ROZDZIAŁ
10
Nadszedł listopad a wraz z nim szarugi i
słoty. Coraz częściej porywisty wiatr bezlitośnie smagał ogołocone niemal doszczętnie
z liści gałęzie drzew i coraz częściej gwałtowne deszcze intensywnie tłukły
powierzchnię jeziora. Ula źle znosiła taką pogodę. Często chodziła przygnębiona
i smutna. Najbardziej żałowała, że nie mogła tak jak kiedyś wychodzić na
spacery. Dusiła się dosłownie i w przenośni. I z braku powietrza i z braku
zajęcia. Była częstym gościem hotelowej biblioteki a wieczorami przesiadywała w
pokoju pani Marii słuchając opowieści z jej życia.
To był właśnie jeden z takich wieczorów.
Usiadły przy kominku z kubkami wypełnionymi kakao.
-
Ula a może ty mi opowiesz dla odmiany coś o sobie. Ciągle tylko ja gadam i
gadam. Pewnie jesteś znudzona na śmierć tą moją paplaniną.
-
Wcale nie - zaprzeczyła - Mogłabym pani słuchać i słuchać. Opowiada pani takie
ciekawe historie. W moim życiu jak dotąd niewiele było ciekawych momentów. Nie
było łatwe to moje życie – westchnęła. - Byłam w maturalnej klasie, gdy zmarła
moja mama tuż po urodzeniu mojej najmłodszej siostry, Beatki. Betti była niemowlęciem
i to na mnie spadł obowiązek opieki nad nią. Mój brat Jasiek też był mały. Miał
dopiero jedenaście lat i należało poświęcić mu dużo uwagi, bo lubił rozrabiać.
Tato długo nie mógł się otrząsnąć po śmierci mamy, ale jakoś w końcu przejął
część obowiązków, które ona kiedyś wykonywała. Ja miałam zdawać maturę i
wielkie ambicje pójścia dalej na studia. Jakoś się udało, chociaż nie raz
bywało ciężko.
- A jaką
uczelnię skończyłaś?
-
Studiowałam na SGH finanse i bankowość. Zawsze pociągały mnie cyferki –
roześmiała się. - Dość długo po ukończeniu studiów nie mogłam znaleźć pracy. W
końcu udało się. Dostałam pracę w domu mody Febo&Dobrzański i miałam
piastować stanowisko sekretarki samego prezesa. On docenił moją wiedzę i
kompetencje. Szybko awansowałam na jego asystentkę. W firmie poznałam też Alę.
Zaprzyjaźniłyśmy się. Z czasem ona zaczęła traktować mnie jak własną córkę a ja
ją jak drugą matkę, której mi bardzo brakowało.
-
Tak, Ala jak tu była ostatnio to trochę opowiadała mi o waszych relacjach. Dużo
mówiła o twoim ojcu, że taki dobry, szczery i szlachetny z niego człowiek.
-
Taki właśnie jest i mają się z Alą ku sobie. Byłabym zadowolona, gdyby się pobrali.
Zarówno jej jak i jemu często doskwierała samotność. Czuję, że byliby ze sobą
szczęśliwi.
-
Wiem od Ali, że odeszłaś z firmy. Dlaczego?
- To
skomplikowana historia i trudno mi o niej mówić, bo wspomnienia jeszcze bardzo
świeże, – powiedziała ze smutkiem – ale jeśli pani zechce wysłuchać, to
opowiem. - Maria kiwnęła głową.
–
Rozbudziłaś moją ciekawość. Proszę opowiedz mi.
-
Nigdy nie byłam ładna. Kiedy zaczęłam pracować w firmie, nosiłam niemodne
ubrania, ciężkie okulary i aparat na zębach… - Ula zaczęła snuć swoją opowieść.
Doszła do momentu, kiedy Marek przywiózł ją tu na weekend.
-
Naprawdę tu byłaś? Kiedy? – zapytała zdziwiona staruszka.
- Ponad
miesiąc temu. Dostaliśmy pokój numer jedenaście. Wtedy nie wiedziałam jeszcze,
że właścicielką tego pięknego miejsca jest przyjaciółka Ali.
–
Widzisz jaki ten świat jest mały? No, ale opowiadaj dalej, bo bardzo jestem
ciekawa dalszego ciągu tej historii. - Kiedy skończyła, Maria westchnęła cicho.
– Wiesz a może to, co napisał w tym liście było prawdą? To bardzo trudno
udawać, że się kogoś kocha. Myślę, że on jednak darzy cię uczuciem.
Niewątpliwie się pogubił, bo słuchał złych podszeptów, ale wydaje mi się, że
nie jest złym człowiekiem. Zrobisz jak zechcesz Ula, ale uważam, że powinnaś go
wysłuchać. Nie mówię, że teraz. Na razie odczuwasz ból i cierpisz, choć myślę,
że on też. – Pogłaskała ją po głowie jak małą dziewczynkę i popatrzyła w jej
smutne oczy. - Jeszcze będziesz szczęśliwa. Zobaczysz. Dobro przyciąga dobro a
ty jesteś dobrym człowiekiem Ula.
Uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością
słysząc te słowa, lecz po chwili przez jej twarz przebiegł spazm. Złapała się
odruchowo za brzuch i krzyknęła histerycznie.
-
Muszę zaraz do…, niedobrze mi… - wykrztusiła. Wpadła jak burza do łazienki.
Zaskoczona jej reakcją Warska stała najpierw jak wmurowana. Szybko się jednak
ocknęła i podreptała za Ulą z niepokojem słysząc dobiegający stamtąd odgłos
wymiotów. Troskliwie trzymała jej głowę zwieszoną nad muszlą klozetową. Otarła
jej twarz mokrym ręcznikiem i pomogła wstać.
- Co
się z tobą dzieje moje dziecko? Zjadłaś coś nieświeżego?
-
Nie, nie wiem. Przecież kucharz zawsze dba o to, żeby były w kuchni świeże
produkty. To chyba nie dlatego – powiedziała słabym głosem. Oddychała jeszcze
ciężko po wysiłku spowodowanym przez torsje. Maria ujęła ją pod łokieć i
posadziła w fotelu.
-
Nie wyglądasz za dobrze. Jesteś taka szczupła i bardzo blada. I te sińce pod
oczami. Powinien obejrzeć cię lekarz. W pobliskim miasteczku jest przychodnia
zaopatrzona w całkiem niezły sprzęt i dobrzy lekarze. Mają też laboratorium.
Sama zakupiłam im kilka niezbędnych aparatów. Jutro tam zadzwonię i umówię cię.
Poproszę też Witka, to cię zawiezie, dobrze? - Nie miała siły protestować.
–
Dobrze. Myślę, że to dobry pomysł. Sama chciałabym wiedzieć, co mi jest. Już
parę razy wcześniej robiło mi się słabo i kręciło mi się w głowie a przecież
odżywiam się tu bardzo regularnie.
- No
to załatwione. Wiesz, przyszedł mi do głowy jeszcze jeden pomysł. Jeśli się
zgodzisz oczywiście. – Ula podniosła na nią zaciekawiony wzrok.
-
Kiedy powiedziałaś mi o swoich studiach pomyślałam sobie, że twoja wiedza i
umiejętności przydałyby mi się tu w hotelu. Ja już nie za bardzo radzę sobie z
finansami i tymi wszystkimi rozliczeniami. Zajmuje mi to mnóstwo czasu i męczy
mnie. Oczy już nie te co dawniej a i umysł czasami płata mi figle. Chodzi mi o
to Ula, że gdy poczujesz się lepiej, może mogłabyś przejąć ode mnie te
obowiązki. Oczywiście za stosownym wynagrodzeniem. Po prostu zatrudniłabym cię.
Co ty na to?
Zaskoczyła ją ta propozycja. Pomyślała – W sumie, dlaczego nie? I tak nudzę się jak
mops z braku zajęcia a nuda przecież nie leży w moim charakterze.
- To
bardzo miło pani Mario, że pomyślała pani o mnie. Ja bardzo chętnie pani pomogę
i wcale nie muszę robić tego za pieniądze. Jem tu i sypiam jak do tej pory za
darmo a przecież nie powinno tak być.
-
Dziękuję ci kochanie – Warska spojrzała na nią z rozczuleniem. – Tak więc mamy
gotowy plan. Najpierw lekarz, potem wzmocnisz się trochę a jeszcze potem
wprowadzę cię we wszystko. Teraz odprowadzę cię do pokoju, bo jest późno a ty
wyglądasz na zmęczoną.
Z duszą na ramieniu przekraczała próg
przychodni. Podeszła do sympatycznej pani siedzącej przy okienku w rejestracji.
-
Dzień dobry, ja do doktora Kosteckiego. Urszula Cieplak – przedstawiła się.
-
Pani Cieplak. Rzeczywiście doktor wspominał, że pani przyjdzie. Czeka na panią.
To ten pokój po lewej stronie. – Podziękowała kobiecie i podszedłszy do drzwi
cicho zapukała. Po usłyszeniu „proszę” nieśmiało weszła do gabinetu.
-
Dzień dobry panie doktorze, nazywam się Ula Cieplak.
-
Ach tak, pani Ula. Czekałem na panią. Maria dzwoniła, że nie czuje się pani
najlepiej. Podobno wymiotowała pani wczoraj.
-
Tak i nie rozumiem co się dzieje i skąd te wymioty. Miałam też wcześniej
zawroty głowy.
-
Dobrze. Najpierw panią osłucham a potem przejdzie pani do laboratorium. Tam
pobiorą pani krew. Wyniki będą za jakąś godzinę. – Zastanawiał się nad czymś
przez moment bacznie jej się przyglądając.
-
Kiedy była pani ostatnio u ginekologa?
- U
ginekologa? – powtórzyła zaskoczona – Dawno. Bardzo dawno. Kilka lat temu.
-
No, dobrze. W takim razie zanim dostaniemy wyniki zrobi pani i te badania. Tak
na wszelki wypadek. Gabinet ginekologiczny jest na pierwszym piętrze. Urzęduje
w nim doktor Kobiela. To kobieta, więc będzie się pani czuć może mniej
skrępowana.
Zaopatrzona przez doktora Kosteckiego w
kartkę, na której wypisał szereg laboratoryjnych badań opuściła gabinet. Zanim
udała się do laboratorium, wyszła na zewnątrz powiedzieć Witkowi, żeby na nią
nie czekał.
-
Wituś, to potrwa znacznie dłużej niż myślałam. To bez sensu, żebyś czekał tu na
mnie tyle czasu. Masz przecież swoje zajęcia.
-
Dobrze Ula, ale jak skończysz to zadzwoń do mnie. Przyjadę cię odebrać.
-
Zadzwonię. Jedź już.
Weszła z powrotem do przychodni. Nie lubiła
widoku krwi. Podczas jej pobierania zrobiło jej się słabo. Najpierw ciemne
płaty zaczęły jej latać przed oczami a potem nie czuła już nic. Zaalarmowany
przez pielęgniarkę doktor Kostecki przybiegł natychmiast i zaczął ją cucić.
Powoli odzyskiwała przytomność.
- Co
się stało? – wyszeptała słabym głosikiem widząc nad sobą twarz doktora.
-
Zemdlała pani. Musi być pani bardzo osłabiona. Spróbuje pani wstać? - Podał jej
rękę. Usiadła na kozetce.
-
Niech pani trochę posiedzi. Jak poczuje się pani lepiej to pielęgniarka
zaprowadzi panią do doktor Kobieli. Nie wypuszczę pani stąd dopóki nie
ustalimy, co pani dolega. – Pokiwała bez sprzeciwu głową zgadzając się z
doktorem.
Leżała na kozetce czując na brzuchu chłodny
żel. Doktor Kobiela okazała się sympatyczną osobą w średnim wieku. Jej łagodny
głos podziałał na Ulę jak balsam.
-
Zrobimy USG i zobaczymy co tam pani siedzi w brzuszku. – Z uwagą obserwowała
obraz na monitorze mrucząc do siebie. – Wątroba i śledziona w porządku,
trzustka w porządku, nerki nie powiększone… - Nagle skupiła się bardziej na
obrazku, który miała przed sobą. - No i wszystko jasne – uśmiechnęła się z
sympatią do Uli. – Mamy ciążę. szósty tydzień.
Pacjentka wyglądała na totalnie zaskoczoną.
–
Jak to ciążę…, przecież to niemożliwe… - czyżby
to stało się wtedy, kiedy ja i Marek… Boże! Przecież nie zabezpieczaliśmy się!
-
Możliwe. To właśnie widzę na ekranie i jeśli dobrze to odczytuję, to będzie to
ciąża bliźniacza. Wprawdzie nie jestem tego pewna, bo sprzęt nie jest
najmłodszy i czasem można źle zinterpretować to, co się widzi, ale kiedy wróci
tu pani do mnie za miesiąc, to wtedy będę miała już pewność.
Ula była w szoku. Jej wielkie jak spodki
oczy wpatrywały się w twarz lekarki. Ta poklepała ją po ręce.
-
Proszę się nie martwić, wszystko będzie dobrze. Musi pani tylko zadbać o
siebie. Dobrze się odżywiać i odpoczywać jak najwięcej. Widzimy się w takim
razie po świętach.
Oszołomiona wyszła z gabinetu. Nie mogła w
to uwierzyć. Przecież chciała o nim zapomnieć. Wymazać go z pamięci, a
tymczasem nosi pod sercem jego dziecko lub dwoje dzieci. Usiadła na krześle w
poczekalni chowając twarz w dłonie. - Co
teraz? Jak ja sobie poradzę? Muszę powiedzieć tacie. Zmartwi się to pewne jak
pewne jest to, że nie mogę teraz wrócić do Rysiowa. Zadzwonię dzisiaj i powiem
mu o wszystkim. – Z zadumy wyrwał ją głos doktora Kosteckiego.
-
Pani Urszulo są wyniki, proszę wejść to je omówimy. – Posłusznie poszła za
doktorem.
- Po
pani minie zgaduję, że już pani wie o ciąży. Zleciłem próbę ciążową i wyszła
pozytywnie – wyjaśnił. – Wyniki nie są najlepsze, ale przepiszę odpowiednie
leki i wszystko wróci do normy. Jest za mało żelaza, co wskazuje na anemię.
Będzie je pani zażywać. Cukier też jest bardzo niski, ale to możemy uregulować
bez leków. Przepiszę sporo witamin i kilka leków na wzmocnienie całego
organizmu. Będzie dobrze - uśmiechnął się do niej pokrzepiająco wciskając jej w
dłonie plik recept i zaleceń.
- Na
kiedy umówiła się pani z doktor Kobielą?
- Na
grudzień tuż po świętach.
- W
takim razie proszę i do mnie zajrzeć w tym dniu. Muszę wiedzieć czy przez ten
miesiąc kuracja odniosła pożądany skutek.
-
Dziękuję panie doktorze za wszystko. Do widzenia.
- Do
widzenia pani Urszulo i proszę ode mnie pozdrowić Marię.
-
Pozdrowię – powiedziała cicho opuszczając gabinet.
Warska stała przed wejściem do hotelu i
niecierpliwie wyglądała samochodu Witka. Długo nie wracali. Zaczęła się
martwić, że u Uli wykryli coś poważnego. Bardzo polubiła tę szczerą i dobrą
dziewczynę. Polubiła wieczory spędzane w jej towarzystwie, które umilały jej
samotną starość. Wniosła w jej życie powiew świeżości. Przy niej czuła się
odmłodzona o przynajmniej dwadzieścia lat. Przycisnęła dłonie do ust, żeby
ogrzać je oddechem a potem wcisnęła je w kieszenie płaszcza. Było przeraźliwie
zimno. Czuła jak lodowaty wiatr przenika jej starcze ciało aż do kości.
Zmrużyła oczy dostrzegając coś w oddali. – No
są wreszcie. - Podeszła do samochodu otwierając Uli drzwi. - Już się
zaczęłam martwić, że coś się stało. Dlaczego to trwało tak długo? Wiesz już, co
ci dolega? – popatrzyła na Ulę z niepokojem.
-
Wiem – odparła – i zaraz wszystko opowiem, ale nie tutaj, dobrze?
-
Chodźmy do mnie. Zrobię ci herbaty, bo pewnie zmarzłaś.
Ujęła ją pod ramię i wolno poprowadziła do
hotelowego wejścia. Cierpliwie zaczekała, aż zagotuje się woda i za chwilę
wręczyła Uli parujący kubek z gorącym napojem. Usadowiła się naprzeciwko niej w
fotelu i wyczekująco spojrzała Uli w oczy.
-
Nie trzymaj mnie dłużej w niepewności. Wyglądasz na przygnębioną więc chyba nie
jest za dobrze. – Dziewczyna westchnęła i rozpłakała się.
-
Jestem w ciąży – cichy szept spłynął z jej warg. – Z Markiem – dodała.
Podniosła zapłakane oczy na Marię. – Podejrzewają, że to ciąża bliźniacza – rozszlochała
się na dobre. – Jak ja sobie poradzę? Nie spodziewałam się tego. - Zaskoczona
Warska wstała i podeszła do niej wtulając ją w swe ramiona.
-
Nie martw się dziecko. Wszystko się ułoży. Jestem pewna, że sobie poradzisz. W
końcu wychowałaś Beatkę więc doświadczenie masz a ja ci pomogę. Dziecko to
wielkie szczęście a jak się okaże, że to dwójka, to będzie to podwójne
szczęście. Damy radę. Teraz najważniejsze, żebyś wzmocniła się trochę. Ja już
zadbam o to, żebyś odżywiała się tak jak powinnaś. Będziesz dużo odpoczywać i
zażywać leki, które przepisał doktor. No nie płacz już. Jesteś pod moją opieką
a ja nie dam ci zrobić krzywdy – uśmiechnęła się do niej głaszcząc ją czule po
głowie. - Powiesz Markowi?
-
Nie wiem. To wszystko dzieje się tak szybko i przytłacza mnie. Najpierw muszę
powiedzieć ojcu. Z jednej strony boję się, że źle to przyjmie a z drugiej to
myślę, że jeśli mu nie powiem, będzie miał do mnie żal.
-
Masz rację. Zadzwoń do niego. Może zaproś go tutaj z Alą. Zawsze lepiej
porozmawiać w cztery oczy niż przez słuchawkę telefonu.
- Ma
pani rację. Tak właśnie zrobię. Dziękuję pani Mario za to, co pani dla mnie
robi. Gdyby nie pani i pani pełne otuchy słowa, chyba bym się załamała.
-
Będzie dobrze córeńko, będzie dobrze. We dwie damy radę.
Józef siedział w kuchni i konferował z
Alicją. Był zmartwiony i zaskoczony telefonem od Uli. Nie spodziewał się, że
znajomość z Dobrzańskim zrodzi takie owoce. Słyszał jej roztrzęsiony głos w słuchawce
i postanowił, że nie będzie jej potępiał za to, co zrobiła. Już sama siebie
karała wystarczająco i ewidentnie żałowała tej znajomości. Był przecież jej
ojcem i bardzo ją kochał. Jak mógłby ją teraz zostawić bez pomocnej dłoni? Nie
dał po sobie poznać, że jest nią rozczarowany i zły na nią. Przeciwnie.
Pocieszał i dodawał odwagi. Powiedział, że bardzo się cieszy, że będzie miał
wnuka, lub wnuki. Uspokoił ją, choć jemu samemu daleko było do osiągnięcia
takiego stanu ducha.
-
Jak pani myśli Alicjo, to dobry pomysł, żeby tam jechać? Bardzo bym chciał ją
zobaczyć.
-
Bardzo dobry panie Józefie. Pojedziemy tam w sobotę rano. Ona nie może być
teraz sama. Musi wiedzieć, że ją wspieramy i kochamy ją –ścisnęła dłoń
mężczyzny. - Ale pojedziemy tam sami bez dzieci. Jasiek jest dorosły więc
poradzi sobie a Beatka pójdzie do Szymczyków. Jak będziemy po rozmowie z Ulą,
wtedy zastanowimy się jak przekazać tę nowinę dzieciakom.
- Ma
pani rację. Trzeba ich jakoś delikatnie przygotować na ten szok.
W sobotni poranek żegnani przez dzieci
pojechali. Ala znała na pamięć drogę do hotelu, a i ruch o tej porze na drogach
był jeszcze mały, więc sprawnie i w zadziwiająco krótkim czasie dotarli na
miejsce. Ala ująwszy Józefa pod ramię pewnie prowadziła go do pokoju Marii.
Zanim tam dotarli ujrzeli ją samą idącą im naprzeciw z otwartymi ramionami.
-
Ala, przyjechałaś! Jak dobrze cię znowu widzieć! – zerknęła na stojącego obok
mężczyznę. – A to pewnie pan Józef, ojciec Uli. Już od dawna chciałam poznać
pana osobiście. Wiele dobrych rzeczy słyszałam o panu od Ali i od Uli.
- Ja
również pragnąłem panią poznać i bardzo podziękować za opiekę nad moją córką. -
Maria zauważyła jak zakręciły mu się w oczach łzy. Poklepała go uspokajająco po
ramieniu.
-
Ula to wspaniała dziewczyna. Dobra, miła, uprzejma i szczera. Naprawdę trudno
jej nie lubić. Nie wyobrażam sobie, że miałoby jej tutaj nie być. Ale nie
stójmy tak. Chodźmy do niej – zapukała cicho do drzwi pokoju Uli i wsunęła
przez nie głowę. - Uleńko, masz gości – otworzyła drzwi na całą szerokość.
Zerwała się z fotela i rzuciła wprost w
rozpostarte ramiona ojca. Długo nie chciał jej puścić, a ona trzymając go w
objęciach rozpłakała się rozpaczliwie.
- Ulcia,
proszę cię nie płacz. Takie wzruszenie może zaszkodzić dziecku, dzieciom… no już,
cichutko. - Uspokoiła się i ocierając mokrą twarz podeszła do Ali, żeby ją
uściskać.
-
Dziękuję ci Ala, że przywiozłaś tu tatę – wyszeptała jej do ucha.
-
Słuchajcie, – odezwała się Maria – mam propozycję. Jest już po śniadaniu i
jadalnia jest pusta. Przejdźmy może tam. Poproszę kucharza, to zrobi wam kawy i
przyniesie ciasto. Będziecie mogli spokojnie porozmawiać i nikt wam nie będzie
przeszkadzał.
Wszyscy poparli jej propozycję. Kiedy
kelnerka postawiła przed nimi aromatyczny napój, odezwała się Milewska.
-
Wiecie co? To wy sobie porozmawiajcie a ja z Marią przejdę do jej pokoju. Nie
widziałyśmy się dawno i też mamy mnóstwo rzeczy do opowiadania – zabrała ze
stołu swoją filiżankę i talerzyk z ciastem, po czym wraz z Warską wyszły z
jadalni.
Zostali sami. Siedzący naprzeciwko córki
Józef uważnie jej się przypatrywał. Ścisnął jej dłoń.
-
Martwię się o ciebie córcia. Wyglądasz tak mizernie. Myślałem, że odpoczniesz
tu, wyciszysz się i trochę przytyjesz. – Uśmiechnęła się smutno.
-
Teraz już wiem, że to przez tę ciążę, ale zaczęłam brać witaminy i leki a pani
Maria bardzo pilnuje, żebym przestrzegała zaleceń lekarzy i dba o mnie – pogłaskała
go po dłoni. – Jesteś bardzo zły na mnie? Dla mnie to też był szok –
powiedziała płaczliwie.
-
Nie jestem zły. Cieszę się. Bardzo. Myślę tylko, że to dziecko lub dzieci
powinny mieć też ojca. Ula, nie chciałem ci mówić przez telefon, ale w tym
dniu, w którym wyjechałaś był u mnie Marek. – Spojrzała na niego z
niedowierzaniem.
-
Jak mógł… po tym wszystkim.
-
Nie denerwuj się. Ja na początku chciałem go wyrzucić, ale prosił tak żarliwie
o rozmowę, że w końcu postanowiłem go wysłuchać. Opowiedział mi wszystko. O
niektórych rzeczach wiedziałem już od ciebie, ale poznałem też, jak to
wyglądało z jego strony – zamyślił się. - Wiesz Ula, kiedy opuszczał nasz dom,
płakał. Ja myślę, że on naprawdę cię kocha, tylko się pogubił. Uważam, że
powinnaś powiedzieć mu o ciąży. Ma do tego prawo. Będzie ojcem.
-
Nie wiem tato, czy powinien o tym wiedzieć. Jak do tej pory nie wykazał się
odpowiedzialnością. Muszę to przemyśleć. Na razie nie jestem w stanie ani mu
wybaczyć, ani ponownie zaufać. – Józef westchnął ciężko.
-
Dobrze. Zrobisz jak zechcesz, ja nie będę do niczego cię zmuszał. To twoja
decyzja.
Józef żegnał się z Warską prosząc ją o
dalszą opiekę dla Uli a potem uściskał swoją najstarszą latorośl.
-
Uważaj na siebie córcia. Na święta przyjedziesz tak jak uzgodniliśmy. Pani Maria
też się zgodziła. Załatwię z Maćkiem, żeby po was przyjechał. Zadzwoń, gdyby
coś się działo, albo gdybyś chciała po prostu porozmawiać. Do zobaczenia.
- Do
widzenia tatusiu i dziękuję za to, że cię mam. Ty też uważaj na siebie i ucałuj
dzieciaki.
Stały z Marią na środku drogi do momentu, w
którym samochód nie zniknął im z oczu.
ROZDZIAŁ
11
Nadszedł grudzień, a wraz z nim śnieżyce i
zawieje. Mróz skuł jezioro lodem tak grubym, że spokojnie można by było przejść
na jego drugą stronę. Obsługa ośrodka dzielnie walczyła każdego dnia
odgarniając łopatami świeżo spadły śnieg. Witek przynajmniej dwa razy dziennie
uruchamiał mały spychacz i odśnieżał drogę, aż do zjazdu z autostrady. Gości
nie było wielu a ci, którzy przyjechali nie byli zbyt absorbujący.
Ula czuła się już znacznie lepiej. Lubiła
siadywać w oknie z nosem przyklejonym do szyby i kontemplować ten bajkowy
krajobraz. Opieka i troska pani Marii sprawiła, że znikła bladość z jej
policzków i coraz częściej ukazywały się na niej rumieńce. Troszkę przytyła.
Nie wydawała się już taka koścista jak wcześniej. Można było nawet zaryzykować
stwierdzenie, że wreszcie nabrała kobiecych kształtów. Zniknął też z oczu
smutek ustępując miejsca radosnym iskierkom. Już nie patrzyła w przyszłość tak
pesymistycznie. Z czułością gładziła niewidoczny jeszcze brzuszek zaczynając
się wreszcie cieszyć nadchodzącym macierzyństwem.
Dzień przed wigilią pojawił się Maciek. Tak
bardzo się za nim stęskniła, że jak nienormalna rzuciła mu się na szyję niemal
go dusząc. Gdy go wreszcie uwolniła od siebie przyjrzał jej się dokładnie od
stóp do głów.
-
Nooo! Pani prezes, wreszcie zaczyna pani przypominać tę dziewczynę, którą
pamiętam. A tak poważnie, to wyglądasz o niebo lepiej niż w dniu, w którym cię
tu przywiozłem. I gratuluję ciąży. Jak mi twój tata powiedział, to prawie
zjechałem z krzesła. Dzieciaki też dobrze przyjęły tę wiadomość, choć twój tata
obawiał się ich reakcji. Betti bardzo się ucieszyła, że zostanie ciocią a
Jasiek skomentował po swojemu „Wow! Siostra. Ale pojechałaś…” – roześmiali się
serdecznie.
- To
co? Jesteście już spakowane? Gdzie pani Maria? – rozejrzał się.
-
Jesteśmy. Pójdziemy po nią a ty weźmiesz nasze bagaże, dobrze? – Poszli w
stronę zajmowanych przez Ulę i Marię pokoi.
Obie panie usadowiły się na tylnych
siedzeniach samochodu. Maciek upewniwszy się, że jest im wygodnie i ciepło,
ostrożnie ruszył w drogę do Rysiowa. Wyczekiwano tam na nie z niecierpliwością.
Beatka co chwilę dobiegała do okna obserwując drogę. Wreszcie usłyszeli jej
pisk.
-
Jadą! Jadą! Tata, już są! – podskakiwała radośnie.
Przeszli do przedpokoju i już za chwilę
witali Ulę, która przechodziła z rąk do rąk stęsknionej rodzinki. Serdecznie
przywitano też Marię. Szczególnie Józef otoczył ją wielką atencją prowadząc do
gościnnego pokoju.
-
Dziękuję pani Mario – mówił półszeptem – za opiekę nad moją Ulą. Od razu widać
jej skutki. Wygląda o wiele lepiej i chyba przybrała na wadze.
-
Tak panie Józefie. Jest znacznie lepiej. Przestała płakać i zaczęła myśleć o
dziecku, dzieciach. To dobrze, bo teraz tylko na tym powinna się skupić.
Po południu przyjechała Ala. Radości nie
było końca jak zobaczyła je obie. Wspólnie zabrały się za przygotowania
jutrzejszej, wigilijnej kolacji. Ula jak zwykle lepiła swoje popisowe pierogi,
Ala zajęła się rybami. Dzieci pod okiem pani Marii ubierały w pokoju choinkę a
Józef obładowany prezentami czmychnął do garażu, żeby je tam ukryć. W końcu
Beatka nadal wierzyła w świętego Mikołaja. Jutrzejszy dzień zapowiadał się
bardzo emocjonująco.
Tak też było rzeczywiście. Wszystko się
pięknie udało. Potrawy były pyszne a życzenia wspaniałe, przy których potoczyła
się niejedna łza. Przebrany za Mikołaja Józef rozdawał wszystkim prezenty. Dom
tętnił radością i kolędami śpiewanymi wspólnie przy choince. Siedzieli do późna,
ale w końcu zmęczenie wzięło górę i rozeszli się do przygotowanych wcześniej
łóżek. Było trochę ciasno, ale nikt się tym nie przejmował. Zmęczona Ula wolno
wchodziła na górę. Miała spać z Beatką. Usłyszała nagle dźwięk przychodzącego
sms-a. Wróciła na dół i wyjęła z torebki telefon. Na wyświetlaczu ukazało się
imię „Marek”. Zawahała się. Miała wątpliwości czy go odebrać, ale jednak
ciekawość zwyciężyła.
„Promyczku
mój – pisał. Z okazji świąt, życzę ci zdrowia i pomyślności, nieustającego uśmiechu
na Twojej ślicznej buzi i radości, którą zawsze widziałem w Twoich lazurowych
oczach. Pociechy i wsparcia, którego nie potrafiłem ci dać a także tego, żebyś
już nigdy nie trafiła na takiego drania jak ja, który potrafi tylko krzywdzić i
ranić. Kocham cię Ula. Zawsze będę cię kochał. Szczęśliwych i udanych świąt.
Wpatrywała się jak zahipnotyzowania w mały
ekranik komórki, na który z coraz większą intensywnością kapały jej łzy. Rozum
walczył z sercem, a w głowie kołatały słowa.
- Nie wierzę, nie wierzę, nie wierzę w to, co
czytam.
Zaraz po świętach Maciek odwiózł je z
powrotem do ośrodka. Następnego dnia Ula miała przecież umówioną wizytę u
doktor Kobieli. W czasie podróży wspominały jeszcze pobyt w Rysiowie.
Szczególnie Maria była pod wielkim wrażeniem atmosfery panującej w domu
Cieplaków. Miała już swoje lata i przeżyła w życiu niejedno, ale nigdzie nie
doświadczyła takiego ciepła, miłości, wzajemnego wsparcia i opiekuńczości
względem siebie jak w tym skromnym domu. Po przyjeździe szybko rozpakowały
rzeczy i zasiadły jeszcze przed kominkiem grzejąc nogi i popijając gorące
kakao.
Wigilia w domu Dobrzańskich zaczęła się
dość późno ze względu na Marka. Musiał być tego dnia w firmie, żeby pracownikom
zgodnie z tradycją urządzić firmowy opłatek, złożyć życzenia i wręczyć
symboliczne prezenty, w przygotowaniu których wydatnie pomogła mu Paulina.
Od czasu rozstania z Ulą działał jak w
amoku. Harował jak przysłowiowy wół. Musiał wyjść z impasu i koniecznie
poprawić sprzedaż F&D Sportiwo. Miał zaledwie miesiąc, o czym wielokrotnie
przypominał mu Terlecki. Przyszło mu do głowy, że mógłby część kolekcji
sprzedawać za granicą a przynajmniej tę część, która nie nosiła charakteru
stricte narodowego. Przecież oprócz strojów dla drużyny była cała masa innych.
Zaczął więc działać. Uruchomił swoje stare kontakty a dzięki starym nawiązał
nowe i w krótkim czasie podpisał dwie korzystne umowy na sprzedaż we Francji i
w Niemczech. Kolekcja spodobała się. Stroje schodziły jak przysłowiowe
bułeczki, szwalnie urabiały się po łokcie a na konto firmy zaczęły spływać
pierwsze profity. Prezes był zadowolony i zacierał ręce.
W wigilię rano poprosił Violettę, żeby
zwołała wszystkich do sali konferencyjnej. Sam wcześniej sprawdził czy wszystko
jest przygotowane tak jak sobie życzył. Rzeczywiście na szklanym stole
piętrzyły się kanapki i ciasta. Stał szampan i kieliszki a w kącie ustawione
były papierowe torby z prezentami.
Zaczęli się schodzić pracownicy. Kiedy
upewnił się, że już wszyscy są, zaczął
-
Kochani. Ten rok nie był łatwy. Wielokrotnie nawarstwiały się przed nami
problemy, ale dzięki wam udało się je przezwyciężyć. Dziękuję wam za ten rok.
Wiem, że trochę narzekacie na pensje. Niestety z uwagi na trwający kryzys
byliśmy zmuszeni je zamrozić i mam nadzieję, że nie na długo. Z uwagi na to, iż
kolekcja F&D Sportiwo została bardzo dobrze przyjęta i świetnie się
sprzedaje zarówno we Francji jak i w Niemczech, co przekłada się rzecz jasna na
dochodowość firmy, postanowiłem zrekompensować wam tę niedogodność związaną z
brakiem podwyżek pensji. W związku z tym każdy z was znajdzie na swoim koncie
satysfakcjonującą, mam nadzieję, premię. – Rozległy się oklaski. - Moi drodzy z
okazji nadchodzących świąt życzę wszystkim zdrowia, pomyślności i radości. Obyśmy
się spotkali za rok w takim samym gronie. Wesołych świąt – uniósł kieliszek
wypełniony szampanem a w ślad za nim poszli pracownicy. Potem było wręczanie
prezentów i indywidualne życzenia, po których Marek pojechał do domu na Sienną.
Obiecał rodzicom stawić się na wigilii, choć wcale nie miał na to najmniejszej
ochoty. Przed osiemnastą zjawił się w domu seniorów.
Helena Dobrzańska z troską i obawą
przyglądała się swojemu synowi. – Gdzie
podział się ten zawadiacki, tryskający energią, chłopak. - Musiała
przyznać, że bardzo się zmienił. Znała
już historię jego miłości do Uli. Opowiedział jej i ojcu któregoś dnia. Nie mogli
uwierzyć, że był zdolny zrobić jej takie świństwo. Przecież nie tak go
wychowali. Jednocześnie współczuli mu i podziwiali twardość charakteru Uli.
Dostał dobrą lekcję pokory i na pewno wyciągnął z niej właściwe wnioski.
Patrzyła jak bez apetytu grzebie widelcem w talerzu. Wyraźnie zmarniał, a na
wychudzonej twarzy rzadko gościł uśmiech. Gdzie niegdzie na skroniach zauważyła
kilka siwych włosów.
-
Synku zjedz coś. Jak na razie to tylko bawisz się tym, co masz na talerzu –
powiedziała z troską.
-
Nie mam ochoty mamo. Nie jestem głodny – odpowiedział jej cicho. Senior
podniósł na niego wzrok.
–
Ula nie odzywała się?
-
Nie, chyba dalej mnie nienawidzi. Nawet nie wiem, gdzie ona jest. Próbowałem
wypytać Maćka, tego jej przyjaciela, ale on milczy jak grób. Ma mi za złe, że
ją tak podle potraktowałem i ma rację. Powinien mi jeszcze przyłożyć.
Zasłużyłem – biczował słowami sam siebie.
-
Marek, nie możesz się tak katować. Ona prędzej, czy później wróci i może
popatrzy na ciebie inaczej, może wybaczy. To dobra dziewczyna i na pewno nie
będzie długo chować urazy.
- Nie
wiem tato. Nie wiem... Chyba za bardzo ją skrzywdziłem – powiedział z żalem. –
Nie mówmy już o tym. To za bardzo boli. Febo się nie zjawią? – zapytał
zmieniając temat.
-
Nie. Alex siedzi we Włoszech a Paulina poleciała z Korzyńskim do Rosji, do jego
rodziców – wyjaśniła Helena.
-
No, brzmi poważnie. Wiedziałem, że on jest tym właściwym dla niej mężczyzną i
miałem jak widać rację.
-
Miałeś. Teraz i my to dostrzegliśmy, że nie bylibyście ze sobą szczęśliwi.
Dobrze jednak się stało, że odwołaliście ten ślub.
Marek zerknął na zegar na kominku.
–
Zrobiło się późno, będę się zbierał – rzekł podnosząc się od stołu.
-
Zostań. Przecież możesz nocować w swoim pokoju – prosiła Helena.
-
Nie mamo, wolę być sam. Przepraszam i dziękuję za kolację.
Opuścił dom rodziców. Wsiadł do samochodu i
wyjechał z posesji. Jechał wolno. Padał gęsty śnieg uniemożliwiający szybką
jazdę. W domu zaległ na kanapie z pilotem w ręku przerzucając bezmyślnie
kanały. Nagle poderwał się i złapał za komórkę. Prędko wstukiwał kolejne słowa
tworzące treść sms-a. Po przeczytaniu całości wybrał numer Uli i nacisnął
„Wyślij”.
-
Może pani wytrzeć brzuch – powiedziała doktor Kobiela podając Uli kłąb ligniny.
– Wszystko jest już jasne i z całą pewnością mogę stwierdzić, że to będą
bliźnięta pani Urszulo. Oczywiście na rozpoznanie płci jest stanowczo za
wcześnie, ale ciąża z tego co widzę rozwija się prawidłowo. Pani też wygląda
znacznie lepiej – uśmiechnęła się z sympatią do Uli. - Była pani już w
laboratorium na pobraniu krwi? – spytała.
-
Tak. Jak tylko stąd wyjdę muszę iść jeszcze do doktora Kosteckiego.
- W
takim razie nie zatrzymuję już pani. Widzimy się za dwa miesiące. Gdyby się coś
działo, to proszę dzwonić – wręczyła jej wizytówkę. – Mieszkam tu w miasteczku
i jestem mobilna więc zawsze mogę podjechać do ośrodka, gdyby pani nie mogła.
Ula popatrzyła z wdzięcznością na lekarkę.
-
Bardzo dziękuję pani doktor. Do zobaczenia w takim razie.
Zeszła na parter i skierowała się wprost do
gabinetu Kosteckiego.
-
Dobrze, że pani jest – powiedział po przywitaniu. – Mamy już wyniki i muszę
panią pochwalić. Są o niebo lepsze od poprzednich. Żelazo się prawie unormowało
a i cukier jest dość dobry. Wychodzimy z anemii pani Urszulo. – Jego okrągła,
jowialna twarz przybrała radosny wygląd. Ula uśmiechnęła się promiennie.
- To
znaczy, że jestem już zdrowa? – chciała to usłyszeć.
- No
prawie. Nadal proszę brać witaminy, dobrze się odżywiać i nie przemęczać się.
Proszę też do mnie zajrzeć jak będzie pani z kolejną wizytą u ginekologa.
- Na
pewno to zrobię – zapewniła lekarza i uścisnąwszy mu na pożegnanie dłoń wyszła
z gabinetu.
Po nowym roku Maria zaczęła wprowadzać Ulę
w arkana księgowości ośrodka. Ula poczuła się wreszcie w swoim żywiole.
Cieszyło ją, że nie spędza już czasu na zbijaniu bąków, ale jest wreszcie komuś
potrzebna. Praca pochłonęła ją bez reszty, choć musiała przyznać, że w
porównaniu z jej obowiązkami w F&D, gdzie wiecznie była zagoniona i nie
miała na nic czasu, to był pikuś. Nie narzekała też na brak gości. Często odwiedzał
ją ojciec z Alą i rodzeństwem. Czasem wpadał Maciek. Uspokoiła się ta jej
życiowa huśtawka i chociaż nadal w jej głowie obecny był ciągle Dobrzański, to
były również momenty, że w natłoku zajęć zapominała o nim. Pod koniec marca
poznała płeć dzieci. Tak dzieci, bo była i dziewczynka i chłopczyk. Ucieszyła
się i zaraz zadzwoniła do taty, żeby mu o tym powiedzieć. Ciąża przebiegała bez
komplikacji. Jej brzuszek z każdym miesiącem stawał się większy i im bardziej
się powiększał tym bardziej ona niecierpliwie czekała tych narodzin. Pod koniec
maja zwolniła tempo. Maria widząc jak jest jej już ciężko, zabroniła jej tak
intensywnie pracować.
-
Musisz się teraz oszczędzać moje dziecko. Trzeba nabrać sił przed porodem –
mówiła. Ula nie sprzeciwiała się. Była zdyscyplinowana i nie darowałaby sobie,
gdyby z jej winy miało ucierpieć któreś z dzieci.
Pewnej lipcowej nocy wyrwał Marię ze snu
przeraźliwy krzyk. Usiadła półprzytomnie na łóżku i uświadomiła sobie, że to
Ula krzyczy. Zerwała się na równe nogi i pośpieszyła do jej pokoju. Otwarłszy
na całą szerokość drzwi ujrzała leżącą na mokrym prześcieradle, wijącą się w
bólach Ulę. – Cholera, zaczęło się –
pomyślała. Trzęsącymi się ze zdenerwowania rękami złapała telefon Uli i
wyszukała w nim numer do doktor Kobieli. Po kilku sygnałach usłyszała zaspany
głos kobiety.
-
Pani doktor? Mówi Maria Warska. Ula zaczęła rodzić. Odeszły jej wody. Ma częste
skurcze. Chyba nie damy rady jej dowieźć do szpitala, to za daleko. Nie wiem co
robić, ona bardzo cierpi.
-
Zaraz tam przyjadę. Proszę przygotować ręczniki i gorącą wodę. - Rozłączyła
się.
Maria poszła do łazienki. Zmoczyła ręcznik
i wytarła Uli czoło.
-
Już dobrze Ula, doktor Kobiela zaraz tu będzie i pomoże ci. Obudzę Gosię i
Witka. Mogą być potrzebni. – Ula z grymasem pokiwała głową.
Po dwudziestu minutach zjawiła się lekarka.
Zbadała Ulę i powiedziała do Marii.
- To
nie potrwa długo. Dzieci już pchają się na świat. Proszę nas zostawić teraz i
mieć w pogotowiu ręczniki. Jak będą potrzebne to zawołam, dobrze?
Maria wyszła i usiadła na korytarzu.
Popatrzyła na stojących Gosię i Witka.
-
Przepraszam, że was obudziłam, ale zupełnie straciłam głowę.
-
Nic się nie stało. Zaczekamy razem z panią – odezwała się Gosia. - Może pójdę
do kuchni i zrobię kawę. Nie wiadomo jak długo to potrwa.
-
Lekarka powiedziała, że niedługo, ale chętnie napiję się kawy. I tak już
dzisiaj nie zasnę. – Maria zacisnęła powieki. – Denerwuję się. Mam nadzieję, że
urodzi szczęśliwie.
- Na
pewno – odpowiedział Witek.
Czas wlókł się niemiłosiernie. Coraz
częściej dochodził do ich uszu rozpaczliwy krzyk Uli rozdzierający ciszę
uśpionego hotelu. Wreszcie po niespełna godzinie z pokoju wychyliła się głowa
lekarki. Usłyszeli także kwilenie dzieci.
-
Dajcie ręczniki i przynieście jeszcze wodę. Najlepiej w jakiejś dużej misce.
Muszę umyć noworodki. – Bez mrugnięcia okiem Witek z Gosią pognali do kuchni. -
Już po wszystkim - doktor Kobiela położyła rękę na ramieniu Marii. – Ula jest
cała i zdrowa. Czuje się dobrze. Dzieci też. Mają zdrowe płuca i głośno
krzyczą. Słyszy pani? Jak tylko je wykąpię, będzie pani mogła do nich wejść – odebrała
z rąk Witka miskę i ręczniki, i wycofała się do pokoju. Po pół godzinie wyszła
stamtąd.
-
Będę jechać, już świta, może złapię jeszcze trochę snu – zwróciła się do Marii.
– Jutro a właściwie to już dzisiaj tu zajrzę i przywiozę pediatrę, żeby obejrzał
dzieci. Ula niech odpoczywa. Przebierzcie ją ostrożnie w czystą koszulę i
zmieńcie pościel. Do zobaczenia.
Maria z Gosią weszły do środka. Maria
podeszła do Uli i pocałowała ją w spocone z wysiłku czoło.
-
Już dobrze maleńka, już dobrze. Byłaś bardzo dzielna – mówiła uspokajająco. Podniosła
zawinięte w ręcznik jedno z dzieci i podała je Gosi. Drugie przygarnęła do
siebie. Podeszły do Uli.
-
Zobacz Uleńko jakie one śliczne. Mają takie ciemne włoski. To pewnie po ojcu.
Ciekawe do kogo będą bardziej podobne?
-
Wiesz Ula – odezwała się milcząca dotąd Gosia – Mam w domu łóżeczko po moich
chłopakach. Poproszę Romka, żeby je przyniósł. To wprawdzie prowizorka, ale na
razie będzie przydatna. Zmienimy trochę rozkład mebli i wstawimy je tutaj.
-
Dziękuję Gosiu – słabym głosem powiedziała Ula.
Położyły dzieci na fotel i zaczęły zmieniać
pościel. Przebrały potem Ulę. Gosia już poszła, a Maria powiedziała - spróbuj
zasnąć moje dziecko. Musisz odpocząć. Ja zostanę i będę czuwać nad dziećmi.
Jutro jak poczujesz się silniejsza, zadzwonimy do twojego taty i przekażemy
radosną nowinę.
Ula zamknęła oczy. Była szczęśliwa. Mimo
ogromnego bólu szarpiącego jej brzuch była naprawdę szczęśliwa. Wreszcie je ma,
jej dwa skarby. Bezgraniczna miłość do nich nie mieściła się jej w sercu.
Dzieci chowały się zdrowo i rosły jak na
drożdżach Rzadko chorowały, bo zdrowy klimat okolicy sprzyjał ich rozwojowi. Z
każdym dniem zauważała jak bardzo są podobne do Marka chociaż nie identyczne.
Zwłaszcza Jaś był miniaturką swojego ojca. Te same kruczo-czarne włosy
niesfornie sterczące na głowie. Te same stalowo-szare oczy oprawione w długie
rzęsy i te dołeczki kiedy się uśmiechał. Marysia też je miała i tak jak brat
czarne włosy. Oczy, wykrój ust i mały piegowaty nosek odziedziczyła po Uli.
Charakter też chyba przejęły po niej. Były raczej spokojne. Nie rozrabiały i
dzięki temu Ula mając je ciągle na oku lub zostawiając pod opieką Marii, mogła
spokojnie wrócić do pracy.
Rodzina Cieplaków była teraz częstymi
gośćmi ośrodka. Przyjeżdżali niemal co tydzień. Józef był bardzo dumny ze
swoich wnuków a Beatka wniebowzięta, że Ula pozwalała jej się nimi zajmować. W
grudniowe święta odbył się ślub Ali i Józefa. Uszczęśliwiona tym faktem Maria
nawet nie chciała słyszeć, żeby mieli go zorganizować gdzieś indziej niż u niej
w hotelu. Ula była zachwycona. Widziała szczęście w oczach ojca i radość Ali.
Bliźniaki za chwilę kończyły pół roku. Odetchnęła. Nareszcie wszystko wychodziło
na prostą.
Firma Febo&Dobrzański też wychodziła na
prostą. Marek pracował jak szalony. Ciągle w ruchu, ciągle w biegu byle nie
myśleć, byle nie myśleć… Pozyskiwał nowych kontrahentów, zawierał umowy,
podliczał zyski. Wreszcie stać go było, żeby podnieść ludziom pensje. Wrócił do
starego pomysłu Uli i rozwinął sieć sklepów, bezustannie motywował Pshemko, a
on w zamian odwdzięczał mu się genialnymi kolekcjami. Coraz częściej słyszał od
ojca jaki jest z niego dumny. Jednak wszystko to nie cieszyło prezesa. Spalał
się z tęsknoty za tą jedną, jedyną. Nadal nie miał pojęcia, gdzie ona jest.
Szukał jej wszędzie i pytał wszystkich dookoła chcąc uzyskać jakiekolwiek
informacje na jej temat, ale jak na złość odnosił wrażenie, że wszyscy zmówili
się przeciwko niemu i nabrali wody w usta. Nie miał odwagi po raz kolejny
jechać do Rysiowa i prosić ojca Uli o pomoc. Wiedział, że ten związany
tajemnicą jaką jej złożył, nic mu nie powie. Próbował podpytać Alę, lecz i ona
odmówiła mu wyjawienia miejsca jej pobytu. Nie wiedział już co robić. Coraz
bardziej zamykał się w sobie i robił nieprzystępny. Nadal dobrze traktował
pracowników, ale nie potrafił już cieszyć się życiem tak jak kiedyś. Oni
szanowali go za determinację w walce, którą podjął, żeby ratować firmę i żeby
ich ochronić przed utratą pracy, ale podchodzili do niego z dystansem. On nie
obdarzał ich jak niegdyś beztroskim uśmiechem, bo ten przestał już istnieć na
jego twarzy dawno temu.
Sebastian nie mógł tego zrozumieć.
Współczuł mu bardzo i żałował, że Marek się aż tak zmienił. Żył teraz jak
mnich. Ciężko pracował do późna, jechał potem do domu i rano praktycznie
otwierał biura. Wszystkie starania Sebastiana , żeby rozruszać go chociaż
trochę. paliły na panewce. Nie pozwalał się nigdzie wyciągnąć ani na imprezy,
ani na popijawy w klubie. Pod względem towarzyskim prezes ewidentnie się staczał.
ROZDZIAŁ
12
Rok
i trzy miesiące później.
Siedział za biurkiem i bezmyślnie wpatrywał
się w ekran monitora. Był sam. Godzinę temu wszyscy poszli już do domu. Znowu
wróciły wspomnienia i ten znajomy ból w okolicy serca. Czy on jeszcze kiedyś
będzie szczęśliwy? Coraz bardziej w to wątpił. Nigdy nie przypuszczał, że
poniesie tak surową karę za swoje czyny. - Lepiej
już skończyć ze sobą niż tak cierpieć do końca życia. Nie odzyskam jej i nie
odnajdę. Uciekła przede mną i starannie się ukryła, żeby nie musieć mnie już
więcej oglądać. Boże! Jakiż byłem głupi. Czego ja się spodziewałem, że wybaczy
mi? Tak po prostu? Gdybym tylko mógł cofnąć czas… W tym hotelu była taka
cudowna i taka moja… - zesztywniał nagle na krześle. Szare komórki zaczęły
swój szaleńczy taniec w jego głowie. – Może
by tam pojechać? Ula tak bardzo pokochała to miejsce. Było nam tam cudownie i
byliśmy naprawdę szczęśliwi. Pojadę – zdecydował. - Poszukam naszych śladów. Może tam odnajdę ukojenie i spokój. - Nerwowo
wklepał w wyszukiwarkę nazwę i adres hotelu. Ukazała mu się właściwa strona.
Złapał za telefon i wybrał numer.
-
Dzień dobry pani. Czy macie wolne pokoje?
-
Tak, mamy. O tej porze roku nie ma zbyt wielu gości – odezwał się głos po
drugiej stronie słuchawki.
- To
świetnie. Chciałbym zarezerwować pokój na tydzień. Jednoosobowy.
- A
od kiedy?
- Od
jutra.
- Dobrze.
Proszę mi podać jeszcze swoje personalia.
-
Nazywam się Marek Dobrzański i już kiedyś byłem gościem waszego hotelu.
-
Rezerwacja przyjęta. Przyjedzie pan rano czy po południu?
-
Rano. Dość wcześnie rano.
-
Przyjęłam i zapisałam.
- Bardzo
pani dziękuję. Do widzenia – rozłączył się.
Zadzwonił do Sebastiana. Nie chciał firmy
zostawiać bez gospodarza.
-
Słuchaj Seba. Chcę jutro wyjechać. Na tydzień. Prosiłbym cię, żebyś popilnował
mi firmy. Na razie nie ma nic ważnego do załatwienia i każdy wie co ma robić.
Muszę odpocząć. Jestem wykończony.
-
Jasne stary. Nie ma sprawy. Będę trzymał rękę na pulsie. O nic się nie martw i
jedź.
–
Dzięki Seba. Zadzwonię jeszcze do ojca i uprzedzę go. Gdyby były jakieś
problemy, to kontaktujesz się z nim, tak?
- W
porządku. Bądź spokojny. Na jak długo jedziesz?
- Co
najmniej na tydzień. Gdyby się coś zmieniło, to dam ci znać.
-
Trzymaj się stary i przynajmniej przez tydzień nie myśl o robocie.
Podniecony perspektywą wyjazdu spakował
teczkę i pośpiesznie wyszedł z biura. Miał jakieś niejasne przeczucie, ale nie
potrafił go sprecyzować. Dotarł do domu. Po przekroczeniu progu mieszkania
niemal natychmiast skierował swoje kroki w kierunku szafy. Wyciągnął z pawlacza
torbę podróżną i zaczął układać w niej rzeczy. Postanowił, że jutro skoro świt
wyruszy.
Ula wyszła przed hotel i przysiadła na
ławce obok wejścia. Nieśmiałe promienie marcowego słońca muskały jej twarz.
Przymknęła oczy. Uwielbiała tę ciszę i spokój. Lód na jeziorze stopniał niemal
cały i wreszcie woda mogła spokojnie rozbijać się o piaszczystą plażę. Niezaprzeczalnie
nadchodziła wiosna. Lubiła tę porę roku w przeciwieństwie do zimy. Mogła
godzinami przyglądać się rozkwitającym pąkom w kolorze soczystej zieleni. Nagle
usłyszała za sobą śmiech swoich dzieci. Znowu zamęczały pewnie Marię tysiącami
pytań. Były takie ciekawe świata. Obróciła twarz w kierunku wejścia i zobaczyła
Warską trzymającą jej pociechy za ręce. Uśmiechnęła się do swoich myśli. Rosły
tak szybko. Nawet nie wiedziała, kiedy wyrosły z pieluch. Marysia już całkiem
dobrze mówiła natomiast Jaś od czasu do czasu miewał z tym jeszcze kłopoty. U
chłopców podobno to przebiega trudniej. Miały już rok i osiem miesięcy i pewnie
stąpały po ziemi na swoich małych nóżkach. Właśnie ją zauważyły.
-
Mamusiu chodź z nami na huśtawki – podbiegły do niej i obłapiły ją za kolana.
Pogłaskała je po główkach i dała po buziaku. Były jej całym światem. Już nie
wyobrażała sobie sytuacji, że miałaby ich nie mieć. No i były Marka.
Przypomniała sobie zdanie, które napisała w pamiętniku w dniu, w którym go
poznała „Jak dzieci to tylko z Dobrzańskim”. Potrząsnęła głową. - Tak, marzenie się spełniło, tylko jego tu
nie ma – pomyślała z żalem. Ilekroć spoglądała na ich twarzyczki to wtedy
nasuwał jej się obraz Marka. Tęskniła za nim. Bardzo. Kochała go tak samo jak
wcześniej a po przyjściu na świat bliźniąt jeszcze bardziej. Ciągle nie
znalazła w sobie odwagi, żeby do niego zadzwonić i powiedzieć, że ma dwójkę
cudownych dzieci a im były starsze, tym trudniej było jej się na to zdobyć.
Westchnęła. Może kiedyś się odważy…? Wybaczyła mu. Czas jednak zrobił swoje i zatarł
w jej pamięci te chwile cierpienia i rozpaczy. Teraz postrzegała to z zupełnie
innej perspektywy. Gdyby nie była taka zapiekła w bólu to może dzisiaj jej
życie wyglądałoby inaczej? Może byłaby szczęśliwa? Z nim…
-
Pójdę z nimi pani Mario. Dam pani odpocząć od tych rozrabiaków. Pewnie jest już
pani nimi zmęczona.
-
Nic podobnego moje dziecko. Wiesz, że chętnie się nimi zajmuję. To kochane i
spokojne dzieciaki. Przy nich odnoszę wrażenie, że szybciej krew mi krąży w
żyłach. Odmłodziły mnie.
Ula schwyciła dzieci za rączki i skierowała
się w stronę placu zabaw. Odeszła zaledwie kilka metrów, gdy na parking
zajechał srebrny Lexus. – Taki sam jaki
miał Marek – przeleciało jej przez głowę. Mężczyzna, który z niego wysiadł
odwrócił się w jej kierunku i zamarł. Po chwili ocknął się i ruszył wolno w jej
stronę z niedowierzaniem w oczach, które szybko wypełniały się łzami. Ona
stanęła oniemiała nadal trzymając dłonie swoich dzieci. Podszedł do niej i
runął przed nią na kolana. Objął ją rękami i przywarł do niej.
-
Ula – spłynęło z jego warg, wymówione z miłością i czułością jej imię -
znalazłem cię, znalazłem… - rozszlochał się na dobre.
Stała jak słup soli zszokowana jego
obecnością tutaj. Bezwiednie uwolniła się z dziecięcych rąk i wplotła mu nieśmiało
dłonie we włosy. Poczuł jak na jego głowę spadają jej łzy. Podniósł się z kolan
i przytulił ją.
-
Tak bardzo cię przepraszam Ula za wszystkie krzywdy jakie ci wyrządziłem, za
to, jaki byłem podły i cyniczny, za wszystko, za wszystko co złe. Wybacz mi
proszę – wyszeptał i błagalnie spojrzał w jej oczy pełne łez.
-
Już dawno ci wybaczyłam, bo obdarzyłeś mnie czymś najpiękniejszym i
najcenniejszym na świecie – powiedziała cicho uśmiechając się delikatnie.
-
Ja? Ja nic takiego ci nie dałem prócz cierpienia – powiedział z goryczą. –
Musiałaś uciec ode mnie, żeby odnaleźć spokój.
-
Mylisz się. Spójrz na nie – wskazała ręką dzieci. Teraz dopiero zwrócił na nie
uwagę przyglądając się im bacznie. Zauważył jakie są do niego podobne.
-
One są moje? Są moje! Moje! –krzyknął uszczęśliwiony. Porwał Ulę w objęcia i
zamknął w swoich ramionach. - Tak bardzo cię kocham Ula, że aż boli. Nie
spodziewałem się przyjeżdżając tutaj, że spotka mnie potrójne szczęście. Nigdy
nie przypuszczałem, że znajdę cię w tym miejscu. Byłaś tak blisko a ja nie
miałem o tym pojęcia – przykucnął przy bliźniakach.
- Matko,
jakie one są do mnie podobne.
- To
jest Marysia a to Jaś – Ula przedstawiła dzieci i też przykucnęła.
- Dzieci,
to jest wasz tatuś – powiedziała wzruszona. Spojrzały na nią niepewnie i z
niedowierzaniem. Zauważyła jakie są onieśmielone. - Opowiadałam wam kiedyś, że
tata bardzo was kocha, ale nie może z nami być, pamiętacie? – Skinęły główkami.
– To na co czekacie, uściskajcie go. - Odważyły się i nie zwlekając dłużej
rzuciły mu się na szyję, krzycząc.
-
Tatuś, tatuś – a on wzruszony przygarnął je do siebie i drżącym z emocji głosem
powiedział.
-
Bardzo, bardzo was kocham i waszą mamusię też – ucałował je i mocno przytulił. Wyprostował
się i zachwyconym wzrokiem popatrzył na tę gromadkę. Poczuł jak wielki głaz
przytłaczający do tej pory jego serce uwalnia go z tego ucisku pozwalając mu
głęboko odetchnąć. Zrobiło mu się niewyobrażalnie lekko i radośnie.
-
Ula uszczypnij mnie, bo myślę, że śnię i to nie dzieje się naprawdę.
-
Nie śnis, a te dwa żywiołki są tego dowodem. A teraz chodź, przedstawię ci
dobrego ducha tego hotelu. Kobietę o wielkim sercu i szlachetnej duszy, przyjaciółkę
naszej Ali, panią Marię, której nasza córka zawdzięcza swoje imię.
Marek wziął za rękę Marysię, Ula Jasia i
objęci powędrowali w stronę wejścia.
- Pani
Mario przedstawiam pani Marka Dobrzańskiego, mojego Marka, ojca moich dzieci. -
Maria uważnie spojrzała w jaśniejące ze szczęścia oczy Uli, po czym przeniosła
wzrok na Marka.
-
Miło mi pana poznać. Nareszcie. Teraz dopiero mam okazję zobaczyć jak bardzo
podobne są do pana dzieci. Nie wyparłby się pan ich – roześmiała się.
-
Mnie również jest bardzo miło panią poznać – schylił się i z atencją ucałował
jej dłoń. - I nie mam zamiaru się ich wypierać. Gdybym tylko wiedział…, gdybym
tylko o nich wiedział, nie zważałbym na nic i już dawno bym tutaj był – znowu
zaszkliły mu się oczy. Ula pogłaskała go po ramieniu.
-
Już dobrze, już wszystko dobrze – powiedziała łagodnie. - Pani Mario, popilnuje
pani tych bąków? My musimy porozmawiać i wyjaśnić niektóre sprawy.
-
Oczywiście zajmę się nimi a wy porozmawiajcie. – Zwróciła się do bliźniaków. -
To co urwisy? Pójdziecie z babcią na te huśtawki? – W odpowiedzi zaczęły
radośnie piszczeć i podskakiwać. Ula i Marek przyglądali się przez chwilę tej
scence. Ula z rozczuleniem, a w Marku na ten widok rosło ze szczęścia serce. Gdy
Warska z dziećmi znikła im z oczu Marek powiedział - wiesz, zarezerwowałem tu
pokój. Muszę tylko skoczyć po torbę do samochodu i wracam. Zamelduję się i może
tam moglibyśmy porozmawiać.
-
Dobrze, jeśli tak wolisz. Idź, ja zaczekam. – Zamieniła z Anią zaledwie kilka
słów i ani się obejrzała a był już z powrotem. Ania wręczyła mu kartę do pokoju.
-
Pokój jest na pierwszym piętrze.- Ula uśmiechnęła się do recepcjonistki.
- Ja
go zaprowadzę Aniu, nie będzie błądził.
Wszedł za Ulą i zamknął drzwi. Pokój
spodobał mu się jak cały ten hotel, chociaż był znacznie mniejszy od tego,
który wynajął, kiedy przyjechał tu z nią na ten pamiętny weekend. Nagle poczuł
się trochę nieswojo i niepewnie. Bardzo obawiał się tej rozmowy a właściwie jej
rezultatu. Tak wiele chciał jej powiedzieć a uświadomił sobie, że ma zupełną
pustkę w głowie. Usiedli na fotelach naprzeciw siebie przy małym stoliku.
Spojrzał jej w oczy, ale prócz spokoju i miłości nie dostrzegł w nich żalu i
nienawiści. Milczał przez chwilę zbierając się w sobie. Zaczerpnął głęboko
powietrza i zaczął - Ula, przez ponad dwa i pół roku marzyłem o tej chwili.
Szczerze powiedziawszy straciłem już nadzieję, że cię odnajdę. Gdzie ja nie
byłem i kogo nie pytałem. Maciek, gdy go zagadnąłem o ciebie, prawie rzucił się
na mnie a Ala też nie chciała rozmawiać ze mną na twój temat Pojechałem nawet
do twojego ojca, ale nie powiedział mi gdzie jesteś, bo związałaś mu usta
tajemnicą. Ja ciągle wtedy łudziłem się, że mi wybaczysz i wrócisz do mnie a
potem z czasem zrozumiałem, że zraniłem cię tak bardzo boleśnie, że nie
wybaczysz mi nigdy i już nigdy nie będziesz moja. Nie potrafiłem się pogodzić z
taką świadomością. Żeby zapomnieć choć na chwilę, całkowicie poświęciłem się
pracy. Kiedy odeszłaś, sytuacja w firmie była tragiczna, ale byłem zdesperowany.
Obiecałem sobie, że wywinduję ją na szczyt i nie zrobię tego dla siebie, ale
dla ciebie i twoich przyjaciół, którzy byli bliscy utraty posady. Udało mi się
Ula. Przez te dwa i pół roku firma podźwignęła się i nawet weszła na giełdę.
Ludzie teraz świetnie zarabiają i są pewni swoich miejsc pracy. Wszyscy też mają
niewielkie pakiety udziałów F&D. Mogę nawet powiedzieć, że jesteśmy jedną,
wielką rodziną, bo to, że firma stanęła na nogi, zawdzięczam przede wszystkim
im, ich poświęceniu i ciężkiej pracy – przełknął łyk wody ze stojącej na
stoliku szklanki. Zsunął się z fotela, uklęknął przed nią i zamknął w uścisku
swoich dłoni jej dłonie. - Wydawać by się mogło, że mam wszystko. Jestem
prezesem dobrze prosperującej firmy, posiadam majątek i mógłbym mieć co tylko
zechcę i o czym tylko zamarzę… Nie miałem tylko najważniejszego – twojej
miłości Ula. – Przerwała mu.
-
Zawsze ją miałeś. Ja nigdy nie przestałam cię kochać.
Położył głowę na jej kolanach. Zauważyła,
że trzęsą mu się ramiona. Zrozumiała, że płacze. Pogładziła go po głowie. Ten
czuły gest spowodował, że uspokoił się nieco. Spojrzał jej w oczy.
- Ja
żyłem w przekonaniu, że mnie nienawidzisz i nie chcesz mnie znać. Nie przyjmowałem
tego do wiadomości, choć coraz częściej nawiedzała mnie myśl, że już nigdy mogę
cię nie spotkać.
-
Nigdy cię nie nienawidziłam. Nie umiałabym. Owszem, na początku byłam na ciebie
wściekła i miałam do ciebie ogromny żal. Nie mogłam pojąć, dlaczego mnie tak
potraktowałeś. Przecież znałeś mnie bardzo dobrze. Wiedziałeś jaka jestem.
Wiedziałeś, że nigdy, przenigdy nie zrobiłabym nic przeciwko tobie. Twój brak
zaufania był dla mnie jak cios prosto w serce i tego nie potrafiłam zrozumieć. Byłam
zraniona i rzeczywiście na początku chciałam o tobie zapomnieć, ale nie udało
mi się. Dowiedziałam się, że jestem w ciąży i noszę pod sercem twoje dzieci. Skoro
je tak bardzo kocham, czy mogłabym nienawidzić ich ojca? Sama zadawałam sobie
często to pytanie i powoli weryfikowałam swoje uczucia do ciebie. Może mogłabym
cię nienawidzić, ale ilekroć spoglądałam na buzie moich… naszych dzieci,
widziałam w nich ciebie i nie potrafiłam zapomnieć – teraz i z jej oczu
pociekły łzy. Otarł je z jej twarzy drżącą ręką.
-
Przepraszam cię Ula, po stokroć przepraszam, że nie było mnie przy tobie kiedy
byłaś w ciąży i przy porodzie. Przepraszam, że nie widziałem jak stawiają
pierwsze kroki i jak wymawiają pierwsze słowa. Nie śmiem cię o nic prosić, ale tak
bardzo chciałbym być obecny w ich życiu – wziął głęboki oddech przed zadaniem
najważniejszego pytania. - Ula…, - zaczął niepewnie - czy myślisz, że
moglibyśmy spróbować jeszcze raz? Odciąć przeszłość grubą kreską i pójść dalej
przez życie, razem? Kocham cię tak bardzo, bardzo mocno. Bez ciebie nic nie ma
sensu i nie jest nic warte - z nadzieją spojrzał jej w oczy. Widział jak łzy
zalewają jej twarz. Nie mogła wykrztusić z siebie słowa. - Kochanie odpowiedz
mi, proszę – wyszeptał cicho całując jej dłonie. Tak bardzo bał się jej odmowy.
Wiedział, że gdyby ponownie ją stracił, nie przeżyłby, bo serce pękłoby mu z rozpaczy.
W końcu usłyszał jej drżący głos.
-
Nawet nie wiesz od jak dawna marzyłam, żeby usłyszeć te słowa. Przepraszam, że
nie uwierzyłam w to, co napisałeś w liście. Wtedy myślałam, że nadal się mną
bawisz. i tylko udajesz, że kochasz mnie naprawdę.
-
Kochałem cię wtedy bardzo a teraz kocham jeszcze bardziej. Przez te wszystkie, straszliwie
puste dni bez ciebie ciągle przywoływałem w pamięci twój obraz kiedy tylko
zamykałem oczy. Nie było chwili, w której nie myślałbym o tobie. Ula, ja nie
potrafię bez ciebie żyć i bez naszych dzieci. Jesteście dla mnie całym światem.
Na cóż mi firma, majątek, zaszczyty, gdy nie ma obok mnie was. Kochanie wybacz,
że robię to bez odpowiedniego rekwizytu, ale muszę cię zapytać – spojrzał w jej
lśniące jeszcze od łez, niemożliwie błękitne tęczówki. - Czy wybaczysz temu
durniowi, który wprawdzie na początku się pogubił, ale prędko wrócił na właściwą
drogę i teraz błaga cię, żebyś została jego żoną?
Usłyszawszy te słowa rozszlochała się na
dobre. Wziął ją w ramiona i przytulił. Usłyszał jej drżący szept.
–
Już myślałam, że nigdy mnie o to nie zapytasz. Tak Marku Dobrzański, zostanę
twoją żoną. - Przywarł do niej tak mocno, że na moment straciła oddech.
-
Już nigdy, przysięgam Ula, nigdy cię nie oszukam, nie skłamię i nie dam powodu,
żebyś musiała przeze mnie płakać – ponownie otarł słoną wilgoć z jej policzków
i złożył na jej drżących ustach czuły pocałunek.
-
Jestem szczęśliwy Ula, tak bardzo szczęśliwy – wyszeptał jej do ucha.
Trwali tak przez dłuższą chwilę wtuleni
jedno w drugie. W końcu oderwał się od niej i zapytał – Ula, czy ja mogę
zadzwonić do swoich rodziców i powiedzieć im o tobie a przede wszystkim o
dzieciach? Oni tak bardzo się o mnie martwią. Przez ten cały czas widzieli jak
się gryzę i nie mogę sobie znaleźć miejsca.
Odpowiedziała mu bez zastanowienia.
-
Myślę, że nawet powinieneś. W końcu zostali dziadkami i chyba najwyższa pora,
żeby poznali wnuki. – Jeszcze raz szczelnie zamknął ją w swoich ramionach.
-
Dziękuję ci kochanie. Mogę to zrobić teraz? Jestem taki podekscytowany.
-
Oczywiście, ja w tym czasie zobaczę jak sobie Maria z nimi radzi.
- Nie
odchodź. Zostań, proszę. Chciałbym, żebyś była świadkiem tej rozmowy. – Wróciła
z powrotem na fotel, a on już wybierał numer domowy Dobrzańskich.
-
Halo. Część mamo. Jest tam gdzieś tata w pobliżu?
-
Tak, siedzi obok. Coś się stało? – zaniepokoiła się Helena.
-
Tak, stało się, ale coś bardzo, bardzo dobrego. Wciśnij guzik na „głośnomówiący”,
bo chcę, żeby tata też słyszał.
-
Witaj synu. Co się dzieje?
-
Dzieje się bardzo dużo tato. Jeśli siedzicie, to dobrze i mocno trzymajcie się
kanapy, bo to, co zaraz powiem, może zwalić was z nóg.
-
Trochę nas zaniepokoiłeś. Mów wreszcie. – Nabrał do płuc powietrza i
uroczystym, o emocjonalnym zabarwieniu głosem zaczął mówić.
-
Kochani, po tylu beznadziejnych i ciężkich dla mnie miesiącach a nawet mogę
powiedzieć, że latach, wreszcie udało mi się. Odnalazłem Ulę. Rozmawialiśmy i
wszystko sobie wyjaśniliśmy. Ona jest cudowna i wspaniałomyślna, bo wybaczyła
mi te świństwa, które jej zrobiłem. Oświadczyłem się jej a ona zgodziła się
zostać moją żoną. A teraz najważniejsze. Mamy dwójkę cudownych i pięknych
dzieci. To bliźnięta. Chłopczyk i dziewczynka. Za niespełna cztery miesiące
skończą dwa lata. Są wspaniałe i takie do mnie podobne. Zostaliście podwójnymi
dziadkami. - Usłyszeli radosny krzyk po drugiej stronie słuchawki.
-
Synku, tak bardzo się cieszymy. Pozdrów od nas Ulę i serdecznie ucałuj.
Jesteście daleko od Warszawy? Może moglibyśmy przyjechać? Tak bardzo
chcielibyśmy zobaczyć nasze wnuki. – Z ruchu warg Uli odczytał.
–
Niech przyjadą.
- To
niedaleko kochani, kilkanaście kilometrów od Warszawy. Za jakąś godzinę
spokojnie dojedziecie. Tato czujesz się na siłach prowadzić samochód?
-
Synu, jeszcze dwadzieścia minut temu powiedziałbym ci, że nie, ale po takich
dobrych nowinach mógłbym jechać ze dwadzieścia godzin. – Marek zaśmiał się. Wytłumaczył
jeszcze ojcu jak ma jechać i podał adres hotelu.
- To
czekamy na was. Do zobaczenia – rozłączył rozmowę i radośnie spojrzał na Ulę.
-
Słyszałaś te krzyki? Jeszcze ich nie widzieli a już są wniebowzięci. –
Rozchichotali się oboje.
-
Chodźmy na dół. Muszę zobaczyć, czy nasze aniołki nie wykończyły opiekunki.
Bawili się z dziećmi na placu zabaw
oddalonym kilkanaście metrów od parkingu. Hasały i dokazywały piszcząc wesoło z
radości kiedy Marek brał raz jedno raz drugie i podrzucał do góry. Wiedziały
już o przyjeździe swoich dziadków. Ula uznała, że trzeba je uprzedzić, żeby nie
były zbyt onieśmielone. Właśnie zauważyła samochód podjeżdżający na parking i rzekła
do rozbawionego Marka.
-
Już są. Przyjechali.
Rzeczywiście z samochodu wyszła Helena i
Krzysztof. Zauważyli wesołą gromadkę i ruszyli w ich kierunku. Krzysztof
podszedł do Uli i ucałował ją serdecznie.
-
Dziękuję ci dziecko, że wybaczyłaś temu nieszczęśnikowi. Od ponad dwóch lat
snuł się jak cień – przyjrzał jej się uważnie. – Macierzyństwo ci służy.
Wyglądasz pięknie.
Potem wylądowała w ramionach Heleny.
-
Uleńko. Dziękuję ci za te wspaniałe dzieci. Nawet nie wiesz jak bardzo
ucieszyła nas ta wiadomość.
-
Ależ wiem, – odparła poważnie – słyszałam przez telefon – nie wytrzymała i parsknęła
śmiechem. Helena jej zawtórowała.
- No
Marek, spisałeś się synu. – Krzysztof podszedł do Marka i poklepał go po
ramieniu. – I od razu dwójka. Ale jak szaleć to szaleć – puścił do niego oczko.
– To może nam je przedstaw.
- To
jest Marysia a to Jaś. – Małżeństwo pochyliło się nad dziećmi.
-
Witajcie smyki. Jesteśmy waszymi dziadkami, rodzicami waszego taty.
- My
wiemy, mamusia nam mówiła – odezwała się odważniejsza Marysia patrząc na
dziadków swoimi dużymi, chabrowymi oczkami odziedziczonymi po Uli.
- No
właśnie – potwierdził skwapliwie Jaś ukazując w szerokim uśmiechu słodkie
dołeczki w policzkach.
- Są
cudowne i naprawdę bardzo do Marka podobne. Marysia ma twoje oczy Ula, ale Jaś,
to wykapany Marek. Pokażę ci kiedyś jego zdjęcia jak był mniej więcej w ich
wieku. Wypisz wymaluj, nieodrodne dzieci swojego taty.
Ula zerknęła na zegarek. Była godzina
czternasta. Zwróciła się do seniorów Dobrzańskich.
- Serdecznie
zapraszam państwa na obiad. Tutejszy kucharz gotuje wspaniale, nie będą państwo
narzekać.
-
Potwierdzam – poparł Ulę Marek. - Szczególnie świetnie mu wychodzą pierogi i
gołąbki - mrugnął porozumiewawczo do Uli, której natychmiast wypełzły na
policzki zdradliwe rumieńce.
Dziadkowie jeszcze długo nie mogli
nacieszyć się wnukami. Z rozczuleniem przyglądali się też metamorfozie Marka,
który sprawiał wrażenie, że unosi się w chmurach i na krok nie odstępował Uli. To
już nie był ten smutny, ciągle zamyślony i pochmurny człowiek, któremu tak bardzo
współczuli i tak długo martwili się o niego. W końcu zrobiło się późno i Dobrzańscy
zaczęli się żegnać. Uzyskawszy od Uli obietnicę, że na pewno w najbliższym
czasie ich odwiedzi i przywiezie im wnuki, odjechali.
Ula po wykąpaniu i uśpieniu bliźniąt, w
których to czynnościach gorliwie pomagał jej Marek, usiadła wraz z nim na
kanapie w hotelowej świetlicy. Oparła głowę na jego ramieniu myśląc nad czymś
intensywnie. W końcu odważyła się zapytać.
-
Marek a co z Pauliną? Dalej pracuje w firmie? – Uśmiechnął się do niej czule.
-
Nie, nie znasz najnowszych wieści. Wyszła za mąż, dasz wiarę? – zacytował
Violettę.
-
Naprawdę? A któż jest szczęśliwym wybrankiem? – dała upust ironii.
-
Nie uwierzysz. Lew Korzyński. Teraz wreszcie jest odpowiednio traktowana jak to
ona mawia, tak jak na to zasługuje, tylko nie bardzo wiem, czym. Jednak muszę
przyznać, że rozstaliśmy się z wielką klasą. Nawet o tobie diametralnie
zmieniła zdanie a w łapy Lwa wepchnąłem ją sam.
-
Jak to, sam?
-
Widziałem jak ją adoruje i pożera wzrokiem. Zakochał się w niej i stracił dla
niej głowę. Ja tylko powiedziałem Paulinie, żeby z nim spróbowała, bo może to
jest ten właściwy i okazało się, że miałem rację.
-
Wierzyć się nie chce.
- A
wiesz, że Violetta i Sebastian zaręczyli się?
-
Naprawdę? – spytała zdumiona.
-
Mhmm. Na jesień planują ślub – zadumał się. – Trochę się pozmieniało odkąd
ciebie nie ma. Nawet Władek przebąkuje coś o ślubie - ziewnął, co nie umknęło
uwagi Uli.
-
Zmęczony jesteś- pogłaskała go czule po policzku. – Połóż się i wypocznij.
Jutro też jest dzień. – Przytulił ją mocno do siebie.
- Tak.
Trochę jestem zmęczony. To był bardzo bogaty w wydarzenia dzień, prawda?
Jeszcze rano nie uwierzyłbym, że będę miał aż tak wiele szczęścia - pocałował
ją z czułością w skroń. - Dziękuję ci mój promyczku, za wszystko ci dziękuję.
Za wybaczenie, twoją miłość i za to, że zaufałaś mi ponownie. Przede wszystkim
jednak dziękuję ci za nasze dwa skarby. Jesteśmy rodziną Ula, prawdziwą
rodziną, Czy mógłbym marzyć o czymś więcej?
–
Ciii… Już dobrze. Nareszcie wszystko dobrze. - Ujął jej dłoń i ucałował jej
wnętrze.
–
Kocham cię mój aniele.
- Ja
ciebie też. Bardzo – wyszeptała.
Następnego ranka po nakarmieniu dzieci
zadzwoniła do swojego ojca i dokładnie streściła przebieg wczorajszego dnia.
-
Tak się cieszę córcia – był wzruszony. - Ja widziałem jaki on był
zdeterminowany i jak bardzo zależało mu na tym, żeby cię odnaleźć. Bardzo się
cieszę waszym szczęściem i tym, że moje wnuki wreszcie będą miały ojca.
Marek nie spał już od dawna. Leżał w łóżku
z oczami wbitymi w śnieżną biel sufitu. Ciągle jeszcze nie mógł uwierzyć w to,
co wydarzyło się wczorajszego dnia. To było jak najpiękniejszy sen. Ula, jego
Ula, taka dobra, wspaniałomyślna i kochana, wybaczyła mu. Tak bardzo i tak
długo o tym marzył, aż w końcu przestał wierzyć, że kiedykolwiek to będzie
możliwe. Samo odnalezienie jej tutaj było jak cud. Ona była cudem, jego cudem.
I jeszcze w dodatku okazało się, że jest ojcem tej wspaniałej dwójki. Spojrzał
na zegarek. Siódma trzydzieści. - Wstanę
i zejdę na dół. Może trzeba Uli pomóc przy dzieciach. – Uśmiechnął się do
swoich myśli. – Moich dzieciach.
Wyskoczył energicznie z łóżka i pognał do
łazienki. Po kąpieli ubrał się szybko i zszedł na dół. Witając się z
recepcjonistką kątem oka dostrzegł zbliżającą się panią Marię. Obdarzył ją
szerokim, szczerym uśmiechem.
-
Dzień dobry pani Mario. Nie wie pani czy Ula i dzieci już wstały? –
Odwzajemniła uśmiech.
-
Dzień dobry panie Marku. Dzieci i Ula już są na nogach. Dzieci wstają dość
wcześnie a i Ula ma tu swoje obowiązki, które nie pozwalają jej dłużej pospać.
No, ale dziś niedziela więc nie będzie nimi tak bardzo obciążona. Na pewno
będziecie mieli czas dla siebie. Ja z wielką ochotą zajmę się waszymi
słoneczkami. – Z wdzięcznością przyjął jej słowa.
-
Pani Mario mam jeszcze prośbę. Proszę zwracać się do mnie po imieniu, bez „pan”,
dobrze? Będę się z tym czuł o wiele lepiej.
-
Dobrze. Jeśli tylko tego chcesz… W końcu mógłbyś być moim wnukiem – roześmiali
się oboje.
- To
ja pójdę do Uli. Życzę pani miłego dnia.
- Ja
tobie również – powiedziawszy to podreptała do swoich zajęć.
Marek zapukał cicho do pokoju Uli i po
usłyszeniu „proszę” wszedł do środka. Pierwsze co ujrzał to ubrane jeszcze w
piżamki dzieci, które na jego widok rzuciły się z piskiem krzycząc – Tato, tato!
- i przylgnęły do jego nóg. Rozczuliła go ich reakcja. Podniósł je na ręce i
obdarował każde słodkim całusem.
-
Witajcie moje skarby. Wyspałyście się?
-
Taaak! Teraz chcemy na dwór, do koników.
-
Ale chyba nie w piżamkach? Trzeba się najpierw ubrać. Chodźcie, pomogę wam –
postawił je ostrożnie na podłodze i podszedł do Uli całując ją delikatnie w
usta.
-
Dzień dobry kochanie. Mam nadzieję, że i ty dobrze spałaś?
-
Bardzo dobry dzień i cudownie mi się spało – oddała pocałunek. – Zajmiesz się
nimi? Mam trochę zajęć, ale szybko powinnam się z nimi uporać i dołączę do was.
Dzieci chcą iść do stajni. Pewnie nie wiesz, gdzie to jest, ale one cię
zaprowadzą. Bardzo dobrze znają drogę.
-
Dobrze kochanie. Chętnie je zabiorę. Musimy przecież poznać się lepiej. Teraz
powiedz w co je ubrać.
Ula wyjęła z szafy ubranka dzieci.
– Ja
przebiorę Marysię, bo muszę ją potem jeszcze uczesać, a ty przebierz Jasia. Z
nim jest mniej roboty.
Nawet nie przypuszczał ile radości sprawi
mu takie prozaiczne zajęcie jak przebieranie tego malucha, któremu buzia nie
zamykała się ani na chwilę. Cierpliwie odpowiadał na jego pytania. Także
Marysia, której Ula właśnie zaplatała długie kruczo-czarne włosy wtrącała od
czasu do czasu swoje trzy grosze.
Gotowych do wyjścia Ula odprowadziła do
drzwi. Przykucnęła jeszcze na chwilę obok dzieci i powiedziała.
-
Macie być grzeczne i słuchać taty. Pójdziecie z nim do stajni, ale tata nie zna
drogi więc pokażecie mu, tak? – Skinęły zgodnie główkami.
-
Dobrze. W takim razie idźcie, ja za jakąś godzinkę do was dołączę.
Szedł spacerkiem leśną drogą trzymając za
ręce dwójkę swoich pociech. Nigdy nie sądził, że to takie przyjemne. Dopiero
uczył się być ojcem, ale zadziwiająco szybko zaczynał przywykać do tej myśli.
Był bardzo szczęśliwy. Ta dwójka pozwoliła mu zapomnieć o wszystkich
zmartwieniach. Pokochał je całym sercem. Byli krwią z jego krwi i kością z jego
kości. Cudownie… Odetchnął pełną piersią. Las przerzedził się i ujrzał przed
sobą wybieg dla koni i zabudowania stajni, której wierzeje właśnie ktoś otwierał
na oścież. Podeszli bliżej. Marek zobaczył wychodzącego, szczupłego mężczyznę w
średnim wieku, lekko przygarbionego. Mężczyzna również dostrzegł jakiś ruch.
Podniósł spracowaną dłoń do czoła zasłaniając się przed rażącymi jego wzrok
promieniami słońca i uśmiechnął się.
-
Jasiek! Marysia! Chodźcie do wujka! – krzyknął.
Jak na komendę wyrwały się z rąk Marka i
podbiegły radośnie przekrzykując się nawzajem.
- Dzień
dobry wujku. Przewieziesz nas konikiem? – podskakiwały przed nim radośnie.
-
Przewiozę. A kto to jest? Ten pan, co was przyprowadził? – nieufnie spojrzał na
Marka. Ten wyciągnął dłoń chcąc się przywitać.
-
Dzień dobry panu. Nazywam się Marek Dobrzański i jestem ojcem tej dwójki.
-
Witam pana. Witold Solecki – uścisnął podaną dłoń. - Jestem pracownikiem
ośrodka i przyjacielem Uli. Byłem przy narodzinach tych bąbli – dostrzegł
zdumione spojrzenie Marka. – To znaczy nie dosłownie. Stałem pod drzwiami – uspokoił
go. Roześmiali się. Witek przyglądał mu się z zaciekawieniem.
-
Znam waszą historię. Ula opowiedziała mi kiedyś. Często woziłem ją do lekarza i
wtedy trochę mi się zwierzała. – Marek pokiwał ze zrozumieniem głową. - Bardzo
są do pana podobne – wskazał na stojące nieopodal bliźniaki.
-
Tak. Też tak uważam.
-
Tato? Pojeździsz z nami na koniku? – Marysia niecierpliwie szarpała go za
nogawkę spodni. – Wujek Witek nas przewiezie.
-
Wiesz kochanie, ja nie umiem jeździć, ale za to chętnie popatrzę jak wy to
robicie, dobrze? – Pokiwała główką.
- To
ja pójdę osiodłać klacz – powiedział Witek.
-
Czy to bezpieczne? – zaniepokoił się Marek.
-
Proszę mi zaufać. To nie jest ich pierwszy raz. Jeżdżą, odkąd samodzielnie
utrzymują się na nogach a ja cały czas przy nich jestem. Poza tym to bardzo
łagodny i spokojny koń. No to za chwilę przyprowadzę ją.
Uspokojony tymi słowami Marek czekał
cierpliwie wraz z dziećmi na zewnątrz. Parę minut później Witek wyprowadził ze
stajni dorodną kasztankę. Pomógł bliźniakom usadowić się na jej grzbiecie i
wolno poprowadził zwierzę na padok. Marek oparł się o drewniane ogrodzenie i
obserwował jak mężczyzna trzymając w dłoni długą lonżę ostrożnie prowadził
konia dookoła wybiegu. Zauważył też szczęśliwe i radosne buzie swoich dzieci.
Uśmiechnął się do nich i pomachał. Odpowiedziały tym samym. Nagle poczuł dłonie
opasujące jego klatkę piersiową i słodki ciężar przytulający się do jego
pleców. Odwrócił się i pierwsze co zobaczył to wielkie, jasne, szczęśliwe,
lazurowe jak pogodne niebo oczy swojej ukochanej i szeroki, promienny uśmiech,
którym go obdarzyła. Zamknął ją w swych ramionach i namiętnie pocałował.
-
Kocham was Ula – wyszeptał – najmocniej na świecie. Sprawiłaś, że jestem
spełnionym człowiekiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz