SYN MARNOTRAWNY
ROZDZIAŁ 1
Był znękany i bardzo, bardzo
zmęczony. Wydarzenia ostatnich miesięcy dały mu mocno w kość. To była taka
próba sił, gorzki klaps od losu, jakby ten chciał się przekonać, czy podejmie
wyzwanie i podoła temu, co mu zgotował. Nie był przygotowany na to, że zostanie
z tym sam, bez żadnej osoby, która mogłaby go wesprzeć. Sebastian się nie
liczył. Był wprawdzie jego najlepszym przyjacielem, ale tylko do upijania się w
pubach i rwania panienek na jedną noc. Do pomocy w poważnych, życiowych
sprawach zupełnie się nie nadawał. Był kompletnie niedojrzały, a w ciele
dorosłego mężczyzny siedział piętnastolatek, który miał pstro w głowie.
Dzisiejszy dzień przelał kielich
goryczy. Próbował, naprawdę próbował wyjaśnić tę niemiłą sytuację, ale wszyscy pozostali
głusi na jego argumenty. Szczególnie rodzice. Do nich miał największy żal. Był
ich jedynym dzieckiem i nie potrafił zrozumieć, dlaczego nie starają się stanąć
po jego stronie, dlaczego mają do niego tak mało zaufania. Przecież się starał.
Nogi same zaprowadziły go do jednego
z miejskich parków. Był niemal pusty. Zmierzch skutecznie wyganiał do domów
ostatnich spacerowiczów. Przysiadł ciężko na ławce i ukrył w dłoniach twarz.
Czy naprawdę był potworem? Takie były ostatnie słowa jego matki. „Prawie go
zabiłeś. Jesteś potworem”.
Wydarzenia brzemienne w skutki,
zaczęły nabierać tempa jakiś miesiąc temu. Pamięta ten dzień, a właściwie już
głęboką noc, gdy wszedł do domu, w którym mieszkał ze swoją narzeczoną Pauliną
Febo. Ponoć była mu przeznaczona, od kiedy pojawiła się na świecie. Jej i jego
rodzice założyli wspólną firmę modową Febo&Dobrzański. Już wtedy, gdy byli
dziećmi postanowiono za nich. Mieli się pobrać i tym samym umocnić znaczenie,
prestiż i pozycję firmy. Przez te wszystkie lata naiwnie wierzył, że takie jest
jego przeznaczenie. Gdy dorośli, kupili ten dom i zamieszkali w nim. Na
początku było idealnie, wręcz sielankowo. Szybko się to jednak zmieniło. Ciągle
go krytykowała, ciągle mu miała coś do zarzucenia. Czepiała się jego wyglądu, muzyki,
jakiej lubił słuchać, oskarżała o plebejski gust. Miał dość. Czegokolwiek by
nie zrobił, wszystko było źle. Zaczął uciekać z domu, byle dalej od niej i jej
nieustannych fochów. Potem zaczął ją zdradzać namówiony raz i drugi przez
Sebastiana. Odpowiadało mu takie życie. Przynajmniej na chwilę mógł zapomnieć o
swojej, jeszcze wtedy, dziewczynie. Ona nie pozostała mu dłużna. Wprawdzie nie
zdradzała go, ale bezustannie nękała jego rodziców i opowiadała im o jego
rozwiązłym życiu. Próbowali na niego wpłynąć. Wywierali tak silną presję, że w
końcu jej uległ i oświadczył się kobiecie, do której nie czuł kompletnie nic. W
swojej naiwności rodzice sądzili, że narzeczeństwo utemperuje w jakiś sposób
jego ciągoty do nocnego życia. Mylili się. Im bardziej Paulina uzurpowała sobie
coraz większe prawo do niego, tym bardziej jej unikał. To ona wraz z jego matką
zaczęła planować ten nieszczęsny ślub. Bardzo im było spieszno. Nawet nie miał
pojęcia, jak daleko są zaawansowane przygotowania do tej uroczystości. Wszystko
odbywało się poza nim.
Ta noc okazała się przełomowa.
Wszedł cicho do domu sądząc, że już śpi. Była trzecia nad ranem. W głowie
szumiał mu wypity alkohol, a koszula była przesiąkła zapachem tanich perfum
kobiet, które były towarzystwem na dzisiejszy wieczór.
Rozbłyskające nagle światło lamp w
salonie poraziło mu oczy. Zmrużył je instynktownie. Przed nim stała z
zaciśniętymi z wściekłości szczękami jego narzeczona we własnej osobie.
- Wiesz, która jest godzina? – wysyczała.
- Nie wiem – odpowiedział cicho.
- Jest trzecia nad ranem. Co ty sobie
wyobrażasz? Jak myślisz, długo będę znosić te twoje wyskoki? Po całych dniach
gdzieś znikasz. Upijasz się. Wracasz śmierdzący i zblazowany. Za dwa tygodnie
ślub, a ty wykręcasz mi takie numery?! – wrzasnęła.
Już nie panowała nad sobą. Słowa z
jej ust wyskakiwały z prędkością serii z karabinu maszynowego. Nie mógł tego
znieść. Zasłonił uszy dłońmi.
- Mogłabyś trochę spuścić z tonu? Słychać cię
pewnie na Placu Defilad – jęknął.
Podeszła do niego i z całej siły
wymierzyła mu otwartą dłonią siarczysty policzek.
- Ty świnio. Nie będziesz mi mówił, co mam
robić.
Pokiwał głową.
- Masz rację. Nie powiem już ani słowa.
Odchodzę. Zaraz spakuję swoje rzeczy – powiedział cicho i podniósł się z fotela
kierując swe kroki do garderoby. Wyciągnął dużą torbę na kółkach i po kolej
zaczął opróżniać swoje półki.
- Ty tchórzu – wrzasnęła za nim. – Ja tego tak
nie zostawię. Zaraz powiadomię twoich rodziców, jak mnie traktujesz. Jak śmiesz
zostawiać mnie na dwa tygodnie przed ślubem. Jesteś zwykłym gnojkiem.
- I tu też się z tobą zgadzam. Chyba nie
chcesz mieć za męża zwykłego gnojka, prawda? W dodatku gnojka, który nie czuje
do ciebie nic. Według samej siebie zasługujesz na kogoś lepszego, nie na
takiego łajdaka jak ja. Zwracam ci więc wolność. Nie kocham cię. Teraz tylko
dobrze się rozejrzyj. Na pewno trafi ci się odpowiednia partia.
- Nic z tego mój drogi. Nie odwołam tego
ślubu. Staniesz przed ołtarzem obok mnie i pobierzemy się, jak Pan Bóg
przykazał.
- Przykro mi, ale mnie tam nie będzie. Jestem
zdesperowany, ale nie do tego stopnia, by samemu sobie zakładać pętlę na szyję
- dopakował drugą torbę i obie wyniósł na korytarz. Zatrzymał się jeszcze na
moment i obrzucił ją spojrzeniem bez wyrazu. - Mimo wszystko życzę ci szczęścia.
Wyszedł z domu nie oglądając się za
siebie. Zapakował rzeczy do samochodu i ruszył do centrum. Tam miał mieszkanie,
o którym nie wiedział nikt, prócz Sebastiana. Kupił je jakiś czas temu, by móc
bezkarnie używać życia z przygodnie poznanymi kobietami.
Z podkrążonymi z niewyspania i
nadmiaru wypitego alkoholu oczami, przyszedł mocno spóźniony do pracy. Poprosił
sekretarkę o kawę i dużą ilość wody, potem zamknął się w gabinecie, nie
wychylając z niego nosa aż do popołudnia. O godzinie szesnastej zadzwonił jego
ojciec. Kategorycznie zażądał, by zjawił się po pracy u nich w domu.
- Mamy do pogadania i nie wywiniesz się od tej
rozmowy tak łatwo.
Odłożył słuchawkę i westchnął. To
niedobrze wróżyło. Na pewno Paulina zdążyła się już poskarżyć. Musiał stawić
temu czoła. Ma dwadzieścia osiem lat i nie pozwoli, by ktoś kierował jego
życiem. Już dość. Nie może wciąż biernie poddawać się wygórowanym żądaniom
swoich rodziców. Jest przecież dorosły, a oni traktują go tak, jakby chcieli go
ubezwłasnowolnić.
O siedemnastej podjechał pod okazały
dom Dobrzańskich. Niepewnie wszedł do środka. Zastał ich w salonie. Ojciec
spojrzał na niego karcącym wzrokiem. Podobny wyraz twarzy miała matka.
- Siadaj – rzucił ostro Krzysztof Dobrzański
tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Możesz nam wyjaśnić, co ty wyprawiasz? Jak
śmiałeś w tak podły sposób potraktować Paulinę? Jak mogłeś dwa tygodnie przed
ślubem zerwać zaręczyny? Czy ty naprawdę już nie masz żadnych hamulców? Żadnej
przyzwoitości?
- Nie kocham jej – powiedział niemal szeptem.
- Doszedłeś do tego po sześciu latach bycia
razem? – odezwała się Helena Dobrzańska.
- Nie. Doszedłem do tego już bardzo dawno. Nie
zerwałem z nią wcześniej, bo obawiałem się waszej reakcji. Ciągle ustawiacie mi
życie. Ingerujecie w nie, jakbym ja sam nie mógł stanowić o sobie. To nie w
porządku.
- Nie w porządku? A w porządku jest porzucenie
narzeczonej tuż przed ślubem?
- Narzeczonej, którą sami mi wybraliście. Nie
pamiętam, bym był pytany o zdanie w tej kwestii. Uważacie, że jest taka
idealna? Jeśli tak, to mało o niej wiecie. Jest zaborcza, mściwa i kłótliwa.
Nie było dnia bez awantur. Nie jestem święty, ale ona przesadziła i to grubo.
Nie ma mowy, by miał się odbyć ten ślub. Ja na niego nie przyjdę. Równie dobrze
już teraz mógłbym podciąć sobie żyły, na jedno by wyszło.
Krzysztof poluzował krawat, jakby
nagle zaczęło mu brakować powietrza. Zaczerpnął gwałtownie haust.
- Musisz wybrać. Albo za dwa tygodnie weźmiesz
ten cholerny ślub, albo cię wydziedziczę.
Nie spodziewał się takiego
drastycznego obrotu sprawy. Ojciec postawił go praktycznie pod ścianą.
- Nie mówisz poważnie.
- Mówię śmiertelnie poważnie.
- Wiesz dobrze, z czym się to wiąże. Przez to
zmuszasz mnie bym odszedł z firmy. Zrezygnował ze stanowiska prezesa.
- Z tym się to właśnie wiąże. Wybieraj.
Czuł, jak stróżki potu przesuwają
się po jego plecach. Czoło też miał nimi usiane.
- Nie dajesz mi wyboru tato. Ja nie chcę żyć
pod wasze dyktando. Chcę żyć po swojemu. Popełniać błędy i uczyć się na nich.
Nie chcę poślubiać kobiety, do której nie czuję nic prócz wstrętu. To tak,
jakbyś postawił mnie przed plutonem egzekucyjnym i kazał strzelać. Przykro mi.
Myślałem, że dla was coś znaczę. Że zależy wam na moim szczęściu. Pomyliłem
się. Bardzo się pomyliłem – zadrżał mu głos a z oczu poleciały łzy. Podniósł
się z fotela. - W takim razie nie mam wam już nic do powiedzenia, poza tym, że
od dziś przestaję być waszym synem.
Wzburzony Krzysztof podniósł się z
kanapy i wycelował w niego wskazujący palec.
- Masz rację. Nie jesteś nim. Wydziedziczam
cię! – krzyknął. Zatoczył się jak pijany i bezwładnie osunął się na podłogę.
- Marek! Dzwoń po pogotowie! Szybko!
Helena dopadła do męża i rozpięła mu
guziki koszuli.
Siedzieli na szpitalnym korytarzu
oddaleni od siebie rzędem krzeseł. Czekali na lekarza. Przy Helenie siedziała
Paulina wraz z bratem Alexem, on siedział cztery metry od nich.
- To wszystko przez ciebie – syknęła Paula. –
Gdyby nie twoja lekkomyślność, nigdy by się to nie wydarzyło.
- Masz rację – odpowiedział ugodowo. - Jeszcze
tylko za gradobicie nie jestem odpowiedzialny.
- Jesteś zwykłym dupkiem – włączył się w tą
wymianę zdań Alex. – I wiesz co? Cieszę się, że nie będzie tego ślubu. Lepiej,
żeby została sama, niż miała poślubić takiego nieodpowiedzialnego idiotę.
- Mam gdzieś, co myślisz. Oboje jesteście
najmądrzejsi na świecie i trudno wam będzie znaleźć partnerów dorównujących wam
inteligencją i klasą. Według was wszyscy są idiotami.
- Uspokójcie się. To nie miejsce ani czas na
obrzucanie się błotem – Helena była oburzona zachowaniem Marka i Alexa.
Odgłos kroków powstrzymał tę wymianę
zdań. W zasięgu ich wzroku ukazał się lekarz. Wstali z miejsc i podeszli do
niego, choć Marek trzymał się z boku.
- I jak panie doktorze? – Helena pełna
najgorszych przeczuć wpatrywała się w oczy mężczyzny.
- No cóż. To był rozległy zawał.
Ustabilizowaliśmy go, ale stan jest poważny. Za chwilę zostanie przewieziony na
OIOM. Najbliższa doba będzie decydująca, ale trzeba być dobrej myśli.
- Dziękuję doktorze.
Po jego odejściu Helena odwróciła
się do Marka i ze złością w oczach powiedziała.
- Chciałeś wiedzieć, to już wiesz. Nie ma
potrzeby, byś dalej tu tkwił. Prawie go zabiłeś. Jesteś potworem.
Skurczył się w sobie i ze smutkiem
spojrzał w jej oczy.
- Przykro mi, że tak uważasz. Nie będę cię już
dłużej męczył swoją osobą. Żegnaj.
Odwrócił się i ze zwieszoną głową
opuścił szpitalny korytarz. Musiał odetchnąć. Wydarzenia dzisiejszego dnia
przerosły go. Miał wprawdzie pewność, że postąpił właściwie nie dopuszczając do
tego ślubu, jednak stan ojca wzbudzał w nim poczucie winy. Powlókł się do
pobliskiego parku i usiadł na ławce ukrywając w dłoniach twarz.
Następnego dnia umówił się z
Sebastianem w swoim mieszkaniu. Nie chciał pokazywać się w firmie. Miał dość
przepychanek słownych z Alexem i Pauliną.
Olszański zjawił się u niego tuż po
pracy. Był kompletnie skołowany i nie rozumiał, dlaczego Marek tak unika firmy.
Gdy zasiedli już spokojnie w salonie, Marek powiedział
- Seba, ja już nie wrócę do firmy. Zbyt wiele
się wydarzyło wczoraj. Byłem u rodziców. Za wszelką cenę chcieli mnie zmusić do
ślubu z Pauliną. Sprzeciwiłem się. Chyba po raz pierwszy w życiu nie zrobiłem
tak, jak sobie życzyli. Ojciec wydziedziczył mnie.
Sebastian otworzył usta ze
zdumienia.
- Jak to, wydziedziczył. Co to znaczy?
- To znaczy Sebastian, że nie należy mi się
już nic. Przestałem być dla nich synem, a stałem się obcym człowiekiem.
Pozbawiono mnie pracy, stanowiska i dochodów. Także udziałów firmy.
Prawdopodobnie to wszystko przejdzie na oboje Febo. Będą zadowoleni, bo nieźle
się obłowią. Po naszej rozmowie ojciec miał zawał. Wzywałem pogotowie. Wiem
tylko, że ustabilizowali jego stan. Nie wiem, jak jest dzisiaj. Matka wczoraj
właściwie wyrzuciła mnie ze szpitala.
Kadrowy Febo&Dobrzański nerwowo
przełknął ślinę. Wydawało mu się, że śni na jawie jakiś koszmar.
- Rany boskie! – złapał się za głowę. – Co
teraz będzie!? Co będzie? Jak ty sobie poradzisz? Będziesz szukał pracy?
- Chyba będę musiał. Oszczędności szybko się
skończą. Nie będę miał wiecznie zasobnego konta. Mam w związku z tym do ciebie
prośbę. Dam ci moje wypowiedzenie a wraz z nim wszystkie pełnomocnictwa, które
dostałem od ojca. Ty wypiszesz mi świadectwo pracy. Będzie mi potrzebne.
Zabierzesz też moją teczkę osobową. Tam są kopie wszystkich dokumentów. Dyplomu
i innych. To też będę potrzebował. Nic na razie nikomu nie mów. Nie chcę
niepotrzebnych plotek. Prawdopodobnie Alex przejmie moje stanowisko. Będzie
ciężko, bo sam wiesz, jaki on jest. Obawiam się, że w F&D nastąpią czasy
dyktatury.
- Też się tego obawiam. Załatwię wszystko tak
jak chcesz. Jutro przyjadę i zdam ci relację. Może będzie już wiadomo, co z
twoim ojcem. Ty uruchom swoje znajomości i popytaj, czy któryś z dawnych kumpli
nie ma dla ciebie pracy. Będzie ciężko, ale mam nadzieję przyjacielu, że ci się
uda.
Minął prawie miesiąc, od kiedy żył
na własny rachunek. Poszukiwanie pracy nie szło najlepiej. Dawni koledzy
zawiedli na całej linii. Niektórzy uważali, że kpi sobie z nich. Przecież jest
tym Dobrzańskim. Tym bogatym Dobrzańskim, więc jak może szukać pracy? Był
zniechęcony. Musiał nauczyć się żyć oszczędnie. Przestał udzielać się
towarzysko. Nie chadzał już do klubów i nie tracił pieniędzy na panienki. Coraz
bardziej zamykał się w sobie przeżuwając wciąż w ustach gorycz własnej porażki.
Tego dnia wstał dość późno. Z
niechęcią zwlókł się z łóżka. Po szybkim prysznicu zajrzał do lodówki i ze
złością stwierdził, że jest kompletnie pusta. Westchnął ciężko. Ubrał się i wsiadłszy
do samochodu pojechał do pobliskiego dyskontu. Musiał oszczędzać i od jakiegoś
czasu zaopatrywał się tylko w sieciówkach. Przemierzał sklepowe półki wkładając
do koszyka najtańsze produkty. Dochodził już do kasy, gdy usłyszał za plecami.
- Marek? Marek Dobrzański?
Odwrócił się gwałtownie. Przed nim
stał człowiek o niepozornej posturze, mniej więcej w jego wieku z uśmiechniętą
od ucha do ucha twarzą.
- Maciek! Dobry Boże, jak dawno cię nie
widziałem. Co ty tutaj robisz?
- Zakupy, jak widzisz. Mama bardzo narzekała
na braki w zaopatrzeniu i obiecałem jej, że dzisiaj kupię wszystko. A ty?
Myślałem, że o tej porze pan prezes intensywnie pracuje?
Marek spuścił głowę mówiąc cicho.
- Nie jestem już prezesem Maciek. Od miesiąca
to stanowisko piastuje Alex Febo.
- Żartujesz. O niczym nie miałem pojęcia.
Pogadamy? Zgłodniałem, może i ty coś zjesz? Zapłaćmy za te zakupy i chodźmy do
jakiejś knajpy.
Siedzieli przy dyskretnym stoliku
racząc się świeżymi bułkami i solidną jajecznicą na boczku. Maciek spojrzał na
swojego towarzysza. Nie miał zbyt szczęśliwej miny. Od kiedy go widział po raz
ostatni, chyba trochę schudł i przygasł.
- Co się stało Marek? Dlaczego nie jesteś już
prezesem?
Spojrzał na niego smutno.
- Jeśli chcesz i masz czas, wszystko ci opowiem.
Potrzebuję takiej rozmowy, bo już dłużej nie mogę tego tłumić w sobie. To zbyt
wiele, jak na moje nerwy – przetarł gromadzące się w oczach łzy. – Dawno cię
nie było w F&D, więc nie masz pojęcia, co się wydarzyło. Zacznę najlepiej
od początku.
Szymczyk słuchał Marka nie
przerywając mu. Ta historia była tak niesamowita, że gdyby nie znał Marka i
realiów firmy, nigdy by w nią nie uwierzył.
- Teraz nawet nie wiem, co dzieje się z ojcem.
Wiem tylko, że niedawno wrócił do domu i chyba już poczynił pewne kroki, by
przepisać wszystko na Alexa. On ślepo mu ufa i patrzy jak w obraz. Ciągle dawał
mi go za przykład. Nie ma pojęcia, że tak naprawdę Febo jest słaby. Wszystko,
co do tej pory osiągnął zawdzięcza Adamowi Turkowi. Znasz go, bo przecież to z
nim masz do czynienia najwięcej. To on odwala całą robotę. Najgorsze jest to,
że ja od niemal miesiąca poszukuję pracy. Żaden z moich dawnych kolegów nie
chce mnie zatrudnić. Myślą, że robię sobie z nich żarty. Nie wiem, jak długo
jeszcze dam radę żyć z oszczędności. Muszę znaleźć jakąś robotę, bo długo tak
nie pożyję. Nie chcę skończyć, jako bezdomny. Na ulicy.
Maćkowi zrobiło się żal Marka.
Dobrze pamiętał, jak przyszedł do F&D po raz pierwszy z propozycją zakupu
zalegających w magazynie kolekcji, które się nie sprzedały. Chciał je upłynniać
przez Internet. Pamiętał, że tylko Marek rozmawiał z nim rzeczowo i wyczuł
niezły interes dla własnej firmy. Pamiętał, z jakim entuzjazmem przeczytał jego
biznesplan. On jako jedyny dał szansę temu projektowi i bez namysłu podpisał z
nim umowę.
Wysłuchawszy jego historii nawet się
nie zastanawiał. Poklepał go pokrzepiająco po ramieniu i rzekł.
- Nie martw się. Ja nie zostawię cię w
potrzebie. Będę ci chyba mógł pomóc. Wiesz, że mam swoją firmę. Właściwie to
jestem jej współwłaścicielem, bo drugim jest moja serdeczna przyjaciółka
Urszula Cieplak. To taka przyjaźń od kołyski. Razem do przedszkola, do
podstawówki, do szkoły średniej, a po niej na studia. Ula, to prawdziwy geniusz
matematyczny i ekonomiczny. Dzięki niej nieźle prosperujemy, ale roboty jest
mnóstwo. Jeśli więc cię to nie zraża i chcesz pracować, to my cię chętnie
zatrudnimy.
Marek podniósł na niego załzawione
oczy.
- Naprawdę mógłbyś to zrobić?
- Oczywiście. Mam u ciebie dług, bo jako
jedyny poparłeś ten biznes z Internetem. W ten sposób przynajmniej będę mógł ci
się odwdzięczyć. - Wzruszony Marek uścisnął mu dłoń.
- Dziękuję ci Maciek. Mam nadzieję, że nigdy
cię…, nigdy was nie zawiodę. Liczę na to, że i twoja przyjaciółka nie będzie
miała nic przeciwko temu.
- Na pewno nie. Ula, to wspaniała osoba. Mówię
o niej „anioł w spódnicy”. Zresztą sam się przekonasz. Dam ci wizytówkę, żebyś
mógł trafić bez problemu. Nie mamy swojego biura i póki co pracujemy u Uli w
domu. Myślimy o wynajęciu czegoś w Warszawie, ale ciągle nie mamy na to czasu.
Może ty będziesz się mógł tym zająć? Przyjedź jutro o ósmej. Rysiów osiem. Ja
uprzedzę Ulę.
- Dziękuję ci z całego serca Maciek. Na pewno
będę. Do zobaczenia.
ROZDZIAŁ 2
To niespodziewane spotkanie
sprawiło, że nareszcie poczuł się lepiej. Po raz pierwszy od wielu dni
uśmiechał się sam do siebie. Nigdy nie spodziewałby się po człowieku, którego
niezbyt dobrze znał, że wyciągnie do niego pomocną dłoń. Przypomniał sobie ich
pierwsze spotkanie i jego niezłomną wiarę w to, że biznes, jaki zaproponował
Markowi, na pewno wypali. Prześledzili wtedy wspólnie punkt po punkcie cały
biznesplan. Marek zasugerował wtedy podział zysków po połowie. Uznał, że tak
będzie uczciwie. Maciek był wniebowzięty, bo tak naprawdę liczył zaledwie na
trzydzieści procent. Podpisali umowę i w krótkim czasie okazało się, że ten
biznes przynosi coraz większe profity. Marek był zdumiony i podziwiał
operatywność Maćka, który nawet zaczął sprzedawać poza granicami Polski.
Interes kręcił się wspaniale powodując wpływ całkiem sporych sum do kasy
F&D. Nie miał pojęcia, że Maciek nie działa sam. Podpisując umowę chyba
pokazywał mu jakieś pełnomocnictwa, ale nawet nie zwrócił wtedy na nie uwagi.
Teraz już wiedział, że były one podpisane przez drugiego współwłaściciela
„Pro-S”, niejaką Urszulę Cieplak. Czuł przez skórę, że jego życie od teraz się
zmieni. Wejdzie na właściwe tory, a on wreszcie zacznie uczciwie zarabiać.
Zasypiał z nadzieją, że rozmowa z
panią Cieplak da pozytywne rezultaty.
Wstał już o szóstej rano. Był zbyt
podekscytowany, by móc spać dłużej. Zjadł solidne śniadanie i o siódmej ruszył
w stronę parkingu. Wiedział, że to jakieś czterdzieści minut drogi. Maciek
uprzedził go o tym. Ustawił w GPS-ie właściwy adres i ruszył. To sprytne
urządzenie nie pozwoliło mu błądzić i rzeczywiście po czterdziestu minutach
podjechał pod posesję z numerem ósmym. Zanim wysiadł z samochodu zauważył
podchodzącego do niego Maćka. Przywitał się z nim uściskiem dłoni.
- Dzień dobry Maciek. Mieszkasz tu?
- Tak, w tym domu naprzeciwko – wskazał
dłonią. – Mam blisko do pracy – roześmiał się. – A ty? Jesteś gotowy?
Rozmawiałem wczoraj z Ulą. Ucieszyła się, że będzie miała pomoc. Nie oszczędza
się i czasem siedzi po nocach. Bardzo jej się przydasz. Opowiedziałem jej o
tobie. Nie masz mi za złe? Nigdy nie mieliśmy przed sobą tajemnic. Chciałem by
wiedziała, z jakich powodów cię zatrudniamy.
- Oczywiście, że nie mam ci za złe. Nawet
jestem ci wdzięczny, że to ty jej powiedziałeś. Mnie byłoby trudno.
- No dobrze. Chodźmy w takim razie. Przy
okazji poznasz rodzinę Uli. Ma brata i małą siostrzyczkę. Matkę straciła dość
wcześnie i sama musiała się zająć rodzeństwem i ojcem, który choruje na serce.
Jak lepiej ją poznasz, to z pewnością docenisz.
Przeszli przez bramę w kierunku
wejścia do budynku. Nie zdążyli do niego dotrzeć, bo drzwi się otworzyły i
wyszedł starszy mężczyzna ciągnąc za sobą dziewczynkę w wieku sześciu lat. Za
nimi podążał młodzieniec lat około osiemnastu.
- Dzień dobry panie Józefie. A co to tak
wcześnie?
- A witaj Maciek. Ula wysłała mnie po zakupy,
a dzieciaki idą do szkoły.
Przyjrzał się bacznie towarzyszowi
Maćka. Ten zreflektował się.
- Panie Józefie przedstawiam panu Marka
Dobrzańskiego. Od dziś będzie z nami pracował. A to Marku jest Józef Cieplak,
tata Uli, Beatka i Jasiek, jej rodzeństwo.
Marek uścisnął wszystkim dłoń.
- Miło mi pana poznać.
- I wzajemnie. Cieszę się, że Ula będzie miała
pomoc, bo zaharowuje się na śmierć.
- Mam nadzieję, że skutecznie ją odciążę i
okażę się przydatny.
- Na pewno tak będzie synu. Maciek ma dobre
oko do ludzi i nie sprowadza byle kogo. Jeśli cię zatrudnił, to na pewno ma do
ciebie zaufanie. No idziemy, bo dzieciaki spóźnią się do szkoły. Miłej pracy.
Już bez przeszkód weszli do środka.
Wnętrze było bardzo skromne, ale niezwykle schludne i czyste. Zrobiło na Marku
dobre wrażenie.
- Ula! – krzyknął Maciek – Gdzie jesteś?
Otworzyły się drzwi od pokoju i
wyszła z nich dziewczyna. Nie prezentowała się jakoś szczególnie. Włosy
związane w kucyk, na nosie wielkie okulary, których kształt dawno już wyszedł z
mody i ubranie jak z minionej epoki. Marek był trochę zaskoczony jej widokiem.
Podeszła do nich i uśmiechnęła się. Zauważył aparat na zębach. – Jeszcze i to – pomyślał. Wyciągnęła do
niego dłoń.
- Dzień dobry panie Dobrzański. Miło mi pana
poznać. – Jej głos brzmiał bardzo łagodnie i cicho, wręcz kojąco. Pochylił się
i ucałował jej dłoń.
- Marek. Po prostu Marek. Jestem niewymownie
wdzięczny wam obojgu, że zechcieliście zatrudnić mnie w waszej firmie.
- A my jesteśmy wdzięczni tobie, że się
zgodziłeś. Interes się rozkręca i we dwójkę już nie dajemy rady. Ucieszyłam
się, gdy Maciek opowiedział mi o tobie. Chodźmy do kuchni. Zrobię wam kawy i
pogadamy o szczegółach.
Ujęła go jej delikatność i
łagodność. Nawet jej wygląd przestał go tak bardzo razić. Usiedli przy
kuchennym stole a ona już stawiała przed nimi aromatyczną kawę i talerzyk z
pachnącym ciastem.
- Proszę, częstujcie się, a ja ci opowiem,
czym się zajmujemy. Jak widzisz warunki mamy bardzo skromne, choć mam nadzieję,
że to wkrótce się zmieni. Planujemy bowiem wynajęcie jakiegoś biura w
Warszawie. Oprócz sprzedaży starych kolekcji przez Internet, o której dobrze
wiesz, prowadzimy też księgowość dla różnych firm. Tym zajmuję się głównie ja,
bo Maciek jest zajęty przeważnie dystrybucją towarów z magazynów F&D. Jaki
kierunek kończyłeś?
- Zarządzanie i marketing, ale ekonomii też
trochę liznąłem, więc może mógłbym się przydać w tej księgowości. Nie jestem
taki całkiem zielony.
- Miło to słyszeć. Zarobki nie będą zbyt
wysokie, bo nadal rozwijamy działalność, ale myślę, że lepsze to, niż nic. My
podzielimy się z tobą tym, co zarobimy. Na początek proponuję trzy tysiące, a
potem zwiększymy stawkę, jak już firma się umocni.
- Dziękuję Ula. To więcej niż się
spodziewałem. Ja też mam dla was pewną propozycję. Dotyczy ona biura. Mam w
Warszawie spore mieszkanie. To salon i trzy duże pokoje. Pomyślałem, że w
jednym z nich, tym największym moglibyśmy urządzić biuro. Z powodzeniem
zmieszczą się w nim trzy biurka i regały na segregatory. Dysponuję jeszcze
sporą gotówką. To moje oszczędności. Chciałbym je przekazać wam. Będzie to mój
wkład w aktywa firmy. Powiem wprost. Chciałbym zostać waszym wspólnikiem. Co wy
na to?
Zaskoczył ich. Ula ściągnęła okulary
i przetarła powieki wbijając w niego wzrok. Oniemiał. Jej oczy były piękne.
Szafirowo-błękitne, jak niebo w bezchmurny dzień. Nie rozumiał, dlaczego ukrywa
ich piękno, pod tymi ciężkimi szkłami. Zapatrzył się w nie a i ona nie mogła
oderwać od niego wzroku.
- Jesteś tego pewien? – powiedziała cicho.
- Jestem pewien Ula. Nie chcę, by te pieniądze
rozpłynęły się w moich rękach. Chcę zainwestować w coś konkretnego. W coś, co
ma szansę przynieść w przyszłości zyski. W coś, co zacznie procentować.
Maciek wyciągnął do niego rękę i
uśmiechnął się szeroko.
- No to witaj na pokładzie wspólniku. To wy
dograjcie szczegóły. Ja muszę lecieć. Mam dzisiaj nowe zamówienie i muszę
pogrzebać w magazynach.
Kiedy opuścił dom oni przeszli do
pokoju Uli.
- Cieszę się, że zaproponowałeś miejsce na
biuro. Zobacz, jak to tu wygląda. Pomieszczenie jest bardzo małe. Wszędzie
segregatory i choć bardzo się staram, trudno tu utrzymać porządek. Skoro jednak
się zdeklarowałeś i zostałeś naszym wspólnikiem, to mam dla ciebie bojowe
zadanie. Przez najbliższy tydzień nie przyjeżdżaj. Spróbuj jednak zaadaptować
pomieszczenie w twoim mieszkaniu. Zaopatrz je w niezbędne sprzęty. Jeśli
będziesz potrzebował pomocy, dzwoń. Trzeba też będzie zmienić nieco klasyfikację
lokalu, ale to już ja się tym zajmę. Będzie przez to większy czynsz. Które to
piętro?
- Pierwsze.
- Idealnie. Zrobimy też szyld, żeby
potencjalni klienci nie musieli nas szukać. Jak wszystko będzie gotowe,
przewieziemy segregatory.
Patrzył na nią z podziwem. Była
pełna entuzjazmu, który i jemu się udzielił. Dodał mu sił. Wprowadzili sobie
nawzajem numery telefonów do komórek.
- W takim razie nie będę tracił czasu Ula.
Jadę działać. Będę dzwonił i zdawał relację o postępach. Do zobaczenia.
Kiedy odjechał odetchnęła głęboko.
Nie przypuszczała, że będzie aż tak bardzo przystojny. Zrobił na niej
piorunujące wrażenie. Nigdy nie spotkała mężczyzny o tak pięknej twarzy i tak
pięknych oczach. Czaił się w nich smutek, ale znała jego powód. Maciek opowiedział
jej wszystko z detalami. Współczuła Markowi i nie rozumiała postawy jego
rodziców. Jakim trzeba być człowiekiem by odwrócić się od swojego jedynego
syna. Jak można zmuszać go do rzeczy, których nie akceptuje i wreszcie, jak
można planować mu całe życie narzucając nawet kobietę, którą miałby poślubić.
Podziwiała go za odwagę, z jaką przeciwstawił się ich decyzjom. Drogo za to
zapłacił. Stracił właściwie wszystko. Na smutki jednak najlepsza jest praca, a
tej było w „Pro-S” pod dostatkiem. Jak go pochłonie, zapomni o wszystkim, nawet
o tych przykrych dla niego chwilach.
Wyjeżdżał z Rysiowa pozytywnie
naładowany. Ta niezwykle skromna osoba sprawiła, że wreszcie uwierzył w siebie.
Ona i Maciek zaufali mu, a on nie zawiedzie tego zaufania. Postanowił iść za ciosem.
Krążąc po Warszawie trafił wreszcie do salonu mebli biurowych. Zaparkował i
udał się do środka. Długo chodził i oglądał sprzęty. Trafił nawet na okazję, bo
dojrzał regały, które miały obniżoną cenę. Spytał sprzedawcę, dlaczego, czy są
wybrakowane? Ten zapewnił go, że wszystko z nimi w porządku. Są po prostu
ostatnie z tej serii, a sklep chce się ich pozbyć. Nie zastanawiał się i
zamówił je. Poprosił też o pomoc w wyborze niedrogich biurek.
- Mamy tu takie. Są nawet kolorystycznie
zbliżone do koloru tych regałów, które pan zamówił. Proszę za mną – poprowadził
go w głąb sali wystawowej. – Jeśli weźmie pan trzy, obniżymy cenę. Krzesła też
pan chce? Mamy tu niedrogie, wyściełane fotele na kółkach. Obrotowe. Pokażę
panu.
Był z siebie dumny. Za jednym
zamachem udało mu się kupić niemal wszystko i to w dodatku bardzo okazyjnie.
Zapłacił kartą i umówił się na dostawę za dwa dni. Podjechał też do sklepu z
komputerami. Ten, który widział u Uli, był mocno wysłużony. Kupił trzy, do tego
porządną drukarkę. Stwierdził, że te dzisiejsze zakupy nie uszczupliły w jakiś
znaczny sposób jego konta. Nadal tkwiła tam pokaźna gotówka. Ucieszony dokupił
jeszcze małe xero. Zadowolony z siebie wstąpił na obiad do jednej z tańszych
restauracji. Zamówił zupę i jakieś kluski z mięsem. Najedzony pojechał do domu.
Tam wypakował zakupiony sprzęt. Po południu opróżnił pokój z dotychczasowych
mebli, których nie było zbyt wiele. Prawie nie korzystał z niego, od kiedy tu
zamieszkał. Używał jedynie kuchni, łazienki i sypialni. Zmęczony, ale
szczęśliwy usiadł wieczorem na kanapie w salonie i wybrał numer do Uli.
Odebrała po kilku sygnałach.
- Witaj Marek. Co nowego? – usłyszał jej
łagodny głos.
- Dużo się działo Ula. Jadąc od ciebie
wstąpiłem do salonu meblowego. Kupiłem wszystko. Regały i biurka z krzesłami.
Za dwa dni mają je przywieźć. Kupiłem też trzy laptopy, drukarkę i xero. Myślę,
że to na początek wystarczy. Uprzątnąłem przed chwilą pokój. Myślę, że ta
przeprowadzka może nastąpić wcześniej, niż zakładaliśmy. Może mogłabyś przyjechać
jutro? Załatwilibyśmy sprawę tego lokalu i podciągnęli pod działalność
gospodarczą. Może udałoby się też zamówić ten szyld, o którym mówiłaś?
- Jestem pod wrażeniem. Naprawdę załatwiłeś
mnóstwo rzeczy. Jesteś bardzo operatywny. Zatrudnienie ciebie, to był strzał w
dziesiątkę i doprawdy nie rozumiem ludzi, którzy nie chcieli cię przyjąć do
pracy. Dużo stracili na szczęście dla nas.
Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak
bardzo podbudowała go tymi słowami. Serce pękało mu z dumy. Nareszcie uwierzył
we własne możliwości.
- A co z jutrzejszym dniem? Dasz radę się
wyrwać? Jeśli chcesz to przyjadę po ciebie?
- Nie, nie przyjeżdżaj. Podaj mi tylko adres.
Maciek i tak jedzie rano do Warszawy, więc zabiorę się z nim. Jesteśmy bardzo
ciekawi tego biura. Jeśli nie masz nic przeciwko, to przyjedziemy oboje, żeby
je obejrzeć.
- Oczywiście, że nie mam. To wspaniale. Czekam
więc na was jutro rano. Adres, to Długa dwadzieścia pięć, niedaleko Akademii
Teatralnej. Na pewno traficie. Do zobaczenia.
- Dobranoc Marek.
Zasypiał w poczuciu dobrze wypełnionego
obowiązku. Po raz pierwszy w życiu zaangażował się w coś całym sercem.
Wiedział, że robi to z własnej nieprzymuszonej woli. Nikt mu niczego nie
narzucał. Nikt nie wymagał od niego niemożliwego. Był szczęśliwy.
Dźwięk dzwonka oderwał go od
expresu, w którym zaparzał kawę dla swoich gości. Podszedł szybko do drzwi i
otworzył je na całą szerokość. Uśmiechnął się do nich radośnie, a Uli na widok
tych cudnych dołeczków, które pojawiły się w jego policzkach, zmiękły kolana.
Niewątpliwie pozostawała pod jego urokiem.
- Witajcie. Trafiliście bez problemu?
- Najmniejszego. Też, podobnie jak ty, mam GPS
– odpowiedział Maciek.
- Wchodźcie, bardzo proszę. Mam nadzieję, że
napijecie się kawy? Mam też ciasto. Wprawdzie nie jest tak pyszne jak twoje
Ula, ale będzie wam smakować.
Weszli lustrując wnętrze. Spodobało
im się, bo było przestronne. Dość duży przedpokój prowadził wprost do salonu,
ale wcześniej po prawej stronie, tuż przy drzwiach wejściowych mieścił się
pokój, który Marek przeznaczył na biuro. Otworzył do niego drzwi.
- Spójrzcie. Tak to wygląda. Na razie jest
pusty, ale jutro będę mógł ustawić w nim meble.
Uli zaśmiały się oczy.
- Jest naprawdę wspaniały. Właśnie o coś
takiego nam chodziło, prawda Maciek? Jest dużo miejsca i dobrze, że usytuowany
jest przy drzwiach wejściowych. Przynajmniej nikt obcy nie będzie ci się plątał
po mieszkaniu. Odwaliłeś kupę dobrej roboty Marek.
- To prawda. Sam jestem pod wrażeniem, jak
szybko sobie z tym poradziłeś – pochwalił go Maciek.
- Bardzo się cieszę, że wam odpowiada. Chodźmy
do salonu. Kawa pewnie już gotowa.
Rozsiedli się na fotelach i kanapie.
- Masz naprawdę duże i ładne mieszkanie. I
niezły gust – Ula rozglądała się ciekawie. Zauważyła, że nie było żadnych fotografii,
ani jego, ani jego rodziny. Była w stanie to zrozumieć. Na pewno tkwiło w nim
wiele żalu.
- Dziękuję Ula. Wbrew pozorom meble nie są
takie drogie, ale sam muszę przyznać, że dość gustowne. Jeśli chodzi o zakup
mebli w ogóle, to dopisuje mi w tym szczęście. Te do biura też kupiłem
okazyjnie, a są naprawdę ładne. Niedługo sami będziecie mogli ocenić. Szkoda,
że w innych sprawach nie miałem tyle fartu. No dobrze. Ja tu się roztkliwiam, a
nie wiem jaki jest plan na dzisiaj. Co postanowiliście?
- Ja, jak zwykle jadę do magazynów, a wy
zaczniecie załatwiać w urzędach. Ula wszystko przygotowała jeszcze wczoraj po
twoim telefonie. Nie powinno być problemów. Ty w ogóle płacisz czynsz? Mówiłeś,
że to własnościowe.
- Bo tak jest w istocie. Czynszu, jako takiego
nie płacę, ale płacę media, fundusz remontowy i takie tam. Myślę, że opłaty
zmienią się tylko w tym zakresie. Zresztą powiedzą nam to w spółdzielni
mieszkaniowej.
- No dobrze. To ja was opuszczam. Nie lubię
tracić ani czasu, ani klienta. Lecę. Powodzenia.
Dopili kawę i zebrali się do
wyjścia. Trzeba mieć anielską cierpliwość, by załatwić sprawy w urzędach.
Musieli odstać swoje w każdym z nich. Jednak po czterech godzinach wyszli już z
ostatniego z uśmiechem ulgi na ustach. Załatwili wszystko. Nawet szyld i
pozwolenie na jego zawieszenie.
Marek kolejny raz podziwiał
umiejętności i wiedzę Uli. Była przygotowana na każdą ewentualność. Jej
przenikliwy rozumek pracował na najwyższych obrotach. Przydał się i on ze swoim
nieodpartym urokiem osobistym i czarującym uśmiechem, któremu nie mogła się
oprzeć żadna urzędniczka. Razem stanowili świetny zespół.
Opuścili właśnie gmach Urzędu
Skarbowego. Uśmiechnął się do niej i spytał.
- To, co Ula? To już chyba koniec? Trzeba to
uczcić. Zapraszam cię na obiad. Na pewno zgłodniałaś.
- Zgłodniałam, to prawda. A może zróbmy tak.
Odwieziesz mnie do domu i zjesz u mnie. Mamy dzisiaj placki po węgiersku.
Skusisz się? Na pewno będzie taniej niż w restauracji i na pewno smaczniej, bo
domowo.
- Dziękuję Ula za zaproszenie. Chętnie
skorzystam.
Helena Dobrzańska wyszła przez drzwi
prowadzące na taras, niosąc w dłoniach dzbanek z lemoniadą. Nalała pół szklanki
i podała ją odpoczywającemu w wiklinowym fotelu, mężowi.
- Proszę Krzysiu, to cię nieco ochłodzi.
- Dzwoniłaś do Alexa? Przyjdzie?
- Dzwoniłam. Powiedział, że przyjedzie po
pracy.
- To dobrze. Muszę z nim ustalić kilka
szczegółów. Dawno go nie było i nie wiem, jak sobie radzi.
- Na pewno dobrze. Jest taki poukładany i
solidny. Zupełne przeciwieństwo Marka.
- Nawet o nim nie wspominaj. Okazał się moim
największym rozczarowaniem – powiedział butnie Krzysztof.
- Już dobrze. Nie denerwuj się. Wiesz, że ci
nie wolno. Nie myślisz czasem, że zbyt surowo go potraktowaliśmy? Chwilami mam
wrażenie, że on miał jednak sporo racji, gdy mówił, że od początku układaliśmy
mu życie. Nigdy nie dokonywał własnych wyborów, bo to zawsze my dokonywaliśmy
ich za niego.
- Helenko, a jakich on mógł dokonać wyborów?
Całe życie był lekkoduchem. Nigdy nie myślał poważnie. Rzeczy, które robił były
głupie i nieodpowiedzialne. Sposób, w jaki potraktował Paulinę, był karygodny.
To było, jak policzek wymierzony mi w twarz. To niewybaczalne. Źle go
wychowaliśmy Heleno. Jest krnąbrny, uparty i egoistyczny. Nigdy nie chciałem by
mój syn był właśnie taki. Spójrz na Alexa. Jaki jest mądry, jak waży każde
słowo, jak się stara. Jest naprawdę świetny w tym, co robi. Sprawdził się
znakomicie na stanowisku dyrektora finansowego i sprawdzi się na stanowisku
prezesa. Może trochę zbyt surowo traktuje ludzi, ale to też jest metoda do
osiągnięcia dobrych wyników.
- Nigdy nie pytasz, co się dzieje z Markiem.
Czy sobie radzi? To już dwa miesiące, jak widziałam go ostatni raz i
potraktowałam go wtedy bardzo źle obarczając całą winą za twój stan. Mam
wyrzuty sumienia. To przecież nasz jedyny syn, nasze jedyne dziecko. W złości
człowiek wygaduje różne rzeczy, a potem żałuje. Ja nazwałam go potworem.
Widziałam, jak go to zabolało, ale nie potrafiłam zareagować wtedy inaczej.
Drżałam o twoje życie. Teraz nawet nie mam pojęcia, gdzie on jest. Zapadł się
pod ziemię. Nawet Sebastian nie ma z nim kontaktu. Co jest dziwne, musisz
przyznać.
- Nie musisz mieć wyrzutów sumienia Helenko.
On zasłużył sobie na to. Wydziedziczyłem go i decyzji nie zmienię. Koniec,
kropka. Niech sobie radzi sam i zobaczy, jak to jest dojść do wszystkiego
własnymi rękami.
- Myślę, że jednak zbyt surowo go oceniasz.
Mam tylko nadzieję, że nie zamierzasz przepisać udziałów na rzecz Alexa i
Pauliny.
- Właśnie to zamierzam zrobić. Przepiszę na
nich dwadzieścia pięć procent. Resztę zostawię dla nas. Po naszej śmierci
przejdą na ich rzecz. Mam zamiar zmienić testament i to w najbliższym czasie.
Ja już nie mam syna Heleno.
Dobrzańska westchnęła żałośnie.
- Źle robisz Krzysztofie. Czuję to przez
skórę, że to nie jest dobra decyzja.
- Ja jej już nie zmienię. Tak postanowiłem i
tak będzie.
ROZDZIAŁ 3
Przeprowadzka poszła bardzo
sprawnie. Pokój wreszcie przypominał biuro. Ustawili regały na jednej ze ścian
i pomysłowo rozstawili biurka. Laptopy też podłączyli wgrywając w nie
oprogramowanie, jakie było potrzebne do tego rodzaju działalności. Marek wraz z
Maćkiem poprzewozili swoimi samochodami całą dokumentację. Do Uli należało
poukładanie jej tak, by nie miała problemu ze znalezieniem czegokolwiek. Poza
tym cieszyła ją myśl, że wreszcie odzyskała swój pokój i nie będzie już sypiać
wśród stert papierów. Okrzepli nieco. Maciek każdego ranka przywoził Ulę do
Marka a sam biegł załatwiać sprawy w magazynach. Marek tak bardzo przywykł do
towarzystwa Uli, że już nie wyobrażał sobie, że mogłoby być inaczej.
Wprowadziła go we wszystkie zagadnienia. Cierpliwie tłumaczyła krok po kroku.
Była w tym naprawdę świetna. Nie denerwowała się, gdy czegoś nie rozumiał, lecz
tłumaczyła kolejny raz z właściwą sobie łagodnością i spokojem. Był pilnym
uczniem i już wkrótce poruszał się w sprawach księgowych samodzielnie.
Mijały miesiące. Pracowali ciężko i
nie oszczędzali się. Praca przynosiła wymierne rezultaty, choć na pewno nie
było to nic spektakularnego. To była taka metoda małych kroków. Cieszyli się z
każdego drobiazgu, z najmniejszej rzeczy, którą udało im się sprzedać lub
załatwić. Marek wreszcie dobrze poczuł się we własnej skórze. Nie musiał nikogo
udawać. Nie musiał stwarzać pozorów, grać. Był sobą. Odzyskał własne „ja”. Tę
dwójkę uwielbiał. Nigdy wcześniej nie poznał tak szczerych i otwartych ludzi. Ludzi
nieskażonych fałszem, obłudą i sztucznością. Oni oboje mieli dusze czyste jak
kryształ i tym go ujęli.
Siedzieli właśnie z Ulą pochyleni
nad stosem dokumentów, gdy usłyszeli dzwonek do drzwi. Podniosła się z krzesła.
- Nie przeszkadzaj sobie, otworzę – podeszła
do drzwi i otworzyła na całą szerokość. Na progu stał młody człowiek i ze
zdumieniem wpatrywał się w nią.
- Przepraszam…, ale chyba pomyliłem mieszkania
– zerknął na wywieszkę z nazwiskiem, na której figurował napis „M. Dobrzański”.
Spojrzał niepewnie na dziewczynę. – Chyba jednak nie pomyliłem. Zastałem Marka
Dobrzańskiego?
- Jest. Proszę wejść – poszła przodem. –
Marek. Ktoś do ciebie.
Wstał zza biurka i zerknął na
gościa.
- Sebastian?! Słodki Jezu. Już myślałem, że
zapomniałeś o mnie. Chodź, siadaj. Co cię do mnie sprowadza? - Olszański wszedł
dalej i rozejrzał się ciekawie. - Pozwól Seba, że ci przedstawię. To Urszula
Cieplak. Pamiętasz Maćka Szymczyka? Tego od sprzedaży w Internecie? Ula wraz z
nim założyła firmę, a kilka miesięcy temu przyjęli mnie do spółki. Jak widzisz,
urządziłem tu biuro.
- To ja może zrobię kawy. Napije się pan?
- Bardzo chętnie. Jestem Sebastian – podał jej
dłoń.
- A ja Ula.
Kiedy wyszła do kuchni, Sebastian
przysiadł na jednym z niewielkich fotelików.
- No nieźle się urządziłeś bracie. Biuro
niczego sobie. Nie dzwoniłeś, więc pomyślałem, że nie chcesz ze mną gadać.
Dlatego i ja milczałem. Twoja matka pytała o ciebie.
Marek w sekundzie spiął się cały.
- Powiedziałeś jej?
- No co ty? Przecież sam mówiłeś, że nie
chcesz, by ktokolwiek wiedział o tym mieszkaniu, a poza tym powiedziałem jej
prawdę, że nie mam z tobą kontaktu.
- Wiesz, co z ojcem? Masz jakieś informacje?
- Doszedł do siebie. Doszedł na tyle, że
zrobił darowiznę na rzecz Febo i oddał im dwadzieścia pięć procent swoich
udziałów. Teraz oboje mają siedemdziesiąt pięć. Słyszałem też, że ponoć zmienił
testament.
Markowi zrobiło się przykro. Po tych
słowach był już definitywnie przekonany, że jego rodzice wykreślili go, jako
syna, ze swojego życia.
- No cóż…, westchnął ciężko. To jego pieniądze
i może zrobić z nimi, co chce. Teraz zamiast jednego syna, ma i syna i córkę.
Może wreszcie jest szczęśliwy, bo że oni są, jestem w stu procentach
przekonany. Pewnie nigdy nie sądzili, że przypadnie im w udziale majątek, który
należał się mnie. A ty Seba, jak sobie radzisz? Nie gnębią cię za bardzo?
- Już nie… - odpowiedział niepewnie Olszański.
Marek wbił w niego zdziwiony wzrok.
- Co to znaczy, już nie?
Sebastian wyjął z wewnętrznej
kieszeni marynarki jakiś papier.
- Masz. Czytaj.
Marek przebiegł wzrokiem po kartce
papieru i zacisnął szczęki.
- Jak on śmiał? Jak śmiał zrobić ci coś
takiego? Wiedziałem, że jest podły, ale że do tego stopnia? Włoska świnia.
- Mnie to nie dziwi. Już od dawna zanosiło się
coś takiego. On poczuł się mocny Marek. Szczególnie po tym, jak dostali
udziały. Jest teraz panem na włościach i robi, co chce. Pomiata ludźmi, nie
szanuje ich pracy, poniża ich. W sumie to cieszę się, że mnie zwolnił. Nie będę
już musiał przynajmniej oglądać tej jego zakazanej, włoskiej gęby. Siostrunia
też obrosła w piórka. Zachowuje się, jak udzielna księżna i każe sobie
usługiwać. Wyobrażasz sobie?
Weszła Ula niosąc na tacy filiżanki
z parującą kawą i ciastka zgrabnie ułożone na talerzyku.
- Bardzo proszę. Tu jest cukier a tu
śmietanka. Przepraszam, ale słyszałam waszą rozmowę i wywnioskowałam z niej, że
zostałeś bez pracy?
- Niestety, to prawda. Nie wiem, co będę teraz
robił. Wiem dobrze, jak Marek miał pod górkę, kiedy jej szukał. Właściwie, to
jestem w bardzo podobnej sytuacji. Mam trochę oszczędności, ale pewnie nie
starczą na zbyt długo.
Marek popatrzył znacząco na Ulę.
- Ula, a może przyjęlibyśmy go do spółki?
Wniesie swój wkład i przynajmniej zajmie się czymś pożytecznym.
- Właściwie… to chyba nie jest głupi pomysł.
Mógłby pomagać Maćkowi przy sprzedaży internetowej i tym samym odciążyłby nas.
Musiałby też jeździć z nim do magazynów. Jeśli odpowiada ci taki rodzaj pracy,
to chętnie cię przyjmiemy.
Na twarz Sebastiana wypłynął
szczęśliwy uśmiech i rozjaśnił jego pucołowate policzki.
- Czy mi odpowiada? Oczywiście, że mi
odpowiada. Kobieto, jesteś aniołem. Wychodząc dzisiaj z F&D z tym
wypowiedzeniem pomyślałem, że to najgorszy dzień w moim życiu i nie pozostaje
mi nic innego, jak tylko się uchlać. Okazuje się, że nie ma tego złego, co by
na dobre nie wyszło. Dziękuję ci Ula. Dziękuję wam obojgu. Jestem szczęśliwy.
- Zabrałeś z firmy swoje dokumenty? Masz je
przy sobie?
- Zabrałem. One nie są już tam potrzebne.
- To je daj. Napisz też podanie o przyjęcie do
pracy. Jutro zgłosimy cię do ubezpieczeń. Zaczniesz też od jutra.
- Dzięki Marek. Dacie się wyciągnąć na lunch?
Chociaż w ten sposób okażę swoją wdzięczność.
- Nie możemy Sebastian. Ktoś musi tu być i
odbierać telefony – Marek bezradnie rozłożył ręce.
- To może zamówmy coś, co? Ja zaraz się tym
zajmę. Macie ochotę na coś chińskiego?
- Może być, ale nie zamawiaj nic z rybami. Ula
ma na nie alergię
Olszański pełen entuzjazmu już
wybierał numer do chińskiej restauracji.
Siedzieli w salonie i ze smakiem
konsumowali chińskie potrawy. Tak zastał ich Maciek.
- O widzę jakieś żarełko? Załapię się? Też
zgłodniałem.
- Siadaj Maciek. Jest i dla ciebie – odezwał
się Marek. – Kojarzysz Sebastiana Olszańskiego?
Maciek przywitał się z nim.
- No pewnie. Jest pan kadrowym w F&D i
chyba przyjacielem Marka.
- Jestem jego przyjacielem. Znamy się od
wieków, ale kadrowym już nie. Dzisiaj mnie zwolniono.
- Naprawdę? To chyba niezbyt dobrze się dzieje
w F&D.
- Co masz na myśli? – zaniepokojony Marek
spojrzał na Szymczyka.
- Bo i ja słyszałem plotki. Byłem dzisiaj w
firmie z tymi fakturami i siedziałem u Adama. On sam jest jakiś wystraszony.
Nawet spytałem go o to, ale mnie zbył. Potem wpadły te jego dziewczyny z
rewelacją, że Febo zamknął bufet i nie miały gdzie zjeść. Pachnie mi to jakąś
redukcją etatów, a to chyba nie wróży dobrze.
- Zaniepokoiłeś mnie. Ciekawe, co na to
ojciec. Czy w ogóle o tym wie? On nigdy nie zwalniał ludzi bez konkretnego
powodu. Nawet, gdy firma nie stała dobrze finansowo, obniżał nieco zarobki, ale
nigdy nie zwalniał.
- No tego to już nie wiem bracie.
- Maciek? – Ula podeszła do przyjaciela
podając mu sztućce. – Ponieważ Sebastian został bez pracy, zaproponowaliśmy mu
ją. Ma trochę gotówki i chętnie przyłączy się do naszej spółki. Co ty na to?
Pomyślałam głównie o tobie. Latasz, jak opętany i załatwiasz wszystko sam.
Dobrze by było, gdybyś miał pomoc.
- Pewnie. Ja nie mam nic przeciwko temu. A
pomoc się bardzo przyda, bo czasem padam na twarz – wyciągnął rękę do
Sebastiana. – Witamy w klubie. Mówmy sobie po imieniu.
Marek spojrzał na zadowoloną twarz
Olszańskiego. Chyba jakiś siódmy zmysł pokierował dzisiaj tu jego krokami.
Gdyby tu nie przyszedł, ten dzień zakończyłby się tak, jak mówił. Urżnąłby się
w jakiejś knajpie. Zaświtała mu pewna myśl.
- Słuchajcie, już od dawna chodzi mi po głowie
pewien pomysł. Teraz, gdy jest nas więcej, pomyślałem, że mógłby się udać.
Otóż. Sprzedajemy tylko z magazynów F&D, a przecież takich firm jest o
wiele więcej i też mają pewnie magazyny pełne niesprzedanych kolekcji. Można by
było się rozejrzeć w ich sytuacji. Trochę podzwonić, lub osobiście pojechać i
zasięgnąć języka. Co wy na to? Ja sam podjąłbym się tego, bo znam ludzi z tych
firm. Przecież one są konkurencją dla F&D i swojego czasu miałem z nimi
częsty kontakt.
Patrzyli na niego, jak
zahipnotyzowani.
- Mój Boże! Marek! Jesteś genialny! – krzyknęła
Ula. – Że też wcześniej nikomu z nas to nie przyszło do głowy. Jest przecież
„Fox Fashion”, „Pro-moda”, „Elegancja”. Jak dobrze poszukamy, to z pewnością
znajdziemy o wiele więcej takich firm. Jutro zabierzemy się za to. Jestem
pewna, że uda nam się coś załatwić. Wspaniały pomysł.
Marek patrzył na jej rozradowaną
twarz. Zawsze podchodziła do wszystkiego z dużym zaangażowaniem. Tym razem nie
było inaczej. Znał już ją dobrze i niezmiennie cieszył go jej entuzjazm. W
takich momentach jej twarz promieniała szczęśliwym uśmiechem, którym zarażała
innych, a jej oczy nabierały magicznego blasku. Ciężko go było dostrzec pod
tymi masywnymi szkłami, ale on był dobrym obserwatorem. Cenił ją i podziwiał.
Maciek nie przesadził w niczym. Miała niezwykły talent do ekonomii i bardzo
przenikliwy i błyskotliwy umysł. Dobrze się im współpracowało. Dogadywali się
bez słów. Ale coś za coś. Nie przywiązywała wagi ani do swojej urody, ani do
tego, jak i w co się ubiera. A przecież miała tyle możliwości. Choćby te
ciuchy, które zalegały magazyny. Na pewno znalazłaby wśród nich coś dla siebie.
Wiedział, że od dawna musiała sobie radzić sama. Zabrakło matki, która
podpowiedziałaby jej, jak zadbać o swój wizerunek. On miał spore doświadczenie
na tym polu. Przecież od najmłodszych lat kręcił się po firmie i obserwował
modelki. Nie chciał Uli urazić i narzucać jej czegokolwiek. Postanowił jednak, że
w jakiś możliwie najdelikatniejszy sposób zasugeruje jej zmianę okularów i
odzieży.
Okazja nadarzyła się już następnego
dnia. Zostawili Sebastiana w biurze a sami pojechali do ZUS-u, by zgłosić go do
ubezpieczeń. Nie tracili czasu. Postanowili odwiedzić dwie firmy modowe położone
w samym centrum Warszawy. Na pierwszy ogień poszła „Fox Fashion” Marek znał
dobrze jej prezesa, a raczej panią prezes. Postanowił to wykorzystać.
Wielokrotnie bywał w tej firmie, więc nie miał problemu z odnalezieniem
właściwych drzwi. Nawet sekretarka go poznała.
- Pan Dobrzański. Pewnie do pani prezes? Zaraz
ją uprzedzę. Proszę chwilkę zaczekać.
Nie minęły trzy minuty, gdy
przywitawszy się z Iloną Krauze rozsiadali się w wygodnych, klubowych fotelach.
- Dawno się nie widzieliśmy panie Marku. Co
pana do nas sprowadza?
- Pani Ilono, jak pani zapewne doskonale wie,
nie jestem już prezesem F&D. Odszedłem z firmy kilka miesięcy temu. Wraz z
przyjaciółmi, między innymi obecną tu Urszulą Cieplak, jesteśmy wspólnikami
firmy zajmującej się sprzedażą starych kolekcji przez Internet. Taka sprzedaż
ma wymierne korzyści zarówno dla naszej firmy, jak i dla firmy, od której
pozyskujemy kolekcje. W ten sposób pomagamy opróżniać magazyny z zalegających w
nich ubrań, a także dzielimy się zyskami ze sprzedaży. Czy byliby państwo
zainteresowani taką formą współpracy? My chcemy rozszerzyć działalność, bo do
tej pory inwestowaliśmy jedynie w magazyny F&D. Ze swojej strony możemy
zaproponować trzydzieści procent.
Ilona Krauze słuchała tego, co mówi
z dużym zainteresowaniem. Wreszcie przemówiła.
- Panie Marku. Czy pan wie, że z tą propozycją
spadł mi pan, jak z nieba? Już od dawna zastanawiałam się, jak rozluźnić nasze
magazyny. Odzieży przybywa i one po prostu pękają w szwach. Ja bardzo chętnie
podpiszę z państwem tę umowę, bo rozwiąże ona wiele naszych problemów.
Trzydziestoprocentowy zysk jest również uczciwą propozycją. Teraz nie mamy
przecież żadnego, a tylko kłopoty. To świetny pomysł, a ja go w pełni
akceptuję. To kiedy chcecie podpisać tę umowę? Nie ukrywam, że ja chciałabym
jak najszybciej.
- I nam na tym zależy. Czy jutro o tej porze
moglibyśmy wpaść? Będziemy mieli wtedy już zredagowaną jej treść i jeśli nie
będzie pani miała żadnych uwag, podpiszemy ją.
- Jestem jak najbardziej za. W takim razie do
zobaczenia jutro.
Kiedy opuścili gmach „Fox Fashion”, porwał
Ulę w ramiona i okręcił się z nią dokoła własnej osi wywołując tym uśmiech na
twarzach przechodniów.
- Udało się Ula! Udało! - z tej radości
wycisnął na jej ustach siarczystego całusa wprowadzając ją tym w zażenowanie.
- Marek wariacie, puść mnie! Co ty
wyprawiasz?!
Spojrzał rozradowany w jej oczy.
- Nie gniewaj się Ula, ale jestem taki szczęśliwy.
Zapraszam cię na lunch. Trzeba to uczcić. Zostawimy tu samochód i pójdziemy
pieszo. Jest ładny dzień a poza tym znam tu niedaleko przytulną knajpkę.
Zgadzasz się?
Nie chciała tłumić w nim tego
entuzjazmu, więc kiwnęła głową i powiedziała.
- Zgadzam.
Mijali właśnie zakład optyczny, gdy
przystanął na chwilę.
- Ula wejdźmy tu na moment. Już dawno chciałem
kupić jakieś okulary z filtrem do komputera. Wiesz, zwykłe szkła, ale chroniące
przed promieniami z monitora. Długo ślęczymy przy nim każdego dnia. Trzeba
pomyśleć o jakiejś ochronie. Niczego nie podejrzewając dała się wprowadzić do
środka.
Długo przyglądali się oprawkom.
Wreszcie Marek zdobył się na odwagę i powiedział.
- Wiesz Ula, ty chyba też powinnaś
zainwestować w taki filtr, bo w tych okularach chyba go nie masz, prawda?
- No nie mam, ale szkoda pieniędzy.
- Na zdrowie nigdy nie szkoda pieniędzy. Spróbuj
przymierzyć te – podał jej lekkie, nieduże oprawki. Przyjrzała się swojej
twarzy w lustrze. Wyglądała o niebo lepiej niż w tych starych, zasłaniających
jej pół twarzy. - Masz tu jeszcze kilka, – podawał jej kolejne – zobaczymy,
które będą najbardziej pasować. O, te są naprawdę świetne. Kupimy je. Zaraz
złożę zamówienie. Ja biorę te, pokazał jej prostokątne, czarne, cienkie
oprawki. Wyglądam w nich, jak intelektualista. Myślałaś kiedyś o szkłach
kontaktowych?
- Raz, ale to było dawno. Nawet kupiłam, ale
nie mogłam w nich chodzić. Drażniły mi oczy.
- Spróbujesz jeszcze raz? Błagam, zrób to dla
mnie. Powinnaś pokazać światu swoje piękne, błękitne oczy. – Zarumieniła się.
- To bez sensu i tak nie będę w nich chodzić.
Złożył ręce, jak do modlitwy i popatrzył
na nią z miną biednego psiaka.
- Tylko raz, proszę.
- No dobrze. Niech ci będzie.
Trochę to trwało nim umieściła
soczewki na swoim miejscu. Nie miała wprawy, ale ze zdumieniem stwierdziła, że
nie odczuwa żadnego dyskomfortu. Nie drapały i nie łzawiły jej oczy.
- Dziwne – powiedziała. – Są naprawdę bardzo
wygodne. Uśmiechnął się najpiękniej jak potrafił.
- Weźmiemy i je. Zaraz to załatwię - podszedł
do optyka i uzgadniał z nim szczegóły. Ucieszył się, gdy ten mu powiedział, że
szkła będą gotowe za godzinę. – To
wystarczy, by zjeść i tu wrócić – pomyślał.
W dobrych humorach przekroczyli próg
knajpki, którą znał z dawnych czasów. Zmierzając do stolika opowiadał jej
właśnie coś zabawnego, gdy usłyszał gdzieś z boku.
- Marek?
Odwrócili się, jak na komendę. Przy
jednym ze stolików ujrzał swoją matkę a obok niej Paulinę. Zaskoczony ich
obecnością tutaj nie mógł początkowo wydobyć z siebie głosu. W końcu opanował
się i powiedział cicho.
- Przepraszam panią, ale chyba pomyliła mnie
pani z kimś innym – odwrócił się i poprowadził Ulę do najdalej ustawionego
stolika na sali. Odsunął jej krzesło i sam usiadł obok. Pochyliła się w jego
kierunku i spytała.
- Marek, kto to był? Co to za kobiety?
Wyglądają, jakby cię znały.
- Ula, proszę cię, nawet nie patrz w ich
kierunku. Ta starsza, to moja matka, ta młodsza, to Paulina Febo, moja
niedoszła żona. Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Matka wyrzekła się mnie, a
z Pauliną wiesz jak było, bo Maciek ci opowiadał. Nie mówmy już o nich, dobrze?
Chcę zjeść spokojnie ten lunch ciesząc się twoim towarzystwem.
Oboje czuli na sobie wzrok tych
dwóch kobiet. One nie mogły się oprzeć by nie patrzeć w stronę stolika, przy
którym siedzieli.
- Co on sobie wyobraża Heleno? Jak śmie tak
cię traktować? Jest kompletnie niewychowany.
- Ja nie mam do niego o to pretensji Paulinko
i nie dziwię się, że tak właśnie zareagował. Po tym, jak potraktowałam go w
szpitalu i po tym, co zrobił Krzysztof, on z pewnością nie chce nas znać. Nie
czuje się już z nami emocjonalnie związany. W końcu Krzysztof wydziedziczył go.
Powiedział, że nie jest już naszym synem.
- Krzysztof miał rację, że tak postąpił. Marek
zasłużył sobie na wszystko, co go spotkało. Jeszcze nikt nigdy nie poniżył mnie
tak bardzo jak on. Czy wiesz, jak musiałam świecić oczami ze wstydu, gdy
odwoływałam nasz ślub? To było bardzo upokarzające. Ciekawe, co to za pokraka,
którą ze sobą przyprowadził. Wygląda, jakby sypiała w kartonach na dworcu.
Spójrz jak jest ubrana. To jakaś łachmaniara. Ma niezły gust – prychnęła pogardliwie.
- Ja nie będę się wypowiadać na ten temat. On
wreszcie żyje tak, jak chce. Muszę jednak przyznać, że wygląda zdrowo i to mnie
cieszy. To, co? Pójdziemy już? Nie chcę tu dłużej siedzieć i na niego patrzeć.
To za bardzo boli.
- W takim razie chodźmy – Paulina podniosła
się z krzesła obrzucając jeszcze raz pogardliwym spojrzeniem tę dwójkę siedzącą
w kącie sali. Z dumnie zadartym do góry nosem wymaszerowała wraz z Heleną z
lokalu.
Widząc to, Marek odetchnął z ulgą.
Były ostatnimi osobami, które spodziewałby się tutaj zastać. Dobrze, że już sobie
poszły.
Ten dzień, poza małym zgrzytem w
kawiarni, mogli zaliczyć do udanych. Po lunchu wrócili do optyka i odebrali
okulary. Wizyta w drugiej firmie zajmującej się modą również była pozytywna i
zaowocowała obietnicą podpisania kolejnej umowy. Interes rozkręcał się z każdym
dniem i z każdym dniem przynosił coraz większe zyski. Ciężko pracowali, ale ten
trud okazał się bardzo owocny. Zaczęli więcej zarabiać i mogli odetchnąć, bo
nie groziła żadnemu z nich bieda, ani bankructwo.
ROZDZIAŁ 4
Był grudzień. Zbliżały się te
najbardziej rodzinne ze świąt. Cieszyli się, że będą mogli złapać trochę
oddechu. Marek przez ostatnie tygodnie był ciągle w rozjazdach. Te dwie umowy,
jakie podpisali z firmami modowymi przysporzyły im mnóstwo radości, ale i
mnóstwo pracy. Maciek z Sebastianem nie ogarniali wszystkiego. Część tych
obowiązków spadła niestety na Marka. Kilka kilometrów za Warszawą mieściły się
dwa ogromne magazyny „Pro-mody”. Czego tu nie było? Chodził wzdłuż
rozwieszonych ubrań i z ciekawością je oglądał. Pomyślał, że są naprawdę niezłe
i wiele z nich pasowałoby na Ulę. Miał dobre oko i od razu odgadł jej rozmiar.
Nie zastanawiał się i zaczął wybierać te z metką numer trzydzieści sześć.
Sukienki, spódnice, bluzki i płaszcze. Zapakował to wszystko do worka. Cenę za
nie postanowił pokryć z własnej kieszeni. Jej powie, że każdy ciuch kupił za
symboliczną złotówkę.
Wybrał też kilkanaście kreacji do
sprzedaży internetowej i zapakował do worków. Zanim odjechał, zadzwonił jeszcze
do Uli.
- Halo, Ula? Słuchaj. Jadąc z tych magazynów
natknąłem się na butik w likwidacji. Wyprzedają ciuchy po złotówce. Nie mogłem
przepuścić takiej okazji i kupiłem ich cały wór - kłamał, jak najęty, ale czuł
się rozgrzeszony. Robił to w dobrej wierze.
- No dobrze, ale dla kogo te ciuchy? Chcesz je
wystawić na aukcję?
- Nie Ula. To ciuchy dla ciebie. Rozmiar
trzydzieści sześć. To twój, prawda?
- No mój, ale chyba nie bardzo rozumiem…
- Oj Ula, nie kryguj się. Za wszystko
zapłaciłem dwadzieścia złotych, a jest tego naprawdę dużo. Zresztą, jak
przyjadę, to zobaczysz.
Wtaszczył do przedpokoju ogromny,
foliowy wór niemal pękający w szwach.
- Ula! Chodź! Zobacz!
Wyszła do przedpokoju i jęknęła.
- Marek. Ty chyba upadłeś na głowę. Aż tyle?
Do śmierci nie zdołam tego zedrzeć.
- Oj nie marudź. Zaciągnę to do drugiego
pokoju. Tam będziesz mogła poprzymierzać, bo jest tam duże lustro. Wisisz mi
dwie dychy – rzucił to ostatnie zdanie nie chcąc wzbudzać jej podejrzeń.
Z westchnieniem powlokła się za nim.
Kiedy wyszedł zabrała się za opróżnianie worka. Zabłyszczały jej oczy. – Jakie te sukienki są piękne. A bluzki? Cudo
i jeszcze płaszcze. Ciekawe czy będą pasować.
Przymierzała po kolei i nie mogła
uwierzyć w to, co widzi w lustrze. Do tej pory wydawała się sobie taka nieforemna
i pokraczna. W tych rzeczach wyglądała zupełnie inaczej. Były dopasowane,
przylegały idealnie do ciała podkreślając jej sylwetkę. Nigdy nie sądziła, że
może wyglądać tak dobrze. Rozpuściła włosy. – Chyba jestem ładna? – ta nieśmiała myśl zakiełkowała nagle w jej
głowie. – Gdybym zrobiła lekki makijaż,
byłoby całkiem, całkiem… Marek miał
dobry pomysł, żeby kupić te ciuchy. Aż się wierzyć nie chce, że za każdą z nich
zapłacił tylko złotówkę. Są nowe, jeszcze z metkami.
Wciągnęła na siebie wełnianą
sukienkę z długimi rękawami w kolorze grafitu. Do kompletu dodano pasek z
czarnego weluru. – Idealnie. – Wyszła
z pokoju chcąc pokazać się Markowi. Siedział na kanapie w salonie i czekał, aż
wyjdzie. Oniemiał, gdy ją zobaczył. – Gdzie
się podziała ta dziewczyna w mało twarzowych i nieforemnych ciuchach? Ależ ona
piękna. Cudownie wygląda z tymi rozpuszczonymi włosami. Ma twarz anioła i
jeszcze te jej oczy, jak dwa błękitne diamenty. Długa, łabędzia szyja i usta.
Pełne, karminowe, stworzone do pocałunków. Figura idealna. Wreszcie trochę
odsłoniła nogi. Smukłe i zgrabne. Gdzie ja miałem oczy? To najpiękniejsze
stworzenie na ziemi jakie kiedykolwiek widziałem.
- I jak? – spytała niepewnie.
Omiótł ją zachwyconym spojrzeniem.
- Wyglądasz cudownie. Jesteś piękna.
Momentalnie jej policzki
przyozdobiły dwa dorodne rumieńce. Rozczuliły go. Była pierwszą kobietą, która
rumieniła się pod wpływem jego komplementów.
- Dziękuję ci Marek, że pomyślałeś o mnie.
Wszystkie rzeczy pasują jakby były na mnie szyte. Zaraz zwrócę ci pieniądze
choć uważam, że to naprawdę psie pieniądze za takie wspaniałe rzeczy.
- To prawda, ale byłby grzech, gdybym
przepuścił taką okazję. Chciałbym, żebyś przymierzyła płaszcze. Chcę mieć
pewność, że będą dobre. Jeden z nich jest zimowy, zauważyłaś? Mogłabyś
spokojnie w nim chodzić. Ma pod spodem futerko.
- Przymierzę. Zaraz wracam.
Ukazała się po chwili zapinając
ostatnie guziki. Podszedł do niej i zarzucił na głowę obszyty sztucznym futrem
kaptur.
- Wyglądasz jak śnieżynka – roześmiał się radośnie.
– Jak śliczna, zimowa śnieżynka – dokończył szeptem. Zahipnotyzował ją.
Wpatrywała się w jego oczy nieruchoma jak kobra w transie. On też nie mógł od
niej oderwać wzroku. Pochylił się i delikatnie musnął jej usta swoimi. Nie
oponowała. Przywarł do niej mocniej i objął ramionami pogłębiając pocałunek.
Miała zamęt w głowie. – Boże, jak on
całuje. Jego usta są takie miękkie, delikatne, zmysłowe – nigdy nie
sadziła, by mogli być ze sobą blisko. Wydawał jej się taki odległy, wręcz
nierealny. On w jej oczach był ideałem mężczyzny, najpiękniejszym człowiekiem,
jakiego widziała w życiu. Cóż ona mu mogła ofiarować? Swoją brzydotę? Wiedziała,
że nie ma nikogo i podejrzewała, że jest bardzo zraniony przez kobiety, a
szczególnie przez tę, która miała zostać jego żoną. Jej serce zawsze biło
mocniej, gdy z nim spędzała czas. Kiedy nieopatrznie ją dotykał, czuła drżenie
na całym ciele. Takie objawy są spowodowane zakochaniem, głębszym uczuciem,
miłością. Kochała go, ale ukryła to w sobie głęboko mając świadomość, że to
miłość, która nigdy się nie spełni. A teraz? Teraz całował ją czule, namiętnie,
łapczywie. Czy to miało coś znaczyć? Czy on poczuł do niej coś więcej, niż
tylko sympatię?
Oderwali się od siebie oddychając
ciężko. Objął ją mocno ramionami i przytulił swój policzek do jej.
- Zakochałem się w tobie Ula – szepnął. –
Zakochałem się jak sztubak, nieprzytomnie, po wariacku. Zakochałem się na
śmierć. - Patrzyła w jego piękną twarz i nie mogła uwierzyć w te wyznania,
którymi ją karmił. - Czy to możliwe? On
mnie kocha? – Nie mogła powstrzymać łez. Zaszkliły się jej oczy.
- Mówisz prawdę? – spytała drżącym od płaczu
głosem.
- Najszczerszą. Bardzo cię kocham – przejechał
kciukami po jej mokrych policzkach.
- Ja czuję to samo Marek. Ja też cię kocham.
Jego promienny, szczęśliwy uśmiech
mówił wszystko. Pocałunki stały się szalone. Obsypywał nimi całą jej twarz.
Miejsce w miejsce.
- Kocham cię jak wariat. Najmocniej na
świecie. Jesteś moim największym szczęściem.
Ponownie mocno ją przytulił. I ona
czuła jak jej serce rozpiera radość. Marzyła o nim i wreszcie to marzenie się
spełniło. Długo tak trwali złączeni w uścisku. Wreszcie poruszyła się.
- Gorąco mi… - roześmiał się na całe gardło.
- No nie dziwię się. Zapomniałem, że masz na
sobie ten ciepły płaszcz. Ściągnij go. Powieszę na wieszaku – z przyjemnością
patrzył na jej rumiane policzki. Była urocza i taka śliczna. Ula, jego Ula.
Jego kochanie i największy cud.
Usiadła przy kuchennym stole
podpierając podbródek na dłoniach. Ten dzisiejszy dzień był bardzo dla niej
szczęśliwy. Marek odwzajemnił jej miłość. Przymknęła oczy przywołując pod
powieki jego ładną twarz. Tyle wyznań wysłuchała dzisiaj, tyle gorących
zapewnień. Przekonał ją, że to co do niej czuje, to najprawdziwsza miłość.
Uwierzyła.
- A co ty córcia? Śpisz na siedząco? Idź się
połóż. Późno już.
Józef wszedł do kuchni i przycupnął
naprzeciwko. Uśmiechnęła się do niego i pogładziła jego spracowaną dłoń.
- Zakochałam się tatusiu. W Marku. On
odwzajemnił to uczucie. Powiedział mi to dzisiaj. Powiedział, że kocha mnie
najmocniej na świecie.
Twarz Józefa rozciągnęła się w
szerokim uśmiechu.
- Tak się cieszę Ula. To bardzo porządny
człowiek. Taki uprzejmy i dobrze ułożony. Polubiliśmy go.
- Chciałam cię spytać, czy mógłby z nami
spędzić święta. On jest zupełnie sam. Nie chciałabym, żeby w taki czas był
pogrążony w samotności i smutku.
- Ula. Myślałaś, że się nie zgodzę?
Oczywiście, że się zgadzam. Nikt nie powinien być sam w czasie świąt. Powiedz
mu jutro, że serdecznie go do nas zapraszamy na całe święta. Niech zabierze ze
sobą trochę rzeczy, bo nie wypuścimy go stąd wcześniej, dopiero jak się
skończą.
- Powiem mu tato. Na pewno się ucieszy.
Rankiem wyszła przed bramę i
przywitała z krzątającym się koło samochodu Maćkiem.
- Cześć Maciuś. Dużo śniegu nasypało. Daj
drugą szczotkę. Pomogę odśnieżać.
Spojrzał na nią i uśmiechnął się.
- Nie Ula. Wyglądasz jak modelka. Jak chcesz
odśnieżać w tym pięknym płaszczu. Postój chwilkę, a ja szybko się uwinę.
Podwiózł ją na Długą i pożegnał się
z nią nie wysiadając z samochodu.
- Sebastian na mnie czeka przy magazynach.
Powiedz Markowi, że będziemy koło trzynastej.
- Dobra. Powiem. Jedź ostrożnie.
Otworzyła drzwi i wpadła wprost w
ramiona Marka. Całował ją nieśpiesznie delektując się smakiem jej pełnych, karminowych
ust.
- Uwielbiam cię całować – mruczał rozkosznie.
- Smakujesz tak słodko jak najlepszy cukierek.
- Marek… Praca czeka…
- Poczeka. A ja nie mogę czekać, bo stęskniłem
się za tobą.
- Przez noc zdążyłeś tak zatęsknić?
- Przez bardzo długą noc. Wyglądasz cudnie.
Pomógł zdjąć jej płaszcz i pociągnął
do biura.
- Muszę ci coś powiedzieć. Chciałabym zaprosić
cię na całe święta. Moja rodzina również. Tata powiedział, że zostaniesz u nas
dopóki się nie skończą i to nie podlega dyskusji. Masz zabrać trochę swoich
rzeczy i piżamę.
Zalśniły mu w oczach łzy. Jego
własna rodzina miała go gdzieś. Wyrzekła się go, a obcy zupełnie ludzie z
wielką serdecznością proponują mu spędzenie świąt u nich w domu.
- Dziękuję kochanie. To dla mnie prawdziwa
niespodzianka. Z wielką chęcią i przyjemnością spędzę u was święta. Na pewno
będą wspaniałe.
- Wczoraj rozmawiałam z tatą. Powiedziałam mu
o nas.
- I jak zareagował?
- Ucieszył się. Bardzo cię polubił. Twierdzi,
że jesteś dobrym człowiekiem. Jesteś? – spytała przekornie.
Objął ją w pasie i uśmiechnął się.
- Przy tobie jestem najlepszym człowiekiem na
świecie. To ty dajesz mi siłę i napędzasz do działania. Zmieniłaś mnie.
Przedtem taki nie byłem. Każdego dnia dziękuję Bogu, że gdy byłem tak bardzo
zdesperowany, postawił na mojej drodze Maćka a potem ciebie. Gdyby nie wy, aż
boję się pomyśleć, co dzisiaj mogłoby się ze mną dziać. Już od samego początku
ujęłaś mnie swoją dobrocią i łagodnością. Maciek nazywa cię „aniołem w
spódnicy”, a ja mogę się podpisać pod tym stwierdzeniem obiema rękami. To co?
Zabieramy się do pracy?
- Musimy. Mamy dzisiaj jej całkiem sporo.
Zasiedli przy biurkach i utonęli w
dokumentach. Ula już od dłuższego czasu wpatrywała się w monitor.
- Marek? Zerkałeś dzisiaj na giełdę?
- Nie, a co? – podniósł głowę i spojrzał na
nią poważnie.
- Sama nie wiem, ale dzieje się coś dziwnego.
Akcje Febo&Dobrzański lecą na łeb na szyję.
- Żartujesz? – wytrzeszczył oczy.
- Wcale nie. Sam zobacz.
Podszedł do niej i wbił wzrok w
monitor.
- O jasna cholera! Nie wiem co jest grane.
Dzwoń Ula do naszego maklera. Jak spadną poniżej stu złotych zacznij kupować.
Nie mogę pozwolić, by ktoś obcy przejął firmę.
- Ile możemy zainwestować? – spytała łapiąc za
słuchawkę telefonu.
- Trzysta tysięcy. Mam nadzieję, że starczy.
To nie jest pełny pakiet udziałów. Wystawili jakieś trzydzieści procent.
Dlaczego wyprzedają? Co ten Alex wyprawia?
Odłożyła słuchawkę. Rozmowa z
maklerem była bardzo szybka.
- Radził jeszcze poczekać, bo jest szansa, że
osiągną cenę pięćdziesięciu złotych. Słyszałeś co powiedziałam. Nie będziemy aż
tak ryzykować. Kazałam kupować po sześćdziesiąt. Popatrz jak cena leci w dół.
Coś się musiało wydarzyć Marek. Nigdy akcje nie spadają tak mocno bez
przyczyny.
- Wiem Ula, wiem. I naprawdę się martwię.
Jeśli trzeba będzie odkupię wszystkie. Nie dopuszczę, by firma miała zniknąć z
powierzchni ziemi. Jak trzeba będzie, sprzedam samochód. Zostaje jeszcze część
Sebastiana. Tam będzie około stupięćdziesięciu tysięcy. Obawiam się, że to i
tak za mało. Rany boskie! Ula! Nigdy bym nie przypuszczał, że dożyję takiej
chwili. Ciekawe czy ojciec o tym wie. Mocno się obawiam, że nie. Nie przeżyłby.
- Marek. My z Maćkiem też mamy prywatne
oszczędności. Jeśli będzie trzeba, to zainwestujemy. Pomożemy ci. Popatrz.
Przestały spadać. Zostało na pięćdziesięciu pięciu. Zadzwonię jeszcze raz i
spytam za ile kupił i ile.
Dowiedziała się wszystkiego ze
szczegółami. Kiedy skończyła rozmawiać uśmiechnęła się z triumfem do Marka.
- Nasz makler się spisał. Ma
wyczucie chłopak. Ryzykował, ale kupił za pięćdziesiąt sześć złotych. Kupił
wszystkie. Całe czterysta akcji. Osiemdziesiąt pakietów, po pięć w każdym. W
sumie dwieście osiemdziesiąt tysięcy. To strasznie tanio Marek. Desperacko
wyprzedają. Nie rozumiem tego.
- Ja też nie skarbie. W przeliczeniu na
udziały to będzie jakieś trzydzieści pięć procent. Matko Boska! Co się tam
dzieje? Nigdy nie było w F&D takiej dramatycznej sytuacji. Pocieszające
jest to, że przejąłem udziały ojca, które darował Febo i dziesięć procent ich
udziałów. Razem z tymi, które zostawił sobie ojciec mamy sześćdziesiąt procent.
To dobra wiadomość, bo Febo zostają przy czterdziestu. Mają mniejszość.
O trzynastej do mieszkania wszedł
Maciek i Sebastian. Jednak nie byli sami. Przyprowadzili kogoś trzeciego.
- Marek! Pozwól! – zawołał Sebastian. Wszedł
do przedpokoju i stanął jak wryty.
- Violetta? A co ty tutaj robisz? – przeniósł
pytający wzrok na Sebastiana.
- Nie denerwuj się Marek. Musiałem ją tu
przyprowadzić, bo ma wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia.
- Cześć Marek. Dawno cię nie widziałam. Dobrze
wyglądasz.
- Dzięki Viola. Za to ty jakoś nieszczególnie.
- Bo i cieszyć się nie ma z czego.
- Chodźmy do salonu, tam wszystko mi opowiesz.
Ula! Pozwól do nas. To jest Violetta Kubasińska moja dawna sekretarka a to Ula
Cieplak, współwłaścicielka tej firmy. – Uścisnęły sobie dłonie.
- To może ja zaparzę kawy? – zadeklarowała się
Ula.
- Nie Ula, - powiedział Maciek – ja to zrobię.
Ty musisz posłuchać tych rewelacji.
Violetta usiadła w fotelu mnąc nerwowo
ucho od torebki. Wszyscy wbili w nią wzrok.
- No Viola, co się dzieje?
- Źle się dzieje Marek. Febo oszalał. Skumał
się z jakimiś Włochami. Niby tam we Włoszech mają firmę podobną do naszej.
Okazało się, że to tylko przykrywka dla włoskiej mafii. Podobno piorą tam
brudne pieniądze, cokolwiek to znaczy. Uwikłał się w jakieś nieczyste interesy
z nimi. Teraz okazało się, że jest im winien kupę kasy. Szantażują go. Tak
naprawdę to wcale mi go nie żal. Żal mi tylko firmy i pana Krzysztofa, który o
niczym nie ma pojęcia. Podobno tak dbają o jego zdrowie, że nie chcą go
denerwować i nie mówią mu o niczym. Obłuda i fałsz. Mówię wam. Ta zakłamana
suka, Paulina też nie jest lepsza od swojego braciszka. Szeptają tylko po
kątach i często zamykają się w jego gabinecie. Wiesz czym się ostatnio zajmuję
w F&D? Sprzątam korytarze, ubikacje i biura. Pozwalniał wszystkie
sprzątaczki a na mnie zrzucił wszystko. Powiedział, że jeśli chcę tu pracować,
to mam robić, co mi każe. I tak nie przedłużył mi umowy makaroniarz jeden. Ta
stara kończy się wraz z końcem roku. Zostałam na kompletnym lodzie, dasz wiarę
– rozpłakała się rozpaczliwie. – Jak ja sobie teraz poradzę, przecież nie mogę
wrócić do Pomiechówka?
Ula pogładziła ją po ramieniu i
podała chusteczki higieniczne. Spojrzała porozumiewawczo na Marka.
- No to już chyba znamy powód takiego
gwałtownego wyprzedawania akcji firmy.
- Wyprzedają się? – Olszański był zdumiony.
- A żebyś wiedział. Akcje zleciały na zbity
pysk. Dobrze, że Ula obserwowała giełdę, bo mogliśmy łatwo to przegapić. Na
szczęście zdążyliśmy w samą porę. Wykupiłem trzydzieści pięć procent udziałów.
Teraz, dzięki Violetcie już wiemy, że on potrzebuje na gwałt pieniędzy. Jest
szantażowany i pewnie szybko musi przelać gotówkę. Myślę Ula, że nadal trzeba śledzić
giełdę, bo coś czuję w kościach, że w sprawie sprzedaży akcji pan Febo nie
powiedział jeszcze ostatniego słowa. A ty Viola już nie wrócisz do F&D.
Pójdziesz tylko jutro i złożysz wypowiedzenie. Zabierzesz stamtąd swoje papiery
i przyjedziesz tutaj. Zatrudnimy cię. Tu też możesz być sekretarką i bardzo nam
się przydasz.
- Naprawdę? – spojrzała zapłakanymi oczami na
Marka. – O jeżuniu! Dziękuję Marek. Życie mi ratujesz.
- Ty nam też Viola. Nawet nie wiesz, jak
bardzo cennych informacji nam dostarczyłaś.
- To ja już pójdę. Może jeszcze dzisiaj uda mi
się wszystko załatwić. Napiszę to wypowiedzenie i zabiorę swoje rzeczy.
- Odwiozę cię - Sebastian podniósł się z
fotela. – Nie będziesz się tłukła autobusem.
W salonie po ich wyjściu zaległa
cisza. Wszyscy przetrawiali w głowach te sensacyjne informacje. Wreszcie
odezwał się Marek.
- I co o tym myślicie? To bardzo patowa
sytuacja. Gdybym był w innym położeniu, pojechałbym do rodziców i opowiedział
im o wszystkim. Wiem jednak, że nie wpuszczono by mnie za próg.
- Ja myślę, że trzeba to przeczekać.
Codziennie śledzić giełdę od otwarcia do zamknięcia. Jestem pewna, że czy
wcześniej, czy później znowu rzucą akcje do sprzedania. My musimy być gotowi.
Trzeba na wszelki wypadek zgromadzić wszystkie środki, jakimi dysponujemy i
przekonać się, czy wystarczą na pokrycie zakupu akcji.
- Masz rację kochanie. Tak będzie najlepiej.
- Kochanie? – zdumiony Maciek spojrzał na nich
oboje. Marek uśmiechnął się.
- Jeszcze nic nie wiesz Maciek, ale chyba
powinieneś. Od wczoraj jesteśmy razem. Zakochałem się w Uli, a ona we mnie.
Jesteśmy szczęśliwi. Przynajmniej to nam się udało.
- No gratuluję moi kochani. Nie spodziewałem
się takiego obrotu sprawy. Zaskoczyliście mnie.
- Wierz mi Maciek, my sami byliśmy zaskoczeni,
ale ja jestem bardzo szczęśliwy, że ta słodka istota odwzajemniła moją miłość.
- Masz naprawdę farta Dobrzański. Ula to
najlepsza osoba jaką znam. Lepszej nie znajdziesz.
- Wiem i bardzo to doceniam. Wiesz, że święta
spędzę w Rysiowie? Pan Józef mnie zaprosił. Nie chciał, bym spędzał je sam. Już
się cieszę na to spotkanie. Rodzina Uli jest wspaniała.
- Ja to wiem Marek. Znam ich przecież od
pieluch. Lepiej nie mogłeś trafić.
ROZDZIAŁ 5
Alexander Febo nigdy nie tryskał
dobrym humorem. No może tylko wtedy, gdy z satysfakcją przyglądał się jak
Krzysztof Dobrzański wydziedzicza swojego jedynego syna i jak przepisuje na
nich połowę swoich udziałów. Wiele uciechy i radości przyniósł mu widok
Mareczka opuszczającego szpitalny korytarz z podkulonym ogonem. Miłym
zaskoczeniem był dla niego fakt, że nawet Helena Dobrzańska odwróciła się od
własnego syna. To był dla Alexa Febo bezcenny widok widzieć Marka pokonanego i
na kolanach. W zasadzie nie współczuł swojej siostrze z powodu odwołanego
ślubu, bo tak naprawdę miał do wszystkiego ambiwalentny stosunek. Zarówno
Dobrzańscy jak i Paulina byli mu tak naprawdę obojętni. Był mistrzem gry
pozorów i jak się okazało, świetnie na tym wychodził. Dobrzańscy mieli go za
geniusza finansów i święcie wierzyli, że równie genialnie sprawdzi się na
stanowisku prezesa. On bezustannie zapewniał Krzysztofa, że firma prosperuje
świetnie, a on sam radzi sobie znakomicie. Dzięki tym zapewnieniom zdrowie Krzysztofa
uległo znacznej poprawie i po dwumiesięcznej rekonwalescencji w jednym ze
szwajcarskich uzdrowisk powrócił do żywych w znakomitej formie. Nadal jednak
zalecono, by firmy unikał jak ognia, nie przemęczał się i nie przeżywał żadnych
stresów. Zapewniono, że jeśli będzie się oszczędzał, to ma szansę jeszcze
trochę pożyć. Żył więc w błogiej nieświadomości o kondycji firmy święcie
przekonany, że jego wspaniały, przybrany syn trzyma rękę na pulsie i dba o nią
wzorowo. Jednak mimo tego odizolowania i tutaj docierały jakieś niepokojące
wieści. Alex uspokajał, że to wyssane z palca plotki, że wszystko jest w
najlepszym porządku, a te pozbawione wiarygodności informacje pochodzą od
konkurencji, która im źle życzy.
No cóż… Alexander Febo z pewnością
posiadał bujną wyobraźnię i duże skłonności do konfabulacji. Niestety i dla
niego nadeszły czarne jak najczarniejsza noc, dni. Uwikłał się w karkołomny
układ ze swymi ziomkami, którzy wyczuli świetny interes. Naiwność Febo i
bezkrytyczna wiara w uczciwość swoich rodaków doprowadziła do tego, że teraz
miotał się jak ranny zwierz nie mogąc się uwolnić z rąk szantażystów, którzy
żądali od niego coraz większych sum doliczając za każdy dzień zwłoki w
płatnościach złodziejskie procenty. Jedynym ratunkiem na pozyskanie szybkiej gotówki
była sprzedaż akcji firmy. Tak też zrobił. Wypuścił na giełdę cztery tysiące
akcji. Ten manewr nie był najszczęśliwszy, o czym zdał sobie sprawę po czasie.
Mimo wmawiania sobie, iż jest doskonałym finansistą, nie przewidział biedaczek
kilku istotnych rzeczy, a przede wszystkim tego, że konkurencja nie śpi.
Konkurencja przecierała oczy ze zdumienia widząc tak dużą ilość akcji
Febo&Dobrzański wystawioną na giełdzie. Nikt nigdy nie wystawiał akcji tej
firmy na sprzedaż. Prosperowała świetnie i nigdy nie trzeba było posuwać się do
tak desperackich kroków. To nagłe pojawienie się akcji i to w tak dużej ilości
wzbudziło czujność i niepokój. Coś tu śmierdziało i to bardzo mocno. Głównie z
tego powodu akcje poszybowały lotem w dół i jak przysłowiowy kamikadze ostro
pikowały. A jednak znalazł się ktoś, kto przyhamował ich spadek. To był
tajemniczy „ktoś”. Ktoś, kto nie ujawnił swojej tożsamości i najwyraźniej
pragnął pozostać anonimowy. Ten intrygujący „ktoś” wykupił wszystkie wystawione
na giełdzie akcje i tym sposobem stał się cichym wspólnikiem upadającej firmy.
Alexander Febo nie posiadał wyrzutów
sumienia. On w ogóle nie wiedział, co to jest. Liczyła się tylko świadomość, że
ktoś wykupił akcje i zapłacił za nie żywą gotówką. Nie było tego tak dużo jak
Febo zakładał, ale pozwoliło mu uratować skórę. Nie zawracał sobie głowy tym,
że nie poinformował swojej siostry o pozbyciu się trzydziestu pięciu procent
ich wspólnych udziałów. Była na to za głupia i w dodatku wierzyła mu
bezgranicznie. Już po wszystkim wcisnął jej jakiś idiotyczny bajer, że tak było
trzeba i zapewnił, że niczym nie musi sobie zawracać głowy, bo to są sprawy
mężczyzn. Gotówkę natychmiast przelał na konto Włochów i póki co, mógł spać
spokojnie.
Święta, święta… One były coraz
bliżej. Marek wraz z Ulą szalał po galeriach handlowych. Mogli sobie na to
pozwolić w ciągu dnia, bo była Viola. Wprowadzona przez Ulę we wszystkie
obowiązki radziła sobie świetnie i wkrótce okazała się niezastąpiona.
Uwielbiała paplać godzinami przez telefon, więc liczne rozmowy z klientami nie
męczyły jej zbytnio. Wreszcie mogła wygadać się do woli.
Między Markiem a Ulą doszło do
zadziwiającej zgodności w kwestii prezentów i postanowili, że wspólnie je kupią
dla całej rodziny. Do tego doszły jakieś symboliczne drobiazgi dla swoich
wspólników i Violetty. Przyznali też sobie niewielkie premie słusznie
przypuszczając, że pieniądze mogą się im jeszcze przydać, gdyby trzeba było
ponownie zainwestować w giełdę.
Wigilia była dniem wolnym dla
wszystkich. Marek zjawił się w Rysiowie rano, bo postanowił ofiarnie pomóc Uli
w przygotowaniach. Robota szła jak po maśle. Ze szczęśliwą miną kręcił mak po
raz pierwszy w życiu i po raz pierwszy w życiu usiłował ulepić pierogi. Było
mnóstwo śmiechu i wesołej zabawy.
Ze łzami w oczach łamał się z nimi
wszystkimi opłatkiem. Nie komentowali tego, bo znali przyczynę tych łez i
widzieli jak bardzo przeżywa swoje oderwanie od rodziny. Prawdziwie rozpłakał
się, gdy Józef nazwał go synem. To poruszyło emocjonalną stronę jego duszy. Ula
przytuliła go wtedy mocno i gładząc jego plecy szeptała.
- Już dobrze kochany, już dobrze.
Po wigilii nadszedł czas na
prezenty. Beatce wytłumaczono już znacznie wcześniej, że Mikołaj, to tylko taki
pan ze sztuczną brodą i nie jest prawdziwy, a prezenty, które dostanie, są od
nich wszystkich. Rezolutna dziewczynka zrozumiała wlot te wyjaśnienia mówiąc,
że od dawna podejrzewała, że ten Mikołaj, to przebrany tata. Z wielką chęcią
wyciągała spod choinki kolorowe torby wręczając je każdemu z nich.
Następnego dnia wszyscy zgodnie
poszli do kościoła na poranną mszę, a po niej na cmentarz. Nie mogło ich tu
zabraknąć w tym dniu. Tym razem to Marek tulił Ulę, bo płakała rozpaczliwie
wspominając matkę.
Po świątecznym obiedzie urządzili
sobie sannę wciągając w to Maćka, który akurat się napatoczył. Było sporo
uciechy. Szczególnie małej Betti nie zamykała się buzia i śmiały się do nich
jej szczęśliwe oczy.
Drugi dzień świąt minął spokojniej.
Poszli na relaksujący spacer, by spalić trochę kalorii. Wieczorem Marek postanowił
wyjechać, ale Józef nawet nie chciał o tym słyszeć.
- Nie puszczę cię. Nawet na to nie licz. Co
będziesz robił sam w pustym domu? Źle ci u nas? Jutro zabierzesz Ulę i
pojedziecie razem do pracy.
Takim argumentom nie mógł się
sprzeciwić i został. Było mu tu rzeczywiście dobrze. Nie pamiętał, by
kiedykolwiek w taki sposób przeżywał święta. Ta rodzina niczego nie udawała.
Wszyscy jej członkowie mieli szczerość wypisaną na twarzach. Cieszyli się
autentycznie z jego obecności wśród nich. Ta ciepła, rodzinna atmosfera urzekła
go i jeszcze Ula, taka kochana i wspaniała. Jego serce przepełniało szczęście i
wdzięczność dla tych skromnych ludzi.
Święta u Dobrzańskich bardziej przypominały
stypę niż wigilię. Alex siedział chmurny i ponury i nie chciał wyjawić powodu
braku humoru. Helena co chwilę roniła łzy tęskniąc za swoim jedynakiem.
Krzysztof się zżymał widząc żonę w takim stanie, a Paulina usiłowała nawiązać
jakikolwiek dialog, ale bez powodzenia. Nie tak miały wyglądać te święta.
Przecież wszystko układało się wspaniale. Dobrzańscy pozbyli się zakały i
czarnej owcy w rodzinie, a mimo to jakoś dziwnie i bez entuzjazmu akceptowali
obecność rodzeństwa Febo. Coś zaczęło zgrzytać w tym Febo-Dobrzańskim świecie.
Helena coraz częściej dostrzegała rysy na idealnym wizerunku swojej niedoszłej
synowej i w skrytości ducha przyznawała rację Markowi. Krzysztof natomiast od
jakiegoś czasu wyczuwał fałszywe tony w zapewnieniach Alexa o dobrej kondycji
firmy. Coś najwyraźniej było nie tak. Czuli to oboje, ale żadne z nich nie
odważyło się mówić o swoich podejrzeniach głośno. Nawet nie przypuszczali, że
ta bomba z opóźnionym zapłonem wreszcie wybuchnie i zamieni w gruzy tę
Febo-Dobrzańską sielankę.
Święta jednak się skończyły i
nadszedł czas powrotu do szarej rzeczywistości. Ula nie odpuszczała. Każdego
dnia śledziła procesy zachodzące na giełdzie. Długo nic się nie działo, jednak
nie poddawała się. Sprzedaż pod koniec roku była znakomita i przerosła ich
najśmielsze oczekiwania. Dzięki niej zasilili firmową kasę potężnym zastrzykiem
gotówki. Sądzili, że po świętach nastąpi gwałtowny spadek, lub nawet zastój w
wyprzedażach, jednak zostali mile zaskoczeni. Między świętami nastąpił
prawdziwy boom. Masowo sprzedawali kreacje sylwestrowe. Skuszone dobrą marką i
niewysokimi cenami sukien klientki niemal do samego końca licytowały,
podbijając ceny do maximum. Maciek zacierał ręce.
- Gdybym tego nie widział, nie uwierzyłbym.
Przez cały grudzień zarobiliśmy więcej, niż przez cały rok. Niewiarygodne.
- A wiecie, co mnie przyszło do głowy? – odezwała
się Violetta. – Pomyślałam sobie, że sam Internet to nie jest dobra droga, by
przyciągnąć klientów. Przecież nie każdy z nich korzysta z komputera. Może moglibyśmy
pozwolić sobie na wynajęcie jakiegoś pomieszczenia, lub dwóch i urządzenia w
nich sklepów? Tak naprawdę, to nie wiem, czy nas stać, ale potem moglibyśmy
zrobić odpowiednią reklamę nie tylko w Internecie, ale i w mediach, lub na
mieście, rozwieszając ulotki.
Marek rozdziawił buzię. Nie
przypuszczał, że w głowie Violi może się wykluć taki pomysł. Nie pamiętał, by
kiedykolwiek grzeszyła nadmiarem inteligencji. Zaskoczyła go kompletnie.
- Wiesz Viola, to wcale nie jest takie głupie
i brzmi całkiem sensownie. Wiąże się też niestety z zatrudnieniem dwóch
dodatkowych osób. Nie wiem, czy to udźwigniemy, ale obiecuję ci, że bardzo
poważnie się nad tym zastanowimy.
Sprzedaż szła świetnie. Nie
oszczędzali się. Dziewczyny harowały w biurze, a chłopaki uwijali się w
magazynach. Każdy z nich przydzielił sobie firmę i nią głównie się zajmował
upłynniając jej kolekcje. W mieszkaniu zaczynało robić się ciasno. Marek
ponownie korzystał tylko z kuchni, łazienki i sypialni. W drugim pokoju
ustawiono stojaki, na których wieszano kreacje przeznaczone do wysyłki.
Za to w soboty i w niedziele
znajdowali czas na oddech. To był czas, który poświęcali sobie i rysiowskiej
familii. Co tydzień Marek zapraszany był na obiad do Cieplaków. Nigdy nie
odmawiał. Świetnie się czuł w tej rodzinie i nawet już myślał jak o swojej
własnej. Oni też tak właśnie go traktowali, jak członka rodziny. Ula stała się
całym jego światem. Przy niej odżył i zdawał się zapominać o tych okropnych
latach spędzonych u boku Pauliny. Ula była jej totalnym przeciwieństwem. Nigdy
nie podnosiła głosu. Zawsze cicha, spokojna, skupiona. Niezwykle pracowita i
oddana firmie. Przede wszystkim jednak akceptowała jego ze wszystkimi wadami i
zaletami. Kochała go mocno miłością głęboką i bezwarunkową, podobną do tej,
jaką darzył ją on sam.
Któregoś styczniowego poranka weszła
do biura i oznajmiła, że dzisiaj musi wyjść wcześniej, bo ma wizytę u lekarza.
Zaniepokoił się.
- Coś ci dolega? Źle się czujesz?
Uśmiechnęła się do niego szeroko.
- Nie Marek, wszystko ze mną w najlepszym
porządku. Po prostu mam wizytę u ortodonty. Być może ściągną mi wreszcie to
żelastwo z zębów. Straszę nim już dwa lata i bardzo bym chciała się go pozbyć.
- Pojadę z tobą. Zawiozę cię. I tak dzisiaj
nie jadę do magazynów. Zajmę się pakowaniem towarów. Trzeba powysyłać sporo
rzeczy.
- No dobrze. Jeśli chcesz. Ja chętnie
skorzystam z podwózki, bo to kawałek drogi stąd.
Wyszła z gabinetu uśmiechając się do
niego promiennie. Wstał i przytulił ją mocno.
- Uwolnili cię. Wyglądasz cudnie, a twój
uśmiech jest jeszcze piękniejszy.
- Tak się cieszę Marek. Już naprawdę miałam
dość tego aparatu. Lekarz powiedział, że zęby się ładnie wyrównały i nie ma ani
jednego krzywego. To moje poświęcenie miało jednak swój sens. Jestem wreszcie
szczęśliwa i wolna.
- A ja jestem szczęśliwy, bo ty jesteś
szczęśliwa. Chodź, odwiozę cię do domu.
Była połowa lutego. Marek krzątał
się po kuchni robiąc kawę sobie i dziewczynom, gdy usłyszał krzyk Uli.
- Marek! Chodź szybko!
Wpadł jak burza do pokoju.
- Co się dzieje?
- Zaczyna się. Mieliśmy nosa. Znowu wypuścił
akcje. Trzy tysiące. Coś mi się zdaje, że znowu jest w potrzebie i chce
szybkiej gotówki. Spójrz jak nisko stoją. Chyba nigdy ich wartość nie była tak
niska. Sześćdziesiąt złotych. Nie obłowi się za bardzo. Jest lekka tendencja
zniżkowa. Nikt nie licytuje, to dlatego. Dzwonię do maklera. Kupimy po
pięćdziesiąt pięć. Tym razem nie będą tak szybko spadać. Na to nie możemy
liczyć. Taka cena będzie bezpieczna.
- Masz rację skarbie. Dzwoń.
Ustaliła wszystko z maklerem i
zabroniła mu czekać na spadek ceny niższy od pięćdziesięciu pięciu złotych. Z
napięciem obserwowali ruchy na elektronicznej tablicy. Akcje wolno ciągnęły w
dół. Stanęły przy kwocie pięćdziesiąt pięć. Ula natychmiast wykonała kolejny
telefon. Musiała upewnić się, czy makler zdążył. Marek obserwował ją i widział
jak oddycha z ulgą.
- Zdążył. Wykupił wszystkie za sto
sześćdziesiąt pięć tysięcy. Mamy tyle. Możemy zaraz dokonać przelewu.
- Świetnie. To jakieś dwadzieścia pięć procent
udziałów. Ula, on popełnia zawodowe harakiri. Zostało mu tylko piętnaście
procent. Ja mam większość. Sześćdziesiąt procent. Zostało naprawdę niewiele do
przejęcia firmy. Mam nadzieję, że ten włoski dureń szybko wypuści kolejny
pakiet. Wystarczy właściwie jeszcze dziesięć procent i jest ugotowany. Nas stać
na tą resztę. A jak już przejmę wszystko podzielę udziały w równych częściach
między nas, bo każdy z nas włożył swój wkład w wykupienie tych akcji. Tak
będzie sprawiedliwie. Połączymy obie firmy i postawimy F&D na nogi. Choć
wtedy trzeba się będzie zastanowić nad zmianą nazwy, bo Febo pójdą w
zapomnienie.
- Daleko sięgasz swoimi marzeniami kochany,
ale jeśli wszystko pójdzie gładko, to te marzenia staną się całkiem realne.
Nie musieli długo czekać.
Spanikowany Febo wypuścił w niedługim czasie kolejne akcje. Tak jak przewidział
Marek, nie pozbył się wszystkich zostawiając sobie pięć procent udziałów. Mieli
wreszcie te upragnione siedemdziesiąt procent i mogli przystąpić do działania.
Najpierw wysłali list do Dobrzańskich z zaproszeniem do firmy w dniu
trzydziestym marca o godzinie dziesiątej. Pismo opatrzone logo „Pro-S”
podpisała Ula, jako jeden ze wspólników firmy. Podobne pisma poszły do Pauliny
i Alexa. Były jednak bardziej szczegółowe i informowały, że rzecz dotyczy
udziałów F&D.
Kiedy Alex przeczytał pismo zbladł,
a na jego czoło wystąpił zimny pot. A więc stało się. Dlaczego był takim
durniem i nie zainteresował się nawet, kto skupuje akcje firmy? Zaraz, zaraz…
Firma „Pro-S”? Czy to nie ta firma, która sprzedaje przez Internet końcówki ich
kolekcji? Tak, to na pewno oni. Tylko dlaczego podpisana jest jakaś Urszula
Cieplak skoro on widywał tu mężczyznę? Wybrał numer do Turka.
- Adam, jak się nazywa ten facet z firmy
„Pro-S”?
- Szymczyk. Maciej Szymczyk, a co?
- Nic, nic. Chciałem tylko wiedzieć.
Odkładał słuchawkę, gdy do gabinetu
wparowała wściekła Paulina z listem w ręku.
- Alex! Co to ma znaczyć!? Dlaczego jakaś obca
firma chce rozmawiać z nami na temat naszych udziałów? Możesz mi to wyjaśnić?
Otarł pot z czoła i wskazał jej
fotel.
- Usiądź. Pamiętasz Scaccich?
- Pamiętam. Robiłeś z nimi interesy. Co z
nimi?
- Te interesy były bardzo nietrafione Paulina.
To były najgorsze interesy w moim życiu. Okazało się, że cała rodzina Scaccich
należy do mafii. Szantażują mnie. Wyniuchali niezły interes i łatwy zarobek.
Grozili mi. Musiałem szybko zdobyć gotówkę, by zostawili mnie przy życiu.
Musiałem sprzedać akcje. Zostało nam zaledwie pięć procent udziałów.
Słuchała go oniemiała. Nie mogła
uwierzyć, że posunął się do czegoś takiego.
- Czy ty wiesz, co zrobiłeś? Zrobiłeś z nas
nędzarzy. Jak ty sobie wyobrażasz, z czego będziemy żyć? Myślisz, że nowy właściciel
pozwoli nam nadal tu pracować? Nie sądzę. Co powie na to Krzysztof? Nawet nie
chcę myśleć, jak na to zareaguje. Zabiłeś nas Alex!
Trzydziesty marca jawił się Markowi
jako najpiękniejszy dzień w jego życiu. Przynajmniej dotychczasowym. Zostawili
Violettę w biurze, a sami wraz z Sebastianem i Maćkiem podjechali pod firmę na
Lwowską. Wszyscy prezentowali się niezwykle elegancko i szykownie. Oni w
markowych garniturach, Ula w pięknym kostiumie. Przystanęli jeszcze przed
wejściem. Marek wziął głęboki oddech i spojrzał na przyjaciół.
- No moi drodzy, do dzieła. Chodźmy uciąć łeb tej
włoskiej Hydrze.
Wyjechali na piąte piętro. W
recepcji nie było nikogo. Podeszli do sali konferencyjnej. Marek wziął kolejny
oddech i otworzył drzwi. Byli wszyscy. Cała czwórka. Wszedł do sali i przywitał
się ogólnym „dzień dobry”. Pozostali zrobili to samo. Febo podniósł się z
krzesła i wycelował w niego palec.
- Możesz mi powiedzieć, co tu robisz? O ile
sobie przypominam, to nie masz prawa przebywać w tej firmie, podobnie jak pan
Olszański, nieprawdaż?
Marek obrzucił go pogardliwym
spojrzeniem i powiedział kategorycznie.
- Proszę usiąść panie Febo. Mam większe prawo
przebywać w tej firmie niż pan. Jestem w posiadaniu siedemdziesięciu procent jej
udziałów.
Alex chciał jeszcze coś powiedzieć,
lecz tylko otworzył usta i usiadł na miejsce. Krzysztof poruszył się
niespokojnie.
- Jak to siedemdziesiąt procent. Jak…? Kiedy…?
Marek odwrócił się do przyjaciół i
powiedział.
- Zajmijcie miejsca, proszę – skierował swój
wzrok na Dobrzańskich.
- Zanim zacznę wyjaśniać, chciałbym się
upewnić, czy pan, panie Dobrzański ma przy sobie leki nasercowe. Nie chciałbym,
aby podczas tych wyjaśnień pan zasłabł.
- Mamy leki – odezwała się Helena. Marek
kiwnął głową.
- W takim razie zacznę. Jakiś czas temu obecny
tu Alexander Febo zawarł umowę z firmą modową z Mediolanu należącą do niejakich
Scacci. Sądził, że ubił świetny interes. Jak się szybko okazało, rodzina Scacci
jest rodziną mafijną i w krótkim czasie złapała pana Febo za gardło. Zamiast
obiecywanych w umowie profitów płynących ze wzajemnej współpracy, zaczęto go
szantażować. Jedyną możliwością pozyskania szybkiej gotówki wydawała się
sprzedaż akcji. Tak też zrobił. W tajemnicy przed innymi udziałowcami rzucił na
giełdę po raz pierwszy cztery tysiące akcji. Okazało się, że nie przyniosły
spodziewanych zysków. Sytuacja zaczęła przybierać niekorzystny obrót. Akcje
leciały na łeb, na szyję. Stanęły przy wartości pięćdziesięciu pięciu złotych.
Wykupiłem je wszystkie podobnie jak kolejny ich rzut na giełdę w liczbie trzech
tysięcy. Trzeci rzut był znacznie skromniejszy, ale i tak mnie zadowolił. Nie
posiadam informacji czy pan Febo zaspokoił chciwość swoich włoskich przyjaciół.
Jeśli nie, to nie chciałbym być teraz na jego miejscu - spojrzał z niepokojem
na ojca. - Wszystko w porządku? Jeśli nie, zrobimy przerwę i zażyje pan lek.
- Nie, nie, kontynuuj. Wezmę nitroglicerynę.
Podaj mi Helenko.
- Nie ma już zbyt wiele do powiedzenia. Ja i
moi wspólnicy mamy siedemdziesiąt procent akcji. Proponujemy odsprzedanie nam
pozostałych pięć procent udziałów po cenie aktualnie obowiązującej. Przejmujemy
firmę i nie chcemy w niej widzieć ani pana, ani pani Febo. Piętnaście procent
pozyskanych udziałów zwracam państwu Dobrzańskim. Resztę w wysokości sześćdziesięciu
procent dzielę na cztery, w równych częściach po piętnaście procent dla każdego
z moich wspólników. Czy państwo Febo zgadzają się na sprzedaż swoich udziałów? Jeśli
tak, mamy gotową umowę. Wystarczy ją podpisać. Notarialnie potwierdzimy sami chyba,
że chcą państwo w tym uczestniczyć.
- Nie, – odezwała się Paulina – nie musimy
przy tym być.
- Ula, podaj proszę umowę.
Zaległa cisza, gdy oboje Febo
czytali warunki tej umowy. Nie trwała długo, bo podpisali ją bez żadnej zwłoki.
Marek odebrał od nich formularze i oddał Uli.
- Dziękuję. A teraz proszę o opuszczenie sali.
Proszę też jeszcze dziś spakować swoje rzeczy i nigdy tu nie wracać. Żegnam.
Wyszli z sali bez słowa. Dobrzańscy
siedzieli ze spuszczonymi głowami. Helena płakała. W oczach Krzysztofa też
lśniły łzy. Otarł je nieporadnie i spojrzał na Marka.
- Wyrządziliśmy ci ogromną krzywdę synku. Nie
będę miał ci za złe, jeśli nie będziesz mógł nam wybaczyć. Jako rodzice,
zawiedliśmy na całej linii. Bardzo żałujemy tego, w jak okrutny sposób cię
potraktowaliśmy. Byliśmy ślepi i głusi, bo uwierzyliśmy w fałszywe oskarżenia.
Dziękujemy ci i dziękujemy wam, że nie dopuściliście, by poszedł wniwecz
dorobek naszego życia. Nie mieliśmy o niczym zielonego pojęcia, bo Alex do
końca zapewniał nas, że z firmą wszystko w porządku. Pójdziemy już. Nie
będziemy wam przeszkadzać.
- Jeszcze chwileczkę tato – Krzysztof podniósł
głowę oszołomiony.
- Powiedziałeś do mnie tato… Nie zasłużyłem
sobie na to miano. Jeszcze raz bardzo cię przepraszamy oboje.
- Tu jest piętnaście procent udziałów dla was.
Ja postaram się postawić tę firmę na nogi. Przyjaciele mi pomogą. Febo odeszli
w niebyt i myślę, że już nikt nie będzie mi rzucał kłód pod nogi.
- Dziękujemy synku. Wybacz, że nie doceniliśmy
cię tak, jak na to zasługiwałeś. Jesteś dobrym człowiekiem.
Patrzyli jak seniorzy opuszczają
salę konferencyjną, pochyleni, zgarbieni, jakby nagle przybyło im lat. Smutny
to był widok.
ROZDZIAŁ 6 +18
Zostali sami. Ula podeszła do niego
i uściskała go.
- Byłeś wspaniały. Załatwiłeś ich koncertowo.
Gratuluję i jestem z ciebie bardzo, bardzo dumna.
- Dziękuję kochanie. Bez waszej pomocy to by
się nigdy nie udało.
Sebastian z Maćkiem również
gratulowali.
- Czeka nas mnóstwo pracy, ale poradzimy sobie
jak zawsze – mówił Maciek.
- Kochani. Ja proponuję rozejrzeć się po
firmie. Przejdziemy teraz wszystkie pokoje. Zobaczymy kto został, a kogo trzeba
z powrotem przywrócić do pracy. Proponuję zacząć od pracowni mistrza Pshemko.
Wieki go nie widziałem i nie wiem, czy jeszcze tu jest. Chodźmy.
Przeszli do pracowni. Wchodząc Marek
zauważył krzątającą się Izę, główną krawcową F&D.
- Dzień dobry Iza.
Odwróciła się na dźwięk dobrze
znanego jej głosu a na twarz wypłynął szczęśliwy uśmiech.
- Marek! Dobry Boże. Co ty tu robisz? Tak
dawno cię nie widziałam.
- Teraz będziesz mnie widywać codziennie.
Przejąłem firmę i wykurzyłem z niej oboje Febo. Poznaj proszę. To Ula Cieplak,
Maciek Szymczyk a Sebastiana doskonale znasz. To moi wspólnicy. Od dzisiaj my
wszyscy będziemy zarządzać firmą. Powiedz mi, Pshemko jeszcze tu pracuje?
- Pracuje. Zaszył się w swojej pracowni i nie
wyściubia z niej nosa. Jest bardzo przygnębiony. Zimowa kolekcja w ogóle nie
wypaliła, bo Febo nie zamówił żadnych materiałów. Wiesz, że on najlepiej się
czuje, jeśli ma możliwość tworzenia, a tej go pozbawiono. Nawet czekolady od
dawna mu nie przynoszą, bo Febo odebrał ten przywilej w ramach oszczędności.
Ale chodźcie. On na pewno się ucieszy.
Przeszli krótkim korytarzem i weszli
do pracowni. Mistrz siedział w czerwonym fotelu zatopiony we własnych myślach.
- Panie Przemysławie przyprowadziłam panu
gości – powiedziała cicho Iza.
Podniósł głowę a jego zasępione
oblicze wygładził uśmiech.
- Marco? To naprawdę ty? – zerwał się z fotela
i zawisł na szyi Dobrzańskiego. – Marco, żebyś ty wiedział, co się tutaj
wyprawia. Istna Sodoma i Gomora. Ten włoski matoł doprowadził firmę na samo
dno. Nie wiem, czy da się jeszcze coś zrobić. Biedny Krzysztof chyba tego nie
przeżyje.
- Spokojnie przyjacielu. Właśnie byliśmy na spotkaniu
z rodzicami i obojgiem Febo. Przejęliśmy interes, a Febo już nie ma. Spójrz, to
są moi wspólnicy, – przedstawił ich po kolei – oni pomogą w podźwignięciu
firmy. Jest marzec a ty pewnie nawet nie zacząłeś projektować wiosennej
kolekcji, mam rację?
- Byłem taki zniechęcony, Marco. Zimowa nie
wypaliła i nawet nie zabierałem się za projektowanie wiosenno-letniej.
- Nie zostało zbyt wiele czasu, a roboty jest
mnóstwo. Zabierzcie się za specyfikację. Iza na pewno ci pomoże. Zróbcie ją jak
najszybciej i dostarczcie mi ją. Zamówię potrzebne materiały a ty zabierz się
za projekty. Musimy sprawić, by ta firma znowu zaczęła odnosić sukcesy.
- Och Marco. Lejesz miód na moje znękane
serce. Czuję jak wstępuje we mnie nowy duch. Jutro będziesz miał specyfikację
na biurku. Tak się cieszę, tak bardzo się cieszę…
- I ja się cieszę. Pójdziemy już, bo chcemy
sprawdzić, kto został w firmie, a kto nie. Musimy wiedzieć na czym stoimy. Trzymaj
się.
Większość pokoi świeciła pustkami.
Nawet nie zdawali sobie sprawy jak wielkie cięcia w załodze poczynił Febo. To
była wielka strata, bo pozwalniał doświadczonych i sprawdzonych ludzi.
Zeszli na trzecie piętro do działu
księgowości. Zastali tam wystraszonego Adama i trzy jego księgowe. Marek
rozmawiał z nim na osobności.
- Posłuchaj Adam. Febo już nie ma. Możesz
przestać się bać. Od dzisiaj ja i moi wspólnicy zarządzamy firmą. Proponuję ci
stanowisko zastępcy dyrektora finansowego. Zasłużyłeś na awans, bo wiem, że to
ty odwalałeś całą robotę za Alexa. Dyrektorem finansowym zostanie Urszula
Cieplak, osoba ze wszech miar kompetentna, a przede wszystkim wspaniały
człowiek. Z pewnością nie będziesz już musiał tak harować jak przy Febo. Jestem
pewny, że będzie wam się ze sobą świetnie pracowało. Chciałbym, żebyś zajął
gabinet Alexa. Czy Dorota pracuje nadal?
- Pracuje, ale też drżała już o swoją posadę.
- Przekaż jej, że nikt jej nie będzie
zwalniał. Od dzisiaj jest twoją sekretarką i żadna redukcja jej nie grozi.
Zgadzasz się na to stanowisko? Na początek będzie niewielka podwyżka pensji, bo
ty wiesz najlepiej w jak kiepskiej kondycji jest firma, ale z czasem na pewno
to się zmieni i zostaniesz wynagrodzony adekwatnie do swoich kompetencji.
Adam był wzruszony. Uściskał Marka i
rzekł.
- Nie mógłbym odmówić. Przyjmuję stanowisko i
zapewniam cię, że nie zawiodę twojego zaufania. Bardzo się cieszę Marek.
Dziękuję.
- No to załatwione. Od jutra zacznij przenosić
swoje rzeczy. Obawiam się, że dzisiaj jest tam jeszcze Alex i pakuje swoje.
W dawnym gabinecie Sebastiana
zastali Alę Milewską, byłą asystentkę Olszańskiego. Ucieszyła się tak bardzo
ich widokiem, że aż się rozpłakała. Była jednym z nielicznych pracowników firmy
zatrudnionym od chwili jej powstania. Uściskała ich obu.
- Tak się cieszę moi kochani, że wróciliście.
Już nie było życia w tej firmie. Ja oddaję ci stanowisko Sebastian. Znacznie
bardziej wolę być twoją asystentką niż zajmować twoje miejsce.
- Usiądźmy na chwilę – zaproponował Marek. –
Ty pewnie najlepiej jesteś zorientowana, kto został, a kto odszedł. Opowiadaj.
Musimy wiedzieć, na czym stoimy. Wiemy, że jest Pshemko, ale bez asystenta i
Iza. Byliśmy też w księgowości i tam jest komplet. Co z pozostałymi?
- Bufet zamknięty. Febo zwolnił Elę mimo, że
błagała, by tego nie robił. Nie miała się gdzie podziać z dzieckiem. Na razie
mieszka u mnie. Zwolnił Anię. Recepcja pozostała bez nikogo. Został jeden
informatyk, ludzie z obsługi technicznej i ochrona.
- Mam prośbę Alu. Sporządź proszę listę
wszystkich zwolnionych i spróbuj się z nimi skontaktować. Powiedz, że jeśli
mogą, niech wrócą do pracy. Od jutra. Dla Eli wygospodarujemy jakiś fundusz, by
mogła znaleźć mieszkanie i opłacić je. Również na przedszkole dla jej synka.
Umawiaj wszystkich na godzinę ósmą i powiedz, by zebrali się w konferencyjnej.
Jutro przekażę też wszystkie ustalenia dotyczące stanowisk. Będziemy
potrzebować też dodatkowo dwóch księgowych, które zajmą się naszą obecną firmą.
Daj więc ogłoszenie w prasie i w Internecie. Dużo na ciebie zrzucam. Poradzisz
sobie?
- Poradzę. Zaraz się do tego zabieram.
Siedzieli w restauracji i po sytym
obiedzie omawiali kolejne szczegóły.
- Słuchajcie, mam propozycję stanowisk dla nas
wszystkich. Jeśli się zgodzicie, chciałbym wrócić na stanowisko prezesa. Już
raz na nim byłem i chyba nie szło mi najgorzej.
- Nawet nie myśleliśmy, że może być inaczej – odezwał
się Maciek. – Byłeś najlepszym prezesem jakiego znałem. Żadne z nas nie nadaje
się na to stanowisko.
- Dziękuję Maciek. Zabiorę do siebie Violettę.
Będzie jak za dawnych czasów. Ty też Sebastian wrócisz na stare śmieci.
Stanowisko dyrektora HR czeka. Chciałbym, żebyś ty Maciek objął funkcję
dyrektora do spraw produkcji. Jesteś świetnie zorganizowany i zorientowany w
temacie. Z magazynami nie będziesz się już użerał sam. Dostaniesz do tego
najlepszych ludzi. To dochodowa działalność i nie chciałbym z niej rezygnować,
bo to głównie dzięki niej osiągnęliśmy tak wiele. Ty kochanie – zwrócił się do
Uli – świetnie sprawdzisz się na stanowisku dyrektora finansowego. Wyznaczyłem
już Adama na twojego zastępcę. Będziesz miała z niego pociechę, bo jest
niezwykle sumienny i pracowity. To głównie dzięki niemu Alex się tak mocno
wybił. Jechał na jego plecach i wykorzystywał go. Nawet zastraszał. Teraz,
kiedy nie będzie czuł jego oddechu za plecami wreszcie będzie mógł pracować bez
stresu.
Ja zajmę mój dawny gabinet.
Sebastian wracasz do swojego. Ty Maciek weźmiesz dawny gabinet ojca, a Uli
urządzimy ten pokój obok mojego. Będziemy mieć wspólny sekretariat, a Violetcie
załatwimy koleżankę, żebyś i ty miała swoją sekretarkę. To chyba wszystko.
Macie jakieś uwagi?
- Uwag nie, ale trzeba będzie pomyśleć o
przeprowadzce. Musimy opróżnić ten pokój w twoim mieszkaniu. Jeśli chcesz,
zajmę się tym – zgłosił swoją gotowość Sebastian. – Myślę, że przez następny
tydzień urządzimy się już na dobre.
- W porządku Seba i dziękuję, że się tym
zajmiesz. To chyba wszystko. Wracamy do biura. Trzeba przekazać dobre nowiny
Violi. Ucieszy się, że znowu obejmie sekretariat w posiadanie.
Ciężki był dla nich ten tydzień.
Pocieszające było to, że wrócili starzy pracownicy i firma wreszcie zaczęła
tętnić życiem. Przyjęto też sporo nowych osób. Nie zaniedbywano sprzedaży
internetowej, bo ona była głównym źródłem dochodu firmy i pozwalała utrzymać
poziom wynagrodzeń. Powolutku wychodzili na prostą. Ula zamknęła się w dawnym
gabinecie Alexa wraz z Adamem, który przekazywał jej wszystkie raporty mówiące
o kondycji firmy. Była pod wrażeniem jego rzetelności. Kiedy skończyli uśmiechnęła
się do niego i powiedziała.
- Jesteś bardzo solidnym człowiekiem Adam.
Jestem pewna, że będzie nam się świetnie współpracować. Dawno nie widziałam tak
porządnie prowadzonej księgowości. Naprawdę jestem pod wrażeniem. Kondycja
firmy na razie jest kiepska, ale mam nadzieję, że wkrótce to się zmieni. Nie
wiem, czy Marek ci mówił, że „Pro-S” oprócz sprzedaży przez Internet zajmowało
się też prowadzeniem księgowości dla innych firm. Głównie to ja i Marek byliśmy
tym pochłonięci. Nie chcielibyśmy z tego rezygnować. Zresztą nie byłoby w
porządku zostawiać teraz te firmy na lodzie. Jest ich dwadzieścia. To z tego
powodu zatrudnimy dodatkowo te dwie księgowe. Powiększy ci się ten babiniec,
ale poradzisz sobie, prawda?
- Nie obawiaj się Ula. Z trzema dałem radę, to
i z pięcioma sobie poradzę.
W piątek po pracy pojechała z
Markiem do jego mieszkania na Długą. Uprzedziła ojca, że nie wróci i na weekend
zostanie w Warszawie. Obiecała Markowi pomóc doprowadzić mieszkanie do
porządku. Przez tą przeprowadzkę panował w nim niezły bałagan, a Marek był tak
zalatany, że nie znalazł nawet chwili czasu, by zabrać się za sprzątanie.
Po drodze wstąpili jeszcze na
zakupy. Lodówka Marka święciła pustkami i należało ją zapełnić. Musieli
przecież coś jeść przez te dwa dni. Obładowani weszli do domu rzucając ciężkie
torby na podłogę w przedpokoju. Ula zerknęła na pokój, który do tej pory służył
im za biuro i jęknęła.
- Rany boskie. Wygląda tu, jak po przejściu
huraganu. – Roześmiał się.
- Dlatego najlepiej będzie skarbie jak
zamkniemy do niego drzwi i zajmiemy się tym jutro. Ja mam dość na dzisiaj.
- Ja chyba też. Dasz mi jakiś ręcznik? Wezmę
szybki prysznic i potem zrobię nam coś do jedzenia.
Przyniósł jej duży, kąpielowy
ręcznik i frotowy szlafrok. Popatrzyła na niego zdziwiona.
- Skąd masz damski szlafrok?
- Kupiłem go kiedyś dla ciebie z nadzieją, że
któregoś dnia zostaniesz u mnie na noc. – Zarumieniła się. Podszedł do niej i
objął ją mocno.
- No nie wstydź się kotku. Nawet nie wiesz od
jak dawna marzę, by zasnąć przy tobie tuląc cię w ramionach. Kocham cię
przecież nad życie – cmoknął ją w nosek. – To ty idź a ja nastawię expres.
Zrobię nam kawy.
Wyszedł z łazienki i pociągnął
nosem. Pachniało bosko. Poczuł zapach smażonych kiełbasek i aż ślina napłynęła
mu do ust. Wszedł do kuchni i z zachwytem spojrzał na zastawiony stół.
- Pięknie wszystko wygląda. Jestem głodny jak
wilk.
- To usiądź mój wilku, ja już nakładam.
Jedli z wielkim smakiem. Był pełen
podziwu dla jej umiejętności, bo z zupełnie zwykłych rzeczy potrafiła stworzyć
prawdziwe pyszności. Kiełbaski zasmażone z cebulką i żółtym serem smakowały
znakomicie. Najedli się. Posprzątała po kolacji i przeszła do salonu. Tam
zapadła się w miękkość wygodnej kanapy podkurczając nogi. Marek nalał im po
kieliszku wina.
- Chcesz mnie upić? – zapytała przekornie.
- Nie skarbie, ani mi to w głowie. Wino jest
naprawdę pyszne i rozluźni nas trochę. Ciężki był ten dzień.
Ułożył się obok kładąc na jej
kolanach głowę. Wplotła palce w jego czarne, gęste włosy masując ją.
- Wiesz Ula, jeszcze dwa lata temu nie
pomyślałbym, że stać mnie będzie na tak duże poświęcenie się ciężkiej pracy.
Byłem raczej lekkoduchem. Dużo rzeczy zwalałem na innych. Źle postępowałem.
Miałem ogromny żal do rodziców, że postawili mi takie okrutne ultimatum. Albo
ślub z Pauliną, albo nic. Wybrałem nic, choć bolało mnie bardzo, że nie
uwierzyli wtedy moim słowom, kiedy mówiłem, że Paulina nie jest taka jak myślą,
a Alex jest najgorszym dyrektorem finansowym, jakiego kiedykolwiek zatrudniała
ta firma. Oni naprawdę byli ślepi i głusi na jakiekolwiek argumenty. Teraz
jednak myślę sobie, że to odrzucenie wyszło mi tylko na dobre. Nie musiało być
aż tak drastyczne, ale zmusiło mnie do działania, bo zrozumiałem, że zostałem
zupełnie sam i tylko na siebie mogę liczyć. Kiedy spotkałem Maćka byłem bardzo
zdesperowany. Musiałem się wygadać, a on mnie wysłuchał nie przerywając słowem,
a potem zadeklarował swoją pomoc. Nie znałem go przecież dobrze i trudno było
mi się pogodzić z myślą, że wyciąga do mnie rękę zupełnie obcy człowiek, a moja
własna rodzina ma mnie gdzieś. Myślę, że takie było moje przeznaczenie, moja
karma. Musiałem spotkać Maćka, by dzięki niemu poznać ciebie i zakochać się po
raz pierwszy w życiu. Nie wiem kim byłbym teraz, gdybym was nie poznał. Stałaś
się dla mnie osobą najważniejszą na ziemi. Kocham cię tak bardzo, że aż serce
boli. Zmieniłaś mnie i sprawiłaś, że moje życie wreszcie znalazło uzasadnienie.
Urodziłem się po to, by cię kochać.
Poczuł jak jej łzy spadają na jego
głowę. Odwrócił się w jej kierunku.
- Dlaczego płaczesz skarbie?
- To najpiękniejsze wyznanie miłości, jakie
może usłyszeć kobieta. Kocham cię najmocniej na świecie. Jesteś całym moim
życiem.
Przylgnął do jej ust i pocałował z
pasją.
- Pragnę cię Ula. Pragnę jak wariat. Nie
odmawiaj mi i kochaj się ze mną.
- Ja też tego pragnę, ale bądź delikatny.
Wstał i wziął ją na ręce. Wolno
poszedł w kierunku sypialni. Ułożył ją na chłodnej pościeli nie przestając
całować. Odchylił poły szlafroka i omiótł jej ciało zachwyconym wzrokiem.
- Boże, jaka jesteś piękna. Najpiękniejsza – wyszeptał.
Ponownie przywarł do jej pełnych warg miażdżąc je w namiętnym pocałunku. Czuł
jak drżała pod jego dłonią, gdy przesuwał ją gładząc te wszystkie cudowne
krągłości. Słyszał jak wzdychała, gdy ustami pieścił jej pełne piersi i miękką
jak jedwab skórę na brzuchu. Nie śpieszył się. Chciał delektować się jak
najdłużej tą zmysłową bliskością i rozbudzić w niej namiętność. Przymknęła
powieki. Nie sądziła, że jego pieszczoty będą takie przyjemne, delikatne i
czułe. Pobudziły ją. Każda komórka jej ciała domagała się spełnienia wprawiając
je w rozkoszny rezonans. Gdy zaczął gładzić jej łono, a potem zagłębił palce w
jej kobiecość, jęknęła. Była wilgotna, wyczuł to. Rozchylił jej delikatnie nogi
i wolno zagłębiał się w nią. Uczucie bólu sprawiło, że wstrzymała oddech.
Jednak nie trwało to długo. Czuła go w środku, głęboko. Instynktownie
przesunęła biodra do przodu a on nie przestając jej całować zaczął się wolno
poruszać. Jego ruchy były płynne, rytmiczne, niemal tańczył w niej, a ona
poddała się temu rytmowi i dotrzymywała mu kroku. Wstrząsnęło nią. Zesztywniała
i napięła się jak struna. Zastygła czując błogie skurcze i ciepło rozlewające
się w jej środku. Była w niebie. Czuła jak on pulsuje w jej wnętrzu przytulony
do niej mocno całym ciałem.
Odgarnął spadające na jej twarz
pasma długich włosów i wtulił w jej usta.
- Kocham cię – szepnął. - Tak bardzo cię
kocham. To było cudowne, magiczne, wspaniałe.
- Jestem szczęśliwa.
Poranek był dla niego cudowny.
Obudził się i ujrzał ją leżącą na wznak z zarzuconymi nad głową rękami i
odkrytymi piersiami, które unosiły się łagodnie pod wpływem jej spokojnego
oddechu. Przyglądał jej się z zachwytem. Zaróżowiona od snu twarz, lekko
rozchylone usta i zamknięte powieki ozdobione długimi firankami rzęs, kładących
się cieniem na jej policzkach. Kiedyś marzył o cudzie, a teraz ma go w zasięgu
ręki. Niezmiennie pozostawał pod urokiem jej nietuzinkowej urody, intensywnego
błękitu tych pięknych, dużych oczu, w których było tyle niewinności i szczerości,
jak w oczach dziecka i tych pełnych, zmysłowych ust, które prosiły o pocałunek
i które mógł całować bez końca. Tym razem również nim uległ. Przywarł do nich
całując delikatnie. Czuł jak się uśmiecha. Oderwał się na moment spoglądając w
jej dwa zaspane błękity, jeszcze nieprzytomne od snu, niewybudzone do końca.
Uśmiechnął się do niej najpiękniej jak potrafił, eksponując w całej okazałości
te dwa słodkie dołki. Podniosła dłoń i pogładziła czule jeden z nich.
- Dzień dobry moje szczęście. Dobrze spałaś? –
wyszeptał.
- Cudownie. Już dawno tak dobrze nie spałam – przeciągnęła
się rozkosznie. Zobaczyła swoje nagie piersi i zawstydziła się. Szybko nakryła
się kołdrą. Rozbawiła go.
- Nie zasłaniaj się kotku. Nie masz się czego
wstydzić. Masz piękne ciało, a ja kocham nieprzytomnie każdy jego milimetr,
szczególnie te dwa skarby. Odkrył ją energicznie i przywarł ustami do jednego z
sutków. - Uwielbiam je – mruknął.
- Marek…, zawstydzasz mnie. To krępujące.
- Nie wstydź się. Przecież widziałem wczoraj
to wszystko i pieściłem do utraty tchu. Chętnie bym to powtórzył – powiedział z
błyskiem w oku.
Naburmuszyła się.
- Idę stąd. Jesteś niewyżyty – zgrabnie
wyskoczyła z łóżka i błyskawicznie okryła się szlafrokiem. – Idę do łazienki.
Trzeba się zabrać za sprzątanie.
Uwijali się jak w ukropie.
Koniecznie chcieli mieć chociaż niedzielę dla siebie. Porządki były gruntowne
łącznie z myciem okien i trwały aż do bardzo późnego popołudnia. Mocno
przesunięty w czasie obiad rozleniwił ich, ale też byli usatysfakcjonowani, bo
zrobili wszystko i wreszcie mieszkanie przypominało mieszkanie a nie chlew.
Ta noc nie różniła się w niczym od
poprzedniej. Znowu ją kochał mocno i namiętnie. Wynagradzała mu te wszystkie
dni samotności, gdy tak rozpaczliwie odczuwał brak ukochanej kobiety, a na myśl
o przelotnych miłostkach otrząsał się ze wstrętem. Wreszcie czuł się spełniony,
a przede wszystkim dzięki niej poczuł się pełnowartościowym człowiekiem.
Z każdym dniem w firmie zachodziły
znaczące zmiany. Pierwsza, jaka już na wejściu rzucała się w oczy, to zmiana
nazwy. Już nie było Febo&Dobrzański, ale Dobrzański&Pro-S. Uzgodnili,
że taka nazwa będzie najlepsza. Zmiany były również w środku. Za ladą recepcji
ponownie stała uśmiechnięta Ania. Pshemko miał wreszcie wymarzone materiały do
wiosenno-letniej kolekcji, a co najważniejsze, nowego asystenta, który każdego
dnia dostarczał mu gorącą czekoladę. Mistrz mógł wreszcie poświęcić się temu,
co wychodziło mu najlepiej, czyli tworzeniu. Ela z wielkim entuzjazmem
przywracała bufetowi dawną świetność dziękując wcześniej wiele razy Markowi za
jego wspaniałomyślność i hojność. Maciek i Ula rozgościli się już na dobre w
swoich gabinetach. W sekretariacie łączącym gabinety jej i prezesa królowała
Viola wraz z nowo przyjętą Bożeną. Dogadały się od razu, więc współpraca
kwitła. Sebastian wraz z niezastąpioną Alą kompletował pełną dokumentację
osobową dotyczącą wszystkich pracowników, a Adam wychodził ze skóry, by
usłyszeć pochwały z ust samego prezesa. Maciek dobrawszy sobie sześciu
solidnych i sprawdzonych pracowników zgrabnie poprzedzielał im zadania i
obwiózł po magazynach. Każdy wiedział, co ma robić.
Praca posuwała się naprzód. Nikt się
nie oszczędzał. Przywróceni do niej pracownicy z ochotą i bez przymusu
wykonywali wszystkie polecenia, tym bardziej, że nikt nie podnosił na nich
głosu i nie traktował z pogardą. Wreszcie Marek zaczął odnosić wrażenie, że
ogarnęli ten bałagan i tryby tej wielkiej, firmowej maszyny zaczynają się
kręcić we właściwym kierunku. Mogli odetchnąć.
ROZDZIAŁ 7
ostatni
Trzydziesty marca okazał się
najbardziej koszmarnym dniem w życiu seniorów Dobrzańskich. Krzysztof przeżył
go strasznie i jeszcze przez wiele dni leżał w łóżku słaby i schorowany
doglądany przez Helenę, która za każdym razem z drżeniem serca wchodziła do ich
wspólnej sypialni.
Krzysztof nie potrafił sobie
wybaczyć, że przez tak wiele lat był jak ślepiec i niczego nie dostrzegał i
zrozumiał, że przez te wszystkie lata był manipulowany. Oboje byli
manipulowani. Stali się marionetkami w rękach ich przybranych dzieci. Leżąc w
łóżku analizował całe swoje życie po śmierci ich przyjaciół i jednocześnie rodziców
Alexa i Pauliny, Agnieszki i Francesco Febo. Przypomniał sobie dzień ich
pochówku i kamienne twarze ich dzieci. Ani jedno nie zapłakało. Stali oboje z
zaciśniętymi szczękami a z ich oczu nie można było wyczytać niczego. Pamiętał
lata ich nauki. Mieli duży kłopot z Pauliną. Nie garnęła się do niej. Gdyby nie
ich wymagania i żelazna dyscyplina, którą zmuszony był zaprowadzić, nie
skończyłaby nawet szkoły średniej. Potem było nieco lepiej, bo wreszcie
zrozumiała, że jej pozycja wymaga od niej odpowiedniego wykształcenia. Chyba
tylko z tego powodu jakoś przebrnęła przez studia. Alex był inny. Zawsze
chorobliwie ambitny, lubiący rywalizację. Bezustannie konkurujący z Markiem o
względy Krzysztofa. Był zazdrosny o każdą pochwałę, którą Marek słyszał z ust
rodziciela, a nie zdarzały się one zbyt często. Dobrzański-senior był surowym i
bardzo wymagającym ojcem. Alexowi pobłażał. Chyba w ten sposób chciał mu
wynagrodzić brak rodziców. Pamięta początki w firmie ich obu. Ciągle się
kłócili i docinali sobie. Niepokoiła go ta wzajemna niechęć, ale składał to na
karb ich młodości i zdrowej rywalizacji. Teraz już wiedział, że zdrowa to ona
nigdy nie była. Przyszedł mu do głowy ten dzień, w którym na posiedzeniu
zarządu miała się rozstrzygnąć sprawa prezesury. On sam nie mógł już pracować.
Był zbyt chory. Musiał oddać ster któremuś z nich. Wymyślił, że każdy z nich
napisze prezentację i zawrze w niej ustalenia, co do dalszej działalności firmy
i kierunków jej rozwoju w przyszłości. Uznał, że tak będzie uczciwie. Wygrał
Marek. Bardzo ambicjonalnie i rzetelnie podszedł do zadania. Zdecydowanie jego
prezentacja była lepsza. Wtedy nie zwrócił na to uwagi, ale teraz przypomniał
sobie mściwe spojrzenie Alexa rzucające gromy w kierunku Marka. Jakże on musiał
go nienawidzić. Potem, gdy Marek wielokrotnie przyjeżdżał i skarżył się, że
Alex knuje, robi mu świństwa, utrudnia mu pracę, nie uwierzył. Podobnie jak nie
uwierzył, gdy usiłował mu powiedzieć, że Paulina to nie jest dobry materiał na
żonę. Ona omotała ich. Nie było dnia bez jej skarg na zachowanie Marka.
Opowiadała im, jak ją ignoruje, jak lekceważy, jak zdradza z kobietami w
klubach. Teraz już wiedział, że większość z tych informacji była mocno
przesadzona, lub nawet zmyślona. Oni oboje, zarówno ona jak i jej brat robili
wszystko, by zdyskredytować Marka w jego oczach. Z ciężkim sercem musiał
przyznać, że udało im się. Przez te złe podszepty wyrzekł się własnego syna, wydziedziczył
go. Uznał go za syna marnotrawnego. Chciał wszystko przepisać na rzecz Pauliny
i Alexa. Dobrze, że stanęło tylko na połowie udziałów, która była ich
własnością. Dobrze, że powstrzymał się przed zmianą zapisów w testamencie.
Trzydziesty marca był kolejnym
gwoździem do jego trumny. Nie tego się spodziewał. W głowie mu się nie
mieściło, że człowiek, na którego tak bardzo liczył i któremu tak bezgranicznie
ufał, wbił mu nóż w samo serce. Gdyby nie jego syn, gdyby nie ten marnotrawny
syn, dzisiaj nie mieliby już nic. Zachodził w głowę, skąd Marek miał aż tyle
pieniędzy, że stać go było na wykupienie siedemdziesięciu procent udziałów. Jak
ciężko musiał pracować na takie pieniądze? Kiedy w ten dzień wszedł do sali
konferencyjnej, zaskoczył ich oboje. Był poważny, skupiony i bardzo
kategoryczny. Zmienił się. To nie był już trzpiotowaty chłopiec, któremu były
tylko żarty w głowie. Dorósł i zmężniał. Stał się odpowiedzialny. Syn
marnotrawny? Dobre sobie. Pragnął z całych sił, by on wybaczył im, że tak okrutnie
go potraktowali, że nie dali wiary jego słowom, że nie zaufali w ich
prawdziwość. Wtedy, gdy widzieli go ostatni raz nawet jego łzy wydawały im się
fałszywe.
Te rozważania sprawiły, że biedny,
schorowany człowiek zapłakał szczerze, bo okazał się wielkim głupcem.
Był ostatni kwiecień. Firma zdążyła
już okrzepnąć i wróciła do dawnego trybu pracy. Siedział pogrążony w papierach,
gdy do gabinetu wsunęła się Violetta.
- Marek? – Podniósł głowę i uśmiechnął się do
niej.
- No? Co tam Viola?
- Twoja mama przyszła. Chce się z tobą
koniecznie zobaczyć. Mam ją poprosić?
Wytrzeszczył na nią oczy.
- Jak to przyszła? Jest tu, w sekretariacie?
- No przecież mówię. Jakoś źle wygląda. Jakby
postarzała się o dziesięć lat.
Przełknął ślinę.
- No dobrze. Poproś ją i zrób nam kawy.
Wstał zza biurka i zapiął guzik
marynarki. Nie przypuszczał, że może tutaj przyjść. Chyba musiało wydarzyć się
coś ważnego. Może coś z ojcem?
Weszła do środka i spojrzała na
niego niepewnie.
- Dzień dobry Marek – powiedziała cicho.
Rzeczywiście wyglądała mizernie.
Przybyło jej więcej zmarszczek i miała podkrążone oczy. Ścisnęło mu się serce.
- Dzień dobry mamo. Usiądź proszę.
Ponownie weszła Violetta i ustawiła
na szklanym stoliku dwie filiżanki z gorącą kawą.
- Dziękuję Viola. Dopilnuj, by nam nie
przeszkadzano, dobrze?
- Dopilnuję – wyszła z gabinetu zamykając za
sobą cicho drzwi.
Usiadł na fotelu zakładając nogę na
nogę.
- Co cię do mnie sprowadza? Coś z ojcem?
- On nie wie, że tu jestem. Musiałam przyjść,
bo nie mogę już patrzeć jak bardzo się męczy. Nie wiem, co robić, jak mu pomóc.
On od miesiąca nie wstaje z łóżka i to wcale nie dlatego, że narzeka na serce.
Mam wrażenie, jakby on nie chciał już żyć. Nie może sobie wybaczyć tego, jak
bardzo zraniliśmy cię oboje. Mnie też jest trudno. Wierz mi, że bardzo długo
nie miałam odwagi by przyjść tu i prosić cię o cokolwiek. Ale jestem taka
bezradna. - Zobaczył jak jej oczy wypełniły się łzami, które zmoczyły jej
pomarszczone policzki.
- Synku błagam cię, przyjedź do nas.
Porozmawiaj z nim. On niknie na moich oczach. Nie mogę tego znieść. Odmawia
przyjmowania leków, nie chce nic jeść. Ja już nie mam siły – wstrząsnął nią
szloch. Jemu również pociekły z oczu łzy. Podsunął jej pudełko z chusteczkami.
- Dobrze mamo. Przyjadę i porozmawiam z nim.
Przyjadę jeszcze dzisiaj po pracy.
- Dziękuję ci synku. Dziękuję, że nie
odwróciłeś się od nas. Wierzę, że ta rozmowa mu pomoże. Wracam do niego.
- Poczekaj. Zamówię ci taksówkę.
Zjechał z nią na dół i pomógł jej
wsiąść. Nadal płakała i dziękowała w duszy Bogu, że jej syn okazał się tak
wspaniałomyślny mimo krzywdy, której od nich doświadczył.
Prosto z windy poszedł do Uli.
Wszedł cicho i ujrzał swoje szczęście wlepiające oczy w monitor. Podszedł do
niej i cmoknął ją w policzek. Uśmiechnęła się.
- A ty skończyłeś już na dzisiaj?
- Nie skarbie, ale muszę ci coś ważnego
powiedzieć. Przerwij sobie na chwilkę. Była u mnie mama. Dosłownie przed
kilkoma minutami odprowadziłem ją do taksówki. Byłem zszokowany jej wyglądem.
Bardzo schudła i przybyło jej zmarszczek. Chyba często też płacze, bo ma
podkrążone oczy. Powiedziała, że ojciec nie wstaje z łóżka od miesiąca. Nie
chce jeść i przyjmować leków. Powiedziała, że odnosi wrażenie, jakby on nie
chciał już żyć. Dręczą go wyrzuty sumienia i poczucie winy, że mnie tak
potraktował. Ona błagała mnie, bym do nich przyjechał i porozmawiał z nim.
Zgodziłem się. Nie byłem w stanie jej odmówić. Obiecałem, że pojadę tam po
pracy.
Podeszła do niego i usiadła mu na
kolanach przytulając do piersi jego głowę.
- Dobrze zrobiłeś kochany. Myślę, że on
potrzebuje tej rozmowy a i tobie ona pomoże. Być może sprawi, że zamknięcie
wreszcie przeszłość i wybaczycie sobie wzajemnie. On odetchnie z ulgą a i tobie
spadnie kamień z serca. Uważam, że powinieneś wybaczyć im obojgu. To twoi
rodzice. Gdyby nagle ich zabrakło, do końca życia miałbyś wyrzuty sumienia.
Znam cię dobrze. Jesteś dobrym, wrażliwym człowiekiem. Innego nie pokochałabym
tak bardzo. Spróbuj się przełamać i pierwszy wyciągnij rękę do zgody. Niech
przynajmniej te lata, które im zostały, przeżyją w poczuciu, że nie żywisz do
nich urazy.
Przytulił ją mocno i ucałował czule.
- Jesteś najmądrzejszą osobą, jaką znam.
Zrobię tak jak radzisz, bo to mądre rady. Zadzwonię do ciebie wieczorem i
opowiem przebieg tej rozmowy.
Podjechał pod dom rodziców i z obawą
zadzwonił do drzwi. Otworzyła mu Zosia, ich gospodyni. W milczeniu uściskała go
ledwie hamując łzy.
- Dobrze, że przyjechałeś – powiedziała
szeptem. – Mama jest w salonie.
Była tam w istocie. Siedziała
zamyślona trzymając gazetę na kolanach.
- Jestem, tak jak prosiłaś.
Ocknęła się z zadumy i uśmiechnęła
blado.
- Zjesz coś może? Na pewno jesteś głodny.
- Nie mamo. Dziękuję. Jeśli pozwolisz od razu
pójdę do niego.
- Dobrze. Mam nadzieję, że po tej rozmowie
poczuje się lepiej.
Poszedł korytarzem aż do jego końca,
gdzie mieściła się sypialnia jego rodziców. Ojciec leżał na wznak z otwartymi
oczami bezmyślnie wpatrując się w sufit.
- Dzień dobry tato.
Na dźwięk znajomego głosu drgnął i
obrócił głowę w kierunku drzwi.
- Marek? – powiedział ledwie słyszalnie.
- Przyszedłem, bo chciałem porozmawiać z tobą,
jeśli się zgodzisz.
- Tak, proszę wejdź. Usiądź tutaj – wskazał mu
fotel stojący w pobliżu łóżka. Zajął w nim miejsce i uważnie przyjrzał się
ojcu. Bardzo zmizerniał. Te ostatnie wydarzenia sprawiły, że oboje zarówno on,
jak i mama postarzeli się o dobre dziesięć lat. Popatrzyli sobie w oczy. Obu
zalśniły w nich łzy.
- Martwię się o ciebie tato – powiedział
drżącym głosem. – Martwię się o was oboje.
- Nie zasłużyliśmy na to synku. Nie
zasłużyliśmy nawet na to, żebyś się o nas martwił. Tak wiele złego ci
wyrządziliśmy.
- Na początku też tak myślałem. Byłem bardzo
zraniony, ale wierz mi nie mogłem postąpić inaczej. Nie mogłem zgodzić się na
ten chory związek Pauliną.
- Ja to wiem Marek. Nie byłem sprawiedliwy
wobec ciebie. Za bardzo wierzyłem im. Teraz już wiem, że to tobie powinienem
był zaufać. Nawet nie wiesz jak wiele razy żałowałem tego, co ci wtedy
powiedziałem. Żałuję do dziś. To nigdy nie powinno było się wydarzyć, ale czasu
nie cofnę.
- Tato. Było, minęło. Ja już dawno wam
wybaczyłem i mam nadzieję, że wy wybaczycie mnie. Wbrew wszystkiemu wyszło mi
to na dobre i chyba powinienem być wam wdzięczny, bo gdyby nie to, nigdy nie
poczułbym smaku prawdziwego życia i nigdy nie poznałbym wspaniałej kobiety,
którą bezgranicznie kocham.
- Nie widzieliśmy cię tak długo Marek. Nic nie
wiemy o tobie. Jak doszedłeś do tak dużych pieniędzy, że stać cię było na
wykupienie udziałów?
- To długa historia tato, ale jeśli chcesz
opowiem ci.
Długo trwał ten monolog. Krzysztof
często ronił łzy. Ta historia była tak niesamowita, że aż trudno było w nią
uwierzyć.
- Jak odkryłeś, że Alex skumał się z Włochami?
- Nie odkryłem tato. Violetta mi powiedziała.
To było w tym samym dniu, gdy Ula obserwując giełdę zobaczyła, że F&D
wystawiło akcje do sprzedaży. Zaraz też ich cena zaczęła drastycznie spadać.
Zrozumiałem, że nie mogę pozwolić, by ktoś obcy je kupił. Porozumieliśmy się z
naszym maklerem. Zadziałał błyskawicznie. W taki sposób stałem się właścicielem
trzydziestu pięciu procent. Po południu Sebastian przywiózł Violettę. Pracowała
jeszcze wtedy w firmie, więc wiedziała znacznie więcej niż my, co się tam
dzieje. Opowiedziała nam wtedy, że Alex jest szantażowany, że wciąż żądają od
niego pieniędzy. Powiązałem fakty i już wiedziałem, że pewnie w niedługim
czasie wypuści do sprzedaży kolejną partię akcji, bo będzie potrzebował
gotówki. Powiedziała nam też wtedy, że Febo znacznie zredukował załogę, że pozwalniał
mnóstwo ludzi, wieloletnich pracowników. Nie mogłem tego tak zostawić.
Musieliśmy przejąć firmę, by nie trafiła pod młotek licytatora.
- Za to będę wam wdzięczny do końca życia, że
nie zostawiliście jej na żer lichwiarzom, że uratowaliście nasz wieloletni
dorobek. A teraz? Jak jest teraz?
- Teraz tato wszystko wkracza na właściwe
tory. Pshemko pracuje jak szalony, bo czeka nas pokaz kolekcji wiosna-lato.
Przywróciłem do pracy wszystkich zwolnionych pracowników i zatrudniłem kilku
nowych. Moi wspólnicy objęli kluczowe stanowiska. Moja kochana Ula jest
dyrektorem finansowym, bo to prawdziwy talent ekonomiczny. Jeszcze rok a zobaczysz,
że firma rozkwitnie jak nigdy dotąd. Żeby jednak móc się o tym przekonać,
musisz wstać z tego łóżka. Musisz zacząć jeść i przyjmować leki. Oboje musicie
o siebie zadbać, bo będziecie mi potrzebni. Wkrótce mam zamiar oświadczyć się
Uli i być może jeszcze w tym roku wziąć ślub. Potem, jak Bóg da, przyjdą na
świat nasze dzieci, a one będą potrzebowały dziadków. Musicie być w formie, bo
to na pewno będą bardzo ruchliwe dzieci. - Po policzkach Krzysztofa płynęły
prawdziwe potoki łez. Marek wstał z fotela i mocno przytulił go do siebie. - Bardzo cię kocham tato, więc nie spraw mi
zawodu.
- I ja cię kocham synku. Jesteś najlepszym
synem na świecie. Nie mógłbym wymarzyć sobie lepszego. Jestem z ciebie bardzo,
bardzo dumny. Dziękuję ci, że wybaczyłeś nam. Jesteś wspaniały. A teraz, jeśli
mi pomożesz, ubiorę szlafrok i pójdę do salonu. Chyba zgłodniałem.
Marek uśmiechnął się szeroko przez
łzy.
- I tak trzymać tato.
Na widok Marka prowadzącego pod
ramię Krzysztofa Helena prawie zemdlała. Usadził go przy stole i zwrócił się do
matki.
- Mamo, poproś Zosię, żeby dała nam coś do
zjedzenia. Zgłodnieliśmy. Podaj też leki taty. Zażyje po kolacji.
Helena podeszła do Marka i objęła go
mocno.
- To cud synku. Prawdziwy cud. Dziękuję.
Było późno, gdy żegnał się z nimi.
Obiecał, że następnym razem przyjedzie ze swoją ukochaną i przedstawi ją im.
Siedząc na kanapie w salonie
relacjonował Uli przebieg tej rozmowy, która rzeczywiście oczyściła atmosferę i
sprawiła, że poczuł się znacznie, znacznie lepiej.
Maj nastroił świat optymistycznie.
Pogoda dopisywała. Zazieleniły się na dobre ogrody i parki. Nie odpuszczali
sobie przyjemności spacerów. Oboje kochali siadywać na ławce w parku położonym
na wprost firmy i leniwie wyciągać twarz do słońca. W ten sposób odreagowywali
stresy z całego tygodnia a przecież nie mieli ich mało.
Ten spacer był jednak inny niż
wszystkie. Marek był dziwnie milczący i spięty. Ta jego nerwowość udzieliła się
i Uli, która co chwilę zerkała na niego z niepokojem.
- Jesteś dzisiaj jakiś dziwny. Co się dzieje?
Jakieś kłopoty?
- Nie Ula, wszystko w porządku.
- Chyba jednak nie wszystko. Za dobrze cię
znam. Mów zaraz, co jest grane. Zaczynam się denerwować.
- No dobrze, ale chodźmy na naszą ławkę.
Usiedli a on długo zbierał się w
sobie. Wygrzebał wreszcie z kieszeni marynarki jakiś pakunek i zsunął się z
ławki na kolana. Ula wytrzeszczyła na niego oczy.
- Marek, co ty wyprawiasz?
- Ula, proszę cię… Już i tak jestem
wystarczająco zestresowany. Chciałem powiedzieć, że w życiu mężczyzny
przychodzi taki moment, że już dłużej nie może żyć nie mając codziennie u boku
ukochanej kobiety. Ja właśnie teraz tego doświadczam. Wiesz dobrze, że kocham
cię mocniej niż własne życie i już nie chcę dłużej czekać. Dlatego w tym
pięknym miejscu chcę cię zapytać, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zgodzisz się
zostać moją żoną?
Otwarł wieko pudełeczka. Oczom Uli
ukazał się piękny pierścionek z małym diamentowym oczkiem. Zaszkliły jej się
oczy a na twarz wypłynął szczęśliwy uśmiech.
- Tak kochanie. Zgadzam się. Zostanę twoją
żoną, bo jesteś miłością na całe moje życie.
Wsunął jej pierścionek na palec.
Wstał z kolan i mocno ją przytulił.
- Dziękuję skarbie. To mój najszczęśliwszy
dzień w życiu.
Pobrali się jesienią w pewną
wrześniową sobotę. Ten ślub zgromadził wielu gości. Większość z nich stanowili
pracownicy firmy, którzy zawdzięczali im obojgu tak wiele. Byli też obecni
najważniejsi goście, rodzice Marka i rodzina Uli, a także ich przyjaciele:
Maciek z Anią recepcjonistką, którą pokochał całym sercem i Sebastian z
Violettą, która zawróciła mu w głowie na dobre. A im samym pękały serca ze
szczęścia. Z zachwytem patrzono na zjawiskową pannę młodą ubraną w suknię
projektu najlepszego projektanta w kraju, Pshemko i na pana młodego w świetnie
skrojonym garniturze.
Oboje niebanalnie piękni, zakochani
i zapatrzeni w siebie jak w obraz przysięgali przed Bogiem, że będą ze sobą do
końca swoich dni w chorobie i zdrowiu, w szczęściu i nieszczęściu.
Patrząc na nich Krzysztof ukradkiem
ocierał łzy. Był taki dumny ze swojego jedynaka i do tej pory nie mógł
zrozumieć, jak w ogóle mógł go kiedyś nazwać synem marnotrawnym. Ten syn okazał
się najlepszym synem na świecie.
Zaczęli wspólne życie. Byli
szczęśliwi. Wkrótce przyszły na świat dzieci. Rok po roku Ula urodziła ich
trójkę. Były oczkiem w głowie zarówno dla Dobrzańskich, jak i dla Cieplaków a
także dumą swoich rodziców. Dwie starsze dziewczynki i najmłodszy chłopiec.
Córki stanowiły urodziwą mieszankę, bo były podobne i do Uli i do Marka, za to
syn był wierną kopią swojego tatusia.
Nie musieli martwić się o byt. Firma
prosperowała znakomicie przynosząc krocie. Sowicie wynagradzani pracownicy nie
oszczędzali się i z wielkim poświęceniem pracowali na dobro firmy.
Któregoś dnia Violetta wpadła wraz z
Sebastianem do ich domu i już od progu zawołała.
- Czytaliście? Ale numer – rozłożyła gazetę
trzymaną w ręku.
- Zobaczcie – pokazała palcem.
Pochylili się nad krótkim artykułem.
„Wczoraj w Mediolanie w godzinach
popołudniowych doszło do wybuchu samochodu-pułapki. Ofiarami jest rodzeństwo,
Paulina i Alexander Febo, będący najprawdopodobniej na czarnej liście tutejszej
mafii. Policja wszczęła śledztwo w tej sprawie”.
Byli zszokowani tą informacją. Kiedy
wreszcie Marek odzyskał głos powiedział tylko jedno.
- No cóż moi drodzy. Kto mieczem wojuje, od
miecza ginie. Tym samym możemy zamknąć już rozdział pod tytułem „Paulina i Alex
Febo”.
KONIEC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz