i to wszystko. Nic godnego
uwagi. Powoli przygotowuję dodatki do jesiennej kolekcji, ale mamy na to
jeszcze sporo czasu. Pshemko dopiero się przymierza do projektów.
- To prawda – potwierdził mistrz. – Coś
wykluwa mi się w głowie, ale wiecie, że muszę mieć na to czas i dużo spokoju.
Jeśli nie miałbyś nic przeciwko temu, teraz ja chciałbym wyjechać na tydzień do
swojej samotni i trochę odpocząć. Tam na pewno przyjdą mi do głowy ciekawe
pomysły.
- Oczywiście Pshemko. Jedź, należy ci się.
Dzisiaj jednak chciałbym jeszcze z tobą porozmawiać jak tu skończymy, ale u
ciebie w pracowni.
- Alex, twoja kolej.
- Mam tu miesięczne raporty ze szwalni,
butików i kontrahentów. Wyglądają fantastycznie. Przysiadłem nad nimi i
sporządziłem miesięczny raport dla Niemców. Już wysłałem, a tu mam jego kopię. Musicie
razem z Ulą go prześledzić. Mówiłem już jej, że dawno firma nie osiągnęła tak
wysokich obrotów. Już teraz stać nas na wszystko, co najlepsze. Na jesienną
kolekcję możemy zakupić materiały najwyższego gatunku. Nie oszczędzałeś na nich
przy letniej kolekcji i to przyniosło zamierzony efekt. Przy jesiennej też tak
może być. Stać nas nawet na podwyżki dla pracowników. Jednym słowem interes się
kręci, jak nigdy dotąd – podsunął Markowi plik dokumentów. – Tu jest wszystko.
- Dzięki Alex. Jestem z was bardzo dumny.
Dziękuję wam wszystkim i każdemu z osobna, że tak solidnie dopilnowaliście
najdrobniejszych szczegółów podczas naszej nieobecności. Przy takich
współpracownikach ta firma w niedługim czasie stanie się sławna nie tylko w
Polsce i w Niemczech, ale i na innych europejskich rynkach. Teraz chciałbym coś
ogłosić, ale to już całkiem prywatnie. Niektórzy z was wiedzą, ale niektórzy
nie mają o tym pojęcia. Ja i Ula zaręczyliśmy się i w październiku planujemy
ślub. Oczywiście wszyscy jesteście zaproszeni. Powiadomimy też Johanna, Nicol i
resztę Niemców. Chcemy by i oni byli świadkami naszego szczęścia. Oficjalne
zaproszenia dostaniecie później, jak już będziemy znać konkretną datę. To
wszystko kochani.
Zaczęły
się gratulacje i uściski. Alex podszedł do Marka i wyciągnął dłoń.
- Jesteś wielkim szczęściarzem Dobrzański. Nie
dość, że piękna, to jeszcze tak niebywale mądra i zdolna. Nie zazdroszczę ci
jednak, bo moja Nicol jest równie wspaniała. Cieszę się, że wreszcie znalazłeś
swoją wielką miłość. Z Pauliną nie byłbyś szczęśliwy, podobnie jak ona z tobą.
Przy Johannie odżyła i myślę, że to też zakończy się ślubem.
- W twoim przypadku pewnie też tak będzie.
Nicol, to wspaniała kobieta i ma na ciebie dobry wpływ.
Podszedł
Pshemko i poklepał go przyjaźnie po ramieniu. – Gratuluję prezesie. Już wiem, o
czym chciałeś ze mną rozmawiać.
- Naprawdę?
- Chcesz, żebym zaprojektował suknię ślubną
Urszuli a tobie garnitur. – Marek spojrzał na niego z podziwem.
- Jesteś bardzo domyślny przyjacielu. Właśnie
o to chciałem cię prosić. Zgodzisz się?
- Oczywiście, że się zgodzę. Nie mogę
pozwolić, żeby poszła do ślubu w sukni z jakiegoś podrzędnego sklepu. – Marek
uściskał go serdecznie.
- Dziękuję Pshemko. Wiedziałem, że zawsze mogę
na ciebie liczyć.
Ula też
tonęła w uściskach. Paulina ucałowała ją serdecznie.
- Szczerze wam gratuluję Ula, naprawdę.
Zasłużyliście oboje na to szczęście. Wiem, że on kocha cię bezgranicznie. To
naprawdę widać. Ty jego zresztą też. Życzę wam wszystkiego najlepszego.
Siedzieli
w Marka gabinecie i analizowali raporty, które dostali od Alexa.
- Przecieram ze zdumienia oczy Ula i nie mogę
uwierzyć w te liczby. Są oszałamiające. Jak dostaniemy raport z Niemiec,
będziemy mieć już jasną sytuację. Trzeba by jeszcze rozdzielić zyski naszej i
ich kolekcji, bo to, co przesłał im Alex jest już wypadkową obu. Chciałbym
wiedzieć, ile zarobiła nasza kolekcja, a ile ich. Oni pewnie podobnie będą
liczyć.
- Zajmę się tym. Policzę wszystko i sporządzę
dwa niezależne raporty. Musisz mi tylko dać te cząstkowe.
- Weź wszystko. Dasz radę dzisiaj to zrobić?
- Chyba tak. Nie jest tego aż tak dużo. Idę i
biorę się do roboty.
Kiedy
wyszła rozdzwonił się telefon Marka.
- Halo.
- Marek? Tu Johann.
- Johann! Jak się masz przyjacielu?
- Dobrze. Lepiej powiedz, jak po urlopie?
- Wspaniale. Bardzo wypoczęliśmy i
zaręczyliśmy się.
- To świetna wiadomość! Kiedy planujecie ślub?
- W październiku i już możecie czuć się
zaproszeni. Zresztą Febo wybierają się do was w piątek, to wszystko wam
opowiedzą.
- Ja dzwonię w sprawie raportu. Mamy gotowy.
Wystarczy, jak prześlemy na razie e-mailem? Jest opatrzony pieczątkami i
naszymi podpisami. Oryginał wysyłamy pocztą.
- W porządku. A nasz raport dotarł?
- Tak i muszę ci powiedzieć, że jesteśmy
zaszokowani zyskami.
- To podobnie, jak my.
- Nasz raport przedstawia się podobnie. Mija
dopiero pierwszy miesiąc a zyski są niebotyczne.
- Oby tak dalej przyjacielu. W takim razie
czekam na wasz raport, bo jestem go bardzo ciekaw. Do zobaczenia Johann. Mam
nadzieję, że i wy pojawicie się w któryś weekend?
- Na pewno. Myślę, że za dwa tygodnie.
Najchętniej przylatywałbym co tydzień, ale obowiązki, rozumiesz…
- Rozumiem. Trzymaj się Johann.
Dwa
tygodnie później doszło do spotkania rodziny Cieplaków z rodziną Dobrzańskich.
Dobrzańscy i Cieplak od razu zaczęli mówić sobie po imieniu. Polubili się.
Zjedli wspólny obiad, po którym Marek wraz z Ulą odciągnęli Beatkę i Jaśka w
głąb ogrodu, a seniorzy gawędzili na patio.
- Macie wspaniałego syna – zagaił Józef. – To
bardzo dobry człowiek o wielkim i szlachetnym sercu. Zrobił dla nas tyle
dobrego. – Dobrzańscy spojrzeli po sobie zdziwieni.
- Józef, czy ty na pewno mówisz o naszym
Marku? A co on dla was zrobił takiego dobrego? – Teraz Józef wyglądał na
zaskoczonego.
- No jak to? Nie mówił wam? – Oboje zgodnie
pokręcili głowami.
- Nic nie wiemy. O czym miał nam mówić?
- A wiecie jak poznał Ulę?
- Przyjął ją do pracy, jako swoją asystentkę.
- Nie Krzysztofie, oni poznali się na długo
przedtem, zanim zaczęła u niego pracować. Wszystko zaczęło się od pożaru.
- Od pożaru? Opowiedz, bo zaintrygowałeś nas.
- Nasz sąsiad po pijanemu podpalił nasz dom.
To była zemsta za to, że Ula z nim zerwała, bo tylko wyciągał od niej pieniądze
i pił. Ona obudziła się pierwsza, kiedy poczuła dym. Jak wyszła z pokoju,
wszędzie był ogień. Ja i Jasiek byliśmy już nieprzytomni. Tylko Beatka
siedziała w kącie i płakała. Najpierw wyciągnęła ją, a potem nas. Do tej pory
nie wiem, skąd wzięła na to siły. Sama wyszła z pożaru bardzo poparzona. Miała
rany na twarzy, szyi, klatce piersiowej a największe na rękach. My byliśmy
tylko zaczadzeni i wyszliśmy ze szpitala szybko. Ona spędziła tam pięć długich
miesięcy. Zaraz na początku zjawiła się telewizja i przeprowadzono z nią
wywiad. Prosiła wtedy w imieniu całej rodziny o wsparcie. Nie chodziło o
pieniądze. Prosiła o odzież i jakieś zbędne sprzęty i materiały budowlane.
Bardzo pragnęliśmy odbudować nasz dom. Dobrzy sąsiedzi przygarnęli nas, bo
byliśmy przecież bez dachu nad głową. W dwa miesiące po pożarze podjechał
ogromny samochód, a człowiek, który z niego wysiadł powiedział, że dostał
zlecenie od niejakiego Marka Dobrzańskiego i przywiózł bloczki betonowe, cement
i wapno. Byliśmy zdumieni, bo te rzeczy musiały kosztować majątek. Kiedy jednak
następnego dnia podjechało drugie auto z oknami i drzwiami, a kierowca
przedstawił się jako kolega Marka Dobrzańskiego, nie mogliśmy milczeć. Ula
zadzwoniła do tej dziennikarki i poprosiła o kolejną możliwość wypowiedzenia
się przed kamerą. Podziękowała wszystkim, którzy udzielili nam wsparcia i
zaapelowała do Marka prosząc o kontakt, bo bardzo chciała podziękować mu
osobiście. Odezwał się jeszcze tego samego dnia, a na drugi dzień odwiedził ją.
Dużo później opowiedział mi, że zakochał się w niej, jak zobaczył ją pierwszy
raz na ekranie telewizora, a widok jej smutnych oczu długo prześladował go w
snach. Podobno był to trudny okres w jego życiu. Bardzo wtedy zmizerniał.
Przyjechał do nas któregoś styczniowego dnia, bo chciał obejrzeć odbudowany już
dom. Wtedy zauważyłam, jak bardzo schudł. Kiedy trzy miesiące wcześniej był w
Rysiowie wyglądał całkiem inaczej. Później przy drugiej wizycie mówił, że
bardzo chorował, ale już wszystko jest dobrze. Zaproponował Uli pracę, a ona ją
przyjęła, bo od czasu opuszczenia szpitala nic nie mogła znaleźć. Jak więc
widzicie, wiele mu zawdzięczamy. To wspaniały człowiek. – Helena westchnęła.
- Tak, wspaniały i bardzo skryty. My w ogóle
nie mieliśmy o tym pojęcia. Ula też nie pisnęła słowem, że miała takie ciężkie
przeżycia.
- Ona nie chciała i nadal nie chce o tym
rozmawiać. To najboleśniejszy okres w jej życiu i chciałaby o nim zapomnieć.
- Pamiętam ten czas, kiedy Marek tak źle
wyglądał. Martwiliśmy się o niego, ale on nie chciał o niczym nam powiedzieć.
Jego stan polepszył się dopiero wtedy, jak Ula zaczęła pracować w firmie. Odżył
przy niej.
- To, że nic wam nie mówił świadczy o jego
wielkiej skromności. Inny na jego miejscu nie omieszkałby się pochwalić, że
udzielił pomocy pogorzelcom. Święty człowiek. Ula świata poza nim nie widzi i
kocha go nad życie.
- Wiemy Józefie. To widać. On zresztą
zachowuje się podobnie. Kiedy miał zamiar się jej oświadczyć powiedział mi, jak
bardzo jest dla niego ważna i z żadną inną kobietą nie będzie szczęśliwy, tylko
z nią. Są sobie pisani, to pewne.
- A o czym tak plotkujecie? – uśmiechnięty
Marek podszedł do nich ciągnąc za rękę Ulę.
- O was synku. Dowiedzieliśmy się paru
ciekawych rzeczy – Krzysztof poklepał Marka po ramieniu. – Jestem z ciebie tak
bardzo dumny, że aż serce pęka mi z tej dumy. Po tym, co usłyszeliśmy, już
wiemy, że wychowaliśmy dobrego, wrażliwego człowieka.
- Nie rozumiem – skonsternowany Marek patrzył
na rodziców. – O co chodzi?
- Józef nam wszystko opowiedział – pospieszyła
z wyjaśnieniami Helena. – Opowiedział o pożarze, cierpieniach Uli i o twojej
pomocy. Nigdy nie spodziewalibyśmy się, że stać cię będzie na coś tak
szlachetnego. Byłeś taki niedojrzały i nieodpowiedzialny.
- Więc już wiecie.
- Wiemy. Wyjaśnij nam tylko jedną rzecz, bo
tego nie rozumiemy. Co spowodowało, że tak źle wyglądałeś przez pewien czas?
Tak bardzo schudłeś i wydawałeś się taki nieobecny.
Marek
spojrzał na milczącą Ulę i ścisnął jej dłoń.
- Przepraszam cię kochanie. Muszę im
powiedzieć i wyjaśnić całą sytuację do końca. Powiem to tylko raz i więcej nie
będziemy wracać do tego tematu. To zbyt bolesne. Rozumiecie? – Pokiwali
głowami.
- Któregoś dnia zobaczyłem w telewizji relację
z tego nieszczęścia. Potem pokazali Ulę, do której tuliła się wystraszona
Beatka. Ula była cała w bandażach. Twarz, szyja, klatka piersiowa i obie ręce
na całej długości. Miała popalone włosy. Płakała rozpaczliwie do kamery prosząc
o wsparcie dla swoich bliskich. Nie mogłem oderwać wzroku od telewizora.
Patrzyłem jak zahipnotyzowany w te piękne, ogromne, chabrowe, bezbrzeżnie
smutne oczy, z których płynęły łzy i sam nie mogłem powstrzymać płaczu.
Wstrząsnął mną ten widok do głębi. To było w tym samym dniu, w którym rozstałem
się z Pauliną. Przy okazji szukania mieszkania przejrzałem oferty firm
budowlanych. Zamówiłem trochę materiałów i kazałem zawieźć na ich adres.
Zadzwoniłem też do Sławka Wasilewskiego. Pamiętacie go. Ma firmę zajmującą się
produkcją okien. On też zaofiarował pomoc. Potem po apelu Uli i prośbie o
kontakt spotkałem się z nią w szpitalu. To był kolejny wstrząs. Płakała. Była
taka wzruszona. Obiecałem jej następne odwiedziny i to, że będę dzwonił. Kilka
razy dzwoniłem, ale nie odwiedziłem jej już. Najpierw był pokaz FD Summer,
który wykończył mnie zupełnie, potem posypały się umowy, spotkania z
kontrahentami. Ciągle nie miałem czasu, bo ciągle gdzieś biegałem. Potem, jak
wszystko ucichło, jakoś nie mogłem zebrać się na odwagę, by pojechać do
szpitala. Zaczęły nawiedzać mnie sny, a w nich te cudne, smutne, załzawione
oczy. Budziłem się z wyrzutami sumienia i ganiłem sam siebie za to, że nie
spełniłem danej jej obietnicy. Którejś soboty pojechałem do Rysiowa i spotkałem
się z nią. Była zdrowa. Uniknęła przeszczepu. Bardzo mi wtedy ulżyło.
Zaproponowałem jej pracę, ale odmówiła. Nie rozumiałem, dlaczego. Bardzo się
broniła przed przyjęciem tej propozycji. Wyjechałem rozczarowany i nie mogłem
zrozumieć, bo powiedziała, że szuka intensywnie pracy, a ja podawałem jej ją na
tacy. Od tego czasu minęły trzy miesiące. Przez ten okres nie było nocy, której
nie widziałbym jej oczu. Stały się moim przekleństwem. Rano byłem emocjonalnie
rozbity i niezdolny nawet do myślenia. Zapomniałem o jedzeniu. Żyłem kawą. Nie
rozumiałem sam siebie. Pomyślałem nawet, że powinienem iść do psychiatry, żeby
wytłumaczył mi obsesyjność tych snów. Którejś nocy nastąpił przełom. Znowu je
widziałem. Ogromne, zapłakane i pełne rozpaczy. Wycierała je niezdarnie rękami całymi
w bandażach i mówiła „Nie zostawiaj mnie Marek, nie zostawiaj”. Odpowiedziałem
„Nie zostawię Ula, kocham cię” Zerwałem się zlany potem. Wreszcie zrozumiałem,
że kocham ją i spalam się z tej miłości. Zrozumiałem też, że jeśli nie
porozmawiam z nią szczerze, nigdy nie zaznam spokoju. Zadzwoniłem wtedy do niej
prosząc o spotkanie. Zgodziła się. Opowiedziałem jej o wszystkim, również o
tym, że ją kocham, a ona przyznała mi się, że też mnie kocha. Przestraszyła się
tego uczucia, dlatego odmówiła pracy w firmie. Nie chciała cierpieć. Poczułem
się po raz pierwszy od wielu miesięcy naprawdę szczęśliwy. Poczułem, jak wielki
kamień spadł mi z serca. Odwzajemniła miłość i to było najważniejsze. Wtedy
zaproponowałem jej ponownie pracę, bo nadal jej szukała. Tym razem nie
odmówiła. Resztę już znacie. Oto cała historia – spojrzał na Ulę. Miała twarz
całą we łzach. Wyjął z kieszeni chusteczkę i wytarł jej policzki. - Rozumiecie, dlaczego nie chciałem o tym
mówić? Spójrzcie na nią. Kolejny raz rozdrapałem rany i mam nadzieję, że to już
ostatni. Nie mogę znieść, kiedy płacze. To zbyt bolesny widok dla mnie. Nie
płacz już kotku. Nie będę o tym mówić nigdy więcej. Zamykamy ten rozdział na
zawsze.
Siedzieli,
jak skamieniali nie mogąc wykrztusić słowa. Opowieść Marka zrobiła na nich
ogromne wrażenie i wstrząsnęła nimi do głębi. Krzysztof położył dłoń na
ramieniu Marka.
- Dziękuję ci synu, że nam to opowiedziałeś.
Obiecuję, że już nigdy nie będziemy poruszać tego tematu. Dla nas on również
jest zamknięty – pogładził Ulę po włosach. – Nie płacz dziecko. Wiele
wycierpiałaś, ale teraz już będzie dobrze. Nareszcie dobrze. Kochamy cię
córeczko.
Pshemko
wrócił ze swojej samotni z głową wypełnioną pomysłami na jesienną kolekcję.
Zrobił nawet kilka szkiców, które jednak musiał dopracować tu na miejscu.
Ukształtowała mu się też wizja ślubnej sukni dla Uli. Miał już gotowy projekt i
niezwłocznie postanowił jej go pokazać. Wszedł do sekretariatu i jak zwykle
zastał ją pochylona nad kolumną cyfr.
- Urszulo – powiedział cicho. Podniosła głowę
znad dokumentów i uśmiechnęła się promiennie.
- Pshemko! Wróciłeś! Jak miło cię znowu
widzieć – uściskała projektanta. – Potrzebujesz czegoś?
- Nie Bella. Chodź ze mną do pracowni, muszę
ci coś pokazać – złapał ją pod ramię i ruszył wolno korytarzem.
- Dobrze wypocząłeś? Wyglądasz na
zadowolonego. Ten wyjazd dobrze ci zrobił.
- Ach! Mazury są piękne, a w mojej samotni
cisza i błogi spokój. Można się wyciszyć i zrelaksować. Przygotowałem projekt
twojej sukni ślubnej. Musisz zobaczyć i powiedzieć, czy ci się podoba.
Usiadła
przy stole a on pokazał jej szkic. Spojrzała z zachwytem. Podniosła na niego
wzrok i powiedziała.
- Pshemko. Jesteś najlepszym i
najgenialniejszym projektantem, jakiego znam. Ta suknia, to kolejne dzieło
sztuki. Jest przepiękna. Nie mogłam sobie wymarzyć piękniejszej. Dziękuję ci – była
wzruszona.
- Nie będzie welonu. Damy tylko nieduży
stroik, który upniemy we włosach. Welon nie pasowałby do tej sukni. Zamówiłem
też materiał. Powinni przysłać na dniach. To najwyższego gatunku biały muślin,
tkanina bardzo delikatna, jedwabna i bardzo wdzięczna w noszeniu, bo jest lekka
i zwiewna. Suknia z niej będzie zjawiskowa. Dla Marka też już mam projekt
garnituru. Jak wyjdziesz, to poproś go tu do mnie. On też musi zaakceptować
projekt.
- Dobrze Pshemko. Zaraz mu powiem. Bardzo ci
dziękuję.
ROZDZIAŁ 16
W któryś
piątek Marek przyszedł do biura mocno spóźniony. Przywitał się z Violą i
wycisnął siarczystego buziaka na ustach swojej ukochanej.
- Cześć dziewczyny.
- Cześć prezesie. Chociaż raz jesteś później
ode mnie – skonstatowała Violetta rozciągając twarz w szerokim uśmiechu.
- Jestem później, ale nie dlatego, że
zaspałem. Załatwiłem dzisiaj ważną rzecz. Chodź kochanie do mnie, muszę ci coś
pokazać - przepuścił Ulę przodem i pociągnął na kanapę. Wyjął z teczki nieduże
zawiniątko. - Wracam z drukarni. Mam zaproszenia. Wyszły naprawdę ładnie.
Spójrz.
Podał jej
plik sztywnych, podwójnych kartek. Na białym tle dwa złote gołąbki trzymające
obrączki w dzióbkach. Spodobały jej się. Nie były przesadzone i naładowane
szczegółami. W środku krótki, prosty tekst.
- Naprawdę ładne. Trzeba będzie je wypisać.
- To skarbie zostawiam już tobie. Masz ładny
charakter pisma. Moich bazgrołów nikt by się nie doczytał.
- Nie przesadzaj. Nie jest tak źle. Dobrze
wypiszę je. Jutro ma przyjechać Johann i Nicol, to będzie okazja by im je
wręczyć. Klausowi i Elzie zawiozą. Dobrze, że załatwiliśmy wszystko w Rysiowie.
Piętnasty październik, to dobra data. Może być jeszcze wtedy ładnie. Wszystko
zgrało się w czasie. W połowie września pokaz, a potem ślub.
- Już się nie mogę doczekać. To jeszcze prawie
półtora miesiąca – jęknął Marek.
- To tylko półtora miesiąca kochanie, a my nie
mamy jeszcze obrączek.
- Dlatego chciałbym cię dzisiaj porwać na
miasto. Pójdziemy do jubilera i wybierzemy coś ładnego. Może zostałabyś na
weekend? Masz u mnie jakieś ubrania na zmianę.
- Mogę zostać. Uprzedzę tylko tatę.
- Dzięki skarbie. To będzie szalony weekend – powiedział
z błyskiem w oku, a ona dobrze wiedziała, o czym myśli.
- A ty tylko o jednym… - Roześmiał się na całe
gardło i namiętnie ją pocałował.
Wysiedli
przed salonem „Apartu”.
- Marek, tylko pamiętaj, nie chcę nic
ciężkiego i ozdobnego. To mają być skromne, proste obrączki.
- Wiem kochanie, innych nie kupiłbym przecież.
Zresztą sama wybierzesz takie, jakie najbardziej ci się spodobają.
Podeszli
do gablot i pochylili się nad nimi podziwiając precjoza. Ula popukała palcem w
szybę.
- Te mi się podobają. Są dość szerokie, ale
zupełnie płaskie. Ładniej wyglądają niż te wypukłe. – Poprosili ekspedientkę,
by im pokazała obrączki. Przymierzyli. Pasowały, jak ulał.
- Są naprawdę ładne – przyznał Marek. – To,
co? Bierzemy?
- Tak.
Ledwie
opuścili salon rozdzwoniła się komórka Uli. Spojrzała na wyświetlacz i ze
zdziwieniem odczytała „Helena”
- Twoja mama dzwoni.
- Halo. Dzień dobry pani Heleno.
- Witaj Uleńko. Załatwiłam piękną salę. Jestem
w Julianowie, jakieś piętnaście minut od centrum. Śliczne miejsce. Zabytkowy
dworek w pięknym parku. Moglibyście podjechać? Obejrzelibyście tę salę. Jak miejsce
wam się spodoba, to można od razu ustalić menu.
- Proszę chwilkę zaczekać powiem Markowi. Mama
załatwiła salę. Jest w Julianowie, kwadrans drogi stąd. Chce, żebyśmy
przyjechali i ją obejrzeli.
- Daj mi telefon.
- Halo? Mama? Zaraz przyjedziemy. Podaj tylko
dokładny adres. Dobrze, trafimy, na pewno trafimy – rozłączył się. - Trzeba
jechać Ula i zobaczyć to cudo. Ale myślę, że skoro mama jest zachwycona, to i
nam się spodoba. Ona naprawdę ma dobry gust. Jedziemy.
Po
dwudziestu minutach zatrzymali się pod właściwym adresem, czyli pod bramą
parku. W oddali majaczyły kontury budynku.
- Rzeczywiście pięknie tu i tak blisko od
centrum. – Wysiedli i z przyjemnością szli szeroką aleją aż pod sam dworek.
Zauważyli Dobrzańską niecierpliwie ich wypatrującą.
- Witajcie dzieci. Jak pierwsze wrażenie?
- Bardzo pozytywne. Miałaś nosa.
- Rozmawiałam już wstępnie z właścicielem.
Mogą zrobić przyjęcie w stylu staropolskim lub, w jakim tylko chcecie. To jest
do ustalenia. Ceny też nie są wygórowane. Oprócz tego można wynająć pokoje.
Chodźce do środka. Sala jest cudna.
Rzeczywiście
byli pod wrażeniem. Okrągłe sześcioosobowe stoły z białymi obrusami i
pokrowcami w tym samym kolorze na krzesłach. Dużo miejsca do tańczenia i
specjalnie urządzony kąt dla orkiestry. Do tego bardzo oryginalne kompozycje
kwiatowe na każdym stole.
- To piękna sala. Bardzo mi się podoba – powiedziała
uśmiechnięta Ula. – Bliskość parku też jest atrakcyjna.
- To, co? Decydujecie się?
- Tak. Świetne miejsce.
- Zaraz pójdę po właściciela. Macie jeszcze
trochę czasu? Omówilibyśmy menu. Mielibyśmy już z głowy.
- Pewnie. Zostaniemy tyle, ile trzeba, potem
zawieziemy cię do domu. Jesteś już po obiedzie?
- Nie. Od rana jeżdżę po mieście i oglądam
sale.
- W takim razie wejdziemy jeszcze na obiad, bo
i my nie jedliśmy.
Omówili
wszystko z właścicielem obiektu. Uzgodnili menu i zarezerwowali pokoje dla
przyjezdnych gości. Orkiestra była już załatwiona przez Maćka. Miała być ta
sama, co na popokazowym bankiecie w Łazienkach. Czarek zaoferował się do
zrobienia ślubnych zdjęć. Był świetnym fotografem. Ula mogła go obserwować przy
pracy podczas sesji zdjęciowej na rysiowskiej górce. Cieszyli się. Załatwione
było już właściwie wszystko. Pshemko zaczął szyć. Mogli trochę odetchnąć.
W sobotnie
przedpołudnie zadzwonił Alex zapraszając ich na kolację do siebie. Nie
rezerwowali Johannowi i Nicol hotelu. Dom Alexa był duży i mógł spokojnie
pomieścić jeszcze dziesięć takich par.
Po bardzo
upojnej nocy leniuchowali w łóżku cały sobotni poranek. Był ciągle jej głodny.
Nigdy nie miał dość. Uwielbiał pieścić i całować jej delikatne ciało. Upajać
się jego owocowym zapachem. Oddawała mu tę miłość równie gorliwie. Kochała jego
piękną twarz i oczy. Dobre, ciepłe, patrzące na nią z wielkim uczuciem. Kochała
jego usta, miękkie, zmysłowe, delikatne i te miejsca, w których wykwitały te
dwa słodkie dołeczki wtedy, gdy się uśmiechał. Kochała jego dłonie, silne i
delikatne zarazem, których dotyk na jej ciele powodował błogi dreszcz. Kochała
jego wrażliwe i dobre serce. Podobnie, jak on bez niej, tak i ona bez niego nie
potrafiłaby już żyć. Przytulił się do niej układając głowę na jej piersi.
- Jesteś całym moim światem – wyszeptał.
Wplotła dłonie w jego gęste, kruczoczarne włosy.
- A ty moim kochanie. Nigdy nawet nie przypuszczałam,
że pokocham tak mocno, do utraty tchu. Dajesz mi tak wiele szczęścia. –
Spojrzał w jej błękitne oczy.
- A ty mnie. Sprawiasz, że wyrastają mi
skrzydła u ramion. Jesteś darem niebios, za który będę dziękował do końca moich
dni. Kocham cię jak wariat moja iskierko.
Podjechali
pod dom Alexa. Była tu pierwszy raz. Dom był ogromny.
- Na co mu taki wielki dom? Przecież mieszka
sam?
- Mnie też to zawsze dziwiło, ale on w jakiś
szczególny sposób kocha to miejsce. Ciekawy jestem, gdzie zamieszka, jak
pobiorą się z Nicol.
Drzwi
otworzył im sam gospodarz. Przywitali się i weszli do środka.
- Imponujący dom Alex. Robi wrażenie – Ula
rozglądała się wokoło.
- Dziękuję Ula. Wchodźcie. Wszyscy są w
salonie.
Wpadli w
objęcia Johanna i Nicol. Przywitali się z Pauliną.
- Ula, jesteś coraz piękniejsza. Rozkwitasz –
Johann nie mógł sobie odmówić komplementu.
- Dziękuję Johann. Twoja dziewczyna też
błyszczy. Obie błyszczą. Miłość sprawia, że człowiek pięknieje i na zewnątrz i
od wewnątrz – pociągnęła nosem.
- Ale coś pięknie pachnie.
- To lazania Ula – odezwała się Paulina. –
Dzisiaj będą włoskie klimaty.
- Mmm. Uwielbiam włoską kuchnię, a spaghetti
kocham szczególnie.
- Siadajcie. Zaraz będę podawał.
- Ty? – zdziwił się Marek.
- Marek. Ja naprawdę potrafię nieźle gotować.
Dzisiaj pomagała mi Nicol. Też ma sporą wprawę. – Paulina zaśmiała się.
- To tylko ja mam dwie lewe ręce do gotowania.
– Johann ucałował jej dłoń.
- Nie przejmuj się kochanie. Są przecież
świetne restauracje, w których można dobrze zjeść. Nie musisz gotować.
- A ja uwielbiam domowe jedzenie. Ula gotuje
znakomicie – pochwalił się Marek. – Jej pierogi są bezkonkurencyjne, a gołąbki,
sama rozkosz.
- To jak ty wytrzymałeś te sześć lat ze mną? –
spytała Paulina. – Przecież nigdy nic nie ugotowałam.
- Cierpiałem, moja droga. Bardzo cierpiałem – powiedział
teatralnie Marek, czym wzbudził salwę śmiechu wśród obecnych.
Alex z
Nicol wnieśli potrawy. Zapach był zniewalający.
- Proszę częstujcie się, póki gorące.
Jedzenie
okazało się rzeczywiście wyśmienite.
- No Alex, zaimponowałeś mi. Nigdy nie
podejrzewałabym cię o takie umiejętności. Wszystko jest pyszne. Gratulacje.
- Dzięki Ula. Na deser zrobiłem tiramisu. Mam
nadzieje, że lubicie?
- Alex, dzisiaj zjemy wszystko, co podasz, bo
wszystko jest bardzo smaczne – Marek też był pod wrażeniem, bo nie znał Alexa z
tej strony.
- Marek, jak kolekcja jesienna? Robicie coś? –
spytał Johann.
- Oczywiście. Jesteśmy już bardzo
zaawansowani. Materiały już są na miejscu. Projekty też gotowe. Spodobają się wam.
Pshemko znowu wzniósł się na wyżyny. Wszystko utrzymane w kolorystyce
jesiennych liści. Pomarańcze, brązy, żółcie, beże. Będzie przebój. Ciepłe
kaszmirowe sukienki, tuniki i spodnie. Płaszcze o ciekawych krojach. Bardzo
modne w tym sezonie szerokie, asymetryczne kołnierze ozdobione wielkimi
guzikami. Paulina miała niezły zgryz, by znaleźć ich producenta, ale udało się.
Piętnastego września najpierw u nas pokaz a tydzień później u was. Nie masz nic
przeciwko?
- Absolutnie. Można to robić na przemian. Raz
tu a raz w Essen.
- Aha. Mamy coś dla was. Daj Ula te
zaproszenia.
- Właśnie. Wiecie już, że pobieramy się w
październiku. Tu są oficjalne zaproszenia. To dla ciebie Johann i dla Pauliny a
to dla Nicol i Alexa. Mam tu jeszcze zaproszenie dla Klausa i Elzy. Moglibyście
im je przekazać?
- Nie ma sprawy Ula. Ja przekażę – Johann
sięgnął po kopertę.
- Ślub odbędzie się piętnastego października w
Rysiowie, niedaleko miejsca tej sesji zdjęciowej, na której byliście, o
godzinie trzynastej. Natomiast wesele w Julianowie pod Warszawą w pięknym
zabytkowym pałacyku położonym w równie pięknym parku. Wynajęliśmy tam dla was
pokoje, żebyście nie musieli wracać do hotelu. Pokoje są bardzo ładne i
wygodne. Będziecie zadowoleni. Mamy do was wszystkich jeszcze jedną prośbę.
Pierwszym drużbą będzie Sebastian, a pierwszą druhną Violetta. Chcielibyśmy,
żebyście uczynili nam ten zaszczyt i stworzyli wraz z nimi orszak ślubny. Ty
Paulina z Johannem w drugiej parze a Alex i Nicol w trzeciej. Nie będzie zbyt wiele
osób, tylko najbliżsi krewni i przyjaciele. Orszak zamknie Maciek z Anią, tą z
recepcji, bo to jego dziewczyna i Jasiek, brat Uli ze swoją dziewczyną. Beatka,
siostrzyczka Uli będzie szła na przedzie i sypała płatki róż. Bardzo nalegała,
a my nie chcieliśmy jej odmawiać.
- Dziękujemy Marek. Chętnie to zrobimy. To na
pewno będzie piękny ślub – powiedziała Nicol.
- Mamy taką nadzieję. Wczoraj kupiliśmy też
obrączki. W zasadzie to chyba mamy wszystko załatwione.
Długo
jeszcze trwały rozmowy przyjaciół i na temat zbliżającego się pokazu i na temat
ślubu. Późnym, bardzo późnym wieczorem Marek i Ula pożegnali gościnny dom Alexa
i pojechali na Sienną.
W
poniedziałek oboje poszli do pracowni mistrza i wręczyli mu osobiście
zaproszenie na ślub. Był wzruszony.
- Będę, na pewno będę. Nie odpuściłbym sobie
tej wspaniałej uroczystości i zjawiskowej Urszuli. Jak ją zobaczysz, to
padniesz z wrażenia. A teraz mój drogi ty wychodzisz, a Bella zostaje. Musi
przymierzyć suknię, a ty nie możesz jej zobaczyć w niej przed ślubem, bo to
przynosi pecha.
- W porządku Pshemko, już wychodzę.
- Urszula za parawan. Izabelo, proszę
przynieść suknię.
Krawcowa
pomogła jej się ubrać. Materiał rzeczywiście był wyjątkowy. Bardzo delikatny w
dotyku łagodnie spływał po jej ciele. Wyszła zza parawanu i weszła na podest.
Mistrz przyglądał się jej zachwyconym wzrokiem.
- Jesteś piękna Urszulo. Ta suknia leży
świetnie. Zrobimy tu przy piersiach jeszcze kilka zakładek. To uwydatni talię. To
już ostatnia przymiarka, więcej nie będzie potrzebnych, bo jest idealnie.
Izabela pokaże ci jeszcze stroik. Jest skromny, ale bardzo piękny. Będziesz
miała też narzutkę ze sztucznego, białego futra. Może być chłodno, a ty
będziesz miała odkryte ramiona. Przed wejściem do kościoła oczywiście musisz ją
ściągnąć.
- Dziękuję ci Pshemko. Bez ciebie nic by się
nie udało. Jesteś najlepszy.
Był
piętnasty września. Dzień pokazu kolekcji jesiennej. Wszystko było dopięte na
ostatni guzik. Znowu dzięki Maćkowi. Jego umiejętności organizatorskie były
bezcenne. Z Markiem dogadywał się bez słów. Nic nie trzeba było tłumaczyć, bo
wszystko łapał w lot. Tak jak Ula posiadała wielki matematyczny talent, tak on
był genialnym logistykiem. Zadbał o odbiór z lotniska niemieckiej kolekcji,
załatwił foldery do polskiej. Catering i orkiestrę też. Biegał, jak nakręcony.
Był szczęśliwy. Ta praca przynosiła mu wiele satysfakcji podobnie jak zarobki.
Marek nie szczędził na premiach. Doceniał jego umiejętności i zaangażowanie.
Zresztą od czasu ostatnich, znaczących i bardzo motywujących podwyżek, jego
pracownicy dawali z siebie dwieście procent. Przytulił do siebie Ulę i ucałował
jej skroń.
- Jestem szczęśliwy kochanie. Wszystko
przebiega idealnie, bez kłopotów. Alex przestał mącić. Gdyby taki był od
początku, nie miałbym tak wielu problemów. Zaczynamy. Idę na wybieg. Trzymaj
kciuki.
Nie
musiała, bo wszystko toczyło się tak, jak powinno. To był kolejny sukces.
Zarówno niemiecka kolekcja, jak i polska, bardzo się spodobały. Recenzje były
pochlebne. Podobnie było w Niemczech. Zanosiło się na to, że powtórzą sukces
letniej kolekcji. Podczas pobytu w Essen, Johann przedstawił Markowi dyrektorów
francuskiej i hiszpańskiej firmy, którzy zaproponowali mu współpracę. To było
wielkie marzenie i jego i Pshemko. Wkrótce doszło do podpisania obu umów.
Wprawdzie nie były to umowy dotyczące partnerstwa tak, jak w przypadku Niemców,
ale były równie korzystne, bo pozwalały kolekcjom F&D wkroczenie na oba
rynki. Krzysztof i Helena Dobrzańscy puchli z dumy i bardzo podziwiali swojego
jedynaka. Nigdy nie przypuszczali, że tak bardzo zaangażuje się w pracę dla
firmy. Wiedzieli, że dużą zasługę ma w tym Ula. Dopingowała go. Zawsze stała
przy nim murem. Doradzała. Nie mogli wymarzyć sobie lepszej synowej.
I wreszcie
nadszedł ten dzień. Dzień dla nich najważniejszy. Dzień, w którym mieli
połączyć się na wieki. Od rana uwijał się w rysiowskim domu sprowadzony przez
Pshemko stylista i makijażystka. Przyjechała też Violetta i pomagała jej się
ubrać. Kiedy stanęła przed nimi w śnieżno białej sukni, westchnęli z zachwytu.
- Jesteś cudem Urszulo. Nigdy nie widziałem
tak pięknej panny młodej – Pshemko rozpływał się w pochwałach. – Czas już
jechać. Marek pewnie przestępuje z nogi na nogę z niecierpliwości. Uwaga! – krzyknął.
– Wychodzimy!
Ojciec
podał jej ramię i wolno sprowadził ze schodów. Wsiedli do czekającej na nich
limuzyny. Kątem oka dostrzegła chowającą się za drzewem Dąbrowską, ale szybko
odwróciła wzrok. Nic nie może zepsuć tego ważnego dla niej dnia, nawet
Dąbrowska.
Podjechali
pod kościół, przed którym czekał już Sebastian w towarzystwie pozostałych
druhen i drużbów. Beatka ustawiła się na przedzie orszaku. Wolno zaczęli
wchodzić do wnętrza.
Czekał na
nią przy ołtarzu w pięknym, czarnym fraku z jedwabnymi wyłogami, śnieżnobiałej,
połyskującej koszuli i fantazyjnie zawiązanej muszce. Przyciągał spojrzenia
kobiet zgromadzonych w kościele. Jego piękna twarz wyglądała jak natchniona.
Był skupiony i nie odrywał wzroku od kościelnych drzwi. Zobaczył małą Betti z
dużym przejęciem rozsypującą płatki róż przed sobą. Za nią ujrzał Józefa
prowadzącego pod rękę jego największy skarb. Zalśniły mu w oczach łzy. - Boże, jaka ona piękna. Wygląda, jak nie z
tego świata. Moja Ula. Moja śliczna, cudowna Ula.
Wolno
zbliżała się wraz z ojcem do ołtarza. Podniosła głowę i uśmiechnęła się do
niego. Patrzył jak zaczarowany w te ogromne, szafirowe oczy, podobnie jak i
jego własne, lśniące od łez. Oczy, w których zakochał się nieprzytomnie. Oczy,
w których mógł tonąć bez końca. – Moje
dwa cudowne, błękitne diamenty.
Dotarli do
niego. Józef podał mu jej dłoń i cicho szepnął wzruszony.
- Niech wasza miłość trwa z wami do końca
waszych dni. Bądźcie szczęśliwi.
Ujął jej
ramię i poprowadził do ołtarza. Zaczęła się ceremonia. Przez cały czas jej
trwania patrzyli w swoje oczy, z których płynęły łzy. Tym razem łzy szczęśliwe.
Kiedy padły już ostatnie słowa kapłana, przytulił się mocno do jej ust.
- Będziemy już razem, na zawsze. Kocham cię
kotku.
- Na zawsze – powtórzyła za nim, jak echo.
Wytarł jej
mokre policzki i swoje również. Odwrócili się od ołtarza a ksiądz powiedział
jeszcze.
- Przedstawiam państwu Urszulę i Marka
Dobrzańskich.
Porwał ją
na ręce i wybiegł z kościoła. Okręcił się z nią kilka razy na kościelnym
dziedzińcu.
- Kocham cię, kocham, kocham! – krzyczał na
całe gardło wywołując uśmiech wśród zgromadzonych gości. Przypadli do nich
Dobrzańscy seniorzy i Józef z dziećmi. Zaczęli składać życzenia i gratulować.
Potem przyszła kolej na Johanna i Paulę oraz Alexa i Nicol.
- Nie mieliśmy za bardzo pojęcia, co wam dać w
prezencie. Postanowiliśmy zrobić zrzutkę i kupić wam jeden, ale za to bardzo
konkretny. Alex powie wam o wszystkim.
- Od naszej czwórki macie akt notarialny. Jest
w nim zapisane, że jesteście właścicielami pięknej, uzbrojonej parceli z
kawałkiem lasu pod Warszawą. Niecałe pół godziny drogi stąd. Tam możecie
zbudować wasz dom.
- Alex! – powiedziała zszokowana Ula. – To
musiało kosztować majątek. My chyba nie możemy przyjąć tak cennego prezentu. –
Alex zaśmiał się.
- Ula. To nie kosztowało tak wiele, jak
sądzisz. W końcu jestem dobrym ekonomistą, czy nie? Wynegocjowałem bardzo
korzystną cenę. Jestem niezły w negocjacjach, a miejsce jest naprawdę
wyjątkowe. Sami zobaczycie. W tej teczce oprócz aktu są mapy i adres. Na pewno
traficie. – Uściskali ich wszystkich.
- Dziękujemy wam. Naprawdę nie spodziewaliśmy
się tak wspaniałego prezentu.
- Mamy dla was jeszcze jedną niespodziankę –
szepnęła do ucha Uli Nicol – ale to powiemy już na sali.
Ustąpili
miejsca i innym, chcącym złożyć życzenia młodej parze, a było ich całkiem
sporo. Państwo Szymczykowie, Maciek z Anią, Violetta z Sebastianem. Dopchał się
też Klaus z żoną i Pshemko, który ze wzruszenia ocierał oczy. Dopchała się i
dalsza rodzina Cieplaków i Dobrzańskich. Samochody tonęły w bukietach kwiatów.
Wreszcie całe towarzystwo zapakowało się do nich i pojechało świętować. Już na
miejscu w Julianowie Czarek urządził im piękną sesję zdjęciową w parku. Albumy,
które miały wypełnić te zdjęcia, były ślubnym prezentem od fotografa.
Przeniósł
Ulę przez próg. Tam czekała na nich Helena i Józef witając ich chlebem i solą.
Wzniesiono toast szampanem za szczęście pary młodej. Wszyscy zajęli swoje
miejsca. Podano obiad. Byli głodni. Dzisiejsze emocje nie pozwoliły im nic przełknąć.
Zarówno ona, jak i on mieli w sobie zaledwie kilka łyków porannej kawy. Posiłek
wzmocnił ich. Kiedy uprzątnięto talerze, podniósł się ze swego miejsca
Krzysztof i stukając w kieliszek uciszył rozmowy.
- Moi kochani. To piękny i szczególny dla nas
dzień. Dzisiaj spełniło się marzenie moje i mojej żony Heleny. Nasz jedyny syn
ożenił się. Nie byłoby w tym nic wyjątkowego, każdy kiedyś zakłada rodzinę.
Wyjątkowe jest to, że ożenił się ze wspaniałą kobietą. Piękną, mądrą i
niezwykle zdolną. Kobietą o niebanalnym, wrażliwym wnętrzu, niesłychanej
dobroci i łagodności. Wniosła w nasze monotonne życie radość, piękny uśmiech i
niezwykłą wrażliwość. Sprawiła, że i Marek dojrzał. Stał się obowiązkowy,
odpowiedzialny i poważny. Jesteśmy z niego bardzo dumni. Nie straciliśmy syna,
ale zyskaliśmy wspaniałą córkę, którą pokochaliśmy całym sercem. Życzymy wam
moi drodzy, by ta piękna miłość trwała w was po kres waszych dni i by z tej
pięknej miłości narodziło się nowe pokolenie Dobrzańskich. Wszystkiego
najlepszego kochani.
Podszedł
do nich wraz z Heleną i ucałował serdecznie Ulę. Znowu jej piękne, chabrowe
oczy wypełniły się łzami. Zauważył to i cicho powiedział.
- Nie płacz Uleńko. Powinnaś się cieszyć.
- To ze szczęścia tato. Z wielkiego,
niewyobrażalnego szczęścia.
Markowi
też pociekły łzy.
- To była piękna przemowa tato. Wzruszyłem
się.
- Synu. Zasłużyłeś na wszystkie te słowa,
które powiedziałem. Jestem z ciebie a właściwie z was bardzo dumny i będę wam
to powtarzał aż do śmierci. Słyszałem, że dostaliście w prezencie parcelę pod
Warszawą. My w prezencie ślubnym pokrywamy koszty budowy domu.
- Dziękujemy wam nie spodziewaliśmy się,
naprawdę. Nawet nie pomyślałem o domu dla nas.
- Trzeba o tym pomyśleć, przecież jesteście
rozwojowi. Nawet z jednym dzieckiem nie pomieścicie się na Siennej.
Po
Dobrzańskim przemówił jeszcze Józef chwaląc przymioty charakteru swojego
zięcia. Głos zabrał również Sebastian i Pshemko. Po nich wstał Marek.
- Kochani bardzo nas wzruszyły wasze przemowy.
Padły tu piękne i miłe dla nas słowa. To najszczęśliwszy dzień w moim życiu.
Pokochałem najcudowniejszą istotę na ziemi. Najpierw pokochałem jej piękne,
błękitne oczy, potem pokochałem jej szczere, dobre serce. Jest miłością mojego
życia i osobą najdroższą na świecie. Do końca swoich dni będę dziękował Bogu,
że ofiarował mi ten cud. Piję zdrowie mojej ukochanej żony.
Znowu
płakała. Stała obok niego z zarumienioną pod wpływem tych słów twarzą i łzami
toczącymi się po jej policzkach. Objął ją czule ramieniem i przytulił. Wyjął
chusteczkę i wytarł łzy.
- Nie płacz moje szczęście. Kocham cię – pocałował
delikatnie jej usta. Zaraz po tym rozległo się „gorzko, gorzko”. Przywarł do
niej mocniej. Ten pocałunek był bardziej namiętny. Usiedli. Ze swojego miejsca
podniósł się Alex.
- Ja też muszę coś powiedzieć. Nie będę
wychwalał przymiotów Uli i Marka, bo już wszystko zostało powiedziane. Chcę
tylko poinformować, że zarówno ja, jak i Paulina zaręczyliśmy się. Ja z Nicol,
a Paulina z Johannem. W święta Bożego Narodzenia tu w Warszawie odbędą się w
jednym dniu dwa śluby. O szczegółach poinformujemy później. My również
znaleźliśmy swoją miłość i jesteśmy bardzo szczęśliwi.
Zaskoczył
ich. Ani Ula ani Marek nie spodziewali się, że tak szybko to się potoczy.
Podeszli do nich z gratulacjami.
- To była ta niespodzianka, o której mówiłaś
Nicol? – spytała Ula.
- Tak Ula i jestem bardzo szczęśliwa. –
Podeszła do Pauliny.
- Gratuluję Paulina. Johann, to wspaniały
człowiek. Cieszę się, że znalazłaś swoje szczęście.
- Ja też. Kocham go i dobrze nam ze sobą. Z
Markiem to było jedno, wielkie nieporozumienie.
Zaczęła
grać orkiestra. Popłynął walc. Pierwszy taniec państwa młodych. Delikatnie
przyciągnął ją do siebie i ruszył. Popłynęli. Młodzi, piękni, zjawiskowi. Walc
unosił ich na swoich skrzydłach, a oni patrzyli sobie w oczy i nie widzieli nic
prócz wielkiej miłości, która wzięła w posiadanie ich serca i dusze.
- Kocham cię iskierko. - Westchnęła i położyła
głowę na jego ramieniu.
- Kocham cię mój mężu. Kocham nad życie.
Wesele
trwało niemal do świtu. Zmęczeni znakomitą zabawą goście porozchodzili się do
swoich pokojów. Marek objął czule żonę i spojrzał na jej bladą ze zmęczenia
twarz.
- Co kochanie i my już chyba pójdziemy?
- Tak. Jestem wykończona.
Wolnym
krokiem weszli na piętro. Marek otworzył drzwi od apartamentu dla nowożeńców.
Pomógł jej się rozebrać, sam również pozbył się odzieży. Weszli pod prysznic.
Przyniósł ulgę zmęczonym stopom i orzeźwił ich trochę. Zawinął ją w szlafrok i
powiódł do łóżka. Z przyjemnością wyciągnęła się na nim.
- To było piękne wesele – mruknęła. Przylgnął
do niej i zamknął w swoich ramionach.
- Najpiękniejsze – szepnął odgarniając
wilgotne jeszcze włosy z jej twarzy. Popatrzyła w jego rozszerzone źrenice i
już wiedziała, że jej pragnie. Poczuła delikatne muśnięcie jego ciepłych ust i
dłonie rozchylające poły szlafroka. Zadrżała czując ich dotyk na swojej skórze.
Zawsze tak reagowała na tę subtelną pieszczotę. Gładził jej plecy i pośladki
coraz bardziej pogłębiając pocałunek. Pogładziła dłonią jego podbrzusze. Dotyk
jej dłoni w tym miejscu spowodował, że pobudził się. Przesunęła dłoń niżej, a z
jego gardła wyrwał się jęk.
- Aaahhh…
Sunął
pocałunkami wzdłuż jej ciała napawając się jędrnością piersi i jedwabną skórą
na płaskim brzuchu. Wreszcie dotarł tam, gdzie było jej najwrażliwsze miejsce.
Odrzuciła głowę i zacisnęła zęby. Bezwiednie rozchyliła uda. Wchodził w nią
delikatnie i głęboko. Kiedy zaczął się poruszać, westchnęła i podjęła rytm. Ten
akt był magiczny. Bardzo wyrafinowany i delikatny. Miłość i czułość musowały w
nich, jak dobry szampan. Niczego nie przyspieszał. Chciał jak najdłużej cieszyć
się tą bliskością, podobnie jak ona. Było w nich tyle zapamiętania i wielkiej,
niezmierzonej miłości. Krzyczeli oboje, a ich ciała drgały szarpane błogim
spazmem. Otoczył ją ramionami tuląc twarz do jej zarumienionego z emocji i
wysiłku policzka.
- Śpij moje szczęście. Musisz odpocząć. Przed
nami podróż poślubna. Jutro trzeba będzie się spakować – szepnął. Wtuliła się w
niego jeszcze mocniej i zasnęła głębokim snem.
ROZDZIAŁ 17
ostatni
Ten
miesiąc miodowy nie był miesiącem. Nie mogli sobie pozwolić na tak długi
wyjazd. Firma przygotowywała się do wystawienia kolekcji zimowej. Musieli być
na miejscu i trzymać rękę na pulsie. Poza tym w grudniu mieli być na podwójnym
weselu. To też wymagało odpowiednich przygotowań. Spędzili siedem cudownych dni
w Egipcie. To wystarczyło, by zregenerowali siły. Wrócili opaleni i szczęśliwi.
Od razu wpadli w codzienny kołowrotek firmowych zajęć. Ula dodatkowo poświęcała
czas Violetcie, która z zapałem przyswajała sobie wiedzę. Przestała być taka
roztrzepana. Stała się poważna i skupiona. Zdała sobie sprawę, jak ważne będą
te studia dla niej i jak wiele może osiągnąć w życiu dzięki nim. Dziękowała
opatrzności za Ulę. Była taka cierpliwa i wyrozumiała. Tłumaczyła po dziesięć
razy wszelkie zawiłości tak, by dotarły do Violetty. W lutym miała sesję, która
była pierwszym poważnym sprawdzianem wiedzy Kubasińskiej.
Na
początku grudnia pokazali zimową kolekcję. Nie było niespodzianki. Ponownie
napawali się sukcesem. Współpraca z Niemcami kwitła, a i we Francji i Hiszpanii
odzież sprzedawała się znakomicie. Chojnie rozdzielili świąteczne premie. Na
tydzień przed zaślubinami rodzeństwa Febo doszło w gabinecie Marka do ważnej
rozmowy. Siedzieli tam w czwórkę: Paulina, Alex, Ula i Marek.
- Mamy wam do przekazania ważne wieści. Jak
wiecie, za tydzień ślub, a raczej śluby. Kiedy będziemy mieć to już za sobą, ja
i Paulina przeprowadzamy się do Niemiec. Ja nie chciałbym wyrywać Nicol ze
środowiska, w którym czuje się dobrze, a Johann nie może zamieszkać w Polsce i
stąd prowadzić swoje rozległe interesy. Oczywiście będziemy przyjeżdżać na
wszystkie ważne zebrania Zarządu, bo zachowamy nasze części udziałów. W związku
z tym mam pewną propozycję. Chciałbym, żeby Ula objęła moje stanowisko. Nikt
inny nie wchodzi w rachubę. Jest najlepsza. Zna świetnie firmę od podszewki.
Zgodzisz się Ula?
Była
zaskoczona. Firma bez Alexa? To brzmiało tak absurdalnie.
- No dobrze, zgadzam się, ale co ty będziesz
robił w Niemczech?
- To już ustalone – uśmiechnął się Alex. –
Będę pracował w firmie Johanna razem z Nicol.
- A ty Paulina?
- Ja na razie nie będę pracować. Jestem w
ciąży. Drugi miesiąc.
- Naprawdę? – Ula podeszła do niej i uściskała
ją. – Szczerze ci gratuluję i zazdroszczę. Mam nadzieję, że i my szybko
doczekamy się potomka.
- Na pewno tak będzie. Niestety na moje
miejsce będziecie musieli kogoś znaleźć. – Ula zamyśliła się.
- Ja mam kandydatkę. Może was to zdziwi, ale
myślę, że Violetta nada się do tego idealnie.
- Violetta? – Paulina wydęła wargi. – Przecież
ona niczego nie ogarnia. Jest tak roztrzepana i myśli o dwudziestu rzeczach na
raz. To nie jest dobra kandydatura Ula.
- Ona się bardzo zmieniła. Jest poważna i
odpowiedzialna. Studiuje, bo chce coś zrobić dla siebie i idzie jej naprawdę
dobrze. Nieźle orientuje się już w tym wszystkim. Jest bardzo atrakcyjna i
świetnie wpasowałaby się w wizerunek firmy.
- Oby tylko nie wygadywała głupot przed
kamerą, bo skompromituje firmę.
- Nie martw się Paula, ja wszystkiego
dopilnuję, łącznie z treścią wywiadów. Będzie dobrze – zapewniła Ula.
- No skoro to ty będziesz miała na nią oko, to
ja jestem spokojna.
- To co? – zatarł ręce Alex. – Spotykamy się w
sobotę w kościele. A ty możesz powoli przenosić rzeczy. Nie będzie mnie już do
końca tygodnia. Muszę pozałatwiać jeszcze kilka spraw związanych ze ślubem. Do
zobaczenia kochani.
Kiedy
opuścili gabinet, Marek dosiadł się do Uli.
- I co o tym myślisz kochanie?
- Myślę, że to będzie rewolucja. Ja dyrektorem
finansowym, a Viola ambasadorem firmy, dasz wiarę? Ja w nią wierzę i wierzę, że
znakomicie poradzi sobie na tym stanowisku. Pozwolisz, że z nią porozmawiam?
Sama chcę jej przekazać tę dobrą wiadomość.
- Dobrze. Pogadaj z nią. Możesz to zrobić
tutaj. Ja pójdę do Seby. Dawno nie gadaliśmy. Zaraz ją tu zawołam – wyszedł z
gabinetu i rzucił Violetcie.
- Viola chodź, Ula ma ci coś do powiedzenia – zamknął
za nią drzwi i wyszedł na korytarz.
- Siadaj Viola. Mamy dla ciebie pewną
propozycję. Jak wiesz, w sobotę ślub Febo. Jesteśmy po rozmowie z nimi i
dowiedzieliśmy się, że po uroczystościach oboje wyjeżdżają do Niemiec. Ja
przejmuję stanowisko Alexa. Ty natomiast stanowisko Pauliny.
Oczy
Kubasińskiej przypominały wielkością młyńskie koła.
- Ale… jak to…? Ja mam być ambasadorem firmy?
- No tak, przecież zawsze o tym marzyłaś,
prawda?
- No marzyłam, marzyłam, ale nie myślałam, że
to tak szybko nastąpi. Sam Marek mówił, że dopóki nie skończę studiów, nie
powierzy mi takiego ważnego stanowiska.
- To prawda, ale sytuacja się zmieniła, jak
widzisz. Przez pewien jednak czas, będziesz musiała być pod moim nadzorem.
Rozumiesz… kontakty z mediami. Trzeba ważyć słowa, żeby nie chlapnąć coś
niepotrzebnie i nie narazić firmy na niewybredne komentarze. Dlatego wszystkie
wywiady będą autoryzowane, a do wywiadów telewizyjnych będziesz musiała się
przygotowywać, żeby wiedzieć, co mówić. Poza tym, jak wiesz Paulina zajmowała
się też sprawami dodatków do kolekcji, ale myślę, że i z tym sobie poradzisz.
Masz dość dobre poczucie estetyki, a w razie wątpliwości zawsze jest Pshemko,
który najlepiej potrafi doradzić. To, jak? Zgadzasz się?
Violetta
radośnie pokiwała głową i rzuciła się Uli na szyję.
- Dziękuję Uleńko, dziękuję. Ja wiem, że to
tylko dzięki tobie.
- Nie tylko dzięki mnie. Gdyby Marek nie
zaaprobował mojego wyboru, nic by z tego nie wyszło. Zajmiesz oczywiście
gabinet Pauliny. Co do wynagrodzenia, to już Marek ci o tym powie, bo ja nie
wiem. No i nadal aktualny jest warunek, że musisz kontynuować studia i je
skończyć.
Viola
unosiła się ze szczęścia nad ziemią.
- Skończę, oczywiście, że skończę. Po to je
podjęłam, prawda? Muszę koniecznie powiedzieć Sebulkowi. Ależ on się ucieszy!
- Na razie jest u niego Marek i pewnie mu już
przekazał dobrą nowinę. Zacznij pomału pakować rzeczy. Jutro obie się
przeprowadzamy.
Marek
wszedł do gabinetu Sebastiana i przywitał się z nim.
- Cześć przyjacielu. Dawno nie gadaliśmy.
Właśnie awansowałem twoją dziewczynę.
- Jak to awansowałeś? To co ona będzie robić?
- Zastąpi Paulinę. Ona wyprowadza się po
ślubie do Johanna, podobnie Alex.
- Żartujesz? Febo odchodzą? A kto na miejsce
Alexa?
- Ula. Sam jej to zaproponował.
- Świat się wali – wyjęczał przytłoczony tymi
rewelacjami Sebastian.
- Żebyś wiedział przyjacielu. W związku z tym
mamy dwa wakaty. Mojej sekretarki i mojej asystentki. Ogłoś nabór i pamiętaj.
Obie mają być kompetentne. Najlepiej z doświadczeniem. Przedział wiekowy
trzydzieści pięć, czterdzieści lat. Mężatki w szczęśliwych związkach.
- Widzę, że asekurujesz się z każdej strony.
- Po prostu dmucham na zimne. Nigdy nie
zdradziłbym Uli, ale wiesz, jak potrafią zachowywać się nachalne kobiety, a ja
chcę uniknąć dwuznacznych sytuacji.
- W porządku. Już się za to zabieram.
- Rozmowy kwalifikacyjne umawiaj na rano. Będę
rozmawiał osobiście razem z Ulą. Chcę, żeby przy tym była.
Po weselu
i wyjeździe Febo a także po przyjęciu do sekretariatu dwóch kobiet, sytuacja w
firmie ustabilizowała się. Przyjęli też do pracy asystenta dla Maćka. Musieli
koniecznie go odciążyć. Przenieśli go na trzecie piętro, bo tam był wolny pokój
z sekretariatem. Sam Maciek nadal zakochany był w Ani nieprzytomnie. Pod koniec
marca oświadczył się jej. Nie była to jedyna niespodzianka, bo i Violetta
została szczęśliwą narzeczoną. Ślub zarówno jednej, jak i drugiej pary
planowany był na koniec sierpnia, w zaledwie tygodniowym odstępie.
Viola
dawała im coraz więcej powodów do dumy. Jej elokwencja wzniosła się na wyżyny.
Przestała przekręcać słowa i mylić je. Jako ambasador firmy spełniała się w tej
roli znakomicie. Pierwszy rok studiów skończyła bez problemów i wszędzie
powtarzała, że zawdzięcza to Uli. W lipcu Paulina powiła córkę. Pojechali wtedy
do Niemiec, bo Ula została matką chrzestną tego maleństwa. Trzymając je w
ramionach poczuła ukłucie zazdrości. Mimo, że nie zabezpieczali się ona jakoś
nie mogła zajść w ciążę. Postanowiła, że zaraz po przyjeździe umówi się na
wizytę. Bardzo pragnęła dziecka i wiedziała, że i Marek tego chce.
Pojechali
tam razem. On również postanowił się przebadać. Pobrano im krew. Jego zabrano
do intymnego pokoju wręczając mu niewielki pojemnik. Ją zabrano na USG. Lekarz
uważnie śledził obraz na monitorze. W końcu uśmiechnął się do niej podając kłąb
ligniny, by wytarła brzuch.
- Dobre wieści pani Dobrzańska. Jest pani w
ciąży. Czwarty tydzień.
Tak ją
zaskoczył, że nie mogła wykrztusić słowa.
- Naprawdę? Jest pan pewien? To dlaczego nie
odczuwam żadnych dolegliwości? Nie mam nudności ani wymiotów.
- No cóż… Myślę, że to wszystko przed panią i
to już wkrótce. Tu jest recepta na witaminy, a tu kartka z datą kolejnej
wizyty. Widzimy się za miesiąc. Gdyby działo się coś niepokojącego, proszę
dzwonić. Na razie jest wszystko w porządku.
Wyszła na
korytarz z uczuciem szczęścia wypełniającego jej serce. Marka jeszcze nie było.
Usiadła w fotelu czekając na niego. – Ale
będzie miał niespodziankę – pomyślała. Zobaczyła go na końcu długiego
korytarza. Zerwała się z fotela i podbiegła do niego przytulając się całym
ciałem. Objął ją nie rozumiejąc, co ją tak uszczęśliwiło.
- Co się stało kochanie?
- Nie uwierzysz. Lekarz, który robił mi USG
powiedział, że jestem w czwartym tygodniu ciąży! – spojrzała z miłością w jego
oczy, które napełniły się łzami.
- Naprawdę? – wyszeptał zdławionym głosem.
Pokiwała radośnie głową.
- Naprawdę. Tu masz wydruk z badania. Ta mała
plamka, to nasze dziecko.
Przytulił
ją do siebie i pocałował mocno.
- Tak się cieszę skarbie. Długo czekaliśmy na
ten cud. Ciekawe, co to będzie? Dziewczynka, czy chłopczyk.
- Czy to ważne? Najważniejsze, żeby było
zdrowe.
- Masz rację. Musimy koniecznie powiedzieć
rodzicom. Oni przecież też nie mogli się już doczekać.
Przez cały
okres ciąży czuła się świetnie. Wszyscy prorokowali, że będzie syn. Wyglądała
pięknie. Marek dbał o nią i hołubił. Nie pozwalał, by się przemęczała. Często
wieczorami przytulał się do jej pęczniejącego brzucha i szeptał czułe słowa do
tej kruszyny. Nie chcieli znać płci. Pragnęli, by to dziecko było dla nich
niespodzianką. Wreszcie którejś marcowej nocy przywitali je na świecie. Miała
ciężki poród, ale wszystko rekompensowała jej świadomość, że jest zdrowe.
Urodziła córeczkę. Marek szalał ze szczęścia. Była bardzo do niego podobna.
Odziedziczyła po nim kruczoczarne włosy, dołeczki w policzkach i kolor oczu
stalowo-szary. Tylko jej nosek usiany był piegami, co dodawało jej tylko uroku.
- Jest taka piękna, kochanie. Madzia. Nasza
Madzia. Nasza mała, śliczna Madzia– powtarzał w kółko szczęśliwy tata.
Na razie
musieli pomieścić się na Siennej. Budowa domu na parceli podarowanej im przez
Paulinę, Nicol, Alexa i Johanna, dobiegała końca, ale wyprowadzkę planowali na
początku maja. Marek nie szczędził grosza. Wynajął architekta krajobrazu, który
postarał się o ładny wygląd terenu wokół domu.
Dziadkowie
też dostali bzika na punkcie swojej pierwszej wnuczki. Rozpieszczali ją
nieprzytomnie. Helena nie mogła sobie odmówić kupowania małej pięknych rzeczy.
W czerwcu odbyły się chrzciny. Na rodziców chrzestnych wybrali Maćka i Anię.
Przyjęcie zorganizowali już w nowym domu. Był spory i mógł pomieścić wielu
gości, również tych z Niemiec.
Byli
bardzo szczęśliwi. Wreszcie stali się pełną rodziną, choć Marek odgrażał się,
że to jeszcze nie koniec.
Pięć
lat później.
Drzwi od
gabinetu, w którym pracowała, otwarły się energicznie. Podniosła głowę i
zobaczyła swoją córkę wbiegającą do środka. Za nią, już znacznie wolniej wszedł
Krzysztof.
- Witaj Uleńko - podszedł do niej i cmoknął ją
w policzek. Mała rozsiadła się w jej fotelu. Ula pochyliła się nad nią i
spytała.
- A gdzie buziak dla mnie? – Magda objęła ją
rączkami za szyję i dała mocnego całusa w usta. – Skąd się tutaj wzięliście?
- Tak mi wierciła dziurę w brzuchu, że wziąłem
samochód i przyjechałem z nią tutaj. Poszliśmy na trochę do parku, ale jak
znudziło się jej karmienie kaczek, zaciągnęła mnie do firmy mówiąc, że strasznie
tęskni za mamą i tatą.
- Ty łobuziaku. Ładnie to tak wykorzystywać
dziadka? Mało masz miejsca u nich w ogrodzie?
- Ale dziadek się zgodził.
- Bo wymusiłaś to na nim.
- Daj spokój Ula. Wiesz, jak uwielbiamy ją
oboje. Marek u siebie?
- Tak. Zaraz zadzwonię. Niech tu przyjdzie i
przywita się ze swoją dumą – złapała za słuchawkę telefonu.
- Kochanie, możesz przyjść do mnie? Mam
niespodziankę.
Po kilku
minutach wszedł do gabinetu. Mała z piskiem rzuciła mu się w ramiona. Porwał ją
na ręce i obrócił się kilka razy.
- A co ty tu robisz?
- Dziadek mnie przywiózł, bo powiedziałam, ze
bardzo za wami tęsknię.
- Od rana już zdążyłaś się stęsknić? – Mała
pokiwała energicznie główką. Pogłaskał jej gęste, długie włosy. – No dobrze,
ale wiesz, że nie możesz tutaj zostać. Mamy z mamusią dużo pracy.
- Wiem, ale chcę jeszcze odwiedzić wujcia
Pshemko i pokazać mu swoje rysunki.
- Pójdziesz z nią tato?
- Pójdę. Chętnie odwiedzę mistrza. Dawno się
nie widzieliśmy.
- Dobrze, to idźcie. Jak będziesz wychodził od
niego, to wstąp jeszcze do mnie i przyprowadź Magdę. Zostanie z nami do końca
dnia. Jutro przywieziemy ją, jak zwykle. – Krzysztof pokiwał głową.
- Dobrze. Chodź Madziu. Idziemy do pracowni.
Kiedy
wyszli Marek objął żonę i popatrzył na nią roziskrzonym wzrokiem.
- Jak się ma moje drugie maleństwo? – z
czułością pogładził jej spory brzuch.
- Chyba całkiem nieźle. Szaleje od rana i
kopie, jak opętane. To na pewno będzie chłopiec. Przy Magdzie tak się nie
czułam. Cała ta ciąża jest zupełnie inna niż poprzednia – poskarżyła się.
- Jeszcze tylko dwa tygodnie i będziemy w
czwórkę. Nie mogę się już doczekać.
- Ja też, bo ta jego ruchliwość mnie wykończy.
Tomek Violetty też się tak rozpychał. – Marek roześmiał się.
- Ten dzieciak nadal jest, jak żywe srebro.
Seba nie może za nim nadążyć. Odziedziczył to chyba po Violi. Ona też jest
taka. Wszędzie jej pełno.
- Naszej Madzi też nic nie brakuje. Ma twój
charakter. Mam nadzieję, że jak urodzi się to drugie, choć w części odziedziczy
coś po mnie. Zazdroszczę Alexowi. Ich synek, to takie spokojne dziecko.
- Nie zazdrość. Alex trzyma dyscyplinę. Chyba
nie chciałabyś, żeby nasze dzieci były trzymane tak krótko.
- No nie, ale trochę dyscypliny im nie
zaszkodzi.
Dwa
tygodnie po tej rozmowie obudziła go w środku nocy.
- Marek, zaczęło się. Odeszły mi wody i mam
silne skurcze. Torba z rzeczami jest w przedpokoju. Zabierz ją i zejdź do
garażu. Ja się ubiorę.
- Dasz radę sama?
- Spróbuję. Jakie to szczęście, że Magda w
Rysiowie. Miałeś nosa, żeby ją tam dzisiaj zawieźć.
Ostrożnie
poprowadził ją do samochodu i pomógł jej wsiąść. Nie panikował tak, jak za
pierwszym razem. Teraz dokładnie wiedział, jak postępować. Drogi były puste i
dzięki temu szybko dotarli do szpitala. Nie czekał długo. Nie minęły dwie
godziny, gdy poinformowano go, że żona urodziła pięknego, zdrowego chłopca.
Odetchnął. Wywieziono dziecko i mógł mu się dokładnie przyjrzeć. Wyglądał jak
Ula. Ciemnokasztanowe włoski na główce, pełne usta i nosek w piegach. Długie
rzęsy i błękitne oczy. Uśmiechnął się. Przytulił małego i ucałował jego czółko.
Zanim go odwieźli na salę noworodków zdążył zrobić jeszcze zdjęcie. Wreszcie
wywieziono Ulę. Była słaba, ale uśmiechała się do niego promiennie. Pozwolono
mu wejść do jej pokoju. Usiadł na krawędzi łóżka i przytulił ją ostrożnie
namiętnie całując.
- Kocham cię iskierko. Kocham nad życie i
jestem szczęśliwy. Dałaś mi dwoje cudownych, pięknych, zdrowych dzieci. Już nie
mam marzeń, bo wszystkie się spełniły.
Widział,
jak na jej twarz wypełza piękny uśmiech. Widział jej dwa szafirowe diamenty
patrzące na niego z miłością. Splotła ręce na jego szyi i wyszeptała mu w usta.
- Każdego dnia dziękuję Bogu, że mam ciebie i
nasze dwa skarby. Kocham cię.
Dotknęła
jego warg pocałunkiem lekkim jak wiatr. Opadła na poduszki i po chwili już
spała. Odgarnął jej samotny kosmyk z czoła i pogładził policzek.
- Śpij słodko moje szczęście. Musisz nabrać
sił – szepnął.
Wyszedł z sali,
cicho zamykając za sobą drzwi.
KONIEC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz