ROZDZIAŁ 11
Pogładziła
delikatnie jego szorstki od zarostu policzek w miejscu, gdzie zwykle wykwitał
jeden z jego słodkich dołeczków.
- Ciągle nie mogę w to uwierzyć. To naprawdę
prawda? Kochasz mnie?
- Kocham cię jak szaleniec – potwierdził. –
Długo dochodziłem do tej prawdy. Przyznaję, że na początku pociągało mnie twoje
piękno, ale w krótkim czasie doceniłem również piękno i wrażliwość twojej
duszy. Podziwiałem cię, że jesteś taka poukładana, że tak świetnie radzisz
sobie z obowiązkami zarówno w domu jak i w pracy. Z jednej strony jesteś
najsilniejszą kobietą, jaką znam, a z drugiej wydajesz się być tak niezwykle
krucha i delikatna. Zapadłaś w najgłębsze zakamarki mojego serca. To, co czuję
do ciebie, to niezwykle silne uczucie. Piękne i dobre. Szczere i tkliwe. Zanim
odważyłem się je nazwać, zaskakiwał mnie fakt, że nagle odczuwam potrzebę
zaopiekowania się tobą, zaopiekowania się wami, że jestem zazdrosny o
Wolszczana i wszystkich tych mężczyzn, którzy zwracali na ciebie uwagę. Nigdy w
całym swoim życiu nie odczuwałem czegoś podobnego. To nie jest chwilowy poryw
serca Ula, chwilowe zauroczenie, czy wyłącznie pociąg fizyczny. Ja naprawdę cię
kocham. Przez te sześć lat wspólnego życia z Pauliną, życia bez miłości, nocy z
obcymi kobietami utopionych w morzu alkoholu, szukałem ciebie. Szukałem miłości
bezwarunkowej, miłości odwzajemnionej i jestem szczęśliwy Ula. Jestem bardzo
szczęśliwy, że cię odnalazłem.
Zarzuciła
mu ręce na szyję i przytuliła do jego twarzy swoją.
- A ja zakochałam się w tobie już wtedy, gdy
zobaczyłam cię po raz pierwszy. Wydałeś mi się taki nierealny. Zbyt piękny, byś
mógł być prawdziwy. Potem, gdy napadłeś tak na mnie na korytarzu, gdy wyrwałam
ci się z rąk uciekając do domu i uspokoiłam dygot ciała, byłam zdumiona. Po tym
wszystkim powinnam cię znienawidzić, a tymczasem kochałam cię nadal i nie
mogłam pojąć, skąd w tobie ten dualizm. Pokochałam dobrego, szlachetnego
człowieka, który pod wpływem alkoholu zmieniał się w bestię. Chcę, żebyś
wiedział jedno. Ja nigdy nie zgodzę się na żaden alkohol, bo nie jesteś wtedy
sobą. Nie zgodzę się na wypady do klubów. Tam czyha zbyt wiele pokus. Nie
zniosłabym myśli, że zdradzasz mnie z jakimiś pannami. Mojego uczucia możesz
być pewien, ale gdybyś powrócił do dawnego życia, straciłbyś mnie, bo nie
potrafiłabym ci wybaczyć.
- Ula. Ja to wszystko wiem. Wódkę i kluby
pożegnałem już jakiś czas temu. Nie ma mowy, bym miał wrócić do tego, co
kiedyś. To mało chwalebna przeszłość i wierz mi, że wstyd mi za nią. Teraz, gdy
mam pewność, że odwzajemniasz moje uczucie, jestem zupełnie innym człowiekiem.
Szczęśliwym człowiekiem i nie zamieniłbym tego na nic innego. Ty tylko mnie
kochaj, a ja nie zawiodę tej miłości nigdy.
Znowu
przylgnął do tych słodkich ust pieszcząc je czule swoimi. Starał się być jak
najbardziej delikatny, by jej nie wystraszyć. Oderwała się od niego i łapczywie
złapała oddech.
- Chyba czas na leki Beatki – powiedziała
łagodnie. - Trzeba ją obudzić na kolację. Zostaniesz?
- Zostanę. Chętnie z wami zjem. Pomogę ci.
Zrobię herbatę.
Od
tego pamiętnego dla nich dnia, on unosił się niemal na skrzydłach. Prosto z
pracy jechał szybko do domu, bo może ona czegoś potrzebuje, może chce wyjść i
ktoś musi zostać z Betti, może po prostu chce odpocząć. Gdyby mógł, otoczyłby
ją szklanym kloszem, by nikt nie ważył się jej przeszkadzać i zakłócać jej
spokoju. Przeciętnie trzy, cztery razy w ciągu dnia dzwonił upewniając się, czy
wszystko w porządku. Niemal u nich mieszkał. Do siebie wracał tylko po to, by
przespać noc i znowu być do jej dyspozycji.
- Naprawdę przesadzasz. Wystarczy, że
zadzwonisz raz w ciągu dnia. Przecież jakby coś się działo, zawiadomiłabym cię.
Z Betti już wszystko dobrze. Nawet w łóżku nie chce leżeć. Co mogłoby się stać?
Patrzył
na nią w takich razach z rozczuleniem, wbijając niepewnie wzrok w jej błękitne diamenty
- Ula nie broń mi. Ja tak bardzo tęsknię za
twoim głosem. Chcę go usłyszeć. Już nie mogę się doczekać, kiedy wrócisz do
pracy.
Śmiała
się z tej jego żałosnej miny mówiąc.
- Czy ty nie jesteś aby trochę zaborczy? Nie
wydaje ci się, że mnie osaczasz? Daj mi czasem trochę odetchnąć. Przecież cię
kocham i nigdzie nie uciekam. Siedzę murem w domu i czekam, aż wrócisz.
- Wiem, kochanie wiem, ale czasem to
silniejsze ode mnie.
Betti
wyzdrowiała. Wreszcie Ula mogła ją prowadzać do szkoły i wreszcie Marek
doczekał się, że wróciła do pracy. Ciągle było jej sporo. Z Maćkiem widywała
się rzadko. Mimo, że pracowali na tym samym piętrze, on też był pochłonięty
pracą. Czasami tylko natykali się na siebie w pomieszczeniu socjalnym. Zwierzyła
mu się, że jest z Markiem. Zdziwił się. I on słyszał różne plotki na jego
temat, choć nie powtarzał ich. Zawdzięczał mu pracę i nie chciał mówić o nim
źle.
- Ja się bardzo cieszę Ula, że nie jesteś już
sama, ale te plotki…
- Wiem Maciuś, ale znam też prawdę, bo mi
opowiedział i mogę cię zapewnić, że w tych plotkach niewiele jest prawdy.
Zresztą rozpuściła je sama Paulina robiąc z siebie ofiarę w tym związku. Tak
naprawdę to winni są po połowie. Najłatwiej jest obarczyć winą tylko jedną
osobę. Mówię ci to w tajemnicy, bo póki co, nie chcemy się z niczym ujawniać.
Tak jest lepiej.
Podpisał
ostatnie kartki raportów, które mu przyniosła i uśmiechnął się do niej.
- To wszystko kotku?
- Wszystko. Wiesz, w tym tygodniu jest
rocznica śmierci taty. Aż wierzyć się nie chce, że to już rok odkąd nie ma go z
nami. W sobotę pojadę do Rysiowa. Wejdę też do Szymczyków. Już tam dzwoniłam i
umówiłam się.
- Chcesz jechać sama? Zabierz mnie ze sobą.
Zawiozę was. Mówiłaś, że Maciek wie o nas, więc nie będzie niespodzianki.
- Naprawdę chcesz jechać? To nie będzie wesoły
wyjazd.
- Wiem, ale i tak nie chcę puszczać cię samej.
Nie wiadomo, jaka będzie pogoda. Ta rocznica oznacza też, że kończy wam się
żałoba.
- To prawda. Znienawidziłam czarny kolor.
Jednak żałobę już chyba zawsze będę nosić w sercu. Ale skoro masz ochotę jechać,
to się zgadzam. Wracając z Rysiowa może wstąpilibyśmy do Złotych Tarasów.
Koniecznie muszę kupić jakiś płaszcz. Ten jest już strasznie stary i
zniszczony.
- Nie ma sprawy Ula. Pojedziemy.
Uprzątnęła
talerze po śniadaniu i wytarła dłonie. Omiotła wzrokiem Beatkę i Marka.
- Chyba będziemy się zbierać. Chcę mieć trochę
czasu na uprzątniecie grobu, a Szymczykowie zaprosili nas na obiad. Nie
chciałam odmawiać.
- W takim razie ja idę się ubrać i zaraz po
was przyjdę.
Razem
zjechali windą na dół. Na szczęście nie padało. Jednak zimny wiatr przeszył ich
na wskroś. Otworzył szybko samochód i pomógł wsiąść Betti.
- Zaraz włączę ogrzewanie to nie zmarzniecie.
Poprowadzisz mnie Ula? Nigdy tam nie byłem. Chyba, że włączę GPS.
- Nie włączaj. Ja doskonale znam drogę.
Pod
cmentarzem kupili trochę chryzantem i znicze. – Te ze święta zmarłych już się pewnie wypaliły a i kwiaty zwiędły – pomyślała.
Pozbierali
do worka wszystkie wypalone lampki i suche badyle kwiatów. Omiotła trochę
nagrobek z liści i z czułością pogładziła dwie fotografie. – Bardzo nam was brakuje. Kochamy was. –
Przystanęła przy Marku i Betti odmawiając cicho modlitwę. Znowu popłynęły jej
łzy. Marek przytulił ją do siebie bez słowa. W takich chwilach jak ta doceniała
jego silne ramię, opiekuńczość i troskę. Wytarła z policzków łzy i przeżegnała
się.
- Chodźmy. Zimno jest. Nie chcę, żeby mała się
przeziębiła.
Podjechali
pod dom Maćka. Jego samego zauważyli już z daleka, jak kręcił się przed bramą.
Wysiedli i przywitali się z nim.
- Widzisz Marek, to tu mieszkaliśmy – Ula
wskazała dom po przeciwległej stronie. Sprzedaliśmy go miłemu wdowcowi, który
docenia i kocha go, tak jak myśmy go kochali. Wyremontował go i położył nowy
dach. Ładnie teraz wygląda.
- Chodźcie. Mama już zalewa kawę.
Weszli
do środka witając się z rodzicami Maćka. Ten przedstawił im Marka.
- To jest właśnie prezes Febo&Dobrzański.
Dzięki niemu mam tę pracę.
Szymczykowie
przypadli do niego dziękując mu, ale bardzo się wzbraniał.
- Nie ma za co dziękować. To ja jemu jestem
wdzięczny, bo dzięki niemu firma ma ogromne oszczędności. Żałuję tylko, że
wcześniej go nie poznałem, bo już dawno zatrudniłbym go.
- Siadajcie, bardzo proszę i częstujcie się.
Zostaniecie na obiedzie? Nie zmieniliście planów?
- Zostaniemy pani Marysiu. Opowiadałam Markowi
jak pani świetnie gotuje. Nie odpuści sobie.
- To prawda. Jestem wielkim żarłokiem.
Uwielbiam dobrą kuchnię. – Szymczykowa przyjrzała mu się krytycznie.
- Jakoś nie widać tego po panu. Jest pan
szczupły. – Roześmiał się.
- Chyba nie mam tendencji do tycia i szybko
spalam. To przez tę ciasną skórę.
Miło
spędzili ten czas. Marek był pod dużym wrażeniem sympatycznych rodziców Maćka.
- Wspaniali ludzie – mówił do Uli, gdy byli
już w drodze powrotnej do Warszawy. - Tak samo szczerzy i otwarci jak Maciek.
Pewnie po nich to odziedziczył.
- Tacy właśnie są – Ula uśmiechnęła się
łagodnie. - Ja traktuję ich jak swoją rodzinę. Nawet nie wiesz jak bardzo nam
pomogli, gdy zmarł tata. Maciek wyszukał to mieszkanie. Było do remontu. On i
pan Szymczyk remontowali je jak własne. Gdyby nie oni, nie miałabym nawet za co
pochować taty, bo w domu nie było żadnych pieniędzy. Zanim tata zmarł, Maciek
codziennie woził mnie do szpitala i zostawał ze mną. To prawdziwy przyjaciel.
Najlepszy. Uwierzysz, że znamy się od kołyski? Nasze rodziny od zawsze
przyjaźniły się ze sobą. Wspierały się. Od pierwszej klasy podstawówki
siedzieliśmy w jedne ławce i tak było aż do matury. Potem podjęliśmy te same
studia. Zawsze trzymaliśmy się razem i tak będzie już chyba do końca.
Zrobiłabym dla nich wszystko.
- To wielkie szczęście Ula mieć takich
przyjaciół. Być może kiedyś i mnie będzie mógł Maciek do nich zaliczyć. Byłbym
z tego dumny, bo jest naprawdę wspaniałym facetem.
Dotarli
na parking przed galerią handlową. Pomógł im wysiąść i wprowadził do ciepłego
wnętrza. Od razu poszli szukać płaszcza dla Uli. Wszystkie, które oglądała
wydały jej się strasznie drogie. Marek z Beatką buszowali przy stoisku
dziecięcym. Wreszcie podeszli do niej.
- Zobacz Ula, co znaleźliśmy. – Spojrzała
przez ramię i zobaczyła swoją siostrę w ślicznym, góralskim kożuszku. - Pięknie
w nim wygląda. Zgodzisz się bym go jej kupił? Proszę – spojrzał na nią
błagalnie.
- Marek, tyle pieniędzy za kożuch dla dziecka?
To zdzierstwo.
- Ale zobacz jak jej w tym ładnie. Kupię
dobrze? – cmoknął ją w policzek. Westchnęła ciężko.
- No dobrze. Choć nie pochwalam tego.
- A ty już wybrałaś coś?
- Nie. Wszystko jest za drogie.
- Przymierz ten – ściągnął z wieszaka jasnopopielaty,
puchowy płaszcz z ciepłym kołnierzem i kapturem obszytym futerkiem.
- Już go oglądałam. Nie stać mnie.
- Tylko przymierz. Chcę zobaczyć, czy dobry.
Leżał
idealnie jakby był na nią szyty. Spojrzał na nią z błyskiem w oku.
- Bierzemy. I proszę cię nie protestuj.
Uwielbiam sprawiać wam radość. Nie odbieraj mi tego. – Rozłożyła bezradnie
ręce, a on roześmiał się głośno. Zaczęło się szaleństwo zakupowe. Jak tylko
widział sukienki, czy bluzki w jej rozmiarze, kupował. Oprócz tego w koszu wylądowały
jeszcze ciepłe buty dla wszystkich, bo i Jaśka też uwzględnił w tych zakupach,
ciepłe szaliki, czapki i rękawiczki. Patrzyła na jego szczęśliwą twarz i nie
miała już siły protestować.
- Jesteś niepoprawny - powtarzała ciągle, a on
patrzył w jej dwa niebieskie chabry roziskrzonym wzrokiem i mówił.
- I w dodatku bardzo cię kocham.
Odkąd
Krzysztof Dobrzański wrócił wraz z żoną ze szwajcarskiego uzdrowiska, mógł z
czystym sumieniem powiedzieć, że dwumiesięczny ich pobyt tam, zdecydowanie
wyszedł mu na zdrowie. Pochłonął też przy okazji mnóstwo pieniędzy, ale tym
akurat senior się nie przejmował. Dawno nie czuł się tak dobrze. Niemała była
też w tym zasługa jego żony Heleny, która z dokładnością szwajcarskiego zegarka
podawała mu leki każdego dnia. Cieszyło ją jego dobre samopoczucie. Chciała jak
najszybciej wyrzucić z pamięci te dni i noce, kiedy tak bardzo martwiła się o
niego. Nie wyobrażała sobie sytuacji, w której miałoby go zabraknąć. Od
trzydziestu trzech lat byli ze sobą na dobre i na złe. Często wspominała dawne
czasy. Czasy ich młodości. Poznała go na jednej z prywatek zorganizowanych
przez którąś z jej koleżanek. Pamięta jak wszedł w otoczeniu wianuszka kobiet.
Był niezwykle przystojny tak jak teraz ich syn. Był nieco niższy od Marka,
jednak miał ujmujący styl bycia i traktował kobiety z niespotykaną kurtuazją.
Dowiedziała się wtedy, że jest na czwartym roku studiów ekonomicznych i ma
zamiar zrobić karierę w tej dziedzinie. Zafascynował ją. Ona chyba jego też, bo
tego wieczora został jej przedstawiony i już nie odstępował jej ani na krok.
Przetańczyli cały wieczór, a ona nie miała pojęcia jak bardzo naraziła się dziewczynom,
z którymi przyszedł. Onieśmielał ją. Czuła się bardzo skrępowana, gdy przy
pożegnaniu ucałował jej dłoń dziękując za wspaniały wieczór i prosząc o
spotkanie. Postawiła wtedy wszystko na jedną kartę. Zgodziła się i podała mu
adres. Od tego dnia widywali się niemal codziennie. Byli nierozłączni. Kiedy
skończył studia, oświadczył się jej. W wakacje pojechali do Włoch. To były najpiękniejsze
chwile ich życia. Pojechali go Chioggia nad morze. Tam poznali polsko-włoskie
młode małżeństwo, Agnieszkę i Francesco Febo. Zaprzyjaźnili się. Panowie od
razu znaleźli wspólny język. Jak się okazało, obydwaj byli ekonomistami. To tam
narodził się pomysł założenia wspólnej firmy. Postawili na modę. Początki były
trudne, bo postanowili rozwinąć biznes w Polsce. Ciężkie to były czasy, a
jednak mieli sporo szczęścia, bo na ich drodze pojawił się genialny projektant
Pshemko. Był młody, tak jak oni i miał mnóstwo pomysłów. Tak zaczęli budować wspólne,
modowe imperium. Rok później pobrali się, a w niedługim czasie przyszedł na
świat Marek. I ona i Agnieszka rodziły w jednym czasie. Febo mieli już wtedy
czteroletniego chłopca Alexa. Teraz Agnieszka urodziła dziewczynkę. Dzieci
chowały się zdrowo i przyjaźniły się ze sobą. A potem był ten wypadek. Helena
westchnęła ciężko. – Potem już nic nie
było takie samo. - Wzięli na siebie trud wychowania dzieci tragicznie
zmarłych przyjaciół. Starali się jak mogli, choć i tak większość czasu
poświęcali firmie zostawiając dzieci pod opieką nianiek. Krzysztof zaczął
niedomagać. Słabe serce odziedziczył po swoim ojcu, który zmarł na zawał będąc
w sile wieku. Na szczęście osiągnęli już tak dobry status materialny, że mogli
pozwolić sobie na najlepszych lekarzy i na najlepsze kliniki, choć ona każdego
dnia drżała z obawy o jego życie.
Weszła
do salonu i zobaczyła go siedzącego na kanapie i czytającego prasę. Podeszła do
komody i włączyła odtwarzacz, z którego popłynęła cicha, spokojna melodia.
- Przed chwilą dzwonił Marek – powiedziała
odwracając się do męża. – Zapowiedział się z wizytą. Przyjedzie po pracy.
Krzysztof
odrzucił gazetę i przyjrzał się żonie badawczo.
- A co? Coś nie tak w firmie?
- Chyba wszystko w porządku. Nic nie mówił.
Poza tym, czy musi się coś stać, by do nas przyjechał? To też jego dom. Chce
nas po prostu odwiedzić, to wszystko. Pójdę do Zosi. Powiem, że zjemy razem z
nim. Będzie mu miło, że nie musi jeść sam.
Około
szesnastej trzydzieści rozległ się dzwonek do drzwi i po chwili wszedł Marek.
Przywitał się z rodzicami.
- Na pewno jesteś głodny synku. Zosia zaraz
poda obiad. My też jeszcze nie jedliśmy. Czekaliśmy na ciebie.
- W firmie w porządku? – zapytał Krzysztof
moszcząc się w fotelu.
- W jak najlepszym. Nawet nie wiesz, jaką
furorę zrobiła ta kolekcja. Już od dawna nie mieliśmy tylu chętnych do jej
zakupu. Podpisałem chyba ze trzydzieści nowych umów. Schodzi jak ciepłe
bułeczki, a Pshemko triumfuje.
- To świetna wiadomość. Czyli stoimy dobrze?
- Tato, bardzo dobrze. Ja już się cieszę, bo
przynajmniej na święta ludzie dostaną porządne premie. Zasłużyli.
- A właśnie a’propos świąt – odezwała się
Helena. – Będziesz na wigilii?
Wytarł
usta serwetką i popatrzył uważnie na matkę.
- No nie wiem…
- Ja to nie wiesz. Przecież zwykle spędzasz ją
z nami. W tym roku nie będzie ani Paulinki ani Alexa. Jadą do Mediolanu do
babci. Staruszka zaniemogła i nie wiadomo, ile jej jeszcze zostało. Chcą
spędzić te święta razem z nią, bo być może, że to jej ostatnie. – Marek pokiwał
ze zrozumieniem głową.
- Tylko, że ja nie jestem już sam.
- To znaczy, że co?
- To znaczy, że mam dziewczynę. Bardzo ją
kocham. To pierwsza, jedyna i prawdziwa miłość, jaka przydarzyła mi się w
życiu. Z nią też chciałbym spędzić ten dzień. A może u mnie urządzimy tę
wigilię? Zosia i tak jedzie do swoich i wróci dopiero po nowym roku.
Moglibyście zostać na całe święta. Co będziecie robić sami w tym wielkim domu?
Ula świetnie gotuje. Będziecie mogli posmakować jej kuchni.
- Ula? Twoja asystentka?
- No tak, zapomniałem powiedzieć. Tak, to ona.
Mieszka naprzeciwko mnie. To bardzo wygodne. Ma też dwójkę młodszego
rodzeństwa. Jaśka, który studiuje w Szczecinie i małą, siedmioletnią
siostrzyczkę Beatkę.
- A ich rodzice? Nie chcą z nimi spędzić
świąt?
- Ich rodzice nie żyją mamo. Ich matka zmarła
tuż po narodzinach Beatki, a ojca pochowali w zeszłym roku w listopadzie. Też
chorował ciężko na serce tak jak ty tato. Ula sama wychowuje młodszą siostrę i
opiekuje się też Jaśkiem. Jest dla nich matką i ojcem. Ciężkie miała życie, ale
dzięki temu jest niezwykle zaradna i pracowita. Jest też bardzo szlachetna,
dobra i szczera. Bardzo ją kocham i z całą pewnością mogę powiedzieć, że to
jest ta jedna jedyna na całe życie.
- Nic nam wcześniej nie mówiłeś. Przedstawiłeś
nam ją wprawdzie na pokazie, ale przez kilka minut nie można przecież poznać
człowieka. My możemy tylko stwierdzić, że jest skromna i bardzo piękna. Zrobiła
na nas dobre wrażenie. Tylko czy ona już wie o tych świętach?
- Jeszcze nie. Zajdę tam dzisiaj do niej i
wszystko opowiem. Na pewno nie będzie miała nic przeciwko temu. Zobaczycie, to
będzie świetna wigilia i cudowne święta. Jestem pewny, że Betti zawojuje was
zupełnie. To świetny dzieciak, a Jasiek, to bardzo dobrze ułożony, młody
człowiek.
Bardzo
się cieszę, że się zgodziliście.
Kilka
minut po dwudziestej cicho zapukał do drzwi Uli. Otworzyła mu i przytknęła
palec do ust.
- Ciii…, Beatka właśnie usnęła. Jak wizyta u
rodziców?
- Najpierw buziak – przylgnął do jej ust. –
Uwielbiam cię całować. A wizyta dobrze. Rozmawiałem z nimi na temat świąt i
chciałbym o tym porozmawiać również z tobą. Przecież to już za dwa tygodnie.
Zrobisz mi kawy?
- Zrobię. A nie chcesz nic zjeść?
- Nie. Najadłem się u nich. Specjalnie czekali
na mnie z obiadem.
Usiedli
z filiżankami w dłoniach na kanapie.
- Dowiedziałem się od nich, że Paulina i Alex
wyjeżdżają na święta do Włoch. Ich babcia jest chora, to dlatego. W związku z
tym musieliby te święta spędzić sami, bo i Zosia, ich gospodyni, jedzie do
rodziny. Zaproponowałem, żeby święta spędzili u mnie razem z tobą i twoim
rodzeństwem. Powiedziałem, że nie jestem już sam i że jesteśmy razem. Oni chcą
cię bliżej poznać, bo zrobiłaś na nich dobre wrażenie na pokazie. Ja mam taki
plan. W tym tygodniu, w którym wypadają święta, zrobilibyśmy zakupy, również
prezentów. Kupilibyśmy też prawdziwą choinkę. Ja pomógłbym ci w kuchni. Już
trochę nabrałem wprawy. Dzień przed wigilią zawiózłbym was do Rysiowa, bo
myślę, że Jasiek już będzie. Poszlibyśmy na cmentarz i do Szymczyków, żeby
złożyć im życzenia. Weźmiemy wolne na ten dzień. Wcześniej zorganizuję wigilię
w pracy. To już taka tradycja. Łamanie się opłatkiem, życzenia, drobne upominki
i powiadomienie o wysokości premii, którą każdy dostanie na konto. Co o tym
myślisz?
Uśmiechnęła
się do niego promiennie.
- Masz już wszystko zaplanowane i to ze
szczegółami. Mnie podoba się ten plan i muszę przyznać, że jesteś coraz
bardziej zorganizowany.
Cmoknął
ją czule w policzek.
- Dzięki tobie staję się taki. Mam przy sobie
dobry wzorzec i chętnie go naśladuję. W takim razie załatwione. Ty skarbie zrób
wielką listę zakupów. Powoli możemy już coś kupować. Jakieś przyprawy, czy
bakalie i inne tego typu rzeczy, które się nie zepsują. Trzeba też będzie kupić
ryby. Mówiłaś, że jesteś na nie uczulona, a umiesz je przyrządzać? –
Zachichotała.
- Nie martw się. To, że ich nie jem nie
znaczy, że nie potrafię ich usmażyć. Przecież w domu to ja to robiłam i nikt
nie narzekał. Nie będziemy kupować żywych. Kupimy już oczyszczone filety.
Wprawdzie są droższe, ale zdecydowanie mniej przy nich roboty. Usmażymy karpie,
może łososia? Zrobię też śledzie w oleju i w śmietanie. Będzie dobrze.
Zobaczysz.
Przez
następne dni sukcesywnie znosili zakupy do domu. Po pracy jechali odebrać Betti
i wraz z nią do galerii handlowych. Ula myślała nad prezentami. Miała już
odłożoną na nie odpowiednią sumkę. Z Jaśkiem było najłatwiej. Kupiła mu ciepłą
kurtkę i markowe jeansy. Beatce ładną, ciepłą sukienkę i kilka płyt z bajkami.
Szymczykową postanowiła uszczęśliwić elektryczną maszynką do mięsa, a dla Maćka
i pana Szymczyka miała komplety ładnych piżam i szlafroków. Do tego męskie
kosmetyki. Największy problem miała z Markiem. Co kupić komuś, kto już wszystko
ma? Alkohol odpadał. W końcu zdecydowała się na jedwabną koszulę w odcieniu
szaro-błękitnym jak jego oczy i ładny, idealnie dobrany do niej krawat. Tego
nigdy dość. Do tego dokupiła skórzany portfel i włożyła do niego grosik i swoje
zdjęcie. Idąc za ciosem dla Heleny wybrała ładną broszkę i apaszkę, a dla
Krzysztofa złotą spinkę do krawata. Popakowała któregoś wieczoru wszystko w
kolorowy papier i dodała do każdej paczki karteczkę z imieniem. Teraz mogła się
już skupić na towarach spożywczych.
Cztery
dni przed świętami przyjechał stęskniony Jasiek. Już nie musiała Betti ciągać
ze sobą. Ona miała już ferie świąteczne a on chętnie z nią zostawał. W dniu, w
którym przyjechał, Ula usiadła z nim w pokoju i powiedziała mu, że ona i Marek
są razem. Musiał o tym wiedzieć, w przeciwnym razie ta wigilia i reszta świąt,
byłaby dla niego dużym zaskoczeniem. I tak go nie krył słuchając tych
rewelacji.
- No siostra, nie tracisz czasu, choć muszę
przyznać, że fajny z niego gość i bardzo go lubię. Kochasz go?
- Jasiu, gdyby było inaczej, nie byłabym z
nim, prawda? A ty? Nie masz żadnej dziewczyny?
- Ula, ja nie mam czasu na dziewczyny. Jestem
zajęty. Jak nie wkuwam, to lecę sprzątać, albo na korepetycje. – Poklepała go
po ramieniu.
- Jak wrócisz na uczelnię, będziesz mógł
zwolnić tempo. Ja co miesiąc będę ci przysyłać pieniądze na życie. Bardzo
dobrze zarabiam. Nie jesteśmy w stanie tego przejeść. Sporo odłożyłam. Nie
musisz już tak harować. Znajdź wreszcie czas dla siebie. Należy ci się. Odpuść
to sprzątanie i skup się na nauce. Wyszliśmy na prostą braciszku. Założyłam wam
nawet oprocentowane konta oszczędnościowe i co miesiąc wpłacam tam stałe kwoty.
Za kilka lat będziecie mieć swój własny kapitalik na start.
Uściskał
ją mocno całując w policzek.
- Kocham cię siostra. Jesteś najlepsza.
Firmowa
wigilia była dla wszystkich pracowników F&D szczególnym i radosnym dniem.
Już wiedzieli, że firma stoi dobrze i że zapowiadają się świetne premie. W sali
konferencyjnej panował nastrój podekscytowania. Stali z kieliszkami szampana w
dłoniach słuchając przemówienia prezesa. On standardowo życzył im udanych
świąt. Rozdano upominki od firmy. Potem już prywatnie składano sobie życzenia. Podszedł
do Sebastiana stojącego wraz z Violettą wyławiającą kawałki pomidorów z
talerzyka.
- No, moi drodzy. Życzę i wam spokojnych
zdrowych świąt. Spędzacie je w Warszawie?
- Wigilię i pierwszy dzień świąt każde ze
swoimi rodzicami. Drugi dzień mamy tylko dla siebie.
- A może byście wpadli do nas w ten dzień?
- Do nas? – Viola popatrzyła na niego nie
rozumiejąc. – Jak to do nas? To znaczy, do kogo?
- No do mnie i do Uli?
- Do Uli? A co ona ma z tobą wspólnego? –
Marek podrapał się w tył głowy.
- Chyba muszę was oświecić. Ja i Ula jesteśmy
razem. – Kubasińska słysząc te słowa niemal udławiła się pomidorem. Na
szczęście Sebastian poklepał ją po plecach i mogła przełknąć tkwiący w gardle
kawałek.
- Ty i Ula? Nie do wiary. Czy ty wiesz, że ona
ma dziecko? Sześcioletnie dziecko! Jesteś z kobietą, która ma przeszłość mój
drogi. To nie jest zbyt mądre. – Marek, który początkowo nie wiedział, o czym Violetta
mówi, roześmiał się serdecznie.
- Viola, to dziecko ma siedem lat i jest jej
młodszą siostrą, którą wychowuje od śmierci ich matki.
- Aaa… To takie buty. Nic nie mówiła.
Powiedziała kiedyś, że musi odebrać dziecko ze szkoły, więc myślałam, że to jej.
- I to jest najlepszy dowód, jak powstają
plotki. To co, przyjdziecie?
Sebastian
poklepał go po ramieniu.
- Przyjacielu, jeśli będzie taka wyżerka jak
na parapetówce, to ja przyjdę bardzo chętnie i Violka też.
- Będzie o wiele lepsza Seba. Możesz być tego
pewien.
ROZDZIAŁ 12
Dwa
dni przed wigilią po południu Marek wraz z Ulą wszedł do jej mieszkania. Na
jego widok twarz małej Betti rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.
- Mareczek! – krzyknęła głośno i rzuciła mu
się na szyję. – Jedziemy po choinkę?
- Właśnie dlatego przyszedłem. Jasiu
pojedziesz z nami? Ula chce się już przymierzyć do gotowania. My pojedziemy
najpierw po choinkowe ozdoby a potem po samo drzewko.
- Ja bardzo chętnie. Nie chcę Uli
przeszkadzać.
- W takim razie zbierajcie się. Załatwimy to
raz, dwa. Aha, Ula. Tu masz klucz od mieszkania. Przecież wszystko jest u mnie
w lodówce.
Zamknęła
za nimi drzwi, przebrała się w domowe ciuchy i powędrowała do mieszkania Marka.
Postanowiła, że na pierwszy ogień pójdą pierogi i kapusta z grochem. Mięsa też
może już popiec. Nic im się nie stanie. Będzie schab ze śliwką, który Markowi
tak bardzo smakuje i karczek w ziołach. Zrobi też rolady. Całe mnóstwo rolad.
Wiedziała, że „Olszańscy” mają przyjść w drugi dzień świąt. Zrobi zupę-krem z
brokułów z grzankami. Na pewno będzie im smakować. Może też trochę klusek
śląskich? I koniecznie zawiesisty, pieczeniowy sos do nich. Nie traciła czasu.
Podwinęła rękawy i zabrała się za pierogi. Przy tej okazji pokroiła całą górę
łazanek. – Nawet jak zostaną, to po
świętach można je dodać do kapusty z grzybami – robota paliła jej się w
rękach. W błyskawicznym tempie stolnica zapełniła się niewielkimi pierożkami. –
Dobrze, że przytomnie przygotowałam wczoraj
do nich farsz. – Wstawiła kapustę i groch. Kupiła łuskany. Tego przynajmniej
nie musiała przecierać przez sito, bo sam się rozgotowywał w kapuście. Jeszcze
trochę potartej na drobnych oczkach marchewki, żeby dodać nieco słodyczy i już
zabierała się za kolejne rzeczy. Natarła mięso czosnkiem. W schabie zrobiła
miejsce na śliwki, które dokładnie wcisnęła do środka. Obsypała szczodrze
mieszanką ziół jeden i drugi kawałek. Wyciągnęła blachy z pieca i wysmarowała
je tłuszczem. Zanim wsadziła mięso do piekarnika, potraktowała je jeszcze
specjalną, gęstą polewą zrobioną z miodu, odrobiny karmelu, ostrej papryki i
curry. Wstawiła trochę jarzyn i wyciągnęła z lodówki wieprzowe nóżki i golonkę
na galaretę. Może ktoś się skusi. Stężeje i może postać nawet kilka dni. Jak to
dobrze, że zauważyła w sklepie maszynę do mielenia maku. Teraz musiałaby się
mordować i tracić czas, żeby dwukrotnie go zmielić. Będzie piec, ale dopiero
jutro, jak wrócą z Rysiowa. Może zrobi też trochę makówek dla małej? Marek
pomoże zmielić ser. Mogła kupić już gotowy, niby trzykrotnie mielony, ale jakoś
nie miała do niego przekonania. Kupili w końcu ser od kobiety stojącej na targu
podobnie jak śmietanę i jaja. Ładne i duże. Oderwała się od tych myśli
usłyszawszy domofon. Poszła otworzyć i stanęła w drzwiach czekając na windę.
Wreszcie przyjechała a z niej wytoczył się Marek wlokąc wielką choinkę. Za nim
Jasiek z torbami pełnymi choinkowych ozdób i wreszcie Betti z buzią
uśmiechniętą od ucha do ucha i policzkami rumianymi od mrozu.
- Ale pachnie – Marek uśmiechnął się błogo
pociągając nosem. – Jasiek zjedź jeszcze na dół. Tu masz kluczyki od auta.
Wyciągnij te stroiki, które kupiliśmy. Kupiłem dla was stroik Ula. Choinki nie
było sensu, bo i tak nie miałabyś jej gdzie postawić. Stroik lepszy, bo można
położyć go na stole.
- Dzięki, że o tym pomyślałeś. Przynajmniej
będzie to namiastka świątecznego nastroju. Co teraz zamierzacie?
- Za chwilę oprawimy choinkę i ustawimy w
stojaku. Potem dzieciaki ją ubiorą. To ich działka. Ja będę ci mógł pomóc w
kuchni.
- Już nie zostało tak wiele, ale i tak się
przydasz.
Wrócił
Jasiek dzierżąc w dłoni dwa pięknie przybrane stroiki z żywej jodły.
- Śliczne są – Ula spojrzała na nie z
zachwytem. – Ten z czerwonymi bombkami jest łady. Wezmę go. Zanieś Jasiu do
domu i wróć. Marek chce oprawić choinkę. Pomożesz.
W
mieszkaniu Marka wrzało jak w ulu. Pracując zgodnie przy kuchennym blacie z
uśmiechem słuchali przekomarzań rodzeństwa strojącego drzewko.
- Marek, ja przyjdę tu jutro wcześnie rano.
Chcę wykorzystać moment, gdy będą jeszcze spać i poprzenoszę do ciebie
prezenty. Dobrze, że nie mają nawyku grzebania w szafach, w przeciwnym razie
już dawno odkryliby, co dostaną.
Zachichotał
pod nosem.
- Sam jestem ciekawy, co dostanę. Bo coś dostanę,
prawda? – spojrzał jej w oczy, w których zamigotały wesołe iskierki.
- A pewnie, pewnie. Dostaniesz. Wielką rózgę –
roześmiała się głośno na widok jego miny.
- Nie mówisz poważnie – zaniepokoił się.
- Mówię śmiertelnie poważnie. Nie zasłużyłeś
na nic innego – chichotała już na dobre. Objął ją wpół i przyciągnął do siebie.
- Osz ty diablico jedna. Lubisz przekomarzać
się ze mną – spoważniał. – Kocham twój uśmiech i oczy i usta. Kocham w tobie
wszystko – pocałował ją długo i namiętnie. Oderwali się wreszcie od siebie.
Purpurowa na twarzy wyjąkała.
- Marek, obok są dzieci… Uważaj. Lepiej idź i sprawdź
czy już ubrały choinkę. – Przeszedł do salonu i stanął zaskoczony.
- Ula chodź, musisz to zobaczyć. Jest naprawdę
piękna. Spisaliście się na medal.
- Podsadzisz mnie? Trzeba jeszcze zawiesić
aniołka na samej górze. – Betti już wyciągała do niego ręce. Wziął ją i uniósł
wysoko.
- Ale pięknie. Śliczne są te ozdoby – pochwaliła
Ula. – Odpocznijcie sobie troszkę. Zaraz będzie kolacja. Zjemy tutaj.
Następnego
dnia rzeczywiście zapukała do jego drzwi. Była siódma rano. Otworzył jej mocno
zaspany i spojrzał na nią nieprzytomnie.
– Witaj kochanie. Która godzina? – wymamrotał.
- Siódma. Ocknij się Marek i pomóż mi –
powiedziała szeptem. Przetarł dłonią twarz. Odebrał od niej część toreb.
- Matko boska! Co ty tam nakupowałaś?
- Dla każdego coś miłego. Połóż to wszystko
pod choinką. Ja wracam i zrobię nam śniadanie. Chcę wyjechać koło dziewiątej i
szybko załatwić sprawy w Rysiowie. Musimy jeszcze dzisiaj upiec ciasta.
Po
jej wyjściu nie ociągał się. Wskoczył szybko pod prysznic i zmył z siebie
resztki snu. Ubrany i wypachniony poszedł na śniadanie. Dzieciaki już wstały i
popijały słodkim kakao obłędnie pachnącą jajecznicę. Nałożyła i jemu porcję
podając wraz z filiżanką kawy.
- Jedzcie, ja muszę jeszcze spakować prezenty
dla Szymczyków.
- Kupiłaś im prezenty? Dlaczego mi nie
powiedziałaś? Dołożyłbym się.
- Nie ma problemu Marek i tak miałam
powiedzieć, że to od nas wszystkich. Ty już dość nakupowałeś.
- To już
drugie święta bez taty – pomyślała z ciężkim sercem patrząc na nagrobne
fotografie rodziców – i siódme bez mamy.
O ileż byłyby radośniejsze, gdyby żyli - otarła łzy z twarzy. – Trzeba wziąć się w garść – spojrzała na
stojące obok rodzeństwo i Marka. - Chodźcie. Szymczykowie czekają.
Powitali
ich bardzo radośnie i wylewnie. Szczególnie Jaśka, bo nie widzieli go kilka
miesięcy. Na stole wylądowała kawa i ciasto.
- Kochani. My chcielibyśmy wam życzyć
spokojnych, zdrowych świąt w miłej, rodzinnej atmosferze. Mamy dla was trochę
drobiazgów. To prezenty od nas wszystkich. To dla pani, pani Marysiu, to dla
pana Staszka, a to dla ciebie Maciuś. Wszystkiego najlepszego.
Byli
bardzo zaskoczeni. Nie spodziewali się.
- Ula. Jesteśmy w szoku. My nie
przygotowaliśmy dla was żadnych prezentów – Szymczykowa bezradnie rozłożyła
ręce. – Jest mi strasznie głupio.
- Niepotrzebnie pani Marysiu. Zrobiliście dla
nas tak wiele, że starczy nam za wszystkie prezenty świata.
- Bardzo ci dziękujemy. Bardzo wam dziękujemy
i żebyście nie wyjechali stąd z pustymi rękami, dostaniecie kilka słoiczków
grzybków w occie. Wyjątkowo udały się w tym roku i na pewno będą wam smakować.
- Ja uwielbiam – Marek uśmiechnął się do niej
z sympatią – i chętnie zjem. Dziękuję.
Wracali,
gdy zaczął prószyć śnieg. Najpierw drobny, a potem intensywniejszy, ścieląc
dywan dużych płatków pod kołami samochodu. Marek nieco zwolnił. Nie chciał
ryzykować poślizgu.
– Może
te święta jednak będą białe – pomyślała Ula. – Betti miałaby frajdę. Lubi lepić bałwana. - Słuchajcie. Mamy
jeszcze sporo pracy. Zjemy obiad a po nim zajmiesz się Beatką Jasiek. Może pójdziecie
na spacer, a jeśli nie, to dopilnujesz jej w domu. Chcę przygotować wszystko
tak, żeby jutro mieć już trochę luzu.
- Nie ma sprawy. Nie będziemy wam
przeszkadzać.
Spojrzała
na Marka, który w skupieniu całkowicie oddał się czynności mielenia sera.
Marszczył przy tym zabawnie brwi, jakby wykonywał ciężką pracę koncepcyjną.
Uśmiechnęła się. Jak do tej pory świetnie się spisywał. Nie buntował się i nie
sprzeciwiał, gdy obarczała go obieraniem lub krojeniem jarzyn, czy tak jak
teraz, mieleniem sera. Zajrzała do miseczek, w których moczyły się grzyby i
bakalie. Miały dość. Odsączyła nadmiar wody. Grzyby wrzuciła do gotującego się
wywaru mięsno-warzywnego, a część bakalii do maku. Ciasto drożdżowe wyrosło
pięknie. Mogła już formować z niego struclę makową. W piekarniku piekł się
piernik rozsiewając korzenną woń w całym domu.
- Ula, skończyłem. Zmieliłem tak jak chciałaś.
Trzy razy. On wygląda teraz jak krem.
- Dobrze. W takim razie weź teraz osiem jajek
i oddziel żółtka od białek. Musisz robić to uważnie i ostrożnie. Jak żółtko
dostanie się do białka z piany będą nici, bo nie ubije się.
Męczył
się z tymi jajkami. Jego nieprzywykłe do tak precyzyjnej pracy palce nie
radziły sobie z tym najlepiej. Jednak bardzo się starał. Ula z zadowoleniem
popatrzyła na efekt jego pracy.
- Widzisz? Jak chcesz, to potrafisz. Weź
mikser i ubij teraz pianę, a żółtka wlej do sera. Ja dodam bakalie, cukier i
trochę mąki. Jak skończysz ubijać rozmiksuj ser z tym, co dodałam.
Zawinęła
fantazyjnie dwie strucle i umieściła w piecu. Piernik się upiekł i wyglądał
pięknie. – Jak wystygnie zrobię lukier.
Jak starczy czasu to może zrobię jeszcze
jakąś babkę piaskową, albo keksa? Zobaczymy. Zostało sporo maku. Zrobię makówki.
- I jak Marek? Ubiła się?
- Chyba tak. Jest całkiem sztywna.
- To ucieraj ser. Ja dodam jeszcze trochę
roztopionej margaryny. Będzie spory sernik. Dużo sera kupiliśmy. Może to i
lepiej. Przynajmniej mam pewność, że ciasta nie braknie.
Było
już bardzo późno, kiedy skończyli. Byli zmęczeni oboje, ale szczęśliwi. Ula
przetarła kuchenny blat.
- Mam dość. Jutro doprawię jeszcze zupę i
usmażymy ryby. Chyba o niczym nie zapomnieliśmy?
- Mam nadzieję, że nie. Dziękuję ci kochanie.
Napracowałaś się. Sam nie dałbym sobie rady – zamknął ją w swych ramionach
całując czule. Przytuliła się do niego mocno.
- Jestem taka śpiąca. Pójdę już. Padam z nóg.
Wielki
stół w salonie Marka nakryty był już białym obrusem. Na talerzyku spoczywały
opłatki. Marek kończył układać sztućce. Z odtwarzacza sączyły się dźwięki
kolędy. Dochodziła siedemnasta. Odświętnie ubrani Beatka i Jasiek pomagali Uli
wnosić potrawy na stół. Czekali jeszcze na seniorów Dobrzańskich. Ubrany w
garnitur Marek roziskrzonym wzrokiem spojrzał na Ulę.
- Naprawdę pięknie ci w tej sukni. –
Uśmiechnęła się. Pamiętała, jaką stoczyła z nim walkę o tę suknię. Walkę, którą
w konsekwencji przegrała, bo uparcie obstawał przy swoim, by ją kupić.
Zadźwięczał domofon. Wzięła głęboki oddech. Była zestresowana. Bała się, że
seniorzy nie zaakceptują jej jako nowej dziewczyny Marka. W końcu to nie ona
miała być u jego boku, a Paulina.
Marek
otworzył na oścież drzwi i już witał się z rodzicami.
- Świetnie, że już jesteście – mówił
odbierając od nich kolorowe torby. – Jasiu weź je ode mnie i połóż pod choinką,
ja pomogę im się rozebrać.
Uwolnieni
z ciężkich płaszczy przeszli do salonu.
- Kochani. Ulę już znacie. To jej młodsza
siostra Beatka, a to Jasio, Uli brat. – Krzysztof podszedł najpierw do Uli i
uściskał ją serdecznie.
- Myślałem, że to niemożliwe, ale jeszcze
bardziej wypiękniałaś Uleńko. Wyglądasz zjawiskowo. – Jak zwykle, spłonęła
rumieńcem.
- To prawda – potwierdziła słowa męża Helena.
– Jesteś śliczna, a Beatka bardzo do ciebie podobna. – Jasiek ucałował jej
szarmancko dłoń. – Natomiast Jasio zupełnie do was niepodobny.
- Jasiek, to cały tata. My jesteśmy podobne do
mamy – wyjaśniła Ula. – Proszę usiąść. Serdecznie zapraszamy. Ja za chwilę
podam kolację.
Wraz
z Markiem wnieśli wazę z zupą, postną kapustę z grochem i ogromny półmisek
smażonych kawałków karpia, amura i łososia. Znalazł się też pieczony dorsz
kupiony zapobiegliwie przez Marka. Wiedział, że ojciec preferuje tę rybę.
Pojawiły się też marynowane śledzie i w oleju i w śmietanie, cała góra pierogów
i makówki. Marek wniósł wielki dzban kompotu ze śliwek. Stanął u szczytu stołu
i zagaił.
- Kochani. Jestem bardzo szczęśliwy, że
wszyscy, których kocham są tu dzisiaj ze mną. Pierwsza gwiazdka już wzeszła,
możemy więc podzielić się opłatkiem.
Popłynęły
życzenia. Przytulił swoje szczęście bardzo mocno i szepcząc do ucha życzył im,
i sobie i jej, niezmąconej miłości i szczęścia. Wreszcie mogli zasiąść do
stołu. Ula nalała zupę zachęcając do jedzenia. Spożywali w ciszy. Od czasu do
czasu słyszeli tylko posapywanie Krzysztofa i pomruk zadowolenia Marka. Ta
kolacja naprawdę była wyjątkowa. Dobrzańscy rozpływali się w pochwałach na
temat talentu kulinarnego Uli. Ona rumieniąc się mówiła, że w połowie jest to
zasługą Marka, bo bardzo jej pomógł w przygotowaniach do świąt.
- Nasz syn w kuchni? – zdziwiła się Helena. –
Nigdy bym go o to nie posądzała. Wiem, że lubi smacznie zjeść, ale gotować?
- Nauczył się. Radzi sobie nie gorzej ode
mnie.
Po
spróbowaniu wszystkiego Krzysztof poluzował pasek.
- Uleńko, przygotowaliście prawdziwą ucztę.
Wszystko było znakomite. Już dawno nie jadłem takich pyszności.
- Masz talent dziecko – Helena uśmiechnęła się
do niej. – Świetnie się spisaliście.
- To prawdziwy skarb mamo – Marek objął
ramieniem ukochaną. – Posiada wiele talentów.
Pomógł
uprzątnąć po kolacji. Na stół wjechał ogromny talerz równo pociętego ciasta i
ulubiona nalewka Krzysztofa. Dla pań było słabe, słodkie wino. Nadszedł czas
wręczania prezentów. Mała Betti nie mogła się już ich doczekać. Pozwolili jej
wyciągać je spod choinki i rozdawać.
- Pani Helena i pan Krzysztof – podeszła do
nich wręczając im torby. – Te są od nas, Cieplaków, a te od Mareczka. Ulcia to
dla ciebie! Zobacz jak dużo! – ledwie mogła udźwignąć pakunki. – A te dla
Mareczka. A tu dla ciebie Jasiek. Jakie ciężkie!? A te dla mnie? – otworzyła
szeroko oczy, bo pod choinką stało sporo toreb i opakowanych w kolorowy papier
paczek. Marek podszedł do niej i uśmiechnął się gładząc ją po główce.
- Wszystkie dla ciebie Iskierko. Byłaś bardzo
grzeczna przez ten rok. To dlatego Mikołaj był taki szczodry. – Objęła go za
szyję i wycisnęła na jego policzkach niezliczone całusy.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję – podbiegała do
każdego i każdego obdarowywała słodkim buziakiem. Dotarła do Uli i przytuliła
się do niej.
- Ulcia, jestem najszczęśliwsza na świecie.
Jeszcze nigdy nie dostałam tylu prezentów.
Ten
dziecięcy entuzjazm rozbawił ich wszystkich.
- To może odpakuj kochanie. Jeszcze nie wiesz
co jest tam w środku.
Odpakowywali
wszyscy. Jasiek dziękował Markowi i Uli za kurtkę i buty. Markowi dodatkowo za
laptop.
- To bardzo szczodry prezent Marek i na pewno
bardzo mi się przyda – dziękował Dobrzańskim, bo dostał od nich markowy plecak.
Ula odpakowała niewielki pakunek, w którym było płaskie aksamitne pudełko.
Kiedy je otworzyła, oniemiała. Zawierało gruby, srebrny łańcuszek przepleciony
małymi turkusami. Był piękny.
- Pani Heleno, – szepnęła – jakie to śliczne. Musiało
kosztować majątek. A ja kupiłam wam takie skromne prezenty, że teraz mi wstyd.
- Uleńko. Kupiłaś bardzo ładne prezenty. Nam
przypadły do gustu. Nie musisz mieć wyrzutów sumienia. Cała ta wigilia jest dla
nas najpiękniejszym prezentem. A łańcuszek niech ci się dobrze nosi.
- Bardzo dziękuję – powiedziała wzruszona.
- Tu masz jeszcze jedno cacko kochanie. Ode
mnie. Mam nadzieję, że ci się spodoba – Marek podał jej kolejne pudełko.
Wyciągnęła z niego złoty, owalny medalion. Kiedy go otworzyła zobaczyła zdjęcie
Marka a po drugiej stronie wygrawerowany napis „Kocham cię.” Puściły jej się z
oczu łzy.
- To zbyt wiele Marek, to zbyt wiele.
- To w sam raz skarbie. Ja dziękuję ci za tą
piękną koszulę i krawat i za świetny portfel z twoim zdjęciem.
Spod
choinki dochodziły pełne entuzjazmu piski małej. Uśmiali się z niej, bo
wyglądała tak, jakby miała za chwilę pęknąć z nadmiaru szczęścia.
- Ona chyba dzisiaj nie zaśnie – szepnęła do
Marka Ula.
- Ulcia! Sanki! Dostałam sanki! Od rodziców
Mareczka! Jakie piękne! – kolejny raz podbiegła do nich, by ich uściskać.
Ta
wigilia była wspaniała. Do późnego wieczora siedzieli śpiewając cicho kolędy.
Beatka usnęła z nadmiaru wrażeń. Ula pomyła ostatnie talerze i uśmiechnęła się
do Marka.
- Pójdziemy już. Betti padła jak kłoda.
Przygotowałam pokój dla rodziców. Łóżko mają posłane. Chyba też mają już dosyć
na dzisiaj. Jutro śniadanie nie wcześniej jak o dziesiątej. Musimy się wyspać.
Ja przyjdę pół godziny przed czasem i wszystko przygotuję. Klucz mam, więc nie
będziesz musiał się zrywać.
- Pomogę ci z Beatką, przeniosę ją do ciebie.
Pożegnali
się z Dobrzańskimi życząc im dobrej nocy. Marek wziął na ręce Betti i zaniósł
wprost do łóżka. Nawet nie drgnęła, gdy Ula przebierała ją w piżamę. W
przedpokoju żegnała się z Markiem.
- Jutro zabierzemy te ogromne ilości
prezentów. To był naprawdę udany dzień. Warto było się starać i jeszcze twoi
rodzice tacy mili – wtuliła do niego. – Dobranoc kochany.
- Dobranoc moje szczęście – ucałował ją czule
i wyszedł z mieszkania.
Rodziców
zastał jeszcze przy stole.
- A wy nie kładziecie się spać?
Przygotowaliśmy wam pokój. Jest posłane. Też powinniście odpocząć.
- Już idziemy synku. Muszę ci powiedzieć, że
oboje i ja i tata jesteśmy pod ogromnym wrażeniem. Ula to wspaniała dziewczyna.
Jest piękna, mądra, zdolna i bardzo zaradna. Wyobrażam sobie jak wiele pracy
kosztowało ją przygotowanie tej wspaniałej kolacji. Polubiliśmy i ją i jej
rodzeństwo.
- Miło mi to słyszeć mamo. Ona bardzo obawiała
się, jak zareagujecie na to, że jesteśmy razem. Pragnęła waszej akceptacji, a
jednak miała duże wątpliwości wiedząc, co kiedyś łączyło mnie z Pauliną.
- Wiem, że bardzo naciskaliśmy cię na ślub z
nią. Przyznaję, że byliśmy w błędzie. Mało brakowało a unieszczęśliwilibyśmy
was oboje. Dobrze, że to skończyło się rozstaniem a nie ślubem. Nie bylibyście
szczęśliwi. Może teraz będziesz?
- Ja już jestem mamo. Kocham Ulę nad życie i
tylko u jej boku mogę zaznać szczęścia. To jest ta właściwa kobieta i nie będę
już szukał. To najlepsza osoba pod słońcem. Prawdziwy anioł – zerknął na
zegarek. – No, ale dość na dzisiaj. Północ się zbliża. Powinniśmy iść spać. Ja
w każdym razie idę. Zmordowany jestem. Dobranoc kochani.
Następnego
dnia rano cicho przekręciła klucz i weszła do mieszkania Marka. Jej rodzeństwo
jeszcze odsypiało wczorajszy dzień. Tu też panowała cisza. Weszła do kuchni i
nastawiła expres. Pokroiła wędliny i pieczone mięsa układając je równo na
półmisku. Wyciągnęła pojemniczki z galaretą i faszerowane jajka. Wsadziła
cienkie kiełbaski do rondla, by się podgrzały. Najciszej jak potrafiła
porozkładała talerze na stole i sztućce. Ukroiła też po kilka kawałków każdego
z ciast i zaparzyła dzbanek herbaty. Aromat kawy zwabił do kuchni Marka. Wszedł
tylko w spodniach od piżamy i przytulił się do jej pleców obejmując ją rękami
jak obręczą.
- Dzień dobry moje śliczności. Wyspałaś się
już? – Obróciła się do niego przodem a on ujrzał jej piękny uśmiech i
szczęśliwe oczy patrzące na niego z miłością.
- A ty?
- Ja wyspałem się bardzo dobrze. Zapach kawy
mnie obudził. Rodzice też pewnie będą zaraz na nogach. Pójdę wziąć szybki
prysznic i przyjdę ci pomóc.
- Nie trzeba. Już wszystko przygotowane. Idź
do łazienki a ja pójdę obudzić dzieciaki. Będziemy za piętnaście minut.
Nie
minęło go wiele więcej, gdy weszła z Jaśkiem i Betti. Dobrzańscy byli już
ubrani. Przywitali się z nimi.
- Ja już podaję śniadanie. Proszę usiąść.
Przeniosła
wszystko z blatu na stół. Marek niósł dzbanki z kawą i herbatą. Helena
spojrzała z podziwem na półmisek wędlin.
- Mięsa też piekłaś Ula?
- Też. Marek bardzo lubi schab ze śliwką, a i
karczek mu smakuje. Proszę, proszę się częstować. Może ktoś ma ochotę na ciepłe
kiełbaski i na galaretę? Betti, co będziesz jeść?
- Kiełbaskę i jajo. Ulcia robi najlepsze jajka
faszerowane na świecie. Są pyszne.
- Macie wolne po świętach? – spytał Krzysztof.
– Jak zarządziłeś Marek?
- Dałem wszystkim wolne. Zasłużyli. Niech
odpoczną trochę. Sam powtarzasz, że dobry pracownik, to wypoczęty pracownik.
- To prawda.
- Ja chciałem zabrać Ulę i dzieciaki na kilka
dni w góry. To miała być niespodzianka ode mnie dla was. Wrócimy w nowy rok.
Pojedziecie?
- Ja bardzo chętnie – Jasiek uśmiechnął się do
Marka. – Dość ciężki mam ten semestr i z wielką przyjemnością się zrelaksuję.
Betti nie musisz pytać. Ona pojedzie wszędzie pod warunkiem, że pozwolisz
zabrać jej sanki. Jakby mogła to spałaby z nimi. Już od rana nie może przestać
o nich gadać. – Roześmiali się.
- Nie mogę, bo mam najpiękniejsze sanki i
bardzo, bardzo chcę jechać w góry. Pojedziemy Ulcia, prawda?
- Pojedziemy. Marek naprawdę sprawił nam
niespodziankę. Dziękuję.
ROZDZIAŁ 13
Po
sytym, świątecznym śniadaniu Marek zaproponował spacer w Łazienkach. Wprawdzie
temperatura była dość niska, za to spadło sporo śniegu.
- Pojedźmy – prosił. – Przecież nie spędzimy
całych świąt przy stole. Zabierzemy sanki i trochę suchego pieczywa. Mała
uwielbia karmić kaczki i będzie miała frajdę zjeżdżając na sankach. Wam też
spacer dobrze zrobi – mówił do rodziców. - Powinniście się trochę dotlenić.
Poubierali
się ciepło i powsiadali do samochodów. Beatkę z sankami zabrali seniorzy.
Rzeczywiście podbiła ich serca tą dziecięcą spontanicznością, wesołym
szczebiotem i otwartością.
Park
wyglądał bajkowo. Na pozbawionych liści gałęziach drzew osiadła gruba warstwa
śnieżnego puchu. Na pokrytym lodem stawie niezdarnie spacerowało ptactwo. Postanowili,
że najpierw je nakarmią a potem poszukają jakiejś górki, by Betti mogła
pozjeżdżać. Chłopcy wiernie asystowali Beatce podając jej kawałki bułki, a Ula
stała wraz z Dobrzańskimi gawędząc cicho.
- Wiesz Ula, podziwiam cię – Helena spojrzała
na nią z uśmiechem. – Marek opowiadał nam trochę o tobie i o tym jak ciężkie
miałaś życie. Przedwczesna śmierć rodziców to ogromna tragedia, a jednak
podźwignęłaś się z niej i tak dobrze potrafiłaś wychować rodzeństwo. Jaś to
taki wspaniały, młody człowiek. Kulturalny i miły, zupełnie inny niż chłopcy w
jego wieku, a Beatka to sama słodycz. – Ula uśmiechnęła się smutno.
- To prawda. Musieliśmy szybko dorosnąć. Po
śmierci mamy zostało niemowlę, którym trzeba było się zająć. Tata nie był w
dobrej formie. Całkiem się rozsypał. Zaczął niedomagać na serce. To głównie na
mnie i na Jaśka spadł ciężar obowiązków. On był nastolatkiem, miał dopiero
trzynaście lat. Jego koledzy grali w piłkę, on musiał niańczyć Betti. To wtedy
zrobił się taki odpowiedzialny, bo poczuł się głową rodziny. Ja zaczynałam
pierwszy rok studiów. Musiałam dzielić swój czas między naukę i obowiązki
domowe. Było naprawdę ciężko. Na szczęście to już za nami. Jestem bardzo dumna
z Jaśka. Dostał stypendium od samego ministra, świetnie się uczy i pomaga innym
studentom. Wie, co w życiu ważne. Teraz staramy się, żeby Beatka miała
prawdziwe dzieciństwo. Też przeżyła trochę dramatycznych momentów i chcemy, by
o nich zapomniała.
Krzysztof
objął ją ramieniem.
- Bardzo dobrze dajecie sobie radę, a my
cieszymy się, że obdarzyłaś naszego syna uczuciem. On wyraźnie odżył przy tobie
i widać jak bardzo cię kocha. Ustatkował się i nie szaleje już tak jak dawniej.
- No nie wiem… Proszę spojrzeć – pokazała ręką
staw. Jej ukochany i jej brat umykali przed śnieżkami rzucanym w nich przez
rozbawioną Betti. Krzysztof roześmiał się serdecznie.
- Masz rację. Z tym szaleństwem to
rzeczywiście nie do końca jest prawda. Spójrz Helenko, nasz syn zachowuje się
jakby był w wieku Beatki. Helena również roześmiała się na całe gardło.
- Marek, trochę powagi! – krzyknęła.
- Świetnie się bawię mamo! – krzyknął
zdyszany. – Betti chodź, pójdziemy poszukać jakiejś górki.
Znalazła
się i górka i to całkiem spora. Nie darowali sobie jazdy na sankach. Na
przemian zjeżdżali z Beatką raz Marek, raz Jasiek. Nawet Ula dała się skusić i
zjechała kilka razy. Mróz wymalował na twarzach wszystkich zdrowe, czerwone
rumieńce. Ta zabawa na śniegu sprawiła, że poczuli głód. Po powrocie do domu
Ula zakrzątnęła się przy obiedzie. Postanowili dojeść grzybową zupę i pierogi.
Ryby też zostały z wigilii i po podgrzaniu i za nie wzięli się chętnie.
Popołudnie upłynęło im na miłych rozmowach i zajadaniu się pysznym ciastem Uli.
Marek ustalał z nią jeszcze sprawy dotyczące wyjazdu.
- Jutro wieczorem będziesz musiała was
spakować. To kawałek drogi a ja chciałbym wyjechać dość wcześnie. Rodzice z
pewnością wyjadą jutro wczesnym popołudniem a i Seba z Violą nie będą siedzieć
zbyt długo. Nie zamierzam podawać mocnego alkoholu, co najwyżej lekkie wino lub
piwo. Tym się nie upije i dzięki temu nie stworzy problemu. Zresztą Viola
byłaby wściekła, gdyby się znowu upił.
- Nie martw się. Dam radę ich spakować. Nie
będziemy zabierać Bóg wie ile rzeczy. Przecież to tylko kilka dni. A właściwie
to dokąd nas zabierasz?
- W Tatry, do Zakopanego. Zarezerwowałem tam
dwa pokoje w pensjonacie. Spodoba wam się.
Helena
pomogła Uli uprzątnąć ze stołu po śniadaniu. Jasiek zabrał Beatkę, bo obiecał
jej wczoraj, że dzisiaj też pójdą na sanki. Mieli wrócić na obiad. Marek
rozmawiał z ojcem w salonie o sprawach firmy. Helena widząc, że Ula wyjmuje z
lodówki brokuły i czerwoną kapustę spytała.
- Będziesz coś z tego robić?
- Tak. Już wcześniej pomyślałam o dzisiejszym
obiedzie. Zrobię zupę-krem z brokułów z grzankami. To niewiele roboty, a jest
naprawdę smaczna. Mam upieczone rolady i gotowy sos. Zrobię czerwoną kapustę i
trochę śląskich klusek. Już chyba nikt z nas nie ma ochoty na ryby i pierogi.
Nie można jeść wciąż tego samego.
- A może mogłabym ci w czymś pomóc? Może
pokroić tą kapustę? Będzie szybciej.
- Bardzo chętnie przyjmę pomoc. Ja wstawię
brokuły i obiorę ziemniaki na kluski. Sebastian mówił, że przyjadą koło
trzynastej. Na pewno zdążymy.
We
dwie poszło im o wiele sprawniej. Nie minęło pół godziny a na piecu gotowały
się ziemniaki i kapusta. Ula miksowała zupę. Wyciągnęła z lodówki garnek z
roladami.
- Strasznie dużo ich zrobiłam. Może państwo
wezmą trochę do domu, bo my nie zdążymy ich zjeść, a zamrozić ich już nie mogę?
- Bardzo chętnie. Na pewno są pyszne, a my
będziemy mieć z głowy obiad.
Kilka
minut po trzynastej rozległ się dźwięk domofonu. Marek poszedł otworzyć i
poczekał na windę. Już po chwili usłyszeli radosny głos Violetty, która witała
się z seniorami.
- Wesołych świąt drodzy państwo i wszystkiego
dobrego w nowym roku. Zdrowia i pomyślności.
Sebastian
też składał życzenia.
- Przyniosłem małe co nieco – wyciągnął
opakowaną w kolorowy papier butelkę wódki.
- Jesteś niepoprawny Seba. Przecież
uprzedzałem cię, że odstawiłem alkohol. Nie będę pił. – Olszański spojrzał na
niego żałośnie.
- Ani kieliszeczka?
- Ani naparsteczka. Bez tego też można się
dobrze bawić, zapewniam cię.
- A gdzież to masz Ulę? – Viola wyciągała
szyję rozglądając się dokoła.
- Jestem, jestem. Witajcie. Wesołych świąt.
Violetta
popatrzyła na nią z podziwem.
- Ależ jesteś piękna. Śliczna ta sukienka.
- To prezent od Marka. Ale siadajcie bardzo
proszę. Za chwilę podam obiad.
- A gdzie masz córkę? Yyy… to znaczy siostrę.
Naprawdę myślałam, że masz dziecko.
- Bo mam Viola. Jestem jej opiekunem prawnym.
Za chwilę powinna tu być. Jasiek, mój brat zabrał ją na sanki. O chyba właśnie wracają
– powiedziała usłyszawszy dzwonek. Otworzyła drzwi i wpuściła do środka swoje
rodzeństwo. Ucałowała małą w czerwone z zimna policzki. – Wyszalałaś się? –
Beatka pokiwała głową.
- Jasiek nie pozwolił mi już ulepić bałwana – poskarżyła
się. – Powiedział, że musimy iść na obiad.
- I miał rację. Zaraz go podaję. A na bałwana
będziesz mieć czas jak będziemy w górach. Popatrzcie. To jest pani Viola a to
pan Sebastian. Pracują razem z nami w firmie. A to jest moje rodzeństwo Jasiek
i Beatka.
Przywitali
się ze sobą.
- Ula, ona bardzo jest do ciebie podobna. – Ta
roześmiała się widząc zdziwioną Kubasińską.
- Tak, to prawda. Rozgośćcie się. Ja już
podaję zupę.
Marek
wniósł na wielkiej tacy ustawione w rzędzie kokile z parującą i apetycznie
pachnącą zupą.
- Bardzo proszę. Smacznego. Nie czekajcie na
nas, bo jeszcze podamy drugie danie, żeby nie latać co chwilę do kuchni.
Na
stół wjechała wielka góra klusek, miska z czerwoną kapustą, rolady i gęsty sos.
Pojawił się też dzbanek z kompotem.
- Pięknie wszystko wygląda Uleńko – Helena
była pod wrażeniem – i na pewno wszystko jest pyszne.
Jedzenie
błyskawicznie znikało z talerzy. Sebastian doznawał prawie nirwany. Z błogą
miną wsuwał już drugą porcję. Nawet Violetta tak bardzo dbająca o linię nie
odmówiła sobie tych pyszności.
- Świetnie gotujesz Ula. Musisz dać Violi
trochę przepisów. W domu też chciałbym tak jadać. Z Marka to prawdziwy
szczęściarz. Ma to na co dzień.
- A żebyś wiedział. Mam tego świadomość i nie
wypuszczę już takiego skarbu z rąk.
Miło
upłynęło to popołudnie. Śmiali się i żartowali przy cieście i kawie. Ula podała
wczesną kolację, po której Dobrzańscy zaczęli się żegnać.
- Bardzo wam kochani dziękujemy za wspaniałe
święta. Koniecznie musisz przywieźć Ulę z rodzeństwem do nas. Bylibyśmy bardzo
radzi gdybyście zechcieli nas odwiedzić.
- Ja na pewno przyjadę – odezwała się Betti. –
Bardzo państwa lubię – rozbawiła ich wszystkich.
- My ciebie też Beatko i trzymamy cię za
słowo.
- Pani Heleno – Ula wyniosła z kuchni dwie
wypakowane reklamówki – Tu jest trochę jedzenia. My nie poradzimy go zjeść, a
państwo nie będą zawracać sobie głowy obiadami dopóki nie wróci Zosia.
- Bardzo ci dziękujemy Ula. Rozpieszczasz nas.
- Ja to wezmę mamo. Zjadę z wami na dół –
Marek już ubierał kurtkę. – Za chwilę wrócę.
Po
godzinie zaczęli zbierać się „Olszańscy”. I oni zostali obdarowani mnóstwem
jedzenia.
- Tu masz Sebastian kluski i rolady. Dałam wam
też trochę ciasta. Będziecie mieć na jutrzejszy obiad. Dziękujemy za miłą
wizytę.
Zostali
sami. Objął swoje szczęście wpół i przytulił się do niej.
- To były wspaniałe trzy dni skarbie. Nawet
nie przypuszczałem, że będzie tak fajnie. Rodzice są zachwyceni wami wszystkimi.
Tak bardzo bałaś się ich akceptacji a oni pokochali cię bezwarunkowo tak jak
ja.
- Ja też polubiłam ich bardzo. Są niezwykle
mili i sympatyczni – rozejrzała się dokoła. – Chyba trzeba będzie posprzątać, a
potem się spakować. Jasiek miał spakować swoje rzeczy. Przynajmniej to mi
odpadnie. – Spojrzał z miłością w jej oczy.
- Bardzo się napracowałaś, ale obiecuję, że
wynagrodzę ci wszystko. W pensjonacie nie prowadzą wprawdzie kuchni, ale
niedaleko jest regionalna restauracja i jak tylko dojedziemy, wykupię dla nas
pełny pakiet posiłków. Nie będziesz nic gotować, może za wyjątkiem wody na kawę
– pocałował ją z największą czułością. – To co? Sprzątamy?
- Sprzątamy.
Rankiem
o ósmej zniósł wraz z Jaśkiem wszystkie bagaże i sanki Betti. Tych nie mogło zabraknąć.
Umieścili się wygodnie w samochodzie i zapięli pasy. Marek ustawił GPS.
Odwrócił się do tyłu i z uśmiechem zapytał.
- Gotowi?
- Gotowi! – krzyknęli chórem.
- No to ruszamy.
Najgorzej
było wyjechać z Warszawy. Drogi miejskie nie były zbyt dobrze odśnieżone.
Musiał jechać wolno i ostrożnie. Kiedy jednak wydostali się już na trasę
szybkiego ruchu, mile zaskoczył go odsłonięty, czarny asfalt. Mógł
przyspieszyć. O dziesiątej zatrzymali się na kawę w jakimś zajeździe. Betti
chciała sok. Zjedli po kanapce przygotowanej przez Ulę i ruszyli w dalszą
drogę. Po pięciu godzinach wjeżdżali na teren Zakopanego. Trochę się obawiał,
że będzie musiał założyć łańcuchy na koła, ale nie było tak źle. Sporo śniegu
leżało w wyższych partiach gór, w mieście było całkiem przyzwoicie. Podjechał
pod pensjonat i zaparkował. Wysiedli z auta i rozejrzeli się dokoła.
- Pięknie tu – Ula zachwyconym wzrokiem
omiatała okolicę. Beatka była wniebowzięta.
- Ile śniegu! Ulcia, zobacz! W życiu nie
widziałam tyle śniegu! Ulepię takiego bałwana! – pokazywała rękami stając na
palcach.
Marek
z Jaśkiem wzięli bagaże a one poszły za nimi. Wnętrze pensjonatu urzekło ich.
Wszystko w drewnie łącznie z sufitem. Pod ścianą stylowe ławy pokryte owczymi
skórami. Podeszli do recepcji i przywitali się ze stojącą tam kobietą.
- Ja dzwoniłem tu kilka dni wcześniej i
rezerwowałem dwa pokoje na nazwisko Dobrzański.
- Tak, tak. Pamiętam, bo to ze mną pan
rozmawiał. Tu są klucze. Pokoje są na piętrze, tymi schodami na prawo. Gdyby
państwo czegoś potrzebowali proszę się nie krępować i pytać. Mam nadzieję, że
będziecie mieli udany pobyt.
- Dziękujemy. Też mamy taką nadzieję.
Weszli
na piętro i bez trudu znaleźli pokoje numer cztery i pięć. Marek otworzył
czwórkę.
- To twój pokój Jasiek i Betti. My zajmiemy
ten obok.
Zostawił
ich bagaże a sam poszedł otworzyć drzwi drugiego pokoju. Nieco skonsternowana
Ula poszła za nim. Kiedy weszli już do środka, powiedziała.
- Nic nie mówiłeś, że mamy dzielić pokój. Tu
jest tylko jedno wielkie łóżko. - Rzucił na nie torby, podszedł do niej i
schwycił za ramiona.
- Kochanie. Przysięgam ci, że nie zrobię nic
bez twojej zgody. Nie będę ukrywał, że bardzo cię pragnę i to od dawna, ale nie
rzucę się na ciebie i nie zachowam się jak napalony samiec. Będę trzymał ręce
przy sobie i jeśli nie będziesz chciała, to nawet cię nie dotknę. Zaufaj mi.
Nigdy już nie zrobiłbym nic wbrew twojej woli. Nigdy.
Spurpurowiała
na twarzy i spuściła oczy. Było jej wstyd, że mogła go posądzić o coś
podobnego. Przecież się zmienił. Jest trzeźwy od tak dawna. Jest taki, jakim go
pokochała.
- Przepraszam – szepnęła. – Nie chciałam,
żebyś to tak odebrał. – Przytulił ją do siebie.
- Już dobrze. Rozpakujmy się i pójdziemy
zamówić te posiłki. Przy okazji zjemy obiad.
Spacerkiem
poszli na Krupówki. Było sporo ludzi. Zbliżał się Sylwester i większość
przyjechała tutaj, by spędzić go w śnieżnej, górskiej scenerii. Zaprowadził ich
do przytulnej restauracyjki niedaleko wyciągu na Gubałówkę. Nie było problemu z
zamówieniem posiłków na te kilka dni. Dodatkowo poinformowano ich, że mogą
zrobić rezerwację stolika na sylwestrową noc. Wprawdzie zamierzali wracać w
nowy rok, ale przecież muszą coś zjeść rano. Marek nawet się nie zastanawiał i
skorzystał z oferty. Usiedli przy stoliku i wybrali z karty kwaśnicę. Ula i
Marek wzięli naleśniki z serem i brzoskwiniami, a Jasiek i Betti placki
ziemniaczane ze śmietaną.
Nasyceni
obiadem pospacerowali jeszcze trochę po okolicy. Nawet zrobili sobie zdjęcia z
misiem, który polował na chętnych turystów. Zapadł zmierzch, ale miasto nadal
tętniło życiem. Knajpki wypełnione były po brzegi. Popularne tu było piwo z
prądem. Tak nazywali je miejscowi. Było po prostu wzmocnione wódką i szybko
wchodziło do głowy. Minęła dwudziesta, gdy znaleźli się przed pensjonatem.
- Pójdziemy jutro na sanki? – Betti była już
wyraźnie zmęczona i śpiąca, ale o sankach pamiętała.
- Pójdziemy kochanie. Zmęczona już jesteś, co?
Zaraz pomogę ci się umyć i położę do łóżeczka.
- Ale bajki dzisiaj nie. Jestem bardzo śpiąca
i zasnę bez niej. - Ula uśmiechnęła się pod nosem. Rzadko się zdarzało, że mała
odpuszczała takie rzeczy. Musiała być naprawdę zmęczona.
Otuliła
ją kołdrą i pocałowała w policzek.
- Słodkich snów maleńka – szepnęła. – Dobranoc
Jasiek.
Wróciła
do pokoju. Zastała Marka siedzącego w samych bokserkach i patrzącego w laptop.
- Ty już po kąpieli? – spytała.
- Tak, tak. Przeglądam jeszcze pocztę.
- To w takim razie ja idę się myć.
Stała
pod strugami ciepłej wody i czuła jakieś dziwne napięcie. – To nie skończy się dobrze – pomyślała. –
On nie utrzyma rąk, a i ja pewnie nie
będę w stanie. Boże, jakie on ma piękne ciało. Czy ja dam radę spać spokojnie
leżąc koło niego? Właściwie czego ja się boję? Kobiety w moim wieku pierwszą
inicjację seksualną mają już za sobą. Ba. Mają już po dwoje dzieci, a ja co? Do
śmierci mam trzymać ten wianek? Poza tym prawda jest taka, że z nikim innym nie
chcę go stracić, tylko właśnie z nim. Jest moim wyśnionym księciem. Jeśli on coś zacznie to… Kurde blaszka! To nie będę potrafiła mu się
oprzeć! Do niedawna nie mogłam
zrozumieć jego podwójnej natury, a co robię? Jestem taka sama. I bardzo chcę i
boję się. Boję!? Jestem przerażona! Matko Boska! Cieplak, weź się w garść.
Miliony ludzi na świecie to robi i wszyscy powtarzają, że to coś pięknego.
Dlaczego w twoim przypadku miałoby być inaczej. Przecież on potrafi być czuły, opiekuńczy i pełen miłości. Nie
skrzywdziłby mnie. No dobra. Dość tego. Wycieramy się Cieplak i idziemy do
łóżka. Co ma być to będzie.
Podniósł
głowę i patrzył jak zamyka za sobą drzwi od łazienki. Obiecał jej, że będzie
grzeczny, że powstrzyma emocje. Tak… Te emocje to on już od dawna trzyma na
wodzy. Bardzo się pilnuje, by jej nie skrzywdzić, nie zranić. Nie darowałby
sobie tego. Tyle dni abstynencji. Już nawet nie pamiętał swojego ostatniego
razu. To musiało być strasznie dawno. Gdyby jej tak bardzo nie kochał nie
miałby skrupułów, by pójść w tango na jedną noc. Tylko jak on by miał jej potem
spojrzeć w oczy? W te piękne oczy? Wyrzuty sumienia zjadłyby go żywcem. Ciągle
liczył na to, że ona w końcu mu zaufa i zrozumie, że miłość nie polega tylko na
obdarowywaniu się słodkimi pocałunkami, na przytulaniu, ale też i na zbliżeniu
cielesnym, które jest taką kropką nad „i” przypieczętowującą związek.
Westchnął. Jeszcze dzień jeszcze dwa, a chyba się rozpęknie z tego napięcia.
Zamknął laptop i wsunął się pod kołdrę. Odwrócił się tyłem do drzwi łazienki i
przymknął oczy. – Spokojnie chłopie.
Spokojnie. Wreszcie się doczekasz. To twoja nagroda za miłość i wierność.
Spokojnie.
Wyszła
z łazienki i dostrzegła go leżącego już w łóżku. – Odwrócił się tyłem. Powiedział,
że mnie pragnie, a jednak ciągle nie jest pewien, jak zareaguję. W ten sposób
chce chyba wyciszyć w sobie tę burzę. Nie chce na mnie patrzeć, żeby go nie
poniosło. – Ściągnęła szlafrok i w samej koszulce weszła pod kołdrę.
Ułożyła się twarzą do jego pleców i leżała przez chwilę nieruchomo. Podniosła
dłoń i pogładziła jego ramię. Wyczuła jak bardzo się spiął. Odwrócił się do
niej i pożądliwie spojrzał w jej oczy. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że jej
własne lśnią podobnym blaskiem. Przysunął się bliżej a ona wtuliła policzek w
jego dłoń.
- Pragnę cię – wyszeptał. – Nie potrafię bez
ciebie żyć. Pozwól mi się kochać Ula. Ja wiem, że ty jeszcze nigdy, z nikim…,
ale to jest naprawdę piękne. Udowodnię ci, ile radości można czerpać z takiego
zbliżenia. Przysięgam, że będę bardzo delikatny i ostrożny, byś nie czuła bólu.
Nie
odpowiedziała. Przylgnęła do jego ciepłych warg całując namiętnie. Uznał to za
przyzwolenie. Przytulił ją mocno gładząc jej plecy. Dłonią dotknął piersi.
Przeniósł pocałunki na szyję i dekolt. Nie oponowała, gdy ściągnął jej
koszulkę. Zamknęła tylko oczy, bo czuła, że jej twarz płonie.
- Jesteś taka piękna…, taka piękna…, jesteś
aniołem. Kocham cię.
Tymi
czułymi pocałunkami i tym subtelnym dotykiem sprawił, że pobudziła się. Jej
wszystkie pragnienia, marzenia o spełnieniu się w miłości i zatraceniu w niej,
wykwitły na jej ciele gęsią skórką i drżeniem. Sutki stwardniały a on całował
je z pasją drażniąc językiem raz jeden, raz drugi. Przeniósł usta na jej płaski
brzuch i wpił się w pępek nie przestając pieścić coraz bardziej nabrzmiałych
piersi. Jej skóra była jak najdelikatniejszy jedwab. Z przyjemnością
stwierdził, że cała jest taka jak na policzku. To wtedy, gdy ścierał jej
resztki keczupu z twarzy poznał jej delikatność i miękkość. Od tej chwili
ciągle marzył, by dotknąć i posmakować jej całej. Pogładził jej zgrabne
pośladki. I na nich zostawił ślad swoich ust. Dłonie dotknęły łona i pogłaskały
je czule.
Zacisnęła
mocno powieki i zagryzła wargi. – Boże,
to nie dzieje się naprawdę. Co on ze mną robi? Chyba oszaleję.
Językiem
posmakował jej płci wprawiając ją w błogie drżenie. Wdarł się głębiej. Jęknęła
przeciągle, ale nie przestawał. Poczuł, że w bokserkach brakuje mu miejsca i
jednym ruchem ściągnął je z siebie. Uwolniona męskość czekała na spełnienie.
Palce jego dłoni wtargnęły do jej wnętrza. Wilgotniała. Przylgnął do niej całym
ciałem. Usta znowu powróciły do jej ust. Poczuła jak ostrożnie i wolno wchodzi
w nią. Instynktownie rozsunęła szerzej nogi. Dotarł do tej jedynej przeszkody
by posiąść ją całą i przedarł się przez nią. Otwarła usta, ale krzyk ugrzązł w
jej gardle. Nie bolało aż tak. Objęła jego pośladki pomagając mu się zatopić w
niej do samego dna. – Boże, jaka ona jest
cudowna – ruszył wolno i spokojnie nadając swojemu i jej ciału jednakowy
rytm. Słyszał jej przyspieszony oddech i czuł pod palcami bicie jej serca.
Zwiększył tempo. Pod wpływem tych mocnych, zdecydowanych pchnięć jęczała
cichutko. Doświadczała tylu wspaniałych doznań. Rozkosz, błogość, odurzenie,
szczęśliwość… Mogłaby długo wymieniać. Przyspieszył jeszcze bardziej. Teraz
wiła się pod jego dłońmi nie kontrolując własnych ruchów. Traciła poczucie
rzeczywistości. Świat umykał pod powiekami a wkraczał inny, nowy, piękny i
zmysłowy. Potężna dawka błogich drgań wstrząsnęła całym jej ciałem. On nadal
się poruszał sprawiając, że niemal omdlewała od tej ogromnej rozkoszy. Jej usta
były gotowe do krzyku, ale zamknął je pocałunkiem. Zadrżał. Poczuł jak to
napięcie gromadzone przez tyle czasu opuszcza go wraz z kolejnymi falami
słodkiego zaspokojenia. Opadł na nią przyciskając jej rozedrgane ciało do
siebie. Trwali tak dłuższą chwilę próbując uspokoić rwące się oddechy.
- Mój Boże, jak ja cię kocham, jak szaleniec –
powiedział jej cicho wprost do ucha. Znowu całował w zapamiętaniu jej pełne
usta. - Oszalałem z miłości do ciebie.
Otworzyła
zamglone jeszcze rozkoszą oczy a on zatracił się w ich głębi. Objęła dłońmi jego
szyję.
- Kocham cię nad życie – szeptały jej usta.
ROZDZIAŁ 14
Obudziły
ją promienie słońca wdzierające się przez żaluzje. Omiotły jej twarz i poraziły
oczy. Wstała z łóżka i mrużąc je podeszła do okna. Śnieg mienił się w tej
jaskrawości i skrzył. Popatrzyła po sobie i zarumieniła się zawstydzona swoją nagością.
Spojrzała na Marka. Spał na plecach z rozrzuconymi na boki rękami i uśmiechał
się. Ona też się uśmiechnęła. Mówił prawdę, a ona niepotrzebnie panikowała. To,
co wydarzyło się tej nocy, było cudowne. Niewątpliwie uszczęśliwił ją.
Zarzuciła na siebie szlafrok i poszła pod prysznic. Jej ciało nosiło wiele
znaków tej upojnej nocy. Zmyła je szybko i ubrała się. Wychodząc z łazienki
zerknęła na zegarek pokazujący godzinę ósmą. Usiadła na brzegu łóżka i
pochyliła się całując jego rozchylone usta. Przylgnął do nich półsennie
wplatając dłoń w jej gęste włosy.
- Dzień dobry kotku. Jakie miłe przebudzenie.
- Wstawaj śpiochu, ósma jest. Ja idę obudzić
dzieciaki. Trzeba się zbierać na śniadanie.
- Już wstaję skarbie. Wczoraj byłaś cudowna – przeciągnął
się rozkosznie, a jej kolejny raz wykwitły na policzkach pokaźne rumieńce. Z
tego zażenowania nic nie powiedziała i wyszła z pokoju. Roześmiał się. Była
taka nieśmiała, wstydliwa. Tak łatwo było ją można wprowadzić w zakłopotanie.
Jednak on kochał w niej to wszystko i tę nieśmiałość i te śliczne rumieńce.
Pomagała
ubrać się Beatce, której buzia nie zamykała się. Była bardzo podekscytowana i
tym, że pójdą na sanki i tym, że będzie mogła wreszcie ulepić wielkiego
bałwana.
- Dobrze Betti. Już dobrze. Wszystko to zrobimy.
Najpierw jednak musimy iść na śniadanie.
- A Mareczek gdzie? Śpi jeszcze?
- Ubiera się i zaraz tu będzie.
Kiedy
wyszli z pensjonatu ze zdumieniem stwierdzili, że śniegu przybyło i to całkiem
sporo. Zapadali się w nim. Ciężko było iść. Jakoś dotarli do restauracji i
zamówili zestaw śniadaniowy.
- Wiesz Ula, to masło i biały ser dopiero
tutaj mają prawdziwy smak. To, co kupisz w Warszawie, to sama chemia. Zupełnie
inaczej smakuje. Spójrz na żółtka jaj, jakie intensywne, pomarańczowe wręcz.
Pieczywo też pyszne. Pomyślałem, że może udałoby nam się kupić od jakichś
gospodarzy trochę masła i sera do domu. Kupimy też te duże oscypki i bunc.
Ojciec bardzo to lubi a i Sebastianowi pewnie też posmakuje. Co myślisz?
- Możemy kupić pod warunkiem, że znajdziemy
kogoś, kto będzie mógł nam to sprzedać.
- Tu niedaleko jest targowisko. Tam dostaniemy
to wszystko, a w sprawie białego sera i masła dogadamy się.
- Ale najpierw na sanki – przypomniała Beatka.
Roześmiali się.
- Dobrze Betti. Najpierw na sanki. Zobaczymy,
czy ten wyciąg szynowy na Gubałówkę jest czynny. Jeśli nie, to podjedziemy
samochodem. Tam jest duży parking. Stamtąd też można bezpiecznie zjeżdżać na
sankach, bo jest na to przeznaczone miejsce.
Nie
mieli jednak szczęścia. Wszystkie wyciągi były nieczynne. Zbyt dużo śniegu
napadało i było mroźno. Funkcjonowały tylko te orczykowe, ale Marek nie zabrał
ze sobą nart, a Jasiek i Ula nie potrafili na nich jeździć. Wrócili do
pensjonatu. Marek przy pomocy Jaśka założył na koła łańcuchy. Miał duże wątpliwości
czy wyjedzie na szczyt Gubałówki bez nich. Wrzucił jeszcze do bagażnika sanki
Betti i mogli ruszać. Dzięki łańcuchom droga okazała się wcale nie taka trudna.
Zatrzymał samochód na parkingu i wraz z resztą ruszył w stronę szczytu. Wręczył
Jaśkowi cyfrówkę mówiąc.
- Porobisz nam trochę zdjęć. Chcę mieć
pamiątkę z tego wyjazdu. Poprosimy kogoś, żeby zrobił zdjęcie całej naszej
czwórce. Wiesz, jak to obsługiwać?
- Wiem. Kolega z akademika ma podobny. Już
robiłem takim zdjęcia.
Dotarli
do miejsca, gdzie dzieciarnia zjeżdżała na sankach. W tym miejscu stok był dość
łagodny a koniec zjazdu zabezpieczono elastyczną siatką. Betti aż zalśniły oczy
z zachwytu.
- Ale długa trasa! Kto ze mną zjeżdża?
- Ja zjadę, a ty Jasiu cyknij nam zdjęcie.
Marek
usadowił się za Beatką trzymając ją mocno. Ula popchnęła ich. Z każdym metrem
sanki nabierały szybkości i słychać było radosny pisk małej. Wygramolili się na
górę. Teraz Jasiek z nią zjeżdżał. Marek objął Ulę ramieniem.
- Świetne warunki stworzyli tu dzieciakom. Masz
ochotę zjechać?
- Nie, daruję sobie. Chętnie popatrzę jak wy
to robicie. Ona nigdy nie była taka szczęśliwa. Gdyby nie ty, nigdy nie
mielibyśmy możliwości pojechać w to piękne miejsce. Do wiosny będzie miała o
czym opowiadać.
Zjeżdżała
z nimi na zmianę. Byli już solidnie zasapani ciągłym wchodzeniem pod górę, ale
radosne, uśmiechnięte, jasne oczy Beatki wynagradzały im wszystko. Kiedy i ona
się zmęczyła pomogli lepić jej bałwana. Wprawdzie nie mieli ani węgielków na
oczy ani marchewki na nos, ale pomysłowa dziewczynka powciskała w miejsce oczu
dwie szyszki a usta i nos zrobiła z patyków. Zamiast kapelusza na głowie
bałwanka umieściła czuprynę z gałązek jodły. Oczywiście obowiązkowo musiało być
zdjęcie. Koniecznie chciała się pochwalić swoim dziełem przed rodzicami Marka.
Otrzepała ręce ze śniegu i uśmiechnęła się promiennie do wszystkich.
- Chodź tu Betti, - Ula pokiwała do niej ręką
– zmienisz rękawiczki, bo te są całkiem mokre.
- Może pójdziemy trochę dalej? Tam są takie
budki, w których można kupić herbatę i kawę. Nawet można coś zjeść. Zobaczymy,
co tam mają. Doleciał ich zapach smażonej na grillu kiełbasy Doszli do jednej z
bud, której przedłużenie stanowiło dość spore zadaszenie, pod którym ustawiono
drewniane stoliki i ławy.
- Macie ochotę na taką kiełbaskę? Jeszcze
sporo czasu do obiadu, możemy coś przekąsić. Wezmę cztery porcje. Jasiek
będziesz pił herbatę, czy kawę?
- Ja herbatę chętnie. Z cytryną, jak mają.
- Dobrze. Dla Betti też herbata a dla nas
kawa, co? – Ula pokiwała głową.
- Już od jakiegoś czasu chce mi się kawy.
- To idę zamówić, a wy usiądźcie sobie tutaj.
Ciepłe
napoje i nawet dość smaczne kiełbaski rozgrzały ich. Idąc dalej natknęli się na
wypożyczalnię nart. Marek przystanął przy niej i spojrzał na Jaśka.
- Masz ochotę spróbować? Pokazałbym ci jak się
to robi.
- No, czemu nie? Zawsze będę się mógł
pochwalić, że jednak coś przeżyłem w tych górach. – Usłyszawszy to Marek nawet
się nie zastanawiał. Wypożyczył dwie party desek wraz z butami i po ich
założeniu wyprowadził Jaśka na stok. Chłopak chwiał się i z trudem utrzymywał
równowagę.
- Spokojnie Jasiu, spokojnie. Rozstaw szeroko
nogi, dzięki temu nie wywrócisz się.
Ula
wraz z Beatką przyglądała się tym pierwszym, nieudolnym próbom brata. Jednak po
godzinie załapał i przy asekuracji Marka zjechał na sam dół. Wrócili wyciągiem orczykowym
i powtórnie zjechali. Potem szusował sam Marek i kolejny raz z Jaśkiem. W sumie
młody Cieplak sześć razy zaliczył stok i widać było po jego minie, że jest
szczęśliwy.
- Wrócimy tu jeszcze jutro, albo pojutrze? – dopytywał
się Marka.
- O, widzę, że ci się spodobało.
- Nawet bardzo. Chciałbym jeszcze poćwiczyć.
- Skoro nabrałeś takiej ochoty, to mam
propozycję. Przyjedziemy tu jutro do południa, a Ulę z Beatką zostawimy przy
stanowisku z sankami, a sami przyjdziemy i wypożyczymy narty. Będziemy mieć
więcej czasu. Zgadzasz się Ula?
- Pewnie. Niech chłopak korzysta jak ma
okazję. Kolejna nieprędko może mu się trafić.
- No dobrze. Ja w takim razie idę oddać
sprzęt. Zanim pojedziemy na obiad podjadę jeszcze na to targowisko. Zobaczymy,
co tam mają.
Chodzili
od jednego straganu do drugiego. Czego tu nie było. Szczególnie Betti rwały się
oczy do wszystkiego. A to korale, a to ciupaga, wreszcie ciepłe góralskie
kapcie na kożuszku. Marek kupił ojcu długie do połowy łydki kapciuchy z owczej
wełny i spory zapas ciepłych skarpet. Senior miał kłopoty z krążeniem i ciągle
narzekał na lodowate stopy. Ula też kupiła kilka par z myślą o ojcu Maćka, panu
Szymczyku. Dla Marysi Szymczykowej wzięła ładny kubraczek z owczej skóry bez
rękawów, a dla Maćka porządny, gruby, wełniany sweter. Wreszcie dotarli do
stoisk z serami. Marek zasięgnął języka wśród sprzedawców i w końcu dotarł do
kobiety, która zadeklarowała się, że zrobi im masło i ser. Zapłacił jej zadatek
umawiając się z nią, że podjadą do Dzianisza, skąd pochodziła i odbiorą
produkty w ostatni dzień roku do południa.
- To niedaleko - tłumaczył potem Uli. –
Dokładnie po drugiej stronie Gubałówki, u jej podnóża, tylko z drugiej strony,
bliżej Chochołowa.
Powkładali
zakupione rzeczy do bagażnika i poszli na obiad. Wzięli danie dnia. Zupę
ogórkową i wielkie jak dłoń, kotlety schabowe z ziemniakami i surówką. Ula
przekroiła kotlet Betti na pół.
- Ona w życiu go nie zje. Masz Jasiek. Pewnie
zgłodniałeś po tych nartach. Ty Marek masz moją połowę kotleta. Ja też nie dam
rady go zjeść. Ta kiełbasa mnie jeszcze trzyma.
Po
tym obiedzie pękali w szwach.
- Jestem tak najedzona, że najchętniej
położyłabym się i pospała trochę. Kompletnie mnie rozleniwiła ta wielka ilość
jedzenia.
- Skoro tak, to mam propozycję. Wrócimy teraz
do pensjonatu. Ty Ula pójdziesz się zdrzemnąć, a wy, jeśli macie ochotę, to
możecie ze mną podjechać pod skocznię. Przyjrzymy się z bliska, jak wygląda. Co
wy na to?
- Tak, tak, pojedźmy – mała Betti z radością
podskakiwała w miejscu. – Ja chcę zobaczyć.
- Ja też chętnie pojadę – zdeklarował się
Jasiek.
- No to załatwione. Wsiadamy.
Podwieźli
Ulę pod pensjonat a sami ruszyli dalej. Była mu naprawdę wdzięczna, że tak
angażuje się, by zapełnić czas jej rodzeństwu. Nie nudzili się. Dzięki niemu.
Wolno weszła po schodach na górę. Zrzuciła z siebie płaszcz i tak jak stała,
runęła na łóżko. – Chyba mnie zaraz
rozerwie. Okropnie się najadłam. Zanim wrócimy do domu będę przypominać pękaty
antałek. Muszę trochę spasować – przymknęła ciężkie powieki. – Spać, spać… - usnęła.
Wrócili
niezwykle podekscytowani. Mieli szczęście, bo na skoczni trenowali młodzi
skoczkowie. Po raz pierwszy mieli okazję obserwować z bliska skoki. Przez całą
drogę komentowali to widowisko. Uspokoili się dopiero przed wejściem do
pensjonatu. Marek zerknął na zegarek i powiedział.
- Słuchajcie. Do kolacji mamy jeszcze prawie
dwie godziny. Odpocznijcie trochę. Może obejrzyjcie coś w telewizji. Jestem
pewien, że Ula jeszcze śpi. Nie chcę jej przeszkadzać. Jak się obudzi pójdziemy
na kolację i pospacerujemy jeszcze po Krupówkach. Zajmiesz się Beatką Jasiu,
tak?
- No pewnie. Puszczę jej jakąś bajkę, a sam
poczytam.
Wszedł
cicho do pokoju i uśmiechnął się. – Nawet
nie miała siły, żeby się rozebrać. Pewnie padła w momencie – podszedł do
niej i kucnął przy łóżku. – Jaka ona
cudna. – Jej kasztanowe włosy rozsypały się po poduszce. Pod wpływem snu
jej subtelna, piękna twarz przybrała różowy kolor. Długie, gęste rzęsy kładły
się cieniem na policzkach. Posapywała cichutko przez rozchylone wargi. Ledwie
się powstrzymał, by nie przylgnąć do nich. Wstał i usiadł z laptopem w fotelu
zerkając co chwilę na nią. Wczorajszy dzień, a właściwie noc była kolejnym
przełomem w ich relacjach. Odważyła się i pokonała swoją nieśmiałość oddając mu
ciało i duszę. Zdał sobie sprawę, że kiedy napastował ją na tym korytarzu,
podświadomie jej pragnął. Każda myśl na jej temat przyprawiała go o niezdrowe
podniecenie. Jednak wtedy sądził, że to zwykły, samczy popęd sprowokowany jej
nietuzinkową urodą. Teraz wiedział, że już wtedy ją kochał, ale nie uświadamiał
sobie tego zupełnie. Co by się z nim stało, gdyby wtedy, gdy wyznał jej miłość,
powiedziała, że faktycznie nie jest w stanie go pokochać? Pewnie rozpiłby się
już do reszty, bo nie potrafiłby żyć z tą świadomością. Uratowała go. Bez
wątpienia uratowała go przed nim samym. Jego twarz przybrała wyraz rozczulenia.
– Śpi tak spokojnie. Moja mała, śliczna
dziewczynka. Skąd w tym drobnym, kruchym ciele tyle determinacji, tyle woli
walki o przetrwanie, woli pokonywania trudności? - Tak… Potrafiła walczyć i
to nie tylko o siebie, ale o swoich najbliższych. Potrafiła upadać i podnosić
się z życiowych porażek z dumnie podniesioną głową jeszcze silniejsza, niż
wcześniej. Kochał ją bezwzględnie za wszystko. Za jej piękny uśmiech, szczere
współczujące serce, a przede wszystkim za jej łagodność i dziecięcą niewinność.
Przekręciła
się na plecy rozrzucając ramiona na boki. Przejechała językiem po spiekłych
wargach. Odłożył laptop i przysiadł na łóżku pochylając się nad nią. Zwilżył
jej usta swoimi powodując, że otworzyła oczy.
- Jesteś… - szepnęła.
- Troszkę pospałaś kochanie. Lepiej się
czujesz?
- O wiele lepiej. Gdzie dzieciaki?
- U siebie. Betti ogląda bajki a Jasiek coś
czyta. Niedługo będziemy się zbierać na kolację.
- Znowu jedzenie – jęknęła. – Niedługo nie
zmieszczę się w ciuchy.
- Nie ma obawy kotku. Jesteś tak drobna i
szczupła, że wątpię, by kiedykolwiek groziła ci nadwaga.
- Muszę się doprowadzić do porządku. Wyglądam
jak straszydło. – Jego roziskrzony wzrok mówił coś wręcz przeciwnego.
- Wyglądasz cudnie.
Poszła
do łazienki, obmyła twarz i poprawiła nadwyrężony nieco, dyskretny makijaż.
Ostatni raz zerknęła w lustro. – Może być.
Wróciła
do pokoju i spytała.
- Idziemy?
- Tak, trzeba się zbierać. Ubierz się a ja
pogonię dzieciaki.
Wieczór
był dość mroźny, ale nie padało. Jasiek z Beatką biegli przed nimi ślizgając
się na butach. Oni objęci raźno maszerowali za nimi. Po kolacji wychodząc już z
restauracji usłyszeli rzewne dźwięki skrzypiec. Zaciekawieni poszli w ich
kierunku. Dość gęsty tłumek otaczał czterech muzyków w góralskich strojach.
Przystanęli i oni wsłuchując się w te wzruszające tony. Bardzo romantycznie
kończył się drugi dzień ich pobytu tutaj.
Tej
nocy też czekał na nią. Tym razem nie odwrócił się tyłem do drzwi łazienki,
lecz intensywnie wpatrywał się w nie. Kiedy wyszła, energicznie odkrył kołdrę i
kiedy weszła, okrył ją. Przywarł do jej ust i delikatnie muskał je swoimi. Nie
protestowała. Pamiętała jak wielką rozkoszą ją obdarzył poprzedniej nocy.
Ściągnęła koszulkę i przywarła do niego całym ciałem nieśmiało oddając
pocałunki. On nie szczędził ich. Jego usta sunęły od płatka ucha po szyję i
dekolt. Ona nie pozostawała bierna. Czubkami palców gładziła jego plecy
schodząc do lędźwi i pośladków. Poczuła jego męskość na swoim brzuchu. Odważnie
ujęła ją w dłoń masując ją i pieszcząc. Z jego gardła wyrwał się jęk.
- O Boże… Ula…
Z
każdym ruchem jej dłoni łapczywie łapał oddech. To było nie do wytrzymania.
Czuła jak bardzo jest spięty. Przeniosła dłoń na jego podbrzusze. Było ciepłe,
przyjemne w dotyku. Dłoń powędrowała wyżej docierając do sutków. Musnęła je
tylko i powędrowała na jego policzek. Drapieżnie wpił się w jej usta i wsunął
ją pod siebie. Rozłożył jej nogi i dostrzegł lśniącą od wilgoci kobiecość.
Przejechał po niej dłonią. Ujął jej pośladki i wszedł w nią delikatnie. Splotła
smukłe nogi na jego biodrach i wraz z nim zaczęła się poruszać. Jego ruchy były
mocne, głębokie i płynne. Tańczył w niej a ona wznosiła się i opadała w takt
tej zmysłowej muzyki. Klęknął i uniósł jej pośladki w dłoniach obserwując jak
jego męskość zagłębia się raz po raz w jej gorącym wnętrzu. Rozrzuciła ramiona
na boki ściskając w dłoniach prześcieradło. Czuła jak ta potężna fala błogiego
spełnienia przelewa się przez jej organizm, mąci zmysły, nie pozwala odetchnąć.
Osiągnęła wreszcie punkt kulminacyjny sprawiając, że jej ciało wygięło się w łuk
i stężało w jego rękach. Czując jej skurcze sam wystrzelił. Pulsowali teraz
oboje poddając się tej nieprawdopodobnej rozkoszy, która zawładnęła nimi bez
reszty. Spojrzał w jej natchnioną, odurzoną szczęściem twarz.
- Kocham cię skarbie. Jesteś całym moim
światem.
Następny
dzień był bliźniaczo podobny do poprzedniego. Marek znowu jeździł na nartach z
Jaśkiem a dziewczyny na sankach. Za to w ostatni dzień roku pojechali do
południa do Dzianisza. Po drugiej stronie Gubałówki już nie było takich
pięknych widoków. Wąska, asfaltowa droga, teraz zaśnieżona, prowadziła do
Chochołowa zahaczając właśnie o Dzianisz. To była całkiem spora wieś, ale
typowa ulicówka. Drewniane, góralskie domy zbudowane z grubych bali, stały
wzdłuż jezdni. Bez trudu odnaleźli ten z numerem trzydziestym drugim. Weszli na
teren obejścia. Głośne szczekanie dużego psa wywabiło z domu właścicielkę, w
której rozpoznali kobietę z targowiska.
- Dzień dobry pani. Przyjechaliśmy po ser i
masło, tak jak umawialiśmy się.
- A tak, witojcie. Mom dlo wos syćko. I syr i
łoscypki i bunc. Masło tyz jest – wyniosła dwa wielkie kawały białego sera,
chyba z kilogram masła i cztery ogromne oscypki. Dołożyła jeszcze cztery owalne
bunce.
- Prosem wos. Na zdrowie. Razem bydzie sto dwadzieścia
złotych. – Marek wyciągnął portfel i wyjął z niego banknot.
- Bardzo pani dziękujemy. Jesteśmy pełni
podziwu i bardzo wdzięczni, że udało się pani zrobić to wszystko tak szybko. Do
widzenia - pożegnali gaździnę i tą samą drogą wrócili do Zakopanego. Wieczorem
poszli na kolację i po niej nie wracali już do pensjonatu. Na Krupówkach
zaczynała się impreza sylwestrowa, a oni chcieli w niej uczestniczyć. Marek
zapobiegliwie kupił niedużego szampana a dla małej w podobnej butelce,
bezalkoholowego. W reklamówce mieli też plastikowe kubki. Rozstawiono
prowizoryczną estradę, na której mieli wystąpić muzycy. Marek był pod
wrażeniem. Zawsze spędzał Sylwestra w jakimś ekskluzywnym miejscu, a teraz
śmiała mu się dusza, gdy wraz z innymi śpiewał góralskie melodie i przytupywał
głośno. Porwał Ulę do tańca i zakręcił z nią radosną poleczkę. Jasiek też
szalał z Betti. O północy wznieśli noworoczny toast. Po nim dzieciaki wróciły
do pensjonatu, a oni, mimo mrozu, bawili się do bladego świtu. Wracali
zmęczeni, ale szczęśliwi i uśmiechnięci. Dla nich zaczynał się nowy rozdział w
życiu. Nowy rok, który niósł nadzieję i radość a przede wszystkim miłość.
Musieli
odespać tę szaleńczą noc. Obudzili się dość późno. Śniadanie przespali.
Spakowali rzeczy i już samochodem podjechali pod restaurację. Przynajmniej
załapali się na obiad. Po nim Marek wolno ruszył w drogę powrotną. Zrobił
postój na Zakopiance. Nie potrzebował już łańcuchów. Wjeżdżali za chwilę na
autostradę, a ta była odśnieżona.
Jakoś
szybciej zleciała im ta droga. Postanowili, że zanim dojadą do Warszawy wstąpią
jeszcze do Rysiowa. Ula zadzwoniła z trasy do Szymczyków informując ich o tej
niespodziewanej wizycie.
Czekali,
niecierpliwie ich wyglądając. Wreszcie nadjechali. Maciek otworzył drzwi i
wyciągnął ze środka Ulę. Za nią Beatkę. Przywitali się ze wszystkimi i po
chwili już raczyli się dobrą, mocną kawą i smacznym ciastem.
- Przywieźliśmy wam coś- Ula sięgnęła po
upominki. – Ten jest dla pani, pani Marysiu. Często wychodzi pani na podwórze i
nic na siebie nie zakłada. To świetnie ogrzeje plecy i nie będzie pani marznąć.
Dla pana, panie Staszku cała fura wełnianych, grubych skarpet. W sam raz do
tych filcowych butów, a tu dla ciebie Maciuś. Niech ci się dobrze nosi. Oprócz
tego Marek ma coś dla was.
- Kupiliśmy na spróbowanie. Proszę. Oscypek.
Bardzo smaczny jest panierowany i przysmażony na patelni, a to bunc. Też ser,
ale ten jest delikatniejszy. Nie taki słony, z mieszanego mleka owczego i
koziego. Tu mamy jeszcze korboce. To także ser, ale wędzony i spleciony w takie
warkocze. Mam nadzieję, że będzie wam smakował.
Szymczykowa
złapała się za głowę.
- Rany boskie! Ile tego! Bardzo wam
dziękujemy. Zawsze o nas pamiętacie – Ula uśmiechnęła się do niej z sympatią.
- A wy o nas. Mało dobrego od was
doświadczyliśmy?
Radosna
była ta wizyta. Maciek przymierzył sweter i z dumą go im zaprezentował.
- No teraz to już na pewno nie zmarznę. Ciepło
w nim jak w piecu.
Był
już późny wieczór, gdy żegnali się z nimi. Nim dojechali na Sienną Beatka
usnęła. Marek zaniósł ją na rękach a Ula z Jaśkiem wtaszczyła do windy bagaże.
Już w mieszkaniu Marka powiedziała.
- Jutro wrócimy z pracy, to wszystko
rozpakujemy. Dzisiaj nie mam już na to siły.
- Nie ma problemu skarbie.
- Do jutra Marek. Śpij dobrze i nastaw budzik.
Nie chciałabym się spóźnić już w pierwszy dzień nowego roku.
- Nastawię kochanie. Na pewno – z żalem
wypuścił ją z ramion. Nie będzie miał teraz zbyt często okazji pobyć z nią sam
na sam. Jasiek wyjedzie a Betti nie zostanie sama. Westchnął ciężko i
pomaszerował do sypialni.
Następnego
dnia panował w F&D tak radosny nastrój, że nikt tak na poważnie nie myślał
o pracy. Ludzie witali się wylewnie składając sobie noworoczne życzenia. W
gabinecie Marka siedziała Ula i Sebastian z Violettą. Dobrzański opowiadał im o
ich pobycie w górach.
- Tu macie trochę góralskiej tradycji. Oscypek
i bunc. Świetne do pieczywa, a oscypek jeszcze lepszy z patelni. Pycha.
- Śniegu mieliście dużo?
- Chłopie! Łańcuchy musiałem zakładać, bo nie
przejechałbym. Nawet na nartach trochę pojeździłem, bo uczyłem Jaśka. Ula i
Betti zachwycone widokami. Też miały frajdę.
- To prawda – potwierdziła Ula. – Latem musi
tam być pięknie.
- Jest pięknie. Na pewno będzie jeszcze
okazja, żeby wybrać się tam w czasie lata. A wy jak spędziliście Sylwestra?
- Wykupiłem bilety w Sheratonie. Zaszalałem w
tym roku. Pomyślałem, że zabiorę Violę choć raz na ekskluzywną zabawę.
Wybawiliśmy się i żarcie było super. Wróciliśmy o piątej rano i potem
odsypialiśmy cały dzień. Po tylu dniach wolnego z biedą zwlekałem się dzisiaj z
łóżka. Dobrze, że ten dzień jest taki light’owy.
- A ja zaraz zadzwonię do rodziców i zapowiem
się na dzisiaj. Też mamy dla nich trochę pamiątek z pobytu i sery. Chcę też
wykorzystać, że Jasiek jeszcze jest w Warszawie i zabrać go do nich. W sobotę
wraca do Szczecina i długo nie będzie następnej okazji, bo pojawi się chyba
dopiero na Wielkanoc. Tak czy owak mogę śmiało powiedzieć, że zarówno święta,
jak i Sylwester w tym roku, były bardzo udane.
- Święta prawda przyjacielu. Święta prawda.
ROZDZIAŁ 15
Okazało
się, że nie tylko Sebastian miał wielki gest fundując sobie i swojej
dziewczynie Sylwestra w ekskluzywnym hotelu. Również Maciek nie szczędził
kosztów. Wprawdzie lokal, do którego zabrał Anię był nieco skromniejszy, ale i
tak oboje bawili się świetnie do białego rana. Stojąc wraz z nią pod jej domem
i obejmując ją czule, nie skąpił jej soczystych pocałunków i czułych wyznań.
Ona odwzajemniała mu to wszystko. On spodobał jej się od samego początku. Kiedy
i do niej trafiły wieści o jego niezwykłych zdolnościach ekonomicznych i o tym,
że nawet ponury i niemiły Alex Febo docenia jego pracę, spojrzała na niego z
jeszcze większym szacunkiem i fascynacją. Na pokazie F&D przetańczyli ze
sobą pół nocy i przegadali drugie pół. Znaleźli sporo wspólnych tematów i
zgodnie stwierdzili, że wiele ich łączy. Maciek opowiadał o tym wszystkim Uli,
gdy natknął się na nią w pomieszczeniu socjalnym. Podczas ich wizyty u niego w
domu było mu jakoś niezręcznie. Rodzice jeszcze o niczym nie wiedzieli. Poza
tym nie chciał się tak wywnętrzać przy wszystkich. Ucieszyła się, że i on
znalazł pokrewną duszę. Lubiła Anię. Ona, jako jedna z nielicznych nie
komentowała jej dawnego wyglądu i nie naśmiewała się z niej. Zawsze była miła,
uprzejma i w dodatku miała dobrze poukładane w głowie.
- Tak się cieszę Maciuś, że i ty miałeś
szczęście spotkać taką wyjątkową dziewczynę – mówiła Ula. – Wreszcie nie
będziesz już sam, tobie też coś się od życia należy a nie tylko praca i praca.
Uśmiechnął
się do niej szeroko.
- Jestem szczęśliwy Ula, a tobie jak się
układa? Wszystko w porządku? Właściwie to chyba nie powinienem pytać. Wyglądasz
jak modelka a szczęście bije od ciebie na kilometr.
- To prawda. Jestem bardzo szczęśliwa. Marek
daje mi dużo wsparcia. Rozłożył nad nami ochronny parasol. Beatka uwielbia go
nieprzytomnie. Pokochała jego rodziców, a Jasiek skoczyłby za nim w ogień.
Bardzo go kocham Maciuś. To miłość mojego życia.
- Hmm… Mam nadzieję, że i Ania się nią okaże
dla mnie. Jest wspaniała. Ładna i mądra. Mam zamiar przedstawić ją rodzicom. Na
razie, jako swoją dziewczynę. W takich sprawach pośpiech nie jest raczej
wskazany.
- Też tak uważam. Będę lecieć. Trzymaj się
bracie.
Zbliżał
się koniec stycznia. Nie byli zbyt obciążeni pracą. Najgorsze były te tygodnie
po pokazie, gdy musieli podpisywać niezliczoną ilość umów i chodzić ciągle na
jakieś spotkania z kontrahentami. Teraz wszystko przystopowało. Zwolnili tempo.
Ono miało przyspieszyć dopiero w marcu, bo wtedy trzeba się będzie szykować do
wiosenno-letniej kolekcji. Póki co, nawet Pshemko udzieliła się ta atmosfera,
bo projektował dość ospale. Byłoby tak niewątpliwie dalej, gdyby nie jeden telefon,
który postawił Marka na baczność. Wybiegł z gabinetu jak oparzony i wrzasnął.
- Cholera jasna! To nie może być prawda!
Ula
i Violetta podskoczyły przestraszone na swoich stołkach i wbiły w niego wzrok.
- Coś się stało? – wyjąkała Ula.
Podrapał
się w tył głowy i zmitygował się.
- Przepraszam, że was wystraszyłem. Chodźcie
do mnie obie na chwilę.
Kiedy
zajęły już miejsca w jego gabinecie i z napięciem czekały, co ma im do
powiedzenia, on patrzył na nie w milczeniu, by w końcu rzec.
- Czy któraś z was wie, kim jest madame
Krűger?
Jak
na komendę obie pokręciły przecząco głowami.
- To Niemka. Słynny w świecie krytyk modowy.
Ona jest znana przede wszystkim z tego, że ma cięty język i bardzo surowo
ocenia kolekcje. Niektóre firmy nawet splajtowały po jej ostrych komentarzach
pod ich adresem. Nie jest dobrze. Przed chwilą miałem właśnie telefon z
Niemiec. Dzwonił jej asystent mówiąc, że Ingrid Krűger jest zainteresowana
naszymi kolekcjami i chętnie przyjechałaby je obejrzeć. Pragnie też poznać
naszego projektanta. Wymyślcie coś, bo ja jestem kompletnie spanikowany i nie
mam pojęcia, co ona zamierza.
Ula
splotła ręce na kolanach i odetchnęła głęboko.
- Przede wszystkim uspokój się. To, że wobec
innych firm była cięta nie oznacza, że będzie taka sama w stosunku do tej.
Skoro zainteresowały ją nasze kolekcje, to chyba nie jest tak źle. W dodatku
chce poznać Pshemko, a to oznacza, że może pozostawać pod urokiem jego dzieł.
On jest naprawdę genialny i uważam, że ona myśli podobnie. Nie panikuj, bo z
tej wizyty może jeszcze wyjść coś bardzo pozytywnego dla nas. Gdyby napisała
pochlebną opinię, otworzyłaby nam drogę na zachodnie rynki. Rozwinęlibyśmy się.
- Ulka ma rację – odezwała się milcząca do tej
pory Viola. – I tak jedyne, co możemy zrobić, to solidnie przygotować się do
tej wizyty. Wtedy nie będzie się czego bać.
- No dobra… Przekonałyście mnie. Ten asystent
ma zadzwonić jutro, żeby ustalić termin tych niecodziennych odwiedzin. Chyba
wystarczy nam tydzień na przygotowanie wszystkiego? Ja zaraz pójdę do Pshemko i
o wszystkim mu opowiem. Ciekawe jak zareaguje. Mam nadzieję, że nie zdzieli
mnie jakimś wieszakiem i wrócę w jednym kawałku.
Roześmiały
się obie.
- Tydzień na pewno wystarczy. Będzie dobrze,
zobaczysz – powiedziała pocieszająco Ula. – To leć do mistrza a my wracamy do
pracy.
- Ingrid Krűger? Sama Ingrid Krűger chce mnie
poznać? Boże, nie wierzę! Marco, czy wiesz jaki to dla mnie zaszczyt? Najlepszy
krytyk modowy w moich skromnych progach.
- No tak, ale co my możemy jej pokazać?
Mistrz
popatrzył na niego z politowaniem.
- No jak to co? Nasze kreacje oczywiście.
Zaraz się tym zajmę. Wybiorę najładniejsze z obu sezonów i zrobimy taki mini
pokaz dla niej. Ty oprowadzisz ją po firmie. Pokaz jednak ważniejszy. Musimy
zrobić dobre wrażenie i mam nadzieję, że nas pochwali a nie skrytykuje. A teraz
sio. Muszę się skupić nad wyborem sukien.
Marek
wyszedł z pracowni i wypuścił powietrze z płuc. Nie sądził, że mistrz przyjmie
tę wiadomość tak bardzo entuzjastycznie. Widać było, że zapalił się do tego
pomysłu a on nie chciał go w nim gasić mówiąc o swoich obawach. Chyba powinien
też powiadomić Paulinę i Alexa. Paulina na pewno nie odmówi udziału w spotkaniu
z krytykiem tak wielkiego formatu. Alex z pewnością nie będzie w tym
uczestniczył. Ula będzie tłumaczyć. Ona i Maciek jako jedyni w firmie znają
biegle niemiecki. Na Maćka nie ma co liczyć. On jest zawsze obłożony robotą i
Alex nie zgodzi się by brał w tym udział. Pozostaje Ula. Da sobie radę. Jest
naprawdę dobra. Z myślami kłębiącymi się w głowie udał się do gabinetu Pauliny.
Zdziwił ją jego widok. Odkąd się rozstali nie zaglądał tu wcale. Popatrzyła na
niego drwiąco.
- Proszę, proszę. Sam prezes? Do mnie? Jakie
złe wiatry cię tu przywiały? Zatęskniłeś? – roześmiała się szyderczo.
- Nie. Nie tęsknię za tobą i twoim
wyrafinowanym poczuciem humoru. Przyszedłem cię tylko zawiadomić, że za tydzień
odwiedzi firmę Ingrid Krűger. Ty, jako ambasador F&D powinnaś uczestniczyć
w spotkaniu.
Pauli
zaświeciły się oczy.
- Naprawdę? A to niespodzianka. Problem tylko
w tym, że ja nie znam niemieckiego.
- Nie martw się. Ula będzie tłumaczyć, bo zna
ten język biegle. To co, przyjdziesz?
- Oczywiście. Będę.
- Ja podam ci później konkretny dzień i
godzinę, bo muszę jeszcze to ustalić z jej asystentem.
Cała
firma została postawiona w stan gotowości. Marek osobiście doglądał wszystkiego.
Nie chciał, żeby cokolwiek mogło zakłócić przebieg tej wizyty. Nawet wynajął
limuzynę, która miała przywieźć gości z lotniska. We wtorkowy poranek
zgromadził jeszcze wszystkich w swoim gabinecie i omawiał ostatnie szczegóły.
- Pshemko, jesteś gotowy, tak?
- Mówiłem ci już, że dopilnuję wszystkiego i
tak jest. Modelki już się szykują. Pokażemy najlepsze rzeczy z ostatniej
kolekcji łącznie z płaszczami, bo wyszły pięknie, szczególnie te z wielbłądziej
wełny. Z wiosenno-letniej też wybrałem kilka. Będzie jej się podobać,
zobaczysz.
- Dobrze. Ty Aniu – zwrócił się do recepcjonistki
– dajesz mi natychmiast znać, jak tylko ona się pojawi. Jak sprawa cateringu?
- Jest w porządku. Byłam z Maćkiem i to on
wybierał. Wszystko z najwyższej półki łącznie z szampanem stoi już w
konferencyjnej.
- Co u ciebie Paulina?
- Zaprosiłam ekipę z kamerą. Będą filmować jej
pobyt u nas. Pokażą w wiadomościach. Zanim zaczną kręcić powiem kilka słów
tytułem wstępu.
- Ula i Viola gotowe?
- Jak najbardziej. Viola pomoże Ani w
konferencyjnej po pokazie.
Omiótł
ich wszystkich spojrzeniem i zatarł ręce.
- No moi drodzy, módlmy się, żeby nie było
żadnej kompromitacji. Ona będzie tu o dziesiątej. Do roboty.
Kilka
minut po dziesiątej drzwi od windy otworzyły się. Wyszła z nich wysoka,
szczupła kobieta w eleganckim, czerwonym płaszczu i kapeluszu na głowie. Za nią
wysunął się z wnętrza windy jej asystent, równie elegancki. Kobieta mogła mieć
około pięćdziesięciu dwóch lat i nie grzeszyła urodą. Wąskie, zaciśnięte usta i
lekko zmrużone oczy nadawały jej twarzy bardzo surowy wygląd. Rozejrzała się po
holu i zaszwargotała coś do asystenta. Ten podszedł do stojącej za ladą
recepcji Ani i spytał po angielsku.
- Dzień dobry pani. Nazywam się Otto Menz i
jestem asystentem madame Krűger. Jesteśmy umówieni z prezesem Dobrzańskim. –
Ania uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Ależ oczywiście. Prezes Dobrzański oczekuję
państwa. Proszę za mną.
Wchodząc
do sekretariatu mrugnęła porozumiewawczo do Uli.
- Ula to są nasi goście. Zaprowadź ich do
Marka.
Ula
podniosła się zza biurka i przywitała się uprzejmie z madame i jej asystentem
mówiąc płynną niemczyzną.
- Jest mi niezmiernie miło powitać państwa.
Nazywam się Urszula Cieplak i jestem asystentką pana Dobrzańskiego. Serdecznie
zapraszam – podeszła do drzwi gabinetu i otworzyła je na oścież. Marek zapiął
marynarkę i podszedł do gości.
- To dla nas prawdziwy zaszczyt madame, że
możemy podejmować w naszych skromnych progach tak znamienitego gościa – pochylił
się i ucałował jej dłoń. – Zechcecie państwo spocząć? – wskazał na fotel i
kanapę. Kiedy zasiedli powiedział.
- Gdy powiadomiłem naszego projektanta Pshemko
o wizycie państwa, nie posiadał się z radości. Poczuł się bardzo wyróżniony.
Przygotował taki mini pokaz, by przedstawić państwu próbkę naszych kolekcji.
Zechcą państwo obejrzeć? – Ingrid wykrzywiła usta w uśmiechu.
- Oczywiście Herr Dobrzański. Po to właśnie tu
przyjechaliśmy. Widziałam jesienią migawki w telewizji z waszego pokazu w
Łazienkach i muszę przyznać, że zaintrygował mnie. Nie jesteście znani na
zachodzie i działacie tylko na terenie Polski. A szkoda – słysząc to, Marek
prawie lewitował.
- Czy będą mieli państwo coś przeciwko, by ta
wizyta, tak ważna dla nas była filmowana?
- Ja nie mam nic przeciwko temu. Chodźmy
zobaczyć ten pokaz – Ingrid podniosła się z fotela. Wszyscy wyszli na korytarz,
gdzie czekała już na nich Paulina wraz z ekipą telewizyjną. Marek zatrzymał się
i zwrócił się do Ingrid.
- Pozwoli pani, że przedstawię. To Paulina
Febo, współwłaścicielka firmy i jej ambasador. To ona dba o jej wizerunek i
kontakt z mediami.
Ingrid
uścisnęła jej dłoń.
- Jest pani bardzo piękna. Widzę, że prezes
otacza się tylko pięknymi kobietami. Najpierw miałam przyjemność poznać jego
uroczą asystentkę, która w dodatku tak pięknie posługuje się moim ojczystym
językiem, a teraz panią. Gratuluję panie Dobrzański świetnego gustu – zwróciła
się do Marka, który ukłonił jej się z kurtuazją.
- Zapraszam madame do pracowni. Nasz mistrz
pewnie nie może się już doczekać.
Tak
było w istocie. Pshemko latał w kółko po swojej pracowni i nie mógł usiedzieć
na miejscu. Wreszcie przystanął widząc jak otwierają się wejściowe drzwi. Kiedy
zobaczył w nich elegancką Niemkę złożył ręce jak do modlitwy i podszedł do niej
z rozanieloną miną.
- Och madame Krűger! Co za zaszczyt, co za
wyróżnienie. Taka znakomitość u mnie, skromnego projektanta. Proszę bardzo,
proszę dalej.
Ingrid
już nie hamowała uśmiechu. Rozbawił ją ten niepozornej postury człowieczek.
Przywitała się z nim uprzejmie. Po wymianie grzeczności zasiedli wszyscy przed
niewielkim wybiegiem. Rozległa się spokojna muzyka i pojawiła się pierwsza
modelka.
- To fragment zeszłorocznej kolekcji
wiosna-lato – objaśniał Marek, a Ula wiernie tłumaczyła. – Postawiliśmy nacisk
na pastelowe odcienie i zwiewne, delikatne materie. Kolekcja spodobała się
naszym klientkom i rozchodziła się błyskawicznie.
- No nie dziwię się. Suknie są bardzo piękne.
Sama z chęcią nosiłabym je. Są rzeczywiście nieszablonowe. Nigdzie nie
spotkałam podobnych.
- Teraz kolekcja jesienno-zimowa – kontynuował
Marek. – Proszę zwrócić szczególną uwagę na płaszcze i kurtki. Nasz mistrz
wzniósł się tu na wyżyny swojego talentu i kreatywności. Skorzystaliśmy z całej
gamy różnokolorowych tkanin zwłaszcza z wielbłądziej wełny.
- Są znakomite – przyznała Ingrid. - Ten
płaszcz szczególnie – pokazała na modelkę. – Interesujący krój i ciekawe
cięcia. Bardzo, bardzo ładny. W dodatku w moim ulubionym, rudym kolorze.
Przez
wybieg przeszła ostatnia modelka. Ingrid zwróciła się do Pshemko.
- Jadąc tu do was miałam mgliste pojęcie o
kolekcji. Widziałam zaledwie tylko fragment jesiennego pokazu, ale to
wystarczyło, by mnie zaintrygował. Zapewne wiecie, że jestem dość ostrożna w
wydawaniu opinii, niektórzy mówią nawet, że prawdziwa jędza ze mnie. Jednak
jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tym, co tutaj zobaczyłam. Jest pan
niezwykle utalentowany. To bez wątpienia prawdziwe dzieła sztuki krawieckiej.
Powinniście wyjść poza działalność wyłącznie krajową i spróbować na rynkach
zachodnich. Jestem przekonana, że pańskie kreacje uwiodłyby kobiety nie tylko w
moim kraju, ale też i innych.
Kiedy
Ula przetłumaczyła słowa Ingrid mistrz podniósł się z krzesła i ze łzami w
oczach podszedł do niej. Ujął jej dłoń i przycisnął do ust.
- Och madame Ingrid, to najpiękniejsze słowa,
jakie może usłyszeć projektant. Jestem taki wzruszony i wdzięczny. Czy zechce
pani przyjąć skromny prezent? Proszę nie odmawiać – klasnął w dłonie. Na ten
znak wyszły dwie modelki niosąc na wieszakach płaszcz, który tak bardzo
spodobał się Ingrid i dwie letnie suknie.
- To pani rozmiar madame. Na pewno będą
pasować.
Widać
było, że Niemka jest zdumiona. Kreacje i płaszcz warte były majątek i nie był
to wcale taki skromny prezent jak zapewniał mistrz.
- Jestem zaskoczona. Z chęcią przyjmę ten dar,
bo sukienki są bardzo piękne, a płaszcz zachwycający. Bardzo panu i państwu
dziękuję. Naprawdę nie spodziewałam się.
- Ja już każę zapakować wszystko i za chwilkę
ktoś przyniesie to do sali konferencyjnej.
Opuścili
pracownię Pshemko i udali się właśnie tam. Ania z Violą już serwowały kawę dla
wszystkich a Marek otworzył szampana i nalał do kieliszków. Wzniósł swój i
wygłosił toast.
- Madame Ingrid. To szczególny dzień dla nas
wszystkich. Nie spodziewaliśmy się, że tak znana i znamienita osoba zawita w
skromne progi naszej firmy i będzie dla nas tak bardzo łaskawa. Ja jestem
niezmiernie szczęśliwy, bo być może dzięki pani spełni się moje marzenie, i
nasza firma wypłynie na inne rynki. Piję pani zdrowie madame Ingrid i bardzo,
bardzo dziękuję. Zapraszam też na poczęstunek. Na pewno zgłodnieli państwo.
Przeciągnęła
się ta wizyta. Sporo dyskutowano o najnowszych trendach w modzie. Ingrid
zapewniła, że wkrótce ukaże się artykuł z jej pobytu tutaj.
Gdy
opuściła już gmach Febo&Dobrzański, Marek ponownie zgromadził ich
wszystkich w swoim gabinecie.
- Uuuh… - odetchnął - Chyba dobrze wypadliśmy.
Miałem tremę jak cholera. Paulina, z tym kamerzystą miałaś dobry pomysł. Wstęp
zrobiłaś też świetny. Ula tłumaczyła doskonale. Pshemko, jestem z ciebie bardzo
dumny. Spisałeś się przyjacielu. Niewątpliwie była pod urokiem twojego
geniuszu. Teraz nie pozostaje nam nic innego, tylko czekać na ten artykuł. Mam
nadzieję, że będzie pochlebny. Bardzo wam wszystkim dziękuję.
Wychodzili
po kolei z jego gabinetu. Zatrzymał tylko Ulę. Teraz, gdy byli już sami
przyciągnął ją mocno do siebie i pocałował czule.
- Jak to dobrze, że nie pozwoliłaś mi na
panikę i uspokajałaś mnie. Dobrze wypadło, a ona była zachwycona. Widziałaś jak
zabłysły jej oczy na widok tego płaszcza? Nie spodziewała się, że dostanie go w
prezencie. Muszę koniecznie zadzwonić do rodziców. Może pojedziemy dzisiaj do
nich? Odbierzemy Betti ze szkoły i tam zjemy obiad, co?
- Nie wiem Marek, czy to dobry pomysł. Zwalimy
im się na głowę.
- No to zapytam, czy to będzie problem. Jeśli
nie to pojedziemy, dobrze?
- No dobrze. Dzwoń. – Jego twarz wypogodziła
się w momencie. Cmoknął ją raz jeszcze.
- Kocham cię – wypuścił ją z ramion i podszedł
do telefonu. Odebrała Helena.
- Witaj mamo. Chcielibyśmy przyjechać zaraz po
pracy. Możemy załapać się na obiad? Zabralibyśmy tylko Beatkę ze szkoły i zaraz
u was jesteśmy. Mam dobre nowiny. Tato się ucieszy.
- Oczywiście synku. Nie ma problemu.
Przyjeżdżajcie.
- Dzięki mamo. Będziemy po szesnastej.
Syci
obiadem siedzieli w salonie racząc się aromatyczną kawą. Marek opowiadał im o
wydarzeniach dzisiejszego dnia.
- Nawet nie wiesz tato jak bardzo bałem się
tej wizyty. Okazało się, że niesłusznie. Ingrid była bardzo miła, a kolekcja
zachwyciła ją. Dla firmy to może być przełom. Jeśli ona napisze dobrze o nas,
mamy szansę wypłynąć. Na to właśnie liczę. – Senior pokiwał głową.
- Jestem zdumiony. Słyszałem o niej co nieco i
nie były to zbyt dobre opinie. Mówiono, że jest niezwykle surowa, ostrożna w
pochwałach i bardzo powściągliwa. Z tego co mówisz, wyłania się obraz całkiem
innej i całkiem miłej Ingrid. Może łagodnieje z wiekiem? Sam jestem ciekaw tego
artykułu. No dobrze, ale i my chcemy was o coś zapytać. Helenko powiedz im, w
czym rzecz.
- No właśnie. Beatka ma na początku lutego
ferie, a my w tym czasie wybieramy się w góry, do Szczyrku. Pomyśleliśmy, że
moglibyśmy zabrać ją ze sobą na te dwa tygodnie. To takie dobre i grzeczne
dziecko. Na pewno nie sprawi kłopotu. Ty Ula musisz pracować, Jasio będzie
dopiero na Wielkanoc. W ten sposób rozwiązalibyśmy problem opieki nad nią. Co
wy na to?
Totalnie
zaskoczona Ula spojrzała na Marka.
- To bardzo piękny gest z państwa strony, ale
nie wiem czy nie będzie to dla państwa zbyt duże obciążenie. Szczególnie dla
pana Krzysztofa. Nie chciałabym, by z jej powodu coś się panu stało.
Krzysztof
uśmiechnął się dobrodusznie.
- Uleńko, ja czuję się znakomicie. Ten pobyt w
Szwajcarii okazał się zbawienny. Mała na pewno nie sprawi problemu. Chciałabyś
z nami pojechać Beatko? Zabralibyśmy sanki. W górach jest mnóstwo śniegu.
Pojechalibyśmy na całe dwa tygodnie, a jak zatęsknisz, to zawsze będziesz mogła
do Uli zadzwonić.
Twarz
Betti promieniała szczęściem a usta rozszerzyły się w szerokim uśmiechu.
Przypadła do Uli wdrapując jej się na kolana.
- Ulcia, zgódź się. Ja bardzo, bardzo chcę
pojechać. Będę zawsze grzeczna i będę się słuchać pana Krzysztofa i pani
Helenki.
Ula
bezradnie spojrzała na Marka, jakby u niego szukała pomocy. Jednak on poparł
pomysł rodziców.
- To dobre wyjście kochanie. Ona będzie miała
opiekę, a tu co byś z nią zrobiła? Zabierałabyś ją do pracy każdego dnia, albo
prowadzała do szkoły na jakieś zajęcia w czasie ferii? Nawet nie wiadomo, czy
szkoła organizuje coś podobnego. – Podniosła ręce w poddańczym geście.
- No dobrze. Zgadzam się. Bardzo państwu
dziękuję. A ty – zwróciła się do siostry – pamiętaj, co przed chwilą obiecałaś.
Masz być grzeczna i nie sprawiać kłopotu. – Mała rzuciła jej się na szyję i
uściskała mocno.
- Dziękuję Ulcia, dziękuję. Jesteś najlepszą
siostrą na świecie.
Dopakowywała
ostatnie rzeczy do walizki Betti. Sanki czekały już w przedpokoju gotowe do
zabrania. Właśnie wszedł Marek z wiadomością, że rodzice będą za pół godziny.
Mała była podekscytowana. Nawet śniadania nie chciała zjeść i Ula z trudem
wmusiła w nią kromkę chleba i kubek kakao. Zasunęła walizkę i poprosiła Marka,
by postawił ją obok sanek. Usiedli jeszcze na chwilę.
- Pamiętaj Betti. W walizce masz drugą parę
rękawiczek na wypadek, gdyby te były mokre. Zawsze noś tę drugą parę ze sobą,
żeby się nie przeziębić. Nie szalej też za bardzo i nie męcz państwa
Dobrzańskich. Oni są już starsi i nie mają tyle energii co Marek albo Jasiek.
Beatka
skrzywiła się.
- Ulcia, ja przecież to wszystko wiem i nie
sprawię kłopotu. Jestem już duża i wszystko rozumiem.
Rozległ
się dźwięk domofonu. Mała zerwała się z kanapy i zapiszczała radośnie.
- Przyjechali!
Marek
odebrał i powiedział, że już idą na dół. Ubrali się. Zabrali bagaż Betti i
sanki. Mała już sprowadziła windę. Na dole przywitali się z seniorami.
- Jedź ostrożnie tato. Ślisko jest, choć na
autostradzie powinno być bezpiecznie. Zadzwońcie jak dojedziecie na miejsce
żebyśmy się nie niepokoili.
- Nie martw się synku, zadzwonimy. Wsiadaj
Beatko. Trzymajcie się kochani i wy nie przepracowujcie się za bardzo.
Odpocznijcie też czasem. Do zobaczenia.
Stali
jeszcze chwilę przed wejściem do bloku i machali patrzącej przez tylnią szybę
Beatce. Kiedy samochód znikł im z oczu Marek przytulił Ulę do swego boku i
popatrzył z miłością w jej dwa chabry.
- I co kotku, zostaliśmy sami. Może wybierzemy
się do kina lub do palmiarni? Ciągle mamy tak mało czasu dla siebie.
Zjedlibyśmy na mieście. Przynajmniej odpoczniesz od garów.
- Nie mam ochoty na kino, ale palmiarnia może
być. Jest dopiero dziewiąta. Ogarnę szybko mieszkanie. Tam i tak otwierają o
dziesiątej. A ty jadłeś już śniadanie?
- Nie jadłem. Miałem nadzieję, że zjesz ze
mną.
- I słusznie. Dałam jeść tylko Betti. W takim
razie chodźmy, na co masz ochotę?
- Na grzane kiełbaski i mnóstwo kawy.
- No to załatwione.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz