ROZDZIAŁ 10
Potykając
się biegła w kierunku wyjścia z Łazienek, a łzy zalewały jej oczy. Coraz gorzej
widziała. Ledwo dostrzegała zarys bramy. Poczuła gwałtowne szarpnięcie i o mało
nie upadła. Przytulił ją mocno nie pozwalając jej się wyrwać.
- Na litość boską Ula, co ty chcesz zrobić?
Nie wyrywaj się. Nie uciekaj. Ja nie chciałem być taki. Oszalałem z zazdrości,
gdy zobaczyłem cię w ramionach tych mężczyzn. Zrozumiałem też coś. Coś bardzo
ważnego.
Szlochała
i krztusiła się własnymi łzami, aż ścisnęło mu się serce. Wyglądała jak mała,
zagubiona dziewczynka. Podniósł jej podbródek zmuszając, by na niego spojrzała.
Zatonął w tych wielkich, niebieskich diamentach, pełnych bólu, łez i rozpaczy.
- Zrozumiałem, że cię kocham. Błagam, wybacz
mi moje zachowanie i nie odchodź. Nie opuszczaj mnie.
Wpatrywała
się w niego oniemiała i nie bardzo wiedziała, czy dobrze usłyszała i zrozumiała
to, co powiedział. Nie mogła wydobyć z siebie głosu.
- Ula, proszę cię, powiedz coś – złapał ją za
ramiona i przygarnął do siebie. - Kochanie, błagam… - wyszeptał. – Przełknęła
ślinę.
- Coś ty powiedział? – głos jej drżał, gdy
zadała to pytanie. Odsunął ją na długość swoich ramion i spojrzał z czułością w
jej oczy.
- Powiedziałem, że cię kocham. Bardzo cię
kocham. Kocham cię jak wariat i nie wyobrażam już sobie mojego życia bez
ciebie. Bez was – pochylił głowę i delikatnie musnął jej usta. Wytarł kciukami
słoną wilgoć z jej policzków. - Wybaczysz mi? Ta zazdrość zaćmiła mi umysł.
Niemal
widział, jak pracują jej szare komórki. Wciąż nie mogła uwierzyć, że to, co
powiedział, jest prawdą. On w jej oczach dostrzegł zdumienie, niedowierzanie,
ale i miłość, którą obdarzała go od jakiegoś czasu. W końcu zdobyła się na
odwagę.
- I ja cię kocham Marek. Nigdy nikogo nie
kochałam tak bardzo jak ciebie, oprócz moich bliskich. Przestraszyłam się
ciebie. – Jej głos był pełen skargi. - Miałeś taki zacięty wyraz twarzy a
twoje, zawsze takie dobre i ciepłe oczy, płonęły złością. Nigdy cię takiego nie
widziałam i mam nadzieję, że już nigdy nie zobaczę. To był tylko taniec, nic
więcej. Zazdrość bywa straszna. Musisz z tym walczyć, bo ja nigdy nie dałabym
ci do niej powodu. To też kwestia zaufania, a ty powiedziałeś, że mi ufasz.
- Ufam ci Ula, jak nikomu na świecie.
Przepraszam, że mnie tak poniosło. Obiecuję, że to się nigdy nie powtórzy. Trzeba
zadzwonić do Jaśka i uspokoić go. Na pewno się martwi – wyciągnął komórkę i
wybrał numer.
- Halo, Jasiek? Marek z tej strony. Dzwonię,
żeby ci powiedzieć, że Ula za pół godziny będzie w domu. Przywiozę ją taksówką.
- Dzięki Marek. Już zacząłem kombinować, żeby
znaleźć jakiegoś sąsiada z samochodem.
- Już nie musisz. Zaraz będziemy – rozłączył
się i spojrzał na Ulę. Stała obok i dygotała się z zimna. Objął ją troskliwie. -
Chodź maleńka. Zmarzłaś. Zawiozę cię do domu i proszę nie płacz już.
Przysięgam, że nigdy nie narażę cię już na taką przykrość. To był impuls. Po
prostu nie mogłem znieść, gdy widziałem, jak oni wszyscy cię dotykają, jak
potencjalną zdobycz. Przestałem myśleć racjonalnie i dlatego tak zareagowałem.
Jeszcze raz bardzo cię przepraszam. Gniewasz się? – Spojrzała na niego i
uśmiechnęła się nieśmiało.
- Nie. Już nie. Ale nie rób tego więcej. –
Pocałował jej mokry od łez, zimny policzek i przytuliwszy ją do siebie, skierował
swoje kroki do miejsca postoju taksówek.
Rozgrzała
się trochę w ciepłym wnętrzu samochodu. Siedziała wtulona w niego, czerpiąc
również ciepło z jego ciała. Oparła głowę na jego ramieniu. Uspokajała się
mimo, że wydarzenia dzisiejszego wieczoru zdawały się ją przerastać. – Powiedział to. Powiedział, że mnie kocha.
Nie sądziłam, że kiedykolwiek usłyszę to od niego. – Przytulił usta do jej
skroni.
- Kocham cię aniele – wyszeptał. Odpowiedziała
mu uśmiechem.
Zapłacił
za kurs i pomógł jej wysiąść. Objęci podążyli do drzwi, w których stał
zaniepokojony Jasiek.
- Boże Ula, ale mi napędziłaś strachu. Z
nerwów nie mogłem zasnąć.
- Już w porządku Jasiu, jestem – weszli do
ciepłego wnętrza. - Beatka śpi?
- Śpi. Nie budziłem jej.
- To dobrze. Ty sam też się połóż. Przecież
musisz iść jutro do szkoły, a zostało niewiele snu – zwróciła się do Marka. -
Ciebie też nie wypuszczę. Jest już pierwsza. Nie ma sensu żebyś tłukł się o tej
porze z powrotem. Pościelę ci w pokoju gościnnym, a jutro pojedziemy razem do
pracy. Przyniosę ci piżamę Jaśka.
- Jak sobie życzysz. Skorzystam z łazienki,
jeśli pozwolisz. – Kiwnęła głową i poszła przyszykować mu łóżko. Właśnie
kończyła przebierać pościel, gdy wszedł do pokoju przepasany tylko samym
ręcznikiem z ciałem wilgotnym jeszcze od wody.
- Ula? Masz tą piżamę dla mnie? – Odwróciła
się w jego stronę i z zażenowaniem spuściła wzrok.
- Już, już ci daję – starając się na niego nie
patrzeć, wyjęła z szafki czysty komplet.
- Proszę. Mam nadzieję, że będzie dobra – wyszeptała.
Z rozczuleniem
obserwował jej zakłopotanie i te zdradliwe rumieńce, które wypełzły jej na
twarz. Była tak cudownie nieśmiała i tak uroczo niewinna. Nigdy żadna kobieta
nie reagowała na jego widok w taki sposób. Podszedł do niej wolno i objął ją.
- Ula proszę cię, nie wstydź się. Jeżeli
ludzie się kochają, to oprócz tego, że poznają się nawzajem, poznają również
własne ciała. Ja niczym nie różnię się ani od Jaśka ani od twojego taty. Jestem
takim samym mężczyzną jak oni, a przecież musiałaś nie raz widzieć ich bez
koszulki, prawda? – Pokiwała głową. – Tata
i Jasiek, to normalne. Przecież znam ich od zawsze. Ale on? Ma takie piękne
ciało. Szczupłe, wysportowane i takie miłe w dotyku. Jest piękny. Jak Adonis
– przytuliła twarz do miejsca, w którym biło jego serce.
- Słyszysz je Ula? Ono bije tylko dla ciebie,
pamiętaj o tym.
- Zapamiętam – powiedziała cicho. – Połóż się
już, bo jutro będziesz miał trudności ze wstaniem. Ja też idę spać. Dobranoc.
Nie mógł
pozwolić, żeby tak po prostu odeszła. Przygarnął ją i wpił się w jej usta.
Zatracił się. Pogłębił pocałunek. Całował żarliwie, zachłannie, namiętnie.
Opamiętał się dopiero wtedy, gdy poczuł, że niemal omdlewa w jego ramionach.
Przytrzymał ją mocno i oderwał się od niej. Ciężko oddychała. Jeszcze nigdy
nikt tak jej nie całował. Nie miała pojęcia, że tak można, aż do utraty tchu. Zrobiła
kilka głębszych wdechów.
- Dobranoc Marek – powiedziała drżącym z
emocji głosem.
- Dobranoc szczęście.
Zasnęła z
uśmiechem na ustach rozpamiętując ten pierwszy, cudowny pocałunek.
Coś
natrętnie łaskotało jej wargi. Nie miała pojęcia, co to jest. Nadal była na
pograniczu snu i jawy. Rozchyliła je odruchowo i otwarła zasnute snem oczy.
Obraz po chwili wyostrzył się i ujrzała wpatrzone w nią, promieniujące
szczęściem dwa stalowo-szare jeziorka.
- Zbudź się moje kochanie, już ranek –
wyszeptał jej w usta, a następnie złożył na nich pełen miłości pocałunek.
Uśmiechnęła się do niego radośnie i pogłaskała jego policzek w miejscu, gdzie
wykwitł słodki dołeczek.
- Marek, to takie miłe. Ja nadal myślę, że
śnię i naprawdę nie wiem, czy to, co usłyszałam od ciebie wczoraj, rzeczywiście
się wydarzyło. – Objął ją mocno.
– Mówiłem najszczerszą prawdę. Kocham cię. A
teraz wstań, bo musimy jechać jeszcze na Sienną. Nie mogę pójść w tym
garniturze i nieświeżej koszuli. Teczkę z dokumentami też mam w domu. Dzieciaki
już wyszły. Zrobiłem im śniadanie i pogoniłem do szkoły. Jest ósma, więc jak
się sprężymy to na dziesiątą będziemy w pracy.
Zerwała
się z łóżka i pobiegła do łazienki. Szybki prysznic, szybka decyzja odnośnie
ubioru, kilka kęsów chleba i parę łyków kawy i już stała przed nim gotowa do
wyjścia. Zamówił taksówkę i po chwili już pędzili w stronę stolicy. W domu
przebrał się w świeżą koszulę. Zmienił krawat i marynarkę. O dziewiątej
czterdzieści pięć już parkował swojego Lexusa na firmowym parkingu. W biegu
przywitali się z mającym dzisiaj swój dyżur Władkiem i pognali w stronę
otwierających się drzwi windy. Spojrzał na zegarek i uśmiechnął się.
- Nie jest tak źle.
Ledwo
wysiedli z windy, usłyszeli krzyki rozjuszonej Violetty. Pobiegli do
sekretariatu i stanęli jak wryci. Violetta z wielką pasją, wrzeszcząc na całe
gardło okładała grubą teczką głowę Adama Turka, księgowego i zausznika Alexa
Febo.
- Ty gnido, ty zdrajco, ty sprzedawczyku, ty
cholerny przydupasie! Już ja ci pokażę, gdzie zaprowadzi cię to twoje
włazidupstwo! Po co tu przylazłeś, co? Szpiegować dla tego makaroniarza? Co ci
znowu obiecał? Ciepłą posadkę dyrektora finansowego, jak zostanie prezesem? – walnęła
go ostatni raz. – Ty wredna szujo! Wszystko powiem Markowi! Twoje dni są tu
policzone!
Turek
wyglądał żałośnie. Jego pokryty rzadkimi włosami czubek głowy był czerwony i
niemal płonął od zadanych teczką ciosów.
- Jesteś kompletną wariatką! Do sądu z tym
pójdę!
- A idź gdzie chcesz dupku jeden! Nie boję się!
I na ciebie znajdą się dowody!
Marek
wreszcie odzyskał głos.
- Violetta, co tu się do cholery dzieje? –
Jeszcze rozsierdzona, spojrzała na niego.
- Dobrze, że już jesteś. Przyszłam rano do
pracy i co ujrzałam najpierw? Tę świnię grzebiącą w dokumentach Ulki. Komputer
też chciał uruchomić, na szczęście nie zna hasła. Znowu ten Capo di tutti capi
pewnie kazał mu coś wygrzebać na ciebie.
- Capo, co?
- Capo di tutti capi, no wiesz ten ojciec
chrzestny włoskiej mafii.
- A skąd ty wiesz, że on się tak nazywa?
- Marek, nie jestem taką idiotką, za jaką mnie
masz, też coś czytam od czasu do czasu.
Marek
skierował swoje spojrzenie na księgowego, który trząsł się ze strachu.
- Adam, do mnie i zamknij za sobą drzwi – wszedł
do gabinetu a za nim roztrzęsiony Turek. - Siadaj – powiedział głosem
nieznoszącym sprzeciwu. Sam usiadł za biurkiem i splótł ręce. - No i co tym
razem masz na swoje usprawiedliwienie, bo to, że czegoś ewidentnie szukałeś,
jest oczywiste. Po co tym razem cię przysłał?
- Marek, on…, on… mnie po nic nie przysłał, ja
tylko chciałem ten… faktury chciałem. O, właśnie… faktury.
- Przestań kręcić. Albo wyznasz mi całą prawdę
jak na świętej spowiedzi, albo idziesz się pakować. Przypominam ci tylko, że to
ja w tej firmie jestem prezesem.
- Ja… ja nie mogę ci powiedzieć. On mnie
zabije. Poćwiartuje.
- Zanim on to zrobi, ja będę pierwszy, więc
słucham. – Turek nerwowo miął brzeg marynarki.
- No dobrze, powiem. On chciał analizy kosztów
tych kampanii reklamowych za te trzy ostatnie lata, które robiła Ulka. Ale nie
wiem, do czego mu to potrzebne. Przysięgam – podniósł dwa palce do góry na
potwierdzenie tego, co przed chwilą powiedział.
- Nie wiesz, powiadasz. I nawet się nie
domyślasz? Ty księgowy? Ja nie jestem księgowym i wiem, o co mu chodzi, a ty
nie? Kolaborujesz z nim Adam, a ja nie mogę pracować z ludźmi, którzy działają
przeciwko mnie. Bardzo mi przykro, ale sam się o to prosiłeś. Zwalniam cię.
- Marek błagam cię, nie rób tego. Gdzie ja
znajdę w tym wieku jakąś pracę.
- Adam, nie bierz mnie na litość. Mogłeś
pomyśleć o tym wcześniej, jak zacząłeś z nim współpracować. – Turek już niemal
płakał.
- Ale ty nie rozumiesz. On mnie zmuszał. Ciągle
zastraszał. Kazał mi cię śledzić, grzebać w dokumentach, robić ich kopie i
jeszcze wiele innych rzeczy.
- Przykro mi Adam. Trzeba było już wtedy do
mnie przyjść i o wszystkim powiedzieć. Teraz nie dałeś mi wyboru. Jeszcze dziś
Sebastian przyniesie ci wypowiedzenie ze skutkiem natychmiastowym. To wszystko.
Turek
wyszedł z gabinetu ze zwieszoną głową. Jak tylko zamknęły się za nim drzwi,
Marek ukrył twarz w dłoniach. – Jak
długo, jak długo jeszcze, będę musiał to znosić. On się nigdy nie podda. Nie
spocznie dotąd, aż nie zostanie prezesem. Muszę porozmawiać z ojcem. Tak nie
może dłużej być. Albo on, albo ja.
Wyszedł z
gabinetu.
- Viola, Ula, chodźcie do mnie, muszę wam coś
powiedzieć. – Kiedy weszły, poprosił by usiadły. - Słuchajcie. Być może
wybiegam za daleko w przyszłość, ale może się tak zdarzyć, że będę zmuszony
oddać stanowisko prezesa Alexowi.
- Alexowi? Ale dlaczego? - Violetta nic nie
rozumiała.
- Viola, sama dobrze wiesz jak Alex dąży do
tego stołka. Już któryś raz przyłapałaś Adama na grzebaniu w dokumentach.
Kolejny raz nie będzie miał okazji, bo właśnie go zwolniłem. Jestem pewien, że
najdalej za pół godziny zjawi się tu mój niedoszły szwagier z awanturą. Ja już
nie mam siły z nim walczyć. Wypaliłem się. Chcę jeszcze dziś wieczorem pojechać
do ojca i porozmawiać z nim. Być może, że coś ugram, ale nie jestem przekonany.
Ojciec patrzy na Alexa, jak na święty obraz i ciągle daje mi go za przykład, ale
przynajmniej spróbuję.
Jeśli
przestanę być prezesem, nie zgodzę się na żadne inne stanowisko. Tu nie ma
miejsca dla nas dwóch. Nie chcę was też zostawiać bez pracy. Ty Viola pracujesz
tu dwa lata, a Ula niespełna dwa tygodnie i w dodatku ma na utrzymaniu rodzinę.
Zapewniam was, jeśli okaże się, że będę musiał odejść, sam założę jakiś biznes.
Może Sebastian się przyłączy, ale na pewno nie pozwolę, żebyście zostały bez
zabezpieczenia finansowego. Znajdziecie zatrudnienie w mojej nowej firmie. Ja
już od dawna myślę o otworzeniu czegoś własnego, ale ciągle miałem wątpliwości
ze względu na ojca. Miarka się jednak przebrała i coś z tym trzeba wreszcie
zrobić. Na razie nikomu nic nie mówcie. To tajemnica, a powodzenie moich
działań zależy również od waszej dyskrecji. I nie martwcie się, nie pozwolę wam
zginąć. Już moja w tym głowa, żebyśmy wyszli na swoje. Poza tym nawet jak
odejdę, to nadal będę współwłaścicielem firmy, więc środki na rozruch nowego
biznesu też się znajdą – popatrzył na nie smutno. - Wróćcie teraz do swoich
obowiązków. Pewnie za chwilę będzie kolejna awantura.
Nic nie
mówiąc w milczeniu wyszły do sekretariatu.
- Ale się porobiło – powiedziała zduszonym szeptem
Violetta.
- Nie martw się Viola. Marek, to dobry
człowiek. Skoro powiedział, że nie da nam zginąć, to tak będzie. Głowa do góry.
Najważniejsze, to trzymać się razem.
- Masz rację Ula. Nie damy się temu włoskiemu
pajacowi. – Usiadły przy swoich biurkach i zagłębiły się w dokumentach. Nie
trwało długo, gdy usłyszały szybkie kroki na korytarzu. Do sekretariatu wpadł
jak wściekły byk, Febo.
- Jest ten dupek?
- Nie wiem Alex, o kogo ci chodzi. W gabinecie
jest tylko prezes Dobrzański – Violetta uśmiechnęła się zjadliwie.
- Właśnie o tego dupka mi chodzi.
- Nie sadzę, by mim był. Znam prawdziwych
dupków, - popatrzyła na Alexa znacząco, dając mu do zrozumienia, kogo ma na
myśli - ale on nim nie jest.
Ula
słuchała tego, jak zahipnotyzowana. – Od
kiedy Viola przestała przekręcać słowa i mówić tak składnie? Naprawdę
zaimponowała mi dzisiaj. Może nie jest zbyt pracowita, ale za to bardzo lojalna
wobec Marka. Godne podziwu, naprawdę.
Alex nie
słuchał dłużej wywodów Kubasińskiej i wparował do gabinetu.
- Co ty do cholery sobie wyobrażasz? Jak
śmiałeś zwolnić Adama! Jest moją prawą ręką. Masz go natychmiast przywrócić!
- Ani mi się śni. Przyłapałem go, zresztą nie
pierwszy raz, jak grzebał w dokumentach na twoje wyraźne polecenie. Wyśpiewał
wszystko. Jak kazałeś mu węszyć i śledzić mnie. Jeśli zajdzie taka potrzeba,
powołam go na świadka.
- Przeceniasz mnie. Ja nic nie kazałem mu
robić. Nie masz na to żadnych dowodów – wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- Może i nie mam, ale decyzji nie zmienię i
nie przywrócę go do pracy. Radź sobie sam, bo o ile mi wiadomo, to do tej pory
on odwalał całą robotę, a ty tylko spijałeś śmietankę uzurpując sobie prawo do
jego zasług. Tak naprawdę to on powinien być dyrektorem finansowym, nie ty. I
ty śmiesz mnie nazywać nieudacznikiem? A kim ty jesteś, że musisz się podpierać
takim Adamem? Geniusz ekonomii się znalazł – Marek prychnął ironicznie.
Oczy Alexa
miotały gromy i gdyby mogły zabijać, to prezes leżałby już martwy.
- To jeszcze nie koniec. Jeszcze się okaże,
czyje będzie na wierzchu.
- Nie mogę się tego doczekać. A teraz wyjdź,
już dość czasu zmitrężyłem.
Odetchnął
z ulgą, kiedy zamknęły się za nim drzwi. Był rozbity emocjonalnie. Nie znosił
kłótni, a z Febo nie można było spokojnie porozmawiać. – Muszę wyjść i ochłonąć. Zabiorę Ulę na jakiś lunch.
Wychodząc
z gabinetu, zabrał płaszcz i szalik.
- Ula ubierz się musimy gdzieś pojechać. Viola
zostajesz, jak zawsze czujna i zwarta. Przez dwie godziny popilnujesz mi firmy.
I jeszcze jedno. Nie wdawaj się z nikim w żadne dyskusje. Rozumiemy się, tak?
- Oczywiście. Wszystko jasne szefie.
Zaciągnął
ją jeszcze do Olszańskiego.
- Sebastian, wychodzimy na dwie godziny.
Przygotuj w tym czasie wypowiedzenie dla Turka w trybie natychmiastowym.
- Zwalniasz go? – kadrowy nie krył zdumienia.
- Już go zwolniłem. Jak wrócę, to je podpiszę
i zaniesiesz mu.
- A co na to Alex?
- Później ci wszystko opowiem. Teraz muszę
wyjść.
Odetchnął
z ulgą, kiedy opuścili gmach firmy. Poprowadził ją do samochodu. Bała się
odezwać, żeby nie palnąć jakiejś gafy. Był taki zamyślony i nieobecny.
- Dokąd jedziemy? – spytała cicho po jakimś
czasie. Ocknął się z zamyślenia i zerknął na nią.
- Na lunch. Musimy pogadać – zaparkował przed
restauracją. Będąc już w środku poprosił kierownika sali o jakiś intymny
stolik. Złożyli zamówienie. Kiedy im przyniesiono dania z niepewnością spojrzał
na Ulę. Siedziała z opuszczoną głową gapiąc się w pełny talerz.
- Zawiodłem cię. Tak właśnie się czujesz.
Zawiedziona, Prawda? Dopiero proponowałem ci tę pracę, a dzisiaj powiedziałem,
że być może ją stracisz – było mu tak strasznie przykro, że aż zakręciły mu się
łzy w oczach. Podniosła wzrok. W jej oczach czaiło się tyle smutku, że ścisnęło
mu się serce. Pogłaskała go po dłoni.
- Wszystko będzie dobrze – wyszeptała. –
Zobaczysz. Ja cię rozumiem i rozumiem powody, dla których chcesz odejść z
firmy. Podziwiam cię, że tak długo wytrzymywałeś tę presję ze strony Febo.
Przecież to nie jest kwestia miesięcy, tylko lat. Ja ci pomogę. Razem damy
radę. Nie poddawaj się. Nawet jeśli trzeba będzie odejść, poradzimy sobie. Ja
zawsze będę przy tobie. Przecież obiecałam ci kiedyś, że nigdy cię nie zawiodę.
Ujął jej
dłonie i przycisnął do ust.
- Wiem Ula, już nic nie mów, tylko mnie kochaj
i nie zostawiaj. Potrzebuję cię. Z tobą wszystko jest łatwiejsze, bez ciebie
otchłań bez dna.
Po pracy
odwiózł ją do domu. Nie chciał zostać. Musiał jechać przecież do rodziców.
Koniecznie potrzebował rozmowy z ojcem. Musiał mu wszystko wyjaśnić tak, żeby
on zrozumiał. Bał się tej rozmowy. Wiedział jaki senior ma stosunek do Alexa,
ale musiał chociaż spróbować.
ROZDZIAŁ 11
Zapadał
już zmierzch, kiedy podjechał pod dom rodziców. Przywitał się z nimi i poprosił
ojca o rozmowę na osobności. Przeszli do gabinetu i zasiedli w skórzanych
fotelach z lampkami koniaku w ręku.
- Co to za ważna sprawa sprowadziła cię do nas?
Coś z kolekcją? Z komentarzy, które czytałem w prasie pokaz odniósł sukces i
kolekcja dobrze się sprzedaje.
- Tak… Z kolekcją wszystko w porządku. Nie o
nią chodzi.
- To w takim razie, o co?
- O Alexa.
- Znowu to samo. Jestem już zmęczony tymi waszymi
kłótniami. To nie powinno tak wyglądać. Powinniście się dogadać i razem
współpracować, a nie wieszać na sobie psy. Co tym razem masz mu do zarzucenia?
- Zwolniłem dzisiaj Adama.
- Turka? Jak mogłeś to zrobić? Ten człowiek
pracował u nas od dziesięciu lat. Był dobrym pracownikiem i świetnym księgowym.
To tak ma wyglądać twoja prezesura, że będziesz zwalniał najlepszych ludzi? Nie
tego cię uczyłem – powiedział rozgoryczony.
- Zanim zaczniesz mnie osądzać pozwól, że
przedstawię ci powód, dla którego go zwolniłem. Violetta przyłapała go kolejny
raz na grzebaniu w poufnych dokumentach w moim sekretariacie. Poprzednie razy
darowałem, ale tego było już za wiele. Adam przyznał mi się otwarcie, że
działał z polecenia Alexa. Wykradał mi dokumenty, kopiował dane z komputera a
nawet śledził. Wiem, że trudno ci będzie w to uwierzyć, bo zawsze stawiałeś mi
go za wzór. On jest psychicznie chory. Ma obsesję na punkcie stanowiska prezesa
i zrobi wszystko, żeby to osiągnąć. Toczy nieczystą grę. Ciągle oczernia mnie w
twoich oczach. Ta sytuacja wymknęła się spod kontroli. On knuje i intryguje za
moimi plecami. Musisz coś postanowić, bo w tej firmie nie ma miejsca dla nas
obu.
Ojciec
obrzucił go chłodnym spojrzeniem.
- Nie wierzę w ani jedno twoje słowo. Alex nie
posunąłby się do takich podłości, bo jest zbyt uczciwy. Znam go. Wychowałem go
niemal od dziecka. Nie opowiadaj mi więc bzdur. Zacznij z nim wreszcie
współpracować, bo to przyniesie największą korzyść firmie.
Spojrzał
na ojca smutnym wzrokiem. Był rozczarowany, choć właściwie takiej reakcji się
spodziewał.
- To wszystko, co masz mi do powiedzenia? Nie
zrobisz nic w tej sprawie?
- Jeśli myślisz, że pozbędę się Alexa z firmy,
to jesteś w błędzie. Nie mam zamiaru go zwalniać, bo nie masz racji.
Marek w
milczeniu pokiwał głową.
- W takim razie chcę cię prosić, abyś jutro
przyjechał wraz z mamą do firmy na godzinę jedenastą. Zwołuję posiedzenie
zarządu w trybie pilnym. Jutro też dowiecie się, jakie podejmę kroki w tej
sprawie. Teraz już pożegnam się. Dobranoc.
Wyszedł i
wciągnął zimne powietrze do płuc. – A
więc stało się. To jednak ja odejdę z firmy. Niech kochany Alex pokaże, co
potrafi – wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer Uli.
- Skarbie, mógłbym przyjechać i zostać na noc?
Nie chcę być dzisiaj sam. – Wyczuła w jego głosie żal i smutek.
- Oczywiście, przyjeżdżaj, czekamy na ciebie.
Rzeczywiście,
czekali na niego w komplecie. Nawet mała Betti nie chciała się położyć do łóżka
bez przywitania się z nim. Jak zwykle zawisła na nim i obdarowała siarczystymi
buziakami w każdy policzek. Przytulił ją i oddał całusy.
- Witaj myszko, nie śpisz jeszcze?
- Czekałam na ciebie. Zostaniesz na noc?
- Zostanę, a jutro odwiozę was do szkoły. A
teraz zmykaj już do łóżeczka, bo nie wstaniesz jutro. – Bez sprzeciwu pobiegła
na górę. Spojrzał na pozostałą dwójkę.
- Chodźcie do kuchni, musimy porozmawiać.
Po jego
minie poznała, że ta rozmowa z ojcem nie przebiegła dobrze. Był taki
zmartwiony. Postawiła przed nim talerz kanapek i dzbanek z gorącą herbatą.
- Kochani, nie jest dobrze. Ojciec nie
uwierzył mi. Powiedział, że nie zwolni Alexa z firmy. Pamiętasz Ula, co ci
dzisiaj powiedziałem? W tej firmie nie ma miejsca dla nas obu. Niestety to ja
będę musiał odejść. Nie mogę już znieść jego intryg i ciągłego rzucania kłód pod
nogi. Po kolacji napiszę swoje wypowiedzenie. Jutro też zastanowimy się, jaki
rodzaj biznesu moglibyśmy prowadzić. Nie chcę tracić czasu, więc szybko trzeba
coś postanowić – zauważył wystraszoną minę Jaśka. Poklepał go po ramieniu. -
Nie martw się Jasiu. Zadbam o to, żeby bieda znowu nie zajrzała wam w oczy.
Tego się boisz, prawda? – Chłopak pokiwał głową. – Nie bój się. Od dzisiaj
jesteście moją jedyną rodziną i kocham was. Nigdy nie pozwolę, żebyście
znaleźli się w poprzedniej sytuacji. Jeszcze jedno. Chcę, żebyś wiedział, że
kocham Ulę. Nie jak siostrę. Kocham ją jak kobietę i z nią chciałbym związać
swoją przyszłość. Nie ma już waszego ojca, więc mówię o tym tobie. Mam
nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że jesteśmy razem?
Jasiek
uśmiechnął się a w oczach zamigotały mu wesołe iskierki.
- Marek. Tak się cieszę. Nie spodziewałem się.
Gratuluję wam obojgu. To wspaniała wiadomość. A teraz, jeśli pozwolicie i ja
się położę. Późno już.
Zostali
sami. Marek opróżnił talerz z kanapkami i powiedział.
- Ula, odpal komputer, napiszemy to
wypowiedzenie. Ty chyba też będziesz musiała. Violetta swoje napisze jutro.
Długo
siedzieli jeszcze przytuleni na tapczaniku rozmyślając, co przyniesie im ten
następny i kolejny dzień. Póki co, nie widzieli przyszłości w różowych
kolorach.
Rankiem
weszli do sekretariatu w minorowych nastrojach. Zaraz za nimi wbiegła zdyszana
Violetta.
- Mam nadzieję, że się nie spóźniłam? – rzuciła
od progu. Odwrócili się, jak na komendę.
- Nie Viola. Rozbierz się i przyjdźcie obie do
mnie. Ula zrobisz kawy? Wiesz, jaką lubię.
Kiedy
rozsiadły się już z filiżankami smolistego napoju w dłoniach, Marek spojrzał na
Violettę i powiedział.
- Viola, musisz napisać wypowiedzenie. Moja
rozmowa z ojcem nie przyniosła rezultatu. Muszę odejść, a wy wraz ze mną. Za
chwilę pójdę do Sebastiana. Myślę, że i on powinien się zwolnić. Nawet, jeśli
nie zrobi tego teraz, to i tak Alex wykopie go wcześniej, czy później. W
dalszym ciągu będę ci płacił pensję w takiej wysokości, jak dotychczas. Mam
nadzieję, że nie zabraknie nam pomysłów na uruchomienie jakiejś małej firmy. Na
jedenastą zwołałem posiedzenie zarządu i tam właśnie podam się do dymisji.
Potem jeszcze pójdziemy z Ulą do Pshemko, żeby się z nim pożegnać. Na pewno
będzie niepocieszony, bo straci swoje natchnienie – mrugnął do Uli. – To tyle.
Wróćcie teraz do siebie, a ja idę pogadać z Sebą.
Wyłuszczył
przyjacielowi, w czym rzecz, a on nawet nie był zdziwiony takim obrotem sprawy.
Sytuacja w firmie od dawna była napięta i czegoś podobnego można się było spodziewać.
Niemal od ręki napisał swoje wypowiedzenie i wręczył Markowi.
O
jedenastej w sali konferencyjnej zgromadzili się wszyscy zainteresowani.
Dobrzańscy – seniorzy i rodzeństwo Febo.
- Nie wiesz Krzysztof, po co to zebranie? Co
takiego ważnego ma do powiedzenie prezes? – Alex ostatnie słowo niemal
wysyczał.
- Niestety nie. Wprawdzie był u nas wczoraj,
ale tylko zawiadomił nas o tym zarządzie. Zresztą za chwilę powinien być.
Marek
wszedł do środka z plikiem wypowiedzeń w ręku. Podszedł do stołu i obrzucił
wszystkich spojrzeniem.
- Witajcie – powiedział cicho. - W związku z
wydarzeniami mającymi miejsce w ciągu ostatnich dni i nie tylko, zrzekam się
funkcji prezesa firmy. Nie przyjmuję w zamian żadnego innego stanowiska i nie
oddaję się do dyspozycji zarządu. Odchodzę. Na twoje ręce tato składam
wypowiedzenie swoje, Sebastiana, Uli i Violetty. Mam nadzieję, że nowy prezes
wyniesie tę firmę na sam szczyt, czego życzę sobie i wszystkim tu obecnym. Na
twoje ręce tato składam też wszystkie pełnomocnictwa do występowania przed
zarządem i podejmowania decyzji w moim imieniu. Mam nadzieję już nigdy tu nie
wrócić, co zapewne ucieszy przyszłego prezesa. To wszystko, co miałem do
powiedzenia, a teraz pozwólcie, że się pożegnam - skłonił się im wszystkim i
wyszedł. Siedzieli w milczeniu, nie mogąc zrozumieć, dlaczego to zrobił. Alex
rozparty na krześle triumfował. Ten głupek sam złożył dymisję. Wreszcie będzie
mógł pokazać, co potrafi.
Pierwsza
opamiętała się Helena i wybiegła na korytarz. Wpadła do sekretariatu wprost na
Ulę.
- Ula, jak dobrze, że cię widzę. Może ty mi
wyjaśnisz, co znaczą te zbiorowe wypowiedzenia. Marek przed chwilą złożył
dymisję. Możesz mi to wytłumaczyć?
- Nie wiem czy potrafię, pani Heleno. On jest
bardzo rozczarowany ojcem. Ma żal do niego, że nigdy nie wspiera go dostatecznie
i wiecznie broni Alexa. Możecie myśleć, co chcecie, ale Febo nie jest uczciwy.
Kręci i mataczy, ma jakieś podejrzane kontakty. Niestety Marek nie ma żadnych dowodów,
żeby się nimi podeprzeć, dlatego pan Krzysztof nie wierzy jego słowom. Może
kiedyś się przekonacie, że to Marek miał rację nie wy – zakończyła smutno. –
Muszę panią teraz przeprosić. Za chwilę idziemy pożegnać się z Pshemko i
będziemy pakować nasze rzeczy.
Pshemko
latał po całej pracowni, jak poparzony.
- Co ty myślisz, że ja będę pracował dla tej
włoskiej małpy? Nic z tego mój drogi. Ja się nie zgadzam. Ja nigdy nie znajdę
wspólnego języka z tym… tym… mafioso. Jeszcze w dodatku moja muza odchodzi. Boże,
Boże, jak ja mam sobie bez niej poradzić?
- Pshemko uspokój się. Jeśli będę mogła ci
tylko w czymś pomóc, zawsze możesz na mnie liczyć. Wiesz o tym przecież. Jeśli
masz ochotę, to przyjedź dzisiaj po pracy na Sienną, do Marka. Robimy naradę
wojenną. Może ty nam podsuniesz jakiś pomysł.
- Dla ciebie Bella wszystko. Będę. Na pewno
będę.
Siedzieli
wszyscy w gabinecie Marka, który za chwilę miał przestać być jego i omawiali
ostatnie szczegóły.
- Słuchajcie. Jest godzina trzynasta. Pojadę z
Ulą do Rysiowa, bo musi przygotować rodzinę do zmian. Potem wrócimy na Sienną.
Chciałbym, żebyście na siedemnastą byli u mnie. Musimy wszystko omówić.
Myślcie, jaki rodzaj biznesu moglibyśmy otworzyć. Mam wprawdzie jeden pomysł,
ale omówię go później. Nie chcę tego robić tutaj, bo jak wiecie, te ściany mają
uszy. Violetta dasz radę przyjechać z Pomiechówka?
- Nie wiem. Musiałabym sprawdzić połączenia.
Autobusy jeżdżą ode mnie pewnie tak często, jak od Ulki z Rysiowa. – Sebastian
popatrzył na nią.
- Wiesz, co? Może na te parę godzin
zatrzymałabyś się u mnie. Poszlibyśmy teraz na jakiś obiad, a potem wypilibyśmy
u mnie kawę i o siedemnastej pojechalibyśmy do Marka. – Viola pokraśniała z
zadowolenia.
- Dzięki Seba. Jesteś dobrym kumplem.
- Chciałbym być kimś więcej – wymamrotał pod
nosem, ale nikt nie zwrócił na to uwagi.
- W takim razie ustalone. Zbieramy się.
Z pudłami
pełnymi osobistych rzeczy w dłoniach szli w stronę wind. Przy recepcji
zauważyli stojących rodziców Marka.
- Marek. Pozwól tu do nas. – Postawił swoje
pudło na podłodze.
- Sebastian weź moje rzeczy i zjedźcie na dół.
Tam zaczekajcie, dobrze?
- W porządku, idź. – Podszedł do rodziców.
- Myślałem, że wyszliście już z firmy.
- No, jak widzisz nie. Jestem rozczarowany
Marek. Nie sądziłem, że posuniesz się do tak drastycznego rozwiązania.
- Przecież to dla mnie nic nowego. Całe życie
cię rozczarowywałem i zawodziłem. Nigdy nie spełniłem nadziei, jakie we mnie
pokładałeś. Alex był zawsze tym lepszym synem. Życzę ci tato żebyś nigdy tych
słów mu nie powiedział, choć tak naprawdę jestem w stu procentach pewien, że
usłyszy je od ciebie wcześniej, czy później. Życzę wam szczęścia, bo niedługo
będzie wam wszystkim potrzebne, a tobie tato gratuluję. Wreszcie dokonałeś wyboru.
Masz w końcu syna, o jakim zawsze marzyłeś, Alexandra „wielkiego” Febo – mówił
spokojnie, przyciszonym głosem, ale słychać w nim było żal i rozgoryczenie. – A
teraz, jeśli pozwolicie, wrócę do swoich przyjaciół – miał już odejść, kiedy
zatrzymał go głos matki.
- Synku, co ty teraz będziesz robił? –
Spojrzał na nią ze smutkiem w oczach.
- Będę się starał dorosnąć mamo. Do widzenia.
– Dobrzańscy spojrzeli po sobie.
- Co on miał na myśli? – Helena nie bardzo
zrozumiała ostatnie słowa syna.
- Naprawdę nie wiem Helenko. Ostatnio w ogóle
nie można się z nim dogadać. Chodźmy już i tak nie mamy tu już dzisiaj nic do
roboty. Jakie to szczęście, że Alex zechciał objąć stanowisko prezesa, ja nie
dałbym już rady.
Helena
przypomniała sobie słowa Uli. Zaczęła mieć coraz więcej wątpliwości, czy
decyzja, jaką podjął jej mąż jest słuszna.
Siedzieli
w kuchni przy stole i zajadali się pysznymi gołąbkami. Marek przełknął ostatnie
kęsy i odłożył sztućce. Skierował wzrok na Jaśka i Beatkę.
- Zabieram was dzisiaj wszystkich na Sienną.
To spotkanie może się znacznie przedłużyć, a nie chciałbym Uli odwozić do domu
po nocy. Jasiu zajmiesz się Beatką? My musimy się skupić, trochę pomyśleć, bo
mamy podjąć, jak wiesz decyzję, co do naszej dalszej przyszłości, więc nie
byłoby dobrze, żeby mała nas rozpraszała. A ty aniołku musisz być dzisiaj
bardzo grzeczna i słuchać się Jasia – popatrzył z rozczuleniem na Betti.
- Przecież wiesz, że zawsze się go słucham,
tak jak ciebie. Obiecuję, że nie będę wam przeszkadzać. - Marek przyciągnął ją
do siebie i pocałował w policzek.
- Jesteś bardzo mądrą dziewczynką, a teraz idź
z bratem. On pomoże ci się spakować.
Ula
pozbierała puste talerze i zabrała się za mycie. Stanął za nią obejmując ją
ciasno ramionami.
- Jak myślisz Ula, uda się? – Odwróciła się do
niego i spojrzała poważnie w jego oczy.
- Musi się udać. Wiesz dobrze, że żadna inna
opcja nie wchodzi w grę. Przyszedł mi do głowy pewien pomysł, ale nie dotyczy
on bezpośrednio naszej przyszłej firmy, a raczej pośrednio.
- Jaki pomysł?
- Miałam cię już wcześniej o to spytać, ale
jakoś nie było okazji. Czy próbowałeś kiedykolwiek inwestować w giełdę?
- Nie, nigdy. Zawsze uważałem, że to zbyt
ryzykowne. – Pokręciła głową.
- Nie aż tak bardzo. Jak się dobrze zna
mechanizmy rządzące rynkiem i rozsądnie inwestuje, profity przychodzą bardzo
szybko. Ja wiele razy robiłam symulacje giełdowe. Oczywiście tylko wirtualnie i
zawsze się udawało. Najważniejsza jest duża rotacja akcji. Jedne kupujesz,
drugie sprzedajesz, oczywiście z zyskiem. Ważne jest też, żeby nie być pazernym
i nie czekać do samego końca licząc na ich nagły wzrost, bo można popłynąć.
Jeśli rozsądnie zainwestujesz pieniądze, to zysk przyjdzie bardzo szybko.
Gdybym ja dysponowała jakąś gotówką, z mety bym zainwestowała w dobrze rokujące
akcje. To naprawdę szybki zysk.
- Zajęłabyś się tym? Chyba tylko ty jedna z
naszej czwórki to potrafisz. Ja orientuję się tylko trochę, a Seba i Viola w
ogóle nie kumają, o co w tym chodzi.
- Jeśli macie trochę wolnej gotówki, to czemu
nie. Nie musi być dużo na początek. Wystarczy niewiele, żeby przekonać się, jak
nam pójdzie. Jeśli będzie wystarczający zysk, wtedy odbierzecie sobie to, co
zainwestowaliście, a reszta może posłużyć na rozwój firmy. – Marek patrzył i
słuchał tego, co mówi z wielkim podziwem. Przybliżył usta do jej ust i
wyszeptał.
- Mówił ci już ktoś, że nie tylko jesteś
piękna, ale i bardzo, bardzo mądra? Kocham cię moja mądralo. – Gorący, namiętny
pocałunek zakończył tą rozmowę.
Salon na
Siennej zgromadził już wszystkich. Ostatni pojawił się Pshemko. Porozsiadali
się na kanapie i stojących obok niej fotelach. Ula zaparzyła dla wszystkich
kawę i pokroiła kupione przez Marka ciasto. Marek, jako pierwszy zabrał głos.
- Kochani pozwólcie, że zacznę, bo Ula wpadła
na świetny moim zdaniem pomysł, który powinniśmy wykorzystać, a mianowicie
inwestycje giełdowe. Pomyślałem, że moglibyśmy na początek wyłożyć po dziesięć
tysięcy na zakup akcji. Jakich? Ula sama zadecyduje. Jest świetną i niezwykle
zdolną ekonomistką i tę działkę zostawiam jej. Co wy na to?
- Marek, ale ja nie mam takich pieniędzy.
Nawet na oczy nie widziałam takiej sumy – powiedziała spanikowana Violetta.
- Viola spokojnie. Nie myślałem ani o tobie,
ani o Uli, która też takich pieniędzy nie posiada. Miałem na myśli mnie i
Sebastiana.
- A mnie nie bierzecie pod uwagę? – przypomniał
o sobie Pshemko.
- Ale ty przecież pracujesz nadal w firmie i
nic ci nie grozi.
- Może i nic. Myślisz, że długo wytrzymam pod
rządami tego włoskiego fircyka? Sam wiesz, że nigdy nie mogliśmy się dogadać.
Do Urszuli mam wielkie zaufanie i chętnie wyłożę potrzebną sumę i chętnie też przystąpię
do waszej spółki. – Nie spodziewali się, że będzie się chciał zaangażować.
Liczyli tylko, że podsunie im jakiś pomysł w jakiej branży mogliby zacząć
działać .Mile ich zaskoczył.
- Pshemko, to dla nas wielki zaszczyt, że
chcesz nam pomóc. Naprawdę doceniamy twój gest. Ale musisz się liczyć z
ryzykiem całej operacji – próbowała mu uświadomić Ula.
- Duszko. Ja już się przekonałem, na ile cię
stać i jakie są twoje możliwości. Jesteś taka utalentowana, że na pewno nie
stracimy na tym.
- W takim razie mamy ustalone. Sebastian,
jeszcze ty się nie wypowiedziałeś. Dołączasz się? – Olszański wyszczerzył zęby.
- Trzej muszkieterowie, co? Jasne, że się
dołączam. Wiem, że Ulka zrobi dobry użytek z tych pieniędzy.
- W porządku. To teraz pomyślmy, czym
moglibyśmy się zająć.
- Najlepiej nadal modą – odezwała się Viola. –
Zjedliście na niej zęby. Ja też już trochę liznęłam tego biznesu.
- No tak, ale co mielibyśmy robić? Sprzedawać
ciuchy? – Pshemko, aż podskoczył na kanapie.
- Właśnie. Przecież to wychodzi wam najlepiej.
- No tak, ale skąd mielibyśmy je wziąć? –
Marek nie był pewien, czy nadąża za logiką mistrza. Projektant uśmiechnął się
chytrze.
- Nadal jesteś współudziałowcem firmy, tak?
- No tak.
- Te magazyny za miastem są własnością firmy?
- Mówisz o tych trzech…
- Właśnie o nich. Posłuchajcie. Rozmawiałem
niedawno z kierownikiem tych magazynów. Był u mnie w pracowni, bo zabierał
końcówkę wiosennej kolekcji, która się nie sprzedała. Narzekał, że magazyny
pękają w szwach od takich końcówek.
- No dobrze, ale co my mamy z tym wspólnego? –
Marek nadal nie rozumiał.
- A ja chyba wiem, co mistrz ma na myśli – odezwała
się Ula. Spojrzała ciepło na Pshemko. – Chcesz, żebyśmy zajęli się ich
sprzedażą. Żeby nosili je ludzie, a nie niszczały w magazynach, prawda? Zdajesz
sobie sprawę, że nie sprzedadzą się po cenie wyjściowej. Pomyślałeś, że jakby
obniżyć cenę nawet o połowę, to każdy chętnie by je kupił, tak? - Pshemko
spojrzał na nią z podziwem. Wstał i podszedł do niej. Z szacunkiem ucałował jej
dłoń.
- Mówiłem wam przecież, że Urszula, to
najinteligentniejsza osoba, jaką znam. W lot pojęła moje intencje. O to właśnie
chodzi Marco. Trzeba tylko wymyślić sposób, w jaki mielibyśmy je sprzedawać.
Nie stać nas na otwarcie nowych sklepów.
- To prawda, – poparła go Ula – ale jeśli nas
nie stać na sklepy, to można by było wynająć powierzchnię do sprzedaży, albo…
spróbować zrobić to przez internet. Jedyne pieniądze, jakie mielibyście
zainwestować na początek, to koszty wynajęcia jakiegoś pomieszczenia, paru
biurek i zakupu, co najmniej czterech komputerów. Do tego dochodzą koszty
pralni. Nie wiem wprawdzie, w jakim stanie są kreacje, ale mogą wymagać
odświeżenia.
Słuchali
jej z podziwem i oczami wyobraźni już wyobrażali sobie potencjalne zyski z
nieistniejącej jeszcze firmy.
- Pshemko, Ula, jesteście geniuszami – Marek
uściskał ich oboje. – Nawet nie przypuszczałem, że tak szybko wymyślicie ten
niezwykły plan. To naprawdę może się udać. Trzeba to oblać – zerwał się i
pobiegł w kierunku kuchni. Z lodówki wyłowił schłodzonego szampana. Rozlał do
wysokich kieliszków i podał każdemu.
- Kochani pijemy za nasz sukces.
- A Febo na pohybel – dodał Pshemko złośliwie.
- Na pohybel! – krzyknęli zgodnym chórem.
Koło
dwudziestej pierwszej zaczęli się rozchodzić. Mieli być w stałym kontakcie, a
Seba i Marek planowali jutro odwiedzić te magazyny. Musieli wynająć też jakieś
pomieszczenie na biuro, ale Ula obiecała, że zajmie się tym z Violettą.
Marek
odprowadził gości na parking, a Ula w tym czasie sprzątała ze stołu. Szybko
powkładała naczynia do zmywarki i zajęła się szykowaniem kolacji. Zawołała
dzieciaki. Było już dość późno, a one miały jutro lekcje.
- Szybko zjadajcie, myjcie się i spać. Betti,
dzisiaj bez bajki, bo muszę jeszcze omówić parę spraw z Markiem. Odbijemy sobie
jutro, dobrze?
- Dobrze Ulcia. Przecież już nie jestem
dzieckiem i wiem, że praca jest najważniejsza. – Uśmiechnęła się promiennie
słysząc te słowa z ust swojej małej siostrzyczki.
- Masz rację kochanie. Jesteś już bardzo dużą
osóbką. A teraz uciekajcie. Jasiu dopilnuj ją, żeby umyła zęby i pomóż jej
przebrać się w piżamę.
Marek
wrócił. Był w o wiele lepszym nastroju niż jeszcze dzisiaj rano. Postawiła
przed nim gorącą kokilę wypełnioną leczo i talerzyk z kromkami pokrojonej
bułki.
- A ty już jadłaś?
- Zjadłam z dziećmi.
- Zaskoczyłaś mnie dzisiaj. Twój brat miał
rację. Jak leżałaś jeszcze w szpitalu mówił mi jak piekielnie jesteś zdolna.
Słowo „piekielnie” świetnie wpisuje się w naszą sytuację, bo to iście diabelski
plan. Jeśli wypali, to będę cię przez resztę życia na rękach nosił. –
Roześmiała się.
- Nie obiecuj nigdy czegoś, czego nie będziesz
mógł spełnić?
- Nie wierzysz w moje możliwości?
- Wierzę kochanie, wierzę – uśmiechnęła się
łagodnie. Ucałował jej dłoń i powiedział szeptem.
- Zostań ze mną na noc. Nie chcę spać sam. Tak
bardzo pragnę móc się do ciebie przytulić – spojrzał jej w oczy i wyczytał w
nich obawę. - Nie bój się nie zrobię nic wbrew tobie – powiedział zduszonym
szeptem. – Tylko ze mną bądź.
Weszła do
jego pokoju wstydliwie zasłaniając się szlafrokiem.
- Marek, możesz zgasić światło? Trochę się
krępuję. Ja jeszcze nigdy z nikim… - Wyłączył małą lampkę stojącą na nocnym
stoliku. Zrobiło się prawie całkiem ciemno, tylko przez nie zaciągnięte rolety
sączył się blask ulicznych latarni. Wsunęła się pod kołdrę. Przebiegł przez jej
ciało dreszcz, gdy zetknęło się z chłodem pościeli. Przysunął się do niej i
objął ją delikatnie w talii. Wtulił się w zagłębienie jej szyi.
- Kocham cię Ula. Nawet nie wiedziałem, że
można kochać aż tak mocno. Bardzo cię też pragnę. Jeśli nie jesteś jeszcze
gotowa i każesz mi czekać, poczekam, chociaż każdy mój nerw domaga się ciebie.
– Pogładziła jego szorstki policzek.
- To nie tak Marek. Ja też ciebie pragnę,
bardzo, bardzo mocno. Ale to uczucie wzbudza we mnie też strach. Ja nie wiem
jak to jest, bo nigdy tego nie doświadczyłam i boję się, że nie sprostam twoim
oczekiwaniom, że cię zawiodę.
Gdyby
włączył w tym momencie światło zobaczyłby jak purpurowe ma policzki. Była
bardzo skrępowana tą intymną sytuacją. A z drugiej strony tak bardzo go kochała
i tęskniła za tą bliskością. Poczuła jego usta na swojej szyi.
- Przysięgam ci Ula, że zrobię to
najdelikatniej, jak tylko potrafię. Nie chcę cię skrzywdzić, tylko dać ci szczęście.
Udowodnię ci, że nie ma nic piękniejszego od połączenia pragnących siebie ciał
i serc.
Poddała
się jego pocałunkom oddając nieśmiało swoje. Delikatnie pozbawił ją koszuli
nocnej. W blasku słabej poświaty dostrzegł zarys kształtnych piersi, płaski
brzuch i łono.
- Jesteś piękna – wyszeptał. Rozsypał
pocałunki po całym jej ciele. Drżała pod dotykiem jego gorących warg. Pieścił
ją, delektując się jedwabną miękkością jej skóry i krągłych piersi. Gorącymi,
pełnymi namiętności pocałunkami sprawił, że wezbrała w niej fala pożądania i
marzyła tylko o tym, żeby spełnić się w tej miłości do końca. Nie przestając
jej całować wchodził w nią powoli, nie chcąc sprawić jej bólu. Zacisnęła
powieki i jęknęła. Otwarła usta w niemym krzyku. Zatopił się w niej i zaczął
poruszać. Poddała się temu rytmowi, już nie chciała się zatrzymać. Rozkosz
zwyciężyła ból, a ona utonęła w tej rozkoszy. On był mistrzem. Doprowadził ją
niemal do utraty zmysłów. Jeszcze tylko kilka ruchów i razem odpłynęli na
granicę świadomości. Długo trwało nim odzyskała kontrolę i jasność myślenia. On
z błogim uśmiechem obserwował jej nienaturalnie rozszerzone oczy i otwarte
usta. Scałował jej z twarzy resztki uniesienia.
- Byłaś cudowna. Kocham cię – wyszeptał.
Uśmiechnęła się nieśmiało. Jeszcze nie bardzo docierało do niej, to, co miało
miejsce przed chwilą. Wiedziała na pewno tylko jedno. Była niewyobrażalnie
szczęśliwa, a obok leżał człowiek, który obdarzył ją tą wielką ilością
szczęścia. Pokonała swoją nieśmiałość i przylgnęła do jego warg.
- Ja też cię bardzo kocham.
ROZDZIAŁ 12
Obudziła
się i otworzyła oczy. Początkowo nie mogła się zorientować, gdzie jest. Ciche
mruknięcie obok przywołało jej umysł do rzeczywistości. Próbowała ruszyć
zdrętwiałą ręką, ale coś skutecznie jej to uniemożliwiało. Wreszcie zrozumiała,
że leży na niej głowa ukochanego. Przytrzymała ją wolną ręką i delikatnie
uwolniła odrętwiałe z jej ciężaru ramię. Mruknął jeszcze raz i obejmując ją w
pasie mocniej przywarł do niej. Uśmiechnęła się. W bladym świetle poranka
wyglądał jak mały chłopczyk. Zatarły się i złagodniały rysy dorosłego
mężczyzny, a pozostał tylko figlarny wyraz twarzy z widocznym zarysem dołeczków
w policzkach.
- Chyba śni mu się coś
przyjemnego, że się tak uśmiecha. - Wsunęła dłoń w jego niesforną czuprynę
i z przyjemnością zanurzyła palce w gąszczu jego czarnych włosów. – Mój Marek. Mój słodki Marek. Wczoraj był
taki delikatny i czuły. Dał mi tyle szczęścia – rozmarzyła się. Poruszył
się pod wpływem jej dotyku i leniwie uniósł powieki.
- Kocham cię, aniele – wymamrotał. Roześmiała
się perliście.
- To od takich wyznań zaczynasz dzień? A gdzie
dzień dobry kochanie? – Uniósł się na łokciu i spojrzał w jej radosne oczy.
- Dzień dobry moje słodkie kochanie. Dlaczego
jeszcze nie śpisz?
- Dlaczego już nie śpię. Jest siódma. Trzeba
wstać, naszykować wam śniadanie. Odwieziesz ich, tak? – Przytulił twarz do jej
rozgrzanego policzka.
- Przecież ci mówiłem wczoraj, że tak zrobię.
Po co pytasz?
- Tylko się upewniam, – powiedziała z przekorą
w głosie – czy pamiętasz. Chciała wstać, ale żelazna obręcz jego ramion
skutecznie jej to uniemożliwiła.
- Marek puść, bo nie zdążymy.
- Zdążymy. Poprzytulam się jeszcze minutkę,
tak mi dobrze. – Wzniosła oczy ku górze.
- Jesteś niemożliwy. Zachowujesz się jak
rozkapryszony dzieciak.
- Jak kochany, rozkapryszony dzieciak, – wymruczał
– który kocha cię nad życie. Wczoraj było cudownie – roześmiał się widząc jej
pasowe policzki i cmoknął ją w nosek. – No, nie wstydź się. Szaleję na punkcie
każdego kawałeczka twojego boskiego ciałka.
Wysunęła
się wreszcie z jego ramion i rzekła kategorycznie.
- Czas wstawać. Nie ociągaj się, bo naprawdę
się spóźnisz. Ja idę do łazienki. – Przytulił twarz do poduszki patrząc, jak
wychodzi z pokoju. -Ach ta Ula. Moja Ula.
Mój skarb i moje największe szczęście – pomyślał.
Kiedy
wyszedł z pokoju poczuł aromat świeżo zaparzonej kawy. Cicho poszedł do kuchni
i przytulił się do jej pleców przerywając jej szykowanie kanapek. Odwróciła się
do niego i z uśmiechem objęła jego policzki.
- Kochanie w ten sposób, to ty nigdy nie
wyjdziesz z domu. Wiesz, że mamy dzisiaj dużo do zrobienia. Dzisiaj jest
pierwszy dzień naszego nowego życia i było by miło, gdyby udało nam się
załatwić jak najwięcej. Ubierz się. Ja zaraz obudzę dzieci, więc skorzystaj z
łazienki, póki jeszcze możesz. Za chwilę podam też śniadanie. – Pocałował ją
namiętnie i z żalem oderwał się od niej.
- Co ty ze mną robisz dziewczyno, co ty ze mną
robisz… - westchnął.
Ula
ściągnęła dzieciaki z łóżek i po piętnastu minutach w milczeniu spożywali
śniadanie. Marek wyciągnął portfel, wyjął z niego dwieście złotych i wręczył
Jaśkowi.
- Na co to? – chłopak nie rozumiał.
- Na taksówkę. Nie będę mógł was odebrać ze
szkoły, bo jadę obejrzeć z Sebastianem magazyny. Wrócicie sami. Odbierzesz małą
z przedszkola i zadzwonisz po taksówkę. Nie jedźcie autobusem, bo będziemy się
niepokoić. Taksówka przywiezie was pod sam dom. Tak będzie bezpieczniej.
Schowaj dobrze pieniądze. Nie chcę, żeby dla kogoś stały się pokusą.
Zrozumiałeś wszystko? – Jasiek kiwnął głową. – W takim razie zbierajcie się.
Jedziemy. Mamy dzisiaj pracowity dzień.
Po
odwiezieniu dzieci wrócił jeszcze do domu. I zastał Ulę siedzącą przy laptopie.
- Co Ula? Szukasz? Są jakieś ciekawe oferty
pomieszczeń na biuro?
- Jeszcze nic nie znalazłam. Sebastian
dzwonił, że będzie tu koło dziesiątej i przywiezie Violettę. Możesz więc
spokojnie napić się kawy, bo jest jeszcze trochę czasu. Nie będę dzisiaj
gotować, bo szukanie może trochę potrwać, ale jest zamrożony bigos, to go
zjecie jak wrócicie. Dobrze? Szkoda mi dzisiaj czasu na gotowanie. – Musnął jej
wargi.
- Dobrze kochanie. Bigos jest pyszny, więc
chętnie zjemy. Bardzo jestem ciekaw tych magazynów. Nawet nie pamiętam, kiedy
tam byłem ostatnio.
Punktualnie
o dziesiątej zjawił się Olszański z Violą. Panowie niemal natychmiast wyszli, a
one usiadły na kanapie i wyszukiwały korzystne oferty w internecie. Violetta
zapisywała adresy i numery telefonów, przy każdym z nich umieszczając kwotę za
wynajem.
- Patrz Viola, ta wydaje się korzystna.
Niedaleko od centrum. Stare budownictwo, ale to nie szkodzi. Nic nie piszą o
ogrzewaniu. Dwa duże pomieszczenia i cena nie jest wygórowana. Zapisz to i
podkreśl. Tam zadzwonimy w pierwszym rzędzie.
Ula kuła
żelazo póki gorące. Bez namysłu wybrała numer i po chwili rozmawiała z właścicielem.
Spytała, czy jeszcze dzisiaj mogłaby obejrzeć lokale, a usłyszawszy odpowiedź
twierdzącą, umówiła się na trzynastą. Zadzwoniła do Marka. Odebrał tuż po
pierwszym sygnale.
- Cześć skarbie. Co tam? Jakieś sukcesy?
- Marek, o trzynastej jadę z Violą oglądać
lokal. Umówiłam się z właścicielem. Cena jest do przyjęcia, ale muszę go
zobaczyć. Zrobimy kilka zdjęć. A co u was? Jak wyglądają te magazyny?
- To ogromne trzy hale zawalone ciuchami po
dach. Aż się proszą, żeby ktoś zechciał w nich chodzić. Trzeba szybko
zarejestrować firmę i zawrzeć umowę z F&D. Chcę dać im dwadzieścia procent.
Na razie suknie muszą tu zostać, bo nie mamy ich gdzie dać. Jak tylko dorobimy
się własnej hali, wszystkie przewieziemy. Muszę chyba pogadać z ojcem, choć
wolałbym tego uniknąć. Może spróbuję ubrać w tę rozmowę Pshemko, zobaczymy.
Odkupimy całą zawartość magazynów i będziemy płacić tylko za wynajem hal. Taki
procent, to chyba dobra propozycja, jak uważasz?
- Wydaje mi się, że tak. Dostaną właściwie
pieniądze za nic. Ale masz rację. Trzeba pomyśleć o własnym magazynie. Dlatego
proponuję. Żebyście zebrali zadeklarowane środki do zainwestowania. Jak wrócę,
to zobaczę, co na giełdzie.
- Dzięki skarbie. Kocham cię.
- Ja ciebie też. Do zobaczenia.
Pojechały
na Puławską, bo właśnie przy tej ulicy miał się znajdować interesujący ich
lokal. Przywitały się z właścicielem, który wskazał im drogę do właściwych
drzwi na parterze. - Otwierając je mówił.
- Wiecie panie, to właściwie dość duże
mieszkanie, które można zaadaptować na biura. Od dwóch lat stoi puste.
Mieszkała w nim moja mama, ale jest już w takim wieku, że nie może mieszkać
sama. Ja mam duży dom, więc mieszka z nami. Mieszkania jednak nie chcę się
pozbywać, bo być może w przyszłości zamieszka w nim któreś z moich dzieci. Nie
chcę też, żeby dalej stało puste, bo tylko niszczeje. Proszę. Niech panie się
rozejrzą - przepuścił je przodem. Weszły do długiego i dość szerokiego
przedpokoju. Z niego były wejścia do pokoi z prawej i lewej strony. Dalej
łazienka i ubikacja a obok wejście do kuchni. Mieszkanie było duże i wysokie.
- A jak z ogrzewaniem. Takie wysokie
pomieszczenia trudno będzie ogrzać.
- Wbrew pozorom jest tu ciepło. Swojego czasu
zlikwidowaliśmy piece i założyliśmy ogrzewanie etażowe. Bardzo dobrze się tu
sprawdza.
- Mieszkanie mi się podoba. Jest zadbane.
Nawet malować nie trzeba, dlatego trochę dziwi mnie ta niska cena za wynajem.
Gdzie jest haczyk? – Właściciel roześmiał się.
- Nie ma haczyka. Mnie nie zależy na
pieniądzach. Mam ich wystarczająco dużo. Prowadzę własny interes, a oprócz tego
jestem współwłaścicielem tej kamienicy. Mieszka tu dwunastu uczciwych
lokatorów, którzy regularnie płacą mi czynsz. Mnie chodzi tylko o to, żeby to
mieszkanie nie przekształciło się w pustostan. Nie było chętnych na wynajęcie
mieszkania, więc zacząłem szukać chętnych, którzy chcieliby zrobić z niego
biuro. Czynsz nie jest wysoki. To tylko dwa tysiące miesięcznie. Jednak media
muszą sobie państwo opłacać sami. Mam nadzieje, że prowadzą państwo cichą
działalność w sensie nie hałaśliwą?
- Jak najbardziej – uspokoiła go Ula. – Kiedy
moglibyśmy spisać umowę? Nie ukrywam, że bardzo zależy nam na czasie.
- Ja mogę choćby zaraz.
- Zaraz, to ja nie mogę, bo nie jestem
właścicielką firmy, ale jutro mógłby przyjechać tutaj mój szef i wtedy
moglibyśmy sfinalizować umowę. Czy godzina dziesiąta nie byłaby za wczesna?
- Dziesiąta mi odpowiada. Zatem do jutra.
Pożegnały
się z nim. Stojąc na przystanku Ula wybrała numer do Marka.
- Marek, my już wracamy. Lokal jest świetny i
niedrogi. Czynsz wynosi dwa tysiące. Facet nie chciał nawet odstępnego.
Umówiłam cię jutro na dziesiątą na podpisanie umowy. Dasz radę?
- Na pewno. Jesteśmy z Sebastianem w urzędzie
i wypełniamy całe mnóstwo papierów. Może dzisiaj uda nam się zarejestrować
firmę. Na regon pewnie trochę poczekamy, ale to nic nie szkodzi. Spróbujemy
załatwić dzisiaj jak najwięcej, bo chcę szybko wszystko rozkręcić. Nie wiem ile
nam to zajmie. Czekajcie z Violą na nas w domu.
- Dobrze. Jak wrócimy to jeszcze przyjrzę się
giełdzie. To na razie. Pa.
Wieczorem
zgromadzili się ponownie w salonie. Byli zmęczeni, ale i usatysfakcjonowani.
Dużo dzisiaj załatwili i cieszyli się, że dobrze wykorzystali ten dzień.
- Poobserwowałam trochę giełdę i już mam
pewność, w co zainwestujemy najpierw. Jeśli przelejecie mi pieniądze, to jutro
mogę zacząć. Pshemko zrobił to od ręki, jak tylko do niego zadzwoniłam. Żeby
była jasność. Zaczynamy od trzydziestu tysięcy, tak? – Pokiwali głowami.
- Jutro pojadę z Ulą podpisać umowę na lokal.
Chcę też pogadać z ojcem lub poprosić o tę rozmowę Pshemko. W zasadzie nie
chciałbym się z nim bezpośrednio kontaktować szczególnie po sytuacji mającej
miejsce na zarządzie. Wprawdzie jestem współwłaścicielem, ale on musi wiedzieć,
że zamierzam zająć się tymi magazynami. Chcę zaproponować pięćdziesiąt tysięcy
za kreacje. Myślę, że to uczciwa cena, wziąwszy pod uwagę, że zalegają w
magazynach przynajmniej od pięciu lat. Nie chcę się spotykać z Alexem. On też
musi, jako prezes wyrazić zgodę i podpisać umowę. Chcę zrobić z ojca pośrednika
w tej transakcji i mam nadzieję, że nie odmówi. Jeśli wszystko pójdzie dobrze,
zamówię też jutro pieczątki.
- My możemy z Ulką polatać po sklepach
meblowych i wybrać jakieś meble do biura. Biurka na pewno i może jeszcze jakieś
regały na segregatory – odezwała się dotąd milcząca Viola. – Może stać by nas
było na jakieś małe xero? Przydałoby się.
- Dobry pomysł Violetta. Pomyślimy o tym –
Marek uśmiechnął się i popatrzył na przyjaciół. – W życiu nie spodziewałbym
się, że kiedyś stworzymy taką silną grupę pod wezwaniem. Pieniądze zarabiać
trzeba, bo trzeba z czegoś żyć. Im więcej naszego zaangażowania, tym więcej
profitów.
Olszański
zerknął na zegarek.
- Późno już. Będziemy się zbierać. Jutro
przeleję pieniądze Ula, a na twój telefon Marek będę czekał. Mam nadzieję, że z
ojcem pójdzie dobrze. Koło jedenastej podrzucę Violettę. Będziecie już z
powrotem?
- Na pewno. Podpisanie umowy, to tylko
formalność.
- W takim razie do jutra.
Marek
odprowadził gości do drzwi, a Ula w tym czasie pozbierała puste szklanki z
ławy. Podszedł do niej i przytulił usta do jej policzka.
- Dobrze idzie Ula, aż boję się o tym mówić
głośno, żeby nie zapeszyć.
- Nawet nie powiedzieliście, pod jaką nazwą
zarejestrowaliście firmę. – Uśmiechnął się.
- Powiem ci, ale obiecaj, że nie będziesz się śmiać.
– Popatrzyła w jego jaśniejące oczy. – Obiecuję – powiedziała, podnosząc dwa
palce do góry.
- Postanowiliśmy zebrać do kupy początkowe
litery naszych imion, mojego i Seby i wyszedł nam SebMar Fashion. Co ty na to?
- Dobry pomysł i bardzo mi się podoba. Ładnie
brzmi. – Objął ją i cmoknął w nosek.
- Zostaniesz dzisiaj ze mną? – wymruczał jej
do ucha. Znowu czuła, że płoną jej policzki.
- Marek…
- Nie odmawiaj mi, proszę – spojrzał na nią
błagalnie. Spuściła wzrok.
- Dobrze. Zostanę – powiedziała szeptem. Ukrył
ją mocno w swych ramionach.
- O niczym tak nie marzę, jak o tym by kochać
ciebie do utraty tchu, ale najpierw weźmy wspólny prysznic. – Próbowała
protestować.
- Marek, ale dzieciaki…
- One przecież dawno już śpią. Będziemy cicho,
nie obawiaj się. – Porwał ją na ręce i okręcił się parę razy wokół swojej osi.
- Kocham cię, kocham, kocham…
Rozebrał
ją, a potem siebie. Była tak zawstydzona, że jedną dłonią zasłaniała piersi a
drugą łono. Stała przed nim ze spuszczoną głową bojąc się spojrzeć. A jednak w
zasięgu jej wzroku pojawiły się jego zgrabnie wyrzeźbione łydki, uda i część
pośladków. Pożądał jej i nie był w stanie tego ukryć. Weszli do kabiny. Oblał ją
strumieniem ciepłej wody, a potem nasączywszy gąbkę pachnącym żelem delikatnie
namydlał jej ciało. Opuściła ręce i spojrzała mu w oczy. Śmiały się do niej
radośnie.
- Nie zakrywaj się przede mną. Jesteś taka
piękna, a ja mógłbym patrzeć na ciebie godzinami. Musisz przezwyciężyć ten
wstyd. Jak widzisz, ja nie mam nic do ukrycia – roześmiał się zrozumiawszy
dwuznaczność tych słów. Odważyła się i przylgnęła do jego ciała. Czuła jak pod
wpływem jej dotyku drży z pragnienia. Spłukał z nich pianę i otulił wielkim
ręcznikiem. Wytarł ją i siebie. Pomógł jej włożyć szlafrok i poprowadził do
swojej sypialni. Ułożyli się na łóżku, lecz on nie pozostał bierny. Jego gorące
i namiętne pocałunki znaczyły ślad na jej ciele. Niespodziewanie jego usta
wdarły się w jej kobiecość. Jęknęła. W jego uszach zabrzmiało to, jak muzyka. Jeszcze
bardziej żarliwie przywarł do niej. Dyszała ciężko artykułując przerywane
słowa.
- Zrób to kochanie, ja już dłużej nie… - Nie
czekał. Posiadł ją w jednej chwili, która zapoczątkowała pełen namiętności
taniec dwóch nagich ciał. Uczyła się oddawać tę namiętność, a on był dobrym
nauczycielem. Zamknął jej usta pocałunkiem skutecznie tłumiąc krzyk. Przymknęła
oczy i poddała się tej nadciągającej fali. Znowu zadrżała ziemia, a ona nie
czuła nic, prócz szczęścia i ogromnej rozkoszy.
- Jesteś wspaniały. Kocham cię. – Przytulił ja
i pocałował w skroń.
- Nigdy nie czułem nic podobnego do żadnej
kobiety – wyszeptał. – Jesteś miłością mojego życia.
Obudził
się pierwszy i z czułością wpatrywał się w jej twarz. Ledwie powstrzymał się od
chęci dotknięcia jej. – Moje słodkie
szczęście. Nie będę jej budził. Dzisiaj też będzie pracowity dzień. Niech pośpi
jeszcze trochę.
Wstał i
odziany w szlafrok, cicho wyszedł z pokoju. Wziął szybki prysznic i już ubrany
poszedł obudzić dzieci. Poprosił, żeby były cicho, bo Ula jeszcze śpi.
Przygotował im kanapki i po kubku kakao. Do plecaków powkładał drugie
śniadanie. Zamknął za sobą delikatnie drzwi i ruszył z dziećmi na parking. Po
chwili obrał kierunek na Rysiów.
Obudziła
się i przeciągnęła rozkosznie. Popatrzyła w okno i zauważyła pierwsze nieśmiałe
płatki śniegu wirujące za szybą. Zadrżała bardziej z wrażenia niż z zimna.
Narzuciła na siebie koszulę Marka i powędrowała do pokoi rodzeństwa ze
zdziwieniem stwierdzając, że ich nie ma, podobnie jak Marka. – Pewnie zawiózł ich do szkoły. – Zaczęła
i ona przygotowywać się do wyjścia. Wszak dzisiaj mają podpisać tę umowę najmu.
Kończyła robić makijaż, gdy do domu wszedł jej ukochany.
- Witaj skarbie. Widzę, że jesteś już gotowa?
Daj mi chwilkę. Też się przebiorę w bardziej oficjalny strój i pojedziemy.
Punktualnie
o dziesiątej parkował swojego Lexusa przed kamienicą na Puławskiej. Przywitali
się z właścicielem, który wpuścił ich do środka. Marek obszedł mieszkanie.
Podobało mu się i już bez żadnych zbędnych pytań podpisali umowę. Wymienili też
numery telefonów, by mieć ze sobą kontakt w razie konieczności. Właściciel
wręczył im trzy komplety kluczy.
- Jeśli to mało, można zawsze dorobić. Mogą
się państwo wprowadzać.
- Dziękujemy raz jeszcze. Gdybyśmy mieli
jakieś pytania, pozwolimy sobie zadzwonić. – Zostali sami.
- Miałaś nosa Ula. To bardzo korzystny wynajem
i umowa na dziesięć lat. Idealnie. Pojedziesz zobaczyć te meble? Dam ci moją
kartę kredytową. Jak wybierzecie coś odpowiedniego, będziesz mogła nią
zapłacić. Pin też ci podam. – Pokiwała głową.
- Pojadę, ale zakup sprzętu zostawiam wam. Nie
znam się za bardzo na tym i jeszcze zamówiłabym źle. Wolę, jak wy to zrobicie.
Mężczyźni zawsze mają lepszą głowę do spraw technicznych. – Roześmiał się i
objął ją obdarzając słodkim buziakiem.
- A moje kochanie ma talent do spraw
matematycznych. Dasz radę ruszyć z giełdą? Dzisiaj może jeszcze nie, ale jutro?
- Najdalej jutro. Nie chcę tego odkładać. Im
szybciej, tym lepiej. Chodźmy już. Viola ma być koło jedenastej.
Biegały
jak szalone od jednego sklepu do drugiego. Nie chciała nabywać bardzo drogich
mebli. Postawiła na funkcjonalność i oszczędność. Nie… Nie chciała kupować
tandety. Miały im posłużyć przez co najmniej kilka lat. Wreszcie w jednym z
salonów wyszukały coś odpowiedniego. Zgrabne, funkcjonalne biurka z szafką
zaopatrzoną w cztery szuflady i nóżki na kółkach. To było to. Miały wszystko,
co trzeba łącznie z wysuwaną szufladą na klawiaturę. Zdecydowała się. W tym
samym salonie kupiły też kilka drewnianych regałów w kolorze biurek i mały,
niedrogi stoliczek pod przyszłe xero. Zapłaciła kartą Marka i umówiła się na
konkretny dzień dostawy, podając adres na Puławskiej.
Wróciły do
domu. Ula podgrzała obiad, który zjadły ze smakiem. Po nim usiadły do
komputera. Viola była tylko kibicem, a Ula zagłębiła się w sprawy związane z
giełdą.
Marek też
nie próżnował. Zadzwonił do Pshemko i wyłuszczył mu, w czym rzecz. Poprosił go,
żeby w jego imieniu załatwił sprawę kupna końcówek kolekcji zalegających w
magazynach i ewentualnego ich wynajmu na okres, kiedy sami nie będą mieli
własnych. Mistrz wysłuchał spokojnie i po rozłączeniu się z Dobrzańskim, umówił
się z Krzysztofem, że za godzinę wpadnie, bo ma pilną sprawę. Olszański miał
się zająć pieczątkami, a wieczorem ponownie mieli spotkać się na Siennej
łącznie z Pshemko.
Po kolei
zdawali relację ze skutków swoich działań. Ula pochwaliła się, że załatwiły z
Violą meble i będą dostarczone pojutrze, a także tym, że wykupiła pakiety akcji
trzech najlepiej notowanych spółek i teraz trzeba czekać tylko na efekty.
Najbardziej zadziwił ich Pshemko. Zdał im sprawozdanie z rozmowy z Krzysztofem.
Okazało się, że Dobrzański z entuzjazmem przyjął propozycję wykupienia jego
starych kolekcji i nie czekając na to, aż mistrz sam poda ich cenę, zaproponował
trzydzieści pięć tysięcy. Pshemko przyjął sugestię i nawet okiem nie mrugnął,
że chcieli dać pięćdziesiąt. Krzysztof zgodził się również na
dwudziestoprocentowy zysk dla F&D i obiecał dopilnować sfinalizowania umowy
jak najszybciej. Marek ze szczęścia uściskał projektanta, po którym nawet się
nie spodziewał, że może się tak zaangażować i twardo negocjować. Olszański
wyjął z teczki foliowy worek wypełniony pieczątkami.
- Załatwiłem je. Tak długo prosiłem, aż
zgodzili się zrobić jeszcze w tym samym dniu. Właśnie je odebrałem. Dwie
firmówki i po jednej imiennej dla każdego.
- Dla mnie też? – spytała podekscytowana
Violetta.
- Dla ciebie też – uśmiechnął się Marek. – W
końcu jesteś moją niezastąpioną sekretarką i powinnaś dysponować własną pieczątką.
Zerknął na Ulę. Był ciekawy jej reakcji. Jak zaczarowana wpatrywała się w treść
widniejącą na wierzchu.
- Dyrektor finansowy? – zdziwiona spojrzała na
Marka.
- Tak Ula. Jesteś najlepsza do piastowania
tego stanowiska, co udowodniłaś wielokrotnie.
Otworzył
szampana i rozlał do kieliszków.
- Kochani pijemy za nasz sukces. Teraz wierzę,
że na pewno go osiągniemy. Przy waszej nieocenionej pomocy, zaangażowaniu i
mądrości mojej kochanej Uli wiem, że wszystko jest możliwe.
- Wasze zdrowie.
ROZDZIAŁ 13
Sprawy
nabierały tempa, a biuro charakteru. Ustawili po dwa biurka w każdym pokoju.
Ula miała siedzieć z Sebastianem, a Marek z Violettą. Zainstalowali zakupione
wcześniej komputery i oprogramowanie do nich. Puste na razie segregatory znalazły
sobie miejsce na regałach podobnie jak stoliczek, na którym pyszniło się nowe
xero. W długim i szerokim przedpokoju wydzielili miejsce, w którym ustawili
kilka wieszaków z odzieżą przeznaczoną do sprzedaży. Zaopatrzyli się też w
materiały biurowe, niezbędne im do pracy. Dwa dni wcześniej podpisali też umowę
z F&D. Na szczęście to Pshemko wcielił się w rolę pośrednika i oszczędził
Markowi spotkania zarówno z ojcem, jak i z Alexem. Ula podjęła się
zaprojektowania strony internetowej. Zrobili kilka zdjęć sukien, które miały
iść na pierwszy ogień do sprzedaży. Teraz pozostało czekać na reakcję klientów.
Zajęli się też bardziej agresywnym marketingiem. W całym mieście ukazały się
ulotki promujące firmę. Weszli też we współpracę z dużą pralnią, której
właściciel zanęcony perspektywą sporej ilości zleceń, nawet się nie zastanawiał
i zacierając ręce podpisał korzystną dla niego umowę.
Pracy było
mnóstwo. Wracali zwykle późno, zmordowani po całodziennym dniu gonitwy. Tylko w
weekend mogli pobyć wszyscy razem. Coraz częściej też Jasiek wyręczał Ulę w
opiece nad Beatką. Ufała mu, bo wiedziała jaki jest odpowiedzialny. Czasami
podczas rozmów z nimi płakała żałując, że nie może im poświęcić tyle czasu, ile
by chciała, szczególnie małej Betti. On pocieszał ją. Doskonale rozumiał, że
przecież haruje tak ciężko dla nich, żeby im zapewnić lepsze życie. Beatka
widząc jej łzy przytulała się wtedy do niej mocno i mówiła.
- Ulcia nie płacz. Ja już jestem duża i też
chcę pomóc. Jestem grzeczna i zawsze słucham Jasia, a on jest najlepszym bratem
na świecie. – Te słowa sprawiały, że szlochała jeszcze bardziej tuląc ich do
siebie.
- To się zmieni. Proszę was tylko o trochę
cierpliwości. Jak firma zacznie prosperować, będziemy mogli zatrudnić więcej
osób i będzie nam lżej.
Zaczęły
napływać pierwsze zamówienia. Klienci, a raczej klientki zachęcone znaną marką
i dostępną ceną z chęcią zaczęły zaopatrywać się u nich w unikalne kreacje przy
okazji robiąc im niezły PR i polecając ich usługi swoim znajomym.
W
międzyczasie okazało się, że Sebastian jest po uszy zakochany w Violetcie, a
ona odwzajemnia to uczucie. Byli razem, a Ula i Marek przyklasnęli temu
związkowi. Z dużą przyjemnością odnotowali, że Viola uległa kompletnej metamorfozie.
Stała się poważna, przestała przekręcać przysłowia i profesjonalnie podchodziła
do swoich obowiązków. Z dawnej trzpiotowatej Violetty nie pozostał nawet ślad.
Zbliżały
się święta, a wraz z nimi pytanie, czy spędzą je razem. Marek zwykle do tej
pory spędzał je wraz z rodzicami i rodzeństwem Febo więc Ula nie była pewna,
jak postąpi w tej sytuacji. Z ojcem nie rozmawiał niemal od dwóch miesięcy.
Czuł się bardzo zraniony tym, że ojciec obdarzył zaufaniem jego wroga a nie
własnego syna. Z matką miał kontakt tylko telefoniczny, ale niewiele opowiadał
o sobie. Martwiła się o niego, czy jest zdrowy i czy daje sobie radę. Za każdym
razem, kiedy o to pytała zapewniał ją solennie, że radzi sobie i jest wszystko
w porządku. Nigdy nie zapytał, co słychać w firmie, tak jakby w ogóle już
przestała go obchodzić. Niepokoiło ją to, bo nawet, jeśli podejmowała temat i
chciała mu coś opowiedzieć, on ucinał rozmowę i pytał o zupełnie coś innego.
W jeden z
grudniowych wieczorów siedzieli przytuleni na kanapie w salonie odpoczywając po
intensywnym dniu. Dzieciaki już spały, więc mogli spokojnie porozmawiać.
- Marek? – przerwała ciszę Ula. – Co będzie ze
świętami? – Spojrzał na nią nie rozumiejąc.
- A co ma być?
- No wiesz, chciałabym wiedzieć, gdzie je
spędzisz. Pojedziesz do rodziców? – Zaskoczyła go tym pytaniem.
- Do rodziców? Skąd taki pomysł? Nie mam
zamiaru spędzać z nimi świąt. Dla mnie nie byłoby to miłe. O czym miałbym z
nimi rozmawiać, a szczególnie z ojcem? On wybrał. Ma wreszcie syna, o jakim
zawsze marzył. Na pewno będzie zadowolony, że to właśnie z nim spędzi te święta.
Nic tam po mnie. Czułbym się, jak piąte koło u wozu, a drwin Alexa nie
zniósłbym. Przecież mam swoją rodzinę i będę najszczęśliwszym człowiekiem na
ziemi będąc w te święta z wami.
- Może jednak powinieneś pojechać? – niepewnie
spytała.
- Ula, daj spokój. Nawet mi do głowy nie
przyszło, żeby być tam z nimi. Tu jest mój dom a moje miejsce jest przy was.
Zobaczysz, to będą piękne święta. Może w drugi dzień zaprosilibyśmy Violettę z
Sebastianem i Pshemko? Chociaż tego ostatniego, to najchętniej zaprosiłbym też
na wigilię. On nie ma rodziny i jest sam. Może tym razem odpuściłby sobie
wyjazd do tej swojej samotni w górach i przyszedł do nas. Co ty na to?
- Pewnie. Byłoby miło. Jutro zadzwonię do
niego i go zaproszę. Mam nadzieję, że nie odmówi.
- Na pewno nie. Tobie nie odmówi niczego – przytulił
usta do jej skroni.
- Chodźmy spać, późno już. W sobotę pomyślimy
o zakupach świątecznych, choince i prezentach. To jeszcze tylko tydzień.
W piątkowy
wieczór, po zjedzonej kolacji zapowiedział im wszystkim, że jutro rano pojadą
na świąteczne zakupy Przyjęli to z entuzjazmem. Szczególnie mała Betti.
Klaskała w dłonie i podskakiwała w miejscu.
- A ja już od paru dni szykuję dla was
prezenty – pochwaliła się.
- Tak? A co to będzie? – rozbawiony Marek
pogłaskał ją po główce. Spojrzała na niego z wyrzutem.
- Nie mogę ci powiedzieć, bo to tajemnica. –
Rzeczywiście już od paru dni zamykała się w pokoju i z pietyzmem, przygryzając
język z przejęcia, rysowała dla nich kolorowe laurki i opatrywała każdą
życzeniami napisanymi dziecięcym, niezgrabnym pismem.
- No dobrze, w takim razie nie będę pytał. Za
to jutro pomożesz mi wybrać najładniejszą choinkę i kolorowe bombki. Kupimy też
światełka, żeby było wesoło. Dobrze? – Pokiwała radośnie głową.
- Już chcę, żeby było jutro. – Roześmiali się
wszyscy widząc, że aż ją skręca z emocji.
W sobotni
poranek wyruszyli w stronę centrów handlowych. Ula przygotowała się solidnie do
tych zakupów wypisując na kartce produkty, jakich będzie potrzebować. Najpierw
postanowili kupić spożywcze rzeczy, a dopiero potem rozejrzeć się za
prezentami. Na końcu planowali kupno świątecznego drzewka. Po kilku godzinach,
w radosnych nastrojach wracali. Samochód był obciążony do granic, a na jego
dachu spoczywała spora choinka. Marek kupił nawet kilka płyt z kolędami.
Zapowiadały się naprawdę wspaniałe święta, tym bardziej, że i Pshemko przyjął z
wielkim wzruszeniem ich propozycję i obiecał, że pojawi się przy wigilijnym
stole.
Poprosiła
Marka o dzień wolnego, tuż przed wigilią. Musiała mieć czas, by móc wszystko
przygotować do świąt. Dwa dni wcześniej zajrzeli do Rysiowa, bo i tam należało
zrobić porządki. Jasiek okazał się bardzo przydatny, a i Beatka pościerała
kurze. Teraz to samo trzeba było zrobić na Siennej. Dzieci miały już ferie,
więc mogły być bardziej pomocne w pracach domowych.
Uwijała
się, jak w ukropie. W piecu piekł się świąteczny piernik i sernik, a na
stolnicy pyszniły się świeżo zrobione pierogi, a obok górka pokrojonych łazanek.
Dom pachniał bakaliami i czerwonym barszczem, a w lodówce czekał na swoją kolej
wyfiletowany karp i śledzie w oleju, które zrobiła dzień wcześniej. Wprawdzie
sama nie jadała ryb, bo była na nie uczulona, ale miała nadzieję, że reszta zje
je z przyjemnością. Zamoczyła suszone grzyby. Wstawiła kapustę i groch. Tego
dania nie mogło zabraknąć. Przystanęła na chwilę na środku kuchni. - Chyba nie zapomniałam o niczym? Jutro
zrobię makówki. Rano trzeba pojechać na cmentarz – westchnęła. – Pierwsze święta bez taty. Będą wspominki i
łzy. Od jego śmierci tyle wydarzyło się w naszym życiu. I tego złego i tego
dobrego – w oczach zalśniły jej łzy. Brakowało go jej bardzo. Zawsze mogła
na niego liczyć, zawsze ją wspierał i tak bardzo się cieszył, gdy skończyła
studia. Nie było dnia, żeby nie powiedział jej, jaki jest z niej dumny. Potrząsnęła
głową. – Weź się w garść. Jego już nie
ma, a ty musisz zrobić wszystko, żeby Jasiek i Beatka mieli lepsze życie, bez
ciągłego martwienia się o byt. - Te rozmyślania przerwał radosny śmiech jej
rodzeństwa. Wytarła szybko łzy i wyszła do przedpokoju. Oboje śmiali się i
mieli zaróżowione od mrozu policzki.
- Jak tam Betti, podobało ci się na sankach? –
spytała, pomagając małej się rozebrać.
- Było super. Poszliśmy na górkę i
zjeżdżaliśmy z niej razem z Jasiem i on się wywrócił parę razy i wyglądał jak
bałwanek. To było bardzo śmieszne.
- Chodźcie. Dam wam gorącej herbaty, to się
rozgrzejecie.
- Ciasta też dostaniemy?
- Nie Betti, ciasto dopiero się piecze, a
potem musi dobrze ostygnąć. Jutro dostaniecie po wigilijnej kolacji, a teraz jak
chcesz, to weź sobie trochę ciastek do herbaty.
O
siedemnastej trzydzieści wrócił Marek i już od drzwi wziął głęboki wdech
wciągając w nozdrza te błogie zapachy. Przywitał się z dziećmi i z Ulą.
- Cudnie pachnie. To będą same pyszności.
Jutro, jak wrócimy z cmentarza ubierzemy choinkę. Pomożecie mi, tak? – spojrzał
na Jaśka i Betti.
- Pomożemy, pewnie. To najlepsza robota w
przygotowaniach świątecznych.
- Przyniosłem kolorowy papier na prezenty.
Zabierz go Jasiu do salonu i rozłóż, niech wyprostuje się trochę. – Gdy dzieci
zniknęły z pola widzenia przytulił się do Uli.
- Napracowałaś się dzisiaj, co? – Przejechała
dłonią po jego nastroszonej czuprynie i uśmiechnęła się.
- Troszeczkę, ale wszystko już prawie gotowe.
Na jutro niewiele zostało. Wstaniemy wcześniej i pojedziemy do Rysiowa, a po
powrocie będzie dość czasu, żeby dokończyć. Jak w firmie? Daliście sobie radę
beze mnie? – Uśmiechnął się figlarnie i całkiem poważnie powiedział.
- Było ciężko, bo panią dyrektor trudno jest
zastąpić i z wielkim trudem, ale poradziliśmy sobie – rozchichotał się widząc
jej minę. Zrozumiała, że sobie z niej żartuje. Naburmuszyła się.
- Kpij sobie, kpij, jeśli sprawia ci to
przyjemność.
- No, już. Nie dąsaj się kotku. Przecież
żartowałem. Rozchmurz tę swoją śliczną buzię i uśmiechnij się do mnie tak, jak
lubię najbardziej. O, właśnie tak – przywarł do jej ust całując namiętnie. W
końcu oderwała się od niego.
- Marek…, dzieci… Siadaj, zaraz podam obiad.
Rysiowski
cmentarz był niewielki, położony w cichym, ustronnym miejscu, tuż na obrzeżach
miasteczka. Gęsto rosnące, stare brzozy otoczyły go zwartym kręgiem czuwając
nad wiecznym spokojem tych, którzy odeszli. Weszli skupieni przez drewnianą,
wysłużoną bramę. Grobowiec państwa Cieplaków był bardzo skromny. Okolony granitowy
cokołem, w środku którego rosły przymarznięte o tej porze roku, bratki i
wrzośce.
- Powyrywaj je – powiedziała Ula do Jaśka. –
Trzeba zrobić miejsce dla tych, które posadzimy na wiosnę. Ja wezmę się za
umycie pomnika. – Nalała z baniaka, który wzięli ze sobą, do małego wiaderka
trochę ciepłej wody i dodała płyn. Myła zimny kamień, a kiedy doszła do
owalnych fotografii przedstawiających jej rodziców, po jej policzkach pociekły
łzy. Odłożyła ścierkę i ukryła w dłoniach twarz. Nie panowała już nad
wzruszeniem i rozszlochała się rozpaczliwie. Marek podszedł do niej i przytulił
ją mocno.
- Wiem kochanie, jakie to dla ciebie trudne.
Jeśli chcesz, to dokończę myć. – Poczuła, jak Beatka obejmuje ją w pasie i
usłyszała jej płacz. Z oczu Jaśka też wyrwały się łzy. Marek gestem przywołał
go do siebie i objął ramionami całą trójkę.
- Wypłaczcie się. Może to przyniesie wam ulgę
– spojrzał na nich smutno. Pewnie nawet nie wyobrażał sobie do końca, jaki
musieli odczuwać ból z powodu tej straty. Trwali tak przez chwilę i w końcu
zaczęli się uspokajać. Ula dokończyła myć, a Jasiek uporał się z wyrywaniem
zmarzniętych roślin. Marek przypatrywał się temu, tuląc w ramionach Beatkę.
Postawili na grobie dwie donice z chryzantemami i zapalili znicze. Cicha
modlitwa za dusze rodziców zakończyła ich smutny pobyt w tym miejscu.
Wrócili na
Sienną. Marek, żeby rozładować nieco smutną atmosferę, wniósł choinkę z balkonu
do środka mieszkania. Wraz z Jaśkiem oprawili drzewko, stawiając je w salonie.
Za chwilę cała trójka była pochłonięta strojeniem go bombkami. Ula zajęła się
kuchnią. Przed siedemnastą wszystko było gotowe. Stół przystrojony i jemioła
nad drzwiami. Pod choinką leżały ładnie zapakowane prezenty. Punktualnie o
piątej rozległ się dzwonek do drzwi. Otworzyła Ula wpadając wprost w ramiona
szczęśliwego Pshemko.
- Witaj
Bella! Wyglądasz jak zwykle pięknie! A gdzie reszta? – rozglądał się wyciągając
szyję.
- Są wszyscy. Rozbierz się, tu masz ciepłe
kapcie. Ubierz je i wchodź. Czuj się, jak u siebie w domu.
Wszedł do
salonu z kilkoma torbami w ręku. Przywitał się z Markiem i dziećmi, a potem
ułożył prezenty pod choinką. Ula zaczęła przenosić potrawy na stół, a oni
usiedli jeszcze na chwilę na kanapie.
- Co słychać Pshemko? – Mistrz nachylił się i
przykładając dłoń do ust, konspiracyjnym szeptem rzekł
- Nie jest dobrze. Coś zaczyna zgrzytać w
królestwie Febo. Nie wiem za bardzo o co chodzi, ale słyszałem pogłoski, że
podobno, jacyś stali kontrahenci wycofali się z umowy i to chyba niejednej.
Nawet krążą plotki, że dwie szwalnie odmówiły szycia. – Marek słuchał tego w
milczeniu.
- Czy to możliwe? – powiedział w końcu. –
Przecież wszystko miało iść idealnie. Febo był taki pewny siebie, że poradzi
sobie lepiej ode mnie. Przecież to ja zawsze byłem ten gorszy. Ten nieudacznik,
który ciągnął firmę w dół. Może to tylko jakieś niesprawdzone plotki?
- Może. Ale wiesz jak mówią, że w każdej
plotce jest ziarno prawdy. Febo zaczął zwalniać ludzi. Krzysztof chyba nic o
tym nie wie. Wprawdzie ci zwolnieni byli na najniższych stanowiskach, wiesz…
kierowcy, sprzątaczki i zaopatrzeniowcy, ale nie ma wątpliwości, że coś złego
zaczyna się dziać i firma nie pracuje już tak, jak dawniej.
- Trochę mnie zaniepokoiłeś Pshemko. Wprawdzie
powiedziałem na zarządzie, że nigdy nie wrócę do firmy, ale też nie chciałbym,
żeby podupadła. Ojciec nie przeżyłby takiej katastrofy. – Podeszła do nich Ula.
- Chodźcie kochani, zapraszam. Kolacja gotowa.
– Przeszli do stołu i zanim usiedli, ona sięgnęła po opłatki leżące na
śnieżno-białym obrusie. Podeszła najpierw do dzieci składając im życzenia, a
potem do Pshemko.
- Mistrzu, życzę ci zdrowia i wspaniałych,
niekończących się pomysłów, wielu udanych pokazów i tego, by twój geniusz
każdego dnia wzbijał się na wyżyny sukcesu. Wszystkiego najlepszego Pshemko i
udanych świąt w naszym gronie. – Projektant miał łzy w oczach.
- A ja ci życzę duszko, żebyś się nie
zmieniała i zawsze radowała moje oczy swoim pięknem, a serce dobrocią. I ja
życzę ci wszystkiego, co najlepsze w ten radosny czas świąt. – Uściskali się
serdecznie. Podszedł Marek.
- Kochanie. Nie wiem, od czego zacząć, bo tyle
dobrego wydarzyło się w moim życiu odkąd się w nim pojawiłaś. Życzę ci abyś
zawsze tryskała dobrym zdrowiem, szczęściem i miłością. – Patrzyła w jego
bijące ciepłem i uczuciem oczy. – Żebyś zawsze była obok. Może się powtórzę,
ale muszę powiedzieć to jeszcze raz. – Uśmiechnęła się. Domyślała się, co chce
jej powiedzieć. Zaczęła mówić równocześnie z nim. - Tylko mnie kochaj – roześmiali
się oboje. Pogładził ją po miękkim policzku. – Tak skarbie. Tylko mnie kochaj,
a będę najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
- Tylko mnie kochaj, – powtórzyła za nim jak
echo – a ja odwdzięczę się podobną miłością w dwójnasób i bądź nadal taki
dobry, współczujący i troskliwy. Bądź nadal moim aniołem – przylgnęła do jego
ust, a on żarliwie oddał ten pocałunek.
Po
życzeniach zasiedli wreszcie do wieczerzy. Pshemko był pod wrażeniem jej
umiejętności kulinarnych i nie mógł uwierzyć, że sama wszystko przygotowała.
Karp rozpływał się w ustach, a postna kapusta była wyśmienita. Długo raczyli
się jeszcze świątecznymi potrawami. Marek puścił płytę z kolędami, które cicho
zaczęli nucić. Wreszcie przyszedł czas na prezenty. Beatka pierwsza podeszła do
choinki.
- Najpierw ja, dobrze? - poprosiła. Marek
uśmiechnął się czule kiwając głową.
- Zaczynaj maleńka. – Rozdała wszystkim
kolorowe laurki mówiąc
- Jeszcze jestem za mała i nie mam własnych
pieniążków na prezenty, ale mam nadzieję, że i te was ucieszą.
- Oczywiście kochanie, że nas cieszą. Są
przecież takie piękne a tym bardziej cenne, że sama je zrobiłaś. – Ula była
bardzo dumna z siostrzyczki. Mistrz również się wzruszył, bo nie zapomniała o
nim.
- Dziękuję ci dziecinko. Masz prawdziwy
talent. Laurka jest śliczna.
Usatysfakcjonowana
Betti z przyjemnością wręczała każdemu prezent przeznaczony dla niego. Trójka
Cieplaków obdarzona została przez mistrza ubraniami jego projektu. Ula dostała
przepiękną koktajlową sukienkę w kolorze śliwkowym, Beatka sukienkę z
falbankami, którą była tak zachwycona, że natychmiast po rozpakowaniu prezentu
zawisła Pshemko na szyi obdarowując go słodkimi buziakami, a Jasiek komplet
skórzanych spodni wraz z marynarką. Marek zadowolił się kompletem szykownych
koszul. Pshemko rozpakowując prezent od nich nie ukrywał swojego wzruszenia.
Oprócz eleganckiego, skórzanego portfela znalazł kosztowny, markowy zegarek i
komplet pokrowców do jego garbusa. Ula i Marek nie zrobili sobie kosztownych
prezentów. Marek podarował Uli cienką srebrną bransoletkę przyozdobioną od
wewnątrz wygrawerowanym napisem „Tylko mnie kochaj… Marek”. Przeczytała go z
uśmiechem i patrząc mu w oczy szepnęła. – Kocham cię. On otrzymał piękną,
również srebrną spinkę do krawata. Dwójka rodzeństwa od starszej siostry i
Marka dostała jeszcze laptopy i uważała, że są to najlepsze prezenty na
świecie.
Długo
siedzieli jeszcze przy stole, smakując wypieki Uli i nucąc kolędy. Przed
północą Pshemko pożegnał się obiecując, że zjawi się jutro na późnym
świątecznym śniadaniu i zostanie na obiedzie.
Marek
odciągnął zmęczoną Ule od zlewozmywaka.
- Daj spokój. Zostaw to, przecież ledwo
trzymasz się na nogach. Jutro rano wsadzę to do zmywarki. – Miał rację. Była
zmęczona. Pozwoliła zaprowadzić się do łazienki, gdzie wzięli szybki prysznic.
Leżąc już w łóżku rozmawiali jeszcze chwilę.
- Dzwoniłeś do rodziców?
- Dzwoniłem do mamy z życzeniami dla niej i
dla ojca. Nadal nie mogę pogodzić się z jego decyzją i nie chciałem z nim
rozmawiać. Chyba to zrozumiała, bo nie nalegała za bardzo. Powiedziała tylko,
że żałuje, że mnie nie będzie z nimi, ale Paulina i Alex mieli być – w jego
głosie brzmiał smutek. Domyślała się, jak musi być mu przykro, ale czasu nie da
się cofnąć. A on nadal był mocno zraniony słowami ojca. Pogładziła go po
głowie.
- Nie myśl już o tym. Niepotrzebnie pytałam. –
Przytulił się do niej i ukrył ją w swych ramionach.
- Kocham cię. Dziękuję, że jesteś przy mnie.
Magiczny,
świąteczny czas minął i trzeba było wrócić do szarej rzeczywistości. Znowu
zatracili się w pracy. Ula pilnie śledziła ruchy na giełdzie. Musiała trzymać
rękę na pulsie, żeby nie stracić zainwestowanych pieniędzy. Interes kręcił się
nadzwyczaj dobrze. Nawiązali współpracę z siecią butików, do których wstawiali
odświeżone kreacje. Magazyny powoli opróżniały się z zalegającej w nich
odzieży.
Tymczasem
sytuacja w firmie Febo & Dobrzański rzeczywiście nie wyglądała zbyt różowo.
Alex z ponurą miną siedział przy biurku, tępo wpatrując się w ekran komputera.
Nie szło mu najlepiej. Piętrzące się problemy powoli, acz konsekwentnie zaczęły
go przerastać. Musiał przyznać sam przed sobą, że nie radził już sobie z
niczym. Nie mógł liczyć na wsparcie wśród pracowników, bo ci starali się mu
schodzić z drogi. Zawsze traktował ich wyniośle i z pogardą, jakby byli od
niego czymś gorszym. Podobnie zachowywała się Paulina. Ten dumny, włoski
charakter z pewnością nie pomagał im w relacjach międzyludzkich. Ludzie też
narzekali i robili to coraz głośniej. Drastycznie obniżone pensje, brak nagród
i premii, które były zawsze porządną motywacją do dalszej pracy, świadczyły o
tym, w jak złej kondycji finansowej jest firma. Od kiedy został prezesem nie
zawarł żadnego korzystnego kontraktu. Korzystnego? Dobre sobie. Nie zawarł w
ogóle żadnego kontraktu. Tak się cieszył, jak ten dureń Dobrzański zrezygnował
ze stanowiska. Pamiętał, jak z triumfalnym uśmiechem na twarzy wkraczał, aby
objąć w posiadanie jego gabinet. Pamiętał, jak przywracał do pracy zwolnionego
Turka, który niemal całował jego stopy i korzył się przed nim, a jemu ta
niezwykła służalczość księgowego mile łechtała ego. Szczerze go nienawidził za
to, że jest od niego lepszy. Wykorzystywał przewagę swojego stanowiska i
faktycznie przypisywał sobie wszystkie zasługi Adama. Ten nie protestował. Za
bardzo się go bał.
Kiedy
został prezesem odetchnął z ulgą. Tyle lat o tym marzył i robił wszystko, żeby
jego najgorszy wróg poległ. Kontrolował go, śledził, podmieniał dokumenty.
Czego on nie robił, żeby wreszcie Dobrzański-senior zrozumiał, że jego synalek
działa na niekorzyść firmy. Donosił na niego, wymyślał niestworzone historie, a
wszystko po to, żeby zdyskredytować Marka w oczach własnego ojca. Takiego
obrotu sprawy na pewno się nie spodziewał. Nigdy nie sądził, że Marek zechce
odejść sam, z własnej woli. Widział miny wspólników wtedy, na Zarządzie.
Widział, że jest im przykro. Nawet Paulina wydawała się rozczarowana jego
odejściem. Tylko jemu jednemu serce wykonało fikołka z radości. Dopiero teraz
zrozumiał, jak wielki ciężar i odpowiedzialność wziął na własne barki i nie
mógł pojąć, jak Marek radził sobie z tym wszystkim. Tak… nie doceniał go. Teraz
musiał przyznać, że nie dorasta mu do pięt. Dobrzański potrafił zjednywać sobie
ludzi. Nigdy nie podnosił głosu i dla każdego był miły i uprzejmy. Totalne jego
przeciwieństwo. Zdarł apaszkę z szyi. – Co
robić, co robić… Kontrahenci pozrywali umowy, sprzedaż kolekcji kuleje, jak
nigdy dotąd, Pshemko się buntuje i
nie chce projektować i na dodatek jeszcze te zwolnienia. – Nie miał odwagi
powiedzieć o tym Krzysztofowi. Zwyczajnie tchórzył. Bał się usłyszeć to, co
wielokrotnie słyszał od ojca Marek. „Zawiodłeś mnie synu”. Chyba by tego nie
zniósł. Prędzej wolałby palnąć sobie w łeb, niż usłyszeć coś takiego. Z tych
nieprzyjemnych rozmyślań wyrwał go głos Turka, który bez pukania wtargnął do
gabinetu.
- Alex! Znowu awantura! Pshemko szaleje. Rzuca
wszystkim i wydziera się jak opętany. – Jakby na potwierdzenie tych rewelacji,
do gabinetu wparował mistrz we własnej osobie. Jego rozbiegany wzrok nie
świadczył o stabilności jego stanu emocjonalnego.
- Mam dość! – wrzasnął. – Odchodzę! A z tego
gówna, które sprowadziłeś, szyj sobie sam. Nie będę sygnował własnym nazwiskiem
tego badziewia. Co ty sobie wyobrażasz, że zakupiłeś jakąś taniochę, a ja mam stworzyć
z tego teraz ekskluzywne kreacje? Po moim martwym trupie! To taki prezes z
ciebie, że nie potrafisz nawet sprowadzić porządnych materiałów? Marek
przynajmniej się starał i nigdy nie pozwoliłby, aby w tej firmie szyto ubrania
z byle czego. Jeszcze dzisiaj przyniosę moje wypowiedzenie – zakręcił się na
pięcie i wybiegł trzaskając drzwiami i zostawiając ich w stanie totalnego
zaskoczenia. Adam pierwszy odzyskał głos.
- Alex i co teraz? – powiedział trwożliwie.
Febo spojrzał na niego zezem i wycedził przez zęby.
- Wyjdź stąd.
- Ale Alex, ja chciałbym…
- Wyjdź stąd! – ryknął. – Zejdź mi z oczu i
nie przychodź dopóki cię nie zawołam, zrozumiałeś! – Zanim wywrzeszczał tę
kwestie po Turku nie było już śladu. Opadł ciężko na fotel. – To koniec. Jeśli Pshemko odejdzie, to nic tu
po mnie. Krzysztof mi tego nie daruje. Tylko, co wtedy z firmą? Przywróci
Mareczka? Chyba jednak nie. Z tego, co wiem on sam założył jakąś firmę i
sprzedaje nasze stare kolekcje, poza tym, jak odchodził, zarzekał się, że już
nigdy tu nie wróci.- Otrząsnął się z tych rozmyślań. – Jednak muszę porozmawiać z Krzysztofem. Odejścia Pshemko nie da się
ukryć, więc lepiej, żeby dowiedział się tego ode mnie. Czarne chmury nade mną –
pomyślał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz