ROZDZIAŁ 6
W
chwilę po tym, jak zdążyli ściągnąć kurtki do domu weszła Emma a za nią
Jonathan z dziećmi. Przywitał się z nimi serdecznie.
- Dobrą mieliście podróż?
- Dobrą, bo szybką – Maciek zatarł dłonie. –
Może mógłbym ci w czymś pomóc? Zostawiłeś coś dla mnie do roboty w sadzie, czy
wszystko wziąłeś na swoje barki?
- Robota się znajdzie. Zostawimy panie w
kuchni a my pójdziemy wygrabić liście. Spalimy je dzisiaj w ognisku.
Przynajmniej będę miał z głowy. To chodźmy. Uwiniemy się raz dwa. Przygotujemy
też grill.
- I bardzo dobrze – odezwała się Ula. - Zamarynowałam
karkówkę. Na grill będzie w sam raz. Mam też ładny boczek. Możemy zrobić
szaszłyki. Co ty na to Emma? Dzieci je lubią.
- Pewnie, możemy zrobić. Pomożecie dzieciaki? -
ich uśmiechnięte buzie mówiły same za siebie.
- O matko! Gdzie ja mam głowę? Mam coś dla
was, spójrzcie. Przywieźliśmy z Maćkiem trochę słodyczy, ale zjecie dopiero po
obiedzie, zgoda?
Przypadły
do niej ciekawie zerkając do wnętrza reklamówki. Na widok wielkich czekolad z
orzechami pisnęły z radości. Uwielbiały je.
- Ciocia, tylko po kawałeczku, prosimy – Lisa
złożyła dłonie, jak do modlitwy.
- No dobrze, ale tylko mały kawałek - połamała
czekoladę wręczając każdemu po jednym.
- No uciekać – Emma ze ścierką w dłoni
wyganiała ich na zewnątrz. – My musimy z ciocią popracować.
Kiedy
opuściły dom uśmiechnęła się łagodnie do Uli.
- Czasami są takie absorbujące, ale kocham je
nad życie.
- Masz wspaniałe dzieci Emmo i możesz być z
nich dumna, bo to dobre dzieciaki. No, zabierajmy się do pracy. Pokroję boczek
i inne rzeczy na szaszłyki. Będą miały zabawę nabijając to wszystko na patyki.
Na
obiad zjedli smakowity chowder*. Był bardzo gęsty, zabielony śmietaną. Nasycił
ich. Późnym popołudniem Jonathan wraz z Maćkiem rozpalili ognisko i grill.
Ponabijali na przygotowane wcześniej, długie kije, kiełbaski do upieczenia.
Dziewczyny porozkładały na ruszcie karkówkę i szaszłyki, które dzieci
pracowicie szykowały przez całe popołudnie. Przed gankiem ustawiono ogrodowy
stół i wiklinowe fotele.
Emma
wraz z Ulą rozsiadły się w nich obserwując poczynania chłopaków i dzieci
uwijających się wokół ogniska. Ula westchnęła ciężko.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy Emma jak to
miejsce przypomina mi mój własny dom. Sam budynek jest bardzo skromny i o wiele
mniejszy od waszego, ale jest wokół niego mały sad. Też robiliśmy z Maćkiem
takie grille i ogniska. Tato zawsze je przygotowywał wraz z mamą. Potem jak
zmarła, robił to sam. Strasznie za nimi tęsknię – w jej oczach pokazały się
łzy. – Już minął rok, kiedy widziałam ich ostatni raz. To strasznie długo. Chcę
prosić Finley’a o dwa tygodnie urlopu. Jak myślisz, zgodzi się?
- Myślę Ursula, że powinien. Ciężko pracujesz
i nie oszczędzasz się. On na pewno to widzi i docenia. Zapytaj go i to najlepiej
jak najszybciej. Nie zostawiaj tej rozmowy na ostatnią chwilę, bo nie będzie
mógł zorganizować roboty, kiedy cię tu nie będzie. Tak przynajmniej dasz mu
czas, by oswoił się z tą myślą – Ula pokiwała głową.
- Masz rację. Porozmawiam z nim w poniedziałek.
Trochę się go obawiam, bo czasem bywa surowy, ale może nie będzie tak źle.
Zerknęła
w stronę grilla i podniosła się z fotela.
- Pójdę poprzekładać karkówkę na drugą stronę.
Nie chcę żeby się przypaliła.
Godzinę
później zajadali ze smakiem te pyszności żartując z dziećmi i opowiadając różne
historie z własnego dzieciństwa. Późno skończył się ten wspólny wieczór i późno
kładli się spać. Ula jednak długo nie potrafiła zasnąć. Ciągle przewijały jej
się przed oczami obrazy rodzinnego domu, uśmiechniętego taty i Beatki
dokazującej z Jaśkiem. Poczuła gromadzące się w oczach łzy. Gdyby wiedziała, że
tęsknota tak bardzo potrafi boleć, nigdy nie zdecydowałaby się na ten wyjazd. Z
drugiej jednak strony, czy miała jakiś wybór? Kochała swój mały Rysiów, swoją małą
ojczyznę, od której dzieliła ją ogromna odległość. Musi wywalczyć ten urlop, bo
nie poradzi sobie z tą tęsknotą.
*chowder –
rodzaj gęstej zupy
W
poniedziałek zjawiła się w pracy punktualnie, jak zwykle. Postanowiła kuć
żelazo, póki gorące. Jak tylko ujrzała Finley’a na horyzoncie, wstała od biurka
i przywitała go.
- Dzień dobry panie Finley, czy mogłabym zająć
panu chwilkę? Chciałam porozmawiać – dodała widząc zdziwienie w jego oczach.
- W takim razie zapraszam – wszedł do gabinetu
i gestem wskazał jej fotel, na którym usiadła.
- O co chodzi Ushi? Coś z kolekcją?
- Nie, nie. Z kolekcją wszystko w porządku.
Chodzi o mnie.
- O ciebie? Coś się stało?
- Ja… Ja chciałabym pana bardzo prosić o
udzielenie mi dwutygodniowego urlopu na święta – wyrzuciła z siebie jednym
tchem patrząc na niego trwożliwie.
Uśmiechnął
się.
- Ushi, czy ty się mnie boisz? Myślałaś, że
się nie zgodzę? Będzie mi ciężko, przyznaję, ale nie mógłbym ci odmówić.
Zapracowałaś na ten urlop rzetelnie. Wyjedziesz do Polski?
- Tak. Taki mam plan. Bardzo tęsknię za
rodziną. Tata choruje na serce. Wprawdzie zapewnia mnie, że czuje się dobrze,
ale ja wiem, kiedy on mówi prawdę, a kiedy chce mnie tylko uspokoić, żebym się
nie martwiła.
- To, kiedy chcesz wziąć ten urlop?
- Tydzień przed końcem roku i tydzień po.
Wyjechałabym dwa dni przed wigilią a wróciłabym siódmego stycznia.
- Dobrze Ushi, załatwione. I już nie denerwuj
się tak, przecież ja nie gryzę, prawda?
- Prawda – uśmiechnęła się do niego
promiennie.
Kiedy
opuściła gabinet Finley’a, odetchnęła z ulgą. – No udało się. Jeszcze tylko Maciek musi załatwić swój urlop z Johnem.
Maciek
również znalazł dobry moment na rozmowę ze swoim pracodawcą. Mówił mu, jak
bardzo już tęsknią za swoimi rodzinami i on i Ula. John bez oporów zgodził się
na ten wyjazd. Wiele Maćkowi zawdzięczał. Doceniał jego pracowitość i
umiejętność godzenia wielu rzeczy na raz. Dzięki niemu zmienił zdanie o
Polakach.
W
środę rano wstała z ciężkim bólem głowy. Dotknęła ręką czoła. Było rozpalone. –
No nie, – pomyślała – jeszcze tylko tego mi potrzeba. – Zmierzyła
temperaturę. Termometr wskazywał trzydzieści osiem stopni. Gardło też ją
bolało. Czuła je za każdym razem przełykając ślinę. Nie było dobrze. Musiała
jednak dotrzeć do pracy. Miała kilka niezamkniętych spraw. Ubrała się ciepło i
opatuliła szalikiem naciągając na czoło wełnianą czapkę. Z biedą dotarła do
firmy. Dzień był okropny. Siąpił deszcz i wiał porywisty wiatr. Nie dała rady
utrzymać parasolki w dłoni. Zniechęcona złożyła ją i naciągnęła na głowę kaptur.
Kolejny raz dziękowała w myślach Johnowi Smithowi za tę ciepłą kurtkę. Ledwo
przekroczyła próg sekretariatu, gdy w drzwiach gabinetu ukazał się Finley.
- Dobrze, że już jesteś. Mam ci trochę rzeczy
do przekazania. Chodź do mnie.
- Już, już idę – wychrypiała. Jej cichy głos
kazał mu się zatrzymać. Spojrzał na nią badawczo.
- Ushi, dobrze się czujesz?
- Chyba nie… - odpowiedziała niepewnie.
Odwróciła się do niego a on zaniepokoił się zobaczywszy jej rozpaloną twarz. Podszedł
do niej i bezceremonialnie przyłożył dłoń do czoła.
- Rany boskie! Dziewczyno! Ty masz gorączkę!
Jak mogłaś przyjść do pracy w takim stanie? Nadajesz się tylko do łóżka.
Ubieraj się. Pójdziesz do firmowego lekarza. Osobiście cię tam zaprowadzę.
Zjechali
windą na drugie piętro. Firma miała własne zaplecze medyczne, co znacznie
ułatwiało życie pracownikom. Weszli do gabinetu witając się z pielęgniarką
- Lekarz już jest? – zapytał Finley.
- Właśnie przyszedł.
- Świetnie się składa. Proszę wyciągnąć kartę
pani Czeplak i zanieść ją do niego. Chcę, by zaraz przebadał moją asystentkę.
Lekarz
wyszedł po chwili z gabinetu i przywitał się z Finley’em. Dobrze wiedział, kto
płaci mu pensję. Z wielką troską zajął się Ulą. Zbadał ją dokładnie i rzekł.
- Mocno się pani przeziębiła. Dam pani leki na
obniżenie temperatury i antybiotyk. Powinien pomóc. Zwolnienie do końca
tygodnia. Musi pani leżeć w łóżku i wypocić się porządnie.
Kiedy
opuszczała gabinet lekarski ze zdumieniem stwierdziła, że Finley nadal na nią
czeka. Podeszła do niego.
- Mam zwolnienie do końca tygodnia. To silne
przeziębienie. Powinnam leżeć.
- To oczywiste. Ja zaraz zorganizuję sobie
zastępstwo, a ty nie ruszaj się z domu. Nie chciałbym, żeby mój najlepszy
pracownik rozchorował się jeszcze bardziej. Zaraz zadzwonię po któregoś z
kierowców. Zawiezie cię do domu. Masz jakieś leki do wykupienia?
- Tylko syrop. Resztę dostałam od doktora.
- Dobrze. W takim razie chodźmy odprowadzę cię
do garażu.
Zeszli
na parter, gdzie przy jednym z samochodów stał już człowiek, z którym miała
jechać do domu.
- Witaj Michael – Dawid przywitał się z nim. -
Zawieziesz Ushi do domu. Rozchorowała się. Po drodze zatrzymasz się przy aptece
i kupisz jej syrop na gardło. Masz tu pieniądze. Kup jej też trochę owoców.
Najlepiej cytrusów. Nie ma nic lepszego niż gorąca herbata z cytryną. Masz ją
odprowadzić pod same drzwi. Ma wysoką gorączkę, nie chciałbym, żeby zemdlała
gdzieś na schodach.
- Załatwię wszystko jak trzeba, proszę się nie
obawiać – otworzył Uli drzwi.
- Bardzo dziękuję panie Finley – wyszeptała –
i jestem bardzo wdzięczna.
- Kuruj się dziewczyno. Mam nadzieję, że do
poniedziałku będzie już lepiej. Do widzenia.
Gorączka
sprawiła, że prawie przysypiała w samochodzie. Michael zerkał na nią co chwilę
i upewniał się, czy wszystko z nią w porządku. Wykupił syrop i całą siatkę
owoców. Pomógł jej wysiąść i podtrzymując zaprowadził ją do mieszkania.
- Dziękuję ci Michael. Poradzę już sobie.
Zaraz zrobię herbatę z cytryną i połknę tabletki.
- A może ja mógłbym to zrobić? Wydajesz się
taka słaba.
- Nie, nie… dam radę, a ty wracaj. Na pewno
potrzebują cię w firmie. Dziękuję ci.
Po
jego wyjściu nawet nie miała siły wypakować reklamówki. Wyjęła z niej tylko
cytrynę i co najmniej połowę wcisnęła do kubka z herbatą. Połknęła proszki i
zapakowała się do łóżka. Długo nie mogła się rozgrzać a dreszcze wywołane
wysoką temperaturą wstrząsały nią raz po raz. Wreszcie udało się jej zasnąć.
Natarczywy
dźwięk dzwonka telefonu sprawił, że otworzyła oczy. Była spocona. Odebrała.
- Halo – powiedziała nie poznając swojego
głosu. Mówienie przychodziło jej z wielkim trudem.
- Ula? – usłyszała z drugiej strony.
- Tak…
- Ula, Marek mówi. Dlaczego masz taki dziwny
głos?
- Przeziębiłam się. Leżę w łóżku i mam
gorączkę. Boli mnie gardło. Ledwie mogę mówić.
- O mój Boże. To niedobrze. W takim razie ja
będę gadał. Ty tylko słuchaj. Zabukowałem bilet na sobotę rano, ale w takiej
sytuacji, jeśli się zgodzisz to przyjadę jutro i zaopiekuję się tobą. Maćka
pewnie nie ma, a tobie nie ma kto podać nawet szklanki herbaty. Zaraz
przebukuję ten bilet. Nie wynajmowałem żadnego hotelu. Zgodzisz się, bym
zatrzymał się u was? Mnie wystarczy kawałek materaca i jakiś koc.
Była
oszołomiona tą ilością informacji, które padały z jego ust. Nawet nie dał jej
czasu, by mogła się zastanowić.
- Dobrze Marek. Przyjeżdżaj. Mamy łóżko
polowe. Dziękuję.
- To ja dziękuję Ula. Przyjadę jutro koło
dwunastej. Do zobaczenia.
Opadła
na poduszkę. - Czy on naprawdę
powiedział, że będzie tu jutro? Skąd u niego ta nagła chęć pomocy? Może
rzeczywiście mnie lubi?
Na
samą myśl o nim jej serce zabiło mocniej. Przykro zaczęli tę znajomość, ale
może teraz on chce w jakiś sposób zatrzeć ten niemiły dla niej incydent. - Co ma być, to będzie - zwlokła się z
łóżka i przebrała w suchą piżamę. Pociła się, ale to był dobry objaw. Nie miała
ochoty na jedzenie. Bała się, że od przełykania gardło jeszcze bardziej ją
rozboli. Ponownie zaparzyła sobie malinowej herbaty z cytryną i wróciła do
łóżka.
Obudziła
się, kiedy usłyszała zgrzyt klucza w zamku. – To Maciek. Pewnie jest już po dwunastej w nocy. Długo spałam. - Okryła
się szlafrokiem i wyszła z pokoju.
- Cześć Maciuś – zachrypiała.
Odwrócił
się do niej ściągając kurtkę.
- Co ty, chora jesteś? Jakoś mówisz tak
dziwnie.
- Przeziębiłam się. Lekarz przepisał mi
antybiotyk i dał zwolnienie. Finley nie chciał mnie widzieć w firmie w takim
stanie. Nie miałam siły nic ci naszykować do jedzenia. Poradzisz sobie?
- No pewnie, a ty jadłaś?
- Nie, nie mam apetytu. Dzwonił też Marek.
Przyjeżdża jutro i pytał, czy może się u nas zatrzymać. Powiedziałam, że może,
ale będzie spał na polówce. Powiedział, że mu to wystarczy. Nie masz nic
przeciwko temu?
- Oczywiście, że nie. Polubiłem go nawet. O
której ma być?
- Mówił, że o dwunastej.
- No to będę się z nim jeszcze widział. Wracaj
do łóżka i nie wietrz się. Nie jest zbyt ciepło w mieszkaniu. Poza tym późno
jest. Ja tylko coś zjem i też się kładę.
Rano
wszedł do jej pokoju i z troską spojrzał na nią. Nadal miała gorączkę, o czym
świadczyły jej mocno zaczerwienione policzki. Kaszlała. Spojrzała mu żałośnie w
oczy.
- Wszystko mnie boli od tego kaszlu – poskarżyła
się płaczliwie. – Muszę wziąć tabletki.
- Najpierw to ty musisz coś zjeść. Nie
będziesz brać leków na pusty żołądek. Zrobię ci owsianki, to łatwiej przejdzie
ci przez gardło. Nie ruszaj się. Ja zaraz wracam.
Mleczna
zupa rozgrzała ją, choć nie zjadła jej zbyt wiele. Maciek zrobił jej jeszcze
mleko z miodem i czosnkiem.
- Stare, babcine sposoby są najlepsze – mówił
podając jej kubek.
Krzątał
się po domu. Trochę posprzątał i wyciągnął polowe łóżko. Przygotował pościel
dla Marka.
- Ula, ale on będzie chyba musiał spać u
ciebie. U mnie to łóżko się nie zmieści.
- No trudno. Już mu obiecałam. Nie pomyślałam
o tym.
Było
parę minut przed dwunastą, gdy usłyszał dzwonek.
- To
pewnie Marek. Pójdę otworzyć – pomyślał i poszedł w kierunku drzwi. Po
chwili już witał się wylewnie z Dobrzańskim.
- Witaj Marek. Miałeś dobry lot?
- W porządku. Jak Ula?
- Nadal ma gorączkę. Od wczoraj doszedł do
tego paskudny kaszel i katar. Mocno się przeziębiła. Mam nadzieję, że zajmiesz
się nią. Ja niedługo będę musiał wyjść do pracy.
- Nie obawiaj się. To dlatego przełożyłem ten
lot, bo wiedziałem, że się nie rozdwoisz.
- Przygotowałem ci polówkę. Niestety będziesz
musiał dzielić pokój z Ulą, bo w mojej mysiej dziurze nie zmieściłaby się. Mam
nadzieję, że nie przeraża cię prawdopodobieństwo zarażenia się od niej.
- Nie. Jestem odporny. Szczepię się co roku.
Chodźmy do niej.
Zostawił
walizkę w przedpokoju i poszedł za Maćkiem, który przystanąwszy pod drzwiami
jej pokoju rzekł
- Idź sam. Ja muszę się zbierać do roboty.
Zjem jeszcze coś szybko i wychodzę. Drzwi zamknę. Nie będę wam przeszkadzał.
- Dzięki Maciek – Marek uścisnął mu dłoń i
cicho wszedł do pokoju.
Leżała
na wznak z lekko otwartymi ustami i przymkniętymi oczami. Długie, kasztanowe
włosy rozsypały się na białej poduszce. Oddychała ciężko. Spała. Ostrożnie
przysiadł na brzegu łóżka i przyjrzał się jej. Mimo trawiącej ją gorączki wyglądała
naprawdę cudnie. Długie, nieprawdopodobnie gęste rzęsy kryły jeden z jej
największych atutów, piękne, niewiarygodnie błękitne dwa diamenty. Wydała mu
się taka bezbronna i delikatna. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo za
nią tęsknił. Zdziwił się, bo tak nie tęskni się za znajomym, czy przyjacielem.
Tak tęskni się za kimś, kto jest ważny. Ona na pewno była dla niego ważna. Była
wyjątkowa. Nieprzeciętna. Jej twarz pozbawiona teraz ciężkich okularów
wyglądała jak buzia niewinnego dziecka. Z trudem powstrzymał się, by nie
pogładzić jej rumianych od gorączki policzków. Znowu zaatakował ją kaszel.
Zwinęła się w kłębek i gdy minął ten atak, odetchnęła z ulgą. Otworzyła oczy i
spojrzała na siedzącego obok Marka. Uśmiechnęła się promiennie.
- Marek… Przyjechałeś… Od dawna tu siedzisz?
Ujął
jej szczupłą dłoń i przytulił do ust.
- Witaj Ula. Zmartwiłem się, gdy usłyszałem
twój głos w telefonie. Teraz też nie brzmisz najlepiej. Nie mogłem nie
przyjechać. Nie zniósłbym myśli, że leżysz tu sama, bez pomocy. Maciek zaraz
wychodzi do pracy, a ja zajmę się tobą. Widzę, z jakim trudem przełykasz.
Zrobię ci smaczny rosołek z kaszą manną. Zobaczysz, że szybko postawi cię na
nogi.
- Umiesz gotować? – zdziwiła się.
- No radzę sobie i jest to nawet jadalne. Nie
otrujesz się a na pewno cię wzmocni. Muszę wiedzieć, czy masz zaopatrzoną
lodówkę, jeśli nie, wyskoczę do sklepu.
- Chyba powinno być wszystko, czego
potrzebujesz. Jarzyny znajdziesz w koszu pod zlewozmywakiem. W lodówce powinien
być jeszcze kawałek kurczaka. Kasza manna też jest. Kuchnię mamy maleńką i na
pewno szybko się zorientujesz, gdzie co jest. Jednak zanim pójdziesz, rozpakuj
walizkę. Maciek zrobił ci miejsce w szafie i zwolnił jedną półkę. Powinieneś
się zmieścić, a ja chce posłuchać o Polsce. Strasznie za nią tęsknię i za
rodziną. Jeszcze półtora miesiąca i będę się z nimi widzieć. Chyba zacznę
odliczać dni. Finley zgodził się na mój wyjazd. Dał mi dwa tygodnie urlopu.
Akurat tyle, by móc się nimi nacieszyć na zapas. Na kolejny rok – dodała
smutno.
- Może nie będzie tak źle. Ja muszę z wami
porozmawiać, ale dopiero wtedy, jak się trochę wzmocnisz. Dobra, to ja idę po
walizkę.
Obierał
jarzyny mrucząc pod nosem jakąś melodię. Znalazł wszystko, co było mu
potrzebne. Kurczaka od razu postawił na piecu, by mógł się zagotować. Teraz
opłukał warzywa, które również wylądowały w garnku. Wszedł do pokoju przepasany
fartuszkiem Uli wywołując uśmiech na jej twarzy.
- Pięknie wyglądasz. Ten fartuszek bardzo
twarzowy. – zachichotała. Pogroził jej palcem.
- Ula, nie nabijaj się ze mnie. Mam ochotę na
kawę. Zrobiłbym i dla ciebie, jeśli chcesz.
- Kawa jest w słoiku na blacie kuchennym.
Cukier też, a śmietanka w lodówce. Chętnie się napiję.
Uwinął
się błyskawicznie. Podsunął w pobliże łóżka mały stolik, na którym postawił
kubki z aromatycznym płynem. Pomógł jej założyć szlafrok, by mogła usiąść.
- Słaba jestem. Ta gorączka mnie wykańcza.
Dawno nie byłam tak bardzo przeziębiona.
- Już ja zadbam o to, żebyś szybko stanęła na
nogi. Moja w tym głowa.
Przyjrzała
mu się uważnie.
- Marek? Dlaczego to robisz? Dlaczego
poświęcasz swój czas komuś, kogo właściwie nie znasz? Nie znasz mnie. Nie
wiesz, jaka jestem.
- No trochę wiem. Jesteś świetnym
pracownikiem. Niezwykle lojalnym i kompetentnym, o czym miałem okazję się
przekonać. Jesteś wspaniałą córką i siostrą, bo bardzo dbasz o swoją rodzinę.
Jesteś dobrym przyjacielem, bo Maciek w ogień poszedłby za tobą. Jesteś dobra,
wyrozumiała i szczera. Masz piękną duszę Ula. Twoje wnętrze jest piękne
podobnie, jak zewnętrze. Czy zdawałaś sobie sprawę, że jesteś chodzącą
pięknością?
Jej
oszołomienie tym, co powiedział wymalowane było na twarzy, a ogromne, szafirowe
oczy wyrażały bezbrzeżne zdumienie.
- Nie kpij sobie ze mnie Marek – powiedziała
cicho. – Ja nigdy nie byłam piękna i nie będę. Mam lustro i widzę jak wyglądam.
To przecież mój wygląd tak drażnił twojego przyjaciela. Nazywał mnie
paszczakiem i pokraką. Miał rację, niestety.
Ujął
jej dłonie.
- Ula, Olszański, to skończony bęcwał. Ma
intelekt na poziomie ameby. Bardzo zdenerwował mnie wtedy takim zachowaniem. Ja
wcale cię tak nie odbierałem. Masz złe lustro w domu, bo nie pokazuje tego, co
ja widzę. A widzę śliczną buzię, cudowne błękitne oczy, zgrabny nosek i
kształtne pełne usta. Uwielbiam twoje piegi, bo dodają ci tylko uroku. Nie
sprzeczaj się już ze mną, bo ja wiem swoje. Jesteś piękna. Koniec, kropka.
Miała
mieszane uczucia. Czyżby mu się podobała? Jak może podobać mu się ktoś, kto tak
biednie się ubiera, ma wielkie okulary na nosie i odrutowaną szczękę? – Może rzeczywiście mu się podobam? Trochę to
dziwne, bo on jest nieziemsko przystojny i mógłby mieć każdą dziewczynę. To
chyba zbyt piękne, by było prawdziwe.
Pociągnął
nosem i uśmiechnął się.
- Czujesz Ula? To będzie świetny rosół. Sam
chętnie zjem. Idę zasypać go manną. Zaraz będziemy jeść.
ROZDZIAŁ 7
Ze
smakiem pochłonęła miseczkę rosołu. Dawno nie gotowała zadowalając się jakimiś
fastfoodami. Ostatni raz robiła chyba jarzynówkę. Ten rosół był naprawdę
pyszny, prawdziwie domowy, bez żadnych sztucznych dodatków. Odstawiła pustą
miseczkę na stolik.
- To było pyszne. Naprawdę nieźle gotujesz.
Nie podejrzewałabym cię o takie umiejętności.
- Wielu rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz, ale
mam nadzieję, że będzie okazja, by poznać się lepiej. Może zjesz jeszcze
trochę? Sporo zrobiłem. Maciek też się załapie.
- Nie, mam dość. Najadłam się.
- W takim razie wracaj do łóżka. Ja usiądę
obok i poopowiadam ci trochę o firmie. Słuchała go z wielkim zaciekawieniem.
Wszystko, co dotyczyło Polski chłonęła jak gąbka. Jego opowieści jeszcze
bardziej nasiliły tęsknotę, która w niej tkwiła. Tak bardzo pragnęła tam być.
Chodzić ulicami Warszawy, zagubić się w Łazienkach, zjeść smaczne zapiekanki w
ulubionej budce. Popłynęły jej łzy. Zaniepokojony spojrzał na nią.
- Dlaczego płaczesz Ula? – uśmiechnęła się przez
łzy.
- To z tęsknoty – szepnęła. – Nawet nie wiesz
jak bardzo chciałabym tam być. Jak bardzo chciałabym przytulić tatę i dzieciaki
i powiedzieć im, że już będzie wszystko dobrze, że zostaję i nigdzie nie
wyjadę. Tego jednak chyba nigdy nie powiem. To tylko marzenie, które się nie
spełni.
- A ja myślę, że się spełni. Jeszcze będziesz
szczęśliwa i przestaniesz tak beznadziejnie tęsknić, zobaczysz. Musisz tylko w
to uwierzyć. Miałem to powiedzieć jak będziesz silniejsza. Powiedzieć wam
obojgu, ale twoje łzy tak bardzo mnie przygnębiają, że powiem to teraz.
Rozmawiałem z ojcem. Opowiadałem mu o was. Razem doszliśmy do wniosku, że
dobrze by było mieć was w firmie. Maćkowi zaproponowałbym stanowisko szefa do
spraw produkcji, bo jest bardzo operatywny, a tobie stanowisko koordynatora we
współpracy między nami a „Fashion look”. To dlatego chciałem spotkać się z Finley’em,
żeby go przekonać do tego pomysłu. Będę musiał użyć mocnych argumentów, bo on
dobrze zna twoją wartość i nie będzie chciał się ciebie pozbyć tak łatwo. Jeśli
mi się uda, to nie wrócicie już po nowym roku, a wasze rodziny będą szczęśliwe.
Słuchała
tego jak bajki. Nie mogła uwierzyć, że on mógłby dla nich zrobić tak wspaniałą
rzecz.
- Naprawdę zatrudniłbyś nas?
- Bez mrugnięcia okiem. O ile z Maćkiem
powinno pójść gładko, tak z tobą mogą być trudności z powodów, jakie wcześniej
wymieniłem. Jednak decyzja powrotu zależy nie od Finley’a, a od ciebie. Jeśli
chcesz wrócić i dostać porządną pracę za porządne pieniądze, to tylko powiedz,
a ja resztę załatwię.
Już
nie mogła powstrzymać łez. Szloch targnął jej całym ciałem. Ukryła w dłoniach
twarz i rozpłakała się rozpaczliwie. Nieporadnie przytulił ją do siebie gładząc
jej włosy.
- Ula nie płacz, proszę cię. Powiedz mi tylko,
czy chcesz wrócić na dobre i pracować razem ze mną.
Oderwała
się od niego. Oczy miała spuchnięte od płaczu.
- Czy chcę wrócić? Niczego bardziej nie
pragnę, jak właśnie tego. Z taką perspektywą nawet nie będę się zastanawiać.
Czy ty wiesz, co to dla nas oznacza? Zjawiłeś się tu jak anioł głoszący dobrą
nowinę. Czy my kiedyś zdołamy ci się za to wszystko odwdzięczyć? Chyba nie, ale
będziemy pracować z całych sił, żebyś nigdy nie mógł powiedzieć, że
rozczarowałeś się nami. Tak bardzo ci dziękuję. Mogę cię uściskać?
Zarzuciła
mu ręce na szyję i przylgnęła do niego całym ciałem. Objął ją gładząc jej
plecy. Pocałowała go w policzek mówiąc.
- Nigdy ci tego nie zapomnimy. Jesteś
najlepszym, co przytrafiło się w naszym smutnym życiu.
Odgarnął
jej kosmyk z czoła.
- Połóż się Ula. Boję się, że tymi wieściami
wywołałem u ciebie wzrost temperatury. Nie chcę, żeby ci się pogorszyło. Jutro
powiemy o tym Maćkowi. Do poniedziałku wydobrzejesz, a ja wraz z tobą pójdę do
firmy i porozmawiam z Finley’em.
Ułożyła
się z powrotem na poduszce. Okrył ją troskliwie kołdrą.
- Spróbuj pospać. Ja pozmywam po obiedzie i
może pójdę na jakieś zakupy. Trzeba coś kupić na kolację. Wezmę twój klucz.
- Dziękuję. Jesteś wspaniałym człowiekiem.
Szwendał
się trochę po mieście, choć pogoda nie nastrajała do spacerów. Kupił nieco
żywności. W wystawowej szybie zobaczył błękitny, ciepły golf z szetlandzkiej
wełny. Pomyślał, że będzie pasował do oczu Uli. Nie zastanawiając się, kupił
go. – Przynajmniej jest ciepły i nie
zmarznie w nim – zadowolony ruszył w kierunku Onslow Square.
Przekręcił
cicho klucz w zamku i wszedł do środka.
- Marek? – usłyszał wypowiedziane cicho swoje
imię.
- Tak, to ja Ula. Zaraz przyjdę do ciebie.
Wypakuję tylko zakupy.
Z
rękami założonymi do tyłu wszedł do pokoju uśmiechając się tajemniczo.
- Co tam chowasz? – spytała.
- Zobaczyłem coś ładnego na wystawie i nie
mogłem się powstrzymać. Zobacz – wyciągnął sweterek. – Piękny jest prawda?
Będzie ci pasował.
- Dla mnie? Marek, ja nie mogę przyjmować od
ciebie prezentów. Jeszcze w dodatku takich drogich. Musiał kosztować majątek.
- Nie przesadzaj. Jak już wstaniesz z łóżka to
przymierzysz go. Myślę, że będzie dobry. No nie protestuj i zrób mi tę
przyjemność – dodał widząc, jak otwiera usta chcąc coś powiedzieć.
- No dobrze. Już nic nie powiem prócz tego, że
dziękuję. Jest prześliczny.
Miała
chaos w głowie. On nie zachowywał się jak znajomy. On zachowywał się jak ktoś
jej bardzo bliski. – Jak chłopak? – wyszeptała
ze zdumieniem. Dba o nią i troszczy się o jej zdrowie. Opiekuje się nią,
szykuje jedzenie i teraz jeszcze ubiera. Tak nie zachowują się zwykli znajomi.
Nie jest też jej przyjacielem, bo przecież znają się zbyt krótko. – O co mu chodzi? Może on chce być moim
chłopakiem? Tak naprawdę to nie miałabym nic przeciwko temu. Jest dobry, pełen
empatii, współczujący i szczery. Ma kawał porządnego charakteru i jest
wrażliwy. Ideał. – Może powie jej wkrótce, o co mu naprawdę chodzi. Chce,
żeby u niego pracowała. Docenia jej umiejętności, ale w jego działaniu nie
chodzi tylko o to. Podświadomie czuła, że tu chodzi o coś więcej - A może on ją ko… Nie, nie…, daj spokój Ula.
To na pewno nie o to chodzi. Nie w twoim przypadku. Jesteś przeciętna i całkiem
zwyczajna. Taki chłopak, to tylko niespełnione marzenie. Powiedział mi jednak,
że jestem piękna. Jest uprzejmy i miły. To pewnie tak kurtuazyjnie…
Obudził
się rano i porządnie przeciągnął. Polówka nie była szczytem wygody, ale też nie
mógł powiedzieć, że się nie wyspał. Przekręcił się na bok i oparł głowę na
łokciu obserwując śpiącą Ulę. Coraz bardziej ciągnęło go do tej niepozornej
dziewczyny. - Ma coś takiego w sobie, że
podrażnia zmysły i burzy wewnętrzny spokój. To ta jej wyjątkowa łagodność,
niewinność i szczere spojrzenie, jak u dziecka. Jest taka delikatna i krucha.
Bardzo wrażliwa, a jednocześnie wewnętrznie silna. Jest zupełnie różna od
Pauliny. Nigdy nie podnosi głosu. Czyżbym zakochał się w niej? Tęsknię,
przyjeżdżam, opiekuję się nią? Gdy dzwoni, moje serce przyspiesza. To chyba
miłość i tak się objawia. Przy Paulinie nigdy tak się nie czułem. Ba. Nigdy tak
się nie czułem przy żadnej kobiecie. Ona jest zupełni inna. Nigdy nie poznałem
nikogo podobnego do niej. To nietuzinkowa kobieta.
Z
przyjemnością przyglądał się jej spokojnej twarzy. Oddychała głęboko. Jeszcze
miała zatkany nos, ale kaszel nie męczył jej już tak mocno. Wstał cicho i na
palcach przeszedł do łazienki. Umył się szybko i w szlafroku powędrował do
kuchni. Zaczął szykować śniadanie. Słyszał Maćka, jak wrócił w nocy. Jak się
wyśpi, będzie pewnie głodny. Postawił na jajecznicę z bekonem. Powinna im
smakować. Do tego bułeczki maślane, które kupił wczoraj i kawa. Koniecznie dużo
kawy. Poukładał wszystko na tacy. Nie zapomniał o antybiotyku, który miała
zażyć. Wszedł do pokoju i ułożył tacę na stoliku. Przysiadł obok śpiącej Uli i
pogładził ją po ciepłym policzku. Kolejny raz poczuł ten aksamit pod palcami
jak wtedy, gdy żegnał się z nią przed hotelem. Otworzyła oczy nieco
zdezorientowana. Poczuła jego dłoń na swojej twarzy i zarumieniła się.
- Dzień dobry Marek. Ale pięknie pachnie.
Jajecznica? Uwielbiam jajecznicę.
- Dzień dobry Ula. Jak się czujesz?
- Chyba już lepiej. Znacznie lepiej. Pod
wpływem tych boskich zapachów poczułam głód.
- W takim razie wcinaj póki gorące. Może masz
ochotę na kiełbaski? Kupiłem wczoraj.
- Nie, jajecznica wystarczy, ale Maciek na
pewno się skusi. Która godzina?
- Dziesiąta.
- Późno. Trzeba go obudzić. Zrobisz to za
mnie?
- Oczywiście. Jedz spokojnie. Ja tylko wstawię
kiełbaski, żeby się zagrzały i zaraz go obudzę.
Wszedł
do Maćka pokoju. Rzeczywiście był bardzo maleńki. Stało tam tylko łóżko i
połowa szafy. Potrząsnął jego ramię.
- Maciek, obudź się. Już dziesiąta.
Naszykowałem śniadanie. Poza tym muszę z tobą pogadać.
- Już, już wstaję. Zaraz przyjdę.
Nie
ociągał się. Raźno wyskoczył z łóżka i już po chwili umyty i ubrany dołączył do
nich.
- Dawno nie mieliśmy takich pyszności, prawda
Ula? Kiełbaski wyglądają wspaniale.
- Marek dba o nas. Ma też dla nas znakomitą
propozycję. Ale o tym niech sam ci powie.
- Tak, to prawda. Rozmawiałem z Ulą na ten
temat. Nie przyjechałem tu całkiem bezinteresownie. Opowiedziałem o was w
firmie. Rozmawiałem z ojcem. Chcielibyśmy zatrudnić was oboje. Tobie chcę
zaproponować stanowisko szefa produkcji a Uli koordynatora między Fashion look
a F&D.
Pensja
pięć i pół tysiąca brutto dla każdego. Do tego dochodzą jeszcze premie. Mam
nadzieję, że to dobra propozycja i warta przemyślenia. Maciek, ja widziałem
twarze waszych bliskich. Twarze we łzach. Oni bardzo martwią się o was i ciężko
znoszą tę rozłąkę. Kiedy wychodziłem od Cieplaków obiecałem sobie, że zrobię
wszystko, by ściągnąć was z powrotem do Polski. Serce mi się ściskało, gdy
patrzyłem na ich łzy. Ojciec zgodził się niemal natychmiast. Nawet nie musiałem
go długo przekonywać. Potrzebujemy młodych i zdolnych ekonomistów. Ula jest
znakomita, a ty masz wielkie zdolności organizacyjne i logistyczne. Co ty na
to? Ula chce wracać, a ty?
Szymczyk
wytrzeszczał na niego oczy i przetrawiał w głowie to, co przed chwilą dotarło
do jego uszu.
- Ula uszczypnij mnie, bo to chyba sen. –
Marek roześmiał się.
- To nie sen Maciek, a ja bardzo chcę byście
od nowego roku pracowali już u mnie.
Maciek
miał łzy w oczach. Wstał z krzesła i uściskał serdecznie Marka.
- Człowieku, czy ty wiesz, co robisz? Życie
nam ratujesz. Do końca swoich dni nie zdołamy ci się odwdzięczyć za twoją
wspaniałomyślność. Mieliśmy wielkie szczęście, że cię poznaliśmy. Ula, –
przypadł do jej łóżka – czy ty wiesz, co to znaczy?
Pogładziła
go po głowie.
- Wiem Maciuś. Wiem bardzo dobrze. Marek, to
wspaniały człowiek. Sprawił, że wreszcie przestaniemy tak desperacko tęsknić.
Wrócimy do nich. Wrócimy – dodała szeptem.
- Bardzo się cieszę Maciek – powiedział Marek.
I jemu lśniły w oczach łzy, gdy patrzył na tą dwójkę. – Mam nadzieję, że
powiesz o tym swojemu pracodawcy. Będzie musiał znaleźć na twoje miejsce kogoś
innego. Z szefem Uli pogadam osobiście, bo propozycję jej stanowiska musi
zaakceptować też on. Dziękuję, że się zgodziliście – popatrzył na nich ciepło.
- Takiej propozycji nie można odmówić.
Bylibyśmy głupcami, gdybyśmy jej nie przyjęli. Wiele ci zawdzięczamy i choćby z
tego względu nigdy cię nie zawiedziemy.
W
sobotę poczuła się już całkiem dobrze. Gorączka minęła. Marek faszerował ją
tonami witamin w postaci owocowych soków. Obierał jej ananasy i pomarańcze
zmuszając do zjedzenia. Śmiała się, że jak wyzdrowieje, to będzie ważyć o
dwadzieścia kilo więcej.
- To ci nie grozi. Jesteś drobnej kości i
prawdopodobnie zawsze będziesz szczupła – uspokajał. – Kobiety powinny ci
zazdrościć, bo możesz jeść wszystko bezkarnie w przeciwieństwie do większości z
nich. Jeśli dobrze się czujesz i nie masz gorączki chciałbym cię wyciągnąć na
miasto. Dosłownie na godzinkę. Potem zaraz wracamy, byś nie wietrzyła się
niepotrzebnie. Ubierzesz się ciepło i nie zmarzniesz. Zgodzisz się?
- To jakaś kolejna niespodzianka?
- No, można tak powiedzieć. To, co? Zbieramy
się?
- Zbieramy.
Ubrana
na cebulę wciągała na nogi buty. Przyjrzał im się krytycznie. Nie wyglądały na
ciepłe. Podał jej kurtkę. Opatuliła się szalikiem i wcisnęła na głowę czapkę.
Podszedł do niej i założył jeszcze kaptur.
- To tak na wszelki wypadek, żeby cię nie
przewiało – wyjaśnił.
Podjechali
do centrum autobusem. Od razu pociągnął ją w znanym sobie kierunku. Zatrzymali
się przed wejściem do optyka.
- Nie obraź się Ula, ale te okulary są
koszmarne. Nawet nie widać twojej ładnej buzi, bo ją zasłaniają. Zaraz
poprzymierzasz oprawki i dobiorą ci szkła. Może skusisz się na soczewki?
Była
tak zaskoczona, że bez protestu dała się wciągnąć do środka. Pomógł jej wybrać
ładne, małe, twarzowe oprawki. Soczewki też kupił. Okulary zrobili od ręki
proponując im kawę podczas czekania na nie. Wszystko działo się tak szybko, że
ledwie nadążała. Po wyjściu od optyka zahaczył jeszcze o sklep obuwniczy, w
którym kupił jej solidne kozaczki wyściełane grubym kożuszkiem, długie do
kolan. Spytał o rozmiar Maćka. Kupił i jemu przyzwoite, zimowe buty, podbite
ciepłym futrem i na grubej podeszwie. Stare buty Uli wraz z jej starymi
okularami wyrzucił do kosza, jak tylko opuścili sklep. Czekali na autobus w
milczeniu. Przyjrzał się jej. Ona nadal była w szoku i myślała nad czymś
intensywnie.
- Ula, co ci jest? Nic nie mówisz od dłuższego
czasu. Mam nadzieję, że nie uraziłem cię tymi zakupami. Jeśli tak, to bądź
wielkoduszna i wybacz mi. Ja tak lubię sprawiać radość innym – jego duże szare
oczy patrzyły na nią z obawą.
- Nie gniewam się na ciebie. Nie mogłabym. Po
prostu ten nadmiar szczęścia przytłoczył mnie trochę. Nikt nigdy nie zrobił dla
mnie aż tyle. Jedyne, co mogę, to podziękować ci z całego serca za twoją dobroć
i szlachetność. Muszę cię też o coś zapytać i proszę o szczerą odpowiedź – zawahała
się przez chwilę. – To ty jesteś John Smith, prawda?
Zmieszał
się nieco, ale nie potrafił jej skłamać.
- No cóż… Odkryłaś mój największy sekret. A
myślałem, że jestem taki sprytny.
Łzy
jedna za drugą toczyły się po jej policzkach.
- To zbyt wiele Marek. Zbyt wiele…
- Ciii… Nie płacz. Już dobrze. Już wszystko
dobrze – kciukami otarł jej wilgoć z twarzy. – Będzie jeszcze lepiej, gdy wrócicie
do Polski. Już ja się o to postaram – przytulił ją do swego boku. – Mamy
autobus. Jedziemy do domu.
Dopiero
w niedzielę rano mogła podzielić się z Maćkiem radością spowodowaną nowymi
okularami, butami i wręczyć mu te, które Marek kupił dla niego. Powiedziała mu
też, że pan Smith i Marek, to ta sama osoba. Był bardzo zdziwiony. Dziękował
też Markowi wiele razy powtarzając każdorazowo „Niech ci Bóg błogosławi za
twoją dobroć”. Był bardzo wzruszony tą szczodrością człowieka, którego ledwie
znał. Buty pasowały jak ulał. Cieszył się jak dziecko, że były tak bardzo
ciepłe i zapewniał, że teraz to na pewno nie zmarzną mu nogi. Jego stare
powędrowały do kosza podobnie, jak buty Uli.
W
poniedziałek z obawą jechała do firmy. Towarzyszący jej Marek zapewniał ją, że
nie ma się czego bać. Nawet jakby Finley się nie zgodził, to i tak przecież
podjęła już decyzję o powrocie i on nie ma na to żadnego wpływu.
Rozebrali
się w sekretariacie. Finley’a jeszcze nie było. Ula zrobiła im kawy. Czekali
rozmawiając cicho. Wreszcie pojawił się nieco spóźniony. Zdziwił go widok
Marka. Nie dzwonił, że będzie w Londynie.
- No witam, witam – uścisnął mu przyjaźnie
dłoń. – Nic pan nie mówił, że będzie u nas. Trzeba było zadzwonić.
Przygotowałbym się do tego spotkania.
- Nie było takiej potrzeby. W Londynie jestem
całkowicie prywatnie. Chciałem skorzystać z okazji i porozmawiać z panem.
- Dobrze. W takim razie zapraszam. Ushi jak z
tobą? Wszystko w porządku?
- W jak najlepszym. Dziękuję.
- Ładne okulary. W ogóle wyglądasz jakoś inaczej.
Zrób mi kawy proszę, a my porozmawiamy sobie.
Wszedł
za Markiem do gabinetu. Rozebrał się wskazując mu fotel.
- To, o czym pan chciał rozmawiać?
- O Uli.
- O Ushi? A dlaczego? Nie rozumiem?
- Powiem wprost, by nie przedłużać. Kiedy
wyjeżdżałem stąd ostatnio, prosiła mnie o przekazanie paczki jej rodzinie w
Polsce. Prosto z lotniska udałem się tam. Nie wiem, czy jest pan zorientowany,
ale ona zostawiła tam schorowanego ojca, małą, sześcioletnią siostrzyczkę i
młodszego brata. Ciężko im bez niej. Kiedy opowiadałem im o niej zalewali się
łzami. Tęsknią za nią bardzo. Szczególnie ta mała, którą Ula zajmowała się od
urodzenia, bo ich matka zmarła zaraz po porodzie. Ula ją zastępowała. Ona się
do tego pewnie nie przyzna, ale też desperacko z nimi tęskni. Bardzo chciałaby
wrócić do nich. Ja ze swojej strony chciałem zaproponować jej, a właściwie już
to zrobiłem, stanowisko w Febo&Dobrzański. Zostałaby koordynatorem w
sprawie współpracy między naszymi firmami. Ona podjęła już decyzję o powrocie,
ale też nie chciała zostawiać tak sprawy bez pańskiej wiedzy. Ja chciałem tylko
pana zapytać, czy wyraziłby pan zgodę, by ona została przedstawicielem
reprezentującym moją firmę. Takim człowiekiem od kontaktów. Mówię o tym panu
odpowiednio wcześniej, bo nie chciałem pana postawić przed faktem dokonanym.
Ona wyjeżdża do Polski tydzień przed końcem roku i nie chciałaby już wracać. Ma
jeszcze prawie półtora miesiąca. W tym czasie przyuczyłaby solidnie nową osobę
na swoje miejsce, żeby nie zostawiać pana bez asystentki. Co pan na to?
Finley
nie miał najszczęśliwszej miny. Zmarszczone czoło świadczyło, że myśli
intensywnie.
- No cóż. Dał mi pan niezły orzech do
zgryzienia. Wie pan doskonale, że ona jest najlepsza. Nigdy nie miałem tak
pracowitej, kompetentnej i bardzo zaangażowanej asystentki. Bardzo sobie cenię
jej umiejętności. Rozumiem też jej uczucia i to, że tęskni za swoją rodziną.
Nie będę się sprzeciwiał, a proponowane przez pana stanowisko dla niej, w pełni
akceptuję. Wiem, że sprawdzi się na nim znakomicie.
Właśnie
weszła niosąc na tacy filiżankę z kawą dla Finley’a, cukier i śmietankę.
Obrzucił ją smutnym wzrokiem.
- To, co Ushi? Opuszczasz mnie? Wiesz, jak
trudno mi będzie znaleźć kogoś na twoje miejsce? Rozumiem jednak doskonale
powody tej decyzji a pan Dobdżansky zapewnił mnie, że ma dla ciebie posadę.
Myślę, że od jutra zaczniemy szukać zastępstwa. Jeszcze dziś daj ogłoszenie w
Internecie i do prasy. Wyznacz spotkanie na środę. Razem wybierzemy
odpowiedniego kandydata. Czasu zostało niewiele, a musisz go jeszcze
przygotować i wszystko mu przekazać.
Uśmiechnęła
się do niego promiennie.
- Bardzo dziękuję panie Finley, że się pan
zgodził. Kandydata lub kandydatkę przygotuję tak, że nie będzie pan miał
najmniejszych problemów.
- W takim razie załatwione. A do pana mam
prośbę. Skoro już zostaliśmy partnerami biznesowymi będzie mi miło, jeśli
zechce pan mówić mi po imieniu. Dawid – wyciągnął dłoń do Dobrzańskiego.
- Marek – uścisnął mu dłoń. – Mnie również
jest bardzo miło i dziękuję za Ulę.
- Do kiedy zostajesz w Londynie?
- W czwartek do południa wylatuję. W piątek
muszę być w firmie.
- W takim razie, jeśli masz ochotę, to przyjdź
w środę. Pomożesz przy wyborze.
- Bardzo chętnie przyjdę. Sam jestem ciekaw,
jak przebiegają u was takie rozmowy kwalifikacyjne.
- Wobec tego do zobaczenia w środę.
Opuścili
gabinet Finley’a. Popatrzył na nią roziskrzonym wzrokiem.
- Udało się Ula. Tak bardzo się cieszę i
jestem naprawdę szczęśliwy.
- Ja też. Już się nie mogę doczekać, kiedy
zobaczę swoich.
- Ja przyślę wam bilety. Mam zniżkę, bo latam
często. Na pewno zapłacę za nie mniej, niż wy. Musicie pozamykać wszystkie
sprawy. To, co możecie, wyślijcie wcześniej pocztą, żeby mieć jak najmniejszy
bagaż. W dzień waszego przylotu przyjadę na lotnisko i odbiorę was. Zawiozę do
Rysiowa. Po świętach pokażę wam firmę, żebyście byli zorientowani – popatrzył z
czułością w jej oczy. - Bardzo się cieszę Ula, że będę cię miał tak blisko. To
dla mnie bardzo ważne.
- Dlaczego? – spytała zdziwiona.
- Może kiedyś ci o tym powiem, ale jeszcze nie
teraz. Ciesz się wyjazdem i myślą, że niedługo będziesz wśród swoich. Ja teraz
wychodzę. Zrobię nam jakiś obiad, a jak wrócisz, to pojedziemy do Maćka i
powiemy mu o wszystkim, dobrze?
- Dobrze. W takim razie ja wysyłam ogłoszenia
o naborze. Będę po siedemnastej.
ROZDZIAŁ 8
Wytarła
usta serwetką i odetchnęła głęboko.
- To było pyszne. Dawno nie jadłam nic równie
dobrego. Gdzie ty nauczyłeś się tak gotować? Zadziwiasz mnie.
Uśmiechnął
się szeroko.
- Cieszę się, że ci smakowało. Nawet rumieńców
nabrałaś. Musiałem nauczyć się gotować. Paulina nie robiła tego nigdy. To
zaszkodziłoby jej wypielęgnowanym paznokciom. Wolała jadać na mieście i to w
nie byle jakich restauracjach. Ma wielkopańskie maniery i uważa się za pępek
świata. Jedzenie w knajpach dobre jest od czasu do czasu, ale codziennie? Z
tego powodu zacząłem pichcić sam. Wiesz… Metoda prób i błędów. Raz wyszło
dobrze, raz do niczego, ale nie zniechęcałem się. Teraz radzę sobie świetnie, a
umiejętności się przydały odkąd mieszkam sam.
- Ostatnio, jak dzwoniłam mówiłeś, że
sprzedajesz dom. Sprzedałeś?
- Miałem szczęście. Kupiec znalazł się szybko.
Podzieliliśmy pieniądze. Ja za swoje kupiłem mieszkanie w ładnej okolicy. Dużo
tam zieleni a z okien widać Wisłę, bo mieszkanie jest na dwunastym piętrze. Jak
będziecie już w Polsce, na pewno znajdzie się okazja, byś mogła je zobaczyć. To
co? Pozmywam szybko i zbieramy się do Maćka, tak?
Pokiwała
głową.
- Pomogę ci. Będzie szybciej.
Siedzieli
w pubie Johna przy ulubionym stoliku Uli i konferowali z Maćkiem.
- I co Maciek, rozmawiałeś z szefem?
- Rozmawiałem. Nie przyjął mojej decyzji zbyt
dobrze. Jednak wyjaśniłem mu, że praca za barem, to nie jest szczyt moich
marzeń. Nie po to uczyłem się tyle lat, by skończyć w takim miejscu. Myślę, że
w końcu zrozumiał, choć jest mu na pewno żal. Odwalałem tu kupę dobrej roboty.
Nie oszczędzałem się. Mówiłem, że mamy jeszcze sporo czasu, by znaleźć kogoś na
moje miejsce. On chce też Polaka. Mówił, że wcześniej nie miał o nas dobrego
zdania dopóki nie przekonał się, że jesteśmy solidni i pracowici. Może zgłosi
się jakiś. Zobaczymy. W każdym razie klamka zapadła. Wyjeżdżamy.
- Bardzo mnie to cieszy. Mówiłem już Uli, żebyście
wszystkie rzeczy wysłali paczką do domu. Zostawcie sobie tylko tyle, by wziąć
do samolotu i nie płacić nadbagażu. Ja przyślę wam bilety, bo mam sporą zniżkę,
a w dzień przylotu będę czekał na lotnisku i zawiozę was do domu. Rodzina nadal
myśli, że przyjeżdżacie tylko na dwa tygodnie?
- Moja to nadal nie jest pewna, czy w ogóle
przyjadę – powiedziała Ula. – Jak dzwoniłam do nich ostatni raz, to sama tego
nie wiedziałam. Fajnie byłoby im sprawić niespodziankę, co Maciuś? Na razie nic
im nie mówmy, że przyjeżdżamy na stałe. Powiemy im dopiero w domu. Ucieszą się.
- Może być – powiedział pojednawczo Maciek. – Będzie
podwójna radość. Już nie mogę się doczekać. To będzie najdłuższe półtora
miesiąca w moim życiu – jego mina wyrażała taką żałość, że roześmiali się.
- Już niedługo moi drodzy – pocieszał Marek -
zleci, jak z bicza strzelił. Ani się obejrzycie, a będziecie wśród swoich.
W
środę rano znów jechał z nią do firmy. Mówiła mu, że przyszło sporo zgłoszeń i
przez Internet i telefonicznych.
- Chyba zajmie nam to cały dzień – przewidywała.
– Mam nadzieję, że nie będziesz się nudził. Obiad możemy zjeść u nas w bufecie.
Przynajmniej odpoczniesz sobie od gotowania. – Uśmiechnął się.
- Ula, gotowanie nie męczy mnie wcale. Nawet
to polubiłem. A jak widzę, że ci smakuje, tym większa satysfakcja dla mnie.
Rozmowy
kwalifikacyjne miały odbywać się w sali konferencyjnej. Tam też skierowali
swoje kroki. Po drodze Ula zabrała jeszcze jakiś notatnik, długopis i stertę
zgłoszeń. Na korytarzu był prawdziwy tłum. Stanęli przy drzwiach i Ula
poprosiła o ciszę.
- Proszę państwa nazywam się Urszula Cieplak i
jestem asystentką pana Finley’a, który zapewne będzie również obecny przy
rozmowach. Będziemy wywoływać według kolejności składanych zgłoszeń. Proszę
więc o zachowanie spokoju i ciszy. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie sprawnie i
nie będziemy państwa trzymać dłużej, niż to konieczne. Przeczytała pierwsze
nazwisko i zaprosiła delikwenta do środka.
Rzeczywiście
wszystko przebiegało bardzo sprawnie. Ula nie traciła czasu. Nie zagłębiała się
w CV, lecz kazała opowiadać wszystko własnymi słowami o ukończonych studiach i
przebiegu dotychczasowej pracy. Większość z kandydatów jeszcze nie posiadała
doświadczeń w tym zawodzie. Ciężko było się gdzieś zaczepić po skończonych
studiach. Ula robiła jakieś tajemnicze znaczki na złożonych dokumentach. Marek
nie odzywał się w ogóle, tylko słuchał. Pojawił się Finley i przywitał z nimi.
- Jak idzie Ushi? Jest ktoś interesujący?
- Tak. Jest kilka osób. Nadal jednak szukamy
tej najwłaściwszej.
- Zamówiłem dla nas kawę. Zaraz powinni
przynieść. Chyba zaschło ci w gardle od tego ciągłego perorowania.
Uśmiechnęła
się do niego z wdzięcznością.
- Dziękuję panie Finley. Chętnie się napijemy.
To ja poproszę następną osobę - wyszła na korytarz i wyczytała nazwisko. - Pani
Hannah Rolicky.
Z
tłumu wynurzyła się niepozorna dziewczyna w okularach na nosie i włosami
spiętymi w kucyk. Ubrana bardzo skromnie, by nie powiedzieć, że biednie.
- Zapraszam panią – uśmiechnęła się do niej
serdecznie chcąc dodać dziewczynie otuchy. – Boże. Przypomina mnie samą, kiedy tu przyszłam – przemknęło jej
przez myśl. – I też byłam taka przerażona
jak ona. - Proszę usiąść i odprężyć się – wskazała jej krzesło. – My
naprawdę nie gryziemy.
Tym
ostatnim zdaniem wywołała nieśmiały uśmiech na twarzy kandydatki i pokaźne
rumieńce. – O matko! To chyba mój klon
– Ula od razu poczuła sympatię do tej skromnej dziewczyny.
- Proszę nam się przedstawić i opowiedzieć coś
o sobie.
- Nazywam się Hannah Rolicky. Urodziłam się tu
w Londynie. Tu też pobierałam nauki. Studiowałam w The London School of
Economics and Political Science przy Houghton Street. Ukończyłam z wyróżnieniem finanse i ekonomię na
tej uczelni. Uczęszczałam też na wykłady ze „Stosunków między pracodawcą a
pracownikami”, „Stosunków międzynarodowych” i „Prawa”. W dokumentach są
stosowne zaświadczenia. Niestety nie mogę się pochwalić pracą w swoim zawodzie,
bo szukam jej już od dłuższego czasu, ale bezskutecznie. Miałam tylko krótki,
roczny staż w banku.
- To tak
jak ja – przemknęło przez głowę Uli. – Pani nazwisko nie brzmi z angielska.
- To prawda. Mój ojciec jest Polakiem.
Pochodzi z małej miejscowości pod Warszawą, natomiast matka jest rodowitą
Angielką.
- Czy posiada pani prawo jazdy? – odezwał się
milczący dotąd Finley.
- Tak, od kilku lat. Jestem chyba niezłym
kierowcą.
- W takim razie bardzo pani dziękujemy. Odezwiemy
się w ciągu jutrzejszego dnia. Proszę czekać na telefon.
- To ja bardzo dziękuję. Do widzenia.
Kiedy
zamknęły się za nią drzwi, Ula wypuściła powietrze z płuc.
- Panie Finley, to jej szukaliśmy. Jest
najlepsza. Renomowana uczelnia. Dwa kierunki studiów ukończone z wyróżnieniem.
Proszę zobaczyć te certyfikaty.
Finley’a
wcale nie zdziwił jej entuzjazm.
- Zobaczyłaś w niej siebie, prawda?
Spuściła
głowę rumieniąc się.
- Tak, to prawda. Jestem w stu procentach
pewna, że ona będzie najlepsza na to stanowisko. Na uczelnię, którą skończyła
nie przyjmują byle kogo. Przecież skończyło ją szesnastu noblistów. To o czymś
świadczy, prawda?
- No dobrze Ushi. Mnie również się spodobała.
Jest nieco nieśmiała, ale przecież ty też taka byłaś. Ja nie mam nic przeciwko
tej kandydaturze, ale trzeba dokończyć rozmowy. Nie zostało wielu kandydatów a
wszyscy muszą mieć równe szanse. Jak skończycie, idźcie na obiad. Dzisiaj daję
ci wolne na resztę dnia. Mark jutro wyjeżdża. Będziesz miała czas, by pożegnać
się z nim. Tobie życzę szczęśliwego lotu – uścisnął Markowi dłoń. – Niedługo
się odezwę, bo trzeba będzie się przymierzyć do wiosennej kolekcji. Mam kilka
ciekawych propozycji, ale to po nowym roku. Do zobaczenia.
Zostali
sami. Ula policzyła zgłoszenia.
- Jeszcze siedem. Uporamy się raz dwa i
kończymy. Poprosisz następnego? Nazywa się Denholm Candys.
- Już idę.
Tych
kilku kolejnych kandydatów nie zachwyciło niczym szczególnym. Ula była
zdecydowana na pannę Rolicky. Gdy za ostatnim delikwentem zamknęły się drzwi,
wyszukała jej numer telefonu i zadzwoniła. Po kilku sygnałach Hannah odebrała.
- Hallo?
- Pani Rolicky?
- Tak, słucham.
- Urszula Cieplak z tej strony z firmy
„Fashion Look”. Była pani dzisiaj u nas na rozmowie kwalifikacyjnej. Mieliśmy
odezwać się jutro, ale robimy to dzisiaj, bo konkurs został rozstrzygnięty.
- Tak? To bardzo szybko – powiedziała
niepewnie.
- Chcę panią powiadomić, że została pani
przyjęta na stanowisko asystentki pana Finley’a. Proszę się jutro stawić w
firmie na godzinę ósmą. Warunki umowy omówimy tu, na miejscu. Halo? Słyszy mnie
pani? Jest pani tam?
- Jestem, jestem – dobiegł do uszu Uli
stłumiony płacz. – Bardzo pani dziękuję. To najszczęśliwszy dzień w moim życiu.
- Proszę mi wierzyć, że ja czułam się
podobnie, gdy dostałam tę pracę. Zatem czekam na panią jutro o ósmej. Do
zobaczenia.
- Dziękuję, dziękuję pani bardzo. Do widzenia.
Ula
rozłączyła połączenie i uśmiechnęła się do Marka.
- I oto mamy kolejną szczęśliwą osobę na tym
świecie. Chodźmy teraz do bufetu. Jutro obdzwonię wszystkich pozostałych i
przekażę im hiobowe wieści.
W
czwartek obudzili się bardzo wcześnie. Marek musiał przed siódmą wyjść już z
domu, żeby zdążyć na samolot. Spakował się wczoraj. Teraz pozostało mu tylko
zjeść śniadanie i zamówić taksówkę na Heathrow. Pożegnał się z na wpół
rozbudzonym Maćkiem. Ula zeszła z Markiem na dół i czekała wraz z nim na jego
taksówkę. Spojrzał jej smutno w oczy.
- Żal mi stąd wyjeżdżać, wiesz. Będzie mi
ciebie brakowało. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak wiele zmieniłaś w moim
życiu. Jesteś niezwykłą osobą Ula. Nigdy wcześniej nie znałem nikogo takiego,
jak ty.
- A ja jestem szczęśliwa, że mogłam cię
poznać. Jesteś dobrym człowiekiem Marek. Najlepszym. Nigdy nie zrobię nic
przeciw tobie i postaram się z całych sił, by nie zawieść tego zaufania, które
we mnie pokładasz – zerknęła w bok. – Jest twoja taksówka.
Przy
pomocy kierowcy wpakował walizkę do bagażnika i podszedł jeszcze do niej.
- Będę dzwonił Ula tak często, jak będę mógł.
Czas szybko leci i już wkrótce będę was witał w Polsce. Dbaj o siebie i ubieraj
się ciepło. Do widzenia – pochylił się jeszcze i musnął jej usta pocałunkiem
lekkim jak wiatr. Wsiadł szybko do samochodu każąc się wieźć na lotnisko.
Stała
przed domem do momentu, aż taksówka nie zniknęła jej z oczu. Drżącymi palcami
dotknęła ust. Czuła na nich jego własne, delikatne, miękkie, słodkie. Nie miała
pojęcia, dlaczego to zrobił. Na myśl o tym pocałunku jej serce wykonało radosną
polkę. – A może rzeczywiście on do mnie
coś czuje? Bo ja go chyba ko… Dość Ula. Czas zbierać się do pracy.
Wbiegła
do sekretariatu kilka minut spóźniona. Zauważyła, że na krześle siedzi Hannah
Rolicky. Przywitała się z nią.
- Pan Finley już jest?
- Jeszcze nie. To ja przyszłam trochę
wcześniej.
- Dobrze. W takim razie najpierw zaprowadzę
panią do kadr. Tam podpiszemy umowę, jeśli nie będzie miała pani żadnych uwag.
Potem załatwimy tak zwaną obiegówkę. Pobierze pani niezbędny do pracy sprzęt.
Ja zaraz zadzwonię do ekipy technicznej, żeby przynieśli biurko i stołek. Mamy
czas do końca roku, a właściwie do dwudziestego pierwszego grudnia. Do tego
czasu zapoznam panią ze wszystkim i objaśnię to, co trzeba. Wierzę, że zanim
przejmie pani moje stanowisko opanuje pani wszystko do perfekcji.
- Pani nie chce tu już pracować? – spytała
zdumiona Hannah.
- No cóż. Pochodzę z Polski. Tam zostawiłam
rodzinę i bardzo za nią tęsknię. Otworzyły się przede mną nowe możliwości, z
których chętnie skorzystam. Będę koordynatorem między tą firmą a firmą polską.
Na pewno będziemy się spotykać. Jak więc pani widzi nie palę za sobą mostów.
Skoro jednak mamy współpracować przez ten miesiąc, mówmy sobie po imieniu. Ja
jestem Ula – wyciągnęła do niej dłoń.
- A ja Hannah.
- Potrafisz mówić po polsku? Mówiłaś, że twój
ojciec jest Polakiem.
- Trochę potrafię, bo mnie nauczył. Akcent
jednak mam, choć na pewno łatwiej niż Anglikom przychodzi mi wymowa.
- Witam panie – do gabinetu wszedł Finley. –
Widzę, że nie tracisz czasu Ushi.
- Staram się. To jest pana nowa asystentka
Hannah Rolicky, ale to już pan wie. Ja dzisiaj postaram się zapoznać ją z firmą
i załatwić najpotrzebniejsze rzeczy. Zaraz chciałam zadzwonić po biurko, bo
gdzieś musi siedzieć, dopóki tu będę.
- Ushi. Rób jak uważasz. Ja zdaję się na
ciebie w tej kwestii. Masz ją przeszkolić tak, bym po twoim wyjeździe nie miał
problemów. Postawiłaś na nią i sama ją wybrałaś. Ja mam dzisiaj ważne spotkanie
na mieście i muszę się do niego przygotować. Wybaczą więc panie.
Zamknął
się w swoim gabinecie, a one powędrowały do kadr.
- To ty mnie wybrałaś? Myślałam, że to pan
Finley decyduje o takich rzeczach.
- I masz rację, jednak w tej kwestii zostawił
mi wolną rękę. Jestem przekonana, że znakomicie sobie poradzisz. Skoro dałaś
radę skończyć tak prestiżową uczelnię, to i tu nie będziesz miała problemów.
- Dziękuję Ula. Ta praca była dla mnie bardzo
ważna. Nadal jest. Nie przelewa się nam. Ojciec choruje, a mama zarabia
sprzątaniem.
- Doskonale cię rozumiem. Ja byłam w bardzo
podobnej sytuacji. Jest już południe. Dużo rzeczy załatwiłyśmy. Firma ma własny
bufet. Jeżeli cię stać na obiady, możesz z niego korzystać. Jeśli nie,
zapraszam cię na najlepsze hot-dogi w mieście. Kosztują tylko funta i są
pyszne. Poznam cię z Jabalem. To Nigeryjczyk. Ma swój wózek naprzeciwko firmy i
jest bardzo sympatyczny.
Wyszły
z firmy i przeszły na drugą stronę ulicy. Zobaczył je już z daleka i uśmiechnął
się wesoło.
- Witaj Ursula. Przyprowadziłaś mi dzisiaj
gościa?
- Witaj Jabal. To jest Hannah. Od nowego roku
ona będzie twoją stałą klientką. Wracam do Polski na dobre, a ona mnie zastąpi.
- Naprawdę chcesz wrócić?
- Naprawdę. Bardzo tęsknię za rodziną i ciągle
o niej myślę. Zaproponowano mi pracę w Polsce i to na bardzo dobrych warunkach.
Będzie mi ciebie brakowało i twoich pysznych pikli.
- I ja będę tęsknił. Polubiłem cię. Rzadko mam
takich klientów jak ty.
- Hannah, to bardzo miła dziewczyna. Na pewno
się polubicie. Daj nam teraz po chrupiącej ciepłej bułeczce z kiełbasą.
Zgłodniałyśmy.
Mijały
dni. Ula spędzała je pracowicie wtajemniczając Hannah w arkana firmy. Radziła
już sobie całkiem dobrze. Pamiętała, gdzie, co jest i pewniej poruszała się po budynku.
Któregoś dnia za zgodą Finley’a wzięły Bentley’a i objechały szwalnie. Prowadziła
Hannah. Ula musiała się przekonać, jak daje sobie radę za kierownicą. Każdemu z
dyrektorów przedstawiła swoją następczynię, a jej zasady działania szwalni. New
Denham zostawiły sobie na deser. Zajechały tam późnym popołudniem. Nie pod
szwalnię, ale pod dom Jonathana. On wiedział już o ich planach wyjazdowych, bo
Maciek dzwonił do niego mówiąc mu o wszystkim. Ula wykorzystała tylko okazję,
by móc się z nimi pożegnać. Uraczone domowymi przysmakami Emmy żegnały się z
nimi. Hannah tylko do następnego razu, Ula na zawsze, choć zapewniała, że jak
tylko będzie miała okazję, to do nich zawita. Uściskała ich oboje dziękując im
za przyjaźń i wsparcie. Potem wycałowała dzieciaki. Obiecała, że będzie
dzwonić.
Mieszkanie
też powoli pustoszało. Rzeczy zbędne zapakowali w dwa potężne pudła. Jedno z
adresem Szymczyków, drugie z adresem Cieplaków. Mieli zamiar wysłać je tuż
przed wylotem. Chcieli zrobić bliskim niespodziankę, a wcześniejsze dotarcie
paczek mogło wzbudzić ich podejrzenia.
Maciek
też rozglądał się za ewentualnym, swoim następcą. Pytał wśród klientów niemal
każdego dnia. W końcu i jemu dopisało szczęście. W jeden z sobotnich wieczorów
weszła grupka mężczyzn. Porozumiewali się po polsku. Podszedł do nich chcąc
przyjąć zamówienie. Usłyszał wtedy, że szukają pracy.
- Jednemu z was mógłbym pomóc. Jednak musi być
to osoba solidna, pracowita i uczciwa. Właściciel jest moim przyjacielem i nie
chciałbym go zostawiać bez pomocy. Ja wracam do kraju. Czy któryś z panów jest
zainteresowany? Zasypali go gradem pytań. Na wszystkie odpowiedział uczciwie,
że robota ciężka, ale też dobrze wynagradzana, gdy udowodni się szefowi
pracowitość i rzetelność. Nie ma taryfy ulgowej. Szef nie toleruje byle jakości
i obijania się. Jeden z nich, Adam zdecydował się. Maciek nie tracił czasu. Od
razu przedstawił go Johnowi.
- Możesz zacząć od jutra. Przyjdź na
czternastą. Maczek we wszystko cię wprowadzi i pokaże, co trzeba. Mam nadzieję,
że jesteś solidnym człowiekiem. Nie chciałbym ponownie zmieniać mojego zdania o
Polakach, a dzięki Maczkowi jest ono bardzo dobre.
Z
zapewnieniem, że John nie zawiedzie się na nim, Adam dograł szczegóły z
Szymczykiem i wrócił szczęśliwy do kolegów.
Marek
dzwonił niemal codziennie. W końcu tak przywykła, że dzień bez jego porannego
telefonu wydawał jej się dniem straconym. Opowiadała mu o wszystkim. Jak trudne
są te ostatnie dni, które odliczają do wyjazdu. Jak mają dużo pracy, bo pakują
rzeczy. Opowiadała o pożegnaniu z rodziną Smile’ów i o tym, jak dobrze radzi
sobie Hannah. Czasem płakała do słuchawki nie mogąc znieść myśli, że to jeszcze
tyle dni a ona już by chciała być wśród swoich. Nie potrafił znieść jej łez.
Pocieszał ją wtedy i zapewniał, że to już naprawdę niedługo. Jeszcze tylko
troszeczkę się pomęczy a on za chwilę przywita ją na warszawskim lotnisku.
Mówił jej, że i on nie może się doczekać ich przyjazdu i jak bardzo brakuje mu
jej łagodnego głosu. Rumieniła się wtedy i jednocześnie cieszyła, że nie może
zobaczyć jej zażenowania.
Swój
ostatni dzień pracy spędziła na żegnaniu się ze wszystkimi. Poszła wraz z
Hannah na ostatniego hot-doga od Jabala. I jego pożegnała serdecznie ściskając
go mocno i zapewniając, że jak tylko przyjedzie do Londynu na pewno przyjdzie
do niego po chrupiącą bułkę z parówką i piklami.
Pożegnała
się też z Finley’em dziękując mu za danie jej szansy zatrudnienia i za wiarę w
nią. On podziękował jej za Hannah. Już wiedział, że dziewczyna, która ją
zastąpi jest świetnie przygotowana i nie zawiedzie. Pożegnała się i z nią.
Hannah dziękowała jej za wszystko, co dla niej zrobiła i życzyła powodzenia.
Maciek
bardzo podobnie przeżywał ten dzień, choć on żegnał się praktycznie tylko z
Johnem. Łagodny olbrzym złapał go w swoje wielkie łapska i uściskał serdecznie.
- Mam nadzieję Maczek, że ten twój następca
okaże się godny. Pożegnaj też ode mnie raz jeszcze Ursulę i powiedz, że nikt
nie gotuje tak dobrej jarzynówki, jak ona. Szczęśliwej podróży wam życzę i
wpadaj czasem, jak tu będziesz.
Wieczorem
w przeddzień wyjazdu zadzwonił Marek.
- Witaj Ula. Gotowa do podróży?
- Gotowa i to jeszcze jak. Jutro rano oddajemy
klucze od mieszkania i możemy ruszać.
- To wspaniale. Na lotnisku w kasie
odbierzecie wasze bilety. Lot jest o jedenastej. Ja tak jak obiecałem, będę na
was czekał w sali przylotów i zawiozę was do Rysiowa.
- Bardzo ci dziękujemy Marek. Za wszystko.
Gdyby nie ty, nie mielibyśmy żadnej szansy powrotu. Ja chyba dzisiaj nie zasnę.
Jestem taka podekscytowana. Maciek udaje spokój, ale i w nim jest pełno emocji.
- Jeszcze tylko ta jedna noc Ula i będziecie
tutaj. Ja też nie mogę się już doczekać, kiedy was zobaczę i też odliczam
godziny. Mimo wszystko dobrej nocy Ula. Pozdrów Maćka i do jutra.
- Do jutra Marek. Dobranoc.
Oboje
nie mogli już dospać. Była szósta rano kiedy wyskoczyli z łóżek. Ula pościągała
pościel i porządnie złożyła wpakowując do walizki. Po zjedzeniu śniadania
jeszcze raz uważnie zlustrowali mieszkanie upewniając się, czy nie zostawili
nic istotnego. Spakowani zeszli na dół i oddali właścicielowi klucz
jednocześnie żegnając się z nim. Wygód nie mieli, ale za te pieniądze nie
wynajęliby nic lepszego. Stali przed domem czekając na zamówioną taksówkę.
- I co Ula. Wracamy.
- Wracamy Maciuś. Nareszcie
Jej
oczy jaśniały szczęściem, a serce wyrywało się do domu. Do swoich.
ROZDZIAŁ 9
Stał
w sali przylotów warszawskiego Okęcia i przestępował z nogi na nogę wyciągając
szyję i usiłując ich wypatrzeć. Wreszcie ich dostrzegł. Jego skupiona do tej
pory twarz rozciągnęła się w szerokim uśmiechu. Zaczął przepychać się przez
tłum czekających na swoich bliskich ludzi, krzycząc.
- Ula! Maciek! Tutaj! – machał energicznie
ręką.
Dostrzegli
go i oni. Ruszyli w jego kierunku i już po chwili tonęli w jego ramionach.
- Nareszcie kochani. Nareszcie. Tak się
cieszę.
- My nie mniej Marek. Gdybym się nie wstydził,
to ukląkłbym i ucałował tę posadzkę jak papież ziemię.
Popatrzył
na nich roziskrzonym wzrokiem.
- Dobry mieliście lot? Nie było żadnych
przykrych niespodzianek?
- Wszystko w najlepszym porządku. Serce mi
pęka ze szczęścia – w oczach Uli pokazały się łzy. Objął ją ramieniem i
przytulił.
- Już wszystko dobrze maleńka. Jesteście w
domu. Dzwoniłem do twojego taty i mówiłem, że przywiozę was z lotniska. Wszyscy
czekają już na was. Twoi rodzice również Maciek. Chodźmy. Nie każmy im czekać
dłużej, niż to konieczne. Zaparkowałem całkiem blisko wyjścia. Daj Ula tę
walizkę.
Wyprowadził
ich na zewnątrz. Podszedł do srebrnego Lexusa i otworzył bagażnik. Maciek z
podziwem przyjrzał się samochodowi.
- Niezłym cackiem jeździsz. Zazdroszczę.
- Nie zazdrość Maciek. Zobaczysz, że nie minie
rok, a i ty będziesz jeździł podobnym. No, wsiadajcie.
Ruszył
z parkingu wjeżdżając na ruchliwe ulice Warszawy. Musiał przemierzyć niemal
całe miasto, żeby dostać się na trasę wylotową w kierunku Rysiowa. Ula i Maciek
siedzieli cicho chłonąc mijane widoki za szybą. Nie było ich piętnaście długich
miesięcy. Warszawa trochę się zmieniła i to chyba na niekorzyść. Dużo było
rozkopanych ulic, na których trwały ciągnące się w nieskończoność remonty.
- Będziemy mijać po drodze firmę. Przynajmniej
zobaczycie budynek. Stoi przy Lwowskiej. W środku obejrzycie sobie po świętach.
Nie mam zamiaru skracać wam urlopu. Zaczniecie od ósmego stycznia. Musicie
pobyć trochę z rodziną i nacieszyć się nią. O! Zobaczcie. To ten sześciopiętrowy
gmach - zwolnił trochę, by mogli się mu przyjrzeć.
- Całkiem spory – Maciek był pod wrażeniem. –
Na którym piętrze siedzisz?
- Na piątym. Wy też dostaniecie tam gabinety.
Właśnie je malują.
- Gabinety? Słyszałaś Ula? Będziemy mieć
własne gabinety?
- Oczywiście. Nie są wprawdzie duże, ale nie
wyobrażam sobie, by szef produkcji siedział na korytarzu, a tym bardziej
koordynator naszej firmy. Wszystko będzie przygotowane na wasze przyjście. Są
zamówione biurowe sprzęty i laptopy. Ustawią je, jak tylko skończą malować.
Nawet wywieszki na drzwi zamówiłem i ładne kwiaty w doniczkach do pokoju Uli.
Będzie ci przyjemniej pracować. Do twojego nie zamawiałem, bo i tak częściej
będziesz w terenie niż w biurze. Padłyby po kilku dniach.
- Jesteś niesamowity – Ula spojrzała na niego.
– Tak wiele ci zawdzięczamy. Ciężko udźwignąć taki nadmiar szczęścia.
Uśmiechnął
się do niej wdzięcznie ukazując swoje słodkie dołeczki policzkach.
- Dacie radę. Chyba dojeżdżamy.
Zobaczyli
ich. Zobaczyli ich wszystkich stojących przed bramą i tupiących nogami z zimna.
Ula na ten widok zaczęła głośno płakać. Nie potrafiła poradzić sobie z
emocjami. Maciek również miał w oczach łzy widząc swoich staruszków.
Marek
zaparkował tuż przy nich. Podszedł Józef i otworzył drzwi. Po chwili tulił w
ramionach swoją pierworodną i moczył jej kurtkę swoimi łzami. Beatka tuliła się
do jej nóg łkając głośno. Tulił się i Jasiek wycierając co chwilę oczy.
Szymczykowie płacząc, również ściskali swojego jedynaka. Markowi wzruszonemu
tym powitaniem też zalśniły w oczach łzy.
Długo
trwało to powitanie. Józef nie potrafił wypuścić Uli z ramion i powtarzał.
- Przyjechałaś córcia. Przyjechałaś. Takie
szczęście, takie szczęście…
Wreszcie
towarzystwo uspokoiło się trochę. Przywitali wylewnie Marka zapraszając do
środka. Gdy już wszyscy rozsiedli się przy stole, na którym pojawiła się gorąca
herbata i pachnące ciasto, Ula postanowiła o wszystkim im powiedzieć. Wzięła
głęboki oddech i zaczęła.
- Kochani. Nawet nie macie pojęcia, jak bardzo
tęskniliśmy za wami. Nie było nocy, bym nie płakała rozpaczliwie w poduszkę.
Maciek też źle znosił tę rozłąkę. To tak bardzo boli, że nawet najgorszemu
wrogowi nie życzę podobnego uczucia. Jednak mieliśmy ogromne szczęście, bo
dobry Bóg postawił na naszej drodze tego oto człowieka. Nawet nie wiecie, jak
wiele mu zawdzięczamy. Nikt nigdy nie pomógł nam aż tak bardzo, jak właśnie on.
To dzięki jego ogromnej dobroci, szczodrości i wielkiemu sercu jesteśmy tu
dzisiaj z wami i już nigdzie się stąd nie ruszamy. Zostajemy na zawsze. Marek
wspaniałomyślnie zaproponował nam pracę w swojej firmie. To wspaniała praca i
wspaniałe wynagrodzenie. Już nie trzeba będzie tęsknić i płakać. Skończy się
też nasza bieda, bo za pensję, jaką nam oferuje będziemy mogli wreszcie godnie
i dostatnio żyć.
Józef
wstał i ze łzami w oczach podszedł do Marka i uścisnął mu dłoń.
- Ja wiedziałem, że pan dotrzyma słowa.
Czułem, że z pana dobry człowiek. Nie zawiódł pan nas. Jesteśmy tak bardzo
wdzięczni za nasze dzieci. Gdyby nie pan, tęsknilibyśmy jeszcze wiele lat. To
wielki zaszczyt dla nas, że mogliśmy pana poznać.
Szymczykowie
też dziękowali wylewnie. Bronił się przed tym mówiąc, że gdyby nie było
możliwości, to ich powrót rzeczywiście nie doszedłby do skutku.
- Nie bądź taki skromny Marek – Ula uśmiechnęła
się do niego. – My i tak wiemy swoje. Bez ciebie nie udałoby się nic.
Długo
siedzieli opowiadając rodzicom o swojej pracy i ciężkim życiu w Londynie.
Wreszcie rozmowa zeszła na temat zbliżających się świąt.
- Robiliście jakieś zakupy? To przecież już za
dwa dni.
- Trochę zrobiliśmy, ale ciężko wszystko
przynieść do domu, kiedy ma się tylko dwie ręce. Jutro wybierzemy się na nie i
kupimy, co trzeba – uspokajał Józef. – Zdążymy.
- A może ja mógłbym pomóc? Bardzo chętnie
przyjadę jutro i zawiozę was na zakupy. Nie trzeba będzie dźwigać.
- Marek. Nie śmiałabym cię wykorzystywać do
tego stopnia. Już dość nam pomogłeś.
- Ula to naprawdę żaden problem. Spiszecie na
kartkach to, czego potrzebujecie. Zabiorę ciebie i Maćka, bo wszyscy się nie
zmieścimy. Kupicie co trzeba i przywiozę was z powrotem. To chyba lepsze, niż
dźwiganie ciężkich toreb. Ja mogę być tu już o dziewiątej i tak nie mam nic
pilnego do roboty. Przy okazji i ja kupię coś dla siebie.
- No dobrze. Jeśli to nie problem to umawiamy
się na jutro na dziewiątą. Pani Marysiu, niech pani też spisze, co
potrzebujecie. Maciek bez takiej kartki, to jak dziecko we mgle. Jeszcze połowę
zapomni.
Wyjechał
od nich późno. Był szczęśliwy, że wszystko tak gładko poszło i wreszcie są
tutaj. On też nie mógł doczekać się ich powrotu, a właściwie jej powrotu. Coraz
częściej uświadamiał sobie, że ona stała się najważniejszą osobą w jego życiu.
Ciągle o niej myślał. Nawet miał o niej sny. Zawładnęła nim. To była taka
słodka niewola. Musi jej o tym powiedzieć jak tylko nadarzy się ku temu okazja.
Kiedy wrócił z Londynu wraz z Sebastianem, już tylko o niej myślał i o
krzywdzie, jaką jej wyrządzili. Sebastian od tego czasu wielokrotnie namawiał
go na wypady do klubu, ale on nie chciał już o tym słyszeć. Pod jej wpływem
zaczął się zmieniać. Czuł obrzydzenie do swojego dawnego życia i wyrzuty
sumienia w stosunku do kobiet, które tak haniebnie wykorzystał. Nie chciał tak
żyć. Obmierzł mu żywot birbanta i hulaki. Zniechęcony tymi ciągłymi odmowami
Sebastian, też jakby oklapł. Nie miał towarzysza do zabaw, a samotne upijanie
się nie bardzo mu się uśmiechało. Dziwiła go postawa Marka. Jeszcze do niedawna
nie odmówiłby mu i dotrzymał towarzystwa w nocnych hulankach. To, co wydarzyło
się w Londynie musiało nim mocno wstrząsnąć, choć Olszański nie do końca zdawał
sobie sprawę, że zrobił coś złego. Tak jednak musiało być, skoro Marek w
ostentacyjny sposób odsunął się od niego. Wprawdzie rozmawiali normalnie, ale
nie było już tej komitywy, co kiedyś.
Wszedł
do mieszkania i pierwsze, co zrobił to nastawił budzik na godzinę siódmą. Nie
chciał się spóźnić i pozwolić, by na niego czekali. Każda sposobność, by móc
być obok niej, blisko, napełniała jego serce radością. Dzisiaj zobaczył jej łzy
szczęśliwe, które popłynęły na widok najbliższych jej sercu osób. On też był
poruszony i też nie powstrzymał tej słonej wilgoci. To był piękny i wspaniały
moment, gdy tonęła w ramionach ojca. I on pragnął z całej duszy móc objąć ją
tak normalnie, mocno, z czułością i zapatrzyć się w jej cudowne oczy. Pragnął
jej pocałunków, jej dotyku, i cichych słów szeptanych z miłością. Musiał jednak
na to wszystko poczekać. Najpierw musi wyznać jej, co czuje. Przecież nie wie,
czy ona odczuwa podobnie. A jeśli mu powie, że ona nic…? To będzie wtedy
najgorszy dzień w jego życiu. Pragnął, by go pokochała. Nie za to, co dla nich
zrobił, ale jego samego. Jego – człowieka. Długo stał pod prysznicem z tym
natłokiem myśli. One nie odeszły nawet wtedy, gdy położył się do łóżka. Pragnął
jej i wiedział, że kocha. Kocha nad życie.
Dzwoniący
budzik skutecznie wyrwał go ze snu. Nie marudził, ani się nie ociągał. Jego
serce wyrywało się do niej, do Rysiowa. Umył się szybko i ubrał. Przed wyjściem
zdążył jeszcze wypić kawę i zjeść tosta. To musiało wystarczyć. Może dadzą się
namówić i zjedzą coś na mieście. Jechał ostrożnie. W nocy sypało i było dużo
śniegu na drogach. Jak zwykle, nie zdążyli odśnieżyć. Po czterdziestu minutach
podjechał pod bramę. Przeszedł przez nią i zadzwonił do drzwi. Otworzył mu
uśmiechnięty Maciek.
- Cześć – przywitał się z nim. – Jesteście
gotowi?
- Już prawie. Ula jeszcze się picuje w
łazience.
Z
kuchni wyszedł Józef z szerokim uśmiechem.
- Dzień dobry panie Marku. Wykorzystujemy pana
ponad miarę.
- Panie Józefie, to naprawdę nic takiego. Ja chętnie
pojadę, bo sam mam pusto w lodówce. I jeszcze jedno. Proszę mówić mi po
imieniu. Tak będzie lepiej.
- No skoro tak uważasz, to będę mówił po
imieniu.
Marek
poczuł, że ktoś go szarpie za nogawkę spodni. Zerknął w dół i ujrzał Beatkę.
Józef też to dostrzegł.
- Betti, co ty robisz? Tak nie można.
- Zabierz mnie ze sobą. Chcę jechać z wami. –
Markowi na widok tych wielkich, błękitnych oczu serce zmiękło jak wosk.
- Może jechać? Ja mogę ją zabrać – spytał
Józefa.
- Ona może jechać, ale to dodatkowy kłopot.
Jak się pomieścicie?
- Zmieścimy się. Taki mały szkrab nie zajmuje
dużo miejsca. Będziesz grzeczna, tak? – spytał małą kucając obok niej.
- Będę bardzo, bardzo grzeczna. Dziękuję – cmoknęła
go w policzek, a potem oderwała się od niego i z krzykiem „Ulcia!” pobiegła do
łazienki. Roześmiali się.
Na
widok Uli przestał oddychać. Ubrała ten błękitny golf od niego i wyglądała
cudnie. Przywitała się z nim i powiedziała
- Betti też jedzie z nami, tak? Muszę ją jeszcze
ubrać. To potrwa sekundę. Betti chodź tutaj. Wkładaj buty.
Wreszcie
gotowi do wyjazdu wyszli z domu.
To
był prawdziwy zakupowy maraton. Rozdzielili się. Marek, jako że miał najmniej
do kupienia zabrał ze sobą Beatkę, żeby im nie przeszkadzała. Po wrzuceniu
niezbędnych artykułów spożywczych poszedł na stoisko ze słodyczami. Tu zaczęło
się szaleństwo. Wystarczyło, że spytał, na co Betti ma ochotę. Kupował
wszystko, co tylko chciała. Sam był wielkim łasuchem, a szczególnie preferował
wszelkiego rodzaju batoniki. Pofolgował i Betti i sobie. Kupił też kawał
sernika do kawy, na którą po cichu liczył. Poczuł burczenie w brzuchu. Ten tost
na śniadanie, to było zbyt mało. Rozdarł opakowanie dwóch batoników. Jeden dał
małej drugi sam zjadł. Puste opakowania wrzucił do koszyka. Trzeba było
przecież za nie zapłacić. W koszu nie było już miejsca. Przy kasie rozdzielił
słodycze zatrzymując sobie tylko kilka batonów. Reszta powędrowała do
reklamówki przeznaczonej dla Betti. Usiedli na ławce w pasażu i czekali na Ulę
i Maćka. Mała miała ochotę na frytki, ale on co do tego miał już wątpliwości.
- Betti, kupiłbym ci te frytki, ale wrócimy do
domu na obiad i jak najesz się teraz to nie będziesz chciała jeść później. Tata
będzie na mnie zły. Zobacz ile nakupiliśmy słodyczy. Będziesz je jeść przez
następny tydzień. Obejdziesz się bez tych frytek?
- Obejdę. Nie chcę, żeby tata był na ciebie
zły. Jesteś fajny. Lubię cię. – Roześmiał się.
– Ja też cię lubię Betti.
Wreszcie
doczekali się ich. Pomógł im popakować zakupy i wsadził wszystko do bagażnika.
- Chciałem was wyciągnąć na jakiś obiad.
Głodny jestem, bo na śniadanie zjadłem tylko tosta.
- Wytrzymaj jeszcze trochę. Ojciec nie
darowałby mi gdybym puściła cię bez obiadu. Już na pewno na nas czeka, więc
jedźmy.
Ten
obiad był królewski. Ugościli go najlepiej jak mogli. Po obiedzie rozpakował
sernik.
- To do kawy – powiedział widząc ich
zaskoczone miny. – Mogę na nią liczyć?
- No pewnie. Zaraz zrobię – Ula już stawiała
czajnik na gazie.
- Marek? – zagaił Józef. – Co robisz w święta?
Może mógłbyś przyjechać do nas w drugi dzień? Bylibyśmy szczęśliwi, gdybyś choć
ich część zechciał spędzić z nami.
- Dziękuję panie Józefie. Chętnie przyjadę.
Wigilię zwykle spędzam z rodzicami. Pierwszy dzień również. Drugi dzień mam na
ogół dla siebie. To będzie miła odmiana.
- W takim razie czekamy na ciebie.
Rozmawiali
jeszcze jakiś czas o nadchodzącej wigilii. Marek opowiadał, że robią ją też w
pracy. Jutro będzie zajęty, bo zwykle to do niego należy kupowanie jakichś
drobnych prezentów dla pracowników. Zawsze dostają też świąteczne premie. O
dziewiętnastej pożegnał się. Nie chciał przeciągać tej wizyty. Wiedział, że
galerie zamykają o dwudziestej, a skoro miał być ich gościem w święta, to nie
mógł się pokazać z pustymi rękami.
Najszybciej
jak mógł dotarł do Warszawy i zaparkował koło Złotych Tarasów. Przemknął przez
nie jak burza. Ale gdy je opuszczał, w rękach dzierżył kilka toreb. Odetchnął,
bo zdążył przed zamknięciem.
Wigilia
u rodziców była trudnym do zniesienia dniem dla Dobrzańskiego. Głównie dlatego,
że bywali na niej zwykle Paulina i jej brat Alex. Szczerze obojga nie mógł
znieść. Niby rozmawiali normalnie, ale zawsze któreś z nich starało się wbić mu
w serce jakąś szpilę. Szczególnie Alex był w tym mistrzem. Teraz, gdy Marek
rozstał się z Pauliną, był jeszcze bardziej złośliwy. Starał się nie przejmować
tymi złośliwościami, choć nie zawsze udawało mu się znosić je spokojnie.
Właśnie nalewał sobie kieliszek koniaku, gdy usłyszał za swoimi plecami.
- No i jak, mój niedoszły szwagrze, urządziłeś
się już w nowym gniazdku? Właściwie to chyba powinienem zapytać, czy urządziły
cię już w nowym gniazdku twoje liczne kochanki.
- Masz kiepskie informacje, a poza tym daruj
sobie. Jest wigilia a ja nie mam zamiaru wykłócać się z tobą i to w dodatku w
domu moich rodziców.
- Prawda w oczy kole.
- Chyba ciebie, bo ja nie mam sobie nic do
zarzucenia. Mówisz tak z zazdrości? Przyznaj, że od wielu lat nie miałeś
kobiety. Żadna jakoś nie leci na twoje wdzięki. Rozczarowałaby się. – Febo
zacisnął szczęki.
- Nie będę o tym z tobą rozmawiał. To moja
sprawa.
Marek
uśmiechnął się ironicznie.
- Podobnie jak to, że moje mieszkanie
urządzały mi moje kochanki. Skończmy już tę niskich lotów dyskusję.
Zasiedli
do stołu. Zosia, gospodyni Dobrzańskich zaczęła wnosić potrawy na stół.
Idiotyzmem byłoby łamać się opłatkiem, gdy młodzi byli ze sobą w ciągłym
konflikcie i Krzysztof dobrze o tym wiedział. Wstał tylko i życzył wszystkim
udanych świąt. W trakcie kolacji spytał.
- Marek, co z tymi ekonomistami? Udało ci się
ściągnąć ich do Polski?
- Udało się tato. Są już wśród swoich i
wreszcie szczęśliwi. Do pracy stawią się ósmego stycznia. Nie chciałem ich
pozbawiać urlopów, które tam dostali. Niech się nacieszą rodzinami. Są jednak
gotowi na każde wezwanie.
- Ekonomiści? Jacy ekonomiści? – spytała
Paulina.
- To chłopak i dziewczyna, – wyjaśnił
Krzysztof – sprowadzeni przez Marka z Londynu. Są znakomicie wykształceni i
niezwykle kompetentni. Zaproponowaliśmy im pracę i zgodzili się. Potrzebujemy
ich.
- Do czego? Przecież ja sobie doskonale radzę
i nie potrzebuję żadnej pomocy – zabrzmiały pełne sarkazmu słowa z ust Alexa.
- I nie dostaniesz jej. Oni nie są
przeznaczeni do działu finansowego. Chłopak zajmie się sprawami produkcji, a
dziewczyna będzie koordynować współpracę między nami a londyńską firmą, z którą
Marek zawarł bardzo korzystną umowę.
- Korzystną? Co ci obiecali, Big-Bena? – parsknął
ubawiony własnym dowcipem.
- Dość Alex. Trzeba było samemu jechać i
zawrzeć tę umowę. Może byłaby korzystniejsza, skoro jesteś taki świetny. Sam
nie zrobiłbym tego lepiej. Marek wynegocjował bardzo dobre warunki i
doprowadził do tego, że zostali naszymi wspólnikami biznesowymi. Zyski będą
dzielone po połowie. To najlepsza dla nas umowa od lat, więc nie drwij z niego.
Alex
zamilkł i tylko Bóg jeden wie, co kłębiło się w jego mrocznym umyśle. Po
wigilii oboje Febo odjechali. On został na noc. Jego dawny pokój zawsze czekał
przygotowany na taką ewentualność.
W
pierwszy dzień świąt wieczorem pożegnał się z rodzicami. Zaopatrzony przez nich
w solidną wałówkę pojechał na Sienną. Cieszył się na ten jutrzejszy dzień. Może
jutro nadarzy się okazja by z nią porozmawiać i wyjaśnić jej wszystko? Pragnął
tego. Pragnął, by go wysłuchała, by zrozumiała i by powiedziała, że czuje do
niego to samo.
Wstał
rześki i wypoczęty. Zerknął przez okno na zaśnieżony świat. Z daleka widział
skutą lodem Wisłę. Otrząsnął się, choć wcale nie było mu zimno. Przygotował
sobie solidne śniadanie. Matka dała mu tyle smakołyków, że sam nie wiedział na
co się zdecydować. W końcu nałożył sobie solidną porcję sałatki i śledzi
marynowanych w oleju. Wsunął wszystko ze smakiem poprawiając znakomitym
makowcem upieczonym przez Zosię. – Jak
mnie teraz nie rozerwie, to będzie cud – pomyślał.
Pokrzątał
się trochę po domu. Zmył naczynia i pościelił łóżko. Ubrał się i koło południa,
zaopatrzony w różnej wielkości kolorowe torby pojechał do Rysiowa. Czekano już
tam na niego, a mała Betti z przyklejonym do szyby nosem obserwowała ulicę
wyglądając srebrnego samochodu.
- Jeeest! Już jest! - wpadła z krzykiem do
kuchni. – Mareczek przyjechał.
- Chyba pan Marek – Józef popatrzył krytycznie
na swoją najmłodszą latorośl.
- A wcale nie. Pozwolił mi mówić do siebie po
imieniu. On jest naprawdę fajny, nie Ulcia? – Ula pogłaskała ją po głowie.
– No fajny, fajny.
Usłyszała
dzwonek i poszła otworzyć drzwi. Uśmiechnęła się promiennie na jego widok.
- Witaj Marek. Co ty znowu naprzywoziłeś?
Jesteś niepoprawny, wiesz?
- Ula, przecież są święta. Nie mogłem
przyjechać z pustymi rękami.
Dopadła
go Betti głośno piszcząc i obejmując go w pasie.
- Dobrze, że już jesteś. Koniecznie muszę ci
pokazać, jaki dostałam prezent od Ulci. Jest przepiękny.
- Z chęcią go zobaczę Betti. Pozwól mi się
tylko rozebrać.
Wszedł
do kuchni witając się z resztą rodziny.
- Kochani. Mam tu dla was kilka drobiazgów z
życzeniami udanych świąt. Bardzo proszę, to dla ciebie Betti, to dla Uli, dla
Jaśka i dla pana, panie Józefie.
- Marek, czy już nie dość doświadczyliśmy od
ciebie dobrych rzeczy? Po co ten wydatek? My już dostaliśmy od ciebie
największy i najlepszy prezent. Sprowadziłeś nam Ulę i to wystarczy za
wszystkie prezenty świata.
- Panie Józefie, to naprawdę nic takiego.
Kilka drobiazgów, więc proszę je przyjąć.
- Ja też mam prezent dla ciebie – powiedziała
cicho Ula. – Jest bardzo skromny, ale dajemy ze szczerego serca. Proszę – sięgnęła
za kanapę i podała mu niedużą kolorową torebkę. Znalazł w niej wizytownik z
miękkiej skórki, portfel i elegancki komplet do pisania firmy „ Pelikan”. Był
wzruszony.
- Dziękuję ci Ula. To bardzo praktyczny
prezent i na pewno się przyda. Mam nadzieję, że i tobie spodoba się to, co
kupiłem.
Wyciągnęła
z dużej torby opakowany w folię wełniany, elegancki żakiet i spódnicę uszytą
bardzo fantazyjnie i pomysłowo.
- Marek… Jakie to piękne. Chyba zaraz
przymierzę. Dziękuję – zbliżyła się do niego całując go w policzek.
Komplet
pasował idealnie i było jej w nim do twarzy. Zachwycony przyglądał się jej.
Była smukła, bardzo zgrabna i proporcjonalna.
- Pięknie ci w nim Ula. Zjawiskowo. –
Zarumieniła się pod wpływem komplementu.
- Dziękuję – wyszeptała.
Obiad
przebiegł w miłej atmosferze. Najedzony Marek zaproponował Uli spacer. Miał
nadzieję, że gdy będą sami, opowie jej, co leży mu na wątrobie. Dała się
wyciągnąć, bo dzień zrobił się piękny. Świeciło słońce, choć był lekki mróz.
Wyszli
z domu i wolnym krokiem poszli w kierunku niewielkiego lasu, który widzieli z
daleka. Opuścili obręb ostatnich zabudowań. Przed nimi rozciągał się już tylko
las. Pociągnął ją w jego stronę. Cicho tu było i spokojnie. Drzewa przystroiły
ciężkie, śnieżne czapy i tylko od czasu do czasu dobiegał do ich uszu skrzek
gnieżdżących się tu wron. Zatrzymał się w pewnej chwili i spojrzał jej w oczy.
- Muszę ci coś powiedzieć Ula. Coś bardzo dla
mnie ważnego, a być może ważnego również i dla ciebie. Wysłuchasz mnie?
- Oczywiście, – powiedziała niepewnie – mów.
ROZDZIAŁ 10
Długo
patrzył jej w oczy i nie mógł złożyć prostego zdania. Wreszcie wziął głęboki
oddech i zaczął.
- To, co chcę ci powiedzieć, co chcę ci wyznać
sprawia, że czuję się dość niepewnie. Modlę się tylko i mam nadzieję, że
zrozumiesz i nie skreślisz mnie już na początku. Przyznam się też, że obawiam
się twojej reakcji, ale nie mogę dłużej milczeć i muszę z siebie to wyrzucić,
bo inaczej zadręczę się na śmierć.
Patrzyła
na niego z przerażeniem w oczach. Przestraszyła się. – Co on mi chce powiedzieć? Zaczynam się bać.
Zauważył
jej strach.
- Ula, nie bój się, bo z mojej strony
absolutnie nic ci nie grozi. Nasza znajomość zaczęła się fatalnie. Do dziś nie
mogę sobie darować sposobu, w jaki cię potraktowaliśmy. Nie mogę sobie darować,
że nie potrafiłem powstrzymać Sebastiana od tych drwin. Nie miał racji. Nie
dostrzegł w tobie tego, co ja zauważyłem. A zauważyłem piękną, niezwykle
delikatną, wrażliwą, cudowną osobę. Zewnętrznie kruchą, jak miśnieńska
porcelana a wewnętrznie niezwykle silną, walczącą. Gdy zobaczyłem cię bez
okularów, oniemiałem. Nigdy nie widziałem takich oczu. Tak intensywnie
błękitnych, wręcz szafirowych. Utonąłem w nich. Wtedy nie mogłem ci nic
powiedzieć, bo mogłabyś mnie wziąć za durnia, który nadal sobie z ciebie drwi.
Kiedy wróciłem do Polski, nie mogłem już przestać o tobie myśleć. Zacząłem
tęsknić. Nie rozumiałem tej burzy, która szalała we mnie. Nie rozumiałem sam
siebie. Ciągle o tobie śniłem, przywoływałem pod powieki twój obraz. Drażniłaś
zmysły i nie dawałaś spokoju. Musiało upłynąć sporo czasu nim zrozumiałem.
Zrozumiałem rzecz najważniejszą na świecie. Zrozumiałem, że żyję po to, by cię
kochać. Kocham cię Ula miłością czystą i szczerą. Miłością, która rozsadza mi
serce. Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Na zawsze.
Patrzył
jak jej rozszerzone zdumieniem oczy powoli wypełniają się łzami. Z czułością
dotknęła dłonią jego policzka i cicho powiedziała.
- Nawet nie marzyłam, że usłyszę od ciebie
kiedyś takie słowa. Jesteś taki mądry, dobry, uczciwy i szczery. Jesteś też niezwykle
przystojny i po prostu piękny. Czy ja mogłabym kiedykolwiek marzyć, że taki
mężczyzna jak ty może pokochać kogoś takiego jak ja? A jednak odważyłam się
marzyć, choć wiedziałam, że to marzenie nigdy się nie spełni, że to tylko
mrzonka, pobożne życzenie. Teraz słyszę co mówisz i nie mogę uwierzyć, że to
dotyczy mnie.
-
Ula…, - powiedział drżącym z emocji głosem – czy ty chcesz przez to powiedzieć,
że czujesz to samo, że też mnie kochasz?
- Tak – powiedziała ledwie słyszalnie – kocham
cię całym sercem.
Przytulił
ją mocno.
- Boże…, Ula… Jak ja bałem ci się to wyznać.
Tak bardzo obawiałem się, że nie odwzajemnisz tego uczucia. Tak bardzo nie
chciałem cię stracić. Mój świat zaczyna się i kończy na tobie. Nawet nie wiesz,
jak wielki kamień spadł mi z serca i jak bardzo jestem szczęśliwy. Sprawiłaś,
że moje serce zwolniło, jest już spokojne i kocha cię bardzo, bardzo mocno. - Szlochała
w jego ramionach. Ujął w dłonie jej twarz i z miłością spojrzał w jej pełne łez
oczy. - Nie płacz skarbie, błagam. Nie mogę znieść tego widoku.
- To ze szczęścia Marek. Ze szczęścia – wyszeptała.
Wytarł
jej z policzków łzy i z wielką czułością przylgnął do jej ust. Całował je
delikatnie i wolno, chcąc nasycić się ich słodkim smakiem. Oddawała nieśmiało
te pocałunki drżąc na całym ciele z emocji. Gdyby jej nie przytrzymał,
omdlałaby w jego ramionach. Oderwał się od niej i spojrzał na nią z wielką
czułością.
- Wracajmy. Chyba zmarzłaś.
Objął
ją ramieniem i wolno powędrował w kierunku domu. Oddychał już spokojnie i co
chwilę spoglądał na nią ze szczęściem wymalowanym na twarzy. Ta słodka istota
kocha go równie mocno jak on ją. Marzył o tym od tak dawna. Błagał Boga o taki
scenariusz, by i ona odwzajemniła tę miłość. Bóg go wysłuchał i sprawił, że
jest teraz najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Trzy
dni po świętach ponownie zawitał do Rysiowa. Umówił się z nimi, że przyjedzie
po nich rano, by zabrać ich do firmy. Była dopiero siódma i w obawie, że może
obudzić śpiących pewnie domowników, nie wchodził do środka, lecz czekał w
samochodzie. Pierwszy pojawił się Maciek i przywitał się z nim.
- Jesteś bardzo punktualny Marek i bardzo
słowny – potarł zziębnięte dłonie. – Wejdę do samochodu, bo zamarznę na kość.
Ale się ta Ula grzebie – usiadł z tyłu. Po chwili zjawiła się i ona. Wślizgnęła
się na przednie siedzenie.
- Cześć wam, ale ziąb dzisiaj.
Marek
uśmiechnął się do niej promiennie.
- Witaj kotku. Wyspałaś się?
- Wyspałam. Bardzo jestem ciekawa naszej
firmy, bo chyba mogę już ją tak nazywać.
- Ja też tak o niej myślę – odezwał się z tyłu
Maciek.
Wiedział
już, co łączy tych dwoje. Kiedy wrócili z tego świątecznego spaceru zastali go
w kuchni Cieplaków zajadającego się wielkim kawałkiem makowca. Rozebrali się i
też przysiedli przy stole, a zapobiegliwy Józef już nalewał im gorącej herbaty
z miodem.
- To na wszelki wypadek, żebyście się nie
przeziębili – wyjaśnił.
- Proszę usiąść panie Józefie – poprosił
Marek. – Mam wam, a przede wszystkim panu ważną rzecz do powiedzenia. Otóż.
Chciałem wyznać, że zakochałem się w pańskiej córce. Zakochałem się już tam, w
Londynie. Jest miłością mojego życia. Dzisiaj jestem bardzo szczęśliwym
człowiekiem, bo okazało się, że ta cudowna istota odwzajemnia moją miłość. Mam
nadzieję, że nie będzie pan miał nic przeciwko temu, bym mógł się z nią
spotykać nie tylko w pracy, ale też po. Zapewniam, że moje intencje względem
Uli są szczere i czyste. Nigdy nie mógłbym jej skrzywdzić.
Przy
stole zaległa kompletna cisza. Oszołomiony Józef patrzył na Marka nie mogąc
wykrztusić słowa. Podobnie Maciek. Dopiero po chwili odzyskał głos mówiąc
- Synu, nawet nie masz pojęcia, jak bardzo się
cieszę. Jesteś porządnym człowiekiem i wielokrotnie nam to udowodniłeś. Ja mogę
tylko pobłogosławić tę miłość i życzyć wam jak najlepiej.
Maciek
podniósł się z krzesła i uściskał ich oboje.
- Bardzo się cieszę kochani i gratuluję.
Jesteście siebie warci, bo oboje macie dobre serca. Kocham Ulę jak siostrę i
wiem, że przy tobie będzie szczęśliwa.
- Dziękuję Maciek. Jesteś dobrym przyjacielem.
Tak
było trzy dni temu, a dzisiaj wiózł ich do Warszawy, by oprowadzić ich po
firmie. Zaparkował w podcieniach budynku i wraz z nimi wszedł do środka przez
oszklone drzwi. Ściągnął windę, którą wyjechali na piąte piętro.
- Zanim pokażę wam wasze gabinety, zapoznam
was z niektórymi pracownikami. Pójdziemy też do mojego ojca. Bardzo chce was
poznać. Mówił mi to już w wigilię.
Podeszli
do recepcji i Marek przywitał się z ładną, szczupłą brunetką.
- Dzień dobry Aniu. Chciałbym ci kogoś
przedstawić. To Ula Cieplak i Maciek Szymczyk. Od ósmego stycznia zaczną u nas
pracować. A to jest nasza kochana Ania, recepcjonistka i perfekcjonistka w
wykonywaniu swoich obowiązków.
Wymienili
uściski.
- Violetta już jest? – Ania uśmiechnęła się.
- Chyba żartujesz? Pewnie znowu kierowca
pomylił przystanki i nie wysadził jej na właściwym. Albo kolejny raz zostawiła
żelazko na gazie.
Marek
roześmiał się.
- Wiem, wiem. Wymyśla coraz to inne,
niestworzone historie, byle by tylko wymigać się od roboty. Będę musiał z nią
poważnie porozmawiać. Daj mi pocztę w takim razie. – Podała mu plik kopert wraz
z kluczem do gabinetu. – Chodźcie. Rozbierzecie się u mnie a potem oprowadzę
was.
Kiedy
wychodzili już bez okryć z pokoju Marka niemal wpadli na wbiegającą do
sekretariatu ładną blondynkę. Zdziwiona stanęła, jak wryta.
- Przepraszam. Kto was wpuścił do gabinetu
Marka? Tu nie wolno wchodzić.
- Sam ich wpuściłem Viola – usłyszała głos
szefa, a potem zobaczyła i jego samego.
- O cześć Marek. Autobus się zepsuł, dasz
wiarę?
- Nie, nie dam Viola, bo to już szósty raz w
tym miesiącu. Mamy do pogadania, ale to później. To są nasi nowi ekonomiści.
Ula i Maciek. To dla nich przygotowywane były te dwa gabinety. A to jest moja
sekretarka, Violetta Kubasińska. Jeszcze. Być może już niedługo – spojrzał na
nią tak groźnie, że skuliła się pod wpływem jego wzroku.
- Ale Marek, przecież…
- Nie teraz Viola. Mam ważniejsze sprawy. Ula,
– zwrócił się do Cieplakówny – twój gabinet sąsiaduje z moim i dzieli go
właśnie ten sekretariat. Spójrz – otworzył drzwi pokoju naprzeciwko. – Jest już
gotowy i czeka na ciebie.
Weszli
do środka. Pokój pachniał świeżą farbą. Był już urządzony. Jedna ściana w
regałach. Zgrabne, nowoczesne biurko blisko okna i dwie duże donice z fikusami
Beniamina. Na biurku leżał nowiutki laptop i stała ładna, biurowa lampa. Ula
była zachwycona.
- Marek, jak tu pięknie. Nie mogę uwierzyć, że
to będzie mój gabinet.
- On już jest twój, zobacz – pokazał jej
leżącą na regale wywieszkę na drzwi. - Jeszcze tylko ją przykręcą i możesz
zacząć pracować. Twój gabinet wygląda bardzo podobnie Maciek. Meble są
identyczne, tylko nie ma kwiatków. Chodźmy, to ci pokażę. Niestety położony
jest obok pokoju Sebastiana. Wiesz jak zachował się w stosunku do Uli. Mam
jednak nadzieję, że nie będziesz widywał go zbyt często, bo większość czasu będziesz
spędzał w terenie koordynując produkcję w szwalniach i dostawy. Wolałem
umieścić tutaj ciebie niż Ulę. Ona mogłaby nie znosić tego dobrze. Rozumiesz.
- Rozumiem i nie obawiaj się. Ja na pewno nie
będę poruszał przy nim tego londyńskiego incydentu.
- I tak musimy iść wszyscy do niego, bo on
jest tu kadrowym i to on przyjmuje ludzi do pracy i pisze umowy. Wasze są już
przygotowane. Zaniesiemy tylko teczki z dokumentami. Jeśli nie będziecie mieć
żadnych uwag do tych umów podpiszecie je dzisiaj.
Weszli
w niewielki korytarz i Marek otworzył pierwsze drzwi po prawej stronie.
- A oto twoje królestwo Maciek.
Pokój
był rzeczywiście identycznie urządzony, choć nieco mniejszy od pokoju Uli.
Maćkowi jednak bardzo się spodobał.
- Piękny jest. Nawet nie marzyłem o czymś
takim. Obiecuję ci, że będę harował jak wół, byś nigdy nie poczuł się
zawiedziony, że mnie zatrudniłeś.
- Ja mam nosa do ludzi Maciek, a ty będziesz
najlepszym szefem produkcji, jakiego kiedykolwiek miała ta firma. Jestem o ty
przekonany. Chodźmy teraz tu obok. Trzeba podpisać umowy. - Ula z obawą
spojrzała Markowi w oczy. Odczytał ją w lot.
- Nie obawiaj się skarbie, on już nigdy nie
sprawi ci przykrości. Gdyby tak się stało - wyleci, mimo, że od dawna jest moim
przyjacielem - zapukał cicho do drzwi i nie czekając na zaproszenie, wszedł. -
Cześć Seba. Przyprowadziłem Ulę i Maćka. Masz gotowe te umowy?
Sebastian
wstał od biurka i ze zdumieniem przyjrzał się tej dwójce. Chłopaka nie za
bardzo pamiętał. Był chyba w tym pubie i rozmawiał z tą szkaradą. Szkaradą? W
niczym jej nie przypominała. Stała przed nim z podniesioną głową patrząc mu
prosto w oczy, piękna, zjawiskowa, cudowna. Nie było w niej nic z tamtej
kobiety, którą poznał w Londynie. Zaparło mu dech.
- Dzień dobry panie Olszański. Dawno się nie
widzieliśmy – powiedziała cicho.
- Dzień dobry – wystękał. Był purpurowy ze
wstydu. – Ja chciałem panią bardzo przeprosić za moje wygłupy tam, w Londynie.
Zachowałem się skandalicznie i karygodnie. Jest mi z tego powodu ogromnie
głupio i wstyd. Chcę, żeby pani wiedziała, że to się już nigdy nie powtórzy ani
wobec pani, ani wobec innych kobiet.
- Bardzo mnie to cieszy. Dla kobiety takie
ostentacyjne obrażanie jej jest jedną z najgorszych rzeczy. Mam nadzieję, że
zdał pan sobie z tego sprawę, a przeprosiny przyjmuję. Nie mam żalu – wyciągnęła
do niego dłoń. Ujął ją i pocałował z estymą.
- Ja również mam nadzieję, że nie usłyszę już
niczego podobnego z twoich ust Sebastian. Ula jest moją dziewczyną i nie
życzyłbym sobie więcej takich akcji – powiedział Marek.
- Twoją dziewczyną? – Olszański był w szoku.
- A co w tym dziwnego?
- No… nic, ale nie spodziewałem się. Wiesz…
Paulina…
- Paulina to już przeszłość i dobrze o tym
wiesz. Możemy się skupić na tych umowach? Tu masz dokumenty ich obojga.
- Tak, już daję. Proszę. Czytajcie.
Przeczytali
i podpisali nie wnosząc żadnych uwag. Stawka była taka, jak im obiecał. Z ulgą
opuścili gabinet kadrowego.
- Słuchajcie – Marek zatrzymał ich na środku
holu – może zejdziemy teraz do mojego ojca? Czas, byście poznali prezesa. Jak
wrócimy Ania zrobi nam dobrej kawy i przyniesie ciasto z bufetu. Pokażę wam,
gdzie jest, bo to na tym samym piętrze, co gabinet taty.
Zeszli
na trzecie piętro i udali się wprost do prezesa. W sekretariacie nikogo nie
było. Zapukał i uchylił drzwi wsadzając w nie głowę. Krzysztof Dobrzański
siedział pochylony studiując jakieś dokumenty.
- Cześć tato, mogę na chwilę?
Dobrzański
senior oderwał wzrok od papierów i podniósł głowę.
- Pewnie, wchodź. Co tam?
- Przyprowadziłem tę dwójkę ekonomistów.
Chciałbym, abyś ich poznał.
- To wchodźcie. Śmiało, śmiało – wstał od
biurka i podszedł do nich.
- To jest tato Ula Cieplak. Filar „Fashion
look” i prawa ręka Finley’a, a to Maciek Szymczyk, tęga głowa i znakomity
logistyk.
Krzysztof
uścisnął im dłonie.
- Bardzo się cieszę, że państwo zgodzili się u
nas pracować. Marek mówił mi wiele dobrych rzeczy o was i bardzo was chwalił.
Potrzebujemy zdolnych ekonomistów i mam nadzieję na dobrą współpracę.
- My również na to liczymy i możemy obiecać,
że nie zawiedziemy pana – zapewniła Ula. - Ja dobrze znam londyński rynek i
prawa nim rządzące. Wiele nauczyłam się pracując u pana Finley’a. Wierzę, że
moje doświadczenie będzie przydatne.
- Jestem tego pewien moja droga. Zatem witam w
naszej firmie.
- Dziękujemy panie prezesie.
Rozsiedli
się w Marka gabinecie popijając dobrze zaparzoną kawę i jedząc smaczne ciasto,
które przyniosła Ania.
- Już nie będę was dzisiaj męczył. W trakcie
pracy poznacie na pewno naszego projektanta Pshemko. Ma pracownię na tym
piętrze podobnie jak Alexander Febo, o którym wam opowiadałem i jego siostra
Paulina Febo. Tę dwójkę radziłbym omijać szerokim łukiem. Zadzierają nosy
drapiąc nimi sufit i nie traktują innych zbyt dobrze. Uważają, że są wyjątkowi
i lepsi od innych, choć to guzik prawda. Z ważniejszych osób wymieniłbym
jeszcze Adama Turka, głównego księgowego, przydupasa Alexa i pierwszego
donosiciela w firmie. Poza tym jest jeszcze Ala Milewska, asystentka
Sebastiana, osoba pracująca od chwili założenia firmy. Wie wszystko o
pracownikach i jest prawdziwą kopalnią wiedzy w tym temacie. Poza tym to bardzo
miła osoba. Resztę ludzi poznacie później. Ty Maciek na razie będziesz pracował
sam. Jak się okaże, że potrzebujesz pomocy, zatrudnimy ci asystentów. Dla
ciebie Ula zatrudniłem sekretarkę. Przyjdzie do pracy tak jak ty, ósmego. Mam
nadzieję, że się sprawdzi i będzie lepsza niż Violetta, którą nie wiem po co,
trzymam jeszcze w firmie. Chyba tylko dlatego tu tkwi, bo wpadła w oko
Sebastianowi. Muszę z nią poważnie porozmawiać. Jak dopijecie kawę zawiozę was
do domu. Musicie nacieszyć się jeszcze bliskimi, bo potem będzie naprawdę dużo
pracy.
Odwiózł
ich do Rysiowa i wrócił do firmy. Wchodząc do sekretariatu huknął od progu.
- Violetta, do mnie!
Przełknęła
nerwowo ślinę i wytrzeszczyła na niego przerażone oczy.
- No chodź, chodź. Nie mam całego dnia.
Weszła
za nim zamykając drzwi.
- Siadaj. Musimy pogadać. Po nowym roku
nastąpią tu zmiany.
- Wywalisz mnie?
- Czy ja powiedziałem coś takiego? Nie
powiedziałem. Słuchaj i nie przerywaj mi. – Niezauważalnie odetchnęła. – Ula,
którą ci dzisiaj przedstawiłem będzie koordynatorem między naszą firmą a tą
londyńską, z którą niedawno podpisałem kontrakt. Razem z nią przyjdzie do pracy
jej asystentka. Po nowym roku wstawią do sekretariatu drugie biurko. Od razu
cię uczulam. Nie chcę słyszeć żadnych kłótni i sporów. Masz być dla niej miła i
uprzejma. Żadnych wycieczek osobistych. Zresztą ta kobieta jest starsza od
ciebie i choćby z tego względu należy jej się szacunek. Od nowego roku zjawiasz
się punktualnie w pracy. Nie chcę już słyszeć o ciągle psujących się autobusach
i innych wymysłach, które z prędkością światła lęgną się w twojej głowie. Od
nowego roku również, zaczniesz z większym zaangażowaniem niż do tej pory
podchodzić do swoich obowiązków. To już kolejne ostrzeżenie i następnego nie
będzie. Jeśli nie będziesz przykładać się do pracy i notorycznie spóźniać,
wylatujesz. Nie pomoże ci nawet wstawiennictwo Sebastiana ani Pauliny. Nie chcę
też widzieć, że grzebiesz w Internecie i śledzisz wyprzedaże. Przychodzisz
punktualnie i zajmujesz się tylko i wyłącznie pracą. Czy to jest jasne? Zrozumiałaś
wszystko?
- Zrozumiałam. Będzie tak jak mówisz.
- I tak trzymać Viola. Zrób wszystko, bym nie
musiał uciekać się do tych drastycznych środków. Niech to będzie twoje
noworoczne postanowienie.
Wyszła
z jego gabinetu zdruzgotana. – No
Kubasińska. Teraz to masz już całkiem przerąbane.
W
ostatni dzień roku Marek po pracy pojawił się w Rysiowie. Ula uprzedzona
wcześniej jego telefonem przygotowała smaczny obiad i teraz co chwilę zerkała
przez okno wypatrując samochodu ukochanego. Tuż przed osiemnastą podjechał pod bramę
i zabrawszy bukiet czerwonych róż podążył w kierunku domu. Zanim zdążył dotknąć
dzwonka otworzyła mu drzwi uśmiechając się promiennie.
- Witaj kochanie, – powiedział czule wręczając
jej kwiaty – to dla ciebie.
Zarumieniona
przyjęła bukiet. Jeszcze nie mogła się przyzwyczaić do tych czułych określeń.
- Marek… Nie trzeba było. Są takie piękne – wtuliła
nos w czerwone płatki. – I pięknie pachną.
Przyciągnął
ją do siebie całując jej pełne usta.
- Bardzo się za tobą stęskniłem.
- Ja za tobą też. Wchodź dalej. Pewnie jesteś
głodny, zaraz podam ci ciepły obiad.
- Dziękuję kotku. Myślisz o wszystkim. Co
najmniej od dwóch godzin burczy mi w brzuchu.
Wszedł
do kuchni i przywitał się z resztą domowników. Ula już nakładała obiad na
talerze. Uśmiechnął się błogo, bo pachniał cudnie. Zmiótł wszystko
błyskawicznie. Był naprawdę głodny. Poluzował pasek w spodniach i ciężko
odetchnął.
- Dziękuję Ula. To było pyszne. Najadłem się
jak bąk. Nie mówiłem ci o tym wcześniej, bo sam do końca nie wiedziałem. Mam
dla nas zaproszenia na sylwestrową zabawę. Nie wiem jak się na to zapatrujesz,
bo będzie też Sebastian z Violettą.
- Marek, ale ja nie mam w czym pójść. Trzeba
się przecież odpowiednio ubrać. Ja nie posiadam żadnej eleganckiej sukienki.
- O sukienkę i buty nie martw się. Ja mam
wszystko u siebie w domu. Załatwiłem u Pshemko. Ty mi tylko powiedz, czy masz
ochotę pójść. Jeśli nie, to nie będę naciskał, ale też nie ukrywam, że
ucieszyłbym się, gdybyś się zgodziła.
- No dobrze… Możemy iść.
Uśmiechnął
się do niej najpiękniej.
- Dziękuję kochanie. Zobaczysz, że ta impreza
będzie bardzo udana.
- A właściwie to gdzie to ma być?
- To niewielki zajazd pod Warszawą. Są też
wynajęte pokoje, gdyby ktoś poczuł się zmęczony. Tam będzie tylko około
pięćdziesięciu osób. Impreza, można by rzec, kameralna. Będą też fajerwerki o
dwunastej. Przyjechałbym po ciebie po południu i przywiózł sukienkę. Zabawa
zaczyna się o dziewiętnastej.
W
sylwestrowe popołudnie zjawił się w Rysiowie taszcząc pokrowiec z kreacją i
kilka wypchanych toreb. Po przywitaniu się z domownikami ułożył wszystko w
pokoju Uli. Rozpiął zamek od pokrowca i wyciągnął suknię.
- Spójrz skarbie. Jestem pewien, że będzie
dobra. Twój rozmiar. Mam nadzieję, że buty też.
Zachwyconym
wzrokiem omiotła to szafirowe cudo dotykając czubkami palców delikatnej
materii.
- Nigdy nie widziałam nic równie pięknego. Wasz
projektant, to prawdziwy geniusz.
- To prawda. Pshemko, to wielki artysta, ale i
wielki dziwak i choleryk. Na pewno się o tym wkrótce przekonasz. To co? Ja idę
pogadać z tatą, a ty przebierz się spokojnie.
Wyszedł
do kuchni i usiadł przy stole. Zaraz dołączył do niego Józef i mała Betti,
która z zacięciem zabrała się za produkcję rysunków.
- Zrobię ci kawy Marek, bo to pewnie trochę
potrwa zanim się wyszykuje. Kobiety zawsze potrzebują więcej czasu.
Podczas,
gdy oni gawędzili przy aromatycznym napoju, Ula wkładała na siebie tę
zjawiskową kreację. Wreszcie stanęła przed lustrem. Zalśniły jej oczy. Chyba po
raz pierwszy podobała się sama sobie. Suknia, leżała jak druga skóra.
Przylgnęła ściśle do ciała podkreślając jej wąską talię i kształtne biodra.
Była długa do połowy łydki i to wystarczyło, by pokazać również te śliczne,
pasujące kolorem do sukni, buty. Marek pomyślał o wszystkim. Wśród przywiezionych
przez niego rzeczy znalazła się i mała torebka z niebieskiego zamszu.
Upięła
włosy w kok wypuszczając luźno tylko kilka dłuższych kosmyków. Delikatny
makijaż dopełnił reszty. Wreszcie mogła pokazać się światu. Wyszła cicho z
pokoju i stanęła w kuchennych drzwiach.
- I jak? – Spytała cicho.
Jak
na komendę odwrócili głowy wpijając w nią zachwycony wzrok.
- Kochanie, zrobisz furorę. Jesteś piękna – wykrztusił
Marek otrząsając się z pierwszego szoku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz