DOTYK
MIŁOŚCI
ROZDZIAŁ 1
Nad Warszawą zapadał
sierpniowy zmierzch. Miasto powoli wyludniało się. Ulice pustoszały uwalniając
się od ciągle śpieszących dokądś przechodniów i samochodów. Były jednak
enklawy, w których każdego wieczora gromadziły się prawdziwe tłumy. Nocne kluby
stolicy tętniły gwarem rozmów i kakofonią dyskotekowych dźwięków. Ich
właściciele nie narzekali. Frekwencja była pełna a pieniądze nieprzerwanym
strumieniem lały się do klubowych kas. Młodzież musiała się wyszumieć, a i
nieco starsi nałogowo korzystali z atrakcji oferowanych przez takie miejsca. Tu
można było się zrelaksować po ciężkim dniu. Zapomnieć o codziennych troskach i
kłopotach. Tu można było natknąć się zawsze na jakąś pokrewną duszę płci
przeciwnej, która wysłuchała, zrozumiała i zgadzała się na kontynuację wieczoru
w bardziej intymnym miejscu. Najczęściej był to hotelowy pokój lub prywatne
mieszkanie.
W popularnym klubie „69” przy
jednym z niedużych, klubowych stolików ukrytym dyskretnie w kącie sali raczyło
się drinkami dwóch mężczyzn mających około dwudziestu siedmiu, dwudziestu ośmiu
lat. Blondyn o pucołowatych policzkach omiótł wzrokiem dyskretnie parkiet i
bar. Szturchnął w bok kumpla siedzącego ze zwieszoną głową nad szklanką z
alkoholem.
- Spójrz na te. Co powiesz? Niezłe, nie?
Wykonał gest głową
wskazując właściwy kierunek. Brunet przeniósł wzrok na dwie dziewczyny siedzące
przy barze i sączące kolorowe drinki. Obie były szczupłe, ubrane dość
wyzywająco w krótkie spódniczki i bluzki z dużymi dekoltami skutecznie eksponującymi
ich pełne biusty.
- No niezłe, niezłe – stwierdził ciemnowłosy
przypatrując im się zachłannie, jak pies oblizujący się na widok dorodnej
kości. - Dzielimy się, jak zwykle? Ja biorę tą z ciemniejszymi włosami.
- Nie ma sprawy i tak bardziej podoba mi się
ta blondynka.
Podnieśli się, jak na
komendę od stolika i ruszyli w stronę baru. Przysiedli po obu stronach dziewczyn
na wysokich barowych krzesłach.
- Cześć dziewczyny – zagaił brunet pokazując w
szerokim uśmiechu pełen garnitur śnieżnobiałych zębów i dwa dołeczki w
policzkach, które nadawały jego twarzy niewinny wygląd. Odwzajemniły uśmiech
odpowiadając przeciągle.
- Czeeeść.
Blondyn oparł się o blat
bufetu i zagadnął.
- A wy tak same, bez partnerów?
- No… teraz już nie same. – Zachichotały. –
Miałyśmy nadzieję trochę się rozerwać i potańczyć.
- To świetnie się składa, bo ja i mój kolega
przyszliśmy z podobnym zamiarem. Pozwólcie, że się przedstawimy? Wyciągnął rękę
do blondynki.
- Ja jestem Sebastian, a mój przyjaciel, to
Marek. – Obaj uścisnęli ręce dziewczynom.
- Ja mam na imię Monika, a moja koleżanka to
Ewa.
Marek z kurtuazją ucałował
dłoń tej ostatniej.
- Piękne, biblijne imię. Pozwolisz, że będę
twoim Adamem dzisiejszego wieczora? – Zapytał kokieteryjnie.
- Pozwolę. Mam ochotę na taniec. Idziemy?
Ująwszy swoje partnerki pod
ramię pożeglowali w stronę parkietu. Z głośników sączyła się spokojna muzyka.
Każdy z nich objął swoją dziewczynę inicjując taniec. Mieli obaj wprawę. Nie
pierwszy raz podrywali takie chętne, nieopierzone gąski, szukające wrażeń w
nocnych klubach. Można powiedzieć, że byli stałymi bywalcami takich miejsc i
rutyniarzami. Marek przyciągnął do siebie dziewczynę gładząc jej nieosłonięte
plecy. Paplała coś o sobie, ale nie słuchał jej. Cóż mogło go obchodzić, gdzie
pracowała i gdzie mieszkała? I tak nigdy nie skorzysta z tej wiedzy. Ona była
jego celem. Celem, który miał rozładować jego napięcie, celem na jeden wieczór.
Wiedział, że już nigdy nie spotka jej ponownie, a nawet gdyby, to nie powtórzy
z nią tego, co planował na dzisiejszą noc. Zabawa rozkręcała się. Szaleli na
parkiecie mając w głowach sporą ilość wlanych w siebie drinków. W pewnym
momencie Sebastian objął ramieniem Monikę i dając Markowi dyskretny znak
ulotnił się z klubu. Potańczyli jeszcze chwilę a potem zapytał dziewczynę.
- Nie masz dość tego hałasu? Może przeniesiemy
się w jakieś bardziej spokojne miejsce?
Dziewczyna kiwnęła głową.
- Dobrze, poszukam tylko Moniki.
- Monika wyszła już jakiś czas temu z
Sebastianem – wyjaśnił.
Dziewczyna naburmuszyła
się.
- A to wredna małpa, mogła chociaż uprzedzić…
Dobrze w takim razie wychodzimy.
Owionął ich chłód nocy.
Rozgrzani tańcem i alkoholem zadrżeli oboje pod jego wpływem.
- To dokąd idziemy?
Marek objął ją ramieniem i
popatrzył jej w oczy.
- Tu niedaleko jest hotel, w którym mam
wynajęty pokój. Moglibyśmy tam zakończyć tak dobrze rozpoczętą zabawę.
Nie protestowała i
pozwoliła się prowadzić. Miała świadomość, jaki będzie dalszy przebieg tego
spotkania. Była wyzwoloną dziewczyną nie będącą na etapie szukania ani miłości,
ani męża. Chciała jeszcze zasmakować życia i doświadczyć jak najwięcej, zanim
ulegnie ono stabilizacji.
Włożył kartę magnetyczną w
zamek i nacisnął klamkę. Przepuścił ją przodem i wszedł za nią, cicho zamykając
drzwi. Gra wstępna trwała krótko. Nie cackał się z nią. Był pobudzony i musiał
jak najszybciej rozładować to napięcie. Błyskawicznie rozebrał ją i siebie,
ułożył na łóżku i bez ceregieli wszedł w nią. Jęknęła, ale nie przejął się tym.
Jego ruchy były szybkie, dzikie, niemal zwierzęce. Nie słyszał, gdy stłumionym
głosem prosiła.
- Marek zwolnij trochę, to boli…
Wreszcie eksplodował, a
przyjemna błogość rozlała się po jego ciele. Zaspokoił się. Nareszcie. Zszedł z
łóżka i poszedł pod prysznic, by zmyć z siebie zapach seksu i tej kobiety.
Kiedy wrócił, leżała skulona na krawędzi łóżka i cicho płakała.
- Dlaczego płaczesz? Przecież chciałaś tego
tak samo, jak ja?
- Chciałam, ale sądziłam, że będziesz delikatniejszy.
Podszedł do niej i odgarnął
włosy z jej policzka.
- Przepraszam. Wynagrodzę ci to.
Wyjął z portfela plik
stuzłotowych banknotów.
- Masz. To na taksówkę i może kup sobie coś
ładnego. Ubierz się, odprowadzę cię na postój.
Zanim weszła do taksówki
spytała go jeszcze.
- Zobaczymy się znowu?
Popatrzył na nią wzrokiem
nie wyrażającym absolutnie niczego. Zadrżała.
- Nie sądzę – wycedził przez zęby. - Nigdy nie
umawiam się dwa razy z tą samą dziewczyną.
Spuściła głowę i już bez
słowa wsunęła się do samochodu. Odjechała. Stał jeszcze chwilę przed hotelem z
zadartą do góry głową i spoglądał na niebo usiane gwiazdami. Odetchnął. – Czas wracać do domu. Niedługo świt. Paulina
będzie wściekła, ale mam to gdzieś.
Wsiadł do następnej
taksówki i podał adres kierowcy. Podjechawszy pod dom zauważył palące się słabe
światło w ich sypialni. Skrzywił się.
– A więc
czeka. Nie śpi. Będzie draka.
Zapłacił za kurs i drżącymi
dłońmi usiłował otworzyć drzwi. Nie udało się. Wreszcie szarpnięto je z drugiej
strony i w ich świetle ukazała się jego dziewczyna, Paulina.
- Wcześnie wracasz – wysyczała z sarkazmem. –
Za dziesięć trzecia. Możesz mi powiedzieć gdzie byłeś i z kim?
Spojrzał na nią wyzywająco.
- A co to, przesłuchanie jakieś? Czy ty jesteś
moją narzeczoną lub żoną, żebym musiał ci się tłumaczyć z tego, gdzie byłem i
co robiłem? Nie mam zamiaru o niczym ci mówić. To moja sprawa a tobie nic do
tego. – Powiedział spokojnym, wypranym z emocji głosem.
Minął ją w drzwiach i
przeszedł do sypialni ściągając po drodze marynarkę i krawat.
Paulina zamknęła wejściowe
drzwi i poszła za nim. Dygotała ze złości. Już ona mu pokaże. Nie pozwoli z
siebie robić idiotki.
- Może i nie jestem narzeczoną ani żoną, ale
mieszkamy ze sobą od pięciu lat i chyba mam prawo wiedzieć gdzie szlaja się mój
chłopak. Znowu byłeś w klubie, prawda? Znowu jakaś panienka na jedną noc, mam
rację?
- Myśl sobie co chcesz, to wolny kraj. Jestem
zmęczony, idę spać.
- Na pewno nie tutaj. Śmierdzisz wódką i
tanimi perfumami. Nie mam zamiaru spać obok ciebie. Idź na kanapę.
Bez sprzeciwu zabrał
poduszkę i kołdrę moszcząc sobie spanie na niewygodnej kanapie. Było mu
wszystko jedno, byle by ona już przestała krzyczeć.
Ranek okazał się trudny do
przeżycia. W głowie huczało i dudniło. Miał wrażenie, jakby siedział mu w niej
jakiś dzikus wybijając na tam tamie drażniący nerwy rytm. Złapał się za skronie
usiłując uciszyć to dudnienie. Nie pomogło. Poczuł suchość w ustach i ledwie
zdołał odkleić język od podniebienia. – To
będzie ciężki dzień – pomyślał. Zwlókł się z kanapy i spojrzał na zegar
wiszący nad nią. – Matko Boska,
dziewiąta! Ojciec mnie zabije. – Ta myśl zdopingowała go do pośpiechu.
Ignorując tępy ból głowy pobiegł do łazienki i oblał ciało lodowatym
strumieniem. Trzęsąc się z zimna wyszedł z kabiny i energicznie wytarł je
szorstkim ręcznikiem aż poczerwieniało. Przebrał się szybko i znalazłszy w
lodówce kubek z kefirem zaspokoił pragnienie świadczące o kacu – gigancie. – Po co ja mieszałem te drinki? Trzeba było
trzymać się jednego. Ciekawe, jak Seba?
Spojrzał jeszcze w lustro. Jego
odbicie mówiło samo za siebie. Cera szara, ziemista, zblazowana, sińce pod
oczami a same oczy przekrwione, jak u królika.
- Pięknie
wyglądasz Dobrzański, jak przepuszczony przez wyżymaczkę. – Westchnął
ciężko i zabrawszy kluczyki z komody poszedł do garażu. – Paulina pewnie już w firmie. Była wściekła. Ojciec się dowie, bo nie
omieszka skorzystać z okazji i powie mu. Znowu będę wysłuchiwał reprymendy.
Niech to szlag! – Trzasnął pięścią w kierownicę. – Po co ja właściwie z nią
mieszkam? Z byle pierdołą lata na skargę do rodziców, a oni ciosają mi później
kołki na głowie przez kolejny tydzień. Gdyby była inna, nie musiałbym się
pocieszać panienkami w klubach. Pewnie będę ją musiał przeprosić. Kupię po
drodze jakieś kwiatki. – Z takim postanowieniem ruszył do firmy.
Z ogromnym bukietem
pięknych kwiatów udał się wprost z windy do jej gabinetu. Zastał ją pochyloną
nad stertą katalogów. Wsunął najpierw w drzwi bukiet i wykrztusił zza niego.
- Witaj kochanie.
Podniosła głowę a przez jej
twarz przemknął cień uśmiechu. Szybko jednak znikł, a zastąpiła go surowa
maska.
- No witaj – powiedziała ironicznie. –
Myślisz, że ugłaskasz mnie kolejnym bukietem a ja wybaczę ci, jak zawsze? Tym
razem będziesz się musiał bardziej postarać.
Podszedł do biurka i
pocałował ją.
- No nie gniewaj się, proszę. Byłem wczoraj z
Sebastianem w klubie i zalaliśmy się. Plotłem, co mi ślina na język przyniosła.
Wybacz mi proszę. Wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza. – Zrobił minę
niewiniątka. Uniosła dumnie głowę.
- Niech ci będzie. Wybaczam, ale już ostatni
raz. Nie zniosę takiego traktowania dłużej.
- Przyrzekam, że to się już więcej nie
powtórzy. Kocham cię. – Znowu pochylił się do jej ust. – Idę do siebie. Muszę
trochę popracować. – Spojrzała na niego lekceważąco.
- Ty? Popracować? Jak do tej pory nie
wysilałeś się zbytnio?
- Kochanie pozbawiłaś mnie Joaśki. Teraz wiele
rzeczy muszę robić sam. Violetta nie jest za bardzo przydatna. – Twarz Pauliny
znowu przybrała surowy wyraz.
- Dobrze wiesz, dlaczego Joaśka musiała
odejść. Nie sądzisz chyba, że pozwolę, byś pod moim bokiem trzymał kolejną
kochankę.
- Paula, nie wracajmy już do tego.
Przeprosiłem cię przecież.
- Wiem, a teraz idź już. Jestem trochę zajęta.
Wyszedł z jej gabinetu
wypuszczając powietrze z płuc. – No udało
się. Chyba nie zdążyła nic powiedzieć ojcu. Upiekło mi się. – Pokrzepiony
takim obrotem sprawy żwawo pomaszerował do swojego gabinetu.
- Cześć Viola, zrobisz mi kawy? – Poprosił
swoją sekretarkę.
- Cześć prezesie. A coś ty taki wysnuty?
Kiepsko wyglądasz.
- Wypruty, jak już. Miałem ciężką noc.
Przynieś mi też mineralną.
- Przynieś dwie – obrócili się, jak na
komendę. Do sekretariatu wszedł Sebastian. Wyglądał również nieszczególnie.
Jego zaróżowione zwykle, pucołowate policzki teraz miały blado-szary kolor.
Violetta założyła dłonie na
piersiach.
- Ale żeście się urządzili, nie ma co.
Wyglądacie jak dwa lumpy spod monopolowego. Idę po tę wodę, choć nie wiem, czy
wam pomoże.
Olszański wszedł z
dyrektorem do gabinetu.
- Czuję się, jakby przejechała po mnie
ciężarówka. Ty widzę, nie jesteś w lepszym stanie. Daliśmy czadu. – Dobrzański
przetarł przekrwione oczy.
- No daliśmy. Ja dodatkowo miałem jeszcze
awanturę w domu. Rutynowe wylewanie żali i pretensji. Chyba za ostro ją
potraktowałem. Na szczęście udobruchałem ją dzisiaj bukietem.
- Nie przejmuj się – Olszański poklepał
przyjaciela po ramieniu. – Ona ci wszystko wybaczy. Za bardzo jej zależy na
małżeństwie z tobą. Nie odpuści tak łatwo, tym bardziej, że ma poparcie twoich
rodziców.
- To jest najgorsze, bo ja wcale nie jestem
pewien, czy chcę się pchać w to małżeństwo. Ja już nie mogę jej znieść, a co
dopiero po ślubie.
Do gabinetu weszła Violetta
z kawą i dwiema butelkami wody. Postawiła tacę na szklanym stoliku i popatrzyła
na nich z politowaniem.
- Macie, leczcie się. Obok wody są dwie
tabletki na ból głowy. – Marek spojrzał na nią z wdzięcznością.
- Dzięki Viola. Jesteś wielka.
- No, no. Bez przesady. Pięćdziesiąt pięć
kilo, to znowu nie tak wiele – wysapała nie zrozumiawszy kontekstu. Niemal
obrażona wyszła z gabinetu. Uśmiechnęli się obaj pod nosem.
- Ja też już pójdę. Spróbuję popracować. –
Olszański zabrał butelkę wody wraz z tabletką i poszedł do siebie. Marek
opróżnił swoją niemal jednym haustem. Kac dawał mu się we znaki. Wziąwszy kawę
usiadł za biurkiem i odpalił laptopa. Zabrał się za przeglądanie poczty. Długo
nie popracował, bo usłyszał głos swojego ojca, który witał się z sekretarką. Po
chwili ujrzał jego samego w drzwiach.
- Witaj synu – popatrzył na niego uważnie. –
Nieszczególnie dziś wyglądasz. Te nocne hulanki kiedyś zbiorą swoje żniwo,
zobaczysz.
- A
jednak już wie. Powiedziała mu. Co za jędza – pomyślał. Postanowił nie
ciągnąć tematu.
- Cześć tato. Co cię sprowadza? Potrzebujesz
czegoś?
- Ja nie, ale ty tak. Zwolniłeś swoją
asystentkę. Nawet nie chcę znać powodów, dlaczego to zrobiłeś. Postanowiłem na
jej miejsce przyjąć nową osobę. Nie jest zbyt atrakcyjna, ale to lepiej dla
ciebie. Nie będziesz miał pokus. Jest za to bardzo kompetentna. Ma ukończone
dwa kierunki studiów, zna biegle angielski, rosyjski i niemiecki. Jest świetną,
gruntownie wykształconą ekonomistką. Takiej właśnie potrzebujesz. – Marek już
otwierał usta chcąc coś powiedzieć, ale Krzysztof Dobrzański był szybszy.
- Nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów. Ona
będzie twoją asystentką i basta. Wiem, że do tej pory naborem zajmowaliście się
obaj z Sebastianem, ale jak się okazało te wybory nie były zbyt fortunne.
Zaufaj mi. Będziesz miał z niej pociechę, bo zna się na tej robocie.
Podszedł do biurka i
wykręcił numer recepcji.
- Aniu, poproś panią Cieplak, żeby przyszła do
gabinetu dyrektora.
Po chwili rozległo się
nieśmiałe pukanie do drzwi. Powiedzieli chóralne „proszę”. Do środka weszła
dziewczyna a Marek na jej widok zdębiał. W życiu nie widział takiego brzydactwa.
Włosy spięte w niedbały kucyk, nad czołem zwinięta w rulon grzywka, na nosie
wielkie, ciężkie okulary, ubrana w jakieś jarmarczne ciuchy… - Co to ma być? To jakiś żart ze strony ojca?
Jeśli tak, to bardzo okrutny. – Miał wykształcone duże poczucie estetyki a
jej wygląd zaprzeczał wszystkiemu, co widział do tej pory.
Uśmiechnęła się nieśmiało
mówiąc „Dzień dobry”. Zauważył błysk aparatu ortodontycznego na zębach. – Jeszcze i to – jęknął w duchu.
- Dzień dobry pani Urszulo. – Krzysztof
podszedł do niej i uścisnął dłoń. – Przedstawiam pani mojego syna Marka
Dobrzańskiego. Jest dyrektorem do spraw reklamy i marketingu. To jego
asystentką będzie pani od dzisiaj.
Wyciągnęła dłoń do
zbliżającego się Marka.
- Bardzo mi miło. Mam nadzieję, że będę
przydatna.- Wsunęła swoją dłoń w jego i zadrżała. Poczuła jak przez palce pod
wpływem jego dotyku przebiega prąd. Wycofała się szybko.
- W takim razie załatwione. Teraz przejdzie
pani do naszego kadrowca i podpisze umowę, a my w międzyczasie zorganizujemy
pani stanowisko pracy.
Kiedy wyszła, Marek
otrząsnął się z pierwszego szoku.
- Tato, to chyba jakiś żart. Co to miało być?
Asystentka musi być reprezentacyjna, bo chodzę z nią na różne spotkania. Jak ja
mam się pokazać z czymś takim? Przecież to będzie kompromitacja.
- Przestań traktować ją, jak rzecz, bo nie tak
cię wychowaliśmy. Ona też jest człowiekiem. Pochodzi z biednej rodziny. Jej
ojca poznałem podczas mojego ostatniego pobytu w szpitalu. Też choruje ciężko
na serce, jak ja. Opowiadał mi o niej, z jaką determinacją kończyła te dwa
kierunki trudnych studiów. Oprócz niej w domu jest jeszcze dwójka młodszego
rodzeństwa. Matka nie żyje od wielu lat. Obiecałem Józefowi, że jej pomogę i
zatrudnię w firmie. Jak zacznie zarabiać, to i lepiej będzie się ubierać, więc
nie przekreślaj jej od razu na starcie i daj jej szansę.
Za chwilę zjawi się tu
ekipa techniczna z biurkiem i komputerem. Zainstalują je naprzeciwko Violetty.
I proszę cię o jeszcze jedną rzecz. Bądź dla niej miły. Ona wiele w życiu
przeszła i zapewniam cię, że zasługuje na szacunek. Mam nadzieję, że wkrótce
się przekonasz, jakim jest cennym nabytkiem. Jak wróci od Olszańskiego zapoznaj
ją z zakresem obowiązków. Ja wracam do siebie.
Po wyjściu ojca ciężko
opadł na fotel. Zdał sobie sprawę, że przez nadmierną szczerość Pauliny ojciec
wiedział o wszystkich jego wyskokach. – Czy
to jakiś odwet z jego strony? Forma ukarania mnie? Jeśli tak, to udało mu się.
Teraz będę musiał znosić widok tego kuriozum. Boże, za co mnie tak każesz?
Bóg nie odpowiedział,
natomiast ponownie rozległo się pukanie do drzwi, przez które wsunęła się
drobna postać jego nowej asystentki. Stanęła nieśmiało przy nich i łagodnym
głosem powiedziała.
- Ja przepraszam, że przeszkadzam panie
dyrektorze, ale podobno ma mnie pan zapoznać z zakresem moich obowiązków.
Marek spojrzał na nią z
niechęcią. Wstał od biurka i wskazał jej fotel.
- Tak. Proszę usiąść. Porozmawiamy. – Zajął
miejsce na kanapie. – Proszę mi coś o sobie opowiedzieć. Pracowała pani już
gdzieś?
- Tak. Miałam krótki, sześciomiesięczny staż w
banku. Niestety od tej pory bezskutecznie szukałam pracy. Skończyłam ekonomię
na SGH i zarządzanie i marketing.
- Dobrze. W takim razie zajmie się pani
finansami kampanii reklamowych. To duża działka, ale jak zapewniał mnie ojciec,
jest pani dobra w swoim fachu i poradzi sobie. Czasem będę wymagał czegoś
wykraczającego poza zakres tych obowiązków, ale to nie będzie zdarzało się
często. Moja sekretarka nie jest zbyt błyskotliwa i też trzeba jej będzie
pomóc. To na razie wszystko. Reszta wyjdzie podczas pracy. Proszę się teraz
zainstalować w sekretariacie. Mają przynieść biurko i komputer.
- Już przynieśli – przerwała mu.
- To świetnie. Za chwilę też przyniosę pani
materiały, nad którymi trzeba popracować. To na razie wszystko. – Podniosła się
z fotela.
- Dziękuję panie dyrektorze. Mam nadzieję, że
nie zawiedzie się pan na mnie. – Powiedziała cicho i opuściła gabinet.
- Że się
nie zawiodę? Ja już czuję się zawiedziony. Ciekawe, jak zareagował Sebastian.
Pewnie do tej pory nie może wyjść z szoku. Co temu ojcu strzeliło do głowy?
ROZDZIAŁ 2
Wracała po pracy do domu z
mieszanymi uczuciami. Cieszyła się, że dostała etat w tak prestiżowej firmie i
w dodatku na dość eksponowanym stanowisku. Pensja też nie była mała. Rozmarzyła
się. Nareszcie będą mogli odetchnąć i nie musieć aż tak zaciskać pasa. Często
bieda zaglądała im w oczy. Taty renta nie wystarczała na długo. Ta praca była,
jak najlepszy, świąteczny upominek, a starszy pan Dobrzański bardzo miły.
Gorzej z młodszym. Odniosła wrażenie, że nie ucieszył się z jej obecności w firmie.
Zauważyła, z jaką niechęcią na nią patrzył. – Pewnie wszystkie jego poprzednie asystentki były piękne. Nie spodziewał
się, że na ich miejsce przyjmą kogoś tak skrajnie innego. Ewidentnie uznał, że
nie pasuję do tej firmy. Nie jestem piękna a on dał mi to odczuć. Zresztą nie
tylko on. Ten Olszański też patrzył na mnie dziwnie. Podobnie Violetta. Ona
jest jakaś osobliwa. Ha, ha. Zabawne. Pewnie to samo myśli o mnie.
Postanowiła, że udowodni im
wszystkim, że uroda i ogólnie wygląd nie mają znaczenia. Liczy się to, co
człowiek ma w głowie. A ona miała w niej dużo wiedzy, którą postanowiła
wykorzystać w pełni. – W końcu się na
mnie poznają. – Pokrzepiona tymi myślami wysiadła na swoim przystanku i
powędrowała w stronę domu.
- Już jestem – krzyknęła z przedpokoju.
Natychmiast z kuchni wyszedł jej ojciec.
- No i jak było córcia, opowiadaj. –
Przysiadła przy kuchennym stole.
- Wszystko w porządku tatusiu. Pan Dobrzański
był bardzo miły. Zaprowadził mnie do swojego syna, który jest tam dyrektorem od
reklamy i marketingu, bo to jego asystentką mam być. Dali mi biurko i komputer.
Siedzę w sekretariacie przed jego gabinetem. Tu masz umowę. Zobacz. Dostałam
trzy i pół tysiąca brutto. Nieźle, prawda? Nareszcie trochę odetchniemy.
- Wspaniale córcia, wspaniale. Naprawdę nie
spodziewałem się, że aż tyle. Tak się cieszę. Pan Dobrzański, to jednak bardzo
słowny człowiek. Dotrzymał obietnicy, którą mi dał w szpitalu. Wieczorem
zadzwonię do niego i podziękuję. Nie wypada inaczej.
Zjadła obiad przygotowany
przez ojca i poświęciła trochę czasu swojej młodszej, sześcioletniej
siostrzyczce. Mała nie pamiętała matki, bo ta zmarła tuż po porodzie. To Ula ją
zastępowała i wychowywała Beatkę od pieluch. Ojciec nie za bardzo radził sobie
z niemowlęciem, a jej jako kobiecie wychodziło to całkiem sprawnie.
Po ciepłym prysznicu ubrana
w piżamę zapakowała się do łóżka myśląc o następnym dniu i o swojej nowej
pracy. Ten brak atrakcyjności dziwnie odstręczał ją od integrowania się z
pracownikami firmy. Z tego, co zdążyła zaobserwować przewijało się przez nią
mnóstwo pięknych modelek i bardzo przystojnych mężczyzn. Marek zrobił na niej
duże wrażenie. Wysoki, szczupły z dużymi stalowo-szarymi oczami i długimi
rzęsami. Westchnęła. – Piękny mężczyzna i
bardzo, bardzo przystojny.
Zauważyła, że zarówno
uśmiech, jak i grymas wywoływał na jego policzkach dwa dołeczki, które nadawały
mu wdzięku. Przypomniała sobie dotyk jego dłoni i dziwny prąd, który ją
przeszedł. Niewątpliwie był obiektem westchnień wielu kobiet. U niej samej
wywoływał uczucia, których nie rozumiała.
Wszedł do domu i z furią
rzucił teczkę na fotel. Z łazienki wyłoniła się jego dziewczyna.
- Coś ty taki wściekły? – spytała.
- Masz rację. Jestem wściekły. Na ciebie.
Przez te twoje nieustanne żale i pretensje, którymi tak chętnie się dzielisz z
moimi rodzicami, ojciec zgotował mi dzisiaj nie lada niespodziankę.
Zadarła dumnie głowę i
rzekła wyniośle.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi?
- Nie rozumiesz? Jaka szkoda – odpowiedział. –
Widziałaś to brzydactwo, które zatrudnił ojciec w charakterze mojej asystentki?
W życiu nie widziałem tak brzydkiej kobiety. Jak myślisz, jeśli pójdzie ze mną
na spotkanie biznesowe, nie skompromituje firmy? To prawdziwa katastrofa, którą
sama sprowokowałaś!
- Nie obwiniaj mnie za swoje łajdactwa. Nie
wracasz na noc. Włóczysz się Bóg wie gdzie i z kim. Zdradzasz mnie bez przerwy.
To tak ma wyglądać nasz związek? Ja mam tego dość. Przez te twoje panienki na
jedną noc przywleczesz do domu jakąś chorobę, którą mnie zarazisz. Pijany
idziesz do łóżka z kim popadnie i nawet nie pomyślisz o zabezpieczeniu, mam
rację? Jesteś kompletnie nieodpowiedzialny. Dorośnij wreszcie, bo zachowujesz
się jak nastolatek, nie jak mężczyzna. Alex już od dawna powtarza, żebym
rzuciła cię w diabły, bo to związek bez przyszłości.
- No tak… Jeszcze ten twój braciszek. Lubi
jątrzyć i skłócać ze sobą ludzi. Kombinuje i kręci na wszystkie strony, byle mi
tylko dokopać.
- Nie waż się o nim tak mówić! On przynajmniej
jest porządnym człowiekiem!
- Skoro jest taki porządny, to dlaczego go nie
posłuchasz? Ma przecież rację. Ja jestem ten najgorszy i doprawdy nie rozumiem,
co jeszcze każe ci przy mnie tkwić? Spakuj się i wyprowadź do niego. Tam
będziesz miała, jak w raju. Mam dość tych twoich wiecznych kłótni o byle co.
Nie odpowiada ci, to walizki są w garderobie. Droga wolna. Ja na pewno nie będę
cię zatrzymywał.
Była wściekła. Zaciskała
mocno dłonie w pięści, aż zbielały jej kostki.
- Jesteś zwykłą, ohydną świnią – wysyczała
przez zaciśnięte zęby. – Poświęciłam ci pięć długich lat i wierz mi, że żałuję
każdego dnia spędzonego u twego boku. Nie zasługujesz na mnie, ani na żadną
inną kobietę, może tylko, na te, którym płacisz za seks. Mam cię po dziurki w
nosie. Nie licz tym razem na wybaczenie, bo się go nie doczekasz. Jeszcze dziś
zniknę z tego domu, to z pewnością przyniesie ci ulgę, skoro tak bardzo
męczyłeś się ze mną. Życzę ci jak najgorzej.
Odwróciła się na pięcie i
ruszyła do garderoby, z której wyciągnęła kilka walizek i powoli zaczęła
zapełniać je swoimi rzeczami. Zadzwoniła też do Alexa prosząc go, by po nią
przyjechał.
Marek stał na środku
salonu, jak oniemiały. Nie wierzył w swoje szczęście.
- Nareszcie
jestem wolny. Wyprowadza się. Nawet nie myślałem, że tak gładko pójdzie. Koniec
awantur. Koniec Pauliny w moim życiu.
Ten cynizm był wstrętny.
Jakby na to nie patrzeć pięć lat, to długo. Przecież nie zawsze było źle. Nawet
nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy zaczęło się między nimi psuć i kiedy
nastąpił ten moment, że zaczął ją zdradzać. Potem nie potrafił już przestać.
Odpowiadało mu takie życie. Chętne panienki, seks bez zobowiązań i zbędnych
pytań.
Zasunęła zamek ostatniej
walizki i przeniosła ją do przedpokoju. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Do domu
wszedł Alex Febo. Spojrzał na siostrę z niepokojem. Nie płakała. Była na to zbyt
dumna. Nie pytał więc o nic. Przytulił ją tylko do siebie i szepnął jej do
ucha.
- Dobrze zrobiłaś. On nie jest ciebie wart.
Zobaczysz, jeszcze znajdziesz człowieka, który doceni, jak wspaniałą jesteś
kobietą. – Spojrzał na walizki. – To wszystko, co zabierasz?
- Tak, to wszystko. Nie zostanę w tym domu ani
dnia dłużej. – Wyjęła z torebki klucze od wejściowych drzwi i położyła na
okrągłym stoliku stojącym w przedpokoju.
- Możemy iść.
Bez słowa wynieśli walizki
na zewnątrz. Alex zapakował je do samochodu a potem pomógł siostrze wsiąść.
Odjechali nie oglądając się za siebie.
Marek obserwował ich
poczynania zza firanki. Kiedy odjechali odtańczył na środki salonu dziki taniec
radości a potem zadzwonił do swojego najlepszego przyjaciela.
- Seba? Nie uwierzysz. Właśnie rozstałem się z
Pauliną. Wyprowadziła się do Alexa. Jestem wolny, rozumiesz! Jestem wolny!
Trzeba to koniecznie uczcić. Wybierzesz się ze mną do „69”?
- No stary, gratulacje. Jasne, że się wybiorę.
Już się zbieram. Spotkamy się przed wejściem.
Siedzieli przy barze z
pochylonymi głowami cicho rozmawiając.
- Co napadło twojego ojca, że przyjął do pracy
to brzydactwo? Jak ją zobaczyłem to prawie spadłem z fotela. W życiu nie
spotkałem takiej pokraki.
- To chyba za sprawą Pauliny. Wiesz jak po
każdym wyskoku latała do rodziców i żaliła się, jaki to ja jestem dla niej
niedobry, że ją zdradzam. Prawdziwy drań. To właśnie o tą Cieplak poszło.
Zarzuciłem jej to, a ona się wściekła i powiedziała, że odchodzi.
- No i dobrze. Przynajmniej masz z głowy
zaręczyny i ten cały ślub. Tego przecież chciałeś, prawda?
- Prawda. Upiję się dzisiaj, przelecę jakąś
panienkę, a jak wrócę nad ranem, nikt nie będzie mi ciosał kołków na głowie. Co
za ulga. – Stuknął kieliszkiem w kieliszek Olszańskiego. - Pijmy bracie. Dawno
nie byłem taki szczęśliwy.
Ten wieczór miał podobny
przebieg, jak wiele innych przed odejściem Pauliny. Znowu morze wódki, znowu
przygodnie poznana dziewczyna i powrót do domu nad ranem. Był tak upojony
alkoholem, że nawet nie miał siły rozebrać się i w garniturze rzucił się na
łóżko. Zasnął natychmiast kamiennym snem.
Następnego dnia wszedł do
firmy mocno spóźniony. Szybkim krokiem pokonał dystans od wind do sekretariatu.
Rzucił krótkie „Dzień dobry” i już chciał wejść do gabinetu, gdy powstrzymał go
głos jego asystentki.
- Przepraszam panie dyrektorze, mam dla pana
te raporty…
Spojrzał na nią
lekceważąco, aż skuliła się pod wpływem jego wzroku.
- Nie teraz – wysyczał.
- Ale…
- Powiedziałem, nie teraz – powtórzył
podniesionym głosem.
Spuściła nisko głowę.
- Przepraszam… - wyszeptała niemal bezgłośnie.
Kiedy zamknęły się za nim
drzwi, Violetta obserwująca tę scenę w milczeniu, wreszcie mogła dać upust
swoim myślom.
- Lepiej nie próbuj. Jest wściekły, jak stado
krów. Zrobię mu kawy i wybadam grunt. – Ula w milczeniu pokiwała głową. – Na
pewno znowu zabalował w klubie. Widać, że jeszcze nie doszedł do siebie. Teraz
lepiej nie pokazuj mu się na oczy.
Zrobiła tak, jak poradziła
jej Kubasińska. W końcu ona pracowała tu dłużej i lepiej znała dyrektora.
Odłożyła gotowe raporty i zajęła się bieżącymi sprawami. Wreszcie koło południa
wychynął z gabinetu i rzucił obcesowo w jej kierunku.
- Prosiłem panią wczoraj o zestawienie
odnośnie materiałów dla Pshemko, zrobiła je pani?
Sięgnęła na półkę i w
milczeniu podała mu je. Przebiegł wzrokiem po starannie zrobionej tabeli i jej
zawartości. Nie podnosząc głowy rzekł.
- Specyfikację też miała pani zrobić. – Zanim
skończył zdanie, już podsunęła mu ją niemal pod sam nos.
- Budżet również udało się pani zamknąć? –
Kolejny raz sięgnęła po plik dokumentów.
- I jeszcze te raporty sprzedaży. – Kolejny
stosik powędrował w kierunku jego rąk. Podniósł wzrok i popatrzył na nią
uważnie. Zobaczyła w jego oczach zdumienie i coś na kształt podziwu. W dalszym
ciągu nie odważyła się otworzyć ust, bojąc się jego reakcji.
- Dziękuję. Będę jeszcze
potrzebował listę modelek i projekt folderu od fotografa. Może pani to
załatwić?
- Oczywiście – odparła cicho.
Wycofał się tyłem do
gabinetu, a ona ze świstem wypuściła powietrze z płuc. Nie mogła zrozumieć,
dlaczego jest dla niej taki niemiły. Widziała, jak traktuje innych. Łagodnie, z
uśmiechem. Violetta nie wysilała się, a jednak w stosunku do niej jego
zachowanie było skrajnie różne. – To
chyba przez to, jak wyglądam. Tu naprawdę ma to znaczenie, a ja mocno odstaję
od reszty. No cóż… Na razie poprawa wyglądu musi zaczekać. To kosztuje, a ja
nie mam pieniędzy.
Usiadł za biurkiem i
uważnie śledził zestawienia przygotowane przez Ulę. Bardzo chciał wychwycić
jakiś błąd. Musiał jednak przyznać, że były sporządzone perfekcyjnie, czytelnie
i jasno. – Kiedy ona zdążyła to wszystko
zrobić? Jest tego całkiem sporo. Ojciec nie mylił się. Jest profesjonalistką.
Gdyby jeszcze potrafiła o siebie zadbać…
Po godzinie usłyszał
pukanie do drzwi.
- Proszę.
Ula otworzyła je, nieśmiało
wsuwając się do środka.
- Przepraszam, mam dla pana listę modelek i
projekt folderu od Czarka. Prosił pan…
- A tak. Proszę je położyć na biurku – rzucił
w jej kierunku nie podnosząc się z fotela. Obserwował ją spod półprzymkniętych
powiek, jak niezdarnie zbliża się do niego i kładzie dokumenty na blacie. Ona
też poczuła jego spojrzenie i z każdym krokiem jej twarz coraz bardziej
przypominała kolorem buraczka. Była zażenowana, że tak bezczelnie się na nią
gapi.
- Proszę. – Położyła przed nim dokumenty.
Odwróciła się chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce. Przystopował ją jednak
mówiąc.
- Pani Urszulo proszę jeszcze chwilę zaczekać.
Musimy coś omówić. Zechce pani usiąść? – Wskazał dłonią fotel. Przycupnęła na
samym jego brzegu splatając nerwowo dłonie na kolanach. On wstał zza biurka i
usiadł obok, na kanapie.
- Jak pani wie, czas nas trochę goni, bo za
miesiąc ma się odbyć pokaz kolekcji jesień-zima. Życzyłbym sobie, by nie było
żadnych przykrych niespodzianek. Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. W
związku z tym trzeba załatwić mnóstwo spraw, skoordynować działania począwszy
od załatwienia sali na pokaz, przez oświetleniowców, dźwiękowców, dopilnowania
modelek i Pshemko, by wyrobił się na czas z szyciem. Poza tym zawsze po pokazie
odbywa się bankiet. Niezbędny jest catering najlepszej jakości i jakiś
kameralny zespół muzyczny. Pani będzie za to wszystko odpowiedzialna. Mam
nadzieję, że poradzi sobie pani? Ojciec zachwalał panią, jako bardzo
kompetentną osobę.
Spojrzała na niego
niepewnie.
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by pana
nie zawieść.
Przez twarz przemknęło mu
coś na kształt uśmiechu.
- To właśnie chciałem usłyszeć. Proszę więc
działać. – Podniosła się z fotela. – Aha i jeszcze jedno. Ponieważ w tej firmie
panuje zwyczaj, że wszyscy mówią sobie po imieniu, proszę po imieniu zwracać
się również do mnie – wyciągnął w jej kierunku dłoń.
- Marek.
- Ula – nieśmiało uścisnęła mu rękę. – To ja
wracam do pracy.
Wyszła z gabinetu i usiadła
przy swoim biurku. - Dużo rzeczy na mnie
zrzucił. Jak ja to wszystko ogarnę? Jakoś nie zauważyłam, by Violettę zarzucał
robotą. Siedzi tylko i przez cały dzień szuka wyprzedaży w Internecie, albo
gada przez telefon. Żadnego z niej pożytku. Trudno. Muszę poradzić sobie sama.
Udowodnię mu, że dam radę, choćbym, miała się zaharować na śmierć, ten pokaz
musi się udać.
Otrząsnęła się z rozmyślań.
– Nie ma nad czym dywagować. Czas zacząć
działać.
Najpierw Internet. Szybko
wyszukała kilkanaście ofert wynajmu sal na podobne imprezy. Wydrukowała
wszystkie i zaczęła dzwonić, pytając o ceny wynajmu i wielkość pomieszczeń.
Zdecydowanie na plan pierwszy wysunęła się Stara Pomarańczarnia w warszawskich
Łazienkach. Wyłuszczyła człowiekowi po drugiej stronie słuchawki, w czym rzecz
i umówiła się z nim następnego dnia o godzinie dziesiątej. Potem zabrała się za
szukanie cateringu. Znowu porównała oferty. Wybrała kilka z nich i postanowiła
osobiście tam pojechać i zobaczyć na własne oczy, czy rzeczywiście jest tak dobry,
jak go opisują. Od Ani pracującej w recepcji dowiedziała się, że firma Febo
& Dobrzański ma własnych dźwiękowców i oświetleniowców, więc ich
postanowiła zostawić sobie na deser. Najgorsza przeprawa czekała ją z Pshemko.
Słyszała już, jaki potrafi być niezrównoważony i wścieka się z byle powodu.
Musiała psychicznie przygotować się do tej rozmowy i poprowadzić ją tak, by nie
odniósł wrażenia, że go popędza.
W końcu ułożyła sobie plan,
w którym skrupulatnie zapisała po kolei wszystkie sprawy. Te najpilniejsze na
początku, te, które mogły poczekać, na końcu. Przed siedemnastą weszła jeszcze
do Marka.
- Przepraszam, ale chciałam ci tylko
przekazać, że jutro o dziesiątej jestem umówiona w sprawie sali. Pojadę też w
kilka miejsc, gdzie oferują catering, żeby sprawdzić. Czy jakiś alkohol też mam
zamówić? Może szampan?
- Tak. Dobrze, że o tym pomyślałaś, bo
zapomniałem. Mam jeszcze jedną prośbę. Zabierz ze sobą projekt folderu i
wpadnij do drukarni. Jeśli możesz, to wynegocjuj jakiś krótki termin i cenę.
Nie chcę, żeby zdarli z nas Bóg wie jak dużo.
- Dobrze. Ile zamówić sztuk?
- Zamów pięćset. Nie sądzę, by przyszło więcej
gości.
- Mogę jechać prosto z domu, czy muszę być
rano w firmie?
- Oczywiście, że możesz. Chciałbym jednak byś
tu wróciła, jak wszystko załatwisz i zdała mi relację z postępów.
- Jak sobie życzysz. W takim razie do jutra.
Patrzył na nią, jak
wychodzi zamykając delikatnie za sobą drzwi.
- No
zobaczymy panno Cieplak, na co cię stać i czy naprawdę jesteś taka dobra, jak
twierdzi ojciec. Zrobisz jeden błąd i wylatujesz. – Pomyślał złośliwie.
Następnego dnia wstała
bardzo wcześnie. Uczesała się staranniej niż zwykle. Włosy splotła w warkocz i
darowała podkręcanie grzywki zaczesując ją na bok. Spojrzała krytycznie w
lustro. Było lepiej. Zdecydowanie lepiej. Postanowiła, że jeszcze dzisiaj
wyrzuci wszystkie wałki. Wyciągnęła z szafy czarny kostium. Pamiętał jeszcze
maturalne czasy, ale nadal pasował idealnie. Do tego biała bluzka. Czarne buty
na niewysokim obcasiku dopełniły reszty. Można było powiedzieć, że wygląda
prawie profesjonalnie i niezwykle schludnie.
Najpierw pojechała do
Łazienek. Obejrzała salę i przylegającą do niej nieco mniejszą. Świetnie
nadawała się na bankiet. Ustaliła z kierownikiem obiektu wszystkie szczegóły.
Najbardziej ucieszyła się z tego, że wynegocjowała naprawdę bardzo korzystną
cenę za wynajem i przygotowanie sali do pokazu. Kierownik okazał się miłym i
przystępnym człowiekiem. Na pożegnanie wręczył jej jeszcze wizytówkę zespołu
muzycznego.
- Może mi pani zaufać. Grali tu u nas
niejednokrotnie i są naprawdę świetni i niedrodzy. Za wieczór biorą trzy
tysiące, to naprawdę niewiele.
- Bardzo panu dziękuję. Na pewno skontaktuję
się z nimi. Do widzenia.
Opuściła park. – Teraz drukarnia, a potem catering.
Stojąc na przystanku i
czekając na autobus zadzwoniła na numer zespołu podany na wizytówce.
Przedstawiła się wymieniając również nazwisko człowieka, który ich polecił.
Rozmowa była bardzo rzeczowa i konkretna. Umówili się, że wpadną następnego
dnia do firmy podpisać stosowną umowę.
W drukarni trafiła na
samego jej dyrektora. Po wymianie uprzejmości zaprosił ją do gabinetu i
poczęstował kawą. Przyjęła zaproszenie z wdzięcznością. Biegała od rana i
marzyła o łyku aromatycznego napoju. Wręczyła mu folder i wyznała szczerze, jakie
ma oczekiwania.
- Bardzo mi zależy panie dyrektorze, by
wydrukowano go szybko i możliwie tanio. Nie ukrywam, że to jest mój chrzest
bojowy, bo dopiero niedawno zaczęłam pracować w Febo & Dobrzański. To moje
być, albo nie być. Ta praca jest dla mnie bardzo ważna i nie chciałabym jej
stracić.
Twarz dyrektora rozjaśniła
się w uśmiechu.
- Pani Urszulo, proszę się nie martwić. Zrobię
wszystko, żeby zatrzymano panią na tym stanowisku. Pięćset sztuk, mówi pani?
Wydrukujemy za dwa dni. Policzę też tanio. Po dwa złote za sztukę. To będzie
razem tysiąc złoty. Pan Dobrzański już zamawiał u nas foldery wielokrotnie, ale
zapewniam panią, że płacił za nie znacznie więcej.
- Jestem panu bardzo, ale to bardzo wdzięczna
i serdecznie panu dziękuję za przychylność. Czyli za dwa dni będę je mogła
odebrać?
- Jak najbardziej. Będzie mi miło ponownie tu
panią gościć i już teraz zapraszam panią na kawę. – Uścisnęła mu dłoń ponownie
dziękując. Wybiegła z drukarni, jak na skrzydłach. – Ależ mam dzisiaj szczęście!
W istocie jej sprzyjało. Z
cateringiem też poszło gładko. Nawet nie musiała daleko jechać. Trudniący się
tym zakład był po drodze do firmy. Zamówiła wszystko, co najlepsze ostro
negocjując ceny. Umówiła się, że następnego dnia przyniesie im umowę do
podpisania. Zostało tylko zamówienie szampana. Nie znała się na trunkach.
Postanowiła, że zapyta Marka. On na pewno będzie wiedział, co lubią goście.
Pokrzepiona tą myślą pomaszerowała do firmy.
ROZDZIAŁ 3
Wychodząc z windy natknęła
się na swojego szefa. Obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem.
- Już? Wszystko załatwiłaś? – Pokiwała
twierdząco głową. – Szybko ci poszło – stwierdził zerkając na zegarek. – Chodź
do mnie. Opowiesz mi.
Weszli do gabinetu.
- Siadaj i mów, co zdziałałaś.
- Załatwiłam salę w Starej Pomarańczarni w
Łazienkach. Obejrzałam ją. Jest duża i pomieści sporo ludzi. Obok jest nieco
mniejsza. Świetnie nadaje się na bankiet. Chcieli dwadzieścia tysięcy, ale
zeszłam do piętnastu. Załatwiłam zespół. Jest naprawdę dobry i bierze za
wieczór tylko trzy tysiące. Po foldery mam przyjechać za dwa dni. Obiecali, że
wydrukują licząc po dwa złote za jeden. Catering też załatwiłam. Każdą pozycję
negocjowałam. Jutro pójdę do nich po szczegółowe wyliczenia i zaniosę też umowę
do podpisania. Do Łazienek również trzeba będzie taką przygotować. Jutro się
tym zajmę, albo jeszcze dzisiaj, jak zdążę. Nie zamówiłam tylko szampana, bo
nie znam się na tym i myślałam, że ty mi coś doradzisz…
Siedział wbity w kanapę i
wytrzeszczał na nią oczy. – Czy to
możliwe, że załatwiła w ciągu kilku godzin wszystko, co najważniejsze? Nie
zaniedbała niczego i zaoszczędziła nam co najmniej pięćdziesiąt tysięcy?
- Dlaczego nic nie mówisz? Źle załatwiłam?
Może mogłabym jeszcze coś wynegocjować? – Patrzyła mu w oczy z obawą.
- Ula, jesteś niesamowita. Jak ci się udało
tyle załatwić w tak krótkim czasie? Mnie takie sprawy zajęłyby więcej niż
tydzień. Sama drukarnia daje sobie zwykle na druk dwa tygodnie, a nie dwa dni.
Zarumieniła się i spuściła
wzrok.
- Nie przesadzaj. Ja po prostu miałam
szczęście – powiedziała cicho. – Jeśli nie masz więcej pytań, to pójdę
przygotować te umowy.
- Dobrze Ula. O nic więcej nie pytam, bo
poradziłaś sobie znakomicie. Dziękuję.
Kiedy wyszła, zamyślił się.
– Jest naprawdę dobra w tym, co robi.
Prawdziwy tytan pracy. Dla mnie lepiej. Przy niej nie będę musiał się wysilać.
Nawet nie wyglądała tak źle. Dobrze, że nie podkręciła tej grzywki. Od razu
wygląda lepiej i ciuchy też do przyjęcia.
Zanim zabrała się za
pisanie umów, postanowiła iść do pracowni mistrza i rozeznać się wstępnie w
sytuacji. Nie miała jeszcze okazji poznać go osobiście, ale i tak szła do niego
z duszą na ramieniu. Obawiała się jego reakcji na jej widok. Mistrz był
kapryśny i nie znosił niczego, co zaburzało porządek jego świata. Ona była
dysonansem, czymś odbiegającym od ustalonych norm, czymś nie do przyjęcia.
Zapukała delikatnie do drzwi i uchyliła je nieśmiało. Zobaczyła go pochylonego
nad rysunkami. Cichym i łagodnym, głosem zagaiła.
- Dzień dobry mistrzu, mogłabym zająć chwilkę?
Podniósł głowę znad szkiców
i przyjrzał jej się ciekawie.
- Kim osoba jest?
- Nazywam się Urszula Cieplak i jestem nową
asystentką Marka Dobrzańskiego.
- Niech osoba wejdzie i powie, o co chodzi.
- Dyrektor Dobrzański wyznaczył mnie do
koordynowania przygotowań do pokazu. Chciałam spytać o kilka rzeczy, jeśli
można?
- A salę załatwiliście? To najważniejsze
przecież i to nie może być byle co. Moje dzieła są ponadczasowe i nigdy nie
zgodzę się na to, by były wystawiane byle gdzie.
- Właśnie dzisiaj ją załatwiłam i mam
nadzieję, że będzie odpowiednia dla tej pięknej kolekcji. To Stara
Pomarańczarnia w Łazienkach.
- Naprawdę? To piękny, historyczny budynek.
Jestem pod wrażeniem. To jak masz na imię duszko?
- Ula. Ula Cieplak.
- A tak, tak, właśnie. Droga Urszulo. Naprawdę
nie spodziewałem się tak pięknego i godnego miejsca dla moich kreacji. Wiesz,
że wszyscy mówią tu sobie po imieniu?
- Tak, wiem… - odpowiedziała niepewnie.
- W takim razie życzę sobie, byś i ty tak się
do mnie zwracała.
- To wielki dla mnie zaszczyt mistrzu. –
Pokiwał łaskawie głową.
- To, o co przyszłaś zapytać?
- Marek prosił, abym się zorientowała, jak
daleko jesteś z projektami i szyciem i czy zdążycie. Jeśli ci czegoś potrzeba,
lub chcesz, by załatwić coś, co mogłoby pomóc w tworzeniu, to ja bardzo chętnie
się tego podejmę.
- Naprawdę mogłabyś?
- Oczywiście. Wystarczy jedno twoje słowo.
- Widzisz Urszulo, tak jak alpinista
potrzebuje adrenaliny, by wspiąć się na szczyt, tak ja nieustannie potrzebuję
gorącej czekolady. Ona jest moim motorem napędowym. Ta, którą mi przynoszą od
jakiegoś czasu, jest okropna. Gdybyś mogła załatwić mi taką, jak lubię z
odrobiną chilli, byłbym wdzięczny.
- Nie ma sprawy Pshemko. Jeszcze dzisiaj
załatwię regularne dostawy z „Książęcej”. Słyszałam, że tam przyrządzają
najlepszą. Na godzinę dwunastą każdego dnia może być?
- Jesteś aniołem, a Markowi powiedz, że
zdążymy ze wszystkim na czas. Jak będę miał swoją czekoladę, to i robota
pójdzie sprawniej.
- Bardzo ci dziękuję Pshemko. To naprawdę
dobre wieści. Nie przeszkadzam ci już i zaraz zadzwonię do „Książęcej”.
Z ulgą wyszła z pracowni i
wzięła głęboki oddech. – Nie było tak
źle. Nie zrugał mnie, nie skrytykował, był miły. Mam dzisiaj naprawdę dobry
dzień.
Przed wejściem do
sekretariatu znowu wpadła na Marka.
- Ula, gdzie ty się włóczysz. Szukam cię od
dłuższego czasu. Miałaś pisać te umowy. – Powiedział zrzędliwie.
- Przepraszam. Już się za nie zabieram. Byłam
u Pshemko dowiedzieć się o projekty i jak są daleko z szyciem.
- No i…, co powiedział?
- Kazał cię uspokoić, że wszystko jest pod
kontrolą i na pewno zdąży.
- Naprawdę? A ja myślałem, że w ogóle nie
będzie chciał z tobą rozmawiać. – Spojrzała na niego dziwnie.
- A dlaczego miałby nie chcieć? Przecież nic
złego mu nie zrobiłam i byłam uprzejma. – Dobrzański zmieszał się pod wpływem
jej zdziwionego spojrzenia.
- Wiesz, on czasem bywa nieobliczalny. Dobra,
wracam do siebie. - Nawet z Pshemko
potrafi rozmawiać? Myślałem, że ją wywali z pracowni za sam wygląd.
Zadziwiające…
Dni biegły utartym rytmem.
Odliczali je do pokazu. Ona ciągle była w biegu. Ciągle coś załatwiała, a Marek
tylko ograniczał się do wydawania poleceń. Nie robił w zasadzie nic. Wszystko
zrzucił na swoją pracowitą asystentkę. Nie skarżyła się, bo i po co? Nie miała
tu, jak do tej pory żadnej przyjaznej duszy. No, może wyjątkiem był tu Pshemko.
Mimo swojej egocentrycznej natury docenił w niej zaangażowanie, z jakim
podejmowała się kolejnych zadań i jej łagodny charakter. Spokojny głos Uli działał
na niego, jak balsam na otwarte rany. Kiedy tylko wpadał w zły nastrój zaraz
prosił ją do siebie. Ona zawsze potrafiła uspokoić jego skołatane nerwy,
wesprzeć i pocieszyć. Czekoladę dostarczano regularnie. Za to też był jej wdzięczny,
bo dostawał taką, jaką lubił najbardziej.
Z Violettą miała prawdziwy
kłopot. Była pusta, infantylna i bardzo irytująca. Nic sobie nie robiła z
wydawanych przez nią poleceń. Nie wykonywała swoich obowiązków, które w efekcie
Marek egzekwował od Uli. Zaczęła nawet myśleć, że on robi to celowo, by
obarczyć ją jeszcze większą dawką pracy. Ciągle się czegoś czepiał, ciągle miał
jakieś uwagi. Na jej nieśmiałe protesty, że przecież Violetta miała coś
wykonać, zawsze jej bronił i powtarzał, że już na początku uprzedził ją, że
będzie musiała pomóc jego sekretarce. Pamięta, że powiedziała wtedy, że między
pomocą, a odwaleniem za kogoś całej roboty jest zasadnicza różnica. Zirytował
się i wysapał tylko.
- Ty chcesz tu nadal pracować?
Spuściła wtedy głowę ledwie
tłumiąc łzy i nie powiedziała już nic. Bardzo bolało ją takie traktowanie.
Wychodziła niemal ze skóry, by był zadowolony i obdarzył ją łaskawszym
spojrzeniem. Czasem go obserwowała. Jego duże szaro-stalowe oczy miały taki łagodny
wyraz, który tak bardzo nie pasował do jego zachowania. Z czasem doszła do
wniosku, że jest taki jedynie w stosunku do niej. Innych traktuje zupełnie
inaczej. Jest miły, przyjacielski, czasem rzuci jakiś żart… Czuła się wtedy
rozgoryczona, bo nie rozumiała, dlaczego akurat do niej jest tak negatywnie
nastawiony. Nigdy nie odmówiła wykonania polecenia. Zawsze ubiegała jego myśli.
Odczytywała w lot to, co miał jej do przekazania. Była lojalna. Złego słowa nie
pozwalała powiedzieć na jego temat.
Kiedy któregoś dnia Pshemko
przedstawił jej Paulinę, ta zaraz zaczęła pogardliwie komentować zaangażowanie
Dobrzańskiego w pracę i wypytywać ją o to. Przeprosiła ją wtedy mówiąc, że jaki
by nie był, jest jej przełożonym i nie wypada zwykłemu pracownikowi wyrażać się
niepochlebnie o własnym szefie. Zdumiało to Paulinę.
- Jesteś bardzo lojalna Ula, ale uważaj, bo on
nie potrafi tego docenić.
Nie skomentowała jej słów
głośno, ale pomyślała, że Paulina ma chyba rację. On nie traktował jej, jak
oddanego firmie pracownika, wysługiwał się nią, wykorzystywał jej umiejętności
w załatwianiu spraw niekoniecznie związanych z pracą, nie był obiektywny. Miała
wszelkie powody, by go znienawidzić, a tymczasem okazało się, że zakochała się
w nim. Kiedy odkryła i uświadomiła sobie ten fakt, była zdruzgotana, bo zdała
sobie sprawę, że on nigdy nie spojrzy na nią łaskawym okiem, nie potraktuje,
jak kobietę. Ona była tylko narzędziem w jego rękach do odwalania roboty, którą
obarczał ją w nadmiarze. Od tego czasu niejedną łzę wylała i wciąż karciła się
za to, że pozwoliła sercu dojść do głosu.
- Jak
mogłam do tego dopuścić? Czy doświadczenie z Bartkiem niczego mnie nie
nauczyło? On przecież też wykorzystywał moją naiwność. Czy ja zawsze muszę
lokować swoje uczucia w takich nieodpowiednich mężczyznach?
Te dręczące myśli nękały ją
czasem przez całą noc. Wstawała wtedy bez sił. Zmęczona i rozdygotana, ledwie
brała się w garść, by móc funkcjonować przez cały dzień.
Czwartek był jednym z
takich właśnie dni. Weszła do biura niemrawo, z podkrążonymi z niewyspania
oczami. Musiała się zmobilizować, bo w sobotę miał odbyć się pokaz. Już od
progu przywitał ją jęk Violetty.
- Matko Boska! W coś ty się wystroiła!
Widziałaś się dzisiaj w lustrze? Ubierasz się, jak jakaś szmaciara z lumpeksu.
Nie wstyd ci? Przynosisz hańbę tej firmie! Marek już dawno powinien cię wywalić
za sam wygląd!
Marek wychodząc z windy
usłyszał ten jazgot.
- Co tu się do cholery dzieje? Viola możesz
spuścić z tonu? Słychać cię nawet u Władka na dole. Dlaczego tak wrzeszczysz?
- Czy ty widzisz, jak ona wygląda? Jak
wyciągnięta ze śmietnika. Asystentka… - prychnęła pogardliwie.
Marek spojrzał na stojącą
ze spuszczoną głową Ulę. Zauważył też łzy, które kapały jedna po drugiej na
podłogę. Poczuł się nieswojo.
- Chodź Ula do mnie.
Kubasińska uśmiechnęła się
złośliwie. – No, to teraz da jej popalić.
Weszła do gabinetu i
stanęła tuż przy drzwiach. Płakała cicho.
- Usiądź proszę. – Powiedział łagodnie.
Kiedy zajęła miejsce w
fotelu, przysiadł obok na kanapie i wyciągnąwszy z kieszeni chusteczkę, podał
jej bez słowa. Zdjęła okulary i wytarła oczy.
- Powiesz mi, o co poszło?
Podniosła głowę i wbiła w
niego wzrok. Przeszedł go dreszcz. Nigdy w życiu nie widział tak dużych,
pięknych i zrozpaczonych oczu. Było w nich tyle bólu, żałości i rezygnacji.
Odezwała się płaczliwym głosem.
- Przepraszam cię Marek za ten incydent. Ona
nie byłaby sobą, gdyby nie skomentowała każdego dnia mojego wyglądu. Ja wiem,
że źle wyglądam i brzydko się ubieram. Jesteśmy biedni. Nie stać mnie na nowe
rzeczy. Obiecuję ci jednak, że zadbam o siebie, jak tylko dostanę pensję. Kupię
coś porządnego, żebyś nie musiał się za mnie wstydzić.
- Już dobrze Ula. Nie płacz. Porozmawiam z
nią. Wróć teraz do siebie i zajmij się pracą.
Kiedy otworzyła drzwi
usłyszała za sobą.
- Violetta! Do mnie!
Wstała od biurka,
obciągnęła spódnicę i weszła do gabinetu celowo potrącając i obrzucając Ulę
pogardliwym spojrzeniem.
- Zamknij drzwi i siadaj – powiedział tonem
nie znoszącym sprzeciwu.
Kiedy wykonała jego
polecenie odezwał się zjadliwie.
- Przesadziłaś. Tym razem nie ujdzie ci to na
sucho. Pobłażałem ci i wybaczałem lenistwo, notoryczne spóźnianie się do pracy
i niewykonywanie poleceń. Przymykałem oko na twoje złośliwe uwagi rzucane pod
adresem Uli. Chyba poczułaś się przez to zbyt pewnie. Nie jesteś nietykalna. Za
takie rzeczy z łatwością wywalę cię z firmy bez żadnych skrupułów. Jeszcze raz
usłyszę z twoich ust jakieś komentarze odnośnie jej ubioru, lub dowiem się od
niej, że nie chciałaś wykonywać jej poleceń, nie będę już taki wspaniałomyślny.
Zapewniam cię, że bez mrugnięcia okiem podpiszę twoje zwolnienie dyscyplinarne.
A teraz wyjdziesz stąd i przeprosisz Ulę. Chcę to słyszeć, więc zrób to odpowiednio
głośno. Zrozumiałaś?
Kubasińska była w szoku.
Nie tego się spodziewała. Sądziła, że dyrektor poprze ją w całej rozciągłości.
Tymczasem okazało się, że może za to wylecieć z pracy. – Co za niewdzięcznik. – Pokiwała głową. – Zrozumiałam.
- W takim razie idź i zrób, o co prosiłem.
Zostawiwszy uchylone drzwi
gabinetu podeszła do biurka Uli.
- Przepraszam cię Ulka, że tak na ciebie
naskoczyłam. To się już więcej nie powtórzy. – Powiedziała teatralnym głosem.
Marek uśmiechnął się w
duchu. – To na pewno nie były szczere
przeprosiny i ani w ułamku nie żałuje tego, co zrobiła. No, ale przeprosiła.
Ula była zadowolona.
Słyszała całą rozmowę, bo Marek mówił dość głośno. Uśmiechnęła się do siebie.
Po raz pierwszy stanął w jej obronie. Czy to znaczyło, że zaczął zmieniać o
niej zdanie?
W piątek dogrywała już
wszystko na tip top. Była w Łazienkach obejrzeć przygotowaną salę. Wszystko
dopieszczono. Wybieg dla modelek był gotowy. W sali bankietowej ustawiono
podium dla zespołu i stoliki nakryte białymi obrusami. Zaplecze dla Pshemko też
czekało w gotowości. Stały tam wieszaki i stanowiska dla stylistów. W sali
głównej uwijali się oświetleniowcy i dźwiękowcy. Jeszcze tylko musiała wejść do
kwiaciarni upewnić się, czy wyrobią się z bukietami kwiatów, które zamówiła w dużej
ilości. – No, wszystko gra. Nic nie może
się posypać.
Szczęśliwa i dumna z siebie
wróciła do firmy. Koniecznie musiała napić się kawy. Była zmęczona a zastrzyk
kofeiny zawsze stawiał ją na nogi. Podchodząc do drzwi firmowej kuchenki
usłyszała rozmowę. Rozpoznała głos Marka i Sebastiana.
- Niezły kawał roboty odwaliła za ciebie twoja
Brzydula. Nie zmordowałeś się zbytnio przygotowaniami do tego pokazu. –
Zarechotał Olszański.
- No, – zawtórował mu Marek – wyrabiała po
trzysta procent normy. Czasami myślałem, że nie da rady, ale nawet nie masz
pojęcia, jak bardzo jest zaangażowana.
- I co teraz? Dasz jej zaproszenie na pokaz?
Wyobrażasz sobie miny tych celebrytów, gdybyś przedstawił tego paszczaka, jako
swoją asystentkę? Szczęki by im opadły z wrażenia.
- Nie… To nie wchodzi w rachubę. Chyba
spaliłbym się ze wstydu.
Nie wierzyła własnym uszom.
Sądziła, że się przesłyszała. Tyle energii i pracy włożyła w przygotowanie tego
pokazu, a teraz nagle okazuje się, że ma jej tam nie być? Oparła się o futrynę drzwi
i rozpłakała. Zauważyli ją i usłyszeli jej płacz. Popatrzyli na siebie
zaskoczeni jej obecnością.
- Chyba wszystko słyszała – mruknął strapiony
Sebastian. Marek podszedł do niej kładąc jej rękę na ramieniu. Odsunęła się
gwałtownie.
- Nie dotykaj mnie – wysyczała przez
zaciśnięte zęby – jeszcze nie daj Boże zarazisz się moją brzydotą i wtedy to
będzie prawdziwe nieszczęście. Osiągnąłeś swój cel. Pokaz dopięty na ostatni
guzik, a ja odchodzę. Nie będę cię już nękać swoim widokiem. Jestem pewna, że
przyjmiesz na moje miejsce kogoś powalającego urodą i nogami długimi po samą
szyję. Kogoś, kto nie będzie obrażał twojego wysublimowanego poczucia estetyki.
Życzę ci szczęścia. Mimo wszystko.
Obróciła się na pięcie i
ruszyła w stronę sekretariatu.
- Ula zaczekaj! Pozwól sobie wyjaśnić! –
Dobiegł ją głos Marka.
Nie słuchała. Porwała
torebkę z biurka, nie zawracając sobie głowy wyłączeniem komputera i wpatrującą
się w nią tępo Violettą. Energicznym krokiem ruszyła w kierunku schodów i zbiegła
nimi na sam dół. Szczęśliwie dopadła stojącego na przystanku autobusu. Zajęła
wolne miejsce i otarła mokre policzki. - Tata
się zmartwi. Nie popracowałam długo. Zaledwie miesiąc. Znowu zacznie się
szukanie jakiejś posady. Trudno. Do F&D już nie wrócę. Nigdy.
- Ojciec mnie zabije. Urwie mi łeb przy samym
tyłku, jak się dowie, że ona odeszła. To przecież jego protegowana. – Panikował
Marek. - Wymyśl coś Seba, bo mam w głowie mętlik. Co ja mam mu powiedzieć, co?
Do roboty nadawała się idealnie, ale do pokazania się w towarzystwie,
niekoniecznie? Argument idiotyczny, musisz przyznać. – Olszański poskrobał się
po głowie.
- Cholera, że też musiała tu przyjść i
wszystko usłyszeć. Co za niefart.
- To wszystko, co masz mi do powiedzenia?
Trochę mało, nie uważasz? Jadę za nią. Kupię duży bukiet róż i przeproszę ją
zanim ojciec dowie się o wszystkim. Ona musi tutaj wrócić. Jest brzydka, fakt,
ale muszę przyznać, że nigdy nie miałem tak pracowitej i kompetentnej
asystentki. Wykorzystałem ją, jak zwykła świnia. Jestem świnią do n-tej potęgi.
Jadę, a ty sprawdź jej adres, bo nie znam.
Złapał teczkę i kluczyki od
samochodu, Violetcie rzucił, że nie będzie go do końca dnia i skierował się do
windy. Po drodze zatrzymał go jeszcze Olszański wciskając kartkę z adresem.
Rysiów osiem. Ustawił GPS. Nigdy tam nie był i nie chciał błądzić. Ruszył z
piskiem opon. Po drodze zahaczył o kwiaciarnię, gdzie kupił ogromny bukiet
czerwonych róż.
Wysiadła z autobusu i wolno
powlokła się w kierunku domu. Bała się reakcji taty na wieść, że odeszła z
pracy. Widział, jak się zaangażowała, jak ciężko pracuje, jak wypruwa sobie
żyły, by tylko nie zawieść Dobrzańskiego. Przez ten miesiąc schudła chyba z
dziesięć kilo. Tyle razy jej powtarzał, że nie samą pracą człowiek żyje.
Martwił się, kiedy odchodziła od stołu skubnąwszy zaledwie parę kęsów. Z troską
spoglądał na bladość policzków, sińce pod oczami z niewyspania i wyraźny spadek
wagi. Każdego dnia wracała tak zmęczona, że nie miała nawet siły uśmiechać się
do nich. Zawiodła Beatkę, bo od dawna nie czytała na dobranoc jej ulubionych
bajek. Czy to wszystko było tego warte? Jego jednego uśmiechu, lub pochwały?
Jak wielkim okazał się hipokrytą. Po incydencie z Violettą sądziła, że coś
zrozumiał. Myliła się. Ludzie jego pokroju nigdy nie zrozumieją ludzi takich, jak
ona. To nie jest jej świat a ona zupełnie do niego nie pasuje.
Dochodziła już do bramy,
gdy wystraszył ją pisk opon hamującego samochodu. Obejrzała się za siebie i
ujrzała srebrnego Lexusa Dobrzańskiego, a po chwili jego samego wyłaniającego
się z jego wnętrza z ogromnym bukietem róż. Nacisnęła klamkę chcąc wejść na
podwórko.
- Ula zaczekaj, błagam. Nie odchodź.
- Co ty tutaj robisz? – Spytała ściszając
głos. – Jeśli coś z pokazem, to będziesz musiał poradzić sobie sam. Ja nie
pracuję już w F&D. W poniedziałek przyniosę swoje wypowiedzenie. – Chciała
odejść. Złapał ją za rękę próbując zatrzymać. Wyrwała się.
- Godzinę temu prosiłam cię, żebyś mnie nie
dotykał. – Wysyczała przez ściśnięte zęby.
- Ula porozmawiaj ze mną, proszę. Chciałbym ci
tylko wyjaśnić…
- Tu nie ma co wyjaśniać Marek. Ja usłyszałam
o sobie prawdę i choć zabolało bardzo, to wcześniej, czy później pogodzę się z
nią.
- Przyjechałem cię błagać, żebyś wróciła.
Jeśli będzie trzeba, to na kolanach będę cię błagał.
- Naprawdę nie ma takiej potrzeby. Szkoda
twoich spodni. Mogłyby się pobrudzić, a mnie nie stać, by zapłacić za pralnię. Stanowicie
z Violettą świetny tandem, a nawet trio, jeśli wziąć pod uwagę Olszańskiego. Znakomicie
poradzicie sobie beze mnie, bo uzupełniacie się nawzajem, jak elementy
układanki. Violetta nadal będzie śledzić sieciowe wyprzedaże i paplać przez
telefon, Olszański zdobędzie mnóstwo punktów w grach strategicznych, a ty
możesz oddać się swojej ulubionej pasji, czyli nicnierobieniu. Wszystko na
chwałę i pomyślność firmy. I nie martw się. Nic nie powiem twojemu ojcu. Nie
zasłużył sobie na takie wieści. Liczę się z tym, że ma chore serce i oszczędzę
mu tego. Gdyby pytał, powiem, że odeszłam, bo nie radziłam sobie z obowiązkami.
Teraz, jeśli pozwolisz pójdę już. Mam sporo zajęć domowych.
- Błagam cię Ula nie odchodź. Wszystko, co
powiedziałaś jest prawdą. Przysięgam ci, że to się zmieni, tylko wróć. Proszę,
to dla ciebie. – Podsunął jej bukiet.
- Jest bardzo piękny, ale nie mogę go przyjąć.
Tak, jak kwiatek do kożucha, tak ten bukiet pasuje do mnie. Daj go Violi, na
pewno poczuje się doceniona za to, z jakim zapałem poświęca się dla firmy. Mnie
można kupić szczerością i uczciwością, nie bukietami kwiatów darowanymi z
fałszywych pobudek. Pożegnam się już. Do widzenia.
Ze smutkiem patrzył, jak
oddala się od bramy. To, co powiedziała dało mu do myślenia. Mylił się, co do
niej. To nie była pusta lala dająca się złapać na lep miłych słówek i
komplementów bez znaczenia. Miała kawał solidnego charakteru i zasady, którymi
kierowała się w życiu. Zapewniła go wprawdzie, że ojcu nic nie powie, ale i tak
czuł się podle uzmysłowiwszy sobie, jak wrednie ją traktował, wykorzystywał jej
dobroć i chęć pomocy. Ta rozmowa wstrząsnęła nim. Przejrzała go na wylot.
Krótko i treściwie podsumowała, jakim jest człowiekiem. - Człowiekiem? Dobre sobie. To ja, Marek Dobrzański, babiarz, pijak,
łajdak i wielka świnia. Nic dodać, nic ująć. - Przytłoczony dosadnością jej
słów zasiadł za kierownicą i uruchomił silnik. – I tak jej odejście nie ujdzie mi płazem. Ojciec będzie zadawał mnóstwo
niewygodnych pytań – pomyślał.
ROZDZIAŁ 4
Weszła cicho do domu będąc
nadal pod wrażeniem tej rozmowy. Nie sądziła, że zdobędzie się na to i pojedzie
za nią. – Czyżby naprawdę mu na mnie
zależało? Oczywiście, że zależy. Kto będzie teraz odwalał za niego robotę?
Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść. – Tak… Była jego Murzynem od
najcięższej roboty. Ale koniec z tym. Nie pozwoli się tak dać wykorzystywać.
Już nie. Za dużo upokorzeń doznała. Czas wyciągnąć wnioski.
Weszła do kuchni i
przywitała się z ojcem.
- A co ty dzisiaj tak prędko? Nie ma jeszcze
trzeciej. Zwolnili was wcześniej? – Zasypał ją lawiną pytań. Uśmiechnęła się
blado.
- Tak, tato. Tak… W pewnym sensie… Jestem taka
zmęczona. Położę się trochę – wyartykułowała słabo.
- Idź, idź. Naprawdę nienajlepiej wyglądasz.
Jesteś taka blada. Może coś zjesz?
- Nie… Nie jestem głodna.
Poszła do siebie i tak, jak
stała runęła na łóżko. Rozpłakała się. Nawet nie miała odwagi powiedzieć ojcu
prawdy. Powie mu, jak tylko poczuje się lepiej. Zasypiała. Ze snu wyrwał ją
dźwięk dzwoniącego telefonu. Obudziła się i spojrzała na zegar. Za piętnaście
czwarta. – Niedługo pospałam.
- Halo…
- Urszula?
- Pshemko?
- Urszula, no gdzie ty się podziewasz? Szukam
cię po całej firmie. Bardzo cię tu potrzebuję. Możesz przyjść?
- Nie mogę Pshemko. Bardzo cię przepraszam,
ale ja już nie pracuję w tej firmie. Właśnie odeszłam.
- Jak to odeszłaś! – Głos mistrza przeszedł w
świdrujący falset. – To niemożliwe. Ty musisz być przy mnie na pokazie.
- Właśnie o pokaz poszło. Okazało się, że
jednak nie powinno mnie na nim być.
- To jakiś nonsens. Jak to, nie powinno cię
być? Przecież urabiałaś się przy jego przygotowaniu po łokcie.
- To prawda, ale to za mało. Sam wiesz, jak
wyglądam. Znacznie odstaję od reszty. Może dobrze się stało? Nawet nie miałabym
się w co ubrać. Przyniosłabym firmie tylko wstyd.
- Ja nie chcę tego słuchać. Musisz tu być. Ja
nie poradzę sobie bez ciebie. O sukienkę się nie martw, ja ją załatwię.
- To bez sensu Pshemko. Są w firmie osoby,
które nie chcą, bym dłużej tam pracowała, a ja nie będę się nikomu narzucać. –
Powiedziała drżącym głosem. Wyczuł, że ma płacz na końcu nosa.
- Jesteś w domu?
- Tak, w domu.
- Podaj mi adres. Zaraz przyjadę. Musimy
koniecznie porozmawiać.
- To naprawdę bardzo miło z twojej strony, ale
zapewniam cię, że niepotrzebnie się fatygujesz. Ja nie jestem warta, aż takiej
uwagi i troski, a ty masz mnóstwo pracy przed jutrzejszym dniem.
- Urszulo, - rzekł uroczystym głosem – do tej
pory to ty mnie wspierałaś i pocieszałaś dobrym słowem. Czas na rewanż. Ja nie pozwolę,
by taki był finał naszej znajomości. Podasz mi ten adres?
- Rysiów osiem. Dziękuję Pshemko.
- Będę do godziny duszko.
Rzeczywiście, tuż przed
siedemnastą podjechał pod bramę swoim starym garbusem. Przejrzał się jeszcze w
bocznym lusterku, poprawił apaszkę i poszedł w kierunku drzwi. Otworzyła mu
blada, z podkrążonymi od płaczu oczami.
- Witaj Pshemko. Chodź, poznasz mojego tatę.
Weszli do kuchni i
przedstawiła go ojcu. Panowie uścisnęli sobie dłonie.
- Miło mi poznać taką znakomitość. – Rozpływał
się Cieplak. – Ula dużo mi o panu opowiadała.
- Pshemko, nie jesteś głodny? Mam pierogi.
Jeśli lubisz, to zaraz odgrzeję.
- Uwielbiam i chętnie skosztuję, bo istotnie
burczy mi w brzuchu.
Uwinęła się błyskawicznie
stawiając po chwili parujące dzieło jej sprawnych rąk.
- Częstuj się, proszę. Jak zjesz, to
porozmawiamy.
Pałaszował, aż mu się uszy
trzęsły, mrucząc pod nosem z zadowolenia.
- Znakomite Urszulo, naprawdę znakomite.
Po obiedzie Józef
zaproponował mu kieliszeczek własnoręcznie robionej nalewki. Nie pogardził nią
mówiąc.
- Jest wspaniała. Kordiał panie Józefie,
kordiał.
Przeszli do pokoju Uli.
Pshemko usiadł na krześle i zapytał wprost.
- Co się stało? Dlaczego mówisz, że nie
pracujesz już w firmie? Ja naprawdę tego nie rozumiem. Jak można pozbywać się
tak cennego pracownika z firmy? Może coś nabroiłaś?
- Nie. Wszystko zrobiłam tak, jak powinnam.
Powiem ci, ale muszę prosić cię o dyskrecję. Pan Krzysztof nie może się o tym
dowiedzieć. Wiesz, jakie ma chore serce, a ja nie chcę mu przysparzać
zmartwień.
- Przysięgam ci, że nie puszczę pary z ust.
Nikt się nie dowie. – Powiedział mistrz z poważną miną.
Opowiedziała mu przebieg
tego dnia. Jak była w Łazienkach i jak ucieszyła się, że wszystko jest
urządzone tak, jak chcieli. Powiedziała, z jaką radością wracała do firmy
gotowa podzielić się dobrymi nowinami i jak straszliwie poczuła się
rozczarowana, gdy usłyszała rozmowę Marka z Sebastianem i o tym, jak przyjechał
za nią i próbował przepraszać. Na koniec rozpłakała się, a Pshemko patrzył na jej
łzy i zaciskał pięści. W końcu powiedział cicho.
- To, co przypadkowo usłyszałaś od własnego
szefa było obrzydliwe. Posłuchaj mnie teraz uważnie. Pójdziesz na ten pokaz.
Już ja zadbam, by nikt więcej nie robił ci przykrości i wstrętnych uwag na
temat twojego wyglądu. Chcę cię prosić, byś ubrała się teraz i pojechała ze
mną. Nie obawiaj się, nie do firmy. Zaufaj mi. Przygotuj się teraz, a ja w tym
czasie wykonam kilka telefonów.
Jechali w stronę Warszawy.
Co jakiś czas z niepokojem zerkała w bok. Nie wiedziała, co planuje mistrz.
- Dokąd jedziemy? – Spytała z obawą.
Uśmiechnął się.
- Wierz mi Urszulo, będziesz miała dzisiaj
prawdziwą niespodziankę. Nic więcej nie powiem.
Zatrzymał samochód przed
salonem optycznym i uśmiechnął się do niej.
- Punkt pierwszy, zmiana okularów. Przekonamy
się, jak zniesiesz soczewki kontaktowe. Okulary też weźmiemy, ale mniejsze i
lżejsze. Te zasłaniają ci połowę twarzy.
Spędzili w salonie niemal
pół godziny, ale Pshemko w końcu był zadowolony i z dziką satysfakcją połamał
jej stare, wysłużone okulary.
- Teraz duszko jedziemy do mojego przyjaciela,
stylisty. Trzeba coś zrobić z włosami. Są długie i zniszczone na końcach.
Zaufaj mu tak, jak mnie, bo jest naprawdę znakomity.
Przywitali się z Cyrylem. Był
wysoki i bardzo szczupły, a twarz przyozdabiała mu hiszpańska bródka. Ula
skojarzyła jego wygląd z postacią z kreskówki, szalonym Don Pedro. Zaprosił ją
na fotel i bez zbędnych słów zabrał się do roboty. Nałożył na włosy farbę i po
upływie czterdziestu minut zaczął je ścinać. Żałośnie spoglądała na opadające
kosmyki włosów. Pshemko poklepał ją uspokajająco po dłoni.
- Będzie pięknie, nie martw się.
Cyryl wymodelował jej
fryzurę i okręcił z uśmiechem na fotelu.
- Witaj piękna, żegnaj nijaka. Spójrz. –
Odwrócił ją do lustra.
Patrzyła na nią śliczna
kobieta o dużych błękitnych oczach wolnych od szpecących okularów, okolonych
gęstymi, długimi rzęsami, o pełnych, zmysłowych ustach i burzy świetnie
przyciętych włosów koloru ciemnej czekolady, sięgających jej ramion.
- Jesteś cudem Urszulo. – Wyszeptał oniemiały
Pshemko. – Nigdy nie widziałem piękniejszej kobiety.
Dotknęła dłonią policzka.
- To naprawdę jestem ja? – Obaj pokiwali
radośnie głowami.
- To najprawdziwsza ty. Nie spodziewałem się,
że efekt tych zabiegów będzie tak spektakularny. Dziękuję ci Cyrylu, świetnie
się spisałeś.
- Zawsze do usług przyjacielu.
Kiedy wyszli na zewnątrz
rzuciła mu się na szyję.
- Dziękuję ci Pshemko. Jestem ci bardzo,
bardzo wdzięczna. Masz we mnie dozgonną i wierną przyjaciółkę.
- To jeszcze nie koniec Urszulo. – Powiedział,
jak tylko uwolniła go ze swych objęć. – Teraz zawiozę cię do domu, ale jutro
przyjedź do Łazienek godzinę przed pokazem. Zrobimy makijaż i ubierzesz suknię,
którą dla ciebie przygotowałem. Buty też są, więc o nie, nie musisz się
kłopotać. Przyjedziesz, prawda?
- Przyjadę Pshemko. Tobie nigdy nie mogłabym
odmówić. Sprawiłeś, że poczułam się pewnie i czuję, jak opuszcza mnie ta
nieśmiała, zahukana dziewczyna.
Wszedł jeszcze na chwilę z
nią do domu ciekawy reakcji jej ojca. Józef miał łzy w oczach i potrząsając
ręką mistrza długo dziękował mu za tę przemianę. Z tej radości wręczył mu dwie
pękate butle nalewki i życząc mu wszystkiego, co najlepsze, pożegnał.
Od samego rana przeglądała
stertę ubrań wyciągniętych z szafy.
- Właściwie,
to wszystkie nadają się do wyrzucenia – pomyślała. – Co ja mam na siebie włożyć? Chyba założę żakiet, spódnicę i jakąś
bluzkę. Czarny kostium zawsze wygląda schludnie, choć niekoniecznie modnie.
Przygotowała sobie
wszystko. W łazience popracowała nad fryzurą. Ucieszyła się, że nie wymaga
długich zabiegów. Cyryl ostrzygł ją tak, by nie miała problemów z jej
ułożeniem. Postanowiła nie zakładać okularów tylko soczewki. W nich jej oczy
wydawały się jeszcze bardziej błękitne, wręcz chabrowe.
Punktualnie o szesnastej
pojawiła się na zapleczu sali pokazowej. Przywitała się z Pshemko.
- Dobrze, że już jesteś. Zaraz ci zrobią
makijaż i przebierzesz się. Choć, pokażę ci suknię. Jestem pewien, że będzie
leżeć idealnie. Wszedł z nią za parawan i z pokrowca wyciągnął prawdziwe, błękitne
cudo. Dotknęła jej z nabożną czcią. Materiał był bardzo delikatny, lejący.
- Pshemko, – wyszeptała stłumionym głosem –
jaka ona piękna. Nigdy w życiu nie miałam na sobie czegoś tak zjawiskowego.
Jesteś bardzo, ale to bardzo utalentowany.
Mistrz poczuł się
wspaniale, słysząc jej pochwały.
- Wiedziałem, że ci się spodoba. Przymierz
buty. – Podał jej aksamitne, niebieskie czółenka na niewysokim obcasie.
Pasowały idealnie.
Przeszli do stanowisk
stylistów. Usiadła na jednym z wolnych foteli i po chwili już nakładano jej
delikatny, przydymiony makijaż. Pociągnięto usta błyszczykiem. Wreszcie mogła
nałożyć sukienkę. Kiedy wyszła zza parawanu Pshemko oniemiał.
- Koniecznie musisz zobaczyć się w lustrze –
zaciągnął ją przed stojące w kącie tremo. – Czy spodziewałaś się, że będziesz
taka piękna? Powalająca. Lśnisz duszko. To twoja nagroda za wszystkie
upokorzenia, jakich doznałaś. Na razie nie pokazuj się na sali. Ja dam ci znak,
kiedy będziesz mogła wejść, dobrze?
- Co tylko zechcesz Pshemko. Obiecuję, że nie
będę się rzucać w oczy.
- To będzie trudne, bo wyglądasz przepięknie i
rwiesz oczy, ale postaraj się. Ja idę dopilnować modelek. Na razie.
Przycupnęła w kącie za
wieszakami. Zauważyła, że w pomieszczeniu zainstalowano monitor. Mogła
obserwować rozwój sytuacji na wybiegu. Ucieszyła się, że zobaczy efekt również
i swojej pracy.
Tymczasem Pshemko poganiał
modelki. Czasu zostało niewiele i zaczęli schodzić się powoli pierwsi goście.
Na zaplecze wszedł Marek. Odnalazł mistrza i zagaił.
- Witaj Pshemko, jak idzie?
Mistrz obrzucił go surowym
spojrzeniem.
- Idzie dobrze, ale szłoby jeszcze lepiej,
gdyby Urszula tu była. Nawiasem mówiąc, to gdzie ona jest? – Dobrzański
zmieszał się nieco. Odzyskawszy jednak szybko rezon, odpowiedział.
- Niestety Ula nie będzie mogła przyjść.
Zatrzymały ja ważne sprawy rodzinne.
- Sprawy rodzinne, powiadasz. Nie sądziłem, że
potrafisz tak składnie łgać. – Dobrzański spojrzał na niego skonsternowany.
- O czym ty mówisz?
- Mówię o tym, że wiem wszystko. Wiem o tym,
jaki byłeś podły i w jaki sposób ją potraktowałeś. Ona harowała, jak wół przy
tym pokazie, a mimo to, według ciebie nie zasłużyła sobie by dzisiaj tu być. Nie
sądziłem Marco, że możesz być do tego stopnia cyniczny. Pamiętaj, że w życiu
można zmienić niemal wszystko. Możesz się jeszcze zdziwić. A teraz wybacz,
jestem zajęty. – Powiedziawszy to mistrz odpłynął w stronę swojej ubranej w
kreacje trzódki, zostawiając Marka z osłupiałym wyrazem twarzy.
O godzinie siedemnastej
przygasły światła i na wybiegu ukazał się Krzysztof Dobrzański. Przywitał
zgromadzonych, opowiedział krótko o kolekcji i zaprosił na obejrzenie pokazu.
Pierwszy rząd krzeseł zajmowała rodzina Dobrzańskich, oboje Febo, Olszański
siedzący obok Marka i co znaczniejsi pracownicy firmy. Kolejne rzędy obsiedli
zaproszeni ludzie z branży, licznie przybyli celebryci i osoby reprezentujące
media. Zaczęto pokaz. Nie przebiegał w ciszy, bo każda kreacja witana była
gromkimi brawami. Okrycia jesienno-zimowe wywołały szczery entuzjazm podobnie,
jak ciepłe sukienki z miękkich, wełnianych tkanin. Modelki ostatni raz wyszły
na wybieg ustawiając się w szpalerze. Wniesiono ogromny kosz herbacianych róż.
Wywołany przez Krzysztofa Pshemko wszedł z triumfalnym uśmiechem na wybieg.
Podziękował wszystkim kłaniając się nisko. Odebrał od Dobrzańskiego seniora
mikrofon i podnosząc obie ręce do góry uciszył publiczność.
- Bardzo wam dziękuję kochani za tak wspaniałe
przyjęcie mojej kolekcji. Ona nigdy nie miałaby szans być wystawiona w tak
pięknym, historycznym wręcz miejscu, gdyby nie pewna, niezwykle skromna osoba.
Dzięki niej ten pokaz zaistniał, bo w przygotowanie go włożyła swoje serce i
duszę.
Marek poruszył się
niespokojnie na krześle i spojrzał na Sebastiana. Obrzucili się zdziwionym
wzrokiem domyślając się, o kim mówi mistrz.
- On chyba nie chce jej wyciągnąć na scenę? -
Zaniepokoił się Olszański.
- Nie martw się, nie ma jej tutaj. – Uspokoił go
Marek.
Mistrz kontynuował.
- Pozwólcie państwo, że przedstawię moją
przyjaciółkę Urszulę Cieplak, która bardzo wspierała mnie przy tworzeniu tych
kreacji i zadbała o to, by finał naszych wspólnych wysiłków mógł państwa
usatysfakcjonować.
- Urszulo, zapraszam cię na scenę. Przyjdź
proszę.
Przez dłuższą chwilę, która
dla Dobrzańskiego wydawała się wiekiem, nic się nie działo. Wreszcie zza
kurtyny wyłoniła się drobna postać kobiety. Zamarł. Zrozumiał, co miał na myśli
Pshemko mówiąc, że w życiu można zmienić niemal wszystko. Wolnym krokiem
podeszła do mistrza, a on uściskał ją serdecznie wręczając jej bukiet pięknych
róż.
- To dla ciebie duszko. Dziękuję ci za
wszystko. – Popłynęły jej łzy.
- Ty mnie dziękujesz, Pshemko? – Powiedziała
cicho. – To ja będę ci wdzięczna do końca życia za to, co dla mnie zrobiłeś.
Obaj przyjaciele siedzieli
wbici w krzesła nie mogąc uwierzyć w to zjawisko, które mieli przed sobą. Co
się stało z Brzydulą? Kto ją tak odmienił? Czy obaj byli tak bardzo ślepi, by
nie zauważyć, że pod tą warstwą niemodnych, tanich ciuchów i pod wielkimi
okularami ukrywa się prawdziwa, najprawdziwsza piękność? Marek przełknął
nerwowo ślinę poczuwszy suchość w gardle. Oddałby fortunę, by móc przepłukać je
teraz odrobiną koniaku. Był wstrząśnięty. W życiu nie spodziewałby się czegoś
podobnego. Domyślał się już, że to za sprawą Pshemko tak bardzo się zmieniła.
Jakże żałował, że usłyszała od niego tyle niemiłych słów. Jakże żałował, że
traktował ją tak źle. Nie wybaczy mu. Przyjechała na pokaz tylko po to, by pomóc
Pshemko. Liczył na nią, a ona nie zawiodła. Ojciec też mu tego nie daruje.
Prosił go przecież, by był dla niej miły, by nie traktował jej przedmiotowo, bo
na to nie zasługiwała, a on zrobił dokładnie odwrotnie. – Jestem idiotą. Największym kretynem i głupcem. Co ja teraz powiem ojcu?
Dupek, dupek, dupek…
Na wybieg ponownie wszedł
Krzysztof Dobrzański.
- Szanowni państwo. Pokaz się skończył, ale to
nie koniec imprezy. Trzeba należycie uczcić to wydarzenie. Serdecznie zapraszam
wszystkich na bankiet, który odbędzie się w sali obok.
Po chwili oblegli go
dziennikarze zdając mnóstwo pytań. Pshemko również nie oszczędzili. Ula
trzymała się z boku wiernie asystując mu podczas wywiadów. Ona też intrygowała
dziennikarzy, a szczególnie fotoreporterów, którzy robili jej mnóstwo zdjęć.
Uśmiechała się do nich łagodnie mówiąc, że to nie z nią mają rozmawiać i nie ją
fotografować, bo to Pshemko jest gwiazdą dzisiejszego wieczoru i to jemu należy
się ich uwaga. Wreszcie dano im spokój. Mistrz odciągnął ją od tłumu i cicho
powiedział.
- Pójdziemy teraz na salę bankietową…
- Nie Pshemko, nie… ja nie chcę.
- Musisz, bo to jeszcze nie koniec. Trzeba
trzymać fason. Obiecuję ci, że nie będziemy długo i potem odwiozę cię do domu.
Złapał ją pod łokieć i
wprowadził do sali bankietowej. Wszystkie oczy skierowały się na nich. Poczuła
się skrępowana, ale mistrz już prowadził ją do stolika, gdzie królował szampan
i przekąski. Podał jej pełny kieliszek sam biorąc do ręki wodę mineralną.
- Za nasz sukces duszko i to podwójny. Nie
będę pił alkoholu, bo muszę być trzeźwy.
Rozległa się muzyka.
Niektórzy ochoczo wypłynęli na parkiet. Projektant odstawił kieliszek z
mineralną i podał Uli dłoń.
- A teraz zatańczymy.
- Ja nie umiem… - szepnęła spanikowana.
- Nie obawiaj się, to łatwe. Wsłuchaj się w
rytm, a ja cię poprowadzę.
Nigdy nie podejrzewałaby go
o to, że jest tak dobrym tancerzem. Poddała się rytmowi dotrzymując mu kroku.
Sebastian i Marek siedząc
przy stoliku w rogu sali przyglądali się temu w milczeniu. A ona płynęła z
łagodnym uśmiechem, lekko jak wiatr, wzbudzając podziw wśród innych tańczących,
zachwycając ich niebanalną urodą i wdziękiem. Przetańczyła kilka kawałków. W
końcu Pshemko zaprowadził ją do stolika i powiedział.
- Urszulo, ja tylko zobaczę, czy spakowano
kreacje i zaraz wracam. Ty posiedź chwilkę sama i zjedz może coś. Na pewno
jesteś głodna. – Kiwnęła głową na znak zgody.
- Dobrze. Zaczekam na ciebie.
Ledwie odszedł od stolika,
zmaterializował się przy nim Dobrzański, jakby tylko czekał, aż będzie sama.
- Dobry wieczór Ula. Pięknie wyglądasz. –
Odwróciła gwałtownie głowę w jego kierunku. Jej tętno raptownie przyspieszyło.
- Dobry wieczór – powiedziała cicho
spuszczając głowę. – Dziękuję.
- Zatańczysz ze mną?
- Przepraszam, ale nie tańczę. – Wydusiła
niemal szeptem.
- Ale przed chwilą tańczyłaś z Pshemko.
- Źle się wyraziłam. Nie tańczę z tobą. Nie chcę,
żebyś mnie dotykał. Twój dotyk mnie boli. – Stropił się słysząc te słowa.
- To może chociaż porozmawiaj ze mną. Daj mi
szansę wyjaśnić.
- Ale my wyjaśniliśmy sobie już wszystko
bardzo klarownie. Nie mamy wspólnych tematów do rozmowy. Sprawa zamknięta.
Spojrzała mu w oczy. Jej
własne wypełniły się łzami. Wstrząsnęło nim to smutne, rozżalone spojrzenie
tych nieprzyzwoicie pięknych, głęboko błękitnych oczu.
- Błagam cię Ula, nie odmawiaj mi. Poświęć mi
tylko pięć minut. Bardzo mi zależy na tej rozmowie. Wyjdźmy stąd. Przejdźmy się
po parku. Tam można spokojnie porozmawiać. Proszę. – Popatrzył na nią
błagalnie.
- Marek, jaki sens ma ta rozmowa? Równie
dobrze możemy porozmawiać w poniedziałek, bo będę w firmie. Przyniosę
wypowiedzenie.
- Właśnie o tym też chcę porozmawiać.
Był tak nachalny w swoich
prośbach i nie chciał odpuścić. Wreszcie zmęczona jego natręctwem uległa.
- No dobrze, ale nie licz na zbyt wiele. Ja
już podjęłam decyzję. Chodźmy.
Wyszli na zewnątrz i
ruszyli wolnym krokiem wzdłuż parkowej alejki. Przeszli w milczeniu kilkanaście
metrów.
- To, o czym chciałeś rozmawiać? Wybacz, ale
nie mam zbyt wiele czasu. Pshemko obiecał, że odwiezie mnie do domu. Będzie się
niepokoił, jak nie zastanie mnie przy stoliku.
- Przede wszystkim chciałem cię bardzo
przeprosić. Za wszystko. Za to, że tak źle cię traktowałem, że wykorzystywałem
cię ponad miarę, że usłyszałaś ode mnie tak wiele przykrych słów, za to, że
byłaś świadkiem tej ohydnej rozmowy, za to, że krytykowałem twój wygląd i za
to, że nazwałem cię Brzydulą. Nie zasłużyłaś sobie. To, co zrobiłem jest
niewybaczalne i karygodne. Czuję się naprawdę podle, bo dopiero po twoim
odejściu uświadomiłem sobie, kogo tak naprawdę straciłem. Wiernego, oddanego
pracownika. Osobę ze wszech miar kompetentną i lojalną. Byłaś najlepszą
asystentką, jaką kiedykolwiek miałem. Wiem, że to nazbyt śmiałe i może
bezczelne prosić cię o cokolwiek, ale ja tak bardzo pragnę byś nie odchodziła z
firmy. Przysięgam ci, że jeśli zdecydujesz się wrócić, wszystko będzie inaczej.
Nie będę cię już obarczał zadaniami ponad siły. Przy tobie nauczę się, jak
pracować efektywnie i będę dzielił obowiązki przez trzy. Koniec z obijaniem się
moim i Violetty. Jeśli nie wywiąże się, lub będzie ignorowała twoje polecenia,
wyleci. Proszę cię tylko, byś jeszcze raz przemyślała swoją decyzję. Wiem, że
twoja rodzina potrzebuje pieniędzy, bo twój ojciec podobnie, jak mój, ma
schorowane serce. Miesięczny okres próbny masz już za sobą. W poniedziałek
podpisałabyś stałą umowę o pracę, a co za tym idzie, otrzymałabyś wyższą
pensję.
Zatrzymał się przed nią i
spojrzał jej głęboko w oczy.
- Nie rezygnuj Ula. Ja nie poradzę sobie bez
ciebie i tak wiele muszę się od ciebie nauczyć. – Mówił przejętym, cichym
głosem.
Zadrżała pod wpływem jego
spojrzenia. Przetrawiała w głowie to, co od niego usłyszała.
- Dobrze. Zastanowię się. W poniedziałek
otrzymasz odpowiedź.
Na jego twarz wypłynął
szczęśliwy uśmiech, a na policzkach wykwitły dwa słodkie dołeczki.
- Dziękuję ci Ula. Nawet nie wiesz, jak bardzo
jestem ci wdzięczny i jak bardzo szczęśliwy.
- Lepiej nie ciesz się zbyt wcześnie, bo ja
naprawdę muszę to przemyśleć i nie wiem jeszcze, jaką podejmę decyzję. Teraz
jednak muszę wracać. Pshemko czeka. Dobranoc.
- Dobranoc Ula.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz