ROZDZIAŁ 6
Tuż przed
jedenastą podjechał swoim Lexusem na szpitalny parking. Z bagażnika wyjął
pokaźnych rozmiarów torbę i pobiegł na oddział. Zastał ją siedzącą na łóżku w
otoczeniu kilku reklamówek wypełnionych jej drobiazgami.
- Cześć Ula – wysapał. – Długo czekasz? –
Uśmiechnęła się promiennie na jego widok.
- Nie, niedługo. Parę minut temu przynieśli mi
wypis.
Podał jej
torbę, którą miał ze sobą.
- Tu masz rzeczy, o które prosiłaś. Przebierz
się. Ja zaczekam na zewnątrz. Przypilnuję, żeby nikt nie wszedł.
- Dobrze. – Kiedy zamknęły się za nim drzwi,
zaczęła opróżniać torbę. – To nie są moje
rzeczy? – stwierdziła zdumiona. Wyszła na korytarz i podeszła do siedzącego
w fotelu Marka.
- Marek, co ty mi przywiozłeś? To nie są moje
ubrania – powiedziała zażenowana. – Nie byliście w Rysiowie? Jasiek miał
przecież zabrać stamtąd moje ciuchy. – Uśmiechnął się na widok jej rumianych
policzków.
- Nie gniewaj się Ula. Wtedy, jak kupowałem
rzeczy dla dzieciaków, kupiłem też kilka dla ciebie. Pamiętałem, że masz
żałobę, ale nie wszystkie, które kupiłem są w czarnym kolorze. Mam nadzieję, że
będą pasować – podniósł jej podbródek i zmusił, by na niego spojrzała.
- No… nie buntuj się już. Kupowanie tych
ciuszków sprawiło mi dużą przyjemność, więc nie psuj tego, dobrze? –
Westchnęła.
- Jesteś niemożliwy, ale nie mogłabym się na
ciebie gniewać. Dziękuję – weszła z powrotem do pokoju. Kiedy wyciągnęła ładne
pudełko, w którym odkryła komplet czarnej, eleganckiej bielizny, jej twarz
przybrała kolor szkarłatu. – Nawet o tym
pomyślał? – Założyła ją. Pasowała idealnie. Sukienka była śliczna. Zupełnie
prosta i bardzo skromna. Czarna z delikatnymi, białymi lamówkami wokół dekoltu
i rękawów. Leżała na niej wspaniale. Narzuciła na nią krótki, również czarny żakiecik
i nowe półbuty na niewysokim obcasie. Spojrzała w lustro. – Czy to jestem ja? Nigdy nie wyglądałam tak
ładnie. Nigdy też nie miałam takich ubrań. – Rozpuściła spięte w kucyk
włosy i rozczesała je. Spłynęły łagodną falą na jej ramiona. Wsunęła na nos
okulary i spojrzała ponownie na swoje odbicie. Podobała się sobie. – Nie jestem taka najgorsza. Mam niezłe nogi i
figurę niczego sobie – skarciła się w duchu za tę próżność. – Opanuj się Cieplak! Więcej skromności
dziewczyno!
Spakowała
szlafrok i piżamę do torby. Była gotowa. Wyszła na korytarz i cicho zawołała
Marka.
- Marek? Możemy już jechać. – Zerwał się z
fotela na jej widok. Musiał przyznać, że wyglądała pięknie. Wystarczyło parę
ładnych ciuszków i jest zupełnie inną osobą.
Zabrali
torby i zeszli na parking. Otworzył jej drzwi i wpakował rzeczy do bagażnika.
Usiadł obok niej i powiedział.
- Posłuchaj Ula. Chciałbym z tobą porozmawiać.
Proponuję jakiś lunch, przy którym obgadamy parę spraw. Zgadzasz się?
- Dobrze. Nie mam nic przeciwko temu. –
Odpalił silnik i ruszył w stronę ulubionej restauracji. Kiedy przyniesiono im
zamówione dania, zagaił.
- Mam dla ciebie pewną propozycję. Mam
nadzieję, że dobrze odczytasz moje intencje i nie obrazisz się. Sama wiesz, że
masz na sobie ślady po tym incydencie. Ja bardzo chciałbym, żebyś jak
najprędzej podjęła pracę, ale sama rozumiesz, że zaczną się pytania, jak
pojawisz się z siniakami na twarzy. Dlatego chciałem ci zaproponować, żebyś do
czasu całkowitego zniknięcia ich z twojej buzi zatrzymała się u mnie. Miejsca
jest dość. Mogłabyś dzielić pokój razem z Betti. Łóżko jest duże, więc
pomieścicie się bez problemu. Co ty na to? – w napięciu oczekiwał jej decyzji.
- Marek. To bardzo piękny gest, ale przecież
my mamy swój dom. Już tyle czasu siedzimy ci na głowie. Masz przez nas tylko
kłopot. Ja mam naprawdę wyrzuty sumienia, że tak ci się narzucamy. Jesteśmy ci
tacy wdzięczni za wszystko, co zrobiłeś i nie chcemy nadużywać twojej dobroci.
– Uśmiechnął się słysząc te słowa. Ujął jej dłonie i spojrzał głęboko w oczy. –
Ależ ona ma niesamowite oczy. Duże i
piękne, a ten kolor? Taki głęboko błękitny, niemal szafirowy. Dlaczego
wcześniej tego nie zauważyłem? No tak. Miała przecież opuchnięte powieki – otrząsnął
się z pierwszego wrażenia.
- Ula. Zapewniam cię, że nie jesteście dla
mnie żadnym kłopotem. Przez te trzy tygodnie tak bardzo do was przywykłem, że
traktuję was, jak moją drugą rodzinę. Proszę nie odmawiaj mi. Ja do tej pory
mieszkałem zupełnie sam i obecność twoja i twojego rodzeństwa jest dla mnie
miłą odmianą. Zgódź się błagam – wpił w nią przenikliwe spojrzenie. Utonęła w
nim na dobre. Jak można odmówić tym błagalnie i magnetyzująco patrzącym oczom.
Uśmiechnęła się łagodnie.
- Dobrze. Zgadzam się. Wykorzystujesz
sytuację, bo wiesz, że nie jestem w stanie niczego ci odmówić - pogroziła mu
palcem. Roześmiał się serdecznie. Nawet, gdy próbowała udawać groźną, zupełnie
jej to nie wychodziło. Ucałował jej dłonie.
- Dziękuję Ula. Dzięki temu poznamy się
lepiej. Przede wszystkim muszę ci opowiedzieć trochę o sobie i o firmie, żebyś
miała pojęcie, na co się decydujesz, ale to może wieczorem jak dzieciaki pójdą
już spać. Teraz zjedzmy i zawiozę cię do domu.
Skonsumowali
lunch w milczeniu, a potem pojechali na Sienną. Przekroczyła próg mieszkania i
stanęła oniemiała.
- Marek, jak tu pięknie! Nie sądziłam, że jest
takie ogromne!
- Cieszę się, że ci się podoba. Chodź pokażę
ci pokój Betti. Rozpakujesz się a potem oprowadzę cię, żebyś zorientowała się w
rozkładzie pomieszczeń. - Była zachwycona przytulnością pokoju. Był duży. Marek
otworzył nowoczesną szafę. – Tu po prawej stronie są puste półki i wolne
wieszaki. Lewą stronę zajmują rzeczy Beatki. Poukładaj wszystko spokojnie, a ja
zaparzę w tym czasie dla nas kawę. Gdy została sama, przysiadła na łóżku i
rozejrzała się dokoła siebie. – Ile tu
rzeczy i wszystkie musiały kosztować majątek. - Wstała i otworzyła na
oścież szafę. Była zdumiona ilością nowych ubrań, które Marek kupił małej.
Zobaczyła też kupione rzeczy dla niej. Z nabożną czcią dotykała delikatnych
materii, z której były uszyte. Zauważyła płaszczyk i kurtkę. To było zbyt
wiele. I jeszcze te buty. Osunęła się na podłogę i rozpłakała się. Tak zastał
ją Marek. Przerażony przykucnął przy niej.
- Ula, co się stało? Boli cię coś? Dlaczego
płaczesz? – wyciągnął chusteczkę ze spodni i wytarł jej z twarzy łzy.
Uśmiechnęła się przez nie.
- Nie, nic mnie nie boli. To ze szczęścia. Do
tej pory mieliśmy naprawdę ciężkie życie i nie liczyłam już, że spotka mnie w
nim jeszcze coś tak dobrego - łzy nadal toczyły się po jej policzkach. – To
wszystko jest, jak cudowny, piękny sen. Uszczypnij mnie, bo nie wierzę, że to
dzieje się naprawdę – spojrzała mu w oczy. – Każdego dnia jestem wdzięczna
Bogu, że postawił cię na naszej drodze. Uratowałeś nas Marek i żadne z nas
nigdy ci tego nie zapomni. – Zastanowił się nad jej słowami.
- Mylisz się Ula. To nie ja was uratowałem,
ale wy mnie. Nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale wieczorem ci wszystko
wyjaśnię Wtedy zrozumiesz… A teraz chodź, kawa stygnie – pomógł jej się
podnieść. Oprowadził ją jeszcze pokazując pokój Jaśka i swój własny.
Zaprowadził do łazienki, a potem do kuchni. - Lodówka jest pełna, ale gdybyś
chciała ją uzupełnić jeszcze czymś, to tylko powiedz. Talerze i szklanki w
górnych szafkach. Garnki i inny sprzęt kuchenny, w dolnych. Zresztą sama
dojdziesz do wszystkiego, gdzie, co jest. Przejdźmy do salonu. Kawa czeka.
Usiedli na
kanapie. Kawa pachniała bardzo aromatycznie i Ula z przyjemnością upiła łyk.
- Marek? Mogę cię o coś zapytać? Pytanie
będzie dość osobiste i jeśli nie będziesz chciał, nie musisz na nie odpowiadać.
– Spojrzał na nią spod parującej filiżanki.
- Pytaj, o co chcesz. Nie mam nic do ukrycia.
– Zebrała się na odwagę.
- Mieszkasz tu zupełnie sam. Nie rozumiem
tego. Taki atrakcyjny mężczyzna, a żyje jak mnich. Gdzie jest pani Dobrzańska?
– Roześmiał się.
- Nie ma pani Dobrzańskiej i nigdy nie było. A
co do pierwszej części twojego pytania, to zapewniam cię, że nie zawsze żyłem
jak mnich. Całkiem niedawno moje życie nie przypominało w najmniejszym stopniu
tego tutaj. Było dokładnie odwrotnie, niż teraz. Opowiem ci o tym jeszcze
dzisiaj. Teraz jednak będę musiał na chwilę wyskoczyć do firmy, a potem
pojechać po dzieci. Zostawię cię więc na gospodarstwie samą.
- Nie zabieraj ich na obiad do restauracji. Przygotuję
coś w domu. Dopóki tu będę, nie pozwolę na takie szastanie pieniędzmi. W domu
też można zjeść smaczny, a w dodatku tani posiłek. – W oczach zamigotały mu
wesołe iskierki.
- Wedle rozkazu pani Cieplak – zasalutował i
wyszedł z mieszkania. Wsiadając do windy pomyślał. – Cholera, nabieram nawyków od Violetty. Chyba za często z nią przebywam.
Ula
rozejrzała się po kuchni. – No Cieplak,
do roboty. Zobaczmy, co mamy w lodówce – otworzyła ją i uśmiechnęła się. – No proszę. Mamy mielone mięsko, cebulę, olej
też jest. O! I boczek. Idealnie. – Przekopywała się teraz przez kuchenne
szafki. Znalazła mąkę. – Dobra nasza.
Będą pierogi z mięsem – zadecydowała. W jednej z szuflad znalazła wałek do
ciasta, a z boku, za lodówką stolnicę. - Jak
na kogoś, kto nie jada w domu jest całkiem nieźle zaopatrzony – pomyślała.
– Ale to dobrze. – Ochoczo zabrała
się do pracy. Z prędkością światła zagniotła ciasto i rozwałkowała je,
wycinając w nim następnie krążki przy pomocy szklanki. Układała na nich zgrabne
kulki podsmażonego z cebulą mięsa, sklejając z dużą wprawą brzegi. Stolnica
błyskawicznie zapełniała się pierożkami. Usłyszała dźwięk swojej komórki.
Wytarła dłonie z mąki i odebrała nie patrząc na wyświetlacz.
- Halo?
- Ula, to ja – usłyszała Marka. – Właśnie odebrałem
dzieciaki i już wracamy do Warszawy. Za jakieś pół godzinki będziemy.
Ugotowałaś coś dobrego? – Uśmiechnęła się do słuchawki.
- Ugotowałam, ale nic ci nie powiem. To będzie
niespodzianka.
- W takim razie nie pytam. Zaraz jesteśmy. Na
razie.
- Pa.
To dziwne. Mam wrażenie, jakbyśmy funkcjonowali jak
rodzina. „Odebrałem dzieciaki”, „Zaraz będziemy”? Czy o to mu właśnie chodzi,
żeby posmakować rodzinnego życia? Zobaczyć, jak to jest? Nie, nie, nie sądzę.
Powód jest na pewno inny, choć muszę przyznać, że to bardzo miłe. Cieplak,
zejdź na ziemię. Facet ma dobre serce, pomógł nam, ale marzyć, że możesz być dla
niego kimś więcej, to chyba zbyt daleko posunięte przypuszczenia. Z drugiej
jednak strony, naprawdę mi się podoba. Jest taki przystojny, bardzo męski. Ma
ładny, kojący tembr głosu i oczy. Oczy ma piękne, takie duże, szare,
stalowo-szare i te długie rzęsy. Jak mężczyzna może mieć takie długie rzęsy?
Niespotykane. Za uśmiech dałabym się posiekać. Nawet, jak tylko lekko się
uśmiechnie, zaraz widać te wdzięczne dołeczki. Tak… Marek, to piękny mężczyzna.
Prawdziwe ciacho. Szkoda, że nie dla mnie. Czym ja mogłabym go oczarować? Chyba
tylko tymi siniakami na twarzy. Jesteś zupełnie przeciętna Cieplak i nigdy nie
wyrośniesz ponad tę przeciętność, więc przestań się łudzić i zacznij twardo
stąpać po ziemi.
Zgrzyt
klucza w drzwiach skutecznie oderwał ją od tych dywagacji. Wyszła z kuchni i po
chwili przytulała stęsknioną Beatkę. Uśmiechnięty Jasiek ucałował ją i
wyszeptał.
- Jak dobrze, że już jesteś. Miałem dość
jeżdżenia do tego szpitala. – Poczochrała mu włosy.
- Rozbierajcie się szybko i myjcie ręce. Zaraz
podam obiad. Mam nadzieję, że jesteście głodni. My z Markiem jedliśmy w
restauracji, ale to było już kilka godzin temu, więc mam nadzieję, że i ty
zgłodniałeś – zwróciła się do mężczyzny.
- A co będzie? – zapytał.
- Pierogi z mięsem.
- Hura! – podskakiwała szczęśliwa Beatka. –
Wiesz Marek, że Ulcia robi najlepsze pierogi na świecie?
- Tak? Zaraz się o tym przekonamy - mrugnął do
Uli i pociągnął dzieciaki do łazienki.
Zasiedli
do stołu. Ula nałożyła solidne porcje pachnących pierogów, sowicie okraszając
przysmażonymi kawałkami boczku. Na środku postawiła dzbanek z herbatą i
szklanki.
- Smacznego. Gdyby ktoś chciał dokładkę, to
pierogi jeszcze są.
Pałaszowali
początkowo w ciszy. Marek odezwał się pierwszy.
- Ula, to jest boskie. Nigdy w życiu nie
jadłem nic równie dobrego. Nawet w najlepszej restauracji. Wspaniale gotujesz –
ucałował z szacunkiem jej dłoń. – Mam nadzieję, że przez kolejne dni uraczysz
nas czymś równie smacznym. – Uśmiechnęła się nieśmiało. Komplementy zawsze ją
krępowały i wywoływały na twarzy wstydliwy rumieniec.
- Coś wymyślę – powiedziała cicho.
- Rozpakowałaś się już?
- Tak. – Zwróciła się do Betti. – Od dzisiaj
śpimy razem. Marek zaproponował, żebyśmy zostali u niego jeszcze kilka dni. –
Na buzię dziewczynki wypłynął błogi uśmiech.
- Opowiesz mi bajkę? Już nie pamiętam, kiedy
ostatnio mi opowiadałaś. – Ula przyciągnęła ją do siebie.
- Wiem, malutka, wiem. Ale tyle się wydarzyło
ostatnio… Obiecuję, że w ciągu najbliższych dni wszystko nadrobimy, zgoda? –
Beatka radośnie pokiwała głową.
- Jasiek, masz coś zadane? Jeśli tak, to idź
się uczyć. Ty Betti, pobaw się trochę sama. Ja tu pozmywam i zrobię porządek. Zaraz
do ciebie dołączę.
- Dla mnie też masz jakieś zadania? – wtrącił
się Marek.
- Nie. Ty możesz odpocząć. Od teraz ja się
nimi zajmuję. Może zdrzemnij się trochę. Na pewno brakuje ci snu. – Uśmiechnął
się.
- Spanie, to ostatnia rzecz, jaką chciałbym
teraz robić. Muszę przejrzeć trochę dokumentów. Pójdę do siebie.
Ula
posprzątała po posiłku. Kuchnia lśniła czystością. Pobawiła się trochę z Betti,
ale widząc, że zaczynają jej się kleić oczy, wzięła jej piżamkę i zaprowadziła
ją do łazienki. Po kąpieli, czystą i przebraną ułożyła w łóżku. Przeczytała jej
bajkę, po której dziewczynka zapadła w spokojny sen. Ula przyglądała się długo
jej drobnej twarzyczce. – Dawno nie spała
tak spokojnie. - Po śmierci ojca, często w nocy płakała, lub schodziła do
niej do pokoju i spała z nią, bojąc się zostać sama. Ucałowała siostrzyczkę w
policzek i pogłaskała po płowych włoskach. - Marek dokonał cudu. Śpij dobrze maleńka, jesteś bezpieczna.
W salonie
zastała Marka. Ślęczał nad jakimś kosztorysem. Usiadła obok i zapatrzyła się w
rząd cyferek. Po chwili podniosła na niego wzrok i powiedziała cicho.
- Pomylili się.
- Co? – oderwany od swoich myśli nie bardzo
zrozumiał.
- Pomylili się. Suma jest zbyt wysoka. –
Spojrzał na nią zdumiony.
- Skąd wiesz?
- Policzyłam – odpowiedziała z prostotą. –
Spójrz – pokazała jedną z pozycji.
- Tu zamiast tysiąc czterysta dwadzieścia,
wpisali czternaście tysięcy dwieście. Jak pomnożysz to razy to, wychodzi tysiąc
czterysta a nie czternaście tysięcy. – Popatrzył na nią z podziwem.
- Jesteś niesamowita, wiesz?
- Jestem zwyczajna, może tylko liczę trochę
szybciej. Posłałeś już przelew?
- Nie… Jutro chciałem to zrobić. Gdyby nie ty,
przelałbym za dużo i nawet bym się nie zorientował. Jak to dobrze, że zgodziłaś
się zostać moją asystentką.
- Musisz tam jutro rano pojechać, żeby
skorygowali ten kosztorys. Wcześniej nic nie płać.
- To oczywiste. Pojadę tam, jak tylko odstawię
dzieciaki. Dziękuję Ula. Dzieci już śpią?
- Beatka na pewno. Jasiek, nawet jeśli coś
czyta, to pewnie też zaraz zaśnie.
- Napijesz się ze mną wina?
- Marek, ja w ogóle nie piję, a wino piłam
może ze dwa razy w życiu.
- Naprawdę? – Pokiwała głową. – Daj się
skusić. Wino jest naprawdę dobre, a mnie łatwiej będzie mówić. Obiecałem ci
coś, pamiętasz?
- W takim razie dobrze, ale tylko jeden
kieliszek.
Nalał do
kieliszków i usadowił się na kanapie podając jeden z nich Uli.
- Opowiem ci najpierw o firmie, a potem o
sobie, dobrze?
- Dobrze. – Milczał chwilę, jakby zbierał
myśli. Upił łyk z kieliszka i zaczął.
Dawno temu
moi rodzice poznali we Włoszech rodzinę Febo. Mieli dwójkę dzieci Paulinę i
Alexa. Paulina była w moim wieku, a Alex dwa lata starszy. Zaprzyjaźnili się i
po jakimś czasie postanowili założyć wspólną firmę. Interes rozkręcał się i
przeniósł na teren Polski. W krótkim czasie poznali młodego, ale bardzo
obiecującego projektanta mody, Pshemko. Okazał się być geniuszem. Jego projekty
tryskały świeżością, były niepowtarzalne i wyjątkowe. To głównie dzięki niemu
firma wypłynęła i zaczęła być znana w całej Europie. Marka stała się
rozpoznawalna i wszystkie bogate kobiety pragnęły nosić kreacje mistrza. Przez
kilka ładnych lat obie rodziny harowały na pomyślność firmy. Kiedy wszystko
wydawało się zmierzać ku lepszemu, stało się nieszczęście. Zdarzył się wypadek.
Oboje Febo zginęli zostawiając dwójkę dzieci. Moi rodzice czuli się w obowiązku
zaopiekować nimi. Cieszyłem się, że zamieszkają z nami. Byliśmy dobrymi
przyjaciółmi. Lata mijały. Dojrzeliśmy. Zarówno Paulina jak i Alex postanowili
rozpocząć studia w Mediolanie. Ja dostałem się na Zarządzanie i Marketing
tutaj. W ciągu roku nie widywaliśmy się, ale wakacje należały już do nas. Nadal
łączyły nas przyjacielskie stosunki, choć muszę przyznać, że z Pauliną to było
coś więcej. Myślałem, że zakochałem się w niej. Była piękna. Wysoka, smukła,
zawsze ubrana z wyszukaną elegancją. Rodzice przyklasnęli temu związkowi.
Kochali Paulinę, jak własną córkę. Skończyliśmy studia i zaczęliśmy pracę w
firmie. Ja objąłem stanowisko dyrektora do spraw promocji, Alex został
dyrektorem finansowym, bo skończył ekonomię, a Paulina została ambasadorką
firmy i jej rzecznikiem prasowym. Dyrektorem HR został mój serdeczny przyjaciel
ze studiów Sebastian Olszański. Już wtedy mieszkałem z Pauliną. Kupiłem dom i
mogliśmy zacząć wspólne życie. Niestety, ja coraz bardziej czułem się
rozczarowany. Nie tak wyobrażałem sobie życie z nią. Zmieniła się, a raczej
powinienem powiedzieć, że to ja ją zmieniłem. Byłem głupi i nieodpowiedzialny.
Nie byłem jej wierny. Wraz z Sebastianem zaliczaliśmy niemal codziennie kolejne
warszawskie kluby, w których alkohol lał się strumieniami, a panienki były nad
wyraz chętne do nocnych szaleństw. Nie obchodził mnie ich dalszy los, bo nigdy
nie planowałem powtórnego spotkania z tą samą kobietą. Były tylko na jedną noc,
żeby nas uszczęśliwić. Paulina jakoś to znosiła, przynajmniej na początku.
Sądziła, że powinna dać mi czas, żebym się wyszumiał, by potem zostać
statecznym mężem i ojcem. Nie przypuszczała tylko, że ja nie mam zamiaru przestać.
W międzyczasie Alex poznał dziewczynę i zakochał się w niej. Była ładna. Drobna
blondynka o eterycznej urodzie. Wpadł po uszy. Tylko ona nie była taka idealna,
jakby on chciał. Któregoś wieczoru natknąłem się na nią w klubie. Upiliśmy się
i wylądowaliśmy w łóżku. Alex nas przyłapał in flagranti. Nie powiedział wtedy
ani słowa. Na drugi dzień wyrzucił dziewczynę z domu, a na mnie mści się do tej
pory. Robi wszystko, żeby utrudnić mi życie. Knuje, intryguje za moimi plecami,
nawet śledzi. Ale wracając do firmy… Ojciec zaczął chorować na serce i to
bardzo poważnie. Musiał zrezygnować z prezesury, ale zanim to zrobił, trzeba
było wybrać nowego prezesa. Miał tylko dwóch kandydatów. Mnie i Alexa.
Zaproponował konkurs. Mieliśmy zrobić prezentację, w której należało zawrzeć
wizję dalszego rozwoju firmy i przewidywalne zyski. W tym przypadku też nie
postąpiłem uczciwie. Prezentację napisaliśmy w jedną noc. Ja, Sebastian i dwóch
zaprzyjaźnionych ekonomistów. Wyszła rewelacyjnie. Ojciec był zachwycony.
Szczególnie symulacją zysków. Cztery i pół miliona robi wrażenie na każdym.
Wygrałem. Alex był wściekły. Nie mógł darować takiego afrontu. Uważał mnie za
nieudacznika i wierzył, że tylko on nadaje się na to stanowisko. Dostał na tym
punkcie jakiejś paranoi. Wszystkie jego działania zmierzają wyłącznie do
pozbawienia mnie prezesury.
Wiedział,
że zdradzam Paulinę i wielokrotnie jej o tym mówił. Ja wypierałem się, ale ona
i tak po każdej przehulanej przeze mnie nocy robiła mi awantury. Wysłuchiwałem
wszystkiego bardzo spokojnie. Następnego dnia kupowałem kwiaty, a ona wybaczała
i tak w kółko. To była jazda bez trzymanki w dół. Staczałem się po równi
pochyłej. Opamiętanie przyszło zupełnie niedawno. Kilka razy spotkałem swoich
znajomych ze studiów. Ożenili się, urodziły im się dzieci, osiągnęli w życiu
stabilizację. A ja, co? Ja nadal byłem wiecznym chłopcem, którego jedyną
rozrywką jest barowe szaleństwo i upicie się do nieprzytomności. Zaczęło do
mnie docierać, że nie tędy droga. Mam dwadzieścia osiem lat i nie osiągnąłem w
życiu nic. Okazało się nagle, że kobieta, z którą miałem zacząć wspólne życie,
jest zupełnie inna, niż myślałem. Dumna, zimna wyrachowana i mściwa. Kiedyś nie
była taka. Zmieniłem ją. Zrozumiałem, że czegokolwiek się nie dotknę niszczę
wszystko, na czym mi zależy. Musiałem coś z tym zrobić. Postanowiłem zacząć od
mojej narzeczonej. Nie mogłem dłużej z nią być. Nie kochałem jej. To, co brałem
za miłość, okazało się tylko chwilowym zauroczeniem, bo gdybym kochał ją
naprawdę, nie zdradzałbym jej. Rozstaliśmy się w zgodzie. Ona była ze mną tylko
ze względu na wspólną firmę. Nie kochała mnie. Wyjaśniliśmy sobie wszystko.
Zostawiłem jej dom, bo go lubi i dobrze się w nim czuje. Dla mnie był zimny,
nieprzytulny i obcy. Znalazłem to mieszkanie i przeprowadziłem się. Moje
szaleńcze życie trochę przyhamowało. Nadal uważasz, że jestem aniołem? – spojrzał
jej prosto w oczy, w których lśniły łzy.
- To bardzo smutne, co powiedziałeś. Dla mnie
jednak zawsze nim będziesz. Być może kobiety i pieniądze zepsuły cię, ale chyba
nie do końca. Opamiętałeś się, więc jeszcze nie wszystko stracone. Masz
świadomość popełnionych błędów, a to pierwszy krok do naprawienia swojego
życia. Ja nie doznałam od ciebie żadnych krzywd. Wręcz przeciwnie. Spotkało
mnie z twojej strony wszystko, co najlepsze – pokiwała głową. – Tak Marku
Dobrzański, dla mnie jesteś aniołem. – Pogładził ją po policzku. Ten intymny
gest wywołał rumieniec na jej twarzy.
- Wiesz, kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy
w tym parku, zaintrygowałaś mnie. Byłaś wtedy z Betti. Siedziałyście nad stawem
karmiąc kaczki. Ja siedziałem trochę dalej, na ławce i przyglądałem się wam.
Wtedy też poznałem twoje imię. Z przyjemnością was obserwowałem. Po waszej
odzieży zorientowałem się, że nie przelewa się wam, ale miałyście tyle radości
w sobie, szczególnie mała. Była taka wesoła. Cieszył ją nawet obrazek
walczących o bułkę kaczek. Pomyślałem wtedy, że można nie mieć nic, a jednak
potrafić cieszyć się życiem. Pozazdrościłem wam. Miałyście siebie. Początkowo
myślałem, że jesteś jej matką, ale jak przyjrzałem ci się dokładniej uznałem,
że jesteś zbyt młoda na takie dziecko i że jesteście siostrami. Drugi raz
ujrzałem was bardzo przygnębionych, w głębokiej żałobie. Od razu domyśliłem się,
że musieliście stracić kogoś bliskiego. Po raz pierwszy zobaczyłem wtedy Jaśka.
Kiedy usiedliście na trawie odniosłem wrażenie, że spowija was przeraźliwy
smutek. Nawet Betti straciła swój promienny uśmiech. Zrobiło mi się przykro i
było mi was tak strasznie żal. Po raz pierwszy w życiu poczułem coś takiego, bo
nigdy nikogo z bliskich nie straciłem. Kiedy znalazłem cię w tych krzakach,
taką bezbronną, posiniaczoną i całą we krwi, nie mogłem pozostać obojętny.
Musiałem ci pomóc, to było silniejsze ode mnie. Resztę już znasz. Ja nigdy nie
znałem nikogo takiego jak ty. Nigdy nie poznałem takiej rodziny. Pokochałem was
wszystkich. Staliście się dla mnie ważni. Uratowaliście mnie przed popełnianiem
dalszych głupstw. To ja mam wobec was dług wdzięczności i to ty jesteś aniołem
Ula, nie ja. Dopilnuję, żeby nie zabrakło wam już w życiu niczego. Koniec z
biedą i niedolą. Zaczniesz zarabiać i bez problemu utrzymasz tę dwójkę. Ty
potrzebujesz pracy, a ja twojej pomocy. Wiem, że wspólnie poradzimy sobie – uśmiechnął
się do niej smutno. - Nadal chcesz u mnie pracować? Nie zmieniłaś zdania po
tym, co usłyszałaś?
- Po tym, co usłyszałam, jeszcze bardziej chcę
u ciebie pracować i dać z siebie wszystko – powiedziała cicho. Ucałował jej
dłoń.
- Dziękuję ci Ula. Wierzę, że to początek
pięknej przyjaźni.
ROZDZIAŁ 7
Od tej
rozmowy minął tydzień. Tyle też potrzebowała, by zniknęły całkowicie z jej
twarzy ślady tego tragicznego dla niej w skutkach, dnia. Robiła wszystko, aby
Marek zapamiętał jak najmilej ich pobyt u niego. Rano wstawała wcześnie.
Szykowała dzieciom kanapki do szkoły i Markowi do pracy. Robiła też wspaniałe
śniadania, żeby nie wychodzili z pustymi żołądkami. Marek był wniebowzięty. Po
raz pierwszy posmakował rodzinnego życia. Nie byli wprawdzie rodziną w
dosłownym znaczeniu tego słowa, ale wystarczała mu do szczęścia jej namiastka.
To było nowe doświadczenie, którego wcześniej nie znał i musiał przyznać, że
bardzo mu odpowiada. Uświadomił sobie, że obecność tej rodziny w jego
pogmatwanym dotychczas życiu zaowocowała czymś bardzo, bardzo pozytywnym.
Poznając bliżej Ulę, docenił w niej tę rzadko spotykaną dobroć, współczucie i
życiową mądrość. Ukazywała mu świat z zupełnie innej perspektywy, niż ta, z
której postrzegał go do tej pory. Uwielbiał ich wieczorne rozmowy, kiedy
dzieciaki leżały już w łóżkach, a oni mogli przy lampce wina, nieskrępowanie
rozmawiać na różne tematy. Opowiedziała mu o sobie wszystko. Po prostu czuła,
że jest mu to winna po tym, jak on zwierzył się jej. Kiedy poznał jej historię,
podziwiał ją jeszcze bardziej za jej hart ducha, wolę walki z biedą, za
desperację, z jaką starała się utrzymać swoje rodzeństwo, za to, że nie bała
się żadnej pracy, która mogłaby przynieść nawet minimalny zysk, bo to dawało
nadzieję, że przetrwają kilka następnych dni. Kiedy opowiadała mu o swoich
rodzicach, rozpaczliwie płakała. Nadal nie mogła pogodzić się z myślą, że
odeszli za wcześnie. Gdyby miała pieniądze, może udałoby się uratować tatę? Był
wtedy taki przejęty jej słowami. Nieporadnie przytulał ją do siebie i
uspokajająco głaskał po plecach.
- Już dobrze Ula, już dobrze, ja nigdy nie
pozwolę, żeby stała wam się krzywda. Teraz będzie już tylko lepiej i moja w tym
głowa, żebyście już nigdy nie zaznali biedy.
Była mu
taka wdzięczna. W obręczy jego ramion czuła się bezpieczna i spokojna. Jego
obecność i bliskość powodowała szybsze bicie serca. Kiedy był w pracy, przyłapywała
się na tym, że tęskni za jego ciepłym głosem, spojrzeniem oczu i tym cudnym
uśmiechem, jakim często ją obdarzał. Niewątpliwie zakochała się w nim. Miała
wszystkie objawy zadurzenia. Nie mogła mu jednak o tym powiedzieć. On nie zachowywał
się jak ktoś, kto chce, aby relacje między nimi wykroczyły poza ramy przyjaźni.
Nie chciała go wpędzać w zakłopotanie wyjawiając, co do niego czuje. Mógłby to
odebrać negatywnie sądząc, że może ona oczekuje od niego jakiś deklaracji.
Postanowiła, że on nigdy się o tym nie dowie. Nie chciała tracić tej przyjaźni,
a takim wyznaniem mogłaby zepsuć to, co ich łączyło.
Był
sobotni poranek. W całym mieszkaniu rozchodził się zapach kawy i jajecznicy.
Zwabieni nim domownicy, jeszcze w piżamach, weszli do kuchni. Marek stanął w
progu i przez chwilę obserwował krzątającą się Ulę. – Będzie mi jej brakowało i jej wspaniałej kuchni – pomyślał.
- Dzień dobry Ula. – Odwróciła się na dźwięk
jego głosu i uśmiechnęła promiennie.
- Witaj rodzinko – rzuciła wesoło
zorientowawszy się po chwili, jak to mogło zabrzmieć. Jej twarz w sekundzie
przybrała barwę dojrzałego buraczka. – To znaczy chciałam powiedzieć, cześć
Marek, cześć dzieciaki – powiedziała zawstydzona.
Uśmiechnął
się widząc jej rumieńce.
- Może być „rodzinko”, prawda dzieci? Ja nie
mam nic przeciwko temu. To bardzo miłe. – Nawet nie zdawał sobie sprawy, że
tymi słowami wprowadził ją w kolejne zakłopotanie. Opanowała się jednak i
widząc, że chcą zasiąść do stołu powstrzymała ich.
- A może najpierw poszlibyście się umyć? – rzuciła
do Jaśka i Beatki. – Nie wypada zasiadać do stołu nie umytym, prawda? – Pędem
pobiegli do łazienki, a za nimi powlókł się Marek. Wreszcie mogli spróbować tej
wyśmienitej jajecznicy. Marek delektował się kawą.
- Kawa fantastyczna. Nikt nie parzy tak dobrej
kawy, jak ty Ula. – Znowu pokraśniała, a on z przyjemnością przyglądał się jej.
– Ślicznie wygląda z tymi rumieńcami.
Po
śniadaniu dzieciaki poszły się ubrać, a Marek dopijał jeszcze aromatyczny
napój.
- Ula, chciałbym cię o coś zapytać. Odwróciła
się od zlewozmywaka i oparła się o niego.
- Pytaj, o co chcesz. Słucham.
- Chciałbym, abyś zaczęła pracować od
poniedziałku. Co ty na to? Po siniakach nie ma śladu, a ja nie ukrywam, że
bardzo przydałabyś się w firmie. Musisz tylko napisać CV. Sebastian przygotował
już dla ciebie umowę, ale musisz złożyć stosowne dokumenty, rozumiesz.
- Oczywiście. Musiałabym tylko skoczyć do
Rysiowa. Tam leży cały stos mojego CV, bo rozsyłałam, gdzie tylko mogłam. Ksero
wszystkich dokumentów też tam jest. Dobrze, że wspomniałam temat Rysiowa, bo i
ja chcę ci coś powiedzieć. – Spojrzał na nią podejrzewając, jaki temat chce
poruszyć. - Myślę Marek, że dla nas już najwyższa pora wrócić do domu. Jesteśmy
ci bardzo wdzięczni, że nas przygarnąłeś, ale to nie najlepszy pomysł, żeby
wykorzystywać nadal twoje dobre serce i siedzieć ci na głowie. Już dość miałeś
przez nas kłopotów, a my nie chcemy ci ich więcej przysparzać. – Popatrzył na
nią smutno i niemal szeptem powiedział.
- Wiedziałem, że kiedyś to nastąpi i że
będziecie chcieli odejść. Rozumiem, że tak trzeba, bo przecież macie swój dom.
Mój bez was będzie pusty i bez życia. Przyzwyczaiłem się do rozmów z tobą i z
Jaśkiem i do wesołego szczebiotu Betti. Będzie mi tego bardzo brakować.
- Zapewniam cię, że nie będzie. Przecież
zawsze możesz do nas przyjechać, a ze mną będziesz się widywał w pracy.
Powinieneś teraz skupić się na sobie. Poukładać własne życie, a nie zajmować
się naszym. Zmieniłeś się. Jesteś odpowiedzialny, mądry i bardzo atrakcyjny.
Powinieneś rozejrzeć się za jakąś dobrą kobietą i pomyśleć o założeniu własnej
rodziny. Ożenić się i mieć dzieci. Uwielbiasz przecież dzieci. Widzę, jak
traktujesz Beatkę. To przecież takie naturalne i ludzkie. Człowiek nie powinien
być sam. Musi mieć kogoś, kto będzie go wspierał i kochał – zakończyła cicho.
Podniósł głowę i spojrzał na nią. Zobaczył jak po jej policzkach płyną łzy. Nie
rozumiał tego nagłego wzruszenia.
- Ula, dlaczego płaczesz? – Wytarła dłonią
słoną wilgoć z policzków.
- Przepraszam, to dla mnie zbyt trudne – wybiegła
z kuchni wprost do łazienki, zamykając za sobą drzwi. Zaskoczyła go jej
reakcja. Był tak zdumiony, że nie mógł się ruszyć. W końcu wstał i stanął pod
drzwiami łazienki zupełnie zdezorientowany. Usłyszał jej rozpaczliwy szloch i
ścisnęło mu się serce. Nie mógł pojąć, co wywołało u niej ten przeraźliwy
płacz. Przecież nic takiego nie powiedział. Zapukał do drzwi.
- Ula, proszę cię otwórz. Nie ruszę się stąd,
dopóki nie wyjdziesz. Nie rozumiem, co się stało, że doprowadziło cię do takich
łez. Chciałbym tylko wiedzieć… - Stał już dobrą chwilę i słyszał, jak powoli
się uspokajała. Ponowił prośbę. - Ula otwórz, proszę.
Wreszcie
przekręciła zamek i wyszła ze spuszczoną głową stając na wprost niego. Podniósł
jej podbródek zmuszając, by na niego spojrzała. Kiedy otworzyła powieki,
zadrżał. Było tyle bólu i rozpaczy w jej wielkich, pięknych i niesamowicie
błękitnych oczach, z których nadal płynęły łzy. Oszołomiony wyjąkał.
- Powiesz mi, co wywołało te łzy? – Spojrzała
na niego smutno i potrząsnęła głową.
- Nie mogę ci powiedzieć. Przepraszam… Nie
chcę niczego zepsuć, a teraz, jeśli pozwolisz, pójdę nas spakować – wyminęła
go. Złapał ją za ramię.
- Ula, ale czego zepsuć? Nic z tego nie
rozumiem. – Odwróciła do niego zapłakaną twarz.
- Proszę, nie pytaj. Może kiedyś zrozumiesz… –
Stał kompletnie skołowany na środku przedpokoju. Dlaczego nie chciała mu
powiedzieć? Przecież do tej pory rozmawiali szczerze o wszystkim. Czy było coś,
co starała się przed nim ukryć? Potrząsnął głową. - Może kiedyś wrócimy do tej rozmowy i sama mi powie?
Weszła do
pokoju i pomogła się ubrać Betti. Wyciągnęła torby i zaczęła opróżniać szafę z
ich rzeczy.
- Beatka idź do Jaśka i powiedz mu, że dzisiaj
wracamy do domu. Niech zacznie się pakować – powróciła do przerwanej czynności.
– Czy on się czegoś domyśla? Mówiąc o
tym, żeby poznał inną kobietę i się ożenił nie sądziłam, że tak zareaguję.
Przecież tak pragnę być dla niego taką kobietą. Jego kobietą. Nie wiem, jak
długo uda mi się to przed nim ukrywać. Nie jestem w tym dobra i wszystko mam
wypisane na twarzy – westchnęła ciężko. – Może nie będzie tak źle.
Kończyła
pakowanie, gdy do pokoju wszedł ubrany Marek.
- Ula wszystko już dobrze? – Uśmiechnęła się
blado.
- Tak, w porządku. To chyba już wszystko.
Nakupiłeś nam rzeczy, na co najmniej dziesięć lat. Dziękujemy.
- Już o tym mówiliśmy, pamiętasz? Naprawdę nie
ma za co. Wstąpimy po drodze jeszcze do marketu. Trzeba zrobić zakupy. W
lodówce przecież nic nie macie.
- Za to ty w swojej, a raczej w zamrażalniku
znajdziesz poporcjowane pierogi i gołąbki. Będziesz miał na kilka obiadów,
chyba, że ci już obrzydły.
- Wiesz dobrze, że je uwielbiam i nigdy nie
będę ich miał dość. Dziękuję, że pomyślałaś o moim żołądku. Zabiorę te torby i
zaniosę do przedpokoju.
Zbliżała
się jedenasta, kiedy obładowani zmierzali na parking. Marek zapakował wszystko
do bagażnika i odpalił silnik.
- To tak jak mówiłem, najpierw do sklepu,
potem do domu, tak? – W milczeniu pokiwała głową. Nie pytając, już o nic
więcej, ruszył. Wysiadłszy przed sklepem powiedział cicho do Jaśka.
- Weźmiemy dwa wózki.
- Na co aż dwa? – Marek uśmiechnął się
pobłażliwie.
- Bo trzeba zrobić zakupy przynajmniej na
tydzień. Musicie przecież coś jeść, nie?
Wpadli
między sklepowe regały i wrzucali po kolei wszystko, co wydało im się
przydatne. Mąka, cukier, kasze oliwa, makarony. Nie zapomnieli też o dużej
ilości mięsa i wędlin, a także o środkach czystości. Zapakowali wózki do pełna.
Ula z Beatką oglądała rzeczy w innej części sklepu. Miała ze sobą tylko
podręczny koszyk. Wzięła małej trochę słodyczy i chipsów, które uwielbiała, chleb,
masło, jakąś herbatę i puszkę kawy. Kiedy podeszła do kasy i zobaczyła dwa
wypełnione po brzegi wózki, zdębiała.
- Marek, czyś ty oszalał? Wykupiłeś chyba z
pół sklepu? My nie potrzebujemy aż tyle. Poza tym zacznę przecież zarabiać.
Mogę sama zadbać o zakupy. – Złapał ją łagodnie za ramiona.
- Ula, pierwszą wypłatę dostaniesz dopiero za
miesiąc, a przez ten miesiąc musicie przecież coś jeść, prawda? No… nie bocz
się, przecież wiesz, że mam rację. – Westchnęła.
- Dobrze, niech ci będzie, nie mam już do
ciebie siły. – Roześmiał się widząc jej strapioną minę. Podał kasjerce kartę i
wklepał pin.
Zapakowali
wszystko do samochodu. Część musieli wziąć na kolana, bo bagażnik też miał ograniczoną
pojemność. Podjechał pod dom. Jasiek wyskoczył z samochodu i powiedział.
- Marek zaczekaj, otworzę bramę, żebyś mógł
wjechać na podwórko. Zdarzały się tu kradzieże, więc lepiej dmuchać na zimne. –
Marek kiwnął głową i wolno wjechał na trawiasty podjazd. Zaczęli wypakowywać
rzeczy. Nie sądziła, że zajmą niemal cały przedpokój.
- Matko Boska, ile tego jest. Do wieczora nie
uwiniemy się z rozpakowywaniem - złapała się za głowę.
- Ja wam pomogę, przecież i tak nie mam nic
lepszego do roboty. Mogę zostać do wieczora, jeśli się zgodzisz oczywiście – popatrzył
niepewnie na Ulę.
- Oczywiście, że się zgadzam, po co w ogóle
pytasz o takie rzeczy? – obruszyła się. Zaśmiał się radośnie i złapał pierwszą
z brzegu torbę.
- Proponuję zacząć od dzisiejszych zakupów.
Trzeba wszystko poukładać w lodówce. My będziemy podawać, a ty Ula układaj
sobie po swojemu – zarządził.
Poszło
bardzo sprawnie. Kończyli zapełniać zamrażarkę, gdy Ula natknęła się na mrożoną
pizzę.
- Kupiliście pizzę? Po co? Przecież sama
mogłabym zrobić.
- Wiem Ula, ale pomyślałem sobie, że dzisiaj
damy ci odetchnąć od garów. Podgrzana smakuje całkiem nieźle. Wiem, bo jadłem.
– Pokiwała głową na znak zgody.
Wreszcie
skończyli. Lodówka pękała w szwach, podobnie jak kuchenne szafki wypełnione
produktami sypkimi.
- No to teraz nasze rzeczy. Jasiu zabierz
swoje torby i rozpakuj u siebie, tylko pamiętaj, porządnie. To nowe rzeczy i
nie chcę, żebyś je szybko zniszczył. Marek pomożesz Betti? Ona sama sobie nie
poradzi, a ja w tym czasie wypakuję swoje u siebie. – Rozeszli się zgodnie do
pokoi. Po pół godzinie wszystko było na swoich miejscach. Ula poprosiła Jaśka,
żeby zajął się Beatką.
- Muszę na poniedziałek przygotować to CV.
Marek mi pomoże. Nie chcę, żeby mała nam przeszkadzała.
- Nie ma sprawy siostra, rób swoje i o nic się
nie martw – zabrał Betti do pokoju gościnnego i włączył jej bajkę.
Ula
zaparzyła kawę i przeszła z Markiem do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Usiadła przy biurku i włączyła komputer. Marek usiadł przy stoliku.
- Pomożesz mi przy tych dokumentach? Chcę mieć
pewność, że wszystko jest w porządku, żeby potem nie musieć nic poprawiać – wyjaśniła.
- Oczywiście, że ci pomogę. Pokaż, co tam
masz. Najpierw CV. Podała mu kilka wydrukowanych stron papieru, a on zagłębił
się w lekturze. Kiedy skończył, spojrzał na nią pełnym podziwu wzrokiem.
- Ula. Ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego tak
długo nie mogłaś znaleźć pracy? Z takimi kwalifikacjami powinni cię przyjąć z
otwartymi ramionami. Z drugiej strony bardzo się cieszę, bo z tego, co
przeczytałem odnoszę wrażenie, że pozyskałem prawdziwą perełkę i nie wypuszczę
cię już z rąk. Będziesz cennym nabytkiem. – Zarumieniła się słysząc te
pochwały.
- Jeszcze nie pokazałam ci, co potrafię, a ty
już mnie chwalisz. Pozwól mi trochę popracować i dopiero wtedy oceniaj. Mam
nadzieję, że nie zawiodę twoich oczekiwań.
- Na pewno nie – zapewnił żarliwie. – Jestem
przekonany, że świetnie sobie poradzisz.
- Zobaczymy. To, tak. CV już mamy, tu masz
ksero dyplomu, jednego i drugiego i ksera certyfikatów ze znajomości języków.
Tu jest zaświadczenie o niekaralności. To wszystko. Coś pominęłam? – Przejrzał
dokumenty.
- Nie, chyba jest wszystko. Napiszemy jeszcze
podanie o przyjęcie do pracy. Pomogę ci ułożyć treść.
Praca
poszła sprawnie i już po chwili stara drukarka wyrzuciła z siebie zadrukowany
papier. Ula zebrała dokumenty i włożyła je do nowej teczki. Spojrzała na Marka.
- Wiesz trochę się boję, ale z drugiej strony
jestem taka podekscytowana. To moja pierwsza poważna praca i to w dodatku w
swoim zawodzie. Dziękuję ci Marek. – Pogłaskał delikatnie jej dłoń.
- Mówiłem ci już, że korzyść będzie obopólna.
Ja potrzebuję asystentki, a ty pracy. Będzie dobrze – powiedział pokrzepiająco.
- Jestem naprawdę szczęśliwa, że mogliśmy
ciebie poznać. Szkoda, że na świecie jest tak mało dobrych ludzi.
- Przeceniasz mnie Ula. Rozmawialiśmy już o
tym.
- Nie przeceniam, ani trochę. Wiem, ile ci zawdzięczamy.
Gdybyś nie był dobry, nie zrobiłbyś dla nas tyle. Aż tyle.
Żegnając
się z nimi wieczorem, powiedział do Uli.
- W poniedziałek o ósmej podjadę po ciebie.
Nie chcę, żebyś błądziła. Zaprowadzę cię od razu do Sebastiana. On da ci umowę,
a potem przyjdziesz do mnie. Ustalimy zakres twoich obowiązków – popatrzył
ciepło na całą trójkę. – Trzymajcie się kochani. Do zobaczenia.
- Marek? – zatrzymał go w drzwiach głos
Beatki. Odwrócił się. Mała podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję. Wziął
ją na ręce, a ona z całej siły przytuliła twarz do jego szorstkiego policzka i
wyszeptała mu do ucha. - Bardzo, bardzo cię kocham. – Uśmiechnął się promiennie
i dał jej słodkiego buziaka.
- Ja ciebie też bardzo kocham maleńka.
Pamiętaj o tym. Pa.
Jadąc w
kierunku Warszawy uśmiechał się do siebie. Nie miał wątpliwości. Kochał ich jak
własne rodzeństwo, a mała całkiem zawojowała jego serce. Wiedział, że będzie mu
ich brakować i wiedział, że będzie za nimi tęsknić, za ich obecnością w swoim,
pustym już teraz domu. Obiecał sobie, że będzie ich odwiedzał tak często, jak
tylko będzie mógł. Nie chciał tracić kontaktu ani z Betti ani z Jaśkiem.
Wszedł do
mieszkania i stanął na środku salonu rozglądając się dokoła. – Pusto, przeraźliwie pusto. – Odwykł od
samotności, a teraz będzie musiał znowu przywyknąć. Wyjął komórkę i zadzwonił
do Sebastiana. Odebrał niemal natychmiast.
- No cześć stary. Przypomniałeś sobie o
kumplu.
- Cześć Seba. Masz jakieś plany na jutro?
- A co? Chcesz wybrać się do klubu? Ja jestem
za.
- Nie, nie chcę. Powiedziałem ci, że kończę z
tym, pamiętasz?
- Pamiętam, ale myślałem, że ci się odmieniło?
- Nic z tych rzeczy. Co powiesz na małą
nasiadówkę przy piwku. Zawiozłem dziś Ulę i dzieciaki do Rysiowa i jestem sam.
Przydałoby mi się towarzystwo. Pogadalibyśmy. Możesz przyjechać jutro do
południa? Piwo kupiłem, a i z obiadem nie będzie problemu, bo Ula zostawiła mi
lodówkę wypełnioną pierogami i gołąbkami. Wystarczy podgrzać. Piszesz się na
to?
- Jasne stary. Nawet nie wiesz jak kocham
takie domowe jedzenie.
- No to załatwione. Jutro czekam na ciebie.
Trzymaj się.
Wszedł do
pokoju zajmowanego przez dziewczyny, żeby przebrać pościel. Zauważył na
poduszce przytulankę małej, mocno sfatygowanego misia. Uśmiechnął się. – Zapomniała. Zawiozę go w poniedziałek.
Pewnie bez niego nie może zasnąć.
Przebrał
pościel i to samo powtórzył w pokoju Jaśka. Wrzucił wszystko do pralki.
- Jutro
wypiorę. Nie będę się teraz trzaskał. Późno już. – Wziął odprężający
prysznic i położył się. Poczuł się samotny i opuszczony. Przed oczami stanął mu
obraz rozpaczliwie płaczącej Uli. – O co
mogło chodzić? Z jakiego powodu zareagowała tak emocjonalnie? – Wstrząsnęło
nim, jak przypomniał sobie jej bezbrzeżnie smutne, zrozpaczone oczy. Ileż było
w nich cierpienia, którego pochodzenia nawet się nie domyślał. Przypomniał
sobie, jak wiele razy obserwował jej twarz, raz smutną, raz radosną. Wtedy, gdy
po raz pierwszy zobaczył ją w parku wydawała mu się mało atrakcyjna. Niemodne,
podniszczone ubranie, te ogromne, ciężkie okulary i mało estetyczny aparat na
zębach, rzeczywiście nie robiły dobrego wrażenia. Kiedy wyszła ze szpitalnej
sali przebrana w sukienkę, którą jej kupił, z rozpuszczonymi, długimi włosami,
wydała mu się prawie piękna. Teraz, gdy miał okazję obcować z nią, na co dzień
musiał przyznać, że rzeczywiście taka była. Największym atutem były bez
wątpienia oczy. W zależności od światła, lazurowe lub głęboko błękitne, a
czasami granatowe. Dominowały w jej twarzy. Potem usta. Pełne, malinowe, jakby
stworzone do pocałunków. Zgrabny nosek usiany plamkami piegów, które dodawały
jej tylko uroku i długa, łabędzia szyja. Wystarczyła tylko niewielka pomoc z
jego strony a przemieniła się w prawdziwą piękność.
Ocknął się
i spojrzał na zegarek. – Dziesiąta. No,
nieźle pospałem. Za godzinę pewnie zjawi się Seba. Trzeba wstawać.
Energicznie
podniósł się z łóżka i wpadł do łazienki. Wziąwszy szybki prysznic, przebrał
się w luźny domowy strój w postaci dresu. Nastawił expres i wrzucił chleb do
tostera. Masło i wędlina dopełniły reszty. Zjadł ze smakiem. Siedział przy
kuchennym stole sącząc kawę do momentu, w którym usłyszał dzwonek. Otworzył
drzwi i przywitał się z przyjacielem.
- Wchodź, wchodź Seba, rozgość się.
Sebastian
rozsiadł się na wygodnej kanapie w salonie. Marek wyjrzał z kuchni i spytał.
- Butelka, czy szklanka?
- Butelka, co będziesz brudził naczynia – zachichotał.
Marek
postawił sześciopak na ławie i jakieś krakersy. Usiadł obok otwierając dwie
butelki. Podał jedną Sebastianowi i stuknął w nią.
- Nasze zdrowie. – Upili łyk.
- Słuchaj. W poniedziałek przyprowadzę rano do
ciebie Ulę. Przyniesie wszystkie potrzebne do zatrudnienia dokumenty. Napisałeś
umowę? – Kadrowy skinął głową.
- Napisałem. Stawkę też wpisałem taką, o jaką
prosiłeś. Na mój gust, trochę przesadziłeś.
- Wierz mi Seba, nie przesadziłem ani trochę.
Jak jutro przeczytasz jej CV, obejrzysz dyplomy i certyfikaty, zrozumiesz, że
nie mogłem jej dać niższej stawki. Nie, przy takich kwalifikacjach.
- Jak chcesz. Ja nadal nie rozumiem tej waszej
zażyłości. Mówiłeś, że nawet nie jest ładna. – Marek zamyślił się.
- Teraz już jest. Jest piękna – powiedział
rozmarzonym głosem.
- Ale, jak to? Chyba nie rozumiem.
- No na początku wydawała mi się mało
pociągająca, ale wystarczyło trochę ładnych ciuszków, zmiana okularów i stała
się prawdziwą pięknością. Zresztą będziesz miał okazję sam to jutro ocenić.
Dobrze się rozumiemy i dogadujemy, więc myślę, że i w pracy też tak będzie.
Długo
jeszcze opowiadał przyjacielowi o niej. Dotarł wreszcie do wczorajszej porannej
rozmowy.
- I tu nie bardzo zrozumiałem, o co jej
chodziło.
- Ale, czego nie zrozumiałeś.
- No, bo mówiła, że się zmieniłem i że
dojrzałem do zmian w swoim życiu, że powinienem znaleźć sobie jakąś dobrą
kobietę, założyć rodzinę i mieć dzieci. Jak to powiedziała, rozpłakała się tak
rozpaczliwie i uciekła do łazienki, a ja nie rozumiałem zupełnie, na co tak
zareagowała. Nie chciała mi powiedzieć. Mówiła, że to dla niej zbyt trudne i
gdyby mi powiedziała, to zepsułoby to relacje między nami. Rozumiesz coś z tego?
- A ty nie? To przecież oczywiste. – Marek
spojrzał z powątpiewaniem na przyjaciela.
- Co w tym takiego oczywistego?
- To mój drogi, że ona cię kocha. – Popatrzył
na niego jak na wariata.
- Seba, co ty pleciesz? Chyba to piwo ci
zaszkodziło. To przecież niemożliwe.
- Niemożliwe? Wszystko jednak wskazuje na to,
że tak właśnie jest. Wiesz dlaczego się rozpłakała? Bo mówiąc ci o nowej
kobiecie w twoim życiu i o małżeństwie, pewnie sama chciała być na miejscu tej
kobiety. Nie mogła ci powiedzieć, że zakochała się w tobie, bo zepsułaby waszą
przyjaźń, rozumiesz. Wiele ci zawdzięcza i nigdy się do tego nie przyzna, że
obdarzyła cię uczuciem. Będzie się męczyć, może nawet będzie nieszczęśliwa, ale
nigdy ci o tym nie powie, bo wasza przyjaźń jest dla niej zbyt ważna.
Dobrzański
był wstrząśnięty. Siedział z wbitym w przyjaciela wzrokiem i przetrawiał w
głowie to, co od niego usłyszał. – Czy to
prawda? Czy to może być prawda? Ona mnie kocha? Przecież coś bym zauważył? A
może rzeczywiście jestem tak ślepy, że nie dostrzegam już nic? Sebastian ma
rację. To na pewno o to chodziło, że zareagowała tak gwałtownie. Co robić, co
robić…? Kocham ją, ale jak siostrę, nie jak kobietę. Jedno jest pewne. Nie chcę
jej stracić. Nie chcę jej też skrzywdzić. Nie darowałbym sobie, gdyby miała być
znowu nieszczęśliwa i to przeze mnie. Chyba będę musiał z nią o tym
porozmawiać. Jakoś delikatnie porozmawiać.
ROZDZIAŁ 8
W
poniedziałkowy poranek tuż przed godziną ósmą, W Rysiowie pod numerem ósmym
zaparkował srebrny Lexus. Marek wysiadł z samochodu i szybkim krokiem
przemierzył odległość dzielącą go do drzwi wejściowych. Zadzwonił. Otworzyła mu
ubrana do wyjścia Betti.
- Mareczek! – krzyknęła uszczęśliwiona i
rzuciła mu się na szyję. Wziął dziecko na ręce i ucałował w policzek.
- Witaj myszko. Jesteście gotowi? Gdzie Ula?
- Jestem, jestem – wyszła z pokoju, a on
oniemiał. Wyglądała cudnie. Włosy upięła wysoko i tylko kilka niesfornych
kosmyków wyrwało się na wolność pięknie przyozdabiając jej twarz. Poznał jedną
ze spódnic i bluzeczek, które jej kupił i nowe półbuty. Delikatny, skromny
makijaż dopełniał reszty. Była piękna. Teraz nie miał już wątpliwości. Gapił
się na nią z bijącym szybko sercem i nie mógł oderwać od niej wzroku. Poczuła
się niezręcznie.
- Marek, dlaczego mi się tak przyglądasz? Coś
nie tak? Źle się ubrałam? Powiedz mi? – Przełknął nerwowo ślinę.
- Ubrałaś się pięknie i pięknie wyglądasz.
Zrobisz furorę w F&D. – Znowu te zdradliwe rumieńce.
- Dziękuję. Możemy jechać. Jasiek schodź już. Wychodzimy.
– Za chwilę usłyszeli tupot nóg i już młody Cieplak witał się z Markiem.
- Chodźcie. Dzisiaj naprawdę musimy się
śpieszyć. Podwiozę was pod szkołę i musimy gnać do firmy. Mamy dużo pracy.
Zaparkował
pod firmą. Obiegł samochód i pomógł Uli wysiąść. Weszli do środka przez
rozsuwane, szklane drzwi. Marek przywitał się z ochroniarzem.
- Dzień dobry panie Władku. Przedstawiam panu
nasz nowy nabytek. To Ula Cieplak, nowy pracownik. Proszę ją dobrze zapamiętać
i nie robić trudności, gdyby chciała wejść bez przepustki – roześmiał się.
Ochroniarz
z sympatią spojrzał na Ulę.
- Panie prezesie takiej pięknej twarzy nie
można nie zapamiętać. Witamy panią na pokładzie pani Urszulo.
- Dziękuję – powiedziała skromnie.
- Miłego dnia – rzucił jeszcze Marek ciągnąc
Ulę do windy. Kiedy się za nimi zamknęła, wyjaśnił. - Ula, pracujemy na piątym
piętrze. Na trzecim jest bufet. Jakbyś była głodna lub chciała się napić kawy,
to tam jest odpowiednie miejsce. Oprócz tego mamy na piętrze małe pomieszczenie
socjalne, w którym też można zaparzyć kawę lub herbatę. Jak wyjdziemy z windy
na wprost jest recepcja. Tam urzęduje Ania, bardzo miła osoba. Zresztą zaraz sama
się przekonasz.
Rzeczywiście,
jak tylko opuścili windę ujrzała drobną brunetkę królującą za okrągłą ladą.
- Dzień dobry Aniu. Pozwól, że ci przedstawię
moją nową asystentkę. Ula Cieplak. Od dziś to ona będzie odbierać pocztę,
chyba, że Violetta będzie pierwsza w pracy, w co mocno wątpię. – Roześmiali
się.
- Tak… Violka nigdy nie zdąża na czas – powiedziała
rozbawiona Ania.
- Chodźmy Ula, musisz podpisać umowę.
Marek
pewnym ruchem otworzył drzwi.
- Cześć Seba, możemy?
- Jasne, wchodźcie, wchodźcie.
- Seba to Ula Cieplak, o której ci mówiłem. Ma
ze sobą wszystkie dokumenty. Jak skończycie, przyprowadź ją do mnie. Nie chcę,
żeby błądziła.
- Nie ma sprawy, to nie potrwa długo.
- Super. Zostawiam was i uciekam.
Sebastian
przyjrzał się Uli. – Rzeczywiście piękna.
Na pewno nie przeszedłbym obok niej obojętnie. Zwraca uwagę. Szczególnie oczy.
Figurę też ma niezłą. Tylko ten aparat… – uśmiechnął się do niej z
sympatią.
- Proszę, niech pani usiądzie. – wskazał jej
fotel. – Zgodzi się pani, żebyśmy mówili sobie po imieniu? W tej firmie wszyscy
tak do siebie mówią – wyjaśnił.
- Oczywiście, będzie mi bardzo miło – wyciągnęła
do niego rękę. – Ula. – Sebastian uścisnął ją. – A ja jestem Sebastian. To może
pokaż, co tam masz. – Podała mu teczkę z dokumentami.
- Daj mi chwilkę, muszę przeczytać.
- W porządku. Zaczekam.
Zatopił
się w lekturze. Im bardziej zagłębiał się w tekst, tym bardziej był zdumiony.
- Naprawdę skończyłaś to wszystko? – Kiwnęła
głową.
- Tam masz kopie dyplomów i certyfikatów.
- Naprawdę imponujące. W porządku. Dam ci
teraz umowę do przeczytania. Jeśli nie będziesz miała uwag, to ją podpisz,
dobrze?
- Dobrze. – Teraz ona zagłębiła się w treść
umowy. Kiedy doszła do wysokości stawki. Zamarła.
- Sebastian, tu jest chyba pomyłka. Pięć tysięcy
brutto? To chyba niemożliwe.
- Nie ma mowy o pomyłce Ula. Tyle właśnie
będziesz zarabiać. Takie są stawki asystentek. Podpiszesz? – Pokiwała
twierdząco głową i drżącą ręką złożyła na umowie swój podpis.
- W takim razie to wszystko. W ciągu dnia
przyniosą ci przepustkę, żebyś nie miała kłopotu z wejściem do firmy. Chodźmy
teraz do Marka. – Wyszli z gabinetu, minęli recepcję i weszli do sekretariatu.
Za jednym z biurek siedziała elegancka, ładna blondynka.
- Cześć Viola, Marek u siebie?
- Cześć. Jest, jest.
- Viola, to jest Ula Cieplak, nowa asystentka
Marka. Od dzisiaj będziesz tu miała towarzystwo.
- No i bardzo dobrze. Wreszcie nie będę tu
sama, jak walec.
– Chyba jak palec - mruknął Sebastian. Podeszła
do Uli i przedstawiła się.
- Violetta Kubasińska przez „V” i dwa „T”
- Ula Cieplak, bardzo mi miło. – Uścisnęły
sobie dłonie.
- Chodź Ula, Marek czeka – ponaglił Olszański.
Weszli do gabinetu. Marek wstał zza biurka.
- Dzięki Seba. Zostaw nas samych, musimy
omówić parę spraw.
- OK., już mnie nie ma.
- Usiądź Ula. Podpisałaś umowę?
- Podpisałam, ale Marek, stawka jest
oszałamiająca. Ja nigdy nie widziałam takich pieniędzy. To naprawdę bardzo
dużo. – Uśmiechnął się.
- Ula, pracy też jest bardzo dużo. Jeszcze
będziesz na mnie pomstować, że obarczam cię jej nadmiarem. Wynagrodzenie jest
adekwatne do pracy jaką ci przydzielę, więc nie ma o czym mówić. Zajmiesz
drugie biurko, to naprzeciwko Violetty. Poznałyście się już?
- Tak. Ona jest jakaś dziwna i przekręca
słowa. – Roześmiał się na całe gardło.
- Masz rację. Jest kompletnie zakręcona i
niewiele z niej pożytku, ale lubię ją, dlatego jeszcze nie wyleciała.
Przyzwyczaisz się – usiadł obok niej na kanapie. - Za tydzień mamy pokaz
jesiennej kolekcji i w związku z tym mnóstwo roboty. Trzeba dopilnować
terminów. Wszystko musi chodzić, jak w szwajcarskim zegarku. Jak omówimy
wszystko, pójdziemy jeszcze do Pshemko. Przedstawię cię. Od razu uprzedzam. On
jest łasy na pochlebstwa, więc trochę wazeliny nie zaszkodzi, a na pewno
poprawi mu samopoczucie.
Wprowadzał
ją we wszystko przez kolejną godzinę. Starała się zapamiętać, to co mówi.
- Na razie to chyba tyle z tych
najważniejszych rzeczy. Chodźmy teraz do pracowni. – Przeszli długim korytarzem
na sam jego koniec. Marek cicho otworzył drzwi i wsunął głowę.
- Cześć Pshemko. Mogę na chwilę?
- Możesz. Pewnie, że możesz.
- Chciałbym ci kogoś przedstawić. To Ula
Cieplak, moja nowa asystentka, a to nasz mistrz. – Ula wyciągnęła do niego
rękę.
- To dla mnie wielki zaszczyt poznać pana
osobiście. Nie często ma się okazję spotkać tak sławną osobę, której kreacje są
ponadczasowe.
Mistrz
uśmiechnął się szeroko słysząc te słowa.
- Chyba się polubimy Bella. Jak to miło
wiedzieć, że jest się docenianym.
- Zapewniam pana, że tak jest. Kobiety biją
się o pana niepowtarzalne kreacje.
- No dobrze – ukontentowany mistrz wskazał im
fotele. – Siadajcie moi drodzy.
- My tylko na chwilę Pshemko. Chciałem
przedstawić ci Ulę i powiedzieć, że od dziś to moja prawa ręka. Gdybyś czegoś
potrzebował, a ja nie byłbym dostępny, ona pomoże ci we wszystkim. Zapewniam
cię, że jest bardzo kompetentna.
- I w dodatku piękna – z błyskiem w oku
spojrzał na Ulę. - Nie rumień się Bella. Piękno należy wychwalać. I mów mi po
imieniu. Tu wszyscy tak mówią.
- Dziękuję Pshemko, czuję się zaszczycona.
- Pójdziemy już. Nie będziemy ci przeszkadzać.
Wszystko w porządku? Nie masz żadnych trudności?
- Marco, wszystko pod kontrolą. Trzymamy rękę
na pulsie.
- Dobrze. W takim razie do zobaczenia. –
Opuścili gabinet i wypuścili powietrze z płuc, doznając natychmiastowej ulgi.
- Ale miałam tremę. To prawdziwy artysta.
Kaprysy z tego co wiem, też ma artystyczne.
- Polubił cię, a swoją drogą nie wiedziałem, że
potrafisz tak gadać. Ociekałaś wazeliną – roześmiał się na całe gardło. Zrobiła
naburmuszoną minę.
- Przecież sam powiedziałeś, że trochę
wazeliny nie zaszkodzi. – Nie mógł przestać się śmiać.
- No mówiłem, mówiłem… Chodź, trzeba się zająć
prawdziwą robotą.
Zaciągnął
ją z powrotem do gabinetu.
- Zrobisz mi zestawienie wszystkich kosztów do
budżetu dotyczącego pokazu. Muszę wiedzieć, na czym stoję. Do tej pory robił to
Alex i nie jestem pewien, czy nie zawyżał wyników. Teraz pewnie też zrobi
podobne zestawienie, więc będę miał porównanie. Tu masz segregatory. Znajdziesz
w nich wszystkie dokumenty łącznie z fakturami. To chyba wszystko. Gdybyś
czegoś nie wiedziała, to przyjdź zapytać. – Spojrzał na nią i serdecznie się
uśmiechnął. – To do pracy maleńka. Pokaż, co potrafisz.
Wyszła z
gabinetu. Odpaliła komputer. Szybko zorientowała się, gdzie co jest i zabrała
do pracy. Bardzo chciała mu udowodnić, że dobrze zrobił przyjmując ją na to
stanowisko. Najbardziej bała się, że może go zawieść. Dlatego solidnie
przykładała się do pracy. Sporządziła jasną, czytelną tabelę, do której wpisała
wszystkie dane. Podliczyła wszystko razem. Sprawdzała jeszcze kilkakrotnie, czy
nie popełniła gdzieś błędu, ale wszystko się zgadzało. Wydrukowała ten raport i
cicho zapukała do gabinetu.
- Proszę. – Nieśmiało wsunęła głowę przez
drzwi.
- Marek? Mogę?
- Pewnie, chodź. Co tam? Czegoś nie wiesz?
- Nie, nie. Chciałam ci tylko to dać i
zapytać, co mam dalej robić – podała mu gotowe zestawienie.
- Już zrobiłaś? Tak szybko? Myślałem, że
zajmie ci to więcej czasu. Jesteś niesamowita. Jeśli nabrałaś takiej ochoty do
pracy, to mam dla ciebie coś znacznie poważniejszego. Muszę mieć analizę
porównawczą kosztów kampanii reklamowych z ostatnich trzech lat. Część
materiałów jest u was w sekretariacie, ale reszta w archiwum. Tam zabierz
Violettę, pomoże ci z segregatorami. Niech też się na coś przyda.
Wyszła z
gabinetu i zapytała Violę, gdzie może znaleźć potrzebne dokumenty. Viola
wskazała jej właściwą szafę.
- Marek prosił też, żebyś zeszła ze mną do
archiwum, bo tam jest reszta. Muszę to mieć. Pójdziesz?
- Pójdę, pewnie, że pójdę. Rozkaz, to rozkaz.
Chodźmy w takim razie. – Zjechały windą na dół i weszły do niewielkiego
pomieszczenia, w którym na metalowych półkach królowały potężne tomy akt. Ula
rozejrzała się. Z radością stwierdziła, ze wszystkie ułożono tematycznie i
chronologicznie. Nie miały kłopotu z odnalezieniem tych właściwych. Obładowane
wjechały na górę.
- Tak właściwie, to do czego one są ci
potrzebne?
- Marek kazał mi zrobić analizę kosztów
kampanii reklamowych z ostatnich trzech lat.
- No, nie zazdroszczę ci. Mnie by to
przerosło. Dobrze, że tu przyszłaś. Ja z niektórymi rzeczami w ogóle sobie nie
radzę. Całe szczęście, że Marek jest taki zarozumiały, inaczej źle by było ze
mną.
- Wyrozumiały.
- Co?
- Wyrozumiały Viola, nie zarozumiały.
- No przecież mówię. – Ula przewróciła oczami.
- Niech ci będzie – ułożyła segregatory na
podłodze, bo na biurku miała niewiele miejsca i ostro zabrała się do pracy. Już
po chwili utonęła w swoich ukochanych cyferkach. Violetta zerkała na nią od
czasu do czasu.
- Ale
pracuś z niej – pomyślała. – Będę
dobrą koleżanką i zaproponuję jej kawę. Może i Marek się napije?
- Ula. – Nie zareagowała. – Ula! – podniosła na Violę
nieprzytomny wzrok. – Chcesz kawy? – Uśmiechnęła się do Kubasińskiej z
wdzięcznością.
- A mogłabyś zrobić? Będę ci bardzo wdzięczna.
- Zrobię. Zapytam też Marka – wsunęła się do
gabinetu.
- Marek? Idę zrobić kawę sobie i Uli, chcesz
też?
- Bardzo. Dzięki Viola, że pomyślałaś o mnie.
Za Ulę też ci dziękuję. Jesteś nieoceniona. Ula pewnie utonęła w papierach, co?
- A żebyś wiedział. Nie podnosi nawet głowy,
tylko liczy i liczy. – Uśmiechnął się. Znał już jej miłość do cyferek.
- To idź po tą kawę.
- No idę przecież, idę…
Pracowała
w wielkim skupieniu. W pewnym momencie kątem oka dostrzegła, że ktoś stoi przy
biurku. Podniosła głowę i zobaczyła wpatrującego się w nią Marka. Uśmiechnęła
się niepewnie.
- Chciałeś coś?
- Nie. Stoję tu już od dziesięciu minut i
obserwuję cię. Nawet nie zauważyłaś.
- Przepraszam – wyszeptała. – Całkiem
pochłonęła mnie ta praca.
- Zauważyłem. Jest szesnasta trzydzieści. Za
pięć piąta nie chcę widzieć już żadnych segregatorów, komputer ma być
wyłączony, a ty gotowa do wyjścia. I tak nie skończysz tego dzisiaj, a jutro
też jest dzień. – Pokiwała głową.
- Dobrze, jak sobie życzysz – uśmiechnęła się
blado.
Wyszedł z
gabinetu tuż przed piątą i zastał ją już ubraną, siedzącą przy biurku i myślącą
o czymś intensywnie. Pochylił się nad nią i powiedział.
- Królestwo za twoje myśli księżniczko. –
Otrząsnęła się z zamyślenia.
- Już? Jedziemy?
- Mhmm. Viola już poszła?
- Chyba tak, nie zauważyłam. – Rozchichotał
się.
- Czy w ogóle coś dzisiaj zauważyłaś? Jesteś
kompletnie nieobecna. Chodźmy już.
Większość
drogi siedziała cicho gapiąc się na widoki za szybą. W końcu odezwała się.
- Marek? Musimy sobie coś ustalić. Nie może
tak być, że będziesz po mnie przyjeżdżał i po pracy mnie odwoził. To duża
odległość, a ja mam stąd autobus. Będę nim dojeżdżać. Od jutra. – Spojrzał na
nią zaskoczony.
- Dlaczego? Nie odpowiada ci to?
- Nie o to chodzi. Po całym dniu tej gonitwy
jesteś już zmęczony, a jeszcze musisz zrobić czterdzieści kilometrów. To bez
sensu. Ja tak nie chcę. Zrobiłeś dla nas nazbyt wiele. Jesteśmy przyjaciółmi.
Przyjaciół się nie wykorzystuje. Źle bym się z tym czuła – zwilgotniały jej
oczy. Zabolało, gdy użyła tego określenia „przyjaciel” w stosunku do niego. Tak
bardzo pragnęła być dla niego kimś więcej. Odwróciła twarz do szyby, żeby nie
dostrzegł napływających do jej oczu łez. A jednak zauważył. Wiedział, dlaczego
płacze. Miał już pewność, że obdarza go uczuciem. Dzisiaj miał okazję przyjrzeć
się jej i widział jak na niego patrzy. Nie było mowy o pomyłce. Na pewno
kochała go. To dlatego tak broni się przed jego obecnością przy niej. Nie
chciała sobie robić nadziei. Czuł, że ona buduje mur mający odgrodzić ją od
niego. To, że nie chciała, aby po nią przyjeżdżał było pierwszą cegłą w tym
murze. Zrobiło mu się przykro. Za żadne skarby świata nie chciał jej zranić.
Nie wybaczyłby sobie tego nigdy, gdyby w jakiś sposób skrzywdził tę wrażliwą i
na wskroś dobrą istotę.
- Na pewno tego właśnie chcesz? – powiedział
cicho.
- Tak. Tak będzie lepiej – wyszeptała nieswoim
głosem.
No i stało
się. Zaczęła dojeżdżać autobusem. Dotkliwie odczuła tę zmianę. Rano jeszcze
było do wytrzymania, natomiast po południu czas drogi wydłużał się niemal
dwukrotnie. Gigantyczne korki, roboty drogowe, wszystko jakby sprzysięgło się
przeciwko niej. Zaciskała zęby ze złości, ale nie odważyła się poprosić już
Marka o podwiezienie do domu. Czuła się zbyt skrępowana. Pracy miała mnóstwo.
Nie oszczędzała się i harowała jak przysłowiowy wół. Nawet Pshemko docenił jej
starania i patrzył na nią łaskawym okiem, bo pomogła mu w paru sprawach.
Niedziela zbliżała się wielkimi krokami. Właśnie w tym dniu miał się odbyć
pokaz. Biegała jak opętana z Łazienek na Lwowską i odwrotnie. Musiała
dopilnować wszystkiego i koordynować wszystkie działania. Nie mogła nic
zawalić. Przecież obiecała sobie i Markowi, że nie zawiedzie go. Nigdy. W
ostatniej chwili przypomniała sobie o folderach, które wydrukowane trzeba było
odebrać. Pojechała więc. Wysiadając z windy, obładowana paczkami natknęła się
na Pshemko.
- Urszula! Jak dobrze, że cię widzę. Musisz
koniecznie przyjść do mojej pracowni. Natychmiast.
- Pshemko. Przyjdę. Pozwól mi się tylko
rozebrać i odłożyć te paczki. Zaraz będę.
- Dobrze. Czekam.
Zdyszana
weszła do sekretariatu. Rzuciła torbę i paczki z folderami i pognała do
pracowni.
- Już jestem. Czegoś ci trzeba? Powiedz. Zaraz
załatwię.
- Nie duszko. To tobie czegoś trzeba.
- Mnie? A czego? – zdumiona patrzyła na
tajemniczo uśmiechającego się projektanta.
- Kreacji ci trzeba. Na pokaz. Nie możesz się
pojawić w byle czym. Mam coś dla ciebie.
- Ale Pshemko, ja nie wybieram się na pokaz. –
Spojrzał na nią dziwnie.
- Jak to się nie wybierasz? Ja sobie nie
poradzę bez ciebie. Ty musisz tam być. Marek ci nic nie mówił?
- Nie… Dlatego nigdzie nie idę. Nie czułabym
się tam dobrze. Moim zadaniem było dopilnowanie wszystkich przygotowań. Myślę,
że je wypełniłam, ale na tym moja rola się kończy.
- Co ty za bzdury opowiadasz? – prychnął. – Ja
się nie zgadzam! Ja żądam twojej obecności na pokazie! – tupnął nogą i wrzasnął.
– Zaraz pogadam sobie z tym prezesikiem. Idziemy – złapał ją za ramię i niemal
biegiem wyciągnął z pracowni. Rozsierdzony wparował do gabinetu prezesa nie
zważając na protestującą Violettę.
- Marco! Wytłumacz mi, co to ma znaczyć! –
Dobrzański zaskoczony tym nagłym wtargnięciem mistrza, a jeszcze bardziej
widokiem ciągniętej przez niego za rękę Uli zapomniał języka w gębie. Opamiętał
się jednak szybko.
- Ale co?
- No jak to, co? Dowiedziałem się przed
chwilą, że Urszuli nie będzie na pokazie. Ja protestuję. Ona musi być, bo ja
sobie bez niej nie poradzę. Ona jest moim dobrym duchem, moim natchnieniem. Czy
ty chcesz mnie pozbawić natchnienia? – Egzaltacja mistrza sięgnęła zenitu.
Padł, jak rażony prądem na kanapę i zajęczał. Ula porwała jakąś teczkę z biurka
i nerwowo zaczęła go wachlować. Marek już nalewał wody do szklanki.
- Pshemko uspokój się. Ula będzie na pokazie.
Właśnie dzisiaj chciałem jej wręczyć oficjalne zaproszenie. – Te słowa
przywróciły mistrza do pionu.
- To właśnie chciałem usłyszeć. Jestem już
spokojny. Chodź Urszulo. Mamy do pogadania - mrugnął do niej porozumiewawczo i
zdumioną wyciągnął z gabinetu. Wparował do pracowni z prędkością światła i
krzyknął.
- Izabelo! – Zza parawanu wysunęła się głowa
głównej krawcowej. – Proszę natychmiast przynieść kreację dla Urszuli i dodatki
– zwrócił się do Uli. - Wejdziesz zaraz za parawan i przymierzysz suknię.
Izabela ci pomoże. Chcę zobaczyć jak leży. Może trzeba będzie coś poprawić – zobaczył
Izę niosącą suknię. - No idź. Zobaczymy to cudo.
Posłusznie
weszła za zasłonę. Nie chciała go drażnić. Widziała go już w stanie wielkiej
furii i za żadne skarby nie chciała powtórki z rozrywki. Iza pomogła jej się
przebrać. Wreszcie wyszła. Mistrz oniemiał.
- Urszulo, – rzekł wzruszony – to cudo leży na
tobie idealnie. Jesteś olśniewająca. Na miejscu stylista zrobi ci fryzurę i
makijaż. Musisz być co najmniej dwie godziny przed czasem. Dasz radę dojechać?
- Postaram się Pshemko. Na pewno nie zawiodę.
– Klasnął w dłonie uradowany.
- No to załatwione. Suknię zabierzemy wraz z
innymi kreacjami. Wszystko będziesz miała przygotowane. Będzie cudnie Bella. –
Uściskała go serdecznie.
- Dziękuję Pshemko. Po raz pierwszy będę miała
na sobie kreację twojego autorstwa. To wielki zaszczyt. Jestem ci bardzo
wdzięczna. Bardzo.
Uradowana
wybiegła z pracowni. Weszła do gabinetu prezesa.
- Marek, mam do ciebie prośbę. W zasadzie
dopilnowałam już wszystkiego i wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Mogłabym
dzisiaj wyjść trochę wcześniej? Mam wizytę u lekarza, której nie mogę odwołać.
– Zaniepokoił się.
- Coś ci jest? Jesteś chora?
- Nie, nie. To rutynowa wizyta, ale muszę
pójść. Dla mnie to ważne.
- Nie powiesz mi, co to za lekarz?
- Niedługo sam się przekonasz. To co, puścisz
mnie?
- Oczywiście, ale przedtem dam ci to – podszedł
do niej i wręczył nieduży kartonik.
- To zaproszenie na pokaz. Napracowałaś się
przy nim i nie wyobrażam sobie, że mogłoby cię tam nie być. W niedzielę
przyjadę po ciebie i zabiorę do Warszawy.
- Nie, nie przyjeżdżaj. Ja obiecałam Pshemko,
że będę dwie godziny wcześniej. Przyjadę autobusem – zauważyła, że jest
rozczarowany. – Nie gniewaj się, proszę, on wymusił na mnie tę obietnicę, a ja
nie chcąc go drażnić zgodziłam się.
- Nie gniewam się Ula i rozumiem, że chciałaś
dobrze. W takim razie do zobaczenia na pokazie.
- Dziękuję ci i do widzenia.
W krótkim
czasie dotarła do przychodni, w której przyjmował ortodonta. Kiedy z niej
wychodziła, uśmiechała się szeroko ukazując rząd śnieżnobiałych, równych zębów.
Wreszcie pozbyła się tego żelastwa i naprawdę poczuła wolna.
ROZDZIAŁ 9
Była
sobota i chociaż dzisiaj mogła dłużej pospać, to obowiązkowość ściągnęła ją z
łóżka. Szybki prysznic pozwolił jej otrząsnąć się z resztek snu. Ubrana w luźny
domowy strój postanowiła zabrać się za gruntowne porządki. Nastawiła najpierw pralkę,
a potem zabrała się za gościnny pokój. Właśnie kończyła go sprzątać, gdy w
drzwiach ukazała się zaspana Beatka.
- Ulcia, zrób mi śniadanie – powiedziała
marudnie. Otrzepała ściereczkę z kurzu i przykucnęła przy małej.
- A co byś chciała zjeść? – cmoknęła ją w
rozgrzany policzek.
- Są jeszcze parówki? Zjadłabym parówkę na
gorąco. – Ula pogłaskała ją po głowie.
- Dobrze kochanie. Ugotuję ci parówkę, a teraz
idź umyć buzię i ząbki. Jasiek też już wstał?
- Już schodzę! – usłyszała głos brata, a po chwili
zobaczyła go zbiegającego ze schodów.
- Pomóż Betti i sam się trochę ogarnij. Ja
zaraz zrobię śniadanie.
Wrzuciła
parówki do wody i podpaliła gaz. Zajęła się smarowaniem pokrojonego już
pieczywa. Tą czynność przerwał dźwięk dzwonka jej komórki. Wytarła ręce i
sięgnęła po nią. „Marek”.
- Cześć Marek. Nie możesz spać? – W słuchawce
rozległ się jego śmiech.
- Witaj Ula. Oczywiście, że mogę. Właśnie
dopiero wygrzebałem się z łóżka. Mam pewien pomysł, ale nie wiem, czy wam się
spodoba.
- No to zdradź go.
- Chciałbym przyjechać i jeśli się zgodzisz
zabrać was do wesołego miasteczka. Sprawdziłem w Internecie i wiem, że będzie
otwarte jeszcze tylko przez tydzień, bo potem zamykają na okres zimy. Dzieciaki
miałyby frajdę.
- Wiesz co, ja to chyba nie pojadę. Właśnie
zabrałam się za porządki, ale zaraz spytam, czy mają ochotę pojechać. Zaczekaj
– z telefonem przy uchu weszła do łazienki. - Słuchajcie, dzwoni Marek i pyta,
czy chcecie pojechać do wesołego miasteczka.
- Ja chcę! – podekscytowana Betti wyrwała jej
telefon z ręki.
- Mareczku kochany, ja bardzo, bardzo chcę
pojechać. Proszę. – Roześmiał się radośnie, słysząc tę prośbę.
- Cześć myszko, jeśli bardzo, bardzo chcesz,
to pojedziemy. Zapytaj jeszcze Jasia, może też ma ochotę. – Betti oddała bratu
telefon.
- Powiedz mu, że też chcesz. – Roześmiał się.
- Cześć Marek. Słyszałeś? Mam ci powiedzieć, że
też chcę.
- Słyszałem. I co, chcesz?
- Pewnie, jeśli to nie kłopot…
- Nawet najmniejszy. Dasz mi jeszcze Ulę? Może
uda mi się ją namówić na tą eskapadę. – Jasiek oddał siostrze telefon.
- Ula? Ja przyjadę do godziny. Myślę, że będą
gotowi do tego czasu?
- Na pewno. Zaraz zjedzą śniadanie i ubiorą
się w coś wygodnego. A ty jesteś już po śniadaniu?
- Jestem w trakcie i też za chwilę się
ubieram. Do zobaczenia w takim razie.
- Pa – spojrzała na rodzeństwo.
- Gotowi? – Pokiwali głowami. – To siadajcie
do stołu. Muszę jeszcze z wami coś uzgodnić – nalała do kubków gorącą herbatę i
postawiła przed każdym.
- Słuchajcie. Mówiłam wam już wcześniej, że
jutro w Łazienkach jest ten pokaz. Miałam na niego nie iść, ale niestety
zostałam zmuszona. Jutro o piętnastej muszę już tam być. Przygotuję wam obiad.
Nie wiem, o której wrócę. Będę starała się jak najwcześniej, choć czuję, że nie
będzie to proste, bo po pokazie jest jeszcze bankiet. Będę chciała zdążyć
na ostatni autobus. Gdyby mi się jednak nie udało, to nie martwcie się.
Przenocuję u którejś z koleżanek. Gdyby tak się stało, to zadzwonię Jasiu i dam
ci znać. Poradzisz sobie z nią?
- Ula, przecież nie raz sobie radziłem. Dać
jej jeść potrafię, ubrać i uczesać też. Nie przejmuj się. Znajdę jej jakieś
zajęcie. Wiem, jak ważna jest ta praca dla nas wszystkich i zawsze pomogę, jak
będzie trzeba. Przecież to ty nas utrzymujesz. – Spojrzała z wdzięcznością na
brata.
- Dziękuję Jasiu, że jesteś taki
odpowiedzialny. A ty Betti pamiętaj. Masz być grzeczna i nie sprawiać Jaśkowi
kłopotu, tak? – Mała potrząsnęła głową.
- Ulcia, przecież ja zawsze jestem grzeczna i
też ci pomogę, żebyś nie straciła tej pracy – powiedziała poważnie. Roześmiali
się widząc jej minę.
- Wiemy Betti, wiemy. A teraz idźcie na górę i
ubierzcie coś na siebie. Marek będzie tu za chwilę i nie chcę, żeby zastał was
w piżamach. Beatka, ja idę z tobą. Pomogę ci.
Za
niespełna dwadzieścia minut usłyszeli dzwonek. Beatka najszybciej zbiegła ze
schodów i dopadła drzwi. Już po chwili wisiała na szyi Marka.
- Tak się za mną stęskniłaś?
- Bardzo, bardzo, bardzo… - cmokała go w
policzki, co doprowadziło go do śmiechu.
- Ja też się za wami bardzo stęskniłem.
Jesteście gotowi?
- My tak, ale Ulcia nie jedzie. – Zeszła
właśnie ze schodów i usłyszała, co mówi siostra.
- Cześć Marek. Niestety, ja nie jadę. Mam
trochę domowej roboty. Dziękuję ci, że się nimi zajmiesz. Będę miała trochę
spokoju, żeby dokończyć to, co zaczęłam. Zapraszam cię też na obiad. Dajcie
tylko znać z pół godziny wcześniej, że wracacie, wtedy wstawię ziemniaki,
żebyście mieli gorące – uśmiechnęła się do niego patrząc mu w oczy, a on nie
mógł oderwać swoich od jej szerokiego uśmiechu.
- Byłaś u ortodonty! To tej wizyty nie mogłaś
wczoraj odwołać! Pięknie wyglądasz Ula i piękny masz uśmiech. – Znowu te
wypieki na policzkach. Przyglądał jej się z prawdziwą przyjemnością. Była
naprawdę urocza i tak bardzo skrępowana słysząc od niego komplementy. – Nawet w tych domowych ciuchach wygląda
cudnie – przemknęło mu przez myśl. Zmusił się, żeby oderwać od niej wzrok.
- A Jasiek, gdzie?
- Zaraz schodzę! Jeszcze minuta.
- Spokojnie, zaczekamy. – Kiedy zszedł, Ula
otaksowała swoje rodzeństwo spojrzeniem i powiedziała.
- Chyba nie muszę powtarzać, że macie we
wszystkim słuchać Marka, tak? Macie nie naciągać go też na jakieś duże wydatki,
szczególnie ty Betti. Marek już dość wydał na nas.
- Ula, proszę cię… - Marek spojrzał na nią
błagalnie. – Przecież to ja ich zapraszam. Niech posmakują trochę dzieciństwa.
Nie broń im.
- No dobrze. Jedźcie już – zamknęła za nimi
drzwi. Była mu wdzięczna, że pomyślał o rozrywce dla nich. Dopóki go nie
poznali, w ich życiu niewiele było rozrywek. Ona sama nigdy nie była w wesołym
miasteczku, oni zresztą, też nie. Znają to tylko z telewizji. Niech się cieszą.
Pokrzepiona tą myślą zabrała się za dalsze sprzątanie domu. Nie minęły trzy
godziny, a pokoje lśniły czystością. Umyła okna i pozmieniała firanki. Podobnie
zrobiła z pościelą. Uwielbiała spać w dobrze wykrochmalonej, świeżej pościeli. Kolejny
raz przepuściła pralkę, a wyprane rzeczy rozwiesiła na strychu. Zabrała się za
obiad. Wstawiła rosół i mięso na pieczeń. Zagniotła ciasto na makaron. Dzisiaj
wyjątkowo robota paliła jej się w rękach i szła bardzo sprawnie. W krótkim
czasie dom wypełnił się aromatem pieczonego mięsa i wywaru przesyconego
warzywną nutą. Nakryła kuchenny stół lnianym obrusem i ustawiła na nim talerze.
Spojrzała na zegarek. – Nie jest jeszcze
tak późno, może zdążę ugotować kompot z jabłek.
Koło
piętnastej rozdzwoniła się jej komórka.
- Halo, Ula? Właśnie ruszyliśmy z parkingu
przy wesołym miasteczku. Dzwonię, bo prosiłaś…
- Tak, tak. Dzięki, że pamiętałeś. Zaraz
wstawiam ziemniaki. Obiad gotowy, więc czekam na was.
- Z pół godzinki będziemy. Pa.
Weszli do
domu głośno rozprawiając o tym, co przeżyli w lunaparku. Ula z przyjemnością
patrzyła na zaróżowione z emocji policzki rodzeństwa. Byli tacy szczęśliwi.
Podobnie Marek mimo, że od nich dużo starszy, miał minę dzieciaka, któremu
podarowano gwiazdkę z nieba. Pomogła rozpiąć kurtkę Betti, której buzia nie
zamykała się odkąd weszła.
- Ulcia, a ja jechałam na takiej dużej
karuzeli, ale z Mareczkiem, bo sama się bałam. Byliśmy też w gabinecie krzywych
luster. Wiesz, jak one wykrzywiają obraz? Raz byliśmy chudzi, jak patyki, a raz
grubi jak beczki. To było bardzo śmieszne i Mareczek kupił mi cukrową watę i …
- A rozumiem, to dlatego masz taka lepiącą się
buzię. Idź się umyć. Zaraz podam obiad. – Kiedy dzieci zniknęły w łazience,
podeszła do Marka i powiedziała cicho.
- Dziękuję ci Marek. Nawet nie wiesz ile
radości im sprawiłeś. One nigdy nie były w takim miejscu. Znają je tylko z
telewizji. – Spojrzał na nią zdumiony.
- Mówisz poważnie?
- Jak najbardziej poważnie.
- Ula, ja nie miałem pojęcia. Mnie wydawało
się to takie naturalne. Przecież dzieci często odwiedzają takie miejsca.
- Te, niestety nie – spuściła głowę. Zapadła
niezręczna cisza, którą przerwał Marek.
- Dasz mi jakieś kapcie Jaśka? Nie chciałbym
nabrudzić.
- Już ci daję. Załóż i chodź do kuchni. – Po
chwili siedzieli już wszyscy przy kuchennym stole, a Ula nalewała do talerzy
parujący rosół. Jedli niemal w milczeniu rzucając tylko czasem jakieś zdawkowe
uwagi lub chwaląc potrawy.
- Ula, ten obiad był pyszny. Dawno już nie
jadłem równie dobrego, nie licząc okresu, kiedy byłaś, byliście u mnie. Mięso
rozpływa się w ustach.
- Cieszę się, że ci smakuje. Upiekłam więcej,
to zabierzesz do domu. Dam ci też trochę kopytek i sosu. Będziesz miał obiad na
poniedziałek. – Spojrzał na nią z wdzięcznością.
- Dziękuję ci Ula, jesteś aniołem. – Jak
zwykle w takich razach, jej policzki przyoblekły się w uroczą czerwień.
Po
obiedzie dzieci poszły do swoich zajęć, a oni usiedli na kanapie w pokoju
gościnnym z filiżankami pełnymi pachnącej kawy.
- Stresujesz się przed tym pokazem? - spytała
nie patrząc mu w oczy.
- Trochę pewnie tak, ale przecież to nie jest
pierwszy mój pokaz. Prowadziłem ich już wiele. - Pokiwała głową.
- No tak. Zapomniałam. A ja się denerwuję, bo
pierwszy raz będę uczestniczyć w takiej imprezie. Najbardziej się boję, że nie
zadowolę Pshemko, że on będzie coś chciał, a ja nie będę w stanie tego zrobić.
– Uśmiechnął się czule gładząc jej policzek.
- To niemożliwe Ula. On cię uwielbia.
Słyszałaś przecież. Jesteś jego natchnieniem.
- Pshemko przesadza i dobrze o tym wiesz, ale
jeśli cię to bawi, to pozwalam ci nabijać się ze mnie. – Roześmiał się widząc
jej naburmuszoną minę.
- Wcale się z ciebie nie nabijam. Mówię całkiem
serio. On naprawdę cię bardzo lubi. Nie da powiedzieć złego słowa o tobie.
- Tak uważasz? Ja też go bardzo polubiłam mimo
jego napadów złego humoru. Nawet polubiłam tę postrzeloną Violettę. Do pracy to
ona chyba nie bardzo się garnie, ale jak ją poproszę, żeby coś przepisała to
robi to chętnie. Jak ty do tej pory sobie radziłeś? Na nią chyba nie za bardzo
mogłeś liczyć?
- Nadal nie mogę, ale też nie wyobrażam sobie
firmy bez niej. Wprowadza duże dawki humoru, a to czasem jest niezbędne, żeby
rozładować napiętą atmosferę – przybliżył do niej twarz bawiąc się kosmykiem
jej włosów. – Na szczęście mam ciebie, zawsze chętną i gotową do pracy,
odpowiedzialną i bardzo, bardzo mądrą – był coraz bliżej i mówił coraz ciszej –
Ulę. - Zbliżył swe usta do jej ust, chcąc ją pocałować. Oprzytomniała w
momencie kładąc mu dłoń na wargach.
- Nie Marek, nie… - wyszeptała – nie rób nic,
czego mógłbyś potem żałować. Zobaczył w jej oczach strach. Odsunął się od niej
na bezpieczną odległość.
- Masz rację Ula, przepraszam. Wybacz, chyba
sam nie wiem, co robię – zerknął na zegarek.
- Pójdę już. Jest dość późno. Ty też musisz
odpocząć. Napracowałaś się dzisiaj.
- Ubierz się, a ja spakuję ci mięso i kluski –
poszła do kuchni, z której po chwili wyniosła reklamówkę wypełnioną produktami.
- W słoiku masz sos. Umieść go tak, żeby nie
wylał się podczas jazdy. Zawołam dzieciaki, żeby się pożegnały.
Kiedy
odjeżdżał kierując się w stronę domu, czuł się dziwnie niezręcznie. – Co mnie napadło? Chciałem ja pocałować.
Boże, co ona sobie o mnie pomyśli, że wykorzystuję sytuację? Ależ ze mnie
dureń. Z drugiej strony jej usta są takie kuszące, namiętne, stworzone wprost
do tego, żeby je całować. Nie sądziłem, że może być taka pociągająca. Jest
piękna i tak uroczo nieśmiała. Czyżbym rzeczywiście do niej coś czuł? Nie… Jest
dla mnie jak siostra. Jak siostra? I dlatego chciałeś ją pocałować? Coś z tobą
nie halo Dobrzański. Lepiej przyznaj uczciwie, że dziewczyna ci się podoba.
Pociąga cię. Jak kobieta, nie jak siostra. Do tej pory nie patrzyłem na nią,
jak na kobietę. No dobra, ale teraz patrzę. Nie kocham jej, ale podoba mi się i
to nawet bardzo. Ciekawe, jakby z nią… Nie, nie Dobrzański, przestań. Ona
przecież tyle przeszła. Bądź człowiekiem nie świnią. Kocha mnie, to już wiem.
Chyba dlatego tak broniła się przed tym pocałunkiem. Nie chce cierpieć. Ja też
nie chcę, żeby cierpiała. Co mogę zrobić? Przecież nie mogę jej oszukiwać. Nie
zniosłaby tego, jest zbyt wrażliwa i delikatna. Na razie nie zrobię nic.
Poczekam, może sytuacja sama się rozwiąże.
Długo nie
mogła zasnąć, rozpamiętując wciąż od nowa wydarzenia tego wieczoru.
- Był
tak blisko, bardzo blisko. Mało brakowało a wpiłabym się w te jego słodkie,
zmysłowe usta. Jak to dobrze, że powstrzymałam się w ostatniej chwili. Jak to
dobrze, że powstrzymałam jego. Jutro czulibyśmy się podle i na pewno tego
żałowali. Czy to możliwe, żeby do mnie coś czuł? Pobożne życzenie. Z jego
strony to był na pewno zwykły impuls. Nic więcej. Przestań marzyć, on zawsze
będzie traktował cię jak młodszą siostrę, jak przyjaciółkę – łzy pociekły
jej po policzkach. Kiedy obeschły ona już spała.
W
niedzielę szykowała się już od rana. Najpierw przygotowała obiad dla dzieci, a
potem spakowała kilka osobistych drobiazgów do torby. Profilaktycznie zapakowała
nocną koszulę na wypadek, gdyby pokaż miał potrwać dłużej, a ona nie mogła się
wyrwać. O czternastej ucałowała dzieciaki dając im jeszcze ostatnie wskazówki i
powędrowała na przystanek. Do Łazienek dotarła na czas i wchodząc na teren
przeszklonej sali natknęła się na Pshemko, który energicznie rozstawiał
wszystkich po kątach. Na jej widok twarz mistrza rozjaśniła się błogim
uśmiechem.
- Urszulo, moja droga, jak dobrze, że już
jesteś. Stylista czeka już na ciebie. Chodź, pokażę ci, gdzie będziesz mogła
się przebrać. Pociągnął ją w głąb sali. Weszli za kulisy odgradzające zaplecze
od wybiegu. Zobaczyła rząd stanowisk z lustrami i uwijających się wokół modelek
fryzjerów. Pshemko podszedł do jednego z nich.
- Sławku przedstawiam ci Urszulę Cieplak. Masz
z niej zrobić bóstwo. Ona ma dzisiaj lśnić jak diament. Rozumiesz? – Stylista
spojrzał na Ulę.
- Mistrzu, ona jest piękna, to nie będzie
takie trudne.
- Zostawiam ją więc w twoich rękach. Postaraj
się. Urszulo, ja muszę iść na główną salę. Trzeba dopilnować, żeby nie
pomieszali kreacji.
- Oczywiście Pshemko i bardzo ci dziękuję.
- To na razie duszko.
Stylista
rozpuścił jej włosy i przyjrzał się im.
- Pani Urszulo, ma pani długie włosy i
zniszczone na końcach. Proponuję je dość mocno ściąć i wycieniować, żeby nadać
fryzurze lekkości. Chciałbym też dodać trochę blasku i koloru. Zgodzi się pani?
- Oddaję się w pana ręce i mam nadzieję, że
wie pan, co robi. Pshemko panu ufa, więc i ja spróbuję. Proszę zaczynać. – Z
żalem patrzyła na spadające coraz gęściej dziesięciocentymetrowe pasma włosów.
Pocieszała ją myśl, że kiedyś odrosną. Zanim zaczął strzyc, nałożył jej farbę.
Teraz jej włosy miały barwę ciemnej czekolady, poprzetykanej miodowymi
pasemkami. Musiała przyznać, że dobrze było jej w tym kolorze. Kiedy ułożył jej
fryzurę nie poznawała sama siebie. – Czy
to nadal jestem ja? – Przyszedł w końcu czas na makijaż, bardzo lekki i
subtelny podkreślający kolor jej niezwykłych oczu. Sławek delikatnie wytuszował
jej rzęsy. Nie potrzebowała wiele, bo były długie i gęste. Usta podkreślił naturalną
szminką i pociągnął błyszczykiem. Odwrócił fotel w stronę lustra.
- Voilà. Gotowe. Jak się pani podoba? –
Patrzyła na twarz odbitą w lustrze i nie mogła uwierzyć, że to jej własna.
Patrzyła na nią piękna kobieta o dużych chabrowych oczach, kształtnych ustach i
zgrabnym nosku. Fryzura była piękna podobnie jak nowy kolor jej włosów.
- Dziękuję panu – szepnęła. – Nigdy nie
spodziewałam się, że mogę tak wyglądać. Dokonał pan cudu.
- Wcale nie - zaprzeczył. – Jest pani
naturalnie piękna i naprawdę niewiele trzeba środków, by to piękno
wyeksponować. Teraz proszę przejść tam na lewo. Znajdzie tam pani
przymierzalnię i swoją kreację na dzisiaj. – Podziękowała raz jeszcze i poszła
we wskazanym przez niego kierunku. Po drodze natknęła się na Izę, główną
krawcową i prawą rękę Pshemko.
- Iza. Cześć. Jak dobrze, że cię widzę.
Właśnie idę do ciebie. Podobno macie moją sukienkę.
- Mamy. Dodatki też. Choć pomogę ci się
przebrać. Mamy zaledwie czterdzieści minut do rozpoczęcia. Trzeba się sprężać.
Pshemko
stał przed nią i patrzył jak na zjawisko.
- Och! Urszulo. Jesteś taka piękna. Nikt cię
dzisiaj nie przebije. Ta błękitna kreacja pasuje idealnie. Wiedziałem, że
będziesz w niej wyglądać olśniewająco. Sukces towarzyski murowany. – Czuła się
bardzo skrępowana.
- Pshemko, proszę cię już dosyć. Zobacz jak
policzki mi płoną od tych komplementów. Zawstydzasz mnie.
- Bella. Piękno trzeba i należy podziwiać,
więc nie skąp mi tego. Jestem zachwycony.
- Uporałeś się ze wszystkim? Pomóc ci w
czymś.?
- Nie Urszulo. Wszystko doskonale
przygotowałaś i pomyślałaś o najdrobniejszych szczegółach. Teraz tylko
wystroimy modelki i show może się zacząć. Usiądź sobie gdzieś i poczekaj na
wszystkich. Już wkrótce zaczną się schodzić. – Wyszła z zaplecza do sali
głównej. Ustawione wzdłuż wybiegu krzesła były jeszcze puste. Odwróciła się
słysząc dźwięk otwieranych drzwi. Zobaczyła Marka i uśmiechnęła się do niego
nieśmiało. On również ją dostrzegł i zamarł.
- Czy ta
zjawiskowa kobieta, która tam stoi to Ula? Moja Ula? – był w szoku.
Wiedział, że jest piękna, lecz nie sądził, że jej uroda będzie tak powalająca.
Podszedł do niej niepewnym i wolnym krokiem.
- Ula? To Ty? – Roześmiała się perliście
ukazując rząd niewiarygodnie równych i białych zębów.
- Marek, proszę cię, przecież nie zmieniłam
się tak bardzo. To ja, ta sama Ula. – Pokręcił głową.
- Nie ta sama. Jestem pewien, że dzisiejszego
wieczoru przyćmisz urodą wszystkie obecne tu dziś kobiety. – Zarumieniła się.
Znowu.
- Wcale nie mam takiego zamiaru. To wina
Pshemko. Oddał mnie w ręce stylisty. Zachowywał się tak, jakby przeprowadzał na
mnie jakiś eksperyment. – Markowi zabłyszczały oczy.
- Bardzo udany eksperyment Ula. Jesteś cudem
natury. A teraz chodź, przedstawię cię moim rodzicom. Nie znają cię jeszcze a
powinni - pociągnął ją w stronę wyjścia. - Kochani, chciałbym wam przedstawić moją nową
asystentkę Urszulę Cieplak, Ula, to Helena i Krzysztof Dobrzańscy moi rodzice. -
Wyciągnęła dłoń w stronę elegancko ubranej kobiety.
- Miło mi panią poznać. Pana również, panie
prezesie – podała dłoń Krzysztofowi.
- I nam jest miło pani Urszulo. Marek
opowiadał nam już, co nieco o pani, ale nie mówił, że jest pani taka piękna –
Dobrzański z przyjemnością patrzył na wypływające na jej twarz rumieńce.
- Dziękuję panie Krzysztofie i proszę mi mówić
po imieniu. Po prostu Ula.
- Dobrze Ula. Słyszałem, że bardzo
napracowałaś się przy tym pokazie?
- Nie tak bardzo, nie było tak źle. Mam tylko
nadzieję, że nie zaniedbałam niczego i wszystko pójdzie zgodnie z planem. Mam
dużą tremę. - Senior uśmiechnął się dobrodusznie.
- Na pewno wszystko będzie dobrze moje
dziecko. To, co Marek. Może my pójdziemy zająć miejsca. Ty czynisz honory
gospodarza.
- Tak, usiądźcie. Ja muszę przywitać gości.
Ula zostań ze mną.
Zaczęli
gromadzić się ludzie. Nadciągały prawdziwe tłumy. Marek witał się z każdym,
uściskiem dłoni. Przyszło i rodzeństwo Febo. Marek przywitał się z Pauliną,
której przedstawił Ulę. Zmierzyła ją od stóp do głów takim wzrokiem, że Ula
chciała zapaść się pod ziemię, a po plecach przeszedł jej dreszcz. – Co za zimna kobieta. Zimna i dumna. Marek
miał rację. Nie wzbudza sympatii.
Alexa już
poznała w firmie i nie wspominała mile tego spotkania. Był nieuprzejmy i wręcz
chamski. Postanowiła nie wchodzić mu w drogę, o ile to tylko możliwe.
Sala
zapełniała się gośćmi. Kiedy już ostatni przekroczyli próg sali Marek
zaprowadził ją na miejsce, a sam wziąwszy mikrofon wyszedł na wybieg. Szmery na
sali ucichły. Przywitał gości. Powiedział kilka słów o kolekcji i zaprosił
wszystkich po pokazie na bankiet. Zszedł ze sceny i usiadł obok Uli. Pokaz się
zaczął. Ula chłonęła wszystkimi zmysłami to, co działo się na wybiegu. Z
wypiekami na twarzy cicho szepnęła do Marka.
- Pshemko jest geniuszem, nie mam, co do tego
najmniejszych wątpliwości. – Ścisnął ją za rękę.
- Wiem Ula. Ja to dobrze wiem. Znam go od lat.
Rozległy
się gromkie brawa. Pokaz się skończył. Modele wyszli na wybieg, żegnając gości.
Marek ponownie wkroczył na scenę. Wywołał Pshemko. Mistrz wszedł kłaniając się
w pas. Ktoś wręczył mu bukiet róż. Był wzruszony. Dostał owacje na stojąco.
Czyż może być większa nagroda za trud i wysiłek, jaki włożył w każdą z
prezentowanych kreacji?
Goście
przechodzili do sali obok, w której przygotowano bankiet. Ula usiadła skromnie
przy małym stoliku wciśniętym w kąt sali. Nie chciała rzucać się w oczy. A
jednak dostrzeżono ją. Kiedy tylko zabrzmiała muzyka i pierwsze pary pojawiły
się na parkiecie podszedł do niej Sebastian.
- Ula zatańczysz? Podarujesz mi, choć jeden
taniec? – Uśmiechnęła się nieśmiało.
- Sebastian, ja nie umiem tańczyć.
- Nie przejmuj się, to łatwe. Ja cię
poprowadzę. Wystarczy się kołysać w takt muzyki – pociągnął ją za rękę.
Zaczęli
tańczyć. Rzeczywiście nie było to trudne. Sebastian przyglądał jej się z
podziwem. – Co za piękność. Ładniejszej
nie spotkałem. - Wirowali dłuższą chwilę, gdy usłyszeli. – Odbijany –
Przechodziła
od jednych męskich ramion do drugich nie mając świadomości, że obserwuje ją
Marek ukryty gdzieś za filarem. Był wściekły. Nie wiedział, czy na siebie, czy
na nią. Jak mogła tak obtańcowywać wszystkich facetów? Myślał, że to
doświadczenie w parku nauczyło ją rezerwy wobec nich. Miał dość. Podszedł do
niej i niemal wyrwał ją z rąk partnera.
- Teraz moja kolej – warknął.
Objął ją mocno
i przycisnął do siebie. Spojrzała w górę i zobaczyła jak mocno zaciska szczęki
a jego oczy rzucają gromy. Przestraszyła się.
- Marek, nie ściskaj mnie tak mocno, nie mogę
oddychać – próbowała się wyrwać, ale on trzymał ją w żelaznym uścisku.
- Jeszcze się nie przyzwyczaiłaś? - rzucił
ironicznie - Przecież tańczyłaś co najmniej z dziesięcioma facetami. Powinnaś
przywyknąć – wysyczał. Spojrzała na niego zdumiona. Stanęła.
- Jesteś niesprawiedliwy. Miałam cały czas
podpierać ściany? Przecież to bankiet. Wszyscy się bawią. Naprawdę nie
rozumiem, o co ci chodzi. Zachowujesz się jak zazdrosny mąż, a tak naprawdę to
nie ma o co. Jesteśmy przecież przyjaciółmi, nikim więcej. Nie rozumiem twojego
zachowania. Lepiej ochłoń, ja wracam do domu – odwróciła się na pięcie i połykając
łzy, pobiegła do przebieralni. Przebrała się szybko w swoje rzeczy i wybiegła
na zewnątrz. Zimne powietrze spowodowało, że ochłonęła trochę. Spojrzała na
zegarek. – Cholera, uciekł mi ostatni
autobus. Co ja teraz zrobię? - znowu popłynęły jej łzy, tym razem z
bezsilności. Była zła na siebie, że nie zwróciła uwagi na upływający czas.
Przysiadła na ławce. Postanowiła zadzwonić do Jaśka.
- Halo? Jasiu? Jest problem. Uciekł mi ostatni
autobus i nie wiem, czym wrócę do domu. Nie mam przecież żadnych pieniędzy.
Chyba pójdę pieszo.
- Ulka zwariowałaś? Przecież to dwadzieścia
kilometrów. Będziesz szła do rana. Nie wiem, co robić. Nawet nie mam kogo
poprosić, żeby ze mną pojechał. Jest jeszcze Betti, której nie mogę przecież
zostawić. Ulka nie płacz. Mówiłaś, że możesz zatrzymać się u jakiejś koleżanki.
- Tak myślałam, ale to nie wyszło. Nie mam
wyjścia, idę pieszo. Na razie Jasiu.
- Nigdzie nie pójdziesz. – Usłyszała za sobą.
Odwróciła zapłakaną twarz w kierunku głosu, który dobrze znała. Stał całkiem
blisko, z rękami w kieszeniach spodni i przyglądał się jej.
- Marek, daj mi spokój. Potraktowałeś mnie
dzisiaj jak dziwkę, która przechodzi od jednego mężczyzny do drugiego. Nie
miałeś prawa, rozumiesz? Nie miałeś prawa mnie tak traktować – szlochała. – Jak
mogłeś? To tak okropnie boli. Zawdzięczamy ci wiele, ale czy to daje ci prawo
traktować mnie jak swoją własność? – Było tyle żalu w jej głosie. - Odchodzę. W
końcu znajdę jakąś pracę, podliczę wszystkie wydatki jakie poniosłeś, jestem w
tym dobra i spłacę ci wszystko, co do grosza. Już nie chcę ci nic zawdzięczać.
Już nie… - dokończyła szeptem. Odwróciła się i zaczęła biec. Byle dalej od
niego, byle dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz