ROZDZIAŁ 13
Kończyła sczytywać ostatnie
kartki raportu dotyczącego sprzedaży, gdy na jej biurku rozległ się dźwięk
telefonu.
- Urszula Cieplak, słucham.
- Witaj Ula, Alex mówi.
- Dzień dobry Alex.
- Skończyłem ten raport i chciałbym go omówić,
jeśli nie masz nic przeciwko temu.
- Świetnie się składa, bo ja właśnie kończę
sprawdzać swój. To co? U mnie, czy u ciebie?
- Chętnie przyjdę.
- W takim razie zamówię nam kawę, bo pewnie to
trochę potrwa.
- Z przyjemnością się napiję.
Odłożyła słuchawkę zamyślona.
– Od kiedy on zrobił się taki uprzejmy?
Nie burczy tylko rozmawia spokojnie. Miła niespodzianka. – Wstała od biurka
i weszła do sekretariatu.
- Viola możesz zrobić dwie kawy? Jedną czarną,
a drugą z mlekiem. Alex zaraz tu będzie. Musimy omówić raport, więc nie łącz
mnie z nikim z zewnątrz, tylko zapisuj rozmowy.
- A jak zadzwoni prezes? – Zatrzepotała
rzęsami.
- Jak zadzwoni prezes, to łącz.
Wszedł bez pukania z
plikiem dokumentów w dłoni. Wskazała mu kanapę i usiadła obok.
- Może najpierw porównamy wyniki, dobrze?
Bardzo jestem ciekawa, czy są podobne. – Przewrócił kilka kartek i znalazł
właściwą tabelę. Pochylili się nad nią śledząc pozycję po pozycji. Kiedy
dobrnęli do końca przez jego twarz przebiegł cień uśmiechu.
- Są identyczne.
- Rzeczywiście. Ulżyło mi, bo to oznacza, że
nie popełniłam nigdzie błędu. Chyba jest dobrze. Sprzedaż wygląda na dość
płynną.
- Tak. Istotnie. Firma jest stabilna. Możemy
oddychać spokojnie.
- Bardzo ci dziękuję Alex. Potrzebowałam
takiej stuprocentowej pewności.
Oparł się wygodnie i
trzymając w ręku filiżankę z kawą przyjrzał jej się uważnie.
- Mogę ci zadać pytanie?
- Oczywiście. Pytaj?
- Jesteś szczęśliwa? To znaczy… czy jesteś
szczęśliwa z nim?
Trochę ją zaskoczył. Nie
sądziła, że odważy się zapytać o coś tak osobistego.
- Może nie uwierzysz, ale bardzo. Jest całym
moim światem i kocham go nad życie. – Spuścił głowę wpatrując się w smolisty
płyn.
- Bardzo mu zazdroszczę. Po tym jak zniszczył
moje, powinien do końca życia cierpieć i nigdy nie zaznać miłości. Nie
zasługuje na nią. Nie zasługuje na żadną kobietę, bo żadnej nie jest wart. - Podniósł
głowę i spojrzał jej w oczy. Szkliły się od łez.
- Proszę cię Alex, nie mów tak. Wiem, jak
bardzo cię skrzywdził. On to też wie i każdego dnia żałuje tego, co wydarzyło
się przed laty. Mówił mi, że gdyby nie byli wtedy pijani, nigdy nie dopuściliby
do takiej sytuacji. Ja wiem, że to było wstrętne i bardzo podłe, ale minęło już
tak wiele lat, czy próbowałeś kiedyś wybaczyć im obojgu?
- Nigdy im tego nie wybaczę. – Powiedział z
zaciętym wyrazem twarzy. Położyła swoją dłoń na jego dłoni.
- Myślę, że powinieneś, również dla swojego
dobra. Każdego dnia rozpamiętujesz tę zdradę i z każdym dniem coraz bardziej
zamykasz się w szczelnej skorupie nie dopuszczając do głosu żadnych uczuć.
Kompletna obojętność. To ona sprawia, że stajesz się coraz bardziej zgorzkniały
i coraz bardziej samotny. Nadal ją kochasz. Minęło tyle lat, a ty wcale nie
kochasz jej mniej i tęsknisz za nią rozpaczliwie. Myślę, że i ona czuje podobnie.
Z nikim się nie związała i jest tak samo samotna, jak ty. Spróbuj zapomnieć o
przeszłości, spróbuj wybaczyć. Wybaczyć Markowi, a przede wszystkim Julii.
Zobaczysz wtedy, jak wspaniale się poczujesz i być może sprawisz, że na świecie
będzie o dwie szczęśliwe osoby więcej. Pomyśl o tym. Za bardzo się izolujesz i
odcinasz od ludzi. To nie jest dla ciebie dobre. Od Pauliny wiem, że kiedyś
byłeś zupełnie innym człowiekiem. Może już czas wrócić do tamtego Alexa?
Słuchał jej z uwagą. Jej
głos brzmiał łagodnie i tak bardzo przekonywująco.
- Nie wiem, czy jeszcze potrafię. Zbyt dużo
się wydarzyło. Zbyt dużo złych rzeczy. O wielu nie wiesz. O wielu nie ma
pojęcia sam Marek.
- Ja nie chcę o nich wiedzieć, bo ta wiedza do
niczego mi nie jest potrzebna. Patrzę na twoją twarz. To twarz człowieka
udręczonego. Wiem tylko, że robiłeś mu różne świństwa. Czy któreś z nich
sprawiło, że poczułeś się lepiej? Chyba nie. Marek też cierpi, uwierz mi i sam
sobie nie może wybaczyć tego draństwa. Powinieneś zadzwonić do Julii i spotkać
się z nią. Ona wróciła z Londynu. Jest teraz w Gdańsku u rodziców. Paulina ma z
nią stały kontakt odkąd się rozstaliście. Nic ci nie mówiła, bo nie chciała się
wtrącać. Pomyśl o tym. Jeśli dojrzejesz do tej decyzji, ja chętnie cię zastąpię
parę dni.
Podniósł jej dłoń do ust.
- Dziękuję Ula. Obiecuję, że przemyślę to, co
powiedziałaś. Teraz pójdę już. Adam chciał coś przedyskutować. Raport
zostawiam. Dzięki za kawę. Mam jeszcze jedną prośbę. Proszę cię, by ta rozmowa
została tylko między nami.
- Nie obawiaj się. Nikt się o niej nie dowie,
nawet Marek.
Było jej go żal. Jak bardzo
musiał cierpieć nie mając obok kobiety, którą tak mocno kochał. Złość i
nienawiść całkowicie zdominowały jego serce, a on sam dobrowolnie skazał się na
samotne życie i dźwiganie tego krzyża. Wierzyła, że znajdzie w sobie na tyle
siły, by zmierzyć się z przeszłością.
Wróciła do pracy, systematycznie
przeczesując piętrzący się przed nią stosik dzisiejszej poczty. Jej myśli
jednak natrętnie wracały do tej rozmowy. – Mam
nadzieję, że weźmie sobie moje słowa do serca.
Trzy dni później w samo
południe wszedł do gabinetu jej ukochany. Wycisnąwszy na jej ustach słodkiego
buziaka, usiadł ciężko na kanapie.
- Jestem wykończony. Od rana nie robię nic
innego, tylko gadam z dyrektorami szwalni. Będziemy musieli zamówić trochę
materiałów, bo te, co dostali, kończą się i za chwilę nie będą mieli z czego
szyć. Pójdziemy na jakiś lunch, kotku? Głodny jestem. – Popatrzyła na niego ze
współczuciem.
- Moje biedactwo. Pójdziemy. Przecież nie mogę
pozwolić, by głód spowodował burczenie w prezesowskim brzuchu. – Zamknęła
laptop i zabrała torebkę.
- Pomyślałem sobie, że może podjedziemy do
jubilera. Wybierzemy obrączki. To po drodze.
- Dobrze. Zgadzam się na wszystko.
Zanim dojechali do Baccaro
wstąpili do salonu jubilerskiego. Wybrali skromne, proste obrączki bez żadnych
zdobień. Takie podobały się Uli najbardziej. Potem podjechali pod restaurację i
weszli do środka.
- Paulina tu jest i to nie sama. – Ula kiwnęła
głową pokazując Markowi stolik, przy którym siedziała. Ona też ich zauważyła i
pomachała im ręką. Podeszli bliżej.
- To Lew? – Szepnął Uli do ucha. – Lew
Korzyński. To oni są razem?
- Mhm. – Mruknęła dyskretnie.
- Ula! Marek! Witajcie! – Paulina wstała od
stołu i przywitała się z nimi. – Na lunch? Może się przyłączycie? Zapraszamy. –
Podniósł się też Korzyński.
- Będzie nam bardzo miło, jeśli zechcecie
zjeść w naszym towarzystwie.
- No skoro tak, to nie odmówimy. – Marek
odsunął Uli krzesło. – Zamówiliście już?
- Tak. Czekamy właśnie. Tu macie menu. –
Podała im karty dań. – Co u was słychać? – Spytała nachylając się do Uli.
- W porządku. Właśnie jedziemy od jubilera.
Kupiliśmy obrączki.
- No, no. Przygotowania idą pełną parą. A my
przed dosłownie chwilą zaręczyliśmy się – zniżyła głos do szeptu, pokazując Uli
zaręczynowy pierścionek. Ula zrobiła wielkie oczy i uśmiechnęła się promiennie.
- Naprawdę? Tak się cieszę Paulina. Serdecznie
gratuluję wam obojgu. Panie Korzyński – zwróciła się do Rosjanina. – Z całego
serca gratulujemy zaręczyn i wspaniałej narzeczonej.
Marek spojrzał na nich nie
bardzo rozumiejąc.
- Jakich zaręczyn?
- Paulina przed chwilą została szczęśliwą
narzeczoną pana Korzyńskiego. Cudownie, prawda?
Marek wstał i podszedł do
swojej byłej dziewczyny.
- Bardzo się cieszę Paula. On na pewno będzie
lepszym mężem ode mnie.
I dla ciebie Lew
gratulacje. Życzę wam dużo szczęścia.
- Dziękujemy – odpowiedział uszczęśliwiony Lew.
– Ja już jestem bardzo szczęśliwy, że ta piękna kobieta zgodziła się zostać
moją żoną, a do pani Uli mam prośbę, by mówiła do mnie po imieniu.
- Będzie mi bardzo miło i proszę o to samo –
podała mu dłoń, którą on skwapliwie ucałował.
Podano dania i zabrali się
za jedzenie.
- To, co teraz? – Zapytała Ula. – Jak się
pobierzecie wyjedziesz pewnie do Rosji?
- Nie, raczej nie. Lew wie, jak bardzo jestem
przywiązana do Warszawy. On sam ma tutaj duży dom, więc zamieszkamy w nim.
Oczywiście Rosję też będziemy odwiedzać, bo tam jest główna siedziba jego
firmy, ale większość interesów prowadzi jednak tu, w Polsce.
- Tak bardzo się cieszę, że wszystko ułożyło
się po twojej myśli. Zasługujesz na szczęście. Żeby jeszcze Alex odnalazł
swoje.
- A wiesz, że ostatnio wspominał o Julii?
Dziwne to było, bo przez ostatnie lata nawet nie wymawiał jej imienia. W ogóle
ostatnio chodzi jakiś zamyślony. Trudno od niego wyciągnąć cokolwiek.
Ula nie odpowiedziała,
tylko uśmiechnęła się pod nosem.
- To, kiedy zamierzacie się pobrać? – Spytał
Marek wycierając usta serwetką.
- Ja chciałbym jak najprędzej, ale Paulina
chce mieć idealny ślub i wszystko dopięte na ostatni guzik. Potrzebuje czasu, a
ja dam jej go tyle, ile będzie chciała. Jeszcze nie ustaliliśmy daty.
Po lunchu pożegnali
„Korzyńskich” i wrócili do firmy. Ula weszła do sekretariatu i stanęła, jak
wryta. Widok rzeczywiście był niecodzienny. Jej sekretarka obściskiwała się na
biurku z dyrektorem HR.
- Violetta? – Wyartykułowała słabo.
Pośpiesznie podnieśli się z
biurka poprawiając ubranie. Sebastian przygładził włosy i obciągnął marynarkę.
- Przepraszam Ula… To ja już pójdę… -
wystękał.
- Zanim do siebie wrócisz, wytrzyj szminkę z
ust. – Odruchowo podniósł dłoń i przejechał nią po wargach.
- Tak, tak… masz rację… – Zawstydzony, wymknął
się z sekretariatu. Spojrzała na Violettę. Stała ze spuszczoną głową mnąc róg
bluzki.
- Czy wyście postradali rozum? Przecież w
każdej chwili mógł ktoś wejść i to ktoś spoza firmy.
- Ja ciebie Ula bardzo przepraszam, ale to
było takie symbiotyczne. – Westchnęła rozmarzona.
- Jakie? – Wybałuszyła na nią oczy.
- Yyy… spontaniczne znaczy.
- No symbioza to między wami jest, nie ma co.
Od kiedy ty weszłaś w taką zażyłość z Olszańskim?
- No już jakiś czas temu. On powiedział, że
mnie kocha.
- A ty?
- No ja też. On jest, jak taki misio-pysio.
Wiesz, taka przytulanka. – Ula podniosła ręce do góry.
- Dobra, ja o niczym nie chcę wiedzieć. Mam
tylko prośbę, żebyście te swoje uczucia nie wyrażali tak ostentacyjnie na
firmowym biurku.
Kubasińska podniosła do
góry dwa palce.
- Przysięgam. Od tej pory będziemy się
nakrywać. – Ula przewróciła oczami.
- Ukrywać Viola, ukrywać. To twoje
przekręcanie słów kiedyś mnie wykończy. Nie musicie się ukrywać. Wystarczy, jak
nie będziecie się z tym obnosić w firmie. Poza nią możecie ściskać się nawet na
Placu Konstytucji, to mnie już nie obchodzi.
Wracała od Pshemko. Nie był
w najlepszym nastroju i wyglądał na zmęczonego. Zmartwiła się.
- Jesteś jakiś przygaszony. Powinieneś
wyjechać i odpocząć, chociaż na parę dni. Weź urlop od poniedziałku i odwiedź
którąś ze swoich samotni. Tam nabierzesz sił. Zregenerujesz się.
- Chyba masz rację – pokiwał smętnie głową. –
Zrobię, jak mówisz. Ostatnio i wena mnie opuściła. Rzeczywiście nic tu po mnie.
Idąc korytarzem myślała o
swoim przyjacielu. Ciężko pracował przez ostatnie miesiące. Ostatnią rzeczą,
jakiej by chciała, to żeby się rozchorował. Przyda mu się wyjazd i odpoczynek.
- Ula? – Usłyszała gdzieś za sobą. Odwróciła
się i zobaczyła Alexa. Uśmiechnęła się do niego.
- Witaj Alex. Co tam?
- Wejdziesz do mnie na chwilę. Chciałbym ci
coś powiedzieć.
Usadowiła się w fotelu a on
naprzeciw niej. Spojrzał jej w oczy.
- Dałaś mi do myślenia. Od kilku dni nic
innego nie robię, tylko intensywnie zastanawiam się nad twoimi słowami. Wczoraj
odważyłem się i po raz pierwszy od rozstania z Julią zadzwoniłem do niej.
Zgodziła się ze mną spotkać. Ona przyjeżdża dzisiaj do Warszawy. Okazało się,
że ma tu mieszkanie i chce je zlikwidować. Może, kiedy porozmawiam z nią, nie
będzie musiała.
- Alex, to fantastyczna wiadomość. Nawet nie
wiesz, jak bardzo się cieszę. Mam tylko nadzieję, że nie pozwolisz podczas tej
rozmowy dać ponieść się emocjom. Musicie spokojnie sobie wszystko wyjaśnić.
Przede wszystkim musisz jej powiedzieć, co czujesz. To naprawdę ważne, byście
ponownie mogli sobie zaufać.
- Postaram się Ula. Ja nie chcę po raz kolejny
wszystkiego zepsuć.
- Będę trzymać za ciebie kciuki. Za ciebie i
za nią.
- Chcę cię też prosić, byś zastąpiła mnie
przez dwa lub trzy dni. Nie będzie to dla ciebie zbyt duże obciążenie, bo nie
ma za wiele spraw. Tylko te bieżące. Zresztą zawsze możesz poprosić Adama. Chcę
iść też do Marka. On musi podpisać mi urlop.
- Nie martw się. Obiecałam ci i zastąpię cię,
a ty spokojnie poukładaj sobie życie.
Wyszła od niego z gabinetu
i uśmiechnęła się. – Powodzenia Alex. Nie
spapraj tej szansy, bo to twoja ostatnia.
Wracali do domu. Przez całą
drogę Marek był jakiś nieobecny.
- Co ty taki milczący dzisiaj? Odkąd
ruszyliśmy spod firmy nie odezwałeś się ani słowem.
- Przepraszam cię kotku. Dzisiejsze popołudnie
wstrząsnęło mną nieco. Wszystko ci opowiem, ale wcześniej muszę się napić, bo
bez lampki koniaku chyba nie przetrawię tych rewelacji.
Przebrana w swobodny,
domowy strój usiadła na kanapie w salonie. Podał jej lampkę wina i sam usiadł
obok pociągnąwszy solidny łyk Metaxy.
- Był u mnie Alex. Nie uwierzysz, ale po raz
pierwszy od lat zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, a nie warczeć na siebie, jak dwa
psy. Po raz nie wiadomo, który przeprosiłem go, a on opowiedział mi o
wszystkich świństwach, które mi zrobił. Opowiedział mi również o rozmowie z tobą.
Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Przepraszam cię, ale nie mogłam tego zrobić.
Obiecałam mu dyskrecję. Dałam mu słowo, że nie powtórzę nikomu tej rozmowy.
Chyba nie masz mi za złe?
- Nie mam skarbie. Gdyby nie ta rozmowa, on
nigdy nie przełamałby się. On mi wybaczył, rozumiesz? Wybaczył. Nawet nie
wiesz, jaką ulgę poczułem. Uścisnął mi dłoń na zgodę. Powiedział, że bierze
kilka dni urlopu i za chwilę jedzie na dworzec po Julię. Jeszcze nie mogę w to
uwierzyć. Ta przeszłość ciążyła mi, jak kamień.
Pogładziła go po głowie.
- Wiem kochanie. To właśnie starałam się mu
uzmysłowić. To, że nie tylko on wyszedł poraniony z tej sytuacji, ale wy
również i Julia i ty.
Przytulił ją mocno do
siebie.
- Każdego dnia dziękuję opatrzności, że
postawił cię na mojej drodze. Gdyby nie ty, on nigdy by się nie zdecydował na
ten krok i do końca życia nienawidziłby mnie za to, co zrobiłem.
- Już dobrze. Nareszcie dobrze. Wszystko jest
tak, jak powinno. Teraz trzymajmy tylko kciuki, by tych dwoje było znowu razem.
Stał na peronie
warszawskiego Dworca Centralnego niecierpliwie przestępując z nogi na nogę. W
dłoniach trzymał ogromny bukiet czerwonych róż. Pociąg był spóźniony i im
bardziej wydłużało się to opóźnienie, tym bardziej rosło w nim zdenerwowanie.
Wreszcie jest. Powoli wjeżdża na peron. Przysunął się nieco do przodu i z uwagą
obserwował wychodzących pasażerów. Zauważył ją. Wysiadła i szamotała się z
ciężką walizką na kółkach. Podszedł do niej.
- Julia? – Odwróciła się gwałtownie na dźwięk
jego głosu.
- Alex – wyszeptała cicho. – Witaj. – Podał
jej bukiet.
- Proszę, to dla ciebie.
- Dziękuję. Są bardzo piękne. – Odebrał jej
walizkę z rąk.
- Porozmawiamy? – Spytał niepewnie.
- Porozmawiamy, ale u mnie. Tu jakoś
niezręcznie.
- W takim razie chodźmy. Zaparkowałem przed
budynkiem dworca.
Umieścił walizkę w
bagażniku i pomógł Julii wsiąść.
- Dokąd jechać?
- Na Puławską. Tam mam mieszkanie.
Jechali w ciszy. Dotarł na
miejsce, wziął walizkę i poszedł za nią na drugie piętro starej kamienicy.
Weszła do środka i rozejrzała się.
- Dawno mnie tu nie było. Trochę tu brudno.
Zaraz pościągam te prześcieradła z mebli. W walizce mam wino. Jeśli możesz to
wyciągnij je. Przy nim będzie się lepiej rozmawiać.
Szybko usunęła zakurzone
przykrycia. Umyła dwa kieliszki i postawiła je na stole. Kiedy nalał w nie
wino, zapytała.
- Dlaczego chciałeś się spotkać i to tak
nagle, po tylu latach? Nienawidzisz mnie przecież tak, jak Marka. Wyrządziliśmy
ci wielką krzywdę, ale czasu nie cofnę. Mogę tylko jeszcze raz przeprosić cię z
to.
- Mylisz się Julio. Ja cię nie nienawidzę.
Przez te wszystkie lata nie było dnia, bym o tobie nie myślał. Skrzywdziliście
mnie, złamaliście mi serce, a ja przez ten cały czas nie potrafiłem przestać
cię kochać. – Powiedział przyciszonym głosem. – Odciąłem się od ludzi,
spochmurniałem, zrobiłem się podły i mściwy. Moje serce zamieniło się w kamień.
A jednak gdzieś tam w środku jęczało rozpaczliwie z miłości do ciebie. Kiedy
odeszłaś, nie dopuściłem do siebie żadnej kobiety. Żyłem, jak mnich katując się
wspomnieniami o tobie. Każda cząstka mojego ciała wyrywała się do ciebie, a
duma nie pozwalała mi tego zrobić. Gdyby nie rozmowa z pewną bardzo życzliwą mi
osobą, która uświadomiła mi kilka ważnych rzeczy, to spotkanie nie doszłoby do
skutku, bo ja nadal nie potrafiłbym się przełamać, by do ciebie zadzwonić.
Siedziała, jak skamieniała,
a na jej ułożone na kolanach dłonie cicho kapały łzy. Ujął je w swoje i
przycisnął do ust.
- Julio. Jeśli ty jeszcze mnie kochasz, jeśli
nie pogrzebałaś na wieki tego uczucia, nie skazuj nas oboje na dalsze
cierpienie. Ja bardzo chciałbym zacząć od nowa, bez bagażu z przeszłości. Z
czystą kartą. – Rozszlochała się. Spazmatyczny płacz wstrząsał jej ciałem raz,
po raz.
- Alex – wyszeptała w końcu – Moje uczucie do
ciebie nie wygasło. Gdyby tak było, to wiodłabym teraz życie u boku kogoś
innego. Po tobie nie potrafiłam się do nikogo zbliżyć, bo żaden z mężczyzn,
którzy chcieli się ze mną umawiać, nie był tobą. Wybacz mi tą wielką krzywdę,
jaką ci wyrządziłam. Gdyby nie to morze alkoholu, które wlaliśmy w siebie tego
wieczora, nigdy nie doszłoby do tej sytuacji. Nie ma chwili, w której nie
żałowałabym tego kroku.
- A więc kochasz mnie?
- Kocham nad życie.
Wstał i mocno ją przytulił.
Łkała w jego ramionach nie mogąc uspokoić emocji.
- Już dobrze kochanie. Już dobrze. Odcinamy
przeszłość grubą kreską i zaczynamy od nowa. Jestem szczęśliwy. – Pochylił się
do jej ust i delikatnie pocałował. Wytarł jej z policzków łzy.
- Rozmawiałem dzisiaj z Markiem. Wyjaśniliśmy
sobie wszystko. Poczułem ulgę, podobnie, jak on. Było, minęło i już nigdy nie
będziemy do tego wracać. Muszę do kogoś zadzwonić i mu podziękować. Pozwolisz?
- Oczywiście. – Usiadła z powrotem w fotelu.
Wybrał numer.
- Halo? Ula? Alex z tej strony. Jestem twoim
dłużnikiem. Nigdy nie zapomnę, co dla mnie zrobiłaś. Jestem szczęśliwy. Ona
mnie nadal kocha. Czy to nie cud? Po tylu ciężkich latach znów oddycham pełną
piersią.
- Bardzo się cieszę Alex. Szczera rozmowa
potrafi czynić cuda. Gratuluję ci z całego serca. Naciesz się tym szczęściem,
masz w końcu urlop. Wszystkiego najlepszego dla was obojga. – Rozłączył się i
spojrzał na Julię.
- Chodźmy na jakąś kolację. Na pewno jesteś
głodna.
- Kto to jest, ta Ula?
- Najlepsza osoba pod słońcem. Anioł w
spódnicy. Narzeczona, a wkrótce żona Marka. Piękna, niezwykle zdolna i bardzo
mądra życiowo. Marek to szczęściarz. Dostał mu się prawdziwy skarb.
- Muszę ją koniecznie poznać i też jej
podziękować, bo przecież to dzięki niej jesteśmy znowu razem.
- Podziękujesz jej. Na pewno będzie okazja. A
teraz chodźmy. Zapraszam cię do najlepszej restauracji w mieście.
Ula odłożyła telefon i z
uśmiechem popatrzyła na Marka.
- Co mówił Alex?
- Podziękował mi. Pogodzili się i wybaczyli
sobie nawzajem. Powiedział, że jest szczęśliwy.
- Jest szczęśliwy dzięki tobie tak, jak ja. Dobrze
by było, gdyby i im się udało.
- Alex już nie odpuści. Za bardzo cierpiał
przez tyle lat. Nie zepsuje tego. Wie, że to była jego jedyna szansa na
odzyskanie jej. – Marek spojrzał Uli z miłością w oczy.
- Gdybym ja cię stracił, to chyba bym oszalał,
a potem podciął sobie żyły. Nie umiałbym bez ciebie żyć. – Przytulił się do jej
warg całując je namiętnie.
- Chodźmy spać. To był ciężki dzień.
ROZDZIAŁ 14 +18
Zgodnie z obietnicą daną
swojemu rodzeństwu Ula wraz z Markiem w sobotni poranek podjechała pod swój
rodzinny dom. Zanim wyszli z samochodu, powiedziała do Marka.
- Dobrze by było gdyby tata chciał z nami
jechać. On też nie za bardzo ma się w co ubrać. Chciałabym mu kupić ze dwa
porządne garnitury i jakąś jesienną kurtkę. Na pewno będzie się wykręcał.
Pomożesz mi go namówić? Tobie nie odmówi.
- Pomogę skarbie. Jeśli się tylko zgodzi
jechać, to osobiście wybiorę mu jakieś porządne ubrania. Teraz chodźmy.
Najlepiej, jak byśmy w miarę wcześnie zajechali do Złotych Tarasów, tak, żeby z
zakupami wyrobić się do obiadu.
Weszli do domu głośno
witani przez całą rodzinę. Marek odciągnął Józefa do salonu i tam gorliwie nad
nim pracował. W końcu Cieplak dał się przekonać.
Będąc już na miejscu
postanowili się rozdzielić. Marek miał wziąć do sklepów męską część rodziny, a
Ula z Beatką miała pójść do galerii z odzieżą dziecięcą. Zanim jeszcze się
rozstali wcisnęła Markowi swoją kartę.
- Weź ją. Pin znasz, więc nie będzie problemu.
Całkowicie się zdaję na twój gust. Na pewno wybierzesz dla nich coś
odpowiedniego i w rozsądnej cenie.
- A ty masz jakąś gotówkę?
- Mam i na pewno mi wystarczy. Spotkamy się za
dwie godziny w tej knajpce – pokazała mu dłonią. – W takim razie my idziemy. –
Złapała Betti za rękę i pociągnęła ją w kierunku dziecięcych sklepów.
Mała była w siódmym niebie.
Ula wymieniła całą jej garderobę począwszy od bielizny po sweterki, bluzki,
spódnice i sukienki. Pamiętała też o kurtce dla niej i butach, których kupiła
kilka par z zimowymi włącznie. Pilnowała też czasu. Zmęczone, ale szczęśliwe
usiadły przy kawiarnianym stoliczku. Ula zamówiła sobie kawę a dla małej lody.
Nie czekały długo. Betti pierwsza zobaczyła wchodzącego Marka z Cieplakami.
Byli obładowani torbami. Oni też je zauważyli i z uśmiechem podeszli do stolika
siadając przy nim.
- Kupiliście wszystko? – Marek cmoknął ją w
policzek.
- Wszystko, a nawet więcej. Byli obaj bardzo
oporni, ale nie dałem się. Tata ma dwa eleganckie garnitury, kurtkę, dodatkowe
spodnie, koszule i buty, a Jasiek trochę bluz, trzy pary jeansów, kurtkę,
jakieś adidasy i półbuty.
- Ula, – jęknął Józef – on wykupił połowę
sklepu. Kto to widział wydać tyle pieniędzy? Zrujnowaliśmy cię córcia. – Roześmiała
się radośnie. Wstała i przytuliła się do ojca.
- Tato, ja nie zginę i na pewno wystarczy mi
to, co zostało na karcie. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że macie nowe
rzeczy. Muszę ci się przyznać, że nie znosiłam ciągłego cerowania tych starych.
Teraz odwieziemy was do Rysiowa, zjemy obiad i powyrzucamy te starocie. To
będzie dla mnie największa przyjemność.
Obładowani wysiedli z
samochodu i poszli do domu. Z ulgą postawili ciężkie torby w przedpokoju.
- Na razie je zostawcie. Zjemy najpierw, a
potem będziemy rozpakowywać. – Ula już krzątała się po kuchni. Podgrzała zupę i
postawiła obrane ziemniaki na gaz. Pół godziny później pałaszowali zgodnie
wszyscy. Ta wyprawa pobudziła ich apetyt. Po obiedzie poszła z dzieciakami na
górę pomóc im posegregować starą, zniszczoną odzież. Marek z Józefem zostali na
dole, gawędząc w salonie.
Koniec dnia był najlepszy.
Rozpalili w ogrodzie ognisko i piekąc przy nim kiełbaski, palili przy okazji
swoją biedną przeszłość. Po starych ubraniach został tylko popiół.
W poniedziałek wyszła z
windy i skierowała się wprost do gabinetu Alexa. - Dzień dobry Dorotko –
przywitała się z jego sekretarką. – Wiesz, że Alexa nie będzie przez najbliższe
trzy dni?
- Tak wiem. Mówił, że bierze urlop.
- Właśnie. W związku z tym chcę cię prosić,
byś wszystkie rozmowy kierowane do niego łączyła bezpośrednio ze mną. Gdyby
ktoś chciał rozmawiać tylko z nim, zapisuj numery telefonów i informuj, że jak
będzie już w pracy, to oddzwoni. Zadzwoń też do Adama i powiedz mu proszę, żeby
przyszedł do mnie do gabinetu i jeśli ma jakieś sprawy, które wymagają
natychmiastowego załatwienia, niech weźmie ze sobą dokumenty. Ja idę do siebie.
Tyle, co zdążyła uruchomić
komputer, zjawił się Turek.
- Witaj Uleńka. – Rzucił niepewnie.
- Cześć Adam. Usiądź. Zapewne wiesz, że Alex
wziął urlop i będzie dopiero w czwartek. – Turek kiwnął potwierdzająco głową. –
Ja będę go zastępować przez ten czas. Będzie to trochę niewygodne, ale mam
nadzieję, że wspólnie sobie poradzimy. Już prosiłam Dorotę, by telefony przełączała
do mnie. Może się zdarzyć, że będę potrzebować twojej pomocy, bo nie orientuję
się we wszystkim. Masz jakieś rzeczy do załatwienia na już?
- Tak, przyniosłem kilka, ale właściwie
mógłbym to zrobić sam.
- A co to jest?
- To rozliczenia za paliwo, delegacje i
faktury za materiały dla Pshemko i biurowe. Nic istotnego. Właściwie i tak ja
to przeważnie rozliczałem.
- Skoro tak, to zdaję się na ciebie. Nie
ukrywam, że twoja pomoc bardzo mi się przyda, bo mam też trochę i swojej
roboty. Za tydzień, jak wiesz, jest posiedzenie zarządu.
- Nie ma sprawy Ula. Ja rozliczę to sam. Nie
zawracaj sobie tym głowy.
- Bardzo ci dziękuję Adam. Naprawdę to
doceniam.
Rozdzwonił się telefon.
Dyskretnie dała Turkowi znak, że to koniec rozmowy i podniosła słuchawkę.
- Halo.
- Kochanie – rozległ się głos Marka – mogłabyś
zejść tu do mnie? Przyjechali rodzice i mają nam coś do powiedzenia, a
właściwie mama.
- Już schodzę. – Wyszła pośpiesznie z gabinetu
i zbiegła na trzecie schodami. Przywitała się z panią Marią i weszła do środka.
- Witaj Uleńko – Krzysztof podniósł się z
fotela i uściskał swoją przyszłą synową. – To prawdziwa przyjemność patrzeć na
ciebie. Z każdym dniem piękniejesz coraz bardziej. – Jak zwykle, dorodne
rumieńce nie omieszkały wpełznąć na jej twarz.
- Dziękuję panie Krzysztofie. Witam pani
Heleno. – Przysiadła obok nich na kanapie. – Macie państwo jakieś nowiny?
- Mamy Ula i to chyba bardzo dobre. – Helena
wyciągnęła z torebki kolorowe foldery. – Niedawno moja fundacja zbierała
pieniądze na dzieci z porażeniem mózgowym. Urządziliśmy przyjęcie w pałacyku w
Otrębusach, niedaleko Warszawy. To cudowne miejsce i pomyślałam sobie, że z
powodzeniem moglibyśmy zorganizować tam wesele. Zadzwoniłam wstępnie do
dyrektora obiektu i dowiedziałam się, że mogą zarezerwować salę na drugi dzień
świąt. Tam mają też pokoje do wynajęcia, więc nie musielibyśmy nad ranem tłuc
się do Warszawy. Spójrz, czyż nie wygląda pięknie? – Rozłożyła przed Ulą plik
folderów.
Oglądała je po kolei i była
pod coraz większym wrażeniem. Istotnie miejsce było bardzo piękne, szczególnie
sam pałacyk robił imponujące wrażenie. Foldery zawierały dużą galerię zdjęć
pokazujących wystrój sali i wnętrze pokoi.
- Wynajęcie go chyba kosztuje majątek. –
Wykrztusiła. – Wszystko wygląda bardzo wytwornie i elegancko.
- I w tym właśnie rzecz, że nie jest tak
drogo, jakby się mogło wydawać. Moglibyście tam pojechać i obejrzeć dokładnie.
Jeśli przypadnie wam do gustu, to nie zastanawiajcie się, tylko wpłaćcie
zaliczkę i zaklepcie ten termin. Nie ma na co czekać. Potem będzie dużo
trudniej znaleźć coś odpowiedniego.
- Ja jestem za – odezwał się Marek. Mnie
bardzo podoba się ten pomysł. Jestem gotowy pojechać tam choćby jutro. Co ty
Ula na to?
- Pojedziemy, oczywiście, że pojedziemy. Chyba
nie mogłabym sobie wymarzyć lepszego miejsca na wesele. Bardzo dziękujemy pani
Heleno. Doprawdy nie wiem, jak poradzilibyśmy sobie bez pani pomocy.
- Nie ma za co dziękować Ula. My również
marzymy o tym, by wesele naszego jedynaka było udane. Zostawiam wam wizytówkę z
numerem telefonu. Zadzwońcie tam przed wizytą i powołajcie się na mnie.
Dyrektor kojarzy mnie bardzo dobrze. Zresztą zastrzegłam, że na pewno zechcecie
obejrzeć cały obiekt. No, będziemy się zbierać, Krzysztof musi odpocząć.
Po wyjściu seniorów
przysiadł się do niej i otoczył ją ramieniem.
- I co kochanie? Spodobało ci się to miejsce
tak, jak mnie, prawda?
- Prawda, ale ciągle myślę o kosztach.
- O to się nie martw. Mamy pieniądze.
- Ty masz. – Podniósł jej podbródek i spojrzał
jej w oczy.
- Nie rozdzielaj tego na moje i twoje. To
nasze wspólne i nie chcę myśleć inaczej. – Przytulił się do jej ust. – Bardzo
cię kocham. – Oddała pocałunek.
- Marek, a myślałeś o świadkach?
- Szczerze? Nie myślałem, ale chciałbym, żeby
Sebastian był moim. Znamy się od niepamiętnych czasów i choć tak bardzo się
różnimy, to jednak jesteśmy przyjaciółmi.
- Ja nie mam żadnej przyjaciółki, ani bliskiej
koleżanki. Jedynym moim przyjacielem jest Pshemko. Myślę jednak, czy nie
zaproponować tego Paulinie, jeśli oczywiście nie miałbyś nic przeciwko temu. Ja
do niej nic nie mam, a i tobie myślę, dawno przeszła na nią złość.
- Masz rację. Nie ma już we mnie złości. Jeśli
chcesz, to ją zapytaj. Może się zgodzi.
- Pójdę do niej nawet zaraz i porozmawiam z
nią. – Wstała z kanapy obciągając sukienkę.
- Dobrze. Ja zadzwonię do tych Otrębusów i
umówię nas na wizytę.
Wysiadła z windy i
zauważyła stojącą przy recepcji Paulinę. Podeszła do niej.
- Część Paulina. Masz chwilkę? Chciałabym cię
o coś spytać.
- Pewnie. Pytaj?
- Ale może chodźmy do mnie. Nie chciałabym tak
na korytarzu…
Przeszły do gabinetu.
- Mam do ciebie wielką prośbę. Wiesz, że za
dwa miesiące nasz ślub. O ile Marek nie miał problemu z wyborem świadka, tak ja
go mam. Ponieważ nie mam żadnej bliskiej koleżanki ani przyjaciółki, chciałam
cię zapytać, czy zgodziłabyś się zostać moim świadkiem.
Twarz panny Febo rozjaśniła
się w szerokim uśmiechu.
- Ula! Oczywiście, że się zgadzam. To wielki
dla mnie zaszczyt. Tobie nie mogłabym odmówić.
- Bardzo ci dziękuję. Nawet nie wiesz, jak mi
ulżyło. Marka świadek, to Sebastian. Nie darzę go jakąś wyjątkową sympatią, ale
oni są przyjaciółmi, nie mogłam się nie zgodzić, rozumiesz.
- Rozumiem. Ja Olszańskiego nie lubię. Nadal
uważam, że to on był głównym prowodyrem tych nocnych, barowych hulanek. Miałam
za złe Markowi, że Olszański zawsze był ważniejszy ode mnie. Gdybym wtedy miała
ten rozum, co teraz, rozstałabym się z nim znacznie wcześniej.
Ula popatrzyła na nią ze
smutkiem.
- Nie mówmy już o tym. Po co rozdrapywać stare
rany. Było, minęło. Ty też jesteś już całkiem inną osobą. Zakochałaś się w
człowieku, który niemal całuje ślady twoich stóp i oddany ci jest sercem i
duszą. Czy to nie piękne? Znalazłaś prawdziwą, bezwarunkową miłość. Jesteś
szczęśliwa. Zaręczyłaś się. Rozkwitłaś i wypiękniałaś nie tylko zewnętrznie,
ale i wewnętrznie. Ze mną stało się podobnie. Do miłości trzeba dwojga. Uczucie
tylko z jednej strony z góry skazane jest na porażkę. Obie o tym wiemy, prawda?
- Prawda. – Paulina roześmiała się. – Obie
mamy facetów, którzy oszaleli na naszym punkcie. I tak powinno być.
Po wyjściu Pauliny ponownie
zajęła się pracą. Nagle zamarła nad klawiaturą. Nerwowo sięgnęła po notes i
sprawdziła zapisy pod dzisiejszą datą. – Kurde blaszka! Zupełnie zapomniałam! –
W notesie widniała na czerwono zapisana notatka „wizyta u ortodonty”. Złapała
słuchawkę telefonu i wybrała numer Marka.
- Marek? Możemy się dzisiaj urwać przed
szesnastą? Mam wizytę u ortodonty, o której zupełnie zapomniałam – wyrzuciła
spanikowana. – To przecież już za chwilę!
- Spokojnie kochanie. Nie denerwuj się. Ubierz
się i zjedź na dół. Ja też się ubieram. Zaraz do ciebie dołączę.
Odetchnęła z ulgą.
Wyłączyła komputer i pobieżnie uprzątnęła biurko. Poinformowała Violettę, że
wychodzi wcześniej i już nie wróci. Ściągnęła windę i nacisnęła parter. Ta
jednak zatrzymała się na trzecim. Kiedy otworzyły się drzwi, ujrzała Marka i
uśmiechnęła się szeroko. Przytuliła się do niego mówiąc.
- Nie wiem, co ja bym poczęła bez ciebie.
Zawsze mnie ratujesz. – Wyszczerzył się ukazując swoje dołeczki.
- Nieprawda. To ty ciągle wybawiasz mnie z
jakichś opresji. Przynajmniej raz na coś się przydam.
Podjechali pod przychodnię
i weszli do środka. Usiedli na miękkich, wyściełanych krzesłach. W chwilę
później została wezwana do gabinetu.
Usiadła na fotelu a
ortodonta delikatnie ściągnął jej aparat. Przyjrzał się dokładnie jej uzębieniu
i mruknął.
- Świetnie, naprawdę świetnie. No, panno
Cieplak, muszę powiedzieć, że jestem więcej, niż zadowolony. Aparat nie będzie
już potrzebny. Wszystko się ładnie wyrównało. Ma pani piękny, prawidłowy zgryz
i piękne, równe ząbki.
Uszczęśliwiona, niemal
wybiegła z gabinetu. Podeszła do Marka i przytuliła się do niego mocno.
- No, co tam? Skąd ta spontaniczna reakcja? -
Podniosła do góry głowę i uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Uwolniłam się od tego żelastwa. – Zachwycony
spojrzał na nią.
- Pięknie wyglądasz kochanie. Jeszcze piękniej
niż przedtem i masz cudowny uśmiech.
Następnego dnia po pracy
pojechali obejrzeć pałacyk w Otrębusach. Spodobał im się bardzo. Nawet się nie
zastanawiali. Wpłacili zaliczkę. Wynajęli też kilka pokoi i ustalili menu.
Głównie to Marek ustalał, bo ona nie miała zbyt dużego doświadczenia w
wykwintnej kuchni. Dogadali wszystko w szczegółach. Nawet uzgodnili rodzaje
alkoholi.
W dobrych humorach wracali
do Warszawy.
- Wiesz skarbie, jak niewiele rzeczy zostało
do załatwienia? W przyszłym tygodniu odbieram zaproszenia dla gości. Będziemy
musieli je tylko wypisać. Listę gości mamy uzgodnioną. Świadków też. Pshemko
powoli kończy szyć. Wszystko układa się wspaniale i po naszej myśli.
- Masz rację. Na początku trochę się
stresowałam, ale właściwie nie mieliśmy większych kłopotów. Wszystko poszło,
jak po maśle i to głównie dzięki tobie i twojej mamie. Teraz wiem, że będziemy
mieć najpiękniejszy ślub na świecie.
- Ja nawet myślałem o podróży poślubnej. –
Zrobiła wielkie oczy.
- Naprawdę? – Pokiwał głową.
- Ale pomyślałem sobie, że pora będzie zimowa,
a to niezbyt dobry czas na wyjazdy. Oczywiście pojedziemy, ale myślałem tylko o
tygodniu w górach, a miesiąc miodowy zostawilibyśmy sobie na lato. Mógłbym cię
zabrać do Grecji, albo do Hiszpanii. Tam jest naprawdę pięknie. Czyste plaże i
morze błękitne, jak twoje oczy. Byłoby nam wspaniale. Co o tym myślisz?
- Brzmi wspaniale. Rozmarzyłam się. To dobry
pomysł. Nie mogłeś wymyślić tego lepiej.
W czwartek od samego rana
tonęła w papierach. Przyszło mnóstwo poczty, na którą należało odpowiedzieć.
Najprostsze rzeczy dała Violetcie, ale i tak przed nią piętrzył się stos tych,
wymagających konkretnych odpowiedzi.
Ciche pukanie do drzwi
oderwało ją od pracy.
- Proszę – powiedziała cicho.
Drzwi uchyliły się i
zobaczyła wsuwający się w nie ogromny bukiet pięknych, herbacianych róż. Za
bukietem wsunęła się głowa Alexa.
- Można na chwilę?
- Alex! Wejdź, wejdź. Bardzo proszę. – Wszedł
trzymając za rękę drobną blondynkę o subtelnej urodzie.
- Pozwól Ula, że ci przedstawię. To jest Julia
Sławińska, moja Julia, a to Julio, ten anioł, o którym ci opowiadałem, Urszula
Cieplak. Ula, przyjmij te kwiaty, jako wyraz naszej ogromnej wdzięczności.
Gdyby nie ty, aż boję się pomyśleć, co mogłoby być. Bardzo pomogłaś nam obojgu.
Dzięki tobie spotkaliśmy się i już nigdy się nie rozstaniemy.
- Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę i
jak bardzo jestem szczęśliwa. Taki Alex zdecydowanie lepiej mi się podoba i oby
nie musiał już wracać do przeszłości. Ale siadajcie, bardzo proszę. Zaraz zamówię
dla nas kawę. Mogę zadzwonić do Marka? On też bardzo się martwił o ciebie Alex
i trzymał kciuki za was oboje.
- Ja chętnie spotkam się z nim. Dawno go nie
widziałam. – Powiedziała cicho Julia. Ścisnęła Alexowi dłoń. – Już nie musisz
się obawiać konkurencji. Wcześniej też jej nie było. Kochałam i kocham tylko
ciebie.
- Wiem. Nie jestem o niego zazdrosny. On ma tę
piękną kobietę u boku i też nie będzie rozglądał się z innymi. Dzwoń Ula.
- Halo? Marek? Możesz przyjść teraz do mnie?
Mam prawdziwą niespodziankę.
- Ale to nie żadna z modelek? – Zapytał z
obawą. – Roześmiała się.
- Nie kochanie, to żadna z nich. Przychodź.
Wykręciła jeszcze numer
recepcji i poprosiła Anię o cztery kawy.
Kilka minut później
otworzył energicznie drzwi i wszedł do środka. Stanął, jak wryty na widok tych
dwojga.
- Julia? Alex? Słodki Jezu Julia, wieki cię
nie widziałem! – Podszedł do niej i uściskał ją serdecznie. Uścisnął też dłoń
Alexa. – Tak się cieszę bracie, tak się cieszę – mówił wzruszony potrząsając
jego ręką. – Skoro jesteście tutaj razem, to może oznaczać tylko jedno –
pogodziliście się.
- Pogodziliśmy się Marek i wybaczyliśmy sobie
wzajemnie. Ja kocham ją nadal tak samo, jak wtedy, a i ona przyznała, że nigdy
nie przestała mnie kochać.
- To najpiękniejsza muzyka dla moich uszu.
Nawet nie wiecie, jak mocno trzymałem kciuki za waszą miłość. Bóg jednak
istnieje, bo pozwolił, by skończyło się to szczęśliwie. Trzeba to uczcić. Może
wpadniecie do nas na Sienną w sobotę? Co ty Ula na to? – Zwrócił się do
ukochanej.
- To wspaniały pomysł. Zaprosimy też Paulinę i
Lwa. Zgódźcie się, będzie fajnie.
- Nie możemy odmówić. Wpadniemy oczywiście.
Podajcie tylko dokładny adres, bo nigdy tam nie byłem. A co tutaj Ula? Miałaś
jakieś problemy?
- Najmniejszych. Nie było nic pilnego, a
bieżące sprawy załatwiał Adam. Ja właściwie tylko odbierałam telefony. Dorota
ma zapisane numery tych, którzy chcieli rozmawiać z tobą osobiście. Pamiętasz,
że w poniedziałek zarząd? Przygotowałam wszystko i naprawdę nie ma się czego
obawiać. Firma stoi dobrze i seniorzy nie powinni być zawiedzeni.
- Dziękuję Ula. Jeśli ty byś potrzebowała
zastępstwa, to pamiętaj, ja jestem gotów. – Roześmiała się.
- Na razie nie ma takiej potrzeby, ale będę
pamiętać, a wy pamiętajcie o sobocie. Ja jeszcze dziś porozmawiam z Pauliną.
- No dobrze. Ja odprowadzę tylko Julię i
wracam do pracy.
Kiedy opuścili gabinet,
Marek objął swoje szczęście i pocałował czule.
- Nawet nie wiesz kochanie, jak wielki kamień
spadł mi z serca. Zauważyłaś, jak Alex przy niej się zmienił? Promienieje. Ona
podobnie.
- To miłość mój miły, to miłość. My wyglądamy
pewnie tak samo. – Pogładziła delikatnie jego szorstkie policzki. – Bardzo cię
kocham, – wyszeptała – ale wracajmy już do pracy. Mam jej dzisiaj mnóstwo. –
Roześmiał się na całe gardło.
- Ty to wiesz, jak sprowadzić człowieka na
ziemię. – Cmoknął ją w nosek. – Skoro tak, to idę. Odbiję sobie wieczorem –
rzucił z błyskiem w oku. Popatrzyła na niego rozbawiona.
- Nie wiem mój drogi, jak to traktować, czy
jako groźbę, czy jako obietnicę.
- Wyłącznie, jako obietnicę kotku.
Nie zapomniał o tej
obietnicy danej jej w pracy. Wieczorem zaciągnął ją pod prysznic i w pośpiechu
rozebrał ją całą. Równie prędko sam pozbył się ubrania. Przylgnął do niej całym
ciałem z pasją całując jej usta.
- O Boże, jak ja cię kocham i pragnę, jak
wariat – mamrotał między jednym pocałunkiem a drugim. Ogarnęło go jakieś
szaleństwo. Jego ręce i usta znaczyły ślad na jej ciele. Przesuwali się wolno w
kierunku kabiny prysznicowej. Wreszcie dotarli do niej. Nie odrywając od niej
ust puścił na nich strumień wody. Przesunął dłoń gładząc sklepienie jej ud.
Palce trafiły na najwrażliwszy punkt. Zadygotała, a z jej gardła wyrwało się
westchnienie. Poczuła w sobie jego męskość. Instynktownie oplotła mu biodra
nogami. Oparł ją o ścianę kabiny i wchodził w nią coraz głębiej i głębiej.
Przylgnęła do niego jeszcze mocniej zarzucając mu ramiona na szyję. Zamknęła
oczy. W taki sposób nie kochali się jeszcze nigdy. Znów całował ją żarliwie
penetrując językiem wnętrze jej ust. Poruszał się w niej raz szybciej raz
wolniej wywołując w niej fale podniecenia. Zintensyfikował ruchy. Teraz były
jednakowo szybkie, mocne i głębokie. Zaczęła drżeć. Ta błogość, która za chwilę
miała ogarnąć jej trzewia, była nieokiełznana. Poddała się. Ogromny spazm
rzucił jej ciałem. Wystrzelił niemal w tym samym momencie uwalniając swe ciało
z tego gigantycznego napięcia. Nie mogli się uspokoić. Przyciskał ją mocno do
siebie i tak, jak ona dygotał.
Strumień lejącej się z
prysznica wody sprawił, że oprzytomnieli nieco. Spojrzał z miłością w jej oczy.
- Kocham cię – szepnął. – Nigdy nie przeżyłem
czegoś równie pięknego.
Pomógł jej wstać. Wytarł ją
i siebie i nagą zaniósł do sypialni. Ułożył ją na łóżku i przytulił się do
niej. Ponownie zaczął całować jej ciało schodząc z pocałunkami coraz niżej.
- Marek, nie masz jeszcze dość?
- Nigdy nie mam dość. Poza tym ja dopiero się
rozkręcam. To w łazience było dopiero preludium. Teraz bardzo pragnę
kontynuacji.
- Jesteś niemożliwy… - nie zdążyła powiedzieć
nic więcej, bo on właśnie wdarł się ustami w jej płeć.
ROZDZIAŁ 15
W piątek, prosto z firmy
pojechali na zakupy. Trzeba było uzupełnić zapasy, poza tym Ula miała w planach
zrobić coś smacznego dla gości. Cieszyła się na to spotkanie. To był prawdziwy
przełom w ich relacjach. Od kiedy Alex podał Markowi dłoń do zgody, widziała,
że jej ukochany stał się bardziej rozluźniony.
Znikło gdzieś i poszło w niebyt to napięcie wyczuwalne w każdym ich słowie i
geście. Atmosfera przestała być ciężka i wyraźnie się oczyściła. Cieszyła się
też, że Paulina przyjdzie z Lwem. W przyszłym tygodniu leciał do Rosji i dobrze
się stało, że Marek wpadł na pomysł tego spotkania.
- Co powiesz na włoskie klimaty Marek? Kuchnia
włoska jest bardzo smaczna a oni są półkrwi Włochami, powinna im smakować.
- A co byś zrobiła? Sam jestem jej smakoszem.
– Odwrócił twarz od kierownicy i uśmiechnął się do niej.
- Mogłabym zrobić calzone z mięsem, lazanię
lub spaghetti bolognese a na deser takie włoskie ptysie nadziewane mascarpone i
polane czekoladą. One się nazywają profit… profite…
- Profiteroles – podpowiedział jej. – Są
pyszne. Jadłem w Mediolanie. Wszystko, co wymieniłaś brzmi pysznie. Kupimy też
jakieś dobre, włoskie wino. Najlepiej jakieś lekkie. Furore Rosso, albo IO
Blanco. Kupimy też chianti. Piłaś je ostatnio i mówiłaś, że dobre.
- Smakowało mi. Lubię wytrawne wina. Uważaj,
czerwone światło! – Zatrzymał się przed przejściem dla pieszych i pogładził jej
policzek.
- Widzisz skarbie i tym sposobem ustaliliśmy
całe menu.
Koszyk powoli wypełniał się
produktami. Kupiła większą ilość mielonej wołowiny, spaghetti różnej grubości,
do tego sosy i mnóstwo różnych serów. Pamiętała, że mają w domu specjalną deskę
do nich i nożyki. Najważniejsze było jednak mascarpone, którym miała nadziewać
ptysie. Ucieszyła się, gdy dojrzała bazylię w doniczkach. Wzięła kilka. Kuchnia
włoska bez bazylii, to by była profanacja. Markowi udało się kupić wina, o
których mówił. Obładowani zakupami, wrócili do domu.
O dziesiątej rano otworzyła
oczy. Odruchowo sięgnęła ręką do miejsca, w którym spał Marek, ale natrafiła na
pustkę. – Wstał już? – Zdziwiła się.
– Zawsze tak trudno go wyciągnąć z łóżka,
a tu proszę, niespodzianka. Przeciągnęła się i ziewnęła szeroko. – Ciekawe, co go tak wcześnie wyrwało ze snu?
– Narzuciła szlafrok i pomaszerowała do łazienki. Właśnie z niej wyszedł
trzymając wiadro z wodą i szmatę. Stanęła, jak wryta.
- A gdzie ty z tym idziesz? – Roześmiał się
radośnie.
- Szkoda, że nie widzisz własnej miny. A gdzie
„dzień dobry kochanie”? – Podszedł do niej, objął ją i przyciągnął do siebie
dając siarczystego całusa.
- Będę sprzątał. Muszę cię jakoś odciążyć. Ty
będziesz miała mnóstwo roboty z gotowaniem. Ja w tym czasie zetrę podłogi i
odkurzę z mebli.
- Zaskakujesz mnie mój drogi. A śniadanie już
jadłeś?
- Nie… Czekałem na ciebie. Wiesz, że nie lubię
jeść sam.
- No dobrze. Umyję się tylko i zaraz coś
naszykuję.
Po śniadaniu zabrali się
ostro do pracy. Zaczęła od podsmażenia mięsa. Pomyślała, że zrobi spaghetti i
calzone. Wprawdzie obie potrawy miały w składzie mielone mięso, ale do calzone
postanowiła zmielić piersi z kurczaka i dodać pieczarki, żeby zmienić ich smak.
Ptysie udały się
nadzwyczajnie. Nie były zbyt duże. Były w sam raz. Kiedy ostygły przecinała
kawałek nożyczkami i nadziewała słodką masą z serka mascarpone. Roztopiła
trochę czekolady i polała nią wierzch ciastek. Zadowolona spojrzała na swoje
dzieło. – No nieźle. – Pomyślała.
- Mogę spróbować? – Marek wszedł do kuchni i
łakomie spojrzał na te słodkości.
- Pewnie. Powiesz, czy dobre.
- Mmm. Lepsze niż te, które jadłem we włoskiej
ciastkarni. Rewelacja. Masz talent skarbie.
Dwie godziny przed
przyjściem gości zagniotła ciasto na calzone. Musiało dobrze wyrosnąć. Kiedy
tak się stało, rozwałkowała je i wykroiła sporej średnicy koła. Nałożyła farsz
i zaczęła formować duże, mające wielkość dłoni, pierogi. Ułożyła je równo na
blasze i wszystkie potraktowała białkiem. - Makaron
wstawię, jak przyjdą. – Rozejrzała się po kuchni. – Chyba wszystko gotowe. Sos jest, calzone zaraz wstawię do piekarnika,
ciastka są. – Zadowolona ściągnęła fartuszek i powędrowała pod prysznic.
Marek w tym czasie nakrył
stół białym obrusem. Rozłożył talerze i sztućce. Nie zapomniał o kieliszkach.
Przebrana w jedną z wełnianych sukienek od Pshemko, weszła z uśmiechem do
salonu.
- Pięknie to wygląda. – Przytuliła się do
Marka. – Zobaczysz, ten wieczór będzie bardzo udany.- Cmoknął ją w policzek.
- Wiem kochanie i to głównie dzięki tobie.
Pójdę się przebrać. Chyba nie będę wkładał garnituru. Będziemy we własnym
gronie, ubiorę coś luźniejszego.
Punktualnie o siedemnastej
usłyszeli dźwięk domofonu. Marek poszedł otworzyć. Uchylił drzwi do mieszkania
czekając na przyjazd windy. Po chwili wysypała się z niej cała czwórka. W
dobrych humorach weszli do środka witając się z gospodarzami.
- Ależ tu pięknie pachnie i to w dodatku
bardzo znajomo – Alex pociągnął nosem. – Czuję spaghetti. – Spojrzał na Ulę.
- No przyznaj się, co tam upichciłaś? Pachnie
bosko. – Roześmiała się widząc jego rozanieloną minę.
- Zgadłeś. Dzisiaj kuchnia włoska, żeby zrobić
wam przyjemność. Nam zresztą też, bo ją uwielbiamy. Mam nadzieję Julio, że też
jesteś jej fanką?
- Nawet nie wiesz, jak wielką. – Spojrzała z
miłością na Alexa.
- Wchodźcie moi drodzy i rozgośćcie się. Ja
zajrzę do makaronu i calzone.
- Calzone? Uwielbiam calzone! – Klasnęła w dłonie
Paulina. – Mam wprawdzie dwie lewe ręce do gotowania, ale jeść kocham.
Usiedli przy stole, a Marek
już nalewał wino do kieliszków. Zawołał Ulę. Nie chciał wznosić toastu bez
niej. Wziął kieliszek w dłoń i zagaił.
- Kochani wznoszę toast za to miłe spotkanie w
naszym domu, za wybaczone błędy z przeszłości i za naszą, teraz już wspaniałą
przyszłość. Wszyscy, jak tu siedzicie jesteście zaproszeni na nasz ślub, który,
jak wiecie odbędzie się w drugi dzień świąt. W przyszłym tygodniu odbieram
zaproszenia, więc na pewno je dostaniecie. Wasze zdrowie, a raczej zdrowie nas
wszystkich. – Wychylili do dna. – A teraz posiedźcie chwilkę sami lub, jeśli
macie ochotę, obejrzyjcie mieszkanie. Ja pomogę Uli w kuchni i zaraz siądziemy
do tych pyszności przygotowanych przez nią.
Wstali, jak jeden mąż od
stołu i poszli zwiedzać.
- To naprawdę ładne mieszkanie. Duże,
przestronne i z każdego okna piękny widok. – Alex był pod wrażeniem.
- To prawda – potwierdziła Paulina. – Tamten
dom pewnie był dla niego za duży i pełen nie zawsze miłych wspomnień. Dobrze
zrobił, że się go pozbył.
- Mój dom też jest wielki. Za duży nawet dla
dwóch osób. Ty za chwilę się wyprowadzisz do Lwa, a my wtedy może pomyślimy o
czymś bardziej przytulnym, prawda kochanie? – Objął Julię wpół.
- A ja lubię swój wielki dom – odezwał się Lew
– i nie chciałbym go zmieniać. Paulinie też się podoba. Najwyżej zmieni tylko w
nim coś po swojemu.
Doszła do nich Ula.
- Chodźcie. Podano do stołu.
Wrócili do salonu
wchłaniając z lubością te aromaty. Na stole parowała ogromna micha wypełniona
makaronem, a obok stała waza pełna zawiesistego sosu.
- Bardzo proszę, częstujcie się. Spaghetti
bolognese.
Zajadali ze smakiem.
- Ula, to jest boskie. Dawno nie jadłem nic
równie dobrego. – Alex wychwalał ją pod niebiosa.
- Potwierdzamy. – Dodali pozostali. Uśmiechnęła
się łagodnie.
- Miałam nadzieję, że będzie wam smakować. Idę
po calzone. Na pewno już się upiekły. – Oprócz nich wniosła też sporą miskę
sałaty.
Gdy zmietli wszystko do
cna, zrobiła im kawę i wniosła na imponującej paterze ptysie. Zaparło im dech w
piersiach.
- Matko Boska! Profiteroles! Moje ukochane
ciastka! – Krzyknęła Paulina. – Pamiętasz Alex nasze wakacje w Milano i tą małą
cukierenkę? Okupowaliśmy ją każdego dnia. Nawet Marek je tam jadł.
- Mówiłem o tym Uli, ale zapewniam cię, że te
są jeszcze smaczniejsze, jak tamte. Wyszły znakomicie. Spróbujcie.
Gawędzili przy kawie,
pysznych ciastkach i winie, jakby byli grupką naprawdę zżytych przyjaciół.
Wspominali Mediolan i wakacje, na które Febo wyjeżdżali raz do roku w czasach
ich edukacji. Ula chłonęła ten obrazek. Uśmiechnęła się w duchu. - Jak to dobrze, że się pogodzili. Mają tyle
wspólnych wspomnień i to naprawdę dobrych. Muszą zapomnieć o tych złych i nigdy
do nich nie wracać. Każde z nich znalazło swoje własne, prywatne szczęście.
Alex długo do niego dojrzewał, ale i on jest teraz szczęśliwy. – Z
przyjemnością spojrzała na tych dwoje. Alex obejmował Julię i tulił ją do swego
boku. Jakże był inny od tego Alexa sprzed tygodnia. Zniknął wyraz zaciętości z
jego twarzy, a ona sama złagodniała i wygładziła się. Uśmiechał się często, co
kiedyś było nie do pomyślenia. A Paulina? Paulina promieniała szczęściem.
Tryskała dobrym humorem i dowcipem. Była duszą towarzystwa. Nawet Marek nie
pamiętał jej takiej. Odszedł w kąt jej dumny wyraz twarzy i wyniosły ton głosu.
Była po prostu normalna. Radosna i spontaniczna.
- To, jakie macie plany na najbliższe
miesiące? – Zagadnął Alexa Marek.
- W przyszłym tygodniu Lew leci do Rosji, jak
wróci, Paulina przenosi się do niego. Ja planuję remont domu. Na ten czas
zamieszkam z Julią w jej mieszkaniu, a potem oboje wprowadzamy się do mnie, lub
poszukamy innego, bardziej przytulnego, a ten sprzedam. Potem będziemy szaleć
na waszym weselu, a jeszcze potem będziemy planować własne. Ja nie chcę już
dłużej czekać. Dość czasu zmarnowaliśmy. Dlatego w obecności was wszystkich –
zszedł z krzesła i ukląkł przed Julią – proszę cię Julio, byś zechciała uczynić
mi ten zaszczyt i zostać moją żoną. – Wyjął z kieszeni aksamitne pudełeczko i
otworzył je.
Wszyscy wydali z siebie jęk
zachwytu, a Julii pociekły po policzkach łzy.
- Nawet nie wiesz, od jak dawna marzyłam o tej
chwili. Zostanę twoją żoną, bo kocham cię nad życie.
Wsunął jej piękny, siejący
blaskiem diamentu, złoty pierścionek na palec i namiętnie pocałował. Zaczęły
się gratulacje a oni przechodzili z jednych ramion do drugich. Markowi zalśniły
w oczach łzy. Objął swojego dawnego przyjaciela i uściskał go serdecznie.
- Tak bardzo się cieszę Alex i jestem naprawdę
szczęśliwy. To najlepsza decyzja w twoim życiu. – Podeszła i Ula całując go w
policzki.
- Gratuluję wam obojgu. Julia, to wspaniała
dziewczyna, a i ty jesteś już innym człowiekiem.
- To wszystko dzięki tobie Ula. Gdyby nie ty i
twoje słowa, którymi przemówiłaś mi do rozsądku, nie wiem czy taki byłby finał.
- Najważniejsze, że zrozumiałeś, co mógłbyś
stracić i cieszę się, że do tego nie dopuściłeś.
Długo jeszcze na Siennej
rozmawiano, dyskutowano, rzucano dowcipami i śmiano się z nich. Dopiero bardzo
późna pora wygoniła gości do domów. Ula przy pomocy Marka wnosiła brudne
naczynia do kuchni i wkładała do zmywarki.
- Jutro ją włączę, dziś narobiłaby tylko
hałasu. To był genialny pomysł Marek, by zaprosić ich tutaj. Nie spodziewałam
się, że to spotkanie tak wspaniale się zakończy.
- Tak… Masz rację. Alex wreszcie jest sobą i
jest szczęśliwy. Przez to i ja jestem. A Paulina? Ostatni raz widziałem ją taką
na początku naszego związku, ale to nie trwało zbyt długo. Potem było już tylko
gorzej… przeze mnie. – Dodał szeptem. Podeszła do niego i ujęła w dłonie jego
twarz. Spojrzała mu prosto w oczy.
- Nie zadręczaj się już, bo ten okres jest za
tobą. Wszystko ułożyło się tak, jak należy i nie warto wracać do tego, co było
kiedyś. Nie byliście sobie pisani i to musiało się tak skończyć. Zobacz, jaka
ona jest teraz szczęśliwa. Nawet w najśmielszych snach nie przypuszczała, że
trafi jej się najprawdziwsza miłość. Z tobą nie byłaby szczęśliwa. Ma
świadomość, że nie kochałeś jej, a i ona nie darzyła cię szczególnie gorącym
uczuciem. Czas zamknąć już ten rozdział i skupić się na tym, co teraz. A teraz
to ja idę do łóżka, bo padam z nóg. – Uśmiechnęła się do niego figlarnie.
- A teraz, to ja zaniosę cię do łóżka, bo
zanim do niego dojdziesz, mogą ci odpaść te nogi.
Porwał ją na ręce i
pomaszerował w stronę sypialni.
W poniedziałek o jedenastej
zebrali się wszyscy w sali konferencyjnej. Ula, mimo, że nie była
współwłaścicielem firmy musiała na nim być ze względu na piastowane stanowisko.
Krzysztof popatrzył na nich
wszystkich z uśmiechem.
- Zaczniemy od raportu w sprawie sprzedaży, a
potem omówimy bieżące sprawy i dalsze możliwości rozwoju firmy. Ula, zaczynasz.
Podniosła się z krzesła trzymając plik dokumentów w ręku. Zaczęła omawiać punkt
po punkcie. Im dalej brnęła w temat, tym bardziej uśmiech Krzysztofa stawał się
szerszy.
- Podsumowując. Sprzedaż idzie bardzo dobrze.
Jak dotąd w żadnym z butików nie odnotowano jej spadku, reklamacji ani zwrotów.
Do szwalni dostarczono kolejną partię materiałów z Włoch i Francji, więc mają z
czego szyć. Na końcu raportu mają państwo zestawienie raportów cząstkowych i
podsumowanie całości. Zestawienie zrobiłam ja i Alex niezależnie. Okazało się,
że wyniki otrzymaliśmy identyczne, więc nie ma pomyłki. Nadal zachowujemy
płynność finansową i dobrze stoimy na rynku.
- Dziękuję Ula. Świetnie się spisaliście.
Niepotrzebnie się martwiłem, bo dajecie sobie radę znakomicie. Współpracujecie,
a to dla mnie prawdziwa pociecha, że animozje odłożyliście na bok.
- Nie ma już żadnych animozji tato. – Odezwał
się Marek. – Wyjaśniliśmy sobie wszystko z Alexem i pogodziliśmy się. Od teraz
będziemy zgodnie współpracować ramię w ramię.
- Nawet nie wiecie, jak mnie to cieszy. Już na
samą myśl moje serce zdrowieje. Jestem z was bardzo dumny dzieci. Oby tak
dalej.
Posiedzenie zakończyło się
bardzo szybko. Pożegnali seniorów i odprowadzili ich do windy.
- Ja idę do Pshemko. Pamiętasz, że mamy
dzisiaj przymiarki?
- Pamiętam skarbie, ale ja pójdę dopiero za
godzinę. Muszę załatwić jeszcze jedną, ważną rzecz.
Wyszła zza parawanu i
weszła na podest. Pshemko westchnął ciężko i złożył ręce, jak do modlitwy.
- Pięknie Urszulo. Naprawdę pięknie. Nawet nie
sądziłem, że wyjdzie tak dobrze. Leży idealnie i nigdzie się nie marszczy.
Dodamy jeszcze jedwabną, białą wstążkę, którą obwiążemy cię w pasie. To będzie
taka kropka nad „i”, która podkreśli atuty twojej nienagannej figury. Nadal
zdecydowana jesteś na stroik, nie chcesz welonu?
- Nie Pshemko. Welon, to nie jest dobry
pomysł. Nie czułabym się w nim dobrze.
- Jak wolisz duszko. To była już ostatnia
przymiarka. Suknia wygląda perfekcyjnie. – Zeszła z podestu i uściskała go.
- Dziękuję ci mój drogi. To wszystko
zawdzięczam tobie i będę powtarzać to do śmierci.
Wracali już do domu. Marek
był dziwnie milczący i uśmiechał się tajemniczo. Trochę ją to zaniepokoiło.
- Jakiś dziwny dzisiaj jesteś. Przyznaj się,
co zmalowałeś? – Uśmiechnął się do niej wdzięcznie.
- Nic nie zmalowałem. Mam dla ciebie
niespodziankę, ale to jak dojedziemy.
- Nie powiesz mi? – Rozchichotał się.
- Za chwilę sama zobaczysz. Jakbym ci
powiedział nie byłoby niespodzianki, prawda?
Podjechali na parking przed
domem. Wysiadła z samochodu i skierowała się w stronę budynku.
- Kochanie zaczekaj. To, co chcę ci pokazać,
jest tutaj. – Rozejrzała się wokół.
- To znaczy gdzie? – Złapał ją za rękę i
podszedł wraz z nią to stojącego obok Renault. Wyglądał, jakby dopiero opuścił
salon samochodowy. Błyszczał metalicznym blaskiem koloru głębokiego błękitu.
Marek objął ją i powiedział.
- To moja niespodzianka dla ciebie. Najwyższy
czas kochanie wykorzystać to prawo jazdy. To Renault Clio III Grandtour Alize.
Tak brzmi jego pełna nazwa i mam nadzieję, że dobrze ci posłuży.
Była w szoku. W życiu by
nie pomyślała, że Marek może jej zafundować tak drogi prezent. Pogładziła delikatnie
karoserię.
- Jest piękny, ale nie wiem kochanie, czy będę
potrafiła nim jeździć. Bardzo ci dziękuję. Naprawdę nie spodziewałam się. –
Przylgnął do jej ust.
- Oczywiście, że będziesz potrafiła. Przez
kilka następnych dni po pracy będziemy urządzać przejażdżki. Na pewno szybko
sobie wszystko przypomnisz, a ja ci w tym pomogę. – Zwilgotniały jej oczy. Była
wzruszona.
- Jesteś dla mnie za dobry. Rozpieszczasz
mnie. Czy ja naprawdę zasłużyłam na tyle szczęścia? Czasami myślę, że któregoś
dnia się obudzę i wszystko pryśnie, jak mydlana bańka.
- Kotku, dla ciebie nie można być za dobrym.
Zasługujesz na wszystko, co spotkało cię do tej pory, a ja nigdy nie przestanę
rozpieszczać mojego anioła. Lepiej przywyknij, bo tak już będzie zawsze. Teraz
usiądź za kierownicą. Pojedziemy na ten pusty plac za osiedlem i poćwiczymy.
Zobaczymy, jak sobie poradzisz.
Wyjął z kieszeni kluczyki i
otworzył drzwi. Wsiedli do środka oboje. Najpierw po kolei objaśniał jej
funkcje poszczególnych przycisków na pulpicie. Kiedy zapamiętała je wszystkie
poprosił, by spróbowała odpalić i ruszyć. Przekręciła kluczyk i samochód
odpalił. Jednak po chwili zgasł.
- Spokojnie kotku. Pamiętaj o sprzęgle.
Spróbuj znowu.
Odpaliła ponownie. Tym
razem się udało. Ruszyła powolutku z parkingu.
- Jadę Marek! Jadę! – Krzyczała
uszczęśliwiona. Wolno wyjechała za osiedle. Przed nimi rozciągał się pusty,
całkiem spory plac.
- No skarbie. Masz pole do popisu. Nawet
całkiem sporo tego pola. Spróbujemy manewrów. Cofanie i parkowanie. To będzie
przydatne, gdy będziesz chciała postawić samochód przed firmą. I jeszcze jedno.
Nie hamuj tak gwałtownie, bo wybiję głową szybę. Wystarczy, że delikatnie
naciśniesz hamulec. To nowy samochód i wszystko działa w nim bardzo sprawnie.
- Przepraszam cię Marek. Uczyłam się jeździć
na starym Punto, a w nim właśnie tak musiałam hamować. Zaraz się przyzwyczaję.
Radziła sobie naprawdę
nieźle. Powtórzył z nią wszystkie manewry i pozwolił pojeździć dookoła placu,
by nabrała wprawy. Podjechała na parking i zaparkowała prawidłowo. Rozochociła
się.
- Pozwolisz mi jutro jechać nim do pracy?
Proszę. – Zrobiła minę nieszczęśliwego szczeniaczka. Roześmiał się na całe
gardło.
- Widzę, że spodobało ci się. Znaki pamiętasz?
- Pamiętam. Mogę jeszcze przejrzeć po kolacji.
- Dobrze. W takim razie jutro jedziemy twoim
samochodem. – Rzuciła mu się na szyję obsypując jego twarz pocałunkami. W końcu
wpiła się w jego usta.
- Uwielbiam cię i bardzo, bardzo, bardzo
kocham.
Istotnie, z każdym dniem
radziła sobie coraz lepiej. Na początku bał się wypuszczać ją samą i zawsze jej
towarzyszył. Dopiero, jak upewnił się, że radzi sobie dobrze i poczuła się
pewnie za kierownicą, pozwolił jej na samotną jazdę. Najczęściej były to
krótkie wypady na zakupy. Którejś soboty wybrali się do Rysiowa. Chciała
pochwalić się rodzinie. Jechała ostrożnie. Prószył drobny śnieg, ale to
wystarczyło, by jezdnia zrobiła się śliska.
- Nie przyspieszaj kochanie. Choćbyśmy mieli
jechać półtorej godziny, to w końcu zajedziemy i to w dodatku w jednym kawałku.
Mamy dużo czasu.
Słuchała jego każdego
słowa. Był świetnym i doświadczonym kierowcą, a jego wskazówki zawsze brała
sobie do serca. Szczęśliwie podjechali pod dom Cieplaków. Uprzedzeni o ich
wizycie, już od jakiegoś czasu wypatrywali srebrnego Lexusa. Ku ich zdziwieniu
nie podjechał, natomiast pojawił się jakiś inny, niebieski. Kiedy zobaczyli
wysiadającą od strony kierowcy Ulę, wydali z siebie jeden wspólny pisk. Po
chwili już tonęła w ich uściskach.
- Córcia, zmieniliście samochód?
- Nie tato. Marek kupił go dla mnie, bym i ja
mogła wykorzystać prawo jazdy, które leżało odłogiem kilka lat.
- Jest piękny. – Jasiek z podziwem gładził
karoserię. Koniecznie musisz nas kiedyś przewieźć.
- Przewiozę Jasiu. Na pewno, ale nie dzisiaj.
Warunki nie są zbyt dobre. Jechałam bardzo wolno, bo jest ślisko na drodze.
- No wchodźcie kochani. Zaraz zrobię wam
ciepłej herbatki. Może napijemy się po kieliszeczku nalewki? Co ty na to Marek?
Teraz masz osobistego kierowcę, więc o transport do domu nie musisz się
martwić. – Dobrzański roześmiał się i przyciągnął Ulę całując ją w skroń.
- To prawda panie Józefie i w dodatku ten mój
osobisty kierowca jest najpiękniejszy na świecie.
Jeździła już z dużą wprawą.
Kilka razy nawet sama podjeżdżała pod dom seniorów i zabierała Helenę. Musiały
dograć jeszcze kilka drobiazgów związanych ze ślubem. Zaproszenia były już
powysyłane, a tym, których mieli najbliżej, wręczyli je osobiście. Została
tylko dekoracja kościoła i po to zamawiały kwiaty i dekoratorkę. Ślub zbliżał
się wielkimi krokami. Na wigilię Cieplakowie zostali zaproszeni do Dobrzańskich
i spędzili ją naprawdę miło. Za dwa dni miał nastąpić ten wielki dzień. Dzień,
w którym tych dwoje miało się połączyć na wieki.
ROZDZIAŁ 16
ostatni
Od samego rana w rysiowskim
domu panował ruch, jak na Marszałkowskiej. Nie pozwolono jej długo spać.
Obudzono ją dość wcześnie i siłą wmuszono w nią jakiegoś tosta i kilka łyków
kawy. O ósmej pojawił się Pshemko z ogromnym pokrowcem kryjącym to białe cudo
jego projektu i Cyrylem. Z tym ostatnim nie widziała się od czasu, gdy zmienił
ją w prawdziwą piękność. Bardzo się ucieszyła na myśl, że to on właśnie uczesze
ją do ślubu. Przywitała się z nimi serdecznie. Cyryl pogładził jej włosy i rzekł.
- Musimy trochę je wyrównać serdeńko i
ufarbować, bo kolor już dawno wyblakł. Zrobimy taki sam, jak ostatnio, bo było
ci w nim pięknie. – Uśmiechnęła się promiennie.
- Oddaję się w twoje ręce. Ufam ci i wiem, że
zrobisz to doskonale. - Nie mamy za wiele
czasu, – wtrącił się Pshemko – zabieraj się więc do roboty przyjacielu.
Cyrylowi nie trzeba było
powtarzać dwa razy. Z dużą wprawą rozmieszał farbę i nałożył Uli na włosy.
Kiedy je już spłukała, wyrównał tylko pasma i zabrał się za układanie fryzury.
Wyczarował jej na głowie coś w rodzaju greckiego koka puszczając luzem jedno
długie pasmo, które opadało jej na ramię. Ładnie jej było w kręconych włosach.
Skropił całość dość mocno lakierem, by mieć pewność, że kok nie rozsypie się
przy gwałtowniejszych ruchach głową. Popatrzyła na swoje odbicie. Była
zachwycona. Cyryl był niekwestionowanym mistrzem. Upiął jej jeszcze stroik.
Ponownie zerknęła w lustro.
- Pięknie mnie uczesałeś Cyrylu. Bardzo ci
dziękuję.
- Jesteś serdeńko tak wdzięcznym obiektem, że
naprawdę niewiele trzeba, by zrobić z ciebie piękność. Kto ci zrobi makijaż?
- Violetta, moja koleżanka. Ma wprawę i robi
to naprawdę dobrze. Już powinna tutaj być. Zaraz zapytam.
Nie musiała. Już z daleka
usłyszała jej donośny głos.
- Z drogi, z drogi, make up idzie! – Weszła do
pokoju i aż pisnęła z wrażenia.
- O matulu! Ależ jesteś piękna, jakbyś z
kijanki w motyla rozkwitła. Za chwilę będziesz jeszcze piękniejsza.
- Viola pamiętaj, to ma być delikatny makijaż,
nic mocnego i wyzywającego. – Kubasińska ujęła się pod boki.
- Ulka, za kogo ty mnie masz? Zaufaj mi
trochę. Ja naprawdę mam do tego talent. Zresztą zobaczysz.
Usadziła ją na krześle.
Nałożyła podkład i dokładnie wyrównała. Delikatnie nałożyła cień na powieki w
odcieniach szarości i fioletu i wytuszowała rzęsy nieco je wydłużając, choć i
one bez tego były gęste i długie. Usta pociągnęła subtelną różową szminką.
- Proszę bardzo, gotowe.
- Dzięki Viola. Naprawdę jest delikatny. Taki,
jak chciałam. Trzeba zawołać Pshemko. Czas wkładać suknię.
Wychodząc z pokoju
zauważyła Paulinę.
- Paula, jak dobrze, że jesteś. Pomożesz mi?
- Po to właśnie przyjechałam. Wkładasz suknię?
- Właśnie po nią idę, tylko nie wiem gdzie
Pshemko.
- Siedzi w kuchni i popija kawkę. Zaraz go
zawołam, a ty wracaj do pokoju.
Wkładały ją bardzo
ostrożnie. Była uszyta z delikatnej materii i nie chciały nic popsuć. Pshemko
zasunął jej suwak na plecach i obejrzał ją od stóp do głów.
- Jesteś cudowna. Najpiękniejsza panna młoda,
jaką kiedykolwiek widziałem. Marek padnie na twój widok. Tu masz jeszcze takie
krótkie futrzane bolerko. Nie mogę pozwolić, byś marzła w drodze do kościoła.
Chyba będziemy się powoli zbierać. Za dwadzieścia dwunasta. Marek pewnie już
nie może się doczekać. Jakie to szczęście, że kościół tak blisko. Idę po twojego
ojca. To on musi cię sprowadzić ze schodów.
Do pokoju wpadła jeszcze
Paulina.
- Bukiet Ula. Zapomnielibyśmy o nim. –
Wręczyła jej wiązankę z czerwonych róż. – Wyglądasz naprawdę pięknie. Chodźmy.
Kawalkada samochodów wolno
ruszyła pod rysiowski kościółek. Było dużo gapiów. Pod kościołem zgromadził się
prawdziwy tłum. Nie często się zdarza, że jakaś rysiowska panna bierze ślub z
takim znanym i majętnym człowiekiem. To było wydarzenie i nikt nie chciał go
przegapić. Józef wysiadł z limuzyny i podał dłoń córce. Pomógł jej wysiąść i
mocno uchwycił ją pod ramię.
- No córcia, jesteś gotowa. – Wzięła głęboki
oddech.
- Jestem tato, możemy iść.
Marek był bardzo spięty.
Stał przy ołtarzu wraz z Sebastianem i gniótł palce do bólu. Poczuł
uspokajające klepanie po plecach.
- Uspokój się. Ona zaraz tu będzie. Wszystko
pójdzie, jak z płatka. O, już są. Widzę Beatkę. Idę do nich dołączyć. –
Przeszedł boczną nawą i stanął obok Pauliny.
Gdy zobaczył sypiącą płatki
róż Betti uśmiechnął się i głęboko odetchnął. Tuż za nią kroczył Józef
trzymając pod ramię Ulę. Wzruszył się a w oczach zamigotały łzy. – Jest mój anioł, mój skarb, moje szczęście.
Jakaż ona piękna. Nie idzie tylko płynnie. – Przemknęły mu przez głowę jej
pierwsze dni w firmie i jego stosunek do niej. – Boże, dziękuję Ci, że pozwoliłeś, bym się opamiętał, bym przestał
błądzić i krzywdzić innych. Dziękuję Ci za tą niebiańską istotę, za jej miłość
i oddanie. Za jej uśmiech, za jej dotyk, za jej wielką dobroć. Dziękuję Ci Boże
za ten prawdziwy cud, bo on sprawił, że jestem dziś szczęśliwym człowiekiem.
Józef podszedł do niego i
położył dłoń swojej córki na jego dłoni.
- Oddaję ci ją synu. Kochajcie się i szanujcie
po kres waszych dni.
Ujął jej dłoń. Poczuł, że
drży, choć uśmiechała się do niego promiennie.
- Bardzo cię kocham – wyszeptał. – Jeszcze
tylko parę chwil i będzie po wszystkim. – Wolno poprowadził ją do ołtarza.
Stanęli przed kapłanem.
- Moi kochani. Zebraliśmy się tu dzisiaj, by
połączyć świętym węzłem małżeńskim tę oto parę, Urszulę Cieplak i Marka
Dobrzańskiego – rozległy się słowa księdza.
Słuchali ich uważnie
powtarzając za nim drżącym głosem słowa przysięgi małżeńskiej. Oboje byli
bardzo wzruszeni i traktowali je bardzo poważnie.
- Ja Marek…
- Ja Urszula…
Ta uroczysta atmosfera
zaślubin wywołała łzy na wielu twarzach, zgromadzonych w kościele gości. Józef
i Dobrzańscy bezustannie wycierali je z policzków, podobnie jak Pshemko,
Paulina, nawet Alex będący ostatnią osobą, którą można było o to posądzić.
Spojrzał na Julię, która bezgłośnie powtarzała za parą młodą słowa przysięgi.
Przytulił ją mocno do siebie. Uśmiechnęła się do niego przez łzy. Niedługo i
oni mieli stanąć na ślubnym kobiercu tak, jak Paulina i Lew.
- Ogłaszam was mężem i żoną. Możesz pocałować
pannę młodą. – Uśmiechnął się radośnie i wtulił w jej usta.
- Przedstawiam państwu Urszulę i Marka
Dobrzańskich – usłyszeli jeszcze. Rozległy się oklaski. Powoli przechodzili
przez szpaler gości. Paulina litościwie zarzuciła jej futrzane bolerko na
ramiona. Powoli schodziły z niej emocje powodując drżenie na całym ciele.
Wyczuł to i mocno ją podtrzymywał z obawy, by nie zemdlała. Wyszli przed
kościół. Ponownie wpił się w jej usta.
- Kocham cię aniele.
Powoli jej policzki
nabierały rumieńców. Uspokoiła się. Wypełniło ją niewyobrażalne szczęście.
Marzenia się spełniają. Trzeba w nie tylko mocno wierzyć i za wszelką cenę
dążyć, by się ziściły. Nareszcie są razem i będą do końca swoich dni. Jeszcze
rok temu nie mogła nawet przypuszczać, że ten piękny, niesamowicie przystojny
mężczyzna tak bardzo się zmieni. Zmieni się dla niej i że pokocha ją wielką,
szczerą, bezwarunkową miłością nadając jej życiu sens. Wiedziała, że gdyby nie
odwzajemnił jej uczucia, nigdy nie pokochałaby już nikogo i zostałaby na zawsze
sama. Nie potrafiłaby obdarzyć innego mężczyzny równie silnym uczuciem. Teraz
stoi tu obok niej, jako jej mąż, jej wspaniały mężczyzna, jej podpora i tak
będzie już zawsze.
Padają dziesiątki życzeń i
gratulacji. Czuje lekki zawrót głowy. Krzysztof ściska ją mocno i całuje w
policzki. To samo robi Helena i jej ojciec. Podchodzi Alex z Julią i Paulina z
Lwem. Za nimi ustawia się w kolejce Violetta z Sebastianem i Pshemko, któremu
ze wzruszenia brakuje słów, więc ściska ich tylko w milczeniu. Po nich
podchodzą bliżsi i dalsi krewni ich rodzin. Oboje toną w bukietach kwiatów.
Wreszcie koniec. Czas świętować. Marek pomaga wsiąść Uli do limuzyny. Kierowca
informuje ich, że pod siedzeniami mają termos z gorącą kawą. Są mu wdzięczni,
bo trochę zmarzli oboje. Zanim ruszyli nalał do kubków parujący płyn i podał
Uli. Sam również chętnie zanurzył w nim usta. Kierowca ruszył ostrożnie, a za
nim pociągnął sznur samochodów wiozących gości na weselne przyjęcie.
Wesele udało się. Było
takie, jak sobie wymarzyli. W gronie najbliższej rodziny i przyjaciół. Tak.
Marek mógł to powiedzieć z całym przekonaniem. Przyjaciół. W trakcie trwania
zabawy podszedł do niego Alex. Poklepał go po ramieniu i rzekł.
- I co, przyjacielu? Jesteś szczęśliwy? –
Zdumiony spojrzał na niego.
- Przyjacielu? Dawno mnie tak nie nazywałeś i
miałeś rację. Byłem chyba najgorszym przyjacielem, jakiego nosiła ta ziemia.
- To prawda, ale myślę, że mogę już cię tak
nazywać. Wszystko zostało wybaczone, a ja nie chowam urazy. To jak z tym twoim
szczęściem?
Marek uśmiechnął się
szeroko.
- Alex, czy ktoś mógłby być nieszczęśliwy
mając u boku taką kobietę? – Wskazał na Ulę tańczącą właśnie z Krzysztofem. –
Jest miłością mojego życia. To jej szukałem przez te wszystkie lata i wreszcie
ją mam. Nawet nie wiesz, jak ta świadomość potrafi uskrzydlić i dodać sił.
- Ależ wiem mój drogi. Ja też mam taką kobietę
i nie wypuszczę jej już z rąk. Wzięliśmy, co najlepsze a i Lew nie narzeka.
Uwielbia Paulinę i kocha ją bardzo tak, jak ona jego. Jesteśmy szczęściarzami
bracie. Wielkimi szczęściarzami.
Dwa dni po weselu
wyjeżdżali do Zakopanego. To miał być tylko tygodniowy pobyt. Dłuższy
zaplanowali na przełomie lipca i sierpnia. Żegnani przez najbliższych wyruszyli
w kilkugodzinną podróż do stolicy polskich Tatr. Droga była męcząca. Posuwali
się wolno. Sypał śnieg, który znacznie utrudniał widoczność. Dojechali po
siedmiu godzinach uciążliwej jazdy. Zameldowali się w uroczym pensjonacie, w
którym pobyt Marek zabukował przez Internet.
- Masz siłę na mały spacer? Jeszcze jest dość
widno. Moglibyśmy się przejść Krupówkami, albo zwyczajnie popatrzeć na góry.
- Chętnie rozprostuję nogi. Ta podróż dała mi
się we znaki. – Ula już wkładała ciepłą czapkę i okręcała szyję szalikiem.
Wyszli na zewnątrz i
ruszyli objęci w kierunku centrum. Po drodze natknęli się na niewielki targ.
- Chodźmy zobaczyć co sprzedają. Może mają
oscypki? – Marek rozglądał się ciekawie. – Kiedyś bardzo je lubiłem, może i
teraz mi posmakują. – Pociągnął Ulę w stronę targowiska. Chodzili między
straganami. Pełno było tu wszystkiego. I oscypki różnej wielkości od bardzo
dużych po maleńkie, wyroby sztuki ludowej, rzeczy z owczej wełny i kożuchy.
- Może kupilibyśmy sobie takie kożuszki. W
nich nie zmarzlibyśmy. Chodź, zobaczymy. – Przymierzyli ich kilka, wreszcie
Marek wybrał dla siebie odpowiedni i doradził Uli, jaki ma wziąć.
- W tym ci jest naprawdę ślicznie. Podobają mi
się te wykończone futrem mankiety i dół. Ma też kaptur. Naprawdę jest ładny.
Bierzemy.
Schowali swoje kurtki w
wielkich torbach i przebrani w kożuszki pomaszerowali dalej. Na Krupówkach
weszli do przytulnej knajpki i zamówili coś do zjedzenia. Byli głodni a mroźne
powietrze jeszcze bardziej zaostrzyło ich apetyty. Przyniesiono im placki
ziemniaczane ze śmietaną. Ula trochę się zdziwiła. Ugryzła kęs i uśmiechnęła
się.
- Są pyszne. Ze śmietaną nigdy nie jadłam.
Naprawdę pyszne. – Starł jej kciukiem odrobinę śmietanki, która została na
wardze i pogładził policzek. – Tak, jak
kiedyś, – pomyślał – wtedy, gdy
ubrudziła się keczupem. Ma taką delikatną skórę, jak aksamit.
Wtuliła policzek w jego
dłoń. Uwielbiała jego dotyk. Kiedyś broniła się przed nim, a teraz wywoływał w
niej falę ciepła i miłości. Spojrzała mu w oczy.
- Bardzo cię kocham. – Obwiódł kciukiem jej
usta.
- Oszalałem z miłości do ciebie i już nie chcę
znormalnieć. Kocham ciebie i kocham ten stan.
Wrócili do pensjonatu. Po
wspólnej kąpieli przytulił się do niej z przyjemnością chłonąc owocowy zapach
szamponu, którym umyła włosy.
- Pragnę cię – szepnęła cicho patrząc mu
prosto w oczy. Uśmiechnął się szeroko. Rzadko się zdarzało, by to ona
wychodziła z inicjatywą. Nadal zdarzały się momenty, że była zażenowana i
nieśmiała. Wtulił się w jej usta całując delikatnie. Omiótł oddechem jej policzki.
Powoli, systematycznie rozpalał ją i siebie. Pieścił z namaszczeniem jej
alabastrową skórę i czuł, jak drży pod wpływem dotyku jego dłoni. Jej sutki
stwardniały. Przyssał się do nich. Obwiódł językiem każdy z nich. Powrócił do
ust i nie przestając ich całować wchodził w nią wolno. Jęknęła rozkosznie.
Przetoczył się na plecy pociągając ją za sobą. Zaczęła się poruszać. Patrzył na
jej natchnioną twarz, na jej przymknięte powieki i rozchylone usta. Na jej
cudowne, pełne piersi podrygujące przy każdym ruchu, jakby tańczyły. Ułożył
dłonie na jej biodrach i kierował nimi. Wiła się na nim, chcąc zatracić się do
końca w tym tańcu uniesień. Oparła dłonie na jego łydkach odchylając się do
tyłu. Jej ruchy stały się szybsze, bardziej zdecydowanie i mocne. Oddychała ciężko,
lecz nie przestawała. Przygryzła wargi by powstrzymać krzyk. Wygięła ciało w
łuk dotykając plecami jego nóg. Jej pierwsze skurcze spowodowały, że i on się
spełnił. Leżeli tak przez chwilę uspokajając oddechy. Powrócił do pozycji
siedzącej i podniósł ją zamykając w ramionach. Przykleiła się do niego wtulając
twarz w zagłębienie jego szyi.
- Byłaś wspaniała – szepnął jej do ucha.
- Kocham cię – wymruczała.
Ten pobyt, mimo, że krótki,
zaliczyli do udanych. Dużo spacerowali nie zważając na mróz, który rumienił im
policzki i nosy. Byli szczęśliwi. Każdej nocy ją kochał. Nigdy nie miał jej
dość. Mógł bez końca napawać się pięknem jej ciała i zapachem. Była dla niego
wszystkim. Po powrocie ostro zabrali się do pracy. Mieli trochę zaległości. Na
początku marca poczuła się dziwnie. Trochę było jej mdło, trochę słabo. Doszły
do tego zawroty głowy. Zerknęła do kalendarzyka. Od dwóch miesięcy nie miała
okresu. Jak mogła tego nie zauważyć? Urwała się z pracy i poszła do lekarza.
USG potwierdziło jej obawy. Była w ósmym tygodniu ciąży. Jak uskrzydlona
wróciła do firmy. Z wydrukiem z badania popędziła wprost do gabinetu Marka.
Spojrzał na nią zdziwiony.
- Wybierasz się dokądś skarbie?
– Nie, właśnie skądś wracam. Spójrz. –
Wręczyła mu zdjęcie. Nie bardzo rozumiał.
- Co to jest? – Podeszła do niego uśmiechnięta
i przytuliła się mocno.
- To jest nasze dziecko kochanie. Jestem w
drugim miesiącu ciąży. – Jego oczy zrobiły się ogromne i zamigotały w nich
radosne iskierki.
- Mówisz poważnie? Jesteś w ciąży?
- Mówię śmiertelnie poważnie. Zostaniesz
tatusiem. – Obsypał jej twarz pocałunkami.
- Kocham cię i jestem taki szczęśliwy. Będę
ojcem, dasz wiarę? - Zacytował Violettę. – Ktoś już o tym wie?
- Marek. Przyszłam tu do ciebie od razu z
przychodni. Myślisz, że mogłabym powiedzieć o tym komuś wcześniej, niż tobie?
- Tak się cieszę skarbie, tak bardzo się
cieszę. Musimy powiedzieć rodzicom. Oni od tak dawna marzą o wnukach. Wreszcie
będą je mieli.
- Spokojnie Marek. Powiemy im. Od teraz muszę
zacząć o siebie dbać. Lekarz przepisał mi witaminy i co miesiąc będę chodzić na
USG.
- Ja tego dopilnuję. Nie możesz się
przepracowywać. Wszystko w granicach rozsądku. Będę wyciskał ci soki ze
świeżych owoców. To lepsze, niż witaminy w tabletkach.
Od tej pory faktycznie
dmuchał na nią i chuchał. Nie pozwalał się przemęczać. Nosił na rękach. Gdyby
miał taką moc sprawczą, nieba by jej uchylił. Nawet nie przypuszczała, że może
być taki nadopiekuńczy. Często musiała sprowadzać go na ziemię i tłumaczyć, że
ciąża nie jest chorobą. Pshemko na wieść o jej błogosławionym stanie oszalał
zupełnie. Zaprojektował mnóstwo ciążowych sukienek, a po nich zabrał się za
projektowanie śpioszków i ubranek dla dzieci. Postanowili wykorzystać jego
zapał i wkrótce zaczęła się rodzić kolekcja dziecięca i dla kobiet ciężarnych.
Przy okazji następnego USG,
na które poszli już razem, dowiedzieli się, że to podwójna ciąża. Byli
początkowo zszokowani, lecz szybko przywykli do myśli, że zostaną rodzicami
bliźniąt.
- Poradzimy sobie kochanie. Razem damy radę, a
ja jestem podwójnie szczęśliwy. To cud, prawdziwy cud. To będą najpiękniejsze
dzieci na świecie.
W marcu odbył się ślub
Pauliny i Lwa. Był bardzo bogaty. Mnóstwo gości, których nie pomieścił nawet
największy kościół w Warszawie. Paulina błyszczała i była w swoim żywiole.
Zamówiła nawet gołębie, które ukoronowały jej wymarzony ślub. W maju Alex i
Julia powiedzieli sobie sakramentalne „tak”.
Z planowanego wyjazdu nad
ciepłe morze nic nie wyszło. Była już w zaawansowanej ciąży. Nawet nie mogła
już pracować. Puchły jej ręce i nogi. Siedziała więc w domu Dobrzańskich, którzy
dotrzymywali jej towarzystwa w czasie, gdy Marek był w pracy. Tu był duży
ogród, w którym mogła wylegiwać się na leżaku gawędząc z Heleną.
Tydzień przed planowanym
terminem porodu dostała bolesnych skurczy. Nie zwlekali. Już wcześniej lekarz
ich uprzedzał, że powinna zdecydować się na cesarskie cięcie. Była szczupła i
wąska w biodrach. Mogła mieć trudności chcąc urodzić własnymi siłami. Wszystko
poszło bardzo szybko. Wzięto ją natychmiast na salę operacyjną. Przebrany w
fartuch Marek dzielnie podtrzymywał ją na duchu trzymając za rękę. Nie minęła
godzina i już przywitali na świecie swoje dzieci. Krzysia i Antosię. Tak
postanowili je nazwać. Oboje były miniaturkami Marka. Czarne włosy, te same
delikatne usta i dołeczki w policzkach. Tylko oczy odziedziczyły po Uli i po
kilka piegów na noskach.
- Jestem taki szczęśliwy kotku, taki
szczęśliwy. Kocham cię i te dwa skarby. Mamy piękne dzieci kochanie.
Dziadkowie nie mniej byli
uszczęśliwieni. Dobrzańscy rozpływali się nad podobieństwem maluchów do ich
ojca, a Józef tylko powtarzał, że oczy mają po Uli i po jego ukochanej Magdzie.
Czas biegł. Maluchy miały
już po cztery lata i chodziły do przedszkola. Ster w firmie znowu przejął
Marek. Prosperowała świetnie. Alex w czasie swojej kadencji podpisał kilka
spektakularnych umów z firmami zachodnimi. To pozwoliło wypłynąć i dać się
poznać, na bardziej wybrednym rynku, niż polski. Marek poszedł w przeciwnym
kierunku i postawił na ekspansję na wschód. Interes kwitł.
Ula siedziała w gabinecie i
rozmawiała z Julią. W niedługim czasie po ich ślubie Marek zaproponował jej
stanowisko szefa PR. Zgodziła się i od tej pory świetnie się na nim sprawdzała.
Alex też się cieszył i był wdzięczny Markowi za pomysł zatrudnienia jej w
firmie.
Rozmowę przerwał dźwięk
komórki. Ula zdziwiona spojrzała na wyświetlacz, na którym widniało
„Przedszkole”. Odebrała natychmiast.
- Halo…
- Pani Urszula Dobrzańska?
- Tak, to ja. Czy coś się stało?
- Mówi Dorota Kaps. Kojarzy mnie pani?
- Oczywiście. Jest pani wychowawczynią naszych
dzieci.
- Właśnie. Muszę koniecznie z państwem
porozmawiać na temat Krzysia. Jego zachowanie jest co najmniej… hm…
niestosowne.
- Niestosowne? Ale, o co chodzi.
- To naprawdę nie jest rozmowa na telefon. Czy
mogą państwo przyjechać?
- Oczywiście. Zaraz będziemy.
Spojrzała skonsternowana na
Julię.
- Przepraszam cię, ale nasz aniołek znowu coś
nawywijał. Muszę zadzwonić do Marka.
Wyszli pośpiesznie z firmy.
- Nie wiesz, o co może chodzić?
- Pojęcia nie mam. Była trochę tajemnicza i
chyba zdenerwowana.
Podjechali pod przedszkole
i skierowali się wprost do sali, w której ich dzieci miały zwykle zajęcia.
Wychowawczyni zauważyła ich i dyskretnie dając znak drugiej przedszkolance,
wyszła na korytarz.
- Dzień dobry państwu. Zapraszam do gabinetu.
Tam porozmawiamy spokojnie.
Kiedy rozsiedli się w
fotelach, spojrzała na nich poważnie.
- Nie wiem, czy zauważyliście państwo w
ostatnim czasie dziwne zachowanie Krzysia. On ciągle podgląda dziewczynki.
Biega koło nich i zadziera im do góry spódniczki. Dzisiaj przyłapałam go w
toalecie, jak ściągał jednej z nich majteczki. Ja wiem, że w tym wieku
fascynacją płcią powinna być czymś normalnym, ale u niego nie przejawia się to
w zbyt zdrowy sposób.
- Co pani chce przez to powiedzieć? Że nasz
czteroletni syn jest zboczony? – Marek ledwie panował nad nerwami.
- Nie, panie Dobrzański. Ja tylko chcę
zasugerować wizytę u psychologa dziecięcego. My zamiast się skupiać na opiece
nad wszystkimi dziećmi, najwięcej uwagi musimy poświęcić na pilnowanie go, by
nie robił takich rzeczy.
- Rozumiem. Czyli dla was byłoby lepiej, byśmy
zabrali go z przedszkola. – Rozłożyła ręce.
- Proszę mnie zrozumieć. Są skargi od innych
rodziców. Ja nie mogę ich ignorować. Nie mogę też udawać, że nie ma problemu.
- Dobrze. Będzie, jak pani chce – odezwała się
Ula. – Zaraz zabierzemy nasze dzieci. Proszę je skreślić z listy. Uregulujemy
też rachunek za dotychczasowy pobyt. Nie chcemy już tutaj wracać. Zaczekamy na
nie przy szatni. Proszę je przyprowadzić.
Stali w szatni nie
odzywając się do siebie. Wreszcie przybiegły maluchy i z piskiem rzuciły im się
w ramiona. Ubrali je pośpiesznie i opuścili przedszkolny budynek.
- Pojedziemy do rodziców i spytamy, czy zgodzą
się byśmy przywozili je codziennie. Ja porozmawiam z Krzysiem na osobności. To
musi być męska rozmowa.
- Dobrze. Myślę, że to dobry pomysł.
Marek wyciągnął syna do
ogrodu. Usiadł z nim na ławce i spytał.
- Wiesz, dlaczego zabraliśmy cię z tego
przedszkola?
- Ja nic złego nie zrobiłem tatusiu. –
Spojrzał na Marka oczami Uli, w których zalśniły łzy.
- Dlaczego zaglądałeś dziewczynkom pod
spódniczki? To nieładnie tak robić. Zawstydziłeś je i poskarżyły się rodzicom.
- Ja byłem tylko ciekawy…
- Ciekawy czego?
- Co one tam mają. One nie są takie jak ja. Antosia
też nie jest taka, jak ja.
- Nie są takie, jak ty, bo są dziewczynkami i
różnią się od chłopców. Ja jestem taki, jak ty, a mamusia taka, jak Antosia.
Widzisz różnicę? Chłopcy powinni szanować dziewczynki, a szacunek przejawia się
też w tym, by nie zaglądać im pod spódniczki. To bardzo źle o tobie świadczy.
Wszyscy myślą teraz, że jesteś niegrzecznym chłopcem. Znowu będziemy szukać z
mamą nowego przedszkola dla was. – Krzyś rozpłakał się na dobre.
- Ja nie chciałem być niegrzeczny. Ja chciałem
tylko wiedzieć…
Przytulił małego do siebie
i otarł mu łzy.
- Już dobrze, nie płacz. Jakoś sobie
poradzimy. Na razie będziecie zostawać u dziadków. Musisz mi tylko coś obiecać.
Już nigdy nie będziesz zadzierał dziewczynkom spódniczek. Obiecujesz? Chyba nie
chcesz, żebyśmy znowu martwili się z mamą?
- Nie chcę i obiecuję, że już nigdy tego nie
zrobię. – Pogłaskał synka po główce.
- Trzymam cię za słowo. Teraz chodź pójdziemy
do naszych dziewczyn.
Siedzieli z Ulą na patio w
wiklinowych fotelach popijając lemoniadę i obserwując swoje dzieci bawiące się
w piaskownicy. Gdy były mniejsze, Krzysztof urządził im w ogrodzie mini plac
zabaw. Tu mogły szaleć do woli.
- I co, rozmawiałeś z nim?
- Rozmawiałem. Pytałem, dlaczego to zrobił, a
on mi powiedział, że był tylko ciekawy, co one tam mają, bo są inne, niż on.
Obiecał mi, że już nigdy tego nie zrobi. – Popatrzył niepewnie na swoją żonę. –
Wiesz Ula, ja myślę, że on to odziedziczył po mnie. Wiesz…tę ciekawość płcią
przeciwną. Jak byłem mały, też robiłem tak, jak on. Zaglądałem dziewczynom pod
spódniczki. Sam tego nie pamiętam i znam z opowiadań rodziców. Zawsze to
bagatelizowałem, ale teraz nie jest mi do śmiechu. Boję się, że jak dorośnie,
będzie krzywdził kobiety tak, jak ja.
Pogładziła go po policzku
patrząc mu z miłością w oczy.
- Nie mów tak. Takich skłonności nie można
odziedziczyć. W jego przypadku to zwykła fascynacja innością. Musimy większą
uwagę poświęcić jego wychowaniu. Uwrażliwić go na pewne rzeczy. Nie pozwolić,
by wyrósł na egoistę wykorzystującego kobiety. Nie dręcz się, bo to nie twoja
wina. – Przytulił ją mocno.
- Ja chciałbym tylko je wychować tak, by nikt
przez nich nie płakał, by były porządnymi, uczciwymi ludźmi, którym nie jest
obojętny los drugiego człowieka i by umiały pochylić się nad nieszczęściem.
- I takie będą. Nie dopuścimy, by wyrośli na
ludzi obojętnych. Mamy dużo czasu kochanie, by wpoić im te wszystkie wartości i
mamy w sobie dużo miłości. Ona nie pozwoli, by zeszły na złą drogę.
- Jesteś najmądrzejszą kobietą na świecie.
Kocham cię aniele.
Przylgnął do jej ust i
złożył na nich niezwykle czuły pocałunek.
KONIEC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz