ROZDZIAŁ
6
- Ten
dzień był naprawdę udany –
pomyślała leżąc już w swoim łóżku. – Nie
było nudy, a Marek bardzo się starał, żebym nie myślała o tamtym… Chyba mu się
udało, bo zaledwie kilka razy przemknęły mi przez myśl tamte wydarzenia. Jest
taki inny niż Piotr... Na pewno jest od niego przystojniejszy a przy tym chyba ma
dobry charakter. Podobam mu się, czy robi to z litości? Mam nadzieję, że to
pierwsze, drugiego nie zniosłabym. Z drugiej strony co mu się może we mnie
podobać? Od czasu Piotra strasznie się zmieniłam. Wyglądam jak kościotrup.
– Przypomniała sobie sytuację w restauracji. Zamówił same pyszności. Jakby
mogła rzuciłaby się na to, co miała na talerzu, ale jej żołądek po prostu się
buntował. Rolada pachniała bosko, do niej rewelacyjne kluski śląskie i surówka
z czerwonej kapusty. Z ochotą zabrała się do jedzenia. Zjadła zaledwie połowę i
westchnęła ciężko odsuwając talerz.
- Nie smakuje ci – ni to stwierdził ni zapytał
Marek patrząc na nią z troską.
- Jest przepyszne, ale nie dam rady. Żołądek mam
ściśnięty na supeł. Ostatnio w ogóle nie mam apetytu. Żyję wyłącznie kawą.
- To źle Ula, bo daleko to cię nie zaprowadzi.
Jesz tyle co ptaszek, ale nie będę cię zmuszał. Może z czasem przyzwyczaisz
organizm do większych porcji. Po prostu musisz częściej jadać w moim
towarzystwie, – wyszczerzył się do niej i idąc za ciosem zapytał – dasz się
wyciągnąć jutro z domu? – A widząc jej zaskoczoną minę i te wielkie oczy
wyrażające zdumienie ciągnął dalej. – Wiesz…, wymyślę coś fajnego, jakąś
atrakcję, żebyśmy się nie nudzili i miło spędzili ten dzień. – Jej mina była
bezcenna. Zaskoczenie pomieszane z zażenowaniem. Policzki już drugi raz dzisiaj
spłonęły uroczym rumieńcem, a on nie mógł przestać się na nie gapić.
- Ale jak to…, tak dzień po dniu…? To jakaś
randka?
- Nazywaj sobie to jak chcesz. Uwielbiam twoje
towarzystwo i wbrew temu co mówiłaś, jesteś wspaniałym kompanem i do spaceru i
do rozmowy. To jak? Zgodzisz się?
- No dobrze… Nie wiem tylko, co tata na to
powie…
- Nie będzie miał nic przeciwko. Rozmawiałem z
nim i dostałem jego zgodę na rozpieszczanie cię i zapewnienie ci rozrywki.
- Czyli to jakiś spisek? Uknuliście to?
- Jak najbardziej, ale że domyślne z ciebie
dziewczę, tajemnica się wydała – zachichotał.
Poprawiła
pod głową poduszkę i uśmiechnęła się do swoich myśli. Marek potrafił być taki
zabawny. Odkrywał przed nią rzeczy, o których przez ostatnie lata nie pomyślała
w ogóle. Kiedyś potrafiła się cieszyć drobiazgami, dzisiaj zobojętniała na nie.
On obudził w niej wspomnienia tych lat, gdy żyła pełnią życia, bez większych
problemów osobistych i trosk. – Może ktoś
taki jest mi właśnie potrzebny? On ma w sobie taką radość i spontaniczność. Nie
udaje niczego i wydaje się bardzo szczery we wszystkim co robi. A jutro znowu
się zobaczymy. Ciekawe dokąd zabierze mnie tym razem? – Rojąc o tej
jutrzejszej „randce” powoli zapadała w sen.
Kiedy
obudziła się rano pomyślała, że po raz pierwszy od bardzo długiego czasu nie
miała złych snów, a co najważniejsze przespała całą noc nie budząc się z czołem
zlanym zimnym potem. Była ósma rano. Józef Cieplak krzątał się już w kuchni
szykując swojej gromadce niedzielne śniadanie. W domu roznosił się zapach
zbożowej kawy i kakao, które uwielbiała mała Betti. Na widok swojej
pierworodnej uśmiechnął się do niej.
- Dzień dobry córcia. Późno wróciłaś wczoraj.
- Tak… Byliśmy jeszcze w kinie na świetnej
komedii. A dzisiaj… Właściwie nie wiem co dzisiaj. Marek wymusił na mnie
spotkanie. Będzie tu za dwie godziny. Jakoś nie umiałam mu odmówić –
usprawiedliwiała się. Józef uśmiechnął się szeroko.
- Bardzo lubię tego chłopaka. Jest otwarty i
szczery, a przy tym taki nam życzliwy.
- No, no… - pogroziła mu palcem. – Wiem o
waszym spisku. I nie wyobrażaj sobie Bóg wie czego. To tylko spotkanie a nie
żadna randka.
- Już dobrze córcia. Siadaj. Śniadanie gotowe.
Gorączkowo
pakował w pokaźne worki ogromną ilość pluszowych zabawek i słodyczy. Miał na
dzisiejszy dzień pewien plan, ale nie miał pojęcia jak Ula zareaguje. Już na
spacerze w parku zauważył jak bardzo się spina widząc matki z małymi dziećmi.
Dzisiaj chciał jej zafundować nieco psychicznego dyskomfortu, ale takiego,
który miał przełamać w niej dystans do małych dzieci i być może sprawić, że
zmieni się jej stosunek do nieszczęścia, które sama przeżyła tracąc ciążę.
Firma Febo&Dobrzański
już od dłuższego czasu wspierała Dom Małego Dziecka przy Nowogrodzkiej. Marek
jeździł tam przeciętnie raz na dwa, trzy miesiące i oprócz zabawek i słodyczy,
które sprawiały dzieciakom mnóstwo radości, wręczał dyrektorce czek na dość pokaźną
sumę. Był ich dobrodziejem i zawsze witano go tutaj z otwartymi ramionami.
Zjednał sobie dzieciaki do tego stopnia, że nie mogły się od niego oderwać.
Miał nadzieję, że i Ula się przełamie zobaczywszy to stadko pokrzywdzonych
przez los maluchów.
Zapakowawszy
wszystko do bagażnika i na tylne siedzenie ruszył do Rysiowa. Czekali tu na
niego szczególnie Ula. Była bardzo ciekawa miejsca, do którego miał ją zabrać.
Ledwo przekroczył próg, zapytała go o to. Uśmiechnął się do niej.
- Wszystko w swoim czasie. To ma być
niespodzianka. Zresztą nie jedyna dzisiaj. Na pewno nie będziemy się nudzić.
Poczuła
się nieswojo, gdy zaparkował przed bramą starego, ale odrestaurowanego budynku.
Na widok tabliczki z napisem „Dom Małego Dziecka” poczuła suchość w gardle i
zaczęły pocić jej się dłonie. Zachodziła w głowę, dlaczego Marek ją tu
przywiózł. Z obawą zerknęła na niego. Wyjął klucz ze stacyjki i odwrócił w jej
kierunku twarz.
- Wszystko w porządku? – zapytał widząc jej
niepewną minę. Przez chwilę milczała. W końcu pokręciła przecząco głową.
- Nie… Nie jest w porządku. Ja bardzo cię
przepraszam, ale nie wiem dlaczego tu jesteśmy. Jeśli masz tu coś do
załatwienia, to idź sam. Ja poczekam w samochodzie.
- A ja liczyłem na to, że mi pomożesz… -
powiedział z nutką rozczarowania w głosie. – Mam trochę rzeczy do zabrania i
sam będę musiał obrócić kilka razy… To rzeczy dla dzieciaków… Pomóż mi, proszę…
- wyszeptał. Powoli odpięła pas i otworzyła drzwi samochodu. Chyba bała się
tego, co może zobaczyć za bramą. Marek wyskoczył energicznie i otworzył
bagażnik. Podeszła do niego i zerknęła do środka.
- Ile tu tego… Na co aż tyle?
- Na to, żeby żadne dziecko nie poczuło się
rozczarowane. Na tylnym siedzeniu są cztery takie worki. Jeśli możesz wyciągnij
je. Ja opróżnię bagażnik.
Obładowani
podeszli do ciężkiej, żelaznej bramy. Marek wdusił guzik dzwonka. Po chwili na
schodach ukazała się starsza kobieta i szybkim krokiem ruszyła w ich kierunku.
- Dzień dobry panie Marku! – krzyknęła
uradowana. – Znowu mamy dzisiaj święto. Ależ dzieciaki się ucieszą. Zapraszam,
serdecznie zapraszam oboje państwa.
- Dzień dobry pani Klaro. Przedstawiam pani
Ulę Cieplak, moją przyjaciółkę.
Kobieta
podeszła do Uli odbierając z jej rąk dwa worki.
- Bardzo mi miło panią poznać. Pomogę, bo to
nie takie lekkie.
Będąc
już w gabinecie dyrektorki Marek wyjął z wewnętrznej kieszeni czek opiewający
na sumę trzydziestu tysięcy złotych.
- Proszę pani Klaro. Mam nadzieję, że
pieniądze się przydadzą. – Klara uśmiechnęła się szeroko.
- Nawet pan nie wie jak bardzo. Dziękuję panie
Marku za ten hojny dar. Potrzeby są ogromne. Doszło nam trochę niemowlaków i
ciągle brakuje pampersów. Zakupimy też sporo kompletów pościelowych, bo
wydzieramy się już ze wszystkiego. Dobrze, że przynajmniej ludzie dostarczają
ubranka i dzieciaki mają w czym chodzić. To co? Chyba pójdziemy rozdać te
prezenty? Dzieci są już po śniadaniu.
Przeszli
do sporej sali, służącej dzieciom do zabawy. Jak tylko zobaczyły w drzwiach
Marka rzuciły się w jego kierunku z radosnym piskiem. Ula idąca kilka kroków za
nim stanęła jak oniemiała przyglądając się tej scence. Maluchy uwieszały się na
nim, a on przygarniał je i całował ich policzki. Takiego go jeszcze nie znała.
Sama nie bardzo wiedziała, co ma ze sobą zrobić i jak się zachować. Wyglądała
na przestraszoną, jakby obawiała się tych przytuleń i całusów. Roześmiany Marek
wreszcie powstrzymał ten żywioł i uspokoił gromadkę.
- Słuchajcie, przywiozłem wam trochę
prezentów, ale jak widzicie nie jestem dzisiaj sam. Poznajcie przemiłą osobę i
bardzo kochaną, panią Urszulę. Ona pomoże mi, a wy ustawcie się w kolejkę.
Dopiero
jego słowa spowodowały, że oderwała się od ściany i stanęła obok niego. Dzieci
podchodziły a oni wkładali w ich ręce ozdobne worki z maskotkami i słodyczami. Nawet
nie zdawała sobie sprawy, ile było w tych dzieciach miłości. Dziękowały za to
wszystko tuląc się i do Marka i do niej. Początkowo sztywniała, gdy dzieci
obejmowały jej szyję i całowały policzki, ale po kilku minutach rozluźniła się.
Nawet nie zauważyła, że jej twarz jest mokra od wciąż napływających łez i
dopiero jeden z chłopców zapytał o ich powód.
- To ze szczęścia kochanie – wyszeptała mu w
ucho. – Bardzo się cieszę, że podobają wam się prezenty.
Było
już dobrze po trzynastej, gdy opuścili tę wesołą gromadę. Kiedy zamknęły się za
nimi ciężkie, dębowe drzwi, Ula oparła się o nie i odetchnęła głęboko. Zatroskany
Marek z niepewną miną zapytał
- Dobrze się czujesz…?
Przetarła
dłonią czoło jakby usiłowała uspokoić galopadę myśli.
- To było…, to było bardzo emocjonalne. Nie
spodziewałam się… Dlaczego one tutaj są? Gdzie ich matki? Jak matka może
zostawić dziecko i tak po prostu o nim zapomnieć? To nieludzkie.
- Nie wszystkie matki są godne potępienia Ula.
Znakomita ich większość nie ma więcej niż piętnaście lat. Pobłądziły, a rodzice
nie dopilnowali. One same są jeszcze dziećmi wymagającymi opieki. Za szybko
musiały dorosnąć, ale jak widać nie wiąże się to z odpowiedzialnością. Niektóre
rzuciły szkołę, niektóre kontynuują naukę, chociaż niewiele takich. Wyrastają
na pokrzywdzone kobiety o zwichniętych osobowościach. Te dzieci niczego nie
chcą, a jedynie tego, żeby ktoś je kochał. To dlatego tak reagują na dobroć i
zainteresowanie nimi. Są wspaniałe. Ale dość o tym, bo widzę, że jesteś trochę
wytrącona z równowagi. Zabieram cię teraz na porządny obiad, a potem kolejna
niespodzianka.
Najedzeni
znowu przemierzali ulice Warszawy. Kiedy zaparkował w pobliżu Stadionu
Narodowego zdziwiona pokręciła nosem.
- Idziemy na mecz? – zapytała. Piłka nożna nie
była jej ulubioną dziedziną sportu. Wolała bardziej widowiskowe dyscypliny.
Łyżwiarstwo figurowe, lub skoki z wieży. Marek uśmiechnął się pod nosem.
- Nie Ula, mecz to żadna atrakcja, ale na tym
stadionie jest coś, co na pewno cię zaskoczy i na pewno ci się spodoba.
Chodźmy.
Pomieszczenie,
w którym się znaleźli zrobiło na niej piorunujące wrażenie. Zewsząd otaczały
ich ogromne ekrany imitujące akwaria, w których pływały prehistoryczne gatunki
zwierząt i rosła morska flora z tego okresu. Oczy ich obojga z zachwytem
rejestrowały ruch na ekranach.
- Jakie to piękne… - wyszeptała. – To takie
oceanarium, ale na ekranie. Mam wrażenie jakbym znajdowała się pod wodą.
Każde z
"akwariów" przedstawiało scenę z życia osobnego, prehistorycznego gatunku.
Z zaciekawieniem obserwowali pływające gady, których nazw nie byli w stanie
zapamiętać. Można tu było obejrzeć megalodona, plezjozaura, dunkleosteusa,
szonizaury oraz inne gatunki w swoich naturalnych wymiarach. Ich widok robił
naprawdę niesamowite wrażenie. Dodatkową atrakcją była sala poświęcona
megalodonowi, największemu drapieżnemu rekinowi i zarazem największej
drapieżnej rybie w dziejach naszej planety. Jego rozmiary dochodziły nawet do
osiemnastu metrów długości. Tu przeżyli też sfingowany atak tego olbrzyma.
Kiedy płynął wprost na nich i przebijał szybę akwarium, podłoga zaczęła się
trząść, a ze ścian trysnęła woda, Ula przywarłszy do Marka krzyczała
wniebogłosy. On nie był tu pierwszy raz i wiedział, czego można było się
spodziewać. Objąwszy ją ramieniem i chichocząc na całe gardło wyprowadził z
pomieszczenia.
- Już w porządku Ula. To było tylko tak na
niby, ale uczucie niesamowite, prawda?
- Kurde blaszka, ale się wystraszyłam… To było
bardzo realistyczne. Chyba mam już dość atrakcji na dzisiaj i muszę się trochę
uspokoić. Chodźmy na spacer.
Przyłapała
się na tym, że właściwie żyła od piątku do piątku i niecierpliwie czekała na
weekend. Czekała na Marka. On nigdy nie zawodził. Zawsze zjawiał się w sobotni
poranek i zabierał ją w różne, intrygujące miejsca. Nigdy nie wymagał od niej rozmów
o przeszłości, o której tak bardzo starała się zapomnieć. Dzięki niemu stawało
się to coraz łatwiejsze. Może nie zapomniała do końca, bo gdzieś z tyłu głowy
zawsze czaił się lęk i ogromny żal do stwórcy o to, że zabrał jej kogoś
najcenniejszego i najważniejszego na świecie. Kogoś, kogo od samego początku
wbrew przeciwnościom pokochała bezwarunkowo. Odwiedziny w domu dziecka nadal
były dla niej niezwykle trudne, bo oczami wyobraźni widziała swoje nienarodzone
maleństwo, które gdyby żyło, mogłoby być takim słodkim chłopczykiem lub
dziewczynką, dzieckiem jak te tutaj. Takie wizyty wywoływały w niej ogromną
żałość z powodu tej olbrzymiej straty, której nic nie mogło jej wynagrodzić.
Opuszczając tę dziecięcą gromadę zawsze miała mokre policzki i wciąż się
zastanawiała, czy już zawsze będzie tak reagować na widok porzuconego, czy
osieroconego malucha. W takich razach Marek przytulał ją mocno do siebie i
uspokajał gładząc delikatnie jej włosy. Dla niego to też było trudne, gdy
widział w jej oczach tę potworną rozpacz i tęsknotę za własnym dzieckiem. Miał
świadomość, że ona musi uporać się z tym sama, a on może jej pomóc tylko w
jeden sposób. Po prostu przy niej być.
Nareszcie pierwsza super notka Marek prawdziwy rycerz , a gdzie reszta ferajny z FD ?
OdpowiedzUsuńW całym opowiadaniu Marek jest rycerzem w lśniącej zbroi. Stworzyłam anioła w bardzo przystojnym, męskim ciele. Niestety inni bohaterowie serialu nie będą obecni w tej historii, bo zamysł był taki, że skupiamy się właściwie na dwójce głównych postaci. Sebastian, Violetta i oboje Febo są tylko wspominani, ale nie odgrywają żadnej z ról. Mam nadzieję, że to nie przeszkadza za bardzo.
UsuńDziękuję za komentarz. Pozdrawiam. :)
Witaj Małgosiu,
OdpowiedzUsuńależ mnie zaskoczyłaś!!!! Ten Twój Marek jest bardzo ale to bardzo odważny! Wymyślone przez niego atrakcje są ... niesamowite! Pierwsza z nich samą mnie wbiła w fotel! Drugą pominę na razie milczeniem:) Na niezły szok naraził Ulę. Wcale jej się nie dziwię, że nie chciała nawet wysiąść z samochodu. Jednak Marek swoim spokojnym głosem i swoim zachowaniem przemógł jej niechęć i wielkie obawy związane z maluszkami:) Ta wizyta wiązała się z dużym ryzykiem. Ale najpierw podjął go Marek zawożąc ją tam, a później dołączyła Ula, wyrażając zgodę na wizytę w tym specyficznym miejscu. Dobrze, że w tym przypadku zadziałało przysłowie, iż nie taki diabeł straszny jak go malują:) Ula dzielnie stawiła czoła swoim lękom:) Dzięki Markowi może już nie będzie tak z zazdrością i z żalem patrzyła na mijane matki z wózkami:) Marek okazał się bardzo mądrym mężczyzną, wszystko ma dokładnie przemyślane i zaplanowane:) Fajnie, że miałam rację, świetny z niego facet, ma niesamowicie dobre serce:) Jak to miło, że jego odwiedziny u dzieci są systematyczne, a nie tylko na pokaz pod publiczkę. Przecież wcale nie musi pomagać, sam nie ma dzieci, ale za to ma ogromną wrażliwość:) Coraz bardziej też rozumiem dlaczego tak chciał pomóc Uli i jej rodzinie:) Ideał!!! Chociaż jak się okazuje to również niezły z niego spryciarz:) Zabranie Uli na seans z rekinami!!! Dobrze wiedział, że będzie się najnormalniej w świecie bała i naturalną rzeczą będzie szukała schronienia w jego ramionach:) Nieźle to sobie wykombinował:) Pierwsze uściski mają już zaliczone:) Ten dzień na miejscu Uli zaliczyłabym do tych z cyklu najpierw jest trzęsienie ziemi a potem napięcie rośnie:) Dobrze, że oboje się świetnie bawili i chcą więcej:) Ula już nie ucieka przed kontaktami z Markiem. Działania Marka dają pozytywne rezultaty:) Boję się tylko o moje skołatane serce, czy wytrzyma dalsze takie dawki Alfreda Hitchcocka?! Zresztą co tam ja, tutaj Ula jest najważniejsza, ale myślę, że ona jest jednak ode mnie odważniejsza:) Fantastyczny rozdział, pełen niespodzianek, świetnie się czytało:) Serdecznie pozdrawiam i życzę przyjemnego dnia:)
Gaja
Gaju
UsuńWpadłam na pomysł z tym domem dziecka, bo pomyślałam sobie, że wszystkie fobie powinno leczyć się poprzez uświadamianie człowiekowi, że nie ma się czego bać, że wszystko dzieje się w głowie i jest do przezwyciężenia. Kiedyś nawet widziałam taki dokument, jak ludzie pokonywali lęk przed wężami, pająkami, czy zwykłym lataniem samolotami. Terapia polegała na bezpośrednim kontakcie z oślizgłym wężem, czy odrażającym pająkiem. Tutaj mechanizm był niemal identyczny, a Marek doskonale wykorzystał sytuację. Mądry chłop z niego, bo przecież psychologiem nie jest, a jednak zadziałało. Najważniejsze, to stanąć twarzą w twarz ze swoimi koszmarami i stawić im czoła.
To dopiero początek i zaledwie maleńki krok dla Uli. Będzie jeszcze sporo momentów zwątpienia. Marek jednak się nie podda i będzie o nią walczył.
Horrorów już nie zafunduję, więc uspokój swoje serducho.
Pozdrawiam Cię najpiękniej. :)
Małgosiu,
Usuńw Twoim wydaniu przyjmę z przyjemnością nawet wszelkiego rodzaju horrory:) Chociaż prawdę powiedziawszy niezbyt lubię się bać i unikam tego rodzaju rozrywek:) Wcale się nie dziwię, że Ula będzie miała jeszcze gorsze dni. Fikcja, fikcją ale z takiego głębokiego stanu wycofania nie wychodzi się od tak, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jednakże jest Marek, który sam stwierdził, że ma w stosunku do Uli misję do spełnienia:) Swoja drogą jak to się dziwnie życie plecie? Maciek tak bardzo się starał, tak mocno próbował pomagać, no i trzeba przyznać, że czarną robotę odwalił! Należy powiedzieć, że też znalazł genialny sposób na Ulę! Właśnie dzięki jego postawie były takie postępy w jej leczeniu! Niestety Ula się zbuntowała i zaczęła go unikać. Zmęczenie materiału? Pewnie tak! I naraz pojawia się Marek, w sumie obcy człowiek i okazuje się, że ma świeższe spojrzenie i Ula właśnie przy nim się powolutku otwiera na życie. Sama twierdzi, że chyba kogoś takiego potrzebowała:) Maciek może czuć się przygnębiony i zazdrosny? Ale z niego też jest fenomenalny facet i niezwykły przyjaciel:) Więc chyba nie mam co się martwić? Na pewno nie będzie miał pretensji, po prostu zrozumie to! Przecież bardzo zależy mu na szczęściu Uli, tak jak jej zależy na pomyślności dla Maćka:) Mam nadzieję, że oboje wreszcie znajdą to czego szukają, bo bardzo na to zasłużyli:) Pomimo wcześniejszych falstartów, Ula ma jednak niebywałe szczęście do wyjątkowych mężczyzn, którzy są jej przyjaciółmi:) Buziaki,
Gaja
Maćkowi zawsze chodziło o dobro Uli. Tyle tylko, że on był może bardziej zaborczy i dość często na siłę starał się przeforsować swoje pomysły. Mimo, że był równolatkiem Uli niejako narzucał jej swoją wolę. Fakt, że dzięki niemu zaczęła słyszeć, ale myślę, że on za bardzo na nią naciskał, a to już średnio jej się podobało. Marek niczego na niej nie wymusza. On jedynie ją prosi, żeby spróbowała. Nie wywiera nacisków, ale łagodnie tłumaczy. To zupełnie inne podejście i dlatego przyniesie pozytywne rezultaty.
UsuńWysłałam Ci maila. Uściski. :)
Małgosiu,
Usuńz pewną dozą nieśmiałości udzieliłam odpowiedzi:)
Gaja
Ten Marek to taki słodziutki, że tylko do schrupania .Pomysł z domem dziecka był super, Ulka musiała zobaczyć nieszczęście innych , bardzo bezbronnych dzieci, aby nie skupiać się tak bardzo nad własnym
OdpowiedzUsuńnieszczęściem . Małgosiu czy ty aby na pewno nie studiowałaś jakiejś medycyny , bo twoja wiedza medyczno-psychologiczna jest na prawdę imponująca . Miłego dzionka i pozdrawiam B.
B.
UsuńZapewniam Cię, że z żadnym rodzajem medycyny nie mam nic wspólnego, a mój zawód to kompletnie inna bajka. Hahaha. Wszelkie informacje pozyskuję od wujka google.
Tak właśnie pomyślałam, że jak Ula zobaczy tyle nieszczęśliwych dzieciaków skupionych w jednym miejscu, pragnących tylko, żeby ktoś je kochał, to zmieni nastawienie i z nieco innej perspektywy popatrzy na własne nieszczęście. Oczywiście to nie jest tak, że pozbyła się od razu wszelkich lęków, ale zrobiła pierwszy pozytywny krok.
Wielkie dzięki za komentarz. Najserdeczniej Cię pozdrawiam. :)
Ależ niespodzianka. Kochana....nadałaś niesamowite tempo,ukazując kolejny z odcinków. Uwielbiam takie niespodzianki. SUPER.
OdpowiedzUsuńTwoja terapia zastosowana wobec Uli,zapewne szybko osiągnie pozytywny skutek.
Uściski,przytulenia Marka,to kolejny krok do zbliżenia się ich obojga,aby przełamać barierę,przebić mur,jakim otacza się Ula. Wolnymi kroczkami,ale do celu.Mam nadzieję,że wreszcie zaiskrzy między nimi i to niebawem.
Opowiadanie jest super. Czytając je wracam do początków Twojej twórczości.Nie wyobrażam sobie,abyś dalej nie pisała. Szkoda,że ...jak mówisz,nie będziesz tworzyć opowiadań o Uli i Marku.
Mam nadzieję,że po kuracji zdrowotnej,o której wspomniałaś,wrócisz do pisanie.Na co zapewne wiele Twoich wielbicielek liczy. Małgosiu,nie skreślaj naszych marzeń i miłości tych dwojga. Zauważ...jak szybko młode osóbki pozamykały blogi.Czyżby nie miały koncepcji i pomyślunku?
Wracaj do zdrowia,małymi kroczkami jak miłość kroczy między Ulą i Markiem.
Za dziś bardzo dziękuję. Pozdrawiam i miłego dnia.
P.S
UsuńSpójrz w jak krótkim czasie,po zmianie strony osiągnęłaś wielbicieli Twojej strony...
30 000 tysięcy . Gratulacje.
Nie wiem, co będzie po mojej kuracji. Ona z całą pewnością potrwa bardzo długo, bo sporo jest do zrobienia i dość dużo zabiegów przede mną. Być może, że jeszcze coś kiedyś się pojawi, ale to nie będzie już Ula i Marek, ale inni bohaterowie. Już pisałam kiedyś, że macie tak ogromną wyobraźnię, że same możecie wyobrazić sobie, że opowiadanie jest właśnie o nich mimo, że bohaterowie będą nosić zupełnie inne imiona. Gdybym wróciła do pisania, to przecież nie będę pisać kryminałów, czy fantasy, bo to byłoby sprzeczne z moją romantyczną naturą. Jeśli już, to będą to na pewno opowiadania o miłości. Na razie jednak nie mogę napisać nic wiążącego, również nie chciałabym nic obiecywać, bo nie lubię rzucać słów na wiatr i gdyby poszło coś nie tak, poczułybyście się rozczarowane.
UsuńTo prawda, że sporo blogów jest martwych. Pisarki coś zaczęły i nie skończyły, czego ja bardzo nie lubię. Jakaś konsekwencja musi być.
Po zakończeniu publikacji tego opowiadania będę sukcesywnie dodawać te tytuły, które nie wyświetlają się po prawej stronie na pasku, a cofanie się do nich może doprowadzić człowieka do szału. Blog zarchiwizował tylko 90 postów za październik, a ja przeniosłam ich w tym miesiącu 445. Ja mam dostęp do wszystkich, ale Wy tylko do tych, które ukazują się po kliknięciu w październik. Pojawią się więc te, które na razie nie są dostępne, żeby ułatwić Wam życie.
Nie spodziewałam się, że w tak krótkim czasie blog osiągnie taką dużą ilość wejść. Przeciętnie codziennie jest ich około 600 lub 700. Na starym było ich zaledwie 100 i rzadko zdarzało się więcej. Tutaj jest szerszy odbiór dzięki google+ i być może właśnie dlatego. Bardzo mnie to cieszy podobnie jak to, że jednak to powiadanie przypadło Ci do gustu. Trochę się obawiałam, czy czytelniczki przetrawią te moje nieudolne psychologiczne próby wyciągnięcia Uli z dołka, ale jak na razie odbiór jest raczej pozytywny.
Bardzo dziękuję za słowa otuchy i najserdeczniej Cię pozdrawiam. :)
Piękny rozdział Małgosiu :) Marek ma naprawde złote serce, a Ula jakos powoli otrzasa sie z tego wszystkiego, co ja spotkało. Mam nadzieje,ze jej serce sie niedługo otworzy, dzieki Markowi. Bardzo fajnie by bylo gdyby sie jej kiedys udalo zostac mama :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. M.M
M.M
UsuńPraca z człowiekiem dotkniętym głęboką traumą nawet dla psychologa, czy psychiatry jest dużym wyzwaniem, a co dopiero dla kogoś, kto w zasadzie działa intuicyjnie tak jak Marek. Ula konsekwentnie odmawia wizyty u specjalisty, bo uważa, że nic jej nie jest. To typowe wyparcie. Ona sama musi zrozumieć, że nie warto żyć przeszłością, ale iść do przodu. Czy zostanie mamą? Niewykluczone. To z całą pewnością bardzo by jej pomogło.
Dziękuję za wizytę na blogu. Serdecznie pozdrawiam. :)
Ula już po pierwszym spotkaniu trochę się mieniła. Zaczęła się rumienić i uśmiechać od czasu do czasu. Innym okiem spojrzała również na Marka. Woli żeby spotykał się z nią dlatego bo mu się podoba, a nie bo jest mu jej żal. Uwielbiam takiego Marka! Idealny facet, który nie potrafi zostawić samej, bez pomocy, bezbronnej kobiety. Przed nim trudne zadanie. Jak na razie idzie mu doskonale. Organizuje jej masę atrakcji, dzięki którym nie rozpamiętuje przeszłości. Mnie również zaskoczyła wizyta w domu dziecka. Dobrze że nie wpadła w jakiś obłęd i nie pobiła go, żeby tylko stamtąd uciec ;) Pewnie to nie będzie ich ostatnia wizyta w tej palcówce. Zgadzam się z tobą, odnoszę się teraz do poprzedniego komentarza, dziecko pozwoliłoby jej, może nie zapomnieć, bo o czymś takim nie da się zapomnieć, ale chociaż ograniczyć myślenie o tym i normalnie funkcjonować.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, UiM
Ehh, dwa razy pisałam ten komentarz… Przy pierwszym rozpisałam się i gdy chciałam dodać odświeżyła mi się strona i straciłam cały tekst, teraz połowa wyleciała mi z głowy. Jak to mówią „biednemu to zawsze wiatr w oczy, ch*j w dupę, nóż w serce i chleb masłem do ziemi”, albo „biednemu zawsze wiatr w oczy wieje, a bogatemu to się i byk ocieli” – jak ja uwielbiam te polskie przysłowia :)
UiM
UsuńTy to wiesz, jak człowieka rozbawić. Parsknęłam śmiechem czytając ten dopisek. Dobrze przynajmniej, że nie przekręcałaś jak Violetta, bo to dopiero byłby ubaw. Mnie też czasem zdarzało się pisać komentarz dwukrotnie, bo np. nacisnęłam niewłaściwy klawisz. Teraz nauczona doświadczeniem po prostu kopiuję co jakiś czas, jeśli komentarz bardzo rozbudowany i cześć.
Jeśli chodzi o wizytę w domu dziecka, to wprawdzie Ula ma głęboką traumę, ale przecież nie jest osobą niezrównoważoną, żeby nie powiedzieć wariatką. Nie ma też skłonności do bicia, bo to łagodne stworzenie, więc Dobrzańskiemu nic nie groziło. Chodziło głównie o to, żeby ona przełamała się i nie zachowywała tak bardzo asekuracyjnie w stosunku do dzieci. Pierwsze koty za płoty, Teraz znacznie lepiej będzie znosić takie wizyty.
Bardzo dziękuję za wpis i serdecznie Cię pozdrawiam. A dziecko na pewno będzie, ale nie tak od razu. :P
Dobry, piękny, opiekuńczy, pomysłowy. Ula ma wielkie szczęście, że spotkała na swojej drodze Dobrzańskiego. Końcówka sugeruje, że już jest dla niej kimś ważnym.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam miło.
RanczUla
UsuńWiększość z nas kocha takiego Marka. Ja osobiście uwielbiam, choć jak pisałam już wcześniej takie osobniki w przyrodzie nie występują, a przynajmniej ja na takiego nie trafiłam. Oczywiście, że Dobrzański staje się dla Uli kimś ważnym i coraz ważniejszym, bo bardzo docenia to, co on dla niej robi i doskonale rozumie, że on poświęca się dla niej.
Dziękuję, że wpadłaś. Pozdrawiam cieplutko. :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJustyna
UsuńSzkoda, że usunęłaś komentarz, bo ja właśnie przed chwilą na niego odpowiedziałam co zamieszczam poniżej.
Na pocieszenie powiem Ci - witaj w klubie. Ja już od dwóch tygodni posługuję się wyłącznie lewą ręką, bo prawa boli jak diabli, a do tego bark i kark. Mam nadzieję, że przynajmniej Tobie szybko ten ból minie, bo ja nie za bardzo mogę na to liczyć.
Ja nigdy nie byłam w takim wirtualnym oceanarium a chętnie bym to zobaczyła. Znowu posłużył mi wujek google, bo inaczej nie opisałabym tego.
I jeszcze chciałam Cię przeprosić, że nie odpowiedziałam na poprzedni komentarz. Przeczytałam go po północy kiedy miałam wstawiać kolejną część i już po prostu nie miałam siły. Za ten bardzo Ci dziękuję i serdecznie pozdrawiam. :)
Głupia ja!!! Najpierw napisałam potem uznałam ,że bez sensu . U mnie nadgarstek lewy nadgarstek. A jestem leworęczna. No byc w takim miejscu niesamowite. I to jeszcze w 18 urodziny. To była wycieczka z warsztatów teatralnych na ,które chodziłam. Ponad trzy lata temu. Ale fokarium w ,którym byłam tym roku też jest super.Życzę ci dużo zdrowia.
UsuńA wracając do opowiadania . Pomysł z domem dziecka Marek miał dobry bo to pozwoliło przełamać w Uli jakiś lęk. Niechęć do dzieci. Teraz będzie juz tylko lepiej. Z taką osobą nie jest łatwo bo żyje w swoim świecie. I trudną taka osobę z niego wyrwać. Zwłaszcza po jakieś traumie. U przypadku Uli jest to nieudany związek i strata dziecka. Gdyby nie porobiła byłaby świetną mamą. Ale jeszcze będzie jej to na pewno dane. Jest młoda ,ma obok siebie anioła stróża ,który za niedługi czas poczuje do niej więcej niż przyjaźń. Miłość zakwitnie. A Ula na nowo otworzy się na świat i ludzi. Zacznie żyć ,uśmiechać się i jej serce również pokocha. Nie musisz przepraszać. :) . Pozdrawiam =D I jeszcze raz życzę dużo zdrowia i energii.
Ps. Sorry za błąd u góry. Miało być bez powtórzeń.
UsuńMałgosiu
OdpowiedzUsuńBardzo ładny blog. Świetna zmiana. Odwiedzam Twojego bloga i czytam Twoje opowiadania. Dodałam Też twój blog do linków u siebie na blogach. Super opowiadanie jak zawsze czekam na kolejną część :)
Pozdrawiam
Ania.
p/s przepraszam ,że nie komentuje wszystkich opowiadań brak czasu :(
p/s obiecuje ,że nadrobię straty :)
zapraszam na bloga http://fotografia-anulki.blogspot.com/
Aniu
UsuńTen blog powstał z konieczności, bo tamten zlikwidowano. Zaległości nie musisz nadrabiać, bo to opowiadanie o BrzydUli jest ostatnim jakie publikuję. Więcej nie będzie.
Na Twój blog postaram się zajrzeć, chociaż czasem coś ukazuje się ze zdjęć na fb, prawda?
Pozdrawiam. :)