ROZDZIAŁ 16
Wrócili
z tej podróży niezwykle szczęśliwi i bardzo zadowoleni. Z przejęciem opowiadali
ojcu Uli o wydarzeniach w Londynie. Nie zapomnieli też o tym najważniejszym dla
nich. O zaręczynach.
- Przepraszam panie Józefie, – mówił Marek - powinienem
był wcześniej pana poprosić o rękę Uli. Ale moje działanie było takie
spontaniczne. Już wprawdzie dawno chciałem to zrobić, ale pomyślałem, że ten
pub, w którym ją poznałem będzie nadawał się do tego idealnie. Poza tym miałem
tyle innych spraw na głowie, że nie pomyślałem… Wybaczy mi pan?
Józef
uśmiechnął się do niego dobrodusznie i poklepał po ramieniu.
- Nie martw się synu. Ja i tak bym się
zgodził. Widzę, jak bardzo ci na niej zależy a i ona mówiąc i myśląc o tobie ma
cielęcy wzrok. Ja bardzo się cieszę i jestem szczęśliwy, bo wybrała naprawdę
bardzo dobrego i szlachetnego człowieka na swojego przyszłego męża. To kiedy
ślub?
- Jeszcze nie wiemy. Musimy trochę ochłonąć.
Jak ustabilizuje się nieco sytuacja w firmie i będziemy mieć za sobą ten pokaz,
znajdzie się czas, by o tym pomyśleć i wybrać rozsądny termin. Pośpiech jest
złym doradcą. Poza tym chciałbym poświęcić trochę czasu na wyszukanie dla nas
odpowiedniego domu. Jestem pod urokiem domu Smile’ów i pragnąłbym dla nas
znaleźć coś w podobnym stylu. Dobrze by było, by udało się kupić dom jeszcze
przed weselem i urządzić go po naszemu.
- Ula mówiła, że masz duże i ładne mieszkanie,
po co ci dom? Marek uśmiechnął się.
- Panie Józefie, trzeba myśleć
perspektywicznie. Pańskie wnuki muszą się wychowywać w odpowiednich warunkach.
– Józef spojrzał na niego podejrzliwie.
- Marek, czy to znaczy, że…
- Nie, nie – zaprzeczył gwałtownie. – Nic z
tych rzeczy. Ula nie jest w ciąży, jeśli o to panu chodzi. Mam jednak nadzieję,
że po ślubie szybko się to zmieni. Bardzo chciałbym mieć z tobą dzieci kochanie
– odwrócił się w kierunku Uli, której twarz przybrała kolor dorodnego buraczka.
Rozczuliła go. Ujął jej dłoń i przycisnął do ust. - Nie wstydź się skarbie.
Przecież to normalne, że jeśli dwoje ludzi się kocha, to konsekwencją tej
miłości są dzieci, prawda?
- Najszczersza – odezwał się Cieplak. – A ja
bardzo chcę mieć wnuki. Twoi rodzice już wiedzą o zaręczynach?
- Wiedzą. Dowiedzieli się w tym samym dniu.
Byli razem z nami w Londynie. Bardzo się cieszą, bo polubili Ulę i przyklaskują
naszemu związkowi.
Pożegnał
się z nimi późno. Jutro trzeba było wrócić do pracy i zająć się bieżącymi
sprawami.
Ten
wyjazd dodał im sił i zmotywował do dalszej pracy. Za dziesięć dni miał odbyć
się pokaz w Łazienkach. Trzeba było uruchomić niemal wszystkich, by podobnie
jak w Londynie, mógł zakończyć się sukcesem. Maciek dwoił się i troił.
Wszystkie inne sprawy niedotyczące pokazu załatwiał w tak zwanym międzyczasie.
Kilka dni po powrocie z Londynu nabył siedmioletnie Volvo. Cieszył się, bo
samochód był dobrze utrzymany, miał książkę przeglądów i przede wszystkim nie
zapłacił za niego dużo. Wreszcie mógł też przywozić rano Ulę do pracy i nie
tłuc się wraz z nią komunikacją miejską. Marek pogratulował mu udanego zakupu,
bo i on się ucieszył, że jego szczęście nie będzie narażone na poranny,
autobusowy tłok.
W
międzyczasie Maciek dostrzegł też przeciągłe spojrzenia posyłane w jego
kierunku przez Anię recepcjonistkę. Najpierw poczuł pewną niezręczność, a nawet
niestosowność tych spojrzeń. Później to on przyglądał jej się za każdym razem,
gdy nie patrzyła. Jeszcze później doszedł do wniosku, że Ania, to naprawdę
świetna dziewczyna. Ładna, oczytana i potrafi rozmawiać po hiszpańsku.
Wprawdzie nie znał tego języka, ale pomyślał, że być może warto mu poświecić
nieco uwagi i przyswoić kilka zwrotów. Obiecał sobie, że jak tylko upora się z
tym pokazem umówi się z nią na kilka lekcji. Miał nadzieję, że się zgodzi, a ponieważ
nie lubił grać na zwłokę, postanowił zapytać ją wprost. Podszedł do niej
któregoś dnia upewniwszy się, że nikt w pobliżu recepcji się nie kręci i
przywitał się.
- Dzień dobry Aniu.
- Cześć Maciek – dziewczyna uśmiechnęła się do
niego promiennie. – Potrzebujesz czegoś?
- Zgadłaś. Muszę nauczyć się hiszpańskiego. Wiem,
że posługujesz się nim biegle i chciałbym cię prosić o pomoc w nauce. Teraz
mamy tu niezły młyn, ale jak tylko się skończy i będę miał więcej czasu,
chętnie skorzystałbym z twojej pomocy.
Ania
obrzuciła go zdziwionym spojrzeniem.
- Naprawdę chcesz się nauczyć hiszpańskiego?
- Naprawdę. Znam wprawdzie trzy języki, ale
hiszpański bardzo mi się podoba i myślę, że przy odrobinie pomocy z twojej
strony nauczyłbym się go dość szybko. Pomożesz? Obiecuję, że będę pilnym
uczniem – podniósł rękę i złączył dwa palce, jak do przysięgi. Parsknęła
śmiechem.
- No dobrze. Pomogę ci. Daj tylko znać, kiedy.
– Na twarz Maćka wypłynął szeroki uśmiech.
- Dziękuję ci Aniu. Odwdzięczę się. Obiecuję.
Po
tej podbudowującej rozmowie Maciuś zaczął czuć do Ani coś więcej niż tylko
sympatię. Miało się to dopiero rozwinąć, bo na razie to tylko marnie
kiełkowało, ale miało już jakiś początek.
W
pierwszy dzień po powrocie z Londynu, Marka i Ulę dopadła Violetta. Dziękowała
im milion razy za możliwość tego wyjazdu w imieniu swoim a przede wszystkim
mamy. Okazało się, że Hannah zabiera rodziców do Polski na pokaz i zostawi ich
tu na dwa tygodnie. Potem wrócą sami do Londynu, a ona odbierze ich z lotniska.
- Mama bardzo się ucieszyła, że znowu zobaczy
brata. Jest wam tak bardzo wdzięczna, że z tej wdzięczności natopiła wam smalcu
z wędzonym boczkiem. Zaczekajcie – wybiegła z sekretariatu, by po chwili wrócić,
taszcząc ze sobą ciężką torbę. – Zobaczcie. To najlepszy smalec na świecie. Mam
nadzieję, że lubicie? – wyciągnęła z torby dwa ogromne słoiki z pachnącym
tłuszczem. – A do tego idealnie nadają się kiszone ogórki. Też macie po wielkim
słoju. Mama życzy wam „smacznego” i pozdrawia – wyklepała jednym tchem. Ubawiła
ich. Marek odebrał z jej rąk torbę i powiedział.
- Podziękuj Viola w naszym imieniu mamie za te
wspaniałości i powiedz, że bardzo się cieszymy, że mogła po tylu latach
odnaleźć brata. Smalec chętnie zjemy, bo zarówno Ula jak i ja, bardzo go
lubimy.
Kiedy
zamknęły się za Violettą drzwi, parsknęli śmiechem.
- Viola jest niesamowita i bardzo spontaniczna
– Marek chichotał na całego. – Mimo, że początkowo nie przykładała się do
pracy, to jednak jest osobą niezwykle szczerą. Zresztą bardzo polubiłem jej
rodziców. Muszę przyznać, że to niezwykle oryginalny prezent, ale też bardzo
smaczny.
- Nie sądziłam, że kiedykolwiek jadałeś
smalec. Myślałam, że on nie mieści się w diecie ludzi bogatych. – Spojrzał na
nią z wyrzutem.
- Nic ci nie mówiłem na ten temat, ale musisz
wiedzieć, że zamiast szynki i baleronu zawsze preferowałem domowy smalec z
dodatkiem wędzonego boczku i z wielkimi skwarkami. Pycha. Zosia często robiła
taki specjalnie dla mnie. Teraz podzielimy się. Proszę, to twoja część - podał
jej dwa słoiki. Rozbawiona całą sytuacją i obdarowana mocnym całusem opuściła
jego gabinet zabierając ze sobą ten wyjątkowy prezent od Violetty.
Czas
mijał nieubłaganie i do pokazu zostało zaledwie dwa dni. Marek zarezerwował już
pokoje w hotelu dla dwunastu osób w tym czterech projektantów, którzy mieli
przylecieć wraz z Finley’em. Sala w Starej Pomarańczarni w Łazienkach była w
zasadzie gotowa. Zostały jeszcze do dogrania niewielkie detale. Zamówiono
zespół muzyczny i catering, a także markowe alkohole. Doleciały też kreacje z
Londynu, o które pieczołowicie zadbano. Powiadomiono również prasę.
Tym
razem również nie było niespodzianki. Obie kolekcje przyjęto bardzo
entuzjastycznie. Marek i Dawid triumfowali. Następnego dnia w prasie znaleźli
same pozytywne artykuły, które wychwalały nie tylko Pshemko, ale i angielskich
projektantów. Teraz pozostało jedynie uruchomić sprzedaż w butikach po obu
stronach i czekać na potencjalne zyski. Odetchnęli nieco. Medialny szum ucichł.
Do wystawienia kolekcji jesień-zima mieli mnóstwo czasu. Teraz mogli poświęcić
go więcej dla siebie.
Któregoś
poniedziałkowego poranka wchodzący do firmy Marek natknął się na Sebastiana. Od
tych pamiętnych wydarzeń w Londynie odsunęli się od siebie i niewiele mieli
okazji do rozmowy. Nie spotykali się już w pubach jak dawniej. Olszański wydał
się Markowi jakiś poszarzały i zmięty.
- Cześć Seba. Marnie wyglądasz. Jesteś chory,
czy co?
- Jestem opuszczony i samotny, – wyjęczał –
przez ciebie. Wiem, że popełniłem błąd i ta głupota była niewybaczalna. Jednak
wreszcie zrozumiałem i wiem, że to, co zrobiłem, jak się zachowywałem, było
bardzo niestosowne. Ula nie zasłużyła sobie na takie traktowanie. Myślałem, że
z czasem wybaczysz mi i odpuścisz. Ty jednak odsunąłeś się ode mnie. Byłeś moim
najlepszym kumplem. Najlepszym przyjacielem. Lepszego nie miałem. Teraz nie mam
nawet nikogo, z kim mógłbym szczerze pogadać. Nie chodzę do knajp i nie
podrywam panienek. Tak jak ty, skończyłem z tym. Różnica jest tylko taka, że ty
odnalazłeś swoją prawdziwą miłość, a ja nadal szukam.
Markowi
zrobiło się przykro, gdy usłyszał te pełne skargi słowa przyjaciela.
Rzeczywiście odsunął się od niego. Miłość do Uli pochłaniała jego czas i myśli
bez reszty.
- Przepraszam cię Seba. Nie chciałem byś
odebrał to tak, jakbym chciał się na tobie zemścić za ten londyński incydent.
Sam wiesz, że ostatnio było mnóstwo roboty z tymi pokazami. Obiecuję ci, że
wszystko nadrobimy. Wybierzemy się pograć w squasha, albo w tenisa. Teraz będę
miał więcej czasu. Chcesz iść ze mną dzisiaj na lunch? Ja stawiam. Musimy
faktycznie pogadać, bo wiele rzeczy się wydarzyło, o których nie wiesz.
- OK. Może być. O trzynastej?
- O trzynastej. Na razie.
Wyjechali
na piąte piętro i rozstali się. Marek poszedł wprost do gabinetu Uli. Musiał ją
uprzedzić, że nie zjedzą dzisiaj razem. Przywitał się z nią czule i usiadł
naprzeciw niej.
- Chciałem cię uprzedzić kochanie, że nie
zjemy dzisiaj lunchu razem. Na dole przed chwilą spotkałem Sebastiana. Jest w
kiepskiej formie. Mówi, że czuje się opuszczony. Jest przygnębiony faktem, że
odizolowaliśmy się tak od siebie. Był przecież moim najlepszym kumplem. On
czuje się bardzo źle, gdy pomyśli, jak potraktował cię w Londynie. Zrozumiał
swój błąd i bardzo go żałuje, bo nie sądził, że przez swoją głupotę straci
najlepszego przyjaciela. Zrobiło mi się go żal. Mówił, że odpuścił sobie knajpy
i chętne panny. Siedzi teraz w domu i nigdzie nie wychodzi. Miałabyś coś
przeciwko temu, bym od czasu do czasu poszedł z nim na korty? Sam dawno nie
grałem. Trochę mi tego brakuje. Umówiłem się też dzisiaj z nim na lunch. Muszę
z nim pogadać.
Podeszła
do niego, usiadła mu na kolanach i pogładziła zmierzwione włosy.
- Marek, ja nigdy nie chciałam być powodem
waszego odseparowania. Wiem, że byliście najlepszymi przyjaciółmi od czasów
studiów. Nie chcę, żebyś czuł się pod jakąś presją z mojej strony. Ja nie mam
nic przeciwko waszej przyjaźni. Oprócz mojej obecności, w twoim życiu powinny
być też obecne i inne osoby, w tym Sebastian. Ja przecież wybaczyłam mu i nie
noszę w sobie żalu ani pretensji. Jeśli mu to pomoże, to odbuduj to, co
straciliście. Rzadko się zdarza taka przyjaźń, jak wasza. Szkoda byłoby to
stracić na zawsze.
Objął
ją mocno i pocałował żarliwie.
- Kocham cię kotku. Za twoją dobroć,
wspaniałomyślność i za szczere serce. Dziękuję.
Spotkali
się o trzynastej w „Baccaro”. Zajęli stolik i zamówili dania. Marek popatrzył
na poważną twarz przyjaciela. Musiał przyznać, że dawno nie widział go tak
przybitego, właściwie chyba nigdy. Zniknął gdzieś ten figlarny wyraz twarzy i
permanentny uśmiech. Niewątpliwie ta cała sytuacja musiała nim porządnie
wstrząsnąć.
- Po naszej porannej rozmowie gadałem z Ulą –
odezwał się pierwszy. Sebastian spojrzał na niego pytająco. – Jeszcze chyba o
tym nie wiesz, ale jak byliśmy w Londynie na pokazie, oświadczyłem się jej w
tym pubie, gdzie spotkaliśmy ją po raz pierwszy.
- Naprawdę? Nie wiedziałem. Z nikim nie
rozmawiałem. I co? Zgodziła się?
- Zgodziła. Możesz myśleć, co chcesz, ale
powiem ci, że to jej szukałem przez całe życie. Ona nadała mu sens. Kocham ją
bardzo i nie wyobrażam sobie, żebym mógł być z kimś innym.
- Nie będę się spierał. To widać na kilometr.
Zazdroszczę ci bracie. Też chciałbym się tak zakochać. Na śmierć. Ostatnio
jednak nie jestem zbyt towarzyski.
- To się zmieni Seba. Dlaczego nie chcesz
kontynuować znajomości z Violettą? Nie jest taka zła. Ostatnio gada całkiem
rozsądnie. Nie jest już tak mocno egzaltowana i nawet powiedzenia przestała
przekręcać. Dużo wydarzyło się w jej życiu. Okazało się, że asystentka
Finley’a, Hannah jest córką brata jej matki. One były w Londynie. Matka Violi
po raz pierwszy od trzydziestu lat mogła go uściskać. Wyobrażasz sobie? Hannah,
to bardzo mądra dziewczyna. Imponuje Violetcie i chyba dlatego Viola stara się
podciągać do jej poziomu. Myślę, że jej nadal na tobie zależy. Mieliście
takiego udanego sylwestra. Nie sądzisz, że warto byłoby spróbować jeszcze raz?
- Naprawdę nie wiem – Olszański miał niepewną
minę. – A jeśli ona mnie nie zechce?
- Jak nie spróbujesz, nigdy się o tym nie
dowiesz. Ona do tej pory nikogo nie ma, z nikim się nie spotyka tak jak i ty. Z
pracy wraca prosto do domu, do Pomiechówka. To dla niej też męka. Dobrze wiesz,
że chciała się stamtąd wyrwać. Jej rodzice są bardzo mili. Skromni i porządni
ludzie, ale ona pewnie też chciałaby się usamodzielnić. Umożliw jej to. Umów
się, bo być może rozwinie się to w dobrym kierunku. Ona jest bardzo ładna i
jeśli będziesz zwlekał, jakiś przystojniak sprzątnie ci ją sprzed nosa.
- Masz rację. Spróbuję. Może umówi się ze mną
na jutro?
- W środę zabieram cię na korty. Rozegramy
kilka partyjek. Wyszedłem z wprawy i potrzebuję treningu podobnie jak ty.
Piszesz się na to?
- Ja bardzo chętnie, ale co na to Ula? Pozwoli
ci?
- Ula, to bardzo mądra kobieta. Powiedziała mi
dzisiaj, że nie ma zamiaru psuć naszej przyjaźni, bo taka nieczęsto przytrafia
się w życiu. Ona jest ci życzliwa Sebastian i nie ma do ciebie żalu. Wybaczyła
ci.
- Taaak… Ula, to wspaniała kobieta. Przy
okazji podziękuję jej. Wracamy?
Marek
zerknął na zegarek.
- Wracamy, już czternasta.
W
porze lunchu Ula poszła do firmowego bufetu. Zamówiła sałatkę i herbatę.
Usiadła przy stoliku i zajęła się konsumpcją. W pewnej chwili podniosła z nad
talerza głowę i zauważyła wchodzącą Paulinę. Panna Febo nie miała
najszczęśliwszej miny. Ula zawołała ją cicho.
- Paulina, przyłączysz się? – wskazała
krzesło. Febo uśmiechnęła się blado.
- Zaraz przyjdę. Zamówię tylko kawę.
Po
chwili usiadła przy stole splatając dłonie. Ula przyjrzała jej się uważnie.
- Wydajesz się jakaś smutna. Stało się coś?
Paulina
westchnęła ciężko.
- Stało się coś bardzo złego Ula. Nawet nie
zauważyliście, że Alexa nie było na pokazie i nadal nie ma go w pracy. Od dwóch
tygodni przebywa w szpitalu na oddziale nefrologii. Nie chciałam nikomu mówić,
ani Dobrzańskim, ani wam, dopóki nie będę wiedziała czegoś konkretnego. Dzisiaj
pojechałam tam rano. Miało odbyć się konsylium i ustalić, co i jak. Rozmawiałam
z profesorem. Nie jest dobrze. Zaczęło się od bolesnego ataku w domu. Wzywałam
pogotowie i jak zawieźli go do szpitala, tak leży tam do tej pory. Ma
kompletnie zniszczoną prawą nerkę. Próbowali dializ, ale to nie poprawiło jego
stanu zdrowia. Muszą mu ją usunąć. Ta druga jest w trochę lepszym stanie, choć
profesor nie wyklucza w przyszłości przeszczepu. Nawet już wciągnął go na
listę. Kolejka jest długa. Bardzo się o niego martwię. Tata, jak żył, też
narzekał na nerki. Ciągle miał z tym problemy. Widać Alex odziedziczył to po
nim. Obawiam się, że jeszcze przez długi czas nie wróci do pracy. Muszę
porozmawiać z Markiem. Dział finansowy nie może zostać bez dyrektora. Trzeba
będzie chyba zatrudnić kogoś kompetentnego. Myślałam najpierw o Adamie Turku,
ale on nie nadaje się na to stanowisko.
Ula
popatrzyła na nią z ubolewaniem.
- Bardzo ci współczuję Paulina. To nie są
dobre wiadomości. Jednak trzeba mieć nadzieję, że ta druga nerka podejmie prace
i posłuży mu do momentu przeszczepu. Myślę, że Marek już wrócił z lunchu i
powinnyśmy iść do niego zaraz. Nie wiesz, kiedy mają zoperować Alexa?
- Chyba w przyszłym tygodniu, ale nie znam
konkretnej daty. Jutro się dowiem.
- To ważne. On na pewno będzie potrzebował
krwi. My chętnie oddamy naszą i nawet jeśli nie mamy tej samej grupy, to w
zamian za tą dostanie właściwą. Powiadomisz nas, tak?
- Oczywiście Ula. Dziękuję. Myślałam, że zostanę
z tym sama i nie mogłam sobie poradzić z tą świadomością.
- Nie obawiaj się. Nie zostawimy cię samej. To
trudna sytuacja, ale poradzimy sobie. Teraz chodźmy. Powiemy Markowi.
Nie
mógł uwierzyć, że Alex jest tak poważnie chory. Jednak to, co mówiła Paulina
brzmiało bardzo wiarygodnie i bardzo groźnie. Mimo, że zawsze czuł niechęć do
demonicznego Febo i nienawiść za świństwa, które ten mu robił, nie mógł tego
tak zostawić.
- Spokojnie Paulina. Dowiedz się jutro
wszystkiego i zadzwoń. Jeśli trzeba będzie oddać krew, zrobimy to. Musimy
wiedzieć tylko, kiedy ma być ta operacja. Trzeba też powiedzieć rodzicom. Nie
darowaliby nam, że trzymamy w sekrecie chorobę Alexa. Jeśli chcesz, to mogę z
tobą pójść do ojca.
- Dobrze. Będzie mi raźniej. Chodźmy w takim razie.
Następnego
dnia rozdzwonił się Marka telefon. Spojrzał na wyświetlacz i odebrał
natychmiast.
- No, co tam Paula? Masz jakieś konkretne
wiadomości?
- Mam – powiedziała płaczliwie. – Właśnie
jestem po rozmowie z profesorem. Właściwie to sami nie wiedzą, jak długo
pociągnie lewa nerka bez przeszczepu. Będzie musiał po operacji być ciągle
dializowany tak na wszelki wypadek. Operacja będzie we wtorek w przyszłym
tygodniu. To takie straszne – nie panowała już nad sobą i rozpłakała się. –
Nigdy bym nie przypuszczała, że coś takiego może go spotkać. Zawsze wydawał się
taki silny i zdrowy.
- Paula, spokojnie. Co ci jeszcze powiedzieli?
Rozmawiałaś na temat oddania przez nas krwi?
- Rozmawiałam. Możecie oddać w każdej chwili.
Ja dzisiaj nie wrócę już do firmy. Chcę się poddać badaniu na zgodność
tkankową. Może moja nerka będzie się nadawać do przeszczepu? Za pół godziny mam
mieć właśnie to badanie. Jeśli chcecie, to przyjedźcie.
- Dobrze. Przyjedziemy. Powiadomię tylko Ulę.
Aha, Paula. Ja też chciałbym się poddać takiemu badaniu. Zapisz mnie, dobrze?
- Ty? Dlaczego ty? Nienawidzisz go przecież,
zresztą z wzajemnością.
- To prawda, ale nie na tyle, żeby życzyć mu
śmierci. Idź na to badanie. Spotkamy się na miejscu.
Wypruł
z gabinetu jak strzała i poleciał do Uli. Opowiedział jej przebieg rozmowy z
Pauliną. Nawet się nie zastanawiała. Zarzuciła na siebie żakiet i zabrała
torebkę. Popatrzyła mu w oczy.
- Nie traćmy czasu kochany. Jedźmy.
Oddział
nefrologii był całkiem spory. Jak tylko do niego dotarli zauważyli dużą
przeszkloną salę, w której na ustawionych w szeregu łóżkach leżeli dializowani
pacjenci. Wszędzie panowała cisza i mącił ją tylko szum przetaczających i
oczyszczających krew z toksyn, maszyn. Na końcu korytarza spostrzegli siedzącą
Paulinę. Udali się w jej kierunku.
- Jesteśmy. Zrobili ci to badanie?
- Zrobili. Powiedziałam im, że też przyjdziesz
i podałam twoje nazwisko. Na wynik trzeba będzie trochę poczekać.
- Jakie badanie? – spytała Ula nie bardzo
rozumiejąc, o czym mówią.
- Nie mówiłem ci kochanie, ale chciałbym
zrobić badanie na zgodność tkankową. Być może będę mógł być dawcą – zobaczył,
jak rozszerzają jej się oczy z przerażenia. Przytulił ją do siebie.
- Przecież wiesz skarbie, że nie mogę postąpić
inaczej. Nie miałbym czystego sumienia, gdybym nie zrobił wszystkiego, co
możliwe. On jest w jakimś sensie moim bratem, prawda? – Zaszkliły się jej oczy.
Przytulił usta do jej skroni. – Nie martwmy się na zapas. Chodźmy oddać tą krew
i miejmy to już z głowy. Paulina, w jakiej formie jest Alex? Będziemy go mogli
odwiedzić po badaniu? – zwrócił się do przygnębionej Febo.
- Nie jest w najlepszej formie. Jest bardzo
przybity. Myślę, że chyba byłoby lepiej dać mu na razie spokój. On oswaja się z
myślą o tej operacji. Bardzo to przeżywa. Może, jak będzie już po wszystkim, to
go odwiedzicie.
- Dobrze. Gdzie pobierają krew?
- To ten pokój – wskazała dłonią. – Zaczekam
na was.
Kiedy
szli w kierunku pokoju zabiegowego Ula powiedziała cicho.
- Wiesz Marek, ja też poddam się temu badaniu.
Nigdy nic nie wiadomo. Może Alex jest moim genetycznym bliźniakiem? Kto wie?
Popatrzył
na nią uważnie.
- Ula, nie musisz tego robić. Nie darowałbym
sobie, gdyby coś poszło nie tak.
- Ale ja chcę. Już postanowiłam. - Westchnął
ciężko.
- No dobrze. Nie będę się sprzeciwiał.
Po
niespełna godzinie wyszli na korytarz. Paulina podniosła się z krzesła.
- Dziękuję wam. Naprawdę to bardzo piękny gest
z waszej strony. Ja teraz muszę iść jeszcze do Alexa. Powinnam z nim
porozmawiać, ale wy wracajcie. Naprawdę jestem wam bardzo wdzięczna.
Pożegnali
się z nią, a ona udała się do niewielkiej salki, w której został umieszczony
jej brat. Weszła zamykając za sobą cicho drzwi. Febo leżał nieruchomo wpatrując
się w sufit. Bardzo zmizerniał przez te dwa tygodnie. Blada twarz kontrastowała
z ciemnym zarostem pokrywającym jego zapadnięte policzki. Paulina podeszła do
łóżka i usiadła przy nim.
- Jak się czujesz? – spytała cicho.
- A jak mam się czuć? Faszerują mnie tonami
leków, ręce mam pokłute od igieł, jestem otumaniony środkami przeciwbólowymi.
Jak mogę się czuć? Świetnie? – jego pełne cynizmu słowa sprawiły, że poczuła ukłucie
w sercu. Tak bardzo mu współczuła i wraz z nim odczuwała niemal fizyczny ból.
- Był tu Marek z Ulą – wyszeptała.
- A po co? Zatriumfować? Zobaczyć mnie słabego,
pokonanego przez chorobę? Czego chciał ten nieudacznik?
- Niczego Alex. Przyjechali oddać krew, którą
będziesz potrzebował podczas operacji i po jej zakończeniu. Ja swoją też
oddałam. – Zapłonęły mu gniewem oczy.
- Ja nie chcę od niego żadnej krwi, rozumiesz?
Nic od niego nie chcę. I od tej jego dziuni, też nie. Obejdzie się? – wysyczał.
- Nie dostaniesz ich krwi, – odparła wypranym
z emocji głosem – bo nie macie tej samej grupy. W zamian za nią dostaniesz krew
zgodną z twoją własną. Oni postąpili bardzo szlachetnie i było by dobrze, żebyś
to potrafił docenić. Zresztą zrobisz, jak zechcesz. Byłam u profesora. Twoją
operację planują we wtorek o dziewiątej rano. Jestem pewna, że dobrze się
skończy. Teraz jednak pójdę już. Jestem zmęczona i trochę słaba po oddaniu
krwi. Przyjadę jutro – pochyliła się nad nim i ucałowała jego czoło. – Trzymaj
się braciszku. Do widzenia.
ROZDZIAŁ 17
We
wtorkowy poranek na sterylnym korytarzu oddziału nefrologii siedzieli państwo
Dobrzańscy, Paulina i Marek wraz z Ulą. Jakiś czas temu wywieziono Alexa na
salę operacyjną. Najgorszy był ten czas oczekiwania i niepewności, jak zakończy
się ta poważna skądinąd operacja. Najbardziej zdenerwowana była Paulina, która wręcz
wyłamywała swoje szczupłe palce. Co chwilę też wstawała nerwowo z krzesła i
robiła parę kroków w te i z powrotem.
- Usiądź Paulinko – odezwała się Helena. – To
nic nie da, jak będziesz tak chodzić w kółko. Trzeba cierpliwie poczekać.
- Jestem taka zdenerwowana Helenko. A jeśli
pójdzie coś nie tak? Jak się nie uda?
- Paula, spokojnie – Marek wstał i
podprowadził ją do krzesła. – Dlaczego miałoby się nie udać? Operuje sam profesor,
a za asystentów ma znakomitych specjalistów. Nie pozwolą na jakiekolwiek
komplikacje. Będzie dobrze. Zobaczysz.
Czas
wlókł się niemiłosiernie. Wreszcie z czeluści korytarza wyjechało łóżko z
nieprzytomnym Alexem. Podnieśli się z miejsc. W chwilę później ujrzeli samego
profesora. Obstąpili go.
- I jak panie profesorze, udało się? – zapytała
nieco nerwowo Paulina. Profesor uśmiechnął się do niej.
- Usiądźmy może, to wszystko państwu opowiem -
gdy zajęli już miejsca z powrotem na krzesłach, profesor rzekł. - Sama operacja
przebiegła wręcz podręcznikowo. Nie było żadnych komplikacji. Druga nerka
podjęła pracę. Najgorszy scenariusz jest taki, że w razie, gdyby przestała
działać, możemy podłączyć go do sztucznej nerki, ale to rozwiązanie na krótką
metę. Myślę, że bez dolegliwości lewa nerka może popracować jeszcze ze dwa
lata. Jednak asekuracyjnie należy rozglądać się już za potencjalnym dawcą.
Wiem, że troje z państwa zrobiło badania na zgodność tkankową. Wyniki mam u
siebie w gabinecie. Niestety. Żadne z was nie może zostać dawcą. Zbyt duża
rozbieżność. Nie ma bezpiecznego progu zgodności. Trzeba szukać dalej. Dziękuję
jednak państwu za krew. Bardzo się przydała, bo trochę jej stracił podczas
zabiegu. Jak wiecie, wpisałem go na listę do przeszczepu. Trzeba ją uzupełnić
numerami telefonów, pod które mógłbym zadzwonić, gdyby znalazł się dawca. Wtedy
jak najszybciej musi się stawić w szpitalu. W przeciągu trzech, czterech
tygodni powinien dojść do siebie na tyle, by móc funkcjonować samodzielnie.
Jednak powrót do pracy odradzam. Nie powinien się forsować. Najlepiej, jakby
mógł wyjechać gdzieś, gdzie mógłby zregenerować siły.
- Kiedy będzie można go odwiedzić?
- Myślę, że jutro. Wybudziliśmy go po
operacji, ale dostał potem silne środki przeciwbólowe i nasenne. Nie będzie
dzisiaj kontaktowy.
Paulina
wyciągnęła do lekarza dłoń, którą ten uścisnął.
- Dziękuję profesorze za wszystko, co pan
zrobił dla mojego brata. Jeśli pan pozwoli, to spiszę te numery telefonów i
zaraz je panu przyniosę.
- Oczywiście. Bardzo proszę. Będę u siebie. Do
widzenia państwu i proszę być dobrej myśli.
Kiedy
odszedł, Paulina wyciągnęła notes i wpisała swój numer telefonu a potem
Dobrzańskich, ich komórki i telefon domowy.
- To chyba wystarczy. Idę to zanieść.
- Poczekamy na ciebie Paulinko. Zabierzemy cię
do nas. Musisz trochę odpocząć. A wy wracacie do pracy?
Marek
zerknął na zegarek.
- Jeśli nie masz nic przeciwko tato, to
wolałbym nie wracać. Też nami trochę to wstrząsnęło. Pójdziemy na jakiś obiad a
potem zawiozę Ulę do domu.
- Dobrze. W takim razie do jutra. Wiem, że
dzisiaj żadne z nas nie mogłoby skupić się na pracy.
Ze
szpitalnego parkingu pojechali do jednej z lepszych restauracji w centrum
miasta. Jednak ani on ani Ula nie mieli apetytu. Dziabali widelcami w talerzach
nie mogąc nic przełknąć. Wreszcie Ula odsunęła talerz.
- Nie dam rady. Kompletnie nie mam ochoty na
jedzenie. Wszystko rośnie mi w gardle.
- Mnie też. Zapłacę i pojedziemy do parku
odetchnąć. To na pewno nam dobrze zrobi.
Zaparkował
w podcieniach budynku F&D i objąwszy ją wpół poprowadził w otwartą bramę
parku. Dzień był słoneczny i ciepły. Białe, puchate obłoczki leniwie przesuwały
się po błękitnym niebie. Olbrzymie korony kwitnących o tej porze kasztanów
dawały miły cień i ochłodę. Przytuleni do siebie obeszli dookoła staw żałując,
że nie mają przy sobie żadnej bułki, by móc rzucić jej okruchy kaczkom. Dotarli
do swojej ulubionej ławki i rozsiedli się na niej. Marek zmrużył oczy i
wystawił do słońca twarz.
- Czuję się tak, jakbym przebiegł maraton. Nie
znoszę szpitali i tego ich specyficznego zapachu. Od razu mnie mdli.
- To nic przyjemnego, ale czasami trzeba
wytrzymać, gdy sytuacja do tego zmusza.
- Chwilami mam wrażenie, że wszystko dzieje
się tak szybko, że przestaję nadążać. Obiecywałem sobie, że po pokazie
odetchniemy. Znajdziemy czas tylko dla siebie. Że porozmawiamy o ślubie i
ustalimy jakąś dobrą datę. Nic nie zrealizowałem z tego, co założyłem.
Pogładziła
jego policzek.
- Nie martw się. Zdążymy ze wszystkim.
Przecież datę możemy ustalić choćby teraz. I tak siedzimy i nic nie robimy.
Możemy o tym pogadać. Ja przecież nigdzie nie uciekam. Myślałeś już o jakimś
konkretnym terminie?
- Szczerze? Myślałem. Sprawdzałem nawet w
kalendarzu. Pamiętasz, którego przylecieliście do Polski z Londynu?
- Nigdy nie zapomnę tej daty. Dwudziesty drugi
grudnia.
- No właśnie. Dwudziesty drugi grudnia wypada
w tym roku w sobotę. Pomyślałem, że to mógłby być dobry dzień na nasz ślub.
- No… nie wiem – powiedziała niepewnie. –
Dziwnie… Tak przed samymi świętami… Może być kłopot z salą. Może przełóżmy to
na styczeń? Wtedy będzie już po świętach i po sylwestrze. Zresztą za salą
trzeba by było rozejrzeć się już. Ponoć mają rezerwacje zaklepane na kilka
miesięcy do przodu. Może dwunasty styczeń? Poza tym jest jeszcze mnóstwo rzeczy
do ustalenia. Na przykład liczba gości. Na pewno będzie ich niemało. Chciałabym
zaprosić Smile’ów z dziećmi i Johna. Na pewno Finley z żoną i Hannah. Nie znam
twojej rodziny. Nie wiem, jak bardzo jest liczna, ale z mojej strony nie będzie
jej dużo. Właściwie, to całkiem mało, bo tylko ciotka, która mieszka w Gdańsku
i jej rodzina. To jakieś sześć osób. Poza tym ludzie z firmy. Maciek z Anią,
Sebastian, Violetta, Pshemko i oboje Febo. Trzeba to wszystko spisać i
policzyć. Mamy zaledwie pół roku i mam nadzieję, że poradzimy sobie ze
wszystkim. Kiedyś marzyłam o tym, by wziąć ślub w naszym, rysiowskim kościółku.
Teraz jednak myślę, że to nie jest najlepszy pomysł, bo kościół jest bardzo
mały i nie pomieści zbyt wielu gości. Dużo jest do załatwienia. Moja suknia,
twój garnitur. Obrączki, zaproszenia. Będzie sporo biegania.
- O suknię i garnitur się nie martwię. Pshemko
nigdy by się nie zgodził, gdybyśmy ubrali coś, co nie byłoby jego projektu.
Jestem pewien, że chętnie uszyje jedno i drugie. Trzeba mu o tym powiedzieć i
to jak najszybciej. Nie jest obłożony robotą. Projektuje dość leniwie, bo i
czasu jest sporo do następnego pokazu. Pójdziemy do niego jutro, a po obrączki,
jeśli się zgodzisz, możemy jechać choćby zaraz. Pojedziemy do Apartu. Tam na
pewno znajdziemy takie, które nam się spodobają.
Popatrzyła
na niego z uśmiechem.
- Ależ ty jesteś w gorącej wodzie kąpany. Masz
gotowy plan na wszystko.
- A na co czekać? Ja najchętniej poślubiłbym
cię w najbliższą sobotę, ale tak się nie da – powiedział lekko rozczarowany, co
wprawiło ją w chichot. Cmoknęła go w nos, podniosła się z ławki i wyciągnęła do
niego dłoń.
- No to chodź mój biedaku, zobaczymy te
obrączki. Przynajmniej oderwiemy na chwilę myśli od Alexa.
Alex
powoli dochodził do równowagi. Rana pooperacyjna goiła się dobrze. Pozwolono mu
już wstawać i uskuteczniać krótkie spacery szpitalnym korytarzem. Paulina
bywała u niego codziennie, a i Dobrzańscy zaglądali tu dość często. Nie mógł
się jednak przełamać, by spotkać się w cztery oczy z Markiem. Czuł się w jakimś
sensie upokorzony. Kiedyś może i on sam był taki szlachetny i szczery jak
junior, jednak gdy sięgał pamięcią wstecz, to nie bardzo przypominał sobie, by
w przeszłości rzeczywiście tak było. Po śmierci rodziców nie potrafił już
wykrzesać z siebie żadnego entuzjazmu, żadnych pozytywnych uczuć. Zamknął się w
sobie i stał się obrzydliwym cynikiem i malkontentem. A teraz jeszcze ta ich
krew tak wspaniałomyślnie podarowana mu przez nich. Wszak sam profesor
podkreślał, że dzięki tej krwi nie było problemów na sali operacyjnej, bo
wprawdzie on stracił dużo swojej, ale mieli jej zapas i mogli ją natychmiast
przetoczyć. W jakimś sensie Dobrzański i ta Ula uratowali mu życie. Jak się
dziękuje za taki prezent? Kompletnie nie miał pojęcia. Co, miał rzucić im się na
szyję? Nigdy w życiu. To nie było w stylu dumnego Alexandra Febo. Odwrócił się
od okna słysząc skrzypnięcie drzwi. Zobaczył Paulinę dźwigającą jakieś
reklamówki. Przywitał się z nią wskazując na nie.
- Niepotrzebnie to dźwigasz. Co tam znowu
przyniosłaś?
- Nic, czego nie mógłbyś zjeść ani wypić.
Wszystko ściśle według zaordynowanej diety i wszystko bez soli. – Skrzywił się.
Potrawy bez soli smakowały jednakowo. Jak świeżo skoszona trawa. Zauważyła ten
grymas. - Nie krzyw się Alex. Dobrze wiesz, że tak trzeba, by oszczędzić tę
drugą nerkę. Tu masz wodę mineralną bez gazu – ustawiła butelki obok szafki
stojącej przy łóżku. – Odsapnę troszkę i pójdę do profesora. Umówiłam się z nim
na dzisiaj. Może powie mi, kiedy będzie cię mógł wypisać. A jak już stąd
wyjdziesz, to zabiorę cię do Milano, do babci. Tam nabierzesz sił i
odpoczniesz. Zmiana klimatu dobrze ci zrobi. Może, jak dojdziesz do siebie
będziesz miał ochotę, by pojechać do Chioggia? Pamiętasz nasze wakacje w
Chioggia? Z rodzicami? Było nam tam wspaniale, a Adriatyk taki ciepły. Lubiłeś
pływać. Pamiętasz? Razem z tatą urządzaliście wyścigi. – Żachnął się.
- Paulina, przestań. To było dawno, a oni już
nie żyją. Już nigdy nie będę się ścigał z tatą. – Spuściła głowę. Zrobiło się
jej wyraźnie przykro. Jego słowa tak bardzo potrafiły ją ranić. Rozumiała, że
jest chory, że się martwi, co będzie dalej i ile lat mu jeszcze zostało. Jednak
nie musiał być w stosunku do niej aż tak bardzo niemiły.
- Nie wściekaj się Alex – powiedziała cicho. –
Chcę dla ciebie jak najlepiej.
Podszedł
do niej i ucałował jej czubek głowy.
- Przepraszam sorella. Nie powinienem był na
ciebie tak naskakiwać. Jeśli tylko poczuję się dobrze, to obiecuję, że
pojedziemy do Chioggia. Powspominamy. – Uśmiechnęła się do niego szeroko.
- Pójdę do profesora. Nie chcę się spóźnić.
Wrócę tu po tej rozmowie to jeszcze pogadamy.
Po
jej wyjściu położył się na łóżku i utkwił wzrok w suficie. Chioggia… Ileż
wspomnień budziła ta nazwa. To tam głównie spędzali beztroskie wakacje wraz z
rodzicami. Cały miesiąc laby, pieszych wycieczek brzegiem morza, lody
caprigianni w wielkich stożkowych waflach, pizza zjadana pod parasolami
ustawionymi przed małą pizzerią obok targu rybnego, na którym mama kupowała
zawsze ulubione małże i mule. Uwielbiał jej broetto, zupę rybną, w gotowanie
której wkładała całe swoje serce. Do zupy zawsze podawała bossolà, słynny chleb
z Chioggia. Ach… to były czasy. To już nie wróci. Pamięta, jak rozpaczliwie
tęsknił przez pierwsze lata po ich śmierci. Teraz też tęskni, ale inaczej.
Zamknął tą tęsknotę w sercu na potężną kłódkę już dawno i od tej pory nigdy nie
pozwolił sobie na żadne cieplejsze uczucia, ani w stosunku do siebie, ani w
stosunku do innych. To właśnie tam, w Chioggia jego rodzice poznali
Dobrzańskich. Podobnie jak oni i Dobrzańscy spędzali tam urlop. W Marku, mimo,
że był od niego trzy lata młodszy, znalazł dobrego towarzysza zabaw i psikusów,
które robili Paulinie. Tak… Kiedyś byli naprawdę dobrymi przyjaciółmi. Marek
chyba nadal o tym pamiętał, on starał się zapomnieć i to z dobrym skutkiem. Po
śmierci rodziców coś w nim pękło. Zazdrościł Markowi, że ma ich oboje. Oni nie
mieli już nikogo, prócz babci, która nie mogła i nie potrafiła się nimi zająć.
Oczywiście byli wdzięczni Dobrzańskim i szanowali ich za to, że dzięki nim
mogli skończyć szkoły i wejść w dorosłe życie z pokaźnym majątkiem, który przez
te wszystkie lata seniorzy pomnażali dla nich. Jednak drogi jego i Marka
rozeszły się już dawno, jeszcze w szkole. Zawsze zawiścił mu podejścia do
dziewczyn i tej swobody, z jaką potrafił z nimi rozmawiać. On nie posiadał tej
umiejętności. Zawsze był sztywny i jakoś dziwnie spięty. Kiedy poznał Julię,
świat wydał mu się piękny. Otworzyła go na niego, a on chłonął go wszystkimi
zmysłami. Kochał ją jak wariat. Była jego słodką, małą blondyneczką, kruchą i
delikatną. Podczas wspólnych, upojnych chwil szeptała mu z czułością
najpiękniejsze słowa o miłości, zapewniała go o niej, mówiła, że kocha. Kiedy
pewnej sobotniej nocy przyłapał ją w łóżku z Dobrzańskim, przeżył szok, z
którego nie potrafił otrząsnąć się przez długie lata. W uszach huczało mu tylko
jedno słowo, „zdradziła, zdradziła, zdradziła…” Jeszcze bardziej zamknął się w
sobie, a Dobrzańskiego znienawidził. Od tego czasu nie dopuścił do siebie
żadnej kobiety. Nie ufał im. Bał się, że ponownie któraś go zrani. Bycie
samotnym było bezpieczne. Nie mógł zrozumieć, jak Marek mógł się zdobyć na taki
gest i oddać krew, a ta Ula? Przecież nigdy nie traktował jej dobrze. Zawsze
coś odburknął, gdy pytała o cokolwiek. Był zły, że zajęła miejsce Pauliny u
boku Marka, choć ciągle powtarzał siostrze, że Marek jest nic nie wartym
dupkiem. Musiał jednak przyznać, że chyba ta Ula sprawiła, że Marek po raz
pierwszy w życiu się zakochał. Zazdrościł mu, bo kobieta była naprawdę piękna,
a przede wszystkim mądra i wykształcona. W jakiś sposób imponowała mu. Jak po
tym wszystkim on ma im spojrzeć w oczy? Wiedział, że dobre wychowanie wymaga,
by im podziękować, ale też czuł, że nie jest gotowy na taką konfrontację. Może
potrzebuje więcej czasu? Znowu usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. To Paulina
wracała.
- Mam dobre wieści Alex. Jeszcze tydzień i
zabiorę cię do domu. Profesor jest bardzo zadowolony z postępów
rekonwalescencji. Powiedział, że wszystko ładnie się goi, a nerka pracuje
dobrze – pogładziła go po głowie. – Widzisz, wszystko będzie dobrze. Jest
jeszcze coś, o czym muszę ci powiedzieć.
- Coś złego? – spytał z obawą.
- Chyba nie… Myślę, że to dobra wiadomość, ale
po kolei. Przyjechał Marek. Jest na korytarzu. On coś załatwił, ale chce ci o
tym powiedzieć sam. To coś bardzo ważnego. Ważnego dla ciebie. Zgodzisz się, by
tu przyszedł? Bardzo mu na tym zależy.
Oczy
Alexa zrobiły się ogromne.
- Nie wiem, czy jestem gotowy…
- Alex! – przerwała mu. – W ten sposób to ty
nigdy nie będziesz gotowy, by porozmawiać z nim. On ma ważne informacje, więc
przyjmij to na klatę i zachowaj się jak mężczyzna.
- Na klatę…? Paulina nie poznaję cię. Od kiedy
ty używasz takiego słownictwa?
- Nieważne. To może wejść, czy nie?
- No dobrze. Niech wejdzie…
Wyszła
na korytarz i gestem dłoni przywołała Marka.
- Ja was zostawię. Pójdę do automatu po kawę.
Chcesz też?
- Chętnie. Dziękuję.
Zamknął
za nią drzwi i spojrzał na Alexa.
- Witaj Alex. Cieszę się, że czujesz się już
lepiej. Koniecznie muszę ci coś przekazać i chciałem to zrobić osobiście.
- Siadaj – wskazał mu krzesło. – To co to za nowina?
Usiadł
obok łóżka i popatrzył Alexowi w oczy.
- Na pewno przekazano ci już wiadomość, że
wpisano cię na listę pacjentów do przeszczepu. Ani Paulina, ani ja, ani Ula nie
możemy być dawcami, bo nie ma zgodności tkankowej.
- Zaraz, zaraz… Jak to ty i Ula? Robiliście
badania? Wiem, że Paulina robiła, wy też?
- Też, ale to teraz nie ma znaczenia.
Uruchomiłem swoje kontakty w Londynie. Być może, a właściwie to bardzo
prawdopodobne, że dotrzemy do krajowego koordynatora do spraw przeszczepów.
Możliwe, że poprzez angielski bank organów uda się wcześniej zdobyć dla ciebie
zdrową nerkę. Nie chcę nic robić bez twojej wiedzy a przede wszystkim zgody.
Muszę też mieć wszystkie wyniki twoich badań, a właściwie ich kopie
potwierdzone przez szpital, by tam w Anglii mieli co porównywać. Zgodzisz się?
Dzięki temu zwiększysz swoje szanse, bo będą szukać i tu w Polsce i tam, w
Anglii.
Alex
jak oniemiały wpatrywał się w skupieniu w twarz Marka. W końcu przemówił.
- Po co to robisz?
- Nie rozumiem… Robię co?
- Po co oddałeś krew, po co zrobiłeś to
badanie na zgodność, po co szukasz mi nerki w Anglii, po co? Co chcesz przez to
uzyskać? Chcesz mojego wybaczenia? Czego oczekujesz w zamian? – Na twarzy Marka
wymalowane było zdumienie.
- Myślisz, że robię to z jakiegoś konkretnego
powodu? Jeśli tak, to bardzo się mylisz. Nie oczekuję od ciebie wybaczenia za
to, co zrobiłem ci w przeszłości. To było podłe i wstrętne. Ja sam nie mogę
wybaczyć sobie tej głupoty do dziś. Nasze stosunki były złe i takie są nadal.
Jednak nie mogę siedzieć bezczynnie widząc jak cierpisz i jak bardzo Paulina
zamartwia się o ciebie. Ona zadała mi podobne pytanie. Nie przepadam za tobą i
dobrze o tym wiesz, ale nie do tego stopnia, by życzyć ci śmierci. Zresztą myśl
sobie, co tylko chcesz. Ja chcę załatwić ci zdrową nerkę. Jeśli wolisz powoli
umierać, to już twój wybór – podniósł się z krzesła z zamiarem odejścia. Febo zatrzymał
go.
- Zaczekaj. Przepraszam. Wybacz, że jestem
trochę podejrzliwy. Poproszę profesora, żeby dał mi kopie tych badań. Paulina
przyniesie ci je do biura. Dziękuję. Dziękuję też, że oddałeś krew i dziękuję
Uli, bo wiem, że i ona to zrobiła. Bardzo się przydała podczas operacji.
- Nie ma za co. Zrobiliśmy to z własnej,
nieprzymuszonej woli. Cieszymy się, że ci pomogliśmy. Pójdę już. Trzymaj się.
Dam znać o postępach.
Wyszedł
na korytarz i odebrał z rąk Pauliny plastikowy kubek z kawą.
- I jak? Zgodził się?
- Zgodził. Załatw te kopie i przynieś jutro.
Prześlę je faxem Finley’owi. On załatwi resztę i dotrą w odpowiednie ręce. I
nie martw się już tak bardzo. Zobaczysz, że wyjdzie z tego. To silny facet i
nie poddaje się tak łatwo.
- Obyś miał rację. Dziękuję Marek. Gdyby nie
ty, nie wiem, co by było.
- Nie dziękuj. Na razie za wcześnie. Jestem
jednak dobrej myśli i wierzę, że znajdą dla niego tę nerkę. Wracam do biura.
Mam trochę roboty. Na razie i dzięki za kawę.
Prosto
z windy powędrował do gabinetu Uli. Przywitał się z nią wyciskając na jej
ustach słodkiego buziaka.
- I jak Alex? Jak zareagował?
- Najpierw był bardzo podejrzliwy. Myślał, że
chcę coś w zamian. Sprowadziłem go na ziemię. Każdy mierzy własną miarką, nie?
Powiedziałem, że chcę załatwić mu zdrową nerkę, ale wybór należy do niego. Albo
chce jeszcze pożyć, albo powoli umierać. Chyba jednak coś zrozumiał, bo na
koniec podziękował mi za krew i tobie też. Paulina ma przynieść te wyniki. Jak
tylko to zrobi, skontaktujemy się z Dawidem. Aaahhh… Zmordowany jestem.
Wyjedźmy gdzieś za miasto na weekend. Muszę trochę odetchnąć. Tobie też się
przyda trochę odpoczynku. Pojedziemy niedaleko, gdzieś pod Warszawę.
Sprawdziłbym w Internecie i zabukował noclegi. Co ty na to?
- Myślę, że to dobry pomysł. Jak coś
znajdziesz, to daj mi znać. Muszę jeszcze tu coś dokończyć.
- Wyganiasz mnie?
- Nie wyganiam, ale wiesz, że nie lubię
zostawiać spraw niedokończonych.
Wstał
z krzesła i pocałował ją czule.
- Wiem, wiem, pracusiu. Już się zmywam.
Jak
tylko zasiadł za biurkiem, uruchomił Internet. Przejrzał oferty podmiejskich
ośrodków i zdecydował się na Serock. Był niedaleko, tylko czterdzieści
kilometrów od Warszawy Dosłownie rzut beretem. Przejrzał folder ze zdjęciami i
spodobało mu się to miejsce. Cisza, spokój, miasteczko małe, położone tuż nad
Zalewem Zegrzyńskim. Można spędzić czas nad wodą z dala od wielkomiejskiego
szumu. Kąpielisko, molo i czysta woda. To było to, czego potrzebowali. Znalazł
telefon kontaktowy i zadzwonił natychmiast. Wynajął im pokój w jednym z
ośrodków rozrzuconych wokół zalewu. Zatarł dłonie z radości. Już dawno nie
mieli weekendu wyłącznie dla siebie. Wstał od biurka i nie zwlekając ponownie
poszedł do Uli.
- Załatwiłem – powiedział wchodząc do środka.
- W piątek po pracy pojedziemy. Spakuj się, bo nie chcę tracić czasu na
zabieranie bagażu z Rysiowa. To będzie cudowny weekend.
Uśmiechnęła
się widząc, jaki jest szczęśliwy. Podeszła do niego, objęła go w pasie i
spojrzała w jego szczęśliwe oczy.
- Wszystko świetnie kochanie, a dokąd
pojedziemy?
- No tak, zapomniałem ci powiedzieć. Jedziemy
do Serocka nad Zalew Zegrzyński. Bardzo blisko. Za to cisza, spokój ładny
ośrodek i my. Już się nie mogę doczekać.
W
piątek urwali się trochę wcześniej. Cieszyli się oboje na ten wyjazd. Musieli odsapnąć
i psychicznie odreagować wydarzenia ostatnich tygodni. Nadspodziewanie szybko
przedarł się przez zatłoczoną Warszawę na mazurską trasę sześćdziesiąt jeden.
Wyjechawszy na nią zdecydowanie przyspieszył. Nie minęła godzina, gdy parkował
już przed ośrodkiem. Zabrał ich bagaże i objąwszy Ulę ramieniem wszedł do
środka. Zameldowali się i po otrzymaniu kluczy udali do wynajętego pokoju. Spodobał
im się. Podwójne łóżko, mały telewizor, szafa, stolik i dwa foteliki. Nie było
im nic więcej potrzebne do szczęścia. Rozpakowali się błyskawicznie i poszli na
spacer. Świeże powietrze zaparło im dech w piersiach. Wdychali je z lubością w
płuca, podziwiając tę urokliwą okolicę. Zostali nad zalewem do wieczora.
Chcieli zobaczyć zachód słońca. Po nim, gdy już zaczął zapadać wieczorny mrok,
powędrowali do ośrodka. Byli głodni. Zapachy dolatujące ze stołówki jeszcze
bardziej podrażniły ich puste żołądki. Usiedli przy stoliku z ich numerem
pokoju. Stało już na nim pieczywo i dzbanek z gorącą herbatą. Po chwili
przyniesiono im kiełbaski na gorąco i sałatkę z pomidorów. Zmietli z talerzy dosłownie
wszystko. Syty Marek uśmiechnął się do Uli.
- Ależ byłem głodny.
- Ja też. Zamówimy sobie kawę? Bardzo mi się
chce.
- Pewnie. Ja też chętnie się napiję.
Z
filiżankami w dłoniach powędrowali do pokoju. Tam Marek już nie potrafił
utrzymać rąk. Chichotała rozbawiona i umykała mu, jak tylko mogła, ale wreszcie
dopadł ją i rzucił na łóżko.
ROZDZIAŁ 18 +18
Z
filiżankami w dłoniach powędrowali do pokoju. Tam Marek już nie potrafił
utrzymać rąk. Chichotała rozbawiona i umykała mu, jak tylko mogła, ale wreszcie
dopadł ją i rzucił na łóżko. Przywarł do niej całym sobą i zapatrzył się w jej
szczęśliwe, rozradowane oczy. Musnął subtelnie jej usta.
- Kocham cię jak wariat. Nawet nie sądziłem,
że można aż tak kogoś pokochać – wyszeptał. – Pokochać tak bardzo, że każda
komórka mojego ciała jęczy z tej miłości i bezustannie domaga się ciebie. Czy
wiesz, że jeszcze ze dwa lata temu, gdyby ktoś powiedział mi, że zakocham się
tak szaleńczo, pomyślałbym, że się czegoś naćpał? Nigdy nie wierzyłem w miłość.
Jak teraz o tym pomyślę, to sam sobie wydaję się tak bardzo cyniczny i kulę się
ze wstydu na myśl, że mogłem tak przedmiotowo traktować i wykorzystywać
kobiety. Nigdy ci o tym nie mówiłem, ale byłem naprawdę złym człowiekiem. –
Spojrzała na niego poważnie.
- Nie byłeś zły, tylko pogubiony, a ten
zepsuty, bogaty świat nie pozwalał ci spojrzeć obiektywnie na własne uczynki z
szerszej perspektywy. Ja nie chcę, byś mi o nich opowiadał. Nie znałam cię
wtedy. Ja znam cię z tej najlepszej strony i kocham takiego, jakim jesteś.
- Boże, Ula… Nie wiem, co bym ze sobą zrobił,
gdybym cię nie poznał. Aż strach pomyśleć. To dzięki tobie stałem się inny i
zrozumiałem, że źle postępowałem.
- Nie myśl już o tym. Przyjechaliśmy wypocząć
a nie zadręczać się przeszłością. Było, minęło i trzeba żyć dalej, a ja chcę
się z tobą kochać. Mocno, najmocniej, do utraty tchu.
Wplotła
mu swoje szczupłe palce w gęstą, czarną czuprynę i pocałowała namiętnie. Nie
przerywając tej czynności wolno rozpinała guziczki jego koszuli odsłaniając to
piękne ciało, pod którego wrażeniem była od samego początku. Pomógł jej i w
szybkim tempie pozbył się koszuli i spodni. Uwolnił i ją z ubrania
pozostawiając jedynie w bieliźnie. Omiótł jej sylwetkę zachwyconym wzrokiem.
- Nie zasłużyłem sobie na ciebie i tym
bardziej jestem wdzięczny stwórcy, że podarował mi taki cud – powiedział niskim
od nadmiaru napięcia głosem. Uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Ja mogę powiedzieć to samo. Jesteś moim
cudem.
Objął
ją i rozpiął zapięcie biustonosza uwalniając jej pełne piersi. Przyssał się do
nich zdejmując jednocześnie własne bokserki i figi Uli. Przytulił się do niej,
z rozkoszą chłonąc miękkość, delikatność i ciepło jej ciała. Jak zwykle
zadrżała pod wpływem jego czułych rąk pieszczotliwie gładzących jej skórę.
Powoli rozpalał ją i siebie łagodnie dawkując wyrafinowane karesy. Zaczęła
oddychać ciężko i zapadać w coraz głębszy trans odrywając się od zewnętrznego
świata. Powrócił do jej ust całując je żarliwie i z pasją podczas, gdy palce
drażniły jej kobiecość. Dłońmi znaczyła ślad wzdłuż linii jego kręgosłupa, by
dotrzeć do kształtnych pośladków. Gładziła je zataczając małe okręgi.
Przeniosła dłonie na jego podbrzusze. Drgnął, gdy poczuł je na swojej męskości
a z jego gardła wydobył się jęk. Był tak pobudzony, że nie chciał już dłużej
zwlekać. Rozsunął jej zgrabne nogi i połączył ich w jedność. Na jej twarz
wypłynął leniwy uśmiech. Pod zamkniętymi powiekami świat ulatywał w niebyt, by
ustąpić miejsca tym cudownym doznaniom, jakie dostarczał jej ukochany.
Westchnęła, gdy poczuła go głęboko w sobie. Uwielbiała, gdy był taki namiętny,
pełen żaru i zapału. Traciła głowę pod wpływem czule i cicho szeptanych do ucha,
najpiękniejszych słów o miłości, jaką do niej czuje. Ich ciała harmonijnie
falowały w znanym sobie rytmie. Przedłużał, jak tylko mógł ten moment
spełnienia. Przekręcił się wraz z nią na bok nie przestając się poruszać.
Przywarł do jej pleców i całował je zostawiając na nich wilgotny ślad swoich
ust. Objął dłonią jej piersi i uspokoił ich taniec. Zwiększył intensywność
ruchów. To było szaleńcze tempo. Niemal skuliła się w sobie. Znowu leżała pod
nim rozpalona do granic. Poczuła, że za chwilę nastąpi ten cudowny moment, gdy
ona rozpadnie się na małe atomy i poczuje tę znajomą falę błogiego spełnienia.
Krzyknęła głośno. Zamknął jej usta pocałunkiem i nie odrywał się od nich już do
samego końca. To spełnienie przyszło jak fale tsunami, jedna za drugą, rzucając
ich ciała w niewyobrażalnym paroksyzmie. Zatrzęsła się ziemia, a oni drżeli w
swych ramionach nie potrafiąc się uspokoić. Sporo czasu upłynęło, nim wróciło
opamiętanie. Otworzyła powieki i z szerokim uśmiechem spojrzała w jego
błyszczące szczęściem szaro-stalowe oczy.
- Byłeś niesamowity – szepnęła. – Nigdy nie
sądziłam, że mogę zatracić się aż tak bardzo. Dziękuję kochany.
Nie
odpowiedział tylko całował ją znowu nieśpiesznie i słodko kończąc ten piękny
akt takim czułym akcentem.
Ten
wspólny weekend minął szybko. Za szybko. Z żalem wracali do Rysiowa. Obiecali
sobie, że kiedyś to powtórzą. Poniedziałek całkowicie przywrócił ich do
rzeczywistości. Pracy było sporo. Ula musiała się skupić nad koordynacją
regularnych dostaw do londyńskich butików kreacji, które tam, na pokazie
zrobiły tak wielką furorę. Wysyłka leżała już w gestii Maćka i jego asystentów.
Dyrektorzy szwalni mając przed sobą perspektywę podwyżek, wywiązywali się ze
swych zadań znakomicie. Szymczyk zacierał ręce. Nie na darmo tyle się nagadał,
gdy objeżdżał szwalnie. Miał dar przekonywania i mobilizowania ludzi do
wydajniejszej pracy. Z uśmiechem czytał każdego dnia spływające od dyrektorów
raporty. Jego trud opłacił się. Wreszcie zaprowadził trochę dyscypliny i
porządku. Gdy zdawał relację Markowi, ten tylko uśmiechał się szeroko i ciągle
powtarzał.
- Ja wiedziałem, że będziesz najlepszym
specjalistą do spraw produkcji, jakiego kiedykolwiek miała ta firma. Zapewniam
cię, że będę o tym pamiętał przy najbliższych premiach. Dziękuję ci i naprawdę
bardzo doceniam twój wysiłek i mój ojciec też.
- Nie dziękuj, to przecież moja praca, nie? To
ja powinienem ci za nią dziękować.
- Nie bądź taki skromny Maciek. Już ja wiem,
na jak wiele cię stać i potrafię to właściwie docenić.
Sam
Marek też się nie nudził. Z dużym zaangażowaniem pozyskiwał nowych
kontrahentów. Umawiał się z nimi i podpisywał korzystne dla firmy umowy.
Krzysztof Dobrzański puchł z dumy. Jeszcze nigdy finanse F&D nie stały tak
dobrze, a jego syn nigdy wcześniej nie angażował się w pracę tak mocno jak
teraz. Inni pracownicy dawali z siebie dwieście procent normy zmotywowani
wysokimi premiami.
W
sierpniu sytuacja uległa stabilizacji i mogli pracować już spokojniej. W połowie
miesiąca wróciła do pracy Paulina. Musiała koniecznie podzielić się najnowszymi
wieściami z Ulą i Markiem. Swoje pierwsze kroki skierowała właśnie do gabinetu
tego ostatniego. Rozsiedli się trzymając w dłoniach filiżanki z parującą kawą
przyniesioną przez Violettę.
- No, opowiadaj. Jak Alex? – Marek wbił w nią
niespokojne spojrzenie.
- No cóż, – odstawiła filiżankę na szklany
stół – mogę chyba powiedzieć, że znacznie lepiej. Psychicznie zdecydowanie
lepiej. Chyba wreszcie pogodził się z obecnym stanem rzeczy i wie, że
przeszczep, to jego szansa na życie. Jednak dzięki temu, że nic go nie boli a
nerka dzięki dializom pracuje normalnie, uwierzył, że wszystko może zakończyć
się szczęśliwie i pożyje jeszcze trochę.
- Mówiłaś, że zabierzesz go do Chioggia – odezwała
się Ula. – Pojechaliście?
- Pojechaliśmy i ten wspominkowy wyjazd chyba
mu dobrze zrobił. Sądzę, że potrzebował takiego oczyszczenia, by odgonić demony
przeszłości i przestać się zadręczać śmiercią rodziców. Odżył i pod koniec
pobytu nawet zaczął się uśmiechać. To dobry znak. Po przyjeździe byliśmy
jeszcze na kontroli u profesora. Chcieliśmy mieć pewność, że nerka pracuje
właściwie i umówić się na dializy. Będę go wozić co drugi dzień. To męczące dla
niego, ale chyba i z tym się pogodził. Dobrze wie, że gdyby nie dializy, ta
nerka nie miałaby szans. Nawet do jedzenia bez soli się przyzwyczaił, choć na
początku bardzo narzekał. Teraz możemy spokojnie czekać na telefon z kliniki,
że mają dla niego zdrową nerkę.
- Ja w dalszym ciągu nie mam żadnych wieści z
Londynu. Widać też nie mają jeszcze dawcy. Dobrze, że mamy trochę czasu.
Wracasz do pracy?
- Chciałabym, ale nie mogę go zostawić samego.
Źle znosi obecność w domu osób trzecich. Mam na myśli ewentualne opiekunki.
Chciałam wynająć jakąś na czas mojej pracy w firmie, na osiem godzin, ale
sprzeciwił się. W zasadzie to miał chyba rację. Radzi sobie całkiem dobrze i
jak mówi, nie potrzebna mu niańka. Ja jednak ciągle się boję, że gdyby
przytrafił mu się tak bolesny atak, jak ten pierwszy, nie będzie nikogo, kto mógłby
zadzwonić po pogotowie. Stąd moja decyzja pozostania z nim w domu. A’propos,
znaleźliście już kogoś na jego miejsce?
- Musieliśmy Paulina. Dział nie mógł
funkcjonować bez dyrektora tym bardziej teraz, gdy tak fantastycznie rozwinęła
się współpraca z Finley’em. Od czerwca pracuje na tym stanowisku niejaki Michał
Soszyński. Bardzo zdolny i błyskotliwy facet. Ma spore doświadczenie i jest
niezwykle biegły w finansach. Świetnie zorganizował pracę w dziale i wszystko
chodzi, jak dobrze naoliwione tryby.
Usłyszeli
pukanie i po chwili do gabinetu wszedł człowiek lat około trzydziestu czterech,
wysoki, dobrze zbudowany w nienagannie skrojonym garniturze. Omiótł jasnym
spojrzeniem zielonkawych oczu pomieszczenie i wystękał.
- O przepraszam. To może ja przyjdę później. –
Marek uśmiechnął się.
- Zostań Michał. Właśnie o tobie rozmawiamy.
Pozwól, że ci przedstawię. To Paulina Febo, współwłaścicielka firmy. Jak wiesz,
to na miejsce jej brata zostałeś przyjęty.
Michał
podszedł do Pauliny i z kurtuazją ucałował jej dłoń.
- Bardzo mi miło poznać panią. Znam panią
tylko ze słyszenia i bardzo pragnąłem poznać osobiście.
Zarumieniona
Paulina delikatnie uwolniła swoją dłoń.
- I mnie jest miło pana poznać. Usłyszałam od
Marka same komplementy na pana temat i wiem, że godnie zastępuje pan mojego
brata na tym stanowisku. On niestety na razie nie będzie mógł wrócić do pracy.
Jest bardzo chory.
- Tak, tak… Słyszałem i bardzo państwu
współczuję. Mam nadzieję, że brat szybko powróci do zdrowia.
- Ja też mam taką nadzieję. Wszyscy jak tu
siedzimy, ją mamy.
- Przyszedłeś z czymś konkretnym? – Marek
usiadł za biurkiem i wbił wzrok w Soszyńskiego.
- A tak. Proszę – podał mu plik dokumentów. –
Najświeższe raporty z ostatniej sprzedaży. Trzymaj się mocno fotela, bo są
naprawdę świetne. Oby tak dalej.
- Dziękuję Michał.
Soszyński
skłonił się obu paniom i opuścił pokój. Paulina odetchnęła głęboko, a Marek
słysząc to roześmiał się.
- Niezły jest, co?
- Niezły, to za mało powiedziane. Jest
cholernie przystojny i bardzo, bardzo męski.
- Chyba wpadł ci w oko. Może jednak zmienisz
zdanie i wrócisz do pracy? Dzięki temu będziesz go mogła częściej widywać. Ty
na nim też zrobiłaś piorunujące wrażenie.
- Ta propozycja powrotu jest bardzo kusząca.
Muszę to przemyśleć raz jeszcze i dam ci znać. Pójdę już. Nie chcę zostawiać
Alexa zbyt długo samego. Trzymajcie się. Odezwę się. Na razie.
Gdy
opuściła gabinet, Marek z błyskiem w oku spojrzał na Ulę.
- A może by ich tak razem…? – Ula pokręciła
głową.
- Chcesz bawić się w swatkę? Co ma być, to
będzie. Nic na siłę. Dopiero się poznali, ale fakt faktem, że pasowaliby do
siebie.
W
tym ogromnym nawale pracy Marek nie zapomniał też o swoich a właściwie o jego i
Uli sprawach. Ciągle pamiętał, jak wielkie wrażenie zrobił na nim dom Smile’ów
i od czasu do czasu przetrząsał Internet w poszukiwaniu jakichś ciekawych ofert
sprzedaży. Któregoś poranka ponownie wszedł na stronę nieruchomości i jego
uwagę przykuły zdjęcia pewnej posesji w Międzylesiu. Przejrzał je uważnie i po
chwili ściągnął do gabinetu Ulę.
- Chyba coś znalazłem. Zobacz – ustąpił jej
miejsca na fotelu. – Wprawdzie nie ma takiego cudnego dachu, jak dom Smile’ów,
ale jest nieco podobny. Stoi na pięknie zagospodarowanej działce tuż pod lasem.
Podoba mi się? Co ty na to, żebyśmy pojechali go obejrzeć? Skontaktuję się z
agentem i umówię się z nim.
- Rzeczywiście jest piękny. Wygląda, jak mały
dworek. Spójrz na te kolumny. Całe w dzikim winie. Bardzo urokliwe. Mnie też
się podoba. Dzwoń i umów się. Bardzo jestem ciekawa jak wygląda w środku.
Karol
Maniowski był agentem nieruchomości od dwudziestu lat. Przez ten czas zdążył
wyrobić sobie dobrą markę i pozyskał mnóstwo klientów, wśród których nie
brakowało ludzi należących do warszawskiej elity. Specjalizował się głównie w
sprzedaży domów, choć i rynek mieszkaniami nie był mu obcy. W kontaktach z
potencjalnymi kupcami był bardzo przekonywujący i nie polegało to na tym, by
wciskać im jakiś kit. Zawsze starał się uczciwie oceniać stan techniczny
nieruchomości i nawet jeśli odbiegały od standardów, to zwykle w takich razach
przedstawiał rzetelną kalkulację wydatków, które klient musiałby ponieść, by
doprowadzić nieruchomość do stanu, który sobie wymarzył. Siedział właśnie za
swoim biurkiem przeglądając kolejne oferty, gdy zadzwonił telefon. Machinalnie
podniósł słuchawkę.
- Maniowski, słucham.
- Dzień dobry panu. Nazywam się Marek
Dobrzański i jestem zainteresowany jednym z domów wystawionych przez pana
agencję do sprzedaży.
To
nazwisko zelektryzowało Maniowskiego. Dobrze wiedział kim jest jego właściciel.
Rodzina Dobrzańskich była bardzo dobrze znana nie tylko w Warszawie.
Wyprostował się na krześle i mocniej przytknął słuchawkę do ucha.
- Dzień dobry. A o którą nieruchomość chodzi?
- O tę w Międzylesiu. Mam nadzieję, że nie
została jeszcze sprzedana?
- Nie, nie. To najświeższa oferta i dopiero
wczoraj trafiła na stronę internetową. Chciałby pan obejrzeć?
- Bardzo i jeśli to możliwe, jak najprędzej.
- Dobrze. Ja mogę nawet dzisiaj tam podjechać
i oprowadzić pana.
- Świetnie się składa. Na którą mógłby pan
być?
- Na dwunastą. Odpowiada panu?
- Jak najbardziej. Do zobaczenia w takim
razie.
Maniowski
odłożył słuchawkę i zatarł ręce. Odniósł wrażenie, że Dobrzańskiemu zależy na
tym domu. Sam z chęcią kupiłby sobie taki. Już zdążył go obejrzeć i zrobił na
nim bardzo dobre wrażenie. Właściciel rok wcześniej przeprowadził w nim
gruntowny remont łącznie z wymianą instalacji elektrycznej, gazowej, wodnej i
kanalizacyjnej. Wtopił w tę renowację mnóstwo pieniędzy i nagle okazało się, że
musi go sprzedać. Maniowski nie dociekał, dlaczego. To była już prywatna sprawa
klienta. On miał zadanie do wykonania. Jak najszybciej znaleźć kupca. Gdyby
Dobrzański się zdecydował, była by to chyba najszybsza transakcja w całej
karierze agenta. Zerknął na wiszący na ścianie zegar, który wskazywał godzinę
jedenastą. Musiał się zbierać, by zdążyć na to spotkanie.
Marek
z prędkością światła wpadł do gabinetu Uli.
- Kochanie! Jedziemy obejrzeć ten dom! Właśnie
umówiłem się z agentem na dwunastą w Międzylesiu. Dasz radę się wyrwać?
Uśmiechnęła
się widząc, jaki jest podekscytowany.
- Dam. Przekażę tylko Basi trochę rzeczy do
zrobienia i możemy jechać.
- Wspaniale. Czuję, że to będzie dom naszych
marzeń. Taki, jak chcieliśmy. Pójdę się spakować i ruszamy.
Spokojny
głos w GPS-ie poprowadził go na prawy brzeg Warszawy. Droga zajęła im co
najmniej czterdzieści minut. Wreszcie zaparkował na wdzięcznie brzmiącej,
urokliwej uliczce, Wisienki. Od razu zauważył stojącego przed bramą agenta.
Pomógł Uli wysiąść i podszedł wraz z nią do niego.
- Dzień dobry panu. Marek Dobrzański, a to
moja narzeczona, Urszula Cieplak.
- Witam państwa. Nazywam się Karol Maniowski i
to ze mną rozmawiał pan kilka godzin temu. Zapraszam państwa. Jestem pewien, że
ten dom zrobi na państwu wrażenie. Otworzył szeroko bramę przepuszczając ich
przed sobą.
- Proszę zwrócić uwagę, że od ulicy jest
dogodny wjazd na posesję. W podziemiach budynek ma duży garaż i swobodnie zmieszczą
się w nim dwa spore samochody. Zwróćcie też państwo uwagę na ogród. Jest pełnia
lata i ogród wygląda pięknie. Właściciel miał zamiłowanie do jego uprawiania i
to wszędzie widać. Działka jest bardzo duża. Ma około hektara powierzchni. Za
budynkiem jest urządzony plac zabaw dla dzieci, bo właściciel ma ich dwoje. Za
placem rozciąga się kawałek urokliwego lasu. Zaraz to wszystko zobaczycie na
własne oczy. Nawet nie trzeba wychodzić lub wyjeżdżać, bo las jest w zasięgu
ręki, a co najciekawsze, obfituje w skarby runa leśnego, bo są tu i jagody i
grzyby. Cała posesja jest ogrodzona i bardzo bezpieczna. Zainstalowano tu
monitoring i można spokojnie obserwować, co dzieje się na zewnątrz.
Chłonęli
jego słowa jak gąbka i z zachwytem rozglądali się dokoła. Ogród przepiękny a w nim
skalniaczek z kaskadą spadającej wody i pergola opleciona cudnie powojnikiem.
Mały sad, jeszcze młody, ale z dużym potencjałem. Zauważyli na drzewach
czerwone jabłka i późne gruszki. Było też kilka śliw i orzech. Przeszli na tyły
domu. Wyglądało tak, jak mówił agent. Całkiem spory plac zabaw ze zjeżdżalnią,
piaskownicą i huśtawkami a za nim soczyście zielona ściana sosenek. Ulka
spojrzała w oczy Markowi.
- Tu jest pięknie. Ciekawe jak wygląda w
środku.
Obeszli
dom, który wydał im się dość spory i weszli do środka przez wielki ganek
wsparty na dwóch solidnych kolumnach oplecionych romantycznie dziką winoroślą.
Pomieszczenie, w którym się znaleźli było duże. Coś w rodzaju przedpokoju, ale
o znacznie większych rozmiarach. Marek przyglądał mu się z podziwem. Kochał
przestrzeń a to pomieszczenie miało jej sporo. Duże lustra zawieszone na jednej
ze ścian i dyskretnie schowane w nich szafy na garderobę. Najbardziej urzekła
go podłoga wyłożona pięknym trawertynem w kolorze morskiego piasku. Trawertyn
dominował w całym domu i dzięki niemu pomieszczenia wydawały się bardzo jasne.
Weszli do salonu i znowu ten ukochany przez Marka minimalizm. Ogromna kanapa,
cztery fotele, duży kominek. Z tyłu za kanapą przeszklone witrynki. Tuż obok
przyklejona do salonu kuchnia jasna i nowoczesna.
- Spory dom – zwrócił się Marek do
Maniowskiego. – Ile ma pokoi?
- Tu na dole jest pokój gościnny z łazienką i
niewielki gabinet. Na górze są jeszcze trzy pokoje, sypialnia i bardzo duża
łazienka. Przy kuchni są dwa pomieszczenia gospodarcze. Jedno z nich, to
pralnia, a drugie służyło za spiżarnię.
Przechodzili
z jednego pomieszczenia do drugiego coraz bardziej zachwyceni rozkładem pokoi a
przede wszystkim wielką dbałością o nie. Marek zdawał sobie sprawę, że ten dom
nie będzie tani, ale bardzo pragnął go kupić. Widział, jak Uli błyszczą z
zachwytu oczy. Najwyżej pożyczy pieniądze od ojca, gdy braknie mu własnych. W
remont nie włoży wiele, bo wszystko wygląda, jakby wyszło dopiero spod pędzla.
- Właściciel chyba niedawno remontował ten
dom, bo wygląda jak nowy?
- To prawda. Remont przeprowadzono rok temu.
Właściciel wymienił całą instalację. Wtedy też zamontowano kominek, by stworzyć
w salonie wrażenie przytulności. Cała armatura działa bez zarzutu. Na dobrą
sprawę można by się wprowadzać choćby dziś. A jak państwa wrażenia? Spodobało
się państwu?
- Nawet bardzo, prawda Ula? Myślę, że
zdecydujemy się na kupno, jak myślisz kochanie?
- Ja jestem pod urokiem tego domu i wiem, że
moglibyśmy być w nim szczęśliwi. Czy właściciel opróżni w najbliższym czasie
dom ze sprzętów? My chcielibyśmy urządzić go po swojemu.
- To oczywiste droga pani. Jemu bardzo
zależało na szybkiej sprzedaży, stąd i cena nie jest zbyt wygórowana. Ma
miesiąc na wywiezienie wszystkiego. W ciągu tego czasu umówię państwa z nim na
podpisanie umowy przedwstępnej. Proponuję u mnie w agencji. Mamy swojego
notariusza, który bardzo sprawnie załatwia te rzeczy. Ja dam państwu znać,
kiedy tylko ustalę datę spotkania. Bardzo się cieszę, że ten dom przypadł wam
do gustu. Gdyby nie to, że mam swój własny całkiem niezły, sam byłbym chętny,
by go kupić.
Wracali
do Warszawy w ciszy. Każde z nich pieściło w pamięci najmniejszy zakamarek tego
pięknego domu. Ula już wyobrażała sobie ciepłe, pastelowe kolory ścian i
rozkład mebli.
- Marek? – odwróciła w jego stronę twarz.
- Mhmm…
- A czy będzie cię stać na ten dom? Cena, jaką
podał Maniowski dla mnie jest astronomiczna. W życiu nie widziałam takich
pieniędzy.
Uśmiechnął
się nie odwracając wzroku od przedniej szyby.
- Nie martw się kotku. Ja mam spore
oszczędności. Nie wydawałem na siebie ostatnio zbyt wiele. Poza tym nawet gdyby
nam brakło, poproszę ojca o pożyczkę. Na pewno nie odmówi i z pewnością ucieszy
się, że dokonaliśmy takiego udanego zakupu. Będziemy mieli trochę pracy, bo na
pewno chcesz mieć inne kolory w pomieszczeniach, a i meble trzeba będzie
wybrać. Powolutku wszystko zrobimy. Najważniejsze, żeby ten właściciel zechciał
się wynieść jak najprędzej. Jak dom będzie już opróżniony, zamówię ekipę, która
pomaluje ściany. Więcej i tak nie trzeba będzie robić, bo reszta jest jak spod
igły. Przy meblach poproszę chłopaków Maćka i Sebę. Może dołączą się asystenci
Maćka do pomocy? Będzie dobrze. Najważniejsze, że będziemy mieć nasze miejsce
na ziemi, prawda?
- Prawda – przytaknęła. – Koniecznie musimy
pochwalić się tacie.
- Powiemy mu, a ja jeszcze dodatkowo chciałbym
go o coś poprosić. Kiedy pomalują i nadejdzie etap mebli, bardzo bym chciał,
żebyś przeniosła się na Sienną. Popołudniami na pewno będziemy zajęci, a ja nie
chciałbym tracić czasu na jazdę między Rysiowem, Międzylesiem a Warszawą.
Zgodzisz się?
- Oczywiście. To byłoby bez sensu. Będziemy
jednak tam wpadać od czasu do czasu, dobrze? Ja nie chciałabym ich zostawiać na
zbyt długo bez mojej pomocy. Zresztą Jasiek też pewnie zaangażuje się w
przeprowadzkę.
- W takim razie załatwione. Jeszcze dzisiaj
pogadam z tatą.
ROZDZIAŁ 19
Wszystko
zostało ustalone do najdrobniejszego szczegółu. Umowę podpisali bardzo szybko.
Byłemu właścicielowi ze znanych mu tylko powodów bardzo zależało na czasie. W
ciągu dwóch tygodni opróżnił dom i wkrótce weszła tam ekipa malarzy. Marek nie
tracił czasu. Wolne popołudnia poświęcali na oglądanie mebli w Ikei lub innych
pawilonach meblowych. W krótkim czasie przy wydatnej pomocy przyjaciół dom
nabierał charakteru. Maciek okazał się niezwykle pomocny. Dzięki niemu w kuchni
stała zainstalowana zmywarka do naczyń a w łazience pralka. Zawiesił wraz z
Sebastianem kuchenne szafki i wiercił do upojenia w ścianach dziury tam, gdzie
było to niezbędne, zgrabnie posługując się wiertarką. Ula przy pomocy Violi i
Ani upinała finezyjnie zasłony i firany w oknach. W ostatni dzień września
urządzili parapetówkę zapraszając na nią mnóstwo gości. Honorowymi byli rodzice
Marka i tata Uli wraz z dzieciakami. Wtedy była też okazja by poznali się
wzajemnie. Przybył Pshemko i Michał Soszyński, który ciekawie rozglądał się za
Pauliną. Przybyła i ona wraz z Alexem, którego długo namawiała na tę imprezę. W
końcu uległ jej namowom. Był i Sebastian z Violettą, z którą wreszcie odbudował
dawne relacje i można było powiedzieć, że są parą. Zawitali też państwo
Szymczykowie i Maciek, który pozostawał z Anią już na pewnej stopie zażyłości i
stanowił jej nieodłącznego satelitę. Przyjechała również asystentka Uli, Basia
wraz z mężem i dziećmi.
Wszyscy
zgromadzili się w ogrodzie. Dzień był bardzo ciepły, choć pożółkłe już liście
świadczyły o zbliżającej się jesieni. Marek ciągnąc Ulę za rękę wszedł na
schody prowadzące do domu, by mieć lepszy widok na przybyłych. Omiótł ich
wzrokiem i uśmiechnął się promiennie.
- Kochani. Jest nam niezmiernie miło powitać
was w naszym nowym domu. Dzięki pomocy niektórych z was urządziliśmy go bardzo
szybko. Dziękujemy, bo bez was nie udałoby się nic. Z tego miejsca pragniemy
też ogłosić, że wszyscy, jak tu stoicie, jesteście zaproszeni na nasz ślub,
który odbędzie się dwunastego stycznia przyszłego roku. Oczywiście rozdamy wam
wszystkim zaproszenia, ale te najpierw musimy, że tak to ujmę, pozyskać. Teraz
jednak zapraszamy na pachnące potrawy z grilla, zacne trunki i dobrą zabawę.
Wynajęci
przez Marka kucharze z jednej z pobliskich restauracji zgrabnie uwijali się
przy wielkim grillu. Przy specjalnym stole stał człowiek, który podawał
alkohole. Marek podszedł do Alexa i Pauliny.
- Witaj Alex. Bardzo się cieszę, że
przyjechałeś. Nie zapomnieliśmy o tobie i twojej drakońskiej diecie. Mam jednak
nadzieję, że te dietetyczne potrawy będą ci smakować, bo choć nie dodano do
nich soli, to i tak są niezłe, bo szczodrze posypane ziołami. Ja je jadłem i
mogę stwierdzić, że są znakomite.
- Dziękuję, że o mnie pomyśleliście. A piwo
masz? To akurat wolno mi pić.
- Dostaniesz i piwo. Widzisz tego człowieka
przy stole? On dba o dobrze schłodzone trunki. Podejdź do niego a dostaniesz,
co tylko zechcesz. Dobrej zabawy.
Do
uszu obecnych dotarły dźwięki łagodnej muzyki. Niektórzy ruszyli do tańca.
Pierwszy wyrwał się Soszyński prosząc Paulinę na środek prowizorycznego
parkietu. Długo szeptał jej coś do ucha i chyba doszli do porozumienia, bo
Paulina wyglądała na szczęśliwą i ciągle się uśmiechała.
Zmierzchało.
Wszyscy zgromadzili się wokół kamiennego kręgu, w którym Marek ułożył wcześniej
szczapy na ognisko. Przytknął do nich zapaloną zapałkę i wkrótce buchnęły
wesoło płomienie rzucając na zgromadzonych czerwono-żółtą poświatę. Maciek
każdemu wręczał długi, zaostrzony kij, a Ula niosąc na tacy kiełbaski
rozdzielała je wśród gości. Na końcu podeszła do Alexa.
- Dzień dobry Alex. Nie mieliśmy jeszcze
okazji porozmawiać. Cieszę się, że postanowiłeś przyjechać. Wiem, że nie możesz
jeść tego, co my, dlatego zrobiłam ci trochę kiełbasek domowym sposobem bez
soli za to z dużą ilością majeranku i kminku. Są naprawdę aromatyczne i nawet
Markowi smakowały. Jeśli i tobie będą, zabierzesz sobie do domu. Zawsze to
jakaś odmiana w diecie.
Zdziwiony
długo patrzył na nią. Nie spodziewał się takiej życzliwości i empatii zarówno
ze strony Marka jak i Uli.
- Dziękuję Ula. To bardzo miłe z twojej
strony. Dziękuję też, że oddałaś swoją krew przed moją operacją i że przeszłaś
badanie na zgodność tkankową. Naprawdę nie spodziewałem się… - Zarumieniła się
słysząc te słowa.
- To nic takiego Alex. Szkoda tylko, że żadne
z nas nie może być dawcą. Jednak mocno wierzę, że taki się znajdzie i nie
będziesz musiał tak bardzo ograniczać się we wszystkim. Tymczasem nabij
kiełbaskę na patyk i podejdź do ogniska. Jest bardzo chuda i nie zawiera
tłuszczu. Nie będzie ci przynajmniej kapać do ognia.
Długo
jeszcze rozmawiano i żartowano stojąc w kręgu ognia i racząc się pysznym jedzeniem.
Późną nocą goście zaczęli się żegnać. Jako pierwsi podeszli do gospodarzy oboje
Febo i Soszyński dziękując za wspaniałe przyjęcie. Ula wręczyła Alexowi pokaźną
torbę.
- Proszę Alex. To te obiecane kiełbaski.
Możesz je albo upiec, albo zagrzać w wodzie. Smacznego.
-
Rany! Strasznie dużo tego. Będę miał co jeść przez najbliższe dwa tygodnie.
- No, może nie aż tyle, ale jak ci braknie, to
daj znać. Zrobię ci kolejną partię. – Przysłuchujący się tej wymianie zdań
Marek zapytał.
- Czym przyjechaliście. Samochodem?
- Nie. Taksówką. Zresztą Michał zadeklarował
się odwieźć nas do domu zamówioną przez siebie. Chyba właśnie podjechała – Paulina
odwróciła głowę w stronę furtki. – No zbieramy się. Jeszcze raz bardzo
dziękujemy. Było fantastycznie. Do zobaczenia.
Po
nich odjechała Basia z rodziną, bo dzieciaki usypiały już na stojąco i Pshemko,
a wraz z nim Sebastian z Violą. Maciek poupychał swoją rodzinę w samochodzie i
oddał kluczyki Ani, która jako jedyna nie piła alkoholu tego wieczoru.
Cieplakowie i Dobrzańscy zostawali na noc. Zapobiegliwa Ula już wcześniej
przygotowała dla nich pokoje i świeżą, pachnącą pościel i w duchu chwaliła samą
siebie za tę przezorność. Oczy kleiły jej się niesamowicie. Nie miała siły, by
jeszcze sprzątać po gościach. Postanowiła, że zrobi to jutro. Marek dogasił
ognisko i widząc, jak bardzo jest zmęczona, wziął ją na ręce i zaniósł do
łazienki. Pomógł jej się umyć i przebraną w piżamę zaniósł do łóżka. Ledwie
przyłożyła głowę do poduszki, już spała.
Rankiem
wysupławszy się z objęć śpiącego jeszcze Marka narzuciła na siebie szlafrok i
zeszła do kuchni ze zdumieniem odnotowując obecność w niej swojego taty i Heleny
Dobrzańskiej. Siedzieli przy stole pijąc kawę i gawędząc cicho. Ula stanęła w
drzwiach i przyglądała się im przez chwilę.
- Dzień dobry. Myślałam, że to ja pierwsza
będę na nogach, a tu taka niespodzianka.
- Dzień dobry Uleńko. Chyba nie wyspałaś się za
dobrze. Jest jeszcze dość wcześnie.
- Nie jest tak źle. Jeszcze się wyśpię.
Skorzystam tylko z łazienki i przebiorę się. Potem zrobię śniadanie dla
wszystkich.
- Zaczekamy na ciebie i pomożemy.
Nie
minęło zbyt wiele czasu, gdy już umyta i przebrana a co najważniejsze pełna
energii wkroczyła do kuchni. Helena już nakryła stół i układała talerze i
sztućce na lnianym obrusie. Ula wyciągnęła z czeluści lodówki różnego rodzaju
sery, miód i dżem. Wstawiła też sporo jaj, by się ugotowały. Józef zajął się herbatą
i kawą. Całości dopełniły owocowe soki. Gdy wszystko było gotowe poszła na górę
obudzić Marka i dzieciaki.
Wesoło
upłynęło to śniadanie.
- Właściwie to moglibyście zostać do wieczora.
Państwo Dobrzańscy chyba nie mają żadnych planów na dzisiaj, a i ty tato nie
masz w domu nic do roboty. Ja obiad mam przygotowany, a wieczorem Marek
odwiezie was do domu. Zgódźcie się. Zapowiada się ładny dzień. Wyniosę na patio
leżaki to będziecie mogli poleniuchować. Kto ma ochotę może pójść do lasu. Są
już grzyby i to całkiem sporo. Ostatnio Marek wyszedł dosłownie na kilka minut
i przyniósł pełne garście. Mieliśmy zupę grzybową.
- Dziękujemy Uleńko – Krzysztof uśmiechnął się
dobrotliwie do swojej przyszłej synowej. - Ja chętnie zostanę, bo dobrze mi tu
u was. To leśne powietrze dobrze mi robi. Ty Józef też powinieneś trochę nim
pooddychać. Ma zbawienny wpływ na serce. Napijemy się po kropelce cherry i
pogadamy jeszcze o naszych dzieciach.
- No skoro tak mówisz, to zostaniemy.
- Bardzo się cieszę. Po śniadaniu pójdę z
dzieciakami uprzątnąć pozostałości po wczorajszej imprezie, bo już wczoraj nie
miałam na to siły. Wy będziecie wypoczywać, a ja z pomocą Betti upiekę jakieś
dobre ciasto na podwieczorek.
- Murzynka Ulcia, co? Murzynka – Beatka aż
podskakiwała z radości. – Jest najlepszy.
- No dobrze. Niech będzie murzynek.
Miło
upływał im ten dzień. Rodzice usadowieni w cieniu wielkiego ogrodowego parasola
popijali soki ciesząc się własnym towarzystwem i piękną pogodą. Józef odetchnął
pełną piersią i rzekł.
- Piękny ten dom. Nigdy nie przypuszczałem, że
moja córcia zamieszka kiedyś w takim miejscu. Nigdy nawet nie sądziłem, że
pozna tak dobrego i szczerego człowieka. Macie wspaniałego syna. Chłopak ma
serce na dłoni. Nie mógłbym sobie wymarzyć lepszego męża dla mojej Uli. Ona
świata poza nim nie widzi i kocha go nad życie. – Krzysztof uśmiechnął się na
te słowa.
- Muszę ci powiedzieć Józef, że nasz Marek
przedtem nie był taki. Można by powiedzieć, że był trzpiotem i lekkoduchem. To
ona go zmieniła. Sprawiła, że stał się odpowiedzialny i pracowity. Bardzo przy
niej zyskał i podobnie jak ona, on też kocha ją nieprzytomnie. Oboje zasłużyli
na wszystko, co najlepsze. Kupno tego domu jest dowodem, że myśli
odpowiedzialnie i chce zapewnić przyszłej rodzinie godny byt. My też mamy duży
dom i nawet myśleliśmy, by po ślubie wprowadzili się do nas, bo miejsca jest
dość, ale Marek kupno domu wziął sobie za punkt honoru i dopiął swego. Jeśli
kiedyś doczekamy wnuków Józefie, to będą się wychowywać w miłym otoczeniu i
czystym, zdrowym powietrzu. On pomyślał o wszystkim.
- Marek powiedział mi o tym, jak wrócili z
Londynu po pokazie. Dziwiłem się wtedy, że chce kupić dom, bo Ula mówiła mi, że
ma ładne, duże mieszkanie. Powiedział mi wtedy o wnukach, a moja pierwsza myśl
była taka, że Ula jest w ciąży. Szybko jednak wyprowadził mnie z błędu i
powiedział, że musi zadbać, by moje wnuki miały porządny dom.
- Nasz syn Krzysztofie, - wtrąciła się Helena
– wybrał bardzo mądrą kobietę i mocno wierzę, że będzie z nią szczęśliwy, a my
cierpliwie poczekamy na te wymarzone wnuki.
W
pierwszych dniach października ponownie wybierali się do Londynu. Czekał ich
kolejny pokaz tym razem jesień-zima. Cieszyli się, że znowu spotkają
przyjaciół. To była dobra okazja by wręczyć im zaproszenia na ślub, które Marek
trzy dni wcześniej odebrał z drukarni. Tym razem towarzyszył im też Michał
Soszyński, który nie odstępował Pauliny na krok i Sebastian z Violettą. Finley
zarezerwował im pokoje w tym samym hotelu, co ostatnio. Tym razem nie było z
nimi seniorów. Krzysztof nie czuł się dobrze i wolał nie ryzykować. W
przeddzień pokazu rozmawiali z Dawidem i serdecznie zaprosili go wraz z
małżonką na ślub. Poprosili też o pożyczenie Bentley’a, by móc osobiście
zawieźć zaproszenia Smile’om. Po południu wraz z Maćkiem zawitali do pubu
Johna. Uprzedzony już wcześniej o ich przyjeździe czekał na nich niecierpliwie.
Ponownie tonęli wszyscy w jego ogromnych jak bochen chleba, łapskach. Wzruszył
się bardzo tym zaproszeniem. Nie spodziewał się, że Ula będzie chciała go widzieć
w tym ważnym dla niej dniu. Obiecał solennie, że pojawi się w Polsce, choćby
miał na tydzień zamknąć pub.
Na
pokazie nie było niespodzianki. Obie kolekcje zostały przyjęte owacjami na
stojąco a Pshemko triumfował, podobnie jak młodzi projektanci z „Fashion look”.
Zarówno Marek, jak i Dawid byli ukontentowani. Wszystko przebiegało pomyślnie.
Po bankiecie udali się na spoczynek. Jednak w środku nocy obudził Marka
natarczywie dzwoniący telefon. Przetarł zaspane oczy i odebrał.
- Mark? Mówi Dawid. Znaleźli nerkę dla twojego
przyjaciela. Jakie to szczęście, że zdecydował się przyjechać na pokaz. On musi
natychmiast stawić się w klinice. Ma tylko dwadzieścia cztery godziny. Idź i
obudź go. Niech się szykuje. Ja zaraz po was podjadę.
- Dzięki Dawid. Jesteś prawdziwym przyjacielem
– powiedział już całkowicie rozbudzony Marek. Obudził Ulę i krótko powiedział jej,
w czym rzecz. Zaczęła ubierać się pośpiesznie. Marek pobiegł korytarzem.
Obudził Alexa a potem Paulinę i Michała. Wszyscy bez szemrania ubrali się
pośpiesznie. Wiedzieli, jak bardzo ważna to wiadomość. Całą grupką zeszli na
dół i niecierpliwie wyglądali Dawida. Wreszcie podjechał. Całe towarzystwo
zapakowało się do samochodu.
- Dokąd mnie wieziesz? - spytał nieco
zdenerwowany Alex.
- Do St. Mary's Hospital. Tam
mają dla ciebie nerkę. Młodą i zdrową. Będziesz jak nowonarodzony.
Dziewięćdziesiąt osiem procent zgodności tkankowej. To prawie twój bliźniak.
Dojechali pod szpital w milczeniu. Dawid obeznany z rozkładem szpitalnych
oddziałów pewnie prowadził ich na jeden z nich. Stanęli przed drzwiami jednego
z pokoi. Dawid poprosił, by zaczekali a sam wszedł do środka. Po kilku minutach
wyszedł wraz ze starszym, siwym mężczyzną.
- To profesor
Jacob Levi, znakomity i bardzo znany chirurg transplantolog. To on będzie
operował. Zaraz zabiorą cię Alex i przygotują do operacji. My tymczasem oddamy
krew. Chyba, że ktoś z was ma coś przeciwko, to mówić od razu. Jak jeden mąż
pociągnęli za nim do pokoju zabiegowego.
Od dwóch godzin wegetowali na korytarzu przed
salą operacyjną. Paulin reagowała nie mniej nerwowo, niż za pierwszym razem,
kiedy usuwano Alexowi chorą nerkę. Soszyński przytulał ją i uspokajał, ale nie
na wiele się to zdało. W jej oczach czaił się strach. Tylko on jej został,
jedyny brat i nie darowałaby sobie, gdyby ten przeszczep zakończył się
niepowodzeniem. Marek podobnie jak Michał, też przygarnął Ulę do swego boku. Im
również udzieliła się atmosfera pełna niepokoju i napięcia. Finley pojechał do
domu zaraz po oddaniu krwi. Przepraszał ich za to, ale wytłumaczył, że żona
będzie się niepokoić. Rozumieli to. Zrobił dla nich naprawdę coś wyjątkowego i
mieli mu dużo do zawdzięczenia. Nie wymagali od niego, by tutaj wraz z nimi
tkwił. Czas wlókł się ślamazarnie. Zawieszony nad drzwiami do sali operacyjnej
zegar, mozolnie ciągnął swe wskazówki odmierzające minutę po minucie. Cisza
dzwoniła im w uszach, a zza szklanych, matowych drzwi nie dochodziły żadne
dźwięki. Marek podniósł się z krzesła.
- Pójdę i
poszukam automatu z kawą. Przyda nam się.
- Pójdę z
tobą – podniosła się i Ula. – Wyprostuję trochę nogi. Nie wiadomo, ile to
jeszcze potrwa.
Paulina tylko kiwnęła głową i oparła ją z
powrotem na ramieniu Soszyńskiego.
Wrócili do nich po kilkunastu minutach trzymając
plastikowe kubki z gorącą kawą w dłoniach. Pokrzepiła ich nieco i rozjaśniła w
głowach. Po kolejnej godzinie drzwi sali wreszcie otworzyły się i wyszedł z
nich profesor Levi. Zerwali się z krzeseł i obstąpili go. Miał zmęczoną twarz,
ale uśmiechał się do nich.
- Drodzy
państwo. Wszystko poszło znakomicie. Nawet lepiej niż przypuszczaliśmy.
Świetnie, że znalazł się dawca, bo ta nerka, która została po poprzedniej
operacji, była już mocno nadwyrężona i z pewnością nie popracowałaby tych
zakładanych dwóch lat. Usunęliśmy ją i pacjent ma w tej chwili zdrową i dużo
młodszą od niego nerkę. Bardzo szybko podjęła pracę i wiemy już, że filtruje i
odprowadza do pęcherza mocz. Teraz pacjent jest jeszcze dość nie kontaktowy.
Wybudziliśmy go, ale ciągle przysypia. Za chwilę wywiozą go na oddział
intensywnej terapii. Wolałbym jednak zostawić go dzisiaj w spokoju. Długo
pozostawał pod narkozą i jest nią zmęczony. Poza tym za chwilę przestaną
działać środki przeciwbólowe i będziemy musieli zaaplikować kolejne, po których
będzie mocno spał. Proponuję przyjść jutro koło godziny jedenastej. Wtedy
powinien być już przytomny.
Paulina uśmiechnęła się do niego i uściskała mu
dłoń.
-
Dziękuję. Bardzo dziękuję panie profesorze. Życia mi braknie, by panu się
odwdzięczyć za mojego brata. Tylko on mi pozostał. Dziękuję.
Wszyscy uścisnęli mu dłoń.
Wychodzili ze szpitala, gdy był już blady świt.
Byli zmęczeni i śpiący. Paulina odwróciła się do Marka i spytała.
-
Jedziecie do tych swoich znajomych?
- Właśnie
nie wiem. Jestem wykończony. Ula też nie wygląda najlepiej. Może przełożymy ten
wyjazd na jutro a dzisiaj tylko zadzwonimy i poinformujemy, dlaczego nie
przyjedziemy, co o tym myślisz kochanie?
- To
chyba dobry pomysł. Nie jestem w stanie dzisiaj jechać. Ledwo trzymam się na
nogach i marzę tylko o łóżku. Jak dojedziemy do hotelu, to zadzwonię.
-
Prześpimy się trochę i pojedziemy z wami o jedenastej do szpitala. Jestem
ciekawy, jak on będzie się czuł. Pewnie jak po zderzeniu z ciężarówką. Ale mimo
wszystko wierzę, że będzie dobrze. To naprawdę silny facet i poradzi sobie – pocieszał
Marek.
-
Dziękuję wam – Paulina mocniej przylgnęła do ramienia Michała. – Złapmy jakąś
taksówkę.
O dziesiątej obudziła ich nastawiona na tę
godzinę komórka. Mało było tego snu, bo oboje lubili długo pospać. Jednak nie
ociągali się. Trzeba było zjeść jeszcze jakieś śniadanie i zamówić podwózkę pod
szpital. Ula postanowiła odwiedzić Jabala. Miała to zrobić dopiero po wizycie w
New Denham, ale skoro nie jechali tam dzisiaj trzeba było wykorzystać ten czas.
Spakowała do torby kilka drobiazgów, które kupili dla niego w Polsce. Tak
przygotowana zeszła wraz z Markiem do restauracji. Przy stoliku zastali Paulinę
i Michała. Paulina miała podkrążone oczy. Marek przyjrzał się jej z troską.
- Spałaś
w ogóle? Chociaż trochę? – Uśmiechnęła się blado.
- Nie
bardzo. Przysnęłam chyba na jakąś godzinę, ale potem obudziłam się i już nie
mogłam zasnąć, bo ciągle myślałam o Alexie.
Marek uspokajająco pogładził jej ramię.
- Będzie
dobrze. Zobaczysz. Trzeba by też dzisiaj porozmawiać z profesorem i dowiedzieć
się, jak długo będzie leżał po tym zabiegu. Ty chyba będziesz musiała zostać w
Londynie. Ty Michał pewnie też. Nie chcę, żeby była tu sama bez żadnego
wsparcia. My w firmie jakoś poradzimy sobie bez was. Może Turek zastąpi cię
przez kilka dni. Będę miał na niego oko.
- Dzięki
Marek. Masz rację. Nie chciałbym Pauliny zostawiać tu samej. Może nie potrwa to
zbyt długo. Zapytamy.
Dotarłszy na miejsce postanowili najpierw
porozmawiać z profesorem. Niestety nie zastali go. Miał dzisiaj wolne po nocnym
dyżurze. Jednak dotarli do jego zastępcy, doktora Svena Nygaarda, Duńczyka z
pochodzenia, który był świetnie zorientowany.
- Tak,
doskonale znam ten przypadek. Doktor Levi przekazał mi wszystkie szczegóły,
zanim poszedł do domu. Chory wybudził się już i jest kontaktowy. Narzeka trochę
na ból, ale zaopatrzyliśmy go już w odpowiednie leki.
-
Chcielibyśmy wiedzieć, jak długo potrwa zanim zostanie wypisany ze szpitala.
- No cóż…
Nie tak prędko. Na razie wiemy, że nerka podjęła pracę i jest wydolna. To nie
zdarza się tak często. Najczęściej mamy zaburzenia w takich przypadkach
wynikające z tego, że zanim
została wszczepiona, pozostawała jakiś czas odcięta od dopływu krwi, była
przechowywana w specjalnym płynie i w lodzie przez kilkanaście godzin. Z tego
powodu może potrzebować trochę czasu, aby się zregenerować. Tutaj już nie ma
tego zagrożenia, bo już na stole operacyjnym pojawiły się pierwsze krople moczu
i była dobrze ukrwiona. Jednak trzeba dmuchać na zimne. Jutro wykonamy mu
badanie USG, dzięki któremu ocenimy wygląd nerki i jej otoczenia a także, czy
nerka jest prawidłowo zaopatrywana w krew. Dzisiaj jeszcze może odczuwać
mdłości i z tego powodu będziemy go karmić dożylnie do momentu, aż nie wrócą
prawidłowe ruchy jelit. Jednak od jutra zaczniemy go pionować. Jego pobyt tutaj
przewiduję na okres od dwóch do czterech tygodni. W tym czasie będziemy
monitorować pracę nerki pod kątem odrzucenia przeszczepu. Na wszelki wypadek
przejdzie kilka dializ, by pomóc narządowi dojść do sprawności. Jeśli nie
będzie powikłań typu gorączka, ból, mniejsza objętość wydalanego moczu, to
bardzo prawdopodobne, że zmieścimy się w dwóch tygodniach.
- Bardzo panu dziękujemy doktorze. Czy możemy
go teraz zobaczyć?
- Możecie, jak najbardziej, ale proszę się
ograniczyć do krótkiej wizyty. On z pewnością nie czuje się jeszcze dobrze i
nie trzeba go męczyć.
- Zapewniam pana, że nie zabawimy długo –
Marek uścisnął mu dłoń. – Na pewno nie dłużej niż dwadzieścia minut.
- I tyle w zupełności mu na dzisiaj wystarczy.
Proszę przejść korytarzem do końca. To ostatni pokój po prawej stronie.
Paulina
cicho uchyliła drzwi i wsunęła się przez nie do sali, w której leżał Alex. Za
nią równie cicho weszli pozostali. Stanęli w nogach łóżka. Febo wyglądał
mizernie. Miał mocny zarost, który niegolony sprawiał, że jego policzki
wyglądały, jakby zapadły się do wnętrza twarzy. Spał. Paulina podeszła do niego
i pogładziła go delikatnie po policzku.
- Alex? – szepnęła.- Aleks? Obudź się.
Leniwie
otworzył powieki a przez jego usta przebiegł cień uśmiechu.
- Jak się czujesz braciszku?
- Obolały. Bardzo obolały – mruknął. – Dobrze
was znowu widzieć. Nawet ciebie Marek. – Dobrzański uśmiechnął się szeroko.
- Wiem, że mój widok nie jest dla ciebie zbyt
miły i najchętniej wywaliłbyś mnie stąd, ale musiałem przyjechać i upewnić się,
czy dobrze się spisałeś podczas operacji.
- Skoro żyję, to chyba dobrze. A twój widok
coraz mniej mnie drażni. Uwierz.
- Dzięki Bogu – zachichotał Marek. – Teraz
przed tobą bojowe zadanie. Od jutra zaczynasz chodzić. Tak powiedział lekarz.
Niestety zła wiadomość to ta, że będziesz musiał tu trochę zostać. Około dwóch,
trzech tygodni. Ja z Ulą wracam pojutrze do kraju, ale Paulina i Michał zostają
i będą ci dotrzymywać towarzystwa. Poza tym moi rodzice jeszcze nic nie wiedzą,
że masz nową nerkę. Trzeba ich też powiadomić. Teraz będzie już tylko lepiej.
Masz podobno zdrową i młodą nerkę i jak na razie spisuje się świetnie.
- Wiecie, od kogo? – Paulina pogładziła go po
dłoni.
- Niestety nie. Nie wiemy, czy od żyjącego
dawcy, czy od ofiary wypadku. Na twoim miejscu nie dopytywałabym się. Ta wiedza
nie jest ci do niczego potrzebna. Skup się na rekonwalescencji, żebyś mógł jak
najszybciej opuścić szpital. – Febo pokiwał głową.
- Tak… Tak właśnie zrobię. Dawcy nie mogę
podziękować, ale wam kolejny raz dziękuję, bo wiem, że ponownie oddaliście
krew. Wiem też, że Finley to zrobił. Profesor mi powiedział. Jak tylko będę
miał okazję podziękuję i jemu.
- Będziemy się już zbierać braciszku.
Obiecaliśmy lekarzowi, że ta wizyta będzie krótka, bo ty musisz nabrać sił. Ja
przyjadę tu jutro z Michałem. Ula i Marek jadą jeszcze do New Denham, do
przyjaciół, a pojutrze wylatują. Nie będą mieć już czasu na ponowną wizytę.
Marek
wyciągnął do Alexa dłoń.
- Uściśniesz ją? – Bez zastanowienia Febo
odwzajemnił uścisk.
- Dziękuję Marek za wszystko. I tobie Ula.
Gdyby nie wy, aż boję się pomyśleć. Obiecaj mi, że zrobisz mi znowu te pyszne
kiełbaski. Nawet jak będę mógł jeść wszystko, one nadal będą mi smakować. – Ula
uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Obiecuję, że zrobię ci całą furę kiełbasek.
Ty tylko wróć zdrowy i w dobrej formie do Polski. Trzymaj się i zdrowiej. Do
zobaczenia.
ROZDZIAŁ 20 +18
Przed
szpitalem pożegnali się z Pauliną i Michałem. Oni wracali do hotelu a Ula z
Markiem odwiedzić Jabala i zabrać z garażu „Fashion look” Bentley’a.
Podjechali
autobusem. Jabal trwał przy swoim wózku niezwykle wiernie i wyglądał tak, jak
stały element krajobrazu. Kolejny raz zaskoczyli go. Przywitał się z nimi
serdecznie ściskając oboje.
- Znowu zrobiliście mi niespodziankę! Ale się
cieszę! Na długo przyjechaliście?
- Tylko na kilka dni Jabal. Pojutrze
wylatujemy. Nie moglibyśmy jednak wyjechać nie widząc się z tobą. Tu masz kilka
drobiazgów, które mam nadzieję, będą przydatne. Liczę też na chrupiącego
hot-doga z piklami. Masz?
- Mam Ursula. Od kiedy powiedziałaś mi, że ci
tak smakują, mam je w ciągłej sprzedaży. Klienci też je chwalą i często o nie
proszą – mówiąc to zręcznie szykował bułki dla nich. – A co u was? Wszystko
dobrze?
- Jak najlepiej Jabal. Wiesz, że oświadczyłem
się Uli, bo ostatnio mówiliśmy ci o tym. Planujemy ślub na dwunastego stycznia.
Kupiliśmy też dom i urządziliśmy go.
- Gratulacje dla was obojga. Stanowicie piękną
parę. Ja nie widziałem swojej żony i dzieciaków od pięciu lat. Tylko listy
dostaję i to nie za często – powiedział ze smutkiem.
- O tym właśnie pomyśleliśmy Jabal – powiedziała
Ula przełykając ostatni kęs bułki. – Postanowiliśmy z Markiem, że sfinansujemy
ich przylot tutaj, żebyś już więcej nie musiał tęsknić.
Jabal
słysząc to stanął jak wmurowany i wytrzeszczył na nich oczy.
- Sfinansujemy? Jak to sfinansujemy? Przecież
to są ogromne pieniądze! W życiu nie widziałem takich pieniędzy, a wy chcecie
sfinansować?
Ula
uściskała go mocno.
- Jabal, zawsze byłeś dla mnie dobry. Nigdy
nie skrytykowałeś i zawsze miałeś dla mnie miłe słowo. Byłeś i nadal jesteś
moim przyjacielem. Nie odmawiaj nam. Ja dobrze wiem, jak boli ta tęsknota i nie
chcę żebyś nadal cierpiał. Sprowadź żonę i dzieci. One potrzebują ojca, a twoja
żona męża. Bądź wreszcie szczęśliwy przyjacielu. Proszę. Tu jest koperta a w
niej potrzebne na ten cel fundusze. Jak przyjadę tu następnym razem, chcę
usłyszeć dobre wiadomości o ich przyjeździe tutaj.
Jabalowi
toczyły się po twarzy ogromne łzy. Przetarł dłońmi nerwowo policzki.
- Dziękuję wam. Nigdy nie spodziewałbym się
tak pięknego i szlachetnego gestu. Będę się modlił za was i za wasze szczęście.
Jesteście najlepszymi ludźmi na świecie.
Żegnał
się z nimi wylewnie i ze łzami w oczach. Zapewniał o dozgonnej przyjaźni. Długo
machał im jeszcze patrząc jak oddalają się w kierunku budynku firmy.
- Wiedziałam, że się wzruszy. Ma dobre serce i
wiem, że tęskni za rodziną bardzo, tak jak ja i Maciek tęskniliśmy za swoimi.
Spełniliśmy dobry uczynek Marek. A ofiarowane dobro zawsze do nas wraca.
Spojrzał
na jej jaśniejącą szczęściem twarz i przytulił do swego boku czule całując jej
skroń.
- Jesteś aniołem skarbie – roześmiała się.
- Ty też. Niezła z nas para aniołków, nie?
Bez
przeszkód odebrali samochód. Następnego dnia rano pojechali do Emmy i
Jonathana. Uprzedzeni o ich wizycie czekali na nich niecierpliwie. Jak zawsze
gościnna Emma uraczyła ich pysznym obiadem, podczas którego wręczyli im
zaproszenia na ślub.
- Nie wyobrażam sobie, że miałoby was na nim
nie być. Zapraszamy was też na tydzień do naszego nowego domu, już po weselu.
Będzie okazja pogadać. Potem i my wyjeżdżamy w podróż poślubną.
- Kupiliście dom? Jaki jest?
- Nie jest tak ładny jak wasz. Nie ma takiego
dekoracyjnego dachu. U nas takich nie kładą. Jednak nam się podoba, bo jest
przytulny, położony poza miastem, otoczony zielenią. Ma swój urok.
Zmierzchało,
gdy żegnali gościnnych Smile’ów. Dzieci jak zwykle nie mogły się od nich
oderwać. Jednak trzeba było wracać, bo jutro, wcześnie rano wylatywali do
Polski.
Marek
zapakował do bagażnika walizki i zamknął go z trzaskiem. Spojrzał na swoje
szczęście i uśmiechnął się.
- Masz jeszcze siłę, żeby jechać do moich
rodziców? Chciałbym ich poinformować o stanie Alexa. Celowo nie dzwoniłem, bo
jeszcze byliby gotowi polecieć do Londynu, a wiesz, że ostatnio z ojcem
nienajlepiej.
- Pojedziemy, ale w sobotę chcę jechać do taty
i dzieciaków. Trzeba zrobić im gruntowne porządki i trochę ich oprać.
Zostalibyśmy do niedzieli, co?
- Dobrze skarbie. Ja nie mam nic przeciwko
temu. Wiesz dobrze jak lubię tam jeździć. Zadzwonię teraz do mamy i uprzedzę
ją, że będziemy za pół godziny.
Rzeczywiście,
nie minęło wiele więcej jak parkował na podjeździe rezydencji Dobrzańskich.
Przywitali się z seniorami i przysiedli na kanapie w salonie. Zosia już po
chwili stawiała przed nimi dzbanek z parującą kawą i talerz z ciastem.
- Jak synu, opowiadaj. Dobrze poszło? Udał się
pokaz?
- Udał się tato. Nadzwyczajnie. Pshemko ma tam
już swoje wielbicielki, które nie szczędzą grosza na jego kreacje. Dawid też
był bardzo zadowolony. Musimy wam jednak o czymś powiedzieć. W nocy po
bankiecie zadzwonił do mnie i powiedział mi, że znalazła się zdrowa nerka dla
Alexa. – Helena wytrzeszczyła na niego oczy.
- Znalazł się dawca, a ty o niczym nas nie
poinformowałeś?
- Nie poinformowałem, bo wiedziałem jaka
będzie wasza reakcja. Pewnie zaraz chcielibyście przylecieć Nie było sensu
dzwonić, bo sami nie wiedzieliśmy wtedy jak się to skończy. Żeby was uspokoić
powiem, że on jest już po przeszczepie. Czuje się dobrze, ale będzie musiał
spędzić w tamtejszej klinice dłuższy czas. Paulina i Michał postanowili zostać
i dotrzymać mu towarzystwa. Wczoraj mieli go już stawiać na nogi i monitorować
pracę nerki, czy dobrze funkcjonuje. Teraz będzie tylko lepiej. Sam profesor
był bardzo zadowolony, bo już na stole operacyjnym nerka podjęła czynności i
pokazały się pierwsze krople moczu. Zapewniał też, że jest dobrze ukrwiona. Nie
ma się więc czym martwić. Najdalej za miesiąc wróci do kraju i wtedy będziecie
mogli się nim zająć. Wcześniej możecie przecież zadzwonić. On jest już na
chodzie i choć jeszcze obolały, to rozmawia normalnie.
- Dzięki Bogu. Martwiliśmy się o niego.
Widzieliśmy jak bardzo się męczy nie móc zjeść tego, co my wszyscy. Musiał
oszczędzać tę nerkę.
- I dobrze zrobił, choć profesor mówił, że ona
była też już w złym stanie i na pewno nie przeżyłby z nią tych prognozowanych
dwóch lat. To była wersja bardzo optymistyczna. Miał szczęście, że znalazł się
dawca. Ja muszę jeszcze zadzwonić do tutejszej kliniki i powiedzieć, żeby
skreślili go z listy. Nie ma sensu by dłużej na niej tkwił. Na jego miejsce
wskoczy ktoś, kto również pilnie potrzebuje przeszczepu.
- Dobrze, że tak to się skończyło. A jak
poradzicie sobie bez Michała? Wolałbym nie zatrudniać na taki krótki okres
czasu nikogo z zewnątrz.
- Nie martw się tato. Uruchomimy Adama Turka.
Może nie jest aż tak świetny jak Michał, ale będzie musiał sobie poradzić.
Paulina na razie nie będzie potrzebna. Powiedz lepiej jak ty się czujesz i co
mówił lekarz.
- No za wesoło to nie jest. Słabą mam tę
pompkę. Zaordynował nowe leki, ale jednak sam czuję, że szybko się meczę i nie
mam już tyle siły co kiedyś. Jak Alex wyzdrowieje będę musiał pomyśleć nad
zrzeczeniem się prezesury na korzyść któregoś z was. Nie mam już tyle energii,
by ciągnąć to dalej. Jesteście młodzi i bardziej operatywni ode mnie. Poza tym
jest Ula, Maciek i Sebastian. Jest też Michał. Poradzicie sobie beze mnie.
- Naprawdę chcesz zrezygnować?
- Naprawdę Marek. Jestem już zmęczony i chory.
Czas zadbać o siebie. Pojedziemy gdzieś z mamą do uzdrowiska. Może tam nabiorę
trochę krzepy? Może do Szwajcarii?
- Uleńko, zostaniecie na obiedzie? – spytała
Helena.
- Bardzo chętnie, ale czy to nie kłopot?
- Oczywiście, że nie. Zaraz powiem Zosi. Może
zostaniecie do wieczora?
- Zostalibyśmy, ale w domu mamy pustki w
lodówce i chcemy jeszcze uzupełnić zaopatrzenie. Nie chciałabym robić zakupów
tuż przed zamknięciem sklepu, bo pewnie połowy zapomniałabym.
- No dobrze. Rozumiem. W takim razie idę
zarządzić obiad.
Wieczorem
wreszcie dotarli do domu. Wypakowali walizki i zakupy. Marzyli o prysznicu,
więc nie zwlekając tam skierowali swoje kroki. Po nim Ula zrobiła lekką
kolację. Rozsiedli się w salonie. Marek podał Uli lampkę czerwonego wina a
sobie przygotował dżin z tonikiem. Uśmiechnął się i z czułością popatrzył w jej
dwa chabry.
- Zmęczył mnie ten dzień. Ciebie jak widzę,
też. W sumie nic nie robiliśmy, ale czasami takie wizyty bywają meczące. A
swoją drogą nie spodziewałem się, że ojciec będzie chciał zrezygnować z
prezesury.
- Mnie też zaskoczył. Jednak on wie co robi.
Chyba ciągle odczuwa dyskomfort w związku z tym słabym sercem. Nie chce
ryzykować. Już choćby z tego powodu postępuje rozsądnie.
- Jestem ciekawy jak zareaguje na tę wiadomość
Alex. Zawsze pragnął tego stanowiska. Lubi rządzić i stawiać ludzi do pionu.
Pasowałoby mu zostanie prezesem. Tylko, że ja nie mogę do tego dopuścić. Przy
nim ucierpieliby pracownicy, bo jest bardzo apodyktyczny i władczy. Mielibyśmy
w firmie reżim pod jego rządami.
- Na razie nie ma się czym martwić. Będziemy
się martwić jak przyjdzie na to czas. Idę do łóżka. Mam dość na dzisiaj.
Popatrzył
na nią pożądliwie.
- Sama idziesz? Beze mnie? A ja myślałem, że
mnie przytulisz, ugłaskasz, popieścisz – jego oczy przybrały wyraz oczu biednego
szczenięcia. Parsknęła śmiechem.
- No dobrze. W takim razie chodź. Ugłaskam,
popieszczę i przytulę, jak kociaka.
Podała
mu dłoń, którą skwapliwie przyjął i pociągnęła go z kanapy. Dotarli do
sypialni. Stanęła naprzeciw niego i wlepiwszy wzrok w jego płonące pożądaniem
oczy wolno jeden za drugim zaczęła rozpinać guziki piżamy. Podrażniała przy tej
czynności opuszkami palców jego skórę na torsie. Zadrżał, bo robiła to
niezwykle delikatnie i zmysłowo. Próbował i on ściągnąć jej koszulkę, ale
zaprotestowała.
- Nic nie rób. Tylko stój. Ja sama – słysząc
jej stłumiony głos wiedział już, że jest pobudzona i pragnie go tak jak on jej.
Opuścił ręce i stał, biernie przyglądając się temu, co robi. Odpięła ostatni
guzik i zrzuciła górę od piżamy z jego ramion odsłaniając tors i plecy.
Pogładziła dłońmi ramiona przesuwając się do tyłu. Objęła go w pasie i ustami
przylgnęła do jego karku całując go i pieszcząc. Jej dłonie krążyły po jego
brzuchu masując go i gładząc. Schodziła pocałunkami coraz niżej obdarowując
nimi plecy i lędźwie. Wsunęła obie dłonie za gumkę spodni i jednym ruchem
opuściła je odsłaniając jego intymność. Westchnął, gdy dłonie dotarły na
podbrzusze. Znowu stała przed nim całując sutki i pieszcząc pobudzoną już
męskość.
- Ulaaa… - wyrwało się z jego ust.
- Ciii… - jednym ruchem zrzuciła cienką jak
mgiełka koszulkę i stanęła przed nim naga. Przytuliła się do niego całym ciałem
chłonąc zapach skóry. Przymknęła oczy przywierając do jego ust. Drażniła je i
kąsała, omiatała oddechem coraz mocniej, coraz żarliwiej. Uwielbiał, gdy była
taka namiętna, drapieżna, zachłanna i cała jego. Przycisnął ją mocniej do
siebie. Oplotła jego biodra swoimi smukłymi nogami, jak bluszczem. Połączył się
z nią. Odchyliła głowę do tyłu przygryzając wargi. Przeniósł dłonie pod jej
pośladki i zainicjował ruch. Odwrócił się opierając ją o ścianę. Pląsała na nim
w rytmie niezbyt skoordynowanych ruchów wypinając biodra do przodu i jęcząc.
Opadała i wznosiła się, jakby miała skrzydła u ramion. Wtulił twarz w jej
podrygujące przy każdym ruchu piersi całując je i gryząc. Przeniósł usta na jej
rozchylone wargi wpijając się w nie z żarem. Oparła ręce na jego ramionach
wplatając dłonie w jego włosy. To było szaleństwo. Nie utrzymał jej i ukląkł
wraz z nią nie przestając się poruszać. Przywarła do niego ściśle jak magnes
dając się ponieść fali spełnienia. Zesztywniała mu w dłoniach i znieruchomiała.
On również zastygł. Po chwili błogie drgania targnęły ich ciałami. Trwali w
takiej pozycji do momentu, aż nie ustały. Wtuliła twarz w zagłębienie jego
szyi. Powoli wracała z niebytu. Otworzyła oczy uśmiechając się do niego
łagodnie.
- Kocham cię – wyszeptała.
- Ja ciebie bardziej.
Podniósł
się z klęczek i trzymając ją nadal i nie wychodząc z niej, przeniósł się na
łóżko. Tej nocy kochał ją jeszcze dwukrotnie, bo ciągle nie był jej syty.
Wreszcie nadszedł sen i otulił ich zmęczone ciała.
Ponownie
wpadli w prędko obracające się tryby firmowej maszyny. Trzeba było rozkręcić
sprzedaż kolekcji i ogarnąć wszystkie związane z tym sprawy. Pshemko wyjechał,
by odpocząć w jednej ze swoich samotni. Mógł sobie teraz na to pozwolić, bo
termin następnej kolekcji był odległy, a on musiał nabrać sił i energii, by móc
tworzyć nadal te wiekopomne dzieła, jak je nazywał. Marek starał się mieć oko
na wszystko, tym bardziej, że coraz częściej musiał zastępować ojca, który
ciągle przechodził jakieś badania w klinikach. Mimo jednak tak wielu obowiązków
nie zaniedbywał też swojego przyjaciela Sebastiana. Nie chciał ponownie dać mu
odczuć, że kompletnie go nie obchodzi. Wszystko było kwestią logistyki, a tej
ostatnio nauczył się dość dobrze. Zdarzały się więc dni, kiedy chodzili
wspólnie na siłownię, lub na squasha. Nierzadko towarzyszyły im ich dziewczyny.
One wprawdzie nie brały udziału w tych rozgrywkach, ale siedząc przy stoliku i
popijając kawę lub sok ostro kibicowały swoim chłopakom.
W
tak zwanym międzyczasie Marek wraz z Ulą załatwiali też sprawy związane ze
ślubem. Helena, mimo, że mocno zaabsorbowana Krzysztofem, była dla nich wielkim
wsparciem. To dzięki niej udało się zarezerwować piękną salę i hotel dla
przyjezdnych gości. Dom weselny ku ich uciesze znajdował się niedaleko ich
posiadłości w Międzylesiu. Nawet nie wiedzieli, że mają go niemal na
wyciągnięcie ręki. Kościół również był już załatwiony, teraz pozostało tylko
czekać na ten ważny dla nich dzień.
Z
Londynu dochodziły coraz pomyślniejsze wieści. Alex już chodził i to całkiem
sprawnie. Nowa nerka nie zrobiła żadnych niemiłych niespodzianek. Rekonwalescent
nawet nieco przytył i jego twarz nie wydawała się już tak bardzo wychudzona i
zapadnięta w sobie. Paulina była szczęśliwa. Po pierwsze dlatego, że zdrowie
jej jedynego brata rokowało coraz lepiej, a po drugie, że Michał był zawsze
obok. Pocieszał i wspierał w chwilach zwątpienia. Był nieoceniony. Któregoś
dnia, po wizycie w szpitalu poszli na spacer do Hyde Parku i tam w jesiennej
scenerii, pośród dywanu rdzawo żółtych liści klęknął przed nią i wyznawszy, że
kocha ją nad życie, poprosił o rękę. Bardzo ją zaskoczył. Wszystkiego by się
spodziewała, ale nie tego. Wpatrywał się z przejęciem w jej ciemne oczy, które
wolno napełniały się łzami.
- Naprawdę tego chcesz? – wyszeptała. –
Naprawdę jesteś pewny, że mnie kochasz?
- Jestem tego pewny, jak niczego na świecie i
byłbym szczęśliwy, gdybyś powiedziała „tak” – odparł żarliwie.
- Ja też Cię bardzo kocham i dlatego zostanę
twoją żoną.
Następnego
dnia powiedzieli o tym Alexowi. Pogratulował im. Polubił Soszyńskiego. Widział
jak traktuje Paulinę i jak głębokim ona darzy go uczuciem. Ona odnalazła swoją
miłość. A on? Która go zechce? Takiego wybrakowanego, bez nerki? Gryzł się tym
sam, bo nie chciał psuć szczęścia Paulinie. Zresztą nie leżało w jego naturze
zwierzanie się przed kimkolwiek z tak osobistych spraw, nawet siostrze. Na
razie musi dojść do zdrowia. Potem będzie się tym martwił.
Była
połowa października. Jesień tego roku wyjątkowo łaskawie nie obdarowywała
świata szarugami i słotą. Nadal pozwalała cieszyć się ciepłymi dniami, choć
poranki bywały już chłodne. Marek siedział pochylony nad laptopem i wklepywał
najświeższe dane z raportów. Tę pełną skupienia ciszę przerwało ciche pukanie.
Oderwał wzrok od monitora i wbił oczy w drzwi.
- Proszę – powiedział cicho. Drzwi uchyliły
się i wsunęła się przez nie głowa roześmianego Alexa. Marka zamurowało. Po
chwili jednak odzyskał głos i podnosząc się zza biurka krzyknął.
- Słodki Jezu! Alex! Prędzej spodziewałbym się
zobaczyć ducha mojej świętej pamięci babki niż ciebie! Jesteś już zdrowy? – Za
Alexem wsunęła się Paulina a za nią Michał. - Kiedy przylecieliście i dlaczego
nie daliście znać? Przyjechalibyśmy na lotnisko – uściskał kolejno Paulinę i
Michała. – Tak się cieszę, że już jesteście. Zawołam Ulę. Chcę, by i ona
usłyszała dobre wieści. Bo są dobre, prawda? – spojrzał na Alexa.
- Są bardzo dobre i zaraz ci o nich opowiemy.
Wołaj Ulę.
Wystrzelił
jak z procy z pokoju i wpadłszy do Uli niemal siłą wyciągnął ją zza biurka.
- Chodź kochanie. Nie uwierzysz, kto
przyjechał.
Kiedy
weszła do gabinetu Marka jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Wróciliście. Ale się cieszę – podchodziła do
każdego z nich i witała. Stanęła przed Alexem i wspinając się na palce,
odważnie ucałowała jego policzki. – Najbardziej cieszy mnie jednak twój widok.
Wyglądasz fantastycznie i tak zdrowo. Jak się czujesz?
- Trudno w to uwierzyć, ale czuję się
znakomicie, jakbym nigdy nie przechodził tych dwóch ciężkich operacji. Nerka
działa świetnie. Wyniki zadziwiły nawet samego profesora. Powiedział, że to
dlatego, że jestem jeszcze dość młody i organizm szybko się regeneruje. Dmucham
jednak na zimne, bo w końcu mam tylko jedną nerkę i muszę na nią uważać. Wiele
nie zmieniłem ze swojej diety, więc jeśli będziesz miała jakąś wolną chwilę, to
proszę o sporą ilość tych pysznych kiełbasek bez soli. – Ula roześmiała się
serdecznie.
- Obiecałam ci kiedyś, że zrobię i słowa
dotrzymam. Bierzesz jeszcze dializy, lub leki?
- Dializ już nie. Ostatnią miałem tydzień
temu. Z leków biorę tylko te zapobiegające odrzutowi przeszczepu, ale one będą
mi towarzyszyć przez resztę życia. No, dość już o mnie, bo mamy jeszcze jedną
szczęśliwą wiadomość, ale o tym już powie Paulina.
- Tak, to bardzo dobra wiadomość. Tam w
Londynie Michał oświadczył mi się, a ja zgodziłam się zostać jego żoną. Nie
ustaliliśmy jeszcze daty ślubu, ale z pewnością weźmiemy go w niedługi czas po
waszym.
Marek
wstał i pogratulował im obojgu, podobnie Ula.
- Bardzo się cieszę kochani, szczególnie ze
względu na ciebie Paula. Byłem pewien, że wreszcie odnajdziesz swoją prawdziwą
miłość. Michał, to wspaniały człowiek i z pewnością będziecie ze sobą
szczęśliwi.
- A co tutaj? – spytał Alex, gdy ponownie
zasiedli na swoich miejscach.
- Szykują się duże zmiany i dobrze, że dzisiaj
jesteście tu w komplecie. Po twojej operacji, gdy wróciliśmy z Londynu,
pojechaliśmy do rodziców. Tam dowiedzieliśmy się, że z ojcem nie jest
najlepiej. Serce coraz bardziej mu dokucza i jest zbyt słaby, żeby dalej
pracować. Powiedział nam wtedy, że jak tylko dojdziesz do zdrowia, pomyśli o
oddaniu prezesury jednemu z nas. Jego i tak częściej nie ma w firmie niż jest.
Dużo badań przechodzi ostatnio i poważnie myśli o wyjeździe do szwajcarskiej
kliniki. Tam są świetni specjaliści i ma nadzieję, że postawią go na nogi.
Czekał tylko na twój powrót. Ucieszy się, że z tobą już wszystko dobrze, bo
chce wyjechać jak najszybciej.
Alex
zamyślił się.
- Hmm…, to takie buty. Nie sądziłem, że z nim
jest aż tak źle. Jednak od razu chcę ci powiedzieć, że ja nie aspiruję do
fotela prezesa. – Marek spojrzał na niego zaskoczony.
- Jak to, nie aspirujesz? Przecież zawsze
chciałeś nim być. To był twój cel.
Alex
uśmiechnął się pod nosem.
- Masz rację. Zawsze mnie kręciło to
stanowisko. Był nawet moment, że pragnąłem władzy, jak mało czego na świecie,
ale to już przeszłość. Zbyt wiele wydarzyło się w moim życiu i wierz mi lub
nie, ale przewartościowałem je. Stanowisko nie jest już dla mnie najważniejsze,
bo są ważniejsze rzeczy, na przykład zdrowie, zaufani przyjaciele i być może
jakaś kobieta u boku.
- Nie poznaję cię Alex. Po tej chorobie jesteś
zupełnie odmieniony i cieszę się, że na lepsze.
- Ja również. W związku z tym, co powiedziałeś
mam pewną propozycję. Nie będziemy się licytowali przed Krzysztofem, który z
nas ma zostać prezesem. Chcę, byś to ty nim był. Radzisz sobie świetnie i masz
do pomocy Ulę i Maćka. Ja mogę się zgodzić na wice prezesa. Nie chciałbym
rugować Michała ze stanowiska, tym bardziej, że jest naprawdę dobry w tym, co
robi. Co ty na to? Ja byłbym zadowolony z takiego podziału stanowisk. –
Zaskoczenie Marka sięgnęło zenitu.
- Słucham tego, co mówisz i nie mogę uwierzyć.
Ula uszczypnij mnie, bo to chyba sen. – Febo roześmiał się.
- To nie sen Marek, a ja chcę wreszcie trochę
pożyć. Poskładać życie do kupy i zmienić je.
- No cóż… W takim razie zgoda. Michał wróci na
swoje miejsce, podobnie Paulina. Tak właśnie powiemy ojcu. Myślę, że nie będzie
miał nic przeciwko temu. Zaraz do niego zadzwonię i umówię nas na spotkanie.
To
spotkanie odbyło się następnego dnia. Krzysztof nie chciał tracić cennego
czasu. Zaprosił też na nie Maćka i Sebastiana. Miał być i Pshemko, ale on nadal
przebywał gdzieś w mazurskiej głuszy. Kiedy zasiedli już przy ogromnym stole w
salonie, Krzysztof omiótł ich wzrokiem.
- Nawet nie wiecie, jak bardzo cieszy mnie
widok zdrowego Alexa. Bardzo martwiliśmy się o ciebie synu. To prawdziwa radość
móc cię znów widzieć w świetnej formie. Jak już zapewne wiecie od Marka, moja
jest daleka od doskonałości. Z tego powodu nie chcę i nie mogę już więcej
poświęcać się dla firmy. Chciałem, by to stanowisko po mnie objął jeden z moich
dwóch synów. Nawet pomyślałem, że może będą losować, ale dowiedziałem się, że
macie inne plany.
- To prawda Krzysztof – odezwał się Alex. –
Rozmawialiśmy wczoraj z Markiem i powiedziałem mu, że ja nie chcę być prezesem.
Wprawdzie do tej pory nie było u nas stanowiska wiceprezesa, ale można to
przecież zmienić. Ja chętnie zadowoliłbym się właśnie takim. Marek jest
najlepszym kandydatem do prezesury i niech tak zostanie. Michał również
sprawdził się znakomicie jako dyrektor finansowy i na tym stanowisku nie trzeba
nic zmieniać. Myślę, że nie będzie żadnej rewolucji Krzysztof. Jest dobrze tak,
jak jest. Maciek jest znakomitym szefem produkcji. Najlepszym, jakiego miała ta
firma. Ula, to rewelacyjny koordynator, a i Sebastian mocno się podciągnął i
pomaga jak tylko potrafi. Na Pshemko też nie możemy narzekać, bo wznosi się na
wyżyny swojego talentu. Załatwiaj tę klinikę w Szwajcarii i jedź jak
najszybciej. My poradzimy sobie, a relacje będziemy ci zdawać sukcesywnie.
Krzysztof
uśmiechnął się do nich serdecznie.
- To rzeczywiście świetne rozwiązanie i chyba
nie wpadłbym na nic lepszego. W takim razie od jutra obejmujesz Marek fotel
prezesa. Przeniesiesz się do mojego gabinetu. Ty Alex weźmiesz jego pokój, a
Michał zostanie tam, gdzie urzędował do tej pory. Trzeba to uczcić moi kochani.
Zaraz Zosia poda nam kolację i szampana. Dziękuję, że okazaliście się tacy
rozsądni i wyrozumiali.
Jestem Kathlyn Ross, mieszkanka / obywateliela Stanów Zjednoczonych Ameryki. Mam 51 lat, jestem bizneswoman. Kiedyś miałem trudności z finansowaniem mojego projektu / firmy. Gdyby nie mój dobry przyjaciel, który przedstawił mnie Panu Robert Williams, który jest pożyczkodawcą pieniędzy, aby uzyskać pożyczkę w wysokości [100 000 USD] od swojej firmy. Kiedy się z nimi przeczytałem, zatwierdziłem moją pożyczkę i przelew na moje konto zajęte tylko 48 godzin po spełnieniu wszystkich warunków zawartych w umowie / warunkach pożyczki. Jeśli potrzebujesz kredytu, nadal musisz korzystać z usługi, możesz skorzystać z nich już dziś, aby uzyskać pożyczkę za pomocą tego adresu e-mail: ubth20@gmail.com
OdpowiedzUsuńHELLO, nazywam się Rebecca Michaelson i mieszkam w Europie. Oto dobra wiadomość dla zainteresowanych. Nie ma sposobu, abyś mógł bezstresowo zarabiać pieniądze, kontaktując się z (THOMAS FREDDIE) w celu uzyskania pustej [KARTY bankomatowej] już dziś i znaleźć się wśród szczęśliwców, gdy skorzystają z tych kart. Ta ZAPLANOWANA pusta karta bankomatowa może zhakować dowolny bankomat w dowolnym miejscu na świecie. Dostałem swoją główną kartę od dobrego hakera w Internecie, dzięki tej karcie do bankomatu mogę codziennie zbierać 5000 dolarów poprzez kontakty:
OdpowiedzUsuń+1 (985) 465-8370 {thomasunlimitedhackers@gmail.com}
Byłem bardzo biedny, ale ta karta uczyniła mnie bogatym i szczęśliwym, jeśli chcesz mieć szansę na wzbogacenie się i założenie firmy, złóż wniosek o tę kartę Master, tak się cieszę, ponieważ dostałem swoją w zeszłym tygodniu i jestem did Oni wykorzystali to, aby uzyskać 240 000 dolarów od THOMAS FREDDIE UNLIMITED Hakerzy rozprowadzają kartę tylko po to, aby pomóc biednym i potrzebującym, a także oferują RÓWNIEŻ POMOC FINANSOWĄ. odbierz swój od THOMAS FREDDIE UNLIMITED HACKERS już dziś. Skontaktuj się z nimi za pośrednictwem poczty elektronicznej thomasunlimitedhackers@gmail.com
Dziękuję i Bóg zapłać