ZE SMUTKU NOCY
W RADOŚĆ DNIA
ROZDZIAŁ 1
Rysiowski
cmentarz pustoszał powoli. Ostatni znajomi i sąsiedzi oddawszy cześć zmarłemu w
nabożnym skupieniu opuszczali to miejsce ostatniego spoczynku. Przy skromnym
grobie usłanym teraz wiązankami kwiatów z nieodłącznym napisem „Ostatnie
pożegnanie”, zostali tylko najbliżsi zmarłego. Najstarsza z trójki rodzeństwa
dziewczyna, kolejny raz otarła wierzchem dłoni płynące po policzkach łzy i
jeszcze mocniej przytuliła do siebie szlochającą głośno siostrzyczkę. Siedzący
obok brat pogłaskał małą po głowie. Drżącym od płaczu głosem powiedział cicho
- Betti nie płacz. Głowa cię rozboli i
będziesz rozbita przez cały dzień.
Mała
spojrzała na niego smutnymi, błękitnymi oczami. To spojrzenie wstrząsnęło nim. W
tych ogromnych oczach było tyle strachu, bólu i ogromnej rozpaczy.
- Ja chcę do taty – załkała głośno. Nie
odpowiedział, bo znowu poczuł ten bolesny uścisk w gardle.
Listopadowy
wiatr silnym podmuchem wzbił w niebo tuman liści. Zaczęło siąpić. Nawet niebo
płakało razem z nimi. Dziewczyna podniosła się z ławki.
- Chodźcie. Wracajmy do domu. Przyjdziemy
znowu jutro. Zrobię wam gorącej herbaty, bo jeszcze się przeziębicie – złapała
siostrę za rękę i wraz z bratem skierowali swe kroki do cmentarnej bramy.
Dziesięć dni wcześniej.
- Ulcia! Ulcia! – rozległ się paniczny krzyk
Betti. Niechętnie oderwała się od biurka. Ciągle śledziła oferty pracy. Odkąd
skończyła studia, desperacko jej poszukiwała. Jednak do tej pory, bez
powodzenia. - Ulcia! Tato zemdlał!
Wypruła
jak strzała ze swojego pokoju i wpadła wystraszona do kuchni. Beatka stała nad
ojcem jak wmurowana i potrafiła tylko krzyczeć. Dopadła do taty i zaczęła
klepać go po twarzy.
- Tato, tato…, ocknij się. Betti podaj
szklankę z zimną wodą, prędko – sama sięgnęła po leżący na stole telefon
wybierając numer pogotowia ratunkowego.
- Halo… Dobry wieczór. Nazywam się Urszula
Cieplak, Rysiów osiem. Mój ojciec jest nieprzytomny, choruje na serce, czy
mogłaby pani przysłać karetkę? – głos jej drżał a z oczu ciekły łzy. – Bardzo
proszę, jak najszybciej. Tak, dobrze. Czekamy. Betti, – zwróciła się do siostry
– ubierz kurtkę i buty. Leć do Szymczyków. Sprowadź Maćka.
Mała
kiwnęła głową i ile sił w nogach popędziła do domu naprzeciwko. Tymczasem Ula
pootwierała okna, by wpadło do domu więcej powietrza i wróciła do ojca.
Nieudolnie starała się zrobić mu sztuczne oddychanie i choć nie wychodziło
najlepiej, to jednak przyniosło efekty, bo Cieplak się ocknął. Otworzył oczy i
spojrzał na córkę. Chciał coś powiedzieć, ale z jego gardła nie wydobył się
żaden dźwięk.
- Spokojnie tatusiu, nie ruszaj się. Wezwałam
już pogotowie. Zaraz na pewno tu będą.
Do
domu wpadła Beatka a za nią Szymczykowa z Maćkiem.
- I jak Ula, co z nim? – spytała przerażona.
- Nie wiem, ale wrócił do przytomności.
- To chwała Bogu. Zostawiliśmy Stacha na
zewnątrz, żeby pilnował karetki. Chyba nawet już ją słychać.
Nie
minęło wiele czasu, gdy w drzwiach pojawił się lekarz z sanitariuszem. Ten
pierwszy ukląkł przy Józefie i szybko go zbadał. Zaaplikował mu zastrzyk i
spojrzał na obecnych.
- Kto z państwa jest z rodziny?
Ula
wysunęła się naprzód.
- Jestem córką. Co jest tacie?
- Prawdopodobnie stan przedzawałowy. Musimy go
zabrać do szpitala. W domu nic nie zdziałamy. Musi być monitorowany.
- Do którego szpitala?
- Do kliniki kardiochirurgii na Alpejską. Tam
mają dyżur.
- My pojedziemy za karetką. Pani Marysiu, mogę
Beatkę zostawić u was? Nie chcę, żeby patrzyła na to wszystko. – Szymczykowa
kiwnęła głową i zabrała Betti na zewnątrz. - Maciek wyprowadzisz samochód?
- Już idę.
Cieplaka
ostrożnie ułożono na noszach podłączając mu kroplówkę z nitrogliceryną i
wniesiono do wnętrza karetki. Ula narzuciła na siebie płaszcz i zabrawszy
przytomnie po drodze torebkę, dotychczasowe wyniki ojca i jego dokumenty,
zamknęła dom.
Była
już dwudziesta trzecia, a oni nadal tkwili na szpitalnym korytarzu. Nie wiadomo
było, co z ojcem. Nikt jeszcze do nich nie wyszedł i nie poinformował o jego
stanie. Ula spojrzała na Maćka i uśmiechnęła się blado.
- Dziękuję Maciuś – wyszeptała. - Gdyby nie
ty, nie wiem, jak bym sobie poradziła. Jesteś prawdziwym przyjacielem. –
Uścisnął jej dłoń.
- Nie ma sprawy Ula. Zawsze do usług. Zmęczona
już jesteś, co?
- Zmęczona i wystraszona. To zbyt długo trwa.
A co jeśli…? – Nie mogła dokończyć, bo łzy same cisnęły jej się do oczu.
- Bądź optymistką i nie zakładaj najgorszego.
Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
Usłyszeli
najpierw stukot drewniaków, a potem zobaczyli samego lekarza. Podeszli do
niego. Zaproponował, żeby usiedli.
- Drodzy państwo, nie będę owijał w bawełnę,
nie jest najlepiej. Ojciec ma bardzo chore serce. Wymaga natychmiastowej
operacji. Najlepszym wyjściem byłaby transplantacja, jednak jest tak ogromna
kolejka oczekujących i tak mało dawców, że w takiej sytuacji to niemożliwe. Proponuję
jednak wszczepienie by-passów. Pobierzemy je z żyły piszczelowej. To z
pewnością pozwoli doczekać mu przeszczepu serca. Jednak operację musielibyśmy
wykonać jutro, najdalej pojutrze. Bez niej nie ma szans na przeżycie.
Ogromne
oczy Uli z uwagą przyglądały się lekarzowi. Przełknęła nerwowo ślinę.
- Skoro pan tak mówi, to chyba nie mamy innego
wyjścia. Czy tata jest przytomny? Będę mogła się z nim zobaczyć?
- Tak. Za chwilę przewiozą go na OIOM.
Ustabilizowaliśmy jego stan, ale wciąż jest bardzo słaby. Proszę nie przeciągać
wizyty. On musi odpocząć. Jutro też będzie musiał podpisać zgodę na tę
operację. To na razie tyle. Będzie cały czas monitorowany. O, właśnie go wiozą.
Ja z państwem się już pożegnam. Dobranoc.
- Dobranoc doktorze i bardzo dziękuję.
Poszli
za pielęgniarką pchającą łóżko na salę. Poczekali, aż podłączy mu całą
aparaturę i kiedy wyszła, Ula dopadła do ojca.
- Tato, słyszysz mnie? Nic nie mów, tylko
kiwnij głową – odetchnęła, kiedy to zrobił. – Rozmawiałam z lekarzem.
Powiedział, że muszą cię natychmiast operować. Masz bardzo słabe serce.
Zgodzisz się? Zrobią ci by-passy. – Kiwnął potwierdzająco głową. - Jutro
podpiszesz zgodę na zabieg. Ja przyjadę tu z Maćkiem do południa. Przywiozę ci
piżamę i szlafrok i kilka innych rzeczy. Teraz musimy już jechać. Betti została
u Szymczyków i pewnie płacze i martwi się. To ona znalazła cię nieprzytomnego w
kuchni. Bardzo się wystraszyła.
Uścisnął
jej dłoń, a z jego gardła wymknęło się tylko jedno sowo.
- Jasiek…
- Nie martw się. Jeszcze dzisiaj go
powiadomię. Jak tylko będzie mógł, to na pewno przyjedzie. Pójdziemy już, a ty
spróbuj zasnąć. Do jutra – pochyliła się nad nim i ucałowała pomarszczony
policzek.
Gdy
wyszli z budynku, zadygotała. Była kompletnie rozbita. Wydarzenia dzisiejszego
wieczoru dały jej w kość, a przecież to nie koniec kłopotów. Maciek otworzył
jej drzwi i sam wsiadłszy, włączył ogrzewanie.
- Zaraz będzie ci cieplej. Zmarzłaś. Chcesz
jeszcze dzisiaj dzwonić do Jaśka? Pewnie już dawno śpi.
- Muszę zadzwonić. To wyjątkowa sytuacja i
jeśli nie z nim, to porozmawiam z kimś, kto mu przekaże wiadomość.
Maciek
pokręcił głową.
- Co go napadło, żeby wybrać uczelnię tak
daleko od domu? W dodatku taką, w której panuje wojskowy dryl.
- Maciek. Przecież on od dawna marzył, żeby
być marynarzem. Ojciec przecież kiedyś też pływał. Nasłuchał się od niego
opowieści o morzu już jako dziecko. Tata rozbudził w nim tę pasję. Nawet się
nie zastanawiał, gdy przyszedł czas, żeby złożyć dokumenty. Liczyła się tylko Akademia
Morska w Szczecinie. Wiesz jak bardzo jest ambitny. Egzaminy zdał śpiewająco i
dostał jeszcze to stypendium od Ministra Transportu i Gospodarki Morskiej. To
nie lada wyróżnienie. Tylko trzy osoby z jego roku dostały to stypendium, a my
byliśmy szczęśliwi, bo dzięki niemu będzie się mógł utrzymać przez rok i nie
obciążać domowego budżetu. Dobrze wiesz, że taty nigdy nie byłoby stać, by
opłacić mu te studia.
- No wiem, wiem… Jednak to kawał drogi stąd i
nie wiadomo, czy będzie mógł przyjechać.
- Na razie nie będę zgadywać. Poczekam, co mi
powie.
Dojechali.
Maciek wprowadził samochód na podwórze. W drzwiach ukazała się Szymczykowa.
- I jak tata? Opowiadaj Ula.
- Już trochę lepiej, ale musi mieć operację.
Jutro dowiem się więcej. Padam z nóg. Betti śpi?
- Śpi. Zostaw ją u nas. Jutro pewnie też
pojedziecie do Warszawy. Przynieś jej rano trochę ubrań, bo nawet piżamy nie
wzięłyśmy. Ja się nią zajmę, a ty pozałatwiaj wszystko. – Spojrzała na kobietę
z wdzięcznością.
- Bardzo dziękuję pani Marysiu. Idę w takim
razie do siebie. Dobranoc.
Powlokła
się do domu. Czuła się tak, jakby do jej nóg przyczepiono ołowiane ciężarki. Postanowiła,
że zadzwoni do brata wcześnie rano. Dzisiaj musi odreagować i uspokoić nerwy.
Na pewno rozpłakałaby się podczas rozmowy z nim, a tego nie chciała. – Biedny tata. Ile cierpienia będzie musiał jeszcze
znieść? – Ostatnie lata nie były dla niego szczęśliwe. Nawet nie mógł już
dopracować do swojej emerytury. Jego serce od dawna nie funkcjonowało tak jak
powinno. Ciągle miał z nim kłopoty. Zaczęło się chyba po przedwczesnej śmierci
Magdy, ukochanej żony. Jej odejście przeżył okropnie. Nie jadł i nie spał,
tylko zadręczał się myślą, co mógł jeszcze zrobić, by ona mogła żyć. Nikt nawet
nie przypuszczał, że narodziny Beatki, na które czekali oni wszyscy, nie będą
takie szczęśliwe i radosne. W tydzień po porodzie Magda zmarła. Okazało się, że
w głowie nosiła bombę z opóźnionym zapłonem. Wielkiego tętniaka. Od momentu jej
nagłej śmierci i zdrowie Józefa zaczęło się sypać. Nie był w stanie zająć się
niczym. To na Ulę spadły wszystkie obowiązki. Matkowała im wszystkim. Nie miała
czasu na rozpacz. Każdy dzień wypełniony był nauką i pracą. Zawzięła się i
ciągle powtarzała, że da radę. Dla nich. Długo trwało, nim Józef opamiętał się
i zrozumiał, że nie tylko on cierpi. Przytomniej wtedy spojrzał na swoje
dzieci. One go potrzebowały. Musiał stać się za nie odpowiedzialny. Przy pomocy
Uli zaczął sobie jakoś radzić, ale do zdrowia nie doszedł już nigdy.
Weszła
do domu zrzucając kozaczki z nóg. Z ulgą wsunęła stopy w miękkie bambosze.
Postawiła czajnik na gazie i rozejrzała się dokoła. - Pusto – pomyślała. – Zanim
woda się zagotuje, spakuję kilka rzeczy tacie. Późno już bardzo. Po północy.
Muszę załapać chociaż trochę snu.
Budzik
zadzwonił o szóstej rano. Zerwała się z łóżka i wdusiła głośno dzwoniące
urządzenie. – Pierwsza rzecz, zadzwonić
do Jaśka – wybrała numer i niecierpliwie czekała, aż ktoś odezwie się z
tamtej strony. Wreszcie odebrał jakiś człowiek z zaspanym głosem.
- Halo?
- Dzień dobry. Nazywam się Urszula Cieplak i
muszę pilnie rozmawiać z bratem, czy mógłby pan poprosić go do telefonu?
- Ale on jeszcze śpi.
- To proszę go obudzić. Proszę powiedzieć, że
sprawa dotyczy naszego ojca.
- Dobrze, proszę zaczekać. – Po dłuższej
chwili usłyszała głos Jaśka.
- Cześć Ula. Co ty spać nie możesz, że budzisz
mnie o takiej morderczej porze?
- To pilna sprawa Jasiu. Z tatą niedobrze.
Wczoraj zemdlał w kuchni i pogotowie odwiozło go do szpitala. Stan jest bardzo
poważny. Jutro lub pojutrze wszczepią mu by-passy. Inaczej nie przeżyje. Ja
wróciłam po północy do domu, i dzisiaj jadę tam z Maćkiem. Będziesz mógł się
wyrwać choć na kilka dni? Chociaż do niedzieli? W poniedziałek byłbyś już na
zajęciach. Bardzo się obawiam przebiegu tej operacji, a zostałam tu praktycznie
sama – rozpłakała się. – Tak bardzo się o niego boję. Wydaje się taki słaby.
Ledwo mówi.
- Ula, spokojnie. Ja przyjadę jeszcze dzisiaj,
ale na pewno późnym popołudniem, lub pod wieczór. Dam ci znać. Być może będziesz
jeszcze w szpitalu. Zaraz się ubieram i idę zgłosić to do dziekanatu. Do
zobaczenia siostra.
- Pa. Czekam na ciebie - z ulgą odłożyła
słuchawkę. Zawsze wspierali się wzajemnie i tym razem też jej nie zawiódł.
Przyjedzie i nie będzie już z tym sama.
Wzięła
gorący prysznic i ubrała się ciepło. Pozbierała kilka rzeczy Beatki zabierając
również jej ukochany blok i kredki. Mała lubiła rysować, przynajmniej zajmie
się tym, by nie przeszkadzać Szymczykowej. Zapakowawszy rzeczy ojca w torbę, a
rzeczy Betti w reklamówkę wyszła z domu. Lodowaty ziąb przeszył jej ciało na
wskroś. Powinna kupić jakiś ciepły płaszcz lub kurtkę, ale na razie ten
podszyty wiatrem płaszczyk po mamie musiał wystarczyć. Nie mieli pieniędzy na
takie zbytki. Przeszła na drugą stronę ulicy i weszła do domu Szymczyków bez
pukania. Zastała ich wszystkich przy stole jedzących śniadanie. Beatka
podbiegła i przytuliła się do niej.
- Kiedy wróci tata? Już wyzdrowiał? – patrzyła
na nią oczami tak podobnymi do jej własnych. Dużymi i błękitnymi. Pogładziła ją
po głowie.
- Nie wiem kochanie, kiedy wróci. Jest bardzo
chory i musi jeszcze zostać w szpitalu. Ucałuję go dzisiaj od ciebie, dobrze? A
ty narysuj mu coś ładnego. Na pewno się ucieszy.
- Siadaj Ula – Szymczykowa wstała z krzesła i
nalała jej szklankę ciepłego mleka. – Jadłaś śniadanie?
Spojrzała
bezradnie na nią.
- Nie… Zapomniałam.
- To zjesz z nami. Nie wiadomo, o której
wrócicie z tego szpitala. Musisz coś zjeść. Masz tu talerz i mleko. Nałóż
sobie.
Z
trudem przełknęła kromkę chleba z białym serem i dżemem.
- Nie dam rady. Wszystko staje mi w gardle –
Szymczykowa popatrzyła na nią ze współczuciem.
- Zapakuję wam kanapki i może zrobię do
termosu herbaty. Jak zgłodniejecie, to zjecie.
Jechała
do Warszawy z duszą na ramieniu. Ta operacja była bardzo niebezpieczna. Była
jak wyrok. Czy tata ją przetrzyma? Modliła się w duchu o cud. Te rozmyślania
przerwał cichy głos Maćka.
- Dzwoniłaś do Jaśka Ula?
- Dzwoniłam. Przyjedzie jeszcze dzisiaj. Chyba
wieczorem. Da znać. Tata się ucieszy.
Niemal
biegiem przemierzyli szpitalny korytarz. Zatrzymali się dopiero przed salą, w
której leżał Józef. Uspokoili oddechy. Ostrożnie nacisnęła klamkę i wsunęła się
do środka. Za nią podążał Maciek. Uśmiechnęła się do leżącego ojca. Nie spał i
wyglądał nieco lepiej niż wczoraj.
- Dzień dobry tatusiu – przywitała się z nim i
usiadła na skraju łóżka. Maciek przysiadł na krześle.
- I jak panie Józefie? Lepiej się pan czuje?
- Lepiej, znacznie lepiej, – wyszeptał – ale
słaby jestem bardzo.
Ula
pogładziła go po dłoni.
- Nic nie mów, bo to cię męczy. Ja będę mówić.
Jasiek przyjedzie dzisiaj. Zadzwoniłam do niego i ma załatwić sobie kilka dni
wolnego od zajęć. Będzie wieczorem. Jeśli nie dzisiaj, to na pewno jutro go
zobaczysz. Betti jest nadal u Szymczyków. Nie chciałam jej tu przywozić. Nie
chciałam, żeby oglądała cię w takim stanie. Jak tylko poczujesz się lepiej,
przywiozę ją, bo bardzo tęskni i dopytuje, kiedy będziesz w domu. Podpisałeś
zgodę na zabieg? Ja zaraz muszę iść do ordynatora i dowiedzieć się wszystkiego.
- Podpisałem – odpowiedział słabo. – Idź Ula,
ja też chcę wiedzieć, kiedy to ma być.
- Dobrze. Zostań Maciek, ja zaraz wrócę.
Zapukała
cicho do drzwi pokoju, w którym urzędował ordynator. Usłyszała ciche „proszę” i
weszła nieśmiało.
- Dzień dobry panie ordynatorze. Nazywam się
Urszula Cieplak i chciałam się dowiedzieć o stanie zdrowia mojego ojca Józefa
Cieplaka.
- A tak… proszę usiąść. On dzisiaj podpisał
zgodę na operację. Ponieważ trzeba operować niezwłocznie, zabieg zacznie się
jutro o ósmej rano.
- Czy jest bardzo niebezpieczny?
- Nie
będę ukrywał, że niesie z pewnością większe ryzyko niż inne operacje. Będzie
robiony na otwartym sercu. Pokażę to pani na modelu. – Sięgnął za siebie i
zdjął z półki stojący tam korpus. - Dostęp do serca uzyskuje się po otwarciu
klatki piersiowej na długości 20-25 cm cięciem wykonanym przez mostek.
Następnie preparuje się naczynie, które ma służyć jako by-pass. W przypadku
pani ojca będzie to żyła odpiszczelowa pobrana z podudzia Zabieg przeprowadza
się w krążeniu pozaustrojowym, to znaczy, że za serce pacjenta pracuje maszyna.
Na czas zespolenia serce pacjenta jest zamykane i schładzane do temperatury
około trzydziestu stopni Celsjusza, a do jego wnętrza wlewany jest specjalny
płyn kardioplegiczny, którego zadaniem jest utrzymanie żywotności komórek
mięśnia sercowego. Konieczność zastosowania krążenia pozaustrojowego oraz
wykonania cięcia przez mostek wiąże się z ryzykiem rozwoju zakażenia, dłuższego
gojenia się rany, zaburzeń krzepnięcia krwi, powstania zaburzeń neurologicznych
i potrzebą dłuższego przebywania w szpitalu. Wpływa to w znaczący sposób na
przebieg rehabilitacji.
- Jak długo potrwa zabieg?
- Operacja jest zabiegiem bardzo rozległym i w
związku z tym należy się liczyć z długością jej trwania. To od ośmiu do
dziesięciu godzin. Chcemy wszczepić ojcu cztery by-passy, by serce mogło
funkcjonować jak najdłużej i wytrzymać do czasu, kiedy znajdzie się potencjalny
dawca. Ja już wpisałem ojca na listę oczekujących. Nie będę ukrywał, że taki
długi zabieg stwarza możliwość rozwoju szeregu powikłań, które utrudniają
proces rehabilitacji. Problemem są także konsekwencje operacji, zwłaszcza
dolegliwości bólowe klatki piersiowej, stawów barkowych, kręgosłupa i kończyn
dolnych, które utrudniają choremu oddychanie, kaszel, poruszanie się i
samodzielność. Do tego dołączają się rany pooperacyjne, które mogą być różnie
zlokalizowane i być różnie rozległe. Wymagają przez to specyficznej pielęgnacji
i utrudniają wykonywanie niektórych ćwiczeń ruchowych. Jednak mimo tych
wszystkich zagrożeń proszę być dobrej myśli. To nie pierwsza taka operacja,
jaką przeprowadzamy. Nie ma też sensu, by przyjeżdżali tu państwo rano i tkwili
przez czas jej trwania. Nie pomożecie mu państwo w żaden sposób, a tylko umęczycie
się niepotrzebnie. Proponowałbym przyjechać około godziny osiemnastej. Wtedy na
pewno będzie już po zabiegu i wybudzony. – Lekarz spojrzał na Ulę z sympatią. –
Proszę się nie martwić. Na pewno wszystko przebiegnie sprawnie i bez
komplikacji. Głowa do góry.
Podniosła
się z fotela i uścisnęła mu dłoń.
- Bardzo panu dziękuję za te wyczerpujące
informacje. Do widzenia.
Wróciła
do sali i ponownie usiadła na brzegu łóżka.
- To już jutro tato. Jutro będą cię operować o
ósmej rano. Operacja nie jest prosta, ale jak zapewnił mnie ordynator z
pewnością będzie udana. Podobno robią tu takie nagminnie. My przyjedziemy około
szóstej po południu i przywieziemy ci Jaśka. Lekarz mówił, że wcześniej nie ma
co przyjeżdżać, bo będziesz nieprzytomny po zabiegu.
- Dobrze córcia. Będę na was czekał. Ucałuj
Betti i powiedz, że bardzo za nią tęsknię i postaram się szybko wyzdrowieć.
Idźcie już. Nie chcę, by siedziała na karku Marysi. Ja muszę też odpocząć.
Trzymajcie się.
Pożegnali
się. Ula przytłoczona informacjami usłyszanymi od ordynatora, dopiero w drodze
powrotnej streściła Maćkowi przebieg rozmowy z lekarzem.
- To bardzo duże obciążenie dla organizmu
Maciek. Naprawdę boję się o niego, bo nie wiem, czy to przetrzyma. Doktor mnie
pocieszał, ale i tak jestem ciężko wystraszona.
- Ula, nie możesz zakładać najgorszego. Myśl
pozytywnie. Wieczorem przyjedzie Jasiek i już będzie wam raźniej. Pojedziemy
teraz do mnie, bo mama nagotowała więcej obiadu. Zjecie i dopiero po nim
pójdziecie do domu.
- Nie chcemy robić kłopotu Maciek. Twoja mama
i tak już bardzo mi pomogła. Nie wiem kiedy i czy w ogóle będę mogła
zrewanżować się wam za to wszystko.
Pokręcił
głową i uśmiechnął się pod nosem.
- Zrobisz sto pierogów i będziemy kwita.
Późnym
popołudniem spakowała rzeczy Beatki i wróciła do domu. Dzwonił Jasiek i nie
chciała, by ich szukał, choć pewnie domyśliłby się prędko, gdzie mogą być.
Rozebrała małą wręczając jej przybory do rysowania.
- Usiądź w kuchni i porysuj sobie. Ja odkręcę
mocniej kaloryfery, bo zimno jest. Zaraz zrobię ci też ciepłej herbatki.
Przed
osiemnastą wreszcie przyjechał. Wyściskał je obie i z niepokojem spojrzał na
Ulę. Pokiwała tylko porozumiewawczo głową i zagadała do Beatki.
- No malutka, czas na bajkę. Chodź, włączymy
telewizor. Wejdziesz pod koc, bo jeszcze chłodno w domu. – Dziewczynka ochoczo
pobiegła do pokoju stołowego i wskoczyła na wersalkę. Już po chwili była w
innym, bajkowym świecie. Ula przymknęła drzwi i usiadła przy stole. Spojrzała
smutno na brata.
- Jutro go operują Jasiu. To bardzo poważna i
długa operacja. Jest taki strasznie słaby. Boję się, że tego nie przetrzyma. –
Zalśniły jej oczy od łez. – Lekarz kazał przyjść po południu. Będzie już wtedy
po wszystkim. Maciek nas zawiezie, ale bez Betti. Nie wiem co zrobimy, jak on
tego nie przeżyje. – Słona wilgoć zalała jej twarz. Podszedł do niej i
przytulił ją mocno.
- Nie płacz Ula. Ja wierzę, że wszystko będzie
jeszcze dobrze, że wyjdzie z tego. On jest może słaby fizycznie, ale
psychicznie to silny facet. On musi przeżyć. Dla nas.
- Obyś miał rację Jasiu. Obyś miał rację…
ROZDZIAŁ 2
Następnego
dnia pełni obaw, niepewności i strachu jechali w kierunku Warszawy. Nie
wiedzieli, co zastaną po przyjeździe. Przed salą wzięli głęboki oddech. Kiedy
weszli do środka Ulę zamurowało. Łóżko, które przed zabiegiem zajmował jej
ojciec było puste i odarte z pościeli. Dla niej to znaczyło tylko jedno.
Rozpłakała się głośno.
- To niemożliwe… to nie może być prawda.
Wchodząca
na salę pielęgniarka omiotła ich zdziwionym spojrzeniem. Przytomny Maciek
zapytał.
- Proszę pani, przyszliśmy do Józefa Cieplaka,
miał być po zabiegu, wie pani gdzie on jest?
- A tak. Józef Cieplak. Jest na sali
pooperacyjnej. Na tej nie ma odpowiednich urządzeń. Nasi pacjenci zawsze
najpierw trafiają właśnie tam. Maszyny mają im pomóc w oddychaniu. Zaprowadzę
państwa.
Po
tych słowach odetchnęli z ulgą. Żył, a ich rozpacz była przedwczesna. Podążyli
za pielęgniarką długim korytarzem. Wreszcie otworzyła drzwi jednego z pokoi i
przepuściła ich przodem.
- Proszę nie przedłużać wizyty. Chory jest
bardzo słaby po zabiegu i musi mieć spokój.
- Czy jest dzisiaj ordynator? Chciałabym z nim
porozmawiać o przebiegu operacji?
- Jest u siebie w gabinecie. Odpoczywa, bo to
był ciężki i długi zabieg.
W
milczeniu podeszli do łóżka. Józef był bardzo blady i miał zamknięte oczy. Ula
pogładziła jego dłoń.
- Tatusiu – powiedziała cicho. Otworzył oczy i
uśmiechnął się do nich – przywieźliśmy Jasia. Nic nie mów, kiwaj tylko głową.
Jak się czujesz? To była trudna operacja, ale teraz na pewno wrócisz do
zdrowia. Ja za chwilę pójdę porozmawiać z lekarzem, który cię operował, a
Jasiek tu usiądzie i poopowiada ci trochę o studiach, dobrze? – Cieplak kiwnął
głową. – Ja zaraz wrócę.
Ponownie
zasiadła w gabinecie ordynatora i niepewnie wbiła w niego wzrok.
- Panno Cieplak, operacja przebiegła bez
większych komplikacji. Stracił sporo krwi, bo jak pani mówiłem wcześniej,
zabieg był bardzo rozległy. Niestety nie udało nam się zrobić tych czterech
by-passów, tak jak zakładaliśmy to przed operacją. Pobraliśmy wycinek żyły.
Niestety była dość mocno zamiażdżona i w związku z tym niedrożna. Udało nam się
pozyskać tylko dwa odcinki i te wszczepiliśmy. On powinien poczuć się lepiej,
jednak bez tych dwóch dodatkowych pomostów jego szanse się zmniejszają. Trzeba
tylko mieć nadzieję, że znajdziemy dla niego właściwe serce. Na razie powinien
dojść do siebie, a rany muszą się zabliźnić. Ma szansę jeszcze pożyć pod
warunkiem, że będzie się oszczędzał i pilnował zażywania leków.
- Ja dopilnuję, żeby tak było. Bardzo panu
dziękuję. Chciałam jeszcze zapytać, jak długo on będzie musiał pozostać w
szpitalu?
- Co najmniej miesiąc, jeśli nie będzie
powikłań.
Wyszła
z lekarskiego gabinetu z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony cieszyła się, że
tata ma już za sobą ten trudny zabieg, jednak z drugiej, lekarz zasiał w niej
ziarno niepewności i lęku. Zrobi wszystko, by nie musiał się forsować. Od teraz
tylko odpoczynek i rehabilitacja. Już ona tego dopilnuje. Wróciła na salę.
Pocieszyła ojca, że teraz będzie już tylko lepiej. Musi jednak zacząć dbać o
siebie i nie przemęczać się. Uśmiechnął się do niej.
- Ula… - powiedział cicho – przywieźcie mi
Beatkę. Bardzo chcę ją zobaczyć. Jutro będzie już na pewno dużo lepiej.
- No dobrze. Jeśli czujesz się na siłach,
przywieziemy ją. Jasiek zostaje do niedzieli, ale w niedzielę do południa
będzie musiał wracać. Naciesz się nim, bo nie wiadomo, kiedy znowu będzie miał
okazję przyjechać.
Gdy
wracali już do Rysiowa, opowiedziała im to, co usłyszała od doktora.
- Jak więc widzicie, wcale nie jest tak
różowo. Pocieszam się tylko myślą, że wzmocnią go tutaj i postawią na nogi.
Zatrzymali
się jeszcze przy miejscowym sklepiku. Musiała zrobić zakupy. Lodówka świeciła
pustkami, a Jasiek był największym głodomorem z całej rodziny. Odebrali Betti
od Szymczyków mówiąc jej, że jutro pojedzie z nimi do szpitala.
- Tata bardzo za tobą tęskni i chciałby cię
zobaczyć.
- Ja za nim też się stęskniłam i pokażę mu
ostatnie rysunki, bo jeszcze ich nie widział.
- Idź się teraz pobaw kochanie. Ja przygotuję
coś do jedzenia na jutro. Zrobię pierogi to i ty Jasiu weźmiesz trochę ze sobą.
Przepasała
się kuchennym fartuchem i wyciągnęła stolnicę. Lepiła pierogi niemal
mechanicznie w ogóle nie zastanawiając się nad tą czynnością. Jej myśli krążyły
wokół taty. Czy odzyska choć w części zdrowie? Czy doczeka przeszczepu?
Odganiała się od nich jak od natrętnej muchy, ale one wracały z uporem i zaprzątały
jej głowę. Do kuchni wszedł Jasiek.
- Ula? Zaoszczędziłem trochę pieniędzy. Masz
tu dwieście złotych. Przyda ci się na leki dla taty. Musimy teraz o niego
zadbać. – Wzruszona odebrała od niego pieniądze.
- Dziękuję Jasiu. A ty jak sobie poradzisz?
- Poradzę sobie Ula. Zapisałem się do takiej
spółdzielni studenckiej „Żaczek”. Zajmują się sprzątaniem, myciem okien i
innymi tego typu rzeczami. Trochę dorobię. Mam też umówione trzy osoby na
korepetycje z matematyki. Nie będę z nich zdzierał skóry, ale przynajmniej i w
ten sposób podratuję budżet.
- Kupiłam słoninę i wędzony boczek. Zrobię
smalcu, to też zabierzesz. Mam też wątrobę i świeży boczek. Zrobię trochę pasztetu
takiego do smarowania. Jakoś musimy się ratować. Ja nadal nie znalazłam żadnej
pracy. Byłam wprawdzie na kilku rozmowach kwalifikacyjnych, ale jak się
okazało, moje umiejętności tracą na znaczeniu, bo wszyscy patrzą tylko na to
jak wyglądam. A musisz przyznać, że nie wyglądam najlepiej. Okulary są do
niczego. Wielkie i ciężkie. To odrutowanie na zębach też odstręcza. Najlepiej
jakbym w ogóle nie otwierała ust. Ciuchy, to same starocie – westchnęła. –
Naprawdę nie wiem, czy my kiedykolwiek odbijemy się od dna. Teraz jeszcze
choroba taty. To zaczyna mnie powoli przerastać – otarła z policzka łzę.
Znowu
byli w szpitalu. Przyszli z nadzieją, że z tatą już dużo lepiej. Betti wpadła
do sali i przytuliła się ostrożnie do Józefa.
- Bardzo się za tobą stęskniłam. Boli cię? – pogładził
spracowaną dłonią jej płowe włoski.
- Jeszcze trochę boli, ale w końcu przestanie.
I ja się za tobą stęskniłem Betti.
- Zobacz, co ci przyniosłam – wyciągnęła plik
kartek i pokazała mu z dumą. – Widzisz? Tu ty w szpitalu, a tu jedziemy na
rowerach na wycieczkę, bo już jesteś zdrowy.
- To bardzo piękne rysunki Beatka. Jak tylko
wyzdrowieję, to na pewno pojedziemy na tę wycieczkę.
- Przynieśliśmy ci kilka owoców tato.
Pomarańcze i mandarynki. Lekarz powiedział, że trochę możesz już zjeść. Mamy
też soki owocowe.
- Ula, niepotrzebnie wydajesz pieniądze. Ja
niczego nie potrzebuję. Mam tu wszystko. Lepiej do domu coś kup. Wam się to
bardziej przyda niż mnie.
- Jasio dał mi wczoraj dwieście złotych.
Jestem z niego taka dumna, bo potrafi oszczędzać, a i dorwał jakąś robotę na
uczelni. Świetnie sobie radzi bez naszej pomocy.
Józef
spojrzał z wdzięcznością na syna.
- Ja wiedziałem, że ty sobie tam dasz radę.
Jestem dumny z was wszystkich, bo jesteście najlepszymi dziećmi na świecie – jego
pomarszczone policzki zwilgotniały od łez.
Przyjeżdżali
do niego codziennie. Zabierali również ze sobą i małą siostrzyczkę, bo głośno
domagała się tego. W niedzielny poranek odwieźli Jaśka na pociąg. Musiał
wracać. W poniedziałek od samego rana miał zajęcia, na których powinien być.
Ula uściskała go mocno.
- Trzymaj się braciszku i dojedź szczęśliwie.
- Będę dzwonił codziennie Ula. Mam nadzieję,
że teraz już będzie nabierał sił i zdrowiał. Ty też dzwoń, gdyby się coś
działo.
- Zadzwonię, nie martw się.
Jeszcze
całus dla Beatki i uścisk dłoni dla Maćka. Wskoczył do pociągu, który niemal
natychmiast ruszył. Dopóki miał ich w zasięgu wzroku, machał im na pożegnanie.
Najgorsze
chwile miały jednak dopiero nadejść, choć ona myślała, że mają je już za sobą.
Trzy dni po odjeździe Jaśka w środku nocy zerwała się na równe nogi słysząc
uporczywie dzwoniący telefon. Pobiegła do kuchni i odebrała szybko nie chcąc,
by ten głośny dźwięk obudził Beatkę.
- Halo…
- Pani Urszula Cieplak?
- Tak, słucham panią.
- Nazywam się Ewa Ławniczek. Jestem siostrą
oddziałową oddziału kardiochirurgii. – Wielki kłąb waty wyrósł jej w gardle.
Przełknęła nerwowo ślinę.
- Czy… Czy coś się stało? Coś z tatą?
- Z przykrością panią informuję, że przed
chwilą zmarł pani ojciec. Miał masywny krwotok. Nie mogliśmy go zatamować. Nie
mogliśmy już nic dla niego zrobić. Jeśli pani może, to proszę przyjechać do
kliniki po jego rzeczy i akt zgonu jutro rano. Serdecznie pani współczuję.
Dobranoc.
Stała
jak otępiała z słuchawką przy uchu i słyszała już tylko przeciągły dźwięk
sygnału. Osunęła się na podłogę i ukryła w dłoniach twarz. Spazmatyczny szloch
targnął jej ciałem.
- To
koniec. To koniec. On już nie wróci do domu. Nie pogłaszcze nas nigdy po
głowach. Nie powie jak bardzo jest z nas dumny. To koniec – rozpłakała się
głośno i żałośnie. Kątem oka zarejestrowała ruch na schodach. Podeszła do niej
Betti.
- Ulcia, dlaczego płaczesz?
Przytuliła
ją z całej siły do siebie i zaczęła kołysać.
- Bo stało się coś bardzo, bardzo złego
kochanie. Przed chwilą zadzwonili ze szpitala. Tata już nie wróci do nas.
- Poszedł do nieba tak jak mama?
- Tak skarbie. On już jest w niebie razem z
nią.
- Ale on mi obiecał, że wyzdrowieje, że
pojeździ ze mną na rowerze. Okłamał mnie?
- Nie okłamał cię Betti. Tata nigdy nie
kłamał. Myślał, że naprawdę wyzdrowieje, ale nie udało się. Widocznie Bozia
miała wobec niego inne plany. Może mama już za nim bardzo tęskniła? Chodź
ubierzemy się i powiemy o tym Szymczykom. Trzeba będzie jutro jechać po rzeczy
taty.
Zarzuciła
na koszulę nocną płaszcz i opatuliła Betti kocem. Wzięła ją na ręce i wybiegła
z domu. Płacząc zadzwoniła do bramy. Czekała chwilę, bo był środek nocy, a ona
musiała ich obudzić. Wreszcie wyszedł Maciek i zobaczywszy je szybko otworzył
bramę.
- Na litość boską! Ula! Co się stało!?
- Tata nie żyje – ponownie zaniosła się
spazmatycznym płaczem. Odebrał od niej Beatkę i poprowadził w stronę domu. Tam
w kuchni byli już jego rodzice.
- Józef zmarł – powiedział Maciek sadzając
Beatkę na krześle. – Siadaj Ula. Jak się dowiedziałaś?
- Zadzwonili do mnie ze szpitala. Podobno miał
tak duży krwotok wewnętrzny, że nie byli w stanie go opanować. Muszę jutro
wcześnie rano odebrać jego rzeczy i akt zgonu. Chciałam cię prosić, żebyś pojechał
ze mną.
- To oczywiste. Nawet nie musisz mówić. Beatka
zostanie u nas, a my pozałatwiamy wszystko.
- Dziękuję Maciek. Chciałam cię też prosić,
żebyś spał u nas dzisiaj. Jestem taka roztrzęsiona i mogłabym jeszcze zrobić
coś nieprzemyślanego.
- Nie ma sprawy. Zaraz wezmę kilka rzeczy i
możemy pójść.
- Boże, jak my sobie bez niego poradzimy – znowu
dostała ataku płaczu. Szymczykowa podeszła do niej i przytuliła ją.
- Nie płacz dziecko. Jesteś silna. Poradzisz
sobie a i my w miarę możliwości pomożemy. Idźcie teraz i spróbujcie przespać
się trochę. Zostało niewiele do świtu.
Sen
jednak nie przyszedł. Uśpiła tylko zmęczoną Beatkę i poszła zaparzyć sobie
kawy. Maciek położył się w gościnnym pokoju. Przesiedziała nad tą kawą do rana.
Kolejny raz dzwoniła do brata o tak wczesnej porze. Nie mogła powstrzymać łez,
gdy przekazywała mu tę smutną wiadomość. Popłakał się i on.
- Będę tak jak ostatnio Ula. Muszę załatwić
sobie wolne. Spróbuję na tydzień. Trzeba przecież go pochować.
- Czekam na ciebie Jasiu.
Te
następne dni były najtrudniejszymi w ich życiu. Musieli załatwić mnóstwo spraw
związanych z pochówkiem. Zapożyczyła się u Szymczyków, bo w domu oprócz tych
dwustu złotych Jaśka nie miała żadnych pieniędzy. Wybrali skromną trumnę i
najtańsze wiązanki. Nawet nie mieli się w co ubrać na ten pogrzeb. Pojechali z
Maćkiem na bazarek i tam kupili kilka rzeczy w czarnym kolorze. Ula jakąś
bluzkę i spódnicę, a Jasiek koszulę. Kupiła też trochę aksamitnej, czarnej
wstążki by naszyć ją na odzież wierzchnią.
Na
pogrzeb przyszło mnóstwo ludzi. Józef był bardzo lubiany w tej społeczności.
Zawsze uśmiechnięty i miły, nikomu nie odmówił pomocy. Chcieli mu towarzyszyć w
tej ostatniej drodze i chociaż w ten sposób wyrazić swoją wdzięczność.
Wrócili
z cmentarza do domu bardzo przybici. Ten dom wydawał im się tak przejmująco
pusty i zimny bez taty. Zrobiła sobie i Jaśkowi kawy a Betti herbaty. Usiedli
przy stole przeżywając na swój sposób tę tragedię.
- Co teraz? Ja jestem bez pracy i nie wiadomo,
czy w ogóle ją znajdę. Trzeba jechać do ZUS-u. Wam należy się renta po ojcu.
Koniecznie trzeba to załatwić. Muszę też jechać do sądu i złożyć dokumenty o
opiekę prawną nad Beatką. Szymczykom trzeba zwrócić pieniądze. Gdyby nie oni,
nie miałabym nawet za co pochować taty. Jak wypłacą mi zasiłek pogrzebowy, to z
tego im oddam. Nie wiem, czy w ogóle będę w stanie utrzymać ten dom. Wymaga
naprawy. W jednym miejscu przecieka dach. Na dobrą sprawę przydałby się nowy,
ale to marzenie ściętej głowy.
- Ula, a nie pomyślałaś, żeby go sprzedać?
Nigdy nie będzie nas stać, żeby utrzymać go w należytym stanie technicznym. To,
co do tej pory robił tata, było tylko łataniem najpilniejszych awarii.
Spojrzała
na niego zdumiona.
- Chciałbyś go sprzedać? A gdzie będziemy
mieszkać? To nasz rodzinny dom Jasiek.
- Wiem Ula, ale niedługo będzie tak
zniszczony, że stanie się ruiną a nie rodzinnym domem. Powinniśmy go sprzedać,
póki nie jest tak bardzo zdewastowany i kupić jakieś mieszkanie w Warszawie.
Wiem, co zaraz powiesz, że mieszkania w Warszawie są horrendalnie drogie. Można
jednak przejrzeć oferty w Internecie i być może udałoby się kupić coś taniej,
niekoniecznie w centrum. Może do remontu? Łatwiej jest wyremontować mieszkanie
niż taki dom. Pomyśl o tym.
- Dobrze. Pomyślę. Może to nie jest taki zły
pomysł, choć ciężko będzie mi opuszczać Rysiów.
- Nie opuścimy go na zawsze. Będziemy tu
przecież wracać na grób rodziców. A jeśli chodzi o tę rentę po tacie, to moją
możesz zatrzymać. Ja dam sobie radę i bez niej. Wam tu bardziej przydadzą się
pieniądze. Choćby na remont ewentualnego mieszkania.
- Dziękuję Jasiu. Pomyślimy o tym, ale
najpierw muszę załatwić sprawę w urzędach.
Aż
do świąt kursowała między Rysiowem a Warszawą. Za to tuż przed nimi wreszcie
dostała decyzję o przyznaniu renty dzieciakom i decyzję o opiece prawnej nad
Beatką. O zorganizowaniu świąt nawet nie pomyślała. Na szczęście Szymczykowie
zaprosili ich wszystkich. Wtedy też powiedziała im, że decyduje się na sprzedaż
domu.
- Wielka szkoda Ula, ale to chyba rozsądne
wyjście – powiedziała Szymczykowa. - Nie dasz rady z tak małych pieniędzy go
utrzymać. Może uda ci się kupić jakieś mieszkanie. My pomożemy w remoncie,
jeśli zajdzie taka potrzeba. Będzie dobrze dziecko. Zobaczysz.
Pokrzepiona
tymi słowami coraz bardziej wierzyła, że w końcu ich los się odmieni na lepsze.
Przez
cały styczeń śledzili oferty w Internecie, ale ceny mieszkań przewyższały ich
możliwości. Szukali też wśród ogłoszeń w prasie. One przynajmniej były bez
pośredników. Któregoś dnia przyjechał jakiś znajomy Maćka. Był rzeczoznawcą i
wycenił dom. Teraz mieli pojęcie, ile mogą za niego żądać.
Któregoś
dnia wpadł do nich Maciek z gazetą w dłoni.
- Ula! Chyba znalazłem coś odpowiedniego. Jest
wprawdzie do remontu i nie jest zbyt duże. To tylko pięćdziesiąt metrów, ale za
to trzy pokoje. Spójrz! Cena też przystępna. Jeszcze wam trochę zostanie.
Ubierz się pojedziemy obejrzeć. Już tam dzwoniłem i umówiłem się. Beatka
zostanie u nas.
- Dobrze. Już się zbieram. Jutro mają
przyjechać dwie osoby, żeby obejrzeć dom. Muszę być tu, na miejscu. Ale dzisiaj
chętnie zobaczę to cudo.
Wjechali
w jakieś duże osiedle. Bloki były wysokie, dwunastopiętrowe. W środku sporo
zieleni i duży plac zabaw, przykryty teraz śniegiem. Wszędzie ładnie pomalowane
ławki i spore parkingi. Spodobało jej się. Maciek zatrzymał się przed jednym z
bloków.
- To tutaj. Sienna osiem. Mieszkanie jest na
ostatnim piętrze. Są dwie windy, więc gdyby jedna z nich się zepsuła, to zawsze
jest druga. Chodźmy.
Wyjechali
na samą górę. Na piętrze były tylko dwa mieszkania. Skierowali się do tego po
lewej stronie. Maciek zadzwonił do drzwi. Te otworzyły się i stanęła przed nimi
starsza, otyła kobieta.
- Dzień dobry pani. To ja dzwoniłem dzisiaj do
pani w sprawie mieszkania. Maciej Szymczyk. - Pulchną twarz kobiety rozjaśnił
uśmiech.
- A tak, proszę, proszę bardzo. Uprzedzam
jednak, że mieszkanie jest do remontu. Długo wynajmowałam je studentom i
zostawili je w opłakanym stanie. Ja już nie mam tyle siły i energii, by zabrać
się za odnowienie go. To dlatego jego cena nie jest taka wygórowana. Proszę się
rozejrzeć.
Ula
z ciekawością omiotła przedpokój. Był nieduży, podobnie jak kuchnia, a
właściwie kuchenka. Plusem była osobna ubikacja i łazienka. Duży pokój miał
około siedemnastu metrów i uznała, że jest wystarczający. Dwa dalsze były o
wiele mniejsze, ale dość ustawne. W sam raz dla małej Betti i Jaśka. Z
pewnością należało je odmalować. Miało jednak wymienione okna na plastikowe.
Może w łazience wymieniliby też kafelki? Te, które były na ścianach miały
zdecydowania zbyt bury kolor. Ona najchętniej dałaby tu żółte. Rozświetliłyby
całe pomieszczenie.
- I co Ula myślisz? Podoba ci się?
- Bardzo – powiedziała zgodnie z prawdą. – Mam
do pani prośbę. Ja jestem na etapie sprzedaży domu. Mam nadzieję, że w końcu
znajdzie się chętny. Czy wstrzymałaby się pani miesiąc? Mogłybyśmy zawrzeć
umowę przedwstępną, bo ja jestem zdecydowana na to mieszkanie. Jednak nie mam
jeszcze takiej gotówki. Kiedy sfinalizuję sprzedaż domu, wtedy bez przeszkód
wpłacę pieniądze na pani konto. – Kobieta uśmiechnęła się dobrotliwie.
- Oczywiście droga pani. Od dawna nikt nie był
chętny na to mieszkanie, bo każdego przerażała perspektywa remontu. Dzisiaj
każdy chce kupić takie, w którym będzie mógł zamieszkać natychmiast. Ja spiszę
sobie pani dane i numer telefonu. Podam również swój, żebyśmy były w kontakcie.
Jestem pewna, że jak tylko sprzeda pani dom skontaktuje się pani ze mną.
- Tak właśnie będzie. Zależy mi na tym
mieszkaniu i postaram się załatwić sprawę kupna jak najprędzej.
Opuszczali
Warszawę w doskonałych nastrojach. Rzeczywiście mieszkanie bardzo jej się
spodobało. Chyba nawet nie będzie musiała włożyć zbyt wiele pieniędzy, by
doprowadzić je do stanu używalności. Szymczykowie zadeklarowali pomoc, więc
przynajmniej koszty wynajmu fachowca odpadną.
Następnego
dnia unosiła się już prawie nad ziemią i uwierzyła w przychylność losu. Jeden z
tych, którzy przyszli obejrzeć dom, zdecydował się na kupno. Był wdowcem z
jednym dzieckiem i taki dom w zupełności mu wystarczał. Ucieszył się, że za
domem jest niewielki sad i ogród a przy domu garaż i budynek gospodarczy. Nawet
się nie targował, tylko przyjął cenę, jaką mu podała. Szybko dobili targu i
wkrótce podpisali umowę sprzedaży. Miała miesiąc, by opróżnić dom. Teraz
pozostało tylko skontaktować się z właścicielką mieszkania. Zrobiła to, gdy
pieniądze wylądowały na jej koncie. Teraz mogli się zabrać za remont.
Szymczykowie okazali się nieocenieni. Zarówno syn jak i ojciec. Położyli jej
piękne kafelki w łazience w kolorze stonowanej żółci. Wstawili brodzik, który
nabyła bardzo okazyjnie, podobnie jak panele podłogowe. Ściany również były już
pomalowane. Obu robota paliła się w rękach. Ula z zapałem szorowała okienne
szyby.
Pod
koniec lutego przewiozła meble opróżniając w ten sposób dom. Wysprzątała go
porządnie i przy okazji bytności w Warszawie oddała klucze obecnemu
właścicielowi. Sama wreszcie mogła odetchnąć. Jeszcze tylko przepisała Beatkę
do stojącej w pobliżu osiedla szkoły, by nie wozić ją do Rysiowa, co było dość
uciążliwe. Teraz prowadzała ją do zerówki tu, na miejscu. Nadszedł też czas, by
zaczęła się znowu rozglądać za jakąś pracą. Wprawdzie dzięki temu, że tak
bardzo liczyła się z każdym groszem, udało jej się zaoszczędzić trochę
pieniędzy ze sprzedaży domu, jednak z tych oszczędności nie mogła korzystać
wiecznie. Musiała wreszcie zacząć zarabiać i to był teraz jej najważniejszy
priorytet.
ROZDZIAŁ 3
Zadomowiła
się na dobre. Życie wreszcie wróciło do normalności. Maciek był częstym
gościem, a i one, szczególnie w weekendy bywały w Rysiowie. Zawsze swoje
pierwsze kroki kierowały na cmentarz. Potem szły do Szymczyków. Kilka razy
rozmawiała z nowym właścicielem ich domu. Z przyjemnością patrzyła na nowy dach
pokrywający teraz odnowiony budynek. Tego, że był dziurawy i przeciekał, nie
ukrywała przed nowonabywcą. On zapewniał ją, że mieszka mu się doskonale i
czeka teraz na wiosnę, by móc docenić piękno zadbanego sadu i ogródka.
Z
braku innych propozycji i chyba trochę z desperacji zatrudniła się w położonym
blisko domu dyskoncie. Niestety wbrew umowie, która zapewniała jej osiem godzin
pracy, pracowała bardzo często dłużej. Beatka narzekała, że tyle godzin musi
spędzać w świetlicy i jest tym już zmęczona. Musiała dokonać wyboru, czy
poświęcić więcej czasu siostrze, czy pracować dłużej za naprawdę psie
pieniądze. Wreszcie podjęła decyzję i zrezygnowała z tej pracy.
Wracała
właśnie z Betti, którą odebrała ze szkoły i zauważyła elegancki samochód
zatrzymujący się przed jej blokiem. Kiedy zobaczyła mężczyznę z niego
wysiadającego, dosłownie wbiło ją w chodnik. Nigdy nie widziała tak pięknego i
niezwykle przystojnego człowieka. Wypuściła ze świstem powietrze z płuc. – O matko! To chyba jakieś nieziemskie
stworzenie, Skąd on się tu wziął? Jaką ma piękną twarz. Jest bardzo, bardzo
przystojny.
Mężczyzna
zauważył ją i uśmiechnął się do niej promiennie.
- Przepraszam panią bardzo, czy to Sienna
osiem? – Przystanęła obok niego i zarumieniła się.
- Tak. To właśnie tutaj - powiedziała cicho.
- Pani też tu mieszka? Szukam mieszkania numer
dwadzieścia cztery.
- To na dwunastym piętrze, ale ono jest puste.
Nikt tam nie mieszka. – Uśmiechnął się do niej szeroko.
- To o nie mi chodzi. Właśnie je kupiłem i mam
zamiar się wprowadzić. A pani, na którym piętrze mieszka? Chętnie poznam miłych
sąsiadów.
- Ja również mieszkam na dwunastym pod
dwudziestką trójką.
Zauważyła
jak zamigotały mu radosne iskierki w oczach.
- Pozwoli pani, że się przedstawię? – wyciągnął
w jej kierunku dłoń. - Marek Dobrzański. – Podała mu swoją.
- Ula. Ula Cieplak.
- A to córeczka? – wskazał na Beatkę. - Bardzo
do pani podobna, choć na mamę takiej dużej dziewczynki nie wygląda pani.
- Nie jestem jej mamą, ale opiekunem prawnym. To
moja siostra. Beatka. – Przykucnął przy małej i uśmiechnął się do niej.
- Cześć Beatko. Jesteś śliczną dziewczynką.
Ile masz lat? – Niepewnie spojrzała na Ulę i wstydliwie schowała się za nią.
- Ma sześć lat. Chodzi do zerówki. A pan ma
dzieci? – Roześmiał się perliście.
- Wyglądam na tatusia? – Odwzajemniła uśmiech.
- No raczej nie.
- I nie jestem nim. Jeszcze nie. Ale lubię
dzieci. To co, mogę się z wami zabrać windą?
- Oczywiście. Proszę.
Zatrzymali
się jeszcze przed drzwiami wejściowymi do swoich mieszkań. Popatrzyła na niego
myśląc o czymś intensywnie.
- Mogę zadać panu pytanie? – Pokiwał
twierdząco głową. – Jak pan mógł kupić mieszkanie nie oglądając go wcześniej? –
Rozchichotał się radośnie.
- To prawda. Nie widziałem go. Przebywałem za
granicą. Przyjaciel kupił je w moim imieniu. Przysłał mi foldery i spodobało mi
się. Jest przestronne i duże. To prawie apartament. Lubię przestrzeń. Poza tym
podobno można się od razu do niego wprowadzić. Takiego właśnie szukałem. Muszę
opuścić dom, w którym mieszkałem do tej pory.
- Nie wiedziałam, że po tej stronie są takie
duże mieszkania. Myślałam, że metrażem są zbliżone do mojego.
- A pani jakie jest?
- Jeśli ma pan ochotę, to zapraszam. Obejrzy
je pan.
- Dobrze. Bardzo chętnie. Jednak najpierw
chciałbym zobaczyć swoje. Może i pani zechce? W takim razie ja pierwszy zapraszam.
- Chętnie. Otworzę tylko Betti drzwi. Wejdź
kochanie i rozbierz się. Ja będę tu obok. – Mała pokiwała głową i wsunęła się
do środka.
Marek
przekręcił klucz w zamku i otworzył drzwi przepuszczając ją przed sobą.
Rozejrzeli się oboje ciekawie.
- Jest ogromne – stwierdziła z podziwem Ula.
- Tak się pani wydaje, bo jest puste. Jak
przybędzie mebli, to już nie będzie takie duże. – Poszli dalej.
- No… niezła kuchnia. Lubię jak jest otwarta
na salon. A łazienka? – otworzył drzwi. – Jest świetna. Proszę zobaczyć. Nawet
ma wannę z hydromasażem i osobno kabinę. Super. – Ula przyglądała się temu z
podziwem.
- Ta łazienka jest wielkości mojego dużego
pokoju. Imponująca.
- Zobaczmy pokoje. Mają być trzy.
- Na co panu tyle? – spytała, ale szybko
zorientowała się, że pytanie było niestosowne. - Przepraszam. Nie powinnam
pytać – zarumieniła się. – Znowu się roześmiał a na policzkach ukazały się dwa
wdzięczne dołeczki.
- Ma pani rację. Żony nie mam i chyba
nieprędko będę miał, a dla mnie samego może wydawać się zbyt duże. Jednak ja
lubię takie. Wychowałem się w ogromnym domu i chyba przywykłem do tak dużych
pomieszczeń.
Pokoje
zrobiły na nich również spore wrażenie. Jasne, ustawne, w ciepłych kolorach.
Ula westchnęła.
- Naprawdę bardzo piękne mieszkanie. Wystarczy
posprzątać i można się wprowadzać.
- Posprzątać? – wbił w nią zdumiony wzrok.
- No chyba nie ma pan zamiaru ustawiać mebli i
kłaść dywanów na tej brudnej podłodze. Okna też przydałoby się umyć. –
Poskrobał się po głowie.
- No tak… Chyba ma pani rację. Będę musiał
wynająć ekipę sprzątającą. – Spojrzała na niego krytycznie.
- Ekipę sprzątającą? Sam może pan to zrobić.
Szkoda pieniędzy. – Pokręcił głową.
- Sam nie dam rady. Jestem zbyt zajęty. Wracam
z pracy dość późno. Nie miałbym siły na sprzątanie. – Popatrzyła na niego
uważnie.
- Ja mogłabym panu pomóc. I tak siedzę w domu.
Jestem bezrobotna. Jedyne moje zajęcie to odprowadzenie i przyprowadzenie
Beatki ze szkoły.
- Naprawdę mogłaby pani to zrobić? Ja zapłacę
i będę bardzo wdzięczny.
- Nie musi pan płacić. Ja zrobię to z wielką
chęcią. U siebie już nie mam czego sprzątać, a i tak z nudów latam zawsze ze
ścierką i odkurzam. Kiedy chce się pan wprowadzić?
- Teraz w sobotę. Zamówiłem już wóz od
przeprowadzek.
- To za dwa dni. Tyle mi wystarczy. Jeśli
zostawi mi pan klucze, do soboty to mieszkanie będzie błyszczeć. – Uśmiechnął
się szeroko.
- Jestem pani bardzo zobowiązany. Nie spodziewałem
się, że będę miał tak przemiłą sąsiadkę. Chodźmy teraz do pani. I ja jestem
ciekaw pani mieszkania – zamknął drzwi i wręczył jej klucz. - Proszę. Oddaję w
pani ręce.
Wpuściła
go do małego przedpokoju.
- Trochę klaustrofobicznie – zachichotał.
- No cóż. Mnie było stać tylko na takie
mieszkanie. Napije się pan kawy?
- Bardzo chętnie, jeśli to nie kłopot.
- Najmniejszy – postawiła czajnik na piecu. –
Tu są też trzy pokoje, ale w porównaniu z pańskimi, mikroskopijne. Tu jest
pokój stołowy a tam dwa mniejsze. Łazienka jest również niewielka. Jednak nam
to wystarczy. Mieszka z nami jeszcze mój brat, ale on jest teraz w Szczecinie.
Tam studiuje – ustawiła parujące filiżanki na ławie. – Proszę, tu jest cukier a
tu śmietanka.
Z
przyjemnością wciągnął w nozdrza aromat kawy i upił łyk.
- Bardzo mi się chciało kawy. Od rana latam
jak nakręcony – przypatrzył jej się z uwagą. – Czarny to pani ulubiony kolor? W
czymś jaśniejszym wyglądałaby pani o wiele lepiej. – Spuściła wzrok zażenowana.
– Przepraszam, jeśli panią uraziłem. Jestem właścicielem firmy modowej
Febo&Dobrzański, może słyszała pani? To już takie skrzywienie zawodowe.
- Proszę nie przepraszać. Czarny nie jest moim
ulubionym kolorem. W listopadzie pochowaliśmy naszego ojca, mamy żałobę, a o
firmie słyszałam. Nawet składałam w niej aplikację. Niestety nie przyjęto mnie.
Poczuł
się nieswojo.
- Przepraszam panią nie wiedziałem, że…
- Nie mógł pan wiedzieć.
- A na jakie stanowisko składała pani papiery?
- Na stanowisko asystentki prezesa. Nie dziwię
się, że mnie nie przyjęto. Człowiek, z którym wtedy rozmawiałam, nawet nie
spojrzał w moje CV. Jemu wystarczyło, że ocenił mnie po wyglądzie i stwierdził,
że się nie nadaję.
- Pamięta pani jego nazwisko?
- Nie wiem… Chyba Olszyński lub jakoś tak.
- Olszański. Sebastian Olszański. To nasz
kadrowy. Pokaże mi pani to CV? Może będę mógł pomóc?
- Nie sądzę. Pan Olszański już wyrobił sobie o
mnie zdanie.
- Pan Olszański nie ma zbyt wiele do
powiedzenia w tej firmie. To ja jestem prezesem i to ja decyduję. Proszę
pokazać dokumenty. Ja ocenię, czy pani się nadaje, czy nie.
Spurpurowiała
na twarzy. Bez protestu podniosła się z fotela, sięgnęła po teczkę, w której
trzymała wszystkie dokumenty i podała mu ją. Pochylił się nad papierami i
uważnie je czytał. W końcu podniósł głowę i spojrzał na nią z podziwem.
- Pani Urszulo, ja naprawdę nie pojmuję, jak z
tak świetnymi kwalifikacjami nikt nie chciał pani zatrudnić.
- Mówiłam już, to z powodu mojego wyglądu. Nie
przelewało nam się nigdy. Każdą złotówkę oglądałam dwa razy, zanim ją wydałam.
Nie stać mnie na piękne ubrania. Nawet nie stać mnie, by zmienić te
znienawidzone przeze mnie okulary. Na nic mnie nie stać – westchnęła żałośnie.
- To się zmieni. Ja wracam zaraz do firmy.
Zabieram pani dokumenty. Nadal jestem bez kompetentnej asystentki. W
poniedziałek po mojej przeprowadzce pojedzie pani ze mną do firmy. Podpiszemy
umowę i zacznie pani pracować. Nie może tak być, żeby taki fachowiec zbijał
bąki siedząc w domu.
Rozpłakała
się tak głośno, że z pokoju przybiegła zaniepokojona Betti.
- Ulcia, co się stało? Czy ten pan ci coś
zrobił? – przytuliła ją mocno do siebie.
- Ten pan zrobił coś bardzo, bardzo dobrego
kochanie. Ten pan zaproponował mi pracę.
- Naprawdę? – zdziwiona odwróciła się do Marka
i spojrzała na niego tymi wielkimi błękitami.
- Naprawdę – potwierdził. Mała podeszła do
niego i cmoknęła go w policzek.
- Bardzo, bardzo panu dziękujemy. Ulcia była
nieszczęśliwa, bo nie mogła pracować. Nie płacz Ulcia. Powinnaś się cieszyć.
- Cieszę się Iskierko, a płaczę ze szczęścia.
Bardzo panu dziękuję. Nie zawiodę pana. Obiecuję. – Uśmiechnął się do niej z
sympatią.
- W firmie wszyscy mówimy sobie po imieniu,
bez względu na stanowisko, jakie kto zajmuje – wyciągnął do niej dłoń. – Marek.
Uścisnęła
ją z wdzięcznością. – Ula.
Dopił
kawę i podniósł się z fotela.
- Będę się zbierał. Bardzo się cieszę, że was
poznałem. Do soboty w takim razie.
- Dziękuję raz jeszcze i jestem ci bardzo
wdzięczna. Do zobaczenia.
Kiedy
zostały same posadziła Beatkę na kolanach.
- Bardzo się cieszę Betti z tej pracy, bo to
praca w wyuczonym przeze mnie zawodzie. Jednak martwię się, bo ty znowu
będziesz musiała zostawać w świetlicy do mojego powrotu.
- Nie martw się Ulcia. Ja wytrzymam. Jak
będziesz miała więcej pieniążków kupisz mi kilka ładnych sukienek? Dzieci
śmieją się ze mnie.
- Obiecuję ci kochanie, że kupię ci
najpiękniejsze sukienki. Będziesz miała ładniejsze sukienki od swoich
koleżanek.
Mała
objęła ją ramionami i uściskała całując mocno w policzek.
- Bardzo cię kocham. Jesteś najlepszą siostrą
na świecie.
- I ja cię bardzo kocham maleńka.
Marek
wysiadł z windy na piątym piętrze biurowca, w którym mieściła się jego firma.
Szybkim krokiem pokonał odległość dzielącą ją od pokoju kadrowego. Nie pukając
energicznie otworzył drzwi. Olszański spojrzał na niego zdumiony.
- Coś ty taki naładowany? Nie podoba ci się to
mieszkanie?
- Podoba mi się. Nawet bardzo. Przyniosłem ci
coś. Zobacz - rzucił teczkę z dokumentami Uli na blat biurka.
- Co to jest?
- Nie wiesz?
- Skąd mam wiedzieć?
- Wiesz co? Do ciebie naprawdę trzeba mieć
anielską cierpliwość. Nazwisko na teczce też nic ci nie mówi?
- A powinno? Urszula Cieplak. Kto to jest
Urszula Cieplak?
- Aplikowała do nas. Gdybyś nie był taki
powierzchowny i nie oceniał ludzi wyłącznie po wyglądzie, ta kobieta od co
najmniej dwóch miesięcy byłaby moją asystentką. Przecież wyraźnie ci
powiedziałem, że nie szukam pięknej buzi i pustej głowy, ale kogoś z mózgiem i
kompetencjami. Gdybym chciał kogoś ładnego, to przyjąłbym do roboty drugą
Violettę. Ty odesłałeś tę kobietę z kwitkiem. Nawet nie zajrzałeś do jej CV. Od
teraz to ja przeprowadzam rozmowy kwalifikacyjne i to ja będę decydował, kogo
przyjmujemy, a kogo nie. Jasne?
- Jasne, jasne. Nie unoś się tak. Spójrz na
nią. Co za paszczur. Odstraszy ci petentów. Chcesz toto trzymać w
sekretariacie? Tak na widoku?
Marek
zacisnął szczęki ze złości.
- Przypominam ci tylko, że nie pozwolę, by
obrażano kogokolwiek w tej firmie. Nie życzę sobie takich epitetów względem
niej, rozumiesz? Na poniedziałek masz napisać dla niej umowę. Umowę na stałe.
Żadnych umów na okres próbny. Stawka cztery i pół tysiąca brutto plus premia
uznaniowa.
Olszański
wbił w niego świdrujący wzrok. Był oszołomiony.
- Ty zwariowałeś? Żadna asystentka nie ma u
nas takiej stawki.
- To ta będzie pierwsza. Przeczytaj jej CV, a
będziesz wiedział, dlaczego dostaje właśnie taką. Idę do siebie.
Wszedł
do sekretariatu i zastał swoją sekretarkę pieczołowicie piłującą długie
paznokcie.
- A ty co? Skończyłaś już na dzisiaj? – rzucił
z niechęcią.
- O, Marek, jesteś już. Odebrałam kilka
telefonów. Proszę. Chcieli rozmawiać wyłącznie z tobą.
– Bo z
tobą nie mieliby o czym – pomyślał złośliwie. – Nie zmieniaj tematu.
Pytałem, czy skończyłaś na dzisiaj, że tak zawzięcie poświęcasz czas swoim
paznokciom? Napisałaś ten raport, o który prosiłem? Trzy razy powtarzałem ci,
że musi być na dzisiaj.
- Nie napisałam – skuliła się pod wpływem jego
spojrzenia. – Komputer mi się zawiesił. Dasz wiarę?
- I co, do teraz jest zawieszony?
- No nie. Zadzwoniłam po informatyka. Już go
odwiesił.
- Skoro tak, to dlaczego zajmujesz się czymś
innym? Nie daruję ci tego raportu Violetta. Będziesz siedzieć dotąd, dopóki go
nie napiszesz. Mam dość ciągłego pobłażania. Zapracuj wreszcie na pensję, którą
ci płacę. – Otworzyła usta chcąc coś powiedzieć, ale był szybszy. – I jeszcze
jedno. Od poniedziałku przyjdzie tu nowy pracownik i zajmie to drugie biurko.
To moja nowa asystentka. Od razu cię uprzedzam. Nie będę tolerował żadnych
kłótni i osobistych wycieczek pod jej adresem. Jeśli dowiem się, że w jakiś
sposób ją obraziłaś, wylecisz i wierz mi, nie będę miał litości. Poza tym masz
słuchać jej poleceń. To ona jest moją asystentką, moją prawą ręką. Jeśli wyda
ci polecenie, masz je wykonać bez szemrania. Zrozumiałaś?
- Jota w jotę. Może się z nią zaprzyjaźnię?
- Tak byłoby najlepiej. Do roboty.
Następnego
dnia po odprowadzeniu Betti do szkoły wzięła się ostro do pracy. Zaopatrzona w
środki czystości, wiadro i porządne ścierki otworzyła drzwi do mieszkania Marka
i nie zwlekając zabrała się za mycie okien. Trzy, ogromne, szerokie, podwójne
okna i spore okno balkonowe. Miała co robić co najmniej przez pół dnia.
Pracowała uczciwie do godziny trzynastej. Potem poszła odebrać Beatkę. Dała
małej obiad i sama też zjadła. Uprzątnęła w kuchni i przebrała się z powrotem w
ubranie do sprzątania.
- Pójdziesz ze mną Betti, czy zostajesz? Tam
nie ma nawet gdzie usiąść. Może jednak zostaniesz. Puszczę ci kasetę z bajkami.
Pooglądasz trochę?
- Pooglądam, a jak się będę nudzić, to coś
narysuję. Jestem już przecież duża i mogę zostać sama. Jak będę coś chciała, to
przyjdę do ciebie. Zamknij mnie na górny zamek, bo już dosięgnę i wiem jak
otworzyć.
Ula
spojrzała z miłością na siostrę.
- Jesteś bardzo mądrą dziewczynką i bardzo
rezolutną. To ja idę. Wrócę za dwie godzinki. Pamiętaj, żeby nie ruszać zapałek
i gazu. Jak będziesz chciała herbatki, albo kakao, to po prostu mnie zawołaj,
dobrze?
- Dobrze. Nie martw się.
Zabrała
się za mycie podłóg. Pokryte były panelami tak jak u niej, uważała więc, by nie
zamoczyć ich zbytnio. Wypaczyłyby się od nadmiaru wody. Przyniosła z domu
specjalną pastę do ich czyszczenia. Kiedy wyschły, wypastowała je a potem
wyfroterowała. Z dumą spojrzała na swoje dzieło. Podłoga lśniła i pachniała czystością,
podobnie okna. – Pewnie podłogi ucierpią
podczas tej przeprowadzki, ale trudno. Najwyżej wypastuję je jeszcze raz.
W
sobotę rano o godzinie dziesiątej usłyszała dzwonek do drzwi. Kiedy je
otworzyła, zobaczyła Marka i uśmiechnęła się do niego szeroko ukazując w całej
krasie swoje odrutowanie.
- Dzień dobry Marek. Pewnie chcesz klucz,
prawda?
- Dzień dobry Ula. Jeśli możesz, to daj. Na
dole już wypakowują graty. Zaraz tu będą. Otworzę drzwi.
Kiedy
wszedł do środka, zamarł.
- Ula! Tu można zjeść z podłogi! Ależ
wysprzątałaś. I okna takie czyste. Do kuchni mam rolety, ale w pokojach
powieszę firanki. Właśnie je odebrałem, bo obszywano je.
- Jeśli chcesz, pomogę je zawiesić. –
Uśmiechnął się wdzięcznie.
- Bardzo chętnie przyjmę twoją pomoc. Przyda
się tu kobieca ręka. Chcę ci też powiedzieć, że potwierdzam to, co mówiłem
ostatnio. Zaczynasz od poniedziałku z pensją cztery i pół tysiąca brutto plus
premia uznaniowa, jeśli się wykażesz. Umowa jest na stałe, żadnego okresu
próbnego.
Wpatrywała
się w niego ze zdumieniem wypisanym na twarzy. Była w wyraźnym szoku.
- Cztery i pół tysiąca…? – wyjąkała. – Ja w
życiu nie miałam takich pieniędzy nie licząc tych ze sprzedaży domu. Naprawdę
będę tyle zarabiać?
- Naprawdę Ula. Z twoimi kwalifikacjami nie ma
mowy o niższej stawce. Poza tym będziesz miała naprawdę sporo obowiązków.
Jednak jestem pewien, że poradzisz sobie.
- Zrobię wszystko, absolutnie wszystko, by cię
nie zawieść – zapewniła gorliwie.
- Nie mam co do tego żadnych wątpliwości – nastawił
uszu. - Chyba już jadą pierwsze meble. Idę otworzyć drzwi od windy.
Przez
półtorej godziny windy kursowały na zmianę przywożąc cały dobytek
Dobrzańskiego. Pojawił się też człowiek, który miał zamontować kuchenne szafki.
Kiedy meble były już na miejscu, zajęli się ich odpakowaniem. Przybiegła też
Beatka, która bardzo chciała pomóc.
- Będę zbierać te folie i kłaść do worków
dobrze? Ja też chcę pomóc. – Marek pogładził ją po głowie.
- Jestem ci bardzo wdzięczny Betti. Każda para
rąk się przyda.
Mieszkanie
zaczęło nabierać przytulności. Człowiek od szafek już znikł, a Ula umyła je
starannie wkładając do nich talerze, garnki i sztućce. Marek rozłożył dywany a
potem wraz z Ulą ustawił kanapy. Ludzie od przeprowadzek spisali się na medal,
bo wszystkie meble ustawili pod dyktando Marka. Teraz docenili to, bo nie
musieli się z nimi szarpać. Wieczorem Ula zawiesiła jeszcze firanki w pokojach.
Wróciła do salonu i zastała Marka przekomarzającego się z małą Beatką.
- Słuchajcie, późno już. Trzeba coś zjeść.
Jeśli lubisz pierogi Marek, to zapraszam cię na nie. Przynajmniej zjesz coś
ciepłego.
- No, pierogi! – krzyknęła Betti. - Ulcia robi
najlepsze pierogi na świecie. Musi pan spróbować. Koniecznie. – Marek
poczochrał jej włosy.
- Skoro koniecznie muszę, to nie mogę odmówić,
prawda? Chodźmy więc.
Siedział
przy stole w jej pokoju i z błogim uśmiechem wymalowanym na twarzy wdychał te
boskie zapachy. Wreszcie postawiła przed nim talerz wypełniony pierożkami,
szczodrze posypanymi skwarkami boczku i polanymi aromatycznym tłuszczykiem.
- Bardzo proszę. Smacznego.
- Pięknie pachną – wziął jednego do ust. –
Betti miała rację. To najlepsze pierogi, jakie kiedykolwiek jadłem.
- Dziękuję – jej policzki spąsowiały. – Jeśli
dasz radę, to nie krępuj się, bo mam ich całe mnóstwo i możesz zjeść, ile tylko
zdołasz.
- Chyba się skuszę, bo są naprawdę znakomite.
Po
tym pysznym daniu zaproponowała mu jeszcze kawę.
- Położę tylko Beatkę do łóżka, bo już zasypia
przy stole i zaraz do ciebie dołączę. To nie potrwa długo.
Rzeczywiście
wróciła po dziesięciu minutach.
- Miała dzisiaj dużo wrażeń. Padła w momencie.
- Uśmiechnął się.
- Masz wspaniałą siostrę Ula. Kiedyś będzie z
niej prawdziwa piękność. Ma piękne oczy. A ja mam do ciebie jeszcze jedną
prośbę – wyciągnął z kieszeni portfel i wyjął z niego plik banknotów. – Tu masz
tysiąc złotych – widział, że już otwiera usta, by zaprotestować, jednak ubiegł
ją. – Nie oburzaj się Ula. To zaliczka akonto pensji. Potrącimy ją przy
wypłacie. Chciałbym, byście jutro pojechały ze mną po zakupy. Mam pustą
lodówkę, a pewnie i ty nie zdążyłaś dzisiaj nic kupić na niedzielę. Ja mam do
kupienia całkiem sporo, bo właściwie wszystko. Ty też możesz kupić więcej. Nie
będziesz musiała dźwigać, bo pojedziemy samochodem. Zgodzisz się? Jeśli chodzi
o zakupy, to też potrzebuję twojej rady i pomocy. Nie bardzo się znam na mięsie
i wędlinach. Może kiedyś mógłbym się nauczyć gotować takie pyszności?
- No dobrze. Możemy jechać. O której?
- Myślę, że dziesiąta, to dobra godzina.
- Idealna.
- No, będę uciekał. Jeszcze raz dziękuję ci za
pyszne pierogi, kawę i za pomoc. Gdyby nie ty, nie poszłoby tak sprawnie. Do
jutra Ula. Dobranoc.
- Dobranoc.
ROZDZIAŁ 4
Nie
lubiła robić zakupów w niedzielę. Niedziela to był czas, by pojechać do
Rysiowa, zadumać się nad grobem rodziców, wpaść do Szymczyków i ogólnie
odwiedzić stare kąty. Jednak dzisiaj musiała zrobić wyjątek. Obiecała Markowi
pomoc w zakupach i nie chciała go już na początku zrażać do siebie. Mógłby źle
odczytać jej odmowę i zacząć traktować ją inaczej. Zależało jej, by ich
kontakty zarówno te sąsiedzkie jak i te służbowe, były jak najlepsze.
Pomogła
Betti się umyć i uczesała ją. Przygotowała śniadanie także dla Marka mając na
uwadze, że w lodówce ma na razie tylko światło. Kilka minut po dziewiątej
zapukała do jego drzwi. Kiedy w nich stanął oblała ją fala gorąca. Był
przepasany tylko ręcznikiem. Drugim wycierał mokre włosy. Stała przed drzwiami
wlepiając w niego oczy.
- Cześć Ula, chciałaś coś? Za chwilę będę
gotowy. Daj mi jeszcze dziesięć minut.
- Nie… nie… ja… ja chciałam cię tylko zaprosić
na śniadanie, bo nie masz w domu nic do jedzenia. – Wyszczerzył się do niej.
- Jestem ci wdzięczny, że pomyślałaś o mnie.
Zaraz przyjdę.
- To my czekamy – odwróciła się na pięcie i
uciekła do siebie. Oparła się o drzwi oddychając głęboko. – Ależ on ma ciało. Jak młody Bóg. Piękny
mężczyzna. Szczupły, ale chyba uprawia jakieś sporty, bo sylwetkę ma umięśnioną.
W życiu nie spotkałam nikogo równie pięknego.
Przeszła
do kuchni i ponownie włączyła czajnik. Obrała jajka i przekroiła je na pół.
Ozdobiła majonezem i odrobiną mielonej papryki. Trochę wędliny, żółty ser i
stos pachnących tostów. To powinno wystarczyć. Usłyszała pukanie, ale Betti
była szybsza i już otwierała drzwi.
- Cześć maleńka? Wyspałaś się? – przywitał się
z dziewczynką głaszcząc jej włosy.
- Wyspałam. Zje pan z nami śniadanie?
- Zjem Betti, bo Ula mnie zaprosiła. – Wyszła
z kuchni i uśmiechnęła się do niego.
- Siadajcie, proszę. Już podaję. Ty pewnie
pijesz kawę rano, tak?
- Czytasz mi w myślach Ula. Bez kawy ani rusz.
Konsumowali
w milczeniu. Od czasu do czasu odpowiadał tylko na pytania ciekawskiej Beatki.
- Betti nie męcz pana. Daj mu spokojnie zjeść.
– Zaprotestował.
- Daj spokój Ula. Ona wcale mnie nie męczy.
Lubię takie wesołe dzieciaki. Śniadanie było pyszne, a kawa wyśmienita. To co,
zbieramy się? Ja tylko wrócę po portfel i kluczyki do samochodu i możemy
jechać.
Kiedy
usadowili się już w samochodzie spytał.
- Doradzisz, gdzie pojechać najlepiej? Wiesz,
do takiego sklepu, w którym moglibyśmy kupić wszystko i nie rozdrabniali się.
- Jeśli chcesz do jednego, to najlepszy będzie
Real. Tam dostaniesz i mięso i wędliny i mnóstwo innych rzeczy. Ja rozejrzę się
na stoiskach z odzieżą. Obiecałam małej, że kupię jej trochę sukienek. Szybko
rośnie i wszystko zaczyna być za małe.
- No to jedziemy do Reala.
Zaparkował
na parkingu i wraz z Beatką poszedł po wózki. Ruszyli najpierw na stoisko
mięsne. On kupował bez opamiętania. W końcu przystopowała go.
- Nie kupuj takich dużych ilości. Wprawdzie
można to zamrozić, ale też nie można w nieskończoność trzymać takiego mięsa.
Mówiłeś, że chcesz nauczyć się gotować. Ja pokażę ci, jak przyrządzić pieczeń i
jak w ogóle przygotować mięso. Już wystarczy, bo kupiłeś tego przynajmniej na
dwa miesiące. Weź teraz trochę wędlin, ale bez przesady. Potem rozdzielimy się.
Ty pójdziesz na stoiska z produktami sypkimi. Weźmiesz mąkę, cukier. Kup też
sobie trochę makaronu takiego jak lubisz. Może jakieś sosy do spaghetti? Tam
dalej jest dział z jarzyną. Tej też musisz trochę wziąć. Nie śpiesz się i
przemyśl te zakupy. Ja teraz pójdę na stoisko z odzieżą i zobaczę, czy mają
jakieś ubrania na Beatkę.
- A gdzie to? Pytam na wszelki wypadek.
- To tam na końcu po prawej stronie. Gdybyśmy
się nie znaleźli, to umówmy się przy tej pizzerni, widzisz? My będziemy tam na
ciebie czekać. No to idziemy – złapała Beatkę za rękę i pociągnęła ją w
kierunku odzieżówki. Dzięki pieniądzom, które dostała wczoraj od Marka mogła
sobie pozwolić na małe szaleństwo. Ucieszyła się, że ceny są do przyjęcia a i
wybór sukienek dla sześciolatek jest całkiem spory. Wybrała trzy. Dokupiła też
małej jeansy i kilka letnich bluzeczek. W koszu znalazły się też sandałki i
klapki. Beatka wyglądała na uszczęśliwioną. Jej szczęście osiągnęło apogeum,
gdy Ula wybrała jej też ładny płaszczyk w czerwonym kolorze.
- Ulcia, powinnaś sobie też coś kupić. Sama
mówisz, że masz brzydkie ubrania. – Uśmiechnięta spojrzała na siostrę i
cmoknęła ją w policzek.
- Tak uważasz? Może masz rację. Chyba stać nas
jeszcze na coś dla mnie. Chodźmy.
Na
stoisku dla dorosłych natknęła się na czarny kostium z cienkiego dżerseju.
Spojrzała na cenę i zdziwiła się. - Sześćdziesiąt
złotych? Tanio. Przymierzę – wyszukała rozmiar trzydzieści osiem i weszła
do przebieralni. Pasował. Nie był elegancki. Był prosty, praktyczny i pochodził
z masówki. Jednak pomyślała, że do pracy nada się w sam raz. Może w nim chodzić
codziennie i tylko zmieniać bluzki. Właśnie, bluzki. Może poszuka czegoś, co by
na nią pasowało. Zdecydowana umieściła kostium w wózku. Bluzki też znalazła.
Wprawdzie nie były jednolicie czarne, bo miały i białe elementy, ale uznała, że
i tak największą żałobę nosi w sercu i ubranie nic tu nie zmieni. Była
zadowolona. Jak policzyła, za ubrania nie zapłaci więcej, jak trzysta złotych.
Mogła dokupić trochę żywności, a i tak jeszcze jej coś zostanie. Przy jej
zdolnościach do oszczędzania całkiem nieźle przeżyją ten miesiąc.
- Ulcia masz jeszcze pieniążki? Stać nas na
lizaka i chipsy?
- Stać. Dzisiaj pozwolimy sobie na troszkę
więcej. Tęsknisz już za słodyczami, prawda?
- No, ale też będę oszczędna i nie zjem ich od
razu.
Stoisko
ze słodyczami rwało oczy, ale ona i tak rozglądała się za tymi najtańszymi.
Wzięła trochę landryn, kilka lizaków, herbatniki i paczkę chipsów.
- To chyba wszystko Betti. Idziemy do kasy.
Po
drodze rozglądała się dokoła, ale nie zauważyła Marka. Zapłaciły i wpakowały
zakupy do reklamówek. Usiadły na ławce przed pizzerią. Odpakowała Beatce lizaka
i podała jej.
- Masz te swoje słodkości.
Siedziały
już dobre dwadzieścia minut, gdy wreszcie ujrzały go pchającego pękający w
szwach wózek.
- Rany boskie! Wykupiłeś pół sklepu – krzyknęła
i spojrzała ze zgrozą na tą górę rzeczy. Roześmiał się na całe gardło.
- Nie przesadzaj Ula. Pomożecie mi zapakować
to w torby? Ja będę podawał, a wy wkładajcie do reklamówek. Ta jest dla ciebie
Betti, a ta dla Uli. Wziąłem ich więcej, bo chyba nie zapakuję się do jednej,
nie?
- Na pewno nie. Nawet nie wiem, czy dziesięć
starczy. – Zachichotał i spojrzał na Ulę.
- Ula, więcej wiary, proszę. Najpierw środki
czystości. Teraz słodycze. – Tymi zapełniał reklamówkę, którą trzymała Beatka.
W kolejne pakowali jarzyny, mięso, wędliny, trochę wędzonych ryb, pieczywo i
nabiał.
- Mamy czternaście toreb. Wziąłeś może jakąś
przyczepę, bo do bagażnika tego nie zmieścisz? – Znowu się roześmiał.
- Nie będzie tak źle. To chyba wszystko. A
skoro jesteśmy już przy pizzerni, to zapraszam was na pizzę. Mają tu też pyszny
bar sałatkowy. Kiedyś tu byłem i próbowałem. Co wy na to? – widział, jak w
oczach małej zapaliły się iskierki zachwytu.
- Możemy Ulcia? Możemy? Ja tak dawno nie
jadłam pizzy. Ostatni raz wtedy, jak tata żył. Pamiętasz? Zrobiłaś wtedy taką
pyszną. Nawet tacie smakowała. – Pogładziła ją po głowie. Zamigotały w jej
oczach łzy. Otarła je niezdarnie.
- Pamiętam maleńka, pamiętam – wyszeptała. –
To chodźmy na tą pizzę.
Zajęli
stolik i złożyli zamówienie. Podano colę dla wszystkich. Marek przyjrzał się
Uli uważnie.
- Zauważyłem, że nadal wspomnienie o tacie
wywołuje u ciebie łzy. Powiesz mi, na co zmarł?
- Tak, to prawda. Ilekroć o nim pomyślę,
zawsze zbiera mi się na płacz. Nasza mama zmarła bardzo młodo. Beatka jej nie
pamięta, bo odeszła tydzień po jej urodzeniu. Od tej pory i tato też zaczął
chorować. Zawsze miał problemy z sercem. Ostatnio, to znaczy w zeszłym roku we
wrześniu, bardzo się nasiliły. Był coraz słabszy. Na początku listopada zemdlał
nam w kuchni. Betti go znalazła. Okazało się, że to był stan przedzawałowy.
Musieli go koniecznie operować, bo nie rokował dobrze. Serce było zbyt słabe.
Wszczepiono mu by-passy i wydawało się, że powoli dojdzie do siebie. Jednak
kilka dni po tej operacji zadzwoniono do mnie w środku nocy i poinformowano, że
zmarł w wyniku masywnego krwotoku. Nic już nie mogli zrobić. Zostaliśmy sami.
Wystąpiłam do sądu o opiekę prawną nad Beatką i o rentę dla niej i Jaśka po
tacie. Niewiele tego, to dlatego musimy żyć bardzo skromnie i oszczędnie. Po zrealizowaniu
wszystkich opłat zostaje nam reszta z grosza. Musieliśmy sprzedać nasz dom w
Rysiowie, bo nie bylibyśmy w stanie go utrzymać. Nie był zresztą w najlepszym
stanie technicznym, dlatego i jego cena nie była wysoka. Za to, co dostaliśmy,
kupiliśmy to mieszkanie. Ot cała historia – zakończyła ze smutkiem.
- Rozumiem cię Ula doskonale. Mój ojciec też
ciężko choruje na serce. Kiedyś był prezesem i właścicielem firmy. Przez to, że
już nie mógł pracować jego obowiązki przejąłem ja.
- Mówiłeś, że jesteś współwłaścicielem.
- Tak, to prawda. Drugim wspólnikiem jest
rodzeństwo Febo, Paulina i Alex. Moi rodzice wychowywali ich po śmierci
rodziców, którzy wraz z moimi założyli kiedyś tę firmę. On jest dyrektorem
finansowym, a ona ambasadorem firmy. Pod tym pojęciem kryją się funkcje
reprezentacyjne i kontakt z mediami.
- Mówiłeś też, że musiałeś opuścić dom, w
którym mieszkałeś do tej pory i stąd to mieszkanie.
- Tak. Tak było. Paulina Febo, to moja była
narzeczona. To z nią dzieliłem ten dom. Lubi go, więc to ja się wyprowadziłem.
To trochę taka rekompensata za sześć wspólnych lat.
Spojrzała
na niego zdumiona.
- To strasznie długo. Nie żal ci tych lat?
- Ani trochę. Nie pasowaliśmy do siebie.
Ostatnie lata były już nie do zniesienia. Rozstanie, to było najlepsze wyjście.
Nie mówmy już o tym, dobrze? Właśnie niosą naszą pizzę. Mogę dzisiaj jeszcze
liczyć na twoją pyszną kawę? Kupiłem trochę ciasta i sam chyba nie dam rady
wszystkiego zjeść.
- Oczywiście. Na to zawsze możesz liczyć.
W
domu pomogła mu wypakować zakupy. Ułożyła wszystko na półkach w lodówce i w
zamrażalniku.
- No, teraz jest wszystko na swoim miejscu – powiedziała
z zadowoleniem. – U siebie za chwilę zrobię to samo. Pójdziemy już, a ty
wpadnij później na kawę.
- Jeszcze chwileczkę Ula – podszedł do niej i
podał jej reklamówkę. – Tu jest trochę słodyczy dla Betti. Zabierz je, mała
będzie miała uciechę.
- Marek… Po co aż tyle… Ona z pewnością się
ucieszy, ale rozpieszczasz ją. Mnie nigdy nie było stać na takie wspaniałości.
- Tym bardziej się cieszę, że sprawię jej
trochę radości.
- Dziękuję ci. To ja wracam do siebie.
Zanim
zamknął za nią drzwi usłyszał jeszcze radosny pisk Beatki i uśmiechnął się pod
nosem.
- Pyszny ten sernik – Marek wytarł usta
serwetką. – Miodownik też niezły. Najlepsza jednak kawa. Musisz mi taką robić w
pracy.
- Będę robić kiedy tylko zechcesz. Opowiedz mi
trochę o firmie. Chciałabym też wiedzieć, czym konkretnie miałabym się
zajmować.
- No dobrze. Mamy biurowiec przy Lwowskiej.
Sześciopiętrowy. My siedzimy na piątym piętrze. Ty będziesz miała biurko w
sekretariacie. Siedzi tam już moja sekretarka, ale mało z niej pożytku. Może
tobie uda się ją zmobilizować do większej aktywności. Jak na razie, to
kompletnie olewa moje polecenia, a główne jej zajęcie, to piłowanie paznokci,
oglądanie internetowych wyprzedaży i paplanie przez telefon. Nazywa się
Violetta Kubasińska.
- Skoro nie ma z niej pożytku, to dlaczego
trzymasz ją w firmie?
- Jest dziewczyną Sebastiana Olszańskiego.
Tego samego, który nie przyjął cię do pracy. Nie mówiłem ci, ale on jest też
moim najlepszym przyjacielem od lat i to właśnie on załatwił to mieszkanie.
Poza tym Viola bywa czasem zabawna i potrafi mnie rozśmieszyć, jednak roboty
specjalnie nie lubi. Uprzedziłem ją, że jako moja asystentka masz prawo wydawać
jej polecenia, a ona wykonywać je bez szemrania. Jestem pewny, że nie spodobało
jej się to, ale będzie musiała przywyknąć. Poza tym w firmie jest ktoś znacznie
ważniejszy ode mnie. To nasz projektant Pshemko. Straszny dziwak i oryginał. Jednak
jest też wielkim geniuszem a jego projekty są znakomite. Uwielbia gorącą
czekoladę z odrobiną chilli. To, jak twierdzi, napędza go do pracy. Inne osoby
na pewno szybko poznasz. Trudno mi teraz je wymienić. Wszystko poznasz, jak
zaczniesz pracować. Pracujemy od siódmej trzydzieści do piętnastej trzydzieści,
choć ja bardzo często muszę zostawać po godzinach. Teraz, gdy będę miał ciebie
może to się zmieni, bo do tej pory zdany byłem wyłącznie na siebie. Viola nie
była zbyt pomocna i musiałem odwalać robotę również za nią.
- Dobrze, że mi powiedziałeś o tych godzinach
pracy. Będę musiała przestawić Betti. Jest jeszcze za mała, żebym pozwoliła jej
na samodzielne chodzenie do szkoły. Poza tym trzeba przejść przez ulicę. Trochę
się o nią boję. Będzie musiała też zostawać w świetlicy po zajęciach i czekać
na mnie. Twierdzi, że wytrzyma, najważniejsze, że mam pracę. Może jak będzie
trochę starsza, to pozwolę jej na większą samodzielność.
- Jestem pewien, że szybko się przyzwyczai. Ja
nie będę cię zatrzymywał w firmie dłużej, niż to konieczne. Musisz się też
zorientować w rozkładzie autobusów, bo nie zawsze będę mógł cię zabrać do pracy
lub przywieźć z niej. Wtedy będziesz zdana na siebie. To tylko kilka przystanków
a autobus zatrzymuje się przy firmie. Dojazd jest dość wygodny.
- Na pewno we wszystkim się zorientuję. Będzie
dobrze. A jakie zadania przede mną?
- Przede wszystkim kosztorysy, bilanse i
budżety. Musisz wejść w komitywę z Pshemko, bo przed każdą kolekcją to on robi
specyfikacje tkanin, a my musimy je zamówić zgodnie z nią i podliczyć koszt ich
zakupu. Sporo tego będzie, ale wierzę, że sobie poradzisz.
- Mam nadzieję. Kocham cyferki i uwielbiam
liczyć, więc to wszystko, co wymieniłeś nie powinno sprawić mi problemu.
- Bardzo się cieszę Ula. Będę się już zbierał.
Jutro o siódmej wyjeżdżamy. Po drodze podrzucimy małą do szkoły. Dobrej nocy.
Do jutra.
Zamknęła
za nim drzwi. Zanim się położyła, przygotowała sobie wszystko. Wyprasowała nowy
kostium i bluzkę. Budzik nastawiła na godzinę szóstą. Leżąc już w łóżku myślała
jeszcze nad tym szczęśliwym zbiegiem okoliczności, który pozwolił jej poznać
Marka a przede wszystkim otwierał przed nią obiecujące perspektywy.
Tuż
przed siódmą rano wyszła wraz z Beatką i cicho zamknęła drzwi. Zjechały windą
na dół. Rozejrzała się, ale Marka jeszcze nie było. Podeszły do samochodu i
stanęły przy nim.
- O której po mnie przyjedziesz? – mała
zadarła głowę patrząc na nią w napięciu.
- Chyba koło szesnastej. Musisz się
przyzwyczaić Betti. Ja nie mogę pozwolić byś sama wracała ze szkoły. Ulica jest
bardzo ruchliwa, a i do windy nie możesz wsiadać bez opieki. Wiesz dobrze, jak
ta praca jest dla nas ważna. Każda z nas musi coś poświęcić. Ty w świetlicy
odrobisz sobie lekcje i pobawisz się z koleżankami, albo porysujesz. Wiem, że
to może być nudne, ale dasz radę, tak?
- Dam i obiecuję, że nie będę marudzić.
- Cześć dziewczyny – usłyszały za plecami.
Odwróciły się i uśmiechnęły do nadchodzącego Marka. – Gotowe?
- Gotowe – odpowiedziała radośnie Betti.
- To ruszamy. Wsiadajcie.
Po
odwiezieniu Beatki już bez przeszkód ruszyli w stronę firmy. Zatrzymał się na
czerwonym świetle i odwrócił do Uli twarz.
- Zdenerwowana?
Uśmiechnęła
się niepewnie.
- Chyba tak. Nawet bardzo.
- Nie stresuj się tak. Wszystko będzie dobrze.
Właśnie dojeżdżamy. Zobacz. Tu jest przystanek autobusowy. Dzisiaj wrócisz
sama, ja mam sprawę na mieście i nie będę mógł cię odwieźć. Sprawdź w
Internecie połączenia.
Zaparkował
na niewielkim parkingu przy budynku. Tuż obok niego zatrzymała się srebrna,
sportowa Mazda Olszańskiego. Wysiedli jednocześnie, a kadrowy ze zdumieniem
odnotował, że Marek nie jest sam.
- Cześć stary.
- Cześć, Przedstawiam ci Sebastian Ulę
Cieplak, którą już zapewne miałeś okazję widzieć wcześniej. Ula, jak się
okazało jest moją sąsiadką z piętra. Bardzo pomogła mi przy przeprowadzce.
- Witam panią i bardzo przepraszam, że za
pierwszym razem tak niefortunnie wypadło. – Zarumieniła się i bąkając coś pod
nosem uścisnęła wyciągniętą dłoń. - Wprowadziłeś się już? Nie żartuj. Dlaczego
nie dałeś znać? Pomógłbym ci. – Dobrzański poklepał go po ramieniu.
- Wiem Seba, ale do noszenia miałem ludzi z
firmy przewozowej. Uwinęli się raz dwa. A z całą resztą poradziliśmy sobie z
Ulą.
- To co, teraz jakaś parapetówka?
- No pomyślę stary, pomyślę.
Na
piątym piętrze rozstali się. Dobrzański poprowadził Ulę do sekretariatu.
- Tu będziesz pracować. Violetty jak zwykle
jeszcze nie ma. O tym też muszę z nią pogadać. Permanentnie się spóźnia. W
końcu przestanę to tolerować. Zaraz zadzwonię po informatyków. Przyniosą ci
komputer i zainstalują. A tu – otworzył szeroko drzwi do swojego gabinetu –
jest moje królestwo.
- Całkiem spore, ale nic dziwnego, jesteś w
końcu prezesem.
- Dzień dobry – padło od drzwi. Ich oczom
ukazała się Violetta Kubasińska we własnej osobie. Ula pokojarzyła, bo Marek
opisał jej swoją sekretarkę.
- Dobrze, że już jesteś. To Ula Cieplak, moja
asystentka, o której ci mówiłem, a to Viola Kubasińska, moja sekretarka. Mam
nadzieję, że się dogadacie i liczę na waszą współpracę. – Dziewczyny uścisnęły
sobie dłonie. – Viola zadzwoń do informatyków i powiedz, żeby przynieśli
komputer dla Uli. Jak tylko go opanujesz, dam ci pierwsze zadanie. Rozgość się
teraz. Viola pokaże ci, gdzie jest pokój socjalny. Zaparzysz mi tej dobrej
kawy?
- Zaparzę. Już wiem jaką lubisz. To ja idę.
Viola
oprowadziła ją po piętrze i pokazała gdzie co jest. W końcu dotarły do
socjalnego.
- Ile ty masz lat właściwie?
- Dwadzieścia sześć.
- To tak jak ja. Masz jakieś studia?
- Skończyłam dwa kierunki na SGH, Zarządzanie
i Marketing i Ekonomię.
- No… nieźle, nieźle. Ja mam tylko liceum, ale
rozważam pójście na uczelnię. Kocham PR i w tym kierunku chciałabym się
kształcić – przyjrzała się Uli krytycznie. – Powinnaś się inaczej ubierać. W
tej czerni wyglądasz jak własna babka. Te okulary też powinnaś zmienić. Nie
dodają ci uroku.
- Wiem Viola i na pewno to zrobię w
najbliższym czasie. Koloru ubrań jednak nie zmienię. Mam żałobę i to nie
wchodzi w rachubę.
- Aaaa… rozumiem. Nie wiedziałam. Sorry.
- Nie ma sprawy. Zrobię Markowi tej kawy.
Weszła
do gabinetu z parującą filiżanką w dłoni.
- Marek, – powiedziała cicho – twoja kawa.
- O dzięki. Jesteś wielka. Tego mi właśnie
brakowało. Nie wychodź – zatrzymał ją jeszcze. – Dam ci wizytówkę do optyka, z
którym mamy podpisaną umowę. Możesz tam pójść, jak odbierzesz Betti. Są czynni
do osiemnastej. Zamówisz sobie okulary na koszt firmy. Nie protestuj, bo już
widzę, że otwierasz usta. Wszyscy pracownicy pracujący przy komputerach mają
zapewnione okulary. To firma płaci za nie. Tak tu jest. Informatycy już są?
- Właśnie przyszli i podłączają komputer.
- Dobrze. W takim razie tu masz teczkę z
fakturami. Zrób taką kompilację kosztów. Nazwa materiału i cena jednostkowa, a
potem ilość metrów i cena za całość. Zsumuj mi potem wszystko i przynieś gotowe
zestawienie. Jak się z tym uporasz, dostaniesz następną porcję – uśmiechnął się
do niej pokrzepiająco. – To do roboty sąsiadko. Pokaż, co potrafisz.
Wróciła
do siebie i usiadła za biurkiem. Komputer był już zainstalowany. Szybko połapała
się w nim. Przede wszystkim sprawdziła połączenie i stwierdziła, że autobus
odjeżdża dwadzieścia siedem po trzeciej, a następny jest dopiero za dwadzieścia
minut. Postanowiła powiedzieć o tym Markowi i spytać, czy mogłaby wychodzić na
ten wcześniejszy. Teraz jednak musiała skupić się na pracy. Pochłonęła ją
całkowicie. Szybko wstukiwała kolumny cyfr w sporządzone wcześniej tabele.
Kilka razy sprawdziła, czy dobrze podsumowała. Kiedy uznała, że wszystko gra
wydrukowała dokument i ponownie zapukała do drzwi gabinetu. Wsunęła przez nie
głowę.
- Marek? Mogę?
- Oczywiście. Wejdź.
- Mam dla ciebie to zestawienie. Proszę. –
Spojrzał na nią z podziwem.
- No, szybko ci poszło.
- I mam jeszcze pytanie. Mogłabym wychodzić
pięć minut przed czasem? Sprawdziłam autobusy i jeden jedzie dwadzieścia siedem
po trzeciej a drugi jest dopiero za dwadzieścia minut.
- Nie ma sprawy. Też nie chcę, żeby Betti
siedziała do późna w szkole. Załatwione. Załatw jeszcze dzisiaj tego optyka,
dobrze?
- Postaram się. To daj mi coś do roboty. –
Roześmiał się.
- Rozochociłaś się, co? – Odpowiedziała
uśmiechem.
- Chyba tak. Coraz bardziej mi się tu podoba.
ROZDZIAŁ 5
Na
pięć minut przed końcem pracy pożegnała się z Markiem i z Violettą. Ta ostatnia
była mocno zaskoczona.
- Marek pozwolił ci wyjść wcześniej? To do
niego niepodobne.
- Muszę odebrać dziecko ze szkoły Viola. Nie
może siedzieć tam do wieczora. – Oczy Kubasińskiej zrobiły się ogromne.
- Masz dziecko? Chodzi do szkoły? To ile ono
ma lat?
- Ma sześć lat. Lecę. Do jutra.
Kubasińska
była w szoku. – Kto by pomyślał? Taka
brzydota a ma dziecko. Ciekawe, gdzie znalazła jego tatusia. Swoją drogą godne
podziwu, że w ogóle połaszczył się na jej dźwięki. Chyba, że był ślepy na jedno
oko, no to rozumiem i pewnie też taki śliczny jak ona. Ciekawe, czy dzieciak
odziedziczył urodę po rodzicach – zachichotała na sama myśl. – Nie rozumiem, dlaczego Marek przyjął do
pracy takiego paszczaka. Ani to ładne, ani ubrane. Bryle, jak denka od butelek
i zadrutowana szczęka – otrząsnęła
się. – A zresztą, nie będę zaprzątać
sobie nią głowy – zerknęła na zamknięty gabinet szefa. – No szefuniu, czas do domciu. Ja w każdym razie
się zbieram. Zajrzę jeszcze do Sebulka.
Ula
wybiegła z budynku i ile sił w nogach popędziła na przystanek. Miała szczęście,
bo autobus, którym miała wrócić właśnie podjechał. Był zatłoczony. Sporo ludzi
wracało do domu po pracy. Pocieszała się myślą, że to tylko kilka przystanków.
Z ulgą opuściła duszny pojazd. Spojrzała na zegarek. - Za dwadzieścia czwarta. Nie jest źle. – Szybkim krokiem ruszyła w
kierunku szkoły. Weszła na świetlicę i rozejrzała się. Zobaczyła, jak jej mała
siostrzyczka siedzi samotnie przy stoliku i coś rysuje. Podeszła do niej. Gdy
Betti ją zobaczyła, zerwała się z krzesła i rzuciła się jej na szyję.
- Już jesteś. Nie mogłam się doczekać – wyciskała
na jej policzkach niezliczone całusy.
- Już dobrze. Zbierz książeczki i wracamy do
domu. Po drodze zadzwonimy jeszcze do Jasia.
Do
stolika podeszła nauczycielka mająca dzisiaj dyżur w świetlicy.
- Dzień dobry pani Cieplak. Możemy
porozmawiać?
- Dzień dobry. Oczywiście. Słucham panią.
- Jak pani wie niedługo koniec roku. Zbieramy
pieniądze na świadectwa. Byłoby miło, gdyby pani zechciała uiścić tę wpłatę.
Chcę też panią poinformować, że w czasie wakacji organizujemy dla dzieci
półkolonie. Mała mówiła, że dostała pani pracę i myślę, że to byłoby dobre
rozwiązanie, gdyby Beatka mogła przychodzić na takie zajęcia.
- Tak, to bardzo dobry pomysł. Za świadectwo
zapłacę choćby teraz, jednak co do półkolonii, to jeszcze dam znać. Mój brat
wraca na okres wakacji do domu i być może on będzie mógł się zająć małą podczas
mojej nieobecności. Muszę jednak porozumieć się z nim.
- W porządku. Mnie chodziło tylko o to, by siostra
miała opiekę w czasie, gdy jest pani w pracy.
Ula
uśmiechnęła się do niej z sympatią.
- Dziękuję i naprawdę to doceniam. Proszę,
tutaj są pieniążki za świadectwo. Do widzenia.
Wyszły
ze szkoły i przechodząc koło poczty zatrzymały się przy automacie
telefonicznym. Szybko połączyła się z bratem. Opowiedziała mu o ostatnich
wydarzeniach w ich życiu. Najbardziej ucieszył się z wiadomości, że dostała
pracę.
- A co u ciebie? Zaliczyłeś wszystko?
- Zaliczyłem Ula. Jutro mam ostatni egzamin i
wracam do domu. Bardzo stęskniłem się za wami.
- My za tobą też. Świetnie się składa, bo
będziesz mógł zająć się Betti, gdy ja będę w pracy. Wiem, że po tak ciężkim
roku najchętniej wyjechałbyś gdzieś odpocząć, ale ja cię tu bardzo potrzebuję.
Nie wiedziałabym, co z nią zrobić podczas wakacji, a do pracy przecież nie mogę
jej zabierać. Wprawdzie dzisiaj nauczycielka mówiła, że szkoła organizuje
półkolonie, ale nie chciałabym przez kolejne dwa miesiące prowadzać ją do
szkoły. Niech i ona od niej odpocznie.
- Nic się nie martw Ulka. Ja chętnie się nią
zajmę. Mam wolne ponad trzy miesiące. Już się cieszę, że spędzę je z wami.
Specjalnie pozaliczałem egzaminy w zerowych terminach. Dzięki temu mogę
przyjechać wcześniej niż zakładałem.
- Bardzo się cieszę Jasiu. Czekamy na ciebie i
tęsknimy. Trzymaj się bracie.
- Wy też. Ucałuj ode mnie Betti.
Do
optyka poszły pieszo. Okazało się, że jego zakład mieści się niedaleko osiedla,
na którym mieszkały. Młoda, zadbana kobieta pomogła jej wybrać oprawki.
- Proszę spojrzeć jak zmieniła się pani twarz.
Te oprawki są bardzo lekkie. Damy akrylowe szkła i nawet nie poczuje ich pani
na nosie. A próbowała pani soczewek? Mamy naprawdę doskonałe. Nie podrażniają
oczu a klienci bardzo sobie je chwalą.
- Nie próbowałam. Jednak to chyba niezły
pomysł. Wezmę na próbę. Dziękuję.
Pospacerowała
jeszcze z Betti po okolicy i po godzinie wróciła do zakładu. Jej okulary były
gotowe. Z zadowoleniem wsunęła je na nos.
Wróciły
do domu. Naszykowała małej posiłek i trochę pokręciła się ze ścierką. Wieczorem
poczytała jej bajkę na dobranoc. Zmęczona z ulgą kładła się spać.
Kiedy
następnego ranka wyszły przed blok stwierdziły, że nie ma samochodu Marka. Nie
chciała być nachalna i dzwonić do niego. Postanowiła pójść na przystanek.
Odstawiwszy małą do szkoły, tak też zrobiła. Po wyjściu z windy zerknęła na
zegarek i odetchnęła. Było kilka minut przed czasem. Uśmiechnięta podeszła do
recepcji i przywitała się z wczoraj poznaną Anią.
- Dzień dobry Aniu. Masz jakąś pocztę?
- Mam i dam ci klucz, bo ani Marka ani
Violetty jeszcze nie ma.
Położyła
plik kopert na biurku Marka. Usiadła za swoim biurkiem włączając komputer i
obstawiając się górą segregatorów. Świat cyferek pochłonął ją zupełnie.
Oderwała się od pracy, gdy zobaczyła wbiegającą Violę.
- Cześć – rzuciła już od progu. – Dasz wiarę,
że dwa przystanki szłam pieszo? Autobus napalił. – Ula otworzyła szeroko oczy.
- Napalił? – spytała nie bardzo rozumiejąc, co
Kubasińska ma na myśli.
- Nawalił znaczy. Jak mogą wypuszczać na ulicę
takie gruchoty? Świat się przekręca. Marek już jest? – spojrzała niepewnie na
zamknięte drzwi.
- Nie, nie ma go jeszcze.
- To świetnie – usiadła zadowolona przy
biurku.
Było
kilka minut przed dziewiątą, gdy w sekretariacie pojawił się prezes. Nie
wyglądał jakoś szczególnie.
- Cześć dziewczyny – rzucił cicho. – Dostanę
kawy? Ula zrobisz mi? Przynieś też butelkę wody mineralnej. – Obrzuciła go
uważnym spojrzeniem i podniosła się zza biurka.
– Zaraz ci zrobię.
Ruszyła
do pomieszczenia socjalnego. – Ciekawe,
co mu się stało? Wygląda, jakby pił całą noc. Blada cera i podkrążone oczy
dobitnie o tym świadczą. Nie sądziłam, że ma takie ciągoty.
Zanim
weszła do jego gabinetu na spodeczku filiżanki położyła tabletkę pyralginy.
Cicho wsunęła się do środka i postawiła przed nim kawę.
- Proszę, taka jak lubisz. A tu jeszcze woda.
Spojrzał
na nią z wdzięcznością.
- Dzięki Ula. Przepraszam cię też za to, że
nie przywiozłem cię do pracy, ale nie spałem dzisiaj w domu.
- Nie musisz mi się tłumaczyć. Zorientowałam
się, że cię nie ma, bo zauważyłam brak samochodu na parkingu. Nie masz żadnego
obowiązku mnie przywozić. Ja mogę jeździć autobusem, bo połączenie jest dobre.
- No dobrze… - wskazał ręką na okulary. –
Załatwiłaś? Są naprawdę ładne i nie zasłaniają ci pół twarzy.
- Dziękuję. Pójdę do siebie. Mam trochę pracy
– wycofała się z pokoju.
Dobrzański
dogorywał. Ta wczorajsza noc, to było istne szaleństwo. Upili się wraz z
Sebastianem. On wykorzystał fakt, że Violka pojechała do rodziców. Pamięta, że
szaleli z jakimiś dziewczynami w klubie, a potem ten koszmarny poranek w
hotelu, w którym obudził się koło jednej z nich.
- Ciekawe
jak Seba? Pewnie też nie wygląda lepiej ode mnie. Boże… łeb mi pęka… - dopiero
teraz podniósłszy filiżankę do ust zauważył leżącą na spodeczku tabletkę.
Machinalnie spojrzał na drzwi, jakby spodziewał się, że zobaczy w nich Ulę. – Jak ona się domyśliła? Słowa nie
powiedziała. Muszę chyba naprawdę wyglądać jak lump – wrzucił tabletkę do
ust i popił wodą. Zza drzwi dobiegł go jazgot Violetty. Złapał się za skronie.
– Nie…, tylko nie to. Niech ona
przestanie wrzeszczeć – podniósł się z fotela i otworzył drzwi. W
sekretariacie zastał Sebastiana, który próbował uspokoić swoją dziewczynę.
- Violuś, no… Violuś… nie krzycz tak… Głowa
mnie boli…
- Jeszcze bardziej cię rozboli – wrzasnęła
zapalczywie Violetta. – Coś ty z siebie zrobił? Wystarczy na jeden dzień zrzucić
cię z oka, a ty już idziesz w tango razem z Dobrzańskim. On dzisiaj wygląda tak
samo. Nie trudno się domyślić, gdzie balowaliście. Nie będę tego więcej znosić.
Prędzej zniosę pisankę, niż zostanę z tobą. Dzisiaj się wyprowadzam i żadna moc
mnie nie powstrzyma.
- Violuś, no… nie bądź taka. Wypiliśmy
troszkę, ale czy to powód, by od razu ode mnie uciekać? Przecież cię kocham… -
Olszański wytoczył najważniejszy argument, ale ten dość słabo podziałał na rozjuszoną
Violettę.
- Troszkę? – parsknęła pogardliwie. – Jakby to
było troszkę, to nie wyglądalibyście tak. Pod monopolowym mają gładsze gęby niż
te wasze dzisiaj. Brawo. Pogratulować. Nie pokazuj mi się na oczy. Nie chcę cię
znać.
- Viola, no… - Spojrzała na niego mściwie.
- Wynocha – pokazała dłonią drzwi. Popatrzył
żałośnie na Dobrzańskiego, spuścił głowę i powędrował do siebie. Wystraszony
Marek też wycofał się do swojego pokoju. W stanie, w jakim była obecnie
Violetta Kubasińska, bezpieczniej było z nią teraz nie zadzierać. Ula
przyglądała się całej scenie w milczeniu wybałuszając oczy. Kiedy Viola już
nieco ochłonęła, zapytała cicho.
- Viola, to oni tak razem popijają?
- Kochana, popijają to za mało powiedziane.
Chlają na umór, a do towarzystwa mają chętne na darmowe drinki panienki. Pewnie
na drinkach też się nie kończy. Jeden wart drugiego. Pat i Pataszon. Bolek i
Lolek. Pixi i Dixi. Jacek i Agatka. To przecież przez to chlanie i sypianie z
takimi flejami na jedną noc, rozpadł się związek Pauliny i Marka. Sześć lat
byli ze sobą, dasz wiarę? Sześć lat i przez te wszystkie lata wybaczała mu. Ale
miska się w końcu przebrała. Przynajmniej raz w życiu postawiła na swoim i
wywaliła go z domu na zbity druk. Zasłużył sobie. Ja nie będę tyle czekać. Albo
on udowodni mi, że się zmienił, albo koniec miłości.
Ula,
mimo że Viola z przekręcaniem słów i nietrafionymi zupełnie porównaniami przeszła
samą siebie, zrozumiała jednak wszystko. Długo myślała nad tym, co usłyszała od
Kubasińskiej. Ten drugi wizerunek Marka tak bardzo kłócił się z tym pierwszym.
Doktor Jackyll i mister Hyde? Jak w człowieku mogą tkwić dwie tak różniące się
od siebie osobowości? Niewiarygodne. Postanowiła jednak, że nie będzie komentować
sytuacji, której była świadkiem. Mógłby zarzucić jej, że wtrąca się w nie swoje
sprawy. Rzeczywiście, to nie były jej sprawy. To jego życie i ma prawo robić,
co tylko chce. Ona ma tu do wykonania pracę i to na niej powinna się skupić.
Kilka minut po piętnastej wychynął wreszcie z gabinetu. Z zadowoleniem
odnotował obecność Uli w sekretariacie. Violetty nie było.
- Ula zbieraj się. Zabiorę cię do domu – pokręciła
głową.
- Nie Marek, nie pojadę z tobą. Przepraszam
cię, ale nadal masz w sobie wypity alkohol, a ja nie będę ryzykować. Pojadę
autobusem.
- Nie wygłupiaj się Ula. Już mi przeszło.
- Nie przeszło ci Marek, a ja muszę cała i
zdrowa odebrać Betti ze szkoły.
Zabrała
torebkę z biurka i popatrzyła na niego ze smutkiem.
- Trzymaj się. Do jutra.
Patrzył
jak odchodzi w stronę wind. Poczuł wyrzuty sumienia i wielki wstyd. Zaczynał
żałować, że zobaczyła go w takim stanie.
Wrócił
Jasiek. Nie mogły się nim nacieszyć. Mała nie schodziła mu z kolan. Dużo
opowiadał o uczelni. Ula była taka z niego dumna. Wybrał naprawdę trudny
kierunek, jednak z sukcesem zaliczył ten rok i nie zawiódł nikogo, kto pokładał
w nim nadzieję. Opowiedziała mu o swojej pracy. Zdziwił się, że jej szef
mieszka naprzeciwko.
- To właśnie dzięki temu, że się tu wprowadził
dostałam tę pracę. Trochę pomogłam mu przy przeprowadzce, a on pomógł mnie i
dał mi etat w swojej firmie – mówiła. – Betti jeszcze przez tydzień będzie
chodzić do szkoły, a potem ma wakacje. Zajmiesz się nią, tak?
- No pewnie – przytulił małą. - Zabiorę cię na
basen, albo nad Wisłę. Może do Zoo? Nie będziemy się nudzić. Zarobiłem Ula i
odłożyłem trochę grosza. Czas już, byś i ty o siebie zadbała. Przez ostatnie
lata tylko na nas wydawałaś pieniądze. Teraz to się zmieni. Widzę, że okulary
już zmieniłaś. W sobotę idź do fryzjera i zrób coś z tymi włosami. Pochodź po
sklepach i kup sobie jakieś ładne rzeczy. Tu masz dwa tysiące. Całe dla ciebie
i nie chcę słyszeć odmowy.
Rozpłakała
się. Mimo, że był od niej młodszy, mówił tak rozsądnie i dojrzale. Momentami
miała wrażenie, że słyszy głos taty. Jasiek był taki do niego podobny.
- To za dużo Jasiu. Wezmę połowę, bo na pewno
wystarczy. Drugą schowam na czarną godzinę. Nigdy nie wiadomo, co się może
wydarzyć. Ja niedługo dostanę swoją pierwszą pensję. Odbijemy się. Zobaczysz.
Zrobię jak mówisz. Sobotę poświęcę dla siebie a w niedzielę pojedziemy do
Rysiowa. Dawno tam nie byłam, tylko dzwoniłam do Szymczyków. Uprzątniemy grób
rodziców, bo pewnie nie jest tam za czysto. Tak się cieszę, że przyjechałeś.
Odetchniemy przez ten czas, jak tu będziesz i nacieszymy się tobą na następne
miesiące.
W
sobotę rano poszła do fryzjera. Szkoda jej było tak długo zapuszczanych włosów,
jednak fryzjer przekonał ją, że nie są zdrowe i koniecznie należy je podciąć,
by się wzmocniły. Zaproponował też nałożenie innego koloru. Zgodziła się, ale zastrzegła,
by nie był to blond. Uspokoił ją mówiąc, że odcień gorzkiej czekolady będzie
dla niej idealny.
Gdy
skończył, nie mogła wyjść z podziwu. Po raz pierwszy spodobała się sama sobie.
Fryzjer westchnął.
- Jest pani bardzo piękna. Trochę farby i
kilka ściętych kosmyków potrafi czynić cuda. Gdy nałoży pani jeszcze delikatny
makijaż, efekt będzie powalający.
Podziękowała
mu serdecznie. W jej przekonaniu dokonał cudu. Po wyjściu z salonu solidnie się
obkupiła. Kolejno lądowały do toreb zgrabne sandałki na obcasiku, szykowne
szpilki, ładne sukienki, fantazyjne spodnie i kostiumy. Kupiła nawet trochę
kosmetyków. Kredkę do oczu, tusz do rzęs, delikatną szminkę i błyszczyk.
Obładowana
licznymi torbami wracała do domu. Miała na sobie dopasowaną sukienkę w czarnym
kolorze przewiązaną w pasie białą wstążką a na nogach niewysokie, czarno-białe
sandałki. Jeszcze w sklepie przebrała się w nowe łaszki. Wysiadła z windy i
pomagając sobie łokciem nacisnęła na dzwonek do własnego mieszkania. Niestety
nikt nie otwierał. Szarpała się jeszcze chwilę z torbami chcąc je ułożyć na
podłodze i dostać się do swojej torebki, w której miała klucz, gdy usłyszała za
plecami znajomy głos.
- Przepraszam panią, może mógłbym pomóc? U
nich nie ma nikogo w domu. Widziałem ich przed chwilą na placu zabaw.
Odwróciła
się i zobaczyła stojącego na schodach Marka. Uśmiechnęła się do niego
promiennie.
- Cześć Marek. Właśnie usiłuję odnaleźć klucz.
– Spojrzał na nią zdziwiony. Nikogo mu nie przypominała i chyba nie znał jej
jeszcze.
- Przepraszam, pani mnie zna? – znieruchomiała
i popatrzyła mu prosto w oczy.
- No co ty? Nie wygłupiaj się. Przecież to ja,
Ula, twoja asystentka. Pamiętasz jeszcze?
Studiował
zszokowany każdy centymetr jej twarzy.
- To naprawdę ty? Boże, w ogóle nie jesteś do
siebie podobna. Coś ty ze sobą zrobiła? W ogóle cię nie poznałem. Nawet nie
zauważyłem tego aparatu. – Roześmiała się perliście.
- To wszystko przez mojego brata. Kazał mi iść
i zrobić ze sobą porządek i oto jestem. – Z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Jesteś piękna. Nigdy bym nie przypuszczał.
Te okulary i ta sukienka. Ładne buty. Wyglądasz zjawiskowo.
Na
tę lawinę komplementów mogła zareagować tylko w jeden sposób. Jej twarz
przybrała barwę dojrzałego buraczka.
- Nie przesadzaj. To tylko moje zewnętrze. W
środku pozostałam tą samą Ulą.
- Bardzo podoba mi się to zewnętrze. Mam
naprawdę bardzo piękną asystentkę. Pomóc ci? – wskazał na torby.
- Nie, nie trzeba. Mówisz, że widziałeś Betti
i Jaśka na placu zabaw? Będę musiała tam iść.
- To był Jasiek? Zupełnie do was niepodobny. –
Roześmiała się.
- To prawda. My jesteśmy podobne do mamy, a
Jasiek do taty. Tata miał takie kruczoczarne włosy i ciemną oprawę oczu.
Ostatnio stwierdziłam, że nawet głos ma podobny do taty – znowu na jego
wspomnienie zalśniły w jej oczach łzy.
- Chodź. Pomogę ci to wnieść, bo chciałbym,
cię jeszcze o coś zapytać.
Weszli
do mieszkania. Zaproponowała mu kawę. Z wdzięcznością przyjął propozycję. Kiedy
już usiedli przy stole, spytał.
- Masz czas w następną sobotę? Chcę
zorganizować parapetówkę dla przyjaciół. Chciałem cię prosić, żebyś pomogła
przygotować mi jedzenie i byś była też moim gościem.
Spojrzała
na niego zdziwiona.
- Ja…? Ja nie nadaję się na takie imprezy
Marek. Poza tym mam żałobę. Bardzo chętnie ci pomogę, ale w piątek po pracy.
Zakupów nie musisz robić, bo wykupiłeś połowę sklepu. Jest z czego gotować. Ty
tylko pomyśl, co chciałbyś im podać na ciepło.
- Pomyślałem o krokietach z czerwonym
barszczem i Boeuf Strogonow. Potrafisz to przyrządzić?
- No pewnie. Kupiłeś przecież polędwicę.
Widziałam też w koszu pieczarki, paprykę i ogórki konserwowane. Masz wszystko,
by móc to przyrządzić, a co najważniejsze, wbrew nazwie nie jest to jakaś
skomplikowana potrawa. Krokiety jeszcze prostsze.
- Kupiłem też schab i kalifornijskie śliwki.
Kiedyś jadłem w restauracji faszerowany właśnie śliwkami i bardzo mi smakował.
Trudne to do zrobienia? – Uśmiechnęła się.
- Przyrządzanie mięs jest naprawdę bardzo
proste. Zobaczysz jak ja to robię i sam będziesz się śmiał z tych mało
skomplikowanych dań. Pamiętaj tylko, by już w czwartek wyjąć je z zamrażalnika.
Muszą się porządnie odmrozić.
- Będę pamiętał. Dzięki za kawę. Pójdę już do
siebie. A i jeszcze jedno. Przemyśl moją propozycję. Było by fajnie gdybyś
zechciała być na tej imprezie. – Odprowadzała go do drzwi, gdy otworzyły się
weszła uśmiechnięta od ucha do ucha Beatka a za nią Jasiek.
- O! Pan Marek. Dzień dobry – pisnęła z
radością. – To szef Ulci – powiedziała do brata.
- Dzień dobry panu. Jan Cieplak. Miło mi pana
poznać – Jasiek wyciągnął do Marka dłoń.
- I mnie jest bardzo miło. Wiele dobrego
słyszałem o tobie od obu sióstr.
- A ja bardzo dziękuję za posadę Uli. Była
nieszczęśliwa nie mogąc nic znaleźć w swoim zawodzie.
- Nie ma za co. Naprawdę. Ula jest
profesjonalistką w każdym calu. Od dawna szukałem kogoś z takim fachowym
przygotowaniem. No, będę leciał. Miłego weekendu.
- Nawzajem.
Kiedy
wyszedł z podziwem przyjrzeli się Uli.
- No, no siostra. Wypiękniałaś w ciągu jednego
popołudnia. Widzisz, jak niewiele było trzeba, byś wyglądała tak jak powinnaś?
- Wyglądasz Ula jak księżniczka. Jeść mi się
chce – poskarżyła się Beatka. Roześmiali się na całe gardło.
- Zaraz dostaniesz jeść, a po obiedzie może
wszyscy wybierzemy się do tego Zoo?
- Tak Ulcia, tak. Ja bardzo, ale to bardzo
chcę zobaczyć hipopotamy.
- No to załatwione.
Ogród
zachwycił ich wszystkich. Betti z przejęciem oglądała swoje ulubione
hipopotamy. Trafili też do rekinarium i podziwiali rekiny. Betti była tu po raz
pierwszy. Oni pamiętali, że gdy byli dziećmi, rodzice przyprowadzili ich tu
kiedyś. Mała po raz pierwszy miała taką frajdę. Nie żałowali na nią pieniędzy.
Dostała i colę i ulubione lody w waflu. Była naprawdę uszczęśliwiona. Wieczorem
już po kąpieli długo jeszcze opowiadała im o swoich wrażeniach.
Wchodząc
w poniedziałek rano do firmy, nawet nie przypuszczała, że jej wygląd wzbudzi
tak wielką sensację. Ktokolwiek by obok niej nie przeszedł, oglądał się za nią.
Podeszła jak zwykle do recepcji i przywitała się z Anią. Ta długo taksowała ją
wzrokiem. Wreszcie uśmiechnęła się szeroko.
- Ula? Boże, jak ty się zmieniłaś! Wyglądasz
bosko. – Ula uśmiechnęła się skromnie.
- Dziękuję Aniu. Nie chciałam przynieść wstydu
firmie i musiałam coś zrobić. Dasz mi pocztę i klucze?
- No pewnie. Proszę. Dużo tego.
- Nie szkodzi. To już Marka zmartwienie.
Największy
szok przeżyła jednak Violetta. Sama uważała się za skończoną piękność, więc
kiedy weszła do sekretariatu i zobaczyła Ulę, kompletnie zgłupiała. Omiotła ją
podejrzliwym spojrzeniem i wypaliła.
- Może mi pani powiedzieć, co tutaj robi?
Chyba Marek nie zatrudnił nowej asystentki na miejsce Brzyduli? Już
przyzwyczaiłam się do tego paszczaka i teraz mam przyzwyczajać się do nowej?
Świat się przekręca!
- Cześć Viola. Mnie też miło cię widzieć. Nie
wiedziałam, że nazywasz mnie Brzydulą – powiedziała rozbawiona reakcją
Kubasińskiej Ula. Viola kolejny raz obrzuciła ją uważnym spojrzeniem.
- Ula, to ty? – spytała z niedowierzaniem.
- No ja, ja…
- A niech to chudy Mojżesz… Jesteś piękna! Coś
ty zrobiła z twarzą i te ciuchy. Wyglądasz jak milion dolarów.
- Viola, nic takiego nie zrobiłam. Obcięłam
włosy i zmieniłam oprawki, to wszystko.
- Naprawdę zadziwiające.
- Co cię tak dziwi Viola? – do sekretariatu
wszedł Dobrzański.
- Czy ty widzisz jak ona wygląda? – pokazała
palcem Ulę. – Z kijanki przemieniła się w motyla. Dasz wiarę?
Dobrzański
obrzucił Ulę zachwyconym spojrzeniem. Rzeczywiście wyglądała przepięknie.
Pociągnięte tuszem długie i gęste rzęsy okalały najpiękniejsze oczy, jakie
kiedykolwiek widział. Nie… To już u drugiej osoby widział takie cudne. Pierwszą
była siostra Uli. Nie mógł przestać się na nią gapić. Poczuła się zażenowana i
zarumieniła się.
- Naprawdę pięknie wyglądasz Ula, naprawdę
pięknie.
Obrzucił
ją jeszcze raz zachwyconym spojrzeniem i wszedł do gabinetu zamykając za sobą
drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz