ROZDZIAŁ 7
Wysiadł z windy i szybkim krokiem udał się
wprost do Sebastiana. Energicznie otworzył na całą szerokość drzwi i wysapał.
-
Cześć Seba.
-
Noo… witam prezesa. Jak tam po weekendzie? Ostro było? Jaka ona jest? Dobra w
te klocki?
-
Seba nie bądź wulgarny, bo ci przyłożę.
-
Chyba mnie możesz uchylić rąbka tajemnicy? – zaskomlał żałosnym głosem. –
Przyjacielowi nie powiesz?- z wyczekiwaniem spojrzał na Dobrzańskiego.
-
Było… Cuuudooownie.
-
Żartujesz? – Marek przecząco pokręcił głową. - Ona jest wspaniała, jedyna,
niepowtarzalna i w ogóle naj...
-
Hola, hola, nie rozpędzaj się tak, bo jeszcze pomyślę, że zakochałeś się w tej
Brzyduli. – Widząc zezującego na niego ze złością przyjaciela zmitygował się.
– To
znaczy w tej... Cieplak. – Marek popatrzył na niego znacząco i przysiadł na
fotelu.
-
Nieee…, tylko mi nie mów, że się w niej zakochałeś. To przecież niemożliwe. Już
zapomniałeś z jaką misją jechałeś na ten weekend? Miałeś ją urabiać, żeby
napisała ten raport.
-
Nie musiałem, – odparł – sama na to wpadła.
-
Ale jak to, wpadła? – wykrztusił zaskoczony Olszański. – Tak sama od siebie?
Przecież sam mówiłeś jaka to ona jest kryształowo czysta i brzydzi się
kłamstwem.
- I
taka jest. Zrobi to dla mnie, bo mnie kocha i jeszcze dlatego, że nie chce
rzucać firmy na pastwę Alexa – dorzucił ciszej.
-
Widzisz a jednak miałem rację mówiąc ci, że ona cię kocha i tylko z tych
pobudek tak się dla ciebie poświęca.
-
Wiem Sebastian. Rzeczywiście nie myliłeś się. Tylko, że ja…, - spojrzał na
niego obawiając się jego reakcji – tylko, że ja…, ja też ją kocham i to bardzo.
- Kadrowy wytrzeszczył oczy ze zdumienia, a przez jego twarz przebiegł nagły
skurcz.
-
Chy… - przełknął ślinę - chyba nie mówisz poważnie? – z nadzieją spojrzał mu w
oczy.
-
Seba, czy ja wyglądam na kogoś komu żarty w głowie? Jestem śmiertelnie poważny
– splótł dłonie na kolanach.
-
Ale w takim razie co ze ślubem, co z Pauliną? Chcesz to wszystko odwołać?
Przecież ona się wścieknie a sam dobrze wiesz, że w takim stanie jest
nieobliczalna. Co więc zamierzasz?
-
Nie mam jeszcze gotowego planu, jeśli o to pytasz. Muszę to załatwić łagodnie w
miarę możliwości. Coś wymyślę. To nie jej reakcji obawiam się najbardziej, ale
rodziców. Sam dobrze wiesz jak się cieszą na ten ślub.
- No
stary, nie zazdroszczę ci. Za żadne skarby świata nie chciałbym być w twojej
skórze.
-
Seba, ja muszę to przerwać. To chory związek bez przyszłości. Nie mogę znieść
tych jej ciągłych fochów, zmiennych nastrojów i podejrzeń. Nawet irytuje mnie
sama jej obecność. Od lat nie czuję do niej nic prócz przywiązania a chyba to
nie na tym buduje się związek małżeński, prawda? To, jak ona traktuje mnie w
miejscach publicznych to tylko gra pozorów. Jedna wielka obłuda i fałsz, bo co
ludzie powiedzą. Przecież jesteśmy najsławniejszą parą w stolicy – dorzucił
pogardliwie. - To jest wstrętne Sebastian – powiedział rozgoryczony – i ja już
nie chcę tak żyć. Nawet nie masz pojęcia jak obmierzło mi życie z nią. Już
nawet ze sobą nie sypiamy, bo nie czuję do niej nic prócz wstrętu.
-
Przepraszam cię Marek – wyszeptał Olszański. - Nie miałem pojęcia, że tak
cierpisz w tym związku. Ja Pauliny nie lubię zresztą z wzajemnością.
Tolerowałem ją tylko ze względu na ciebie. Myślałem, że między wami wszystko w
porządku.
-
Nie przepraszaj Seba. Nie masz za co. Zresztą skąd miałbyś wiedzieć, że jest aż
tak źle. Nie rozmawialiśmy ostatnio zbyt często – zakończył smutno.
-
Kiedy masz zamiar powiedzieć Paulinie?
- Po
posiedzeniu zarządu. Wtedy już nic nie będzie stało na przeszkodzie, żeby
zakończyć tę farsę związaną ze ślubem - podniósł się z fotela.
-
Idę do siebie. Muszę trochę popracować. Na razie…
-
Cześć – Sebastian wzrokiem odprowadził przyjaciela do drzwi. Zrobiło mu się go
strasznie żal i współczuł mu z całego serca. – Czeka go niełatwa przeprawa z Pauliną. Mam tylko nadzieję, że wyjdzie z
tej sytuacji zwycięsko.
Wszedł do sekretariatu i przywitał się z
Violettą. Ta na jego widok zaczęła trajkotać jak najęta. Nawet jej nie słuchał.
Zamyślony usiadł za biurkiem i odruchowo włączył komputer. Zaczął przeglądać
pocztę. Nie trwało to długo, bo tę czynność przerwała zaznaczając swą obecność
stukotem niebotycznych szpilek, Paulina.
-
Witaj Marco. Wróciłeś? Jak w szwalniach? Wynegocjowałeś coś? – Podniósł na nią
zdziwione spojrzenie.
- A
czemu pytasz? Nie udawaj, że cię to cokolwiek obchodzi?
-
Masz rację, nie obchodzi mnie. Mam nadzieję, że kiedy już wreszcie
pozałatwiałeś sprawy służbowe, będziesz mi mógł poświęcić więcej czasu?
- To
znaczy…? – zawiesił pytanie.
-
Lewandowscy, wiesz ci z branży kosmetycznej, zaprosili nas na bankiet w sobotę.
Poza tym nadal jest aktualna kolacja u twoich rodziców.
-
Wybacz Paulina, ale nic z tego. Wszystkie popołudnia i wieczory mam totalnie
zajęte. Za chwilę posiedzenie zarządu. Muszę się solidnie do niego przygotować
szczególnie, jeśli chodzi o raport w sprawie sprzedaży. Przykro mi.
Obserwował jak jej szczupłe palce zaciskają
się w pięści a jej oczy zaczynają ciskać błyskawice. Przestawała nad sobą
panować. Jej twarz przybrała barwę kredy.
-
Masz kogoś! – wypluła z siebie. – Kto to jest? Jakaś kolejna modelica, której
nie skąpisz swojego cennego czasu? Zabiję ją jak tylko poznam jej nazwisko! I
ciebie też! Mam tego dosyć! Twoich wykrętów, kłamstw i zdrad! Za chwilę ślub a
ty traktujesz mnie gorzej niż psa! Odpuszczałam ci do tej pory, ale teraz nie daruję
i dowiem się kto to jest – zagrała w niej włoska krew. Dziwił się sam sobie, że
z takim stoickim spokojem przyjął jej wybuch. Kiedy zamilkła odezwał się do
niej przyciszonym głosem.
-
Paulina, ty jesteś chora. Powinnaś poszukać jakiegoś specjalisty, bo te
urojenia cię wykończą. Nie mam żadnej kochanki i nie zamierzam mieć. – Ula się nie liczy, przecież nie jest moją
kochanką tylko miłością mojego życia – przemknęło mu przez głowę.
Jego spokojny głos i to zapewnienie
spowodował, że opanowała się.
-
Mówisz prawdę?
-
Najszczerszą. Przestań wreszcie odsądzać mnie od czci i wiary. Przecież nie
jestem jakimś napalonym samcem, który co wieczór szuka wrażeń z panienką
poznaną w klubie. Uspokój się więc, bo nic takiego nie ma miejsca. Mam mnóstwo
roboty przed zarządem i to jest jedyna prawda. A co do tych Lewandowskich, to
jeśli masz ochotę iść na ten bankiet, to weź ze sobą Alexa albo Lwa. Ten
ostatni byłby zachwycony.
-
Sugerujesz coś?
-
Nic nie sugeruję, ale facet najwyraźniej jest tobą zauroczony.
-
Ale ja nim nie – ucięła temat i dumnie opuściła gabinet.
Zaśmiał się gorzko w duchu. – Zaczął się kolejny, bogaty w wydarzenia,
cudowny dzień w F&D – pomyślał z ironią. - Boże, daj mi siłę, żebym wytrzymał do zarządu, bo w przeciwnym
razie ta kobieta mnie wykończy. - Musiał odetchnąć. Postanowił zadzwonić do
Uli.
-
Halo, Ula? Witaj kotku. Jak dobrze cię słyszeć. Co porabiasz?
-
Nie zgadniesz.
-
Nawet nie będę próbował – zaśmiał się do słuchawki. – To co, powiesz mi?
-
Lepię pierogi. - Spoważniał w sekundzie i zaniepokojonym głosem zapytał.
-
Dlaczego lepisz pierogi? Stało się coś? – Usłyszał jej chichot.
-
Nie, nic się nie stało. Tym razem lepię je bez wyraźnego powodu. Powiedziałeś,
że lubisz więc postanowiłam zrobić ci trochę. Jutro je przyniosę i dam Eli,
żeby schowała do zamrażalnika. Jeśli będziesz miał na nie ochotę, to Ela ci po
prostu podgrzeje i będziesz miał solidny obiad. - Był wzruszony.
-
Ula, nie musiałaś…
-
Ale chciałam. A jak w firmie wszystko dobrze? – spytała.
- Tak,
dobrze. Powiedziałem o nas Sebastianowi… - W słuchawce zaległa cisza.
-
Ula, jesteś tam? – zaniepokoił się.
-
Jestem, jestem. Jesteś pewien, że to był dobry pomysł? Że on nikomu nie powie?
Jeśli wygada się Violetcie to leżymy.
-
Nie martw się. Jestem o niego spokojny i ręczę za niego. Zawsze potrafił
utrzymać tajemnicę a poza tym jest naprawdę lojalnym przyjacielem od lat.
- No
to ulżyło mi.
-
Kończę skarbie. Muszę wreszcie wziąć się do roboty. Z rana przyjdę do ciebie do
gabinetu to porozmawiamy jak ugryźć ten raport. Kocham cię.
- Ja
ciebie też – z ciepłem czającym się gdzieś w okolicy serca odłożył słuchawkę.
Następnego poranka Ula przekroczyła próg
firmy dzierżąc dumnie w dłoniach wielką michę pełną pierogów. Uśmiechnęła się z
sympatią do pana Władka mającego dziś swój dyżur.
-
Dzień dobry – rzekła radośnie.
-
Dddzień Dddobry pani Ulu, a ccco pppani tttak dźźźwiga?
-
Pierogi – odparła dumnie. – Poczęstuje się pan? Proszę wziąć więcej na talerzyk
– zachęcała.
-
Dzzziękuję! – wepchnął sobie pieroga do ust. – Ssą py-pyszne.
-
Miłego dnia – rzuciła i pobiegła w kierunku otwierających się drzwi windy. W
bufecie przywitała się z Elą.
-
Wsadzisz te pierogi do zamrażalnika? – poprosiła.
- A
po co je chcesz zamrażać? – zdziwiła się Ela.
- To
dla Marka – odpowiedziała a widząc zdumioną minę Eli dodała – Obiecałam mu, że
dam mu spróbować pierogów mojej roboty, bo chwalił się, że bardzo je lubi, ale
rzadko jada. Jak będzie miał ochotę to wyjmiesz kilka i podgrzejesz mu. On nie
ma okazji jadać takich domowych obiadów. Wiesz, Paulina – szepnęła
konspiracyjnie - nie gotuje, żeby nie zniszczyć sobie tych wypielęgnowanych
rączek. No i ma takie delikatne podniebienie stworzone tylko do szampana i
kawioru. – Obie jak na komendę ryknęły śmiechem. Pogadały jeszcze przez chwilę
i Ula po obietnicy, że na pewno podczas lunchu przyjdzie na ich święte pięć
minut, udała się żwawym krokiem do swojego gabinetu. Około dziewiątej
trzydzieści zza drzwi wychynęła głowa prezesa. Rozejrzał się po gabinecie i z
zadowoleniem stwierdziwszy, że Ula jest sama wsunął do niego resztę swojego
przystojnego ciała.
-
Witaj kochanie – wymruczał cichym, seksownym głosem na dźwięk, którego Uli
zmiękły kolana.
-
Cześć Marek – uśmiechnęła się promiennie – a co ty tak się skradasz? Bawisz się
w chowanego? I dlaczego mówisz szeptem?
-
Dorota siedzi za drzwiami i nie chcę, żeby usłyszała to, czego nie powinna. –
Ze zrozumieniem pokiwała głową. Podszedł do jej biurka i na jej ustach wycisnął
słodkiego buziaka.
-
Stęskniłem się za tobą, wiesz? Nie mogłem się już doczekać kiedy cię zobaczę.
- A
ja lepiąc pierogi też myślałam o tobie. Pamiętaj o nich, bo szkoda by było,
żeby się zmarnowały. Są już u Eli w zamrażalniku.
- Na
pewno o nich nie zapomnę. Nawet już dzisiaj każę sobie podgrzać. To co,
bierzemy się za ten raport?
-
Mówiłam ci Marek, że najpierw muszę sama. Każdą pozycję trzeba przeanalizować i
zmienić tak, żeby nie podpadło. Nie możemy o zbyt wiele podnieść tych wyników,
bo to byłoby podejrzane i kłamstwo zaraz by się wydało. Trzeba to zrobić z
głową, żeby miało ręce i nogi. W dodatku muszę wymyślić jeszcze jakieś logiczne
argumenty na poparcie tej radosnej twórczości.
-
Dobrze Ula, w takim razie zostawię cię samą, żeby ci nie przeszkadzać. Jeśli
potrzebowałabyś mojej pomocy to zadzwoń – pocałował ją jeszcze raz, czule
pogładził po policzku i wyszedł z gabinetu.
Biedziła się nad tym raportem już od paru
ładnych godzin. Nie tak łatwo było ułożyć wszystko w logiczną całość, żeby
trzymało się kupy. Wiedziała, że na pewno dzisiaj tego nie skończy. Za dużo
kombinowania. – Pamiętaj Cieplak, tylko
ten jeden raz to robisz. Więcej razy nie będzie. I tak na samą myśl jak to
wypadnie na zarządzie trzęsą mi się ze strachu nogi a serce podchodzi do
gardła. Weź się w garść dziewczyno. Pamiętaj, cel uświęca środki i nie trać z
oczu tego celu. Chodzi przecież o dobro firmy więc do roboty.
Po kolejnej godzinie miała już dość.
Wprawdzie nie była to jeszcze pora lunchu, ale postanowiła zejść do bufetu i
wspomóc się kawą. Po drodze minęła się z Sebastianem.
-
Cześć Ula – z jawnym zachwytem przyjrzał się jej. – Rzeczywiście wypiękniała i to jak? Boże i ściągnęła wreszcie to
żelastwo z zębów – zauważył. - Wracam właśnie z bufetu. Marek tam siedzi i
pałaszuje pierogi. Pachną tak smakowicie. Też chciałem sobie zamówić, ale Ela
powiedziała, że to danie wyłącznie dla prezesa, dasz wiarę?
Po tym ostatnim zdaniu musiała przyznać, że
Olszański jest pod niezaprzeczalnym urokiem Violetty Kubasińskiej. Roześmiała
się widząc jego nieszczęśliwą minę. Przysunęła się do niego i rozbawiona
tajemniczo powiedziała.
-
Wróć ze mną do bufetu to załatwię ci porcję.
-
Naprawdę?
-
Możesz mi zaufać. - Zeszli na trzecie piętro. Ula podeszła do Eli i szepnęła
jej do ucha – Elu zagrzej trochę pierogów dla Sebastiana, bo aż go skręca od
ich zapachu. - Ela kiwnęła głową.
-
Powiedz mu, że zaraz mu podam do stolika.
Ula rozejrzała się po sali. W kącie
zobaczyła jedzącego Dobrzańskiego i wlepiającego w jego talerz oczy
Olszańskiego. Podeszła do nich, dosiadła się i zwracając się do kadrowego
powiedziała
–
Ela zaraz ci przyniesie porcję.
-
Dzięki Ula, jak to załatwiłaś? – usłyszał nad uchem chichot Marka.
-
Seba, to ona przez całe wczorajsze popołudnie lepiła te pierogi. - Zdumienie
Sebastiana osiągnęło apogeum.
-
Naprawdę? Czemu mi nie powiedziałaś? - Spojrzała na niego tłumiąc śmiech.
- Bo
nie byłoby zabawy – nie wytrzymała widząc jego minę i parsknęła na całe gardło.
Za chwilę dołączył do niej Marek klepiąc skonsternowanego przyjaciela po
plecach.
-
Nie przejmuj się a pierogi są naprawdę pyszne o czym zaraz się przekonasz –
powiedział zauważając Elę zmierzającą do ich stolika.
-
Elu przynieś jeszcze trzy kawy, dobrze? – poprosiła Ula. Bufetowa przyjęła
zamówienie i już po chwili raczyli się aromatycznym napojem.
Sebastian opuścił ich już jakiś czas temu
wymawiając się pracą i chwaląc jednocześnie pod niebiosa dzieło rąk Uli.
Zostali sami i z pochylonymi głowami cicho konferowali.
-
Jak ci idzie Ula? Dasz radę coś zrobić z tym raportem? – Nie uszedł jej uwadze
niepokój czający się w jego szarych oczach.
-
Ciężko jest i na pewno potrzebuję na to więcej niż jeden dzień.
- Ja
cię nie poganiam. Jest jeszcze trochę czasu. Myślisz, że to wystarczy?
- Na
pewno. Powinnam się uporać z tym w ciągu trzech dni, tak myślę.
-
Źle się z tym czuję, że zmuszam cię do robienia tego przekrętu, bo chyba tak to
powinienem nazwać.
-
Przecież sama ci to zaproponowałam, pamiętasz?
-
Jednak mam wyrzuty sumienia. Nie powinienem się na to zgodzić.
-
Miałbyś o wiele większe wyrzuty sumienia, gdybyś musiał oddać prezesurę. - Uspokoiły
go jej słowa. Popatrzył na nią z wdzięcznością i dyskretnie ucałował jej dłoń.
Doceniła ten gest. - Wracam do siebie. Mam jeszcze sporo pracy. Dorota
przygotowała jakąś pocztę. Tym też powinnam się zająć.
-
Chodźmy więc.
Po wyjściu z windy rozeszli się do swoich
gabinetów.
Nie przypuszczała, że kolejny dzień będzie
obfitował w tak niemiłe dla niej niespodzianki. Do pracy przyjechała z tępym
bólem głowy nękającym ją od momentu, w którym otworzyła oczy. Mimo zażytej
tabletki nie ustępował. Nie mogła się na niczym skupić. Drażniło ją nawet
światło biurowej lampy. Wyszła do firmowej kuchenki po filiżankę kawy. Tam
natknęła się na Izę, prawą rękę Pshemko. Uradowana jej widokiem Iza pociągnęła
ją za ramię.
-
Ula, jak dobrze, że cię widzę. Chodź, koniecznie musisz coś zobaczyć.
Ruszyła bezwolnie za krawcową wprost do
pracowni mistrza. Przekroczywszy jej próg stanęła jak wryta. Na podium stała
Paulina w sukni ślubnej i welonie na głowie a dokoła niej skakał rozanielony
Pshemko. – To niemożliwe. Przecież
obiecywał, że odwoła ten ślub. Przecież wyznał mi miłość. Co ona tu robi? Nadal
jest jego narzeczoną? Ano tak… Mówił, że jakoś po zarządzie ma to załatwić. Ale
z drugiej strony ona zachowuje się tak, jakby nie miała o niczym pojęcia a jak
sam mówił, ostatnio nie traktował jej zbyt dobrze. Ona naprawdę po trupach dąży
do tego ślubu a przecież musiała się już zorientować, że nie ma między nimi
uczucia. O co jej chodzi? O męża, prezesa dużej firmy, żeby mogła się nim
chwalić? Naprawdę dziwne…
-
Urszulo, niech Urszula powie, czy nie wygląda pięknie? – doleciał do jej uszu
zachwycony głos Pshemko. Otrząsnęła się i uśmiechnęła blado czując pod
powiekami zbierające się łzy.
-
Tak, bardzo pięknie – wyszeptała. Odwróciła się do stojącej obok Izy.
-
Przepraszam cię Iza, ale muszę już iść. Mam dużo pracy. - Przyjaciółka ze
zrozumieniem pokiwała głową.
Niemalże wybiegła z pracowni nie mogąc
uspokoić tłukącego się w jej piersi serca. Nie, to nie może być prawda.
Przecież był taki zdeterminowany, żeby odejść od Pauliny a tymczasem z tego,
czego była naocznym świadkiem wynika, że przygotowania do ślubu idą pełną parą.
Jak w amoku wybiegła z firmy wprost w otwartą bramę parku. Musiała się
uspokoić. Podbiegła do ich ławki i usiadła. W głowie miała totalny zamęt a
wydarzenia ostatnich dni przewijały się jak na kołowrotku. Wcisnęła dłonie pod
pachy, bo nie umiała powstrzymać ich drżenia. Zwinęła się w kłębek podkurczając
nogi. Trwała w takiej pozycji niemal godzinę a potem jak automat ruszyła z
powrotem do firmy. Wyszła z windy trzęsąc się z zimna No tak, wyszła przecież
bez płaszcza. Ktoś za nią wołał, ale nie zwracała na nic uwagi. Zawładnęło nią
dojmujące uczucie rozpaczy. – Czy ja go
tracę? Jest całym moim życiem, moim sercem. Czy można żyć bez serca? – Ktoś
złapał ją za ramię i odwrócił gwałtownie. Zachwiała się i o mało nie
przewróciła. Silne ręce powstrzymały ją przed upadkiem. Spojrzała w górę. Przed
sobą miała zaniepokojoną twarz Marka.
-
Ula! Wołam cię i wołam a ty w ogóle nie reagujesz. Coś się stało? Jesteś taka
blada i zimna? Chodź, zaprowadzę cię do gabinetu – ujął ją pod ramię i
przeprowadził przez cały korytarz rejestrując kątem oka zdumione spojrzenia
pracowników. Usadził ją na fotelu i zaczął rozmasowywać jej dłonie.
-
Gdzie ty byłaś, że jesteś taka lodowata?
- W
parku – wyszeptała zdrętwiałymi ustami.
- W
parku? Bez płaszcza? Ale po co? – nie rozumiał.
-
Musiałam…, musiałam coś przemyśleć.
Zastanowił go jej wyprany z emocji głos.
-
Ale co przemyśleć? Czy to było aż tak ważne, że nie wzięłaś ze sobą okrycia? To
lekkomyślne Ula – skarcił ją.
-
Nie przejmuj się, nic mi nie będzie. A teraz, jeśli możesz to zostaw mnie samą.
Mam dużo pracy. – Popatrzył na nią uważnie.
-
Jesteś pewna, że chcesz żebym poszedł?
-
Tak, jestem pewna. – Poczuł się dziwnie. Była jakaś nieswoja i unikała kontaktu
wzrokowego uciekając spojrzeniem na boki.
-
Dobrze, idę, ale gdyby coś się działo to dasz mi znać, tak? - Kiwnęła
twierdząco głową. Popatrzył na nią jeszcze przez chwilę zastanawiając się, co
nią tak wstrząsnęło i doprowadziło do takiego stanu. - Dojdzie do siebie to na pewno mi powie. Teraz nie będę naciskał –
pomyślał zamykając cicho za sobą drzwi.
Powoli się uspokajała, ale ból głowy nadal
ją dręczył. Próbowała pracować, ale nie szło jej najlepiej. Była kompletnie
rozkojarzona. Chwyciła za słuchawkę i wybrała numer Marka. Po chwili odezwał
się.
-
Dobrzański, słucham.
-
Marek… to ja, Ula… Mógłbyś mnie zwolnić na resztę dnia? Nie czuję się dobrze.
Już od rana boli mnie głowa i nie mogę zebrać myśli. Popracowałabym w domu.
Może tam łatwiej będzie mi się skupić.
-
Oczywiście Ula. Zawiozę cię.
-
Nie, nie, nie ma takiej potrzeby. Maciek zaraz tu będzie więc z nim się
zabiorę.
- No
dobrze. Jedź w takim razie. Martwię się o ciebie.
-
Naprawdę nie musisz. Jest wszystko w porządku. Muszę tylko pozbyć się tego bólu
głowy… - miała się już rozłączyć, gdy usłyszała jeszcze.
-
Kocham cię Ula, pamiętaj o tym.
-
Pamiętam – odpowiedziała zrezygnowana i odłożyła słuchawkę. Ubrała się,
zjechała windą na dół i wlokąc nogę za nogą poczłapała na przystanek
autobusowy.
Przytuliła czoło do zimnej szyby nie
zwracając uwagi na rozmowy współpasażerów. O tej porze autobus nie był jeszcze
przepełniony, więc bez problemu znalazła miejsce siedzące. Wydarzenia
dzisiejszego dnia przytłoczyły ją. Nie rozumiała dlaczego Marek wyznaczył taką
sztywną datę rozstania się z narzeczoną. Dlaczego akurat po zarządzie? Czyżby
zależało mu na jej poparciu? Tak, to chyba jedyne wytłumaczenie jego decyzji.
Westchnęła ciężko. Źle się z tym czuła. Nie lubiła takich niejasnych sytuacji.
Miała dość tego ciągłego ukrywania się i spotkań w miejscach, gdzie nikt ich
nie znał a raczej jego nie znał. Sama powiedziała, że cierpliwość jest cnotą,
więc będzie musiała się w nią uzbroić i dotrwać do piątku, bo na ten dzień
zwołano posiedzenie.
Po powrocie do domu nic nie mogła
przełknąć, choć na stół wjechała popisowa potrawa taty, żeberka w miodzie. Z
troską patrzył jak dziabie widelcem po talerzu.
-
Ula, co ty taka dziwna dzisiaj? Może chora jesteś, bo wyraźnie nie masz
apetytu. Jak tak dalej pójdzie, to zostanie z ciebie tylko skóra i kości –
gderał.
-
Nie gniewaj się tato, ale nie jestem głodna – powiedziała podnosząc się od
stołu. – Pójdę się położyć - zabrała tylko kubek z herbatą i zamknęła się u
siebie. Przyłożyła głowę do poduszki. – Tylko
się zdrzemnę przez godzinkę. Oczy same mi się zamykają. – Po chwili spała w
najlepsze.
Poczuła, że ktoś potrząsa ją za ramię.
-
Ula, Ula wstawaj, już szósta. – Przekręciła się na plecy.
-
Jak to szósta? Tato, ja nie mam ochoty na kolację, chce mi się spać – wymamrotała.
-
Ula! No co ty wygadujesz?! Jest szósta rano! Wstawaj! Śniadanie na stole!
-
Jak to szósta rano? – zauważyła, że ma na sobie ubranie z poprzedniego dnia. – O Matko! Przespałam pół dnia i całą noc?
Miałam pracować! Kurde blaszka nic nie idzie tak jak powinno. Muszę do
łazienki… - Wzięła chłodny prysznic tak na otrzeźwienie i założyła świeże
ubranie. Była głodna więc pośpiesznie wpadła do kuchni i łapczywie rzuciła się
na talerz wypełniony kanapkami. Ojciec przyglądał jej się z niepokojem.
–
Jednak zgłodniałaś przez noc – ni to stwierdził ni zapytał podając jej kubek z
gorącą herbatą.
-
Bardzo. Mogłabym zjeść słonia z kopytami jak mówi Violetta. Aha! I nie
czekajcie na mnie dzisiaj z obiadem, bo jest bardzo prawdopodobne, że wrócę
dopiero wieczorem. – Na pytające spojrzenie ojca dodała. – Mam bardzo dużo
pracy, rozumiesz… - Pokiwał głową i ciężko westchnął.
–
Rozumiem, rozumiem…
Jak tylko weszła do biura zaraz zabrała się
za ten raport. Szło mozolnie, ale jednak posuwała się do przodu wypisując na
osobnej kartce uzasadnienie dla każdej pozycji. W pewnym momencie utknęła. – No tak, przecież Marek miał mi dać to
dodatkowe zestawienie. Zapomniał. – Wstała od biurka i poszła wprost do
gabinetu prezesa. W sekretariacie natknęła się na Violettę o dziwo, pracującą.
-
Cześć Wiola, Marek u siebie?
- O!
Cześć Ulka! – spojrzała z podziwem na panią dyrektor. – Ale się z ciebie laska
zrobiła. Dobrze, że ściągnęli ci to żelastwo, bo wyglądałaś okropnie – była do
bólu szczera. – Masz ochotę na pomidorka? Jakaś taka blada jesteś? – wyciągnęła
do niej pudełko z pomidorkami koktajlowymi.
-
Nie Viola, dzięki. To jest Marek u siebie? – powtórzyła pytanie.
- A
ty tylko Marek i Marek. Nie ma go. Paulina wyciągnęła go na lunch. Wiesz, –
ściszyła konspiracyjnie głos – on wcale nie miał ochoty iść, ale ona
potraktowała go jak jakiegoś zapchlonego kundla i niemal rozkazała mu. Poszedł
za nią jak jakaś krowa na rzeź. Dasz wiarę?
– A może to dobra okazja, żeby wreszcie jej
powiedział o nas? Mam nadzieję, że będzie na tyle odważny. - Viola, muszę z jego gabinetu wziąć dokumenty.
Są mi potrzebne, bo bez nich nie ruszę z robotą.
- To
idź, przecież nie będę broniła ci dostępu własnym ciałem. To nie barykada, nie?
– dodała błyskotliwie.
Weszła do środka. Najpierw przetrząsnęła
jego biurko i korytka na dokumenty, ale nie znalazła tych, po które przyszła.
Usiadła na fotelu machinalnie pociągając za pierwszą szufladę i osłupiała. Całą
jej zawartość stanowiły błyszczące intensywnie cudeńka sztuki jubilerskiej. – Po co mu to? – nie rozumiała – Dla Pauliny? Żeby ją udobruchać jak się na
niego wścieka? - Zauważyła jakąś złożoną na pół kartkę. Wyciągnęła ją z
szuflady, rozpostarła i zaczęła czytać. „Niezawodny zestaw do zanęcenia
Brzyduli. Powodzenia. Seba”. Zrobiło jej się ciemno przed oczami i niemal
spadła z fotela. – To jednak nie dla
Pauliny tylko dla mnie. Jak mogłam być taka naiwna i wierzyć w te jego słowa o
miłości – doznała nagłego olśnienia.
- Jemu chodziło o weksle i o ten raport. Pewnie bał się, że będę chciała ugrać
coś dla siebie. Jak on mógł mnie tak cynicznie wykorzystać. Podły, podły,
podły… To wszystko, ta udawana miłość, te wielkoduszne prezenty, ten wyjazd…, to
była tylko gra. A ja mu ufałam i wierzyłam w jego słowa. Głupia, głupia,
głupia… - Siedziała jak skamieniała trzymając w jednej ręce jakiś wisior a
w drugiej tę nieszczęsną kartkę, na którą raz po raz spadały jej gorące, słone
łzy. Tak zastał ją Marek. Wszedł do gabinetu z uśmiechem na ustach.
- O!
Ula, jesteś. – Nie zareagowała. Podchodził do niej wolno i z każdą sekundą
uśmiech znikał a na twarz wypełzło przerażenie. W jednej chwili zrozumiał
wszystko.
- Boże słodki! Znalazła prezenty od
Sebastiana! - nie mógł uwierzyć w to, co widział. Dlaczego nie pozbył się
tych gadżetów? – Jestem żałosnym
kretynem.
- Ula?
– zaczął niepewnie – To nie jest tak jak myślisz. – Podniosła na niego
zapłakane oczy.
- A
skąd ty możesz wiedzieć, co ja myślę. Nie masz o tym zielonego pojęcia.
Chciałam wziąć tylko od ciebie dokumenty potrzebne do tego raportu a znalazłam
coś znacznie ciekawszego. Jaki wielki musiałam wzbudzać w tobie wstręt kiedy
mnie przytulałeś i całowałeś, że musiałeś się wspomagać tymi prezentami – z
obrzydzeniem odrzuciła na biurko trzymany w ręku wisiorek. – To dziwne, ale
nawet ci współczuję, że musiałeś przechodzić takie męki umawiając się ze mną na
randki. To musiało być dla ciebie traumatyczne przeżycie, prawda? – Podszedł do
niej chcąc objąć ją ramieniem. Odsunęła się gwałtownie od biurka. – Nigdy
więcej mnie nie dotykaj – wysyczała przez zaciśnięte zęby. – Nigdy więcej o nic
mnie nie proś. Nie chcę cię znać i mam nadzieję, że szybko o tobie zapomnę – zerwała
się z fotela i z zapuchniętą od płaczu twarzą wybiegła z gabinetu.
Stał oniemiały i wbity w podłogę jak słup.
Nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą miało miejsce. Był idiotą. Jak mógł
przypuszczać, że cała tak misternie uknuta intryga nie wypełznie któregoś dnia
na światło dzienne. – Muszę z nią
porozmawiać, muszę ją przekonać, a przede wszystkim powiedzieć jej całą prawdę.
Ona nie może odejść. Za bardzo ją kocham. Niech się trochę uspokoi. Dam jej
czas, żeby ochłonęła. Nie mogę tego tak zostawić - zrozpaczony usiadł przy
biurku i ukrył w dłoniach twarz.
ROZDZIAŁ
8
Wpadła do gabinetu jak burza nie zwracając uwagi
na zaskoczoną minę Doroty, która próbowała jej wcisnąć do ręki dzisiejszą
korespondencję. – Łotr, łajdak, wilk w
owczej skórze! Śmiał jeszcze zaprzeczać, że to nie tak jak myślę. A niby jak?
Gadać to on potrafi. Dość! Nigdy więcej Dobrzańskiego, nigdy więcej F&D.
Hipokryzja, fałsz, obłuda, oto czym jest ta firma i pracujący w niej ludzie.
No, może nie wszyscy, ale większość na pewno - aż się zatrzęsła z
obrzydzenia. Dopadła do biurka, zgarnęła
najważniejsze dokumenty i spakowała do teczki. Wysłała jeszcze e-mailem na swój
adres internetowy treść raportu a w zasadzie jego część. W pośpiechu ubrała się
i zabrała rzeczy. Wychodząc z gabinetu rzuciła jeszcze do sekretarki - Dorota,
nie będzie mnie już dzisiaj do końca dnia. Trzymaj rękę na pulsie. Do widzenia
- pobiegła do windy. Ta jak na złość długo nie przyjeżdżała. Zawróciła w stronę
schodów zauważając kątem oka wychodzącego na korytarz Marka. Też ją dostrzegł i
zawołał ją. Nie zareagowała. Ile sił w nogach i na ile pozwalały jej obcasy
puściła się pędem klatką schodową słysząc za plecami rozpaczliwy krzyk prezesa.
-
Ula zaczekaj! Proszę, Ula!
Zbiegając coraz niżej usłyszała gdzieś nad
głową tupot jego nóg. – Goni mnie? Co on
sobie wyobraża? – Była już na parterze. Szybko przemknęła przez oszklone,
wejściowe drzwi. Wybiegła na chodnik nie
oglądając się za siebie. Nagle poczuła gwałtowne szarpnięcie, aż nią zakręciło.
– Dopadł mnie – przemknęło jej przez
myśl. Półprzytomnie spojrzała na niego.
- Marek,
czego ty jeszcze ode mnie chcesz? – wysapała zmęczona tą ucieczką.
-
Ula proszę cię, porozmawiajmy – popatrzył na nią błagalnie.
- My
nie mamy już o czym rozmawiać. Wszystko co miałam ci do powiedzenia
powiedziałam w twoim gabinecie. Teraz puść mnie jeśli łaska i daj mi wreszcie
spokój.
-
Błagam cię nie zostawiajmy tak tego. Ja chcę ci wyjaśnić, wytłumaczyć…
-
Czy ty nie rozumiesz? – popatrzyła mu ze złością w oczy. – Ja nie chcę słuchać
żadnych, twoich wyjaśnień. Wystarczy mi to, co zobaczyłam. Dla mnie wszystko
jest jasne. Mam tylko nadzieję, że przynajmniej dobrze się bawiłeś kpiąc sobie
ze mnie. Gratuluję inwencji – dodała z goryczą. Obróciła się na pięcie chcąc
odejść.
-
Kocham cię Ula – doleciały do niej jeszcze jego słowa. Zawróciła i wpiła w
niego wzrok.
-
Oczywiście, że mnie kochasz – pogłaskała go po policzku. - To przecież z tej
wielkiej miłości zrobiłeś mi to wszystko. Powinnam być ci właściwie wdzięczna,
bo otworzyłeś mi oczy, odarłeś ze złudzeń a przede wszystkim z wrażliwości. Od dziś
twardo stąpam po ziemi. Bez ciebie – dodała brutalnie.
Nie mógł wykrztusić słowa. Bezradnie
patrzył jak oddala się w stronę przystanku. Pod powiekami poczuł gromadzące się
łzy. Powoli zaczynała kształtować się w nim świadomość, że ją stracił. Wolnym krokiem
wrócił do firmy. Wychodząc z windy wpadł na Sebastiana. Ten przyjrzał mu się
uważnie.
- A
coś ty taki zmarnowany? – Dobrzański otaksował go wzrokiem.
-
Nie chcesz wiedzieć.
-
Jak to, nie chcę wiedzieć? O czym? – złapał go za rękaw marynarki, zaciągnął do
swojego pokoju i usadził w fotelu. Z barku wyciągnął butelkę mocnego trunku i
rozlał do kieliszków.
–
No, opowiadaj – rzekł wręczając mu jeden z nich.
Długo zbierał się w sobie nie mogąc
odnaleźć słów, którymi mógłby opisać swoją rozpacz. Olszański obserwował go w
milczeniu. Nie pośpieszał go. Czuł, że musiało się wydarzyć coś złego, coś, co
doprowadziło Marka do takiego stanu.
-
Ula odeszła – wyszeptał z bólem.
-
Jak to odeszła? Od ciebie odeszła? Czy z firmy odeszła? – Sebastian się
pogubił.
- I
jedno i drugie Seba, – podniósł na niego oczy wypełnione łzami – przez naszą
głupotę odeszła.
-
Przez naszą głupotę? Co przez to rozumiesz?
-
Znalazła prezenty od ciebie w moim biurku. Zupełnie przypadkowo. Przyszła po
jakieś dokumenty potrzebne do raportu i nieopatrznie otworzyła tą nieszczęsną
szufladę. Kiedy wróciłem z lunchu zastałem ją płaczącą nad tą kartką napisaną
przez ciebie.
- O
cholera – zaklął Olszański – i co teraz? Z tego poprawionego raportu nici. Ona
już nie będzie pewnie taka chętna, żeby ratować twój tyłek, no i te weksle na
udziały… - Marek popatrzył na niego krytycznie.
- Czy
ty myślisz Seba, że obchodzi mnie teraz jakiś dęty raport i moje udziały? Mam
to wszystko w nosie. Straciłem ją, rozumiesz! Straciłem!
-
Marek, uspokój się. Minie trochę czasu i zapomnisz o niej. Mało to panien na
świecie? – Dobrzański pokręcił głową.
-
Nie zapomnę Seba. Ona jest całym moim życiem. Bez niej jestem nikim, zwykłym
śmieciem jakich wiele. Nie umówię się już nigdy z żadną dziewczyną, bo żadna nie
jest nią - był rozgoryczony i przybity. Dopił swoją porcję alkoholu i pożegnał
się z przyjacielem.
Dochodził już do sekretariatu kiedy dopadła
go Paulina. – Jeszcze mi tylko jej brakowało
– pomyślał z niechęcią.
-
Marco. Musisz mi pomóc – pocałowała go w usta. Wzdrygnął się.
-
Tak? A w czym?
-
Wiesz, – zaszczebiotała – twoja mama podesłała mi katalog z obrusami i
chciałabym, żebyśmy wybrali jakieś wspólnie. – Spojrzał na nią skonsternowany.
- Ty
chyba żartujesz? – Dostrzegł jak się obruszyła.
-
Dlaczego miałabym żartować? Nie żartuję nigdy w sprawach dotyczących naszego
ślubu. – Skrzywił się na słowo „ślub”.
-
Paulina, nie teraz. Nie mam do tego głowy. – Widać było, że się zagotowała.
- A
do czego masz, jeśli wolno wiedzieć? Ślub za pasem a ty jak do tej pory nie
wykazałeś się żadną inicjatywą w tym względzie.
Miał dość tej jałowej dyskusji. I w nim
wzbierał gniew na tę pustą, bezdennie głupią kobietę.
- A
dajże ty mi święty spokój i nie zawracaj głowy takimi duperelami –wrzasnął. -
Naprawdę to jest takie ważne, czy te obrusy będą w kropki czy w kratkę? Zajmij
się wreszcie czymś pożytecznym a nie głupotami.
Obok nich przemknęło kilka osób
zszokowanych nagłym wybuchem prezesa i to w dodatku na swoją narzeczoną. - Znowu będzie pożywka dla plotek – pomyślała.
Wściekła jak stado rozjuszonych byków zaciągnęła go do gabinetu.
-
Jak śmiesz tak do mnie mówić i to przy obcych ludziach! Czy tobie już naprawdę
na niczym nie zależy? Nie zależy ci już na naszym związku? Na naszym wymarzonym
ślubie?
- Szczerze?
– zapytał. Kiwnęła twierdząco głową. – Jeśli mam być szczery, to rzeczywiście
nie zależy mi na naszym związku. Od dawna. – Aż przysiadła z wrażenia. – Jesteś
zimną, pozbawioną głębszych uczuć, bezduszną, kochającą wyłącznie samą siebie
no i może jeszcze swojego brata Alexa, kobietą. Jesteśmy ze sobą siedem lat a
ty mnie w ogóle nie znasz. Nie wiesz co lubię zjeść, jaki jest mój ulubiony
kolor, nawet nie wiesz jaką kawę lubię pić – spojrzał jej w oczy – Nic o mnie
nie wiesz – wysyczał dosadnie zaciskając szczęki. - Zrobiłaś wszystko,
absolutnie wszystko, żeby zniszczyć ten związek. Ja też nie jestem kryształowo
czysty, przyznaję. Rzeczywiście zdradzałem cię i okłamywałem wiele razy.
Robiłem to tylko dlatego, bo nie czułem do ciebie już nic. Nie kocham cię.
Nigdy cię nie kochałem, choć myślałem od zawsze, że to ty jesteś mi pisana, bo
to właśnie przez tyle lat usiłowali mi wmówić rodzice. Ale koniec z tym.
Żadnego ślubu nie będzie. Ja pragnę szczęśliwego życia a przy tobie dostałem
już przedsmak tego, jak ono by wyglądało po naszym ślubie. Zrobiłaś z mojego
życia piekło i mam już tego po dziurki w nosie. Od jutra zacznę powiadamiać
ludzi, których zaprosiłaś i pewnie zajmie mi to cały dzień. Niełatwo jest
obdzwonić siedmiuset gości – rzucił ironicznie. - Jeszcze dzisiaj poinformuję
rodziców.
Siedziała wbita w oparcie kanapy nie mogąc
wydusić z siebie słowa. Nie mogła uwierzyć w to wszystko co powiedział, również
w to jak określił ją. Nie mogła i nie chciała dopuścić za wszelką cenę, żeby to
miało taki finał.
-
Marek… jak możesz mówić mi te wszystkie, okropne rzeczy. Przecież ja cię kocham
i chcę z tobą spędzić resztę życia. – Ujął jej dłonie w swoje i pokręcił głową.
-
Nie Paulina. Tobie się tylko wydaje. Ty nawet nie wiesz jak to jest kochać, bo
nigdy tak naprawdę tego nie czułaś. To jest naprawdę coś cudownego,
sprawiającego, że unosisz się ze szczęścia parę centymetrów nad ziemią. Jestem przekonany,
że i ty kiedyś znajdziesz swoją wielką miłość, ale zapewniam cię, że to nie ja
nią jestem.
Uspokoiła się trochę analizując w głowie
jego słowa. W końcu odważyła się zapytać.
- A
ty…, znalazłeś swoją miłość? Skąd wiesz, że właśnie tak można się czuć będąc
zakochanym?
-
Znalazłem Paulina, ale szybko ją straciłem przez własną głupotę. Kocham ją tak
bardzo, że aż boli i zrobię wszystko, żeby to uratować. – Wytarła z policzków
łzy.
–
Zazdroszczę ci tej miłości. Sama bym chciała się tak zakochać.
- To
nie trać czasu. Spróbuj z Lwem. On cię kocha Paulina. Nie adorowałby cię aż
tak, gdyby było inaczej. – Spojrzała na niego zdziwiona. - Uwierz mi, wiem, co
mówię i widziałem jak na ciebie patrzy. Tego nie da się pomylić z czymś innym –
zapewnił ją żarliwie.
-
Powiesz mi, kim ona jest?
-
Nie. Nie obraź się, ale nie jestem jeszcze na to gotowy. Dużo pracy przede mną,
bo muszę na nowo odbudować zaufanie, które we mnie pokładała, a które zawiodłem.
To nie będzie proste, ale jestem zdesperowany. Jeśli jej nie odzyskam, już
nigdy nikogo tak nie pokocham - ścisnął jej dłonie i uśmiechnął się nieśmiało.
- Czy ty wiesz, że po raz pierwszy od siedmiu lat porozmawialiśmy wreszcie
szczerze? Bez napinania się?
-
Chyba masz rację – uwolniła swoje dłonie. - Pójdę już. Do rodziców pojedziemy
razem wieczorem. Trzeba ich powiadomić, a gości pomogę ci odwołać. - Już
chciała wyjść, gdy zatrzymał ją jeszcze.
-
Paulina? – Obrzuciła go zdziwionym spojrzeniem. - Dziękuję ci za to, że
zrozumiałaś i przepraszam za to, co powiedziałem w nerwach. Wybacz mi. Mam
nadzieję, że nadal będziemy przyjaciółmi, bo to wychodzi nam znacznie lepiej
niż miłość.
-
Nie przepraszaj. Miałeś dużo racji w tym, co powiedziałeś. Pójdę już…, na
razie.
Opadł na kanapę pozbawiony zupełnie sił. Ta
rozmowa wykończyła go emocjonalnie.
- To naprawdę koniec. Pauliny już nie ma.
Przynajmniej w tym byłem wobec Uli szczery. Nawet nie spodziewałem się, że ta
awantura zakończy się spokojną rozmową Uff… ulżyło mi. Teraz jestem twój Ula,
tylko twój. - Nie miał już siły, żeby zająć się pracą. Czekała go jeszcze
przeprawa z rodzicami. Bardzo bał się ich reakcji. Dobrze, że Paulina zgodziła
się z nim pójść. To mu na pewno pomoże.
Wysiadła z autobusu i wolno skierowała się
w stronę domu. Była kompletnie rozbita. Nadal nie mogła pogodzić się ze
sposobem w jaki ją potraktował. Lecz nie to było najgorsze. Najgorsza była
świadomość, że ona nadal kocha go tak mocno jak przedtem. Czy to możliwe?
Powinna go znienawidzić za to, co jej zrobił. Jednak nie potrafiła wyrzucić go
ot tak po prostu z myśli i z serca. – Muszę
zapomnieć, że kiedykolwiek istniał w moim życiu. Muszę stłamsić w sobie to
chore uczucie bez przyszłości. On nigdy nie miał zamiaru rozstać się z Pauliną.
Jest zbyt wielkim tchórzem. Na co ja liczyłam? Że pokocha najbrzydszą
dziewczynę w firmie? Co za głupota. Swoimi kłamstwami sprawił, że dopuściłam
nadzieję do swojego serca. Budowałam zamki z piasku, które właśnie dzisiaj
rozsypały się w pył. Już nigdy nikomu nie zaufam i nigdy nikogo tak nie
pokocham. To za bardzo boli. Nie zniosłabym kolejnego rozczarowania. Od dziś
staję się innym człowiekiem. Silnym, zdecydowanym i konsekwentnym. Czas
najwyższy pomyśleć o sobie. - Weszła do domu. W kuchni oprócz ojca przy
stole siedział Maciek.
-
Cześć – wyartykułowała słabo.
-
Ula, tak wcześnie? Mówiłaś, że wrócisz dopiero wieczorem? Chodź no tu bliżej. –
Ojciec przyjrzał się jej uważnie. – Wyglądasz, jakbyś płakała. Stało się coś? –
zapytał z niepokojem malującym się na twarzy. Maciek również dostrzegł jej
zapuchnięte od płaczu oczy.
-
Ula! Na litość boską! – poderwał się z krzesła. – Wyduś to z siebie!
Opuściła bezradnie ramiona a jej ciałem
wstrząsnął spazmatyczny szloch. Usadzili ją na krześle zupełnie zdezorientowani
jej wybuchem. Maciek podał jej chusteczki a pan Cieplak grzebał już w apteczce
szukając jakiś środków na uspokojenie.
-
Masz, wypij – podał jej niezbyt ładnie pachnącą miksturę. Wychyliła kieliszek
krztusząc się od łez i przykrego smaku lekarstwa. Powoli uspokajała się.
- To
powiesz nam w końcu co się stało? – zapytał Maciek.
-
Powiem, tylko pozwólcie mi zebrać myśli – odpowiedziała drżącym głosem.
Opowiedziała im wszystko. Od początku do
końca. Nie pominęła niczego. Obydwaj byli zbulwersowani zachowaniem
Dobrzańskiego.
- A
ja miałem go za porządnego człowieka – powiedział wzburzony po wysłuchaniu całej
historii pan Cieplak.
-
Jak bym dorwał go w swoje ręce to nie wiem, co bym mu zrobił. Najchętniej
udusiłbym, albo zdeptał jak robaka. Co za…
-
Nic mu nie zrobisz, – przerwała przyjacielowi - bo ja kończę z tą firmą. Muszę
jeszcze dzisiaj nad czymś popracować, żeby zamknąć wszystkie sprawy i mam do
ciebie prośbę Maciek. Ja nie chcę już tam wracać a muszę dostarczyć tam na
jutro pewne dokumenty i moje wypowiedzenie, możesz to zrobić za mnie?
- No
pewnie. O której mam jechać?
-
Najlepiej wcześnie rano tak, żeby być tam około ósmej trzydzieści. Nie chcę,
żebyś się z nim spotykał. Zostawisz mu tylko teczkę na biurku i wyjdziesz,
dobrze?
-
Dobrze. I już nie martw się. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mamy
w końcu swoją firmę i obecność w niej pani prezes wydaje się niezbędna. Głowa
do góry. Poradzimy sobie. – Uśmiechnęła się blado.
-
Dzięki Maciek. Nie wiem jak poradziłabym sobie bez ciebie.
-
Nie masz za co. Zrobisz mi trochę pierogów i będziemy kwita.
-
Pójdę do siebie. Muszę się do jutra uporać z tym co przyniosłam. Zrobisz mi
kawę tato?
-
Zrobię. Przyniosę ci do pokoju. – Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością i
wyszła.
Punktualnie o siódmej rano Maciek zapukał
do drzwi pokoju swojej pani prezes.
-
Wejdź, wejdź – usłyszał. Wślizgnął się do środka. Ula siedziała przy swoim
biureczku i segregowała wydrukowane dokumenty.
- Dasz
mi jeszcze chwilkę, zaraz kończę?
-
Spałaś w ogóle dzisiaj? – zapytał z troską patrząc na jej zmęczoną twarz.
Uśmiechnęła się niepewnie.
-
Nie, nie spałam, ale za to uporałam się ze wszystkim i przynajmniej to mam już
z głowy – pomachała zawiązaną teczką pełną firmowych papierów. - Zawieziesz tę
teczkę i tak, jak ci mówiłam wcześniej, zostawisz ją na biurku Marka lub w
recepcji u Ani. Bardzo cię proszę, żebyś nie czekał na niego i broń Boże
rozmawiał z nim na mój temat. Od dziś nie chcę, aby cokolwiek o mnie wiedział,
rozumiesz?
-
Dobrze Ula. Przecież nie musisz mi tego tłumaczyć. Jadę i wracam. Firmą, naszą
firmą trzeba się zająć, nie? – puścił jej oczko i wyszedł. Odetchnęła. Wreszcie
mogła się położyć i spać, spać, spać… i nie myśleć. Do pokoju wszedł ojciec.
-
Ula zjedz śniadanie i wypij coś ciepłego. Zrobiłem kakao, może masz ochotę?
Chyba nie zmrużyłaś dzisiaj oka, co?
- Mhmm
– wymruczała. - Musiałam to skończyć, ale teraz rzeczywiście coś zjem i jeśli
nie jestem ci potrzebna, to chciałabym się trochę przespać. Nie dam rady być na
nogach przez kolejny dzień. - Popatrzył na nią z rozczuleniem, podszedł do niej
całując ją po ojcowsku w czoło i powiedział.
-
Jestem z ciebie bardzo dumny córeczko, bardzo dumny. - Nie zdawał sobie nawet
sprawy jak dobrze się poczuła usłyszawszy jego słowa. Wiedziała, że w nim
zawsze znajdzie oparcie i że on nigdy jej nie zawiedzie.
Biura F&D powoli zapełniały się ludźmi.
Kolejny dzień wytężonej pracy. Violetta Kubasińska objuczona dwiema pokaźnych
rozmiarów siatkami właśnie wkraczała do firmy. Zerknęła nerwowo na zegar
wiszący przy stanowisku ochroniarzy, który pokazywał ósmą czterdzieści pięć. – No. Zdążyłam – odetchnęła z ulgą. Nagle
na wysokości jej oczu pojawił się Maciek. Odezwała się w niej natura kokietki.
-
Cześć Maciek, a co ty tu robisz? Dawno cię nie widziałam. Rzadko przyjeżdżasz
ostatnio. Jak tam interesy? – trajkotała jak najęta. Musiał powstrzymać ten
słowotok. Nie chciał się spotkać z Dobrzańskim. W końcu obiecał to Uli.
-
Cześć Viola. Przepraszam, ale śpieszę się – usiłował ją wyminąć. Nie pozwoliła
mu tarasując sobą całe przejście.
- A
dokąd ci tak śpieszno o tej porze? Myślałam, że zaczekasz na tę swoją czarną
wdowę poślubioną mafii?
- O
kim ty mówisz? – był już lekko poirytowany.
- No
jak to o kim? O Ance przecież. – Złapał ją za ramiona i przestawił jak mebel.
-
Wybacz Viola, ja naprawdę mam mało czasu – minął ją w pośpiechu i wyszedł
zostawiając oszołomioną Kubasińską na środku holu.
- No
co za… dasz wiarę? Gdzie się podziali ci prawdziwi faceci. Już nawet pogadać
nie można - zdegustowana, mamrocząc coś pod nosem weszła do windy. Jej drzwi
nie domknęły się jednak, bo ktoś powstrzymał je wkładając między nie skórzaną
teczkę. Kiedy się rozsunęły oczom Violetty ukazał się Marek.
-
Marek! – krzyknęła uszczęśliwiona. - Widzisz, jestem przed tobą. Gdyby mnie
Maciek nie zatrzymał siedziałabym już przy swoim biurku i pracowała jak pszczółeczka.
– Niezbyt uważnie słuchał jej paplaniny, ale na imię Maciek zareagował.
-
Jaki Maciek? Szymczyk?
- No
a jaki? Pewnie, że Szymczyk.
- A
co on tu robił tak wcześnie rano?
- A
bo ja wiem? Pewnie u Turka był. Wiesz, oni często się spotykają i o czymś
ciągle koncertują. - Niemal parsknął śmiechem, ale poważnie dodał.
-
Konferują Viola.
- No
przecież mówię.
Odebrał od Ani obsługującej recepcję klucz
od gabinetu i całkiem spory stosik poczty. Prosząc Violettę, żeby nie łączyła
żadnych rozmów, zasiadł za biurkiem i zaczął się jej przeglądaniem. Zaczął od
pękatej, wiązanej teczki. Otworzył ją i zdębiał. Na wierzchu leżało
wypowiedzenie umowy o pracę podpisane przez Ulę. Kolejno przekładał trzęsącymi
się dłońmi dokument po dokumencie. Raport wyglądał świetnie. Do podanych przez
Ulę uzasadnień do każdego jego punktu nikt nie mógł się doczepić i cokolwiek im
zarzucić. On musiał się tylko nauczyć wszystkiego na pamięć. Nagle zrobiło mu
się ciemno przed oczami. Trzymał w ręku weksle na jego udziały. - Czy ona oszalała? Przecież pozbywa się
jedynego zabezpieczenia jakie ma. To tylko dowód na to jak bardzo musi mnie
nienawidzić. Nie wybaczy mi tego co zrobiłem. Nigdy. Coś ty narobił…, coś ty
narobił chłopie. - Pod wekslami leżała jeszcze jakaś wypchana koperta.
Jednym ruchem ręki rozdarł ją. Na biurko wyleciała jej zawartość, na widok,
której zamarło mu serce. Przed nim leżał naszyjnik z turkusami i bransoletka. Wszystko
było już jasne i tłumaczyło obecność Maćka. Zrozumiał jak bardzo nie chciała tu
przychodzić i widzieć się z nim. Zrozumiał ile pracy i wysiłku musiała włożyć w
ten raport, żeby skończyć go tak szybko. Pewnie zarwała noc a to dowodziło, że
nie chciała mieć z nim już nic wspólnego. Poczuł ukłucie w okolicy serca.
Doskonale zdał sobie sprawę, że droga do niej będzie jego drogą przez mękę,
drogą przez własne prywatne piekło. Nie, nie podda się. Będzie o nią walczył. O
swoje a przede wszystkim o jej szczęście. Jutro posiedzenie zarządu. Postanowił
się solidnie do niego przygotować i mimo, że przedstawi ten fałszywy raport, to
zrobi to dla niej i dla jej przyjaciół, których w ten sposób starała się
ochronić. - Jeśli przetrwam ten
jutrzejszy dzień, to przysięgam ci Ula, na naszą miłość ci przysięgam, że będę
pracował jeszcze ciężej i wyprowadzę tę firmę z dołka. Jeszcze będziesz ze mnie
dumna a ja poczuję się ciebie godzien.
Do gabinetu wszedł Sebastian. Nie miał zbyt
szczęśliwej miny podobnie jak Marek.
- Co
czytasz? – zagaił.
-
Był tu dzisiaj rano Szymczyk. Przyniósł teczkę od Uli, a w niej wypowiedzenie,
fałszywy raport, weksle i to – wskazał dłonią na klejnoty.
-
Żartujesz? Wszystko oddała? I raport też napisała taki jak powinien być? Nie
wierzę. Chociaż z drugiej strony na mściwą to ona nie wyglądała i nie wygląda.
Nie sądziłem, że okaże się po tym, co jej zrobiliśmy, taka wspaniałomyślna.
-
Mało ją znasz Seba – powiedział Marek z goryczą. - Bez niej firma już nie
będzie taka sama. Drwili z niej, wyśmiewali ją a ona znosiła te jawne kpiny w
milczeniu i pokorze, bo była zbyt wrażliwa, żeby móc się przed nimi bronić.
Nawet nie zdajesz sobie sprawy ilu ludziom ona tutaj pomogła – mówił
przyciszonym głosem. - Nigdy nic dla siebie nie chciała, a zawsze wspierała innych.
Każdy mógł u niej znaleźć pociechę, dobre słowo i szczery uśmiech. Nie
podejrzewałbyś nawet jak piekielnie jest zdolna, inteligentna i błyskotliwa.
Dzięki tym cechom wielokrotnie ratowała firmę z kryzysu, ratowała mnie. Byliśmy
głupcami Seba. Nie doceniliśmy jej poświęcenia, szlachetności i dobroci jej serca.
Ona jest człowiekiem przez duże „C” a co myśmy daliśmy jej w zamian i czym się odwdzięczyliśmy?
Intrygą, kłamstwem, oszustwem i igraniem z jej uczuciami. Nie jesteśmy lepsi od
zwykłych alfonsów. Zabawiliśmy się nią - wylewał przed nim cały żal, gorycz i
rozczarowanie. - Jak to się stało Sebastian, że zrobiliśmy się tacy cyniczni,
tacy podli? Potrafimy tylko krzywdzić bliskie nam osoby i je niszczyć a raczej
niszczyć to, co w nich najwartościowsze. Nawet nie zauważyłem, kiedy zmieniłem
się w potwora, a ty?
Sebastian siedział ze spuszczoną głową i
milczał. Po raz pierwszy musiał przyznać sam przed sobą, że czuł się źle we
własnej skórze. Zdał sobie sprawę, że to, co powiedział Marek jest najszczerszą
prawdą i to zabolało. Bardzo. Podniósł głowę i zobaczył na twarzy Marka łzy i
ten charakterystyczny wyraz oczu widziany tylko u ludzi dotkniętych głęboką
rozpaczą. Tak bardzo mu współczuł, aż ścisnęło go za serce. Nie miał pojęcia
jak mógłby mu pomóc. Był tak samo winny wobec Uli a może nawet bardziej, bo to
on przecież namotał tę obrzydliwą intrygę.
-
Marek? A może ja mógłbym z nią porozmawiać i wyjaśnić, że to moja wina, że to
ja jestem głównym prowodyrem? – popatrzył na niego z nadzieją.
-
Nie Seba, to nie jest najlepszy pomysł. Ona potrzebuje teraz spokoju a ja
zrobię wszystko, żeby jej to zapewnić. Jadąc do niej pogorszyłbyś tylko
sytuację. Nie chcę, żeby kolejny raz przez to przechodziła, rozumiesz?
-
Dobrze, nie pojadę do niej – uspokoił go. Milczeli przez chwilę zatopieni we
własnych myślach. Pierwszy przerwał ciszę Sebastian.
- Marek,
a coś ty tak wrzeszczał na Paulinę wczoraj. Było cię słychać chyba aż u Władka
na dole?
-
Aaa…, bo ty przecież nic nie wiesz. Zaczęło się wprawdzie od kłótni, ale
skończyło się bardzo ugodowo. Uzgodniliśmy, że odwołujemy ślub.
-
Naprawdę? I przeżyłeś? Nie masz żadnych zadrapań?
–
Nie kpij Seba. Rozstaliśmy się jak kulturalni ludzie. Powiedziałbym nawet, że z
wielką klasą. Ona w końcu zrozumiała, że nie możemy być razem. Dzisiaj
obdzwonię gości. Wczoraj wieczorem byliśmy razem u rodziców. Byli w ciężkim
szoku, bo nie tego spodziewali się po naszej wizycie. Długo trzeba im było
tłumaczyć, ale w końcu pogodzili się z tą decyzją.
-
Czyli, co? Jesteś wolny jak ptak więc może skoczylibyśmy dzisiaj do klubu?
-
Jesteś niereformowalny, wiesz? Dzisiaj to ja się muszę przygotować do zarządu i
to solidnie a po zarządzie będę się starał o odzyskanie zaufania Uli, o ile w
ogóle pozwoli mi się do siebie zbliżyć. Nie odpuszczę jej sobie. Od razu cię
uprzedzam, że żadne kluby i panienki nie wchodzą już w grę. Skończyłem z tym i
tobie też radzę. Violetta nie będzie tego długo znosić i zostawi cię. Przemyśl
to sobie a teraz zostaw mnie samego. Mam dzisiaj do zrobienia mnóstwo rzeczy. –
Po wyjściu kadrowego złapał za słuchawkę. Pierwsza rzecz, odwołać zaproszonych
gości.
Marek gimnastykował się już od pół godziny
przedstawiając i argumentując wyniki raportu. Starał się nie zwracać uwagi na
ironiczny uśmieszek błąkający się na diabolicznym licu Aleksandra Febo. Reszta
zebranych słuchała go z uwagą. Wreszcie skończył i siadając złapał za
wypełnioną wodą szklankę. Od tego perorowania zaschło mu w gardle.
-
Dziękuję synu – Dobrzański senior nie miał zachwyconej miny. – Szczerze
powiedziawszy spodziewałem się lepszych wyników, ale cóż mamy kryzys. Miejmy
nadzieję, że przyszły kwartał będzie znacznie lepszy.
-
Nie sądzę – odezwał się Febo. – Przy takich wynikach drogi, były szwagrze –
postawił szczególny nacisk na „były” – nie ma szans, żebyś wygenerował założone
na początku zyski.
- A
ty co? Zacierasz już łapki na samą myśl o fotelu prezesa? – odbił piłeczkę
Marek.
-
Jestem pewien, że poradziłbym sobie z tą sytuacją zdecydowanie lepiej niż ty.
Szczególnie teraz. Doszły mnie słuchy, że twoja Brzydula złożyła wypowiedzenie.
Jak ty sobie bez niej poradzisz? Bez twojej prawej ręki. Zaczniesz znów używać
mózgu? Bo o ile zdążyłem się zorientować, do tej pory ona używała go za ciebie
– nie mógł nie wykorzystać takiej okazji, żeby nie dopiec Dobrzańskiemu. Nie
dane było Markowi odpowiedzieć na tą zjadliwą uwagę, bo odezwał się Krzysztof.
-
Czy wy naprawdę nie potraficie zachowywać się jak cywilizowani ludzie? Dość mam
tych waszych kłótni a ty Alex chyba zapomniałeś, dlaczego wyleciałeś z tej
firmy. To, że masz połowę udziałów nie oznacza jeszcze, że zostaniesz prezesem.
- Ty
Krzysztof jak zwykle bronisz tego nieudacznika – odparował z niesmakiem Febo. -
Całe szczęście, że Paulina w porę się opamiętała i odeszła od niego. Już się
bałem, że ten ślub naprawdę dojdzie do skutku.
-
Alex, przestań. Ślub odwołaliśmy za obopólną zgodą a poza tym nie musisz go
obrażać, bo nie jesteś od niego lepszy. – Zdziwiony spojrzał na swoją siostrę.
Po raz pierwszy nie stała za nim murem. Niesłychane. Podobnie zaskoczony był
Marek. Nigdy nie sądził, że może wziąć jego stronę a nie stronę Alexa.
-
Uspokójcie się - głos seniora przywołał ich do porządku. – Głosujemy. Kto jest
za przyjęciem tego raportu. Marek z zadowoleniem stwierdził, że podniosły się
wszystkie ręce. Odetchnął jakby ciężki kamień spadł mu z serca. – Dziękuję ci Ula, uratowałaś nas.
Posiedzenie się skończyło i kolejno
opuszczali salę konferencyjną. Paulina pożegnała Alexa i rodziców Marka. Ten
ostatni uścisnął dłoń ojca i ucałował matkę.
-
Jesteś taki blady synku. Za bardzo się przemęczasz. Przyszedłbyś do nas
któregoś dnia i zjadł jakiś porządny obiad – zapraszała go.
-
Teraz nie mogę. Muszę jeszcze pozałatwiać trochę spraw. Oddaję dom Paulinie
więc i do notariusza musimy pójść.
-
Ciągle nie mogę się przyzwyczaić, że nie jesteście już razem. To gdzie ty teraz
będziesz mieszkał? Może wrócisz do nas, do swojego dawnego pokoju? – zaproponowała.
-
Dziękuję mamo, ale nie. Poszukam jakiegoś mieszkania i to jak najszybciej. Nie
chcę za długo siedzieć Paulinie na głowie. Ona też ma własne życie.
- No
dobrze, jeśli tak wolisz… Będziemy się zbierać. Do zobaczenia dzieci.
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi windy
Paulina podeszła do Marka.
-
Marek, chciałabym cię o coś zapytać.
-
Słucham.
-
Nie, nie tu… Możemy iść do twojego gabinetu?
-
Oczywiście.
- To
Ula prawda? – rzuciła Włoszka sadowiąc się w fotelu. Nie bardzo zrozumiał.
-
Ale co, Ula?
- To
Ula jest twoją miłością? – zwiesił głowę.
-
Nie chciałem ci mówić. Byłaś tak bardzo do niej uprzedzona. Jak się
dowiedziałaś?
- Domyśliłam
się. Widziałam jak zareagowałeś na słowa Alexa o niej. Miałam ostatnio dużo
czasu na przemyślenia i muszę przyznać, że myliłam się, co do niej. Dotarły do
mnie też pewne informacje na jej temat od Pshemko i innych osób. Nawet Alex, co
rzadkie u niego, wypowiadał się o niej pochlebnie. Ja rzeczywiście oceniałam ją
po pozorach a powinnam docenić to, że pochodząc z biednej rodziny potrafiła
skończyć renomowaną uczelnię, zna języki, jest bardzo kompetentna i nasza firma
naprawdę dużo jej zawdzięcza – spojrzała na Dobrzańskiego. - Marek –
powiedziała półgłosem - miałeś w rękach skarb. Co ty jej zrobiłeś, że musiała
odejść z pracy? – Popatrzył na nią żałośnie i westchnął.
-
Bardzo, bardzo ją skrzywdziłem Paulina. Ona mi tego nigdy nie wybaczy.
Znienawidziła mnie.
-
Nie sądzę. – Zerknął na nią zdziwiony. – Z tego co mi mówili i z tego, co sama
zdążyłam zaobserwować, – kontynuowała - ona jest zbyt dobra i nie zdolna do
takich niskich uczuć jak nienawiść. Z czasem na pewno ci wybaczy, ale czy
zapomni, to już inna sprawa.
Był jej wdzięczny za te słowa. Wlały w jego
serce nieco otuchy. Jego walka o serce Uli musi zakończyć się szczęśliwie,
żadna inna opcja nie wchodzi w grę.
ROZDZIAŁ
9
Obudził się następnego dnia zadowolony, że
tak gładko poszło mu na posiedzeniu zarządu. Było późne, sobotnie
przedpołudnie. Wstał, ogarnął trochę pościel na kanapie i wszedł pod prysznic.
Oparł dłonie na kafelkach i pozwolił wodzie swobodnie spływać po jego ciele.
Znowu myślał o niej. Nawet porządny strumień wody nie zdołał rozwiać tych
natrętnych myśli. Wytarł ciało szorstkim ręcznikiem. Otulony we frotowy, gruby
szlafrok szykował sobie w kuchni śniadanie. Zjadł je beznamiętnie nawet nie czując
smaku kanapek. Parząc sobie kawę pomyślał, że ona chciałaby wiedzieć, jak
potoczyły się sprawy na zarządzie. Z filiżanką parującej kawy w ręku podszedł
do małego stolika stojącego przy kanapie, złapał za komórkę i wybrał numer Uli.
Nie odbierała. Wybrał kolejny raz i kolejny, ale w słuchawce słyszał tylko
sygnał nieodebranego połączenia. – Nawet
pocztę głosową wyłączyła - zrobiło mu się przykro. – Napiszę e-maila, – wpadło mu do głowy – może odczyta chociaż jego - zasiadł do komputera i zaczął wstukiwać
wiadomość.
Ula!
Nie odbierasz moich telefonów dlatego zmuszony jestem w
taki sposób poinformować Cię o sytuacji w firmie. Jestem już po zarządzie.
Wygraliśmy dzięki Tobie. Nikt się nie zorientował. Nawet tak bardzo podejrzliwy
Alex podniósł przy głosowaniu rękę akceptując ten raport. Nadal jestem prezesem
i udowodnię Ci, że doprowadzę tę firmę na szczyt a Twoi przyjaciele już nigdy
nie będą musieli drżeć, że stracą pracę. Wiem, że jesteś mną rozczarowana i zła
na mnie, ale wierz mi Ula, ja nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. Gdybym mógł
cofnąć czas… Na początku rzeczywiście chodziło o weksle, ale potem… Potem
zakochałem się w Tobie i wszystko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, bo
liczyłaś się tylko Ty. Parę dni temu rozstałem się z Pauliną i choć na początku
ta rozmowa zaczęła się zwykłą awanturą to skończyła się bardzo ugodowo. Oddałem
jej dom i za parę dni wyprowadzam się od niej.
Ula! Ja wiem jak bardzo cię skrzywdziłem i świadomość tej
krzywdy nie daje mi w nocy spać. Tak bardzo za Tobą tęsknię i tak bardzo Cię
kocham. Nie zasługuję na ciebie, wiem, ale czy będziesz w stanie mi kiedykolwiek
wybaczyć? Ja sam sobie nie potrafię i nie mogę uwierzyć, że przez własną
głupotę i lekkomyślność straciłem coś tak cennego w swoim życiu, coś, na co
niektórzy czekają latami. Twoją miłość Ula. Ośmielam się mieć jedynie nadzieję,
że kiedyś uwierzysz, że to, co napisałem w tym liście jest najszczerszą prawdą.
Lecz jeśli to dla ciebie będzie zbyt trudne i jeśli nadal w Twojej pamięci
pozostanę już tylko nic nie wartym draniem, to pamiętaj Ula, że ja życzę Ci jak
najlepiej i pragnę, żebyś była szczęśliwa jak nie ze mną to z kimś, kto jest godzien
Twojej miłości. Kocham Cię mój nie mój promyczku. Marek.
Wysłał list i zajął się przeglądaniem
ogłoszeń dotyczących mieszkań. Przez dłuższy czas nie mógł znaleźć nic
interesującego. W końcu natknął się na ogłoszenie dotyczące wynajmu na okres
pięciu lat całkiem sporej kawalerki. Kliknął na galerię zdjęć i spodobało mu
się to, co zobaczył. Mieszkanie sprawiało dobre wrażenie. Było dość duże i
nowoczesne. Postanowił skontaktować się z właścicielem i wybrał numer telefonu
podany na stronie internetowej. Umówił się z nim na oględziny kawalerki o
godzinie szesnastej na ulicy Siennej. Była czternasta więc miał jeszcze trochę
czasu. Zadzwonił do Sebastiana i poprosił, żeby pojechał z nim. Punktualnie o
szesnastej wjeżdżali już na dwunaste piętro wieżowca. Przywitali się z
właścicielem mieszkania. Było naprawdę duże jak na kawalerkę i bardzo awangardowe.
Widać było, że nie szczędzono pieniędzy na jego wyposażenie. Spory aneks
kuchenny z ladą, a za nim otwarta przestrzeń na salon. Ładna, jasna sypialnia i
pomysłowo urządzona łazienka. Wszystko gotowe. Nic, tylko się wprowadzać.
Właścicielowi zależało na czasie. Tłumaczył im, że wyjeżdża w najbliższym
czasie na kontrakt i zależy mu na jak najszybszym sfinalizowaniu umowy. Jeśli
więc Dobrzański jest zainteresowany, to mogą ją podpisać nawet dzisiaj. Marek
ucieszył się z takiego obrotu sprawy. Podobało mu się to mieszkanie, z którego
okien rozciągał się piękny widok na Warszawę a w oddali można było dostrzec
wijącą się wstęgę Wisły. Szybko dobili targu i uzgodnili szczegóły. Mógł się tu
wprowadzić już w poniedziałek, co bardzo go satysfakcjonowało tym bardziej, że
Sebastian zadeklarował mu swoją pomoc. Po opuszczeniu Siennej podjechali
jeszcze pod małą, przytulną knajpkę, żeby oblać pomyślną transakcję. Zamówili
drinki i usiedli przy ustawionym w kącie sali stoliku.
- No
stary, – odezwał się Sebastian – niezłe gniazdko sobie wyszukałeś.
-
Mnie też się podoba. Widok z okien jest niesamowity – przerwał, by za chwilę
wyrzucić z siebie. – Wiesz, dzwoniłem dzisiaj do Uli. Chciałem jej powiedzieć
jak ułożyły się sprawy po zarządzie, ale nie odebrała – powiedział z żalem. Sebastian
spojrzał współczująco na przyjaciela.
–
Nie dziwię się. Po tym, co jej zrobiliśmy, byłbym zdumiony, jeśliby chciała
rozmawiać z którymś z nas.
-
Wysłałem jej e-maila, może go przeczyta. Wyjaśniłem jej parę rzeczy, również
to, że rozstałem się z Pauliną, ale nie jestem pewny, czy to cokolwiek zmieni.
-
Może zmieni jak się dowie, że jesteś już wolnym człowiekiem?
-
Nie wiem Seba. Gdybyś widział jej oczy… wtedy jak zastałem ją z tą kartką od
ciebie… Były przepełnione łzami, tak bezgranicznie smutne i pełne cichej
rozpaczy… Patrząc w nie czułem niemal fizyczny ból i to, jak powoli pęka mi
serce. Ja ciągle mam ten obraz przed oczami. Zasypiam z nim i budzę się z nim.
To doprowadza mnie do szaleństwa. Postanowiłem jechać jutro do Rysiowa. Może
uda mi się z nią porozmawiać, choć trochę wyjaśnić, rozplątać to, co zaplątane…
Muszę spróbować, bo ta sytuacja mnie dobija.
Sebastian kiwnął ze zrozumieniem głową.
–
Próbować zawsze warto, powodzenia. Będę trzymał za was kciuki.
W sobotni ranek pod dom Cieplaków
podjechała Ala. Wtajemniczana od samego początku przez Ulę w sprawy łączące ją
i prezesa niechętnie kibicowała temu, jak jej się wydawało, jednostronnemu
uczuciu. Znała Marka od dziecka i wiele razy była świadkiem jego wybryków.
Ostrzegała Ulę, że to kobieciarz, że skacze z kwiatka na kwiatek, próbowała ją
zniechęcić, ale wszystkie jej argumenty rozbijały się jak groch o ścianę.
Dowiedziawszy się o ostatnich wydarzeniach postanowiła przyjechać i ją
wesprzeć. Miała świadomość, że Ula przechodzi to bardzo ciężko. Jest przecież taka
wrażliwa. Drzwi otworzył jej Józef.
-
Dzień dobry pani Alicjo. Jak dobrze, że pani przyjechała. Może pani coś
poradzi. Ja nie daję już rady. Ula niemal bez przerwy płacze, nie chce nic
jeść. Bardzo się o nią boję.
-
Wiem panie Józefie. Porozmawiam z nią, wie pan tak delikatnie, żeby ją nie
urazić. Ona musi o nim zapomnieć. Wyprzeć go z pamięci, w przeciwnym razie do
końca życia będzie rozpamiętywała tą nieszczęśliwą miłość i już nigdy nie
zaangażuje się w nowy związek. Wiem coś o tym, bo sama byłam w podobnej
sytuacji.
Cieplak pomógł jej zdjąć płaszcz.
– To
pani niech do niej wejdzie, a ja zrobię herbatę. Pewnie zmarzła pani a gorąca
herbatka z cytryną na pewno panią rozgrzeje.
Ala po cichu nacisnęła klamkę i ostrożnie
weszła do pokoju. Ula leżała na łóżku w piżamie a wokół niej walały się mokre
od płaczu chusteczki.
-
Ula, kochanie… to ja, Ala. – Odwróciła do niej zalaną łzami twarz i
rozszlochała się na dobre. Ala przysiadła na skraju łóżka i mocno ją objęła.
Zaczęła się z nią uspokajająco kołysać.
-
Ulka, ja wiem jak to boli i tak strasznie mi ciebie żal, ale to minie,
zobaczysz. Musisz dać sobie trochę czasu, a wspomnienia o nim zbledną i w końcu
znikną. Nie możesz się tak zadręczać, bo to ci szkodzi. Tak bardzo zmizerniałaś
w ostatnim czasie. No już, już. Proszę cię uspokój się. On nie jest wart ani
jednej twojej łzy.
Ciche, przepojone niemal matczyną troską
słowa Ali podziałały na nią kojąco. Powoli się uspokajała. Drżącym od płaczu
głosem wyszeptała.
-
Ala, jak ja mam teraz bez niego żyć? Był całym moim światem a ja jak się
okazało, tylko zabawką w jego rękach. Nie mogę sobie wybaczyć, że byłam taka
naiwna. Myślałam, że kiedy wyznawał mi miłość, kiedy mówił jak bardzo mnie
kocha, że…, że to było szczere i byłam taka szczęśliwa i gotowa dla niego na
wszystko, na największe poświęcenie a on to zniszczył, zdeptał. Jemu tylko
chodziło o te weksle i raport… - wyrzuciła z siebie jednym tchem.
- A
właśnie – przerwała jej Ala. Wiesz, że wczoraj było posiedzenie zarządu? I co
dziwne, wszystko przebiegło bardzo spokojnie. Nie było żadnych krzyków ani
kłótni. Chyba ten twój raport został przyjęty, bo Marek nadal jest prezesem.
- To
dobrze Ala. Dobrze dla was. Mam nadzieję, że nie potępiasz mnie za bardzo, że
sfałszowałam ten raport. Nie chciałam dopuścić, żeby to Alex przejął prezesurę.
Marek, to mniejsze zło.
-
Nie potępiam cię Ula. Wiem, że nie miałaś innego wyjścia. A ty wiesz –
przypomniała sobie nagle – jaką Marek parę dni temu zrobił Paulinie awanturę?
Na środku korytarza. Darł się na nią strasznie a ona była wściekła jak osa. Wszyscy
pracownicy to słyszeli. Chyba poszło o jakieś obrusy, czy coś? Nie wiem
dokładnie, bo nie słyszałam dobrze.
-
Ala. Nieważne. Mnie to już i tak nic nie obchodzi. Przecież odeszłam z tej
firmy.
- No
tak. Masz rację – odgarnęła jej włosy z zapuchniętej od płaczu buzi.
– To
co, zjesz z nami śniadanie? Twój tata już szykuje coś dobrego w kuchni.
-
Nie jestem głodna, ale dla towarzystwa trochę zjem i chętnie napiję się kawy.
- A
na sernik się skusisz? Przywiozłam świeżutki z ciastkarni.
-
Skuszę się, ale najpierw muszę do łazienki. Obmyję trochę twarz.
Siedzieli w czwórkę przy stole w kuchni
popijając kawę. Jako czwarty po południu dołączył do nich Maciek. Z troską
spoglądał na Ulę. Jego pani prezes wyglądała jak mała, zagubiona dziewczynka.
-
Wiesz Maciek – odezwała się Ala – ja myślę, że to nie jest dobry pomysł, żeby
Ula zajęła się pracą w Pro-S. Ona potrzebuje teraz oddechu. Musi nabrać
dystansu i oderwać się od tego miejsca. Rysiów leży za blisko Warszawy jeśli
wiesz, o co mi chodzi. – Pokiwał ze zrozumieniem głową.
-
Domyślam się.
- Dlatego
– ciągnęła Ala dalej – uważam, że powinna wyjechać. Moja bardzo dobra znajoma,
dość majętna kobieta jest właścicielką hotelu i niewielkiej stadniny koni w
małej, urokliwej miejscowości oddalonej kilkanaście kilometrów od Warszawy.
Wierzcie mi, byłam tam kilka razy i zauroczyło mnie to miejsce. Jest nawet
jezioro. Niewielkie, ale jest. Mogłabyś tam pojechać Ula i trochę odpocząć.
Odległość nie jest duża a gdyby było ci tam źle, zawsze mogłabyś wrócić. Nie
gniewaj się na mnie, ale jak byłam tam ostatnio to trochę opowiadałam jej o
tobie, o was wszystkich. Ona jest dużo starsza ode mnie i mogłaby być moją
matką, dlatego bardzo się ucieszyła, że znalazłam tu u was namiastkę rodziny.
-
Ula – odezwał się Józef – co o tym myślisz? Ja uważam, że to dobry pomysł. Może
zapomnisz o wszystkich przykrościach?
-
Sama nie wiem. A jak ty poradzisz sobie sam z Beatką i z Jaśkiem? Miałabym
wyrzuty sumienia, gdyby coś szło nie tak.
-
Ula, obiecuję ci, że będę do nich wpadała tak często jak tylko będę mogła i
naprawdę o nich zadbam – zdeklarowała się Ala.
- Ja
też przecież jestem na miejscu – przypomniał o sobie Maciek – i jak tylko
będzie taka potrzeba, to przecież wiesz, że zawsze chętnie pomogę.
Uspokojona tymi zapewnieniami Ula spojrzała
pogodnie na towarzystwo zebrane przy stole i po raz pierwszy od dłuższego czasu
uśmiechnęła się promiennie.
-
Dobrze, pojadę. Ala zadzwonisz do tej znajomej?
-
Oczywiście. Mogę to zrobić nawet zaraz – wyjęła z torebki komórkę i wyszła z
kuchni, żeby móc spokojnie porozmawiać.
- A
ja cię zawiozę na miejsce – zaofiarował się Szymczyk wstając od stołu. – Pójdę
już. Wieczorem przyprowadzę wam Beatkę. Z Zuzią postawiły już chyba dom do góry
nogami. Ale świetnie się razem bawią.
-
Współczuje twojej siostrze – ze śmiechem odezwał się Józef. – Mieć takie żywe
dziecko to prawdziwe wyzwanie. Zuzia pewnie nie tak łatwo daje się okiełznać?
Ewa na długo przyjechała?
- Na
tydzień. Wraca potem do Poznania. Ma prowadzić jakieś wykłady na uczelni. To na
razie, będę wieczorem.
Do kuchni weszła Ala.
- No
kochani mam dla was dobre wiadomości. Możesz przyjechać choćby jutro. Maria
bardzo się ucieszyła, że będzie miała towarzystwo na jesienne wieczory. Ma już
prawie siedemdziesiąt pięć lat i wieczorami raczej siedzi w domu grzejąc kości
przy kominku. Na pewno ją polubisz Ula. To bardzo miła i ciepła kobieta.
Posiedzieli jeszcze trochę dogrywając
szczegóły wyjazdu. Ala wychodząc z domu Cieplaków mijała się jeszcze z Maćkiem.
Przystanęła na chwilę mówiąc mu w skrócie co ustaliły i wcisnęła do ręki adres
hotelu.
- Na
pewno trafisz bez problemu. Zresztą podobno masz GPS. Lecę już. Dobranoc. – Kuląc
się w obronie przed zimnym wiatrem pobiegła do samochodu.
Torba turystyczna powoli wypełniała się
ubraniami układanymi starannie przez Ulę. – Nie
będę pakować wszystkiego. Ala mówiła przecież, że to niedaleko, więc zawsze
Maciek będzie mi mógł dowieźć, albo sama po nie przyjadę. Wezmę tylko te
niezbędne. Ciepłe swetry, spodnie, może jakąś spódnicę i ze dwie pary
kozaczków. Na razie wystarczy. – Zmęczona pakowaniem otarła pot z czoła i
odsapnęła. Rzeczywiście na początku nie podchodziła zbyt entuzjastycznie do
pomysłu Ali, ale teraz nawet zaczął ją cieszyć ten wyjazd. Musi się pozbierać i
sama stanąć na nogi po tym wstrząsie. Nikt za nią tego nie zrobi. – Mobilizacja Cieplak, pełna mobilizacja.
Obiecałaś sobie w końcu, że stajesz się silną, niezależną kobietą i to jest
twój cel.
Rozejrzała się po pokoju sprawdzając
jeszcze czy niczego nie zapomniała. Jej wzrok padł na komputer. – Przejrzę jeszcze pocztę – postanowiła.
Włączyła urządzenie i zalogowała się. Nie sprawdzając nawet nadawcy pierwszej
wiadomości kliknęła w nią i zaczęła czytać. Po chwili zrozumiała, że to list od
Marka. Pod powiekami poczuła gromadzące się łzy. Czy mogła wierzyć jego słowom?
Zerwał z Pauliną, ale jej to już przecież nie obchodzi. Dla niego to dobrze, bo
uwolnił się od tej toksycznej kobiety. Dla Uli nie miało to teraz żadnego
znaczenia. Czy jest w stanie mu wybaczyć? Nie, być może kiedyś, ale teraz jest
zbyt zraniona, żeby mogła to zrobić i nie, nie zaufa mu już nigdy i nie uwierzy
w jego zapewnienia o miłości, już nie. – Żegnaj
Marku Dobrzański. Byłeś, nadal jesteś miłością mojego życia i nikt inny nigdy
cię nie zastąpi, choćby był godzien mojej miłości. Zrywam z mężczyznami.
Skutecznie mnie z nich wyleczyłeś prezesie. – Wylogowała się z systemu i
wyłączyła komputer. – Od jutra zaczynam
nowe życie. Nowe życie nowej Uli. - Włączyła komórkę. Zobaczyła dziesięć
nieodebranych połączeń. Od Marka. – Chyba
nie liczył na to, że zechcę z nim rozmawiać? – Połączyła się z Maćkiem i
ustalili, że wyjadą o dziesiątej rano.
Szymczyk otworzył bagażnik i włożył do
środka torbę Uli, która właśnie żegnała się przed bramą ze swoją rodziną.
–
Dbajcie o siebie a wy – zwróciła się do rodzeństwa – słuchajcie się taty,
szczególnie ty Jasiek nie przysparzaj mu zmartwień. No, jadę kochani. Odezwę
się po przyjeździe i opowiem jak się urządziłam. Trzymajcie się. Jeszcze
ostatnie całusy i ruszyli. Niezbyt zwracała uwagę na to, co przewijało się za
oknami samochodu. Pogrążyła się we własnych myślach. Dopiero jak Maciek zjechał
z głównej drogi rozpoznała to miejsce. Już tu przecież była. Z nim. Trochę się
spięła, ale zaraz przypomniała sobie jak dobrze to miejsce wpływało na jej
samopoczucie i uspokoiła się. Postanowiła nic nie mówić Maćkowi. Wprawdzie
wiedział, że była na wyjazdowym weekendzie z Markiem, ale nie powiedziała mu
konkretnie, gdzie. Zatrzymali się na znajomym parkingu przed hotelem.
-
Wyjmij torbę Maciek a ja pójdę zapytać o właścicielkę. - Już miała ruszyć w
kierunku wejścia, gdy zauważyła zażywną staruszkę zmierzającą w ich kierunku.
-
Pani Ula Cieplak? - zapytała podchodząc bliżej.
-
Tak, to ja a pani to Maria Warska, prawda? Bardzo mi miło panią poznać. Ala
wiele opowiadała mi o pani.
- I
wzajemnie i wzajemnie moje dziecko. Ja też wiem trochę o tobie. Pozwolisz, że
będę zwracać się do ciebie po imieniu?
-
Oczywiście, będzie mi bardzo miło. To jest mój przyjaciel Maciek Szymczyk.
– Witam
i pana bardzo serdecznie. Zabierzcie w takim razie bagaże i chodźcie. Pokażę ci
twój pokój.
Weszli do środka. Warska przedstawiła im
recepcjonistkę.
-
Ula pozwól, to jest Ania, bardzo sympatyczna osóbka. Jest jeszcze Jola, ale ona
ma drugą zmianę. - Dziewczyny przywitały się. – Nie będzie trudno zapamiętać. W F&D też Ania stoi w recepcji – pomyślała.
-
Daj mi Aniu klucz od siódemki, musimy ulokować tam Ulę. Od dziś to będzie jej
pokój.
Minęli recepcję wchodząc w niezbyt szeroki
korytarz. Warska otworzyła jedne z wielu drzwi.
-
Proszę, wchodźcie – przepuściła ich przodem.
Pokój był nieduży, ale bardzo przytulny.
Nie wyglądał jak pokój hotelowy. Wygodny tapczanik pełen kolorowych poduszek,
dwa foteliki, stolik, komoda, na której stał telewizor i stojąca w rogu szafa.
Warska pokazała jej też łazienkę, wprawdzie bez wanny, ale za to z wygodnym
brodzikiem. Ula oglądała wszystko z zachwytem.
–
Dziękuję pani Mario. Jest naprawdę piękny.
-
Cieszę się dziecko, że ci się podoba. Mój pokój jest tuż obok więc jeśli tylko
będziesz miała ochotę na pogawędkę ze starą kobietą, to serdecznie cię
zapraszam. Powiem jeszcze tylko, że po drugiej stronie recepcji na parterze
jest jadalnia. Będziesz jadała, jeśli ci to nie przeszkadza, ze mną i resztą
personelu. O godzinach posiłków powie ci Ania. Pracują tu naprawdę sympatyczni
ludzie więc myślę, że ich polubisz. – Ula kiwnęła głową.
–
Jeszcze raz bardzo pani dziękuję i oczywiście bardzo miło będzie mi jadać w
pani towarzystwie a i na pogawędkę chętnie wpadnę. I jeszcze jedno, –
uśmiechnęła się promiennie – proszę nie nazywać siebie starą kobietą, bo
niejedna młoda mogłaby pani pozazdrościć energii. – Roześmiały się.
-
Zostawiam cię teraz. Rozpakuj się spokojnie i zaaklimatyzuj. – Warska wyszła z
pokoju.
-
Jak ci się podoba Maciek?
- No
nie powiem, jestem pod wrażeniem. Naprawdę jest tu ładnie. Pomogę ci się
rozpakować, a potem pójdziemy na spacer. Jest jeszcze dość wcześnie i nie muszę
się śpieszyć. To przecież tylko godzinka jazdy, całkiem blisko. Może i na jakiś
obiad się załapię?
- Na
pewno i założę się, że zamówisz pierogi. – Zachichotał.
- Przegrałabyś.
Nikt nie robi takich pierogów jak ty. Zamówię więc coś innego.
Wyciągał z torby rzeczy podając je Uli,
która układała je w szafie. Uporali się z tą czynnością bardzo szybko więc bez
przeszkód mogli obejrzeć okolicę. Ula już ją znała, ale dla Maćka to było coś
nowego. Ubrali ciepłe kurtki i zanim wyszli na zewnątrz, Ula dopytała Anię o
godziny posiłków. Obiad był o trzynastej trzydzieści, mieli więc trochę czasu
na niedługi rekonesans. Pogoda jednak nie nastrajała do spacerów. – No tak, za dwa dni zacznie się listopad
– nostalgicznie pomyślała Ula wczepiając się w ramie Maćka. Spacerując
rozmawiali o niczym. Wspominali szkolne czasy i zabawne sytuacje. Cieszył się,
że w ten sposób odrywa jej myśli od człowieka, który był głównym powodem jej
przyjazdu tutaj. Wrócili do hotelu. Podczas obiadu Warska przedstawiła członkom
personelu Ulę a Uli członków personelu. W ten sposób poznała koniuszego Witka,
Jacka i Wacka, stajennych, którzy byli bliźniakami a także Gosię, Basię i
Romka, trenerów jazdy konnej. Najmłodsi z tej grupy byli bliźniacy. Mieli po
dwadzieścia lat i okrągłe, pyzate, wiecznie uśmiechnięte twarze. Trójka
trenerów była w podobnym wieku około trzydziestu, trzydziestu dwóch lat, przy
czym okazało się, że Romek jest mężem Gosi. Najstarszy był Witek. Miał
czterdzieści pięć lat i filozoficzne podejście do życia. Obiad upłynął w bardzo
miłej atmosferze. Po opuszczeniu jadalni Maciek zatrzymał Ulę w holu.
-
Będę się zbierał Ulka, nie chcę wracać o zmroku. Mam nadzieję, że odpoczniesz i
nabierzesz trochę ciała, bo skóra i kości z ciebie zostały. Wszystko opowiem
dzisiaj twojemu tacie przy jego słynnej nalewce. Krzywdy tu nie będziesz miała
a pani Maria zachowuje się tak, jakby miała cię zaraz adoptować. No głowa do
góry, trzymaj się. Cmoknął ją w policzek i poszedł w kierunku auta. Przylgnęła
czołem do szklanych drzwi odprowadzając smutnym wzrokiem odjeżdżający samochód.
Siedzieli w kuchni przy stole spożywając
ostatnie wspólne śniadanie. Wcześniej rzadko się zdarzało, że jedli w takiej
kompletnej ciszy. Oboje nad czymś usilnie rozmyślali.
- To
co, pakujesz się dzisiaj? – przerwała mu rozmyślania Paulina.
-
Tak. Po śniadaniu postaram się spakować część rzeczy, a po południu resztę.
Gdybym o czymś zapomniał, to dasz mi znać, dobrze?
-
Oczywiście, że dam. A dlaczego po południu? Wybierasz się gdzieś? – Spojrzał na
nią nieobecnym wzrokiem.
-
Tak… wybieram się… do Rysiowa… – zakończył niepewnie.
-
Masz nadzieję z nią porozmawiać?
-
Bardzo chciałbym, ale nie wierzę, żeby było to możliwe. Próbowałem do niej
wczoraj dzwonić i wysłałem e-maila, ale nie odpowiedziała. – Było tyle żalu i
żałości w jego głosie, że Paulinie przeszedł po plecach dreszcz.
–
Skoro jesteś pewien, że nie chce z tobą rozmawiać, to po co tam jedziesz?
- Bo
chcę chociaż spróbować. Jak nie będę próbował, to nigdy się nie dowiem, prawda?
-
Życzę ci powodzenia – powiedziała łagodnie i bez żadnej ukrytej złośliwości.
– Chyba naprawdę zaczęła się zmieniać –
przemknęło mu przez myśl. - Nie dziękuję, żeby nie zapeszyć – uśmiechnął się
blado. Wstał od stołu i poszedł do sypialni. Powyciągał torby i powoli
napełniał je swoimi rzeczami. W pewnym momencie spojrzał na zegar. Była
jedenasta. - Będę się zbierał, skończę
później. - Ubrał kurtkę i zszedł do garażu. Ostrożnie wyprowadził samochód
na podjazd. Pilotem otworzył bramę. Wolno wyjechał włączając się do ruchu i
obierając kierunek na Rysiów. Jechał z duszą na ramieniu. Najbardziej obawiał
się spotkania z ojcem Uli. Ma pewnie teraz o nim najgorsze zdanie. Nie, nie
będzie unikał tego spotkania, jeśli Cieplak mu tylko na to pozwoli, wyjaśni mu
tę zagmatwaną sytuację. Dojechał. Głośno przełknął ślinę. Zadzwonił do drzwi.
Tak jak się domyślał, otworzył mu senior rodziny. Z nietęgą miną przywitał się.
-
Dzień dobry panie Józefie. Jest może Ula? Chciałbym z nią porozmawiać. –
Zaskoczony widokiem Dobrzańskiego Józef nie odpowiedział od razu tylko bacznie
mu się przyglądał. Pod naciskiem tego spojrzenia Marek spuścił wzrok. - Ja
tylko muszę jej coś wyjaśnić… - wyszeptał.
-
Panie Marku, ale tu nie ma co wyjaśniać. Moja córka nie chce z panem rozmawiać
a ja nie będę jej do tego zmuszał. Poza tym nie ma jej. Wyjechała.
-
Wyjechała… A może mi pan powiedzieć, dokąd? To naprawdę ważne, ona musi
wiedzieć…
-
Przykro mi, nie mogę panu powiedzieć, zabroniła mi.
- W
takim razie mam prośbę. Czy mógłby mi pan poświęcić pół godziny na rozmowę?
Przysięgam, że po niej nie będę już pana nękał swoją osobą – spojrzał z
nadzieją w oczy Józefa, którego zastanowiło to dziwne życzenie Dobrzańskiego.
– O czym on ze mną chce rozmawiać? – pomyślał
jednak, że może dobrze byłoby wysłuchać argumentów drugiej strony. Odsunął się
od drzwi robiąc mu przejście.
-
Proszę, niech pan wejdzie. – Marek wszedł niepewnie do środka. Józef wskazał mu
krzesło. Usiadł na nim.
-
Zanim pan zacznie zrobię herbatę. Lepiej się przy niej rozmawia.
Marek był pod wrażeniem gościnności
gospodarza. – Po tym wszystkim co
zrobiłem, on częstuje mnie jeszcze herbatą? - Panie Józefie chciałbym, żeby
mnie pan wysłuchał nie przerywając mi, a po wysłuchaniu ocenił, czy jestem
takim ostatnim draniem. Ja sam za takiego właśnie się uważam. Zacznę więc. Tu
popłynęła opowieść o tym jak poznał Ulę, jak stała się dla niego ważna, jak
ratowała go z każdej beznadziejnej sytuacji, jak poświęcała się dla niego, jak
odkrył, że ona się w nim kocha, o intrydze, prezentach, o wyjeździe w ten
pamiętny weekend i o tym jak tam właśnie zdał sobie sprawę, co do niej czuje, o
odkryciu przez nią szuflady z prezentami i tą nieszczęsną kartką, o jej i
swojej rozpaczy na myśl, że ją stracił, o Paulinie i odwołanym ślubie. Józef
nie przerywał mu, tylko w skupieniu słuchał opowieści prezesa. Kiedy skończył
zapadła cisza, a Marek z drżeniem serca czekał na wyrok. Po chwili Cieplak
odezwał się.
-
Nie jest pan draniem tylko pogubił się pan i słuchał złych doradców. Teraz pan
już wie, że nie można igrać z uczuciami, bo w ten sposób rani się drugą osobę. Jeśli
pan naprawdę kocha moją córkę a ona, póki co, nie chce pana znać, to jest to
już dla pana bolesna kara. Cierpi pan, ale jeśli pana uczucie jest szczere to
wierzę, że i ona kiedyś panu wybaczy. Proszę nie tracić nadziei. Ja nie mogę
panu zdradzić miejsca jej pobytu, bo jej to obiecałem, ale pan może spróbować
się tego dowiedzieć w jakiś sposób. Tego zabronić panu nie mogę. Jednak proszę
trochę odczekać. Bardzo ją pan skrzywdził i ona musi mieć teraz czas na
poskładanie sobie życia do kupy. Jest rozbita. Przez trzy dni nie wychodziła z
pokoju Nie jadła, nie spała, tylko płakała, a ja byłem bezradny, bo nie
wiedziałem jak mogę jej pomóc - spojrzał na Dobrzańskiego i ze zdumieniem
stwierdził, że po jego policzkach płyną łzy. - Oboje wyszliście z tego
pokaleczeni, zarówno ona jak i pan. Proszę mi wierzyć, że żal mi was obojga.
Doradzam cierpliwość i wytrwałość. Teraz to są pana najlepsi doradcy - zamilkł.
Marek otarł z policzków łzy i podniósł się z krzesła.
-
Dziękuję panie Józefie, że mnie pan wysłuchał. To było dla mnie bardzo ważne. –
Podał mu wyciągniętą dłoń. – Jestem panu bardzo wdzięczny. Jest pan mądrym
człowiekiem. Nie będę zabierał panu więcej czasu. Dziękuję i do widzenia.
- Do
widzenia, bądź cierpliwy synu – rzucił mu jeszcze na pożegnanie. Ostatnie
zdanie spowodowało nagły przypływ nadziei. Zrozumiał, że ojciec Uli, mimo że
też cierpiał, nie był jego wrogiem. Zrobiło mu się lżej na sercu. Jadąc w
kierunku Warszawy wciąż przetrawiał w głowie to, co usłyszał od Józefa Cieplaka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz