ROZDZIAŁ 5
Część 1
Marek już od piątej rano
był na nogach. Nie mógł spać z nadmiaru emocji. Po porannym prysznicu ubrał się
szybko i ruszył do firmy. Tam przygotował wszystkie materiały potrzebne mu do
raportu o stratach i zasiadł do komputera. Robota szła mu wyjątkowo sprawnie. –
No widzisz Dobrzański, jak się trochę
postarasz, to i efekty są – mówił sam do siebie. O dziewiątej miał już
niemal wszystkie wyniki. Wyszedł z gabinetu, przywitał się z Violettą i
podszedł do recepcji.
- Aniu, czy Paulina i Alex już są?
- Są. Zabrali klucze.
- Dobrze. Przejdź do nich i powiedz, że o
jedenastej mój ojciec zwołał zebranie zarządu w trybie pilnym i powiedz, że
obecność obowiązkowa.
- Zaraz ich powiadomię.
- Dziękuję.
Ania zabrała pocztę, która
przyszła do działu finansowego i pomaszerowała do gabinetu Febo. Zapukała i po
usłyszeniu „proszę” weszła. W gabinecie Alexa zastała też Paulinę.
- Poczta dla pana, panie Febo. Mam jeszcze
przekazać, że pan prezes Dobrzański – senior zwołał w trybie pilnym zebranie zarządu
dzisiaj o jedenastej. Jeśli mają państwo jakieś spotkania o tej godzinie, to
proszę przełożyć. Pan Krzysztof zastrzegł, że obecność jest obowiązkowa. –
Oboje Febo kiwnęli głowami.
- Będziemy na pewno. – Ania wycofała się tyłem
do drzwi i zamknęła je z ulgą z drugiej strony. – Ich wzrok mógłby zamrozić całą Afrykę – otrząsnęła się i czym
prędzej wróciła do recepcji. Za to w gabinecie dyrektora finansowego zapanowała
konsternacja.
- Nie wiesz, w jakim celu to zebranie? – rzucił
Alex.
- Pojęcia nie mam. Marek nic mi wcześniej nie
mówił. Pewnie sam dowiedział się wczoraj.
- Może chce zrezygnować? – spytał z nadzieją
Febo. Popatrzyła na niego, jak na wariata.
- To tylko twoje pobożne życzenie. Krzysztof
nigdy nie pozbawi go prezesury. Gdyby żyli nasi rodzice na pewno ty byłbyś
prezesem i o wiele lepiej poradziłbyś sobie na tym stanowisku od niego.
- Dobra – położył ręce na brzegu biurka – nie
mówmy o tym, co by było, gdyby…
Telefon od Marka zastał Ulę
w biurze. Wyszła na zewnątrz, by móc swobodnie porozmawiać.
- Cześć Ula. Trzymasz kciuki?
- Cześć. Trzymam. Pewnie, że trzymam – uspokoiła
go.
- Mam jeszcze piętnaście minut. Ojciec już
przyszedł i czeka w sali konferencyjnej. Polecą głowy, aż mnie nosi, ale wiem,
że muszę zachować spokój.
- Tak trzymaj. Pamiętaj, nie pozwól się
sprowokować. Oni i tak już są na przegranej pozycji i pewnie będą próbowali
nieudolnie się bronić. Ty masz mocne dowody, nie do podważenia. Nie wywiną się.
- Dziękuję ci Ula, że mnie tak wspierasz. To
dla mnie bardzo ważne. Zadzwonię do ciebie, jak będę już po zarządzie i
wszystko ci opowiem, dobrze?
- Zadzwoń. Jestem bardzo ciekawa, jak się to
skończy. Trzymaj się. Pa – rozłączyła się. - Czeka go ciężka przeprawa – pomyślała.
Zebrał potrzebne dokumenty
do teczki i poszedł do konferencyjnej wręczając je ojcu.
- Tu masz wszystkie dowody i raport o
stratach. Jest też dyktafon, na którym Violetta nagrała propozycję korupcyjną
Alexa. Myślę, że to wystarczy.
- Na pewno. Powinni zaraz tu być. – Jakby na
potwierdzenie słów seniora drzwi do sali otworzyły się i z ponurymi minami
weszło rodzeństwo Febo. Zasiedli na swoich miejscach. Krzysztof otaksował ich
wzrokiem i zagaił.
- Zwołałem was tu wszystkich, bo doszły do
mnie niepokojące informacje o pewnych działaniach, bardzo szkodliwych dla firmy
działaniach, prowadzonych przez Alexa. – Febo podniósł zdziwiony wzrok na
Krzysztofa.
- O jakich działaniach mówisz i co masz mi
konkretnie do zarzucenia? – Krzysztof otworzył teczkę, wyjął z niej umowę z
Włochami i pchnął po szklanym stole w kierunku Alexa.
- Wiesz coś na ten temat? Może wyjaśnisz mi,
dlaczego bez naszej zgody i wiedzy zawierasz umowy z naszą konkurencją? - Febo
zbladł. Nie spodziewał się, że dokopią się do tej umowy. Trzymał ją przecież w
ścisłej tajemnicy. Tylko Turek o niej wiedział. Turek. A to szuja. Sprzedał go.
Już on się z nim policzy. Szybko pozbierał myśli i rzekł.
- Próbowałem ratować firmę z kryzysu, w jakim
się znalazła dzięki nieprzemyślanym działaniom prezesa.
- Tak ją ratowałeś, że mało brakowało, a Włosi
trzymaliby już nas za gardła, gdyby doszło do jej podpisania. Chciałeś oddać
część udziałów w obce ręce bez porozumienia z nami? Nigdy nie podejrzewałem, że
stać cię na taki cynizm, że możesz kupczyć firmą za naszymi plecami.
Rozczarowałeś mnie Alex. Poza tym firma nie jest w aż tak dramatycznej
sytuacji, że trzeba ją wspomóc obcym kapitałem Rzeczywiście odnotowaliśmy
mniejsze zyski, ale jest kryzys. Wszyscy odnotowują spadki obrotów. Teraz
kolejna sprawa - Krzysztof wyjął z teczki dyktafon Violetty i puścił nagranie.
Po jego wysłuchaniu nastała martwa cisza. Febo zdarł apaszkę, którą miał
zawiązaną wokół szyi. Zrozumiał, że to koniec. Koniec jego pracy tutaj. Paulina
siedziała sztywno na krześle nerwowo przełykając ślinę i wbijając w splecione
na piersiach ramiona, długie, wypielęgnowane paznokcie. Krzysztof omiótł ich
wzrokiem. On też zachowywał spokój i był bardzo opanowany. - To jeszcze nie
wszystko. – Alex miał dość. Był blady i trzęsły mu się ręce. - Wiem również o
twoim donosie do La Prezency i na granicę. Skontaktowałem się z ludźmi, z
którymi wtedy rozmawiałeś. W każdej chwili mogą potwierdzić, że wykonałeś taki
telefon. Podobnie jak pani Lewicka z Fox Fashion, do której zadzwoniłeś
informując ją o tym, że Pshemko odchodzi z firmy i jest do wzięcia. Jestem
przekonany, że było tego dużo więcej. Tylko tyle mogę jednak udowodnić. Przedwczoraj
także obraziliście oboje kobietę jedzącą obiad w towarzystwie Marka. Ta
kobieta, to właścicielka ośrodka, w którym odbywała się weekendowa sesja
zdjęciowa. Umówili się na lunch biznesowy, żeby omówić dalszą możliwość
współpracy, a ty Aleks nazwałeś ją nową flamą Marka. Czy tak zachowuje się
człowiek na poziomie? Człowiek inteligentny? Człowiek z klasą? Ty Paulina
wylałaś kubeł inwektyw pod jej adresem i adresem Marka. Ta chorobliwa zazdrość
kiedyś cię wykończy. Marka poza sprawami biznesowymi nic z tą kobietą nie
łączy. Poznał ją zaledwie trzy dni temu. Wczoraj zrobiliście z siebie głupców i
nic nie usprawiedliwia takiego zachowania. – Oboje Febo siedzieli wbici w
krzesła ze spuszczonymi głowami. - Sami rozumiecie, że po tych rewelacjach nie
możecie zostać w firmie. Proponuję odsprzedanie nam waszego pakietu udziałów.
Zapłacimy wam po kursie, ale odejmiemy kwotę stanowiącą równowartość strat
jakie firma poniosła na skutek twoich działań Alex. Przemyślcie to sobie. Daję
wam czas do poniedziałku. W przypadku waszej odmowy będę zmuszony wszcząć
proces przeciwko wam na drodze cywilnej i z takimi mocnymi dowodami na pewno go
wygram, więc zastanówcie się. Za pieniądze uzyskane ze sprzedaży udziałów
powinniście otworzyć własny interes we Włoszech. To tyle, co miałem wam do
powiedzenia. Chodźmy – zwrócił się do Marka.
Wyszli z konferencyjnej
zostawiając zszokowanych Febo. Przeszli do gabinetu Marka. Krzysztof ciężko
usiadł na fotelu i spojrzał na syna.
- Uwierzysz, że po tym wszystkim moje serce
bije spokojnie? Bardzo się starałem nie dać ponieść się emocjom.
- Podziwiałem cię, jak potrafisz się opanować.
Ja też starałem się zachować spokój. No, ale już po wszystkim. Teraz musimy
tylko czekać na ich decyzję.
- Jestem pewny, że przystaną na moją
propozycję. W przeciwnym razie czeka ich sąd, a tego nie znieśliby oboje. Wiesz
jak bardzo boją się skandalu.
- Wiem i wiem też, że dla nich to jedyne
możliwe rozwiązanie. Napijemy się kawy?
- Chyba dobrze nam zrobi. Masz coś
mocniejszego?
- Tato, przecież tobie nie wolno.
- Synu, kieliszeczek koniaku nie zaszkodzi,
nawet jest wskazany w tej sytuacji, bo poprawi mi krążenie. – Obaj wybuchnęli
śmiechem. Marek podszedł do biurowej szafy, z której wyciągnął kieliszki i
butelkę markowego koniaku. Nalał do obu i podał ojcu.
- Piję za twoją przenikliwość synu. Gdyby nie
ona, nie wiadomo, co by z nami było. Twoje zdrowie.
- Dzięki tato, a ja piję za wielką klasę, z
którą załatwiłeś Febo. Zaimponowałeś mi. – Wychylili kieliszki. Marek zadzwonił
do Ani i zamówił dwie kawy. Po chwili zjawiła się trzymając w ręku tacę z
aromatycznym napojem.
- Dziękujemy Aniu. Tego nam właśnie teraz
trzeba – odezwał się Krzysztof.
- Drobiazg panie prezesie – uśmiechnęła się i
jak duch znikła zamykając za sobą drzwi gabinetu.
Odprowadził ojca do windy i
pożegnał się z nim. Przypomniał sobie, że miał zadzwonić do Uli. Wrócił do
gabinetu i połączył się z jej numerem. Odebrała już po pierwszym sygnale.
- No Marek, jak poszło? Siedzę tu jak na
szpilkach. – Uśmiechnął się. Jak to miło, że się o niego martwi.
- Ula. Poszło bardzo dobrze. Ja w ogóle się
nie odzywałem. Mówił ojciec. Byli zdruzgotani dowodami, jakie im przedstawił.
Mało tego. Poruszył nawet sprawę przedwczorajszego incydentu w restauracji.
Zrugał ich oboje za to, jak potraktowali obcą im kobietę i nazwał głupcami.
Gdybyś widziała ich miny… Zaproponował odkupienie ich udziałów i dał im czas na
zastanowienie do poniedziałku. Nie mają wyjścia, bo zagroził im procesem, jeśli
się nie zgodzą. Boże! Ula! Uwolniłem się od nich, również dzięki tobie.
- Dzięki mnie? Przecież ja nic takiego nie
zrobiłam?
- Nie bądź taka skromna Ula. Dzięki twoim
mądrym radom nie dałem się ponieść, choć najchętniej rozszarpałbym ich gołymi
rękami.
- Bardzo się cieszę, że się udało. Gratuluję.
Wreszcie nikt nie będzie ci bruździł i będziesz mógł spokojnie pracować.
- Dziękuję Ula. Weekend nadal aktualny? Nie
zmieniłaś zdania, co do mojego przyjazdu?
- Nie obawiaj się. Ja tak szybko nie zmieniam
zdania – zachichotała. Zawtórował jej.
- W takim razie do zobaczenia. Nie mogę się
już doczekać.
- Nie jesteś w tym osamotniony. Ja też. –
Serce niemal pękało mu z radości, gdy usłyszał te słowa.
- Do zobaczenia Ula, Trzymaj się.
- Do zobaczenia.
Weekend zbliżał się
wielkimi krokami. W piątkowe późne popołudnie Ula poszła posprzątać apartament
dla gości. Nie chciała, aby Marek odniósł wrażenie, że nie dba o tę część
swojego domu. Pościerała kurze, umyła łazienkę i zmieniła pościel. Wszędzie
unosił się zapach świeżości. Spojrzała z zadowoleniem na swoje dzieło. – Jutro rano przyniosę tu jeszcze trochę
kwiatów z ogródka. Będzie przytulniej. - Wyciągnęła komplet ręczników i
gruby męski szlafrok. Wszystko umieściła w łazience. Była podekscytowana jego
przyjazdem. Nie sądziła, że tak bardzo będzie się z nią chciał widzieć
ponownie. Jutro to ona zrobi mu niespodziankę i sama coś ugotuje. Już wcześniej
przyniosła kilka produktów z hotelowej kuchni i uzupełniła swoją lodówkę. Także
ciasto było już gotowe. Cieszyła się, bo było bardzo smaczne i było
specjalnością szefa kuchni. Rozejrzała się ponownie jeszcze raz dokładnie
lustrując wszystkie pomieszczenia. Było dobrze. Podeszła do niewielkiego regału
z książkami i pchnęła mocno. Regał uchylił się i tym tajemnym sposobem znalazła
się z powrotem w swoim domu. To było bardzo wygodne, bo za każdym razem, kiedy
przyjmowała tu gości, nie musiała obchodzić dookoła całego budynku. Była
wdzięczna Raulowi, bo to on właśnie wpadł na ten genialny pomysł, żeby zrobić
to przejście.
O godzinie szóstej rano
zadzwonił budzik skutecznie wyrywając go z objęć snu. Szybko oprzytomniał
przypominając sobie, że to właśnie dziś zobaczy Ulę. Lotem błyskawicy wpadł do
łazienki na szybki prysznic. Potem wpakował do niewielkiej torby kilka
osobistych rzeczy i pognał do garażu. Jadąc do Rysiowa wstąpił jeszcze na
stację benzynową, żeby uzupełnić zbiornik, a gdy dotarł do miasteczka, kupił w
kwiaciarni bukiet czerwonych róż. Tak zaopatrzony dojechał pod hotel. Zatrzymał
się, ale przypomniał sobie, że przecież Ula zaprosiła go do siebie do domu.
Ruszył i po chwili już parkował przed budynkiem. Wysiadł z auta i rozejrzał
się. Nagle ją zobaczył. Szła z naręczem ogrodowych kwiatów pogrążona we
własnych myślach. Wyglądała jak anioł. W cieniutkiej sukience w drobne kolorowe
kwiatki przypominała mu małą dziewczynkę. Popatrzył na nią z rozrzewnieniem Nawet
go nie zauważyła i prawie na niego wpadła.
- Ula? – powiedział cicho. Drgnęła
wystraszona, lecz po chwili na jej twarz wypłynął radosny uśmiech.
- Marek! Jesteś już! Ale ranny z ciebie
ptaszek! – ucieszyła się na jego widok. – Dawno przyjechałeś? Nawet nie
słyszałam samochodu.
- Nie, niedawno, dosłownie przed minutą. –
Zachwyconym wzrokiem omiatał jej sylwetkę. Przysunął się bliżej i objął ją.
- Tęskniłem za tobą – zamruczał jej do ucha.
Przeszedł ją dreszcz. Zauważył to. Wtulił się w jej słodkie usta. Brakowało mu
tych pocałunków i jej pełnych, karminowych warg. Oderwał się od niej, nadal
jednak trzymając ją w ramionach. Spojrzał jej w twarz. Uśmiechnął się. Była tak
uroczo zakłopotana, a jej policzki przybrały czerwoną barwę. Odgarnął jej z
czoła niesforny kosmyk.
- To gdzie mnie umieścisz? Mogę nawet spać pod
twoimi drzwiami, byle być blisko ciebie.
- Mówiłam ci, że mam apartament dla gości, nie
będziesz musiał spać pod drzwiami. Chodź, zaprowadzę cię i dam klucz. – Zabrał
torbę z bagażnika i róże, które dla niej kupił.
- Ja też mam dla ciebie kwiaty – wyciągnął zza
pleców wiązankę. Zalśniły jej oczy.
- Marek, jakie piękne. Naprawdę nie musiałeś…
- Ale bardzo chciałem.
Z ogromnym naręczem kwiatów
podprowadziła go pod drzwi umiejscowione z boku budynku. Wyjął z jej rąk klucz
i otworzył. Wnętrze spodobało mu się. Ściany były w nieco innych kolorach niż
salon Uli, ale równie ciepłych.
- To jest niewielki salon, na lewo masz
łazienkę a po drugiej stronie aneks sypialny. Trudno nazwać go sypialnią, bo
stoi tam tylko łóżko. Jest bardzo wygodne, więc myślę, że będziesz zadowolony. Tu
jest komoda, w której możesz umieścić rzeczy. - Nalała do wazonu wody i włożyła
kwiaty, które ścięła rano w ogrodzie. - Jadłeś śniadanie? Może jesteś głodny?
- Nie jadłem Ula i bardzo mi się chce kawy. – Uśmiechnęła
się szeroko na widok jego żałosnej miny. - Strasznie się śpieszyłem, żeby tu
być jak najwcześniej i zupełnie na czczo wybiegłem z domu.
- W takim razie zapraszam cię na porządne
śniadanie. – Zdumiony patrzył, jak popycha regał i przechodzi do swojej części
domu. Ruszył za nią.
- Nie wiedziałem, że masz tu zamontowane takie
sekretne przejście.
- To z czystej wygody, żeby nie latać za
każdym razem dookoła domu. Proszę rozgość się. Ja tylko wstawię ten piękny
bukiet do wody i zaraz coś naszykuję. – Przeszli do kuchni. Kwiaty zajęły
honorowe miejsce na granitowym blacie.
- Może pomogę ci w czymś?
- Chętnie skorzystam. Będzie szybciej. Umiesz
obsługiwać expres?
- To akurat potrafię. W domu mam podobny.
Zajęli się szykowaniem.
Marek pilnował expresu i obserwował poczynania Uli. Podziwiał ją. Była taka
zręczna. Z wielką wprawą kroiła pomidory i ogórki. Równo pokrojone kromki
wiejskiego chleba leżały już na blacie. Wyjęła z lodówki masło, wędlinę i
przygotowane jeszcze wczoraj faszerowane jajka. Do tego dodała miód, dżem i
biały twaróg.
- Zjemy w kuchni, czy wolisz w salonie? – spytała.
- Może być w kuchni. Przy stole wygodniej – już
stawiał na nim kubki wypełnione pachnącą kawą.
- W lodówce jest jeszcze sok pomarańczowy.
Jeśli masz ochotę, to wyjmij.
- Nie Ula, wystarczy kawa. Ależ wszystko
pięknie wygląda i smakowicie pachnie.
- Siadajmy. – Spożywali niemal w milczeniu,
rzucając od czasu do czasu jakieś zdawkowe uwagi.
- Pyszna ta kawa. Tego potrzebowałem.
- A może zjesz jeszcze kawałek ciasta? Jest bardzo
smaczne. – Roześmiał się na całe gardło.
- Kusisz, oj kusisz moja droga – pogroził jej
palcem. – Jak Ewa Adama w raju. Dobrze, może spróbuję, ale nieduży kawałek.
Najadłem się. Sprawnie uprzątnęli pozostałości śniadania i wsadzili naczynia do
zmywarki. Przeszli do salonu i usiedli na kanapie.
- Chyba zaraz pęknę – jęknął Marek. - Dawno
się tak nie obżerałem.
- Nie zaszkodzi ci. Jesteś szczupły, możesz
jeść bezkarnie. – Zdziwiony spojrzał na nią.
- Mówisz tak, jakbyś była nie wiem jak gruba.
Sama jesteś szczupła, tobie też nie zaszkodzi najeść się porządnie od czasu do
czasu.
- Nawet jak się najem, to Diablo wytrzęsie to
ze mnie skutecznie – roześmiała się perliście. Zawtórował jej. Miała taki
zaraźliwy śmiech.
- Co masz w planach na dzisiaj? – zagadnął.
- Wyobraź sobie, że nic. Mogę robić, co chcę.
Uporałam się ze wszystkim wczoraj. Chciałam, żebyśmy mieli czas dla siebie
przez te dwa dni. – Znowu go rozczuliła. Ucałował wnętrze jej dłoni.
- Doceniam to, naprawdę – wyszeptał.
- Chodźmy na spacer. Być może spotkamy Raula.
Chciałbym się z nim przywitać. Maciek pewnie w Rysiowie?
- Tak, pojechał wczoraj wieczorem. – Wstał z
kanapy i pociągnął ja do siebie.
- Idziemy – zaordynował.
Część 2
Trzymając się za ręce
przeszli przez las i zieloną łąkę. Doszli do zabudowań stajni. Z daleka
dojrzeli Raula, jak czyścił koniowi zgrzebłem grzbiet. Był tak zaabsorbowany
tym zajęciem, że nawet nie zauważył, jak podeszli.
- Witaj Raul – powiedział cicho Marek nie
chcąc, wystraszyć ani jego ani konia. – Na dźwięk swojego imienia Raul odwrócił
się i przystroił twarz w szczery uśmiech.
- Marek! Witaj! Tęsknisz za nami, skoro tak
cię tu ciągnie.
- Nawet nie wiesz jak bardzo – spojrzał
znacząco na Ulę. - Myślę, że to początek pięknej przyjaźni między mną a wami.
Chyba, że macie inne zdanie?
- Nie żartuj. Jesteś fajnym facetem, od razu
przypadłeś do gustu mnie i Maćkowi, a przede wszystkim naszej stokrotce – objął
Ulę ramieniem zauważając jej wstydliwe rumieńce. - No nie wstydź się córeńko.
Przecież to normalne, że w twoim wieku człowiek jest zakochany.
- Raul! – poczerwieniała jeszcze bardziej. –
Co ty wygadujesz? – Roześmiał się na cały głos na widok jej oburzonej miny.
- Ja tam swoje wiem i nikt nie wmówi mi, że
jest inaczej – machnął ręką.
- On też nie pozostaje ci dłużny – wskazał
Marka palcem. - Widzę, z jakim ogniem w oczach na ciebie patrzy. – Marek
wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu maskując zakłopotanie. – Czy przed tym facetem nic się nie ukryje?
– pomyślał.
- Jesteś dobrym obserwatorem Raul – powiedział
z podziwem.
- To i owo w życiu już widziałem, więc nie dam
sobie zamydlić oczu. – Ulę żenowała ta rozmowa, postanowiła ją przerwać mówiąc.
- Raul, nie będziemy ci przeszkadzać.
Pójdziemy jeszcze nad rzekę. Na razie. Uważaj na siebie i nie czyść Diablo.
Sama to zrobię w wolnej chwili.
- Nie mam zamiaru nawet podchodzić do tego
wściekłego konia.
- To nie jest wściekły koń
- zaprzeczyła Ula. –To koń z charakterem. – Pociągnęła Marka za rękę i
powędrowali w kierunku rzeki. Po niecałym kwadransie już siedzieli nad jej
brzegiem grzejąc się w porannym słońcu. Zerwał źdźbło trawy i zaczął ją
łaskotać delikatnie po ramieniu. Wzdrygnęła się, a na jej ciele wykwitła gęsia
skórka. Położył się na trawie pociągając ją za sobą.
- Będziemy mokrzy od rosy – szepnęła.
- Już prawie wyschła, nie będzie tak źle - przekręcił
się na bok studiując z zachwytem każdy skrawek jej twarzy. Przymknęła oczy.
Było jej tak dobrze.
- Masz twarz anioła. Jesteś piękna – zamruczał.
Spojrzała na niego poważnym wzrokiem.
-
Nie jesteś obiektywny. Nigdy nie byłam piękna. - Zatopił wzrok w jej dwóch
błękitach.
- Jesteś. Nawet nie wiesz, jak bardzo – pochylił
się nad nią i musnął jej usta. Omiótł oddechem policzki, czoło i nos, by znowu
zatopić się w słodyczy jej warg.
- Jesteś najpiękniejszą istotą, jaką w życiu
spotkałem, - wszeptał w jej usta - a jak wiesz znałem wiele kobiet. Wstyd mi,
bo to było o wiele za wiele. - Znowu ją całował. Tym razem żarliwie, namiętnie
i z pasją. Oderwała się od niego, łapiąc gwałtownie powietrze. Ciężki oddech
unosił jej piersi.
m - Powoli Marek, nie tak
szybko, bo brakuje mi tchu – Mówiła urywając słowa.
- Przepraszam za moją nachalność. Ale kiedy
jesteś tak blisko nie panuję zupełnie nad sobą i tracę głowę. Co ty ze mną
robisz dziewczyno…?
- Ja tylko jestem obok – wyszeptała nieśmiało,
spuszczając wzrok.
- I za to ci dziękuję, za „aż obok” a nie
„tylko”. Sprawiłaś, że poczułem się szczęśliwy. Już od dawna tak się nie
czułem. Paulina potrafiła zabić we mnie całą radość życia.
- Marek. Było minęło. Ona znikła z twojego
życia i więcej nie wróci. Nie myśl już o tym. Cieszmy się tym, co tu i teraz.
- Masz rację. Nie rozmawiajmy o przykrych
rzeczach. To, co teraz robimy?
- Teraz pójdziemy przygotować obiad. Dzisiaj
to ja ci go ugotuję, nie szef kuchni.
Podniósł ją z trawy jak
piórko i objął ramieniem. Tak zjednoczeni wolno ruszyli w stronę domu. Czas
szybko im mijał. Po obiedzie, pod którego wrażeniem był Dobrzański, chwaląc pod
niebiosa zdolności kulinarne Uli, poszli do hotelu. Ula już wcześniej załatwiła
mu kilka zabiegów, żeby się zrelaksował po ciężkim tygodniu. Zażył, więc
masaży, gorących okładów i biczów szwedzkich idealnych na pobudzenie krążenia.
Czuł się po nich jak nowonarodzony. Na koniec miała jeszcze jedną
niespodziankę.
- Masz jeszcze siłę na basen? Ja chętnie bym
popływała. Jest okazja, bo o tej porze wszyscy przygotowują się do kolacji i
basen jest pusty. – Przystał na to z ochotą. Rozebrany do kąpielówek wskoczył
do wody i czekał na Ulę pływając w kółko. Wreszcie wyszła. Na jej widok zaparło
mu dech w piersiach. Miała na sobie dwuczęściowy kostium z błękitnymi wstawkami
na granatowym tle i wyglądała bardzo, ale to bardzo seksownie. Poczuł jak jego
tętno przyspiesza. Miała wszystko na swoim miejscu. Nogi, niewiarygodne.
Szczupłe i długie, bardzo kształtne i zgrabne. Pięknie uformowane biodra
podkreślone przez nie sięgające do pępka majteczki. Wąska talia i jędrne, pełne
piersi, schowane za skąpym staniczkiem. Przełknął nerwowo ślinę, przez
zaschnięte z wrażenia gardło. – Słodki
Jezu! – przemknęło mu przez głowę. – W
życiu nie widziałem piękniejszej istoty. Czy nie tak właśnie wyglądają anioły?
Muszę się opanować, bo niewiele brakuje, żebym rzucił się na nią.
Widziała jego zaskoczenie
malujące się na twarzy i te wielkie stalowe oczy z ogromnymi źrenicami
wpatrujące się w nią zachłannie. Poczuła się skrępowana. Zgarnęła z krzesła
ręcznik i okryła się nim.
- Marek… - powiedziała niepewnie oblana
rumieńcem wstydu – nie patrz tak na mnie, mówiłam ci, że nie jestem piękna. –
Podpłynął do niej, spoglądając w górę prosto w jej chabrowe oczy.
- Ula. Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką w
życiu widziałem. Jesteś ideałem i cudem. Nie sądziłem, że przyjdzie mi oglądać
jeszcze w życiu tak wyjątkowe zjawisko, jakim jesteś. Nie zasłaniaj się,
proszę. Chcę chłonąć to piękno - podał jej dłoń i pomógł wejść do wody.
Przytulił ją mocno.
- Jesteś wspaniała – wyszeptał całując ją w
usta, by zaraz potem przenieść pocałunki na szyję i wrażliwe miejsce za uchem.
Odepchnęła go lekko.
- Mieliśmy pływać Marek.- Otrząsnął się z
chwilowego zapomnienia.
- Tak masz rację, pływajmy – powiedział bez
specjalnego entuzjazmu.
Wieczorem zmęczeni
odpoczywali po intensywnym dniu u Uli na kanapie. Siedzieli z kubkami gorącego
kakao zajadając się ciastem i opowiadając sobie historyjki z ich życia.
Poznawali się. Chcieli wiedzieć o sobie jak najwięcej. Zauważył, że okruszek
ciasta został jej w kąciku ust. Przybliżył się do niej i językiem zebrał słodką
pozostałość po deserze. Przejechał ręką po jej plecach. Drżała. Był zaskoczony.
Żadna kobieta nigdy nie reagowała w taki sposób na jego dotyk. Wpił się w jej
wargi zachłannie i zaborczo, miażdżąc je ognistym pocałunkiem. Ich języki
rozpoczęły swoisty taniec. Ręką sięgnął do jej bioder jeszcze bardziej
przyciągając ją do siebie. Zalała go fala pożądania. Nie panował już nad sobą.
Błądził dłońmi po jej brzuchu i piersiach. Nagle dotarł do niego jej zduszony, gorączkowy
szept. Początkowo nie rozróżniał słów, wreszcie zrozumiał.
- Nie… Marek…. nie… - Opamiętał się. Spojrzał
w jej oczy. Szkliły się od łez. Zrobiło mu się głupio. Zachował się, jak
napalony samiec.
- Przepraszam Ula. Nie chciałem być taki
nachalny. Straciłem głowę. Wybacz mi. – Zobaczył, że dygota na całym ciele.
Splotła ciasno ramiona, by uspokoić ten dreszcz. Powoli dochodziła do
równowagi.
- To ja cię przepraszam. Dla mnie to trochę za
wcześnie. Wszystko tak szybko się dzieje. Ja nie jestem jeszcze gotowa. Musisz
wiedzieć, że ja… ja… jeszcze nigdy z nikim… i trochę się boję – popatrzyła mu w
oczy, a on rzeczywiście ujrzał w nich strach. Przytulił ją do siebie.
- Nie wiedziałem Ula, przepraszam cię raz
jeszcze – powiedział gardłowym głosem. - Obiecuję, że nigdy nie zrobię nic
wbrew twojej woli. Przysięgam - ujął jej twarz w swoje dłonie i zmusił, by na
niego spojrzała.
- Kocham cię Ula. Kocham od dnia, kiedy
zobaczyłem cię na tym szalonym koniu. Wtedy nie potrafiłem tego nazwać. Teraz
już wiem, co do ciebie czuję – widział, jak jej dwa niebieskie diamenty
rozszerzają się ze zdumienia i niedowierzania pomieszanego ze szczęściem..
- Ja też cię kocham. Bardzo – wyszeptała. – Od
tego samego dnia, w którym ujrzałam cię na tej polanie.
Nie wierzył własnym uszom.
– Czy ona naprawdę to powiedziała? Kocha
mnie? – Jego serce przepełniała euforia i radość. Musnął delikatnie jej
usta pocałunkiem lekkim, jak skrzydło motyla. - Dziękuję ci Ula. Dziękuję, że
odwzajemniasz moją miłość.
Kolejny raz żegnała go na
cały tydzień, który już wydawał jej się wiecznością. Teraz, kiedy wyznali sobie
miłość, było jej znacznie trudniej rozstawać się z nim na tak długo. Wiedziała,
że będzie cierpieć z tęsknoty. On też nie wyglądał na szczęśliwego. Otulił ją
ramionami i przytulił policzek do jej skroni.
- Boże. Ula. Nie wiem, jak wytrzymam bez
ciebie przez ten tydzień. To będzie istna udręka.
- Mnie też nie będzie łatwo. Po tym weekendzie
ciężko mi będzie wrócić do moich cyferek. Pewnie nie będę mogła się na niczym
skupić, myśląc ciągle o tobie.
- Będę codzienni dzwonił. Może uda ci się
wyrwać w tygodniu do Warszawy. Pokazałbym ci firmę. Może byś mi doradziła, jak
usprawnić pracę w niektórych działach? Twoje rady są takie mądre, a dla mnie
bezcenne.
- Przeceniasz mnie.
- Ani trochę – zaprzeczył gwałtownie.- Czy
osiągnęłabyś tak wiele, w tak krótkim czasie, gdybyś nie była mądrą i pracowitą
kobietą? – Znowu jej policzki pokryły się uroczą czerwienią.
- Nie chwal mnie tak, bo popadnę w
samozachwyt, a co do ewentualnego przyjazdu do Warszawy, to może rzeczywiście uda
mi się wykroić trochę czasu. Dam ci znać, jeśli coś postanowię.
Jeszcze ostatni uścisk,
jeszcze ostatni pocałunek i już jechał swoim Lexusem w kierunku stolicy
uśmiechając się do swoich myśli. - To był
cudowny weekend. Ona była cudowna. Taka piękna i tak uroczo nieśmiała i kocha
mnie. Dobrzański, jesteś
szczęściarzem.
Dzwonił do niej codziennie,
wypytywał o wszystko i bezustannie zapewniał ją o swojej miłości do niej.
Mówił, jak bardzo tęskni i cierpi nie mając jej blisko siebie. Ona też
zapewniała go, że odwzajemnia tę miłość równie mocno, jak on. Tęskniła
rozpaczliwie za jego silnymi ramionami, w których mogła tonąć bez końca, za
spojrzeniem jego stalowych oczu, pod wpływem, którego drżała na całym ciele, za
pocałunkami i dotykiem jego warg miękkich i zmysłowych. Kochała go tak mocno,
że nie wyobrażała już sobie życia bez niego. On myślał podobnie. Euforia, w
którą wprawiła go ta miłość, powodowała, że unosił się trzy centymetry nad
ziemią i niemal po niej nie stąpał. Jego przyjaciel Sebastian nie mógł
zrozumieć zachowania prezesa. Nigdy nie widział go w takim stanie.
- Zakochałem się w niej Sebastian. Ona jest
piękna, mądra i wyjątkowa, nie ma takiej drugiej. Odnalazłem swoją drugą
połówkę Seba i jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Olszański tylko kręcił
głową ze zdumienia i wciąż mamrotał pod nosem, - nie do wiary, co ta miłość może zrobić z człowiekiem.
Febo wyjechali do Włoch.
Nie mogli dopuścić do skandalu i bez szemrania zgodzili się na warunki
postawione przez Dobrzańskiego-seniora. Marek odetchnął. Życie w firmie
wychodziło na prostą. Wezwał zaraz na rozmowę Turka i gdy ten nieśmiało i z
niepewną miną wszedł do gabinetu, Marek uścisnął mu najpierw dłoń, a potem
poprosił, żeby usiadł.
- Jak wiesz Adam, Febo wyjechali. Możesz
odetchnąć, bo nie będziesz już czuł oddechu Alexa za plecami i już nie musisz
się go bać. Obaj z ojcem jesteśmy ci bardzo wdzięczni za pomoc i lojalność
wobec firmy i nas, dlatego chciałbym cię awansować na stanowisko dyrektora
finansowego. Wiem, ze jesteś świetnym ekonomistą i że to ty odwalałeś za Alexa
większość roboty. Pensja również będzie dyrektorska. Co ty na to? – Adam był
wzruszony. Nie spodziewał się tego. Ściskał dłoń prezesa i mówił
- Marek, dziękuję za to wyróżnienie. Nigdy nie
myślałem, że będę kiedyś piastował tak wysokie stanowisko w tej firmie.
Przecież wiesz, że nie zrobiłem tego z myślą o jakiejś nagrodzie.
- Wiem Adam i naprawdę to doceniam. Wiem też,
że świetnie poradzisz sobie na tym stanowisku. Chciałbym cię jeszcze o coś
zapytać. Słyszałem, że twoja siostra też kończyła finanse. Gdy ty obejmiesz
nowe stanowisko, jednocześnie zwolni się etat w dziale finansowym. Zapytałbyś
ją, czy nie zechce u nas pracować? Podobno bardzo daleko dojeżdża do obecnej
pracy? – Serce Turka pękało z nadmiaru szczęścia.
- Marek! To wspaniała wiadomość. Ona zawsze
marzyła, żeby tu pracować. Na pewno bardzo się ucieszy i z radością przyjmie to
stanowisko. Bardzo ci dziękuję.
- Naprawdę nie ma za co. To my jesteśmy ci
bardzo wdzięczni. Gdybyś nie przyszedł z tą umową do mnie, aż boję się
pomyśleć, co by się mogło stać. Cieszę się, że się zgodziłeś. Jutro przyjdź
koło dziesiątej, to wręczę ci nominację na piśmie. – Pożegnał Turka uściskiem
ręki. Wiedział, że w jego osobie będzie miał solidnego i lojalnego pracownika.
Postanowił zajrzeć do Pshemko. Obiecał sobie, że już nigdy nie dopuści do
sytuacji sprzed paru miesięcy, kiedy to wściekły na niego mistrz chciał odejść
z firmy. Chciał, żeby artysta wiedział, że jego dobro i doskonałe samopoczucie
leży prezesowi na sercu.
Wszedł do pracowni, w
której panowała cisza i pełne skupienie. Ujrzał siedzącego w wielkim czerwonym
fotelu mistrza, szkicującego swoje projekty kreacji.
- Witaj Pshemko, nie przeszkadzam? Mogę na
chwilę? - Twarz mistrza rozjaśniła się na widok Marka.
- Nie przeszkadzasz! Skąd! Wchodź! Co cię do
mnie sprowadza?
- Wpadłem tylko zapytać, czy wszystko w
porządku i czy czegoś ci nie trzeba.
- Mareczku, wszystko idzie, jak po maśle.
Sprawiłeś mi taką ogromną przyjemność tym wyjazdem i tym pięknym miejscem,
które znalazłeś na sesję, że jestem w pełni usatysfakcjonowany i szczęśliwy.
Myślałem nawet, żeby zarezerwować tam pokój po pokazie. Taka tam cisza i
spokój.
- W takim razie powiem ci w tajemnicy, że w
czwartek odwiedzi nas Urszula Cieplak, współwłaścicielka hotelu i na pewno
będzie mogła zarezerwować dla ciebie najlepszy apartament. Ja pokrywam koszty i
nie protestuj, bo nikt tak jak ty nie zasłużył sobie na to. - Projektant
zaniemówił ze szczęścia i zawisł na szyi prezesa.
- Dziękuję ci bardzo. Jestem taki szczęśliwy. -
Po chwili wzajemnego poklepywania się po plecach Marek opuścił pracownię.
W czwartek od bladego świtu
rozpierała go energia. Nie mógł się już doczekać przyjazdu Uli. Do godziny
dziewiątej wykonał do niej z siedem telefonów upewniając się, czy na pewno
przyjedzie i o której będzie. Uspokojony jej kolejnymi zapewnieniami, że na
pewno zjawi się o jedenastej odliczał minuty do tego spotkania. Punktualnie o
umówionej godzinie zadzwoniła jego komórka. Odebrał bez wahania widząc na
wyświetlaczu jej imię.
- No już jestem - odezwał się jej ciepły głos
po drugiej stronie słuchawki.
- Zaraz po ciebie schodzę. Czekaj – rozłączył
się i biegiem wypadł z gabinetu wprost w otwierające się drzwi windy. Zobaczył
ją, jak tylko z niej wysiadł. Wyglądała cudownie. Ubrana w blado niebieską
garsonkę i wysokie, dobrane pod kolor szpilki. Rzucił jej tylko krótkie „Witaj
kochanie” i ciągnąc ją za rękę wszedł z powrotem do windy. Nacisnął guzik z
numerem pięć, po czym odwrócił się do niej i czule ją obejmując pocałował
namiętnie. - Ależ się za tobą stęskniłem. Nie mogłem się już doczekać twojego
przyjazdu. Chodzę od rana, jak nakręcony. – Roześmiała się, a jej perlisty
śmiech sprawił, że i on uśmiechnął się szeroko ukazując w całej okazałości swój
najpiękniejszy atut.
- Ja też bardzo tęskniłam i też nie mogłam się
doczekać, kiedy cię zobaczę.
Dojechali na właściwe
piętro i Marek poprowadził ją wprost do swojego gabinetu. Rozejrzała się
ciekawie.
- Ładnie tu u ciebie. Bardzo nowocześnie. Kawę
też podajesz? Bardzo mi się chce kawy, jeszcze nie piłam dzisiaj.
- Dla ciebie wszystko - złapał a słuchawkę i
poprosił Anię o dwie porządne kawy. Nie minęło dziesięć minut, kiedy dziewczyna
wniosła dwie aromatycznie pachnące espresso i postawiła na szklanym stoliku, po
czym dyskretnie wyszła. Delektowali się kawa patrząc sobie w oczy i nie mówiąc
ani słowa. Słowa nie były potrzebne. Z ich oczu bił blask wielkiego uczucia,
jakim siebie obdarzali. Pierwszy ciszę przerwał Marek.
- Rozmawiałem wczoraj z naszym projektantem
Pshemko. Pamiętasz go, prawda?
- Oczywiście, że pamiętam. Bardzo oryginalny
osobnik. A o czym?
- Pshemko jest zachwycony miejscem, w którym
stoi hotel. Bardzo chce wynająć apartament, jak już będziemy po pokazie
kolekcji, do której robione były zdjęcia. Mogłabyś zarezerwować jeden z waszych
pokoi od dziś za dwa tygodnie? Byłby szczęśliwy. Pewnie też sam cię o to
poprosi, bo mówiłem mu, że będziesz tu dzisiaj i odwiedzisz go.
- Nie ma problemu. Kiedy tylko będzie chciał,
może przyjechać. Rzadko się zdarza, że hotel ma pełną obsadę gości. Pokój się
znajdzie. Nie będzie kłopotu.
- Cudownie. To może pójdziemy do niego. Na pewno
się ucieszy. – Powiódł ją długim korytarzem wprost do pracowni mistrza.
- Cześć Pshemko. Zobacz, kogo ci
przyprowadziłem. – Pshemko podniósł głowę znad swoich projektów i oniemiał.
- Marku, czy to zjawisko nazywa się Urszula
Cieplak?
- We własnej osobie mistrzu – odezwała się z
rozbawieniem Ula. – Witam pana. Możemy troszkę poprzeszkadzać?
- Bella. Piękne kobiety nigdy nie
przeszkadzają. Są przecież ozdobą tego świata. Proszę rozgośćcie się. - Usiedli
wygodnie na przyniesionych przez asystentów fotelach.
- Marek mówił, że spodobał się panu nasz
zakątek.
- Ach! Co to za urocze miejsce. Istna
sielanka. Chciałbym do was jeszcze raz przyjechać.
- Proszę się nie krępować i przyjeżdżać do
nas, kiedy tylko ma pan ochotę. Zawsze jest pan u nas mile widziany, a nasz
kucharz na pewno postara się usatysfakcjonować pańskie podniebienie naszą
staropolską kuchnią, którą pan podobno preferuje.
- Bella, ja jeszcze do dziś czuję smak tych
specjałów, które serwowaliście na grillu.
- W takim razie załatwione. Marek da tylko
znać, kiedy pan przyjedzie, a my zapewnimy panu wszystko, co najlepsze. –
Pshemko ze wzruszenia uronił łzę i z dziesięć razy dziękował za tę przyjemność.
W rewanżu kazał z Uli zdjąć miarę i zadeklarował, że stworzy specjalnie dla
niej niepowtarzalna kreację. Pożegnali się z nim i wyszli na korytarz.
- O matko! Chyba wszyscy artyści mają w sobie
odrobinę szaleństwa. – Marek roześmiał się słysząc to stwierdzenie.
- Nasz artysta Ula, ma go całkiem sporo. Jest
kompletnie odjechany. – Teraz oboje już chichotali.
Urwał się z firmy i
zaprosił ja na obiad, po którym poszli na spacer do parku obok firmy. Usiedli
na ulubionej ławce Marka. Objął ją ramieniem i przytulił.
- Chciałbym cię zaprosić na następny weekend
do mnie. Dasz radę się wyrwać? W sobotę jest pokaz i bankiet. Impreza skończy
się późno, dlatego proponuję ci nocleg u mnie i spędzenie niedzieli w
Warszawie. Wieczorem pojechałabyś do domu – popatrzył w jej twarz i widząc, że
się waha szepnął błagalnie całując jednocześnie wnętrze jej dłoni. – Błagam
zgódź się. – Nie mogła oprzeć się takiej prośbie. Nie mogła oprzeć się tym
oczom proszącym tak błagalnie.
- Chyba nie jestem w stanie ci niczego
odmówić. Zgadzam się. – Wydał z siebie okrzyk zachwytu i wpił się w jej
malinowe usta.
- Bardzo, bardzo cię kocham i dziękuję, że się
zgodziłaś. – Odprowadził ją do samochodu, czule obsypując ją pocałunkami na
pożegnanie. Obiecał, że jak zwykle będzie u niej w sobotę i zostanie do
niedzieli. Z sercem lekkim jak piórko wrócił do firmy. Ona sprawiła, że poczuł,
iż teraz żyje naprawdę. Od kiedy ją poznał nie dał się wyciągnąć Sebastianowi
na żadną imprezę w klubie. To świadczyło o tym, że jednak powoli się zmienia.
Na lepsze.
ROZDZIAŁ 6
Część 1
Zmiany w zachowaniu Dobrzańskiego
zaczęły być dostrzegalne gołym okiem. Nie był to już duży chłopiec, któremu
tylko błazeństwa w głowie. Z egoistycznego gówniarza zmieniał się w
odpowiedzialnego mężczyznę. Wreszcie zaczął dojrzewać mentalnie. Stawał się
odpowiedzialny za firmę i ludzi w niej pracujących. Postawa jaką zaprezentował
ojciec podczas rozrachunku z Febo, naprawdę zrobiła na nim wrażenie. Nie znał
go takiego. Zawsze był porywczy i często unosił się gniewem, ale to, co pokazał
wtedy w sali konferencyjnej, zaimponowało Markowi i wzbudziło jego podziw.
Zapragnął, żeby i jemu ojciec powiedział któregoś dnia, że jest z niego dumny.
Zaczął więc się starać. Przestał zwalać robotę na innych i teraz częściej niż
do tej pory można było go zastać zatopionego w papierach przy laptopie. Ula taż
miała w tej przemianie niemały udział. Wielokrotnie obserwował ją podczas
wykonywania obowiązków i podziwiał, z jaką łatwością dogaduje się z
pracownikami. Nigdy nie słyszał, żeby podnosiła głos. Wyjaśniała niejasności
łagodnie, ale stanowczo. Marek wiedział, że daleko mu do niej. Nie, nie był to
rodzaj rywalizacji, raczej edukacji. On uczył się od niej, a potem to, czego się
nauczył przekładał na grunt własnej firmy, z zadowoleniem stwierdzając, że
jednak taktyka Uli i jej podejście do ludzi sprawdza się również w jego
przypadku. Pracownicy coraz częściej patrzyli na niego z szacunkiem, a on był
szczęśliwy, bo wiedział, ze obrał słuszną drogę. Całym sercem zaangażował się w
prace przy pokazie. Jeździł do drukarni, załatwiał foldery, negocjował ceny.
Bardzo chciał, żeby wszystko poszło pomyślnie.
Sebastian z niepokojem
śledził te zmiany w zachowaniu przyjaciela. Ewidentnie tracił dobrego kompana do
kieliszka i szalonej zabawy. Marek miał coraz mniej czasu dla niego. Gdy wracał
wieczorem do domu po całym dniu ciężkiej pracy, miał tylko tyle siły, żeby
jeszcze zadzwonić do Uli i posłuchać jej ciepłego, łagodnego głosu, który
pocieszał go i motywował do dalszego działania. Nie mógł nadziwić się sam sobie,
że jakoś daje radę, bo przecież nigdy w życiu tak ciężko nie pracował.
Pokaz zbliżał się wielkimi
krokami. Wszystko wydawało się być zapięte na ostatni guzik. Nawet załatwił z właścicielem
restauracji „Książęca”, żeby dostarczano Pshemko regularnie gorącą czekoladę.
Teraz to było ważne. Nie mógł dopuścić, by mistrz popadł w melancholię lub zły
nastrój, który najczęściej zmieniał się w furię. Wtedy artysta był
nieobliczalny i niszczył wszystko, co wpadło mu w ręce, łącznie ze swoimi kreacjami.
W przeddzień pokazu,
wieczorem zadzwonił do Uli.
- Witaj skarbie. Tęsknisz trochę za mną?
- Bardzo, bardzo tęsknię, nie tylko trochę.
Jutro twój wielki dzień. Jesteś gotowy?
- No, mam nadzieję, że nie zaniedbałem
niczego. Dzwonię, żeby zapytać, czy nie zmieniłaś zdania i przyjedziesz do mnie
na te dwa dni. Ja bardzo chciałbym. Nie mogę się doczekać, kiedy znów będę cię
mógł tulić w swoich ramionach. Strasznie mi tego brakuje i twoich boskich ust.
Jej twarz przybrała kolor
purpury. – Dobrze, że nie może mnie teraz
zobaczyć – pomyślała, a na głos powiedziała - to już jutro, na pewno
wytrzymasz. Bardzo cię kocham – wyartykułowała niemal szeptem.
- Jesteś miłością na całe moje życie. Kotku
zapisz sobie adres hotelu, w którym będzie pokaz. Jeśli możesz to postaraj się
być wcześniej, zanim zaczną schodzić się goście. Chciałbym, żebyśmy mieli
jeszcze chwilkę dla siebie.
- Dobrze. Postanowiłam nie brać samochodu.
Raul mnie przywiezie, a w niedzielę przyjedzie po mnie. Na bankiecie będzie
pewnie szampan, a ja mam na niego wyjątkową ochotę, a po alkoholu nie siadam za
kierownicę.
- Doskonały pomysł. W takim razie czekam na
was jutro. Daj mi sygnał, że jesteś to wyjdę przed hotel, żebyś nie musiała
błądzić.
- Dam. Późno już. Wiem, że jesteś
podekscytowany, ale spróbuj się dobrze wyspać. Jak będziesz wypoczęty to jutro
ogarniesz wszystko bez stresu.
- Postaram się. Ty też śpij dobrze. Dobranoc
moje szczęście.
Ula krygowała się przed
lustrem od dobrej godziny. Nie mogła się zdecydować, którą sukienkę ubrać.
Miała poważny dylemat, bo ostatnie zakupy były bardzo owocne. Do domu wszedł
Raul i ze zdumieniem zauważył stos ubrań leżących na kanapie.
- Raul – jęknęła – pomóż mi wybrać. Niedługo
trzeba jechać, a ja jestem w rozsypce.
Żeby mu ułatwić,
porozwieszała kreacje we wszystkich możliwych miejscach. Przyjrzał im się
uważnie.
- Ta czerwona jest piękna i chyba odpowiednia
na taka imprezę. Do niej czarne szpilki i czarna torebka, a na szyję ta obróżka
z czarnych koralików. Będzie pięknie – skwitował.
- Uśmiechnęła się szeroko akceptując jego
wybór.
- Masz świetny gust Raul. Zaraz się przebiorę,
to będziesz mógł ocenić.
Po kilkunastu minutach
wyszła z sypialni i okręciwszy się kilkakrotnie stanęła przed nim.
- Mówiłem, że będzie pięknie. Ślicznie
wyglądasz córeńko. To co, zbieramy się?
- Tak. Weź jeszcze tę torbę, bo biorę kilka
rzeczy do przebrania i buty na zmianę. Nie wytrzymałabym długo w tych
szpilkach. Jutro zadzwonię i dam ci znać, o której będziesz mógł przyjechać po
mnie, dobrze?
- Dobrze. Przyjadę, o której zechcesz.
Wprowadził adres do GPS-a i
ruszyli. Droga zajęła im około czterdziestu minut i po upływie tego czasu Raul
już parkował pod hotelem, w którym miał odbyć się pokaz. Powiadomiony parę
minut wcześniej Marek, niecierpliwie ich wypatrywał wydeptując ścieżkę przed
wejściem do hotelu. Właśnie zauważył zielonego citroena. – No, są wreszcie. – Skonstatował z ulgą. Szybko podbiegł do
samochodu otwierając Uli drzwi i podając jej rękę. Wyłuskał ją z auta i
zmierzył od stóp do głów roziskrzonym z zachwytu wzrokiem. - Wyglądasz
cudownie.
Zapłoniła się pod wpływem
komplementu i spojrzała na niego. W czarnym, markowym i eleganckim garniturze,
na tle, którego kontrastowała śnieżno biała koszula, wyglądał jak marzenie.
Znowu pomyślała, że jest najpiękniejszym mężczyzną na ziemi.
- Ty też – powiedziała z podziwem.
Raul wyjął jej torbę z
bagażnika i przywitał się z Markiem.
- Tu jest jej torba z rzeczami na zmianę.
Jesteś samochodem, to wsadzę ją do niego?
- Nie, nie jestem, ale zabierzemy ją do
przymierzalni i tam przechowamy.
- Marek, uważaj na nią. Nie darowałbym sobie,
gdyby coś jej się stało.
- Raul. Bądź spokojny. Tu nic jej nie grozi, a
ja nie spuszczę z niej oka, obiecuję.
- Uspokoiłeś mnie. W takim razie będę jechał.
Uściskał jeszcze na koniec Ulę
i rękę Marka i powoli wyjechał z parkingu. Młodzi objęci wmaszerowali do
wnętrza hotelu. Zostawiwszy bagaż w przymierzalni znaleźli jakieś ustronne
miejsce, w którym Marek mógł wreszcie należycie się z nią przywitać. Przylgnął
do jej stęsknionych ust i pocałował z pasją i namiętnością.
- Dobijają mnie te puste dni bez ciebie – powiedział
cicho oderwawszy się od jej warg.
- Ja też nie znoszę tego dobrze, ale na razie
nie możemy z tym nic zrobić i musi zostać jak, jak jest.
- Przynajmniej na dwa dni będę cię miał tylko
dla siebie. A teraz chodź oprowadzę cię - pociągnął ją za rękę wprowadzając do
głównej sali, w której miał odbyć się pokaz. Była ogromna. Na samym jej środku
dominował długi wybieg, obok przygotowano miejsca dla zespołu muzyków, a po
przeciwnej stronie ustawiono miękkie, wyściełane krzesła dla gości. Ula była
pod wrażeniem.
- Ależ jest wielka. Z pięć razy większa od
naszej. Robi wrażenie.
- Podoba ci się? Tu obok jest nie mniejsza
sala bankietowa. Zerknijmy i na nią.
Na sali równie wielkiej jak
ta pierwsza ustawiono rzędy stołów nakrytych białymi obrusami, na których pyszniły
się dziesiątki wymyślnych przystawek. Na jednym z nich królowały butelki z
francuskim szampanem i przytulone do nich dziesiątki wysokich kieliszków. Na
środku sali zostawiono miejsce na tańce.
- Jak ci się udało to wszystko tak dobrze
zorganizować? – Roześmiał się serdecznie.
- Miałem dobrą nauczycielkę i oto efekty – przygarnął
ją do siebie. – Gdyby nie ty, nie osiągnąłbym nic.
- Nieprawda. Od początku dostrzegłam w tobie
potencjał. Wystarczyło cię trochę zmotywować i proszę…- wskazała dłonią na
salę. Wtulił wargi w jedwabną skórę jej policzka.
- Nawet nie wiesz jak bardzo ci jestem
wdzięczny, ale teraz chodźmy już. Chyba zaczynają schodzić się goście.
Podeszli bliżej drzwi
wejściowych. Ula stanęła trochę z boku, za Markiem, nie chcąc mu przeszkadzać. Witał
pierwszych celebrytów znanych z kolorowych okładek czasopism i zapraszał do
zajmowania miejsc. Właśnie przybyli jego rodzice. Uściskał ich i powiedział.
- Chciałbym wam kogoś przedstawić. Osobę
naprawdę wyjątkową pod każdym względem. - odwrócił się. - Ula, pozwól tu do
nas. Mamo, tato, to jest Urszula Cieplak, właścicielka tego ośrodka za
Rysiowem, w którym mieliśmy naszą sesję. Ula, to są moi rodzice Helena i
Krzysztof Dobrzańscy.
- Bardzo miło mi państwa poznać. Marek wiele
mi opowiadał, – podała rękę najpierw Helenie, a potem Krzysztofowi – a
szczególnie o panu. Bardzo mu pan imponuje i stara się panu dorównać. – Senior
z kurtuazją ucałował jej dłoń.
- I my o pani wiele słyszeliśmy, o pani
przedsiębiorczości, pracowitości i mądremu podejściu do interesów, nie mieliśmy
tylko pojęcia, że jest pani osobą tak bardzo młodą i tak zjawiskowo piękną.
Słysząc te komplementy nie
mogła zareagować inaczej, jak pokaźnymi rumieńcami, które przyozdobiły jej
twarz. Zauważyli to wszyscy, a ona poczuła się jeszcze bardziej skrępowana.
- Przepraszam – powiedziała cicho. - Państwo
wybaczą, ale nie jestem przyzwyczajona do takich komplementów i reaguję na nie
w taki właśnie sposób.
- Ależ to urocze, moje dziecko – zareagowała
Helena. – To świadczy tylko o tym, że jesteś osobą bardzo skromną i wrażliwą, a
to zaleta, nie wada.
- Dziękuję pani Heleno – wyjąkała spuszczając
z zawstydzeniem wzrok.
- Słuchaj Ula, a może pójdziesz z rodzicami i
zajmiecie miejsca? Cały pierwszy i drugi rząd jest zarezerwowany dla
pracowników firmy. Usiądźcie gdzieś na środku i zatrzymajcie dla mnie miejsce.
Ja tylko przywitam gości i zaraz do was dołączę.
- Będzie nam bardzo miło spędzić ten wieczór w
pani towarzystwie pani Urszulo – zwrócił się do niej Krzysztof.
- Po prostu Ula. Proszę mi mówić po imieniu. –
Dobrzańscy uśmiechnęli się do niej serdecznie.
- Będzie nam bardzo miło dziecko, a teraz
chodźmy – Krzysztof ujął swoje damy pod ręce i poszedł z nimi w kierunku
widowni.
Sala dość szybko wypełniła
się gośćmi. Przygaszono lekko światła, a gdzieś w tle rozległa się cicha
muzyka. Oświetleniowiec skierował reflektor na wybieg. Zza kurtyny wyłonił się
sam prezes z mikrofonem w ręku.
- Dobry wieczór. Państwu. Nazywam się Marek
Dobrzański i reprezentuję firmę odzieżową Febo&Dobrzański. Chciałbym
zaprosić państwa na pokaz letniej kolekcji ekskluzywnej odzieży dla pań i panów
w różnym wieku. Mam nadzieję, że kolekcja przypadnie państwu do gustu i nie
wyjdą stąd państwo rozczarowani. Po pokazie zapraszam serdecznie na bankiet,
który odbędzie się w sali obok. Życzę miłych wrażeń, mając nadzieję, że czas
spędzony razem z nami nie uznają państwo za zmarnowany. Zapraszam.
W burzy oklasków zszedł z
wybiegu i usiadł obok Uli chwytając ją za rękę. Nachylił się do niej i spytał
szeptem,
- Jak wypadłem?
- Rewelacyjnie.
Ścisnął jej dłoń i
ucałował, co nie uszło uwago seniorów, którzy popatrzyli na siebie znacząco.
Pokaz się zaczął. To był prawdziwy sukces i triumf geniuszu Pshemko. Na sam
koniec zgotowano mu owację na stojąco. Był w swoim żywiole. Ze wzruszeniem
wymalowanym na twarzy, z naręczem pięknych róż, kłaniał się nisko publiczności.
Marek o mało nie popłakał się ze szczęścia. Nie sądził, że kolekcja zostanie
tak entuzjastycznie przyjęta. Zbierał gratulacje, ściskał dłonie zupełnie
nieznanym mu ludziom i udzielał wywiadów. Kiedy dano mu wreszcie spokój,
zmęczony ale szczęśliwy odnalazł swoich rodziców i towarzyszącą im Ulę.
- Synu, niech i ja ci pogratuluję – ojciec
uściskał mu dłoń. – Włożyłeś mnóstwo pracy w przygotowanie tego pokazu.
Jesteśmy z ciebie bardzo dumni i mama i ja.
Łzy zakręciły mu się w
oczach. Tak bardzo pragnął to usłyszeć i wreszcie się doczekał. Wiedział, że
zasłużył. Tym razem napracował się solidnie. Krzysztof i Helena uściskali go
mocno. Po nich nadeszła Ula i niemal do ucha wyszeptała mu.
- Gratuluję kochanie, byłeś wspaniały. Sam z
siebie możesz być dumny, bo uczciwie na to zapracowałeś. Ja pękam z dumy. - Przyciągnął
ja do siebie i wcałował w jej usta.
- Dziękuję ci kochanie, to wszystko dzięki
tobie i twojej niezachwianej wierze we mnie - kątem oka zarejestrował zdziwione
spojrzenia swoich rodziców obserwujących tę scenę. Oderwał się od niej i z
zażenowaniem drapiąc się charakterystycznie dla niego, w tył głowy. Powiedział.
- Chyba zapomniałem wam powiedzieć… Ula jest
moją dziewczyną i bardzo ją kocham. Jesteśmy razem.
Na chwilę zapadła cisza, a
potem rozległ się tubalny głos Krzysztofa.
- Gratulujemy wybranki. Nie dość, że piękna to
jeszcze mądra. – Roześmiali się wszyscy rozładowując tym samym napiętą
atmosferę.
Bankiet trwał. Ula
rozluźniona po wypiciu paru kieliszkach szampana bawiła się znakomicie.
Zatańczyła z Krzysztofem i Sebastianem, który, jak tylko zauważył jej obecność,
przyszedł się przywitać i poprosić ją do tańca. Potem była już tylko Marka.
Obserwował zawistne spojrzenia mężczyzn, ale też i te pełne uznania dla jej
niebanalnej i nietuzinkowej urody. Serce mu rosło. Ta cudowna istota była jego
i tylko jego, a co najważniejsze, że i on należał tylko do niej. Wirowali więc
na parkiecie wśród szmeru podziwu dla piękna ich obojga, bo i on był
przedmiotem westchnień wielu pań przybyłych na pokaz.
Była zmęczona. Buty dały
jej w kość. Była też głodna. Poprosiła Marka, żeby usiedli, choć na chwilę.
Poprowadził ja do stolika i przyniósł misternie przyrządzone tartinki i inne
przystawki. Zabrali się za jedzenie.
- Marek, ja już chyba nie dam rady wyjść na
ten parkiet. Okropnie mnie bolą nogi od szpilek. Długo musimy tu jeszcze być? –
Spojrzał na zegarek. Było parę minut po północy.
- Jeśli chcesz, to zamówię taksówkę i
pojedziemy do domu. Nie musimy tu zostawać do rana.
- Byłoby wspaniale. Gorący prysznic dobrze by
mi zrobił – rozmarzyła się.
- W takim razie zbieramy się. Zaczekaj tu
jeszcze chwilę, ja tylko skoczę po twoją torbę i zaraz jestem z powrotem. –
Kiwnęła głową upijając łyk zimnej już kawy. Nie czekała długo. Za chwilę
wrócił.
- Masz jakieś buty na zmianę? Może chciałabyś
przebrać?
- Zrobię to z wielką chęcią. Tych nie dam rady
założyć z powrotem na stopy. – Dyskretnie przebrała obuwie i po chwili jechali
wynajętą taksówką w kierunku Anina.
Otworzył drzwi
przepuszczając ją przed sobą i zapalił światło. Z ciekawością rozejrzała się po
przestronnym wnętrzu.
- Ładnie się urządziłeś. To naprawdę piękny
dom.
- To prawda. Piękny. Jednak trochę za duży,
jak dla mnie. Nie korzystam nawet ze wszystkich pomieszczeń. Pokoje na górze
stoją puste. Ja urzęduję tylko na parterze. Myślę o sprzedaniu go i kupnie czegoś
mniejszego, przytulniejszego. Jutro w świetle dnia obejrzysz go dokładniej, a
teraz przygotuję ci kąpiel. Zrelaksujesz się i odprężysz. Ból nóg na pewno
minie. Przebierz się w coś wygodnego a ja idę do łazienki.
Zrzuciła z ulgą sukienkę i
ubrała gruby, frotowy szlafrok. Przysiadła na kanapie czekając na Marka.
Wyszedł z łazienki i uśmiechnął się radośnie.
- Możesz wskakiwać do wanny, a ja przygotuję
coś do picia. Na co masz ochotę?
- Na herbatę. Z cytryną, jeśli masz. - Kiwnął
głową.
Zamknęła się w łazience i z
przyjemnością zanurzyła swoje zmęczone ciało w pachnącej, pełnej piany wannie.
Przymknęła oczy. Było jej cudownie. Zaniepokojony zapukał do drzwi łazienki.
- Ula? Zasnęłaś? Odezwij się. Bardzo długo już
tam siedzisz. Wszystko w porządku? – Ocknęła się. Rzeczywiście, prawie już
zasypiała.
- Już wychodzę! – krzyknęła pociągając
jednocześnie korek i uwalniając wannę od wody. Spłukała ją jeszcze pospiesznie
i wyszła.
- No …jest moja rusałka - podszedł do niej i z
zachwytem spojrzał w jej oczy. – Na stoliku masz herbatę. Ja tylko wezmę szybki
prysznic i wychodzę – cmoknął ją w nosek i zniknął za drzwiami łazienki.
Usiadła na kanapie biorąc
gorący jeszcze kubek w dłoń. Była jakoś dziwnie podekscytowana i lekko spięta.
Jej ukochany działał na nią jak narkotyk. Czasami nie potrafiła nad tym
zapanować. Pragnęła go, a jednocześnie bała się własnej nieporadności i braku
doświadczenia w sprawach damsko - męskich. – Przecież w końcu muszę TO zrobić. Nie chcę do końca życia być dziewicą,
a jego kocham i wiem, że tylko z nim to jest możliwe.
Wyszedł z łazienki w samych
bokserkach i stanął na środku patrząc na jej zamyśloną minę. Podszedł do niej i
musnął jej policzek.
- Nad czym tak myślisz kotku?
- Nad niczym ważnym. Chciałabym się położyć,
jeśli nie masz nic przeciwko temu.
- Oczywiście, że nie mam – porwał ją na ręce i
uniósł tak lekko, jakby nic nie ważyła. Chciała zaprotestować, ale pocałunkiem
zamknął jej usta. Wszedł do sypialni i ułożył ją na miękkim łóżku. Sam położył
się obok i przytulił ją. Oparła głowę na jego klatce piersiowej słuchając jak
szybko bije mu serce. Pokonała swoją nieśmiałość i wyszeptała.
- Chciałabym TO zrobić. – Nie zrozumiał
najpierw, o co jej chodzi.
- Ale co?
- No wiesz…TO…Bardzo cię pragnę, ale jest też
we mnie tyle lęku i niepewności… – Spojrzał jej prosto w oczy, zrozumiawszy, co
miała na myśli.
- Jesteś tego pewna? – Kiwnęła głową. –
Obiecuję ci, że będę bardzo delikatny.
Schylił się sięgając do jej
warg. Oddawała pierwsze nieśmiałe pocałunki, które z biegiem czasu stawały się
zachłanne i natarczywe. On pożądał jej od dawna, ale czekał cierpliwie, bo jej
to obiecał. Pieścił z niezwykłą delikatnością jej szyję schodząc coraz niżej.
Dłonie błądziły po całym jej ciele rozbudzając w niej uśpione do tej pory
emocje. Jego dotyk palił, jak ogień i powodował drżenie całego ciała. Gdy z
pieszczotą dotarł do jej piersi, jęknęła. On też błądził już na granicy
świadomości. Nie mógł i nie chciał się zatrzymać. Gdy poczuła jego wargi w
swojej kobiecości, krzyknęła. Była gotowa. Połączył ich delikatnie i z wielką
ostrożnością. Zaciskała zęby z bólu i wielkiej rozkoszy. Dała się ponieść. Nie
sądziła, że można tak intensywnie przeżywać miłość. Poddała się tej
nadciągającej fali. Byli jednym, wielkim gejzerem namiętności. Krzyczała, a on
całował te otwarte usta i patrzył z miłością w te niemożliwe błękitne tęczówki
szepcząc jej, jak bardzo ją kocha i dziękuje jej za ten zaszczyt, że oddala mu
to, co miała najcenniejszego. Powoli wracała z niebytu. Wplótł dłonie w jej
włosy i pocałował nabrzmiałe usta.
- Byłaś wspaniała.
- Dziękuję ci, że byłeś taki delikatny. Było
mi cudownie – objęła go dłońmi i przykleiła się do niego. – Kocham cię
najbardziej na świecie – powiedziała cicho zamykając oczy.
- I ja też cię bardzo kocham aniele. Śpij, bo
jesteś zmęczona - pogłaskał ją po głowie i ucałował jej skroń. Rzeczywiście
szybko zasnęła, a on jeszcze przeżywał ten pierwszy raz z nią i doszedł do
wniosku, że to również był jego pierwszy raz. Pierwszy raz, kiedy kochał się z
kobieta z miłości.
Część 2
Słońce było już wysoko na
niebie, kiedy przekroczył granicę snu i jawy otwierając oczy. Z głową ułożoną
na jego piersi spała snem sprawiedliwego jego ukochana, przyklejona ściśle do
jego ciała. Jej ciemne włosy rozsypały się na poduszce a krótsze niesforne
kosmyki opadły na czoło. Ledwo się pohamował, żeby ich nie odgarnąć. Spała tak
słodko, że nie miał sumienia zakłócać jej snu. Uśmiechnął się na widok jej
zaróżowionych policzków i tych cudownych, karminowych ust. Była taka urocza,
dziecięco niewinna i anielsko dobra. Fala czułości rozlała mu się w sercu.
Kochał ją nad życie. Gdyby teraz z jakiegoś powodu chciała odejść, nie
przeżyłby. Była jego powietrzem, którym oddychał, jego dobrym duchem,
spełnieniem jego marzeń o wielkiej, bezwarunkowej miłości. Poruszyła się i
powoli otwierała powieki usiłując uzmysłowić sobie, gdzie jest. Uniosła lekko
głowę i spojrzała wprost w stalowo- szare oczy, które śmiały się do niej
radośnie.
- Dzień dobry kotku, – wyszeptał – dobrze
spałaś?
- Cudownie. Już dawno tak dobrze nie spałam – zerknęła
na zegarek. – I tak długo! Matko! Już jedenasta! – Zaśmiał się całując jej
usiany piegami nosek.
- Nie stresuj się kochanie. Dzisiaj niedziela
i możemy leniuchować do wieczora.
- No tak, rzeczywiście, zapomniałam – uspokoiła
się. Wtuliła się w jego ramiona i cichym głosem wymruczała.
- Jestem okropnie głodna, a ty?
- Zaraz coś przygotuję, a ty sobie odpocznij.
Z żalem oderwał się od
niej. Najpierw wziął szybki prysznic, a potem wmaszerował do kuchni. W lodówce
oprócz światła, był kawałek zeschniętego sera i jedno jajko.
- Cholera! – zaklął. - Zupełnie zapomniałem o
zakupach! Co za kretyn ze mnie! – z miną zbitego psa wszedł z powrotem do
sypialni.
- Ula…- jęknął. - W lodówce mam tylko
przeciąg. Ubierzmy się i pojedźmy na jakieś śniadanie. Tak mi wstyd.
Załatwiałem tyle rzeczy i myślałem, że nie zapomniałem o niczym – rozłożył
bezradnie ręce. Zachichotała widząc jego nieszczęśliwą minę.
- Nie przejmuj się. Ogarnę się trochę i
pojedziemy.
Po upływie pół godziny już
pędzili w kierunku centrum. Marek najwyraźniej wiedział, dokąd zmierza. Od
wielu lat stołował się na mieście. „Damy nie gotują” – to była dewiza Pauliny.
Nie pamiętał, aby kiedykolwiek skalała swe wypielęgnowane dłonie obieraniem na
przykład ziemniaków. Otrząsnął się z rozmyślań. Dojeżdżali. Z galanterią podał
jej dłoń i pomógł wysiąść z samochodu.
Napełniwszy żołądki pysznym
jedzeniem, przekomarzając się, wyszli z restauracji.
- Teraz porwę panią pani Urszulo w moje
sekretne miejsce, bardzo urokliwe i idealne do rozmyślań. – Uśmiechnęła się
łagodnie gładząc go po dłoni.
- Dokąd chcesz mnie zabrać?
- Zobaczysz, niespodzianka – szepnął jej
tajemniczo wprost do ucha.
Podróż nie trwała długo,
kiedy nagle zwolnił wjeżdżając na prowizoryczny parking. Spojrzała przez okno.
Byli nad Wisłą. Poprowadził ją polną dróżką wśród wysokich traw aż do
drewnianego pomostu.
- Lubię tu przychodzić. To miejsce daje
ukojenie. Taki tu spokój. Oprócz skrzeczących mew nikt go nie zakłóca. Czasami
przyjeżdżam tu wieczorem, żeby pomyśleć – stanął za nią, oplatając ją ramionami
i z brodą opartą na jej ramieniu. Przymknął oczy.
- Jestem z tobą bardzo szczęśliwy, Ula. Czy i
ty czujesz tak samo? Pod względem mentalnym jesteśmy bardzo do siebie podobni.
Rozumiemy się bez słów, a ty w dodatku potrafisz mi czytać w myślach.
- Nie potrafię ci czytać w myślach, czasem
tylko po prostu przeczuwam, co powiesz lub, co zrobisz – odwróciła się do niego
patrząc mu prosto w oczy. - To podobno nazywa się porozumienie dusz. – Ujął jej
twarz w dłonie.
- To bardzo trafne sformułowanie, skarbie – wyszeptał
w jej malinowe usta.
Spotykali się tak często,
jak tylko mogli i na ile pozwalały im liczne obowiązki. Jeździli na zmianę. Raz
on do Rysiowa, raz ona do Warszawy. Maciek z Raulem cieszyli się, że wreszcie
kogoś ma. Do tej pory żyła jak mniszka, w cieniu, nie udzielając się
towarzysko, dzieląc cały swój czas między hotel, ich obu, swoją rodzinę i
Diablo. Czasami pokpiwali z niej, ale wiedziała, że nie robią tego złośliwie. Któregoś
piątkowego wieczoru przyjechała do rodzinnego domu i opowiedziała ojcu o
zmianach, jakie zaszły w jej życiu. Przyznała mu się, że pokochała i darzy
Marka wielką, odwzajemnioną miłością. Był taki wzruszony.
- Tak się cieszę córcia. Ja wiedziałem, że ty
w końcu znajdziesz tę swoją wielką miłość. Może niedługo wyjdziesz za mąż? Kto
wie? – No tak…tato i jego sny o
zięciu…Może kiedyś…
Cieszył ją też fakt, że
zarówno Maciek jak i Raul polubili Marka. Podobał im się ten „miastowy”,
żywiołowy chłopak, który spoglądał na ich Stokrotkę z takim ogniem w oczach, a
dla nich był najlepszym kompanem i do rozmowy i do zabawy. Wreszcie nauczył się
jeździć konno. Raul dał mu kilka wskazówek. Początki były komiczne, ale cierpliwy
Hiszpan wszystko dokładnie tłumaczył tak, żeby Dobrzański jak najlepiej poznał
arkana konnej jazdy. Był uparty i zawzięty, co przyniosło dobre efekty, bo już
po kilku lekcjach, całkiem nieźle trzymał się w siodle. Raul przygotowywał mu
zawsze najłagodniejszego konia i wraz z Ulą mogli urządzać sobie przejażdżki po
okolicy.
Którejś wrześniowej soboty
wraz z Markiem zostali zaproszeni do jego rodziców na obiad. Bardzo była
zestresowana tą wizytą. Wprawdzie poznała ich na bankiecie, ale przecież to nie
to samo, co wizyta domowa. Na trzęsących się nogach wysiadła z samochodu Marka
przed domem Dobrzańskich. Nawet nie potrafiła powstrzymać drżenia rąk. Zauważył
to i mocno przytulił ją do siebie.
- Nie denerwuj się tak, nie zjedzą cię
przecież. Polubili cię bardzo i nic w tym dziwnego, że chcą cię poznać lepiej.
No chodź. Zobaczysz, nie będzie tak źle.
Rozejrzała się dookoła. Dom
był ogromny. Bardziej kojarzył jej się z zamkiem, niż z willą pod miastem.
Piękny, zadbany ogród. Tu i ówdzie posadzone dość gęsto tuje, srebrne sosny i
modrzew. Dostrzegła też w oddali romantyczną altanę okrytą płaszczem pnącego
powoju. Podeszli do szerokich marmurowych schodów prowadzących do drzwi, gdy
one same otworzyły się na oścież i ukazał się w nich Krzysztof. Z radosnym uśmiechem
na ustach i wesołymi chochlikami w oczach, szerokim gestem zaprosił ich do
środka. – Ależ Marek podobny jest do ojca
- stwierdziła zdumiona. – Ten sam
figlarny błysk w oczach i podobne gesty.
- No…doczekaliśmy się was. Zapraszamy. – Po
chwili Ula wylądowała w ramionach seniora, który z niekłamanym podziwem
lustrował ją od stóp do głów.
- Ula – rozkwitasz. Jesteś coraz piękniejsza.
Z rozbawieniem przyglądał
się jej twarzy, na której ukazał się wstydliwy rumieniec. Podziękowała za
komplement i już po chwili serdecznie witała się z Heleną. – Chyba mnie lubią, więc nie będzie tak źle
– pomyślała.
Obiad przebiegał w
rodzinnej atmosferze. Dobrzańscy poprosili ją, żeby opowiedziała im trochę o
sobie. Na początku czuła się skrępowana, ale zachęcona przez Marka dyskretnym
uściskiem dłoni zaczęła snuć opowieść o swoim, nielekkim przecież życiu.
Opowiedziała im, jak od dziecka zmagała się z biedą, bo rodzicom było niezwykle
ciężko, jak bardzo chciała się uczyć i jak mało brakowało, że nie osiągnęłaby
nic, kiedy musiała zająć się domem i rodzeństwem po śmierci mamy, jak chcąc
dorobić i finansowo wspomóc rodzinę, wyjeżdżała, co roku za granicę, ciężko
pracując przy zbiorach i jak opłacalny był to trud, bo dzięki niemu miała na
własny start. Wspominała, z jak wielką determinacją skończyła niemal w jednym
czasie trzy kierunki studiów, o bezowocnymi, desperackim poszukiwaniu pracy po
ich ukończeniu i o tym, jak wraz z przyjacielem z dziecięcych lat wpadła na
pomysł zakupu ziemi i postawieniu hotelu, a także o tym, że w końcu jej życie
osiągnęło taki etap, na którym może nareszcie odetchnąć, bo choć pracy nadal
jest dużo, ona spokojnie może patrzeć w przyszłość, bo zapewniła godny byt
sobie i swojej rodzinie.
Słuchali jej opowieści, jak
bajki, nie mogąc wyjść z podziwu. Ileż siły, ambicji i determinacji było w tej drobnej,
skromnej dziewczynie. Zaimponowała im. Szczególnie Krzysztofowi, chociaż Helena
też była pod niemałym wrażeniem.
- Podziwiam cię Ula. Oboje z Heleną cię
podziwiamy. Ciężkie miałaś życie dziecko i tylko dzięki własnej pracy
potrafiłaś osiągnąć tak wiele. To takie rzadkie wśród młodych ludzi. Oni
najchętniej woleliby przyjść na gotowe, bo ich nastawienie jest wybitnie
konsumpcyjne. Ciężkie życie uszlachetnia charakter i bardziej doceniamy to, co
mamy. Hartujemy się na przeciwności losu i nie poddajemy bez walki. Dziękuję ci
Ula, że pozwoliłaś nam się poznać. Jesteś wspaniałą i bardzo mądrą kobietą – z
atencją ucałował jej dłoń. – To dla nas zaszczyt kochanie i cieszymy się, że i
Marek dzięki tobie stał bardziej odpowiedzialny. Dojrzał i zmienił się
zdecydowanie na lepsze. - Skierowała wzrok na Marka.
- A ja myślę, że on zawsze taki był – odpowiedziała
cicho. – Obracał się tylko w niezbyt dobranym towarzystwie.
- Masz rację skarbie, ale to już przeszłości i
mam nadzieję, że nigdy nie wróci, Teraz proponuję szampana - wzniósł do góry
kieliszek. – Za to miłe spotkanie i za kolejne, równie miłe. – Wychylili do
dna.
Od tego czasu rzeczywiście
było wiele takich spotkań. Państwo Dobrzańscy wielokrotnie gościli u Uli i
nieodmiennie wyjeżdżali stamtąd zachwyceni okolicą, przytulnością hotelu,
przemiłą obsługą i cudowną kuchnią. Oboje korzystali też z bogatej oferty
zabiegów leczniczych, po których czuli się odmłodzeni, jak twierdzili, o co
najmniej piętnaście lat. Krzysztofowi dobrze robiła taka rehabilitacja.
Odpowiadał mu klimat okolicy i coraz rzadziej skarżył się na serce, co bardzo
cieszyło Helenę. Markowi serce puchło z dumy i był szczęśliwy, że rodzice tak
pokochali jego małą dziewczynkę. Poznał ich też z rodziną Uli. On sam został
przedstawiony dużo wcześniej i bardzo przypadł do gustu panu Cieplakowi, a
najmłodsza latorośl, Beatka ubóstwiała go nieprzytomnie. Z Jaśkiem też się
polubili, znajdując wspólne zainteresowania. Sympatia rodzin była obopólna, co bardzo
uszczęśliwiało zakochanych.
Coraz częściej myślał o
sprzedaniu tego wielkiego domu. Nie było mu w nim wygodnie. Uświadomił też
sobie fakt, że to przecież Paulina go urządzała, a z nią nie chciał mieć nic
wspólnego, nawet wspólnych wspomnień. Przestała dla niego istnieć. Ich
rozstanie stało się tajemnicą Poliszynela. Nie chciał, aby to się rozniosło,
ale raz rzucona nieopatrznie plotka zaczynała żyć własnym życiem. Zresztą po
pokazie, na którym zrobiono mnóstwo zdjęć jemu i Uli, a następnie pokazano na
pierwszych stronach gazet, nikt już nie miał wątpliwości, że w życiu
Dobrzańskiego rozdział pod tytułem „Paulina Febo”, został definitywnie
zamknięty. Najbardziej z tego faktu były zadowolone jego byłe kochanki.
Myślały, że ponownie mogą liczyć na przychylność prezesa. Miał z nimi prawdziwy
kłopot. Nie mówił nic Uli, bo nie chciał jej denerwować, ale niektóre z nich
były naprawdę bezczelne i nachalne.
Wszedł rano do firmy z
mocnym postanowieniem, że zacznie szukać nowego domu, może mieszkania, jeśli
będzie wystarczająco duże. Dopiero po południu miał dwa spotkania z
przedstawicielami sklepów zainteresowanych sprzedażą ich ostatniej kolekcji.
Miał więc czas. Sekretariat był pusty. Violetta, jak zwykle miała ważniejsze
sprawy, niż praca. Był zirytowany. – Muszę
z nią porozmawiać. Jeśli nie weźmie się do uczciwej roboty, to wywalę ją na
zbitą twarz. – Wszedł do gabinetu i zdębiał. Na jego kanapie, w wyzywającej
pozie spoczywała jego była kochanka i modelka zarazem, niejaka Klaudia Nowicka.
– Co ona tu robi? Przecież wysłałem ją do
Mediolanu - przemknęło mu przez głowę. Uśmiechnęła się do niego promiennie
i kocim ruchem zsunęła się z kanapy.
- Miło cię widzieć prezesie – odezwała się
seksownym głosem.
- Co ty tutaj robisz? – spytał lodowatym
tonem. Podeszła bliżej ocierając się o jego klatkę piersiową. Odsunął się na
bezpieczną odległość. - Nie powinnaś być teraz we Włoszech? Termin kontraktu
chyba jeszcze nie upłynął?
- Wzięłam trochę wolnego. Zresztą i tak na
razie nie mają w planach nowych pokazów, więc leniuchuję. Spotkałam Paulinę i
dowiedziałam się, że nie jesteście już razem. – Uśmiechnął się ironicznie.
- No tak… A ty nie mogłaś sobie odpuścić
takiej okazji, prawda? Dlatego tu jesteś? Rozczaruję cię. Nie jestem już tobą
zainteresowany. Nie jestem zainteresowany żadną z was. – Podeszła i pogładziła
go po policzku.
- Ależ jesteś, nawet nie wiesz jak bardzo – wyszeptała,
a następnie wpiła się w jego usta jak pijawka. Złapał ją za nadgarstki
ściskając mocno i odrywając od siebie, aż syknęła z bólu.
- Mylisz się – wysyczał przez zaciśnięte zęby.
– Nie przeceniaj się. Nie jesteś nikim wyjątkowym, a ja nie jestem już tym durniem
sprzed paru miesięcy, a teraz wyjdź. Jestem zajęty.
- To jeszcze nie koniec prezesie. Jestem
pewna, że zatęsknisz za mną. Wiesz, gdzie mnie znaleźć. Pa. Na razie - dodała
kokieteryjnie i kołysząc ostentacyjnie biodrami wyszła z gabinetu. Ciężko
usiadł na krześle i wtulił w dłonie twarz. – Czy to się nigdy nie skończy? Najpierw Domi, a teraz ona. Wszystkie
modelki to puste, próżne, pozbawione zasad lale. Co one mają w głowach? Chyba
zbyt dużo wolnej przestrzeni, bo mózgu ani na lekarstwo. – Otrząsnął się z
tych myśli widząc, jak do gabinetu wchodzi Violetta. - Następna do kompletu – pomyślał. - Jej iloraz inteligencji jest równy ilorazowi owcy. - Nareszcie
raczyłaś się zjawić. Nie wiesz, od której się tu pracuje? – spojrzał na nią ze
złością. – Mamy do pogadania. Siadaj – powiedział głosem nie znoszącym
sprzeciwu. Obrzuciła go pełnym strach spojrzeniem i posłusznie usiadła.
- Przepraszam cię Marek. Byłam tylko w
warzywniaku po pomidory.
- Czyżbyśmy mieli porę lunchu? – ironizując,
teatralnie spojrzał na zegarek. – O ile dobrze pamiętam, zaczyna się o
trzynastej, a mamy dziewiątą trzydzieści. Możesz mi powiedzieć, dlaczego
wychodzisz załatwiać prywatne sprawy w czasie godzin pracy? Przychodzę do biura
a telefony dzwonią jak oszalałe i nie ma ich kto odebrać. - Otworzyła usta
chcąc coś powiedzieć, ale był szybszy. Podniesionym z irytacji głosem wycedził.
- Nie odzywaj się. Nie chcę słuchać żadnych usprawiedliwień. Ostrzegam cię po
raz ostatni. Jeśli nie przyłożysz się do pracy i dalej będziesz tak postępować,
to pożegnamy się. Nie będę trzymał w firmie pracownika, który osiem godzin
spędza albo na gadaniu przez telefon, albo na oglądaniu wyprzedaży w
internecie. Do tej pory dostawałaś pensję za nic i już wystarczy. Od dzisiaj
masz na nią solidnie zapracować, w przeciwnym razie wylatujesz stąd z hukiem.
Zrozumiałaś? – Kiwnęła tylko głową nie mogąc wykrztusić słowa. Była w ciężkim
szoku. – Co mu się dzisiaj stało? Chyba
krowa nadepnęła mu na język.
- Idź już i zajmij się czymś pożytecznym.
Kiedy opuściła gabinet
odetchnął. Włączył laptop i zaczął przeglądać ofert sprzedaży domów. Zadzwonił
do kilku agencji zajmujących się sprzedażą i kupnem nieruchomości. Zanotował
adresy i telefony. - Najwyższy czas coś
zrobić z tym domem, najwyższy czas – pomyślał.
ROZDZIAŁ 7
Część 1
Miał wielkie szczęście. W
niespełna tydzień po tym, jak rzeczoznawca wycenił jego dom, a on sam powierzył
załatwienie sprzedaży pośrednikowi, znalazł się kupiec. Mężczyzna w średnim
wieku ze sporym dorobkiem rodzinnym w postaci żony i pięciorga dzieci, a także
biznesmen, podobnie jak Marek. Był bardzo ugodowy i nie wybrzydzał. Dom mu się
spodobał, a przede wszystkim fakt, że nie musiał go remontować, bo Marek zrobił
to dwa lata wcześniej. Dobito targu i podpisano akt notarialny. Dobrzański
dostał miesiąc na wyprowadzkę. Codziennie wydzwaniał do pośredników prosząc ich
o intensywniejsze poszukiwania lokum dla niego, bo czas naglił. Wreszcie
któregoś dnia zadzwonili, że mają ofertę, która mogłaby go zainteresować.
Umówił się na spotkanie w agencji. Już na miejscu pośrednik pokazał mu zdjęcia,
dwupoziomowego mieszkania na strzeżonym osiedlu na Mokotowie. Urzekły go.
Świetny rozkład kuchni i salonu. Pięć jasnych i dużych pokoi. Dwa na dole i
trzy na górze i dodatkowy atut, dwie łazienki. Mieszkanie było ogromne, ale i
tak metrażem znacznie mniejsze od domu, w którym mieszkał do tej pory. Chciał
je obejrzeć. Natychmiast. Pojechał z pośrednikiem i już na miejscu mógł
bardziej docenić i miejsce, w którym położone było osiedle i naprawdę ładne,
słoneczne mieszkanie. Spytał o cenę, a kiedy ją usłyszał, stwierdził, że jest w
zasięgu jego możliwości. Zdecydował się. Po rozstaniu z pośrednikiem zadzwonił
do Uli oznajmiając radosną nowinę.
- Bardzo chciałbym, żebyś przyjechała i
zobaczyła to wszystko. Nawet malować nie trzeba, bo mieszkanie wygląda, jakby
dopiero wyszło spod pędzla.
- Kochanie, tak się cieszę, że ci się udało.
Jestem taka ciekawa. Może jutro przyjadę. Jest sobota, a poza tym hotel nie ma
już tak dużego obłożenia gości, jak w sezonie, więc Maciek i Raul poradzą
sobie.
- Naprawdę przyjechałabyś? Ula, to cudownie.
Doradziłabyś mi jak je urządzić. Masz taki dobry gust – powiedział
entuzjastycznie.
- Dobrze, jutro będę, koło dziesiątej. Może
być? Nie za wcześnie?
- Nie. Dziesiąta będzie w sam raz. Będę
czekał. Kocham cię – uszczęśliwiony zakończył rozmowę.
Ula chodziła po mieszkaniu
zaglądając w każdy kąt. Rzeczywiście robiło wrażenie.
- Jest naprawdę piękne. Miałeś szczęście,
chociaż z drugiej strony to myślę, że miałoby niewielu chętnych. Na przeciętną
kieszeń jest zbyt drogie. – Objął ją i cmoknął w policzek uśmiechając się
radośnie.
- No proszę. Odezwała się w tobie dusza
ekonomisty.
- Przecież jestem nim, nie? – rozchichotała
się. – To, kiedy masz zamiar się przeprowadzić?
- Czasu zostało mi niewiele. Do końca miesiąca
muszę opuścić dom razem z meblami. Będę się musiał sprężać. Rozmawiałem już z
firmą specjalizującą się w przeprowadzkach. Teraz zadzwonię tylko i podam
konkretny termin. Chyba wezmę kilka dni wolnego, żeby dopilnować wszystkiego.
Nie dam rady pracować i przeprowadzać się jednocześnie. Poproszę ojca, żeby
zastąpił mnie w firmie. Po zabiegach w twoim hotelu czuje się jak młody bóg i
na pewno chętnie to zrobi.
- To dobry pomysł – przytaknęła. – Wracajmy.
Jeść mi się chce. Wstąpimy na jakiś obiad? Słyszę, jak mi w brzuchu burczy.
- Wstąpimy. Dla ciebie kochanie wszystko – pocałował
jej słodkie usta.
Była naprawdę bardzo
głodna. Rano tylko coś skubnęła. Coś, co okazało się resztkami wczorajszej
kolacji. Nawet nie zdążyła napić się kawy. Teraz nadrabiała z nawiązką. Kolejny
raz nie mógł wyjść ze zdumienia, gdy pomyślał, gdzie ona to mieści. Za to ona z
błogim uśmiechem na ustach pochłaniała drugą porcję naleśników z bitą śmietaną.
Nie był w stanie oderwać od niej wzroku. Rozbawiony obserwował jej umazaną
śmietaną twarz i ledwo powstrzymywał się, żeby nie scałować jej tej białej
słodkości z ust. Na talerzu został jeden naleśnik. Odsunęła go z ciężkim sercem
i spojrzała na Marka z wyraźnym żalem.
- Są boskie, ale nie dam rady więcej. –
Roześmiał się ubawiony jej rozczarowaną miną.
- Ula! Zjadłaś już pięć. Ja po trzech
wymiękłem. Są przecież ogromne. – Popatrzyła na niego z wyrzutem.
- Uważasz, że jestem za gruba, że nie powinnam
tyle jeść? – Nie wiedział, czy to było pytanie, czy stwierdzenie.
- Ula, uważam, że jesteś idealna pod każdym
względem i możesz jeść tyle, ile tylko zdołasz zmieścić. Ja kocham każdy
kawałek twojego ciałka. – Czuła, jak zdradliwe rumieńce wypełzają na jej twarz.
– Co jest kurde blaszka. Już do późnej
starości będę się tak rumienić?
Rozczulała go. Najbardziej
kochał w niej tą niewinność i bezbronność małej dziewczynki. Gotów był chronić
ją przed złem tego świata. Była dla niego wszystkim.
- Chodźmy Ula. Kawę wypijemy u mnie. Trochę
odpoczniesz, żebyś miała siłę na powrót. Chyba, że nie musisz wracać. W końcu
mamy weekend.
- Nie myślałam o tym, żeby zostać. Nie wzięłam
nawet nic do przebrania. – Ucieszył się, że nie nalega na powrót do domu.
- Z tym jest najmniejszy problem. Wstąpimy po
drodze do Złotych Tarasów i kupimy coś wygodnego.
Pomyślała o jeansach i
jakiejś bluzeczce, ale Marek szalał. Jak tylko widział coś odpowiedniego, zaraz
prosił ją, żeby przymierzała i takim sposobem wyszli z sześcioma torbami
wypakowanymi po brzegi.
- Jesteś niemożliwy. Wydałeś na mnie majątek,
a miała być tylko jedna zmiana ubrania. – Wyszczerzył się do niej i całując ją
czule powiedział.
- Nie broń mi tej przyjemności. To cudowne móc
cię ubierać w coraz to inne ciuszki. Kocham to robić i kocham ciebie. – Przytuliła
dłoń do jego policzka i wyszeptała.
- Jesteś wariat. Mój słodki wariat, którego
kocham najbardziej na świecie – objęła go i tak złączeni opuścili galerię.
Przebrana w Marka koszulę
siedziała skulona na kanapie popijając aromatyczną kawę. Usiadł obok z filiżanką
w dłoni i uśmiechnął się.
- Wyglądasz lepiej w tej koszuli niż ja sam.
Choć osobiście – mówił bardzo wolno odkładając filiżankę na stół – zdecydowanie
bardziej wolę cię bez niczego. – Wyjął jej z dłoni naczynie i również odstawił.
Zbliżył się do niej i mocno ukrył ją w swych ramionach. Pocałował z czułością i
namiętnością.
- Bardzo cię pragnę Ula – powiedział
stłumionym od nadmiaru emocji głosem. Wplotła palce w jego włosy.
- I ja cię pragnę bardzo… - objęła jego szyję
rękami i przytuliła twarz do policzka chłonąc intensywny zapach męskich perfum.
Nie czekał dłużej. Porwał ją na ręce i zaniósł do sypialni, gdzie niemal do
świtu udowadniali swoją bezgraniczną miłość, oddając sobie ciała i dusze. Było
już prawie południe, gdy obudził się i rozejrzał po nocnym rozgardiaszu.
Uśmiechnął się na widok gołej Uli śpiącej w pozycji embrionalnej. Kołdra
zsunęła się z niej zupełnie odsłaniając to boskie ciało, którego pragnął
zawsze, aż do bólu. Przekręciła się na plecy rozrzucając ramiona nad głową. Jej
nagie piersi prosiły o pieszczotę a płeć nęciła tak bardzo. Przełknął ślinę. - Jeśli zaraz nie wstanę, nie pohamuję się
– pomyślał. A jednak nie dał rady. Wyłączył myślenie i z pasją przylgnął do jej
sutków. Obudziła się i objęła jego głowę. Jego włosy łaskotały ją po pępku,
kiedy schodził pocałunkami coraz niżej. Zachichotała.
- Dobrzański! Jesteś niewyżytym samcem. Nie
masz jeszcze dość?
- Ciebie nigdy nie mam dość – wymamrotał
niewyraźnie atakując ustami jej płaski brzuszek. Był pobudzony i sprawił, że i
ona poczuła pożądanie. Nie broniła się więcej i poddała namiętności.
Firma zajmująca się
przeprowadzkami pracowała szybko i sprawnie. Wszystkie meble zabezpieczono
przed otarciem, osłaniając je folią bąbelkową i przewieziono do nowego
mieszkania, podobnie, jak inne wielkogabarytowe przedmioty. Drobiazgi i
bibeloty Marek przewiózł sam. Ogromne torby wypełnione rzeczami osobistymi
czekały na rozpakowanie.
- Dobrze,
że poustawiali meble tak jak chciałem i pozbyli się tej folii – pomyślał. –
Teraz tylko porozciągam dywany i wreszcie
ten skład rzeczy zacznie przypominać dom – spojrzał na zegarek. Jedenasta.
Czekał na Ulę i Raula, którzy zadeklarowali się z pomocą. Ula do rozpakowywania
rzeczy, a Raul do wbijania w ściany kołków pod obrazy, których Marek miał
niemało. Poszedł do kuchni. Rozpakował expres do kawy i kilka filiżanek.
Podłączył lodówkę i wypakował z siatki zakupy, które zdążył zrobić po drodze.
Usłyszał dzwonek. – No… są – odetchnął
z ulgą. Szybkim krokiem poszedł do drzwi i otworzył. Uściskał swoją ukochaną i
serdecznie przywitał się z Raulem ciekawie rozglądającym się po mieszkaniu.
- Niezłe mieszkanko Marek. Musiało też nieźle
kosztować. Gratuluję. Przywiozłem sprzęt i zaraz wszystko powiesimy, tylko
musisz powiedzieć, w jakich miejscach chcesz rozwiesić obrazy.
- Dziękuję Raul, ale może zanim zaczniemy, to
napijemy się kawy. Ja jeszcze dziś nie piłem, a wy? Właśnie nastawiłem expres.
- My też z chęcią się napijemy – zadecydowała
Ula za siebie i Raula. – Przywieźliśmy to ciasto, które ci tak smakowało i dużą
ilość pierogów z mięsem. Mam nadzieję, że lubisz?
- Uwielbiam!
- Ula lepiła je całe wczorajsze popołudnie – wtrącił
Raul. – Kiedy ma jakiś problem, zawsze lepi pierogi. Mówi, że lepiej jej się wtedy
myśli nad ich rozwiązaniem.
- Jestem pewien, że są pyszne – ucałował
wnętrze jej dłoni. – Teraz jednak spróbujmy tego boskiego ciasta.
Robota szła im sprawnie.
Raul był niewiarygodnie zręczny. Marek podziwiał jego umiejętności obserwując
go przy pracy, która paliła mu się w rękach. W krótkim czasie zawiesił
wszystkie obrazy, pomógł Markowi przesunąć kilka sprzętów i rozłożyć dywany.
Wnętrze zaczęło nabierać charakteru. I robiło się coraz bardziej przytulne. Ula
rozstawiała bibeloty a Marek zapełniał szafy odzieżą.
- Zmienię jeszcze pościel - rzuciła w
przelocie do Marka – Będziesz miał świeżą. – Kiwnął głową na znak zgody i
posłał jej powietrznego buziaka.
Wszystko już było na swoim
miejscu łącznie z ręcznikami w łazienkach. Ula stała przy kuchni i pilnowała
gotujących się pierogów. Wyjęła z szafki talerze i sztućce i nałożyła im
solidne porcje, suto posypując je kawałkami podsmażonego boczku. Żeby nie wyjść
na łasucha, sobie nałożyła znacznie mniej.
- Obiad na stole! Chodźcie! – Zjawili się
błyskawicznie, zanęceni smakowitym aromatem potrawy. Raul, który wielokrotnie
jadł ten specjał Uli, konsumował swoją porcję ze stoickim spokojem, natomiast
Marek nie mógł się ich nachwalić.
- Były wspaniałe. Musisz częściej je
przywozić. Od dziś jestem wielkim amatorem twoich pierogów – cmoknął ją w
policzek.
Posiedzieli do wieczora.
Marek z żalem żegnał się z nimi obiecując, że tym razem to on przyjedzie. W
ostatniej chwili wcisnął jej do ręki zapasowy klucz do mieszkania.
- To na wypadek, gdybyś niespodziewanie
pojawiła się w Warszawie i nie miała się gdzie podziać – mrugnął do niej
łobuzersko. Odpowiedziała tym samym, chowając klucz do torebki. Musnęła jeszcze
przelotnie jego usta i już jej nie było. Westchnął zamykając na zamek drzwi. Jutro
czekała go jeszcze wizyta rodziców. Oni też byli ciekawi jego nowego lokum.
Od samego rana nie miał w
pracy chwili spokoju. Najpierw Pshemko przybiegł do niego z pretensjami, żeby
zrobił coś z Violettą, bo ta wchodzi do jego pracowni i nęka go o jakieś
kreacje, a to są przecież dzieła sztuki i byle kto nie będzie ich nosił. Potem
ona sama przyszła i gadała jak nakręcona, że mistrz jej nie rozumie. Zirytowany
wrzasnął na nią i wyrzucił z gabinetu. Na koniec przypałętał się Sebastian,
nagabując go o urządzenie parapetówki. Był tak namolny, że Marek wreszcie
skapitulował.
- Dobrze. Skoro tak bardzo brakuje ci imprez,
to zrobię tą parapetówkę. Jest tylko jeden warunek. Ty troszczysz się o
catering, ja udostępniam mieszkanie i kupuję alkohol. Zaproś, kogo chcesz. Może
kilku kumpli ze studiów z dziewczynami…
Sebastian z radości unosił
się pod sufitem. Wyciskał Dobrzańskiego i pobiegł dzwonić.
Zastanawiał się, czy
zaprosić Ulę, ale pomyślał, że mogłaby się czuć niezręcznie, znając z całego
towarzystwa tylko Sebastiana. Zadzwonił do niej i przeprosił, że nie będzie
mógł się wyrwać w sobotę. Wyczuł, że była zawiedziona, ale obiecał jej, że
odbiją sobie to następnym razem.
W sobotnie popołudnie
zaczęli się schodzić pierwsi goście. W końcu zaczął się cieszyć tą imprezą.
Przyszło paru dawno niewidzianych kumpli z roku wraz z dziewczynami. Na końcu,
jak zwykle zjawił się Sebastian w towarzystwie na widok, którego Marka
zamurowało. Uwieszona na jego lewym ramieniu weszła Domi, a na prawym Klaudia.
Był zły na przyjaciela. Wciągnął go do łazienki.
- Seba, czyś ty do reszty zgłupiał? Po co je
tu przyprowadziłeś? Obie? Odbiło ci?
- Nie stresuj się tak. One są ze mną. Nie
musisz się przejmować, że coś nawywijają. Zresztą obiecały mi, że będą grzeczne
– zachichotał.
- Tego się właśnie obawiam, że nie dotrzymają
słowa. – Wyszli z łazienki i dołączyli do gości. Zabawa się rozkręcała.
Catering był wyśmienity, a alkohol lał się strumieniem. Obaj z Sebastianem
mieli już mocno w czubie. Niemal wszyscy goście już sobie poszli. Został tylko
Seba i dwie modelki, z którymi przyszedł.
- Jak chcecie, to bawcie się dalej, ja mam
dość, idę spać. – Dobrzański zatoczył się i chwiejnym krokiem poszedł w
kierunku sypialni, gubiąc po drodze marynarkę, koszulę i spodnie, zdjęcie
których sprawiło mu trochę problemu. Rzucił się na łóżko i prawie natychmiast
zasnął.
Przebudził się z ciężkim
kacem odnotowując, że w łóżku nie jest sam. Obrócił się za siebie i ujrzał
Klaudię, która przytuliwszy się do niego spytała.
- Dobrze ci się spało prezesie? Mówiłam, że
zatęsknisz. – W tym momencie usłyszał huk rozbijającego się o podłogę szkła.
Przekręcił się gwałtownie na bok i spojrzał w kierunku drzwi sypialni, od
strony których doszedł go ten głośny dźwięk. To, co zobaczył sprawiło, że
zamarło mu serce.
Całe sobotnie popołudnie
Ula lepiła pierogi. Nie, żeby miała jakiś konkretny powód, ale po rozmowie z
Markiem miała jakieś dziwne przeczucie. Nie potrafiła go sprecyzować. Czuła
dziwny niepokój i lęk. Musiała się uspokoić i zająć czymś myśli. Lepienie
pierogów nadawało się do tego idealnie. Wpadła na pomysł, że zrobi mu
niespodziankę i zawiezie mu jutro rano te pierogi. Przynajmniej będzie miał
porządny obiad. Rano powkładała je do dużej szklanej misy, wsiadła w samochód i
pojechała. Pogoda nie była dobra. Padał rzęsisty deszcz i wiał dość ostry wiatr.
Jechała wolno. Jezdnia była śliska. W takich warunkach nie trudno było o
wypadek. Dojechała szczęśliwie i zaparkowała przed blokiem Marka. Wszedłszy na
górę zadzwoniła do drzwi. Nikt jednak jej nie otworzył. Przypomniała sobie, że
przecież ma klucze. Bez wahania otworzyła zamek i weszła do środka. Salon
przypominał pole bitwy. W kuchni walały się brudne talerze, resztki jedzenia i
kieliszki z niedopitym alkoholem. Złapała się za głowę. - Co tu się działo? Mieszkanie przypomina chlew. –
Omijając ostrożnie
poprzewracane krzesła dotarła do sypialni Marka. Otworzyła drzwi. To, co
zobaczyła sprawiło, że misa wypełniona pierogami wysunęła jej się z rąk i z
hukiem spadła na ziemię. Wpatrywała się szeroko otwartymi oczami na Marka i na
przyklejoną do jego pleców kobietę. Nie mogła w to uwierzyć. Przecież tyle razy
zapewniał ją o swojej miłości do niej. Tyle dowodów jej dawał na potwierdzenie
tych słów, a teraz ona zastaje go z inną kobietą. To przekraczało granice jej
percepcji. Jej twarz przybrała kolor białej kredy.
- Ula to nie jest to, o czym myślisz. To
zupełny przypadek. Myśmy spali tylko w jednym łóżku. Nic nas ze sobą nie łączy
– nieskładnie i chaotycznie próbował jej wyjaśnić sytuację, którą zastała. Nie
mogła go słuchać. Pokazały się w jej oczach pierwsze łzy. Wyszeptała tylko.
- Byłam głupia, że ci uwierzyłam. Natury nie
da się oszukać, a ja nie będę walczyć z twoją ciemną stroną. Nie jesteś
monogamistą. Przecież wiedziałam o tym od dawna. Sam się przyznałeś do wielu
romansów. – Chciał wyjść z łóżka, ale zatrzymała go. - Nie wstawaj. Zostawiam
ci to, mnie nie będzie już potrzebne – wyjęła z kieszeni klucze od mieszkania i
położyła na komodzie. – Nie dzwoń i nie przyjeżdżaj. To koniec – odwróciła się
na pięcie i jak tylko mogła najszybciej wybiegła z domu. Lało niemiłosiernie.
Raz po raz niebo przeszywały błyskawice. Wskoczyła do samochodu i ruszyła z
piskiem opon. Miała mętlik w głowie. Prowadziła niemal na oślep. Wycieraczki
nie nadążały zbierać wody z zalanej deszczem szyby. Widoczność utrudniały jej
też łzy, które nieprzerwanym strumieniem moczyły jej policzki. Nieświadomie
naciskała pedał gazu. Byle dalej… Byle dalej od niego. Nie zauważyła, że mija
skrzyżowanie na czerwonym świetle. Nie zauważyła też, że z jej lewej strony zbliża
się rozpędzona ciężarówka, która z całym impetem wbiła się w Citröena pchając
go jeszcze kilkanaście metrów do przodu. Siedziała zakleszczona wygiętymi
drzwiami, z dłońmi bezradnie opuszczonymi na kolana i nie czuła już nic.
Część 2
Zerwał się na równe nogi i
pobiegł za nią.
- Ula! Ula! Zaczekaj! – usłyszał tylko głośne
trzaśnięcie drzwiami. Wrócił do pokoju. Klaudia z triumfalnym uśmiechem nadal
leżała w jego łóżku. Był wściekły.
- Możesz mi powiedzieć, co robisz w mojej
sypialni?
- Jak to? Nic nie pamiętasz? Ta noc była
bardzo romantyczna – uśmiechnęła się przymilnie. Był u kresu wytrzymałości.
- Nie pochlebiaj sobie - warknął. - Gdyby taka
była, na pewno bym zapamiętał. Nie byłem, aż tak pijany, żeby urwał mi się film.
Poza tym nigdy bym już nie kochał się tobą, bo prócz wstrętu i pogardy nie
czuję do ciebie nic. A teraz wynoś się stąd. Nie chcę cię już więcej widzieć. –
Widziała jaki jest wściekły. Powoli wstawała z łóżka i szła do salonu zbierając
po drodze swoje rzeczy.
- Może byś się pośpieszyła, nie mam całego
dnia. – Przelotnie spojrzała w okno.
- Zobacz, jak tam leje i jest burza. Nawet psa
byś nie wygonił w taką pogodę.
- Psa na pewno nie, ale ciebie tak. Za to, co
zrobiłaś poniesiesz karę i zapewniam cię, że nie będzie to tylko przemoczone
ubranie. Pozbyłem się już jednej wrednej kobiety ze swojego życia, mam więc w
tym wprawę. Jutro rano masz się stawić u mnie w gabinecie. Zrozumiałaś? –
Spojrzała na niego butnie.
- Nic mi nie zrobisz. Mam kontrakt do końca
roku.
- Mylisz się – wysyczał przez zaciśnięte zęby.
– Do końca roku jeszcze cztery miesiące. Stać mnie, żeby zapłacić ci
odszkodowanie, jeśli wniesiesz sprawę do sądu - lekko ją popchnął w kierunku
drzwi. – Wyjdź już stąd wreszcie – bez pardonu wystawił ją na zewnątrz. Nie
mógł się uspokoić. Choć był pewien, że nie było żadnej upojnej nocy z Klaudią,
to rozumiał, co Ula mogła czuć, kiedy zastała ich razem w łóżku. Popatrzył na
zalane deszczem szyby i błyskawice przecinające raz za razem ołowiane niebo. – Boże, gdzie ona pobiegła w taką pogodę? A
jak się jej coś stało? Nigdy sobie nie wybaczę, jak spotka ją coś złego. -
Szybko się ubrał i zadzwonił do Raula.
- Raul? Marek z tej strony. Ula wróciła?
- Nie, nie wróciła - odpowiedział zaskoczony
Hiszpan. - Miała wrócić wieczorem. Coś się stało?
- Stało się Raul. Coś bardzo niedobrego.
Wczoraj za namową Sebastiana zrobiłem parapetówkę. Przyszło trochę kumpli ze
studiów ze swoimi dziewczynami, a ten kretyn Sebastian przyprowadził dwie
modelki. Jedna z nich już od dawna ostrzy sobie na mnie zęby. Zrugałem go, ale
powiedział, że one na pewno nie zrobią nic głupiego. Było nawet fajnie, ale
upiliśmy się. Ja zostawiłem ich w salonie i poszedłem spać do sypialni. Rano
jak się przebudziłem zobaczyłem obok mnie tę modelkę. Tak zastała nas Ula. Nie
chciała słuchać wyjaśnień i wybiegła z domu zdenerwowana. Raul, ja jej nie
zdradziłem, chociaż rzeczywiście mogło to tak wyglądać. Przecież kocham ją nad
życie. Nie wiem, co robić. Chyba wsiądę w samochód i zacznę jej szukać.
- Zdenerwowałem się Marek. To niedobrze, że
pozwoliłeś jej wybiec w taką pogodę. Ona jest samochodem. Na pewno do niego
wsiadła i pognała z dużą prędkością. Znam ją. Módl się, żeby nic jej się nie
stało. Ja wsiadam w samochód i jadę do Warszawy. Wezmę po drodze Maćka.
Będziemy w stałym kontakcie. Ty jedź drogą na Rysiów. Może zdołasz ją jeszcze
dogonić.
- Już jadę - rozłączył się. W biegu porwał
kluczyki do samochodu i wybiegł z domu. Zanim dobiegł na parking, był cały
przemoczony. Nie zważał na to. Najważniejsza była ona. Modlił się o cud. O to,
żeby była bezpieczna. Dojeżdżał do skrzyżowania, gdy zauważył karetkę, samochód
policji i straży pożarnej. Serce przyśpieszyło i zaczęło tłuc się w jego
piersi, jak uwięziony w klatce ptak. Zobaczył zielonego Citröena i już
wiedział. Zatrzymał się na poboczu i podbiegł do miejsca wypadku.
- Ula! Ula! – krzyczał rozpaczliwie jej imię.
- Proszę nie podchodzić! Proszę nie
przeszkadzać! – Podszedł do niego policjant, usiłując go odsunąć.
- Pan nic nie rozumie. Tam jest moja… narzeczona,
czy ona…?
- Jak się nazywa?
- Urszula Cieplak. – Policjant popatrzył na
niego ze współczuciem podnosząc jednocześnie taśmę, którą zabezpieczono miejsce
zdarzenia.
- Niech pan przejdzie. – Rozdygotany
posłusznie poszedł za funkcjonariuszem do radiowozu.
- Proszę mi powiedzieć, czy ona… nie żyje? – z
trudem przeszły mu przez gardło te słowa.
- Żyje, ale bardzo źle z nią. Jest
zakleszczona. Strażacy tną teraz blachę drzwi, żeby ją uwolnić. Trzeba jak
najszybciej przewieźć ją do szpitala. Straciła bardzo dużo krwi. – Popatrzył na
niego oczami pełnymi łez i bezgranicznej rozpaczy.
- Czy… będę mógł jechać za wami do szpitala?
Mam tu niedaleko swój samochód.
- Lepiej niech pan go tu zostawi. Jest pan
roztrzęsiony. W takim stanie i pan może spowodować wypadek.
- Dobrze. Dziękuję panu. Wiadomo, kto jest
sprawcą? – Policjant popatrzył na niego uważnie.
- Ona jest sprawcą. Świadkowie twierdzą, że
wjechała na skrzyżowanie na czerwonym świetle. Nie zauważyła rozpędzonej
ciężarówki. Na szczęście przynajmniej kierowcy tamtego samochodu nic się nie
stało. Pańska narzeczona miałaby jeszcze życie człowieka na sumieniu – spojrzał
na uwijających się strażaków. - Chodźmy. Wyciągają ją.
Podszedł wraz z policjantem
do wraku. Przez wyciętą w nim dziurę ostrożnie wyciągali nieprzytomną Ulę.
Profilaktycznie miała założony kołnierz ortopedyczny. Nie mógł znieść tego
widoku. Drżał na całym ciele, a z jego piersi wydobywał się rozpaczliwy szloch.
Upadł na asfalt i powtarzał tylko w kółko. „Uleńko, nie umieraj, błagam, nie
zostawiaj mnie…” Resztką sił wystukał jeszcze numer do Raula. Powiedział, gdzie
jest i co się stało. Słowa więzły mu w gardle. Nie mógł już wykrztusić ani
jednego, bo łzy zaciskały mu krtań. Usłyszał tylko. „Zaraz tam będziemy.
Właśnie dojeżdżamy.” Ulę przeniesiono na noszach do wnętrza karetki. Policjant
w jego imieniu poprosił lekarza, żeby zabrali jej narzeczonego do szpitala.
Lekarz spojrzawszy na zdruzgotaną twarz mężczyzny, zgodził się.
- Proszę usiąść gdzieś w kącie. Będą
reanimować, nie może pan przeszkadzać. – Kiwnął głową na znak zgody i
przycupnął tuż przy drzwiach.
Oddychała z trudem przez
maskę tlenową i miała nieregularny rytm serca. Monitorująca jego pracę
aparatura nagle zamilkła.
- Defibrylujemy! – Usłyszał krzyk lekarza. – Szybko!
Dajcie też więcej tlenu, chyba ma zapadnięte płuco! Przyłożył dwie elektrody do
jej klatki piersiowej. Wstrząsnęło nią bardzo mocno, ale rytm wrócił.
Odetchnęli.
Marek był w szoku. Nie
wierzył w to, co działo się na jego oczach. Niczego bardziej nie pragnął, jak
zamienić się z nią rolami, żeby nie musiała tak cierpieć. Dojeżdżali pod
klinikę. Akcja od teraz przebiegała bardzo sprawnie. Nawet nie wiedział jak
wydostał się z karetki i biegł za sanitariuszami szpitalnym korytarzem. Nagle
ktoś go zatrzymał. Spojrzał nieprzytomnie. – To ten lekarz z karetki.– skojarzył. Usiłował się skupić na słowach
przez niego wypowiadanych. Zrozumiał tylko. „Tam nie można, proszę usiąść i
czekać. Ona musi być operowana. Proszę być dobrej myśli”.
Usiadł na szpitalnym fotelu
i ukrył w dłoniach twarz. Nadal nie mógł uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.
Miał ogromne poczucie winy, że pozwolił jej opuścić dom. Tak zastał go Raul i
Maciek. Był w tak ogromnym szoku i rozpaczy, że nie mogli wyciągnąć od niego
żadnych informacji. Jego rozbiegany wzrok nie świadczył dobrze o jego stanie psychicznym.
- Pójdę po jakiegoś lekarza, – powiedział
Maciek do Raula – on jest zupełnie niekontaktowy. Zostań z nim i pilnuj go. –
Raul tylko kiwnął głową.
Maciek wrócił po paru
minutach prowadząc lekarza dyżurnego. Oceniwszy wstępnie stan Marka powiedział.
- To duży szok. Przeprowadźmy go do pokoju
zabiegowego, tam dam mu zastrzyk na uspokojenie.
Szedł podtrzymywany przez
nich z obu stron mamrotając w kółko „to moja wina, moja wina”. Popatrzyli po
sobie. Raul podczas drogi do Warszawy streścił Maćkowi rozmowę z Markiem.
Wierzyli mu, choć takie zbiegi okoliczności nie zdarzają się często. Widzieli
przecież wcześniej, jak traktuje Ulę i trudno było nie zauważyć, jak wielką
miłością ją darzy. Za bardzo ją kochał, żeby posunąć się do zdrady. Wiedzieli
to obaj.
Nawet nie zareagował, gdy
lekarz wbił mu długą igłę w przedramię. Zobojętniał na wszystko. W głowie
tłukła mu się tylko jedna myśl. „Panie Boże, nie zabieraj mi jej. Ona musi
przeżyć”. Znowu zajęli miejsca na korytarzu. Godziny wlokły się w
nieskończoność. Maciek uzgodnił z Raulem, że zadzwoni do Sebastiana. Widział,
że Marek nie był w stanie. To w końcu Sebastian był współwinny tych
dramatycznych wydarzeń po imprezie. To on przyprowadził te dwie głupie modelki.
Szymczyk wziął od Dobrzańskiego telefon i znalazł w nim numer Olszańskiego.
- No cześć stary. Jak tam po imprezie? – rozległ
się rozradowany głos kadrowego.
- Koniec imprezy tragiczny. Cześć Sebastian.
Maciek Szymczyk z tej strony.
- Dlaczego dzwonisz z telefonu Marka? Stało
się coś?
- Stało się Sebastian i to głównie z twojego
powodu – opowiedział mu wszystko dokładnie, tak jak przekazał mu Raul. – Ula
zastała go w łóżku z Klaudią. Marek zaklina się, że nic między nimi nie było. Ale
podobno przyszła z tobą i to ty miałeś dopilnować, żeby z tobą wyszła. Dlaczego
tego nie zrobiłeś? – Sebastian czuł się podle. Rzeczywiście, obiecał Markowi,
że nie będą robić problemów.
- Uchlałem się. Nawet nie wiem jak trafiłem do
domu –usprawiedliwiał się.
- To jeszcze nie wszystko Sebastian. Ula
wybiegła z jego domu zrozpaczona. Wsiadła do samochodu. Na skrzyżowaniu
przejechała na czerwonym świetle wpadając wprost pod jadącą ciężarówkę. Jest w
ciężkim stanie. Nie wiadomo, czy z tego wyjdzie. Właśnie teraz ją operują.
Jeśli nie przeżyje, będziesz miał ją na sumieniu Seba i nie tylko ją. Marek
jest bliski obłędu. Jeśli ona nie przeżyje, on też nie będzie chciał bez niej żyć.
Teraz przemyśl to sobie i zastanów się, co mógłbyś zrobić w tej sprawie, bo na
wspaniałomyślność Marka chyba bym nie liczył na twoim miejscu.
Olszański był wstrząśnięty.
Stał przez dłuższą chwilę wbity w podłogę jak słup soli i przetrawiał usłyszane
informacje. Był żałosnym idiotą. Jak mógł uwierzyć w zapewnienia tych głupich
bab, gdy mówiły mu, że nie wywiną żadnego numeru? Już on się z nimi policzy, a
szczególnie z Klaudią. - Podła dziwka.
Chciała wykorzystać sytuację i posłużyła się mną. - Postanowił jechać do
szpitala. Musiał porozmawiać z przyjacielem i przeprosić go za swoją głupotę i
niedojrzałość.
Siedzieli obaj na
szpitalnym korytarzu już kilka godzin w milczeniu. Każdy z nich na swój sposób
przeżywał ten dramat. Marek natomiast w przeciwieństwie do nich, ciągle
prowadził na głos swój monolog. „Kocham Cię Ula. Nigdy bym cię nie skrzywdził.
Nie poddawaj się kochanie. Walcz. Błagam. Zrobię wszystko, tylko żyj…” Szlochał
rozpaczliwie i nawet nie próbował wycierać napływających wciąż do oczu łez. Nie
mogli tego słuchać i na to patrzeć Był wrakiem człowieka pogrążonym w głębokiej
rozpaczy. Próbowali go pocieszać. Mówili, że na pewno z tego wyjdzie, że jest
silna i tak łatwo się nie poddaje, a on tylko kręcił głową i mówił.
- Nie widzieliście jej jak wyciągali ją z
auta. Była taka krucha, bezbronna i cała we krwi – mówił żałośnie. - Moja
biedna, mała dziewczynka. Jak ja będę bez niej żył? – rozkładał bezradnie ręce.
Drzwi od sali operacyjnej
otworzyły się na oścież i wyszedł z nich chirurg. Podszedł do nich i spytał.
- Któryś z panów jest krewnym pani Cieplak?
- Wszyscy jesteśmy jej krewnymi – celowo
powiedział Maciek. Wiedział, że jak powie prawdę, to lekarz nie udzieli im
żadnych informacji. - Ja jestem bratem, to jej stryj – wskazał na Raula – a to
narzeczony. – Lekarz przysiadł na fotelu.
- Dobrze, w takim razie nie będę owijał w
bawełnę. Stan jest bardzo poważny. Zrobiliśmy, co było w naszej mocy, ale
obrażenia są dość rozległe. Miała zapadnięte płuco przez zbyt duży nacisk
blachy na jej klatkę piersiową, ale rozprężyliśmy je i w tej chwili może już
lepiej oddychać, choć nadal przez maskę. Ma mocno stłuczone narządy wewnętrzne.
Pewnie od kierownicy, w którą musiała boleśnie uderzyć. Miała też pękniętą
śledzionę, to stąd ten masywny krwotok, ale zapanowaliśmy nad tym. To jednak
nie jest największy problem. – Popatrzyli na niego w skupieniu.
- Najgorsze jest to, że ma uszkodzony rdzeń
kręgowy. Nie możemy jeszcze powiedzieć na sto procent, czy będzie chodzić.
Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że jednak nie, ale czas pokaże.
Chciałbym się mylić w tej kwestii. Najbliższa doba będzie decydująca. Straciła
bardzo dużo krwi i potrzebna będzie transfuzja. – Marek otrząsnął się nagle z
natłoku myśli i wyartykułował.
- Ja oddam swoją. Bierzcie, ile będzie trzeba.
Nawet wszystko. Mamy tę samą grupę. Byle tylko ona żyła, byle żyła…
- My też oddamy swoją. Wprawdzie nie mamy
takiej grupy jak Ula, ale może i nasza krew uratuje komuś życie.
- Moją też proszę wziąć – usłyszeli za
plecami. Jak na komendę odwrócili się. Za nimi ze spuszczoną głową stał
Sebastian.
Byli zaskoczeni jego
obecnością tutaj, ale nie było czasu na wyjaśnienia, bo lekarz zaprosił ich do
gabinetu, gdzie pobrano im wystarczającą ilość krwi. Lekarz powiedział do
Dobrzańskiego.
- To duże szczęście, że ma pan taką samą grupę
krwi jak narzeczona. Po zbadaniu będziemy mogli jej ją zaraz podać. – Marek
uśmiechnął się blado.
- Dziękuję doktorze. Czy będę mógł ją
zobaczyć…? - wyszeptał. Lekarz spojrzał w jego smutne, załzawione oczy i nie
miał serca mu odmówić.
- Pozwolę panu, chociaż muszę uprzedzić, że
wprowadziliśmy ją w stan śpiączki farmakologicznej. Jest tak obolała, że nie
wytrzymałaby bólu, dlatego musieliśmy zastosować taki rodzaj znieczulenia.
Marek pokiwał głową ze
zrozumieniem.
– Ja tylko chcę przy niej być.
- Dobrze. Za chwilę wywiozą ją z bloku
operacyjnego na oddział intensywnej terapii. Siostra da panu zaraz fartuch
ochronny i kapcie. Założy je pan na buty. Potrzebne są takie zabezpieczenia.
Ona nie może nabawić się teraz żadnej infekcji.
Wyszli wszyscy na korytarz.
Marek spokojniejszy powoli dochodził do siebie. Spojrzał na Sebastiana.
- Możesz mi powiedzieć, co ty tutaj robisz?
Mało jeszcze namieszałeś? – spojrzał na niego ze złością. – Mówiłem ci, że
przyprowadzenie tych dwóch idiotek sprowadzi na nas kłopoty?
- Teraz to wiem Marek. Przyjechałem cię
przeprosić i błagać o wybaczenie. Nie wiem, jakich słów mam jeszcze użyć, żebyś
wybaczył mi tę głupotę. Jeśli Ula z tego wyjdzie, na kolanach będę ją
przepraszał. Jest mi tak okropnie przykro, że to z mojego powodu ona teraz…
- Dobrze, że przynajmniej to sobie
uświadomiłeś. Nie będzie mnie w pracy przez kilka następnych dni. Jutro rano
przyjdzie Klaudia. Wręczysz jej wypowiedzenie. Jako uzasadnienie możesz podać,
że działała na niekorzyść firmy. Zresztą jest mi wszystko jedno, jaki powód
wymyślisz. Nie chcę jej już więcej widzieć. Powiesz jej też, żeby nie próbowała
iść z tym do sądu i walczyć o odszkodowanie. Na wszystkie jej zarzuty mam
argumenty poparte mocnymi dowodami i może się zdarzyć, że to ona mnie będzie
musiała zapłacić. Zwolnisz też Domi. Nie jest lepsza od Klaudii i też
kombinuje. Powiesz jej, że mamy nową twarz kolekcji, bo jej opatrzyła się już
klientom. Obie mają zniknąć z firmy, Zrozumiałeś.
- Będzie jak każesz. Wszystkiego dopilnuję, o
nic się nie martw, a te dwie z wielką radością wyrzucę na zbitą twarz – pożegnał
się ze wszystkimi i wyszedł z oddziału.
Właśnie podeszła do nich
pielęgniarka wręczając Markowi ubranie ochronne.
- Słuchajcie. Ja idę na OIOM, bo tam mają
przewieźć Ulę. Lekarz pozwolił mi przy niej posiedzieć. Jest nieprzytomna, bo
wprowadzili ją w stan śpiączki, żeby nie czuła bólu. Maciek, zawiadomisz pana
Cieplaka? – Maciek kiwnął głową.
- Prosto stąd pojedziemy z Raulem do Rysiowa.
- Tylko wiesz…jakoś delikatnie mu przekaż i
proszę cię nie mów mu na razie, że rokowania są złe. Właściwie dopóki jej nie
wybudzą, to nie ma sensu, żeby tu przyjeżdżał. I jeszcze jedno – wyciągnął do
nich dłoń. - Dziękuję wam, że mi uwierzyliście. Ja nie mógłbym jej skrzywdzić.
Za bardzo ją kocham – znowu w oczach zakręciły mu się łzy. Raul poklepał go po
ramieniu.
- My to wiemy Marek, nie musisz nas o tym
przekonywać.
Pożegnał się z nimi i
poszedł na drugie piętro, gdzie mieścił się oddział intensywnej terapii. Nacisnął
klamkę i cicho wszedł do pokoju. Ścisnęło mu się serce na jej widok. Była cała
w bandażach i plątaninie kabli podłączonych do aparatury podtrzymującej w niej
życie. Spojrzał na jej twarz, tę piękną twarz, która teraz przybrała barwę
kredy. Przysunął krzesło do jej łóżka uważając na przewody, ujął jej dłoń i
przycisnął do ust.
- Błagam cię kochanie moje najsłodsze, nie
poddawaj się. Jesteś przecież taka silna. Broń się przed tą słabością. Musisz
żyć, bo ja nie poradzę sobie bez ciebie. Jesteś całym moim światem. – Łzy,
jedna po drugiej kapały na jej dłoń. – Tak bardzo cię przepraszam, że naraziłem
cię na takie cierpienie. Gdybym tylko mógł, bez wahania zamieniłbym się z tobą
miejscami.
Mówił do niej i mówił.
Zapewniał ją o swej gorącej miłości i obiecywał, że już nigdy nie będzie przez
niego płakać. Poczuł, że ktoś potrząsa go za ramię. Podniósł głowę i zobaczył
pielęgniarkę. Uśmiechnął się blado.
- Chyba przysnąłem. – Pokiwała głową.
- Już ranek. Niech pan jedzie do domu,
odświeży się i coś zje. My się tu narzeczoną troskliwie zajmiemy. Jej też
dobrze zrobi toaleta poranna.
- Dziękuję pani. Jak wrócę wpuścicie mnie?
Chciałbym zostać z nią.
- Dostał pan pozwolenie od doktora
Grabowskiego, my nie będziemy kwestionować jego decyzji. Skoro on się zgodził,
nam nic do tego. – Jeszcze raz jej podziękował.
- W takim razie będę za godzinę.
Wszedł pod prysznic
zlewając swoje umęczone ciało gorącą wodą. Spojrzał w lustro. Nie poznawał sam
siebie. Zapadnięte oczy i policzki, a na nich duży zarost. Ogolił się i
stwierdził, że teraz bardziej przypomina człowieka. Przebrał się w czyste
ubranie i wyszedł z domu. Zadzwonił po taksówkę i podjechał do miejsca, w
którym zostawił samochód. Zadzwonił do rodziców i opowiedział im w wielkim
skrócie, co się stało. Spytał, czy może przyjechać na śniadanie. Jego własny
dom nadal przypominał chlew, a on nie miał teraz głowy, żeby sprzątać.
Podjechał pod dom rodziców
i wszedł do środka. Uściskali go mocno i serdecznie. Byli wstrząśnięci
informacjami przekazanymi im przez telefon. Domagali się szczegółów. Nie zataił
niczego. Opowiedział im, jak było naprawdę. Znowu nie udało mu się powstrzymać
łez. Nie potrafił opowiadać o tych wydarzeniach bez emocji. Były zbyt świeże i
bardzo bolały. Dobrzańscy chcieli ją odwiedzić, ale wybił im to z głowy.
- To nie ma sensu, żebyście tam jechali. Ona jest
w śpiączce, nie wiadomo jak długo będą utrzymywać ją w takim stanie. Mam
nadzieję, że jak najkrócej. Jak się tylko wybudzi, zawiadomię was – zapewnił.
Poprosił ojca, żeby zastąpił go w firmie. - Tato, jeśli czujesz się na siłach,
to zastąp mnie. Ja naprawdę nie mam teraz głowy do niczego, bo bez przerwy
myślę o niej i chcę z nią być.
– O nic się nie martw, zrobię to z wielką
chęcią. Wiem, jak Ula jest dla ciebie ważna.
- Dziękuję wam. Będę już leciał. – Pożegnał
się i pośpiesznie ruszył w stronę szpitala.
ROZDZIAŁ 8
Część 1
Czuwali przy niej na
zmianę, raz Maciek, raz Marek raz Raul. Nigdy nie była sama i wciąż do niej
mówili. Podświadomie karmili się nadzieją, że ona ich słyszy. Teraz była kolej
Raula. Okrył ją troskliwie kołdrą i pogładził po włosach. Przyjrzał się uważnie
jej twarzy. Wyglądała bardzo mizernie. Karmiono ją przez rurkę w nosie. Na
takich płynnych papkach nie mogła przybrać na wadze. Jego rozmyślania przerwało
wejście kilku lekarzy. Wstał z miejsca chcąc wyjść na zewnątrz, ale doktor Grabowski
powstrzymał go.
- Proszę nie wychodzić. Za chwilę będziemy ją
wybudzać. Było by dobrze, gdyby po wybudzeniu zobaczyła znajomą twarz. Niech
więc pan zostanie.
Odsunął się od łóżka, żeby
zrobić im miejsce, ale trzymał się blisko. Zaczęli odpinać zbędne przewody.
Oddychała już samodzielnie, bo płuco doszło do normy.
- Trzy tygodnie, trzy długie tygodnie – pomyślał.
– Wreszcie będzie przytomna. Obiecał sobie, że nie pozwoli, żeby miała być
nieszczęśliwa i nigdy nie wrócić do Marka. Ani ona, ani on nie zasługiwali na
to. Opowie jej wszystko, co wie o tym nieszczęsnym dniu, a przede wszystkim to,
że Marek jest bez winy w tej całej sprawie.
- Pani Urszulo, pani Urszulo, słyszy mnie
pani? – Dobiegło do uszu Raula. Przysunął się bliżej. Widział jak lekarz klepie
ją delikatnie po policzku. - Jeśli pani mnie słyszy, proszę ścisnąć mi dłoń. –
Na początku nic się nie działo, a po chwili Raul, jak na zwolnionym filmie
obserwował jej szczupłe palce słabo zaciskające się na dłoni lekarza. - Proszę
spróbować otworzyć oczy. – Powoli otwierała jeszcze ciężkie powieki, aż w końcu
wszyscy ujrzeli te intensywnie błękitne tęczówki. Raul przysunął się bliżej i
wyszeptał wzruszony.
- Córeńko, obudziłaś się wreszcie. – Poruszyła
spierzchniętymi ustami, które już zwilżał stojący obok lekarz.
- Raul… spłynęło z jej warg – jesteś…- ujął ją
za rękę.
- Jestem kochanie, jestem tu cały czas.
Wszyscy jesteśmy.
- Co się stało? Gdzie ja jestem? – powiedziała
z trudem.
- Jesteś w szpitalu. Miałaś wypadek. Operowano
cię. Nie wolno ci się jeszcze ruszać, więc leż spokojnie, dobrze? – pogładził
ją po policzku, który wtuliła w jego spracowaną dłoń.
- Jak dobrze, że jesteś przy mnie.
- Pani Urszulo, może pani powiedzieć jak się
czuje? Czy coś panią boli?
- Chyba nic mnie nie boli, nie mogę tylko
ruszać nogami. To takie dziwne uczucie, jakby nie były moje. – Lekarz popatrzył
na nią zaniepokojony i odkrył kołdrę.
- Może pani poruszyć palcami? – zmartwił się,
bo ani drgnęły. - Proszę spróbować jeszcze raz.
– Ja przecież ruszam nimi cały czas.
– Nie
jest dobrze – pomyślał chirurg. Na głos zaś powiedział. - Dzisiaj pozwolimy
pani zjeść bardziej treściwy posiłek. Koniec z karmieniem przez rurkę. Jutro zabierzemy
panią na badania. Musimy sprawdzić, czy tam w środku wszystko się dobrze goi, a
teraz zostawimy panią ze stryjem, na pewno macie sobie dużo do powiedzenia – skinął
na pozostałych lekarzy i opuścili pokój. Raul przysunął się bliżej łóżka i
usiadł na krześle. Spojrzała na niego zdziwiona.
- Ze stryjem? – Kiwnął głową rozbawiony.
- Jak cię tu przywieźli, Maciek pomyślał, że
to dobry pomysł. Siebie przedstawił jako twojego brata, a Marka, jako
narzeczonego. Inaczej nie udzieliliby nam żadnych informacji.
Zmarszczyła czoło
intensywnie nad czymś myśląc.
- Marka? To przez niego tu jestem. Okazał się
ostatnim draniem. Nakryłam go w łóżku z kobietą. Nienawidzę go.
- Nieprawda Ula… Kochasz go bardziej niż
własne życie, a on kocha ciebie równie mocno, jeśli nie bardziej – powiedział
cicho.
- Trzymasz jego stronę? Nie wierzę. –
Pogłaskał ją po ramieniu.
- Coś ci opowiem. Proszę cię tylko, żebyś mi
nie przerywała i dopiero po wysłuchaniu powiedziała, co o tym sądzisz. - Tu
opowiedział jej wszystko, co wiedział na temat tej nieszczęsnej niedzieli i o
roli Sebastiana w całej sprawie. - Gdybyś wtedy widziała Marka Ula, jak szalał
z rozpaczy, kiedy zobaczył cię w tym rozbitym samochodzie. Był strzępem
człowieka. Klęczał na mokrym asfalcie i wył, bo nie mógł sobie poradzić z
własnym cierpieniem. Był na granicy obłędu. Lekarz kilka razy dawał mu środki
na uspokojenie, a one w ogóle na niego nie działały. Mówił sam do siebie na
głos i na głos modlił się o cud, o to żebyś przeżyła. Oddał swoją krew, żeby ci
mogli zrobić transfuzję, bo bardzo dużo jej straciłaś, a macie przecież tą samą
grupę. On przez trzy tygodnie nie odchodził od twojego łóżka. Nie jadł i nie
spał, tylko wciąż powtarzał „Walcz Ula, walcz…Musisz żyć…Dla mnie…,bo ja sam
bez ciebie nie potrafię…” - Spojrzał na nią i zobaczył jej piękne oczy
wypełnione łzami spływającymi na poduszkę.
- Mówisz mi prawdę? – zapytała drżącym głosem.
- Najszczerszą Ula. Przecież wiesz, że nigdy
bym cię nie okłamał. – Otarła łzy wierzchem dłoni.
- Gdzie on teraz jest? – Raul spojrzał na
zegarek.
- Będzie tu za pół godziny. Przyjdzie mnie zmienić.
Trzeba też zawiadomić twojego tatę, że się wybudziłaś ze śpiączki. On był tu
kilkakrotnie i bardzo się martwi. Jak tylko Marek mnie zmieni, pojadę do
Rysiowa i wszystko mu opowiem.
- Ucałuj ich wszystkich ode mnie i powiedz, że
bardzo za nimi tęsknię. Może przywieziesz ich jutro?
- Przywiozę, jeśli tylko czujesz się na
siłach, żeby przyjąć większą liczbę gości. Byli też tutaj państwo Dobrzańscy.
Oni też nie mogą się doczekać rozmowy z tobą. Widać, że bardzo cię lubią.
Rozmowę przerwało
skrzypnięcie drzwi. Do pokoju wszedł cicho Marek i ze zdumienia zatrzymał się w
progu zobaczywszy, że ona jest przytomna i rozmawia z Raulem. Łzy pociekły mu
po policzkach. Drżącym ze wzruszenia głosem powiedział
- Ula, obudziłaś się…- bał się podejść, bo nie
był pewien, jak zareaguje. Może znienawidziła go do tego stopnia, że nie będzie
go chciała więcej oglądać?
Uśmiechnęła się promiennie
i wyciągnęła do niego ramiona.
- Chodź tu do mnie i przytul mnie.
Nie czekał dłużej. Podbiegł
do łóżka i objął ją najczulej i najdelikatniej, jak tylko potrafił. Wtulił się
w jej ciepły policzek swoim, mokrym od łez.
- Wybacz mi kochanie, że musiałaś przeze mnie
tyle przejść. Ja nigdy nie chciałem świadomie dopuścić do takiej sytuacji.
Kiedy zobaczyłem cię tam, w tym zgniecionym samochodzie, myślałem, że oszaleję.
- Ciii…już dobrze. Już wszystko dobrze… - pogłaskała
go po głowie. - Raul opowiedział mi, jak było naprawdę i ja mu wierzę, bo on
nigdy mnie nie okłamał. Teraz już wiem, że to nie była twoja wina, tylko tej
złej kobiety. Kocham cię. – Spojrzał z wdzięcznością na Hiszpana.
- Ja ciebie też. Najmocniej na świecie. – Te
czułe wyznania przerwało im chrząknięcie Raula. Odwrócili głowy w jego
kierunku.
- Będę leciał kochani. Tak, jak obiecałem Ula,
jutro przywiozę tatę i dzieciaki. Beatka bardzo tęskni. – Pożegnał się z nimi i
wyszedł. Oni nadal nie wypuszczali siebie z ramion.
- Jak się czujesz skarbie? – uszczęśliwiony
wpatrywał się w te dwa błękitne jeziorka.
- O to samo zapytał mnie przed chwilą lekarz.
- I co mu powiedziałaś?
- Powiedziałam, że dobrze i że nic mnie nie
boli. Nogi mam tylko jakieś dziwne, jakby nie były moje – zauważyła, że
wyraźnie się zmartwił.
- O co chodzi? Czy ja o czymś nie wiem? Marek,
masz taka samą minę, jak ten lekarz. Powiesz mi? Chcę wiedzieć. Ja muszę
wiedzieć. – Objął ją mocniej.
- Dobrze, powiem ci, ale obiecaj, że
wysłuchasz cierpliwie wszystkiego do końca. – Podniosła do góry dwa palce.
- Obiecuję.
Z dużym trudem zbierał się
w sobie, żeby opowiedzieć jej o tym, co było po wypadku. Wreszcie zaczął.
- Wyszłaś bardzo poraniona z tego wypadku.
Brakowało naprawdę niewiele, a nie przeżyłabyś. Jechałem z tobą karetką i
widziałem jak cię reanimują stosując elektrowstrząsy. Nie mogłem tego znieść.
Potem podali ci więcej tlenu, bo okazało się, że masz zapadnięte płuco i nie
możesz oddychać samodzielnie. Już na miejscu, tu w szpitalu ja, Maciek i Raul,
czekaliśmy pięć długich godzin, zanim wyjechałaś z sali operacyjnej. Wcześniej
nikt nam nie chciał nic powiedzieć. Dopiero później wyszedł lekarz i
opowiedział nam o przebiegu operacji. Oprócz problemów z oddychaniem, miałaś
mocno stłuczone narządy wewnętrzne i pękniętą śledzionę. Prawdopodobnie mocno
uderzyłaś w kierownicę. Powiedział nam wtedy, że to i tak nic w porównaniu z
tym, że masz uszkodzony rdzeń kręgowy. Nie mógł nam wtedy powiedzieć, czy
będziesz chodzić, czy też nie, bo było na to za wcześnie. Musieli wprowadzić
cię w stan śpiączki farmakologicznej, bo w przeciwnym razie nie byłabyś w
stanie znieść bólu. Kiedy cię dzisiaj zbadał, zmartwił się, bo twoje palce
pewnie nie reagują – widział jak jej dwa błękity rozszerzają się z
niedowierzania i wypełniają łzami.
- Nie będę już nigdy chodzić? To nie może być
prawda. To zbyt okrutne. Mam być przykuta do końca swoich dni do wózka inwalidzkiego?
Nie wierzę… - kręciła z powątpiewaniem głową. - Przytulił ją mocno i
powiedział.
- Zobaczysz Ula. Ja ci gwarantuję, że będziesz
chodzić nawet wtedy, gdy lekarze będą przeciwnego zdania. Poruszę niebo i
ziemię. Znajdę najlepszych specjalistów. Zobaczysz, że do ołtarza pójdziesz na
własnych nogach. – Cichutko łkała wtulona w jego ramiona. Słysząc jednak
ostatnie, wypowiedziane przez niego zdanie, oderwała się od niego bezgranicznie
zdumiona.
- Do ołtarza? – Odgarnął jej natrętne kosmyki
włosów z czoła.
- Mhmm – zszedł z łóżka i klęknął przed nią,
wyjmując jednocześnie z wewnętrznej kieszeni małe czerwone pudełeczko.
- Kochanie moje najdroższe. Bez ciebie moje
życie traci sens i jest takie ubogie, bo nie króluje w nim twój szczery uśmiech
i te cudne, dwa błękitne diamenty, w których widzę tylko miłość. Nie potrafię
już bez ciebie żyć. Czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi i
wyjdziesz za mnie? – Wpatrywała się w niego i nie mogła uwierzyć, że to, co
widzi dzieje się naprawdę. Wreszcie przemówiła.
- Kochanie, czy ty jesteś w stu procentach
pewien, że to ja jestem tą właściwą osobą?
- Ula. To jedyna rzecz, której jestem pewien
nie na sto, ale na dwieście procent. – Popatrzyła na niego z wielką czułością.
Ujęła jego szorstkie policzki w dłonie i wyszeptała.
- Kocham cię Dobrzański i zostanę twoją żoną.
– Niczego więcej nie pragnął, tylko usłyszeć od niej te słowa. Objął ją i
złożył na jej ustach delikatny i niezmiernie czuły pocałunek.
Siedzieli w gabinecie
lekarskim i czekali w napięciu na to, co miał im do przekazania neurochirurg.
Byli zdenerwowani. Maciek gniótł w dłoniach kaszkiet, Raul nerwowo zaciskał
dłonie, aż zbielały mu kostki, a Marek wiercił się na krześle, nie mogąc
usiedzieć w jednej pozycji. Wszyscy trzej wbijali wzrok w twarz doktora
przeglądającego kartę Uli.
- Panowie – lekarz ogarnął ich spojrzeniem –
jak wiecie, mamy już komplet badań. Z zadowoleniem mogę stwierdzić, że jeśli
chodzi o narządy wewnętrzne, wszystko wróciło do normy. Wyniki są bardzo dobre.
Gorzej jest z motoryką kończyn i występuje też spastyczność mięśni. Nadal mamy
do czynienia z dużym porażeniem. Sytuacja jest poważna, ale nie beznadziejna.
Są spore szanse na to, że w przyszłości będzie chodzić, jednak będzie to
wymagało dużo cierpliwości i samozaparcia z jej strony. Rehabilitacja,
rehabilitacja i jeszcze raz rehabilitacja.
- Ula jest bardzo upartą i konsekwentną osobą.
Nie poddaje się tak łatwo, a my wszyscy, jak tu siedzimy, pomożemy jej w tym –
Marek uspokojony taką diagnozą spojrzał śmiało w oczy lekarza. – Zrobimy
wszystko, co w naszej mocy, żeby znów zaczęła się cieszyć życiem. – Medyk
uśmiechnął się do nich.
- Przy takim wsparciu i determinacji z waszej
strony wierzę, że na pewno się to uda. Na wszystko jednak trzeba czasu. To on
jest najlepszym lekarzem.
- Kiedy będziemy mogli ją stąd zabrać? – odezwał
się milczący dotąd Raul.
- Nie widzę żadnych przeciwwskazań do tego,
żeby mogła wyjść już jutro. Jeszcze dzisiaj każę przygotować wypis – wstał zza
biurka i każdemu uścisnął dłoń. - Razem z wypisem dostaniecie też grafik badań
kontrolnych. Musimy śledzić jej postępy, dlatego konieczne są takie wizyty.
- Oczywiście. Będziemy się trzymać ściśle
zaleceń i regularnie ją tu przywozić – Marek jeszcze raz uścisnął dłoń lekarza.
- Dziękujemy za wszystko doktorze. Do zobaczenia. - Wolno wyszli z gabinetu i
przystanęli chwilę na korytarzu.
- No chłopaki, wiemy już wszystko. Musimy
ułożyć sensowny plan, co do ćwiczeń i naszej obecności przy niej. Proponuję,
żebyśmy po wyjściu stąd pojechali do mnie. Tam przy kawie spokojnie się nad tym
zastanowimy. Wieczorem muszę jeszcze wpaść do rodziców i też ustalić z nimi
pewne rzeczy, szczególnie z ojcem. Chodźmy teraz do Uli.
Zeszli piętro niżej, bo po
wybudzeniu przeniesiono ją do innej sali. Nie potrzebowała już intensywnej
terapii.
- Witaj kotku – uśmiechnięty Marek wślizgnął
się pierwszy do pokoju, a za nim pozostali. – Jak się czujesz? – Patrzyła na
nich jasnymi, szczęśliwymi oczami.
- Już dobrze i nawet wierzę, że będę chodzić.
Nie poddam się tak łatwo. – Marek przytulił ją.
- To właśnie chcieliśmy od ciebie usłyszeć.
Jutro zabieramy cię stąd. Koniec szpitala.
- Naprawdę! Jak to dobrze! Kocham was! – łzy
zakręciły jej się w oczach.
- I my ciebie kochamy córeńko – odpowiedział
wzruszony Raul.
- A ja wrócę tu jeszcze wieczorem i przywiozę
ci rzeczy, żebyś nie musiała paradować w szpitalnych ciuchach – Maciek ścisnął
ją za rękę.
- Dziękuję wam – wyszeptała – za wszystko, a
przede wszystkim za to, że jesteście cały czas przy mnie i mnie wspieracie. Nie
wiem, czy przeszłabym przez ten koszmar tak łagodnie, gdyby was tutaj nie było.
- Będziemy lecieć kochanie. Musimy uzgodnić
kilka szczegółów, a ja obiecałem rodzicom, że do nich wpadnę. Jutro odbiorę cię
i zawiozę do Rysiowa. Nie mogą się tam już ciebie doczekać. – Pogładziła jego
policzek.
- Pozdrów ode mnie rodziców i podziękuj w moim
imieniu, że przychodzili do mnie, kiedy jeszcze spałam.
- Na pewno przekażę. Ucieszą się, że już nie
będziesz musiała tutaj być i na pewno odwiedzą cię w Rysiowie. Teraz już
pójdziemy. Do jutra skarbie – pocałował ją czule i odsunął się, żeby umożliwić
pozostałym pożegnanie się z nią.
Siedzieli w salonie w
mieszkaniu Marka i dogadywali ostatnie szczegóły.
- To wielkie szczęście, że ma na miejscu całą
bazę rehabilitacyjną, nie będzie musiała nigdzie wyjeżdżać. Jeśli trzeba będzie
kupić jakiś dodatkowy sprzęt, ja się tym zajmę i pokryję wszelkie koszty – zadeklarował
się Marek.
- Hipoterapia to też dobry pomysł. Mamy sporo
dzieci z podobną dysfunkcją ruchu, a ten rodzaj rehabilitacji daje naprawdę
zaskakujące efekty – dodał Raul.
- Tylko nie siodłaj jej Diablo. – zaśmiał się
Maciek – bo efekty będą gorsze niż byśmy chcieli.
- Bez obaw. Dostanie łagodnego konia – Raul
spojrzał na Marka.
- Będziemy się zbierać. Maciek musi jeszcze
raz przyjechać do Warszawy, a ja obiecałem panu Józefowi, że wpadnę. Szykujemy
jej na jutro prawdziwe przyjęcie. Zaproś też rodziców, może będę mieli ochotę
przy tym być.
- Dziękuję Raul. Na pewno im powiem.
Trzymajcie się chłopaki. Jutro koło trzynastej powinienem być z nią na miejscu.
Część 2
Podjechał pod dom rodziców
i wolno wszedł do środka. Skierował się do salonu, bo zauważył, że siedzą tam
oboje.
- Witajcie kochani. – Jak na komendę oboje
podnieśli głowy znad lektury.
- Marek! Witaj synku. Co Tam u Uli? Opowiadaj.
Jesteśmy bardzo ciekawi. Rozmawiałeś z nią? Jak się czuje po wybudzeniu? – zasypali
go gradem pytań. Podniósł ręce, jakby bronił się przed nimi.
- Po kolei kochani, zaraz wszystko opowiem – z
ulgą usiadł na foteli i odsapnął.
- Poszliśmy dzisiaj we trzech do
neurochirurga, bo już miał wyniki badań. Okazało się, że wszystko wróciło do
normy prócz nóg. Nadal jest poważne porażenie i na razie nie będzie mogła
chodzić. Dobra wiadomość to ta, że jutro ją wypisują. O jedenastej muszę być w
szpitalu, żeby ją odebrać. Jutro w Rysiowie szykują jej powitalne przyjęcie.
Zostaliście również zaproszeni. Pojedziecie?
- Oczywiście, że pojedziemy – odezwał się
Krzysztof.
- Bardzo chcemy ją zobaczyć i uściskać. Tyle
dla nas dobrego zrobiła. Szczególnie dla Krzysztofa. Może też moglibyśmy być jej
w czymś pomocni.
- Dziękuję wam. Dla niej to też bardzo ważne.
Prosiła, żebym serdecznie was pozdrowił i podziękował, że ją odwiedzaliście.
Mam do ciebie prośbę tato. – Krzysztof spojrzał na niego z zaciekawieniem,
zamieniając się w słuch. - Ona będzie potrzebowała rehabilitacji, a ja zrobię
wszystko, żeby ponownie stanęła na nogi i była sprawna. Dlatego chciałem cię
prosić tato, żebyś, co najmniej przez miesiąc zastąpił mnie w firmie. Sebastian
ci pomoże we wszystkim. Jak będą jakieś kłopoty, to dacie mi znać, wtedy
przyjadę, ale póki co, przeprowadzam się na ten miesiąc do Rysiowa. Ona mnie
teraz potrzebuje, a ja nie chcę i nie mogę jej zawieść.
Dobrzańscy pokiwali ze
zrozumieniem głowami.
- Oczywiście synku. Tata, dzięki regularnym
pobytom u Uli w hotelu czuje się świetnie i chętnie pomoże tu na miejscu. –
Marek uśmiechnął się do nich z wdzięcznością.
- Jest jeszcze jedna rzecz, o której muszę wam
powiedzieć. – W skupieniu czekali, jaką kolejną nowiną ich uraczy. -
Oświadczyłem się jej…, a ona się zgodziła. Obiecałem, że do ołtarza pójdzie na
własnych nogach. – Ujrzał szczęście rozlewające się po twarzach obojga.
Podeszli no niego i uściskali go mocno.
- Gratulujemy z całego serca synu – Krzysztof
poklepał go po ramieniu. - Dobrze wiemy, że tylko z nią możesz być szczęśliwy,
a ją samą ucałuj od nas i przekaż, że jutro na pewno będziemy.
- Dziękuję wam i na pewno przekażę. Dobrej
nocy.
Niemal biegł szpitalnym
korytarzem. Był taki podekscytowany. W ręku trzymał wypis i całą litanię
lekarskich zaleceń z załączonym do niej grafikiem wizyt kontrolnych. Wpadł jak
burza do pokoju i triumfalnie obwieścił.
- Kochanie, mam wszystko. Możemy się zbierać.
– Popatrzyła na jego radosną twarz.
- A może byś się najpierw przywitał? – rzekła
kokieteryjnie. Podszedł do łóżka i objął ją mocno wtulając się w jej usta.
- Wiesz dobrze, że zawsze chętnie się z tobą
witam, – wymruczał jej do ucha – ale teraz musimy się sprężać. Obiecałem
Maćkowi i Raulowi, że przywiozę cię na trzynastą. Moi rodzice i twoja rodzina
też będą na miejscu. Wszyscy nie mogą się ciebie doczekać.
Pomógł jej się przebrać.
Zauważył jak bardzo zeszczuplała przez skutki tego wypadku i pobyt tutaj. – Wszystko nadrobimy. W domu poczuje się od
razu lepiej – pomyślał wkładając jej spodnie. Spakował jej rzeczy do torby
i pobiegł po wózek, bo nie mógł jednocześnie nieść jej i bagażu. Podniósł ją z
łóżka i delikatnie umieścił w wózku kładąc jej na kolanach torbę.
- Gotowa? – Szczęśliwa kiwnęła głową.
– Możemy jechać.
Podprowadził wózek do
samochodu. Torbę wrzucił do bagażnika, a ją samą usadowił na przednim siedzeniu
zapinając pasy. Zanim zamknął drzwi z jej strony, przywarł jeszcze do jej ust i
wszeptał w nie.
- Jestem bardzo szczęśliwy kochanie.
Zobaczysz, że teraz będzie już tylko lepiej.
- Wiem – odpowiedziała poważnie. – I niczego
się już nie boję, bo jesteś przy mnie.
- Już będzie tak zawsze – ponownie ucałował
jej usta i usiadł za kierownicę. Jechał ostrożnie i bardzo uważał na drogę.
Miał już dość przykrych niespodzianek. Wolno wjechał na parking przed hotelem.
Zobaczyli sporą grupę ludzi wysypującą się na zewnątrz z hotelowych drzwi.
Zobaczyli rodzinę Cieplaków, Dobrzańskich seniorów, Sebastiana, Maćka i Raula,
który wzruszony już biegł w ich stronę. Marek wysiadł z samochodu i przywitał
się z nim.
- Raul, w bagażniku jest torba z rzeczami Uli.
Wyciągniesz ją? Ja wezmę ją na ręce i zaniosę do hotelu. – Raul kiwnął głową i
szeptem powiedział.
- Wszystko jest przygotowane na świetlicy,
więc tam ją zanieś.
Otworzył drzwi z jej strony
i ostrożnie, jakby była z najdelikatniejszego szkła wziął ją w ramiona.
- Złap mnie mocno za szyję skarbie, żebyś nie
wymknęła mi się z rąk. – Zrobiła jak prosił. Niósł ją jak największy skarb w
otoczeniu rodziny i przyjaciół. Na miejscu usadził ją w wygodnym fotelu. Teraz
po kolei podchodzili do niej zaproszeni na przyjęcie goście i witali się z nią.
Pierwszy podszedł pan Cieplak i wzruszony uściskał przytulając do jej buzi
swoją pomarszczoną twarz.
- Tak się o ciebie bałem, córcia. Drżałem na
myśl, że mogłoby cię już nie być. Tak się cieszę, że do nas wróciłaś. Z
chodzeniem też sobie poradzimy. Zobacz ilu masz przyjaciół gotowych ci pomóc, a
przede wszystkim Marka, który bardzo cię kocha.
- Wiem tatusiu i bardzo wszystkim jestem
wdzięczna. Kocham was bardzo, Betti, chodź do mnie – zawołała młodszą siostrę –
i ty też Jasiek. Podeszli oboje, a mała Beatka przywarła mocno do niej
obejmując ją dziecięcymi rączkami.
- Bardzo tęskniłam za tobą Ulcia, bardzo,
bardzo, bardzo…
- Wszyscy tęskniliśmy – powiedział Jasiek
całując ją w oba policzki. – Dobrze, że już jesteś.
Następni w kolejce byli
Dobrzańscy. Helena ucałowała ją serdecznie mówiąc.
- Uleńko, tak bardzo się cieszymy, że z tobą
już wszystko dobrze. Cieszymy się również i gratulujemy zaręczyn. Nie
moglibyśmy sobie wymarzyć lepszej synowej – widzieli oboje jak się zarumieniła
pod wpływem tego, co usłyszała.
- Dziękuję pani Heleno i panu panie
Krzysztofie też za tak ważne dla mnie słowa, również za to, że odwiedzaliście
mnie w szpitalu mimo, że wtedy nie byłam świadoma niczego. – Uściskali ją
jeszcze raz i usiedli przy stole. Przywitała się jeszcze z Sebastianem, Maćkiem
i personelem hotelu, wśród którego też miała oddanych przyjaciół. Podziękowała
szefowi kuchni, który przygotowywał całe przyjęcie i naprawdę się postarał.
Postanowiła jeszcze coś powiedzieć. Głosy przy stole zamilkły.
- Powinnam wstać w takiej chwili, ale… sami
rozumiecie, jeszcze teraz nie mogę. Mam nadzieję, że szybko się to zmieni.
Przede wszystkim chcę wam wszystkim podziękować za wsparcie i dobre słowo.
Jestem szczęśliwa, że do was wróciłam. Przez te długie tygodnie bardzo
tęskniłam za wami i za tym miejscem. Jeszcze długa droga przede mną, zanim
dojdę do dawnej sprawności. Mocno wierzę, że rehabilitacja się powiedzie i
znowu będę mogła biegać po łąkach i lesie, który tak kocham. Chciałabym też móc
kiedyś dosiąść Diablo. Znowu chodzić, to teraz moje największe marzenie. Moja
mama powtarzała zawsze, że jak się czegoś bardzo chce, to można osiągnąć
wszystko, a ja bardzo tego pragnę i wiem, że przy wsparciu rodziny i
zgromadzonych tu dzisiaj moich niezawodnych przyjaciół uda mi się to osiągnąć –
podniosła kieliszek z szampanem. – Wypijmy kochani za szczęśliwe powroty. - Wszyscy
zgodnie wychylili kielichy. Jeszcze długo siedziano przy stole racząc się
pysznym jedzeniem i trunkami. Marek rozmawiał z rehabilitantami i uzgadniał
godziny ćwiczeń i masaży. Od jutra miała walczyć o sprawność swoich nóg. Przywieźli
też jeden z wózków, żeby mu było łatwiej przywozić ją z domu na zabiegi.
Podziękował im za wszystko, i był wdzięczny, że tak gorliwie angażują się w jej
wyzdrowienie. Klepali go po plecach pocieszając.
- Niech się pan nie martwi panie Marku.
Zobaczy pan jak szybko stanie na nogi. Oglądaliśmy tu o wiele gorsze przypadki,
a jednak zdarzały się cuda.
Był pokrzepiony tymi
słowami i mocno wierzył, że tak właśnie będzie. Spojrzał na Ulę. Zauważył jak
była blada. Podszedł do niej i powiedział cicho.
- Ula, jesteś zmęczona. Powinnaś się położyć.
Ja tylko skoczę po swoje rzeczy do samochodu i zaraz zawiozę cię do domu. –
Pokiwała głową.
- Masz rację. Czuję się trochę słabo. –
Pogłaskał ją po głowie i pocałował w skroń.
- Zaraz wrócę kochanie.
Wrócił szybko z powrotem i
podprowadził wózek. Podniósł ją z krzesła i posadził w nim. Pożegnali się ze
wszystkimi dziękując za przybycie i wsparcie. Marek uściskał rodziców mówiąc,
że będzie z nimi w stałym kontakcie. Sebastian już wiedział o zmianach i zapewnił
go, że będzie trzymał rękę na pulsie i pomoże we wszystkim seniorowi. Był już
spokojny, bo Ula wybaczyła mu i powiedziała, że nie ma do niego żalu. Był jej
bardzo wdzięczny, bo wyrzuty sumienia nie dawały mu spokojnie spać i było mu
przykro, że to właściwie przez niego musiała tyle wycierpieć.
Wyszli na zewnątrz. Szedł
powoli, pchając przed sobą wózek.
- Wziąłem miesiąc wolnego Ula. Mam nadzieję,
że nie będziesz miała nic przeciw, jeśli przez ten miesiąc zamieszkam u ciebie?
Od jutra zaczynamy intensywnie ćwiczyć i ktoś musi cię zawozić na zabiegi.
- Oczywiście, że nie mam nic przeciw temu.
Chcę, żebyś był blisko. Jak najbliżej – dodała już niemal szeptem. Wniósł ją i
usadził na kanapie.
- Przygotuję kabinę prysznicową. Wstawię tam
taboret, żebyś mogła wygodnie usiąść. Potem pomogę ci zmyć z siebie ten
szpitalny zapach, dobrze? – Pokiwała głową.
- Myślisz o wszystkim. Kocham cię. – Cmoknął
ją w policzek i poszedł do łazienki. Przygotował wszystko, co niezbędne było do
kąpieli. Przemknął potem do sypialni i przygotował łóżko. Z szafki wyciągnął
jej koszulkę nocną, którą kupił jak leżała jeszcze nieprzytomna w szpitalu.
Zabrał ją ze sobą i podszedł do kanapy.
- Rozbiorę cię teraz i zaniosę pod prysznic. –
Przytaknęła na znak zgody.
- Ostrożnie ściągnął jej bluzkę i spodnie.
Odpiął biustonosz i ściągnął majteczki. Drżała. Zauważył to.
- Zimno ci? – zapytał z troską.
- Nie…- odpowiedziała zdławionym szeptem – to
od twojego dotyku. Bardzo mi go brakowało.
Podniósł ją z kanapy i
usadził w kabinie. Sam też się rozebrał i wszedł do środka zasuwając za sobą
drzwi. Puścił prysznic odsuwając go jak najdalej od niej. Nie chciał jej
poparzyć. Kiedy temperatura wody była odpowiednia oblał delikatnie jej ciało.
Następnie zaczął myć nasączoną żelem gąbką. Poddawała się z przyjemnością tym
zabiegom. Tak dawno nie zażywała kąpieli. Dotyk jego dłoni był taki kojący i
miły. Przymknęła oczy wciągając z przyjemnością owocowy zapach żelu.
Zaniepokoił się.
- Ula? Słabo ci?
- Nie kochanie. Jest mi tak przyjemnie i tak
dobrze, a ty jesteś delikatny i taki subtelny.
- Nie mógłbym być inny, przecież tak bardzo
cię kocham.
Nałożył na jej włosy
szampon i potarł, a następnie spłukał go z jej głowy. Ponownie wlał na gąbkę
żel, tym razem męski. Szybko się namydlił i spłukał pianę. Zakręcił wodę i
sięgnął po wielki kąpielowy ręcznik. Otulił ją i zaczął energicznie i dokładnie
wycierać jej ciało. Sam też wytarł się pośpiesznie. Otworzył kabinę, sięgnął po
przygotowaną koszulkę nocną i pomógł jej ją włożyć. Sam narzucił na siebie szlafrok
i zaniósł ją do sypialni. Ułożył ją w pościeli delikatnie całując jej usta.
- Odpoczywaj, ja tylko posprzątam w łazience i
rozwieszę te mokre ręczniki. Zaraz wracam.
Wtuliła się w miękką
pościel. – Nareszcie w domu. - Było
jej tak dobrze i jeszcze Marek, taki opiekuńczy i troskliwy. Nie spodziewała
się, że może być aż taki wspaniały i aż tak się dla niej poświęcać. Ale z
drugiej strony, czyż ona nie była gotowa zrobić dla niego wszystkiego, o co by
ją tylko poprosił?
Wrócił do łóżka i wszedł
pod kołdrę przytulając się do niej.
- Wszystko w porządku kochanie?
- W jak najlepszym. Jestem bardzo szczęśliwa,
że jesteś tu ze mną.
- Nie wyobrażam sobie, że mogłoby mnie tu nie
być. Jesteś całym moim światem – pocałował ją namiętnie. Spojrzała mu w oczy.
- Marek… - powiedziała niepewnie. – Czy
mógłbyś się ze mną kochać? – spuściła wzrok. – Ja… chciałabym tylko wiedzieć,
czy jeszcze coś czuję… wiesz… tam… w środku…- Popatrzył na nią uważnie.
- Jesteś tego pewna? Ja nie chciałbym ci
zrobić krzywdy.
- Obiecuję, że jeśli tylko mnie coś zaboli, to
ci o tym powiem.
Uspokojony zachłannie wpił
się w jej usta pogłębiając pocałunek. Pragnął jej. Bardzo. Tęsknił straszliwie
za pieszczotą jej rąk i ust. Pomógł jej ściągnąć koszulkę i przywarł całym
ciałem do niej. Miała taką delikatną skórę, jak jedwab. Dotyk jego dłoni i
gorące pocałunki, które rozsiewał po całym jej ciele sprawiały, że drżała.
Poczuła jak jego usta wessały się w jej kobiecość. Jęknęła. Wiedziała już, że
czuje wszystko, że pod tym względem nie jest upośledzona. Rozsunął jej nogi i
wszedł w nią delikatnie. Spojrzał na jej twarz, po której toczyły się jedna po
drugiej wielkie jak groch łzy.
- Czuję cię kochanie, czuję i jestem taka
szczęśliwa.
Znów całował ją zachłannie
zagłębiając się raz po raz w jej kobiecości. Prowadził ich na szczyt. Spełnili
się jednocześnie. Krzyczała, a on nie przestawał całować jej słodkich warg.
- Dziękuję ci kochanie, nie spodziewałem się…
- Nie, to ja ci dziękuję – przerwała mu. –
Dzięki tobie wiem, że nadal jestem kobietą, że tam w środku nie jestem martwa.
– Otoczył ją kokonem swych ramion całując w skroń.
- Śpij już. Jutro musisz mieć siłę do ćwiczeń.
Długa droga przed nami, ale pokonamy ją. Jeszcze pobiegasz po łąkach i
pojeździsz na Diablo. Zobaczysz. Musisz tylko mocno w to uwierzyć.
- Wierzę kochanie, wierzę… - odpowiedziała
sennym głosem.
Obudziło go dziwne
łaskotanie po policzku. Otworzył oczy i uśmiechnął się. Na wysokości swojej
twarzy miał czubek głowy Uli. To jej włosy łaskotaniem wyrwały go ze snu.
Musnął ustami jej ciepłe od snu czoło. Przyjrzał jej się z uwielbieniem w
oczach. Wyglądała tak słodko i tyle szczęścia dała mu wczoraj. - Moja śliczna, mała kobietka – pomyślał z
czułością. Zerknął na zegarek. - Ósma.
Trzeba się zbierać. Na dziewiątą mamy być na basenie. Muszę ją obudzić – stwierdził
z żalem. Pogłaskał ją po policzku a następnie sięgnął jej ust. Poruszyła się.
- Obudź się skarbie, pora wstawać – wyszeptał.
Otworzyła powieki i jeszcze
półprzytomnym wzrokiem popatrzyła na jego szczęśliwą twarz. Po chwili obdarzyła
go szerokim uśmiechem, od którego pojaśniały jej oczy.
- Już wstaję kochanie. Dzisiaj przecież jest
pierwszy dzień, w którym narodzę się na nowo, prawda?
- Prawda. Poleż jeszcze chwilkę, a ja
przygotuję łazienkę, żebyś się mogła umyć, a potem zrobię jakieś śniadanie.
Przysunął taboret do
umywalki, żeby umożliwić jej umycie się bez jego pomocy. W zasięgu jej rąk
umieścił ręcznik, pastę do zębów, szczoteczkę i mydło. Wrócił po nią i zaniósł
na rękach wprost na taboret. Sam szybko się rozebrał i wskoczył pod prysznic.
Pięć minut wystarczyło. Otulony szlafrokiem już niósł ją na kanapę w salonie.
Przygotowanie śniadania poszło bardzo sprawnie. Kawa, kilka kanapek i
błyskawiczna jajecznica, którą zjedli ze smakiem. Uwinął się z brudnymi
naczyniami. Wyciągnął rzeczy do ubrania, o które prosiła. Pomógł jej założyć
bieliznę i spodnie od dresu. Z bluzą poradziła sobie sama. Na stopy wciągnął
jej jeszcze ciepłe frotowe skarpetki i zawiązał adidasy. Sam też ubrał dres i
po chwili już sadzał ją w wózku. Przekręcił klucz w zamku i ruszył pchając
wózek w kierunku hotelu. Usłyszał za sobą szybkie kroki. Obejrzał się i ujrzał
Raula.
- Witajcie – przywitał ich serdecznie. – Wszystko
w porządku? Poradziłeś sobie? A ty Ula, jak się czujesz?
- Raul. Wszystko dobrze. Marek jest bardzo
dobrze zorganizowany i radzi sobie świetnie. Nie mogłabym sobie wymarzyć
lepszej opieki. Nawet gdyby coś szło nie tak, to przecież ty jesteś tak blisko
– popatrzyła mu z sympatią w oczy. - Na tobie też zawsze mogę polegać, bo nigdy
nie zawodzisz.
- Zawsze możesz na mnie liczyć, wiesz o tym
dobrze – powiedział wzruszony. Pogładziła go po dłoni.
- Wiem Raul. Kocham cię bardzo.
- Musimy już iść – wtrącił się Marek. – Ula ma
za chwilę basen.
- Tak, tak, nie zatrzymuję was. Spotkamy się
może na obiedzie, to jeszcze porozmawiamy – pomachał im na pożegnanie kierując
się w stronę stajni.
Wjechali do szatni.
Przebrał ją w strój kąpielowy, sam też ubrał kąpielówki. Wziął ją na ręce i
wszedł na basen. Podszedł z nią do rehabilitanta.
- Jesteśmy. Proszę nam powiedzieć, co mamy
robić. – Trener uśmiechnął się do nich. Wyciągnął rękę do Marka i przedstawił
się.
- Mam na imię Rafał. Z Ulą znamy się dobrze, a
i pana znam, bo często pan tu bywał.
- Skoro tak, to mówmy sobie po imieniu. Jestem
Marek. To, co robimy?
- Ja wejdę do wody a ty podasz mi Ulę, potem
sam wejdziesz.
Z przyjemnością zanurzyła
się w chłodnej wodzie. Marek w sekundę zjawił się przy nich. Obaj utrzymywali ją
na powierzchni podtrzymując ją dłońmi ułożonymi na plecach. Rafał podsunął jej
pod głowę długi wałek z pianki, żeby ułożyła się na niej wygodnie.
- Spróbujemy rozruszać jej nogi. Ty złap za
jedną stopę, ja za drugą. Wykonuj takie ruchy jak przy pływaniu żabką. Pianka
pozwoli utrzymać jej głowę na powierzchni. Zaczęli ćwiczenia. Ula nie czuła
bólu. Woda skutecznie niwelowała jakikolwiek dyskomfort. Starała się też z
całych sił zmusić nogi do posłuszeństwa, ale jak na razie musiała liczyć na
swoich pomocników. Po kilkunastu minutach Rafał umieścił jej deskę między
udami.
- Ula, my ściśniemy ci nogi tak, żeby deska
pozostała na swoim miejscu, a ty postaraj się z całych sił wepchać ją po wodę.
Złap się barierki i pchaj z całej siły biodra w dół.
Długo się nie udawało.
Deska, co rusz wyskakiwała nad lustro wody. Wreszcie za kolejnym razem zebrała
wszystkie siły i wepchała biodra pod wodę. Udało się! Roześmiała się
szczęśliwa.
- Chcę jeszcze raz i kolejny! Już wiem jak to
zrobić!
Powtarzała ćwiczenie raz za
razem nie przestając się uśmiechać z powodu kolejnych prób zakończonych
powodzeniem. Rozradowana jak mała dziewczynka krzyczała do Marka.
- Widzisz Marek! Widzisz! Potrafię! – Cieszył
się razem z nią i uszczęśliwiał go jej entuzjazm. Po basenie przewiózł ją na
salę ćwiczeń. Podeszła do nich młoda dziewczyna i przedstawiła się Markowi.
Jestem Ania, to ja będę ćwiczyć z Ulą. Zapraszam.
Usadził ją na siodełku
dziwnego przyrządu przypominającego trochę rower. Ania ułożyła jej stopy w
szerokich pedałach i zacisnęła na nich paski z rzepami. Włączyła jakiś przycisk
z boku i pedały zaczęły się kręcić, a wraz z nimi nogi Uli.
- Ula, pedały kręcą się mechanicznie, ale skup
się i spróbuj naciskać stopami na nie, tak, jakbyś naprawdę jechała na rowerze
– poinstruowała Ania.
- Dobrze, postaram się.
Marek usiadł na niskiej
ławeczce stojącej obok i przyglądał się ćwiczeniu. Ania zostawiła ich na chwilę
samych i poszła sprawdzić jak idzie innym jej pacjentom.
- Dajesz jakoś radę? – odezwał się po kilku
minutach
- Daję – wysapała czerwona z wysiłku i emocji.
Zachichotał.
- Jeśli dalej będziesz taka zawzięta, to na
drugi rok wystartujesz w wyścigu pokoju.
- Nie wystartuję.
- No, a skąd wiesz? – przekomarzał się z nią.
- Bo nie przyjmują kobiet – roześmiała się na
cały głos. Zawtórował jej. Cieszyło go jej dobre samopoczucie. Pedałowała już
dobre dwadzieścia minut, gdy zauważył, że dziwnie drgają jej nogi. Zawołał
Anię.
- Aniu przyjrzyj się jej nogom, szczególnie
udom. Widzisz jak dziwnie drgają tuż pod skórą? – Rehabilitantka pochyliła się
każąc Uli pedałować dalej. Przyjrzała się dokładnie, po czym wyprostowała się i
szeroko uśmiechnęła.
- To dobry znak. – Nie za bardzo rozumiał, co
ją tak cieszy. – To nerwy – wyjaśniła. - To znak, że nie są martwe i porażone
do końca. Mamy dużą szansę na całkowite przywrócenie sprawności.
Ucieszyły ich te słowa i
dodały sił do jeszcze większych starań. Przenosił ją z jednego przyrządu na
drugi. Na każdym ćwiczyła, co najmniej pół godziny. O dwunastej trzydzieści
Ania zarządziła koniec jej wysiłków na dzisiaj. Zmęczona, ale szczęśliwa
pozwoliła się przebrać Markowi. Pełnym euforii głosem mówiła.
- Widzisz, dałam radę. Nie będzie tak źle.
Wiem, że zniosę wszystko, tylko bądź przy mnie. – Ucałował jej czerwony z
emocji policzek.
- Zawsze będę przy tobie, moja mała, słodka
dziewczynko – szepnął.
Weszli do jadalni, w której
zastali już Maćka i Raula. Podjechał z Ulą do stolika. Przywitali się z nimi.
- I jak pierwszy dzień? Dobrze poszło? Nic cię
nie boli? – pytał zaciekawiony Maciek.
- Dobrze. Dałam radę. Nie było tak źle i nie
boli mnie nic. Zobaczycie, że szybko stanę na nogi.
Jej wiara we własne
możliwości poprawiła im samopoczucie. Zamówili obiad i wymieniali jeszcze
informacje przy jego konsumowaniu.
- Dajecie sobie radę beze mnie? Najbardziej
martwię się o księgowość. Tam nie można z niczym zwlekać i niczego zostawiać na
później. Boję się, że sam Maciek nie ogarniesz wszystkiego.
- To się nie martw. Nie miałem okazji ci
powiedzieć, ale zatrudniłem nową dziewczynę. Jest po ekonomii. Wdrożyłem ją we
wszystko i już dobrze sobie radzi. Ty masz się skupić tylko na sobie, a nie
zaprzątać swojej mądrej główki innymi sprawami.
- Jak w stajniach Raul? Jak Diablo? Chciałabym
dzisiaj go odwiedzić – zwróciła się do Marka. – Nie miałbyś nic przeciw temu?
Wzięlibyśmy melexa a wózek zapakowalibyśmy z tyłu, żebyś nie musiał mnie nosić.
– Uśmiechnął się.
- Wiesz dobrze kochanie, że nie jestem w
stanie ci niczego odmówić. Jeśli tego bardzo chcesz, to podjedziemy do stajni.
– Uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz