ROZDZIAŁ 6
Sala konferencyjna ośrodka
„Promenada” wypełniła się po brzegi. Jako ostatni wszedł do środka prezes firmy
prowadząc obok swoją małżonkę. Stanął u szczytu stołu i obrzucił zgromadzonych
dobrodusznym spojrzeniem.
- Witajcie kochani. Chcę wam przekazać kilka
informacji dotyczących naszego pobytu tutaj. Otóż. Dzisiaj wieczorem o godzinie
dwudziestej odbędzie się wspólny grill. Będą same pyszności, więc nie
rezygnujcie z niego. Poza tym każdy z was może w pełni korzystać z atrakcji,
jakie oferuje ośrodek. Firma płaci, więc nie krępujcie się. Są tu nawet konie
do wynajęcia i jeśli ktoś z was dobrze czuje się w siodle, może wynająć konia.
Są też łódki, kajaki, rowery wodne i co tylko dusza zapragnie. Śniadanie podają
od ósmej do dziewiątej, obiad od trzynastej do czternastej, a kolację od
osiemnastej do dziewiętnastej. Życzę wszystkim dużo odpoczynku, relaksu i
dobrej zabawy. To wszystko moi drodzy. Bawcie się dobrze.
Marek szturchnął stojącego obok
Sebastiana.
- To, co robimy?
- Mnie się nic nie chce. Pójdę pogrzać się na
plaży.
- Mnie w zasadzie też nie. Chodźmy do naszych
dziewczyn. Zapytamy, jakie mają plany - podeszli do Uli i Violetty. - Co
będziecie teraz robić? – spytał Sebastian. – My idziemy poleniuchować na plaży.
- My chyba też, prawda Ula? Chcemy skorzystać
ze słońca i opalić się trochę. Poza tym wymyśliliśmy z Markiem rozpoczęcie
sezonu kąpielowego. Gorąco jest i ja chętnie wskoczę do wody.
- Świetnie. W takim razie spotykamy się na
plaży. My idziemy ubrać kąpielówki.
Rozeszli się do pokoi. Ubrane w
swoje nowo nabyte bikini, na które narzuciły cieniutkie tuniki, zabrały
ręczniki i zeszły na dół. Dowiedziały się, że można wynająć leżaki i chętnie z
tego skorzystały. Tak zaopatrzone wyszły na plażę i zajęły najdogodniejsze
według nich miejsce blisko brzegu. Ściągnęły tuniki i nasmarowały olejkiem
swoje ciała. Rozsiadły się wygodnie na leżakach wystawiając twarze do słońca.
Wychodzący z hotelu Marek i
Sebastian już z daleka dostrzegli je i skierowali się w ich stronę. Im bliżej
podchodzili tym bardziej na ich twarzach malował się coraz większy szok.
- Czy przypuszczałeś, że one są takie piękne?
– szepnął przełykając ślinę Olszański. – Co za laski, stary! – mówił
konspiracyjnym szeptem. – Violę można by było podejrzewać o taką nienaganną
figurę, ale Ulkę? W życiu bym nie pomyślał, że pod tą kupą mało foremnych
ciuchów kryje się taka piękność. Zobacz, jaką ma wąską talię i te zgrabne nogi,
prawie do nieba. Biust też niczego sobie, a ta długa szyja? Cudo. W życiu nie
widziałem ładniejszych lasek. Te z klubu nawet im do pięt nie dorastają.
Dobrzański również dość nerwowo
połykał ślinę. On też nawet nie przypuszczał, że Ula może być tak doskonała pod
każdym względem. – Dlaczego wcześniej
tego nie zauważyłem? Czyżbym był aż tak bardzo powierzchowny? Mam pod nosem
takie cudo a uganiam się, jak dureń za jakimiś modelkami. Żadna z nich nie może
się z nią równać. Żadna.
Podeszli bliżej i rozłożyli w
pobliżu leżaków swoje ręczniki.
- Viola, idziesz do wody? – spytał Marek. – Ja
już mam ochotę na kąpiel.
- Idę, pewnie, że idę – podniosła się z
leżaka. – Ulka nie zdecydujesz się?
- Nie, nie. Idźcie sami. Ja nie mam ochoty.
Została sama z Sebastianem, który
ułożywszy się wygodnie na ręczniku wystawił swoje pucołowate policzki do
słońca. Ten błogi spokój został nagle przerwany przez przeraźliwy wrzask
Violetty.
- Ula! Seba! Marek się topi!
Zerwali się na równe nogi i pędem
pobiegli do wody. W odległości stu metrów od brzegu rzeczywiście ujrzeli
topiącego się Dobrzańskiego.
- Cholera jasna! Mam znowu deja vu! – krzyknęła
przerażona Ula bez namysłu rzucając się w fale jeziora. Szybko pokonała dystans
i w ostatnim momencie schwyciła za włosy chowającą się pod wodą głowę swojego
szefa. Wynurzyła się i holując go dopłynęła do brzegu. Sebastian z Violą pomogli
go wyciągnąć. Pochyliła się nad nim odchylając mu głowę do tyłu. - Kurde
blaszka, pewnie znowu złapał go skurcz. A mówiłam, żeby miał przy kąpielówkach
agrafkę. - zaczęła rytmicznie uciskać jego klatkę piersiową robiąc mu sztuczne
oddychanie. Za którymś razem, gdy złączyła swoje usta z jego chcąc wpuścić mu do
płuc trochę powietrza, poczuła jego język, który wdarł się do środka i zaczął
pieścić jej wargi. Oderwała się od niego zdumiona i spojrzała mu w twarz. Nie
mogła uwierzyć w to, co zobaczyła. Uśmiechał się do niej bezczelnie ukazując w
całej okazałości te dwa, niemożliwie słodkie dołeczki. Wreszcie zrozumiała. On
wcale się nie topił. Zrobił jej kawał, który w ogóle nie wydał jej się śmieszny.
Zamachnęła się i z całej siły zdzieliła go w twarz. Podniosła się z kolan i
najszybciej jak mogła, uciekła do swojego pokoju.
Przy leżakach zaległa cisza. Nikt
nie spodziewał się takiej reakcji. Trzymając dłoń na płonącym od ciosu policzku
Dobrzański spojrzał na Sebastiana i Violettę.
- Chyba przegiąłem – wystękał. – Ona nigdy nie
wybaczy mi tego głupiego żartu.
- To był żart? Ty się nie topiłeś?
- Nie Viola, cały czas kontrolowałem sytuację.
- Wiesz co Marek? Jesteś moim szefem, ale
muszę ci to powiedzieć. Zachowałeś się, jak prawdziwy dupek. Ona niemal umierała
ze strachu. Widziałam to w jej oczach. Bez wahania rzuciła się do wody, żeby
cię ratować, a ty zakpiłeś sobie z niej. Jestem pewna, że leży teraz na łóżku i
płacze. Tego chciałeś? Doprowadzić ją do łez? Jeśli tak, to gratuluję, udało ci
się. Idę do niej – odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do hotelu.
Odprowadzili ją spojrzeniem.
- Jestem idiotą – skwitował Dobrzański.
- No, nie da się ukryć. Co cię napadło stary?
Słońce wypaliło ci mózg? Sam prawie ufajdałem się ze strachu. Nawet nie miałem
w sobie na tyle odwagi, by rzucić ci się na pomoc, a ona zrobiła to bez
wahania. Naprawdę nie wiem, jak ją udobruchasz. Na jej miejscu nie odezwałbym
się do ciebie do końca życia. To naprawdę był głupi żart.
- Sebastian, wiem i nie dobijaj mnie już. Ja
muszę ją przeprosić i błagać o wybaczenie. Idę się przebrać.
Violetta wyszła z pokoju i
krytycznie spojrzała na Marka czekającego z bukietem kwiatów na korytarzu.
- Nic z tego szefie. Ona nie chce cię widzieć.
Siedzi i płacze. W ogóle nie potrafię jej uspokoić. Idę do kuchni. Może mają
tam melisę. Niech zaparzą. Mam nadzieję, że to jej pomoże.
Ścisnęło mu się serce. Jak mógł
wpaść na tak idiotyczny pomysł z tym topieniem? A jakby coś jej się stało? Nie
darowałby sobie tego nigdy. Był kompletnym durniem wpadając na ten szczeniacki
pomysł. Odprowadził wzrokiem Violettę i zapukał do drzwi.
- Ula otwórz, błagam – przez drzwi usłyszał
jej rozpaczliwy szloch.
- Idź sobie – wykrztusiła przez łzy. – Nie
chcę cię znać. Jak wrócimy, złożę wypowiedzenie. Mam dość.
- Ula otwórz. Porozmawiajmy spokojnie. Chcę
cię przeprosić za ten okrutny żart i zapewniam cię, że już nigdy nie posunę się
do czegoś równie głupiego.
- Masz rację. Nie posuniesz się, przynajmniej
w stosunku do mnie, bo nigdy więcej mnie nie zobaczysz.
- Ula nie mów tak. Ja nie poradzę sobie bez
ciebie.
- To już twoja sprawa. Mnie to nic nie
obchodzi. Może znajdziesz pomoc wśród tych niezliczonych kobiet, które tak
chętnie rzucają ci się w ramiona. Może oprócz ładnej buzi posiadają jeszcze
mózg. Teraz odejdź i daj mi wreszcie spokój.
Poczuł się, jakby dostał kolejny
policzek. Wiedział, że nie pochwala jego trybu życia. Widział, z jakim wyrzutem
w oczach patrzyła na niego, gdy kolejny raz przyłapywała go z jakąś kobietą.
Nigdy nie mówiła nic na ten temat, nigdy nie komentowała jego zachowania, aż do
teraz. Miał świadomość, jak bardzo jest uczciwa, ma zasady i jak bardzo brzydzi
się takim życiem.
- Nie odejdę Ula dopóki nie otworzysz tych
cholernych drzwi. Ja muszę z tobą porozmawiać.
- My nie mamy już o czym ze sobą rozmawiać.
Wszystko zostało powiedziane. Nikt nigdy tak bardzo mnie nie zranił jak ty. Nie
mam ci już nic więcej do powiedzenia.
Sterczał pod drzwiami i żebrał o
litość, aż wróciła Violetta.
- A ty jeszcze tu? Mówiłam ci, że nie chce z
tobą rozmawiać.
- Wiem Viola. Już idę. Daj jej to, proszę – wręczył
jej ogromny bukiet róż. – Powiedz jej, że bardzo ją przepraszam.
Kubasińska weszła do pokoju i podała
Uli kubek z zaparzoną melisą.
- Masz, wypij. Może to cię trochę uspokoi. Te
róże od Marka. Powiedział, że bardzo cię przeprasza.
- Nie potrzebuję jego przeprosin. Tych róż też
nie. Niech wydaje pieniądze na którąś ze swoich licznych kochanek. Mam do
ciebie ogromną prośbę Viola. Postanowiłam odejść z pracy. Tutaj też nie chcę
zostać. Możesz się dowiedzieć, czy kursują stąd autobusy do Warszawy? W
recepcji na pewno wiedzą takie rzeczy. Spytaj też, czy można u nich skorzystać
z komputera. Chciałabym napisać wypowiedzenie. W poniedziałek dasz je Markowi.
Spakujesz też moje rzeczy i po pracy umówimy się w tym parku koło firmy.
Zabiorę je od ciebie.
Violetta była kompletnie zaskoczona.
- Ula, nie rób tego. Bez ciebie będę, jak
dziecko w smogu. – Uśmiechnęła się do niej.
- Poradzisz sobie Viola. Tak wiele już się
nauczyłaś. Nie powinnaś mieć problemów. Jeśli nie będziesz czegoś wiedziała, po
prostu zadzwoń. Ja zawsze ci pomogę. Pamiętaj.
Violetta uściskała ją serdecznie.
- Tak mi żal. Tak okropnie mi żal. Faceci, to
jednak dupki do kwadratu. Jak ty sobie poradzisz bez tej pracy?
- Nie wiem Viola. Muszę na pewno szybko
znaleźć jakąś inną.
- To ja zejdę na dół i zapytam o ten komputer.
Nie minęło dziesięć minut, jak
rozdzwonił się telefon w pokoju Uli. Niepewnie podniosła słuchawkę.
- Ula, to ja. Zejdź do recepcji, udostępnią ci
komputer.
- Już schodzę – wyszła cicho z pokoju i
zbiegła na dół. Poproszono je obie na zaplecze, gdzie dysponowano stacjonarnym
komputerem i drukarką. Usiadła i szybko napisała treść wypowiedzenia.
Wydrukowała w dwóch egzemplarzach i podpisała je.
- Na górze mam jakąś teczkę, to zapakuję je i
weźmiesz ze sobą. Dowiadywałaś się o połączenia?
- Dowiadywałam. Dopiero jutro o szóstej rano
jest PKS do Warszawy.
- No trudno. Jakoś zmorduję tutaj tę noc. Idź
teraz na obiad, już trzynasta trzydzieści. Ja wracam do pokoju.
- A ty nie idziesz?
- Nie Viola. Nie jestem głodna.
- Na pewno jesteś. Spytam, czy mogę wziąć ci
obiad do pokoju, chociaż drugie danie. Musisz coś zjeść, bo opadniesz z sił i
nie dojedziesz do tej Warszawy.
Kubasińska wyszła z zaplecza i udała
się wprost do jadalni. Zauważyła Marka i Sebastiana. Podeszła do ich stolika i
usiadła. W milczeniu nalała sobie na talerz zupy. Obserwowali ją w napięciu
czekając, aż zacznie coś mówić. Jednak ona uparcie milczała zjadając zawartość
talerza. Popatrzyli po sobie ze zdziwieniem. Violetta nigdy tak się nie
zachowywała. Zawsze miała coś do powiedzenia i paplała bez opamiętania.
- Ula nie zejdzie? – spytał Marek przerywając
tę ciszę przy stole.
- Nie, – odpowiedziała lakonicznie – zje w
pokoju.
- Nadal jest na mnie wściekła?
- A co myślałeś? Że spłynie to po niej, jak po
gęsi jakiejś? Nie spłynie. Zapewniam cię.
- Viola, błagam cię, porozmawiaj z nią. Namów
ją, by wysłuchała mnie chociaż.
Popatrzyła na niego uważnie.
Wyglądał, jak desperat.
- Ty naprawdę żałujesz tego, co zrobiłeś?
- Żałuję i to bardzo.
- To nie będzie łatwe Marek. Ona jest bardzo
zraniona i chyba szybko ci nie wybaczy. Za dużo w niej żalu i rozczarowania, za
dużo łez. Ona do tej pory płacze. Nawet ta melisa okazała się do bani, bo nie
zadziałała tak, jak powinna. Zobaczę, co da się
zrobić.
Niestety, nie wskórała nic. Ula
nawet nie chciała o tym słyszeć. Miała dość. Spakowała torbę i następnego dnia,
skoro świt pożegnawszy się z Violettą, zeszła do recepcji, wymeldowała się i
spytała o przystanek PKS-u.
O ósmej rano weszła do rodzinnego
domu. Jej widok kompletnie zaskoczył Józefa.
- Córcia, a co ty tutaj robisz? Miałaś wrócić
dopiero w niedzielę.
- No miałam, miałam…, ale sprawy się mocno
skomplikowały. Muszę ci coś powiedzieć. Chodź do kuchni.
Usiedli przy stole, a ojciec z
niepokojem spojrzał jej w twarz.
- Stało się coś niedobrego, tak? Ktoś cię
skrzywdził.
Pociekły jej pierwsze łzy.
- Skrzywdził mnie tato, ale nie w taki sposób,
o jakim myślisz. Proszę, nie pytaj. To dla mnie zbyt bolesne. Chcę ci tylko
powiedzieć, że odchodzę z Febo&Dobrzański. Ja tam nie pasuję. Już nie.
Zacznę szukać nowej pracy od przyszłego tygodnia. Może uda mi się coś znaleźć,
choć myślę, że zarobki już nie będą takie wysokie, jak tam. Trudno. Musimy się
z tym pogodzić i znowu zacząć żyć oszczędniej. Ja nie mogę tam już wrócić.
Józef pogładził ją po dłoni.
- Nie płacz. Wszystko się jakoś ułoży. Damy
radę. Będzie biedniej, ale może ty odzyskasz wtedy spokój. – Spojrzała na niego
z miłością w oczach.
- Bardzo cię kocham tatusiu i dziękuję, że
jesteś taki wyrozumiały i nie wypytujesz mnie. Może kiedyś, jak pogodzę się z
tym, to ci opowiem, ale na razie nie czuję się na siłach. Pójdę się rozpakować.
Aha. Mam jeszcze prośbę. Gdyby przyjechał tu Marek Dobrzański, mój szef, ja nie
chcę się z nim widzieć. Mówię to tak na wszelki wypadek. Liczę na to, że jednak
się nie odważy.
Całą sobotę przeleżała w łóżku.
Robiła przerwy tylko na posiłki, do których zmuszał ją ojciec. W niedzielę rano
wybrała się na mszę, po której nogi same zaniosły ją na cmentarz. Przysiadła na
niskiej ławeczce tuż przy grobie swojej matki.
- Pomyliłam się mamusiu – szeptały jej usta. -
Bardzo się pomyliłam. On nie jest wart mojej miłości. Okazał się lekkomyślnym i
zupełnie nieodpowiedzialnym człowiekiem. Musiałam odejść z firmy. Nie
potrafiłabym w niej funkcjonować będąc przy nim tak blisko. On nie jest dla
mnie. On nie wie, co to prawdziwe uczucie. Bawi się kobietami, jak zabawkami i
krzywdzi je. Pochodzi ze świata, którym się brzydzę i otrząsam na samą myśl. To
nie jest mój świat. Ja do niego nie pasuję. Kocham go nadal, ale nigdy nie będę
z nim. To zamknięty dla mnie rozdział. Czuwaj nade mną mamusiu. Czuwaj nad nami
wszystkimi.
Zmówiła cichą modlitwę o spokój jej
duszy i wolnym krokiem powlokła się do domu.
W poniedziałkowy poranek cała załoga
F&D stawiła się w pracy w komplecie. Violetta weszła do sekretariatu i
smutno popatrzyła na biurko Uli. – Puste
to biuro bez niej – pomyślała. Wyciągnęła z szafy kartonowe pudło i z
ciężkim sercem zaczęła pakować do niego rzeczy Uli. Tak zastał ją Marek. Nieco
wzburzony, nie witając się z nią nawet, zapytał
- Viola, co ty robisz?
- No, jak to, co? Pakuję rzeczy Uli. Prosiła
mnie o to. Aha. Prosiła mnie też, żeby ci to oddać – podała mu wypowiedzenie.
Przebiegł wzrokiem po krótkim tekście, który zmroził mu krew w żyłach.
- To nie może być prawda. Ona nie może odejść.
– Viola popatrzyła na niego z politowaniem.
- Marek. To jest prawda, a ona już odeszła.
Widzisz ją tu gdzieś? Bo ja nie. – Jego przerażone oczy wpatrywały się w
Kubasińską.
- O nie, nie Viola. Ja nie pozwolę, żeby ona
odeszła. To nie może się tak skończyć. To chyba jakiś żart.
- Zapewniam cię, że to nie żart. Od żartów to
ty jesteś specjalistą, nie? – nie mogła się powstrzymać od złośliwego
komentarza.
- Ja tak tego nie zostawię - wmaszerował do
gabinetu. Rzucił teczkę na fotel i usiadł za biurkiem ukrywając w dłoniach
twarz. – Co robić? Co robić? Myślałem, że
gdy mówiła o wypowiedzeniu, chciała mnie tylko nastraszyć. Okazało się, że
potraktowała całą sprawę zupełnie poważnie. Jedyne wyjście, to porozmawiać z
rodzicami. Mnie pewnie nie będzie chciała oglądać.
Po wyprawieniu Jaśka i Betti do
szkoły i przedszkola usiadła w kuchni i spojrzała smętnie na ojca.
- Wiesz tato, pomyślałam sobie, że może
powinnam wyjechać do Jelitkowa. Tylko na okres wakacji. Tam przynajmniej
zarobiłabym trochę pieniędzy i mogłabym je wam przysyłać co miesiąc. Nie
odczulibyście tak bardzo tej straty finansowej.
- Córcia, to wcale nie jest głupi pomysł.
Odpoczęłabyś też trochę i może zapomniała o tych przykrych dla ciebie chwilach.
- W takim razie ustalone. Zadzwonię zaraz do
cioci Beaty i umówię się z nią. Dzisiaj muszę jeszcze pojechać do Warszawy.
Violetta miała spakować moje rzeczy. Powinnam je od niej odebrać. Jak dobrze
pójdzie, wyjadę jutro.
Nie zwlekając wybrała numer do
Proszowskich. Ciotka ucieszyła się, gdy Ula wyraziła chęć przyjazdu.
- Bardzo mi się przydasz skarbie, bo jak
zwykle nie ogarniam już nic. Możesz przyjechać choćby jutro. Wujek będzie
czekał na ciebie na dworcu. Nie będziesz się tłukła autobusem. Czekamy na
ciebie, do zobaczenia.
Spojrzała na zegar. Do spotkania z
Violettą miała jeszcze sporo czasu. Postanowiła spakować się. Wiedziała, że
Jasiek nie odwiezie jej do Warszawy. Był powszedni dzień, a on miał szkołę.
Trudno. Jakoś będzie musiała sobie poradzić.
Czekała na Violettę siedząc na
parkowej ławce. Wreszcie zobaczyła ją taszczącą pokaźnych rozmiarów pudło.
Podeszła do niej i pomogła nieść.
- Cześć Viola. Nie miałaś z niczym problemu?
- Nie. Mam nadzieję, że wszystko pozbierałam.
Jakby się coś zostało, to najwyżej przywiozę ci do domu, lub umówimy się na
mieście. Marek do końca nie mógł uwierzyć, że odchodzisz. Snuje się po firmie,
jak bezpański pies z podkulonym ogonem i z żałosną miną. Powiedział, że on tak
tego nie zostawi.
- Niech mówi, co chce. Ja i tak nie mam
zamiaru tam wracać. Jutro wyjeżdżam. Dostałam pracę daleko stąd.
- Za granicą?
- Nie, tu w Polsce, ale od Warszawy to kawał
drogi. Nie martw się, – pogłaskała Violę po ramieniu widząc jej smutną minę – będziemy
w kontakcie. Nie mam zamiaru zmieniać numeru telefonu, choć na pewno nie będę
odbierać od niektórych osób. Jakbyś miała z czymś problemy, to dzwoń. Mnie nie
będzie przez okres wakacji. Wrócę pewnie koło piętnastego sierpnia. Wtedy
umówimy się na kawę, zgoda?
Violetta pokiwała głową.
- Będzie mi ciebie brakowało. Tak wiele się od
ciebie nauczyłam. Tylko ty miałaś do mnie tyle cierpliwości. Od października
postanowiłam zacząć studia. Wiesz, że bez ciebie nie dam rady.
- Nie martw się. Przecież obiecałam, że ci
pomogę i zdania nie zmieniłam. Przejdziesz przez te studia śpiewająco, już moja
w tym głowa. No, będę się żegnać. Trzymaj się Viola. Wszystkiego dobrego.
Uściskały się serdecznie i Ula,
wziąwszy w ręce pakunek powędrowała z nim na przystanek.
Wysiadła na gdańskim dworcu i
omiotła wzrokiem peron szukając wujka. Dojrzała go wreszcie, jak rozglądał się
wypatrując jej. Podeszła do niego i przywitała się.
- Dzień dobry wujku – spojrzał na nią
bezgranicznie zdumiony.
- Ula, to ty!? Dobry Boże, jaka jesteś piękna,
choć wyglądasz jeszcze bardziej mizernie, niż w zeszłym roku – przytulił ją do
siebie. - Witaj kruszynko. Muszę uczulić na to Stefana. Będziesz więcej
odpoczywać, bo przyda ci się kilka kilogramów. Chodźmy. Ciotka nie może się już
ciebie doczekać.
Powitano ją w pensjonacie jak zwykle
wylewnie. Byli tu wszyscy. Ci sami od lat. Uwielbiała tych ludzi. Byli pełni podziwu
widząc, jak bardzo wypiękniała. Jedynie Stefan marudził, że prawdziwy szkielet
z niej. Iza uściskała ją mocno.
- Jak ty wypiękniałaś Ula. Wyglądasz ślicznie.
Chodź, pomogę ci zanieść tę ciężką torbę do pokoju, a potem pójdziemy na obiad.
Nawet nie pozwoliła jej się
rozpakować i już ciągnęła ją do jadalni. Większość gości była już po posiłku, a
ci, którzy zostali, właśnie go kończyli. Usiadły przy stoliku, przy którym, jak
duch zjawił się Stefan.
- No chudzinko nasza, dzisiaj serwuję kopytka
z żeberkami i surówką. Podam też zupę z brokułów.
- Stefan, zupy nie. Mam skurczony żołądek i na
pewno nie dam rady jej zjeść. Na początek wystarczą kopytka.
- Dobrze. Będzie, jak zechcesz. Nie chciałbym,
byś odchorowała ten obiad.
Jadły początkowo w milczeniu.
Wreszcie odezwała się Ula.
- Dużo macie gości? – Iza uśmiechnęła się.
- Nie uwierzysz, ale jest komplet. Dawno tak
nie było. Pracy mnóstwo, ale wiemy, że to się opłaci. Przyjechali nawet goście
z Niemiec. Musiałam trochę odświeżyć swój niemiecki, żeby móc się z nimi
porozumieć.
- To dobrze. Ciotka pewnie szczęśliwa.
- I tak i nie. Wiesz, że słabo jej idzie z
fakturami. Dobrze, że odciążysz ją trochę. Ostatnio bardzo już narzekała.
- Od jutra się za nie zabiorę i wyprowadzę
wszystko na prostą.
Marek miotał się po gabinecie, jak
zraniony tygrys. Nie mógł darować sobie, że przez jego bezgraniczną głupotę
dopuścił, by Ula odeszła z pracy. Co on sobie myślał? Ona była przerażona i
zdesperowana. Ratowała go, a on wsunął swój jęzor w jej usta. Chciał sprawdzić,
jak smakuje? Czy naprawdę jest już takim napalonym samcem, że nie przepuści
żadnej kobiecie? Potraktował ją, jakby była jego kolejną zdobyczą. – Jesteś skończonym idiotą Dobrzański i
słusznie dostałeś po pysku. Należało ci się.
Do gabinetu wsunął się Olszański.
Dawno nie widział przyjaciela w takim stanie.
- I co? Dzwoniłeś?
- Dzwoniłem. Nie odbiera. Sam już nie wiem, co
robić. Czuję się tak, jakby wyrwano mi serce. Co ja głupi narobiłem? Nigdy
sobie tego nie wybaczę. Ona zawsze mnie wspierała. Harowała jak wół. Była
najlepszą asystentką, jaką kiedykolwiek miałem. Co ja bez niej zrobię? Nie
radzę sobie już z niczym - usiadł załamany na kanapie i ukrył w dłoniach twarz.
- Marek, opamiętaj się. Rozpaczasz, jakbyś
stracił swoją ukochaną. Znajdziemy ci nową asystentkę.
Wbił w niego świdrujące spojrzenie.
- Nie chcę żadnej innej, rozumiesz? – wysyczał.
- Chcę tylko ją. Tylko ją… Żadna inna jej nie zastąpi – pokręcił głową. – Żebyś
nie ważył się szukać na jej miejsce nikogo innego.
- Dobrze. Uspokój się, nie będę szukał – powiedział
pojednawczo kadrowy i przyjrzał mu się uważnie, myśląc nad czymś intensywnie.
Marek zachowywał się irracjonalnie. To było dziwne, że tak rozpacza po stracie
zwykłej asystentki. Nagle doznał olśnienia. – Boże, jakie to oczywiste, że też dopiero teraz się domyśliłem! - Ty
ją kochasz! – krzyknął zdumiony i wycelował w niego wskazujący palec.
- Co? – Marek spojrzał na Olszańskiego, jak na
dziwadło.
- Kochasz ją. Masz wszelkie objawy. Rozpaczasz
po niej i tęsknisz. Jak nic, zakochałeś się w niej – twarz Sebastiana
rozciągnęła się w szerokim uśmiechu. Miał już pewność.
- Opamiętaj się Seba, bo pleciesz jakieś
piramidalne bzdury.
Olszański poklepał go po ramieniu i
wstał z kanapy.
- Ja tam wiem swoje przyjacielu. Sam przez to
kiedyś przechodziłem. To miłość mój drogi i uświadom sobie to wreszcie.
Zostawiam cię z tym. Musisz wiele przemyśleć.
Siedział nieruchomo i rzeczywiście
długo myślał nad tym, co usłyszał od Sebastiana. Przez głowę przemknęły mu
wszystkie sytuacje związane z Ulą. Nie mógł zliczyć, jak wiele razy przyłapała
go z kobietami i nie mógł zapomnieć wyrazu jej oczu. Nie widział w nich
potępienia dla tego, co zrobił, ale jakiś ukryty żal, rozpacz i… Właśnie i coś
jeszcze. Nagle dotarło do niego i przeszyło mu mózg, jak błyskawica. Potrząsnął
głową. Wiedział. Już wiedział. W jej oczach zobaczył miłość. Kochała go. Tak.
Na pewno go kochała. Nigdy nie dała po sobie poznać, co do niego czuje, ale jej
oczy… Te piękne, chabrowe oczy wyrażały głębokie uczucie, które do niego
żywiła. Jak fatalnie musiała się czuć będąc świadkiem tych intymnych sytuacji,
w których bywał z różnymi kobietami i jak bardzo musiała cierpieć. Poczuł
ukłucie w sercu. Był świnią. Zwykłą świnią. - Sebastian ma rację. Kocham ją i nie mogę znieść tej cholernej pustki,
jaką zostawiła po sobie odchodząc. Muszę do niej jechać i na kolanach błagać ją
o wybaczenie. Muszę też wypytać
Violettę. Przyjaźniły się. Pewnie wie, co się z nią dzieje.
Z takim postanowieniem wyszedł z
gabinetu i poprosił sekretarkę do siebie.
ROZDZIAŁ 7
- Usiądź Viola. Chciałbym cię o coś zapytać – sam
przysiadł na brzegu kanapy zacierając nerwowo dłonie.
- Masz może kontakt z Ulą? – Spojrzała na
niego zdziwiona.
- A po co ci? – Żachnął się.
- Nieważne. To masz, czy nie?
- No mam. Telefoniczny. Przecież sam możesz do
niej zadzwonić. Nie zmieniła numeru.
- Dzwoniłem, ale nie odbiera. Mam zamiar
jeszcze dzisiaj pojechać do Rysiowa i porozmawiać z nią.
- Ale jej nie ma w Rysiowie – zaskoczyła go.
Wytrzeszczył na nią oczy.
- Jak to jej nie ma w Rysiowie? To gdzie jest?
- Wyjechała.
- Wyjechała? A dokąd?
- No właśnie nie wiem. Mówiła tylko, że
dostała pracę daleko stąd. Pytałam, czy za granicą, ale powiedziała, że tu w
Polsce. Ma wrócić dopiero koło piętnastego sierpnia.
- Dzięki Viola. Możesz wrócić do siebie.
Kiedy zamknęły się za nią drzwi,
zaczął intensywnie myśleć. – Gdzie ona
może być? Wyjechała daleko stąd, bo dostała pracę. Wraca w sierpniu. Myśl
chłopie, myśl… Wyjechała prawie na całe wakacje. Na wakacje? Kurde blaszka! Ona
jest w Jelitkowie! Pojechała do ciotki! Przecież co roku wyjeżdżała i tam
pracowała! Jakież to proste! Nie może inaczej być. Ona na pewno jest nad
morzem. Jadę tam. Muszę jej powiedzieć. Muszę ją przekonać - wybiegł z
prędkością światła z gabinetu i ruszył wprost do Sebastiana. Wpadł do niego jak
burza. Przestraszony tym nagłym wtargnięciem Olszański prawie spadł z krzesła.
- Zwariowałeś?! – wrzasnął. – Mało brakowało,
a zszedłbym na zawał! Pali się, czy co?
- Sorry Seba. Mam ważne wieści. Przemyślałem
to, o czym mi mówiłeś. Masz rację. Kocham ją. W dodatku jestem pewien, że ona
mnie też. Pogadałem z Violką. Powiedziała mi, że ona wyjechała do pracy. Nie
wiedziała wprawdzie, dokąd, ale z informacji, które podała domyśliłem się. Ona
jest nad morzem u ciotki, w Jelitkowie. Muszę tam jechać. Zaraz idę do ojca i
pogadam z nim. Wezmę tydzień wolnego i zrobię wszystko, żeby przekonać ją do
powrotu. Popilnujesz mojego działu? I tak na razie nie ma nic pilnego. Violetta
daje sobie jakoś radę. Tylko nie wygadaj się przed nią. Wiesz, jaka z niej
papla. Nie chcę, żeby zadzwoniła do Uli i uprzedziła ją o mojej wizycie. To
mogłoby wszystko zepsuć.
- Dobra, nic jej nie powiem. Wcisnę jej kit,
że pojechałeś do szwalni. Trochę mnie zaskoczyłeś, ale jedź, skoro jesteś
pewien, że ją kochasz. Trzeba gonić swoje szczęście, bo ucieknie ci sprzed
nosa.
- Dzięki przyjacielu. To ja lecę.
Nie tracił czasu. Poszedł do ojca.
Tam opowiedział mu z detalami wszystko to, co miało miejsce w ten pamiętny
weekend nad zalewem. Jaki był głupi i jak głupio się zachował. Przyznał się, że
Ula odeszła przez niego i teraz musi ją sprowadzić z powrotem i błagać o
wybaczenie. Przyznał się do tego, że kocha ją i nie chce jej stracić.
Dobrzański senior był oszołomiony
tymi rewelacjami. Spojrzał surowo na syna i pokręcił głową.
- Jak mogłeś potraktować w tak podły sposób tę
dziewczynę?! Jak mogłeś tak okrutnie sobie z niej zadrwić?! Nie tak cię
wychowaliśmy. Mam nadzieję, że da się ubłagać i wybaczy ci tę głupotę. Jedź.
Daję ci tydzień. Masz to załatwić. Ja chcę ją tu widzieć w firmie.
Uradowany wybiegł z gabinetu ojca.
Obiecał sobie, że postara się ze wszystkich sił i zrobi wszystko, byle by tylko
mu wybaczyła. Wpadł do sekretariatu i rzucił Violetcie.
- Viola, wracam właśnie od ojca. Nie będzie
mnie przez tydzień. Jadę do szwalni. Trzymaj rękę na pulsie i pilnuj
wszystkiego. Jakbyś czegoś nie była pewna, pytaj Sebastiana.
- Nie martw się. Wszystkiego dopilnuję. Możesz
jechać spokojnie.
- Dzięki Viola.
Siedziała wraz z Beatą na tarasie
przed pensjonatem. Popijały kawę i gawędziły półgłosem. Ula opowiedziała jej
niemal wszystko, co przydarzyło jej się przez ten rok. Wszystko prócz tego, że
jest śmiertelnie i beznadziejnie zakochana w Marku Dobrzańskim. Beata nie mogła
wyjść z podziwu.
- Popatrz Ula jaki ten świat mały. Ty
uratowałaś jego i nawet wtedy do głowy ci nie przyszło, że zostanie twoim
szefem. Rzeczywiście ten jego ostatni żart nie był śmieszny. Sama bym go
spoliczkowała, gdyby zrobił mi taki numer. Może jednak zbyt pochopnie
postąpiłaś rzucając tę pracę. Jakby na to nie patrzeć, świetnie tam zarabiałaś.
Możesz drugiej takiej nie dostać. Naprawdę nie potrafisz mu wybaczyć?
- Nie mogę ciociu. Nawet nie wiesz, co
przeżyłam, gdy usłyszałam wrzask Violi, że on się topi. Myślałam, że to jakiś dzień
świstaka, jakaś powtórka z rozrywki. Byłam przerażona i biegnąc do wody
modliłam się w duchu, żeby tylko nie utonął, żeby przeżył. A on udawał,
rozumiesz? Udawał topielca. Robiłam mu masaż serca i sztuczne oddychanie, a on
w pewnym momencie otworzył oczy i wyszczerzył się do mnie myśląc, jakie to
zabawne. Zadrwił sobie ze mnie. Zrobił ze mnie kompletną idiotkę i tego nie
potrafię mu wybaczyć.
Beata pogładziła ją po włosach.
- Jesteś na niego zła, ale to minie. Przecież
nie może być aż tak złym człowiekiem. Jednak zaoferował ci pracę, dał sowite
wynagrodzenie, nigdy na ciebie nie krzyknął, a wręcz cię chwalił. Czy taki
jeden głupi żart przekreśla go, jako dobrego człowieka? Każdy w życiu błądzi,
dziecko i popełnia błędy. To na nich właśnie się uczymy i wyciągamy z nich
wnioski na przyszłość, by uniknąć ich ponownie. Pomyśl o tym. Szkoda byłoby
tracić tak dobrą posadę. Dzięki niej odżyliście. Stanęliście na nogi i
zapomnieliście o biedzie. Naprawdę chcesz, by twoja rodzina z powrotem do tego
wróciła? Zastanów się kochanie, czy to wszystko warte jest takiego poświęcenia.
Słuchała jej słów w milczeniu i nie
mogła się oprzeć wrażeniu, że jej ciotka ma jednak rację i jest bardzo mądrą
kobietą.
- Pomyślę nad tym ciociu. Obiecuję. Chciałam
cię jeszcze zapytać, czy macie tu w miasteczku ortodontę. Całkiem o tym
zapomniałam, a już tydzień temu powinni mi byli ściągnąć to żelastwo z zębów.
- Z tego, co wiem, to chyba jest. Praktykuje
przy dentyście w ośrodku zdrowia. Wiesz, gdzie to jest?
- Tak wiem. To ten jednopiętrowy, żółty
budynek przy targu.
- Właśnie. Nie wiem czy przyjmie cię na kasę
chorych. Może być, że będziesz musiała zapłacić za wizytę.
- To zapłacę. Mam dość tego odrutowania. Pójdę
jutro z samego rana.
Gorączkowo pakował swoje rzeczy do
dużej torby. Był podekscytowany tym wyjazdem. Już układał sobie w głowie plan.
Najlepiej, jak mógłby porozmawiać z nią bez świadków, na plaży. Widywał ją
kilkakrotnie podczas poprzedniego pobytu, jak spacerowała po niej samotnie.
Musi wykorzystać odpowiedni moment. Moment na tyle dogodny, by jej nie
wystraszyć. Będzie błagał ją na kolanach i wyzna, co do niej czuje. Ta rozmowa
z Sebą była przełomowa, bo uświadomiła mu wreszcie rzecz najbardziej istotną. Kochał
tę dziewczynę i nie mógł zrozumieć, dlaczego do tej pory sam nie odkrył tego,
co zauważył Sebastian? Im dłużej o tym myślał, tym bardziej dostrzegał w sobie
wszystkie objawy zakochania. Rzeczywiście tęsknił za nią. Rozpaczliwie. Zawsze
miał ją pod ręką, a od kiedy jej nie ma, nie potrafił sobie znaleźć miejsca. Czuł
motyle w brzuchu na samą myśl o niej. Niczego tak bardzo nie pragnął, jak
trzymać ją mocno w ramionach, zatopić się w tych jej błękitnych diamentach i
całować do utraty tchu. Jednak był w nim jeszcze niepokój. Niepokój o to, że
ona nie będzie chciała mu wybaczyć. Zakpił sobie z niej, podczas, gdy ona
drżała z niepokoju o jego życie. Naprawdę nie mógł wymyślić nic bardziej
głupiego. W duchu modlił się o cud, by mu wybaczyła i uwierzyła w szczerość
jego intencji.
Zasunął zamek od torby, pozbierał z
komody dokumenty, zamknął mieszkanie i poszedł na parking. Włączył GPS, chociaż
właściwie pamiętał drogę. – To tylko tak,
na wszelki wypadek, by nie błądzić – pomyślał. Wolno wyprowadził samochód z
parkingu i włączył się do ruchu.
Obudziła się o siódmej rano i po
porannej toalecie i śniadaniu, poszła do biura. Pracowała intensywnie do
jedenastej, ale ta intensywność przyniosła dobre rezultaty, bo w szybkim tempie
znikał piętrzący się na biurku stos faktur. Zostało ich już niewiele, więc
postanowiła, że dokończy po powrocie od ortodonty. Zamknęła biuro na klucz i
odniosła go do recepcji.
- Iza, nie wiem, gdzie jest ciocia. Gdyby
pytała powiedz jej, że wyszłam do dentysty i wrócę najszybciej, jak to możliwe.
- Przekażę. Leć i załatw swoje sprawy.
Pobiegła jeszcze po torebkę i
ruszyła w stronę targu. Weszła do budynku przychodni i spytała o ortodontę. Na
szczęście był i w ogóle nie miał pacjentów. Przyjął ją natychmiast.
Wytłumaczyła mu, że już ponad tydzień temu mieli jej ściągnąć aparat, ale miała
trochę problemów i całkiem o tym zapomniała.
- Czy pan mógłby go ściągnąć? – spytała. –
Jeśli trzeba będzie zapłacić, to ja chętnie to zrobię. Chcę już pozbyć się tego
żelastwa.
Lekarz uśmiechnął się.
- Nie trzeba płacić. Nie ma rejonizacji i w
każdym mieście mogą to pani zrobić na kasę chorych. Proszę usiąść. Zobaczymy,
czy rzeczywiście nie jest już potrzebny.
Usiadła na fotelu i otworzyła usta.
Zdjął delikatnie aparat i przyjrzał się jej zębom.
- Faktycznie wyrównały się pięknie. Już nie
musi się pani męczyć z tym aparatem. – Uśmiechnęła się do niego wdzięcznie.
- Bardzo panu dziękuję doktorze. Do widzenia.
Wyszła na jasną od słońca ulicę.
Wreszcie poczuła się wolna. Musiała nosić to odrutowanie przez ostatnie dwa
lata, ale koniec z tym i już nigdy więcej.
Im bliżej był Jelitkowa, tym
bardziej jego serce wypełniała obawa. - A
jeśli ucieknie? Jeśli nie będzie chciała w ogóle ze mną rozmawiać? Przecież nie
chciała już wtedy nad zalewem. Uciekła, by być jak najdalej ode mnie. Jestem
pewien, że mnie kocha, ale to ja, jak kretyn postawiłem między nami mur. Słodki
Jezu, jak ona musi się czuć zraniona. Gdybym mógł cofnąć czas, nigdy nie
wywinąłbym takiego numeru. Ona drżała o moje życie, a ja? A ja zachowałem się,
jak ostatni palant.
Gdy wjechał do miasteczka, przyszło
opamiętanie. – Kurcze. Jest początek
sezonu. Gdzie ja znajdę jakiś nocleg? W „Mewie” nie mogę się pokazać. Zresztą
pewnie mają komplet.
Zaliczył już trzeci pensjonat, ale
nigdzie nie było wolnych miejsc. Poradzono mu, by poszukał w prywatnych domach,
gdzie również wynajmowano pokoje letnikom. Tu miał więcej szczęścia. W jednej z
willi położonej niedaleko parku zdrojowego dostał wreszcie pojedynkę. Zapłacił
za tydzień z góry i rozpakował rzeczy. Było wczesne popołudnie. Miał czas. To
jeszcze nie była pora, kiedy Ula wychodziła na spacery plażą. Przebrał się w
swobodny strój i wyszedł coś zjeść. Dotarł do smażalni ryb i zamówił sobie
dorsza z frytkami. Najedzony skierował się na plażę. Postanowił, że poczeka na
nią wytrwale w jakimś dyskretnym miejscu. Usiadł bezpośrednio na piasku i
skierował swój wzrok na drzwi pensjonatu. Z miejsca, w którym siedział, miał
dobry widok i na budynek i na taras przed nim. Siedział długo. Plaża powoli
zaczęła się wyludniać. Zerknął na zegarek, który pokazywał godzinę osiemnastą.
Zaczynał się niecierpliwić i martwić jednocześnie. – A jeśli jej tu nie ma? Jej miejsce pobytu było tak proste do
odgadnięcia, więc może jest zupełnie gdzie indziej, a ja czekam tu, jak idiota.
Przeszedł do linii pasa zieleni
ograniczającego plażę i tam zaszył się w wysokiej, nadmorskiej trawie. Stąd też
dobrze widział hotel. Usłyszał skrzypnięcie drzwi i zobaczył wychodzące dwie
kobiety. Drobną brunetkę i drugą, wyższą. Odetchnął z ulgą. Rozpoznał ją. Była
tu. Intuicja go nie zawiodła. Musi teraz tylko odpowiednio wykorzystać tę
szansę i sprawić, by zgodziła się z nim wrócić.
Obserwował, jak kobiety żegnają się.
Niższa poszła w kierunku miasteczka, a wyższa skierowała swe kroki na plażę.
Ściągnęła klapki i trzymając je w ręku ruszyła wolno wzdłuż brzegu morza.
Minęła go. Postanowił odczekać trochę aż się nieco oddali i ruszył za nią.
Doszła do krypy rybackiej odwróconej do góry dnem,
przy której suszyły się rozpięte na długich drągach sieci. Oparła się o nią
splatając ramiona. Wbiła wzrok w horyzont i zachodzące powoli słońce.
Podszedł do niej bezszelestnie i
stanął tuż za nią.
- Ula… – wyszeptał.
Odwróciła się gwałtownie. Stał
bardzo blisko, na wprost niej. Jej ogromne, błękitne, rozszerzone zdumieniem
oczy wpatrywały się w niego, jak zahipnotyzowane. Spojrzał w nie i zadrżał.
Było w nich tyle bólu. Dotknął czubkami palców jej policzka. Odsunęła się
odruchowo.
- Odnalazłem cię… – powiedział cicho.
Postanowił od razu, bez owijania w bawełnę wyznać jej, co czuje, a potem
wyjaśnić całą resztę. – Kiedy nie przyszłaś w poniedziałek do pracy zdałem
sobie sprawę z czegoś naprawdę ważnego. Zrozumiałem, że cię kocham i moje życie
bez ciebie nie ma sensu. - Jej oczy szybko wypełniały się łzami, które pociekły
jej po policzkach. Nie mogła wydobyć z siebie głosu. Wykorzystał jej milczenie.
- Tak bardzo cię przepraszam Ula za ten niesmaczny żart. Zachowałem się, jak
nieodpowiedzialny szczeniak i sam nie mogę sobie wybaczyć tej głupoty. Błagam
cię, nie gniewaj się. Wybacz mi. Ja już nigdy nie zrobię czegoś równie
głupiego, przysięgam. Wróć ze mną Ula. Ta pustka, którą po sobie zostawiłaś
jest nie do zniesienia. Miotam się z tęsknoty za tobą - ujął w ręce jej dłonie
i przycisnął do ust. - Zgódź się, proszę. – Spojrzała na niego tak żałośnie, że
ścisnęło mu się serce.
- Nie wierzę ci – wyszeptały jej wargi, na
których lśniły krople łez. - Nie wierzę w ani jedno twoje słowo. Ty mnie
kochasz? Nie jesteś monogamistą. Ty kochasz wszystkie kobiety. Każdej mówisz
to, co mnie? Nie dałeś mi ani jednego dobrego powodu, bym ci uwierzyła i
zaufała. Niemal każdego dnia przyłapywałam cię z jakąś kobietą. Nawet nie
zliczę, ile ich było, a ty przyjeżdżasz tutaj i oświadczasz mi, że mnie
kochasz? Jak po tym, czego tak wiele razy byłam świadkiem, mogłabym uwierzyć w
szczerość twoich słów? Tobie się tylko wydaje, że czujesz coś do mnie. To nie
może być prawda. Ja jestem tylko Brzydulą z małego Rysiowa i nigdy nie mogłabym
się równać z tymi pięknymi kobietami kręcącymi się ciągle wokół ciebie. Nie,
nie…, – pokręciła głową – ty musiałeś pomylić to z czymś zupełnie innym.
- To jest prawda Ula, – odpowiedział żarliwie
– najszczersza. To, co do ciebie czuję, to miłość i nie można pomylić tego
uczucia z chwilowym zauroczeniem. Jestem w dwustu procentach pewien, że bardzo
cię kocham.
- Przepraszam cię Marek, ale dla mnie to zbyt
trudne. Ja muszę to przemyśleć, a ty, jeśli mówisz prawdę, musisz mi to
udowodnić. Ja nie chcę być twoją zdobyczą. Panienką na jedną noc. Udowodnij mi,
że się zmieniłeś. Odetnij się od życia, jakie prowadziłeś do tej pory. Ja nie
mogłabym być z kimś, do kogo nie mam pełnego zaufania, a do ciebie nie mam, bo
je zawiodłeś.
- Udowodnię ci Ula, że to, co do ciebie czuję
jest jak najbardziej prawdziwe, ale musisz mi dać szansę. Wróć ze mną do
Warszawy. Wróć do F&D. Wycofaj to wypowiedzenie. Błagam.
- Nie mogę teraz z tobą wrócić. Zobowiązałam
się do czegoś. Obiecałam, że wyprowadzę cioci księgowość z zaległości. Muszę
mieć co najmniej tydzień, żeby uporać się ze wszystkim. Nie mogę jej zostawić
bez pomocy.
Spojrzał na nią z nadzieją.
- Czy to znaczy, że po tym czasie wrócisz do
mnie? To znaczy… wrócisz do pracy? – Przygryzła wargę i powiedziała.
- Muszę przyznać, że po tym niemiłym dla mnie
incydencie działałam pod wpływem impulsu. Nie przemyślałam swojej decyzji,
dopiero ktoś uświadomił mi to wczoraj, że jeśli zrezygnuję z tej pracy,
najbardziej ucierpi na tym moja rodzina. Dopiero stanęliśmy na nogi, a ja nie
chcę, by znowu zaczęli klepać biedę. Tak… Wrócę do pracy, ale nie zrobię tego
dla ciebie, ale dla moich bliskich i dobrze by było, byś o tym pamiętał.
- Zapamiętam Ula i dziękuję za tę szansę.
Zapewniam cię, że jak wrócisz, wszystko będzie inaczej, lepiej. Już nigdy nie
dopuszczę do sytuacji, byś musiała przeze mnie cierpieć lub być rozczarowana.
Słońce schowało się za horyzontem i
zapadł zmrok. Rozejrzała się po pustej plaży.
- Muszę wracać. Ty wracasz do Warszawy?
- Nie… Wynająłem pokój w miasteczku na
tydzień. Zostanę i poczekam na ciebie, jeśli nie masz nic przeciwko temu. –
Wzruszyła ramionami.
- Zrobisz, jak zechcesz. Ja nie wymagam od
ciebie, byś tu tkwił. Może byłoby lepiej, gdybyś jednak wrócił do firmy.
- Ula, powiem ci prawdę. Ojciec przejął za
mnie obowiązki przez ten tydzień. Zrugał mnie za to, jak cię potraktowałem.
Przyznałem mu się, co do ciebie czuję, a on powiedział, że za to, co ty dla
mnie zrobiłaś, powinienem całować ślady twoich stóp i zrobić wszystko, by
ściągnąć cię z powrotem do firmy. On bardzo cię lubi, docenia i szanuje
podobnie jak mama i nie dopuszcza opcji, by miało cię nie być w F&D. Pozwól
mi zostać, być w pobliżu i chociaż na ciebie popatrzeć z daleka. Nie będę ci
się narzucał, chyba, że sama zechcesz porozmawiać ze mną.
- No dobrze – westchnęła. - Zostań. Wrócimy
razem, jak tylko uporam się z fakturami. Muszę koniecznie usprawnić cioci ten
system rozliczeniowy, by nie musiała się tak męczyć.
- Może mógłbym ci pomóc? Jeśli byś tylko
chciała, to…
- Nie Marek. Spróbuję sama. Jak nie dam rady,
wtedy cię poproszę. Teraz jednak pożegnam się już. Kolacja czeka. Dobranoc.
- Dobranoc Ula. Śpij dobrze.
Stał i patrzył, jak znika w
czeluściach hotelowych drzwi. Odetchnął głęboko. Cieszył się, że ma tą rozmowę
już za sobą. Udowodni jej, że jest dla niego najważniejsza na świecie. Musi
mieć tylko trochę czasu, żeby mogła mu ponownie zaufać.
Po kolacji poszła do swojego pokoju.
Wzięła prysznic i położyła się. Czuła lekki zawrót głowy. Nie spodziewała się,
że przyjedzie za nią aż tutaj. Jak on się domyślił? Przecież nawet Violi nie
powiedziała, dokąd wyjeżdża. Wyznał jej miłość. Nie wiedziała, co o tym sądzić.
Nie mogła uwierzyć, że ją pokochał. Tak nagle? Czy to nie aby wyrzuty sumienia
za to, jak ją wtedy ośmieszył? Pragnęła z całych sił, by jego słowa były
szczere, bo oznaczałoby to, że odwzajemnia jej uczucie. Jednak jej serce było
pełne wątpliwości. Zbyt wiele widziała. Zbyt wiele kobiet przewinęło się przez
jego życie. Czy potrafiłby o nich zapomnieć, gdyby był z nią? Może stałaby się
drugą Pauliną, permanentnie zdradzaną niemal każdego dnia, choć ona na pewno
nie robiłaby mu takich karczemnych awantur. Po prostu zniknęłaby z jego życia
po cichu i dyskretnie, by nie wzbudzać sensacji. Nie… Nie może mu zaufać.
Jeszcze nie teraz. On musi jej udowodnić, że się zmienił. Dobrze, że nie
wyjawiła mu swoich uczuć do niego. Nie musi wiedzieć. Przynajmniej na razie. Może
kiedyś, jak odzyska jej zaufanie, to mu powie, że kocha go nad życie.
Wracał na swoją kwaterę i nie mógł
przestać się uśmiechać. Czuł się lekki jak piórko. Czuł się jak ktoś, komu
przypięto do ramion skrzydła. Ona wróci. Wróci razem z nim. Za tydzień. Przez
ten czas będzie tylko cichym obserwatorem. Postanowił, że da jej trochę od
siebie odpocząć. Da jej czas, by mogła przemyśleć sobie to, co od niego
usłyszała. Nie powiedziała mu wprawdzie, że odwzajemnia jego miłość, ale nie
musiała tego mówić. Jej oczy mówiły to za nią. W nich czytał, jak w otwartej
księdze, bo były piękne, dobre i wyrażały wszystko, co działo się w jej sercu.
Teraz nie miał już żadnych wątpliwości. To na nią czekał przez całe życie i
wreszcie ją znalazł. Nie musi już szukać pocieszenia u innych kobiet, bo ma ją.
Najlepszą, najdelikatniejszą i najpiękniejszą istotę na ziemi. Nie pragnął
niczego bardziej, jak tego, by zaufała mu ponownie. Wiedział, że zrobi
wszystko, by tak się stało.
Wsunął się pod kołdrę i oparł głowę
na splecionych na karku dłoniach. Przymknął powieki, pod które wpłynął obraz
jej subtelnej, pięknej twarzy. – Kocham
cię aniele – powtarzał w myślach. – Już
nigdy nie będziesz musiała przeze mnie płakać. – Pieszcząc w pamięci jej
obraz powoli zapadał w sen.
Od ósmej rano pracowała intensywnie
chcąc jak najlepiej wykorzystać ten czas, który pozostał jej do wyjazdu. Nie
chciała zawieść ciotki i zostawić jej niedokończone sprawy. Ona sama właśnie
weszła do biura niosąc dla Uli i dla siebie kawę. Przywitały się. Ula upiła łyk
i spojrzała na Beatę.
- Usiądź na chwilę ciociu, muszę ci coś
powiedzieć.
Miała tak poważną minę, że Beata nie
wahając się przysiadła na krześle.
- O co chodzi? Coś się stało? – Ula pokiwała
twierdząco głową.
- Marek tu jest.
- Marek? Tutaj? To znaczy gdzie? W „Mewie”?
- Nie. Mam na myśli Jelitkowo. Wczoraj
zaczepił mnie na plaży, kiedy wyszłam na spacer. Musiał chyba mnie obserwować.
- Przyjechał za tobą? Nie do wiary. Jednak
zależy mu byś wróciła do pracy.
- To prawda. Wręcz błagał mnie o powrót do
F&D.
- I co? Zgodziłaś się?
- Tak… Obiecałam, że wrócę. Przemyślałam to,
co mówiłaś wczoraj i uznałam, że miałaś rację. Nie mogę skazywać swojej rodziny
na powrót do biedy. Jemu powiedziałam to samo. Wracam do firmy nie dlatego, że
on mnie o to prosi, ale ze względu na swoją rodzinę. Zastrzegłam jednak, że
mogę wyjechać dopiero za tydzień, bo mam tu zobowiązania. On wynajął kwaterę w
miasteczku, też na tydzień. Chce, bym wróciła wraz z nim. Zanim jednak to nastąpi,
zrobię Ci idealny porządek w papierach. Ściągnę też z Internetu program, który
w dużym stopniu ułatwi ci pracę i pozwoli w szybkim czasie na ogarnięcie tego
wszystkiego.
- Dobrze robisz Ula. To mądra decyzja.
Naprawdę szkoda by było rzucać taką dobrą pracę mając świadomość, jak ciężko na
rynku o dobrą posadę. Ja sobie jakoś poradzę szczególnie, że mówisz o tym
programie. Nauczysz mnie go obsługiwać zanim wyjedziesz, bym mogła poradzić
sobie bez ciebie?
- Oczywiście. Nie ma sprawy. Skończę tylko z
tymi fakturami i jak tylko ściągnę program, zawołam cię.
Oderwała się od komputera, przetarła
zmęczony wzrok i przeciągnęła się rozluźniając napięte mięśnie. Zerknęła na
zegarek. - Dwunasta, nie jest źle. - Faktury
znalazły swoje miejsce w segregatorach, a program obliczeniowy, który ściągnęła
z Internetu, okazał się świetny i w dodatku za darmo. - Pójdę trochę pooddychać na powietrze – pomyślała.
Wyszła na taras przed hotelem i
rozejrzała się dokoła. Upalna pogoda ściągnęła na plażę tłumy letników. Usiadła
przy stoliku pod parasolem, a jej wzrok prześlizgiwał się po opalonych,
półnagich ciałach plażowiczów. Nagle zatrzymała się na jednym z nich. Znała tę
sylwetkę doskonale. Nie leżał, tylko siedział po turecku i obserwował ją.
Poczuła się zażenowana. Wstała od stolika i wolno poszła w jego kierunku,
zgrabnie omijając stojące na piasku leżaki i rozłożone ręczniki. Kiedy podeszła
bliżej, na jego twarzy wymalował się szczęśliwy uśmiech.
- Witaj kochanie – powiedział cichym głosem. –
Miałem nadzieję, że będę Cię mógł dzisiaj zobaczyć.
Zmieszała się słysząc te
wypowiedziane z taką czułością słowa, a na jej policzki wypełzły urocze
rumieńce.
- Nie nazywaj mnie tak. Nie jestem twoim
kochaniem.
- Przepraszam – zwiesił głowę. – Ja tak bardzo
tego pragnę, że nie mogę się powstrzymać.
- Co tutaj robisz? Szpiegujesz mnie?
- Ula, o co ty mnie posądzasz? Przyszedłem
tutaj już parę godzin temu, usiadłem z nadzieją, że znowu cię zobaczę. Tęsknię
za tobą.
- Marek, przestań.
- Ale to prawda – usprawiedliwiał się. – Odkąd
zrozumiałem, że cię kocham i że jesteś mi tak bardzo bliska, ta tęsknota nie
opuszcza mnie nawet na krok. Nie radzę sobie z własnymi uczuciami.
- Masz zamiar tkwić tutaj przez cały tydzień?
- Obiecałem ci, że nie będę się narzucał, ale
chcę cię widywać, choć z daleka – westchnął tak żałośnie, że zadrżała. Zrobiło
jej się go żal. Jego oczy wpatrywały się w nią intensywnie błagając o
przychylność. Spuściła głowę nie mogąc znieść dłużej tego spojrzenia. Miała
mętlik w głowie. Rozum podpowiadał ostrożność, serce rwało się do niego, jak
oszalałe.
- Chodź, pójdziemy na spacer, a potem
zapraszam cię na obiad. Pewnie od wczoraj nie jadłeś nic konkretnego.
Jego stalowo-szare oczy pojaśniały z
radości. Uśmiechnął się do niej najpiękniej, jak potrafił. Ujął jej dłonie i
ucałował.
- Dziękuję Ula. Sprawiłaś, że jestem
szczęśliwy.
Podnieśli się z piasku i ramię w
ramię ruszyli brzegiem spokojnego morza przed siebie.
ROZDZIAŁ 8
Szli długo nie odzywając się do
siebie słowem. Każde z nich przetrawiało w głowie sytuację, w której się
znaleźli. Dla niej nie była ona zbyt komfortowa. Nadal nie miała odwagi zaufać
jego słowom. On modlił się o ten cud. Pragnął chwycić ją za rękę lub objąć
ramieniem i przytulić do siebie, ale obawiał się, że może nie zareagować na
taki gest zbyt dobrze. Póki co, dreptał obok niej w milczeniu zerkając co
chwilę na jej piękną, pogrążoną w zadumie twarz.
- Jesteś na mnie bardzo zła? – spytał cicho.
Spojrzała na niego zdziwiona.
- Dlaczego uważasz, że jestem na ciebie zła? –
odpowiedziała pytaniem.
- Nic nie mówisz i ciągle myślisz o czymś
intensywnie.
- Nie jestem zła. Jest tylko we mnie żal, że
zakpiłeś sobie ze mnie i ze śmierci. Płynąc po ciebie truchlałam ze strachu i
modliłam się, byś nie utonął, byś przeżył. Nawet do głowy mi nie przyszło, że
ty udajesz i bawisz się mną. Nie masz pojęcia, jak okropnie się poczułam, kiedy
to zrozumiałam, a ty wsadziłeś mi język w usta i śmiałeś mi się bezczelnie w
twarz. To było takie upokarzające… Poczułam się, jak ostatnia…
- Nie kończ, błagam. Ja sam od tego czasu
czuję się podle i nie potrafię zrozumieć, jak mógł mi przyjść do głowy ten
idiotyczny pomysł. Nawet nie wiesz, ile bym dał, by cofnąć czas, by to nigdy
się nie wydarzyło. Gdy w poniedziałek przyszedłem do pracy i zobaczyłem, jak
Viola pakuje do pudła twoje rzeczy, zamarło mi serce. Nie mogłem tego tak
zostawić. Musiałem cię odnaleźć i wszystko wyjaśnić. Poczułem się nagle
opuszczony i tak przeraźliwie samotny. Ty zniknęłaś, a mnie serce pękało z
rozpaczy. Kocham cię Ula i mam nadzieję, że kiedyś w końcu uwierzysz w te
słowa, a ja udowodnię ci, jak bardzo one są prawdziwe i szczere.
Zauważył, że płacze. Pochylała głowę
chcąc ukryć te łzy, ale one znaczyły już ślad na jej policzkach. Drżącymi
dłońmi starł je z jej twarzy i z wielką obawą, nieśmiało przytulił ją do
siebie.
- Proszę cię nie płacz. Nie mogę tego znieść.
Serce mi się ściska, kiedy widzę cię w takim stanie. Ja już wyciągnąłem wnioski
z tego incydentu i nigdy, rozumiesz, przenigdy nie dopuszczę ponownie do takiej
sytuacji.
Oderwała się od niego skrępowana tym
intymnym gestem, choć musiała przyznać, że jego ramiona były takie bezpieczne i
ciepłe. Skierowała na niego załzawione jeszcze oczy i szepnęła.
- Wracajmy. Już pora obiadu. Stefan, nasz
główny kucharz jest zły, gdy nie przychodzę na czas. Wziął sobie za cel
podtuczenie mnie, bo twierdzi, że wyglądam, jak szkielet – roześmiała się
nerwowo. – Chyba ma trochę racji.
- Dla mnie zawsze jesteś jednakowo piękna,
choć trochę ciałka rzeczywiście by ci się przydało. Schudłaś przez ten nadmiar
pracy, którą cię obarczyłem, ale po twoim powrocie to się zmieni. Będę
rozsądniej rozdzielał obowiązki.
Wracali. Ona była już spokojniejsza.
Wyciszyła emocje. Jego cichy głos i słowa, które powiedział podziałały na nią
dziwnie spokojnie i łagodnie. Miała wrażenie, że mówił szczerze, również to, że
ją kocha i że cierpi, kiedy jej nie ma. Pamiętała te wszystkie noce, gdy nie
mogła zasnąć, tylko modliła się o to, by on odwzajemnił jej uczucie. A teraz,
kiedy usłyszała kilkakrotnie te słowa „kocham cię”, nie mogła w nie uwierzyć. –
Jeszcze za wcześnie. Zdecydowanie za
wcześnie. Chyba nie liczy na to, że po tym, co powiedział rzucę mu się w
ramiona? - Musi być cierpliwy i ona też powinna dać sobie czas, by
uporządkować to wszystko w głowie.
Weszli do jadalni i usiedli przy
służbowym stoliku. Beaty i Leszka nie było. Wyjechali po zaopatrzenie, a Igor
włóczył się od rana z kolegami.
- Wiesz Ula, pomyślałem sobie, że może mógłbym
wykupić tu posiłki do końca tygodnia. W pokoju, w którym mieszkam, nie bardzo
mogę szykować sobie śniadania, a codzienne jedzenie fastfoodów mnie wykończy.
Nie przepadam za nimi.
- Zostawię cię na chwilę i pójdę spytać
Stefana. Myślę jednak, że nie będzie miał nic przeciwko dodatkowym porcjom.
Nie zdążyła nawet wstać od stolika,
gdy w drzwiach prowadzących do kuchni pojawił się on sam. Rozciągnął usta w
szerokim uśmiechu na widok swojej pupilki.
- No jesteś i to bardzo punktualnie. Dzisiaj
kochana prawdziwa bomba kaloryczna. Stos naleśników z truskawkami i bitą
śmietaną. Do tego chłodnik.
Uśmiechnęła się do niego promiennie,
a Marek dopiero teraz zorientował się, że jej zęby uwolniono od aparatu. Miała
cudowny uśmiech. Gdyby jeszcze jego nim obdarzyła, byłby w siódmym niebie.
- Wszystko brzmi bardzo smacznie Stefan i
bardzo chętnie zjem, bo zgłodniałam. Chciałam cię jeszcze zapytać, czy można
byłoby wykupić dodatkowe porcje posiłków. To jest Marek Dobrzański, mój szef.
Nie mieszka w „Mewie”, lecz w miasteczku na prywatnej kwaterze, gdzie nie
prowadzą jadłodajni. To właśnie on chciałby wykupić śniadania, obiady i kolacje
do końca tygodnia.
Stefan uścisnął mu dłoń i
przedstawił się.
- Bardzo mi miło. Stefan Liczman. Ja nie widzę
problemu. Proszę po obiedzie przejść do recepcji. Tam może pan opłacić posiłki.
A teraz idę przygotować wam obiad – zakręcił się na pięcie i zniknął jak duch w
czeluściach kuchni.
Marek uśmiechnął się do Uli z
wdzięcznością.
- Dziękuję Ula, że to załatwiłaś.
- Nie ma za co. Powinieneś jadać coś
treściwszego, bo po tym tygodniu mógłbyś wyglądać tak, jak ja – uśmiechnęła się
do niego nieśmiało.
- Nie jest ze mną tak źle, ale o
ciebie zadbam po powrocie. Dopilnuję, byś regularnie jadała posiłki.
Wyszli z jadalni prawie pękając w
szwach. Naleśniki były znakomite i pochłonęli po kilka sztuk.
- Powinnam wrócić do pracy. Ty opłać te
posiłki. Spotkamy się na kolacji.
- Pójdziesz jeszcze dzisiaj na spacer? – spytał
z nadzieją.
- Pewnie pójdę, ale po kolacji. Nie dam rady
przed. Nie dzisiaj. Mam jeszcze trochę do zrobienia. – Pokiwał ze zrozumieniem
głową.
- Zgodzisz się, bym ci towarzyszył? – spytał
nieśmiało.
- Naprawdę tego chcesz? Nie masz jeszcze dość?
Nie jestem zbyt dobrym towarzyszem do spacerów. Lubię milczeć.
- A ja bardzo chcę pomilczeć z tobą – zapewnił.
- W takim razie do wieczora. Muszę już iść.
- Dziękuję Ula – ucałował jej dłoń i ruszył w
kierunku recepcji.
Słońce zachodziło kończąc swoją
codzienną wędrówkę. Ostatnie jego promienie w odcieniach żółci i pomarańczu
kładły się leniwie na spokojnej powierzchni morza. Dzień dogasał. Siedzieli na
piasku obserwując, jak słoneczna tarcza chowa się wolno za linią horyzontu.
Dostrzegli też kilka kutrów rybackich wypływających na nocny połów. Spojrzał na
nią zachwycony i pomyślał, że jej oblicze przybrało twarz najpiękniejszego z
aniołów. Była cudem natury. Z przymkniętymi oczami zasłuchana w cichy szum fal
wyglądała, jakby była nie z tego świata. Sprawiała wrażenie takiej drobnej,
wręcz eterycznej i nadzwyczaj delikatnej. Bał się, że zniknie za chwilę, bo
okaże się jedynie wytworem jego wyobraźni.
- Ula? – odezwał się cicho.
- Mmm… - mruknęła nie otwierając oczu.
- Czy myślisz, że mogłabyś mnie pokochać? – zapytał
wbijając w nią niepewny wzrok. Musiał zadać jej to pytanie. Miał pewność, że
ona odwzajemnia to uczucie, bo wyczytał to już wcześniej z jej oczu. Jednak
chciał to od niej usłyszeć.
Otworzyła oczy i zdumiona spojrzała
na niego. Nie mogła mu przecież jeszcze wyznać, że jest dla niej od dawna
najważniejszy na ziemi, bo pokochała go całym sercem.
- Tak…, - powiedziała z wahaniem - to bardzo
możliwe, ale pokochać, a zaufać, to dwie różne sprawy. Mogłabym umierać z
miłości do ciebie, lecz nie mogłabym z tobą być, gdybym nie miała do ciebie
zaufania. Ja jeszcze ci nie ufam. Mówiłam już o tym.
- Tak… tak… pamiętam – spuścił głowę. – Ja
chciałbym tylko wiedzieć, czy kiedy przekonasz się o prawdziwości moich słów,
kiedy zaufasz mi ponownie, a zrobię wszystko, by tak się stało…, czy zgodzisz
się zostać moją dziewczyną? Marzę o tym, od kiedy zrozumiałem, co do ciebie
czuję.
Popatrzyła na niego uważnie.
Wyglądał na bardzo przygnębionego. Było jej go żal, ale nie potrafiła
zdeklarować się tak od razu. Serce wyrywało się do niego i najchętniej
przytuliłaby jego znękaną głowę do swojej piersi i ucałowała te zmysłowe usta,
a rozum nakazywał rozsądek. Jednak wydarzenia znad zalewu były jeszcze bardzo
świeże i nadal bolały.
- Myślę Marek, że chyba zbyt wcześnie
dywagować, co by było, gdyby… Ja nie wiem, co przyniesie przyszłość, dlatego
nie mogę ci niczego obiecać. Chyba to rozumiesz?
- Rozumiem Ula. Nie zawiodę cię, bo bardzo mi
na tobie zależy. Ja do żadnej kobiety nie czułem tego, co czuję do ciebie.
Nigdy wcześniej nikogo nie kochałem i teraz już wiem, jak to jest. Jestem
pewien, że to na ciebie czekałem przez te wszystkie lata i to ciebie szukałem.
Myślę, że jesteś miłością mojego życia – ostatnie zdanie wyszeptał z czułością.
Zamigotały jej w oczach łzy.
- Proszę cię, nie mów tak, bo nie wiem, co mam
odpowiedzieć na te wyznania. Kiedy je wypowiadasz, czuję się podle nie mogąc
odwzajemnić ci się tym samym. Nie mówmy już o tym, bo choć nie mam sobie nic do
zarzucenia, zaczynam się obwiniać za tę sytuację.
Odgarnął jej kosmyk włosów z twarzy
i pogładził delikatnie po policzku.
- Nie obwiniaj się Ula, bo nie masz
najmniejszego powodu. To tylko i wyłącznie moja wina. Gdybym był wtedy świadomy
tego, co do ciebie czuję, nigdy nie zdobyłbym się na taką głupotę. Kiedy
spoliczkowałaś mnie i uciekłaś do pokoju, a Violetta uzmysłowiła mi, że
zamknęłaś się tam i płaczesz, poczułem się jak ostatni drań. Nigdy nie chciałem
cię skrzywdzić, a jednak to zrobiłem i tego nie wybaczę sobie nigdy.
Dotknęła jego dłoni. Drżała, jak
liść.
- Nie mówmy już o tym, proszę. Ja nie chcę
tego słuchać. Chcę zamknąć raz na zawsze ten rozdział i nigdy do tego nie
wracać. Jeśli masz nadal ochotę mi pomóc, to po śniadaniu zapraszam cię do
biura pensjonatu. Ciotka i wujek przywieźli zaopatrzenie i jest tego bardzo
dużo. Faktur też. Trzeba je powprowadzać do programu. Będziesz dyktował, a ja
będę pisać. Pójdzie dwa razy szybciej i zostanie więcej czasu na oddech. To,
co? Pomożesz?
Jego twarz rozciągnęła się w
szczęśliwym uśmiechu.
- Oczywiście, że pomogę, nawet nie musisz
pytać, bo sam ci proponowałem.
- W takim razie dziękuję. Teraz jednak
wracajmy. Ciemno i chłodno się już zrobiło, nie ma co dłużej tu siedzieć.
Pomógł jej wstać i wolnym krokiem
ruszyli w stronę hotelu.
Następnego dnia wszedł o ósmej do
jadalni i skierował się do stolika, przy którym siedziała już Ula wraz z
Proszowskimi. Przywitał się ze wszystkimi i przedstawił.
- Ja pamiętam pana doskonale – odezwała się
Beata – i pańskich rodziców również. Szkoda, że nie zadzwonił pan do nas przed
wyjazdem, na pewno znaleźlibyśmy jakiś pokój, choć muszę przyznać, że ten sezon
zaczął się pełnym obłożeniem gości.
- Nie zadzwoniłem, bo nawet nie wiedziałem, że
tutaj będę. Ten wyjazd wypadł zupełnie niespodziewanie i w zasadzie mogę go
nazwać misją. Zapewne Ula opowiadała już wam, dlaczego złożyła wypowiedzenie u
mnie w firmie. Bardzo się za to wstydzę i nie mogłem pozwolić, by odeszła ode
mnie moja najlepsza asystentka. Ojciec zmył mi głowę za ten szczeniacki wybryk
i kazał natychmiast jechać i ściągnąć Ulę z powrotem. Stąd właśnie moja obecność
tutaj. Dzięki Bogu zmieniła zdanie i w niedzielę wróci ze mną do Warszawy. Ja
wiem, że wolałaby pani, by została, ale zadeklarowałem Uli swoją pomoc i do
obiadu, mam nadzieję, uporamy się ze wszystkim.
- Tak, tak, Ula mówiła. Ściągnęła z Internetu
jakiś dobry program, dzięki któremu wszystko idzie trzy razy szybciej. Jak
tylko go opanuję, poradzę sobie bez niej, choć na pewno na początku nie będzie
łatwo, bo Ula jest w tym świetna i trudno jej dorównać.
- Nie martw się ciociu. Program jest bardzo
prosty i szybko zorientujesz się, w czym rzecz. A teraz jedzmy, szkoda czasu.
Rzeczywiście, robota poszła im
bardzo sprawnie. Stanowili świetny tandem i rozumieli się bez słów. Kolejne dni
upływały podobnie. Piątkowy wieczór Ula poświęciła na podszkolenie Beaty w
obsłudze programu. Ciotka załapała w lot i była zdumiona, że przez tak długi
okres czasu mordowała się z tymi fakturami bez niego.
- Wiesz ciociu, w niedzielę, po śniadaniu
chcemy wyjechać. Opanowałaś już wszystko i na pewno sobie poradzisz. Ja
chciałabym dojechać za dnia. Dzwoniłam wczoraj do taty i powiedziałam mu o
powrocie i do domu i do firmy. Ucieszył się, bo po naszej ostatniej rozmowie
był przekonany, że znowu zaczniemy zaciskać pasa. W poniedziałek muszę wycofać
to nieszczęsne wypowiedzenie i wypisać urlop za te dni, kiedy mnie nie było.
- Nie ma sprawy kochanie. I tak jestem ci
bardzo wdzięczna, że przyjechałaś i pomogłaś.
Dopakowywała ostatnie już rzeczy,
gdy usłyszała ciche pukanie do drzwi.
- Proszę.
Uchyliły się i wsunęła się przez nie
głowa Marka. Uśmiechnął się do niej promiennie.
- I jak Ula, spakowałaś się?
- Tak. Już kończę – omiotła wzrokiem pokój
upewniając się, czy istotnie zabrała wszystko.
- To ja wezmę torbę i zapakuję do bagażnika, za
chwilę wracam.
Oddała kartę w recepcji i pożegnała
się z Izą.
- Szkoda, że przyjechałaś na tak krótko – powiedziała
żałośnie. Ula uśmiechnęła się do niej z sympatią.
- No tak wyszło, ale pewnie niedługo znowu was
odwiedzę. Trzymaj się i pożegnaj ode mnie resztę dziewczyn – zauważyła
wracającego Marka. - Idę na śniadanie. Trzeba coś zjeść przed podróżą. –
Dołączyła do niego i razem weszli do jadalni. Ich stolik zastawiony był
chrupiącymi tostami i bułeczkami a Stefan właśnie wnosił na tacy parującą
jajecznicę na bekonie. Postawił przed każdym talerzyk i rzekł.
- Mam dla was prowiant na drogę, żebyście nie
umarli z głodu. Zaraz przyniosę.
- Dziękuję Stefan. Czytasz mi w myślach – Ula
podeszła do niego i uściskała go serdecznie. – Będzie mi brakowało twoich
smakołyków.
- Obiecaj mi jedno kruszynko. Jak wrócisz do
Warszawy, zaczniesz odżywiać się, jak normalny człowiek, bo w przeciwnym razie
cień z ciebie zostanie.
- Obiecuję. Rzeczywiście straciłam sporo
kilogramów i chcę przynajmniej część ich nadrobić.
- No, trzymam cię za słowo. Bądź zdrowa Ula.
Powodzenia.
Po śniadaniu pożegnała jeszcze
wujostwo. Marek też się z nimi pożegnał. Wsiedli do samochodu i nieśpiesznie
opuścili miasteczko. Na trasie rozwinął większą prędkość. Tu mógł sobie na to
pozwolić. Zerkał, co chwilę na zamyśloną Ulę, ale nie chciał przerywać tych
rozmyślań. Mówiła wszak, że lubi milczeć, a on nie miał zamiaru burzyć tej
ciszy. Przed sobą mieli prawie pięć godzin jazdy. Jeszcze zdążą porozmawiać. Jej
zgoda na powrót wprowadziła go w świetny nastrój i chociaż powiedziała mu, że
robi to dla swojej rodziny, nie dla niego, to sama myśl, że znowu będzie jego
asystentką sprawiła, że dostał skrzydeł. Wiedział, że ta miłość go zmieni. Nie
ma mowy o wypadach do klubów, ani o podrywaniu modelek. Teraz pragnie tylko tej
jednej, jedynej kobiety, która być może mu zaufa i spowoduje, że będzie
najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Myśli Uli były zgoła inne. Po
pierwsze, ojciec na pewno będzie ją wypytywał i zmusi w jakiś sposób, by
powiedziała mu, co tak naprawdę się wydarzyło, że odeszła z pracy i dlaczego po
kilku dniach wraca do niej z powrotem, choć zarzekała się, że już nigdy nie
wróci do F&D. Po drugie, była ciekawa miny Violetty. Uśmiechnęła się na
samą myśl. Na pewno zareaguje typowo dla niej, czyli spontanicznie. Panna
Kubasińska była najbardziej żywiołową osobą, jaką kiedykolwiek poznała.
Cieszyła się, że ją zobaczy. Na pewno będzie paplać przez cały dzień, ale
postanowiła nie być zołzą i pozwolić jej się wygadać. Potem będzie miała
przynajmniej spokój.
Marek włączył radio, z którego
popłynęła cicha, nastrojowa muzyka. Przymknęła oczy. Powieki zrobiły się
ciężkie. Powoli zasypiała. Z przyjemnością kontemplował ten obrazek.
Zaróżowione policzki, lekko rozchylone usta i kosmyki włosów spadające jej
niesfornie na czoło powodowały, że jej twarz wyglądała tak bardzo niewinnie i
słodko, jak buzia dziecka. Ledwie się powstrzymał, by nie pogłaskać jej
policzka. – Niech śpi – pomyślał. - Obudzę ją koło dwunastej i coś zjemy.
Samochód mknął w kierunku stolicy.
Kilometry uciekały mu spod kół. Był kwadrans po dwunastej, gdy zauważył
nieduży, leśny parking z drewnianymi stołami i ławami. Skręcił z głównej drogi
i zatrzymał samochód. Odpiął pas i jeszcze przez chwilę przyglądał się z
uśmiechem śpiącej Uli. – Oto moje największe
szczęście i zrobię wszystko, by nie wymknęło mi się z rąk – nie powstrzymał
się i pogładził jej ciepły policzek. Otworzyła senne powieki nie od razu
uświadamiając sobie, gdzie jest. Ujrzała pochylającą się nad nią, szczęśliwą
twarz Marka.
- Dojechaliśmy? – spytała.
- Jeszcze nie. Zjechałem na parking. Napijemy
się kawy i może zjemy jakąś kanapkę, dobrze? – Pokiwała głową.
- Dobrze.
Wysiedli z samochodu, a Marek wyjął
torbę z prowiantem i termosem pełnym aromatycznej kawy. Nalał do kubków i podał
jej jeden z nich. Wyciągnął pachnące szynką i żółtym serem kanapki
przyozdobione liśćmi zielonej sałaty. Zabrali się za jedzenie.
- Stefan ma rację Ula. Musisz zacząć się
lepiej odżywiać, a już na pewno regularnie. Jesteś taka drobna i krucha, jak
najdelikatniejsze szkło. Nie chciałbym, żebyś popadła w jakąś chorobę.
- Wiem Marek. Widzę przecież jak wyglądam.
Straciłam prawie piętnaście kilo. Chociaż trochę chciałabym nadrobić. Ta moja
chudość wygląda nieestetycznie i nie czuję się zbyt dobrze we własnym ciele.
Sama skóra i kości. Ale postaram się trochę przytyć.
- Zgodzisz się jadać lunche w moim
towarzystwie? Ja bardzo chciałbym… Lubię patrzeć, jak jesz. – Zarumieniła się
po czubki uszu i spojrzała na niego podejrzliwie.
- Chcesz mnie kontrolować?
- Kontrolować? Tak to odebrałaś? Nie Ula. Nie
mam zamiaru cię kontrolować. Nie mam takiego prawa. Nawet o tym nie pomyślałem.
Chcę tylko jadać w najlepszym dla mnie towarzystwie.
Jej już czerwone policzki przybrały
jeszcze intensywniejszy kolor. – Pięknie Cieplak.
Brawo. Przypisujesz mu rzeczy, których w życiu by nie zrobił.
- Przepraszam Cię. Nie bierz sobie mojej
gadaniny do serca.
- Nie ma sprawy. Już zapomniałem – uśmiechnął
się, a jej kolejny raz zmiękły kolana, gdy ujrzała te słodkie dołeczki. By ukryć
zażenowanie rozejrzała się dokoła.
- Ładnie tu i cicho. Uwielbiam las i ten
spokój. Nawet nie przeszkadzają te pędzące samochody.
- Znam jedno, naprawdę piękne miejsce. Jeśli
kiedyś się zgodzisz, zabiorę cię tam. Mała drewniana chatka, w pobliżu niewielkie
jeziorko, a dookoła las. Często przychodzą tam sarny, a w nocy buszują sowy.
Jestem pewien, że spodobałoby ci się.
- Może kiedyś… Zobaczymy. Zbierajmy się, jeśli
dopiłeś już kawę.
Podwiózł ją pod samą bramę
rodzinnego domu i pomógł jej wnieść bagaż. Pożegnali się przed wejściowymi
drzwiami.
- Jeszcze raz dziękuję ci Ula, że wycofasz to
wypowiedzenie. Widzimy się jutro, tak?
- Będę punktualnie. Do zobaczenia.
Chciał ją pocałować w policzek, ale
odwróciła głowę i nie dała mu szansy. Usiadł za kierownicą i pomyślał, że
powinien zadzwonić do ojca z dobrymi wieściami. Zanim ruszył wybrał jego numer.
- No, co tam synu? – usłyszał w słuchawce jego
niski głos. – Jakieś sukcesy? Co z Ulą?
- Mam dobre wieści. Ona wraca, tato. W
poniedziałek będzie w firmie i wycofa wypowiedzenie.
- Powiedziałeś jej, co do niej czujesz?
- Powiedziałem, ale nie uwierzyła mi. Długa
droga przede mną i trudna, ale zrobię wszystko, by zaufała mi ponownie. Ona
jest tą właściwą kobietą tato i nie będę już szukał innej. Tylko przy niej mogę
być szczęśliwy.
- Ma twardy charakter i zasady, których się
trzyma. Coraz bardziej imponuje mi ta dziewczyna. Będę trzymał wraz z mamą za
was kciuki.
- Dzięki tato. Do jutra i pozdrów mamę.
Obudziły ją promienie słońca
wdzierające się natrętnie przez okienną firankę. Poleżała jeszcze chwilę
wspominając wczorajszą rozmowę z ojcem. Powiedziała mu wszystko oprócz, rzecz
jasna, swojej miłości do Dobrzańskiego i jego odwzajemnionym uczuciu. Siedzieli
w kuchni niemal do północy. Na koniec pogładził ją po dłoni i powiedział.
- Wiem córcia, że dla ciebie było to
wstrząsające przeżycie, ale cieszę się, że wszystko przemyślałaś i postanowiłaś
wrócić do firmy. Wątpię, czy znalazłabyś drugą, tak dobrze płatną pracę.
Przecież wiesz, że to głównie z tych pieniędzy się utrzymujemy. Wszystko się
jeszcze ułoży i przyschnie. Niedługo sama będziesz się śmiała z tego incydentu.
Teraz jednak idź do łóżka. Widzę, jak oczy ci się kleją. Ja też już pójdę się
położyć. Dobranoc Ula.
- Dobranoc tatusiu.
Tak to mniej więcej wyglądało, a
dzisiaj podrze to wypowiedzenie i wróci do swoich obowiązków. Zebrała się
szybko i po pół godzinie wychodziła już na przystanek autobusowy. Przed
wejściem do firmy natknęła się na Violettę. Kiedy i Kubasińska ją dostrzegła,
stanęła jak wryta wydając z siebie okrzyk.
- O matulu i wszyscy święci postępowi! Ulka!
Skąd się tutaj wzięłaś!? Miałaś wrócić dopiero w sierpniu.
Ula roześmiała się widząc tę
spontaniczną reakcję. Uściskały się serdecznie. Brakowało jej tej postrzelonej
dziewczyny.
- No miałam, miałam, ale Marek mnie odnalazł i
przyjechał po mnie. Prosił i błagał, więc oto jestem.
- Nawet nie wiesz, jaki on był zdesperowany.
Wypytywał mnie o miejsce twojego pobytu, ale nic mu nie powiedziałam, bo
przecież nie wiedziałam. Ciekawe, jak się domyślił?
- Naprawdę nie wiem i nawet nie pytałam.
Cieszę się, że wróciłam. Tęskniłam za tobą i firmą.
- A ja dopiero. Roboty po sam sufit, a ja
urabiam się jak jakaś dzika klacz.
- Już nie będziesz musiała i odsapniesz trochę
– uśmiechnęła się z sympatią do Violi.
- Zdjęłaś aparat – zauważyła zaskoczona. –
Wypiękniałaś jeszcze bardziej. To żelastwo nie dodawało ci uroku. Tylko chuda
jakaś jesteś. Ty coś w ogóle jesz? Same kości z ciebie zostały.
- Wiem i mam zamiar trochę przytyć. Sama sobie
taka się nie podobam. Chodźmy, bo w końcu się spóźnimy.
Wjechały na piąte piętro i usiadły
przy swoich biurkach. Dziesięć minut później wszedł do sekretariatu Marek i z
rozczuleniem spojrzał na tak dobrze znany mu widok. Obie dziewczyny były na
miejscu. Przywitał się z nimi i poprosił Ulę do gabinetu.
- Usiądź – wskazał jej kanapę. Wyciągnął z
biurka jej wypowiedzenie.
- To, co? Mogę potargać?
- Możesz. – Zrobił to z wyraźną ulgą wrzucając
strzępy papieru do kosza. Usiadł obok niej, na kanapie i spojrzał na nią
zachwyconym wzrokiem.
- Pięknie wyglądasz. – Zarumieniła się.
- Dziękuję. Możesz wprowadzić mnie w bieżące
sprawy? Chociaż ty przecież też nie jesteś na bieżąco.
- Jestem Ula. Rozmawiałem wczoraj z ojcem.
Powoli trzeba przygotowywać się do kolekcji jesień-zima. Dzisiaj pójdę do
Pshemko i wypytam, jakich materiałów zechce użyć. Powinniśmy potem zrobić
specyfikację. Muszę też wypytać go o projekty. Ty, jeśli możesz, wyszukaj
wszystkie dokumenty dotyczące zeszłorocznej kolekcji. Będą potrzebne do
porównania. Głównie kosztów. Nie chciałbym wydawać więcej na promocję, niż to
konieczne – spojrzał na nią czule. - Tak się cieszę Ula, że mam cię znowu tak
blisko.
Nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo do
gabinetu z prędkością światła wpadła bez pukania jego dawna narzeczona,
Paulina. Zlustrowała pomieszczenie skupiając wzrok na Uli.
- Możesz zostawić nas samych? – spytała
wyniośle i pogardliwie. Ula podniosła się z fotela. Marek zareagował
błyskawicznie.
- Nie Ula, zostań – zwrócił się do Pauliny. –
Czy to, co masz mi do powiedzenia wymaga rozmowy w cztery oczy? O ile wiem, nie
mamy już żadnych takich tematów.
- Może i nie mamy, ale nie będę rozmawiać
nawet o sprawach służbowych przy tym czymś – tymi słowami doprowadziła Marka do
wściekłości. Zbladł najpierw, a potem cichym, dobitnym głosem wysyczał.
- To coś, jak ją określiłaś, jest moją
asystentką. Jest również pracownikiem tej firmy i zasłużyła na taki sam
szacunek, jak inni pracownicy, również tacy, jak ja i inni członkowie zarządu.
Nie mam zamiaru tolerować takiego traktowania ludzi tu pracujących. Uważaj
więc, by i ciebie nie potraktowano w podobny sposób. Nie jesteś nikim
wyjątkowym. Jesteś takim samym pracownikiem jak Ula, a właściwie to znacznie
gorszym od niej, bo nie harujesz ciężko jak wół tak jak ona i przychodzisz do
pracy tylko dla relaksu, żeby po prostu być. Czy fakt, że posiadasz dwadzieścia
pięć procent udziałów tej firmy daje ci prawo do pomiatania nią? Opamiętaj się
wreszcie. Albo powiesz mi, po co tu przyszłaś, albo grzecznie i spokojnie
opuścisz mój gabinet.
Ula siedziała struchlała i prawie
zapadła się w sobie. Pierwszy raz widziała go tak wściekłego. I to o co? O to,
że współwłaścicielka firmy obraziła ją, a on stanął w jej obronie. Przeniosła
wzrok na Paulinę. Widziała, jak zagotowała się ze złości. Stała na środku
gabinetu z zaciśniętymi pięściami i szczękami, a z oczu miotała błyskawice. W
tym momencie była ucieleśnieniem prawdziwej furii.
- Ty chamie! – wrzasnęła. – Jak śmiesz mnie
obrażać i to jeszcze w obecności tej pokraki!? Co ty sobie wyobrażasz?
- Wyobrażam sobie, że jeśli za minutę nie
opuścisz tego gabinetu, to podejdę i dam ci w twarz – powiedział opanowany. –
Wybieraj.
Odwróciła się na pięcie i klnąc po
włosku wyszła energicznie z pokoju. Prawie równocześnie odetchnęli oboje.
- Marek? Czy ty wiesz, co zrobiłeś przed
chwilą? Zraziłeś do siebie członka zarządu. Ja nie jestem warta, byś stawał w
mojej obronie. Nie takim kosztem.
Podszedł do niej i pogładził czule
jej policzek.
- Jesteś warta o wiele, wiele więcej i nawet
nie zdajesz sobie z tego sprawy.
ROZDZIAŁ 9
Wyszła z jego gabinetu i usiadła
przy biurku przetrawiając w myślach sytuację, której była świadkiem. Nie
sądziła, że będzie tak o nią walczył. Chyba mu na niej naprawdę zależy. Gdyby
było inaczej, pewnie musiałaby wyjść o wiele wcześniej, jak tylko Paulina jej
kazała. Uśmiechnęła się w duchu. - Utarł
jej tego dumnego nosa. Nie tylko mnie traktuje jak śmiecia. Wszyscy pracownicy
tego doświadczają. Co najmniej, jakby miała hrabiowskie korzenie. Dobrze, że
Marek potrafi jej się przeciwstawić. Gdyby był bardziej ugodowy, pewnie
osiągnęłaby cel. Upokarzanie ludzi to ona ma chyba we krwi. Ten jej braciszek nie lepszy. Na wszystkich
patrzy z góry, jakby byli marnymi robakami. Takich ludzi lepiej omijać szerokim
łukiem.
Do godziny trzynastej pracowała jak
mrówka. Znalazła wszystkie zestawienia kosztów zeszłorocznej kolekcji i
skserowała je. Utonęła w segregatorach, zza których było widać jedynie czubek
jej głowy.
Marek przeciągnął skurczone od
siedzenia plecy i zerknął na biurowy, duży zegar. – Pora lunchu. Mówiłem Uli, że ją zaproszę. Żeby tylko chciała się
zgodzić – wyszedł z gabinetu i jęknął. - Matko Boska! Nawet cię nie widać
zza tych tomisk! Zrób sobie przerwę. Chciałbym cię zabrać na lunch.
- Na lunch? Ale ja nie jestem za bardzo głodna
– zaprotestowała słabo.
- Ula. Obiecałaś coś Stefanowi, pamiętasz?
Jeśli nie dla mnie, to zrób to przynajmniej dla niego.
Ten argument przeważył. Wstała od
biurka i zarzuciła torebkę na ramię.
- W takim razie chodźmy. – Uśmiechnął się
szczęśliwy i przepuszczając ją w drzwiach podążył w ślad za nią.
„Baccaro” była jedną z najlepszych
restauracji stolicy. Słynęła przede wszystkim świeżością serwowanych tu dań i
ich niepowtarzalnym smakiem. Marek zdecydował się na nią mając na uwadze fakt,
że to właśnie tu spotkali się tak niespodziewanie dzięki jego matce. Poza tym
położona była zaledwie dwie przecznice od firmy, co nie było bez znaczenia.
Zajęli jeden ze stolików ustawionych dyskretnie w kącie sali i przeglądali
menu.
- Powinnaś wziąć sobie coś wysokokalorycznego,
na przykład kluski. Do tego jakiś zawiesisty sos i solidny kawałek mięsa. Co my
tu mamy… O! Są kluski polskie, do tego eskalopki i surówka. Ja jadłem już tutaj
te eskalopki i są wyśmienite. Naprawdę polecam.
Słuchała go z uwagą i gdy usłyszała
ostatnie słowa roześmiała się perliście. Spojrzał na nią zaskoczony tym
wybuchem wesołości. Musiał się uśmiechnąć. Jej śmiech był taki zaraźliwy.
- Powiedziałem coś nie tak? – spytał
skonsternowany.
- Nie, ale tak zachwalałeś tę potrawę jak
najlepszy szef kuchni. Zaraz miałam Stefana przed oczami – chichotała.
Przyglądał jej się z prawdziwą
przyjemnością. Już dawno nie była taka wesoła w jego towarzystwie. Tym bardziej
sobie to cenił.
- Dobrze. Posłucham cię i wezmę te kluski, a
ty, co będziesz jadł?
- Ja wezmę to samo, a potem jeszcze zamówię po
kawałku tortu na deser i nie protestuj proszę – zakończył widząc, że otwiera
już usta by powiedzieć „nie”.
Zamówili dania i już po chwili
kelner bezszelestnie postawił je przed nimi życząc „smacznego”.
- Mmm… Pachną bosko – zamruczała Ula.
- I podobnie smakują. Jedz.
Konsumowali w milczeniu. On od czasu
do czasu zerkał na nią uśmiechając się pod nosem. W końcu jednak odsunęła
talerz mówiąc.
- Już nie dam rady więcej. Mam pełny brzuch.
- Kochanie… - zmitygował się i spojrzał na nią
trwożliwie. Przecież zabroniła mu tak do siebie mówić. - Przepraszam. Ula,
zjadłaś zaledwie połowę. Spróbuj jeszcze trochę wcisnąć.
- Nie dam rady. Ostatnio, jak tata mnie zmusił
to potem wymiotowałam. Nie rozepcham żołądka od razu. Obiecuję, że jutro
postaram się zjeść trochę więcej. Temu tortowi też nie podołam – spojrzała na
niego żałośnie. Uśmiechnął się.
- Wiec jutro zjesz znowu ze mną?
- No zjem… zjem…, ale dzisiaj nie zmuszaj mnie
już, proszę. Za chwilę skóra pęknie mi na brzuchu.
- Na pewno nie pęknie, a ja ci odpuszczam. Nie
chcesz zjeść więcej, to nie będę naciskał. – Uśmiechnęła się do niego tak
promiennie, że zrobiło mu się cieplej na sercu.
Od ponad dwóch miesięcy ich wspólne
obiady stały się tradycją. Czasami towarzyszył im Sebastian, czasami Violetta.
Jednak najczęściej chodzili do restauracji tylko we dwoje. Przyzwyczaiła się
zwłaszcza dlatego, że te zjadane razem posiłki zaczęły odnosić pożądany skutek.
Rano ojciec pilnował zawsze, by zjadała solidne śniadanie, potem pałeczkę
przejmował Marek. Kiedy wracała wieczorem do domu zawsze czekała na nią ciepła,
treściwa kolacja. Wreszcie trochę się zaokrągliła. Nie była już tak
przeraźliwie koścista. Waga wciąż wykazywała wprawdzie spory niedobór, ale też
na plus cztery kilogramy.
Markowi rosło serce i każdego dnia z
podziwem oglądał efekty swoich starań. Nadal była wąska w talii, ale biodra
wyraźnie nabrały obłego kształtu. Spędzał z nią mnóstwo czasu, jednak nie
znalazł w sobie na tyle odwagi, by zapytać ponownie, czy już mu ufa. Uważał, że
jeśliby tak było, sama by mu o tym powiedziała. Najwyraźniej nie była jeszcze
gotowa.
Pokaz kolekcji jesienno-zimowej
zbliżał się wielkimi krokami. Miał się odbyć piętnastego września. Wszyscy w
firmie mocno zaangażowali się w jego przygotowanie. Pracy było bardzo dużo, a
czas nieubłaganie uciekał. Kolejny już raz miała dopilnować modelek biorących
udział w sesji do folderu promującego kolekcję. Przygotowała się do spotkania z
modelkami. Zebrały się tak, jak zawsze, w głównym holu przed recepcją i
jazgotały jak najęte. Stała przez chwilę obserwując ten obrazek z
kwestionariuszami w dłoni. Wreszcie wyciągnęła z kieszeni srebrny gwizdek i
przytknąwszy go do ust dmuchnęła weń porządnie. Na jego przeraźliwy dźwięk
rozmowy ucichły. Uśmiechnęła się do nich i powiedziała.
- No, od razu lepiej, prawda? Widzę, że
poprzednia sesja i interwencja przed nią samego dyrektora nadal was niczego nie
nauczyły. Jazgoczecie jak stado rozwydrzonych kur. Trochę kultury moje panie.
To jest biuro, a nie kurza grzęda.
- Nie wymądrzaj się Cieplak, tylko dawaj te
formularze – usłyszała gdzieś z tłumu. Rozpoznała ten głos.
- Pani Dominika Majewska. Proszę podejść.
Kiedy wreszcie modelka przepchała
się przez tłum koleżanek i stanęła przed Ulą w pogardliwej pozie, ta
zlustrowała ją od stóp do głów i zapytała.
- Ileż to lat skończyliśmy pani Majewska?
Według informacji, jakie posiadam, w czerwcu stuknęło dwadzieścia siedem. Czas
przejść na emeryturę. Mam pani przekazać, że może wziąć pani udział w sesji,
lecz nie może się ubiegać o tytuł twarzy kolekcji. Zrozumiała pani? – spytała
widząc tępy wyraz twarzy modelki.
- Cieplak, o czym ty bredzisz?
- Jeśli dokładnie przeczytała pani swoją
umowę, to zapewne czytała pani też klauzulę dotyczącą górnej granicy wieku
modelki. Zakładam, że punkt ten jest pani doskonale znany, skoro podpisała ją pani.
Aha. I jeszcze jedno. Dla pani jestem panią Cieplak. Nie przypominam sobie
byśmy spoufaliły się do tego stopnia, by mówić sobie na ty.
Twarz Domi była purpurowa z wściekłości.
- Nie daruję ci tego. Zaraz pójdę do Marka i
wygram tę bitwę podobnie, jak tę ostatnią.
- W takim razie nie zatrzymuję pani. Proszę,
formularze dla was – zwróciła się do pozostałych modelek. - Za pół godziny
spotykamy się u Pshemko.
Wracała do sekretariatu i już z
daleka usłyszała podniesione głosy w gabinecie Marka. Co dziwne, drzwi nie były
zamknięte i właściwie każdy mógł słyszeć tę wymianę zdań między Domi a dyrektorem.
Usiadła przy swoim biurku mimowolnie
przysłuchując się rozmowie.
- Ta Cieplak chyba zwariowała. Wyjeżdża mi z
jakąś klauzulą w umowie. Musisz przyznać, że nadal jestem piękna i pociągająca
i z powodzeniem mogę zostać twarzą następnej kolekcji - podeszła do Marka kocim
krokiem chcąc objąć go rękami za szyję. Powstrzymał ją ściskając mocno jej
nadgarstki.
- Ała! – krzyknęła. – To boli.
- Miało boleć. Nie będę wchodził w kompetencje
mojej asystentki. Ona doskonale wie, co robi. Jeśli mówi, że nie możesz brać
udziału w konkursie na twarz kolekcji, bo umowa ci tego zakazuje, to tak jest.
Ona trzyma się przepisów, a ja nie będę ich łamał. Możesz nadal pracować jako
modelka, ale na drugim planie.
- Na drugim planie? Marco nie rób mi tego. Już
nie pamiętasz, jak było nam ze sobą dobrze?
- Wierz mi, że usilnie staram się o tym zapomnieć.
Nie interesujesz mnie już ani ty, ani inne pustogłowe modelki – powiedział
obojętnym tonem. – Znalazłem miłość mojego życia. Kobietę piękną i
inteligentną. Kobietę, z którą można podjąć dyskusję na każdy temat, bo posiada
ogromną wiedzę i przez to jest intrygująca. O czym miałbym rozmawiać z tobą? O
zakupie kolejnych tipsów, czy o wyschniętym tuszu do rzęs?
Domi słuchała tego, co mówił i nie
mogła zrozumieć. Zawsze był dla niej taki wspaniałomyślny. Mogła robić z nim,
co tylko chciała, bo topił się w jej dłoniach jak wosk, a tu nagle taka zmiana.
Usiadła ciężko na kanapie.
- To wszystko przez tę pokrakę. Przez tą
Cieplak. To ona namieszała. Jak możesz trzymać w firmie taką maszkarę. Przynosi
tylko wstyd.
Kolejny raz nie mógł opanować
gniewu, kolejny raz obrażano jego Ulę. Już dosyć. Nie będzie byle jaka modelka
mówiła mu, co ma robić.
- Wstań Domi. Pójdziesz teraz do Sebastiana
Olszańskiego, który wręczy ci zwolnienie dyscyplinarne. Już nie pracujesz w tej
firmie. Nie będę tolerował w niej ludzi, którzy nic sobą nie reprezentując,
obrażają innych pracowników. Ulę obraziłaś już dwukrotnie. Trzeci raz nie
będziesz miała okazji. Wylatujesz. Już masz z głowy wszystkie sesje.
Stała naprzeciw niego, a jej
rozszerzone zdumieniem oczy przypominały dwa ogromne spodki.
- Ty nie mówisz poważnie?
- Jestem śmiertelnie poważny Domi. Ta firma
nie ma ci już nic do zaoferowania. Żegnam - złapał słuchawkę telefonu i
wykręcił wewnętrzny Olszańskiego. - Sebastian? Przygotuj natychmiast zwolnienie
dyscyplinarne dla Domi. Właśnie ją zwolniłem. Dziękuję.
Modelka stała jeszcze przez chwilę
nie wierząc w to, co ją spotkało. W końcu powoli, bez słowa opuściła gabinet
nie zauważając nawet obecności przy biurku, nie mniej zaskoczonej od niej Uli.
Otrząsnęła się z szoku, wstała od
biurka i pobiegła do łazienki. Tam zamknęła się w jednej z kabin. Musiała
ochłonąć. To wszystko, co mówił o niej… On naprawdę tak myśli, a to świadczy o
tym, że gdy wyznawał jej miłość, jego słowa były prawdziwe i szczere.
Powiedział to wszakże Domi, że znalazł miłość swojego życia. Tym razem nie
miała powodów, by mu nie wierzyć. Przecież nie miał pojęcia, że siedzi tuż za
drzwiami i słyszy każde słowo. Kolejny raz bronił jej jak lew. Rozpłakała się.
Ze szczęścia. – Mamusiu, czy ty to
widzisz? On jednak mnie kocha i broni mnie. Jest taki dobry, opiekuńczy i
cierpliwy. Zmienił się. Od ponad dwóch i pół miesiąca jest zupełnie innym
człowiekiem i ani raz nie sprawił, że poczułam się rozczarowana jego
zachowaniem. Miałaś rację. Cierpliwość jest cnotą. Byłam cierpliwa i wierzę, że
on jest moją nagrodą za tę cierpliwość - wyszła z kabiny i podeszła do
lustra. Wytarła z policzków resztki wilgoci i uśmiechnęła się do swojego
odbicia. – Kocha mnie. Kocha – powtarzała
sobie w myślach. Spojrzała na zegarek. – Kurde
blaszka, Pshemko! – wybiegła z toalety i pognała wprost do pracowni
mistrza.
Sesja przebiegła bardzo sprawnie.
Czarek uwijał się jak w ukropie. Miał dwóch niezwykle sprawnych i operatywnych
asystentów i dzięki nim wszystko udało się znakomicie. Pshemko uspokojony
obecnością Uli był tylko biernym widzem. Ona czuwała nad kolejnością
pokazywania się modelek na wybiegu i doborem kreacji. Ona również zadbała o
gorącą porcję jego ulubionej czekolady, którą popijał z lubością rozparty w
swoim czerwonym fotelu. Po zakończonej sesji podszedł do niej i uściskał ją.
- Dziękuję Urszulo. Zorganizowałaś wszystko
perfekcyjnie. Dzisiaj nie miałem tu nic do roboty.
- Dzięki Pshemko. To wielka pochwała z twoich
ust. Potrzebujesz jeszcze czegoś? Jeśli nie, to wracam do siebie. Jest pora
lunchu. Powinnam coś zjeść. W brzuchu mi burczy.
- Idź duszko, idź. Ja już niczego nie
potrzebuję.
Wymęczyła ją trochę ta sesja.
Zapukała cicho do gabinetu Marka i weszła. Podniósł głowę znad laptopa i uśmiechnął
się na jej widok.
- Co tam Ula? Jak sesja?
- Wszystko poszło nadzwyczaj sprawnie. Będą
piękne zdjęcia. Idziemy coś zjeść?
Zdziwił się, bo pierwszy raz to ona
przypomniała mu o jedzeniu.
- Pewnie, i ja zgłodniałem. Na co masz dzisiaj
ochotę?
- Na placki po węgiersku.
- Mmm… Brzmi pysznie. Ja też je wezmę.
Wyszli z restauracji najedzeni.
Placki były warte swojej ceny a gulasz do nich wyśmienity.
- Przejdziemy się? – spytała. – Muszę trochę
spalić tych kalorii, ledwo się ruszam. Chodźmy do tego parku obok firmy.
Spojrzała w jego szczęśliwe oczy.
Niezmiennie uwielbiał jej towarzystwo i kochał rozmowy z nią. Potrafiła
opowiadać tak barwnie i ciekawie różne historie i te zabawne i te smutne. Każdy
dzień spędzony z nią był dla niego bardzo cenny, bo pozwalała mu być blisko,
tuż obok. Nadal nie usłyszał od niej tych najważniejszych słów, na które od tak
dawna czekał. Nie naciskał jej jednak, bo nie chciał jej spłoszyć i zepsuć tego
subtelnego porozumienia między nimi. Przysiedli na ławeczce obok stawu pełnego
pstrokatych kaczek i śnieżno-białych łabędzi. Był początek września, a park
przypominał czarodziejski ogród. Liście zaczęły zmieniać barwę i przystrajały
drzewa całą paletą barw od zieleni po żółć i brąz. Przymknęła oczy i odetchnęła
głęboko.
- Marek? – odezwała się nieśmiało. – Czy
pamiętasz, o co pytałeś mnie tam na plaży w Jelitkowie, gdy przyjechałeś po
mnie?
Spojrzał na nią nie bardzo wiedząc,
o co jej konkretnie chodzi.
- Pytałem cię o wiele rzeczy Ula. Pytałem cię
na przykład, czy byłabyś w stanie mnie pokochać.
- Tak, o to też, ale pytałeś mnie o coś równie
ważnego.
- Przypominam sobie. Pytałem cię także, czy
jak już mi zaufasz, to zostaniesz moją dziewczyną. Nie chciałaś mi
odpowiedzieć, bo uważałaś, że nie ma co gdybać.
- Wtedy właśnie tak myślałam.
- A teraz? Co teraz myślisz?
- Teraz myślę, że przez ten cały czas dałeś mi
bardzo dużo powodów do tego, bym mogła ci zaufać ponownie. – Zabłyszczały mu
oczy. Wziął głęboki oddech i drżącym głosem zapytał.
- Czy to znaczy, że zgadzasz się być moją
dziewczyną? – spojrzała na niego poważnie.
- Tak. To właśnie to znaczy chyba, że twoja
propozycja jest już nieaktualna. W takim razie wybacz, że w ogóle pytałam.
- Nieaktualna? Ula, czy ty nie widzisz, jak od
dawna tego pragnę, jak się spalam z tej miłości do ciebie? Dzisiejszy dzień
jest najlepszy ze wszystkich, bo wreszcie dzisiaj jestem szczęśliwy – porwał ją
na ręce i okręcił się z nią kilka razy.
- Kocham cię, jak wariat! – wrzasnął na całe
gardło tak głośno, że przestraszone stado ptaków poderwało się do lotu.
Postawił ją na ziemi i przylgnął do
jej ust. Marzył o tym pierwszym pocałunku od tak wielu tygodni, że zaczynał
powoli wątpić, czy to marzenie się spełni. Wreszcie się doczekał. Całował ją
nieśpiesznie delektując się smakiem tych słodkich warg. Oderwał się wreszcie od
nich i mocno przytulił ją do siebie.
- Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu.
Nigdy nikogo nie kochałem tak jak ciebie i nigdy nikogo już tak nie pokocham.
- I ja cię kocham Marek. Pokochałam cię całym
sercem i duszą i nigdy nie wierzyłam, że ta miłość się spełni. Kręciło się
wokół ciebie tyle pięknych kobiet…
- Przepraszam cię Ula za nie wszystkie. Teraz
wiem, jaki to musiał być dla ciebie bolesny widok, kiedy przyłapywałaś mnie z
nimi. To już nigdy się nie zdarzy, zapewniam cię. Teraz pragnę tylko jednej
kobiety, najważniejszej. Ciebie Ula. Bardzo, bardzo cię kocham – ponownie
przywarł do jej ust.
Wychodzili z parku objęci. Teraz
mógł bezkarnie trzymać ją za rękę, lub przytulać do swego boku. Marzenie się spełniło.
Wystarczyło uzbroić się w cierpliwość. Trochę poczekać, oswoić ją, by wreszcie
mu zaufała i wyznała to, co tak bardzo pragnął usłyszeć.
Był tak nieprzyzwoicie szczęśliwy,
że musiał koniecznie podzielić się z rodzicami swoim szczęściem. Wiedział, jak
bardzo ją lubią, jak bardzo podziwiają, za jej charakter i ogromny talent do
ekonomii. Umówił się z nimi, że wpadnie na kolację i wszystko im opowie. Nie
mogli się nadziwić patrząc, z jakim entuzjazmem opowiadał o niej. Mówił, jaka
jest dobra, szlachetna i niezwykle wrażliwa. Wciąż powtarzał, że jest dla niego
całym światem i kocha ją nieprzytomnie, a ona odwzajemnia to uczucie. Matka
podeszła do niego i przytuliła jego głowę do swojej piersi.
- Tak się cieszę synku i szczerze ci
gratuluję. Ta dziewczyna od samego początku wywarła na nas ogromne wrażenie,
przede wszystkim tym, że bez wahania rzuciła się do wody ratując życie zupełnie
obcemu człowiekowi. Nigdy nie widziałam byś był taki szczęśliwy. Paulina, to
jednak nie był dobry wybór i całe szczęście, że w porę to zrozumieliśmy. Nie
byłaby dla ciebie dobrą żoną i tylko unieszczęśliwiłbyś się na resztę życia.
Ona i Ula to antypody. Chciałabym, żebyś któregoś dnia przyprowadził ją tutaj
na obiad. Może w którąś sobotę?
- Przyprowadzę ją z wielką chęcią, ale po
pokazie. On jest teraz najważniejszy i mamy jeszcze sporo roboty przy nim.
Niech się to wszystko przewali i uspokoi. Ja chciałbym jej też pokazać tę
chatkę w lesie. Dawno żadne z nas tam nie zaglądało. W końcu dziadek wybudował
ją po to, byśmy mogli tam odetchnąć i wypocząć. My na pewno będziemy
potrzebowali oddechu po tej harówie. Mógłbym dostać do niej klucz, jeśli
oczywiście nie macie nic przeciwko temu?
- Oczywiście, że nie mamy. Zaraz przyniosę.
Przynajmniej zrób tam trochę porządku, bo pewnie wszędzie zalega warstwa kurzu.
- Na pewno to zrobię a Ula pomoże.
Nawet w najgorszych snach nie
przypuszczali, że po tak entuzjastycznym przyjęciu kolekcji bankiet, który
odbywał się zaraz po niej, zakończy się interwencją policji. Kiedy towarzystwo
rozruszało się trochę po wypiciu markowego szampana, rozpoczęły się tańce.
Skorzystał z tego skwapliwie Marek, który nie wypuszczał Uli z ramion. Była
cudem. Jego prywatnym cudem. Pshemko zadbał o jej suknię, w której wyglądała
olśniewająco. Oboje przyciągali uwagę gości. On wymuskany w świetnie skrojonym
garniturze z niewielkim zarostem dodającym mu tylko uroku i ona, piękna i
zjawiskowa. Tworzyli niewątpliwie najpiękniejszą parę wieczoru. Przyglądała im
się również Paulina Febo siedząca przy stoliku w towarzystwie swojego nadętego
brata i Dobrzańskich.
- Pięknie razem wyglądają, – westchnęła Helena
– prawda Krzysiu? Ula jest taka śliczna. Ma twarz anioła. – Im bardziej Helena
wychwalała dziewczynę swojego syna tym bardziej panna Febo zaciskała szczęki.
- To oni są razem? – wykrztusiła.
- Nie wiedziałaś? – Dobrzańska była
zaskoczona. – Są razem od trzech miesięcy. Marek bardzo ją kocha i jest z nią
szczęśliwy. Myślałam, że wszyscy o tym wiedzą.
- Jak widać, nie wszyscy – podniosła kieliszek
z koniakiem i wychyliła go do dna. – Alex, nalej mi proszę.
- Jak będziesz pić w takim tempie, to w końcu
cię stąd wyniosą – mówiąc te słowa nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bliski
jest prawdy.
Zabawa trwała w najlepsze. O
dwudziestej seniorzy pożegnali się ze wszystkimi i odjechali do domu. Do
Pauliny podszedł jeden z celebrytów i poprosił ją do tańca. Wstała z
kieliszkiem w ręku i zatoczyła się niezdarnie. Złapała pion i objęła ramionami
partnera, który pewnie już żałował, że w ogóle podszedł do jej stolika. Teraz jednak
nie wypadało się wycofać. Tańczyli przez chwilę, gdy dostrzegła tuż obok Marka
tańczącego z Ulą. Wysupłała się z objęć mężczyzny i mocno chwiejąc się na
nogach ryknęła na całe gardło.
- Ty wywłoko jedna! Uwiodłaś mojego Marka! On
jest mój, rozumiesz? Tylko mój!
Marek złapał ją z ramię i odciągnął
od parkietu.
- Co ty do cholery wyprawiasz? Spiłaś się jak
bela. Kobieta z klasą, myślałby kto. Uspokój się w tej chwili i przeproś Ulę.
- Ja mam przepraszać tego śmiecia? Prędzej
padnę tu trupem - zamachnęła się i chlusnęła zawartością kieliszka wprost na
twarz Uli. – Tylko na to zasługujesz ty podła dziwko.
Marek miał dość. Podał Uli
chusteczkę, by mogła wytrzeć twarz i sięgnął po komórkę. Wybrał numer policji i
powiadomił o incydencie. Nie czekali długo. Po piętnastu minutach zjawili się
dwaj funkcjonariusze. Marek wyjaśnił im, w czym rzecz. Wskazał na kiwającą się
na krześle Paulinę i rzekł
- Ta kobieta upiła się i wszczęła karczemną
awanturę. Z premedytacją oblała moją dziewczynę wódką. Nadal awanturuje się i
zaczepia gości. Moglibyście panowie wywieźć ją do izby wytrzeźwień? Są tu
dzisiaj obecni ludzie z pierwszych stron gazet. Politycy, dziennikarze i
celebryci. I tak już wywołała swoim zachowaniem skandal - kątem oka zauważył
podchodzącego do nich wściekłego Alexa.
- Co ty chcesz zrobić? Chcesz zamknąć ją w
ciupie? Oszalałeś?
- Wręcz przeciwnie Alex. Jeżeli ktoś tu
oszalał, to na pewno nie ja – wskazał dłonią Paulinę. - Panowie zabierają ją na
komendę. Dostanie zarzuty za zakłócanie porządku.
- Przecież ja mogę zabrać ją do domu.
- Przykro mi proszę pana, ale to niemożliwe – odezwał
się jeden z policjantów. Ta pani jest zatrzymana na dwadzieścia cztery godziny.
Po tym czasie, jak wytrzeźwieje, będzie mógł pan ją odebrać, choć to nie będzie
koniec jej kłopotów. Czeka ją kolegium i spora kara pieniężna.
Złapali ją za ręce, ale szarpała się,
kopała i wyrywała drąc się wniebogłosy i przeklinając po włosku. W końcu jeden
z nich wykręcił jej ramię i spiął kajdankami na plecach obie ręce. Niemal wywlekli
ją z sali, bo nie potrafiła pójść o własnych siłach.
Marek złapał Ulę za ramię i
przytulił ją. Płakała cicho.
- Chodź kochanie. Wychodzimy. Pojedziemy do
mnie. Tam odpoczniesz i uspokoisz emocje. – Pozwoliła mu się prowadzić.
Usadowił ją w samochodzie i nie zwlekając ruszył na Sienną.
Nie mogła się uspokoić szlochała
głośno, a jemu kroiło się serce na widok jej zapłakanej buzi.
- Jak… ona … śmiała. Jak… śmiała nazwać mnie…
dziwką. Ja przecież nigdy… z nikim… Jak mogła…?
- Kochanie błagam, uspokój się. Ten płacz
sprowadzi ból głowy i wtedy będziesz już kompletnie rozbita. Ona dzisiaj
dostanie taką nauczkę, jakiej w życiu nie posmakowała. Zobaczysz, że jutro
będzie na okładkach wszystkich gazet. Taki skandal nie przejdzie bez echa.
Zasłużyła sobie na to upokorzenie jak nikt. Może jak wytrzeźwieje to dotrze do
niej, co zrobiła.
Wprowadził ją do mieszkania i tam
skierował się wprost do łazienki.
- Weź prysznic. Dobrze ci zrobi. Tu masz
szlafrok i moją koszulkę. Niestety nic innego nie mam. Ja przygotuję ci łóżko.
Ściągnęła śmierdzącą alkoholem
sukienkę i weszła pod ciepły natrysk. Stała nieruchomo przez dłuższy czas nie
móc skupić na niczym myśli, tylko na tych zjadliwych obelgach wykrzykiwanych
przez Paulinę. Usłyszała pukanie do drzwi.
- Ula, jak tam? Wszystko w porządku?
- Tak, tak. Zaraz wychodzę.
Wytarła się pośpiesznie i narzuciła
na siebie koszulkę i szlafrok Marka. Poprowadził ją do sypialni i kiedy się
położyła okrył ją kołdrą. Chciał już wyjść, gdy wyszeptała.
- Nie odchodź. Chcę się do ciebie przytulić.
- Zaraz przyjdę skarbie. Wezmę tylko szybki
prysznic i za chwilę będę, dobrze?
- Dobrze – odpowiedziała sennie.
Kiedy wrócił już spała. Wszedł
delikatnie do łóżka i przylgnął do niej. Wtuliła się w niego jak mały kociak.
Trzymał w objęciach swoje szczęście, które dzisiaj było tak bardzo
nieszczęśliwe. Obiecał sobie, że nie zostawi tak tej sprawy. Musi pogadać z
ojcem. Może on coś wymyśli, by pozbyć się z firmy tej włoskiej Harpii.
ROZDZIAŁ 10
- Zostawcie mnie! W tej chwili rozkujcie mi
ręce! Co wy sobie wyobrażacie!? Wiecie, kim ja jestem!? – Paulina szarpała się
z całych sił trzymana jednak w żelaznym uścisku rąk przedstawicieli prawa.
Przystanęli z nią przy radiowozie.
- No? Kim pani jest? – jeden z nich spojrzał
wyzywająco w jej oczy. – Ja powiem, kim pani jest. Jest pani wstrętną,
rozpieszczoną babą, pozbawioną jakichkolwiek hamulców. Nie dość, że upiła się
pani na oczach tych setek ludzi, to jeszcze wywołała pani niezły skandal. I
proszę się tak nie szarpać paniusiu, bo za chwilę przestanę być taki miły.
Wrzucili ją na tylne siedzenie
radiowozu i ruszyli zmuszeni wysłuchiwać nadal jej wyzwisk pod ich adresem. Na
komendzie przeszukali jej torebkę i spisali dane z dowodu. Pobrali jej odciski
palców, co nie było łatwe, bo kobieta cały czas szamotała się i wyrywała
utrudniając im pracę. Jej wrzaski zwabiły samego komendanta.
- Co się tu dzieje? Czemu ta kobieta tak
wrzeszczy? – spytał podszedłszy do kontuaru.
- Jest kompletnie zalana panie komendancie.
Wywołała awanturę na pokazie Febo&Dobrzański w Łazienkach. Mamy trudności z
okiełznaniem jej wojowniczego charakteru.
- Spisaliście jej dane? Jeśli tak zaprowadźcie
ją na izbę. Chyba potrzebuje nieco ochłonąć – puścił oczko do jednego z
policjantów. Ten zrozumiał w lot, o co chodzi szefowi.
Powlekli ją przez długi korytarz
wychodzący na obszerny dziedziniec, który oddzielał komendę od izby
wytrzeźwień. Tam oddali ją w ręce kobiety o obfitych kształtach. Wysokiej i
mocno otyłej.
- Hania, masz robotę. Ta pani potrzebuje
ochłody. Trzeba trochę ostudzić jej temperament.
- Już ja się nią zajmę – zawołała koleżankę i
wraz z nią wprowadziła Paulinę do sporej łazienki. Rozebrały ją do naga, choć
gryzła i drapała.
- Zosia, włącz prysznic.
Na wściekłą Febo skierowano silny
strumień zimnej wody, który spowodował, że brakło jej tchu. Upadła na kafelki i
skuliła się pod wpływem zimna.
- Przestańcie idiotki! – wrzasnęła.
- To ty się lepiej uspokój złotko – powiedziała
ze stoickim spokojem Hania. – Zaraz poczujesz się lepiej.
Lały na nią wodę przez co najmniej
dziesięć minut i drwiły z niej. Kiedy umilkła zupełnie Zosia wyłączyła zawór.
- Ma dość. Idę po piżamę dla niej.
Wytarły ją do sucha i ubrały w mało
twarzowy strój nocny. Zaprowadziły do celi i rzuciły na niewygodną pryczę.
- Słodkich snów maleńka. Odeśpij tę gorzałę.
Rzeczywiście usnęła niemal
natychmiast, choć zapach celi i tej okropnej piżamy przyprawiał ją o mdłości.
Następnego ranka o godzinie ósmej
drzwi celi otworzyły się i pojawiła się w nich potężna Hania.
- Jaśnie pani, budzimy się. Ma pani gościa.
Wstała z pryczy bez protestu i
spokojnie wyszła wraz z kobietą do przebieralni. Ubrała wczorajszą sukienkę i
przygładziła nastroszone włosy. Wyglądała żałośnie i w niczym nie przypominała
dumnej panny Febo. Bez makijażu, krwistej szminki na ustach i nienagannej
fryzury przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy.
- Będziesz spokojna, czy mam cię skuć?
- Będę spokojna – powiedziała cicho.
- W takim razie idziemy.
Przeszły na komendę, gdzie Hania
oddała ją w ręce policjanta. Ten wprowadził ją do niewielkiej salki, w której
czekał już na nią Alex. Podbiegła do niego i wtuliła się w jego ramiona
szlochając głośno. Pogładził ją po głowie.
- Już dobrze, już dobrze. Zabieram cię do domu.
Trzeba jeszcze podpisać jakieś dokumenty. Po chwili wrócił funkcjonariusz z plikiem
papierów w dłoni.
- Proszę usiąść – wskazał krzesła przy
niedużym stoliku. – Tu są pani rzeczy. Proszę sprawdzić, czy wszystkie. Za dwa
tygodnie, trzydziestego września odbędzie się posiedzenie kolegium do spraw
wykroczeń. Musi pani się stawić na wyznaczoną godzinę. Postawiono pani zarzut
umyślnego zakłócenia porządku publicznego.
- Czy za to idzie się do więzienia? – spytała
płaczliwym głosem.
- Nie, ale z pewnością obciążą panią stosowną
karą i kosztami sądowymi. Teraz proszę podpisać te wszystkie dokumenty. - Podpisała
i oddała policjantowi długopis.
- Jest pani wolna. Może pani wracać do domu.
Szybko wsunęła się do samochodu
Alexa. Było jej wstyd, a przecież to nie koniec jej upokorzeń. Brat spojrzał na
nią. Było mu jej żal. Ta noc w izbie wytrzeźwień musiała być straszna.
- Powinnaś bardziej słuchać tego, co mówię.
Prosiłem wczoraj byś nie piła tyle, bo to może źle się skończyć. Co cię
napadło? Przecież rozstałaś się z Markiem już dawno i nie rozumiem, co masz do
tej Cieplak. Przy wszystkich nazwałaś ją dziwką i oblałaś wódką. Pamiętasz to w
ogóle?
- Nie bardzo – przyznała zgodnie z prawdą.
- Naprawdę nie wiem, jak ty po tym wszystkim
pokażesz się w firmie, w której już pewnie huczy od plotek. Przecież na tym
pokazie byli niemal wszyscy. Muszę przyznać, że gdybym był na miejscu Marka,
pewnie zachowałbym się tak samo. Wywołałaś niezły skandal towarzyski, a dzisiaj
wszystkie brukowce o tym piszą i zamieszczają zdjęcia, na których wyglądasz
strasznie. Mnie wystarczyło, że przeczytałem podpis pod jednym z nich, „Oto
kobieta z klasą”. To bardzo nieprzyjemna sytuacja, bo upokorzyłaś nie tylko
Marka i jego dziewczynę, ale i mnie. Całe szczęście, że Dobrzańscy nie byli
świadkami tego incydentu, chociaż pewnie dzisiaj już o nim wiedzą.
- Mogę pojechać do ciebie? Wzięłabym tylko
trochę rzeczy z domu. Nie chcę być sama.
- Dobrze. I ja nie chcę zostawiać cię samej.
Do pracy, rzecz jasna dzisiaj nie pójdziesz, ale mocno się obawiam, co będzie
dalej z tobą. Krzysztof chyba się wścieknie.
- Też się tego boję. Wolę nie pokazywać się
żadnemu z nich na oczy, przynajmniej przez jakiś czas – ukryła twarz w
dłoniach. - Zrobiłam z siebie kompletną idiotkę. – Alex pokiwał głową.
- Dobrze, że przynajmniej zdajesz sobie z tego
sprawę.
Poczuł ciężar na swojej piersi i
otworzył ciężkie od snu powieki. Uśmiechnął się błogo na widok przytulonej
ufnie do niego Uli. Wczorajszy wieczór był dla niej traumatycznym przeżyciem i
miał nadzieję, że dzisiaj będzie w lepszym nastroju.
Pogładził z czułością jej
zaróżowiony policzek. Poruszyła się pod wpływem jego dotyku i obudziła. Z
lękiem rozejrzała się dookoła nie wiedząc, gdzie jest. Popatrzyła na męski,
owłosiony tors i przeniosła wzrok wyżej. Na jej twarzy wykwitł szeroki uśmiech.
- Marek… - wyszeptała. – Już myślałam, że to
jakiś niedorzeczny sen.
Przytulił się do jej ust.
- To nie sen skarbie. Jesteśmy u mnie, na
Siennej, pamiętasz?
- Pamiętam… - spojrzała na niego uważnie. –
Czy my wczoraj…? No wiesz…
- Nie Ula, nie. Nic się nie działo. Zanim
wróciłem z łazienki, ty już spałaś. Ja tylko cię przytuliłem i zaraz zasnąłem –
widział, że odetchnęła z ulgą.
- Chyba musimy się zbierać do pracy. Już
siódma trzydzieści. Idź do łazienki, a ja zrobię nam kawy.
Ubrała szlafrok i poszła wziąć
prysznic. Dopiero teraz mogła przyjrzeć się mieszkaniu. Było całkiem spore.
Duży salon i otwarta na niego kuchnia. Ładny przedpokój a z niego wejście do
łazienki. Prysznic postawił ją na nogi. Z przyjemnością chłonęła zapach świeżo
parzonej kawy. Usiadła przy kuchennym blacie i upiła łyk. Po chwili dołączył do
niej Marek.
- Przydałoby się jakieś śniadanie. Zaraz
zobaczę, co mam w lodówce. O są kiełbaski. Skusisz się? Wstawię do garnka,
niech się trochę zagrzeją. Zrobię też tosty - szybko uporał się ze wszystkimi
czynnościami podając jej po chwili talerz. Jadła bez apetytu intensywnie o
czymś myśląc. Popatrzył na nią z troską.
- O czym tak rozmyślasz?
- Ona nazwała mnie dziwką… - w jej oczach
zalśniły łzy. Widział, jak mocno przeżywa ten afront i jak bardzo czuje się
zraniona. Przytulił ja do siebie całując w skroń.
- Nie płacz skarbie. Myślę, że ona nie miała
zbyt przyjemnej nocy na izbie wytrzeźwień. Tam nie cackają się z pijanymi i na
pewno nie potraktowano jej łagodnie. Nawet nie jestem pewien, czy ona pamięta,
co do ciebie mówiła. Była kompletnie zalana. Nie myśl już o tym. Zbierajmy się.
Sam jestem ciekawy jak gazety o tym piszą. Mam tylko nadzieję, że ten
wczorajszy incydent nie podkopie autorytetu firmy.
Punktualnie o ósmej trzydzieści
pojawili się na piątym piętrze. Tam czekała już na nich podekscytowana Violetta
z ogromnym plikiem gazet w ręku.
- No jesteście. Musicie to zobaczyć. To
prawdziwa bomba.
Przeszli do gabinetu Marka i
pochylili się nad gazetami.
- Niech to diabli!. Na każdej pierwszej
stronie pokazują pijaną Paulinę. Patrzcie na te nagłówki. „Ambasador firmy
Febo&Dobrzański, wywołuje skandal”, „Paulina Febo – kobieta z klasą?”,
„Skandal na pokazie F&D”. Cholera jasna! Nie wiem jak ojciec to przeżyje.
- No o niej nie piszą dobrze, ale zobacz
tutaj. – Viola pokazała palcem artykuł w kolejnej gazecie. – Piszą dobrze o
kolekcji. Piszą, że była wydarzeniem, które przyćmił incydent wywołany przez
Paulinę. Faktycznie, ta włoska małpa przebiła wszystko. Ciekawe, jak zareaguje
mistrz. Coś czuję, że będzie kolejna afera.
- Nie kracz Viola. Może nie będzie tak źle –
Ula próbowała tonować sytuację.
Rozległ się dźwięk komórki Marka.
Spojrzał na wyświetlacz.
- To ojciec. Muszę odebrać.
- Halo, cześć tato?
- Witaj synu – głos seniora brzmiał bardzo
poważnie. Marek domyślił się, że ojciec już wie. – Jesteś w pracy?
- Tak. Niedawno przyszliśmy.
- Przyjdź do mnie i zabierz ze sobą Ulę. Muszę
z wami porozmawiać.
- Dobrze. Za chwilę będziemy – spojrzał na
dziewczyny. - Ojciec wzywa nas do siebie. Musimy iść.
- Mnie też? – spytała Kubasińska.
- Nie Viola, tylko mnie i Ulę. Pilnuj biura.
Nie wiem, jak długo to potrwa. Idziemy.
Weszli niepewnie do gabinetu
prezesa. Przywitał się z nimi i wskazał kanapę. Usiedli.
- Właśnie się dowiedziałem o tym przykrym
zajściu na pokazie. W związku z tym muszę podjąć pewne decyzje i chciałbym znać
wasze zdanie. Przede wszystkim Paulina musi odejść z firmy. Skompromitowała ją.
Wszystkie gazety piszą o tym. Naprawdę nie rozumiem, co ją napadło? Możecie
opowiedzieć mi, co tak naprawdę wydarzyło się na tym bankiecie?
- Ona się kompletnie zalała tato. Tańczyłem z
Ulą, kiedy podeszła do nas i najpierw nazwała Ulę wywłoką, która zabrała jej
mnie, a potem chlusnęła jej w twarz kieliszkiem pełnym wódki i nazwała dziwką.
Awanturowała się i ubliżała nie tylko nam, ale i innym gościom. Nie miałem
innego wyjścia i musiałem wezwać policję. Upokorzyła Ulę. Płakała wczoraj cały
wieczór i nie mogłem jej uspokoić. Popatrz na nią. Ona nadal przeżywa ten
incydent.
Rzeczywiście, po jej policzkach
spływały strumienie łez. Krzysztof podszedł do niej i pogładził ją po głowie.
- Nie płacz dziecko. Ona już nigdy nie sprawi
ci przykrości. Czy ona w ogóle pokazała się w firmie?
- Naprawdę nie wiem. Zadzwonię do Ani. Ona na
pewno będzie wiedziała - wykręcił wewnętrzny na recepcję. - Aniu nie wiesz czy
Paulina jest w pracy?
- Nie Marek. Nie ma jej. Alexa też nie. Nikt
nie wie, co się z nimi dzieje.
- Dziękuję – popatrzył na ojca. – Nie ma oboje
Febo. Nie wiadomo, co z nimi.
- Zaraz zadzwonię do Alexa. Na jutro zwołam
zarząd. Chcę, żebyś i ty tam była Ula, bo sprawa dotyczy przede wszystkim
ciebie. Nie mogę tego tak zostawić. Zaproponuję, żeby oddała udziały bratu,
albo żeby sprzedała je nam. Nie chcę jej już widzieć tutaj, nawet w charakterze
członka zarządu. Przeszła samą siebie. Nie sądziłem, że może posunąć się do
czegoś podobnego. Jej rodzice chyba przewracają się w grobie. Co za wstyd.
Wprawdzie recenzje na temat kolekcji są pozytywne, ale większość zapamięta ten
pokaz nie dlatego, że kreacje były wyjątkowe. Dobrze kochani. Wracajcie do
siebie i pamiętajcie o jutrzejszym dniu. Zaczynamy o dziesiątej.
Kiedy opuścili jego gabinet, wybrał
numer Alexa. Odebrał po kilku sygnałach.
- Witaj Krzysztof.
- Dzień dobry Alex. Możesz mi wyjaśnić,
dlaczego nie ma was w pracy? Chciałem z wami porozmawiać.
- Więc już wiesz…?
- Wiem. Całe miasto huczy o tym nieprzyjemnym
incydencie. Rozumiesz, że nie mogę tak tego zostawić.?
- Rozumiem i nie dziwi mnie to. My dzisiaj nie
przyjdziemy. Paulina jest w kiepskim stanie. Spędziła noc w izbie wytrzeźwień i
nie może dojść do siebie. Muszę z nią zostać.
- Ona nie może dojść do siebie? – zadrwił. - To
podobnie jak Ula, którą obraziła przy tylu obcych osobach. Jutro o godzinie
dziesiątej zwołuję posiedzenie zarządu i chcę was tu widzieć oboje, bo podjąłem
ważne decyzje.
- Na pewno będziemy Krzysztof. Chcę cię też
bardzo przeprosić.
- Sądzę Alex, że to nie ty powinieneś mnie
przepraszać. Nie jesteś niczemu winien. Czekam w takim razie na was jutro. Do
zobaczenia.
Alex odłożył telefon i spojrzał na
leżącą na kanapie siostrę.
- To był Krzysztof. Zwołuje jutro o dziesiątej
posiedzenie zarządu. Musimy być. Myślę sorella, że będzie się chciał ciebie
pozbyć z firmy. Podjął już jakieś decyzje.
- Nadal mam udziały. Nie może się mnie tak po
prostu pozbyć.
- Myślę Paula, że może i nawet jestem pewien,
że już coś wymyślił, by je od ciebie przejąć.
- Nie pozbędę się ich bez walki. To moje
jedyne zabezpieczenie. Z czego będę żyć, gdy mu je oddam? Mam iść żebrać?
- Nie wiem Paula, naprawdę nie wiem.
Następnego dnia, tuż przed godziną
dziesiątą z windy na piątym piętrze wyszedł Alex prowadząc pod rękę swoją
siostrę, która gdyby mogła, najchętniej zaszyłaby się w mysiej dziurze. Kręcący
się po korytarzu pracownicy obrzucili tę parę niechętnym wzrokiem. Alex szybko
przeprowadził ją do sali konferencyjnej i zamknął drzwi. Kilka minut później
pojawił się Marek z Ulą. Przywitali się ogólnym „Dzień dobry” i zajęli miejsca
naprzeciw Febo. Nie powiedzieli do siebie ani słowa. Paulina obrzuciła siedzącą
ze zwieszoną głową Ulę niechętnym spojrzeniem. Marek obserwował to wszystko i
tylko zaciskał zęby, by nie wybuchnąć.
Do konferencyjnej z poważną miną
wszedł Krzysztof i zajął miejsce u szczytu stołu.
- Zwołałem dzisiejszy zarząd w związku z
incydentem, który miał miejsce na niedzielnym pokazie. Nawet w najgorszych
koszmarach nie podejrzewałem, że takie nieprzemyślane zachowanie członka
zarządu, wspólnika firmy, może ją aż tak skompromitować. Skompromitować do tego
stopnia, że nie mówi się już o tej pięknej kolekcji stworzonej przez Pshemko,
lecz o wyskoku pijanej panny Febo. Gratuluję Paulinko. Zachowałaś się tak, jak
na kobietę z klasą przystało – powiedział ironicznie. – Nawet nie masz pojęcia,
jak bardzo czuję się rozczarowany i cieszę się, że wasi rodzice nie dożyli tej
hańby. Możesz mnie oświecić, na podstawie jakich dowodów okrzyknęłaś Ulę dziwką
i wywłoką? Co zrobiła ci ta na wskroś dobra istota, byś obrzuciła ją stekiem
takich wyzwisk? Podobno uznałaś, że to ona zabrała ci Marka. Większej bzdury w
życiu nie słyszałem. To ty jesteś głównym powodem rozbicia tego związku i
dobrze o tym wiesz. Nie obwiniaj więc za to innych, bo przez kilka ładnych lat
pracowałaś na to, by mój syn cię znienawidził. Twoje zachowanie na bankiecie
sugeruje, że nie jesteś zrównoważona psychicznie i być może powinnaś skorzystać
z pomocy lekarza psychiatry. To jednak tylko moja sugestia, z której
skorzystasz, lub nie. Ja nie chcę cię już oglądać w tej firmie. Mam w związku z
tym kilka propozycji. Zachowasz pakiet udziałów bez pojawiania się w firmie i
brania udziału w posiedzeniach zarządu. Będziesz tylko biernym
współwłaścicielem czerpiącym profity, o ile takie będą, z dwudziestopięcioprocentowego
pakietu udziałów. Warunkiem jest to, że jeszcze dzisiaj złożysz swoje
wypowiedzenie. Druga możliwość, to oddajesz udziały swojemu bratu. Pytanie
tylko, czy zechce cię utrzymywać i spełniać twoje wygórowane żądania. Trzecia
opcja, to odsprzedanie udziałów nam. Którą z tych możliwości wybierasz?
- Tę pierwszą. Dwie pozostałe nie wchodzą w
rachubę.
- Dobrze. W takim razie – podsunął jej czystą
kartkę papieru i długopis – napisz teraz wypowiedzenie ze skutkiem
natychmiastowym.
Przysunęła się do stołu i drżącą
ręką zaczęła pisać. Kiedy skończyła podsunęła ją w kierunku Krzysztofa.
- Od tej pory nie jesteś już pracownikiem
firmy. Jeszcze dziś załatwisz kartę obiegową i zdasz sprzęt, z którego
korzystałaś do tej pory. Zdasz również identyfikator. Ochrona na dole zostanie
powiadomiona o zakazie wpuszczania cię do firmy. Mam nadzieję, że już nigdy nie
będę musiał cię oglądać. To wszystko.
Febo w milczeniu opuścili salę
konferencyjną. Pozostała reszta odetchnęła z ulgą.
- Ula? Dobrze się czujesz? – zaniepokojony
Krzysztof przyjrzał się dziewczynie. Była bardzo blada. Jej czoło usiane było
kropelkami potu, a oczy szkliły się od łez.
- Trochę mi słabo. Muszę wyjść na powietrze.
Duszno tu.
- Chodźmy do mnie do gabinetu, tato.
Pootwieram okna na oścież, by mogła swobodniej oddychać.
Wziął ją ostrożnie na ręce.
- Złap mnie mocno za szyję Ula. Nie chcę
wypuścić cię z rąk. Tato otwórz drzwi.
Ułożył ją delikatnie na kanapie i
otworzył wszystkie okna. Uniósł jej nogi i podłożył pod nie jedną z poduszek
stanowiących oparcie kanapy. Włączył też niewielki wentylator.
- Viola zmocz ręcznik zimną wodą i przynieś.
Może znajdziesz trochę lodu w socjalnym, to owiń go w ręcznik.
- Już lecę.
- Ula, spójrz na mnie. To tylko emocje
kochanie. Zaraz wszystko minie. Wiem, że nie była to komfortowa sytuacja dla
ciebie, ale wiesz, że tato musiał tak postąpić.
- Wiem Marek. Będąc na miejscu pana
Dobrzańskiego sama nie postąpiłabym inaczej. Dziękuję panie Krzysztofie, że
stanął pan po mojej stronie.
Krzysztof uśmiechnął się
dobrodusznie.
- Nie mogłem inaczej. Ja znam Paulinę jak zły
szeląg i wiem, jak podła potrafi być. To zimna i bezduszna kobieta i naprawdę
cieszę się, że nie będę jej musiał już oglądać. No jak dziecinko? Lepiej ci
już?
- Jeszcze trochę kręci mi się w głowie.
- Gdzie ta Violetta? – zżymał się Marek.
- Jestem, już jestem. Szukałam lodu, ale
znalazłam. Proszę.
Podłożył jej zimny ręcznik pod kark.
- Poleż chwilkę kotku. Zaraz na pewno ci
przejdzie.
Ten dzisiejszy dzień dostarczył im
obojgu sporej dawki emocji. Pshemko też nie był w dobrym nastroju. Był
świadkiem całej awantury na bankiecie i jak przeczytał trochę artykułów w
gazetach, to mina zrzedła mu doszczętnie. Znał Paulinę od dziecka. Znał jeszcze
jej rodziców. Byli przyjaciółmi. Nigdy nie przypuszczał, że Bella dopuści się
takiej kompromitacji. Marek pocieszał go całe popołudnie. Zamówił czekoladę dla
mistrza z nadzieją, że ona, choć w niewielkim stopniu go uspokoi. Przez cały
ten dzień i kilka kolejnych szeptano po kątach o wyczynie panny Febo.
Mimo jednak całej afery, o której
głośno było w mediach, zaczęły spływać zamówienia. Marek i jego ojciec
odetchnęli. Nie było tak źle. Firma powoli, ale konsekwentnie podnosiła się po tym
blamażu. Najdziwniejsze było to, że po odejściu Pauliny Alex złagodniał.
Przestał podnosić głos i krzyczeć na pracowników. Był też w znacznym stopniu
mniej uszczypliwy w stosunku do Marka. W tydzień po zarządzie natknął się na
niego w pomieszczeniu socjalnym i ni stąd, ni zowąd zapytał
- Z Ulą wszystko w porządku?
Marek obrzucił go zdziwionym,
spojrzeniem.
- A odkąd interesuje cię samopoczucie mojej
dziewczyny?
- Nie unoś się tak. Wiem, że Paulina nie miała
prawa robić jej wyrzutów. Nie zasłużyła sobie na to, co ją spotkało ze strony
mojej siostry. Mogę jedynie usprawiedliwić jej zachowanie tym, że ona naprawdę
jest niezrównoważona. Pewnie o tym nie wiesz, ale dwa dni po zarządzie musiałem
ją odstawić na oddział psychiatryczny. Załamała się zupełnie i nie radziła
sobie sama ze sobą. Mam nadzieję, że tam dojdzie do siebie.
Zaskoczył Marka tą informacją.
- Rzeczywiście. Nie wiedziałem. Chyba nikt o
tym nie wie i lepiej żeby tak zostało. Po co ma znowu huczeć od plotek cała
firma. Ja nikomu nie powiem a i ty nie bądź zbyt wylewny. Sprawa sama
przyschnie i rozejdzie się po kościach, choć muszę przyznać, że Ula bardzo źle
zareagowała na ten incydent. Jest niezwykle wrażliwa a sytuacja na bankiecie po
prostu ją przerosła.
- Sam czuję się winny, bo to ja nalewałem
Paulinie drinki. Wymusiła to na mnie. Mogłem być bardziej kategoryczny. Może
wtedy do niczego by nie doszło.
- Czasu nie cofniesz. To już się stało. Teraz
trzeba tylko szybko zapomnieć.
Po rozmowie z Alexem wrócił do
gabinetu. Pomyślał, że dobrze by było odpocząć od całego zamieszania. W końcu
obiecał kiedyś Uli, że pokaże jej domek w lesie. Tam jest cisza i błogi spokój.
Tam się zrelaksują i odetchną. Miał dzisiaj ją odwieźć do domu. Został
zaproszony na ciepłą kolację i ciasto, przez ojca Uli. Pan Cieplak już od
dłuższego czasu wiedział o ich miłości. I choć początkowo nie bardzo Markowi
ufał, zwłaszcza po tej historii nad zalewem, to szybko jednak przekonał się do
niego i polubił podobnie jak reszta rodziny. Widział w jaki sposób Dobrzański
traktuje jego córkę. Jaki jest opiekuńczy i dobry. Widział też szczęście na
twarzy Uli. Nie miał wątpliwości, że obdarzają się wielkim uczuciem.
Przed siedemnastą wyszedł z gabinetu
i zdziwiony spojrzał na Violettę.
- Ty jeszcze tutaj? Myślałem, że cię już nie
ma.
- Jestem, jestem. Czekam na Sebastiana. Mam
dzisiaj najprawdziwszą randkę. Dasz wiarę?
- Nooo… gratuluję. Mam nadzieję, że będziecie
się dobrze bawić. Ula zbieraj się. W brzuchu mi burczy a podobno twój tata
przygotował same pyszności na dzisiaj.
- Już. Jeszcze tylko zamknę komputer i możemy
jechać. No, gotowe. Miłej randki Viola. Do jutra.
- Do jutra. Dzięki.
Ruszył wolno spod firmy. Włączył
cicho radio i zerknął na swoją dziewczynę.
- Ula, pamiętasz, co kiedyś ci obiecałem? –
Nie bardzo wiedziała, o co mu chodzi.
- Nie, a co?
- Obiecałem ci, że zabiorę cię w piękne
miejsce. Mała chatka, jeziorko i piękny las.
- A tak, pamiętam. I co?
- Pokaz się skończył. Zlecenia wpływają.
Możemy odetchnąć. Rozmawiałem już o tym z ojcem. Zgodził się, byśmy wzięli
tydzień urlopu i wyjechali. Co ty na to? Pochodzimy po lesie. Nazbieramy
grzybów, bo już podobno są. Zrelaksujemy się.
Uśmiechnęła się do niego promiennie
tak, jak najbardziej lubił.
- Jestem za. Muszę tylko powiedzieć tacie.
- Dzisiaj jest dobra okazja. Powiemy mu razem.
- A gdzie to w ogóle jest? Daleko?
- Nie tak daleko. Na Kaszubach, w pobliżu
Tucholi w Borach Tucholskich. Jestem pewien, że okolica przypadnie ci do gustu.
Ten domek wybudował mój dziadek. Dziadek Dobrzański. Niedawno wziąłem klucze od
rodziców. Dawno tam nie byliśmy i chyba trzeba będzie trochę posprzątać, ale
poradzimy sobie, prawda?
- No pewnie. Zabierzemy trochę środków
czystości i całą furę jedzenia, żebyśmy nie musieli się stamtąd ruszać.
Patrzył na jej entuzjazm i serce mu
rosło. Była bardzo pozytywnie nastawiona do tego wyjazdu.
- Cieszę się Ula, że ten tydzień spędzimy
tylko we dwoje. Będzie fajnie. Zero telefonu, zero komputera i zero telewizji.
Prawdziwa głusza.
- I to są najlepsze warunki do odpoczynku mój
drogi.
Podjechał pod bramę i już po chwili
witali się z całą rodziną. Kolacja rzeczywiście była pyszna. Potem dostali
jeszcze po kubku kawy i kawałku aromatycznego sernika. Opowiedzieli Józefowi o
swoich planach.
- Zgódź się tato – mówiła Ula. – Ja naprawdę
potrzebuję tego odpoczynku podobnie jak Marek. Wyjechalibyśmy w sobotę rano, a
do tego czasu nagotuję i zamrożę wam trochę bigosu, pierogów i upiekę mięso.
Poradzicie sobie beze mnie. To tylko tydzień.
- Ja nie mam nic przeciwko temu córcia.
Harowaliście jak woły. Widziałem to przecież. Jedźcie i odpoczywajcie.
- Dziękuję tatusiu.
- Ja także, panie Józefie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz