ROZDZIAŁ 19
Zima zagościła na dobre. Śnieg
pokrył grubą puchową kołdrą wszystko dokoła sprawiając, że świat wyglądał
bajkowo i nierealnie. Sypało niemal każdego dnia. Jedni cieszyli się z tego,
inni wręcz przeciwnie.
Była druga połowa grudnia. Święta zbliżały
się wielkimi krokami. Ten nastrój zaczął się udzielać pracownikom
Febo&Dobrzański. Sprowadzono dorodne, żywe choinki, które przystrojone
świątecznymi bombkami, ozdabiały hol każdego piętra biurowca. Ula z Violettą przyszły
dzisiaj wcześniej. Chciały i one wprowadzić nieco świątecznej atmosfery. Marek
miał wrócić dzisiaj do pracy. Ustroiwszy najpierw niedużą choinkę w
sekretariacie, kończyły ubierać drugą, nieco mniejszą, u Marka w gabinecie.
Spojrzały z dumą na swoje dzieło i uśmiechnęły się do siebie.
- Będzie miał niespodziankę – powiedziała
Viola. – Nadal chodzi o kulach?
- Już nie. Całkiem dobrze mu idzie poruszanie
się bez nich. Nawet ostatnio wsiadł w samochód i pojechaliśmy po zakupy. Jest
już zdrowy, a ja wreszcie trochę odpocznę.
- No, nieźle dał ci popalić przez te dwa
miesiące.
- To prawda. Na szczęście to już poza nami.
Teraz trzeba skupić się na świętach.
- Też tak uważam – dobiegł do nich głos od
drzwi. Odwróciły się, jak na komendę i zobaczyły Dobrzańskiego z radosnym
uśmiechem na twarzy. - Witam moje ulubione dziewczyny – podszedł do Uli i
wycisnął na jej ustach siarczystego buziaka. – Widzę, że pamiętałyście i o
mnie? – wskazał na stojącą na biurku choinkę. – Dziękuję. Jesteście wspaniałe.
- No szefie, mamy nadzieję, że ty o nas też
nie zapomnisz przy rozdziale świątecznych premii – Viola przeszła do konkretów.
Roześmiał się na całe gardło.
- Nie zapomnę, zapewniam cię.
- To ja zostawiam was samych. Pewnie chcecie
pogadać – Kubasińska wyszła z gabinetu cicho zamykając drzwi. Przytulił się do
Uli obejmując ją rękami.
- Stęskniłem się za tobą.
- Tak? – spytała udając zdziwienie. –
Widzieliśmy się zaledwie wczoraj.
- Ciągle za tobą tęsknię nawet wtedy, kiedy
wiem, że siedzisz tuż za ścianą. Nic na to nie poradzę - powiedział żałośnie.
Pogładziła go po szorstkim policzku.
- Przecież zawsze jestem obok. Nie masz prawa
narzekać. A teraz wprowadzę cię w kilka spraw. Chciałabym się urwać dzisiaj ze
dwie godziny wcześniej, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
- Beze mnie? A dokąd się wybierasz?
- Do galerii. Chciałam kupić jakieś prezenty
rodzinie.
- Nie chcesz żebym z tobą jechał?
- Nie gniewaj się, ale wolę sama.
- A ja chciałem cię odwieźć do domu. Nie chcę
żebyś jeździła autobusem. Zróbmy tak. Jak już wszystko załatwisz, dasz mi znać,
gdzie jesteś a ja podjadę. Na pewno będziesz miała dużo pakunków.
- No dobrze - ten ostatni argument przeważył. -
Postaram się załatwić wszystko jak najszybciej. W takim razie teraz idę po
dokumenty. Musisz wiedzieć, co się działo przez ten czas, jak cię nie było.
Postanowiła jechać do Złotych
Tarasów. Miała nadzieję, że tam najszybciej uda jej się coś wybrać dla
bliskich. Standardowo miało być to coś z odzieży. Ciągle mieli w niej jakieś
braki szczególnie Beatka, która rosła jak na drożdżach. Dostrzegła na wystawie
ładne, długie do kolan i wyściełane kożuszkiem, dziecięce kozaczki. Weszła do
sklepu i przyjrzała im się dokładnie. – W
nich nie zmarznie na pewno. Może szaleć na śniegu do woli. Te, które kupiłam w
zeszłym roku, cisną ją w palce.
Nie zastanawiała się długo i kupiła
je. Z prezentami dla męskiej części rodziny naprawdę jej się poszczęściło.
Natknęła się na promocję zimowych kurtek w bardzo atrakcyjnych cenach. Wybrała
właściwe rozmiary i dokonała zakupu. Wzięła też dla każdego ciepłą, wełnianą
czapkę i szalik, a Betti dodatkowo rękawiczki. Teraz mogła pomyśleć o prezencie
dla Marka. Chciała, żeby było to coś wyjątkowego i symbolicznego. Weszła do
sklepu jubilerskiego i ciekawie przyjrzała się precjozom umieszczonym w
gablotach. Dostrzegła w jednej z nich złoty wisior. Miał dość gruby łańcuszek a
zawieszka przedstawiała złamane na pół serce o nieregularnym obrysie.
Pomyślała, że kupi takie dwa. Na jednym da wygrawerować „Marek”, a na drugim
„Ula”. Spojrzała na cenę i uśmiechnęła się w duchu. Mogła sobie pozwolić na
taki zakup. Było ją stać. Poprosiła ekspedientkę i spytała, czy możliwe jest
wygrawerowanie imion na zawieszkach.
- Nie ma problemu. Robimy takie rzeczy od
ręki. Mamy tu na miejscu grawera, który zaraz się tym zajmie. Proszę tylko
podać imiona.
Nie czekała dłużej niż dwadzieścia
minut. W końcu kobieta zjawiła się wręczając jej umieszczone w ozdobnych,
aksamitnych pudełeczkach oba wisiory. Schowała je pieczołowicie do torebki.
Spojrzała na zegarek. Była za piętnaście piąta. Ucieszył ją fakt, że tak szybko
uporała się z zakupami. Teraz mogła zadzwonić do Marka.
Podjechał na parking pod galerią,
wysiadł i rozejrzał się. Dostrzegł ją. Stała w podcieniach kuląc się od
podmuchów mroźnego wiatru. Podszedł najszybciej jak mógł.
- No już jestem. Zmarzłaś pewnie. Trzeba było
poczekać w środku. Odnalazłbym cię przecież.
- Jakoś nie przyszło mi to do głowy – powiedziała
z rozbrajającą szczerością. Uśmiechnął się pobłażliwie.
- Oj Ula, Ula… To co, zbieramy się. Wezmę te
torby. Sporo kupiłaś.
- Miałam szczęście. Była promocja kurtek
zimowych. Kupiłam i tacie i Jaśkowi. Mam nadzieję, że będą zadowoleni.
- Na pewno. Wsiadaj. Zaraz włączę ogrzewanie.
Będzie ci cieplej.
Ruszył wolno i włączył się do ruchu.
Zerknął na jej zaczerwienione policzki.
- Cieplej ci trochę?
- Tak. Już całkiem dobrze. Nie zmarzłabym tak,
gdyby nie ten wiatr. Jest lodowaty.
- A dla mnie też masz prezent? – spytał
przekornie. Spojrzała na niego z wyrzutem w oczach.
- Nie zasłużyłeś na niego. Byłeś okropny. Ale
pomyślę. Może uda mi się kupić wielką rózgę, którą przetrzepię ci tyłek.
Rozchichotał się na całego.
- Wiem kotku, że nie miałaś ze mną lekko, ale
i tak mnie kochasz. – spojrzał na nią filuternie. Naburmuszyła się.
- Nie lubię cię, jesteś nieznośny.
- Ale kochasz – pogładził ją po twarzy. – Ja
kocham cię nieprzytomnie. Bardziej niż własne życie.
Dojechali. Powyciągał z bagażnika
zakupy.
- Pomogę ci. Wejdę z tobą, może załapię się na
jakąś herbatę.
- Załapiesz się na obiad. Przecież nic nie
jedliśmy.
Weszli do środka otrzepując głośno
buty ze śniegu. Niemal natychmiast zmaterializowała się przy nich Betti i z
piskiem rzuciła się Markowi na szyję. Wyszedł i Józef z uśmiechem przypatrując
się tej scence.
- Beatka, udusisz go. Pozwól mu się rozebrać.
- A co tam masz? – wskazała na liczne torby
stojące przy ścianie.
- To nic takiego Betti. Trochę ubrań dla mnie.
Byliśmy z Ulą na zakupach.
Musiał skłamać. Wiedział, że
najmłodsza latorośl Cieplaków wierzy jeszcze w świętego Mikołaja i nie chciał
psuć niespodzianki. Po takich wyjaśnieniach mała straciła całkowicie
zainteresowanie zakupami i pociągnęła go do kuchni.
- Chodź, pokażę ci moje nowe rysunki.
Ula dyskretnie wyniosła torby do
swojego pokoju i dobrze ukryła. Wiedziała, że żadne z nich nie ma zwyczaju
grzebać w jej rzeczach, ale trochę ostrożności nie zawadzi. Po chwili dołączyła
do Marka. Józef nalewał im już zupę na talerze i stawiał na stole. Zjedli ją ze
smakiem. Rozgrzała ich. Na stół wjechały kopytka z mięsem i surówka.
- Pychota – mruknął Marek. – Mam szczęście.
Nie liczyłem na taki wspaniały obiad. – Józef poklepał go po ramieniu.
- Cieszę się, że ci smakuje synu. Jedz.
Miło zrobiło mu się na sercu, gdy
Józef nazwał go synem. Czuł się przynależny do tej rodziny. Traktowali go jak
jej członka.
- Gdzie spędzasz święta? Może przyjechałbyś do
nas w pierwszy dzień na świąteczny obiad?
- Bardzo chętnie przyjadę. Zwykle spędzam
wigilię u rodziców, a potem różnie. Bywało, że przez całe święta siedziałem u
nich. Wiem, że w tym roku chcieli zaprosić Ulę w drugi dzień świąt, ale o tym
pewnie ci sami powiedzą, więc nie zdradź, że wiesz to ode mnie. Nie za bardzo
wiem, jakie plany ma Alex. Oboje Febo też zawsze byli na wigilii.
- Jutro go zapytamy. Jeśli Paulina ma zostać w
ośrodku, to byłoby niedobrze, gdyby miał spędzić święta sam.
Posiedział jeszcze trochę gawędząc z
Ulą i Józefem o zbliżającym się Bożym Narodzeniu. Koło ósmej wstał od stołu i
zaczął się z nimi żegnać.
- No, pora już na mnie. Zasiedziałem się - w
przedpokoju ucałował czule swoje kochanie mówiąc - Widzimy się jutro skarbie.
Jutro też będę musiał jechać po jakieś drobne prezenty dla pracowników. Zabiorę
ze sobą Sebastiana. Zwykle pomaga mi w takich zakupach. Jak wrócimy pomożecie
nam je porozdzielać. Lecę już, bo noc mnie zastanie. Dobranoc kotku.
Następnego dnia Ula natknęła się na
Alexa przy windach. Ucieszyła się.
- Jak dobrze cię widzieć Alex. Wczoraj
rozmawialiśmy o tobie z Markiem. Chcieliśmy cię o coś zapytać. Mógłbyś wpaść do
Marka koło ósmej? Chyba jeszcze go nie ma, a koło dziewiątej ma jechać po
prezenty dla pracowników.
- Pewnie. Nie ma problemu. Przyjdę. Paulina
was pozdrawia. Byłem tam dwa dni temu i muszę ci powiedzieć, że jestem bardzo
pozytywnie zaskoczony. Naprawdę nie spodziewałem się, że ta terapia tak
pozytywnie na nią podziała. To prawdziwy cud. Ciągle jest w dobrym humorze.
Wręcz tryska nim, ale tak normalnie, zdrowo, nie jak wtedy, gdy była taka
chorobliwie pobudzona.
- Bardzo się cieszę Alex. To naprawdę dobre
wiadomości.
Drzwi windy otworzyły się na piątym
piętrze. Pożegnała się z nim i weszła do sekretariatu. Już odzwyczaiła się od
odbierania poczty u Ani w recepcji. Violetta zwykle przyjeżdżała przed nią i
ona to robiła. Tym razem nie było inaczej. Była na posterunku. Zaraz za Ulą
wszedł Marek i przywitał się z nimi. Pociągnął Ulę do gabinetu, by tam
przywitać ją mniej oficjalnie. Kiedy oderwał się od jej ust, powiedziała.
- Spotkałam Alexa. Będzie tu za pół godziny.
Trzeba obgadać te święta i wypytać go.
- Dobrze skarbie. Ja teraz pójdę na chwilę do Sebastiana.
Muszę z nim pogadać. Na ósmą będę.
Punktualnie o umówionej godzinie
zjawił się Febo. Ula zrobiła wszystkim kawę i kiedy spokojnie usiedli, Marek
powiedział
- Chcieliśmy z tobą pogadać o świętach, to
znaczy gdzie je będziesz spędzał. Co z Pauliną? Zostanie na ten czas w ośrodku?
Może udałoby się załatwić jakąś przepustkę?
- O tym samym pomyślałem. Jadę tam dzisiaj i
porozmawiam z dyrektorką. Jeśli się zgodzi, będę też musiał pogadać z Pauliną.
Byłem nie tak dawno u Krzysztofa i gadałem z nim. Oni chcą mnie widzieć w
wigilię. Paulinę zresztą też. Krzysztof chyba wybaczył jej ten skandal.
Obwiniał się nawet o to, że ją tak potraktował, ale przecież nie mógł wiedzieć,
że jest psychicznie chora. Powiedział, że oboje z Heleną ucieszyliby się, gdyby
była z nami.
- W takim razie nie trać czasu. Jeśli nie masz
na dzisiaj nic pilnego, jedź już teraz. Ja na pewno będę na wigilii, a w drugi
dzień świąt prawdopodobnie przyjadę z Ulą. Powiedz Paulinie, że wszyscy na nią
czekamy.
- Dzięki Marek. W takim razie będę się
zbierał. Przekażę Adamowi trochę spraw i poinformuję Krzysztofa, że jadę.
Zaparkował przed wejściem do
ośrodka. Wszedł do budynku natykając się w holu na Martę Michno. Uśmiechnął
się. Podszedł do niej i przywitał się.
- Dzień dobry pani dyrektor. Ja właśnie do
pani. Zanim pójdę do siostry chciałbym z panią porozmawiać. Ma pani chwilkę?
- Dzień dobry panie Febo. Oczywiście. Proszę
do mnie, do gabinetu.
Ściągnął szalik i płaszcz
rozsiadając się wygodnie w fotelu. Usiadła naprzeciw i uśmiechnęła się z
sympatią. Polubiła go. Był jednym z nielicznych, którzy tak często bywali z
odwiedzinami u umieszczonych tu bliskich. Ceniła go bardzo za to poświęcenie
dla siostry i jego wielkie przywiązanie do niej.
- To co pana do mnie sprowadza?
- Zbliżają się święta. To bardzo rodzinny
czas. Chciałbym zapytać, czy istnieje możliwość, że mógłbym na te kilka dni
zabrać siostrę do domu. Nie chciałbym broń Boże zepsuć jej terapii, ale
szczerze mówiąc było by mi bardzo przykro, gdybym musiał ją tu zostawić. Ja ściśle
dostosuję się do zaleceń i będę pilnował, aby regularnie zażywała leki.
- Właściwie to nie ma żadnych przeciwwskazań.
Ona od dłuższego już czasu zachowuje się niemal normalnie. Jednak musi jeszcze
tu wrócić, by móc okrzepnąć i utrzymać ten stan. Zaopatrzę pana we wszystkie
leki, które zażywa. Nie sądzę, by powrócił ten niekontrolowany okres ataków
wściekłości i myślę, że doskonale sobie pan z nią poradzi. Jeśli dostosuje się
pan do zaleceń nie spodziewam się żadnych niespodzianek z jej strony. Myślę, że
powinien pan przyjechać po nią dzień przed wigilią, a wrócić z powrotem
następnego dnia po świętach. Proszę jej też nie zostawiać samej i nie
wypuszczać bez osoby towarzyszącej na miasto. To zbyt wiele bodźców i mogłaby
nie znieść takiej konfrontacji z rzeczywistością zbyt dobrze.
- Nawet pani nie wie, jak bardzo jestem
wdzięczny. Przyjadę zatem przed wigilią, a teraz pójdę do niej, jeśli pani
pozwoli.
- Oczywiście. Jest w swoim pokoju. Czeka na
zajęcia, więc proszę zbytnio nie przedłużać wizyty. Nie chciałabym, aby je
straciła. Każda godzina terapii, to dla niej szansa na całkowite wyjście z
choroby. Zajęcia zaczynają się o jedenastej. Myślę, że to dość sporo czasu, by
ją przygotować i porozmawiać.
- Jeszcze raz bardzo dziękuję. Do zobaczenia.
Prosto z gabinetu udał się na
piętro. Wszedł cicho do pokoju. Siedziała z nosem przytkniętym do okiennej
szyby i gapiła się na stado wron dreptających po śniegu.
- Witaj siostra – powiedział cicho. Odwróciła
się od okna i uśmiechnęła promiennie.
- Alex! Co za niespodzianka! Ale się cieszę! –
uściskała go mocno. – Siadaj.
Przysiadł na brzegu łóżka i ujął jej
dłonie.
- Byłem przed chwilą u dyrektorki. Pytałem,
czy mogę cię zabrać na święta do domu. Zgodziła się. Mówi, że całkiem dobrze
sobie już radzisz i nie powinno być problemu.
Widział jak pojaśniały jej ze
szczęścia oczy.
- Naprawdę? Mogę być w święta w domu? Nie mogę
w to uwierzyć.
- Uwierz sorella, bo to prawda. Muszę ci
jeszcze coś powiedzieć. Dobrzańscy, jak co roku urządzają wigilię. Zaprosili
nas na całe święta. Będzie też Marek, a w drugi dzień świąt przyjedzie Ula.
Wszyscy nie mogą się ciebie doczekać.
- Dobrzańscy zaprosili mnie na święta? Po tym,
co im zrobiłam, oni chcą mnie widzieć? Boję się Alex tego spotkania. Co ja im
mam powiedzieć?
- Nic nie musisz im mówić ani tłumaczyć. Oni
wiedzą, że zachowywałaś się tak przez tę chorobę. Wybaczyli ci. Teraz przecież
jesteś już zupełnie innym człowiekiem. Zabierzemy ze sobą leki, które bierzesz
tutaj. Będziesz je przyjmować i wszystko będzie w porządku. Przekazuję ci też
pozdrowienia od Uli i Marka. On niedawno wrócił do pracy po tych złamaniach.
Oni oboje się cieszą, że spędzisz te święta w domu.
- Och Alex! Jestem taka podekscytowana. Cieszę
się, że ich zobaczę, choć nadal boję się spotkania z Krzysztofem i Heleną.
Pogłaskał ją po szczupłej dłoni.
- Zobaczysz, że będzie wszystko dobrze.
Gwarantuję ci. Przyjadę po ciebie dzień przed wigilią i zawiozę prosto do
Dobrzańskich. Oni przygotowali już twój dawny pokój. Poczujesz się, jakbyś
wróciła do lat dzieciństwa. To miłe, prawda?
- Tak… myślę, że tak…
Tuż przed jedenastą odprowadził ją
pod drzwi świetlicy i pożegnał się. Postanowił wrócić jeszcze do firmy i
podzielić się z Ulą i Markiem dobrymi nowinami. Rozsiadł się w fotelu w
gabinecie Marka i opowiadał im przebieg rozmowy z dyrektorką i z Pauliną.
- Ona jest pełna obaw. Boi się spotkania z
twoimi rodzicami. Ma świadomość, jak bardzo ich zraniła wywołując ten skandal.
Uspokoiłem ją, że oni jej wybaczyli i że to od nich wyszło zaproszenie na
święta.
- Dobrze zrobiłeś. Ona już nie jest tą osobą,
którą była kiedyś. Jestem pewna, że to będą bardzo udane święta.
Spojrzał na nią z wdzięcznością.
- Dziękuję ci Ula. Ty zawsze wiesz, jak
podtrzymać człowieka na duchu.
Rzędy kolorowych, ozdobnych toreb stały
ustawione pod ścianą sali konferencyjnej. Na szklanym stole stały ustawione w
szeregu butelki szampana i wysokie kieliszki a obok pyszniły się półmiski ze
smacznymi, małymi kanapeczkami, koreczkami i innymi przystawkami. Marek wraz z
Sebastianem otwierali butelki i wlewali do kieliszków pieniący się szampan, a
Alex rozdzielał je wśród przybyłych. Krzysztof uniósł swój i zaczął przemowę.
Podziękował wszystkim za całoroczny trud i serce, jakie włożyli w przygotowania
do każdej z kolekcji. Docenił Pshemko wychwalając jego wielki talent. Wśród
tych licznych podziękowań znalazły się również i te przeznaczone dla Uli i
Violetty. Obie pokraśniały z zadowolenia. Viola uściskała mocno Ulę.
- Dziękuję Ula. To wszystko dzięki tobie – szepnęła
jej na ucho.
- Nieprawda Viola. Sama wiele osiągnęłaś, bo
bardzo tego chciałaś. Ja tylko trochę pomogłam. To miłe usłyszeć takie pochwały
z ust samego prezesa, prawda?
- Prawda Ula. Jestem dziś bardzo szczęśliwa.
- Moi kochani – dobiegł je głos Krzysztofa. –
Jak co roku, również i w tym firma ufundowała dla was skromne prezenty, ale nie
będę ich wręczał osobiście, bo jest ich zbyt dużo. Stoją tutaj, – wskazał
dłonią torby – więc każdy z was podejdzie i zabierze swój. Chcę jeszcze
powiedzieć, że zasiliłem już wasze konta stosownymi, świątecznymi premiami i
mam nadzieję, że ich wysokość was usatysfakcjonuje. Udanych świąt moi mili.
Uniósł do góry kieliszek i wychylił
do dna. Każdy z pracowników sięgnął po opłatek leżący na stole i zaczęły się
życzenia. Ula, Marek i Alex najpierw złożyli je Krzysztofowi a potem sobie
nawzajem. Po tym firmowym, wigilijnym przyjęciu Ula pociągnęła Marka do
gabinetu zabierając po drodze torebkę.
- Mam coś dla ciebie – szepnęła tajemniczo.
Popatrzył na nią z zawadiackim
uśmiechem i rzekł.
- Mam nadzieję, że to nie ta wielka rózga,
którą obiecałaś sprać mój tyłek?
- Nie posunęłabym się do tego, by sprać
najzgrabniejszy, męski tyłeczek w Warszawie. – Roześmiał się na całe gardło.
- To bardzo ciekawe, co mówisz, bo ja uważam,
że mam w zasięgu ręki najbardziej kształtny, damski tyłeczek na świecie. –
Zarumieniła się.
- No dobra… żeby nie przeciągać… - wyjęła z
torebki dwa aksamitne pudełeczka. – Zrobiłam prezenty świąteczne dla nas obojga
i mam nadzieję, że twój przypadnie ci do gustu? – podała mu jedno z pudełek.
- Pierścionek? – rozchichotał się. – Dla mnie?
Dawno nie nosiłem.
- Dobrzański, – naburmuszyła się – czy możesz
chociaż w takiej chwili zachować odrobinę powagi? – Objął ją i cmoknął w nosek.
- Już jestem poważny.
Powoli odpakowywał pudełeczko i
kiedy zobaczył wisior z wygrawerowanym jej imieniem, szepnął.
- Ula, jakie to piękne. A ty? Masz na nim moje
imię?
- Mam. Zobacz, jak złączyć je razem, pasują
idealnie. Jesteś moją drugą połową serca.
- A ty moją. Dziękuję ci skarbie. To piękny
prezent. Bardzo wymowny i symboliczny. Symbol naszej miłości.
Pomógł jej zapiąć wisior na szyi,
potem ona zrobiła to samo, umieszczając to jubilerskie cacko na jego. Otoczył
ją ściśle ramionami i wtulił się w jej ciepłe, pełne usta.
- Jesteś całym moim światem – wyszeptał w nie.
- A ty moim.
Usłyszeli pukanie do drzwi i
oderwali się od siebie. Do gabinetu wszedł Krzysztof i uśmiechnął się
serdecznie do Uli.
- Dobrze, że jesteś Ula. Chciałbym w imieniu
swoim i Heleny zaprosić cię serdecznie w drugi dzień świąt na obiad. Nie
odmówisz, prawda?
- Oczywiście, że nie. To bardzo miłe z państwa
strony. Chętnie przyjadę. Wie pan, że Marek będzie u nas spędzał pierwszy dzień
świąt?
- Tak, mówił mi. Nie będziemy jednak sami.
Będzie Alex i Paulina. Mam nadzieję, że to leczenie okazało się skuteczne i nie
zrobi nic nieprzemyślanego.
- Może być pan spokojny. Ja bardzo dużo z nią
rozmawiałam. To już zupełnie inna Paulina niż dawniej. Ona bardzo żałuje tego,
co zrobiła i naprawdę jest jej przykro i wstyd.
- My nie mamy już do niej żalu. Kochamy ją
przecież. Jednak niektóre sytuacje wymagają od rodzica, by był surowy. Tak też
zrobiłem nie będąc świadom, że ona jest chora. Mam nadzieję, że uda nam się
porozmawiać z nią spokojnie i wszystko wyjaśnić.
- Na pewno tak będzie.
- No dobrze dzieci. Ja życzę ci jeszcze raz
Uleńko spokojnych, miłych świąt. Przekaż też życzenia swojej rodzinie. Do
zobaczenia.
- Dziękuję panie Krzysztofie. Przekażę.
Po wyjściu prezesa Marek z powrotem
przygarnął ją do siebie.
- To co kotku? Zawiozę cię do domu. Dzisiaj i
tak nic nie zrobimy. Wszyscy są zbyt podekscytowani świętami i przyznam, że ja
chyba też.
- Dobrze, ale mam do ciebie jeszcze prośbę.
Wskoczymy po drodze do jakiegoś dyskontu. Brakuje mi kilku rzeczy i chciałabym
dokupić. Całkiem o nich zapomniałam, a bez nich ani rusz.
- No, skoro ani rusz, to jedziemy.
Trzymając się za ręce wyszli z firmy
na pokryty bielą świat. Zapowiadały się naprawdę udane święta.
ROZDZIAŁ 20
Aleksander Febo był spięty.
Pośpiesznie wyszedł z firmy, wsiadł do swojego czarnego BMW i ruszył żłobiąc
głębokie koleiny w świeżo spadłym śniegu. Sam zaczynał się obawiać, czy Paulina
rzeczywiście nie wywinie jakiegoś numeru. Trochę się jednak uspokoił
przypominając sobie rozmowę z dyrektorką. – Będzie
dobrze – pomyślał. – Musi być.
Dzisiaj rano zadzwonił bezpośrednio
do Kasi, opiekunki Pauliny prosząc ją, by spakowała trochę jej rzeczy. Nie
chciał tracić czasu na takie prozaiczne czynności. Jeszcze wczoraj zajrzał do
jej domu i zabrał z niego cieplejsze okrycie dla niej w postaci futra, ciepłych
botków, czapki i szalika. Jak na trudne warunki drogowe dojechał dość szybko.
Zabrał z samochodu jej rzeczy i pognał na górę. Czekała na niego. Była już
kompletnie przygotowana. Podziękowała mu za to, że pomyślał o ciepłych rzeczach
dla niej.
Weszła Kasia i przywitała się z nim.
- Mam tu dla pana przepustkę. Tam jest
napisane, kiedy i do której godziny powinien pan odwieźć pacjentkę z powrotem.
Życzę państwu radosnych, ciepłych świąt. Wszystkiego najlepszego.
Alex uścisnął jej dłoń.
- I my życzymy pani tego samego i bardzo
dziękujemy za dotychczasową opiekę. Ja stawię się z siostrą punktualnie w
czwartek. Do zobaczenia.
Złapał Paulinę pod ramię i wymaszerowali
z pokoju.
Wracał już znacznie wolniej. Sypał
śnieg i nawet gdyby chciał, nie mógł jechać szybciej. Co chwilę zerkał na
Paulinę. Nie miała zbyt pewnej miny.
- Bardzo się boję Alex. Boję się, jak mnie tam
przyjmą. Narobiłam im tylu kłopotów.
- Nie obawiaj się. Tłumaczyłem ci już
przecież, że wybaczyli ci. Oni nadal cię kochają, jak własną córkę. Czekają na
ciebie. Zobaczysz, że strach ma wielkie oczy.
Podjechał pod willę Dobrzańskich i
zaparkował. Pomógł jej wysiąść z samochodu zabierając przy okazji jej torbę.
Podprowadził ją do drzwi i nacisnął na dzwonek. Niemal natychmiast się
otworzyły i stanęła w nich Helena. Na jej widok pociekły Paulinie łzy. Helena
bez słowa przytuliła ją do siebie.
- Nie płacz Paulinko. Jesteś w domu, a my
cieszymy się, że zgodziłaś się spędzić z nami święta. Wchodźcie dalej. Zimno
jest bardzo.
Weszli do środka. Alex pomógł
ściągnąć jej futro.
- Witaj Paulinko – odwróciła się gwałtownie
słysząc ten znajomy głos. Spuściła głowę i rozpłakała się już na dobre.
- Krzysztof. Ja tak strasznie cię przepraszam.
Przepraszam was oboje, że naraziłam was na takie upokorzenie i wstyd. Błagam,
wybaczcie mi, to nigdy się już nie powtórzy.
Krzysztof objął ją ramionami i
pogłaskał po głowie.
- Uspokój się dziecko i nie płacz. My wybaczyliśmy
ci już dawno. Wiemy, że nie byłaś wtedy sobą. Ta straszna choroba zwichnęła ci
psychikę, ale teraz będzie już dobrze. Nareszcie dobrze. Bardzo się cieszymy,
że z nami jesteś. Chodźmy do salonu. Kiedy usiadła w wygodnym fotelu, Helena
podała jej pudło z chusteczkami.
- Otrzyj łzy. Nie trzeba płakać. Jesteś w domu
u siebie. Przygotowałam ci twój dawny pokój. Alex zaraz zaniesie tam twoje
rzeczy, a Zosia poda nam kawę. Jak się czujesz dziecko? Opowiadaj.
Opowiedziała im wszystko.
Potrzebowała takiego oczyszczenia i chociaż nie pamiętała jeszcze niektórych
szczegółów, wydawało im się, że mówi logicznie i spójnie. Widzieli, jak bardzo
żałuje swojego niegodziwego zachowania. Helena pogładziła jej dłoń.
- Dużo przeszłaś kochanie, ale to, co złe już
poza tobą. Dokończysz leczenie i wrócisz do nas. Myślę, że nie potrwa to zbyt
długo. Jutro na wigilii będzie Marek, a w drugi dzień świąt przyjedzie Ula.
Słyszałam, że polubiłyście się.
- Tak. To taka miła i dobra osoba o wspaniałym
szczerym sercu. Zrobiłam jej wiele przykrości, poniżałam ją, a ona wyciągnęła
do mnie pomocną dłoń. Nigdy jej tego nie zapomnę i będę wdzięczna do końca
życia. Bardzo się cieszę, że ją tu spotkam. Najbardziej boję się Markowi
spojrzeć w oczy. Zgotowałam mu sześć lat piekła. Naprawdę nie wiem, jak on
znosił to wszystko. Przypomniałam sobie te karczemne awantury, które mu
robiłam. Trochę pomogła mi Ula, bo nie wiedziałam, z jakiego były powodu.
Wyjaśniła mi wszystko. Długo nie mogłam się pogodzić z tym, że postępowałam tak
haniebnie. Ona zapewniała mnie, że Marek nie ma żalu. Udało mu się zapomnieć i
mam nadzieję, że tak naprawdę jest.
- On jest szczęśliwy Paulinko. Przy Uli odżył.
Bardzo ją kocha i ciągle powtarza, że Ula jest miłością jego życia.
- To widać Helenko. Widziałam ich szczęście i
zapewniłam Ulę, że nie będę mieszać im w życiu. Marek dość wycierpiał przeze
mnie. Zasłużył na spokojne życie u boku kobiety, którą kocha. Ja życzę im jak
najlepiej.
- Cieszę się córeczko, że tak myślisz. Teraz
jednak chodźmy coś zjeść. Widzę, że Zosia przygotowała już kolację.
Podnieśli się z foteli i usiedli
przy bogato zastawionym stole.
Pożegnała się z nim czule pod bramą
własnego domu. Czekało ją jeszcze dzisiaj mnóstwo pracy.
- Do wtorku skarbie. Będę koło trzynastej. Tak
mówił twój tata. Chyba nie pomyliłem godziny?
- Nie, nie pomyliłeś. Jak chcesz, to możesz
nawet być wcześniej. Ja nie mam nic przeciwko temu.
- Zobaczę, o której uda mi się wstać. Wesołych
świąt moje szczęście. Kocham cię – pochylił się i namiętnie ją pocałował.
- Wesołych świąt kochany. Jedź ostrożnie i daj
mi znać, jak dojedziesz. Przynajmniej nie będę się martwić.
- Zadzwonię. Do zobaczenia.
Poczekała jeszcze aż ruszy i wolnym
krokiem poszła w kierunku domu. Weszła do ciepłej kuchni i uśmiechnęła się na
widok Jaśka mielącego mak i ojca pochylonego nad karpiami, które właśnie
patroszył i czyścił. Przywitała się z nimi i szybko przebrała dołączając do
nich. Teraz robota szła o wiele sprawniej. Szybko uporała się z grzybową zupą i
pierogami z kapustą i grzybami. Robota paliła jej się w rękach. Z podziwem
patrzyli, jak zgrabnie zawija makową struclę i wlewa masę serową pełną
pachnących bakalii, do formy. Obydwa ciasta wylądowały w piekarniku.
- Ulcia, zrobisz mi makówki? – mała Betti
kibicowała jej w tej robocie, ale też nie zapomniała upomnieć się o jedną ze
swoich ulubionych potraw. Ula pogładziła jej jasne włoski.
- Będą i makówki, ale je zrobię na końcu, bo
najmniej przy nich roboty.Jasiu obierz jarzyny na sałatkę. Są w garnku na
parapecie. Pewnie już wystygły. Ja wstawię kapustę i groch. Zrobię też trochę
bigosu. Na pewno zjecie.
- Kupiłem też śledzie – odezwał się milczący
do tej pory Józef. – Jak skończę z tymi karpiami to wstawię je do wody, żeby
odmokły. Bardzo słone są.
- Dobrze tato. Potem je przyrządzę. W trójkę
idzie o wiele szybciej, prawda? Zobaczcie, ile już rzeczy gotowych. Ciasto
pachnie. Pewnie za chwilę będzie dobre. A może zrobimy jeszcze pierniczki
Betti? Będziesz mogła powycinać ciastka foremkami, które niedawno kupiłyśmy.
Potem przyozdobimy je lukrem. Co ty na to?
Mała zaczęła podskakiwać radośnie.
- Tak, tak, zróbmy. Ja też chcę coś zrobić na
te święta. Upiekę piernikowe serduszko dla Mareczka. Na pewno się ucieszy.
Ula roześmiała się widząc radość na
twarzy siostrzyczki.
- Odbijasz mi chłopaka Betti.
- Nie odbijam, ale bardzo, bardzo go lubię. On
też często mi coś przynosi. Nowe kredki albo czekoladę. To będzie mój prezent
dla niego pod choinkę.
- Na pewno się ucieszy, bo chyba nigdy nie
dostał tak oryginalnego prezentu.
Kładła się już bardzo późnym
wieczorem. Była zmęczona, ale i zadowolona, że tyle udało jej się zrobić. Jutro
ma jeszcze trochę czasu, to dokończy. Jutro też trzeba zajrzeć na cmentarz. - To kolejne święta bez mamy – pomyślała
ze smutkiem. – Gdyby żyła, te święta
byłyby o wiele radośniejsze. – Pamiętała takie z czasów, gdy jeszcze była
wśród nich i cieszyła się dobrym zdrowiem. Może nie były aż tak obfite, bo żyli
bardzo skromnie, ale pełne śmiechu, miłości i rodzinnej życzliwości. Tęskniła
za tymi czasami. Tęskniła za mamą. Beatka nie zna tego uczucia. Nie pamięta jej
w ogóle. Była przecież niemowlęciem, gdy odeszła. Jasiek być może ma jakieś
mgliste wspomnienia. Ona pamięta doskonale ciepło tych matczynych rąk, które
tuliły ją do piersi. Pamięta słowa pociechy, gdy było jej źle, gdy była
nieszczęśliwa. Mam zawsze wiedziała, jak ją pocieszyć. Zawsze ją wspierała i
wciąż powtarzała, jak bardzo ją kocha i że jest z niej dumna. Brakowało jej
tego. Jej cichych słów szeptanych wprost do ucha i kołysanek śpiewanych na
dobranoc. Była najlepszą mamą na świecie.
- Kocham cię mamusiu – wymruczała sennie.
Wigilijny ranek przywitał świat
gęstym śniegiem. Zapowiadały się białe święta. Ucieszyło ją to ze względu na
Beatkę. Wiedziała, ile frajdy i radości sprawia małej lepienie bałwana lub
jazda na sankach. Żwawo wstała z łóżka i pobiegła do łazienki odnotowując w
kuchni obecność ojca. Szybko umyła się i ubrała dołączając do niego.
- Co tato, szykujesz śniadanie? Pomogę ci.
Zrobimy kakao dla wszystkich. Zagonię dzieciaki do ubierania choinki. Mam
jeszcze trochę pracy w kuchni i nie chcę, żeby się tu kręciły.
- Dobrze córcia. Ja przygotuję strój Mikołaja,
a o dwunastej pójdziemy na cmentarz. Znicze kupiłem wczoraj. Wziąłem też
doniczkę chryzantem.
Śniadanie zjedli w wesołej
atmosferze. Po nim Beatka wraz z Jaśkiem zabrała się za ubieranie choinki,
którą wcześniej Józef osadził na stojaku. Ula kręciła się po kuchni
dopieszczając wszystko na wigilijną kolację. Potem cała rodzina udała się na
cmentarz. Ten dzień zawsze ich przytłaczał. Nie obyło się bez łez i wspominków.
Zapalili znicze i zmówili modlitwę za spokój duszy zmarłej. W ciszy wrócili do
domu. Ula zajęła się szykowaniem potraw i nakrywaniem do stołu. Józef w
tajemnicy przed Beatką szykował sobie czerwony strój i białą brodę.
Ta wigilia u Dobrzańskich była
zupełnie inna niż wszystkie wcześniejsze spędzone w tym gronie. Alex nie był
ponury. Często się uśmiechał i żartował z Markiem. Paulina promieniała.
Wreszcie była szczęśliwa. Tuż przed kolacją usiadła z Markiem na kanapie i
przeprosiła go za wszystkie złe chwile podczas ich wspólnego życia i za
krzywdy, jakich mu nie szczędziła. On uspokajał ją zapewniając, że bardzo się
starał o wszystkim zapomnieć i dzięki Uli to mu się udało. Przekonał ją, że nie
czuje już żalu, życzy jej jak najlepiej i cieszy się, że wraca do zdrowia.
Helena i Krzysztof nie mogli wyjść z
podziwu. Marek i Alex nie warczą na siebie, tylko spokojnie rozmawiają.
Pragnęli od dawna, by ta dwójka wreszcie zakopała topór wojenny. Wiedzieli, że
to dlatego, że ich syn wyciągnął do Alexa pomocną dłoń i nie zostawił go w
potrzebie. Byli dumni z całej trójki. Właśnie wręczali sobie prezenty. Marek
podszedł do Pauliny wkładając jej w dłoń kolorową, niewielką torbę.
- Proszę Paulina, to dla ciebie.
- Dla mnie? A ja nie mam dla was żadnych
prezentów – powiedziała z żalem.
- Nie przejmuj się. Nadrobisz w przyszłym
roku. Wtedy będziesz już zdrowa, a my na pewno ci nie odpuścimy – powiedział
Marek z uśmiechem.
- A co to jest?
- Otwórz, to się przekonasz.
Rozwijała zawiniątko z papieru.
Wreszcie wysupłała z niego pudełko z francuskimi napisami. Przeczytała napis.
- Perfumy? Ładnie pachną – przytknęła nos do
flakonu.
- To twoje ulubione.
- Naprawdę? Zupełnie tego nie pamiętam, ale
rzeczywiście zapach jest śliczny. Dziękuję Marek.
Kiedy rozdali wszystkie prezenty
przysiedli przy choince nucąc cicho kolędy. Ciepło, zgoda, wzajemny szacunek.
To było to, o czym Dobrzańscy marzyli przy każdej wigilii i już stracili
nadzieję, że kiedyś dożyją takich świąt.
U Cieplaków było zupełnie podobnie,
choć ich święta zawsze były bardzo rodzinne i ciepłe, a w tym roku również
bardzo obfite. Po przełamaniu się opłatkiem i złożeniu życzeń pałaszowali ze
smakiem potrawy przygotowane przez Ulę. W pewnym momencie Józef wstał od stołu
i oznajmił, że idzie tylko po lekarstwo na górę i zaraz wróci. Po cichu wyszedł
z domu i otworzył garaż. Ubrał strój Mikołaja i z wielkim, czerwonym worem
wrócił do domu.
- Hou, hou, hou, a są tu jakieś grzeczne
dzieci? – Huknął zmieniając barwę głosu. Wszedł do salonu i przysiadł na
krześle. – Widzę, że są, ale czy grzeczne? Jak masz na imię? - zwrócił się do
Beatki.
Mała spojrzała na niego nieśmiało i
powiedziała.
- Betti.
- Byłaś w tym roku grzeczna Betti, bo jeśli
tak, to mam tu dla ciebie kilka prezentów.
- Byłam bardzo grzeczna – zapewniła gorliwie.
- No skoro tak, to proszę – wyciągnął z worka
cztery wielkie torby, na widok której dziewczynce zaświeciły się oczy. Odebrała
je z rąk Mikołaja i grzecznie podziękowała.
- A teraz prezent dla Uli. Proszę bardzo. Tu
dla Jasia, a tu dla Józefa. A gdzie on jest?
- Tata poszedł po tabletkę, ale zaraz
przyjdzie – wyjaśniła Beatka.
- Wiesz co? Mam do ciebie prośbę. Ponieważ
muszę dostarczyć prezenty jeszcze wielu dzieciom i nie mogę czekać, chcę, żebyś
przekazała ten prezent tacie. Zrobisz to dla mnie?
- Przekażę. Bardzo dziękuję. Na pewno się
ucieszy.
- W takim razie ja ruszam w dalszą drogę.
Wesołych świąt kochani. Ledwie zniknął Betti dorwała się do toreb. Ula i Jasiek
uśmiechali się pod nosem słysząc co chwilę pisk radości.
- Ulcia, zobacz, jakie piękne – pokazywała
kozaczki – i bardzo, bardzo ciepłe. Na pewno w nich nie zmarznę. I nie cisną w
palce, jak te stare. Nowa kurtka! Z kożuszkiem! I czapka z szalikiem!
Jasiek również rozpakował swój
prezent i natychmiast go przymierzył. Pasował idealnie. Pochylił się nad Ulą i
szepnął.
- Dzięki siostra. Jest świetna. Zobacz, co od
nas dostałaś.
Odpakowała niedużą paczkę. Jej oczom
ukazało się świeżutkie wydanie „Rozważnej i Romantycznej”. Spojrzała zaskoczona
na brata.
- Pomyśleliśmy, że tamta jest już tak bardzo
sfatygowana, ma pogniecione i pozaginane strony, że przyda ci się nowe wydanie.
Przecież wiemy, że czytasz ją na okrągło. Tam masz jeszcze perfumy. Kinga
doradziła.
- Dziękuję wam. Bardzo mi się przydadzą te
rzeczy.
Do pokoju wszedł Józef. Beatka
spojrzała na niego z wyrzutem.
- Czy ty zawsze musisz wychodzić, jak
przychodzi święty Mikołaj? Nie mógł się na ciebie doczekać i prosił mnie, żebym
dała ci prezent – podniosła wielką torbę. – To dla ciebie.
Odebrał ją z rąk małej i zajrzał do
środka.
- A co to jest? To coś dużego – wyciągnął
kurtkę i aż westchnął. – Ale piękna. Puchowa. Widzę Jasiek, że masz podobną. W
takich zima nie straszna - spojrzał na Ulę i powiedział cicho.
- Wykosztowałaś się córcia na nas. Dziękuję.
To bardzo porządne kurtki.
- Niech wam długo służą. Bardzo się cieszę, że
pasują. Kocham was wszystkich i najszczęśliwsza jestem wtedy, gdy mogę wam
sprawić niespodzianki. Do tych kurtek macie jeszcze czapki i szaliki.
Reszta wieczoru upłynęła na radosnym
śpiewaniu kolęd. Patrzyła na nich i serce pękało jej ze szczęścia. To był dobry
rok. Mimo tych wszystkich zawirowań w jej życiu mogła zaliczyć ten rok do
bardzo udanych. Jej rodzina dzięki wysokim zarobkom, jakie dostawała w firmie,
wreszcie odżyła i nie musi już klepać przysłowiowej biedy, a ona sama znalazła
miłość na całe życie. Z czułością pomyślała o Marku. – Jutro przyjedzie. Ciekawe, jak jemu udała się ta wigilia? – spojrzała
na złotą gwiazdę zawieszoną na czubku choinki. – Jestem szczęśliwa mamusiu. Bardzo szczęśliwa.
O godzinie dwunastej trzydzieści pod
bramę Cieplaków podjechał Marek. Otworzył bagażnik i wyłowił z niego mnóstwo
papierowych toreb. Obładowany nimi doszedł do drzwi. Nacisnął dzwonek i już po
chwili ujrzał w nich swoje kochanie. Uśmiechnął się szczęśliwy na jej widok.
Miał zajęte obie ręce, więc powiedział cicho.
- Obejmij mnie kotku i mocno pocałuj.
Zrobiła, o co prosił chichotając
głośno.
- Jesteś bardzo zajętym człowiekiem – wskazała
na torby. – Co tam tak dźwigasz?
- Prezenty.
- Prezenty? Jest mi głupio, bo ja oprócz tego
wisiora nic więcej dla ciebie nie mam – powiedziała z żalem.
- Skarbie. Mnie wystarczy, że mam ciebie. To
dla mnie najcenniejszy prezent od losu. Weźmiesz kilka z tych toreb? Trochę
niewygodnie mi to trzymać.
- Połóż je na razie tutaj – wskazała miejsce i
rozbieraj się. Dam ci kapcie.
Weszli do pokoju. Marek przywitał
się z resztą rodziny. Betti, jak zwykle nie odstępowała go na krok.
- Skąd masz te prezenty? Kupiłeś?
- Nie Betti. Jak jechałem do was spotkałem
Mikołaja. Powiedział, że wczoraj nie dał wam wszystkich i prosił, abym je wam
podrzucił. Rozdaj je wszystkim dobrze?
Zrobiła to z wielką ochotą. Nie
musiał powtarzać dwa razy. Józef podszedł do Marka i uścisnął mu dłoń.
- Synu, po co to wszystko. Wiesz dobrze, że
nie musisz nas obsypywać prezentami, bo zawsze jesteś tu mile widziany.
- Wiem panie Józefa, ale to takie przyjemne
widzieć radosną twarz Beatki, a i widok waszych jest miły dla oka.
- Tato! Zobacz! Dostaliśmy telefony! Mój jest
najpiękniejszy. Cały różowy. Uwielbiam różowy. Mam jeszcze gruby blok, farbki i
kredki. Skąd ten Mikołaj wiedział, że lubię rysować?
Marek uśmiechnął się tajemniczo.
- On wszystko wie Betti. Tam masz jeszcze
drugą torbę. Zajrzyj do niej.
Zrobiła to bez wahania wydając z
siebie przeraźliwy pisk.
- Ile słodyczy! Będę to jeść chyba do
następnych świąt! Tato spójrz!
Jej entuzjazm rozbawił ich
wszystkich. Roześmiany Jasiek podszedł do Marka i podziękował mu serdecznie.
- Bardzo ci dziękuję Marek. Zaskoczyłeś mnie.
Ten telefon ma mnóstwo przydatnych funkcji. Mój stary był już mocno sfatygowany
i całkiem prosty.
- To nie jest zwykły telefon Jasiu. To iPod touch,
wielofunkcyjny komputer osobisty z bezprzewodowym dostępem do
internetu. Ma bardzo wiele różnych możliwości. W środku jest instrukcja. Musisz
ją dokładnie przeczytać, by zorientować się w jego obsłudze. Zobaczysz, jak
bardzo okaże się przydatny.
Józef wyciągną z torby gruby,
wełniany sweter.
- Marek. To bardzo piękny i porządny prezent.
Dziękuję. Bardzo się przyda. Ubraliście mnie od stóp do głów. Kurtka, którą
dostałem od Uli jest wspaniała. Jak ubiorę jedno i drugie, nie ma takiej zimy,
której bym nie przetrzymał.
- Bardzo się cieszę panie Józefie, że
utrafiłem z tym prezentem. A ty Ula nie otworzysz swojego? – zwrócił się do
ukochanej. – Bardzo jestem ciekaw, czy utrafiłem i w twój gust.
Powoli odwijała z papieru wielkie
pudło. Kiedy uchyliła wieko, westchnęła z zachwytu. Delikatnie wyjęła z niego
zawartość. W dłoniach trzymała piękną sukienkę z ciepłego kaszmiru w kolorze
dojrzałej śliwki.
- Jest przepiękna – powiedziała patrząc mu
głęboko w oczy. Podeszła do niego i czule pocałowała. – Naprawdę nie wiem, jak
my odwdzięczymy ci się za to wszystko.
- Wiesz dobrze, że nie musicie mi się
odwdzięczać. Tylko mnie kochaj i bądź ze mną. To wynagrodzi mi wszystko. Mam
jeszcze coś dla ciebie.
Z kieszeni marynarki wyciągnął
ozdobne puzderko i otworzył. Jej oczom ukazała się gruba, srebrna bransoleta.
Nie spodziewała się, że będzie aż tak szczodry. Przytuliła się do niego.
- To zbyt wiele kochany. Zbyt wiele - wyszeptała.
- To w sam raz skarbie. Będzie idealnie
pasować do tej sukienki. Mam nadzieję, że będzie dobra. Bardzo bym chciał, byś
ubrała ją jutro, jak będziemy jechać do rodziców.
- Zaraz pójdę ją przymierzyć.
Weszła do swojego pokoju i
delikatnie nałożyła to śliwkowe cudo. Obejrzała się ze wszystkich stron.
Wyglądała pięknie. Przeszła z powrotem do salonu i rzuciła.
- No i jak kochani? Jak wyglądam?
Omietli ją zachwyconym wzrokiem.
- Wyglądasz Ulcia jak księżniczka.
- To prawda córcia. Jesteś piękna.
- Wiedziałem, że ta suknia stworzona jest dla
ciebie – Marek nie mógł ukryć zachwytu. – Jesteś chodzącym cudem.
- No dobrze, już dosyć, bo czuję, jak płoną mi
policzki. Pozbierajmy to wszystko, bo chcę podać obiad. Chyba zgłodnieliśmy
wszyscy.
W radosnych nastrojach zasiedli do
stołu.
- A ja przecież też mam dla ciebie prezent! – krzyknęła
Betti. - Upiekłam go specjalnie dla ciebie, bo bardzo, bardzo, bardzo cię
lubię. Ulcia wyciągniesz go?
Podała jej płaskie pudełko.
- Proszę, to ode mnie.
Otworzył je i uśmiechnął się szeroko
widząc serce z piernika ozdobione kolorowym lukrem.
- Betti, to najpiękniejszy prezent, jaki
dostałem w tym roku. Bardzo ci za niego dziękuję. Jest śliczny.
Wreszcie zabrali się ochoczo za
jedzenie. Byli już wszyscy bardzo głodni.
ROZDZIAŁ 21
+18
Drugi dzień świąt obudził świat
piękną pogodą. Był mróz, ale słońce, które przebiło się wreszcie przez poranne
mgły przyprawiło wielu o dobry nastrój. Przez ostatnie dni śniegu napadało
mnóstwo i teraz skrzył się w słonecznych promieniach oślepiając przechodniów. Marek
wraz z Ulą wjeżdżał właśnie do centrum miasta.
- Trochę mi głupio, wiesz. Dla pana Krzysztofa
mam nalewkę, dla Alexa szaliczek, ale czy pani Helena i Paulina będą zadowolone
z tych skromnych prezentów, naprawdę nie wiem. Boję się, że nie i że tylko
wygłupiłam się z nimi. Mogłeś mi przynajmniej doradzić coś sensownego. Nawet
nie wiem, czy ten obrus będzie pasował na ich stół, a te skórzane rękawiczki
dla Pauliny też kupowałam na oko.
Uśmiechnął się łagodnie gładząc jej
policzek.
- Kotku, uspokój się. Na pewno wszyscy będą
zadowoleni, bo prezenty są ładne. Jesteś podenerwowana, choć zupełnie nie
rozumiem, dlaczego. Przecież znasz ich wszystkich bardzo dobrze, więc skąd ta
nerwowość?
Przygryzła dolną wargę, co
świadczyło o jej dużej niepewności.
- Sama nie wiem…
- Wszystko będzie dobrze. Wiesz, że cię lubią.
Czekają na nas już od rana. Mama nie dawała mi dzisiaj żyć i ciągle mnie
popędzała, żebym już jechał po ciebie. Podobnie Paulina. Odpręż się i już nie
myśl o tym. Za chwilę będziemy na miejscu.
Wjechał na podjazd i zatrzymał się
obok samochodu Alexa. Pomógł jej wysiąść i zabrał torby z prezentami. Już po
chwili Ula tonęła w ramionach Heleny i Krzysztofa. Zobaczyła Paulinę i
uśmiechnęła się. Kiedy uwolniła się z objęć Dobrzańskich podeszła do niej i
uściskała ją serdecznie.
- Tak się cieszę Paulinko, że cię widzę.
Pięknie wyglądasz.
- Ty też. Jesteś coraz ładniejsza. Szczęściarz
z tego Marka.
Na dół zszedł Alex i przywitał się z
nimi. Ula omiotła ich wszystkich spojrzeniem i powiedziała.
- No, skoro jesteśmy już wszyscy, to ja życzę
wam udanej reszty świąt i mam dla was kilka drobiazgów. To dla pani, pani
Heleno, – wręczyła jej torbę – to dla pana Krzysztofa, to dla ciebie Paulinko,
a to dla Alexa. Wszystkiego najlepszego.
- Ula! – huknął Krzysztof – To ta słynna
nalewka taty. Bardzo ci dziękuję, bo jest znakomita i rzeczywiście świetna na
krążenie.
Alex odpakował swój prezent i
roześmiał się.
- Ty wiesz, co lubię najbardziej. Nie znoszę
krawatów, natomiast takie szaliczki uwielbiam. Jest naprawdę ładny. Dziękuję.
- Och, jakie to piękne! – usłyszała głos
Heleny. – Spójrz Paulinko. Mój ukochany haft Richelieu. Śliczny obrus, będzie
doskonały na nasz stół w salonie. Znakomicie utrafiłaś z tym prezentem Ula.
Bardzo praktyczny.
- Ula? – odwróciła się na dźwięk głosu
Pauliny. – Dziękuję ci za te rękawiczki. Uwielbiam taką miękką, cielęcą skórkę.
Pasują idealnie. Ja w ogóle nie pomyślałam o prezentach. Moja głowa jeszcze nie
pracuje tak, jak powinna. Alex tak szybko zabrał mnie z tego ośrodka i od razu
przywiózł tutaj. – Ula uściskała ją mocno.
- W ogóle się tym nie przejmuj. Dla mnie
największym prezentem jesteś ty sama i bardzo się cieszę, że jesteś tutaj z
nami w ten świąteczny czas.
- Ula my też mamy dla ciebie prezent –
Krzysztof wręczył jej duże, dość ciężkie pudło. – To prezent ode mnie, Heleny i
Alexa. Na pewno ci się przyda. Rozpakuj.
Kiedy otworzyła, oniemiała. Przed jej
oczami pysznił się nowiutki, srebrny laptop. Zatkało ją. Ten prezent był bardzo
drogi. Zalśniły jej w oczach łzy.
- Kochani – powiedziała drżącym ze wzruszenia
głosem – Ja chyba nie mogę przyjąć tak cennego prezentu. To zbyt wiele.
- Ależ możesz Uleńko. A my będziemy bardzo
radzi. Alex mówił, jak dużo pracujesz na komputerze, a Marek opowiadał o twoim
prywatnym, mocno już wysłużonym. Ty musisz mieć odpowiednie narzędzie do pracy,
a ten laptop właśnie nim jest.
- Bardzo, bardzo wam dziękuję. Naprawdę nie
spodziewałam się. To dla mnie prawdziwa niespodzianka.
- I tak miało być skarbie. Przecież prezenty
mają być niespodzianką – Marek przytulił ją do siebie całując w policzek.
- No kochani siadajmy. Ja zaraz poproszę
Zosię, niech zacznie podawać.
Stół uginał się od półmisków. Ula
spojrzała na nie żałośnie.
- Wszystko wygląda tak pięknie i pysznie, ale
ja już nie jestem w stanie nic zmieścić. Dziękuję państwu. To był wspaniały
obiad. Dobrze, że te święta się już kończą, bo to okres wielkiego obżarstwa.
Mówiłam już Markowi, że jeszcze kilka dni takiego jedzenia i nie zmieszczę się
w ubrania.
Helena roześmiała się.
- Uleńko, tobie to nie grozi. Jesteś taka
szczupła, że nawet, jeśli trochę przytyjesz, to nie zaszkodzi ci.
- To prawda. Masz doskonałą figurę i ślicznie
ci w tej sukience – Paulina potwierdziła słowa Heleny.
- Dziękuję, to prezent od Marka.
- Masz ochotę na trochę ruchu? Chciałabym z
tobą porozmawiać. Może przejdziemy się po ogrodzie?
- Bardzo chętnie Paulina. Przyda mi się
spacer.
Zostawiły towarzystwo i opatulone w
ciepłe płaszcze ruszyły w głąb ogrodu, który wielkością przypominał całkiem
spory park. Szły już jakiś czas i Ula z niepokojem zerkała na zamyśloną twarz
Pauliny.
- Paulina, o czym myślisz? Wydajesz się taka
smutna i przytłoczona. Co cię martwi?
Przystanęła i spojrzała z obawą Uli
w oczy.
- Wiesz Ula, ja już wszystko sobie
przypomniałam. No, prawie wszystko. Umknęły mi tylko jakieś drobiazgi.
Przypomniałam sobie ten nieszczęsny bankiet. Jedyne, czego nie pamiętałam, to
tej awantury, którą wszczęłam. Byłam kompletnie pijana. Wytrzeźwiałam trochę
dopiero na komendzie. Parę dni temu rozmawiałam z Alexem. Przyjechał wtedy do
mnie i opowiedział mi, co się wydarzyło – załamał jej się głos a w oczach
ukazały pierwsze łzy. – Tak bardzo cię przepraszam Ula. Wybacz mi, błagam. Nie
miałam prawa cię tak potraktować, a nazwałam cię … no wiesz, jak… i jeszcze
chlusnęłam ci wódką w twarz. Nie sądziłam, że mogłam się dopuścić czegoś tak
strasznego. Myślałam, że traktowałam cię podle, ale żeby takie coś… Nawet nie
wyobrażam sobie, jak się mogłaś poczuć.
Ula spuściła głowę. Znowu wróciły te
bolesne wspomnienia. I ona miała w oczach łzy.
- Masz rację. To nie było dla mnie miłe – powiedziała
cicho. - Nie mogłam się pogodzić ze sposobem, w jaki mnie potraktowałaś.
Nazwałaś mnie wywłoką i dziwką zupełnie bezpodstawnie. Wtedy nie miałam kompletnie
żadnych doświadczeń z mężczyzną, dlatego tak bardzo mnie to zabolało. Wykrzyczałaś
mi wtedy w twarz, że zabrałam ci Marka. To nie była prawda Paulina. Już od
dawna nie byliście razem.
- Wiem Ula. Teraz to wiem – rozszlochała się
na dobre. – Naprawdę nie rozumiem, dlaczego mi pomogłaś. Nadal mi pomagasz. Po
tych wszystkich upokorzeniach powinnaś mnie znienawidzić, a ty nadal do mnie
przyjeżdżasz, odwiedzasz mnie.
- Jeśli chcesz wiedzieć, to ci powiem.
Pomogłam, bo uznałam, że jesteś bardzo nieszczęśliwym człowiekiem. Chorym
człowiekiem. Ja nie potrafię stać w miejscu i przyglądać się bezczynnie
ludzkiemu nieszczęściu. Pomaganie jest moim odruchem bezwarunkowym. To dlatego
tak zareagowałam, gdy Marek się topił. Odruchowo, bo krzyczał „ratunku”. Również
dlatego pomogłam wraz z Markiem Alexowi, bo niewiele brakowało, by i on się
załamał. To dobry odruch Paulina. Ja nie oczekuję wdzięczności za pomoc. Cieszę
się, jeśli mogę kogoś wesprzeć, lub mądrze doradzić. Nie obwiniaj się o ten
bankiet, bo już wtedy byłaś bardzo chora, choć nie uświadamiałaś sobie tego. Kiedy
do mnie dotarły informacje o twojej chorobie, zrozumiałam, że nie mogę cię za
nic winić, bo nie wiedziałaś co robisz. Teraz na pewno nie zachowałabyś się w
ten sposób. Zdrowiejesz i to najważniejsze. Chyba nawet twój brat nie
przypuszczał, że prawdziwa ty, to miła, uśmiechnięta i wesoła osoba, potrafiąca
cieszyć się życiem. Marek nie widział cię takiej nigdy. Mówił, że nawet jak
byłaś dzieckiem, to tkwiło w tobie zło. Już wtedy ta choroba władała tobą,
tylko nikt sobie tego nie uświadamiał. Wszyscy myśleli, że taki masz po prostu
trudny charakter. Gdyby nie splot tych wszystkich okoliczności, bankiet,
komenda, izba wytrzeźwień, to bardzo możliwe, że nigdy nie dowiedzielibyśmy się
o twojej przypadłości. To trochę takie szczęście w nieszczęściu. Teraz wiemy, z
czym walczysz i możemy skutecznie ci pomóc. Nie jesteś w tym sama. Alex jest ci
bardzo oddany, a i my zawsze chętnie pomożemy. Państwo Dobrzańscy też są ci
życzliwi, kochają cię. Masz grupkę oddanych przyjaciół, którzy na pewno nie
zostawią cię w potrzebie – pogładziła jej ramię. – Nie płacz już, bo będą cię
szczypać policzki. My nie mamy do ciebie żalu. Było, minęło i trzeba iść do
przodu. Jesteś coraz silniejsza. Rozróżniasz dobro od zła. To ważne, bo jest
hamulcem przed popełnianiem rzeczy niegodnych. - przytuliła ją mocno próbując
uspokoić. Poczuła, jak Paulina dygota z emocji. Wyciągnęła z kieszeni
chusteczkę. - Wytrzyj łzy. Nie trzeba płakać, bo wszystko jest już w porządku.
- Naprawdę nie wiem, jak ja ci się odwdzięczę
za to wszystko. Jak odwdzięczę się wam.
- Nic nie musisz robić. Po prostu zostań taka,
jaka jesteś teraz. Pilnuj zażywania leków, bo to one utrzymują cię w takiej
formie. Nie trać kontroli i bądź naszą przyjaciółką. To nam wystarczy.
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby tak
było. Obiecuję.
- I o to chodzi. A teraz uśmiechnij się.
Przecież mamy święta. Wracajmy, bo pewnie się o nas niepokoją.
Był już późny wieczór, kiedy żegnali
się z Dobrzańskimi i obojgiem Febo. Ula obiecała Paulinie, że wkrótce ją
odwiedzi. Zmęczona, ale i szczęśliwa zapięła pas. Marek spojrzał z uśmiechem na
jej pogodną twarz.
- Jak tam kotku? Nie było tak źle, prawda?
- Było naprawdę wspaniale. Cieszę się z tej
wizyty. Twoi rodzice są tacy kochani, a Febo bardzo mili. Jedźmy już. Marzę o
ciepłym prysznicu.
- Ja też, – puścił jej zawadiacko oczko – z
tobą.
Pokręciła głową.
– Jesteś niemożliwy Dobrzański.
- Ale i tak mnie kochasz.
- No kocham, kocham.
Przytulił się do niej całym ciałem chłonąc
z lubością owocowy zapach jej włosów. Już nie wyobrażał sobie, że miałoby jej
przy nim nie być. Niewiele brakowało, a zniszczyłby szansę na ogromne
szczęście, które co dnia wypełniało każdą komórkę jego ciała. Ona nadała sens
jego życiu. Była, jak powietrze, bez którego nie mógł istnieć. Gdyby jej nie
spotkał, gdyby nie pokochał tak mocno, dzisiaj byłby straconym człowiekiem.
Degeneratem zadowalającym się byle jakimi kobietami i pewnie alkoholikiem z
głęboko zakorzenioną chorobą alkoholową. Nie miał wątpliwości, że to jej
zawdzięcza wyrwanie się ze świata pełnego marazmu, zepsucia i moralnej
zgnilizny. Świata, którym nie rządzą żadne zasady ani społeczne, ani etyczne.
Świata bez jakiejkolwiek przyszłości. Ona pokazała mu inny, całkowicie
odmienny, taki, którego do tej pory nie znał i nawet o niego się nie otarł. Ten
świat był prosty, nieskomplikowany, a przez to czysty, uczciwy, pozbawiony
fałszu i hipokryzji. Świat ludzi skromnych, ciężko pracujących w pocie czoła i
choć nie najbogatszych, to szczęśliwych. Rodzinna miłość, wsparcie, oddanie,
życzliwość leżały u podstaw tego świata. Pokochał go całym sercem, bo ten świat
to była Ula. To ona nosiła go w sobie i dzieliła się nim z tymi, którzy tego
potrzebowali. Na zewnątrz delikatna i krucha, wewnątrz była silną kobietą
potrafiącą walczyć i kiedy trzeba, pokazać pazury. Zadziwiające dla niego było
to, że potrafiła pogodzić ten dualizm subtelnego zewnętrza ze zdecydowanym i
walecznym wnętrzem. Poczuł jej dłoń gładzącą jego szorstki policzek.
- O czym tak rozmyślasz Marek? Błądzisz gdzieś
daleko myślami – zapytała szeptem. Uśmiechnął się do niej ciepło.
- Cały czas myślę o tobie. Zawsze o Tobie.
Bardzo cię kocham – ostatnie zdanie wyszeptał w jej usta nim do nich przylgnął.
Pieścił je delikatnie, zmysłowo, chłonął ich smak wszystkimi receptorami. Nigdy
nie miał dość tej pieszczoty. Ona poddawała się jej z przyjemnością.
Odwzajemniała te lekkie jak wiatr pocałunki zatracając się w miłosnej grze. Pod
wpływem dotyku jego dłoni miękła, niczym wosk drżąc na całym ciele. Z wielką
czułością ucałował stwardniałe sutki. Uwielbiał jej pełne, pięknie
ukształtowane piersi. Niezmiennie lubił je dotykać i gładzić. Ciągle zadziwiała
go miękkość, delikatność i gładkość jej skóry. Porównywał ją do gładkości najlepszego
gatunku jedwabiu. Zsunął dłoń niżej natrafiając na jej kobiecość. Bezwiednie
rozsunęła nogi a on wdarł się w tę kobiecą intymność dotykając opuszkiem palca
jej najwrażliwsze miejsce. Poczuł, jak jej ciało wygina się w łuk i jak drży
pod wpływem dotyku. Wyczuł wilgoć pod palcami, nie czekał już dłużej. Wchodził
w nią bardzo powoli dawkując sobie tą przyjemność i delektując się nią. Pełne
zespolenie zawsze wydawało mu się magiczne. Ta jedność ciał przyprawiała go za
każdym razem o utratę zmysłów. Objął ją ciasno ramionami i ruszył. Najpierw
wolno, dostarczając jej i sobie dodatkowej podniety głęboką penetracją. Jej
usta znaczyły ślad na jego szyi, a palce zaciskały się na plecach. Przyspieszył
wywołując jej przeciągły jęk. Zacisnęła mocno powieki. Przekręcił ją na bok
układając się za nią. Objął dłonią piersi, by po chwili ponownie zawitać do
najwrażliwszego miejsca w jej łonie. Była na granicy wytrzymałości. Z jej ust
wyrwał się stłumiony krzyk. On nie przestawał przyspieszając jeszcze bardziej.
Jej ciało wygięło się jak struna pod wpływem pierwszych skurczy. On poczuł je
również i eksplodował w jej wnętrzu. Wstrząsnęło nimi. Błogie fale przelewały
się przez ich zespolone ciała jedna za drugą, dając ogromną dawkę wielkiej
rozkoszy. Przyklejony do jej pleców nie wychodził z niej, chcąc odwlec w czasie
moment rozdzielenia. Poczuł, że ma kolejną erekcję. Przetoczył się na plecy i
obrócił ją twarzą do siebie. Nadal miała zamknięte oczy przeżywając rozkosz,
którą jej dał. Objął jej biodra dłońmi i zainicjował następne zbliżenie.
Podjęła rytm. Już nie musiał jej prowadzić, bo sama przejęła pałeczkę. Pląsała
na nim, a on patrzył na jej płynne ruchy, jak urzeczony. Dochodziła. Jeszcze
tylko kilka ruchów i znowu poczuli tę znaną im błogość. Opadła na niego
usiłując uspokoić oddech. Przytulił ją mocno odnajdując jej usta i całując
żarliwie.
- Dziękuję ci kotku. Byłaś wspaniała.
Spojrzała mu z miłością w oczy.
- Kocham cię – wyszeptała. – Najmocniej na
świecie.
Dni w firmie toczyły się utartym
trybem. Mieli trochę oddechu i sporo czasu, by przygotować się do kolekcji
wiosna-lato. Niepoganiany przez nikogo Pshemko tworzył w zaciszu swojej
pracowni niezliczoną ilość szkiców, z których wybierał te najbardziej udane.
Myślał też nad materiałami, z których miały być uszyte kreacje. Najdalej do
końca lutego powinien przekazać Markowi dane do specyfikacji. Dużymi krokami
zbliżała się też pierwsza sesja Violetty. Im było do niej bliżej, tym bardziej
panna Kubasińska przejawiała większe zdenerwowanie.
- Ula boję się. A jak nie zdam? To będzie
wstyd na cały Pomiechówek i pół Warszawy. To cztery trudne egzaminy. Jak ja to
ogarnę? Przecież nie zapamiętam wszystkiego.
- Zapamiętasz Viola – uspokajała ją Ula. –
Przygotujemy wszystko, co najistotniejsze w punktach. Tak będzie ci łatwiej, bo
nauczysz się punkt po punkcie. Nie panikuj. Przecież w ciągu semestru też się
uczyłaś i na pewno zostało ci coś w głowie. To tylko kwestia przypomnienia i
ugruntowania wiadomości. Zobaczysz, nie taki diabeł straszny, jak go malują.
Przyjedziesz do mnie w piątek i zostaniesz do poniedziałku. Przez ten czas
wszystko przygotujemy. Ja nie dopuszczę, żebyś miała nie zdać. Za dużo się
napracowałaś i ja też. To nie może pójść na marne.
We wtorek pojechali odwiedzić
Paulinę. Chcieli ją zobaczyć, a poza tym obiecali to Alexowi, który
oddelegowany przez Krzysztofa negocjował warunki współpracy z angielską firmą
mającą siedzibę w Londynie.
Ucieszyła się bardzo na ich widok, a
i oni przyjęli jej spontaniczne zachowanie z radością. Miała wolne popołudnie,
bo terapię dzisiejszego dnia skończyła przed obiadem. Przysiedli na łóżku.
Popatrzyła na nich łagodnie się uśmiechając.
- Mam do ciebie prośbę Marek. Chciałabym pójść
na spacer i porozmawiać z Ulą sam na sam. Nie miałbyś nic przeciwko temu? Tylko
dwadzieścia minut i dołączyłbyś do nas.
- Oczywiście, że nie mam nic przeciwko. Ja
pójdę w tym czasie do pani Michno. Czuję się w obowiązku podziękować jej za
wózek, który pożyczyła a poza tym obiecałem Alexowi, że z nią porozmawiam. To
chodźmy. Szkoda czasu.
Ubrały się i wraz z nim zeszły na
dół. One poszły do wejściowych drzwi, on skręcił w korytarz prowadzący do
gabinetu dyrektorki. Zapukał cicho i wszedł witając się z nią.
- Dzień dobry pani dyrektor. Dzisiaj ja w
zastępstwie pana Febo.
Wstała od biurka i uścisnęła mu
dłoń.
- Miło pana widzieć w dobrej kondycji. Pan
Febo mówił mi, jak nieszczęśliwie się pan połamał.
- Właśnie chciałem bardzo podziękować za
wypożyczenie wózka. Bardzo ułatwił życie mnie i mojej narzeczonej. Bez niego
byłoby nam naprawdę trudno.
- Nie ma o czym mówić. Drobiazg.
Najważniejsze, że doszedł pan już do sprawności.
- Udzieli mi pani informacji o Paulinie?
Obiecałem przyjacielowi, że wykonam telefon po tej wizycie i zdam mu relację.
Jest w Londynie, dlatego nie mógł dzisiaj z nami przyjechać.
- Informacje są bardzo pomyślne. Jej stan
monitorujemy na bieżąco i naprawdę jesteśmy bardzo zadowoleni. Myślę, że do
piętnastego marca zostanie z nami, a potem wypiszemy ją. Zrobimy grafik badań
kontrolnych u naszego psychiatry, który od początku zajmuje się nią tutaj.
Wizyty nie będą męczące i będzie przyjeżdżać na nie raz w miesiącu. To w
zupełności wystarczy. Jeśli będzie regularnie zażywać antydepresanty, nie
powinno się nic niepokojącego dziać. Ona sama jest bardzo zdyscyplinowana i
bardzo pilnuje zażywania leków, więc myślę, że pod tym względem pan Febo nie
będzie miał z nią kłopotów.
- To rzeczywiście bardzo pomyślne wieści. Alex
się ucieszy. Ja bardzo pani dziękuję za doskonałą opiekę nad Pauliną. Znamy się
od dziecka. Wychowywaliśmy się razem. Ona dla mnie jest jak siostra i zależy mi
na tym, by była zdrowa. Nie będę pani już zabierał czasu i pożegnam się. Do
widzenia.
Wyszedł na zewnątrz i rozejrzał się
dokoła. W oddali zobaczył zarys dwóch kobiecych sylwetek. Bez namysłu ruszył w
ich kierunku.
Zimne podmuchy wiatru sprawiły, że
Paulina owinęła się szczelniej futrem i ująwszy Ulę pod ramię ruszyła w stronę
ławek ustawionych wzdłuż ściany lasu.
- Muszę ci coś powiedzieć. Jestem taka
podekscytowana. Ostatnio wydarzyło się w moim życiu coś naprawdę dobrego. Nigdy
nie spodziewałabym się, że w takim miejscu może mi się coś takiego przytrafić.
Ula spojrzała na nią i jej
zarumienioną od emocji twarz.
- Zaintrygowałaś mnie. Co ci się przydarzyło,
że mówiąc o tym masz wypieki na twarzy i nie schodzi z niej szeroki uśmiech.
Zakochałaś się, czy co?
Paulina stanęła, jak wryta w miejscu
i wbiła w Ulę wzrok.
- To aż tak widać? – Oczy Uli przypominały
wielkością dwa spodki.
- Zakochałaś się? Naprawdę? W kim?
- To naprawdę zadziwiająca historia. Ten człowiek
jest tu lekarzem. Lekarzem psychiatrą. To on zajmuje się mną od samego
początku. Nazywa się Tomasz Zagórski i jest nieziemsko przystojny. Ma ładną
twarz i dobre, mądre oczy. Codziennie mam z nim terapię. Dużo rozmawiamy.
Opowiedziałam mu historię swojego życia. Wie o mnie wszystko. Bardzo
zbliżyliśmy się do siebie. Kiedy wyznał mi miłość moje serce zabiło gwałtownie
i zrozumiałam, że i mnie nie jest obojętny. On mnie pocałował Ula. Jego
pocałunki są takie czułe i delikatne. Powiedział, że chce mnie widywać, jak
opuszczę ośrodek. Ja nigdy nie byłam zakochana Ula, a przy tym człowieku czuję
się naprawdę wyjątkowo. Z Markiem to nie była miłość, a raczej chęć posiadania
z mojej strony. On to wszystko mi wytłumaczył. Jest takim mądrym i dobrym
człowiekiem. Czy wiesz, że on nie zna swoich rodziców? Wychowywał się w domu
dziecka. Miał dużo samozaparcia i determinacji. Sam doszedł do wszystkiego
własnymi rękami. Wykształcił się. Bardzo go podziwiam.
Ula słuchała tych wynurzeń Pauliny z
otwartą buzią. Uściskała ją serdecznie i powiedziała.
- Tak bardzo się cieszę Paulina. Zasłużyłaś na
to wszystko. Walczyłaś o siebie. Byłaś naprawdę bardzo dzielna. Ten wspaniały
człowiek to twoja nagroda. On z pewnością cię ochroni przed samą sobą, gdybyś
nie daj Boże miała jakiś kryzys. Mam jednak nadzieję, że już do czegoś takiego
nie dojdzie. Trzymaj się go, bo być może znalazłaś miłość swojego życia.
Popatrz, jakie to zrządzenie losu. Długo błądziłaś w ciemności nie wiedząc, co
tak naprawdę się z tobą dzieje i gdyby nie splot tych wszystkich niefortunnych
dla ciebie zdarzeń, nigdy nie poznałabyś tego człowieka. Nic nie dzieje się bez
przyczyny. Opatrzność dla każdego ma gotowy na życie plan. Ciebie też nie
pominęła. Dzięki temu lekarzowi zdrowiejesz. Masz motywację, żeby żyć i
korzystać z życia. To wspaniale, a ja cieszę się wraz z Tobą.
- Dziękuję Ula. Tak bardzo pragnę, żebyście go
poznali. Niestety dzisiaj już go tu nie ma. Nie mieszka na terenie ośrodka i
dojeżdża tutaj z Warszawy. Mam nadzieję, że jak już stąd wyjdę nadarzy się
okazja do wspólnego spotkania.
- Na pewno i to nie jedna – odwróciła się za
siebie słysząc kroki na żwirowej ścieżce. Uśmiechnęła się widząc dochodzącego
do nich Marka.
- No i jak? Rozmawiałeś z dyrektorką?
- Rozmawiałem i mam bardzo dobre wieści
Paulina. Prawdopodobnie zostaniesz tu jeszcze przez niecały miesiąc. Chcą
wypisać cię około piętnastego marca. Alex się ucieszy. Obiecałem zadzwonić do
niego, jak wrócimy. Ty chyba też się cieszysz? To bardzo dobra wiadomość.
- To prawda Marek. Cieszę się bardzo. Chyba
jestem już gotowa na powrót, choć niekoniecznie chcę mieszkać sama w tym
wielkim domu. Myślałam nawet o jego sprzedaży i kupieniu jakiegoś mieszkania.
Ten dom jest zdecydowanie za duży i chociaż lubię go, chyba nie potrafiłabym
już mieszkać w nim sama.
- Rzeczywiście. Nawet dla dwojga wydawał się
gigantyczny. Nie potrzebny ci taki wielki dom. Myślę, że z pewnością poczułabyś
się lepiej mieszkając w jakimś przytulnym mieszkanku. Ja tego doświadczam od
czasu, kiedy przestaliśmy być razem i zapewniam cię, że jestem bardzo
zadowolony - spojrzał ukradkiem na zegarek. – Wracajmy. My będziemy się też
zbierać. Muszę Ulę jeszcze zawieźć do domu. Daleka droga przed nami.
Wolnym krokiem zawrócili w kierunku
ośrodka. Zmarzli. Zima miała się całkiem dobrze i nie chciała odpuścić. Szczodrze
obdarzała świat mrozem i śniegiem. Tęsknili za wiosną i promieniami słońca. Również
pod tym względem byli zgodni. Oboje nie lubili marznąć i nie lubili ciężkich,
zimowych okryć. Kochali ciepło, na które musieli jeszcze trochę poczekać.
ROZDZIAŁ 22
Było już dobrze po osiemnastej,
kiedy opuszczali ośrodek. Niespecjalnie lubił jeździć po zmierzchu, choć
najczęściej to właśnie o takich późnych porach wracał do domu i właściwie
powinien już przywyknąć. Nie przyspieszał, bo warunki drogowe były trudne, a
przecież wiózł swój najcenniejszy skarb. Zerknął w bok i uśmiechnął się do
niej.
- To jak słońce, powiesz mi, o czym
rozmawiałyście?
- Właściwie to chyba mogę ci powiedzieć, bo
Paulina nie prosiła mnie o dyskrecję i pewnie niezbyt jej na tym zależy. Ona
jest bardzo szczęśliwa Marek. Poznała bliżej lekarza, który zajmuje się nią od
początku. Zakochała się w nim. On również wyznał jej miłość. Szkoda, że nie
mogłeś zobaczyć jej twarzy, kiedy opowiadała mi o nim. Naprawdę była tak
rozpromieniona i biło od niej wielkie szczęście. Ja bardzo się z tego cieszę.
Wychodzi z choroby. Jej życie ulega wreszcie jakiejś stabilizacji. Nie jest
rozchwiana emocjonalnie i przytrafia jej się miłość. Czyż to nie piękne?
- Zaskoczyłaś mnie. To dobrze dla niej. Powinna
kogoś mieć, kto by się nią odpowiednio zajął. Alex nie może się nią wiecznie
opiekować. On też powinien rozejrzeć się za jakąś dziewczyną. Latka lecą. Potem
będzie już dużo trudniej.
Zamilkli myśląc jednak nadal o
Paulinie. Podjechał pod bramę i pomógł jej wysiąść.
- Zapomniałam ci jeszcze powiedzieć o jednym.
W piątek po pracy zabierze się z nami Viola. Obiecałam jej pomóc w nauce. Ona w
przyszłym tygodniu ma pierwszy egzamin z mikroekonomii, a po nim ze statystyki,
matematyki i angielskiego. Dużo, jak na pierwszą sesję. Jest spanikowana i
chyba nie za bardzo wierzy we własne możliwości. Muszę opracować jakiś sensowny
plan, który mógłby jej pomóc w zapamiętaniu tych wszystkich rzeczy. Nie mogę
dopuścić, żeby miała zawalić choćby jeden z przedmiotów. Nie zobaczymy się w
sobotę, ale w niedzielę zapraszam cię na obiad a po nim przepytamy ją razem.
Zobaczymy, co jej zostało w głowie, dobrze?
Objął ją mocno i przywarł do jej
warg.
- Jesteś najlepszą osobą na świecie. Nikogo
nie zostawisz bez pomocy i wsparcia. Nie mam nic przeciwko temu skarbie. W
końcu i mnie zależy na tym, by mieć kompetentną sekretarkę. Szkoda mi tej
soboty, ale może ja zaproszę Sebastiana. Wypijemy jakieś piwko i może obejrzymy
mecz. On pewnie też będzie się nudził bez Violetty. Na obiad chętnie przyjadę.
Dzień bez ciebie, to dzień stracony skarbie. Będę uciekał. Do jutra słońce.
Kocham cię.
Pocałował ją ostatni raz i odjechał.
W piątkowe popołudnie przywiózł obie
dziewczyny do Rysiowa. Wcześniej rozmawiał z Sebastianem, który ochoczo
przystał na spędzenie soboty wspólnie z przyjacielem. Umówili się, że
przyjedzie o jedenastej. W lodówce u Marka stał garnek z rosołem i ugotowany
wcześniej makaron a w zamrażalniku pierogi z mięsem. Na samo wspomnienie
pierogów Olszańskiemu wykwitł na twarzy błogi uśmiech.
- Zapowiada się świetna sobota stary, a
dziewczyny niech wkuwają, a raczej moja dziewczyna.
Ucałował czule usta swojej
ukochanej.
- To do niedzieli kotku. Będę punktualnie.
Viola walcz dzielnie. Wszyscy trzymamy za ciebie kciuki – zwrócił się do swojej
sekretarki. – Nie zawiedź nas.
Patrzyły jeszcze przez chwilę, jak
odjeżdża i poszły w kierunku domu. Zjadły obiad i zamknęły się w pokoju Uli.
Włączyła laptop i po kolei wpisywała najistotniejsze rzeczy, które miały być
pomocne do egzaminu. Omawiała z nią punkt po punkcie. Czasem tłumaczyła dwa
razy lub więcej do momentu aż zrozumiała. Poradziła jej, by zapamiętywała na
zasadzie skojarzeń. Tak było o wiele prościej.
- Najlepiej pokojarz sobie z czymś przyjemnym
i wtedy łatwiej ci wejdzie do głowy.
Po upływie trzech godzin na twarz
Violi wypłynął szczęśliwy uśmiech.
- Wiesz Ulka, te skojarzenia nie są takie
głupie. Rzeczywiście łatwiej mi zapamiętać. Może nie będzie tak źle?
- Na pewno nie będzie. – Ula popatrzyła na nią
z sympatią. – Musisz mieć tylko trochę więcej wiary we własne możliwości.
Opanowałaś już prawie wszystko. Nawet nie myślałam, że tak gładko pójdzie. Za
bardzo panikujesz. Podczas egzaminu musisz się opanować. Wtedy spokojnie sobie
ze wszystkim poradzisz. Jutro zabierzemy się za statystykę a w niedzielę, jak
przyjedzie Marek, powtórzymy wszystko od początku. Za dwa tygodnie masz
matematykę a potem angielski. Pochylimy się nad jednym i nad drugim. Masz
wszystkie zaliczenia?
- Wszystkie. Bardzo nalegałam, żeby wpisali mi
je do indeksu. Przynajmniej to mam z głowy.
Siedziały do późna. Koło godziny
dwunastej położyły się spać. Reszta domowników spała już od dawna. Obie były
zmęczone. Ula czuła się tak, jakby to ona sama miała powtórnie zdawać te
egzaminy. Mimo wszystko była dobrej myśli. Może i Violetta nie była zbyt
błyskotliwa, ale i tak radziła sobie nieźle, biorąc pod uwagę, że ten kierunek
nie należał do najłatwiejszych.
Pracowały intensywnie całą sobotę
robiąc sobie przerwy tylko na posiłki. Trud się opłacił, bo Viola zaczęła
wreszcie rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Ula była z niej naprawdę dumna.
Widać było, że zaczyna myśleć samodzielnie. Zrobiła się dociekliwa, co
niezmiernie cieszyło samozwańczą nauczycielkę. Pytała o wiele rzeczy i
skrzętnie wszystko zapisywała.
W niedzielę punktualnie o godzinie
trzynastej podjechał pod rysiowski dom Marek.
Usłyszał dźwięk domofonu i podszedł
szybko, by otworzyć przyjacielowi drzwi. Stanął w progu czekając na windę. Już
po chwili witali się uściskiem dłoni.
- Wchodź, rozgość się. Kawa, czy herbata?
- Kawa chętnie. Trochę zmarzłem.
Sebastian wszedł do salonu i usiadł
w miękkim, wygodnym fotelu. Roztarł zmarznięte dłonie.
- Dzwoniłeś do Uli? Ciekawy jestem, jak im
idzie.
- Nie dzwoniłem Seba. Nie chcę im
przeszkadzać. Rozproszyłbym je tylko. Niech robią swoje. Weź pilot. Leży na
stoliku i włącz telewizor. Poszukaj, może na Eurosporcie nadają coś ciekawego.
Nawet nie zaglądałem do programu.
Postawił parujące filiżanki i
podsunął przyjacielowi cukiernicę. Obok wylądował talerzyk z ciastem upieczonym
przez Ulę. Z lodówki wyciągnął dobrze schłodzony sześciopak Heinekena.
- Częstuj się. Ula piekła.
- Dzięki. Na pewno jest pyszne – Sebastian
skwapliwie skorzystał z okazji. - Jak ci się z nią układa? Wyglądasz na
szczęśliwego.
- I tak właśnie jest. Kocham ją jak wariat.
Jest całym moim życiem. Nie mógłbym sobie wymarzyć lepszej kobiety. Jest wspaniała
i kocha mnie równie mocno jak ja ją. A ty? Jesteś szczęśliwy? Viola czasami
jest taka postrzelona.
- Taką właśnie kocham. Postrzeloną i
nieobliczalną. Ma tyle energii, że mogłaby obdzielić nią z pół miasta. Wszędzie
jej pełno, ale doceniam jej zamiłowanie do porządku. Może nie gotuje tak
wspaniale jak Ula, ale wszystko jest smaczne i jadalne poza może sałatką z
porów, których nie cierpię, a ona jada je namiętnie. Zresztą teraz i na
gotowanie nie ma czasu. Bardzo jej zależy, by nie zawieść Uli. Ciągle powtarza,
że ona tak wiele dla niej zrobiła i nic teraz nie może zawalić. Do tej
pierwszej sesji podchodzi bardzo ambicjonalnie.
- A ja się cieszę, że już nie jest taka
trzpiotowata i nie przekręca słów, choć muszę przyznać, że było to zabawne. Te
studia to dla niej wyzwanie i dobrze, że tak to właśnie traktuje. Będę miał
sekretarkę z prawdziwego zdarzenia.
Zaczął się mecz siatkówki. Popijając
piwo skupili wzrok na monitorze.
Zamknął samochód i przeszedł przez
bramę. Nacisnął dzwonek i już po chwili ujrzał w drzwiach uśmiechniętą od ucha
do ucha Betti. Mała rzuciła mu się na szyję ściskając go mocno.
- Bardzo się cieszę, że przyjechałeś, już nie
mogłam się ciebie doczekać i wypatrywałam cię z okna.
- I ja się cieszę iskierko, że cię widzę. Mam
coś dla ciebie – podał jej reklamówkę.
- Co to?– z ciekawością zajrzała do torby.
- Trochę twoich ulubionych łakoci.
- Chipsy i żelki! Dziękuję! O jest też
nutella. Skąd wiedziałeś, że lubię?
- Nie wiedziałem Betti, ale pomyślałem, że to
musi być smaczne, skoro tyle dzieci ją jada. Tata jest? A Jasiek?
- Tata w kuchni a Jasiek u Kingi. Powinien
zaraz być.
Wszedł do kuchni witając się z
Józefem.
- Jak im idzie? – Józef machnął ręką.
- Uczą się i uczą. Wczoraj przez cały dzień
kuły i wyszły tylko na posiłki. Jak chcesz, to wejdź tam. Ja zrobię ci herbaty.
Obiad będzie za piętnaście minut.
Podszedł cicho do pokoju Uli i
równie cicho uchylił drzwi, przez które wsunął głowę. Zobaczył je pochylone nad
książką i usłyszał łagodny głos Uli tłumaczący Violetcie jakieś zawiłości.
- Cześć dziewczyny - powiedział półgłosem nie
chcąc ich wystraszyć. Podniosły głowy i uśmiechnęły się do niego.
- Cześć, wchodź.
- Jak wam idzie?
- Viola z godziny na godzinę jest coraz lepsza
– powiedziała Ula nie kryjąc dumy. – Zobaczysz, że zaliczy tą sesję śpiewająco.
Po obiedzie przepytamy ją. Przekonasz się, jak wiele potrafi.
Podszedł do Uli i dał jej słodkiego
buziaka.
- Bardzo mnie to cieszy. Seba tęskni za tobą.
Wczoraj pogadaliśmy sobie od serca. Ale byliśmy grzeczni. Nie upiliśmy się i
zostali tylko przy piwie. Powiedziałem mu, że jeśli zechcesz, to możesz się
zabrać ze mną wieczorem. Zawiozę cię do niego.
Violetta spojrzała pytająco na Ulę.
- Co myślisz Ula? Ja głowę mam tak naładowaną,
że pewnie już dzisiaj nie wcisnę w nią żadnej wiedzy. Poza tym też za nim
tęsknię.
- Nie ma sprawy Viola. Uważam, że jesteś
dobrze przygotowana i świetnie sobie poradzisz. Powtórzymy tylko wszystko, żeby
mieć pewność.
Przepytywali ją na zmianę. Marek z
mikroekonomii a Ula ze statystyki. Był zdumiony. Na każde pytanie odpowiadała
płynnie i przede wszystkim wiedziała, o czym mówi. Zadał jej kilka
podchwytliwych pytań, ale nie dała się zaskoczyć.
- Jestem z ciebie bardzo dumny Viola. Zrobiłaś
ogromne postępy i widać jak ciężko pracowałaś. Nie zagiąłem cię na niczym.
Brawo.
Statystyka też poszła znakomicie.
Zapamiętała wszystko.
- Jeśli tak będziesz odpowiadać na egzaminie,
zdasz bez problemu. A jak zaliczysz wszystko, zrobimy imprezę i uczcimy twój
sukces.
- Mam nadzieję, że nerwy mi wytrzymają.
Zadzwoniła do Uli we wtorkowy
wieczór. Była bardzo podekscytowana.
- Ula? Chyba dobrze mi poszło. Odpowiedziałam
na wszystkie pytania i mam nadzieję, że dobrze. Za tydzień mają być wyniki.
Trzymaj kciuki.
- Trzymam Viola i nie puszczę. Będzie dobrze.
W środę pojawił się w firmie Alex.
Poszedł najpierw do Krzysztofa, by zdać mu relację z negocjacji. Był z siebie
dumny i w duchu dziękował Dobrzańskiemu, bo to dzięki niemu nauczył się dobrze
tej sztuki. Dogadał się z Anglikami. Ustalili, że od kwietnia zaczynają
współpracę w zakresie tkanin, wzornictwa i materiałów. Po tym ustnym raporcie
Krzysztof wstał i uścisnął mu dłoń.
- Świetnie się spisałeś synu. Sam nie
załatwiłbym tego lepiej. Doskonała robota. Zajrzyj do Marka. Oni mają dla
ciebie jakieś wieści odnośnie Pauliny.
- Trochę już wiem, bo dzwonił do mnie. Podobno
chcą ją wypisać w połowie marca. Pójdę do nich po więcej szczegółów.
Wszedł do sekretariatu i z uśmiechem
popatrzył na pochylone nad klawiaturą głowy dziewczyn.
- Cześć dziewczyny.
- Alex! Wróciłeś! Załatwiłeś wszystko? Chodź
do Marka, mamy dla ciebie nowiny.
Weszła z nim do gabinetu. Przywitał
się z Dobrzańskim i rozsiadł w fotelu.
- Chcesz kawy? Nie będzie taka dobra, jak
twoja, ale też nie najgorsza.
- Bardzo chętnie.
- Poproszę Violę.
- No opowiadaj, – Alex zwrócił się do Marka –
co to za nowiny?
- O tym, że ją chcą wypisać już wiesz, ale nie
wiesz najważniejszej rzeczy. Ona się zakochała. Wprawdzie mnie nic nie mówiła,
ale rozmawiała długo z Ulą. Nie zobowiązała jej tajemnicą, wiec sądzimy, że nie
chce tego ukrywać.
- Jak to się zakochała? W kim? Mam nadzieję,
że nie w którymś z pacjentów? – Marek roześmiał się widząc jego strapioną minę.
- Spokojnie przyjacielu. To lekarz.
Psychiatra, który leczy ją, od kiedy tam jest. Ja go nie znam, ale obiecała nam
go przedstawić, jak tylko wyjdzie do domu. Ponoć bardzo przystojny i ma dobry charakter,
jak to określiła Uli.
- Ona jest naprawdę szczęśliwa Alex – odezwała
się Ula. – Promienieje. Mówiła też, że chce sprzedać dom, bo jest dla niej za
duży. Chyba trzeba jej w tym pomóc, bo sama sobie nie poradzi.
- Zaskoczyliście mnie. Przecież ona kocha ten
dom. Myślałem, że jest w nim szczęśliwa.
- Pewnie byłaby, gdyby nie mieszkała tam sama.
Tak, czy owak to do niej należy decyzja. Jeśli tylko zechce go sprzedać, nie
odmówimy pomocy.
- Dzięki, że tam pojechaliście. Mam wrażenie,
że wreszcie wszystko wkracza na właściwe tory. Mogę odetchnąć. Dobra. Nie będę
wam zabierał już czasu. Mam zaległości. Idę do siebie. Na razie.
Weszły do ogromnego budynku SGH i
rozejrzały się ciekawie. Ula nie była tu odkąd ukończyła tę uczelnię. Z
radością stwierdziła, że nic się tu nie zmieniło. Pociągnęła Violettę w głąb
holu, gdzie ustawiono tablice z wynikami egzaminów. Kubasińska była
zdenerwowana.
- Ula, błagam zrób to za mnie. Chyba nie
jestem w stanie odszukać swojego nazwiska na tablicy. Zobacz, jak mi się ręce
trzęsą, jak te nóżki w galarecie. Ja tu zaczekam, a ty zobacz, dobrze?
- No dobrze, jak chcesz?
Z uwagą czytała nazwiska na listach.
Wreszcie ją znalazła. Na jej twarz wypłynął promienny uśmiech. Podbiegła do
Violi i uściskała ją mocno.
- Zdałaś! Zdałaś rewelacyjnie! Masz z obu
przedmiotów piątki. Jestem z ciebie bardzo, bardzo dumna.
Violetta patrzyła na nią zdumiona i
wybałuszała oczy.
- Mówisz prawdę? Zdałam na piątki? Muszę
koniecznie to zobaczyć. Podeszła do tablicy, by utwierdzić się w tym, co przed
chwilą usłyszała od Uli. Rozpłakała się. Szlochała głośno przecierając nerwowo
płynące z oczu łzy.
- Uleńko, dasz wiarę? – chlipała. – Dokonałam
tego. Dokonałam dzięki Tobie. Gdyby nie ty, nie poszłoby mi tak dobrze. Nie
wiem, jak ja ci się za to wszystko odwdzięczę. O matulu! – spojrzała na czarne
smugi tuszu na chusteczce. – Chyba się cała rozmazałam – spoglądała na
rozbawioną Ulę. – Chodźmy do toalety. Nie mogę się przecież tak pokazać - doprowadziła
się do porządku i poprawiła makijaż. - Jeszcze tylko matematyka i angielski. O
ile z tym drugim idzie mi dość łatwo, to z tym pierwszym nieszczególnie. Tylu
rzeczy nie mogę pojąć. Boję się tego egzaminu.
Ula położyła jej dłoń na ramieniu.
- Spokojnie Viola. Mikroekonomii i statystyki
też się bałaś, a zdałaś celująco. Z matmą i językiem też tak będzie, zobaczysz.
Masz trochę ponad tydzień. Zdążymy cię przygotować. Bez obaw. A teraz wracajmy.
Chłopaki też pewnie się już niecierpliwią, bo chcą wiedzieć, jak ci poszło.
- Jeszcze chwilkę. Skorzystam z toalety. To z
tych nerwów. Chyba mam jakąś nerwicę natręctw – roześmiała się histerycznie
znikając w kabinie.
- Dobrze, to ja zaczekam na zewnątrz.
Wyszła przed budynek i zadzwoniła do
Sebastiana. Odebrał natychmiast.
- No i co Ula? Zdała?
- Leć po wielki bukiet kwiatów. Zaliczyła na
piątki.
- Serio?
- Serio Seba. My zaraz wracamy, więc pośpiesz
się. Na razie.
Wyjechały na piąte piętro i wolno
poszły w stronę sekretariatu. Violetta była już spokojna, choć gdzieś w środku
nadal odczuwała napięcie. Zobaczyły na oścież otwarte drzwi gabinetu Marka,
jego samego i Sebastiana z ogromnym bukietem kwiatów. Viola aż jęknęła z
zachwytu.
- Sebulku, to dla mnie? – spytała wzruszona.
- Dla ciebie kochanie. Jesteśmy bardzo z
ciebie dumni. Gratulujemy.
Usłyszały charakterystyczny dźwięk
otwieranego szampana. Marek już go nalewał do stojących na biurku, wysokich
kieliszków. Wręczył kieliszki dziewczynom. Podał również Sebastianowi. Swój
wzniósł do góry mówiąc.
- No Viola, zaskoczyłaś nas wszystkich. Piję
za twój sukces i kolejne tak spektakularne. Twoje zdrowie moja najlepsza
sekretarko.
Viola pokraśniała pod wpływem tych
słów. Nie oddałaby za nic tego, co czuła w tej chwili. Serce pękało jej ze
szczęścia i niemal lewitowała nad podłogą. Zalśniły w jej oczach łzy.
- To wszystko dzięki wam kochani. Gdyby nie
Ula i ty, nic by z tego nie wyszło. Do śmierci będę wam wdzięczna za to, co dla
mnie zrobiliście. Ja piję za wasze zdrowie.
Za kolejne dwa tygodnie ponownie
wznosili takie toasty. Wprawdzie i matematyka i angielski nie poszły jej już
tak dobrze, jak dwa wcześniejsze przedmioty, ale zaliczyła je na czwórki i to
też było świetnym powodem do świętowania. Uczcili to we własnym gronie w
mieszkaniu Sebastiana. Violetta odetchnęła z ulgą. Wreszcie zaczęła wierzyć, że
dzięki własnemu uporowi i pomocy Uli skończy te studia bez większych problemów.
Paulina odliczała dni do swojego
wyjścia z ośrodka. Była nieprzyzwoicie szczęśliwa, bo każdego dnia doktor
Tomasz Zagórski dawał jej do niego powody. Każdego dnia zapewniał ją o swojej
wielkiej miłości a jej puchło serce od tych zapewnień. Był rzeczywiście
atrakcyjnym mężczyzną. Miał trzydzieści dwa lata. Wysoki, postawny szatyn z
burzą kręconych włosów, dużymi, niebieskimi oczami i jednodniowym zarostem
przyciągał spojrzenia kobiet. Nie miały szans, bo on już wybrał. Wiedział, że
jego wybranka ma problemy emocjonalne, w przeciwnym wypadku nie znalazłaby się
w ośrodku, ale nie było to nic, z czym nie potrafiłby sobie poradzić. Jego
spokojny, łagodny i stonowany głos miał działanie terapeutyczne i wpływał
kojąco na jego pacjentów. Kiedy zobaczył po raz pierwszy Paulinę, nie była w
najlepszym stanie, a jednak zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Miała piękną
twarz i duże, niemal czarne, jak węgiel oczy. Bladość jej cery kontrastowała z
tą czernią nadając jej wygląd porcelanowej lalki. Wziął sobie za cel, by
wyleczyć ją jak najszybciej i najskuteczniej. Może nie było to do końca w
porządku, że poświęcał jej znacznie więcej uwagi niż innym pacjentom. Na jego
usprawiedliwienie przemawiał fakt, że terapia Pauliny nie odbywała się kosztem
innych pacjentów, lecz kosztem jego wolnego czasu. Z satysfakcją obserwował
postępy w leczeniu i jej przemianę. Teraz w niczym nie przypominała osoby,
którą tu przywieźli kilka miesięcy temu. Był z niej dumny, że z tak dużą
determinacją walczy o siebie. Jest zdyscyplinowana, nie buntuje się i nie
sprzeciwia zaleceniom lekarskim.
Był piętnasty marca. Od rana była
podekscytowana i niespokojna. Ciągle podchodziła do okna wypatrując samochodu
Alexa. Do pokoju wszedł Zagórski i trochę zaniepokoił się jej stanem. Podszedł
do niej i zamknął w objęciach.
- Nie denerwuj się kochanie, – wyszeptał jej
do ucha – on zaraz tu będzie. Przecież rozmawiałaś z nim i umawialiście się na
dziesiątą. To jeszcze pół godziny. – Spojrzała mu w oczy.
- Masz rację. Niepotrzebnie panikuję. Alex
jest bardzo słowny i bardzo punktualny.
- Sama widzisz. Mamy jeszcze trochę czasu.
Zabieram cię do świetlicy. Napijemy się jeszcze kawy przed twoim wyjazdem. Z
pewnością zdążymy.
Otworzył jej drzwi i przepuścił
przodem.
Alex spieszył się. Ustalił już
wszystko wcześniej z Dobrzańskimi. Przez jakiś czas Paulina miała zamieszkać u
nich. Była zdecydowana na sprzedaż domu. Zanim to miało nastąpić, nie mógł
zostawić jej samej w tych pustych czterech ścianach. Propozycja Dobrzańskich
wydała mu się idealna. Ona po prostu przeczeka aż on sprzeda jej dom i kupi
jakieś przytulne mieszkanie.
Zahamował na parkingu przed
ośrodkiem i najpierw skierował swe kroki do gabinetu dyrektorki. Po chwili z
gotowym wypisem wyszedł od niej. Dowiedział się, że Paulina jest w świetlicy,
więc poszedł prosto tam. Przez szklaną szybę w drzwiach zobaczył ją siedzącą
przy stoliku w towarzystwie człowieka w lekarskim kitlu. Domyślił się, że to on
jest tą wielką miłością Pauli. Zauważyła go i uśmiechnęła się do niego
promiennie.
- Alex. Jak to dobrze, że już jesteś. Muszę
koniecznie ci kogoś przedstawić. To Tomasz Zagórski, lekarz psychiatra. To
dzięki niemu wychodzę tak szybko.
Alex uścisnął mu dłoń.
- Alexander Febo. Miło mi pana poznać i przy
okazji bardzo podziękować za opiekę nad siostrą. Jestem panu bardzo wdzięczny.
- To była prawdziwa przyjemność. Nie wiem, czy
Paulina mówiła panu, ale zakochaliśmy się w sobie i byłbym wdzięczny, gdybym
mógł ją widywać. Pytam o to, bo wiem, że jest pan jej nieoficjalnym opiekunem.
- Panie Zagórski, moja siostra jest dorosła i
sama dokonuje wyborów. Ja nie mam nic przeciwko temu, bo widzę jak bardzo jest
szczęśliwa, a jeśli ona jest szczęśliwa, to ja też. Mam nadzieję, że pozwoli
pan się poznać bliżej nie tylko mnie, ale także naszym przyjaciołom. Oni też
nie mogą się doczekać, by pana poznać. Kochają Paulinę i podobnie jak ja, oni również
pragną jej szczęścia.
- Ja bardzo chętnie poznam przyjaciół Pauliny,
a z panem, jeśli oczywiście pan się zgodzi, chciałbym przejść na „ty”. Jesteśmy
chyba w podobnym wieku i mówienie do siebie tak bardzo oficjalnie brzmi trochę
sztucznie.
Alex wyciągnął do niego dłoń.
- Jestem Alex w takim razie.
- A ja Tomasz.
- Jesteś spakowana? – zwrócił się do Pauliny.
– Chciałbym wyjechać jak najszybciej, o ile to możliwe. Dobrzańscy czekają już
na ciebie.
- Tak, jestem spakowana – podeszła do Tomasza.
– Tu się pożegnamy kochanie. Będziemy w kontakcie. Przyjedziesz do mnie?
Telefonicznie podam ci adres. Chwilowo nie będę mieszkać we własnym domu. Chcę
go sprzedać i kupić mieszkanie. Póki co zamieszkam u moich przybranych rodziców
i tam cię serdecznie zapraszam. Do zobaczenia zatem.
Przytulił ją mocno całując w usta.
- Będę tęsknił. Zadzwonię jutro, to porozmawiamy,
dobrze?
- Dobrze - zarumieniona podeszła do Alexa.
- Możemy jechać braciszku. Z Kasią się już
pożegnałam.
Wpakował jej torbę do bagażnika.
Pomógł zapiąć pasy i wolno ruszył kierując się na trasę szybkiego ruchu w
kierunku Warszawy.
ROZDZIAŁ 23
Z każdym dniem miłość Pauliny i
Tomasza Zagórskiego nabierała rumieńców. Ona promieniała szczęściem.
Dobrzańscy, u których mieszkała zdążyli już polubić sympatycznego doktora i
zawsze przyjmowali go z wrodzoną serdecznością i ciepłem. Ciągle nie mogli
wyjść z podziwu z powodu tak spektakularnej przemiany ich przybranej córki. Nie
znali jej takiej. Spokojnej, uśmiechniętej, szczęśliwej. Mieszkała już u nich
dwa miesiące i przez ten czas nie dała im nigdy powodu, by czuli się przez nią
skompromitowani i by musieli się za nią wstydzić. Leki działały cuda. Ona sama
pilnowała się bardzo, by każdego ranka połykać dwie kolorowe tabletki. One
pozwalały utrzymywać jej temperament w ryzach. Obecność u jej boku Tomasza też
nie była bez znaczenia. On również jej pilnował i dbał o jej dobre
samopoczucie.
Był maj. Nadeszła cudna wiosna.
Rozkwitała pąkami liści, zieleniła trawniki, dekorowała kwiatami. Ogród
Dobrzańskich wyglądał pięknie. Coraz częściej spędzali popołudnia na patio
przed domem ciesząc się słoneczną pogodą. Marek i Ula byli tu nierzadkimi
gośćmi, a i Alex wpadał, kiedy tylko mógł. Paulina miała wiele czasu na
przemyślenia i refleksje. Przypomniała już sobie prawie wszystko. Resztę
opowiedział jej Alex. To pozwoliło usystematyzować całą jej wiedzę na temat
tego, co było kiedyś i tego, jaka ona była kiedyś. Czasami myślała, że takie
zachowanie w ogóle nie leży w jej naturze i nie mogła pojąć, jak było haniebne.
Wiedziała, że to na skutek choroby, ale gdzieś tam w środku ciągle obwiniała
się za to. Już milion razy z tego powodu przepraszała Ulę, Marka i Alexa.
Zapewniali ją za każdym razem, że nie mają do niej żalu ani pretensji.
Twierdzili, że dzięki uporowi i wypracowanej cierpliwości pokonała swoją
mroczną stronę. Tomasz też wiele razy powtarzał, że nie powinna się obwiniać za
przeszłość, bo nie była wtedy sobą. Mogła powiedzieć, że nareszcie odżyła,
otoczona miłością i towarzystwem najbliższych jej ludzi. Wprawdzie Dobrzańscy
powtarzali jej niemal każdego dnia, że może u nich zostać tak długo, jak będzie
chciała, lecz ona coraz częściej marzyła o swoim lokum. Dom, w którym do tej
pory mieszkała był duży a w związku z tym drogi. Wynajęli pośrednika, ale jak
do tej pory efekty jego działań były mizerne. Rynek nieruchomościami uległ
pewnej stagnacji i nie było wiadomo, kiedy znów ruszy.
Była sobota. Ciepłe, majowe słońce
już od rana ogrzewało promieniami ogród. Paulina zwabiona tą piękną pogodą
wyszła na patio z filiżanką kawy. Ułożyła się na leżaku wystawiając twarz do
słońca. Po chwili dołączyła do niej Helena.
- Wszystko w porządku Paulinko? Dobrze się
czujesz?
Uśmiechnęła się nie otwierając oczu.
- W porządku Helenko. Leki
zażyłam, jeśli o to chciałaś zapytać.
- Nie kochanie. Przecież wiem, jak jesteś
zdyscyplinowana i sama tego pilnujesz. Rozmawiałam przed chwilą z Markiem.
Będzie tutaj dzisiaj z Ulą. Przyjadą na obiad. Alex i Tomasz też będą. Lubię,
jak rodzina jest w komplecie.
- Właśnie Helenko, rodzina. Marek już dawno
powinien zdeklarować się Uli. Oni są w sobie tacy zakochani. Jedno bez drugiego
żyć nie może. Naprawdę nie wiem, na co on czeka.
Helena roześmiała się.
- Oni pewnie to samo mówią o tobie i Tomaszu.
- No tak, ale my w porównaniu z nimi znamy się
bardzo krótko. Przecież oni prawie od roku są razem, a my zaledwie od trzech
miesięcy.
- Paulinko, jeśli ludzie są pewni swoich
uczuć, to nie ważne ile się znają.
Paulina zamyśliła się.
- Może i masz rację...
O godzinie trzynastej niemal
równocześnie pod dom Dobrzańskich podjechał Lexus Marka i BMW Alexa. Przywitali
się ze sobą i weszli do środka witając Helenę i Paulinę.
- Mam dobre wieści sorella - powiedział Alex
całując siostrę w policzek. - Dzwonił do mnie pośrednik. Twierdzi, że trafił
się potencjalny nabywca. Ostro się targuje. Chce, żebyś zeszła z ceny.
- Mogę trochę zejść. Już nie chcę dłużej
czekać. To za długo trwa. Zadzwoń do niego i powiedz, że zgadzam się na cenę
pomniejszoną o dziesięć tysięcy, ale już ani grosza więcej. To ostateczna
wartość i już niższa nie będzie. Wiesz dobrze, że ten dom jest wart dużo
więcej.
- Dobrze. Zadzwonię zaraz, by nie tracić
czasu.
- A my przeglądaliśmy oferty mieszkań Paula.
Znaleźliśmy kilka interesujących. Ula wydrukowała je i zaraz możemy je
przejrzeć. Może pójdziemy do ogrodu, taki ładny dzień? Poproszę, żeby Zosia
dała nam lemoniady.
Marek zostawił na chwilę
dziewczyny i pożeglował do kuchni. Po chwili wyłonił się z niej dzierżąc w
dłoni wielki dzban z lemoniadą a za nim dreptała Zosia z tacą pełną szklanek.
Usiedli przy ogrodowym stole na wiklinowych fotelach. Ula wyciągnęła papierową
teczkę zawierającą oferty. Nie zdążyła jej jednak otworzyć, bo na patio wyszedł
Krzysztof witając się tubalnie ze wszystkimi. Ogarnął ich wzrokiem i uśmiechnął
się dobrodusznie.
- Nawet nie wiecie, jak miło jest na was
popatrzeć. Serce człowiekowi rośnie. A gdzież to Tomasz? Myślałem, że też
będzie?
- Będzie Krzysztofie - Paulina uśmiechnęła się
do niego. - Troszkę się spóźni, bo zatrzymano go w ośrodku, ale na obiad na
pewno zdąży. Ula wydrukowała jakieś oferty mieszkań i chcemy je obejrzeć.
Dołączysz się?
- A pewnie. Bardzo chętnie, choć chcielibyśmy
cię tu zatrzymać jak najdłużej. Jednak wiem, że chcesz się już wyprowadzić na
swoje i dobrze to rozumiem. Pokażcie, co tam macie.
- Chcę zwrócić twoją uwagę Paula na jedno z
nich - odezwał się Marek. - Zlokalizowane jest na Żniwnej, niedaleko mnie. Jest
duże i dwupoziomowe. Spójrz, jaki ma wielki salon i otwartą na niego kuchnię.
Na dole jest jeden pokój, a na górze trzy. Osobno garderoba i dwie łazienki.
Jest bardzo przestronne, a mimo to o wiele przytulniejsze, niż ten dom, którego
się pozbywasz.
Paulina przeglądała uważnie
zdjęcia.
- Rzeczywiście jest ładne, ale te bloki chyba
nie są takie wysokie, jak twój?
- Nie, są czteropiętrowe, a moje
dwunastopiętrowe. Jednak samo osiedle jest pięknie położone. Dużo zieleni a przede
wszystkim jest ogrodzone. Ma własną ochronę i monitoring. Jest bezpieczne. Jak
pozbędziesz się domu, na pewno będzie cię na nie stać.
- Podoba mi się. Masz telefon do pośrednika?
Namówię Tomasza. Może pojedziemy obejrzeć w przyszłym tygodniu.
- Masz wszystkie dane, do każdej oferty. Skoro
znalazł się nabywca na dom, to myślę, że transakcja pójdzie już szybko,
szczególnie, że drastycznie obniżyłaś cenę.
Paulina obrzuciła ich wszystkich
spojrzeniem pełnym wdzięczności.
- Jesteście moimi najlepszymi przyjaciółmi.
Nikt nigdy nie zrobił dla mnie tyle, co wy. Naprawdę nie wiem, jak wam się
zrewanżuję za to wszystko. To tak wiele? - pociekły jej łzy po policzkach. Ula
pogładziła ją po dłoni.
- Nie płacz. Przecież wiesz, że nie czekamy
ani na wdzięczność ani na rewanż z twojej strony. Dla nas jest najważniejsze,
że wyszłaś z tej okropnej choroby i coraz lepiej sobie radzisz. To, co
najgorsze masz już za sobą. Teraz będzie tylko lepiej. Za chwilę kupisz
mieszkanie, a przede wszystkim masz u boku człowieka, który cię bardzo kocha i
cały czas wspiera. Jeśli już masz płakać to tylko ze szczęścia.
- Święte słowa - przytaknął Krzysztof.
Paulina uśmiechnęła się promiennie
ocierając resztki wilgoci z twarzy.
- Masz rację Ula. Niepotrzebnie się rozklejam.
- Dzień dobry państwu - rozległ się za ich
plecami męski głos. Jak na komendę wszyscy odwrócili głowy w kierunku drzwi, w
których stał Tomasz.
- Witamy, witamy, spóźnionego gościa - Helena
już nalewała mu do szklanki lemoniady. - Siadaj proszę, bo ważne sprawy się dzieją.
Ucałował Paulinę i przywitał się z
każdym z nich.
- Jakież to sprawy?
- Kochanie, Alex dobija targu w sprawie domu,
a Ula z Markiem przynieśli oferty mieszkań. Spójrz na to, czyż nie piękne?
Chciałabym je obejrzeć w przyszłym tygodniu. Pojedziesz ze mną?
- Oczywiście, że pojadę. Też jestem go ciekaw.
Na patio weszła Zosia i
poinformowała, że obiad na stole. Wszyscy ruszyli w stronę salonu.
Zaparkował pod blokiem i spojrzał
na zamyśloną Ulę. Podniósł jej dłoń i odcisnął na niej ślad swoich ust.
- Odkąd wyszliśmy od rodziców
jesteś jakaś przygaszona. Co się dzieje?
Uśmiechnęła się blado.
- Nic się nie dzieje, naprawdę. Myślałam o
Paulinie. Jest taka szczęśliwa, aż miło na nią popatrzeć.
- To zabrzmiało tak, jakbyś jej zazdrościła.
Nie jesteś szczęśliwa ze mną? - powiedział zmartwionym głosem.
- Jestem. Jestem bardzo szczęśliwa - odparła
zmęczonym głosem.
- No jakoś mi na to nie wyglądasz. Zrobiłem
coś nie tak? Uraziłem cię czymś? Powiedz mi i nie każ się domyślać. Przecież
mówimy sobie o wszystkim.
- Marek... Proszę cię, nie męcz mnie. Jestem
taka znużona i śpiąca. Chodźmy do domu. Chcę wziąć prysznic i położyć się.
Odpięła się z pasów i otworzyła
drzwi samochodu. Z niepewną miną zrobił to samo. Zaniepokoił go wyraz jej
twarzy i to, co powiedziała. Nie zamydli mu oczu. Zbyt dobrze ją zna. Nie
powiedziała mu wszystkiego. Czuł, że coś przed nim ukrywa.
- Ula, nie zbywaj mnie, bo zaczynam się
martwić. Nie wiem, o co chodzi. Powiedz mi.
Spuściła głowę.
- Marek, nie dzisiaj. Nie teraz. Padam z nóg.
Nawet nie mogę skupić myśli. Odłóżmy to, dobrze? - powiedziała niemal szeptem.
- Kochanie, czy myślisz, że ja po tym, co
usłyszałem będę mógł spokojnie zasnąć? Wiesz dobrze, że nie. Będę się gryzł do
rana i myślał nad tym, co cię trapi.
Westchnęła ciężko.
- No dobrze, ale nie tutaj. Chodźmy do domu.
Kiedy już wreszcie tam dotarli,
przysiadła na kanapie ściskając nerwowo dłonie. Miał mętlik w głowie, gdy na
nią patrzył. Zaczęła mu się wykluwać niedorzeczna myśl, którą natychmiast
wyartykułował.
- Ula? Czy ty chcesz ode mnie odejść? Nie
kochasz mnie już?
Poderwała do góry głowę i
zszokowana spojrzała mu w oczy.
- Odejść? Myślisz, że chcę od ciebie odejść?
Czy nie dość dałam ci dowodów, jak bardzo cię kocham? Czy za mało mówiłam, jak
jesteś dla mnie ważny i nie potrafiłabym bez ciebie żyć? Czy nie powtarzałam ci
ciągle, że jesteś miłością mojego życia? Czy mogłabym żyć bez powietrza? Jak w
ogóle coś takiego mogło ci przyjść do głowy?
Zmieszał się. Przysiadł obok i
ujął jej dłonie.
- Przepraszam cię skarbie, ale ja już się w
tym gubię. Naprawdę nie rozumiem, co cię tak gnębi. Już od kilku dni jesteś
jakaś nieswoja.
- Jestem nieswoja, bo trudno mi się pogodzić z
tym, czego dowiedziałam się dwa dni temu.
- A czego dowiedziałaś się dwa dni temu?
W jej oczach pokazały się łzy i potoczyły
po policzkach. Otarł je delikatnie.
- Błagam cię Ula wykrztuś to wreszcie. Nie
trzymaj mnie w niepewności.
Ukryła w dłoniach twarz.
- Boże, naprawdę nie wiem, jak mam ci to
powiedzieć. Boję się, że źle to przyjmiesz, że nie jesteś jeszcze na to gotowy.
- Na litość boską Ula, na co nie jestem
gotowy?
Wzięła głęboki oddech i nerwowo
otarła łzy.
- Obiecaj mi tylko, że nie będziesz zły. Że
nie będziesz gniewał się na mnie i nie będziesz krzyczał.
- Przysięgam ci, że nie zrobię nic z rzeczy,
które wymieniłaś.
- Dobrze. - powiedziała niepewnie. - Dwa dni
temu poszłam do lekarza?
- Coś ci dolega? Jesteś chora? - przerwał jej.
- Właściwie to nie... Poszłam, bo spóźniał mi
się okres... Jestem w ciąży Marek. W czwartym tygodniu ciąży... Zrobili mi USG
i wtedy się dowiedziałam.
Jego oczy przypominały wielkością
młyńskie koła. Patrzył na nią z niedowierzaniem, a po chwili na jego twarz
wypłynął szczęśliwy uśmiech. Przygarnął ją do siebie i zamknął w ramionach. Jej
ciałem wstrząsał szloch. Uspokajająco gładził ją po plecach mówiąc.
- Głuptasku ty mój kochany. Przecież to
najwspanialsza nowina, jaką można usłyszeć. Jestem taki szczęśliwy i tak bardzo
się cieszę. Jak mogłaś pomyśleć, że będę o to na ciebie zły? Przecież kocham
cię bardziej niż własne życie, a teraz będę miał jeszcze więcej do kochania.
Jutro miałem ci zrobić niespodziankę, ale myślę, że teraz jest na to odpowiedni
moment. - wstał z kanapy i podszedł do jednej z komód stojących w salonie. Po
chwili wrócił i ukląkł przed nią otwierając wieczko czerwonego, aksamitnego
pudełeczka. Spojrzał w jej mokre od łez, rozszerzone zdumieniem oczy.- Ula.
Wiesz, jak bardzo cię kocham. Nadałaś mojemu życiu sens, wyprostowałaś ścieżki,
po których błądziłem, pokochałaś mnie. Moje życie bez ciebie u boku nie byłoby
nic warte. Dlatego pytam cię, czy zechcesz zostać moją żoną i uszczęśliwić mnie
na resztę życia?
Zaparło jej dech w piersi i długo
nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Wzięła łapczywie haust powietrza.
- Wiesz, że nie mogłabym
odpowiedzieć inaczej, tylko twierdząco. O niczym tak nie marzyłam, jak o tym,
by razem z tobą iść przez życie. Kocham cię. - Odpowiedziała drżącym od płaczu
głosem.
Włożył jej pierścionek na palec i
mocno przytulił.
- Dziękuję ci skarbie. To najszczęśliwszy
dzień w moim życiu. Będę miał wspaniałą żonę, a za osiem miesięcy wspaniałe
Dobrzaniątko. Bardzo jestem ciekaw, co to będzie. Jest mi właściwie wszystko
jedno. Chcę tylko, żeby było zdrowe i piękne, jak jego mamusia. Te zaręczyny miały
się odbyć jutro. Zamówiłem nam stolik w "Książęcej" i nie będę go
odmawiał. Pójdziemy tam i uczcimy dzisiejszy, szczęśliwy dzień.
Zasypiała jak zwykle, z głową
wtuloną w zagłębienie jego szyi, w objęciu jego bezpiecznych ramion, słuchając
najpiękniejszych słów o miłości, które z czułością szeptał jej do ucha.
Uspokoiła się. Odeszły w kąt jej obawy i wielki strach przed jego reakcją na tę
niespodziewaną niespodziankę. Kochał ją. Oświadczył się jej, czym dał dowód
wielkiej miłości i przywiązania do niej. Była najszczęśliwszą osobą na ziemi.
W poniedziałkowy poranek wpadł jak
burza do gabinetu swojego przyjaciela krzycząc od progu.
- Seba! Żenię się!
Olszański, który właśnie popijał
poranną kawę, zakrztusił się i wypluł całą zawartość na biurko, mocząc przy
okazji dokumenty.
- Cholera jasna! Czy ty musisz wpadać zawsze
tak znienacka? Mógłbyś chociaż raz zapukać - przejechał rękawem zaplamiony
krawat. - No jak ja teraz wyglądam... - zreflektował się nagle i spojrzał zezem
na Dobrzańskiego.- Coś ty powiedział?
Marek przysiadł na krześle
rozpierając się w nim wygodnie.
- Żenię się przyjacielu. Muszę szybko załatwić
ten ślub. Najdalej na początku sierpnia. Wczoraj oświadczyłem się Uli.
- Nooo... to gratuluję - uścisnął mu dłoń. -
Nie rozumiem tylko skąd ten pośpiech.
- Powiem ci Seba, ale obiecaj, że nie wygadasz
się przed Violettą. To na razie tajemnica.
- Nie wygadam, możesz być pewien.
- Ula jest w ciąży. Czwarty tydzień. To
dlatego tak pośpieszam. Chcę wszystko pozałatwiać w jak najkrótszym czasie.
Zaraz idę do Pshemko prosić go o uszycie sukni dla Uli. Ciebie chciałem prosić,
żebyś pojechał do drukarni i przywiózł wzory zaproszeń. Dasz radę dzisiaj?
- No pewnie. Nie ma problemu.
- Dzięki stary. Odwdzięczę się.
Pshemko usłyszawszy tę nowinę
prawie się popłakał i zapewnił Marka, że uszyje piękną kreację i na pewno zdąży
na czas. Zadzwonił do matki. Wiedział, że powinni ich zawiadomić osobiście, ale
uznał, że czas go goni. Wybrał jej numer i już na początku przeprosił, że robi
to w taki sposób.
- Wszystkiego się dowiesz, jak przyjedziemy.
Na razie chciałbym cię spytać, czy pomogłabyś mi znaleźć jakąś salę na
przyjęcie weselne. Na pewno znasz sporo takich miejsc. Ciągle przecież
organizujesz jakieś bale dobroczynne.
- Dobrze synku. Podzwonię i popytam, choć zupełnie
nie rozumiem, dlaczego ci tak śpieszno.
- To ma swoje uzasadnienie wbrew pozorom,
mamo. Wszystko wyjaśnimy, ale już u was. Prawdopodobnie przyjedziemy jutro po
pracy.
Weszli do obszernego salonu
Dobrzańskich i przywitali się z Heleną. Tuż za nimi wszedł Krzysztof. Zosia
wniosła jakieś ciepłe przekąski i gorącą herbatę.
- Pauliny nie ma? - spytał Marek.
- Nie. Pojechała z Tomaszem oglądać to
mieszkanie. Na dzisiaj byli umówieni z pośrednikiem. Jest pod urokiem tego
apartamentu i nie chciała, żeby okazja uciekła jej sprzed nosa. Siadajcie
kochani i zjedzcie coś. Jesteś dzisiaj jakaś blada Ula. Dobrze się czujesz? -
Helena spojrzała na nią z troską.
- Wszystko w porządku pani Heleno.
Marek objął ją ramieniem i
spojrzał na nią czule.
- Nie tryska zdrowiem i energią mamo, ale ma
to swoje wytłumaczenie. Wyjaśnię, żeby nie przedłużać. Ula jest w ciąży. To
dopiero początek piątego tygodnia. Po naszej ostatniej wizycie u was poprosiłem
ją o rękę, a ona się zgodziła. Z uwagi na jej stan, chcę jak najszybciej zalegalizować
nasz związek, żeby dziecko miało już moje nazwisko i pełną rodzinę.
Dobrzańscy mieli łzy w oczach.
- Uleńko, nawet nie wiesz, jak bardzo jesteśmy
szczęśliwi. Od tak dawna marzyliśmy o wnuku, lub o wnuczce. To wspaniała
wiadomość. Oczywiście ja od jutra zacznę szukać odpowiedniej sali na przyjęcie
weselne i pomogę w miarę możliwości przygotować je jak najlepiej. Niczym się
nie martwcie. Załatwcie tylko kościół, a my zajmiemy się resztą.
- Dziękuję mamo. My jeszcze dzisiaj musimy
porozmawiać z tatą Uli. Mam nadzieję, że wiadomość, że zostanie dziadkiem
przyjmie równie entuzjastycznie, jak wy. Jutro pójdziemy załatwiać ślub w
kościele. Ula koniecznie chce, żeby odbył się w Rysiowie. Tam pobierali się jej
rodzice. Kościółek jest niewielki, ale bardzo urokliwy, bo drewniany. Tamtejszy
proboszcz świetnie zna rodzinę Cieplaków, więc mam nadzieję, że nie będzie
robił trudności. Od tego uzależniamy datę ślubu. Wstrzymaj się na razie z
załatwianiem sali do momentu aż nie podamy konkretnej daty.
- Dobrze synku. Mam nadzieję, że uda się wam w
miarę szybko to załatwić.
Nie siedzieli długo. Ula była
zmęczona. Widział, jak jej buzia staje się z upływem czasu coraz bledsza.
- Pojedziemy już. Ula musi wypocząć, bo przed
nami kolejny, ciężki dzień a i jeszcze z resztą rodziny musimy porozmawiać.
Odezwiemy się niedługo. Dobranoc kochani.
Troskliwie zapiął Uli pasy i
pogładził po twarzy.
- Zmęczona jesteś bardzo, co? Zaraz będziesz w
domu i odpoczniesz. Nie jest ci słabo? Martwię się trochę tą bladością. Może
powinnaś zrobić jakieś dodatkowe badania? Wykroimy trochę czasu i pojedziemy
razem. Chcę mieć pewność, że wszystko jest w porządku, dobrze?
- Dobrze. Jedźmy już.
Wyjechał poza obrzeża Warszawy
zerkając ukradkiem co chwilę na nią.
- Zastanawiałaś się Ula, kto będzie twoim
świadkiem? Ja bardzo chciałbym Sebastiana. Znamy się od wieków. Jest moim
najlepszym przyjacielem.
- Wiedziałam, że wybierzesz jego. Ja
zaproponuję Violetcie. Zżyłyśmy się bardzo. Na pewno się zgodzi tym bardziej,
że będzie Sebastian. Trzeba im jutro powiedzieć.
- Powiemy Ula. Zaraz z rana powiemy. Jutro
Seba ma przynieść wzory zaproszeń z drukarni. Zrobimy też listę gości i zlecimy
wydrukowanie tego, które spodoba ci się najbardziej. To nie powinno zająć zbyt
dużo czasu. Ja jeszcze w tym tygodniu chciałbym kupić obrączki, o ile będziesz
czuła się na siłach, by pojechać ze mną. Ale wcześniej lekarz, bo nie będę
spokojny.
Zgromadzili się przy stole w
kuchni Cieplaków. Ich trójka wbiła pytające spojrzenie w Ulę i Marka.
- No, to mówcie, - ponaglił Józef - co to za
ważna sprawa?
- Marek poprosił mnie o rękę tato. Zgodziłam
się, bo bardzo go kocham. Wiesz, że z kimś innym nie mogłabym być szczęśliwa.
Józefowi zalśniły w oczach łzy.
- To świetna wiadomość. Tak się cieszę Ula.
Gratuluję wam.
- I my też - Jasiek wstał z krzesła i ucałował
siostrę a mała Betti wdrapała się na kolana Marka.
- To teraz będziesz moim szwagrem?
- Na to wygląda Betti.
- To fajnie. Będziesz moim najulubieńszym
szwagrem - Marek roześmiał się słysząc to stwierdzenie.
- Bo jedynym Betti. Ale to nie wszystko.
Chcieliśmy wam też powiedzieć, że za osiem miesięcy będzie nas więcej.
Spodziewamy się dziecka, a ja jestem niewyobrażalnie szczęśliwy.
- Będę dziadkiem?
Ula uśmiechnęła się widząc
zdumioną minę ojca.
- Tato, przecież od zawsze marzyłeś o zięciu i
spełnieniu się jako dziadek. Będziesz miał teraz okazję. - Józef pokręcił
głową.
- Mam nadzieję, że moje serce wytrzyma tę
dawkę rewelacji. Bardzo się cieszę córcia, ale co ze ślubem? Chyba zamierzacie
się pobrać?
- Spokojnie panie Józefie. Zamierzamy i to jak
najszybciej. Jutro być może urwiemy się z pracy i przyjedziemy tu załatwić
termin w kościele. Liczę na to, że będzie miał wasz proboszcz jakiś wolny na
początku sierpnia.
- Na pewno. To mała mieścina Marek. Więcej w
niej pogrzebów niż ślubów. Teraz młodzi wolą brać ślub w mieście. Wy jesteście
wyjątkiem.
- Ula bardzo chce wziąć ślub właśnie tutaj,
gdzie i państwo się pobierali. To dla niej ważne, a ja nie mam nic przeciwko
temu. Nie będziemy mieć zbyt wielu gości. Tylko najbliższa rodzina i
przyjaciele. Ten kościółek pomieści nas wszystkich.
- Jutro zadzwonię do Proszowskich. Ich
wypadałoby zaprosić. Zrobili dla nas bardzo dużo, a poza tym to najbliższa
nasza rodzina. Innej nie mamy. Założę się, że będą zaskoczeni.
Marek roześmiał się.
- I to podwójnie. Pewnie nie przyszło im do
głowy, że zakocham się w ich siostrzenicy. To bardzo fajni ludzie. Zdążyłem ich
poznać i polubić - spojrzał na zegarek. - Będę się zbierał kochani. Późno już.
Jutro rano przyjadę po ciebie skarbie. A może... Wiesz, co mi przyszło do
głowy? Może jutro rano pójdziemy na plebanię i załatwimy ten termin. Nie
będziemy musieli przyjeżdżać drugi raz, a raczej to ja nie będę musiał.
Opłaciłbym wszystko od razu i zaoszczędzilibyśmy trochę czasu. Co o tym
myślisz?
- Myślę, że to bardzo dobry pomysł. Trochę się
spóźnimy, ale przynajmniej załatwimy jedną z najważniejszych rzeczy.
Wyszła z nim przed bramę i utonęła
w jego ramionach. Ucałował ją czule gładząc po policzku.
- Do jutra skarbie. Do jutra moje dwa skarby.
Wypocznij i wyśpij się porządnie. Będę o siódmej trzydzieści.
- Uważaj na siebie i proszę, nie szarżuj na
drodze. Oddzwoń mi jeszcze, jak dojedziesz. Nie chcę się martwić.
- Oddzwonię kotku. Dobranoc.
ROZDZIAŁ 24
ostatni
Paulina z uśmiechem na twarzy
oglądała każdy zakamarek mieszkania. Naprawdę była pod wrażeniem. Najbardziej
za jego kupnem przemawiał fakt, że nie trzeba tu było robić żadnego remontu, bo
wyglądało, jakby dopiero wyszło spod pędzla. Detale były bardzo dopracowane.
Piękne płytki na ścianach w obu łazienkach a dodatkowo spore jacuzzi w jednej z
nich. Pokoje wymalowane na ciepłe, przytulne kolory, spora kuchnia, która ją
najmniej interesowała i piękny, duży salon. Podeszła z uśmiechem do towarzyszącego
jej Tomasza.
- I co o tym myślisz kochanie. Ja uważam, że
jest naprawdę piękne. Można się wprowadzać choćby dziś.
- Mnie też się podoba. Widok za oknem
urzekający. Spójrz ile zieleni. To bardzo uspokajający obrazek. Na pewno
będziesz tu szczęśliwa.
Odwróciła się do pośrednika.
- Jestem zdecydowana. Cena jest taka, jak
uzgodniliśmy wcześniej, tak?
- Tak. Pod tym względem nic się nie zmieniło.
Skoro zdecydowała się pani, zapraszam w takim razie jutro do naszego biura.
Mamy na miejscu notariusza i będziemy mogli spisać umowę przedwstępną. Czy
godzina szesnasta odpowiada pani?
- Oczywiście, jak najbardziej. Na pewno
będziemy.
Kiedy Tomasz odwoził ją do
Dobrzańskich zadzwonił Alex z wiadomością, że w sprawie domu dobito targu i
teraz pozostaje załatwić formalności. Ucieszyła się i zaraz powiedziała, że
zdecydowała się na mieszkanie na Żniwnej.
- Będę jeszcze potrzebowała twojej pomocy
Alex. Znajdziesz jakąś firmę od przeprowadzek? Chciałabym, żeby popakowali
wszystkie rzeczy i przewieźli je za jednym zamachem.
- Nie martw się. Na pewno coś znajdę. Myślę
jednak, że nie będzie to wcześniej niż w przyszłym tygodniu.
- Mnie to pasuje. Musimy przecież popodpisywać
wszystkie akty notarialne. Dziękuję braciszku. Do zobaczenia.
W salonie Dobrzańskich Paulina z
ożywieniem przekazywała im dobre wieści.
- I my mamy dla was niespodziankę. Był tu
dzisiaj Marek z Ulą. Wyobraźcie sobie, że oświadczył się jej i jest bardzo
szczęśliwy. Powiedziałabym, że nawet podwójnie szczęśliwy. Ula jest w ciąży w
piątym tygodniu. Będziemy mieli wnuka lub wnuczkę. Bardzo się cieszymy. Widzisz
Paulinko, dopiero rozmawiałyśmy o tym i spełniają się twoje słowa o
oświadczynach. Miałaś chyba jakieś dobre przeczucie.
- To wspaniała wiadomość Helenko. Oni
zasługują na szczęście, jak nikt. Mam nadzieję, że i ja kiedyś zasłużę sobie na
nie.
Tomasz ujął jej dłoń i przyłożył
do ust.
- Już zasłużyłaś kochanie i będziesz
szczęśliwa. Obiecuję.
Proboszcz Malcharek od wieków
służył mieszkańcom rysiowskiej parafii. Znał ich wszystkich. Na jego oczach
rosły tu dzieci i umierali najstarsi mieszkańcy. Parafia była mała i biedna.
Większość jego parafian pozostawała bez stałej pracy. Przy nich i on żył bardzo
skromnie dzieląc się z nimi czasem tym, co miał. To za jego sprawą dzieci z
najbiedniejszych rodzin dostawały w szkole ciepłe posiłki. Pomógł urządzić też
klub sportowy, gdzie młodzież mogła wyżyć się do woli przy stole do ping-ponga
lub pograć w rzutki, bez alkoholu i burd. Kochali go tutaj, bo zawsze potrafił
im współczuć pochylał się nad ich mizerią i wielokrotnie udzielał sakramentów
bez żadnych pieniędzy. Odwdzięczali mu się, jak mogli, a to świeżymi jajkami, a
to ciastem, lub ubitym drobiem.
Dzisiejszego ranka po porannej
modlitwie usiadł w swojej skromnej kancelarii i zabrał się za uzupełnianie księgi
narodzin. Ostatnio przybyło kilku nowonarodzonych parafian i należało to
odnotować. Pracę przerwało mu ciche pukanie do drzwi.
- Proszę, proszę – zerknął ciekawie w ich
kierunku. Uśmiechnął się szeroko na widok Urszuli Cieplak.
- Urszula, a co cię do mnie sprowadza? Widzę,
że nie jesteś sama. Przedstawisz mi twojego towarzysza?
- Dzień dobry księże proboszczu. To jest mój
narzeczony Marek Dobrzański. Przyszliśmy, bo chcieliśmy zabukować termin na
nasz ślub.
Pomarszczona przez czas twarz
księdza wygładziła się pod wpływem uśmiechu.
- Naprawdę chcecie się pobrać właśnie tutaj?
- Księże proboszczu, – Ula spojrzała na do
duchownego z sympatią – ja całe życie o tym marzyłam, że wezmę ślub w miejscu,
w którym pobierali się moi rodzice.
- Zadziwiające moje dziecko. Naprawdę
zadziwiające. Teraz młodzi uciekają do miasta. Dobrze pamiętam ślub twoich
rodziców, bo sam im go udzielałem. Byłem wtedy jeszcze młody tak jak oni. Twoja
mama była piękną kobietą. Odziedziczyłaś po niej urodę. Wielka szkoda, że
odeszła od nas tak wcześnie – dodał ze smutkiem. – No, ale widać Pan Bóg miał
wobec niej inne plany. To, kiedy chcecie się pobrać?
- Najlepiej na początku sierpnia. Drugi
sierpnia, to sobota i dobrze by było, gdyby ksiądz znalazł dla nas miejsce w
tym dniu – odezwał się milczący dotąd Marek.
- Nie martwcie się. Miejsce na pewno się
znajdzie. Ślubów mamy tu, jak na lekarstwo – zerknął do wielkiej, leżącej przed
nim księgi. – Co powiecie na godzinę trzynastą?
- Bardzo dobra godzina. Jest czas, by
przygotować się do uroczystości.
- W takim razie zapisuję. Marek Dobrzański i
Urszula Cieplak, drugi sierpnia, godzina trzynasta. Wyjdą też trzy zapowiedzi w
tygodniowych odstępach w każdą niedzielę, ale o tym pewnie wiecie. Czy ktoś
będzie dekorował kościół przed uroczystością? Zwykle robi się to w przeddzień
ślubu.
- Na pewno kogoś wynajmiemy – uspokoił go
Marek. – Chciałbym też już dzisiaj pokryć wszystkie koszty uroczystości, jeśli
ksiądz pozwoli. Proszę – wręczył mu białą, dość grubą kopertę. – Myślę, że to
wystarczy.
- Dziękuję synu. To już wszystko. Spotykamy
się więc w sierpniu. Do zobaczenia.
Wyszli na ulicę i podeszli do
samochodu.
- Cieszę się kochanie, że mamy to już za sobą.
Zadzwonię do mamy i podam jej ten termin. Zanim pojedziemy do pracy zahaczymy
jeszcze o przychodnię. Jesteś na czczo i trzeba to wykorzystać. Jak ci pobiorą
krew podjedziemy na jakieś śniadanie.
Nie sprzeciwiała się. Sama
wiedziała, że coś z nią jest nie tak. Zdecydowanie słabiej się czuła niż przed
ciążą i szybciej się męczyła. Trzeba wyjaśnić te przypadłości.
Odwróciła wzrok, gdy pielęgniarka
wbijała jej igłę w żyłę. Nie lubiła widoku krwi, a tym razem uciągnięto jej
dość sporo, bo Marek opłacił mnóstwo różnych badań. Tak, jak obiecał zabrał ją
na śniadanie. Nie miała apetytu. Jedzenie rosło jej w gardle, ale nie chcąc go
martwić wmusiła w siebie trochę. Przecież teraz najważniejsze było dziecko. Ono
powinno zdrowo się rozwijać.
Wychodzili z lokalu, gdy Marek
dojrzał po przeciwnej stronie ulicy salon jubilerski.
- Spójrz Ula. Jubiler. Wejdźmy tam. Pół
godzinki i tak nas nie zbawi, bo już jesteśmy spóźnieni.
Z ciekawością oglądali mniej lub
bardziej zdobione obrączki. Wreszcie Ula wybrała. Były całkiem proste, a jedyną
ozdobą, jaką posiadały, był cienki pasek białego złota lecący przez ich środek.
Kupił je bez wahania i już bez przeszkód dojechali do pracy. W sekretariacie
zastali Sebastiana.
- Dobrze, że jesteście oboje. Chodźcie do
gabinetu. Musimy wam coś powiedzieć. Kiedy rozsiedli się wygodnie, Marek
zagaił.
- Wiecie już, że chcemy się pobrać. Znamy już
datę. To drugi sierpień, godzina trzynasta. Chcemy was też prosić, byście
zostali naszymi świadkami. Zgodzicie się?
Violetta ledwie hamowała radość.
- Oczywiście, że się zgadzamy, prawda Sebulku?
To dla nas zaszczyt.
- Święta prawda. Obraziłbym się, gdybyś mi
tego nie zaproponował. W końcu jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, nie?
- Jesteśmy Sebastian i mam nadzieję, że nadal
tak będzie. Z tego samego powodu Ula wybrała Violę. Byłeś po te zaproszenia?
- A właśnie! Gdzie ja mam głowę? – wyjął plik
kartoników z wewnętrznej kieszeni marynarki. – Proszę – podał Uli. – Obejrzyj
dokładnie i jak się zdecydujesz, to daj mi znać. Złożę zamówienie w drukarni.
Zrobiliście listę gości?
- Jeszcze nie, ale jak Viola zaparzy nam kawy,
to zaraz pochylimy się nad nią. Nie będzie zbyt długa, bo chcemy skromnego
ślubu. Rodzina i przyjaciele. Nie chcemy pompy ani blichtru.
Violetta podniosła się z kanapy.
- Dobrze kochani. Jeszcze raz dziękujemy za
zaproszenie. Ja idę po tę kawę.
Pospisywali najważniejszych
członków rodzin z obu stron i swoich przyjaciół. U Uli wypadło to znacznie
skromniej niż u Marka. Doliczyli się siedemdziesiąt osób wraz z pracownikami
firmy, z którymi byli w bardziej zażyłych stosunkach.
- To chyba wszystko – Ula wyprostowała się na
krześle. – Zobaczmy jeszcze te zaproszenia.
Chciała, by były skromne, nie
przesadzone w zdobieniach. Wreszcie zdecydowała się na jedno z nich.
- Chcę to. Jest najładniejsze. Dołączę jeszcze
listę gości i Sebastian może zamawiać w drukarni.
- Dobrze skarbie. Zaraz do niego pójdę. Mam
nadzieję, że szybko wydrukują.
Ku ich zdziwieniu wszystko szło
sprawnie i gładko. Głównie dzięki Markowi, bo to on podejmował się załatwienia
różnych rzeczy. Nie chciał, by się forsowała. Męczyły ją poranne wymioty i
nudności. Nie była w dobrej formie. Odebrali wyniki badań i następnego dnia
mieli wizytę u lekarza. On przyjrzał im się uważnie i wypytał Ulę o
dolegliwości.
- Martwię się o nią doktorze. Jest taka słaba.
Teraz jeszcze doszły te wymioty, które ją po prostu wykańczają.
- Nie dziwię się. Przy ciąży to normalna
reakcja, jednak wyniki z krwi nie są rewelacyjne. Zdecydowanie za mało żelaza.
Potas też słabiutki. Bardzo niski cholesterol. Znacznie poniżej normy, przede
wszystkim jednak za niski poziom cukru. To głównie z tego powodu jest słaba i
ospała. Wszystkiemu jednak można zaradzić. Kiedy już opuścicie gabinet,
przejdziecie do pokoju obok. Urzęduje w nim dietetyczka. Ona da pani listę z
produktami, które powinna pani jeść, by poprawić te wyniki. Ja przepisuję pani
witaminy i leki na wzmocnienie. Zaraz też zrobimy USG. Zobaczymy, co tam u
maluszka.
Marek z dużym podekscytowaniem
śledził obraz na monitorze. Trochę był rozczarowany, bo to, co na nim widział w
niczym nie przypominało dziecka. Lekarz spojrzawszy na jego minę uśmiechnął się
pod nosem.
- To dopiero siódmy tydzień. Na razie nic nie
widać wyraźnie. Z czasem płód się powiększy i będzie można rozróżnić kończyny i
twarz. Na razie może pan zobaczyć, jak bije jego serce. Zrobię też wydruk.
Będziecie mieli na pamiątkę.
Zaopatrzeni w milion zaleceń
wyszli z przychodni. Od razu wykupili też recepty i zaopatrzyli się w żywność,
którą od dzisiaj miała ratować swoje nadwątlone siły.
- Obiecaj mi kochanie, że będziesz pilnować
tej diety. Nie chciałbym, by coś się stało tobie i naszemu dziecku.
- Mówisz tak, jakby mnie na nim nie zależało –
powiedziała ze skargą w głosie. - Oczywiście, że będę stosować się do zaleceń.
Muszę się trochę wzmocnić, bo inaczej nie urodzę własnymi siłami.
Przytulił ją mocno.
- Wiem kochanie, wiem. Jesteś bardzo dzielna.
Kocham cię.
Okres wymiotów skończył się, a ona
wreszcie poczuła się lepiej. Zażywane każdego dnia witaminy i odpowiednie
odżywianie szybko przyniosły efekty. Zniknęła bladość z jej policzków. Znowu
zaczęła wyglądać zdrowo. Ciąża służyła jej. Pod jej wpływem wypiękniała jeszcze
bardziej, a Marek nie mógł oderwać od niej zachwyconego wzroku. Przez te
wcześniejsze kłopoty i przez to, że każdego dnia drżał o nią, nie był w stanie
pomóc Alexowi przy przeprowadzce Pauliny do nowego mieszkania. Alex uspokajał
go.
- Nie martw się. Masz teraz ważniejsze sprawy
na głowie. Dobre samopoczucie Uli i ślub. Teraz musisz być przy niej i my
wszyscy to rozumiemy. Poradzimy sobie. Jest przecież Tomasz, a firma od
przeprowadzek też wynajęta. Jak już urządzimy to mieszkanie zaprosimy was na
parapetówkę.
Rzeczywiście nie minął miesiąc od
tej rozmowy a oni już oblewali nowe lokum Pauliny i podziwiali, z jak wielkim
smakiem je urządziła. Część mebli zostawiła, ale też sporo bardzo gustownych
dokupiła. To właśnie na tej imprezie byli świadkami wielkiego szczęścia panny
Febo. Tomasz, który kochał ją nieprzytomnie i bezwarunkowo, poprosił ją o rękę.
Powiedział, że znają się być może zbyt krótko, jednak on jest pewien, co do
niej czuje i nie chce już dłużej czekać. Gdy zapytał, czy ona zechce zostać
jego żoną, rozpłakała się i szepnęła tylko krótkie „Si”. Jedynie Alex pozostał
w tym towarzystwie singlem.
- Powinieneś i ty rozejrzeć się za jakąś
porządną, uczciwą kobietą bracie. Całe życie chcesz być sam? – Marek poklepał
go po ramieniu.
– Oczywiście, że nie chcę być sam.
Być może, że zrobię, jak radzisz. Już dość mam tej samotności. Mam wprawdzie
kogoś na oku, ale czy będzie chciała się ze mną widywać, to naprawdę nie wiem.
- Znam ją?
- Znasz. Ale na razie nic ci nie powiem. Nie
chcę zapeszyć. Mam nadzieję, że poznasz ją lepiej na własnym weselu, bo
zamierzam z nią przyjść. Wtedy ją przedstawię.
- W takim razie uzbrajam się w cierpliwość
przyjacielu.
W pewną czerwcową sobotę doszło
też do spotkania obu rodzin. Cieplakowie zostali zaproszeni przez Dobrzańskich.
To był najwyższy czas, by obie rodziny mogły poznać się bliżej. Jak każdy, kto
był pierwszy raz w posesji seniorów, tak i Cieplakowie byli pod wrażeniem jej
rozmiarów. Józef chwalił piękny dom i ogromny ogród. Znalazł wspólny język z
Krzysztofem i kolejny raz uraczył go butelką swojej słynnej nalewki. Był też
pod urokiem uprzejmości Heleny. Spotkanie udało się. Rodziny się zintegrowały i
polubiły. Marek i Ula patrzyli na te relacje z błogim uśmiechem.
W połowie lipca wybrali się na
weekend do Jelitkowa. Chcieli osobiście wręczyć zaproszenia na ślub
Proszowskim. Ci ostatni już wiedzieli o nim, bo szczęśliwy Józef nie omieszkał
ich o tym powiadomić. Beata nie mogła w to uwierzyć.
- Widzisz Leszku, jaka cicha woda z tej naszej
Uli? Słówkiem nie pisnęła, że kocha się w tym Marku. Przecież jak była tu
ostatnio, to przyjechał po nią. Niby chciał, żeby wróciła do firmy. On już
wtedy ją kochał. Dobrze się maskowali oboje. Najważniejsze jednak, żeby była
szczęśliwa.
Tego piątkowego wieczoru
wypatrywali ich niecierpliwie. Zarówno Beata i Leszek byli bardzo
podekscytowani, a i Stefan co chwilę wyglądał zza drzwi kuchni. Tylko Igor
zachowywał spokój z właściwą sobie nonszalancją. To on pierwszy dostrzegł srebrnego
Lexusa i powiedział leniwie.
- Już są.
Po chwili Ula i Marek tonęli w ich
ramionach. Stefan przygarnął swoją pupilkę do piersi i powiedział wzruszony.
- Tak się cieszę kruszynko, tak się cieszę.
Powiedz, jesteś szczęśliwa?
- Jestem bardzo szczęśliwa Stefan, bo wychodzę
za wspaniałego człowieka.
- Niech no ci się przyjrzę. Jesteś piękna.
Jeszcze bardziej wypiękniałaś od czasu, kiedy cię ostatni raz widziałem. Nadal
jednak jesteś szczupła. – Roześmiała się perliście.
- Już niedługo Stefan. Za chwilę będę
wyglądać, jak nadmuchana piłka. Spodziewamy się dziecka.
Na te słowa wszyscy zamilkli.
- Naprawdę? – pisnęła w końcu Beata.
- Naprawdę ciociu. Urodzi się na początku
stycznia.
- Gratulujemy wam kochani. Dziecko, to wielkie
szczęście. Ale nie stójmy tak. Stefan przygotował dla was same pyszności.
Zapraszamy.
Przy pysznej kolacji wręczyli im
zaproszenia.
- To środek sezonu ciociu, ale mamy nadzieję,
że dacie radę przyjechać.
- Choćby się waliło i paliło nie odpuścimy
takiej okazji – zapewnił Leszek. Dawno nie widzieliśmy się z Józefem a i Jaśka
i Betti chętnie uściskamy. Będziemy na pewno.
Wyrwali się jeszcze na wieczorny
spacer plażą. Dobrze wiedział, że uwielbia takie spacery. Szli wolno wzdłuż
brzegu zasłuchani w cichy plusk fal. Przystanęli w końcu a on przykleił się do
jej pleców obejmując ją czule. Przytulił usta do jej skroni.
- Wiesz kotku, gdybym tu wtedy nie przyjechał
i nie był taki uparty, by ściągnąć cię z powrotem do Warszawy, straciłbym
szansę na wielkie szczęście. Do śmierci będę dziękował Bogu, że postawił cię na
mojej drodze. Jestem wielkim szczęściarzem.
- A ja? Myślisz, że mogłabym żyć bez ciebie?
Nie mogłabym Marek. Nie, gdy już uświadomiłam sobie, jak bardzo jesteś dla mnie
ważny i jak bardzo cię kocham. Marzenie się spełniło. Teraz będziemy już zawsze
razem. Na wieki.
- Na wieki – powtórzył za nią szeptem zanim
przylgnął do jej pełnych ust.
Czas płynął nieubłaganie. Nawet
się nie spostrzegli, jak nadszedł ten najważniejszy dla nich dzień. Od samego
rana w rodzinnym domu Uli panował rzadko spotykany tu ruch. Sebastian przywiózł
Violettę, a Tomasz Paulinę, by mogły pomóc w przygotowaniu Uli, sami zaś
pojechali na Sienną. Byli tam już rodzice Marka i Alex.
W Rysiowie zjawiła się też
zamówiona przez Marka wizażystka i Pshemko z jej suknią ślubną. Paulina z
Violettą i projektant czekali cierpliwie, aż kobieta zrobi Uli fryzurę i
makijaż, delektując się aromatyczną kawą przygotowaną przez Józefa. Potem
pomogły jej w założeniu sukni. Mistrz się naprawdę postarał. Suknia uszyta była
ze lśniącego białego materiału, delikatnie opinającego figurę Uli. Leżała
idealnie podkreślając atuty jej figury. Wprawdzie brzuszek jej się już nieco
zaokrąglił, jednak w żadnym stopniu nie sugerował ciąży. Kiedy wreszcie
opuściła swój pokój Pshemko westchnął teatralnie.
- Jesteś piękna Urszulo. Wyglądasz zjawiskowo.
Józef z podziwem patrzył na swoją
najstarszą latorośl. Tak bardzo przypominała mu jego zmarłą Magdę. Ukradkiem
otarł oczy, w których zdążyły się zgromadzić łzy. Jej rodzeństwo też patrzyło
na nią oniemiałe.
Nerwowo spojrzała na zegarek. Była
dwunasta trzydzieści. Usłyszeli dzwonek do drzwi. Po chwili wszedł Marek a za
nim Sebastian i Tomasz. Zobaczył ją i wzruszenie ścisnęło mu krtań. W tej
pięknej, białej sukni wyglądała jak anioł. Podszedł wolno do niej i ucałował
jej dłoń.
- Jesteś najpiękniejszą istotą na świecie.
Jesteś cudem kochanie.
Sam wyglądał wspaniale. W
śnieżnobiałej koszuli i eleganckim, czarnym garniturze z muszką pod szyją
prezentował się niezwykle wytwornie.
Przyszedł czas na błogosławieństwo.
Już rozciągnięto przed nimi białe prześcieradło, na którym uklękli oboje.
Najpierw pobłogosławił ich Józef, a potem Dobrzańscy. Helena nie mogła
powstrzymać łez. Spełniało się jej marzenie. Jej jedynak znalazł upragnione
szczęście u boku wspaniałej kobiety, która wkrótce obdarzy ich wnukiem lub
wnuczką.
Na koniec tej ceremonii zdążył
dojechać Alex. Wszedł do domu prowadząc ładną blondynkę. Wyglądała znajomo.
Kiedy Ula z Markiem wstali z kolan podszedł do nich i zagaił.
- Kochani, wyglądacie jak z żurnala. Mamy
jeszcze chwilkę i chciałbym wam kogoś przedstawić, choć myślę, że dobrze ją
znacie. Odwrócił się za siebie.
- Kasiu pozwól – podał kobiecie dłoń.
- Kasia Pawlak, moja dziewczyna, kojarzycie?
Uśmiechnęli się oboje.
- Oczywiście, że kojarzymy i bardzo się
cieszymy Alex. Pani Kasia, to wspaniała osoba. – Kasia zarumieniła się.
- Mówcie mi po imieniu i dziękuję za
komplement.
Podeszła Paulina.
- Już czas jechać. Witaj Kasiu. Bardzo się
cieszę, że zgodziłaś się towarzyszyć Alexowi. – Kasia roześmiała się.
- Nie mogłam mu odmówić. Ma wielki dar
przekonywania.
Na ulicę prowadzącą do
rysiowskiego kościółka wyległy prawdziwe tłumy. Już dawno w Rysiowie nie było
takiej atrakcji. Najbliżsi sąsiedzi i inni mieszkańcy nie darowaliby sobie,
gdyby miało ich ominąć takie widowisko. Od miesięcy nie widziano tu tak wielu
ekskluzywnych samochodów i tak pięknie ubranych ludzi. Ten ślub dawał dobry
powód, by być tematem rozmów przez najbliższe tygodnie. Pod domem Cieplaków
stały cztery długie limuzyny. Jedna biała, którą miała pojechać para młoda i
trzy czarne mające pomieścić Józefa z dziećmi, Proszowskich, Dobrzańskich
„Febo”, „Zagórskich” i „Olszańskich”. Kawalkada limuzyn ruszyła wolno, a za nią
posuwał się szereg samochodów pozostałych gości.
Przed kościołem, z białej limuzyny
Marek wyłowił swoje kochanie i spojrzał na nią z żarem w oczach. Oto spełniało
się jego marzenie. Za chwilę poślubi kobietę, którą pokochał miłością wieczną,
bezgraniczną i wielką. Kobietę, która uratowała mu życie i która później
ratowała go jeszcze wielokrotnie. Uczyni wszystko, by dać jej szczęście, by
nigdy jej nie zawieść.
Stanęła przy nim skromnie
trzymając w dłoniach bukiet herbacianych róż i spojrzała mu z miłością w oczy.
- Kocham cię – szepnął jej czule do ucha.
Uśmiechnęła się do niego cudnie.
- Kocham cię najmocniej na świecie – odpowiedziała.
Za nimi ustawili się już w szeregu
Violetta z Sebastianem, jako świadkowie, Paulina z Tomaszem i Alex z Kasią,
tworzący orszak ślubny. Rozległ się dźwięk organów i ruszyli wolnym krokiem przekraczając
próg kościoła.
Kapłan owinął ich dłonie stułą.
Patrzyli sobie z miłością w oczy. Świat przestał istnieć a czas się zatrzymał.
Niemal mechanicznie powtarzali zdania wypowiadane przez księdza Malcharka. Z
czułością przylgnął do jej ust, gdy usłyszał „Teraz możesz pocałować pannę
młodą”.
- Nareszcie skarbie, nareszcie. Jestem
niewyobrażalnie szczęśliwy.
Ujął jej dłoń i wolno poprowadził
przez szpaler gości na kościelny dziedziniec.
Zabawa trwała w najlepsze. O
czwartej nad ranem przysiedli zmęczeni za stołem. Oparła głowę o ramię Marka i
obserwowała bawiących się gości. Niezmordowana Violetta wodziła rej w tym
towarzystwie. Ula uśmiechnęła się. Pozazdrościła jej tej spontaniczności.
Szalona Viola miała powody do radości. Zaliczyła pierwszy rok studiów celująco.
Zaskoczyła ich wszystkich, a Sebastian pękał z dumy. Przeniosła wzrok na
Paulinę tańczącą w objęciach Tomasza. I oni znaleźli ścieżkę do siebie. Są
szczęśliwi. W grudniu planują ślub. Wreszcie Alex. Uśmiechnięty Alex. Jeszcze
rok temu nikt by go nie posądzał o taki uśmiech. Być może i Kasia okaże się
kobietą, której szukał całe życie? Odwróciła twarz w kierunku Marka i spojrzała
w jego stalowo-szare, śmiejące się oczy.
- Jestem taka szczęśliwa Marek – powiedziała
półgłosem. – Mamy kochających rodziców, wspaniałych przyjaciół, mam ciebie,
najdroższą osobę na świecie, a za kilka miesięcy zostaniemy dumnymi rodzicami
tej kruszynki. Nie mogłabym wyobrazić sobie lepszego życia.
Zamknął ją w swoich ramionach i
przytulił się do jej ciepłego policzka.
- Ja też kochanie, ja też…
KONIEC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz