ROZDZIAŁ 14
Mijały
kolejne tygodnie. Okres świąt Bożego Narodzenia już zatarł się w pamięci.
Mroźna zima nieśmiało zaczęła ustępować pod naporem coraz cieplejszych dni.
Śnieg stopniał niemal zupełnie, tylko gdzieniegdzie pozostały brudne łaty
zmarzliny, ale i one poddawały się ciepłym słonecznym promieniom. Znaleźli czas
na oddech. W każdy prawie weekend jechali do ich ulubionego parku. Spacerując
wokół stawu karmili kaczki, co sprawiało niezmiennie przyjemność, szczególnie
małej Betti. Była zupełnie innym dzieckiem niż jeszcze pół roku temu. Marek
ciągle nie mógł wyjść z podziwu ile radości życia ma to dziecko w sobie. Była
bardzo podobna do Uli i pod względem charakteru i pod względem fizycznym.
Kształt twarzy, nos, ładnie wykrojone, pełne usta i duże oczy okolone długimi
rzęsami. Kolor oczu miała nieco inny. Ich błękit był bardziej blady, nie tak
intensywny, jak u Uli. – Będzie z niej
kiedyś prawdziwa piękność – pomyślał. Jasiek też miał zadatki na
przystojniaka. Diametralnie różnił się od swoich sióstr. Przede wszystkim był
brunetem, a one miały włosy koloru świeżego kasztana. Urodę odziedziczył po
ojcu i bardzo go przypominał. Marek z przyjemnością obserwował tę swoją
gromadkę. Pokochał ich całym sercem, a oni odpłacali mu tą miłość najlepiej,
jak potrafili. W takich momentach jak ten, serce rozpierała mu radość. Ma
własną rodzinę, na którą zawsze można liczyć, która będzie go wspierać i nigdy
nie zawiedzie tak jak jego prawdziwa. Spojrzał na Ulę i przyciągnął ją do
siebie.
- Jestem szczęśliwy skarbie, naprawdę
szczęśliwy, że mam was. – Przyłożyła ciepłą dłoń do jego szorstkiego policzka.
- A my, że mamy ciebie.
Był koniec
marca. Siedzieli w biurze zajęci pracą. Ula już od rana śledziła notowania
giełdowe. Sebastian przeciągnął się i powiedział.
- Idę zrobić kawę. Chcesz też? – Mruknęła coś
niewyraźnie, ale nie spytał ponownie. Postanowił zrobić dwie. Wyszedł do
kuchenki i nastawił expres. Nagle do jego uszu dotarł przeraźliwy pisk. Zerwał
się z taboretu i wpadł do pokoju. Ula wykonując jakieś bliżej nieokreślone
ruchy biodrami na przemian śmiała się i piszczała. Te dziwne dźwięki zwabiły
też Marka i Violettę, którzy z otwartymi ustami stanęli jak wmurowani w
drzwiach.
- Ula, co z tobą? Wszystko w porządku? –
Uśmiechnęła się do niego radośnie. Podeszła i uraczyła go siarczystym całusem
prosto w usta. Potem podeszła do Sebastiana i zrobiła to samo. Violę również
nie ominęła ta przyjemność. Stanęła na środku pokoju i omiotła ich spojrzeniem.
- Kochani – powiedziała uroczyście. – Jesteśmy
nieprzyzwoicie i obrzydliwie bogaci. – Nie rozumieli, co ma na myśli. Nadal
stali skonsternowani na środku pokoju.
- Ale…, jak to bogaci? – Sebastian pierwszy odzyskał
głos.
- Odnotowaliśmy pierwszy zysk z
zainwestowanych w akcje pieniędzy – odpowiedziała triumfalnie. – Nawet sama nie
spodziewałam się aż takich profitów. Może lepiej usiądźcie, bo jak wam podam
sumę, to może zwalić was z nóg. – Usiedli więc zgodnie z jej sugestią.
- Pamiętacie, ile zainwestowaliśmy?
- Pamiętamy. Trzydzieści tysięcy – odezwał się
Marek.
- No to trzymajcie się teraz. Mamy o dwieście
siedemdziesiąt tysięcy więcej. – Zamarli.
- O dwieście siedemdziesiąt? – Olszański
patrzył na nią z niedowierzaniem. – To… to… niemożliwe… - Roześmiała się widząc
jego minę.
- Jak najbardziej możliwe. Wszystko dokładnie
sprawdziłam. Mamy trzysta tysięcy. Jak odejmiemy zainwestowane pieniądze,
zostaje dwieście siedemdziesiąt. Nieźle, co?
- Nieźle? – Marek odzyskał głos. – To
astronomiczna suma? Nigdy bym się nie spodziewał aż tyle w tak krótkim czasie.
Trzeba koniecznie ściągnąć tu Pshemko. Nie będę mu o tym mówił przez telefon.
Trzeba to uczcić – podszedł do Uli i objął ją.
- Jesteś najmądrzejszą osobą pod słońcem i
naszym wybawieniem. Kocham cię. – Uśmiechnęła się widząc jego szczęśliwe oczy.
- Proponuję, żebyście odebrali to, co
zainwestowaliście w akcje i odebrali jakiś procent zysku. Część pieniędzy
myślę, że trochę więcej niż ostatnio znowu przeznaczymy na zakup akcji, a to,
co zostanie proponuję przeznaczyć na magazyn i zakup gruntu, żeby miał gdzie
stanąć. Trzeba znowu pogrzebać w Internecie i sprawdzić, czy ktoś nie chce
sprzedać kawałka ziemi. Nie sądzę, żeby gmina dysponowała jakimś gruntem,
którego chciałaby się pozbyć, tym bardziej, że niewiele potrzebujemy. Najlepiej
więc będzie odkupić go od osoby prywatnej. – Słuchali jej, jak zaczarowani.
- Ula, jesteś genialna – Sebastian nadal był w
głębokim szoku.
- A ja proponuję, żebyśmy wypłacili sobie
porządne premie. Należą nam się. Pshemko też powinien dostać. Pomógł nam z
umową z F&D i zaoszczędził nam pieniędzy. Nie mówię tu o jakichś dużych
stawkach, ale o dwóch, trzech tysiącach jednorazowo do wypłaty. Co wy na to? –
Zszokowana Violetta wystękała.
- Ja to chyba nie zasłużyłam sobie na aż tak
wysoką premię. Praktycznie to nic takiego nie zrobiłam. – Ula popatrzyła na nią
z sympatią.
- Viola, jak możesz tak się nie doceniać? Nie
szukałaś ze mną lokalu na biuro, nie wybierałaś mebli, nie pomagałaś sprzątać,
żeby to jakoś wyglądało? Zasłużyłaś jak diabli na te pieniądze, prawda Marek?
- Oczywiście. Jak najbardziej zasłużyłaś.
Proponuję wszystkim po równo. Po trzy tysiące. Zgadzacie się? – Viola się
rozpłakała, a już po chwili ściskała Ulę, a potem Marka.
- Dziękuję wam. Ja nigdy w życiu nie widziałam
takich pieniędzy. Już na samą myśl kręci mi się w głowie, jak w młynku jakimś.
– Roześmiali się.
- To zacznij się przyzwyczajać, bo jak nasza
genialna Ula wkroczy do akcji, to nie będziemy wiedzieli, co robić z taka górą
forsy – Marek pękał z radości i dumy. – A teraz pozwólcie, że wykonam telefon
do mistrza i jemu należy się jakaś pociecha.
Pshemko
zjawił się w przeciągu godziny. Wysłuchał tych rewelacji i też się wzruszył.
- Bella, to wszystko dzięki tobie. Ja od
początku wiedziałem, że dobrze zainwestujesz te pieniądze. Ale kochani i ja mam
wam też coś do powiedzenia. Właśnie parę dni temu złożyłem wypowiedzenie. Nie
będę pracował dla tego włoskiego kretyna. Nasprowadzał jakichś tanich
materiałów i myślał, że ja będę szył z nich swoje niepowtarzalne kreacje.
Wybiłem mu to z głowy. Nie będę podpisywał się pod czymś, co można nazwać
zwykłą tandetą. Ciekawe czy Krzysztof już wie, że odszedłem.
- Na pewno wie. Jeśli nie od niego to od
innych. Takie wieści szybko się rozchodzą – Marek był pewien tego, co mówi. –
Choć z drugiej strony ciekawe, że jeszcze do ciebie nie dzwonił.
Działali
szybko. Viola tym razem okazała się nieoceniona. To ona znalazła człowieka
chcącego sprzedać kawałek pola pod Warszawą. Transakcja błyskawicznie doszła do
skutku. Znaleźli firmę produkującą i stawiającą takie hale z elementów
gotowych. Nie minął miesiąc a już przewozili do gotowego magazynu odzież z hal
F&D. Tym samym rozwiązali też umowę na wynajem magazynów. Dwadzieścia
procent zysków znowu wróciło do nich. Marek odetchnął. Już nic nie łączyło go z
Febo & Dobrzański. Nic, poza nazwiskiem.
W maju
świętowali celująco zdaną maturę przez Jaśka. W nagrodę Marek opłacił mu kurs
prawa jazdy, za co młody był mu bardzo wdzięczny. Postanowili też, że po
wakacjach zapiszą Betti do szkoły w Warszawie. Jasiek, podobnie jak Ula
wybierał się na ekonomię twierdząc, że miłość do cyferek ma zakodowaną
genetycznie.
W lipcu
spłynął na nich kolejny deszcz gotówki. Było tego znacznie więcej, bo Ula
zakupiła większą ilość akcji wiodących spółek, a potem sprzedała je z zyskiem,
nabywając kolejne. Odetchnęli. Mogli powiedzieć z ręką na sercu, że powiodło im
się.
W firmie
F&D działo się wręcz odwrotnie. Nieuchronnie zmierzała do upadku. Alex nie
krył już przed Krzysztofem niczego. Przyznał się do błędów, jakie popełnił. Przyznał
się nawet do tego, jak utrudniał Markowi prezesurę kolejnymi intrygami.
Krzysztof nie mógł uwierzyć.
- Wiesz Alex, kiedy Marek powiedział mi, że
knujesz, intrygujesz, robisz mu różne świństwa, nie uwierzyłem mu. Zrugałem go
wręcz, że śmie cię oczerniać w moich oczach. Nie sądziłem nigdy, że dożyję
takiej chwili. Zraziłem do siebie własnego syna. Nie widziałem go od roku i
dopiero teraz zrozumiałem, jak bardzo go zraniłem. On, kiedy odchodził
gratulował mi wyboru. Wyboru właściwego syna i życzył nam szczęścia, bo jak
powiedział, niedługo będzie nam potrzebne. Nie zrozumiałem wtedy, co miał na
myśli, teraz wiem, o co mu chodziło. O upadek firmy. Doprowadziłeś ją na samo dno.
Już nawet nikt nie chce tam pracować, a ci co zostali, biorą na przeczekanie. Potrafiłeś
dopuścić do odejścia Pshemko i nie zrobiłeś nic, żeby go zatrzymać.
Projektanci, których zatrudniłeś, nie dorastają mu do pięt. Są przeciętni.
Kolekcje są marne i kompletnie nieudane – popatrzył smutno na siedzącego ze
zwieszoną głową Alexa. – Zawiodłem się na tobie synu i to o wiele bardziej niż
na moim rodzonym. Jeszcze nie wiem co z tym zrobię, ale będę walczył, żeby nie
dopuścić do całkowitego upadku tej firmy. Zmarnowałeś dorobek nie tylko mój,
ale i swoich rodziców. Zostawiam cię z tym. Przemyśl sobie to, co ci
powiedziałem. A teraz wybacz, muszę coś załatwić.
Czuli się
tak, jakby przeżywali powtórkę z rozrywki. Przełom lipca i sierpnia nie różnił
się niczym od poprzedniego. Fala upałów, jakie nadeszły, dawała im mocno w
kość. Szczególnie Marek źle je znosił. W biurze nie było klimatyzacji i ciężko
było wysiedzieć przez osiem godzin w tym upale. Postanowili skrócić dzień pracy
o dwie godziny, przynajmniej do momentu aż trochę się ochłodzi i aura będzie
bardziej sprzyjająca. Przez kilka dni wracali o piętnastej do domu. Byli sami.
Jasiek pojechał na obóz. Był już po egzaminach wstępnych na SGH i czekał teraz
na wyniki. One jednak miały być ogłoszone w drugiej połowie sierpnia,
postanowił więc wyjechać, by odpocząć po trudach matury i egzaminach. Ula
wykupiła mu trzytygodniowy obóz nad morzem i przy okazji załatwiła dla Betti
kolonie. Mała jechała pierwszy raz i była bardzo podekscytowana. Ona z kolei
jechała w góry. Oboje dzwonili codziennie opowiadając im wrażenia z tych
wakacji.
Wrócili
właśnie do domu po kolejnym, ciężkim dniu. Marek ściągnął natychmiast lepiącą
mu się do pleców koszulę i pociągnął Ulę za sobą do łazienki. Wzięli razem
chłodny, przyjemny prysznic. Ula przebrała się w cieniutką, letnią sukienkę i
weszła do kuchni, by przygotować obiad. Marek kończył się ubierać, kiedy
usłyszeli dzwonek do drzwi. Ula oderwała się od kuchennych zajęć i poszła
otworzyć. Jakież było jej zdumienie, gdy w drzwiach zobaczyła Krzysztofa
Dobrzańskiego. On też wyglądał na zaskoczonego. Pewnie była ostatnią osobą,
której by się tu spodziewał.
- Dzień dobry Ula, zastałem Marka?
- Tak… proszę… proszę wejść. Zaraz go zawołam.
Proszę się rozgościć – zostawiła go samego i poszła do sypialni. Otworzyła
drzwi i widząc, że kończy się ubierać powiedziała cicho.
- Marek, nie uwierzysz. Wiesz, kto przyszedł?
Twój ojciec. Właśnie siedzi w salonie. – Jego oczy przypominały wielkością
pięciozłotówki a źrenice rozszerzyły się nienaturalnie.
- Chyba żartujesz – wyjąkał. Pokręciła głową.
- Ani trochę. Wyjdź, porozmawiaj z nim. Nie
wypada, żeby czekał. Weź głębszy oddech i uspokój się. Na pewno stało się coś
ważnego, że zdecydował się tu przyjść. – Uścisnął jej dłonie.
- Ale ty też chodź. Nie zostawiaj mnie z nim
samego. Wyszli z pokoju.
- Witaj – powiedział cicho. Senior wstał i
wyciągnął do niego dłoń.
- Witaj synu. – Marek spuścił głowę i niemal
szepnął.
- Ja nie jestem twoim synem. Ty już wybrałeś
sobie syna. – Krzysztofowi zrobiło się przykro.
- Proszę cię, nie mów tak. Przyszedłem tu w
bardzo ważnej sprawie. Niecierpiącej zwłoki, sprawie. Zechcesz mnie wysłuchać?
- Proszę siadaj. Słucham.
- To ja może zrobię kawy – wtrąciła się Ula. –
A może coś zimnego? – Krzysztof spojrzał na nią z wdzięcznością.
- Jeśli mogę prosić, to niech będzie kawa. – Wyszła
do kuchni i nastawiła expres.
Usiedli.
Krzysztof na kanapie a Marek naprzeciw w fotelu. Nie rozumiał obecności ojca
tutaj. Coś musiało się stać. Przecież cały rok go tu nie było.
- Co to za sprawa, z którą przyszedłeś? - spytał.
- Przyszedłem, żeby cię przeprosić i błagać o
wybaczenie, o to, że nie uwierzyłem, kiedy mówiłeś mi o Alexie, o to, że
potraktowałem cię tak obcesowo. Wierz mi, dzisiaj żałuję każdego słowa, jakie
wtedy wypowiedziałem. Gdybym mógł cofnąć czas, postąpiłbym wtedy zgodnie z twoją
sugestią i wyrzucił go z firmy. – Marek spojrzał na niego zaskoczony.
- A czym ci tak podpadł?
- Nie uwierzysz, ale doprowadził firmę na samo
dno. Sam nie wiem, czy będzie ją można uratować, czy od razu ogłosić jej
upadek. Zniszczył wszystko, na co pracowaliśmy tak ciężko przez całe lata.
Zarówno my, jak i jego rodzice. Niemal połowa ludzi odeszła z firmy. Jedni
zostali zwolnieni, drudzy odeszli z własnej woli, nie widząc przed sobą
perspektyw. Nic nie sprzedajemy. Nowi projektanci nie sprawdzili się zupełnie.
Ich kolekcje, to prawdziwy chłam.
- Tato, ale ja cię uprzedzałem…
- Wiem synu, wiem. Teraz to rozumiem, wtedy
przyznam, nie wiedziałem, o co ci chodzi.
- Dobrze, ale co ja mam z tym wspólnego.
Wybacz, ale nie widzę związku…
Weszła Ula
i postawiła przed nimi parujące filiżanki. Chciała odejść, ale zatrzymał ją
chwytając za rękę.
- Zostań Ula. Chcę, żebyś usłyszała tę
rozmowę.
- Nie Marek, to wasze sprawy… - Spojrzał na
ojca.
- Pozwolisz, żeby została? Jest ze mną od
roku. Odkąd odszedłem z firmy. Wspiera mnie i kocha, podobnie jak ja ją. Wiele
jej zawdzięczam Nie mam przed nią żadnych tajemnic.
- Oczywiście, nie mam nic przeciwko temu.
Zostań Ula. Byłaś częścią tej firmy. Powinnaś wiedzieć, co się dzieje. Powiem
wprost, żeby nie przedłużać. Bardzo chciałbym, żebyś objął z powrotem fotel
prezesa i wyprowadził firmę z kryzysu. – Marek pokręcił głową.
- To niemożliwe tato.
- Dlaczego? Wiem, że zarzekałeś się wtedy na zarządzie,
że nigdy do niej nie wrócisz, ale ta sytuacja jest wyjątkowa. Ja nie dam rady.
Jestem zbyt chory na takie heroiczne zmagania.
- Tato. To nie o to chodzi. Nie mogę wrócić na
fotel prezesa, bo mam swoją firmę. Firmę, która świetnie prosperuje i przynosi
krocie. Jestem bogatym człowiekiem i mógłbym nie pracować do końca życia, a
wszystko dzięki niej – spojrzał z miłością na Ulę i ucałował jej dłoń. – Alex
zawsze nazywał mnie nieudacznikiem. Oczerniał w twoich oczach, wiec i ty z
czasem uznałeś, że właśnie taki jestem. Ona jedna uwierzyła we mnie, a ja przy
niej stałem się silnym człowiekiem i cały czas dziękuję Bogu, że postawił ją na
mojej drodze i że pokochała mnie takiego, jakim byłem. Przy niej stałem się
lepszy. Przy niej dorosłem, okrzepłem i doszedłem do tego, co mam. Przykro mi,
że Alex postawił cię w takiej sytuacji, ale nie wiem, w czym i przede wszystkim
jak, mógłbym pomóc.
- A ja chyba wiem, – odezwała się Ula – ale
będzie to wymagało drastycznych kroków i nie wiem, czy pan zgodzi się na nie. –
Dobrzański spojrzał na nią z nadzieją.
- Mów dziecko. Przyjmuję każdą sugestię.
- Przede wszystkim Febo musi odejść. Odejść na
zawsze. Możemy zaproponować mu wykupienie jego części udziałów. Nie wiem jak
zareaguje na to Paulina. Ona ma dwadzieścia pięć procent. Być może, że zechce
wyjechać z bratem i zgodzi się zbyć swoją część udziałów. Przyznam szczerze, że
takie rozwiązanie interesowałoby mnie najbardziej.
- Dziecko, ale to będzie kosztować majątek. Na
pewno zaproponują taka cenę, której nie będziemy mogli zapłacić. – Ula
uśmiechnęła się widząc wyraz strapienia na twarzy seniora.
- Panie Krzysztofie, proszę się nie martwić.
Nas naprawdę stać na to, żeby wykupić te udziały. Mamy dość pieniędzy i z
każdym miesiącem ich przybywa, więc na pewno to nie będzie problem. Marek
powiedział prawdę. Jest bardzo majętnym człowiekiem.
Następna
rzecz to fuzja. Mam nadzieję Marek, że zgodzisz się ze mną, że to najlepsze
rozwiązanie w tej sytuacji. Połączymy dwie firmy, wtedy łatwiej będzie mieć nad
nimi kontrolę, a ty staniesz na czele już tej skonsolidowanej.
Następnie
musimy przywrócić do pracy zwolnionych pracowników. To sprawdzeni ludzie i nie
będziemy szukać nowych, których trzeba przyuczać do wszystkiego. Pshemko
chętnie wróci. Przez te kilka miesięcy bezczynności zdążył już się porządnie
wynudzić. Wróci też Sebastian, który jest wspólnikiem Marka i Violetta, jego
sekretarka. Będzie dużo zmian, ale myślę, że korzystnych. – Dobrzański miał łzy
w oczach, gdy jej słuchał.
- Ula jesteś aniołem.
- Bez przerwy jej to powtarzam – odezwał się
Marek.
- Dziękuję ci dziecko. Sam nigdy nie wpadłbym
na taki pomysł. Jesteś bardzo mądrą i zdolną osóbką. Zaraz wykonam telefon do
Alexa i umówię się z nim. Złożę mu propozycję sprzedaży udziałów. Wręcz zażądam
tego kategorycznie. Niech przyjedzie z Pauliną. Z nią też trzeba porozmawiać.
Och dzieci. Jestem naprawdę dobrej myśli i wierzę, że wszystko skończy się
szczęśliwie. Pójdę już. Będę z wami w kontakcie i jak tylko coś załatwię, zaraz
zadzwonię.
- Poczekaj tato. Zamówię ci taksówkę – Marek
wyjął telefon i wybrał odpowiedni numer. Zjechał z ojcem na dół i zaczekał wraz
z nim na zamówiony pojazd.
- Dziękuję ci synu, że mnie wysłuchałeś.
- Nie dziękuj mi tato. Ja nic nie zrobiłem.
Podziękujesz później Uli. To ona jest mózgiem całej operacji i
pomysłodawczynią.
- Masz rację. Na pewno to zrobię. Do widzenia.
- Do widzenia tato. Pozdrów mamę.
Wrócił do
mieszkania. Zapach, jaki go przywitał, przypomniał mu, że jeszcze nic nie jadł.
Wszedł do kuchni i zastał Ulę czekającą na niego z parującym obiadem.
Podszedł
do niej i wtulił się w nią.
- Jesteś moim największym skarbem. Bardzo,
bardzo cię kocham i dziękuję ci, że tak mądrze pokierowałaś tą rozmową z ojcem.
– Pogładziła go po czarnej czuprynie.
- Chodź, obiad stygnie. – Już bez przeszkód
zjedli pyszności przygotowane przez Ulę.
- Musimy powiadomić Sebę i Violę. Dobrze by
było, żeby i Pshemko przyjechał. Może zadzwonię do nich i zaproszę na kolację.
Jesteś bardzo zmęczona, bo jeśli nie masz ochoty nic szykować, to zamówię
catering?
- Nie zamawiaj. Odpocznę tylko troszkę i
zrobię coś na ciepło. Pomożesz mi, prawda?
- Oczywiście kotku. Nie zostawię cię z tym
samą – zadzwonił do przyjaciół i umówił się z nimi na dziewiętnastą.
Zebrali
się w komplecie i zasiedli do stołu. Ula przy pomocy Violetty stawiała przed
każdym miseczki z gorącym bograczem. Prócz niego na stół wjechały faszerowane
jajka i wędlina.
- Jedzmy, póki gorące, a ja wyłuszczę wam,
dlaczego was tu zaprosiłem – Marek spojrzał na swoich przyjaciół.
- Był tu dzisiaj mój ojciec. – Pshemko, aż
podskoczył na krześle z wrażenia.
- Krzysztof? Nie widziałeś go chyba z rok?
Czego chciał?
- Już wam mówię. Przyszedł mnie przeprosić i
błagać o wybaczenie, że nie posłuchał mnie wtedy, jak mówiłem mu o knowaniach
Alexa. Okazało się, że to co mówiłeś mi w wigilię Pshemko, potwierdziło się.
Alex doprowadził firmę do ruiny. W zasadzie to nie ma już czego ratować. Jednak
ojciec desperacko szuka pomocy. Przyszedł z propozycją, żebym ponownie objął
fotel prezesa i wyciągnął firmę z impasu. Nie chciałem się zgodzić. Przecież
już mamy dobrze prosperującą firmę. Po co nam kolejne kłopoty? Ula jednak była
innego zdania. Wpadła na pomysł, żeby wykupić akcje Febo i pozbyć się ich z
firmy. Potem musielibyśmy dokonać fuzji. Połączyć dwie firmy w jedną. Wtedy
mógłbym zasiąść na fotelu prezesa. Sami rozumiecie, że nie mogłem zadecydować
bez was. Jeżeli się zgodzicie na ten pomysł, wrócimy na stare śmieci. Co wy na
to? Przemyślałem sprawę i sądzę, że to dobry pomysł. Nawet myślałem o podziale
stanowisk. Ty Seba zostałbyś moim zastępcą – wiceprezesem. Nie wyobrażam sobie,
żeby mogło być inaczej. Na twoje dawne stanowisko awansowałbym Alę Milewską. To
stary, sprawdzony pracownik i jest w tej firmie od początku. Ula objęłaby
stanowisko dyrektora finansowego, a Viola awansowałaby na moją asystentkę. Pshemko
wróciłby do tego, co robi najlepiej i kocha najbardziej. – Siedzieli początkowo
w milczeniu przetrawiając te rewelacje. W końcu odezwał się Sebastian.
- To świetny plan i ja bardzo chętnie wrócę na
stare śmieci pod warunkiem, że rzeczywiście Febo odejdą. – Marek kiwnął głową.
- Nie wiem, jak Paulina, ale Alex po tym
wszystkim, na pewno nie będzie chciał wrócić do firmy. Bałby się, że będą jego
nieudolność wytykać palcami. Pshemko, a ty?
- Ja też popieram. Tęsknię za moją pracownią,
a ta bezczynność mnie dobija.
- A ty Viola?
- Marek. Wiesz dobrze, że tam gdzie Sebastian,
tam i ja. Nie musisz nawet pytać. Dziękuję też za awans. Chętnie z wami wrócę
do F&D.
- Ula? Ciebie chyba nie muszę pytać?
- Nie musisz. Powtórzę słowa Violetty. Tam,
gdzie ty, tam i ja.
- No to załatwione. Mam nadzieję, że nie
pożałujemy tego kroku i uda nam się uratować w firmę. Trzeba będzie wpompować w
nią sporo gotówki, ale mamy przecież pieniądze, a Ula cały czas pracuje nad
tym, by było ich jeszcze więcej. Zadzwonię później do ojca i powiadomię go o
naszej decyzji. A teraz szampan. Wypijmy za pomyślność nowej firmy i za
zniknięcie z naszych oczu Alexandra Febo.
ROZDZIAŁ 15
Krzysztof
zszedł z piętra do salonu, w którym czekało na niego rodzeństwo Febo. Przywitał
się z nimi i usiadł w fotelu. W chwilę po nim weszła Helena i zajęła miejsce
obok męża.
- Dziękuję, że przyszliście. Mam wam wiele do
powiedzenia, a przede wszystkim musimy wspólnie wyjaśnić jeszcze parę spraw.
- Ale, co tu wyjaśniać? – żachnął się Alex. –
Przecież powiedziałem ci już wszystko. – Krzysztof spojrzał na niego
beznamiętnym wzrokiem.
- Pozwól mi skończyć. To ja nie powiedziałem
wszystkiego. Poróżniłeś mnie z moim własnym synem. Nie widziałem go przez prawie
rok. Nie wiedziałem, co się z nim dzieje. Czy sobie radzi i czy jest zdrowy.
Wczoraj schowałem dumę do kieszeni. Przełamałem się i pojechałem do niego. Poprosiłem
go o wybaczenie, choć nie sądziłem, że będzie tak wspaniałomyślny. Bardzo go
zraniłem. Ten nieudacznik, jak go zawsze nazywałeś i sprawiłeś, że i ja
zacząłem tak o nim myśleć, jest bardzo majętnym człowiekiem. Przez rok doszedł
do fortuny, dzięki swojej pracowitości i kobiecie, która go wspiera i pracuje
wraz z nim. Ta kobieta, to Ula Cieplak, jego była asystentka. Osoba
wszechstronnie uzdolniona i wybitny talent ekonomiczny. Dzięki jej geniuszowi i
pracowitości ich obojga stworzyli prężnie działającą firmę, przynoszącą bardzo
duże zyski. To według ciebie jest nieudacznictwo? Byłbym szczęśliwy, gdybyś
okazał się takim samym nieudacznikiem, jak on. Zaproponowałem mu prezesurę, ale
się nie zgodził. Dopiero Ula wpadła na pomysł fuzji obu firm, naszej i ich.
Postawiła jednak pewien warunek – zawiesił głos i spojrzał na Alexa. - Musisz
im sprzedać swoją część udziałów. Jeśli Paulina się zgodzi, chętnie odkupią też
jej część. Oni nie chcą was w firmie. Ja zresztą też. Już nie. Zapłacą wam
tyle, ile naprawdę są warte te udziały. Sam jesteś temu winien, że wartość ich
drastycznie spadła w ostatnim czasie. Myślę też, że powinniście wrócić do
Mediolanu i otworzyć własną firmę. Oprócz pieniędzy, jakie otrzymacie za
udziały możecie mieć dodatkowe, sprzedając swoje domy. Na pewno wystarczy na
rozruch, a to, czy odniesiecie sukces, czy nie, zależy już tylko od was. Zawsze
uważałeś się za zdolniejszego i lepszego od Marka Alex. Skoro udało się takiemu
nieudacznikowi stworzyć dobrze prosperującą firmę w ciągu jednego roku, z
pewnością uda się i tobie. Przemyślcie to sobie. Daję wam tydzień. W
poniedziałek, w następnym tygodniu zwołuję Zarząd. Wtedy powiadomicie nas o
tym, co postanowiliście. To wszystko.
Wstali i
opuścili dom Dobrzańskich w milczeniu. Alex nie mógł uwierzyć, że Marek dokonał
tego wszystkiego i doszedł do dużych pieniędzy. Był pewien, że Krzysztof nie
kłamał. On zawsze był uczciwy, aż do bólu. W drodze powrotnej do domu spytał
siedzącą obok siostrę.
- I co ty na to, Paulina? – Spojrzała na niego
ze złością.
- Co ja na to? Powiem ci, co ja na to.
Postawiłeś mnie w bardzo niezręcznej sytuacji. Ja nie jestem niczemu winna. To
nie ja knułam za plecami Marka i nie ja doprowadziłam firmę do upadku, ale tak
się składa, że to również i ja poniosę odpowiedzialność za twoje działania. Jak
ty sobie to wyobrażasz? Miałabym wrócić do firmy tylko po to, żeby wytykano
mnie palcami? Nie zniosłabym tego Alex. Nie wyobrażam sobie również mojej
współpracy z Markiem ani z tą Cieplak, tym bardziej, że z tego, co powiedział
Krzysztof wychodzi na to, że oni są razem. To za duże upokorzenie Alex. Przez
twoje nieprzemyślane działania możemy za chwilę stać się ludźmi bez
przyszłości. Jedno jest pewne. Zrobimy tak, jak sugeruje Krzysztof. Sprzedamy
im nasze udziały i nie będziemy pazerni. Weźmiemy tyle, ile zaproponują.
Przynajmniej wyjdziemy z całej tej sytuacji z twarzą.
Milczał.
Wiedział, że ma rację. To on ponosił winę za to, że wplątał ją w swoje
nieczyste gierki i to na nim spoczywała teraz odpowiedzialność, by ponownie
stanęli na nogi. W Milano.
Następnego
dnia wieczorem Marek odebrał telefon od matki. Zdziwiony z lekka przywitał się
z nią.
- Halo? Mama? Coś się stało? Coś z ojcem?
- Witaj synku. Nie, z ojcem wszystko w
porządku. Dzwonię, bo chciałam was, ciebie i Ulę serdecznie zaprosić na
jutrzejszą kolację. – Usłyszał, jak drży jej głos. Była na granicy płaczu. –
Błagam cię synku nie odmawiaj mi. Ja dzwonię też w imieniu ojca. On ma dla was
ważne informacje, więc przy kolacji moglibyście porozmawiać. – Bardzo bała się
jego odmowy. Odezwał się po dłuższej chwili.
- Dobrze mamo. Przyjedziemy. O której mamy
być?
- Dacie radę na osiemnastą?
- Osiemnasta będzie w sam raz.
- Dziękuję ci kochanie i czekamy na was – odetchnęła
z ulgą, wyraźnie usłyszał to w słuchawce telefonu. Rozłączył się i poszedł do
kuchni, w której Ula szykowała dla nich kolację.
- Ula? – Spojrzała na jego poważną minę.
- Coś się stało?
- Dzwoniła mama. Zaprosiła nas na jutro, na
kolację. Zgodziłem się. Nie masz nic przeciwko? – Podeszła do niego i musnęła
jego wargi.
- Nic, a nic – wyszeptała. – Uważam, że
powinieneś zapomnieć o wszystkich przykrościach. Zakopać przeszłość i zacząć
żyć teraźniejszością, utrzymując z nimi poprawne stosunki. To twoi rodzice
Marek. Nawet nie wiesz ile bym dała, żeby moi żyli – zaświeciły jej się od łez
oczy. Przytulił ją do siebie, czule całując jej pełne, jędrne usta.
- Masz rację skarbie. Już nie ma we mnie
złości, jaką czułem po tym nieszczęsnym Zarządzie. Pozostało tylko trochę żalu
i smutku, że nie zaufał mi mimo, że jestem przecież jego jedynym synem.
- On jest bardzo dumnym człowiekiem Marek, a
jednak przyszedł tu i prosił cię o wybaczenie. Doceń to. On jest też bardzo
schorowany. Nie wiadomo ile mu jeszcze zostało. Naciesz się nim, póki jest
wśród nas. Naciesz się po to, żebyś później nie żałował. Wyjaśnij wszystkie
niedopowiedzenia, bo kiedy go zabraknie, nie poradzisz sobie z tym żalem, który
w tobie zostanie i do końca życia będziesz się dręczył, że nie powiedziałeś mu,
co czujesz. – Popatrzył na nią z czułością.
- Jesteś najmądrzejszą osobą, jaką znam.
Kocham cię kotku i każdego dnia dziękuję Bogu, że cię mam. – Wtuliła się w jego
ramiona.
- A ja, że mam ciebie. Tylko mnie kochaj, a
wszystko będzie dobrze.
- Kocham i to się nigdy nie zmieni – powiedział
poważnie. – Nie mógłbym kochać nikogo innego. Przesłoniłaś mi świat i
nauczyłaś, jak być dobrym człowiekiem.
- Sam się tego nauczyłeś, kiedy pochyliłeś się
nad naszym nieszczęściem. A teraz chodź, kolacja stygnie.
Rzeczywiście
kochał ją jak szaleniec. Była dla niego wszystkim, największą świętością. Gdyby
mógł, całowałby ślady jej stóp. Nie wiedział, czym zasłużył sobie tam, na
górze, że Bóg zesłał mu tego pięknego anioła. Coraz częściej też myślał o tym,
żeby prawnie usankcjonować ten związek. Bez wątpienia powinien jej się oświadczyć
a potem ustalić datę ślubu. Był w stu procentach pewien, że tylko z nią chce
dzielić życie aż do końca. Byli tacy zapracowani, że nie miał nawet kiedy o tym
pomyśleć. Teraz mimo, że znowu czekało ich mnóstwo pracy, postanowił nie
zwlekać z tym. Nie tylko praca się liczy. Najważniejsze jest też ich szczęście
i to właśnie uznał za swój największy priorytet.
Wszedł do
łóżka i przywarł do niej. Mocno ją przytulił i gładząc ją po plecach,
wyszeptał.
- Pozwolisz się kochać? Bardzo cię pragnę – wtulił
swoje usta w jej, pożądliwie pogłębiając pocałunek. Oddała go z podobną
żarliwością. Niezmiennie pragnęła go, podobnie, jak on jej. Oddawali sobie nie
tylko ciała, ale i dusze. Ta miłość buzowała w nich wiecznym ogniem, który miał
nigdy nie zagasnąć, wręcz przeciwnie, miał podsycać w nich uczucie, które ich
połączyło. Wszedł w nią delikatnie i zaczął się poruszać. Uległa temu rytmowi
dotrzymując mu kroku. A on nie przestając ani na chwilę namiętnie całować jej
nabrzmiałych warg, konsekwentnie prowadził ich do spełnienia. Wiła się i
jęczała, co wywoływało w nim chęć obdarowania jej największą rozkoszą.
Krzyczała. Wiedział, że jest blisko. Przyspieszył i już po chwili razem osiągnęli
najwyższy stan błogości i uniesienia. Dyszała ciężko, leżąc z przymkniętymi powiekami
i wolno odzyskując świadomość. Nie wychodząc z niej całował jej oczy, nos, usta
i to wrażliwe miejsce za uchem. Pieścił jej pełne i kształtne piersi.
- Kocham cię jak wariat – szepnął. Pogładziła
jego włosy z miłością i uśmiechnęła się czule.
Podjechali
pod willę Dobrzańskich. Marek, jak prawdziwy dżentelmen, obiegł samochód i
pomógł Uli wysiąść. Spojrzał na nią roziskrzonym i pełnym podziwu wzrokiem.
Zwiewna niebieska sukienka i dobrane do niej dodatki sprawiała, że wyglądała
zjawiskowo, jak błękitny anioł. Uśmiechnęła się do niego promiennie, tak jak
lubił najbardziej.
- Jesteś cudem – szepnął jej do ucha. Sam
ubrany z wyszukaną elegancją, w szykownym garniturze prezentował się
znakomicie.
- Ty też – roześmiała się perliście. W dobrych
nastrojach ruszyli w kierunku wejściowych drzwi. Zanim do nich dotarli, ukazała
się w nich Helena wylewnie się z nimi witając. Była bardzo wzruszona, a jej policzki
zalśniły wilgocią. Ona również nie widziała swojego jedynaka od roku, a rozmowy
przez telefon nie wynagradzały jej tęsknoty.
- Tak się cieszę, że przyjechaliście. Pięknie
wyglądacie oboje. Wchodźcie, proszę dalej. Krzysztof czeka w salonie. – Weszli
do środka widząc nadchodzącego seniora.
- Witaj tato.
- Dzień dobry panie Krzysztofie – Uua uśmiechnęła
się z sympatią do Dobrzańskiego.
- Dzień dobry dzieci. Bardzo się cieszę, że
przyjęliście nasze zaproszenie.
Usiedli
przy stole. Zosia, gospodyni Dobrzańskich, zaczęła wnosić pięknie pachnące
potrawy na stół. Poczekali, aż stół się zapełnił, wtedy Krzysztof zagaił.
- Zaprosiłem was, bo chciałem wam przekazać
ustalenia, jakie poczyniłem podczas rozmowy z obojgiem Febo.
- Zgodzili się sprzedać udziały? – Ula nie
mogła powstrzymać ciekawości.
- Jeszcze się nie zdeklarowali, ale myślę, że
nie będą mieli oporów. Powiedziałem Alexowi, że podejmiecie się naprawienia
błędów, jakie popełnił i spróbujecie uratować firmę, ale dla nich nie ma już w
niej miejsca.
- I jak to przyjęli?
- W zasadzie nie skomentowali tego, ale myślę,
że są na tyle rozsądni, że postąpią właściwie. On wie, że dla niego droga jest
już zamknięta. Ona mimo, że nie brała udziału w jego machlojkach, też pewnie
odejdzie nie chcąc się narażać na kpiny. Wiecie. Kobieta z klasą. – Marek
pokiwał głową.
- Kiedy będziesz wiedział coś bardziej
konkretnego?
- Zwołałem posiedzenie zarządu na przyszły
tydzień, w poniedziałek i bardzo chciałbym, żebyście byli na nim wszyscy. Mam
na myśli oprócz was, Sebastiana, Violettę i Pshemko. To wasi wspólnicy. Mają
prawo uczestniczyć w zebraniu i wypowiedzieć swoje zdanie.
- Dobrze tato. Powiadomimy ich. Oni są nie
tylko naszymi wspólnikami, ale przede wszystkim naszymi przyjaciółmi.
Rozmawialiśmy już z nimi i wszyscy wyrazili chęć powrotu do F&D, choć
myślę, że tę nazwę trzeba będzie jak najszybciej zmienić.
- Zmienimy synu, jak tylko sprzedadzą swoje
udziały osobiście się tym zajmę. Jak chcielibyście ją nazwać?
- Myślę, że „Dobrzański Fashion” będzie w sam
raz.
- Świetnie. Teraz częstujcie się. Na pewno
zgłodnieliście.
Dalsza
część wieczoru upłynęła nadspodziewanie dobrze, w miłej atmosferze. Marek mając
świeżo w pamięci słowa Uli, schował głęboko żal i starał się być miły dla
obojga rodziców.
Kiedy
leżeli już w łóżku analizując ten wieczór i wymieniając uwagi, Ula nagle
przypomniała coś sobie.
- Marek, dzieci jutro wracają, pamiętasz o
tym?
- Pamiętam Ula. Rozmawiałem z Jaśkiem i
powiedział, że wróci sam, ale po Betti musimy jechać. Autokar ma przywieźć
dzieci koło dwunastej. Urwiemy się z pracy i odbierzemy ją. Jasiek ma być
wieczorem. – Przytuliła się do niego.
- Zrobimy tak jak mówisz – ziewnęła. – Ale
jestem śpiąca.
- Śpij skarbie, dobranoc. – Nie odpowiedziała.
Zasnęła.
Stali w
tłumie innych rodziców niecierpliwie wypatrujących swoich pociech. Z autobusu
wysypywały się uszczęśliwione dzieciaki. Wreszcie Marek dostrzegł drobną postać
Beatki.
- Jest Ula, jest! – krzyknął i złapawszy ją za
rękę pociągnął w stronę autobusu.
- Betti! Betti! – krzyczał i machał do niej
ręką. Wreszcie zauważyła go i rozradowana wpadła w jego ramiona. Przytulił ją
mocno do siebie a ona objęła ich rękami, jak klamrą i przytuliła twarz do ich
policzków całując raz jedno raz drugie.
- Bardzo, bardzo, bardzo się za wami
stęskniłam - powiedziała poważnie, ale oczy śmiały jej się radośnie.
- My za tobą też, myszko. Nie mogliśmy się już
doczekać twojego przyjazdu. Wiesz, że wieczorem wraca też Jaś? Wreszcie rodzina
będzie w komplecie. To, co? Jedziemy do domu? – Mała pokiwała energicznie
głową.
W
samochodzie nie zamykała jej się buzia, jakby chciała opowiedzieć naraz
wszystko, co przeżyła w ciągu tych trzech tygodni.
- Było bardzo fajnie. Góry też są fajne. Nie
miałam aparatu, ale wszystko rysowałam, tak jakbym robiła zdjęcia. Później wam
pokażę rysunki. Jedzenie było dobre, ale nigdy nie zrobili racuszków i naleśników.
Ula? Zrobisz mi racuszki?
- Zrobię ci kochanie całą górę racuszków.
Obiecuję.
- I jeszcze jechaliśmy wyciągiem na sam
szczyt, a z powrotem schodziliśmy pieszo i było śmiesznie, bo zjeżdżaliśmy na
pupach po kamieniach i wtedy podarłam spodnie – dodała cicho. Roześmiali się.
- Nie martw się Betti, kupimy ci nowe – Marek
nie mógł przestać chichotać, słuchając tej tyrady dziewczynki. – Jednym słowem
podobało ci się?
- Bardzo i poznałam nowe koleżanki. Na drugi
rok też pojadę?
- Pojedziesz – zapewniła ją Ula. – Skoro ci
się tak podobało, to na przyszły rok wykupimy kolonie nad morzem. Chcesz? –
Mała pokiwała głową. Dojeżdżali. Marek zaparkował samochód i wyciągnął plecak
Betti.
- Chodźcie dziewczyny. Ja też nie mogę się
doczekać tych racuszków – mrugnął rozbawiony do Uli.
Wieczorem
wrócił Jasiek. I on miał do opowiedzenia mnóstwo wrażeń. On też, podobnie jak
Betti po raz pierwszy był na takim obozie. Ojca nigdy nie było stać ani na
takie obozy, ani nawet na wycieczki szkolne. Okres wakacji spędzał zwykle w
domu, lub pracował gdzieś dorywczo. Mocno wyściskał i wycałował Ulę, dziękując
jej za te wakacje.
- Nie ma za co Jasiu. Zasłużyłeś sobie. Teraz
poczekamy tylko na wyniki egzaminu i może jeszcze przed rozpoczęciem roku
akademickiego zdążysz zrobić to prawo jazdy.
- Mówisz tak, jakbyś była pewna, że się
dostanę.
- Nie ma innej możliwości. Na pewno się
dostaniesz. Jesteś Cieplak, czy nie?
Na takich
wesołych pogawędkach upłynęła im reszta wieczoru. Zagonili zmęczone dzieciaki
spać. Oni też położyli się wcześniej.
- Wiesz Ula, zdałem sobie dzisiaj sprawę, jak
bardzo mi ich brakowało. Trzy tygodnie, to długo. Tęskniłem za naszą słodką
Betti i za rozmowami z Jaśkiem. Dobrze, że już są z powrotem.
W
poniedziałkowy poranek spotkali się wszyscy pod firmą. Byli w komplecie i w
takim składzie wjechali na piąte piętro. Było wyludnione. Niewiele osób kręciło
się po korytarzu. Podeszli do recepcji i przywitali się z długo niewidzianą
Anią.
- Witaj Aniu. Ojciec już jest?
- Witajcie. Miło was widzieć. Jest. Przed
chwilą przyszedł. Febo też już są. Czekają na was.
- W takim razie idziemy.
Wchodzili
kolejno do sali konferencyjnej witając się ogólnym „Dzień dobry”.
- Zajmijcie miejsca – Krzysztof wskazał im
krzesła.
- Krzysztof, to chyba niezgodne z regulaminem.
Na zarządzie powinien być tylko Marek, jako współwłaściciel firmy – Alex
próbował protestować.
- Mylisz się. To są wspólnicy Marka, których
zapewne dobrze znasz. Oni mają również coś do powiedzenia, bo to ich firma ma
uratować naszą.
Paulina
zimnym spojrzeniem otaksowała Ulę. Ta dzielnie wytrzymała jej spojrzenie. W
końcu Febo spuściła wzrok. Poczuła ukłucie w sercu. To była zazdrość. Musiała
przyznać, że ta Cieplak biła ją na głowę urodą i wdziękiem, a Marek wyglądał,
jak marzenie. Był tak nieprzyzwoicie przystojny i piękny, a dwudniowy zarost
dodawał mu jeszcze bardziej męskich cech.
Usiedli.
- Marek, macie wszystkie wyliczenia? – zapytał
Krzysztof.
- Mamy tato. Ula się tym zajęła. Chcemy tylko
wiedzieć, jaką decyzję podjęli państwo Febo. Sprzedadzą nam udziały? – Febo
zachowanie Marka odczuli, jak policzek. Nie zwracał się z pytaniem bezpośrednio
do nich mimo, że przy nich.
- Alex, Paulina? Jaka jest wasza decyzja?
- Zbywamy oboje udziały na waszą rzecz. Mamy
nadzieję, że uczciwie nam za nie zapłacicie. – Marek spojrzał na Ulę.
- Ula, przedstaw swoje wyliczenia. – Wyjęła z
leżącej przed nią teczki plik dokumentów.
- Mam tu przed sobą zestawienia obejmujące rok
pańskiej prezesury i wartości wysokości udziałów za kolejne miesiące. Zrobiłam także
wykres, by zobrazować, jaka była tendencja zniżkowa – podała oba dokumenty
Alexowi. – Jak pan zapewne zauważył krzywa pikuje w dół jak kamikadze – powiedziała
ironicznie. – Jeszcze miesiąc lub dwa, a wasze udziały nie były by nic warte.
Mam nadzieję, że docenicie to i przyjmiecie naszą propozycję bez targowania
się.
Na twarz
Alexa wystąpiły czerwone plamy świadczące o jego wysokim stopniu irytacji.
Paulina wręcz odwrotnie. Siedziała śmiertelnie blada, zaciskając pięści.
- Ile w takim razie zechcecie nam wypłacić? – powiedział
spokojnie, nie dając się ponieść emocjom. Ula dała mu kolejną kartkę, na której
było wszystko szczegółowo wyliczone.
- Proszę. Na dole wytłuszczonym drukiem
wpisana jest ostateczna kwota, która nie podlega negocjacji. Proszę zauważyć,
że nie jest to suma, jaką powinniście otrzymać, bo gdybym wzięła pod uwagę
tylko ostatni miesiąc, była by znacznie niższa. Wyciągnęłam średnią z całego
okresu pańskiej prezesury, więc kwota ostateczna jest wyższa. Czy państwo się
zgadzają?
- Tak. Zgadzamy się – powiedzieli niemal
równocześnie. Ula kiwnęła głową.
- Marek? Twoja kolej.
- Za chwilę zjawi się tu notariusz i sporządzi
stosowne akty notarialne. Wasze udziały zostaną podzielone w równych częściach
na moich wspólników. Chciałbym was prosić o pozostanie i podpisanie tych aktów.
To będą już ostatnie formalności.
- W porządku. Zaczekamy – powiedziała cicho
Paulina.
- Sebastian, bądź tak dobry i zobacz, czy
prawnik już jest. Nie chcę, żeby błądził.
Nie minęło
dziesięć minut, kiedy wrócił wraz z notariuszem. Ten spisał akty notarialne,
które kolejno podpisywali. Marek podziękował mu i pożegnał uściskiem dłoni.
Kiedy wyszedł, powiedział cichym głosem.
- To wszystko. Mam nadzieję, że już nigdy nie
będę musiał się z wami spotykać, a szczególnie z tobą Alex. Zawiść zaślepiła
cię i zgotowałeś mi piekło podczas mojej prezesury. Robiłeś wszystko, żeby nie
udało mi się nic. Nie chodziło wcale ani o zemstę za rozstanie z Pauliną, ani o
to, że poszedłem do łóżka z twoją dziewczyną. Byłeś chory z zazdrości o to
stanowisko. Nie pragnąłeś niczego tak bardzo, jak właśnie tego. Pragnąłeś
władzy. Oto, czym kończy się zbytnia pewność siebie i bezgraniczna wiara w
swoją doskonałość. Mało brakowało, a skazałbyś siebie i swoją siostrę, którą
podobno bardzo kochasz, na żebraninę pod katedrą w Milano. Mimo wszystko życzę,
aby wam się udało. Przez ten rok wiele zrozumiałem, doświadczyłem również
wiele. Mam tylko nadzieję, że przy pomocy moich drogich przyjaciół ta firma
znowu rozkwitnie. Dzięki Bogu, już bez ciebie. To wszystko. Powodzenia.
- Chodźcie – zwrócił się do pozostałych. - Zapraszam
was na solidny obiad. Tato, mam nadzieję, że i ty się przyłączysz.
- Nie odmówię synu, nie odmówię – zabrał swoją
nieodłączną laseczkę i żwawo pomaszerował za nimi.
ROZDZIAŁ 16
Znowu
wpadli w ten szaleńczy kołowrót. Likwidacja biura na Puławskiej, malowanie
pomieszczeń na Lwowskiej, przewożenie sprzętu, powiadamianie ludzi zwolnionych
wcześniej z F&D o możliwości powrotu do pracy, załatwianie formalności w
urzędach w związku z fuzją, a do tego dochodziło ciągłe obserwowanie ruchu na
giełdzie, co było już domeną Uli. Znowu mieli tak mało czasu dla siebie. Sama
fuzja kosztowała ich mnóstwo pieniędzy. Oprócz tego, że zainwestowali w świeży
wygląd pomieszczeń, to podnieśli do poprzedniego poziomu pracownicze pensje.
Ale, jak to mówią „pieniądz robi pieniądz”. Tak było i w ich przypadku. Zawsze
czujna Ula dokonywała cudów w operacjach giełdowych, czym budziła niekłamany
podziw przyjaciół, których prywatne fortuny również rosły dzięki niej. Ula też
nie narzekała. Nie obawiała się już biedy. Założyła rodzeństwu stosowne
fundusze, które odpowiednio zasilane, procentowały z miesiąca na miesiąc.
Firma
wreszcie odżyła i powoli zaczęła się dźwigać z upadku. Korytarze, już teraz Dobrzański
Fashion, znowu zaczęły tętnić życiem. Pshemko powrócił do swojej ukochanej
pracowni i będąc pod wpływem najmłodszej Cieplakówny, tworzył jak natchniony
kolekcję dziecięcą. To Marek podsunął mu ten pomysł, który rodził się w jego
głowie od momentu, gdy usłyszał od Betti o jej podartych spodniach. Pomysł
przyszedł w samą porę i miał za zadanie wypełnić powstałą lukę na rynku odzieży
dziecięcej. Któregoś dnia, tuż po przeprowadzce, prezes Dobrzański poprosił do
gabinetu swoich przyjaciół i z dumą wręczył im nowe pieczątki.
- Ta jest dla pana, panie wiceprezesie – podał
pieczątkę Olszańskiemu. - A ta dla pani dyrektor finansowej – wręczył pieczątkę
Uli. - A ta dla ciebie Violetto, moja najlepsza asystentko – Viola aż
poczerwieniała z dumy. – Pshemko, ty nie potrzebujesz pieczątki. Ciebie wszyscy
rozpoznają bez niej. – Roześmiali się.
Ogarnął
ich wszystkich spojrzeniem. - Jestem z was bardzo dumny. Nigdy nie sądziłem, że
mogę mieć w was tak oddanych przyjaciół. Poszczęściło nam się wtedy, gdy odeszliśmy
z F&D, wierzę, że poszczęści się nam i teraz, mimo, że będzie o wiele
trudniej. Ale damy radę, prawda? A teraz kochani pozwólcie, że uczcimy powrót
na stare śmieci - wyciągnął zza biurka tacę z szampanem i kieliszkami.
Bardzo
powoli sytuacja zaczęła się stabilizować. Złapali oddech i wtedy Marek
pomyślał, że czas zadbać i o swoje, prywatne szczęście. Któregoś wrześniowego
poranka wparował bez pukania do gabinetu swojego zastępcy.
- Cześć Seba. Bardzo jesteś zajęty?
- No… Trochę jestem, a co? – popatrzył uważnie
na Dobrzańskiego. – Coś ty taki spięty? – Marek przełknął nerwowo ślinę i
milczał.
- Wykrztuś to z siebie. O co chodzi?
- Chcę się oświadczyć Uli. – Na twarz Olszańskiego
wypłynął szeroki uśmiech.
- Wreszcie! – wstał zza biurka, podszedł do
przyjaciela i uścisnął mu dłoń. – Gratuluję. Najwyższy czas. To najmądrzejsza
decyzja w twoim życiu. Ula, to prawdziwy skarb. Drugiej takiej nie znajdziesz.
- Wiem Sebastian. Kocham ją nad życie. Nie
wyobrażam sobie, żeby nie było jej u mego boku. W związku z tym mam do ciebie
prośbę. Pojechałbyś ze mną do Apartu? Chciałbym kupić pierścionek i potrzebuję
twojej rady.
- Mojej rady? Przecież już raz kupowałeś
pierścionek? Pamiętasz?
- No kupowałem, ale to nie może być nic
dużego. Wiesz jaka Ula jest skromna. Dla niej nie liczy się wielkość diamentu,
tak jak dla Pauliny.
- Wiem. Tamta najchętniej nosiłaby taki, który
ważyłby pół kilograma – zachichotał. – Teraz chcesz jechać?
- Jeśli możesz się wyrwać, to tak, teraz.
- No dobra. To jedźmy.
Weszli do
ekskluzywnego wnętrza salonu jubilerskiego i podeszli do gablot. Precjoza
oślepiały swoim blaskiem. Pochylili się nad szybą uważnie lustrując każde z
jubilerskich cacek.
- Zobacz ten. Co myślisz? –Sebastian puknął w
szybę wskazując ten właściwy.
- Piękny. Mały i skromny. Uli na pewno by się
spodobał. – Wpatrywali się przez dłuższą chwilę w to cudo. Niewielki kamień
mienił się kolorami tęczy. Poprosili ekspedientkę, by wyjęła z gabloty
pierścionek.
- To diament? – Marek tak podejrzewał, ale
chciał się upewnić.
- Tak – potwierdziła. – A metal, to platyna.
Najszlachetniejsza. Piękny, prawda?
- W rzeczy samej. Wezmę go. Chciałbym też
wybrać obrączki. Mogłaby nam pani pokazać kilka wzorów? – Ponownie sięgnęła do
gabloty i wyjęła kilka sztuk.
- Te mi się podobają – wskazał Marek na jedne
z nich. Były zupełnie proste, bez żadnych dodatkowych ozdób. Dość szerokie, ale
najbardziej podobało mu się w nich to, że nie były wypukłe jak większość
obrączek, lecz zupełnie płaskie.
- Jak myślisz Sebastian?
- Mnie też się podobają. Gdybym miał wybierać
dla siebie, wybrałbym podobne, chociaż Viola w przeciwieństwie do Uli, lubi
błyskotki.
Marek
uśmiechnął się do ekspedientki. - Bierzemy i pierścionek i obrączki.
Zadowolony
z udanych zakupów, zaprosił Sebastiana na lunch, a potem w dobrych nastrojach
wrócili do firmy.
Postanowił,
że zrobi jej niespodziankę jeszcze dzisiaj. Wszedł cicho do jej gabinetu.
Siedziała z pochyloną głową i analizowała kolumny cyfr. Nawet nie zauważyła,
kiedy do niej podszedł i złożył pocałunek na jej odsłoniętej szyi. Twarz
rozjaśniła jej się w radosnym uśmiechu.
- Co tam Marek? Potrzebujesz czegoś?
- Kochanie? Mam do ciebie prośbę. Muszę wyjść
o szesnastej trzydzieści. Mam coś do załatwienia. Możemy umówić się w parku o
siedemnastej? Poszedłbym prosto tam. Nie chce mi się już wracać do firmy.
Jestem dzisiaj jakiś wypompowany. Muszę zażyć nieco świeżego powietrza.
Pospacerujemy trochę, a potem pojedziemy do domu. Co ty na to?
Uśmiechnęła
się do niego słodko.
- Bardzo chętnie. I ja mam dość na dzisiaj.
Oczy mnie już bolą od komputera i chętnie się ruszę z biura. – Przytulił się do
jej ust.
- Dziękuję. Na to właśnie liczyłem. Będę
czekał przy „naszej” ławce.
Spakował
szybko rzeczy i wychodząc rzucił jeszcze do Violetty.
- Viola, wychodzę. Nie wracam już. Pozamykasz
wszystko?
- Nie martw się. Możesz spokojnie iść.
- Dzięki. Do jutra.
Niemal
biegiem wyszedł z firmy i pośpiesznie ruszył w stronę najbliższej kwiaciarni.
Po drodze jeszcze raz upewnił się, czy pierścionek jest na swoim miejscu. Kupił
ogromny bukiet pięknych, czerwonych róż i tak zaopatrzony udał się w kierunku
parku. Usiadł na ławce i niecierpliwie zerkał na zegarek. Wreszcie ją zobaczył.
Szła wolnym krokiem rozkoszując się wrześniowym słońcem. Dostrzegła go i trochę
przyśpieszyła. Podchodząc do ławki zauważyła róże. Spojrzała na Marka, a w
oczach miała pytanie.
- Usiądź na chwilę skarbie. – Gdy to zrobiła
ujął jej dłonie i ucałował obie. Zatopił się w jej pięknych chabrowych
tęczówkach.
- Kochanie – zaczął cicho. – Zaprosiłem cię
tu, bo to tu wszystko się zaczęło. To w tym miejscu po raz pierwszy spotkałem
ciebie. To w tym miejscu mimo, że nie znałem cię wtedy, poruszyłaś moje serce.
W tym też miejscu spotkało cię wielkie nieszczęście, ale gdyby nie ono, nigdy
moglibyśmy się nie spotkać. – Patrzyła na niego jak zaczarowana, a jej błękitne
oczy robiły się coraz większe. Zsunął się z ławki na kolana. - Kocham cię Ula.
Nigdy nikogo tak nie kochałem jak ciebie i nigdy nikogo już tak nie pokocham.
Jesteś moim największym skarbem, moim szczęściem, moim sensem życia, moim
aniołem i miłością, w której zatracam się, ilekroć trzymam cię w ramionach – wyciągnął
z kieszeni czerwone aksamitne pudełeczko i otworzył. - Kotku, czy uczynisz mnie
najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi i wyjdziesz za mnie? – patrzył na jej
twarz. Po jej policzkach płynęły prawdziwe potoki łez. Była tak wzruszona, że
nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa. Objęła rękami jego szyję i przylgnęła
się do jego ust. Wziąwszy głęboki oddech wyrzuciła wreszcie z siebie.
- Tak bardzo cię kocham i tylko z tobą chcę
dzielić życie. Zostanę twoją żoną. To było moje największe marzenie odkąd
zakochałam się w tobie. Mam nadzieję, że to nie sen, a ty jesteś prawdziwy. –
Uśmiechnął się do niej czule.
- To nie sen skarbie, a ten pierścionek jest
tego dowodem – włożył jej na palec siejący blaskiem diament.
- Jest piękny – szepnęła.
- Ty jesteś piękna i na zawsze moja, tak jak
ja na zawsze jestem twój – wręczył jej bukiet. – A teraz chodź. Ochłońmy trochę
– objął ją ramieniem i powędrowali wzdłuż stawu. Szli w milczeniu przeżywając
wciąż to, co zdarzyło się przed chwilą. Oparła głowę na jego ramieniu.
- Jestem bardzo szczęśliwa Marek. Sprawiłeś,
że jestem najszczęśliwszą z kobiet.
- Moje szczęście rozsadza mi piersi. Prawie unoszę
się nad ziemią. Nie czujesz tego? – przytulił się do jej ciepłego policzka. –
Kocham cię nad życie. Nie chcę długo czekać ze ślubem. Myślę, że październik to
dobry miesiąc na nasze zaślubiny. Co o tym sądzisz?
- Październik, to piękny miesiąc, ale nie
wiem, czy poradzimy sobie z organizacją ślubu.
- Damy radę. Zobaczysz, że damy. Już moja w
tym głowa. Najważniejsze, że się zgadzasz. Mama będzie szczęśliwa, kiedy
poprosimy ją o pomoc. Jest naprawdę niezła w organizowaniu takich uroczystości.
- Wiesz, że nie jestem w stanie niczego ci
odmówić. – Ucałował jej dłoń.
- Wracajmy. Dzieci będą się niepokoić. Trzeba
im obwieścić dobrą nowinę. Chciałbym też, abyśmy jutro pojechali do rodziców.
Wszyscy. Ich też trzeba powiadomić.
- Zgadzam się na wszystko, co tylko chcesz – powiedziała
patrząc mu z miłością w oczy.
Wrócili do
domu i przywitali się z dziećmi, a właściwie z jednym dzieckiem – Beatką.
Jasiek czuł się już dorosły, a oni starali się go tak traktować. Byli z niego
tacy dumni, gdy okazało się, że znalazł się na liście studentów pierwszego roku
ekonomii. Zajęcia zaczynał w październiku, mógł więc poświęcić swój wolny czas
młodszej siostrze, odciążając tym samym Ulę. Zdał też za pierwszym razem
egzamin na prawo jazdy i wciąż powtarzał, że to tylko dzięki Markowi, który
nauczył go doskonale wszystkich manewrów i często wieczorem pozwalał mu
prowadzić swojego Lexusa.
- Jedliście już? – Ula rozebrawszy się
zmierzała wprost do kuchni.
- Nie. Mała koniecznie chciała zaczekać na
was, więc pomyślałem, że i ja poczekam. Podgrzałem zupę, mięso i wstawiłem
ziemniaki. Zaraz powinny być dobre.
- Dziękuję Jasiu. Za chwilę was zawołam – zakręciła
się jak fryga i po dziesięciu minutach już stawiała parujący obiad na stole.
Zajadali ze smakiem. Kiedy Ula pozbierała puste już talerze, Marek jeszcze
zatrzymał młodych przy stole.
- Zostańcie jeszcze chwilę. Mamy wam do
powiedzenia coś ważnego. – Zajęli z powrotem swoje miejsca.
- Ula, ty też usiądź, proszę – poprosił
narzeczoną. Ogarnął wzrokiem ich wszystkich.
- Kochani. Chcieliśmy wam powiedzieć, a raczej
ja chciałem wam powiedzieć, że dzisiaj poprosiłem waszą siostrę o rękę a ona
się zgodziła. – Betti wydała z siebie szalony pisk i rzuciła się na szyję Uli.
Za chwilę zrobił to samo Jasiek.
- Ula gratulujemy wam z całego serca. Tak się
cieszę – podszedł do Marka i uścisnął mu dłoń. - Nawet nie wyobrażasz sobie,
jaki jestem szczęśliwy – mówił wzruszony. – Nie mogłem sobie wymarzyć lepszego
męża dla naszej Uli.
- Ja też, ja też – uradowana Betti rzuciła mu
się w ramiona.
- Naprawdę się cieszysz myszko? – Marek
przytulił ją z wielką czułością.
- Naprawdę. Ulcia jest jak moja druga mama, a
ty, jak mój drugi tata. – Markowi zaszkliły się oczy a gardło dławiło wzruszenie.
- Bardzo cię kocham promyczku. Kocham, was
oboje i ciebie i Jasia. Musimy to uczcić – podszedł do barku i wyjął dwie
butelki szampana. - My napijemy się prawdziwego a Beatka takiego bez alkoholu.
Gdy
zasiedli z kieliszkami w salonie Jasiek spytał.
- Na kiedy planujecie ślub?
- Bardzo chciałbym w październiku. Nie chcemy
długo zwlekać. Mam nadzieję, że wszystko uda się załatwić. Jutro wybierzemy się
do moich rodziców. Nie znacie ich jeszcze, ani oni was, najwyższa więc pora,
żebyście się poznali. Będziemy przecież wkrótce rodziną. Prawdziwą rodziną. A
właśnie, muszę przecież ich uprzedzić. Zaraz do nich zadzwonię – wyszedł do
przedpokoju, wyciągnął z kieszeni marynarki swoją komórkę i wybrał numer. Po
chwili odezwała się Helena.
- Dobry wieczór mamo. Nie przeszkadzam? Możemy
chwilę porozmawiać?
- Witaj synku. Oczywiście, że możemy. Stało
się coś?
- Stało się coś bardzo, bardzo miłego, mamo.
Nie chcę jednak mówić o tym przez telefon. Chcielibyśmy was jutro odwiedzić po
południu. Przywieziemy też ze sobą rodzeństwo Uli. Nie znacie ich jeszcze i
dobrze by było, byście i ich poznali.
- Oczywiście kochanie. Serdecznie was
zapraszamy. Zaintrygowałeś mnie. Nic mi nie powiesz?
- Nie mamo. To niespodzianka.
- Dobrze. W takim razie czekamy jutro na was.
Przyjeżdżajcie. Dobranoc.
Z
uśmiechem wrócił do salonu i zakomunikował.
- Załatwione. Jutro po pracy zabieram was do
rodziców.
Willa
Dobrzańskich zrobiła na młodych Cieplakach piorunujące wrażenie. Mała Betti z
otwartą buzią rozglądała się dokoła. Złapała Marka za rękę i spytała.
- Twoi rodzice mieszkają w zamku? – Roześmiał
się serdecznie.
- Nie Betti. To zwykły dom, tylko trochę
większy od waszego.
- Trochę? Jest ze dwadzieścia razy większy – odpowiedziała
z dużą pewnością dziewczynka.
- Chodźcie idziemy – zakomenderował Marek.
Objął Ulę i całą gromadką powędrowali do drzwi wejściowych.
Przywitali
się z seniorami. Beatka od razu poczuła sympatię do Krzysztofa, bo bez pardonu
wpakowała mu się na kolana i zadawała dziesiątki pytań. Marek nie mógł wyjść ze
zdumienia, jak wiele cierpliwości wykazał senior, chcąc zaspokoić ciekawość
dziewczynki. Helena zaprosiła ich do stołu, na którym królowało pięknie
wyglądające ciasto, dzbanek z aromatyczną kawą i mnóstwo słodyczy ułożonych na
paterze.
- Proszę kochani siadajcie i częstujcie się.
Beatka na pewno chętnie zje trochę słodyczy, a i Jaś pewnie się skusi.
Rozsiedli się wygodnie.
- Wczoraj synku byłeś bardzo tajemniczy. Co to
za niespodzianka, o której mówiłeś. – Marek uśmiechnął się.
- Wczoraj moi kochani był najszczęśliwszy
dzień mojego życia. Oświadczyłem się Uli, a ona przyjęła oświadczyny. W
październiku mamy zamiar wziąć ślub. – Helena aż otworzyła usta ze zdumienia, a
Krzysztof zamarł. Kiedy minął pierwszy szok Helena podeszła do nich wzruszona.
- Tak się cieszę dzieci. Tak bardzo się
cieszę. Synku, nie mogłeś wybrać lepszej kobiety. Ula to skarb i to cudownie,
że zostanie naszą synową, prawda Krzysztofie?
- Zgadzam się z tobą kochanie. Nie mogliśmy
marzyć o lepszej wybrance dla naszego jedynaka – uściskał Ulę i ucałował jej
zaróżowione policzki. – Jest piękna, mądra, niezwykle utalentowana i ma dobre
serce, a w dodatku bardzo, bardzo skromna. Gratuluję wam kochani. Wiem, że
bardzo się kochacie i na pewno będziecie szczęśliwi.
Długo
jeszcze dyskutowano na temat zaręczyn i rychłego ślubu. Helena z wielką
radością zadeklarowała chęć pomocy w organizowaniu przyjęcia weselnego.
Nie
chcieli dużego wesela. Pragnęli tylko, by pojawiły się na nim osoby im
najbliższe, a przede wszystkim grono ich wypróbowanych przyjaciół.
W sobotni
poranek, po sycącym śniadaniu postanowili zabrać dzieciaki do Łazienek.
Zaopatrzeni w bułki dla kaczek i łabędzi, a także orzechy dla wiewiórek
pojechali odetchnąć. Pogoda była ładna i wyciągała z domów potencjalnych spacerowiczów,
których grupki mijali podczas swojej przechadzki. Park o tej porze roku
wyglądał pięknie. Mamił wzrok pożółkłymi już, gdzie niegdzie liśćmi. Najwcześniej
żółkły drobne listki akacji, które lekki wietrzyk strącał z gałązek i ścielił z
nich dywan na zielonych jeszcze trawnikach. Między drzewami można było dostrzec
uwijające się pracowicie wiewiórki, które skrzętnie robiły zimowe zapasy. Na
rosnących nad stawem krzewach kładły się łagodnie pierwsze, delikatne nitki
babiego lata. Chłonęli ten obrazek pełną piersią. Podeszli do jednej z ławek
ustawionych w pobliżu jeziora. Jasiek zabrał Beatkę dzierżącą w dłoniach
kawałki bułki i poprowadził w pobliże wody, by mogła nakarmić uwijające się w
stawie ptactwo.
Marek
przytulił Ulę i obserwował radość małej, gdy kęsy bułki, które rzucała, trafiały
do dzioba któregoś z łabędzi. Ula zasłuchana w szum liści odezwała się cicho.
- Wiesz Marek, dużo ostatnio myślałam.
Rozmawiałam też z Jaśkiem i doszliśmy do wniosku, że powinniśmy sprzedać dom w
Rysiowie. On od ponad roku stoi pusty i niszczeje, bo my zaglądamy tam tylko od
czasu do czasu. Chciałabym przeprowadzić tam gruntowny remont, łącznie z
wymianą dachu i dopiero wtedy go sprzedać komuś, kto będzie go kochał tak jak
my – zaszkliły jej się oczy. Popatrzył na nią z troską.
- Ula, ja myślałem, że wy nie chcecie się go
pozbyć, że to spuścizna po waszych rodzicach.
- I ja tak myślałam. Nie wyobrażałam sobie, że
mogłabym mieszkać gdzie indziej, a jednak od długiego czasu mieszkamy tu w
Warszawie. Przywykliśmy. Jasiek tu będzie studiował, a Betti już chodzi tu do
szkoły, żebyś nie musiał robić codziennie tyle kilometrów. Pamięć po rodzicach
nie mieszka w tym domu, ale w naszych sercach i zawsze tak będzie. To nie do
tego domu będziemy wracać, ale na ich mogiły.
- Ula. Jeśli podjęliście taką decyzję, to ja
ją uszanuję i pomogę wam i w remoncie i w znalezieniu kupca. Ja też myślałem o
zmianie lokum. – Spojrzała na niego z zaciekawieniem.
- Tak? A gdzie?
- Gdzie, to jeszcze nie wiem. Na pewno
chciałbym kupić dla nas dom z ładnym ogrodem, w którym kiedyś w przyszłości
mogłyby bawić się nasze dzieci. – Zarumieniła się słysząc te słowa. Przyciągnął
ją do siebie całując z miłością.
- Chcesz mieć dzieci, prawda?
- Bardzo – wyszeptała. - Chłopca i dziewczynkę.
Chłopiec będzie podobny do ciebie, a dziewczynka do mnie. – Uśmiechnął się.
- Właśnie. Pomyślałem sobie, że to mieszkanie
na Siennej zostawilibyśmy Jaśkowi, jest już przecież dorosły, a sami
przenieślibyśmy się z Betti do nowego domu. – Ula słuchała go z podziwem.
- Marek. On oszaleje ze szczęścia. Ja sama
słucham tego jak bajki. On nawet w najśmielszych snach nie mógł przypuszczać,
że nasz los tak diametralnie się odmieni.
- Kochanie. On jest dla mnie jak syn, choć
różnica wieku, to tylko dziesięć lat. Widzę, jaki ma dobry charakter. Nie jest
zepsuty ani zmanierowany jak większość chłopców w jego wieku. Jest taki
rozsądny i odpowiedzialny. Ofiarując mu to mieszkanie mam pewność, że go nie
zmarnuje, nie zniszczy, nie zaprzepaści, bo zbyt dużej biedy zaznał w życiu,
aby móc postąpić niegodziwie. Na razie nic mu nie mów. Niech będzie to dla
niego niespodzianka. Mam zamiar kupić też nowy samochód. Lexusa nie sprzedam.
On będzie nim jeździł. Przyda mu się jak będzie musiał dojeżdżać na uczelnię. –
Ula miała łzy w oczach. Powiedziała płaczliwie.
- Jeżeli jeszcze raz zaprzeczysz, że nie
jesteś aniołem, to nie wiem, co zrobię.
Podbiegły
do nich roześmiane dzieciaki. Jasiek od razu zauważył łzy w oczach siostry.
Zaniepokoił się.
- Ula, dlaczego płaczesz? – Roześmiała się.
- To ze szczęścia braciszku. Z wielkiego,
niewyobrażalnego szczęścia.
W ciszy
swojej ukochanej pracowni Pshemko tworzył jak natchniony. Zbliżał się
nieuchronnie termin kolejnego pokazu. Wrócił do swojej kolekcji, którą
projektował jeszcze za prezesury Febo, a która nie ujrzała światła dziennego z
powodu niskiej jakości materiałów. Był wdzięczny Markowi, że nie pozwolił, by
jego praca poszła na marne i zamówił całą partię pięknych, francuskich tkanin,
z których teraz szyto tę kolekcję. Oprócz niej powstawała też inna,
przeznaczona dla małego odbiorcy. Mistrz był z niej bardzo dumny i zadecydował,
że twarzą tej kolekcji zostanie jego mała muza Beatka.
Tę pełną
spokoju i radosnej twórczości atmosferę, przerwało skrzypnięcie drzwi. Pshemko
podniósł głowę znad projektów i ujrzał wsuwającego się do środka prezesa.
- Cześć Pshemko. Mogę zająć ci chwilę?
- Chodź, chodź. Chętnie odpocznę parę minut. –
Marek przycupnął na fotelu obok.
- Przyszedłem do ciebie z wielką prośbą i mam
nadzieje, że będziesz mógł mi pomóc – zawiesił głos. Mistrz spojrzał na niego
zaciekawiony.
- No mów, mów. Co to za prośba.?
- Oświadczyłem się Uli i chcemy się pobrać pod
koniec października…
- Och, co to za wspaniała wiadomość! – klasnął
w ręce. – Poczekaj. Nic nie mów. Sam zgadnę. Chcesz mnie prosić o uszycie
kreacji ślubnej dla Urszuli, tak?
- Czytasz mi w myślach mistrzu – Marek szeroko
się uśmiechnął. – Chciałbym, żebyś uszył też garnitur dla mnie, ale jeśli to
zbyt dużo pracy, to kupię jakiś. – Pshemko oburzył się.
- No, co ty opowiadasz? Oczywiście, że
uszyjemy ci garnitur. Marco… - rozmarzył się. – Będziecie najpiękniejszą parą
na świecie. Ty taki przystojny a ona taka zjawiskowo piękna. To będzie cudowny
ślub. Jak tylko uporam się z tym, – wskazał na biurko – zaraz zabieram się za
projekty dla was.
Marek
uścisnął mu dłoń. – Jesteśmy ci bardzo wdzięczni Pshemko, bardzo.
Po wyjściu
z pracowni postanowił pójść jeszcze do gabinetu Uli. Sporo udało mu się
załatwić i chciał się z nią tym podzielić.
- Cześć kochanie – podszedł do niej i
obdarował słodkim buziakiem. – Nabiegałem się dzisiaj, ale sporo załatwiłem.
Przede wszystkim zaklepałem termin w kościele na dwudziestego piątego
października, na godzinę piętnastą. Załatwiłem z Pshemko, że uszyje tobie
suknię a mnie garnitur. Obrączki, jak wiesz też są. Mama dzwoniła, że oglądała
jakąś salę, podobno jest idealna, w jakimś hotelu. Mówiła nazwę, ale nie
zapamiętałem. Na pewno przekaże ci wszystkie szczegóły. Aha - pogrzebał w
kieszeni marynarki i wyciągnął z niej plik kartoników. – Byłem w drukarni i
wziąłem kilka wzorów zaproszeń. Nie chciałem bez ciebie decydować. Obejrzysz?
- Pewnie, pokaż – przerzucała kolejno
karteczki i w końcu zdecydowała. – Te są ładne. Nie za bardzo ozdobne i
skromne. Będą w sam raz.
- Masz rację, mnie też się podobają. Jutro
pojadę jeszcze umówić białą limuzynę na nasz wielki dzień – uśmiechnął się
błogo. – To będzie piękny dzień Ula. – Spojrzeli sobie z uczuciem w oczy.
Musnęła jego usta.
- Wiem kochanie, wiem – wyszeptała.
ROZDZIAŁ 17
ostatni
Łazienki
stały się ich tradycyjnym miejscem pokazów. Ponownie spotkali się tu wszyscy.
Ula w przepięknej wieczorowej sukni w kolorze krwistej czerwieni prezentowała
się znakomicie. Stała obok Marka przy wejściu i witała wchodzących na pokaz
gości. On w ciemnym garniturze i śnieżnobiałej koszuli, której dodatek stanowił
krawat w identycznym kolorze, jak suknia ukochanej wyglądał, jak marzenie.
Niejedno niewieście serce miało zadrżeć dzisiejszego wieczora na widok tego
niezwykle przystojnego mężczyzny. Za nimi w tyle ustawił się Jasiek. I on
wyglądał bardzo męsko w dobrze skrojonym, markowym garniturze. Nie było tylko
Betti. Ona pod opieką Pshemko szykowała się do swojego pierwszego pokazu. Była
bardzo dumna z tego wyróżnienia i niejednego całusa zostawiła na policzkach
„wujcia” Pshemko w podzięce za to, że wybrał właśnie ją, jako twarz dziecięcej
kolekcji. To właśnie ona miała rozpocząć pierwszą część pokazu, po której miano
zaprezentować odzież dla dorosłych. Wszystko było dopięte i przygotowane z
wielką pieczołowitością. Marek jednak po raz pierwszy od wielu lat odczuwał
pewien niepokój. Pragnął, by obie kolekcje zostały przyjęte pozytywnie. Od tego
zależało być, albo nie być firmy. Zupełnie nieświadomie ścisnął rękę Uli.
Wyczuła jego zdenerwowanie i uspokajająco pogładziła go po ramieniu.
- Nie denerwuj się. Naprawdę nie ma czym.
Wszystkiego osobiście dopilnowałam i sprawdziłam i wiem, że nic
nieprzewidzianego nie może się stać. – Był jej wdzięczny za te słowa otuchy.
Uśmiechnął się do niej cudnie i przyciszonym głosem powiedział.
- Dziękuję ci kochanie, że jesteś przy mnie i
tak mnie wspierasz. Kocham, cię. – Jej oczy mówiły to samo.
Właśnie ku
wejściu zmierzali rodzice Marka. Przywitali się z młodymi serdecznie, a także z
Jasiem, którego dostrzegli w głębi.
- Jasiu zaprowadź państwa Dobrzańskich na
zarezerwowane dla nich miejsca, dobrze? Nie chcę, żeby mieli problem z
odszukaniem właściwych. – Jasiek uśmiechnął się do siostry i kiwnął głową.
- Oczywiście. Poproszę państwa za mną. Zaraz
pokażę miejsca. Są tuż przy wybiegu, będziecie mieć państwo dobry widok.
- Dziękujemy Jasiu. Prowadź w takim razie.
Sala
wypełniała się gośćmi. Po przywitaniu ostatnich, przeszli i zajęli swoje
miejsca. Dali jeszcze chwilę gościom na wygodne usadowienie się w fotelach. Marek
przytulił usta do policzka Uli.
- Trzymaj kciuki. Idę na wybieg – odebrał
jeszcze po drodze mikrofon od dźwiękowca i po chwili rozległ się jego spokojny,
kojący głos. Przywitał wszystkich gości i po krótkim wstępie wyjaśniającym
program pokazu i zapraszając obecnych na bankiet po nim, zszedł ze sceny.
Wszystkie reflektory skierowały się na wybieg, na którym pojawiła się drobna
postać Beatki. Wielogodzinny trening przyniósł rezultaty. Mała poruszała się
pięknie i z gracją, jak rasowa modelka. Po niej weszli inni mali modele. Ula
miała łzy w oczach, oglądając występ Betti. Była taka dumna ze swego
rodzeństwa. Nie zmarnowała tych dzieciaków. Nie pozwoliła, żeby się
zdemoralizowały i skończyły na ulicy. – Tacie
serce pękałoby z dumy, gdyby to widział – pomyślała. Marek dostrzegł jej
łzy i uśmiechnął się. Jemu też oczy podejrzanie błyszczały.
- Była wspaniała, prawda? – szepnął Uli na
ucho.
- Tak kochanie. Nasza słodka Betti.
Pokaz obu
kolekcji zakończył się owacją na stojąco. Zewsząd błyskały flesze
fotoreporterów. Pshemko nie stąpał ze szczęścia po ziemi. Kłaniał się nisko z
rozanieloną miną. Marka porwali dziennikarze nie chcąc przepuścić okazji na
dobry wywiad. Wreszcie zmęczony ciągłym gadaniem wszedł na salę bankietową i
wzrokiem poszukał swojej ukochanej. Nie było trudno. Jej czerwona suknia
odcinała się zdecydowanie od kreacji innych pań obecnych na bankiecie. Stała w
towarzystwie swojego rodzeństwa, jego rodziców, Pshemko, Violetty i Sebastiana.
Podszedł uśmiechnięty do nich.
- Witajcie moi kochani. Chyba się udało.
Pshemko, twój geniusz jest wieczny. - Łasy na pochlebstwa projektant zawisł na
szyi prezesa.
- Marco, gdybyś nie postarał się o tak
doskonałą jakość materiałów moje kreacje nie byłyby nic warte.
- Nie bądź taki skromny Pshemko. Wszyscy znamy
twój wielki talent. Czuję w kościach, że recenzje będą pozytywne.
- I ja tak czuję – odezwał się Krzysztof
Dobrzański. – Podszedł do Marka i uścisnął mu dłoń. – Serce rośnie mi z dumy
synu. Oboje z mamą jesteśmy bardzo z ciebie dumni, bardzo. Wiedziałem, że ty
wraz z tą piękną i mądrą kobietą u boku i przy pomocy swoich oddanych
przyjaciół podniesiesz tę firmę z dna i nie myliłem się. Wiem, że teraz będzie
już tylko lepiej - omiótł spojrzeniem stojące wokół niego osoby. – Dziękuję wam
wszystkim, za pracowitość i zaangażowanie. Nie musieliście tego robić.
Mieliście dobrze prosperującą firmę, więc tym bardziej doceniam waszą chęć
powrotu i ratowania tej starej. Wznoszę toast za waszą pomyślność.
Rozmawiano
jeszcze chwilę dzieląc się wrażeniami z pokazu. Nagle sala wypełniła się
muzyką. Marek spojrzał na Ulę i powiedział cicho.
- Może tym razem uda mi się dokończyć ten
taniec, który na poprzednim pokazie zacząłem tak niefortunnie. - Podała mu
dłoń, a on powiódł ją wśród szmeru podziwu dla urody ich obojga, na środek
parkietu. Przytulił ją do siebie. Melodia była spokojna, nastrojowa, więc i oni
poddali się jej z przyjemnością. Wtuliła się w jego ramię i przymknęła oczy.
Mogłaby tańczyć tak do końca świata, byle tylko z nim. Jego perfumy odurzały
ją. On głaszcząc jej plecy płynął z nią w takt muzyki. Nie potrzebował niczego
więcej, tylko móc mieć ją zawsze blisko siebie, jak najbliżej.
Zabawa
trwała w najlepsze. Jednak Ula widząc, że jest już po dwudziestej drugiej,
postanowiła wracać do domu. Beatka była zmęczona i bardzo śpiąca. Przywołała
Marka, który rozmawiał z Sebastianem.
- Marek, wracajmy. Betti pokłada się na
krzesłach a i Jasiek też wygląda na zmęczonego.
- Dobrze skarbie. Pożegnam się tylko z
rodzicami i możemy jechać. – Kiwnęła głową.
- Pożegnaj ich również od nas.
Kiedy
dotarli na Sienną Beatka spała już w najlepsze. Wziął małą na ręce, prosząc
Jaśka, który dzisiaj służył im za kierowcę, żeby dobrze zamknął samochód.
Ula
przebrała małą w piżamę i delikatnie okryła kołdrą. Uśmiechnęła się. – Miała dzisiaj dużo wrażeń, jutro znowu
buzia nie będzie jej się zamykać – po cichu wyszła z pokoju natykając się
na brata.
- Ja też idę już spać. Zmęczyła mnie ta
impreza. – Pokiwała głową.
- My też za chwilę się kładziemy. To był
ciężki dla nas dzień. Dobranoc Jasiu.
Skierowała
swe kroki do łazienki. Prysznic, to było to, o czym teraz marzyła najbardziej.
Z ulgą zdjęła po drodze wysokie, czerwone szpilki. Nie była przyzwyczajona do
tak wysokich obcasów. Bolały ją od nich stopy. Weszła do środka i zobaczyła w
kabinie Marka. Uśmiechnęła się. Widok jego nagiego ciała zawsze wywoływał u
niej pragnienie wtulenia się w niego. Uchyliła drzwi kabiny.
- Mogę do ciebie dołączyć? – Odwrócił się na
dźwięk jego głosu. Oczy mu pojaśniały.
- O niczym innym nie marzę kochanie.
Zapraszam.
Zrzuciła z
siebie suknię i bieliznę wsuwając się w otwarte drzwi kabiny. Wzdrygnęła się,
gdy poczuła pierwsze krople wody na swoim ciele. Chciała sięgnąć po gąbkę. Ale
był szybszy. Nalał na nią żelu i czułymi, kolistymi ruchami wpasowywał go w jej
ciało. Spojrzała mu w oczy i zobaczyła jak jego źrenice błyskawicznie się
powiększają. Znała go już bardzo dobrze i wiedziała, co to oznacza. Pragnął
jej. Pośpiesznie zmył z jej ciała obfitą pianę i wytarł do sucha ją i siebie.
Porwał ją na ręce i okręcił się dokoła kilka razy składając na jej ustach
gorący pocałunek.
- Marek puść mnie, jestem za ciężka – powiedziała
cicho. Uśmiechnął się do niej najpiękniej, jak umiał.
- Jesteś moim najsłodszym ciężarem. Poza tym
obiecałem ci kiedyś coś.
- Co takiego?
- Że będę cię nosił na rękach do końca życia –
rozchichotał się na dobre. W tempie błyskawicznym zaniósł ją do sypialni i
ułożył na białej pościeli. Popatrzył na nią roziskrzonym wzrokiem chłonąc jej
piękno.
- Marek, nie patrz tak. Zawstydzasz mnie – szepnęła
spuszczając powieki. Położył się obok przytulając ją do siebie.
- Ula, nie mogę nie patrzeć. Jesteś cudem
natury, a ja do końca życia będę podziwiał twoje boskie ciało.
Pocałował
żarliwie jej usta. Nie pozostała mu dłużna Pragnęła go równie mocno. Kiedy
niemal traciła oddech, oderwał się od jej ust schodząc pocałunkami coraz niżej.
Dotarł do kształtnych piersi i wycałował każdą. Pod wpływem dotyku jego dłoni i
ust drżała. Jej płeć domagała się pieszczoty. Odchodziła niemal od zmysłów.
Wiła się i jęczała błagając, żeby to wreszcie zrobił, bo ona nie wytrzyma
dłużej. Spełnił jej prośby. Wchodził w nią głęboko, coraz głębiej a ona
umierała z rozkoszy w jego ramionach. Kiedy nadeszło błogie spełnienie, nie
pozwoliło im szybko wrócić do rzeczywistości. Drżeli jeszcze długo w swych
ramionach. Ponownie zatopił się w jej pełnych, malinowych ustach.
- Dziękuję ci kochanie. To było piękne – wyszeptał.
– Kocham cię nad życie.
- Ja ciebie też.
- Czytałeś już? Czytałeś?
Rozemocjonowana
Violetta wparowała do gabinetu prezesa z ogromnym plikiem kolorowych magazynów.
Szybkim krokiem podeszła do jego biurka i z ulgą położyła przed nim ciężki stos
gazet.
- Nie ma ani jednej złej recenzji. Wychwalają
kolekcje pod niebiosa – aż podskoczyła z radości. – Obie kolekcje. Dasz wiarę?
Nie zdążył
nawet sięgnąć po pierwszy z brzegu magazyn, gdy rozdzwoniły się telefony i u
niego i w sekretariacie. Odbierali je przez dobrą godzinę i kiedy wreszcie przestały
dzwonić podekscytowany Marek wybiegł z gabinetu, wycisnął na policzkach
Violetty dwa siarczyste buziaki i krzyknął
- Lecę do Uli, muszę jej wszystko powiedzieć!
Jak burza
śmignął przez korytarz i z impetem otworzył drzwi gabinetu dyrektor finansowej.
- Kochanie! Udało się. Wychodzimy na prostą. –
Popatrzyła na niego zdumiona tym nagłym wtargnięciem, zastanawiając się, czy
aby jej ukochany nie postradał zmysłów.
- Ale co się udało?
- Od rana nie milkną telefony. Zamówienia
sypią się jak z rękawa. To prawdziwy sukces. Nigdy tak wcześnie, tuż po pokazie
nie mieliśmy tyle zamówień. Zawsze to trwało ze dwa tygodnie, zanim kontrahenci
decydowali się na kupno kolekcji – roześmiał się uszczęśliwiony. - Ula, czy
wiesz, co to znaczy? To znaczy, ze pniemy się w górę i odzyskujemy swoje
miejsce na rynku mody. Jak powiem o tym ojcu, to będzie przeszczęśliwy - obrzucił
ją pełnym dumy wzrokiem. - Gdybyś nie wpadła na pomysł tej fuzji i ratowania
dorobku mojego ojca, zabiłyby mnie chyba wyrzuty sumienia, że mu nie pomogłem. On
nie przeżyłby, gdyby miała pójść pod młotek – zamknął ją w uścisku swych ramion
i pocałował namiętnie. Wzniósł oczy do góry i powiedział - Boże, do śmierci
będę ci dziękował za ten skarb, którym mnie obdarzyłeś.
Cieszyła
się razem z nim i zaproponowała, żeby poszli do Pshemko. I on powinien to
usłyszeć. Złapał ją za rękę i pociągnął w stronę pracowni. Otworzyli na oścież
drzwi i rozradowani podeszli do stołu, przy którym siedział. Podniósł na nich
zmęczony wzrok.
- Co wy tacy szczęśliwi?
- Pshemko – jesteś wielki – powiedział Marek
na jednym wdechu. Wraz z Ulą podszedł do niego i oboje wyciskali i wycałowali
mistrza. - Czy wiesz, że posypało się z samego rana mnóstwo zamówień na twoje
kolekcje? Telefony się urywają. Nie nadążamy zapisywać. Dokonałeś cudu. Masz u
mnie całą cysternę najlepszej, gorącej czekolady. Zasłużyłeś. Wiesz, jak się
ojciec ucieszy?
- Mówisz prawdę? – projektant niedowierzająco
spojrzał na prezesa.
- Najszczerszą. – Oczy mistrza zalśniły od
łez.
- To wspaniała wiadomość. Sukces, prawdziwy
sukces.
- A żebyś wiedział. Trzeba to oblać. Zapraszam
was jutro wszystkich do siebie. Ula ugotuje coś dobrego, a ja zadbam o
najlepszego szampana. Będziesz honorowym gościem. Beatka na pewno się ucieszy.
O niczym innym nie mówi tylko o tobie.
- Naprawdę? Kochane maleństwo. W takim razie
przyjdę.
- Dzięki Pshemko. My pójdziemy powiedzieć
Sebastianowi i Violetcie. Do jutra. Trzymaj się.
To był
rzeczywiście niewyobrażalny sukces. Nigdy, od kiedy istniała firma, nie mieli
tylu zamówień. Szwalnie dwoiły się i troiły, byleby sprostać wymaganiom
klientów. Dobrzański-senior puchł z dumy. Nigdy nie przypuszczał, że jego
jedynak będzie miał taki dryg do rodzinnego biznesu. Firma okrzepła i uzyskała
od dawna wyczekiwaną stabilizację. Mogli odetchnąć, uspokoić się i wreszcie
poświęcić więcej czasu na przygotowania do ślubu. Marek z determinacją
przeglądał też oferty domów na sprzedaż. Pragnął, by po ślubie zamieszkali już
we własnym gniazdku. Długo nie mógł znaleźć nic godnego uwagi, ale w końcu
wypatrzył coś odpowiedniego. Umówił się z właścicielem i razem z Ulą pojechał
obejrzeć posesję.
Byli
zachwyceni. Dom był całkiem spory i sprawiał przyjemne wrażenie. Wejście
oplatało dzikie wino, nadając domostwu sielskiego charakteru. Wnętrze było
urządzone ze smakiem, duże i przestronne. Podobał im się funkcjonalny rozkład
pomieszczeń. Najbardziej jednak zachwycił ich ogród. Jesień przybrała go w
rdzawo-żółte kolory. Na środku pysznił się spory skalniak, z którego spływała
cichym strumieniem woda wprost do położonego u jego stóp oczka wodnego. Spojrzeli
na siebie i porozumieli się bez słów. To było to. Takiego domu właśnie
pragnęli. Cichego, spokojnego, oddalonego od drogi. Zdecydowali się tego samego
dnia. Potem zostały już tylko formalności. Właściciel obiecał wynieść się w
ciągu tygodnia. Nie miał już wiele do zabrania.
Marek
działał jak nakręcony. Błyskawicznie załatwił ekipę remontową, która miała za
zadanie doprowadzenie do idealnego stanu wnętrze domu. Czas naglił, więc i
Marek pośpieszał ludzi. Dał porządną zaliczkę na poczet robót i obiecał solidne
wynagrodzenie, kiedy wyremontują dom w jak najkrótszym czasie. Do malarzy
dołączyła ekipa kafelkarzy i ludzi kładących podłogi. Perspektywa dużego
zarobku sprawiła, że robota paliła im się w rękach. Nie minął tydzień, a
zadowolony Marek już oznajmiał Uli, że jadą wybierać meble. Dziesięć dni przed
ślubem przeprowadzili się na dobre. W przeddzień przeprowadzki wieczorem Marek
poprosił Jaśka do salonu na rozmowę.
- Jasiu. Rozmawiałem już z Ulą na ten temat i
postanowiłem, że zostaniesz tutaj. Mieszkanie jest twoje. – Chłopak otworzył
usta ze zdumienia.
- Jak to moje?
- Synu. Jesteś już dorosły. Chyba nie chcesz
do końca życia mieszkać z nami. Ufam ci i wiem, że zadbasz o nie i nie
zdewastujesz. O czynsz się nie martw, ja dalej będę go opłacał. Nie wiem, czy
Ula ci mówiła, ale jakiś czas temu utworzyliśmy ci specjalny fundusz. Będziesz
otrzymywał co miesiąc pieniądze w stałej kwocie na życie, dopóki nie skończysz
studiów i nie usamodzielnisz się – zobaczył jak chłopcu płyną po policzkach
łzy. Był bardzo wzruszony.
- Marek – powiedział drżącym od płaczu głosem.
– Ja nigdy nie spodziewałbym się czegoś podobnego, nawet w najśmielszych snach
nie mógłbym marzyć o takim mieszkaniu. Nie wiem tylko, czy mogę je przyjąć. To
zbyt wiele – pokręcił głową. Marek poklepał go po ramieniu.
- Oczywiście, że możesz je przyjąć. Ja
musiałbym je sprzedać, a bardzo tego nie chcę, bo polubiłem je i cieszy mnie
fakt, że od dziś będzie należało do ciebie. Będziesz miał bliżej na uczelnię,
bo jak wiesz, dom w Rysiowie idzie do sprzedania. Po ślubie zrobimy tam
kapitalny remont. I jeszcze jedno. – Jaś popatrzył na niego oszołomiony.
- Pamiętasz naszą rozmowę, kiedy wsiadłeś
pierwszy raz do Lexusa? Powiedziałem ci wtedy, że i ty będziesz miał kiedyś
taki samochód. Ty stwierdziłeś, że to niemożliwe, bo ledwo wiążecie koniec z
końcem.
- Pamiętam. Był taki luksusowy, że bałem się
do niego wsiąść.
- No właśnie. Zaraz po ślubie mam zamiar kupić
nowy samochód. Ty będziesz jeździł starym. Chociaż on nie jest jeszcze taki
stary. Ma dopiero cztery lata i nadal nie trzeba nic przy nim robić. – Jasiek
nie wytrzymał już tak dużego nadmiaru dobrych nowin i rzucił się Markowi na
szyję.
- Marek, nie wiem, jak ci dziękować. Jedno jest
pewne. Mieliśmy wielkie szczęście poznając ciebie. Jesteś dobrym, szczerym i
wrażliwym człowiekiem i bardzo, bardzo hojnym. – Marek uśmiechnął się szeroko
do chłopaka.
- Jasiek, przecież za chwilę będziemy
prawdziwą rodziną, choć ja od początku was tak traktuję. Komu mam to zostawić?
Obcemu? Rodzina jest przecież najważniejsza, prawda? – mrugnął do niego. Jasiek
pokręcił głową.
- Nigdy nie zdołam ci się odwdzięczyć za to
wszystko.
- Ja nie oczekuję od ciebie, żebyś mi się
odwdzięczał w jakiś sposób. Bądź po prostu dobrym szwagrem i przyjacielem, to
mi wystarczy.
- Będę – szepnął przez łzy. – Będę.
Najlepszym.
Ślub
zbliżał się wielkimi krokami. Dogrywali już ostatnie szczegóły. Świadkami
zostali Sebastian i Violetta. Ta ostatnia nie posiadała się ze szczęścia. Nie
spodziewała się, że Ula ją poprosi.
- Kogo miałabym prosić? Jesteś moją
przyjaciółką. Jedyną, jaką mam, więc to chyba naturalne, że będziesz moim
świadkiem.- Takie słowa doprowadzały Violę do łez. Ściskała wtedy swoją Uleńkę
i zapewniała, że będzie najlepszą świadkową na świecie.
- Pshemko dopieszczał ich ślubne kreacje.
Nigdy nie pozwolił, żeby na przymiarki przychodzili razem. Mówił tylko Markowi
- Nie możesz jej teraz zobaczyć. To przynosi
pecha, ale obiecuję ci, że jak ujrzysz to zjawisko w kościele, to zatka cię na
amen. – Marek śmiał się w takich razach mówiąc.
- Nie możesz mi tego zrobić. Przecież muszę
wygłosić przysięgę małżeńską.
Kilka dni
przed planowaną datą ślubu Ula wsunęła się cicho do pracowni mistrza.
- Co tam duszko? Nie będzie już przymiarek.
Wszystko gotowe, co cię więc sprowadza?
- Mam do ciebie wielką prośbę – usiadła blisko
niego i powiedziała półgłosem. - Wiesz, że mój tata nie żyje, prawda? – Kiwnął
głową.
- Wiem, to bardzo przykre. Na pewno cieszyłby
się waszym szczęściem.
- Na pewno. Problem w tym, że gdyby żył, to on
poprowadziłby mnie do ołtarza. Ale jego już nie ma i dlatego chciałam cię
gorąco prosić, żebyś to ty mnie poprowadził – spojrzała na niego niepewnie,
obawiając się odmowy.
Popatrzył
na nią zdumiony a potem z nabożną czcią ucałował jej dłonie.
- Urszulo – rzekł uroczyście. – Będę
zaszczycony prowadząc cię do ołtarza. – Popatrzyła na niego z wdzięcznością.
- Dziękuję ci Pshemko. Jesteś naszym
najlepszym przyjacielem.
I oto
nadszedł ten dzień. Dzień najważniejszy w ich życiu. Dzień, w którym mieli
ślubować sobie miłość aż po grób. Marek już w piątek wyemigrował do rodziców.
To u nich miał się przygotować do tej jakże ważnej w jego życiu uroczystości.
Ula została w ich domu. Tam przy pomocy Pshemko, Violetty i całego sztabu
stylistów stroiła się, by wyglądać dzisiaj jak najpiękniej. Mała Betti też
została poddana zabiegom. „Wujcio” Pshemko i jej zrobił wielką niespodziankę w
postaci bardzo strojnej sukienki, długiej niemal do ziemi. Zobaczywszy ją
dziewczynka aż pisnęła z zachwytu.
- Wujciu, to dla mnie? Naprawdę dla mnie? Ona
wygląda jak suknia księżniczki – rzuciła się Pshemko na szyję i z radości
wycałowała mu policzki. - Dziękuję, bardzo dziękuję i bardzo cię kocham! –
Pshemko był wzruszony. Uwielbiał tę małą, podobnie jak jej starszą siostrę.
Zauważał jak uderzająco są do siebie podobne. – To dzieciątko wyrośnie kiedyś na taką samą piękność, jak Urszula – pomyślał.
Czas
naglił. Dochodziła czternasta i za chwilę spodziewali się limuzyny, która miała
zabrać Ulę, Violettę i Betti. Droga do kościoła była długa, a Ula nie chciała
się spóźnić na własny ślub. Marka miał dowieźć tam Sebastian jego nowym
samochodem.
Ubrana,
uczesana i umalowana wyszła wreszcie do salonu pokazać się Pshemko, a on aż
przysiadł z zachwytu i zaniemówił. Ula wpiła w niego swoje ogromne, błękitne
oczy.
- Pshemko, powiedz coś. Jak wyglądam? –
Odzyskał głos i wykrztusił.
- Jak wyglądasz? Urszulo wyglądasz jak anioł,
który zstąpił z nieba. Cudownie, olśniewająco, zniewalająco…, już sam nie wiem,
jakich przymiotników mam użyć. Marka zwali z nóg, jak cię zobaczy. – Roześmiała
się radośnie.
- Lepiej nie, Pshemko. Z kim wtedy wzięłabym
ślub?
Podbiegła
do niej Betti.
- Wyglądasz, jak księżniczka Ulcia.
- Ty też skarbie. Pshemko uszył ci piękną
sukienkę. Koszyczek z płatkami róż przygotowałaś? – Pokiwała energicznie
główką.
- Wszystko jest gotowe. Kiedy jedziemy?
- Już jedziemy maleńka. Dzisiaj nie możemy się
spóźnić – wzięła ją za rękę i z pomocą Violi wsiadła do ekskluzywnej limuzyny.
Marek wraz
z Sebastianem stał na szerokich schodach przed wejściem do kościoła i nerwowo
spoglądał na zegarek.
- Marek, spokojnie. Mają jeszcze parę minut.
Za chwilę będą. Lepiej chodźmy do środka. Powinieneś czekać na nią przy
ołtarzu.
- Masz rację, chodźmy.
W ławach
kościelnych usadowili się już goście. Nie zaprosili ich wielu. Nie chcieli
wielkiej pompy. Nie powiadamiali prasy. Pragnęli, aby była to skromna
uroczystość tylko dla rodziny i sprawdzonych przyjaciół. Znakomitą większość z
nich stanowili pracownicy firmy. Ze strony Marka, prócz rodziców przybyło
kilkoro najbliższych krewnych. Ula, oprócz swojego rodzeństwa nie miała nikogo.
Marek z
Sebastianem podeszli pod ołtarz i ustawili się tak, żeby widzieć otwarte drzwi
kościoła. Nagle w ich świetle ujrzeli małą Betti, która powolnym krokiem,
rozsypując płatki czerwonych róż kroczyła środkiem, zmierzając w ich kierunku.
Sebastian
poklepał przyjaciela.
- Już czas – szepnął. - Ja idę do Violki.
Trzymaj się. – Machinalnie skinął głową wciąż wypatrując swojej ukochanej.
Wreszcie
jest. Kroczy wolno, uczepiona ramienia Pshemko, a on prowadzi ją dumny z roli,
jaka mu przypadła. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Wydawała mu się taka
nierealna. – Czy to możliwe, że tak cudne
anioły stąpają po ziemi? – Nie miał wątpliwości. To najpiękniejsza istota
na świecie. Kobieta o powalającej urodzie i cudownej duszy. W dodatku jest
jego. Pokochała go całym sercem, mimo jego wad, a on odpłacił jej za tę miłość
podobnie. Przy niej się zmienił, dojrzał, dorósł i stał się lepszym
człowiekiem. Oczy zasnuły mu się wilgocią, gdy Pshemko podprowadził ją do
niego. Ujął jej dłoń i ucałował.
- Kochanie – szepnął. – Zaparło mi dech w
piersi. Jesteś cudowna, zachwycająca i taka piękna. Nie mogę uwierzyć, że za
chwilę będziesz moją żoną. – Jej twarz rozjaśniło szczęście. Spojrzała mu w
oczy i zobaczyła w nich tylko wielką, bezgraniczną miłość. Oczy zalśniły jej od
łez.
- Jesteś całym moim życiem, moją miłością i
nagrodą za wszystkie złe lata. – Podał jej ramię i uśmiechnął się do niej.
- Zróbmy to skarbie. Ja już nie chcę dłużej
czekać.
Poprowadził
ją do ołtarza. Ceremonia się rozpoczęła. Patrzyli z uczuciem w swoje oczy
powtarzając za księdzem słowa przysięgi. Wzruszenie obojgu ściskało gardła, ale
udało im się dotrwać do końca. Odsłonił jej welon i przytulił się do jej ust.
- Jestem twój. Na wieki.
- Jestem twoja. Na wieki – powtórzyła jak
echo.
- Przedstawiam państwu Urszulę i Marka
Dobrzańskich – zabrzmiały na koniec słowa księdza. Skłonili się wszystkim i
wolno wyszli przed kościół. Odetchnęli. Podbiegł do nich Jasiek z Beatką i jako
pierwsi pogratulowali im i życzyli szczęścia. Po nich Helena i Krzysztof mocno
wzruszeni Uściskali ich oboje.
- Jestem z was taki dumny dzieci, taki dumny.
Teraz mogę umierać spokojnie.
Ula objęła
go za ramiona.
- Tato, co ty mówisz? Teraz wreszcie możesz
spokojnie żyć. Dla nas. Musisz przecież doczekać wnuków. – Seniorowi popłynęły
z oczu łzy, kiedy usłyszał, że nazwała go po raz pierwszy „Tatą”. Otarł je z
policzków i szeroko uśmiechnął się do nich.
- Ja i mama jesteśmy bardzo szczęśliwi Ula, że
weszłaś do naszej rodziny. Nie mogliśmy sobie wymarzyć lepszej synowej.
Kiedy
ustąpili miejsca innym, posypał się grad życzeń od niemniej wzruszonego od
Dobrzańskich Pshemko, od Violetty i Sebastiana i od reszty przyjaciół i
rodziny.
Czas
zacząć świętować. Marek szarmancko otworzył drzwi limuzyny i pomógł Uli
umieścić się w jej środku. Sam usiadł obok i otulił ją ramieniem. Spojrzeli
sobie w roziskrzone szczęściem oczy, z których bił prawdziwy żar uczucia.
– Tylko mnie kochaj… - powiedzieli
jednocześnie i roześmiali się. Wiedzieli, że nie potrzebują już takich
zapewnień. Obdarzali się wzajemnie miłością czystą, gorącą, żarliwą. Miłością,
która połączyła dwa tak skrajnie różne światy i spięła je klamrą w jedną,
idealną całość. Miłością na całe życie.
KONIEC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz