ROZDZIAŁ 10 +18
Święta
zbliżały się wielkimi krokami i zapowiadały się naprawdę pięknie. Mróz trzymał
a i śniegu przybywało. W sklepach panowała już od jakiegoś czasu
przedświąteczna gorączka. Ula urwała się na kilka godzin z firmy. Przecież
musiała kupić swoim bliskim prezenty. Wiele nie mogła wydać, ale zaoszczędziła
trochę na ten cel. Prezenty miały być skromne, ale praktyczne. Weszła do
galerii handlowej i rozejrzała się ciekawie. Postanowiła, że tacie kupi
porządną koszulę. Jasiek miał dostać ciepłe rękawiczki, a Betti nowe, zimowe
buty. Dziewczynka szybko rosła i praktycznie każde buty miała tylko na jeden
sezon, bo w następnym okazywały się za małe. Głowiła się, czym obdarować Marka
i kiedy zobaczyła ten komplet z grubej beżowej wełny postanowiła go kupić.
Ładny sweter z golfem czapka i długi szalik. - Na pewno mu się spodoba. Nie będzie już trząsł się z zimna. –
Maćkowi też kupiła czapkę i szalik. Ta, którą nosił była już mocno wysłużona i
nie wyglądała najlepiej.
Obładowana
prezentami schowanymi w kolorowych torbach, wróciła akurat na firmową wigilię.
Rozebrała się prędko i weszła do gabinetu Marka.
- Już jestem. Załatwiłam wszystko i teraz mogę
już popracować. Dziękuję, że pozwoliłeś mi wyjść. – Podszedł do niej z
uśmiechem i cmoknął ją słodko w jeszcze czerwony od mrozu policzek.
- Dla mnie też kupiłaś prezent? – Dała mu
prztyczka w nos.
- Nie bądź taki ciekawy, bo dostaniesz rózgę.
Przyjedziesz w święta, to zobaczysz. – Roześmiał się radośnie.
- Jesteś bardzo tajemnicza kotku – zerknął na
zegarek. – Chyba będziemy się zbierać. Już dochodzi trzynasta i na tę godzinę
jesteśmy umówieni z pracownikami. Widziałaś jaki świetny catering załatwił
Maciek? Naprawdę się spisał.
- A co z upominkami? Powkładaliście do toreb
karty, które wypisałam?
- Powkładaliśmy. Seba mi pomógł. A teraz
chodźmy.
Weszli do sali
konferencyjnej, do której wolno zaczęli napływać pracownicy F&D. Kiedy
wypełniła się po brzegi Marek uciszył ich.
- Kochani, występuję tu dzisiaj jako
przedstawiciel całego zarządu firmy. Jak wiecie ojciec nie jest zdrowy i
poprosił mnie, bym to ja w jego imieniu złożył wam w tym roku świąteczne i
noworoczne życzenia. Mijający rok nie był najgorszy. Były wzloty i upadki jak w
każdej firmie, ale dzięki waszej ciężkiej pracy i zaangażowaniu poradziliśmy sobie.
Ma to swoje wymierne przełożenie na świąteczne premie, które każdy z was
znajdzie na swoim koncie. Mam nadzieję, że ich wysokość was usatysfakcjonuje. Z
okazji nadchodzących świąt życzę wam dużo zdrowia, cierpliwości i optymizmu.
Niech te święta będą radosne, ciepłe i rodzinne. Niech przyniosą dużo szczęścia
i mile spędzonych chwil wśród najbliższych – podniósł kieliszek z szampanem i
dodał jeszcze. – Wznoszę też toast za pomyślny nowy rok. Oby był lepszy, niż
ten, który właśnie mija. Wszystkiego najlepszego moi drodzy. – Wszyscy, jak
jeden mąż wznieśli kieliszki i spełnili toast. - To jeszcze nie wszystko
kochani. Pod firmową choinką każdy z was znajdzie skromny upominek od firmy a
na stole, jak zdążyliście zauważyć, wyśmienity catering. Serdecznie wszystkich
zapraszam - wziął ze stołu opłatek, podszedł do Uli i powiedział cicho. -
Kochanie moje najsłodsze, życzę ci zdrowia, nieustającego uśmiechu, który tak
uwielbiam, pomyślności, mam nadzieję u mojego boku i długich szczęśliwych lat.
Nie zmieniaj się, bo kocham każdą cząstkę ciebie takiej, jaką jesteś.
Wszystkiego najlepszego mój aniele – przytulił się do jej ust.
- A ja ci życzę, byś nigdy nie zawiódł się na
ludziach, których kochasz, a praca zawodowa stała się pasmem samych sukcesów i
przynosiła tylko zadowolenie a jak najmniej trosk i kłopotów. Dużo zdrowia
kochanie.
Poszli
razem do Pshemko, by i jemu osobiście złożyć życzenia, a potem Maćkowi i
Sebastianowi. W pewnym momencie podeszła do nich Paulina. Zaskoczyła ich.
- Ja również chciałam wam obojgu złożyć
życzenia wszelkiej pomyślności, a tobie Marku dodatkowo podziękować.
- Podziękować? Za co?
- Za nasze rozstanie. Powinniśmy to byli
zrobić dużo wcześniej, a nie męczyć się w tym związku bez przyszłości.
Chciałabym cię też przeprosić za te wszystkie lata. Zrozumiałam, że raniliśmy
się nawzajem. Ja też odnalazłam swoją prawdziwą miłość, podobnie jak ty. Ula to
wspaniała dziewczyna i zrób wszystko, by była szczęśliwa.
- Mam taki zamiar. I ja cię przepraszam. Czas
świąt, to dobra okazja do pojednania i wybaczenia. Cieszę się, że wreszcie
potrafimy ze sobą normalnie rozmawiać. Złóż proszę w naszym imieniu życzenia
Lwu, bo to on jest twoją miłością, prawda? – Pokiwała głową.
- Prawda i na pewno mu przekażę. Jeszcze raz
wszystkiego najlepszego – uścisnęła im dłonie i oddaliła się.
- Ula uszczyp mnie, bo nie wierzę w to, co
przed chwilą miało miejsce. On ją naprawdę odmienił.
- To chyba dobrze? Wreszcie jest normalna i
nie tryska jadem. A teraz chodź, spróbujemy tych pyszności, które tak Maciek
zachwalał.
W pierwszy
dzień świąt już od rana zaczęła się w domu Cieplaków wesoła krzątanina. Ula
nakryła stół białym obrusem i ustawiała na nim talerze. Czekali na Marka, który
obiecał się stawić na świąteczne śniadanie. Humory dopisywały. Wigilia upłynęła
im bardzo spokojnie. Nie mieli gości, ale w takim dniu jak ten, najlepiej czuli
się w rodzinnym gronie. Pięknie przygotowane przez Ulę potrawy, dzielenie się
opłatkiem, wspólne kolędy przy choince i prezenty, wprawiły ich wszystkich w
radosny nastrój. Najszczęśliwsza była mała Betti, która na widok kozaczków z
ciepłym futerkiem aż jęknęła z zachwytu i słodko wycałowała policzki Uli.
Jedyną przykrą chwilą okazała się tylko ta, kiedy całą rodziną stali nad mogiłą
Magdy Cieplak, wspaniałej żony i matki, która odeszła zbyt wcześnie. Poleciały
wtedy łzy po policzkach ich wszystkich.
- Ula! Marek podjechał! – Jasiek wpadł do
kuchni oznajmiając im tę nowinę.
- Ma wyczucie czasu. Wszystko gotowe.
Ula z
zadowoleniem popatrzyła na zastawiony stół. Po chwili już witali go wszyscy
ucieszeni jego widokiem. A on był tak wzruszony, że zaszkliły mu się oczy. Od
samego początku traktowali go, jak kogoś z rodziny. Zawsze ciepli, serdeczni,
uczynni. Uwielbiał ich wszystkich, bo doświadczał tu tylu cudownych wzruszeń. Nie
pamiętał, by w jego domu kiedykolwiek panowała taka rodzinna atmosfera.
Przywitał się z każdym i rozebrany z rękami pełnymi różnych toreb wszedł do
kuchni.
- Co tam masz? – spytała zaintrygowana Beatka.
- Zaraz się dowiesz. Jadąc tu do was spotkałem
spóźnionego Mikołaja. Miał tyle prezentów, że nie zdążył wczoraj wszystkich
rozwieźć. Jak się dowiedział, że do was jadę, poprosił mnie, bym go wyręczył i
oddał prezenty przeznaczone dla was. Oto i one. To jest dla ciebie Betti, to
dla Jasia, a ten dla mojej kochanej Uli i wreszcie dla seniora rodu. Proszę
panie Józefie- podał mu sporej wielkości paczkę.
- Marek. Nie trzeba było – Józef poczuł się
zażenowany. - Wiesz, że nie musisz nas obdarowywać prezentami. My zawsze
cieszymy się, jak przyjeżdżasz i bez nich. Dziękujemy ci bardzo.
- Wiem panie Józefie, ale to takie przyjemne
widzieć radość na waszych twarzach.
Zaczęli
rozpakowywać prezenty. Jasiek pierwszy zdarł opakowanie ze swojego i oniemiał.
- Marek? To… to… jest laptop. To zbyt drogi
prezent, ja nie mogę go przyjąć.
- Jasiek. Od Mikołaja nie przyjmiesz? Zastanów
się, bo w następnym roku przyniesie ci rózgę. – Chłopak miał łzy w oczach.
- Bardzo ci dziękuję. Nigdy nie spodziewałbym
się tak wspaniałego prezentu. Od dawna o takim marzyłem. – Marek uśmiechnął
się.
- Niech ci dobrze służy bracie. A wy, -
zwrócił się do pozostałych – będziecie musieli swoje prezenty przymierzyć.
Nagle Ula
z Beatką wydały z siebie okrzyk zdumienia pomieszany z radością. Mała trzymała
w rękach śliczny zimowy płaszczyk a Ula kożuszek w grafitowym kolorze z
kapturem i mankietami obszytymi futrem.
- Jakie to piękne, Marek! – krzyknęła
zakładając go na siebie. Pasował idealnie. Podobnie Beatka, już zakładała
płaszczyk wydając okrzyki zachwytu. Rzuciła się Markowi na szyję wyciskając mu
na policzkach niezliczone całusy. Podeszła i Ula całując go czule w usta
wyszeptała.
– Teraz na pewno nie zmarznę. To bardzo piękny
prezent kochanie. Ja nie kupiłam ci aż tak imponującego. – Spojrzał
uszczęśliwiony w jej rozradowane oczy.
– Ty jesteś dla mnie największym prezentem.
Nie potrzebuję nic innego.
Do kuchni
wszedł Józef dumnie prezentując popielaty garnitur, którym obdarował go Marek.
- Dziękuję ci synu. Jest naprawdę piękny.
Nogawki trochę za długie, ale to nic. Najważniejsze, że spodnie w pasie pasują
i marynarka leży idealnie.
- Bardzo się cieszę, że jest dobry. Kupowałem
na „oko” i trochę się bałem, że nie trafię z rozmiarem.
- Trafiłeś idealnie. Bardzo dziękuję.
- A tu masz prezent od nas. Jest skromny, ale
dajemy ci go ze szczerego serca. Też mam nadzieję, że będzie pasował – Ula
wręczyła mu torbę. Wyciągnął z niej wełniany sweter, czapkę i szalik. Zaśmiały
mu się oczy a w policzkach pokazały wdzięczne dołeczki.
- Jest śliczny kochanie. Zaraz go przymierzę.
Myślę, że i ja nie przemarznę już tej zimy, żebyście ponownie nie musieli mnie
ratować. – Jego słowa wywołały ogólną wesołość wśród domowników.
- A teraz siadajcie. Trzeba coś zjeść.
Zasiedli
do bogato zastawionego stołu i zajęli się jedzeniem. Marek spojrzał na Józefa i
rzekł.
- Panie Józefie, to jeszcze nie koniec
niespodzianek. Mam dla pana i dzieciaków jeszcze jedną i mam nadzieję, że
ucieszy zarówno pana, jak i ich. Otóż. Wykupiłem trzytygodniowy turnus
rehabilitacyjny w Nałęczowie dla pana. Musi pan o siebie zadbać i podreperować
trochę zdrowie. Ja widziałem jak wiele cierpienia przyniosła ta choroba mojemu
ojcu. Nie chcę by pan przechodził przez to samo. Tam są wspaniałe warunki.
Bogata baza rehabilitacyjna i świetni kardiolodzy. Zrobią tam na miejscu
kompleksowe badania i zaordynują odpowiednie leki. Przy okazji odpocznie pan od
tej wesołej gromadki i nabierze sił. – Józef był wzruszony i nie krył łez.
- Synu, to bardzo szlachetny gest z twojej
strony, ale ja nie mogę zostawić ich tu samych. Ula pracuje, a oni nie poradzą
sobie beze mnie. – Marek poklepał go uspokajająco po dłoni.
- Panie Józefie, ja to wszystko wiem, dlatego
w tym samym czasie postarałem się o obóz nad morzem dla Jasia i kolonie dla
Beatki. Wszyscy wrócicie jednego dnia. Macie przecież telefony i możecie
dzwonić, kiedy tylko chcecie. Dzieciaki pojadą autokarem, a my zawieziemy pana
do samego Nałęczowa. Proszę nie odmawiać. Cały czas i siły poświęca pan dla
nich. Najwyższa pora pomyśleć o sobie. To tylko trzy tygodnie a mogą zdziałać
cuda. – Ula siedziała wpatrując się w Marka a po jej policzkach toczyły się
łzy. Odezwała się cicho.
- Tato pojedzie na ten turnus. Nawet nie wiesz
jak bardzo jesteśmy ci wdzięczni. Nas nigdy nie byłoby stać na taką
rehabilitację. Wykorzystaj szansę tato, proszę – zwróciła się do ojca. – Druga
może się już nie powtórzyć. A wy chcecie jechać?
- No pewnie. Ja zawsze jestem chętny i bardzo
ci Marek dziękuję.
- Ja też pojadę. Chcę żeby tatuś był zdrowy i
pojeździł ze mną jeszcze kiedyś na rowerze.
Marek
pogłaskał małą po główce.
- Jesteś bardzo mądrą dziewczynką Betti.
Zobaczysz, że będzie fajnie. Morze jest piękne a na plaży tyle piasku, że można
zbudować mnóstwo zamków. Poznasz też nowe koleżanki i na pewno nie będziesz się
nudzić - wyciągnął z kieszeni marynarki wszystkie skierowania i wręczył
Józefowi. – Jest jeszcze sporo czasu, bo całe pół roku, ale skierowania daję
już teraz. Proszę dobrze je schować, ja mógłbym je zgubić. I jeszcze jedno. -
Ula, na jutro moi rodzice zaprosili nas do siebie. Dasz się namówić na tą
wizytę? Bardzo prosili.
- Trochę mnie zaskoczyłeś…
- Ula – odezwał się Cieplak – nie wypada
odmówić.
- Wiem tatusiu. Dlatego chętnie pojadę – uśmiechnęła
się radośnie do Marka.
Józef
wstał od stołu i z kuchennej szafki wyciągnął dwie pękate butelki. Jedną z nich
postawił przed Markiem.
- To moja nalewka własnej roboty z kaliny.
Dasz ją ojcu. Jest bardzo mocna, dlatego pije się dosłownie naparsteczek. Nie
zaszkodzi mu a na pewno pobudzi krążenie. Ta druga jest dla ciebie, a z
trzeciej, już napoczętej wypijemy za udane święta.
- Panie Józefie, ale ja jestem samochodem. Nie
mogę pić.
- A musisz dzisiaj wracać?
- No… nie muszę, ale też nie planowałem, by
zostać u was na noc. To by było nadużycie gościnności. – Józef obruszył się.
- Nonsens. Jesteś przecież jak członek
rodziny. Jasiek pożyczy ci piżamę. Sprawa załatwiona. A teraz nie odmawiaj mi i
wypij ze mną kieliszeczek. – Marek uśmiechnął się uszczęśliwiony.
- Dziękuję. Wasze zdrowie kochani.
Wieczorem,
gdy już wszyscy pokładli się spać, Ula i Marek siedzieli przytuleni w gościnnym
pokoju zasłuchani w kolędy. Marek przygarnął ją do siebie i czule ucałował jej
skroń.
- Dawno nie miałem tak udanych świąt.
Pamiętam, że przez ostatnie lata spędzając je u rodziców byłem ciągle rozdrażniony
pozerskim zachowaniem Pauliny, która za wszelka cenę chciała pokazać rodzicom,
jaka z nas szczęśliwa para. To było okropne. W tym roku było trochę lepiej
przynajmniej z jej strony, bo do Alexa nie powiedziałem ani słowa. Zresztą on
też nie był skory do rozmowy. Pewnie się obawiał, że wyskoczę z tą sprawą
Turka. Na szczęście jutro ich nie będzie, bo są zaproszeni do Lwa. Dla nas
lepiej. Dzisiejszy dzień był wspaniały. Uwielbiam twoją rodzinę i kocham
spędzać z nimi czas.
- Oni też cię kochają. Zrobiłeś nam dzisiaj
tak wielką niespodziankę i przyjemność dając te wszystkie prezenty, a za ojca
będę ci wdzięczna do końca życia. Serce nie pracuje mu najlepiej, a przecież
chcemy by żył jak najdłużej.
- Wiem kochanie. To samo pomyślałem i stąd ten
pomysł. Trzeba go jakoś ratować. Jak się wzmocni od razu poczuje się lepiej.
Zobaczysz, jaki wróci odmieniony z tego Nałęczowa.
- Chodźmy spać. Powieki mi się kleją. Idź
skorzystać z łazienki. Masz tam już piżamę. Ja pościelę łóżko. Na pewno nie
chcesz tu spać? Byłoby ci wygodniej. Mój tapczanik nie jest zbyt szeroki. –
Uśmiechnął się czule.
- Nic nie szkodzi. Nie chodzi przecież o wygodę,
ale o bliskość, prawda? – zobaczył, że znowu się rumieni. – No nie wstydź się
skarbie. Przecież lubimy zasypiać w swoich ramionach. Idę w takim razie pod
prysznic.
Wsunęła
się pod kołdrę i przytuliła do niego. Był taki ciepły i miękki. Przywarła do
niego i wtuliła głowę w zagłębieniu jego szyi. To faktycznie była jej ulubiona
pozycja i tak najchętniej zasypiała. Otoczył ją ramionami i niemal przykleił
się do niej.
- Słodkich snów aniele.
- Dobranoc kochany – wyszeptała.
Zanim
pojechali do Dobrzańskich wpadli jeszcze na Sienną. Marek musiał zmienić koszulę.
Nie lubił dwa razy z rzędu chodzić w tej samej. Źle się z tym czuł. Popatrzył
roziskrzonym wzrokiem na swoją ukochaną. Wyglądała cudnie w grafitowych
spodniach idealnie pasujących kolorystycznie do kożuszka, który jej podarował.
Westchnął z zachwytu.
- Jesteś chodzącym cudem. – Roześmiała się
perliście, widząc jego rozanieloną minę.
- Ty też. Jesteś moim największym z cudów.
Jedźmy już, nie lubię się spóźniać.
Podjechał
pod dom rodziców i szarmancko podał jej ramię. Drzwi otworzyła Helena
entuzjastycznie ich witając.
- Tak się cieszę, że przyjechaliście. Pewnie
zmarzliście. Zaraz się rozgrzejecie. Wchodźcie dalej. Ojciec jest w salonie.
Rozebrali
się z okryć i podążyli za Heleną. Krzysztof wstał i podszedł do nich serdecznie
witając się z Ulą. Przyjrzał jej się uważnie.
- No moje dziecko, jesteś z każdym dniem
piękniejsza. Rozkwitasz. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że jesteście razem.
Cieszy mnie to bardzo. Nie dość, że uratowałaś życie tego gagatka, to jeszcze
go pokochałaś. On to ma szczęście.
Ula
płonęła od tych komplementów, co nie uszło uwadze Krzysztofa. Przyglądał jej
się z prawdziwą przyjemnością. Rumieńce sprawiały, że wyglądała jeszcze
piękniej. Spojrzała niepewnie na Marka, a on przytulił ją do siebie.
- Nie wstydź się kochanie. Ojciec powiedział
prawdę. Ona nie tylko jest piękna zewnętrznie tato – zwrócił się do ojca. – Ma
też piękną, na wskroś dobrą duszę i w dodatku jest bardzo mądrą kobietą. To
anioł w ludzkiej skórze. Kocham ją nad życie.
- Bardzo nas to cieszy dzieci. Teraz, gdy
Paulina również znalazła swoją miłość i wytłumaczyła nam, że między Markiem i
nią nie było żadnego uczucia, bijemy się w piersi i żałujemy, że tak
naciskaliśmy na zaręczyny i ślub. On nie byłby z nią szczęśliwy. Ale dość o
tym. Siadajcie proszę. Zosia zaraz poda obiad.
Nie
rozczarowała się tą wizytą. Było naprawdę bardzo miło. Dobrzańscy opowiadali
różne zabawne historyjki z czasów, gdy Marek był jeszcze dzieckiem. Z
przyjemnością oglądała też jego albumy z tego okresu. Już wtedy był śliczny. Miał
te charakterystyczne dołeczki w policzkach i duże oczy okolone długimi rzęsami
jak u dziewczyny. – Chciałabym, żeby
kiedyś nasze dziecko było do niego podobne – pomyślała.
Opuszczali
wieczorem dom Dobrzańskich serdecznie żegnani przez ich oboje. Musieli obiecać,
że nie będą odkładać na długo kolejnej wizyty. Marek przypomniał sobie jeszcze
o nalewce i zostawiwszy na chwilę Ulę z rodzicami pobiegł do samochodu. Wrócił
i podał pękatą butelkę ojcu.
- Tu masz tato prezent od ojca Uli. To jego
słynna nalewka. Robi je sam. Ta akurat jest z kaliny. Jest bardzo mocna, więc
uważaj. Pan Józef mówi, że wystarczy mały kieliszeczek i zaraz pobudza
krążenie, więc pij na zdrowie i traktuj jak syropek. – Senior roześmiał się.
- Podziękuj Ula tacie w moim imieniu i powiedz
mu, że będę stosował ściśle według jego zaleceń. – Uśmiechnęła się z sympatią
do seniora.
- Na pewno przekażę. Dobranoc państwu i
dziękuję za miłe przyjęcie.
- Dobranoc dzieci. Jedźcie ostrożnie.
Przez te
trzy dni dzielące ich do nowego roku nie przepracowywali się specjalnie. To
była taka cisza przed burzą. Choć żadne z nich o tym nie mówiło głośno, to
jednak ciągle myśleli, na czyją korzyść przechyli się szala opinii ekspertów.
Ania
weszła do sekretariatu i powiedziała cicho do Uli.
- Ulka, Pshemko prosił, żebyś przyszła do niego.
- Dziękuję Aniu. Już idę – szybkim krokiem przemierzyła
korytarz i cicho otworzyła drzwi pracowni.
- Witaj Pshemko. Potrzebujesz coś ode mnie?
- Dobrze, że jesteś Urszulo. Musisz
przymierzyć tę kreację na bal. Wejdź prędziutko za parawan. Izabela pomoże ci
się przebrać.
Gdy
zobaczyła suknię wydała okrzyk zachwytu. Była piękna. Soczyście błękitna,
uszyta z jakiegoś połyskującego i lejącego się materiału. Długa z niewielkim
trenem na dole. Kiedy ją założyła, materiał przylgnął do jej ciała, jak druga
skóra. Wyszła zza parawanu i weszła na podest.
- I jak Pshemko? – Odwrócił się w jej kierunku
i zamarł.
- Boże drogi, wyglądasz zjawiskowo. Jak
bogini. Izabelo, podaj dodatki.
Iza
zapięła jej na szyi turkusowy naszyjnik a na ręce bransoletę stanowiącą z nim
komplet. Przyniosła również niewysokie szpilki w kolorze granatowym i w
identycznym kolorze małą torebkę. – Mistrz piał z zachwytu.
- Nie przebieraj się, o boska. Muszę zadzwonić
po Marka. Niech i on zobaczy to cudo. – Nie minęło pięć minut i do pracowni
wszedł Dobrzański.
- Co tam Pshe… - nagle stanął jak wryty.
- Dobry Boże, Ula! Jesteś piękna! Ta suknia
leży idealnie. Będziesz najpiękniejszą kobietą na tym balu. I bardzo dobrze.
Niech mi zazdroszczą. Zakasujemy wszystkich.
- Urszulo, to jeszcze nie wszystko. Izabelo,
proszę przynieść futro. Było granatowe, piękne i miłe w dotyku, choć sztuczne.
Pięknie komponowało się z suknią.
- To na wszelki wypadek, żebyś nie zmarzła.
- Podeszła do niego i uściskała go.
- Dziękuję ci Pshemko bardzo. Naprawdę nie
spodziewałam się czegoś tak wyjątkowego. Jesteś niekwestionowanym artystą. – Na
twarz mistrza wypłynął błogi uśmiech. Kochał pochwały z jej ust.
W
sylwestra nie wróciła już do domu. Umówiła się z ojcem, że Marek przywiezie ją
w nowy rok wieczorem. Mieli przecież jeszcze iść na koncert. Po pracy ukochany
zabrał ją do restauracji na obiad. Nie było czasu na gotowanie.
Zamówili
solidny posiłek i z pełnymi brzuchami pojechali na Sienną. Marek postanowił
zamówić taksówkę. Chciał się dobrze bawić, a szampan przy takiej zabawie jest
przecież nieodzowny, a po nim nie mógłby wsiąść za kierownicę. Podjechała o
ósmej trzydzieści. Bal miał się zacząć o dziewiątej. W dobrych nastrojach
przekroczyli próg Grand Hotelu. Wskazano im stolik. Usiedli rozglądając się
ciekawie. Sala była ogromna. Spory parkiet, a pod ścianą długie stoły z zimną
płytą i miejsce dla orkiestry. Powoli zaczęli się schodzić goście i w niedługim
czasie wszystkie stoliki zostały zajęte. Zabrzmiała muzyka. Spokojna i
nastrojowa. Pierwsze pary wyszły na parkiet. Marek też pociągnął Ulę za sobą.
Objął ją i delikatnie przycisnął. Była spięta. Pierwszy raz uczestniczyła w
takiej imprezie.
- Rozluźnij się kotku i pozwól się prowadzić,
zobaczysz jakie to przyjemne. Wsłuchaj się w muzykę i płyń razem z nią.
Popłynęła,
dzielnie dotrzymując mu kroku. Jego ramiona były takie bezpieczne i prowadziły
ją pewnie. Cudownie tańczył. Ich taniec przyciągał wzrok pozostałych gości.
Stanowili śliczną parę, aż przyjemnie było popatrzeć. Ona, zjawiskowo piękna w
sukni koloru jej oczu, on, niezwykle przystojny i wpatrzony tylko w nią.
Niejedno damskie serce zadrżało na jego widok i niejeden mężczyzna pozazdrościł
mu tej cudownej kobiety. Oni nie widzieli nikogo poza sobą. Zatopieni w swych
oczach przemierzali kolejne metry parkietu zatraciwszy się w tańcu. Czuła się
wspaniale. Lekka niczym piórko niemal unosiła się nad powierzchnią podłogi.
Przetańczyli jeszcze wiele tańców. O dwunastej uroczyście przywitali nowy rok
składając sobie życzenia i pijąc szampana.
Była już
zmęczona. Szpilki mimo, że nie za bardzo wysokie, obtarły jej stopy. Ściągnęła
je dyskretnie pod stołem i spojrzała na Marka.
- Marek, ja już nie dam rady więcej tańczyć.
Nawet nie wiem, czy będę mogła iść w tych butach. Mam bąble na stopach.
Moglibyśmy już wrócić do domu? Zmęczona jestem. – Popatrzył na nią z troską.
- Dobrze kochanie. Zamówię taksówkę i
pójdziemy pomalutku do szatni. Z biedą tam dokuśtykała. Stopy piekły ją
niemiłosiernie. Całe szczęście, że wzięła inne buty z domu, ale tu nie miała
ich ze sobą. Pomógł jej włożyć futro i sam się ubrał. Zauważył, że podjechał
zamówiony pojazd. Wziął ją na ręce i ruszył w jego kierunku. Ostrożnie posadził
ją na tylnym siedzeniu i dołączył do niej. Dość szybko znaleźli się pod domem.
Trzymając ją na rękach wjechał na dwunaste piętro. Tam ją postawił i otworzył
drzwi. Z ulgą pozbyła się tych szpilek. To i tak cud, że wytrzymała w nich tyle
godzin.
- Pójdziesz pod prysznic. Dobrze ci zrobi i
może spowoduje, że pękną te bąble. Powinienem mieć w apteczce jakąś maść, która
to złagodzi.
Na bosaka
i na krawędziach stóp przeszła do łazienki. Rozebrała się i z ulgą weszła pod
ciepły prysznic. Stała odwrócona tyłem do drzwi kabiny i nawet nie zauważyła
jak wszedł. Stanął na środku łazienki i przyglądał jej się zafascynowany. Oblizał
bezwiednie zaschnięte wargi i przełknął ślinę. Błyskawicznie się rozebrał i
cicho wślizgnął do kabiny. Nawet nie zdążyła się zasłonić, bo przylgnął do niej
całym ciałem. Chciała protestować. Trochę ją wystraszył, ale gdy spojrzała w
jego rozszerzone źrenice, wyczytała w nich wszystko. Z żarem wpił się w jej
usta, gładząc dłońmi plecy i pośladki.
- Pragnę cię jak wariat – powiedział
stłumionym z emocji głosem. – Chcę cię tu i teraz. Nie odmawiaj mi błagam.
I ona
poddała się temu żarowi. Całowała jego tors i gładziła plecy drażniąc je od
czasu do czasu paznokciami. On pieścił jej jędrne piersi i brzuch. Klęknął i
pociągnął ją za sobą. Oplotła jego biodra swoimi smukłymi nogami. Nie czekał
już. Wszedł w nią impulsywnie pozbawiając oboje tchu. Zatracili się. To było
szaleństwo. Przykleił się do niej mocno i wchodził coraz głębiej. Jęczała. Woda
obmywała ich silnym strumieniem, ale nie zważali na to. Prawie oszalała w jego
ramionach. Wyłączyła całkowicie świadomość, by myśleć jedynie o tym, żeby
spełnić się do końca. On całował ją gorąco i żarliwie mocno wpijając się w jej
wargi i gniotąc je w miłosnym uniesieniu. Krzyczeli oboje a ich ciałami
wstrząsał spazm. Przytulił ją do siebie i trwał tak wraz z nią czekając, aż
wróci z niebytu. Niemal omdlała w jego ramionach miotana silnym drżeniem. Ta
dawka niewyobrażalnej błogości była zbyt wielka. Powoli wracała świadomość. On
nadal całował te rozszerzone rozkoszą oczy i otwarte w niemym krzyku usta.
- Dziękuję ci kochanie – szepnął. - Byłaś
cudowna. – Nie odpowiedziała. Wtuliła się w niego nadal drżąc na całym ciele.
ROZDZIAŁ 11
I wreszcie
nadszedł ten dzień wyczekiwany przez nich wszystkich. Atmosfera była bardzo
napięta. Nie wiedzieli jak skończy się dla nich ta sprawa z prezentacją.
Najczarniejszy scenariusz był taki, że to Alex zwycięży i jeśli by tak się stało,
to już mogli się pakować i szukać nowej pracy. Febo sam nie wierzył w
zwycięstwo. Mimo całej swojej buty musiał przyznać, że prezentacja Marka była o
wiele lepsza, a przede wszystkim niosła większe profity dla firmy. Nawet
Paulina mu powiedziała, że liczyła na to, iż będzie bardziej kreatywny.
Zazdrościł Markowi asystentów. Gdyby on miał podobnych a nie durnego Turka, już
dawno pozbyłby się młodego Dobrzańskiego z tej firmy. Domyślał się, że to
głównie dzięki nim ta prezentacja była tak świetnie przygotowana.
Przyjechał
Krzysztof z Heleną i poprosił Anię, by powiadomiła Marka, Paulinę i Alexa, że
czekają na nich w sali konferencyjnej. Po chwili wchodzili po kolei i zajmowali
swoje stałe miejsca przy szklanym stole. Krzysztof obrzucił ich badawczym
spojrzeniem.
- Jak wiecie wasze prezentacje zostały
wnikliwie zbadane przez trzech wybitnych, niezależnych ekonomistów. Z
satysfakcją stwierdzam, że byli jednogłośni – skierował wzrok na Marka. – Synu,
to twoja prezentacja okazała się lepsza. – Twarz Marka przybrała błogi wyraz
uszczęśliwienia. Uśmiechnął się szeroko do ojca i zobaczył w jego oczach
uznanie. - Eksperci docenili w niej świeżość pomysłów i dużą odwagę, a przede
wszystkim ten imponujący zysk. Podkreślili, że jeśli będziesz trzymał się
założeń, to istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo wygenerowania tych czterech
i pół miliona. Gratuluję ci synu. Zostałeś nowym prezesem Febo &
Dobrzański. Podszedł do niego i uściskał go serdecznie mówiąc. - Jestem z
ciebie bardzo dumny Marek. – Myślał, że się przesłyszał. Tak bardzo pragnął
usłyszeć te słowa, że gdy w końcu padły, sądził, że cierpi na omamy słuchowe. -
Oboje jesteśmy bardzo dumni – matka również złożyła mu gratulacje. Podobnie
Paulina. Tylko Alex siedział przykuty do krzesła i głowił się, jak ma przełknąć
tą porażkę.
Rozradowany
wyszedł na korytarz, na którym od kilkunastu minut tkwiła Ula z Maćkiem i
Sebastianem. Podszedł do nich i cicho powiedział.
- Chodźcie szybko do gabinetu. Nie chcę mówić
na korytarzu. – Kiedy zamknęły się za nimi drzwi uśmiechnął się do nich
promiennie ukazując w całej krasie główny atut swojej urody.
- Wygraliśmy! Rozumiecie! Wygraliśmy! Życia mi
braknie by wam się za to odwdzięczyć. Zostałem prezesem i należy to uczcić.
Zorganizujemy imprezę dla najbliższych współpracowników. Zaprosimy też moich
rodziców. Niestety również Paulinę i Alexa. Są członkami zarządu, więc ich
obecność jest pożądana. Sebastian dowiedz się, czy Klub „69” podjąłby się tego
zadania, powiedzmy od dzisiaj za tydzień. To znaczy myślę o sobocie. Co wy na
to?
- Przede wszystkim przyjmij od nas gratulacje
– Maciek podszedł do Marka i uścisnął mu dłoń. – Gdybyś nie przedstawił dobrze
tej prezentacji na zarządzie nic by z tego nie wyszło. Bardzo się cieszę, że
finał dla nas jest pomyślny. Tak się bałem, że to Febo będzie nami rządził.
- Dziękuję moi kochani. Bez was nic by się nie
udało. Chcecie wiedzieć, jakie będzie pierwsze polecenie nowego prezesa? –
Przytaknęli głowami. - W pierwszej kolejności, tak jak mówiłem wcześniej,
zwolnię Turka. Wprawdzie obiecywałem mu, że dostanie dyscyplinarkę, ale będę
łaskawy. Teraz, jako prezes nie muszę już o to prosić zarządu. Koniecznie muszę
rozdzielić tę parę. Gdybym zostawił Adama, oni nadal knuliby razem z Alexem a
do tego nie mogę dopuścić. Pozbawię Alexa jego prawej ręki. Zobaczymy, czy
nadal będzie tak pewny siebie. A z tą imprezą dobrze się składa, bo właśnie za
tydzień ojciec ma mi przekazać „władzę”, wiec nominację może mi wręczyć właśnie
tam – popatrzył ciepło na swoich przyjaciół. – Nawet nie wiecie, jaka rozpiera
mnie radość, a z drugiej strony obawiam się, bo duże wyzwanie przed nami.
Trzeba będzie zatrudnić chyba jakichś ludzi. Ktoś musi się zająć magazynami i
sprzedażą przez Internet.
- A ja myślę, że nie będzie potrzebnych zbyt
wielu – odezwała się Ula. – Rozmawiałam ostatnio z Anią. Właśnie skończyła
studia i biegle posługuje się komputerem. Potrafi też projektować strony
internetowe. Wiem, że jest świetna w tym, co robi, ale nie uważasz, że pracuje
już tu tak długo, że należy jej się awans? Nie po to kończyła trudne studia,
żeby do końca życia pracować w recepcji.
- Masz rację kochanie. To bardzo dobry pomysł.
Może i ty byś jej pomógł Maciek, jeśli nie byłbyś za bardzo obciążony.
Najwięcej pracy masz zawsze przed pokazem, ale zanim kolejna kolekcja ujrzy
światło dzienne, można się zająć czymś innym. Oczywiście wiąże się to ze zmianą
stawki na większą, bo i obowiązków przybędzie. – Maćkowi zaświeciły się oczy.
Ania podobała mu się od dawna i perspektywa wspólnej pracy wydawała się być
idealną okazją do pogłębienia tej znajomości.
- Ja bardzo chętnie jej pomogę. Nie ma sprawy.
Klub „69”
był najmodniejszym i najbardziej ekskluzywnym klubem w stolicy. Zbierali się tu
przedstawiciele warszawskiego establishmentu racząc się świetnymi alkoholami z
najwyższej półki i znakomitą kuchnią. Wynajęcie całego klubu na sobotni wieczór
kosztowało sporo, ale Marek nie żałował pieniędzy. Chciał, aby ten wieczór
pozostał na długo w pamięci jego oddanych pracowników. Zaproszenia dostali
wszyscy, choć nie wszyscy z nich skorzystali. Alexander Febo w samotności
zapijał swoją porażkę. Z każdym wypitym kieliszkiem coraz bardziej narastała w
nim wściekłość i nienawiść do całego rodu Dobrzańskich. Pijacki amok
spowodował, że zapomniał, jak wiele ma do zawdzięczenia Krzysztofowi i Helenie.
Zapomniał, że gdyby nie oni, oboje z Pauliną skończyliby w jakimś domu dziecka
po tragicznym wypadku rodziców. Zapomniał, że gdyby nie ciężka praca ich obojga
i całkowite poświęcenie się dla firmy, on i jego siostra nie mieliby nic. Teraz
to nie miało dla niego znaczenia. Teraz liczyło się tylko to, że wygrał ten
nieudacznik i to pod jego rządami przyjdzie mu pracować. O nie… Nie mógł
dopuścić, żeby mu się udało. Postanowił zwiększyć swoje wysiłki, by utrudnić mu
osiągnięcie sukcesu. Będzie ostrożniejszy, niż poprzednio. Przecież Marek
zapowiedział, że będzie go obserwował. Przyczai się tylko na chwilę, by uśpić
jego czujność, a potem zaatakuje ze zdwojoną siłą. – Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo Mareczku. Jeszcze zobaczymy, kto
będzie górą. Smak porażki jest gorzki, ale słodyczy zwycięstwa nie da się
porównać z niczym – podniósł kieliszek do góry i spojrzał w ogromne lustro
wiszące na przeciwległej ścianie - Pij Alex, - powiedział głośno – z tobą się
najlepiej pije. Za zwycięstwo!
Sala klubowa
wypełniła się gwarem rozmów zebranych tu dzisiaj pracowników F&D. Na scenę
służącą zwykle występom zespołów lub za parkiet, wszedł Krzysztof Dobrzański i
włączywszy trzymany w ręku mikrofon powiedział.
- Kochani. Zebraliśmy się tu dzisiaj, by ogłosić
wszystkim wybór nowego prezesa naszej firmy. Dla mnie to radość i smutek
jednocześnie. Radość, że pałeczkę przejmuje młody, zdrowy i silny następca, a
smutek, że ja nie będę już mógł poświęcić dla niej moich sił i energii. Nawet
nie wiecie jak jest mi przykro żegnać się z wami. Niektórzy z was pracują tu od
samego początku, jak tylko firma zaczęła istnieć. Z drugiej jednak strony nie
zostawiam jej w rękach nikogo obcego. Jak zapewne już wiecie nowym prezesem
został Marek Dobrzański, mój syn i to on poprowadzi ją dalej. Wierzę, że
przyczyni się do jeszcze większego jej rozkwitu i umocni jej pozycję na rynku
mody. Teraz kochani nastąpi uroczysta chwila, ponieważ odbędzie się wręczenie
oficjalnej nominacji na to stanowisko. Marku! Pozwól tu do mnie.
Marek zapiął
marynarkę i wstał od stolika. Szybkim krokiem podszedł do ojca i stanął
naprzeciw niego.
- Wręczam ci tę nominację synu. Wierzę, że
godnie mnie zastąpisz i będziesz dbał zarówno o kondycję firmy jak i o ludzi w
niej pracujących. Jestem z ciebie bardzo dumny i wiem, że nie zawiodę się na
tobie. Wszystkiego najlepszego synku. – Marek uściskał ojca. Był bardzo
wzruszony. Już drugi raz w ciągu krótkiego czasu usłyszał od ojca te tak długo
wyczekiwane słowa „jestem z ciebie dumny”. Teraz dźwięczały mu w uszach i
pieściły je mile. Jego twarz przyozdobił szeroki uśmiech i wdzięczne dołeczki
na policzkach. Wziął mikrofon z rąk ojca i zwrócił się do załogi.
- Moi drodzy. Przyjmuję tę nominację z dumą i
nadzieją, że wszystkie koncepcje, jakie przedstawiłem w prezentacji na
posiedzeniu zarządu uda nam się zrealizować. Zawsze mogłem liczyć na waszą
życzliwość i pomoc. Ufam, że i tym razem będzie podobnie. Wyzwanie przed nami
nie lada, ale wspólnie może udać się wszystko. Chciałbym z tego miejsca
podziękować moim asystentom Uli Cieplak i Maćkowi Szymczykowi. Gdyby nie ich
wielkie zaangażowanie, być może dzisiaj witalibyście tu kogoś innego na tym
stanowisku. Dzisiejszego wieczora już dość było przemówień. Teraz dobrze się
bawmy i świętujmy. Wesołej zabawy - zszedł ze sceny i usiadł przy stoliku, przy
którym siedziała Ula z Maćkiem, Sebastianem i rodzicami Marka. Maciek podał mu
kieliszek z szampanem.
- Twoje zdrowie prezesie – stuknął w jego
kieliszek
- Twoje zdrowie – powiedzieli chórem.
Zabawa
trwała w najlepsze. Marek nie przepuścił jak do tej pory żadnego tańca, byle
być jak najbliżej swojej ukochanej. Tylko na początku zatańczyła najpierw z
Krzysztofem Dobrzańskim, który, jak mówił, nie mógł sobie odmówić tej
przyjemności, a potem z Sebastianem. Maciek wiernie dotrzymywał kroku Ani nie
wypuszczając jej z rąk, natomiast Sebastian pożeglował w kierunku Violetty,
byłej sekretarki Marka. Ten ostatni z błyskiem w oczach spoglądał na swój
skarb. Wyglądała dzisiaj tak bardzo pociągająco. Miała na sobie dopasowaną sukienkę
z kaszmiru w śliwkowym kolorze z niewielkim półgolfem i wąskimi, przylegającymi
do ciała rękawami. Sukienka podkreślała jej zgrabną figurę łagodnie opinając
wąską talię i kształtne piersi. Po raz kolejny pomyślał, że jest wielkim
szczęściarzem tym bardziej, że obiecała, że zostanie u niego na noc i wróci
jutro wieczorem do Rysiowa. Z błogim uśmiechem na ustach skoncentrował się na
tej wspólnej nocy. Pomyślał nawet, że znowu poruszy temat jej przeprowadzki na
Sienną. W końcu obiecała, że po zarządzie zastanowi się nad tym.
O
dwudziestej seniorzy zaczęli się żegnać. Krzysztof był zmęczony, o czym
świadczyła jego blada cera i sińce pod oczami.
- To już nie na nasze zdrowie dzieci. Musicie
wybaczyć nam starym. Starość nigdy nie dotrzymuje kroku młodości. Mamy
nadzieję, że odwiedzicie nas wkrótce.
- Na pewno to zrobimy – Ula uściskała
Krzysztofa. – Proszę o siebie dbać i nie przemęczać się za bardzo, a i pani,
pani Heleno powinna zacząć się oszczędzać.
- To może być trudne moje dziecko, bo taki mąż
jak mój wymaga, stałego nadzoru. Wystarczy, że spuszczę go z oczu, a on już robi
rzeczy, których nie powinien – zaśmiała się Helena. – No trzymajcie się
kochani. Dobranoc.
Odprowadzili
ich do zamówionej taksówki i wrócili na salę. Jednak dwie godziny później oni
też poczuli zmęczenie i postanowili wracać. Pożegnali się z resztą towarzystwa
i pojechali na Sienną.
Leżąc już
w łóżku, komentowali jeszcze wydarzenia dzisiejszego wieczoru.
- Wiesz Marek, Maciek się chyba zakochał.
Widziałeś jak kręcił się wokół Ani? Nie odstępował jej na krok. Sebastian też
się nie nudził. Chyba Viola wpadła mu w oko.
- Widziałem i o ile Maćka doskonale rozumiem,
bo Ania, to wspaniała dziewczyna i ma olej w głowie, tak Seby nie rozumiem
zupełnie. Violetta znacznie odstaje od jego poziomu. Jest bardzo ładna trzeba
przyznać, ale inteligencją nie grzeszy. Pewnie znudzi mu się wcześniej czy
później. Za to ty skarbie nie znudzisz mi się nigdy. Pamiętasz, co proponowałem
ci przed zarządem? – Spojrzała mu w oczy, ale nie kojarzyła.
- Co takiego?
- Pytałem, czy zamieszkasz ze mną. Obiecałaś
się zastanowić. Miałaś porozmawiać z tatą. – Zrobiło jej się głupio.
- Przepraszam cię Marek, ale jakoś nie było
okazji do takiej rozmowy. Jak wrócę do domu to pogadam z nim. Spróbuję go
przekonać, aczkolwiek trochę się obawiam jego reakcji.
- Ula, przecież twój tata jest takim
wyrozumiałym i mądrym człowiekiem. Na pewno zrozumie. Beatkę też spróbujemy
przekonać. Zobaczysz nie będzie tak źle. Obiecuję ci, że będziemy jeździć tak
często, jak to tylko możliwe, żebyś nie musiała się o nich zamartwiać. Tak
bardzo cię kocham i chcę cię mieć jak najbliżej. Byłbym najszczęśliwszym
człowiekiem na świecie, gdybyś tu ze mną zamieszkała.
Przygarnął
ją do siebie i obsypał jej twarz pocałunkami, gładząc z czułością jej włosy.
Rozpalał ją i siebie. Nie broniła się. Pragnęła tego tak samo jak on. Ulegli
oboje tej wzbierającej w nich namiętności. Uwielbiał, gdy była taka oddana,
cała jego i ciałem i duszą. Przy niej zatracał się i tonął w tej miłości
czerpiąc z niej to, co najlepsze. To uczucie było takie wzniosłe, szlachetne i
szczere. Miłość w najczystszej, nieskalanej fałszem postaci. Nie spodziewał
się, że ta niezwykle skromna kobieta wniesie w jego życie tyle szczęścia i
radości. Ona kochała go bezgranicznie całym sercem i duszą, każdą cząstką
swojego ciała i umysłu. Nawet nie wiedziała, że tak można. Zrobiłaby dla niego
wszystko, by móc ujrzeć w tych cudnych, łagodnych oczach wyraz miłości i
oddania. Bez wątpienia byli połówkami tego samego jabłka. Odnaleźli się w
tłumie i wiedzieli, że należą wyłącznie do siebie. Jeszcze tylko kilka ruchów i
znowu poczuli ten znajomy spazm, który wypełnił ich ciała i niósł ze sobą tak
wielką porcję rozkoszy. Wpił się mocno w jej usta dziękując w ten sposób za te
cudownie przeżyte chwile. Przesiąknięta zapachem seksu wtuliła się w niego
wolno zapadając w sen.
Kochał ich
wspólne poranki a szczególnie te chwile tuż po przebudzeniu, gdy ona spała
jeszcze w obręczy jego ramion, a on mógł bezkarnie napawać się jej widokiem i
cieszyć bliskością. Takie momenty nastrajały go refleksyjnie. Nie mógł już
funkcjonować bez niej. Ona, to jego cały świat, w którym ciągle odkrywał coś
nowego. Bez przerwy go zaskakiwała jak nie zmianą wyglądu, to pomysłami, które wyrzucała
z głowy, jak fajerwerki. Nie mógł nie zakochać się w tej cudownej istocie.
Wysunął się delikatnie z łóżka i podszedł do odtwarzacza włączając cichutko jej
ulubioną symfonię fantastyczną Berlioza. Poruszyła się i wolno otworzyła
powieki. Wrócił do łóżka i przytulił ją mocno.
- Dzień dobry moje śliczności – powiedział
seksownym szeptem. Promienny uśmiech rozjaśnił jej twarz. Wtuliła się w jego
ramię i stłumionym głosem powiedziała.
- Tak cudownie mi się spało, ale twoich
porannych powitań i tej pięknej muzyki nic nie przebije. Musimy już wstawać? –
spytała marudnie. Roześmiał się wesoło.
- Nie kochanie nie musimy, ale trochę szkoda
czasu na sen. Pomyślałem, że zabiorę cię do Łazienek a potem na smaczny
posiłek. Oderwała się od niego i popatrzyła mu w roziskrzone szczęściem oczy.
- Łazienki! Uwielbiam tam spacerować. Weźmiemy
też trochę bułki dla kaczek. Będą miały śniadanie.
- Co tylko zechcesz skarbie. Idź w takim razie
pod prysznic a ja zaparzę nam kawę.
Ze
śniadaniem uporali się błyskawicznie i w niedługim czasie już jechali w stronę
parku. Pomógł jej wysiąść i objęci weszli przez otwartą, szeroką bramę.
- Mam nadzieję, że nie natkniemy się ponownie
na Paulinę, chociaż ostatnio jest dla nas bardzo miła. W wigilię przeprosiła
mnie. Nigdy bym nie posądzał jej o taki gest, bo zawsze była zbyt dumna. Ale
muszę przyznać, że mile mnie zaskoczyła. Wczoraj na przyjęciu też zachowywała
się bez zarzutu. Nawet nie miałem odwagi zapytać ją, co z Alexem i dlaczego nie
przyszedł.
- Znając jego ponurą naturę, pewnie zamknął
się w swoim mrocznym domu i przetrawiał gorycz porażki – mówiąc to Ula nawet
nie zdawała sobie sprawy jak blisko była prawdy.
- Sam jestem ciekawy, jak się teraz zachowa.
Adama już nie ma, więc nie ma z kim spiskować. Szczerze powiedziawszy obawiam
się jednak poważnie, że on tak łatwo nie odpuści. Przyczai się na jakiś czas i
nie będzie nam dawał powodu do podejrzeń o knucie. Zobaczysz, że wcześniej czy
później znowu wybuchnie jakaś bomba, a ja znowu nie będę mógł mu nic udowodnić.
- Nie martw się, będziemy na niego uważać i
mieć oczy szeroko otwarte. To poważne przedsięwzięcie i musi się powieść.
Będzie mnóstwo pracy, ale razem poradzimy sobie i nie dopuścimy, żeby poszło
coś nie tak, jak powinno.
- Chcę na jutro zwołać zebranie, omówić
najważniejsze rzeczy i ułożyć jakiś sensowny plan, żebyśmy wiedzieli, co robić
po kolei trzymając się założeń prezentacji. Kolekcja wiosenna, to priorytet.
Pshemko już chyba skończył projekty, ale muszę się upewnić. Trzeba by też
odwiedzić magazyny i ruszyć sprawę sprzedaży internetowej. Potem rozwiązać
umowę z Chińczykami i zawrzeć nowe z przygranicznymi szwalniami. Chciałbym,
żebyś się tym zajęła i może pojechalibyśmy tam razem zobaczyć jak to wygląda z
bliska. Zdjęcia z Internetu nie zawsze oddają rzeczywisty obraz.
- Zajmiemy się wszystkim, ale nie rozmawiajmy
już o pracy. Jest ładny dzień, więc cieszmy się nim. – Przytulił usta do jej
skroni.
- Masz rację kotku, przepraszam. Chodźmy do
kaczek – wolnym krokiem podeszli do stawu. Przyglądał jej się z podziwem. Przypominała
małą dziewczynkę, której tak wiele radości przynosi takie prozaiczne zajęcie,
jak karmienie tej opierzonej gromadki. Kiedy rzuciła ostatnie kawałki bułki
objął ją ramieniem i powiódł po parkowych alejkach. Zima nie odpuszczała.
Twardy, zbity śnieg skrzypiał im pod butami a mróz malował na ich policzkach
czerwone kolory.
Po sutym
obiedzie, który zjedli w ekskluzywnej restauracji wrócili na Sienną, gdzie
przytuleni, siedząc na kanapie popijali mocne espresso, słuchając spokojnej
muzyki. Wieczorem z żalem odwoził ją do domu. Żegnając się z nią pod bramą
przypomniał jej jeszcze o obietnicy jaką mu złożyła.
- Postaram się porozmawiać z tatą jeszcze
dzisiaj. Nie jest tak późno, choć wolałabym, żeby dzieciaki nie były świadkami
tego, o czym będę mu mówić. Betti nie zniosłaby tego dobrze, a ją też trzeba
przygotować do zmian.
Pocałował
ją czule ostatni raz.
- Powodzenia skarbie. Mam nadzieję, że jutro
będziesz miała dla mnie dobre wieści.
Weszła do
domu i ściągnęła kożuszek. W ciepłych, domowych kapciach powędrowała do kuchni,
gdzie zastała tylko ojca i swoją siostrzyczkę.
- Witajcie kochani, już jestem. Gdzie Jasiek?
- Ulcia! - Beatka przytuliła się do niej. - Nareszcie
jesteś. Ja czekam na ciebie i na bajkę. Przeczytasz mi? – Pogłaskała ją po
długich, płowych włosach.
- Przeczytam kochanie. To gdzie Jasiek?
- Na randce – Józef podniósł głowę znad gazety
i spojrzał na nią. – Wyobraź sobie, że chyba się zakochał. W Kindze Matysiak,
kojarzysz? – Kiwnęła głową.
- Fajna dziewczyna. Spokojna i ładna – Ula
przywołała w myślach obraz dziewczyny. Na pewno będzie miała na niego dobry
wpływ. To, co Betti. Idziemy się myć i spać. Późno już, a z tobą tato
chciałabym jeszcze porozmawiać. Poczekaj tu na mnie, dobrze?
- Nigdzie się stąd nie ruszam. Chcę dokończyć
czytać gazetę.
Po
odpowiedniej porcji bajek mała w końcu usnęła. Ula zamknęła cicho drzwi od jej
pokoju i zeszła na dół. Zrobiła sobie herbaty i usiadła przy stole. Cieplak
odłożył gazetę i popatrzył na nią uważnie.
- To o czym chciałaś rozmawiać córcia?
- O mnie i o Marku – odpowiedziała niepewnie.
- A co? Coś z wami nie tak? Pokłóciliście się?
- Nie tato. Nic z tych rzeczy. Raczej wszystko
z nami tak. Nawet bardzo tak.
- To w czym problem?
Naprawdę
nie wiedziała, jak ma to z siebie wykrztusić. W końcu zebrała się na odwagę i
cichym, drżącym głosem powiedziała.
- Marek mnie prosił, żebym przeprowadziła się
do niego. Nie chciałam decydować bez rozmowy z tobą. Szczerze powiedziawszy to
nie bardzo wiem, czy poradzicie tu sobie beze mnie. Betti jest jeszcze taka mała…
- Zaskoczyła go. Patrzył na nią zastanawiając się intensywnie nad słowami,
które padły z jej ust.
- Ula, jesteś już dorosła. Większość twoich
koleżanek pozakładała rodziny i mają własne dzieci. Usamodzielniły się. Ja nie
będę cię egoistycznie zatrzymywał w tym domu, bo wiem, że masz prawo ułożyć
sobie życie tak, jak chcesz. My poradzimy sobie. Zawsze w pobliżu będzie Maciek
i jego rodzice, którzy zawsze chętnie pomogą. Beatka też przywyknie. Jeśli
będziesz przez to szczęśliwa, to ja nie mam nic przeciwko temu.
Podeszła
do niego i przytuliła się mocno.
- Dziękuję ci tatusiu. Tak bardzo bałam się
tej rozmowy. Jesteś najlepszym tatą na świecie. Obiecuję, że w każdy piątek po
pracy będziemy przyjeżdżać. Ja będę sprzątać i gotować wam na kilka dni. Marek
też zadeklarował się z pomocą. Poradzimy sobie. Jutro porozmawiam z Beatką. Mam
nadzieję, że zrozumie.
- Wiesz co? Może to ja przeprowadzę z nią tę
rozmowę, a ty tylko uspokoisz ją, gdyby zaczęła płakać. – Uśmiechnęła się do
niego szczęśliwa z takiego obrotu sprawy.
- Dobrze tatusiu. Bardzo ci dziękuję. Pójdę do
siebie. Jutro mamy zebranie i zaczniemy wdrażać, to, co założyliśmy w
prezentacji. Dobranoc.
- Dobranoc córcia.
Następnego
dnia jadąc wraz z Maćkiem do firmy, nie mogła wyjść z podziwu. Jej przyjaciel,
zwykle gadatliwy i zawsze mający dużo do powiedzenia, siedział skupiony za
kierownicą, a jego myśli szybowały Bóg wie gdzie.
- Maciek, coś ty taki nieobecny? – zapytała z
troską. Uśmiechnął się do niej nieprzytomnie.
- Nic… nic… tak sobie tylko dumam.
- A o czym? – dociekała, chociaż
przypuszczała, kto tak intensywnie zajmuje jego myśli.
- A… tak ogólnie. – Roześmiała się ubawiona.
- Tak ogólnie to ja ci powiem, że pewna piękna
brunetka zawładnęła twoim sercem. Zakochałeś się! – Spojrzał na nią z ukosa.
- No co ty Ula – zaprotestował słabo.
- No Maciuś, nie wstydź się i przyznaj, że
zawróciła ci w głowie. Ania to wspaniała dziewczyna i lubi cię. Wykorzystaj to.
- Skąd wiesz, że mnie lubi? Mówiła ci?
- Nie musiała. Widzę jak na ciebie patrzy. Kuj
żelazo póki gorące. Dziewczyna ma dobry charakter i nie jest zmanierowana, a co
najważniejsze, ma dobrze poukładane w głowie. Lepszej nie znajdziesz. – Nie
odpowiedział. Znowu zatopił się w swoich myślach.
Marek
przyszedł tuż przed nimi i jak usłyszał krzątaninę w sekretariacie, wyszedł z
gabinetu i przywitał się.
- Ula, możesz wejść na chwilę do mnie?
Powiesiła
kurtkę i weszła za nim. Jak tylko zamknęły się za nią drzwi przyciągnął ją do
siebie całując namiętnie. Odgarnął jej z czoła kosmyk włosów i spojrzał z
miłością w jej chabrowe oczy.
- Rozmawiałaś z ojcem? – Pokiwała głową.
- Rozmawiałam.
- I co? Błagam, nie trzymaj mnie dłużej w
niepewności. Co powiedział?
- Zgodził się – rozciągnęła usta w szerokim
uśmiechu. – Nawet nie protestował. Powiedział też, że porozmawia z Betti i
przygotuje ją na zmiany.
Porwał ją
na ręce i zakręcił się szaleńczo po gabinecie.
- Ula! To najcudowniejsza wiadomość, jaką
mogłem otrzymać! To kiedy się wprowadzasz? – usiadł na kanapie trzymając ją na
kolanach. Pogładziła go delikatnie po szorstkim policzku.
- A ty, jak zwykle w gorącej wodzie kąpany.
Zanim zacznę się pakować, muszę im nagotować na kilka dni, żeby nie umarli z
głodu, poprać ich rzeczy, żeby mieli w czym chodzić i uprzedzić mamę Maćka,
żeby zajrzała do nich od czasu do czasu. Nie poganiaj mnie proszę.
- Nie będę. Poczekałem już tyle, to poczekam
jeszcze trochę. To kiedy się wprowadzasz? – spojrzał na nią filuternie,
ukazując te słodkie dołeczki. Popatrzyła na niego krytycznie i pokręciła głową.
- Idę stąd. Jesteś niepoprawny. Bądź grzeczny
i cierpliwy, bo jeszcze zmienię zdanie.
- Nie zmieniaj - wyszeptał. – Uzbrajam się w
całe pokłady cierpliwości. – Cmoknął ją czule w policzek i z żalem wypuścił z
ramion.
ROZDZIAŁ 12
Zebranie
dobiegało końca. Przez dwie godziny jego trwania omówili niemal wszystko i
rozdzielili zadania. Każdy wiedział, co ma robić. Pshemko rzeczywiście skończył
prace nad kolekcją wiosenną. Teraz miały być szyte prototypy na pokaz. Obiecał,
że zajmie się projektowaniem sukienek ciążowych i pozostałych kolekcji, tej dla
dzieci i tej dla młodzieży. Na Ulę spadł obowiązek obdzwonienia szwalni. Ona,
jako jedyna znała biegle rosyjski. Postanowiła nie zwlekać z tym i spróbować
zadzwonić jeszcze dzisiaj. Trzeba było przedstawić ofertę i ewentualnie umówić
się na spotkania. Z Internetu wybrała najciekawsze jej zdaniem trzy szwalnie.
To, co oferowały było zachęcające i w atrakcyjnej cenie. Przez kolejne trzy
godziny wisiała na telefonie, ale wynik tych rozmów przyniósł oczekiwane
rezultaty. Z dobrymi wieściami poszła do gabinetu Marka.
- Obdzwoniłam trzy szwalnie. Dwie są na Ukrainie
w Sambirze lub Samborze, jeśli spolszczyć i w Kowlu, a jedna na Białorusi w
Grodnie. Wszystkie blisko granicy. Są dość tanie jak dla nas. O jakości
przekonamy się tam na miejscu. Wstępnie umówiłam się na połowę lutego, ale i
tak trzeba będzie jeszcze zadzwonić, żeby uściślić datę. Musimy też przed
wyjazdem zabukować miejsce w hotelach, bo nie damy rady objechać wszystkich jednego
dnia. Na miejscu też dogramy sprawę transportu materiałów i odbioru gotowych
ubrań. Do Chińczyków wysłałam fax, że nie przedłużamy z nimi umowy. Ona wygasa
w marcu. To chyba wszystko.
- Ula, co ja bym bez ciebie zrobił. Załatwiłaś
dzisiaj mnóstwo rzeczy i to tych najpilniejszych. – Zarumieniła się słysząc te
pochwały a on patrzył na nią z uwielbieniem. – Na razie wszystko układa się
pomyślnie. Oby tak dalej. Mam nadzieję, że nic nie pokrzyżuje nam planów.
Widziałaś dzisiaj Alexa?
- Nie, nie widziałam. – Spojrzał na nią
zaniepokojony.
- Wolałbym wiedzieć, gdzie on się podziewa.
Przejdź może do Doroty i wypytaj ją dyskretnie. Raczej nie dzwoń, bo pomyśli,
że kieruje tobą jakaś niezdrowa ciekawość. Po prostu do niej idź i powiedz, że
pytam o niego.
Przeszła
długim korytarzem do sekretariatu i wywabiła na zewnątrz Dorotę.
- Cześć Dorotka. Jest Alex? – spytała cicho. –
Marek o niego pyta – wyjaśniła.
Dorota
pokręciła głową.
- Nie ma go od rana i nie wiemy, co się z nim
dzieje. Nie dzwonił i do tej pory nie dał znaku życia. Wiesz, dla nas lepiej,
jak go nie ma. Przynajmniej atmosfera luźniejsza. Przy nim, to zawsze nerwowo.
- Wiem, wiem. Jakby się pojawił to daj mi
znać, dobrze?
- Dobrze, zadzwonię do ciebie.
Wróciła do
Marka i zdała mu relację z tej rozmowy.
- To do niego niepodobne. Zawsze jest bardzo
punktualny i zawsze zostawia wiadomość, kiedy ma go nie być w pracy. Ciekawe,
co znowu kombinuje?
- Marek. Mamy ważniejsze sprawy na głowie niż
Alex. Jak się pojawi to zaczniemy się martwić.
- Masz rację kochanie.
Wróciła do
domu i po wlaniu w siebie paru łyżek zupy zabrała się za pranie i sprzątanie.
Planowała do środy uporać się ze wszystkim i już nie trzymać Marka dłużej w
niepewności. Chciała się do niego wprowadzić w czwartek i miała nadzieję, że do
tego czasu poradzi sobie z domowymi obowiązkami. Wstawiła kapustę na bigos i
gołąbki a potem zagniotła ciasto na pierogi. To trzy rzeczy, które oni lubią
najbardziej a przede wszystkim można je zamrozić. Wrzuciła warzywa do garnka.
Miała ochotę na sałatkę warzywną. Dawno jej nie jedli. Zrobi więcej to i Marek
i Sebastian chętnie zjedzą. Uwijała się jak w ukropie czerwona od wysiłku i
ciepła panującego w kuchni. Usłyszała tupot małych nóżek na schodach i po
chwili zobaczyła Betti.
- Ulcia, jesteś już – powiedziała smutnym
głosikiem. Ula podeszła do niej i ucałowała jej policzki.
- No jestem, a co ty taka smutna?
- Tato mi powiedział, że się wyprowadzasz. Już
nie będziesz z nami tutaj?
- To nie tak Betti. Dzieci jak dorosną, to
zazwyczaj opuszczają rodzinny dom. Ty jak będziesz duża, to też zamieszkasz
gdzie indziej. Ja nie wyprowadzam się na koniec świata. Będę mieszkać z Markiem
w Warszawie i co tydzień będziemy oboje do was przyjeżdżać i zabierać cię w
różne, ciekawe miejsca. Nie odczujesz tak bardzo mojej nieobecności. Tata
obiecał, że zastąpi mnie i będzie czytał ci bajki na dobranoc, a w piątki i
soboty ja to będę robić. Zobaczysz, nie będzie tak źle.
- To kiedy się wyprowadzasz?
- Chyba w czwartek, a do tego czasu zrobię ci
mnóstwo dobrych rzeczy do zjedzenia.
- Ciasto też upieczesz?
- Upiekę tyle, żeby starczyło wam do mojego
przyjazdu. – Uspokojona tymi zapewnieniami Beatka uśmiechnęła się do niej
pokazując w całej krasie szczerby po mlecznych zębach.
- To ja pomogę ci się spakować – zadeklarowała.
- Dobrze kochanie, ale dopiero w środę.
Wrócił
Józef z Jaśkiem i już od progu pociągnął nosem wdychając pełną piersią aromaty
dolatujące z kuchni.
- Co Ula? Gotujesz dla nas? Robisz nam zapas,
żebyśmy nie umarli z głodu jak cię nie będzie? – Przywitała się z nimi.
- No coś w tym rodzaju. Nie mogę pozwolić,
żebyście tak boleśnie odczuli moją nieobecność. Wszystko powkładam do
zamrażalnika. Jutro zrobię jeszcze zupę pomidorową i upiekę ciasto, bo Betti
się dopomina. W czwartek chciałabym się już przeprowadzić – dodała ciszej.
- Dobrze córcia. Przy takiej pomocy poradzimy
sobie na pewno. Przecież będziecie przyjeżdżać, więc nie będzie tak źle.
W
czwartkowy poranek Marek obudził się ze szczęśliwym uśmiechem, który wykwitł na
jego pięknej twarzy. To dzisiaj jego ukochana miała się do niego wprowadzić. Z
radości niemal lewitował nad podłogą. W dobrym nastroju wkroczył do biura i
przywitał się ze swoją dziewczyną.
- A gdzie Maciek?
- A gdzie on może być? Krąży wokół Ani jak
satelita i nie odstępuje jej na krok. Siedzą w konferencyjnej i projektują
stronę internetową.
- A ty? Spakowana już jesteś? – Popatrzyła w
jego rozradowane oczy i uśmiechnęła się łagodnie.
- Jestem dzięki wydatnej pomocy Beatki. Po
pracy pojedziemy, zjemy obiad i zabierzemy moje rzeczy. – Przytulił się do niej
obdarowując słodkim buziakiem.
- Nawet nie wiesz, jaki jestem szczęśliwy.
Bardzo pragnąłem, żeby to marzenie się ziściło. Będzie nam razem cudownie – rozmarzył
się.
- Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz.
- Przy tobie? Nigdy – zapewnił gorliwie.
Wjechali
windą na górę, wnosząc do mieszkania pokaźny bagaż złożony z dwóch, wielkich
turystycznych toreb.
- Będziesz miał miejsce w szafie na te
wszystkie rzeczy?
- Nie martw się. Miejsca jest pod dostatkiem i
na pewno go nie zabraknie.
Pomógł jej
wypakować garderobę i poukładać na półkach w szafie. Wreszcie mogli odetchnąć.
Ten dzień był ciężki, szczególnie dla niej, bo prawie przez połowę dniówki
przegadała przez telefon i to w dodatku po rosyjsku.
- Pójdę pod prysznic, jeśli pozwolisz. Muszę
spłukać z siebie ten trudny dzień.
- Idź, a ja wejdę po tobie.
Zabrała
nocną koszulkę i szlafrok. Prysznic odprężył ją. Pozwolił rozluźnić napięte
mięśnie. Zrelaksowała się. Już przebrana weszła do salonu oznajmiając mu, że
łazienka jest wolna. Podczas, gdy on brał kąpiel, ona szykowała dla nich
kolację. Czekając aż woda się zagotuje stanęła zamyślona wpatrując się w zimny,
surowy krajobraz za oknem. – Znowu śnieg
– pomyślała dostrzegając w świetle ulicznych latarni wirujące płatki. – Czy ta zima kiedyś się skończy? – Nie
lubiła marznąć. Organicznie wręcz tęskniła za soczystą zielenią młodych,
wiosennych liści, śpiewem ptaków i ciepłymi promieniami słońca. Skojarzyła to w
myślach z „Wiosną” Vivaldiego. Pod tym względem byli z Markiem bardzo podobni.
On też nie znosił zimy, a po przygodzie, która niemalże skończyłaby się dla
niego tragicznie, znienawidził ją jeszcze bardziej. Przymknęła oczy
wizualizując w głowie obraz zielonych drzew i pierwszych wiosennych kwiatów. Uśmiechnęła
się delikatnie. Kochała ciepło, a wiosna sprawiała, że niemal namacalnie czuła
ten ogromny balast ciężkich zimowych miesięcy spadający jej z ramion. Jednak na
tę ulgę musiała jeszcze poczekać. Był dopiero koniec stycznia. Poczuła ciepło
tulącego się do niej ciała i ręce oplatające ją, jak obręcz. Otworzyła oczy i
odwróciła do niego uśmiechając się najpiękniej.
- Już jesteś…
- Zawsze jestem i zawsze będę – wyszeptał. –
Moje miejsce jest tu, przy tobie i tak już będzie zawsze – przytulił się do jej
ust. – Kocham cię nad życie aniele.
Wplotła
dłonie w jego włosy i zapatrzyła się w te stalowo-szare tęczówki.
- Moja miłość do ciebie jest wieczna. Nie
umiałabym już pokochać tak mocno nikogo innego. Jesteś dla mnie wszystkim. –
Przypomniała sobie, że mieli przecież zjeść kolację. Oderwała się od niego
mówiąc. - Usiądź. Zaraz podam herbatę. Trochę zgłodniałam.
Zjedli
kanapki w milczeniu patrząc sobie w oczy, z których czytali, jak z otwartej
księgi. Ona już wiedziała, że ten wieczór nie zakończy się tylko kolacją. On
marzył, by kochać ją do utraty tchu i doprowadzić oboje do granic obłędu. Tak
się też stało. Ta symfonia miłosna ciasno splecionych ze sobą dwóch ciał, tej
nocy nie miała końca.
Szykowali
się do wyjazdu. Wszystko było umówione. Najpierw odwiedzali Sambir, potem Kowel,
a na końcu Grodno, które leżało najbliżej granicy. Ula zabukowała noclegi w
każdym z tych miast. Planowali tydzień na załatwienie umów ze szwalniami. Była
podekscytowana. Pierwszy raz jechała za granicę. Marek oddał samochód do
przeglądu. Miał dość przykrych niespodzianek. Zabierał też części zapasowe, tak
na wszelki wypadek i GPS, żeby uniknąć błądzenia podczas podróży. Granicę mieli
przekroczyć w Medyce a w drodze powrotnej w Kuźnicy.
Dwa dni
przed wyjazdem odwiedzili jeszcze Dobrzańskich. Uprzedzeni wcześniej
telefonicznie, wiedzieli o wyjeździe syna. On podczas wizyty poprosił ojca o
zastępstwo w firmie. Ostatnio czuł się dobrze i nawet narzekał, że się nudzi,
więc chętnie przystał na propozycję Marka.
- Myślę, że nie będziesz miał kłopotu. Każdy
wie, co ma robić. Na miejscu zostaje Maciek i Sebastian. Będą dbali o to, żebyś
się za bardzo nie przemęczał. My wrócimy najszybciej, jak się da. Aha. Chciałem
cię jeszcze zapytać… Nie wiesz, co się dzieje z Alexem? Od zarządu go nie
widziałem i nie wiem, co jest grane. Od ponad dwóch tygodni nie pojawia się w
pracy. Nie wiem czy jest chory, czy wyjechał. Nie dostarczył ani zwolnienia
chorobowego ani wniosku o urlop. Jeśli nadal nie będzie pojawiał się w pracy,
zmuszony będę powołać kogoś na jego stanowisko. Dział finansowy nie może zostać
bez gospodarza.
Krzysztof
popatrzył na niego zdziwiony.
- Alex jest w Mediolanie. Myślałem, że wiesz.
My wiemy od Pauliny. On sam nie zadzwonił. Zachowuje się doprawdy dziwnie.
Nikomu nic nie powiedział i wyjechał bez słowa.
- Paulina nie mówiła, jak długo ma zamiar tam
zostać?
- Nie, bo chyba sama nie wiedziała. Spróbuję
się do niego dodzwonić i porozmawiać. Ty jedź i nie zawracaj sobie nim głowy.
Masz ważne rzeczy do załatwienia. Z Alexem sam sobie poradzę.
Ula też
pożegnała się ze swoją rodziną. Obiecała, że wróci szybko i przywiezie im
pamiątki z tej podróży.
Dwa dni
później srebrny Lexus mknął drogą kierując się w stronę wschodniej granicy.
- Mam dla ciebie niespodziankę – Marek spojrzał
kątem oka na Ulę, starając się jednocześnie uważać na drogę.
- Jaką? – spytała zaintrygowana.
- Zaraz zobaczysz, a raczej usłyszysz – nacisnął
klapkę odtwarzacza i wsunął do niego płytę kompaktową. Rozległy się pierwsze
takty „Symfonii fantastycznej” Berlioza. – Uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Pamiętałeś?
- Mhmm. Pomyślałem, że będzie ci przyjemnie
jej słuchać, skoro tak bardzo ci się podoba. – Pogłaskała go po policzku.
- Dziękuję. Jesteś kochany – otuliła się
ciepłym kocem i podkuliła nogi. Zamknęła oczy i z przyjemnością wsłuchała się w
muzykę. Pokochała ten utwór od momentu, kiedy po raz pierwszy usłyszała go w
filharmonii. Słuchając płyty nie odbierała już go tak bardzo emocjonalnie jak
na koncercie, choć była przekonana, że gdyby ponownie zasiadła na sali,
popłynęłyby jej łzy. Łagodne kołysanie samochodu i dźwięki ukochanej symfonii
sprawiły, że wolno zapadała w sen. Marek z przyjemnością kontemplował ten
obrazek. Jej lekkie posapywanie dowodziło, że całkowicie oddała się w ręce
Morfeusza. Dojeżdżali do granicy w Medyce. Zatrzymała go kolejka stojących
przed nim samochodów. Ula otworzyła oczy i przetarła je.
- Gdzie jesteśmy? – Pogładził ją po rozgrzanym
policzku.
- Stoimy na granicy skarbie. Jesteśmy w
Medyce. – Rozciągnęła rozkosznie ramiona.
- Przespałam pół drogi. Zmęczony jesteś
pewnie, co?
- Nie tak bardzo. Jak tylko dojedziemy do
jakiegoś miasteczka wstąpimy do restauracji. Może dadzą nam zjeść coś dobrego i
wypijemy kawę?
- Przecież ja zabrałam kawę! – przypomniała
sobie. - Ależ ze mnie gapa. Mamy przecież cały termos kawy. Zaraz ci naleję. –
Spojrzał na nią z wdzięcznością.
- Jesteś aniołem. Właśnie teraz najbardziej
jej potrzebuję. Ciekawe, jak długo będziemy stać?
- Może niedługo. Może akurat tyle, byś mógł
wypić tę kawę? – nalała do kubka i podała mu parujący, aromatyczny napój.
Wciągnął jego zapach z przyjemnością i upił łyk.
- Pyszna i gorąca. Nalej sobie. Pomoże ci się
otrząsnąć po śnie.
Stali już
dobrą chwilę popijając małymi łykami gorącą ciecz. W końcu kawalkada przed nimi
ruszyła. Gdy przekroczyli granicę przyspieszył nieco. Krajobraz był monotonny.
Otaczały ich pola pokryte śniegiem, który wzbijał się do góry od czasu do czasu
pod wpływem podmuchów mroźnego wiatru.
- Boże, co za pustynia. Ktoś w ogóle tu
mieszka? – Ula obserwowała widok za szybą nieco zdziwiona.
- Chyba tak. Te pola same się nie uprawiają.
Widać na nich bruzdy po pługu. Za chwilę pewnie natkniemy się na jakieś wioski.
Jeszcze jakieś cztery kilometry i dojedziemy do miejscowości Mostiska. To dość
spore miasteczko. Zatrzymamy się tam na posiłek. Rzeczywiście dojeżdżali. Już z
daleka zauważyli szare i czerwone dachy domów. Wjechali do centrum. Krążyli
jakiś czas nie mogąc znaleźć żadnej knajpki. Natknęli się za to na bazar, na
którym sprzedawano dosłownie wszystko. Również jedzenie. Marek zaparkował w
dyskretnym miejscu. Srebrny Lexus budził niezdrowe zainteresowanie. Przeszli
wzdłuż straganów i na jednym z nich dostrzegli smażące się w głębokim oleju, wielkie
jak dłoń pierogi.
- Zobacz Ula. Takie powinnaś lepić. Zjesz
jednego i masz dosyć. Zapytaj, co to jest? – Podeszła do kobiety smażącej te
cuda i zapytała po rosyjsku.
- To czeburieki. Takie ich pierogi – tłumaczyła
Markowi. – Są nadziewane mięsem lub serem. Kupujemy?
- Pewnie. Weźmiemy kilka z mięsem. Nie
wiadomo, czy znajdziemy tu jakiś porządny sklep. – Kazali zapakować sześć
pierogów. Były tanie. Zapłacili zaledwie kilka hrywien. Postanowili zjeść w
samochodzie. Nie chcieli zostawiać auta bez opieki. Mogło skusić potencjalnego
złodzieja. Zajadali ze smakiem popijając herbatą, którą Ula przytomnie zabrała
w drugim termosie.
- Straszna tu bieda. Zauważyłeś? Drogi też
fatalne. My narzekamy na nasze, a tu są o wiele gorsze. Jedźmy już. Po drodze
będziemy się rozglądać za jakimś sklepem. Chyba musimy liczyć sami na siebie,
jeśli chodzi o wyżywienie.
Zapakowali
resztę nie zjedzonych pierogów i ruszyli w dalszą drogę. Prowadził wolno
rozglądając się na boki. Ula też uważnie lustrowała ulicę, którą jechali.
Koniecznie musieli zrobić jakieś zapasy żywności. Nie wiedziała, jakie mogą ich
czekać niespodzianki. W Sambirze nie było hotelu, a jedynie turbaza, w której
zabukowała miejsca na nocleg.
Mieli
szczęście. Natknęli się na niewielki sklep, który oferował, jak to mówią „koks,
mydło i powidło”. Kupili trochę sera, masło, jakieś konserwy i pieczywo.
Tak
zaopatrzeni ruszyli w dalszą drogę. Nie była łatwa. Długie odcinki asfaltu
urywały się nagle zamieniając się w drogę wysypaną szutrem, lub zwykłą,
gruntową rozjeżdżoną przez ciężkie samochody. Lexsus Marka ledwie sobie radził
pokonując głębokie koleiny, które bardzo ich spowolniły. Późnym wieczorem
podjechali pod budynek turbazy w Sambirze. Zaparkował za jego boczną ścianą, by
ukryć auto przed wścibskimi spojrzeniami miejscowych. Wypakowali bagaże i
weszli do środka. Wnętrze sprawiało dość przytłaczające wrażenie. Ściany już
dawno straciły kolor, na jaki je pomalowano i wyglądały szaro i nieestetycznie.
Podeszli do stanowiska portiera. Za szybą spostrzegli tęgą kobietę gotującą coś
na maszynce elektrycznej. Ula przedstawiła się i wyjaśniła, że rezerwowała
kilka dni temu pokój dla dwojga. Kobieta otworzyła mocno sfatygowany zeszyt i
przejechała palcem wzdłuż strony.
- Dobrzański. Jest – sięgnęła po klucze i powiedziała.
– Pierwsze piętro, pokój numer sześć. – Podziękowali i poszli we wskazanym
przez kobietę kierunku. Marek otworzył pokój i przepuścił Ulę przodem. Był
więcej niż skromny. Dwa żelazne łóżka, pamiętające chyba jeszcze czasy Stalina,
niewielka szafa i dwie mniejsze po bokach z ustawionymi na nich brzydkimi,
nocnymi lampkami. Przynajmniej pościel była świeża. Marek rozejrzał się dokoła.
- Boże, Ula. Nie spodziewałem się luksusu, ale
coś takiego? To nędza z biedą. – Uśmiechnęła się blado.
- Nie narzekaj, jakoś przetrzymamy. To tylko
jedna noc. Ciekawe, czy mają tu łazienkę. Zejdę na dół i zapytam – wróciła po
dłuższej chwili i triumfalnie obwieściła.
- Już wszystko wiem. Łazienka jest w głębi
korytarza i są prysznice. Można skorzystać, bo jest ciepła woda. Załatwiłam
też, że jutro dostaniemy wrzątek do termosów. Kawę i herbatę zabrałam, więc
będziemy mogli sobie zaparzyć. Niestety nie ma tu żadnej jadłodajni. Dobrze, że
zrobiliśmy zakupy.
Zabrali
ręczniki i piżamy. Marzyli o ciepłym prysznicu. Łazienka nie przedstawiała się
lepiej, niż cała reszta. Była wielka, zimna, z kilkoma stanowiskami
prysznicowymi i rzędem żeliwnych umywalek ustawionych pod ścianą. Marek
przyjrzał się temu smętnie.
- Czuję się tak, jakbym przeniósł się w inny
wymiar.
Rozebrali
się i weszli pod jeden prysznic. Woda rzeczywiście była ciepła. Nie tracili
czasu. Namydlili się szybko i spłukali z siebie pianę. Chcieli stąd uciec.
Jeszcze tylko umyli zęby i szybko wrócili do pokoju. Marek z niejakim
obrzydzeniem kładł się do łóżka. Jedyną pociechą był fakt, że mógł się
przytulić do Uli. Tak też zrobił. Zamknięci w swoich objęciach błyskawicznie
zapadli w sen.
Następnego
dnia zjedli pośpiesznie śniadanie i napełnili termosy kawą i herbatą. Ula
wyjęła komórkę i ze zdumieniem stwierdziła, że ma zasięg.
- Życie tu mają ciężkie, ale w przekaźniki
zainwestowali. Zaraz zadzwonię do dyrektora szwalni i powiem mu, że będziemy za
pół godziny.
- Dobrze kochanie, ja spakuję nasze rzeczy.
Po
uiszczeniu zapłaty za nocleg, która była równie niska jak jakość usług
oferowanych przez turbazę, wsiedli do samochodu i kierowani przez GPS pojechali
do szwalni. Położona była na obrzeżach miasteczka i trafili bez trudu. Weszli
do środka imponująco długiej hali i przechodzącego obok nich człowieka Ula spytała
o dyrektora Wasilko. Wskazał im tę część hali, w której mieściły się biura
szwalni. Ula szła przodem odczytując mijane po drodze tabliczki. Wreszcie
natknęła się na tę właściwą. Zapukali do drzwi i weszli. Znaleźli się w
sekretariacie, w którym urzędowały dwie kobiety. Ula przedstawiła siebie i
Marka. Powiedziała, że przyjechali z Polski i są umówieni z dyrektorem. Kobieta
poszła ich zaanonsować i już po chwili witali się z pokaźnej tuszy człowiekiem
o jowialnej twarzy i dobrotliwym uśmiechu. Wasilko gestem dłoni zaprosił ich do
swojego gabinetu.
- Witam, witam państwa. Jak podróż?
- Ciężka. Trudno do was dotrzeć – Ula
uśmiechnęła się z sympatią do niego. – Jechaliśmy dziewięć godzin. W innych
warunkach bylibyśmy tu za sześć i pół.
- No, ale najważniejsze, że są państwo tutaj.
- To jest Marek Dobrzański – przedstawiła Ula.
– Prezes firmy Febo&Dobrzański mającej swoją siedzibę w Warszawie.
Przyjechaliśmy tu, ponieważ chcemy z wami nawiązać współpracę dotyczącą szycia
naszych kolekcji. Chcieliśmy się rozejrzeć i ocenić, czy jesteście w stanie
podołać temu zadaniu. Materiały dostarczalibyśmy swoim transportem i odbiór
gotowej odzieży odbywałby się w podobny sposób. Koszty weźmiemy na siebie. Wy
musielibyście jedynie trzymać się europejskich standardów jakości i wymaganych
przez nas terminów. Co do wynagrodzenia liczymy, że pan zaproponuje kwotę, a my
się do niej ustosunkujemy.
Wasylko
uśmiechnął się szeroko.
- To dla nas bardzo korzystny kontrakt. Po raz
pierwszy zgłasza się do nas firma zagraniczna. Dla nas to wielkie wyróżnienie.
Mamy dobrych, sprawdzonych ludzi, znających się na swojej robocie, więc jakość
szycia będzie naprawdę wysoka. A co do ceny, na pewno się dogadamy. To wielka
szansa dla tej firmy. Jesteśmy prywatną spółką. Oprócz mnie jest jeszcze dwóch
wspólników, ale oni powierzyli mnie decyzję w tej sprawie. Przejdźmy może na
halę. Zobaczą państwo z bliska, jak szyją moi ludzie.
Chodzili
wzdłuż ustawionych w rzędach maszyn. Może nie były szczytem techniki, ale i w
Polsce szyto właśnie na takich. Marek z zadowoleniem oglądał efekt pracy
szwaczek.
- Dobra Ula wiemy już wszystko. Nie musimy
więcej oglądać. Zapytaj go, czy moglibyśmy sfinalizować już teraz naszą umowę.
Jeśli tak, to podpisujemy i zmywamy się stąd. – Ula przetłumaczyła wszystko Wasilce.
Uradowany uścisnął dłoń najpierw Uli potem Markowi.
- Tak się cieszę drodzy państwo, tak się
cieszę. Zobaczycie, że ta współpraca będzie bardzo owocna. Nie zawiedziecie
się. Chodźmy teraz do biura. Moje sekretarki przygotują umowę, a my napijemy się
kawy.
- Kawę wypijemy bardzo chętnie, a co do umowy,
to mamy już gotową. Prezes ma ze sobą laptop. Wystarczy, że wpiszemy kwoty i
możemy drukować. – Wasilko zatarł dłonie.
- Wspaniale, naprawdę wspaniale. Chodźmy więc.
Marek
uruchomił laptop i podsunął go dyrektorowi.
- Zanim wydrukujemy, proszę spokojnie
przeczytać. Cieszę się, że kwota, jaką wynegocjowaliśmy jest korzystna zarówno
dla nas, jak i dla was. Oczywiście umowa jest też obłożona pewnymi warunkami w
razie nie wywiązania się z niej, ale myślę, że to tylko formalność.
Zobaczyliśmy wystarczająco, by mieć pewność, że wywiążecie się z każdego
zamówienia.
Wasylko
rozpływał się ze szczęścia.
- Może być pan pewien, że nie zawiedziemy was.
Nam również bardzo zależy, by ta współpraca układała się jak najlepiej – zagłębił
się w treści umowy, a oni spokojnie dopijali kawę.
- To, co? Podpisujemy?
- Jeśli pan nie wnosi żadnych uwag, to jak
najbardziej.
Podpisali
i uścisnęli sobie dłonie, obiecując, że będą w stałym kontakcie. Pożegnali się
z tym sympatycznym człowiekiem i ruszyli z powrotem.
- To dokąd teraz?
- Teraz kochanie do Kowla. To zaledwie cztery
i pół godziny, ale po drodze będziemy przejeżdżać przez Lwów i chciałbym,
żebyśmy zwiedzili to miasto. Ma mnóstwo zabytków, a ja nigdy tu nie byłem, a
chętnie zobaczyłbym. Może wreszcie uda nam się zjeść jakiś porządny posiłek.
Lwów
zrobił na nich duże wrażenie. Szczególnie starówka i ratusz. Z zachwytem
oglądali malownicze kamieniczki otaczające lwowski rynek. Pochodziły z przełomu
piętnastego i szesnastego wieku. Zwiedzili też katedrę lwowską. Wygłodniali
dotarli wreszcie do niewielkiej restauracji i z ulgą stwierdzili, że przypomina
wystrojem te w Warszawie. Usiedli przy wskazanym przez kelnera stoliku i
zagłębili się w karcie dań.
- Mam ochotę na barszcz ukraiński. Jadłem go
tylko raz w życiu i pamiętam, że mi smakował. Weźmiesz też? – Ula oderwała się
od karty i uśmiechnęła się do niego.
- Wezmę i jeszcze pielmienie. To takie małe
pierożki podobne do naszych uszek z wołowiną.
- A ja się skuszę na kotlety ziemniaczane i
wołowinę w sosie. Może jeszcze jakąś sałatkę. – Zamówili potrawy i nawet nie
czekali za długo. Było dość wcześnie i chętnych do posmakowania ukraińskich
specjałów jeszcze niewielu.
Ten
posiłek pokrzepił ich. Był gorący i smaczny. Objęci wyszli z restauracji i
spacerkiem podążyli w kierunku samochodu. Marek co chwilę pochylał głowę i
tulił się do jej ust.
- Mam nadzieję, że ten hotel w Kowlu będzie
miał lepszy standard niż ta baza turystyczna w Sambirze.
- Nie było tak źle. Przeżyliśmy.
- Owszem przeżyliśmy, ale dla mnie każda noc
bez kochania ciebie jest nocą straconą. – Zarumieniła się uroczo patrząc mu w
oczy.
- Obiecuję ci, że ta noc taka nie będzie – wyszeptała.
Pocałował ją żarliwie i otworzył jej drzwi do samochodu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz