ROZDZIAŁ 19
Alex
obawiał się trochę tej wizyty u przyszłych teściów. Mógł nawet powiedzieć, że
jedzie tam z duszą na ramieniu, ale Jadzia przez całą drogę uspokajała go
mówiąc, że nie ma się czego bać. Jej rodzice są bardzo wyrozumiałymi i mądrymi
ludźmi i na pewno go zaakceptują. Tak też było w istocie. Rodziciele Jadzi byli
uprzedzeni przez córkę o wizycie jej i Alexa. Poinformowała ich również, że
zaręczyła się i bardzo kocha człowieka, z którym chce spędzić resztę życia.
Znali swoją córkę i wiedzieli, że jest bardzo rozsądna. Rzeczywiście ta
pierwsza wizyta w domu ukochanej była bardzo udana. Alex wprawdzie na początku
był bardzo spięty, ale dzięki życzliwemu podejściu Szumielewiczów i młodszego
brata Jadzi Tomka, nerwy opuściły go bezpowrotnie. Mamie Jadzi na przywitanie
wręczył ogromny bukiet kwiatów, ojcu dostał się markowy koniak, a najmłodsza
latorośl dostała grę komputerową, której zakup doradziła mu Jadzia.
- Czym się zajmujesz Alex? – spytał pan
Szumielewicz siadając obok niego przy stole. Zdziwił tym pytaniem Febo, bo ten
sądził, że ukochana wszystko o nim opowiedziała rodzicom.
- To Jadzia nie mówiła? – Stefan Szumielewicz
uśmiechnął się.
- Ona w ogóle niewiele mówi, gdyby nie Józef,
nawet nie wiedzielibyśmy, gdzie pracuje.
- Ja jestem współwłaścicielem firmy, w której
ona jest moją asystentką. Pełnię funkcję dyrektora finansowego. Drugim
wspólnikiem jest Marek Dobrzański, narzeczony Uli.
- Aaa… To takie buty. Krysiu słyszałaś? One
obydwie zakochały się w swoich szefach. A to ci historia. My w sierpniu
będziemy przecież w Warszawie na weselu Uli. Niedawno przyszło zaproszenie.
- No właśnie, a’propos wesela. My też nie
chcielibyśmy długo zwlekać i myślę, że w tym roku czeka państwa jeszcze jeden
wyjazd do Warszawy. – Szumielewiczowie znieruchomieli.
- Jak to jeszcze jeden? To kiedy wy chcecie
się pobrać?
- Ustaliliśmy z Jadzią, że w święta Bożego
Narodzenia.
- Matko Boska! – Krystyna złapała się za
głowę. – Przecież my nie zdążymy wszystkiego przygotować! – Alex uśmiechnął się
do nich z sympatią.
- Proszę się o nic nie martwić. Ja wszystko
załatwię. Chciałbym bardzo gościć państwa u siebie jeszcze przed świętami, aż
do nowego roku. Wszystko wtedy spokojnie przygotujemy. Mam duży dom i na pewno
się pomieścimy. Chciałbym też, by wyrazili państwo zgodę, aby Jadzia
zamieszkała ze mną. Teraz dojeżdża z Rysiowa, a to prawie dwadzieścia
kilometrów. Ode mnie miałaby bliżej i mogłaby jeździć ze mną – zauważył, że ta
prośba wywołała małą konsternację, więc pośpieszył wyjaśnić korzystając, że
Tomek zajął się nową grą. - Proszę, nie obawiajcie się państwo - powiedział
półgłosem. – Ja jej nie skrzywdzę. Do tej pory nawet jej nie dotknąłem. Bardzo
ją kocham i szanuję – widział, jak te słowa przyniosły im ulgę, a ich twarze
wypogodziły się.
- Dziękuję ci Alex – Krystyna położyła dłoń na
jego dłoni. – Widzę, że jesteś dobrym, szlachetnym i honorowym człowiekiem i
bardzo kochasz naszą córkę. Zgadzamy się i powiadomimy Józefa, żeby nie musiała
robić tego sama. Pewnie nawet nie wiedziałaby, jak ma to z siebie wykrztusić.
Jest taka wstydliwa.
- Mamo! Teraz to ty mnie zawstydzasz – Jadzia
czuła, jak płoną jej policzki.
- No już, nie denerwuj się tak – uspokajał ją
ojciec. – Skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy to może zjemy coś. Na pewno
zgłodnieliście podczas tej długiej podróży.
- Ja zaraz podam obiad, – Krystyna podniosła
się z krzesła – a wy porozmawiajcie jeszcze przez chwilę.
Wracali
szczęśliwi i w doskonałych nastrojach. Alex postanowił wejść do domu Cieplaków
i porozmawiać z Józefem. Nie znał go, podobnie jak i rodzeństwa Uli, ale chciał
być wsparciem dla swojej narzeczonej, kiedy ta będzie mu opowiadać o przebiegu
wizyty w rodzinnym domu. Jadzia weszła pierwsza krzycząc od progu.
- Już jestem! – Z kuchni wyszedł Józef i zobaczył,
że nie jest sama.
- Dobry wieczór – Alex podał dłoń Cieplakowi.
– Jestem Alexander Febo, narzeczony Jadzi.
- Miło mi pana poznać. Już rozmawiałem z moją
szwagierką, wszystko wiem i gratuluję. Jadzia to dobra dziewczyna podobnie jak
moja Ula. Mam nadzieję, że będziecie ze sobą szczęśliwi.
- Panie Józefie, ja już jestem. Bardzo ją
kocham i cieszę się ogromnie, że ta cudna dziewczyna odwzajemniła moje uczucie.
- Wszędzie nic, tylko miłość. Ula z Markiem
zachowują się czasem, jak dwa cielęta. Nie widzą poza sobą świata. – Alex
roześmiał się.
- Wiem panie Józefie. Mam tak samo. Czy pani
Krysia mówiła panu, że Jadzia przeprowadza się do mnie? – Józef podrapał się po
głowie.
- Mówiła, a ja drugi raz będę przeżywał to
samo. Ona jest przecież, jak moja córka i żal mi się z nią rozstawać, ale
miłość najważniejsza. To, co? Pakuj się, nie stój tak, a my z panem Alexem
napijemy się herbatki.
- Proszę mi mówić po imieniu. W końcu niedługo
będziemy rodziną. My pobieramy się w święta.
- Ależ macie tempo. Dwa wesela w jednym roku.
Nie wiem jak ja to przeżyję – powiedział komicznie i podreptał do kuchni
wstawiając wodę na herbatę.
- Jadziu pomóc ci się pakować?
- Nie… Ty idź dotrzymaj towarzystwa wujkowi, a
ja prędko się spakuję. Nie mam zbyt wielu rzeczy.
Faktycznie
nie trwało długo, gdy wyszła z pokoju wlokąc wypakowaną torbę. Postawiła ją
koło drzwi i weszła jeszcze do kuchni.
- Jestem gotowa – podeszła do Cieplaka. –
Dziękuję ci wujku za wszystko. Było mi tu jak we własnym domu. Będziemy cię
odwiedzać tak często, jak tylko się da.
Następnego
dnia na parking przed firmą Febo&Dobrzański w tym samym momencie podjechały
dwa samochody, srebrny Lexus i czarne BMW. Niemal równocześnie wysiadły z nich
cztery osoby i powitały się serdecznie.
- Witamy państwa Febo! – Marek już ściskał
Jadzię a Alex Ulę.
- A my witamy państwa Dobrzańskich – panowie
uścisnęli sobie dłonie.
- My Ula chyba o czymś nie wiemy – Marek
przygarnął do siebie narzeczoną i badawczo spojrzał na uśmiechniętego Alexa.
- No tego nie wiecie. Wróciliśmy wczoraj z
Elbląga. Przedstawiłem się przyszłym teściom. Ula masz pozdrowienia od całej
rodzinki. Jest wspaniała. Zgodzili się, żeby Jadzia zamieszkała ze mną, dlatego
dziś pierwszy raz jechaliśmy razem do pracy. Jestem szczęśliwy – Marek poklepał
go po ramieniu.
- To widać mój drogi. Promieniejecie
szczęściem oboje.
- Podobnie jak wy. – roześmiała się Jadzia.
- To prawda – Marek spojrzał na obie
dziewczyny. – Wiesz Alex, dostały nam się najlepsze kobiety na świecie i
najpiękniejsze.
- Co racja, to racja. Nie mogę się z tym nie
zgodzić przyjacielu.
W dobrych
nastrojach podążyli w kierunku wejścia.
Ula
zasiadła za biurkiem i odpaliła komputer. Miała dzisiaj sporo do zrobienia.
Maciek był w rozjazdach a Ania pojechała razem z nim i musiała ich zastąpić.
Nie zwlekając zatopiła się w dokumentach. Wprowadzała punkt po punkcie w
utworzone w Excelu tabele. Musiała zliczyć wszystkie pozycje by zrobić bilans
kolekcji młodzieżowej, którą kończył projektować Pshemko. Miała być wystawiona
wraz z kolekcją jesienną. Po dwóch godzinach poczuła się słabo. Zaczęły jej
latać przed oczami czarne plamki. Przetarła dłonią powieki i potrząsnęła głową.
– To pewnie ze zmęczenia – pomyślała.
Tak zastała ją Violetta, która właśnie wparowała do sekretariatu.
- Cześć Ula. A coś ty taka blada jak jakaś
blada twarz?
- Cześć Viola. Nie wiem. Zmęczona jestem – uśmiechnęła
się do niej słabo.
- Chodź ze mną do bufetu. Weźmiemy kawę, to
postawi cię na nogi.
- Nie mogę, mam dużo pracy – zaprotestowała
żałośnie.
- Praca nie królik, nie ucieknie. No chodź – prosiła.
- No dobrze – wstała od biurka i zakręciło jej
się w głowie. Przytrzymała się ramienia Violetty.
- Naprawdę nie wiem, co się dzieje. Dziwnie
się czuję i tak jakoś… - osunęła się na podłogę. Violę zatkało, a już po chwili
rozkrzyczała się na całe gardło.
- Maaareeeek! – jej przeraźliwy wrzask
postawił Dobrzańskiego na równe nogi podobnie jak resztę firmy. Wypadł z
gabinetu i zobaczył leżącą na podłodze Ulę.
- Rany Boskie! Ula! Ula! – odniósł ją i na
rękach zaniósł na kanapę w swoim gabinecie. Klepiąc ją lekko po twarzy i
skrapiając ją wodą mówił nieprzytomnie.
- Ula… Skarbie… Ocknij się… Ula… - Wpadła
Kubasińska ściskając w ręku zmoczony ręcznik. Wcisnęła go Markowi mówiąc
- Połóż jej na kark.
Przybiegł
zaalarmowany Alex z Jadzią i Sebastian. Marek nie potrafił przywrócić jej do
przytomności.
- Niech ktoś wezwie pogotowie – powiedział ze
łzami w oczach nie przestając jej cucić. Alex już wybierał numer. Nie minęło
dziesięć minut, a już pojawił się lekarz z sanitariuszem.
- Proszę coś zrobić, ona przynajmniej od
dwudziestu minut jest nieprzytomna – Marek z nerwów wyłamywał palce.
- Trochę długo – mruknął lekarz. Wyciągnął z
torby mały flakonik z amoniakiem i podstawił jej pod nos. Poruszyła głową i
zachłysnęła się. Zaczęła kaszleć.
- Kochanie, kochanie ocknij się – otworzyła
powieki i zobaczyła przed sobą biały kitel.
- Co… się stało…?
- Zemdlała pani. Miewała już pani takie
omdlenia?
- Nie… To pierwszy raz… - powiedziała słabo. –
Zakręciło mi się w głowie i potem już nie wiem…
- Słabe ma pani ciśnienie – lekarz zdjął
mankiet ciśnieniomierza z jej przedramienia. – Sprawdzę jeszcze poziom cukru.
Choruje pani na cukrzycę?
- Nie… Chyba nie… Nic o tym nie wiem. - Nakłuł
jej palec, pobrał na pasek kroplę krwi i wsadził go do glukometru. Po chwili
wyświetlił się wynik.
- Pięćdziesiąt dwa. Bardzo niski. Zabieramy
panią. Trzeba wykonać serię badań i ustalić, co było przyczyną tego omdlenia.
- Ale ja nie chcę… Marek? – Przykucnął przy
niej całując jej dłoń.
- Kochanie trzeba to zrobić. Nie darowałbym
sobie, gdyby ci się coś stało. Ja pojadę z tobą. Alex, Jadzia? Możecie pojechać
za karetką?
- Nie ma sprawy. Wezmę tylko portfel a Jadzia
torebkę i już schodzimy na dół.
Lekarz
chciał posłać sanitariusza po nosze, ale Marek wziąwszy Ulę na ręce zwiózł ją
na sam dół. Ostrożnie umieścił ją w środku, sam siadając obok.
- Do którego szpitala ją wieziecie?
- Na Orzycką. – Marek pokiwał głową.
- Znam ten szpital jak własną kieszeń – mruknął.
Dotarli na
miejsce. Po chwili wieziono ją na wózku inwalidzkim a Marek szedł obok. Tuż za
mim równie nerwowym krokiem podążał Alex z Jadzią, która była wystraszona i
drżała na całym ciele. Wyczuł to i przytulił ją mocniej do siebie.
Zatrzymali
się przed laboratorium, gdzie kazano im zaczekać. Marek ukrył twarz w dłoniach.
Alex wraz z Jadzią przysiedli obok i starali się go pocieszyć.
- Nie martw się. To na pewno nic poważnego.
Dużo pracuje, to pewnie z przemęczenia. Zrobią jej badania i wszystko się
wyjaśni.
Te słowa
jednak nie uspokoiły Dobrzańskiego. Przemierzał nerwowo korytarz z jednego
końca na drugi. Był przepełniony strachem. Strachem o nią. Po kilkudziesięciu
minutach ponownie wywieziono ją na korytarz. Obstąpili ją.
- Pobrali mi krew, - mówiła, głaszcząc
uspokajająco Marka po dłoni – a teraz pojadę na USG. Nie martw się, wszystko
będzie OK. Już czuję się dobrze i właściwie sama mogłabym pójść na to badanie.
– Zaprotestował.
- Nie Ula, nie. Jak wstaniesz znowu może
zakręcić ci się w głowie i zemdlejesz. Lepiej siedź.
Z laboratorium
wyszedł sanitariusz.
- Przepraszam państwa, ale muszę pacjentkę
zawieźć na badanie. Za parę minut powinna być z powrotem – pchnął wózek przed
sobą i powędrował do drzwi windy. Znowu czekanie. Czas dłużył się
niemiłosiernie. Wreszcie pojawiła się na korytarzu, już na własnych nogach z
wynikami USG w dłoni. Podeszła do nich uśmiechając się promiennie, ale Marek z
niepokojem zobaczył, że jej policzki są mokre a oczy pełne łez.
- Ula? Co ci jest? Wiedzą już? – bał się, a
jego oczy wielkością przypominały dwa spodki. Przytuliła się do niego.
- Wiedzą – wyszeptała. – Jestem w ciąży.
Szósty tydzień i jestem bardzo, bardzo szczęśliwa. – Zamurowało go. Po chwili
wykrztusił.
- Jesteś… w ciąży? Jesteś w ciąży! – wykrzyczał
na całe gardło. – Słyszeliście? Alex, Jadzia! Moje kochanie jest w ciąży!
Będziemy mieli dziecko! – porwał ją na ręce i okręcił się z nią kilka razy na
szpitalnym korytarzu. – Jestem szczęśliwy skarbie. Nieprzyzwoicie szczęśliwy – wpił
się w jej usta.
- Ula – Aleks uściskał ją a potem Jadzia – gratulujemy
wam obojgu. Jesteście prawdziwymi wybrańcami losu. Mam nadzieję, że i ja kiedyś
będę tak skakał ze szczęścia.
- Na pewno Alex. Doczekacie się i wy - spojrzała
na Jadzię, której twarz przypominała kolorem świeżego pomidorka. - Nie wstydź
się Jadziu. Przekonasz się, jakie to wspaniałe uczucie. Ja niemal fruwam nad
podłogą. Dopiero niedawno rozmawialiśmy z Markiem o dzieciach i proszę, taka
niespodzianka.
- To wspaniała nowina Ula. Muszę koniecznie powiadomić
rodziców. Ależ oni się ucieszą. – Pogładziła go po twarzy.
- Wstrzymaj się dopóki nie wrócę. Muszę
zanieść te wyniki do lekarza i dowiedzieć się, co dalej. Nie znam wyników z
krwi. Zaczekacie jeszcze chwilę? To już nie potrwa długo.
- Zaczekamy Ula. Teraz jesteśmy już spokojni a
i Marek też na takiego wygląda – Alex poklepał przyjaciela po ramieniu.
Weszła do
gabinetu lekarskiego, w którym urzędował doktor Malicki. Podała mu wyniki z USG
i usiadła na wskazanym przez lekarza krześle. Przejrzał je i uśmiechnął się.
- No, to już znamy przyczynę omdlenia. Wyniki
z krwi nie są zbyt zadowalające, ale szybko je poprawimy. Wypiszę recepty. Jak
pani stąd wyjdzie proszę pójść na solidny obiad, po nim zjeść ciastko z kremem
i popić to wszystko solidną porcją czarnej kawy. Dzięki temu podniesie pani
poziom cukru i ciśnienie. Od teraz zacznie pani o siebie dbać. Będzie
przyjmować witaminy i przychodzić co miesiąc na badania kontrolne, chyba że
będzie się działo coś niepokojącego, wtedy proszę natychmiast dzwonić. Musi
pani unikać ciężkiej pracy i jak najwięcej wypoczywać. Jeśli dostosuje się pani
do tych zaleceń, doprowadzimy tę ciążę do szczęśliwego finału – wręczył jej
plik recept. – W takim razie widzimy się za miesiąc. Na kartce zapisałem dzień
kolejnej wizyty. Życzę powodzenia.
- Dziękuję panie doktorze i do widzenia.
Wyszła na
korytarz zauważając, że wszyscy podnoszą się z foteli. Podeszła do nich z
szerokim uśmiechem.
- Lekarz powiedział, że z ciążą wszystko w
porządku, tylko wyniki z krwi nie za dobre. Kazał mi iść na porządny obiad, po
nim zjeść ciacho i popić kawą. Mocną kawą. Muszę podnieść sobie ciśnienie i
poziom cukru. Może pójdziemy do jakiejś restauracji, jeśli nie śpieszy wam się za
bardzo? – spojrzała na Alexa i swoją kuzynkę.
- Jesteśmy za tym. Zresztą dobrze się składa,
bo jest właśnie pora obiadowa. Chodźmy.
- Po drodze musimy się zatrzymać przy aptece.
Mam plik recept do wykupienia.
- Nie martw się Ula. Zatrzymam się jak tylko
jakąś zobaczę – zapewnił ją Alex.
Marek
objął czule swoje szczęście, Alex swoje i pomaszerowali szpitalnym korytarzem
do wyjścia.
Dostała
kilka dni wolnego od lekarza, jak to określił „na dojście do siebie”, chociaż
wcale nie uważała, że jest jej to potrzebne. Marek obchodził się z nią, jak z
jajkiem. Nie pozwalał nic robić. Wyręczał ją we wszystkim. Nosił na rękach.
Śmiała się wtedy perliście i mówiła, że niedługo zapomni, jak się chodzi, a on
spoglądał wtedy na swoje kochanie i oczy śmiały mu się do niej ze szczęścia.
Wieść rozeszła się po całej firmie i już wszyscy wiedzieli, że za parę miesięcy
przyjdzie na świat mały Dobrzański, lub mała Dobrzańska. Rodzice Marka też
wiedzieli. Dowiedzieli się od nich następnego dnia po pobycie w szpitalu, kiedy
złożyli im niezapowiedzianą wizytę. Helena rozpłakała się ze wzruszenia a i
Krzysztof ukradkiem ocierał łezki. Ściskali i gratulowali na przemian im
obojgu. Józef także był wzruszony.
- Będę dziadkiem, będę dziadkiem – powtarzał w
kółko ocierając mokre policzki. Pogratulował im też Jasiek, a mała Betti
dopytywała się tylko, czy będzie mogła czasami pobawić dzidziusia. Uspokojona
przez Ulę, że na pewno tak, zaszyła się w swoim pokoju oddając się namiętnie
pasji rysowania Uli i Marka z wózkiem.
Stosując
się ściśle do zaleceń lekarza w dość krótkim czasie wzmocniła swój organizm.
Czuła się świetnie i tak samo wyglądała. Marek oszczędzał ją jak mógł. Nie
pozwalał, by zbyt długo siedziała za biurkiem wpatrzona w ekran monitora.
Zabierał ją na krótkie spacery do parku przy firmie. Fizycznie nie zmieniła się
wcale. Brzuch wydawał się jeszcze płaski i nie świadczył o tym, że dojrzewa w
jego środku maleńka istotka. Kiedy jednak stawała nago przed lustrem, wyraźnie
zauważała powiększone piersi, które Marek tak bardzo lubił dotykać i pieścić.
Jej skóra zrobiła się też wrażliwsza na dotyk i znacznie intensywniej odbierała
bodźce zewnętrzne.
Nadszedł
sierpień, słoneczny i ciepły. W sadzie u Cieplaków dojrzewały rumiane już
jabłka. Marek z Jaśkiem przy wydatnej pomocy Maćka zbierali je w wielkie kosze.
Obrodziły pięknie. Były dorodne i soczyste. Ula ile mogła, przerobiła na mus do
jabłecznika, ale i tak było ich tyle, że porozdawali znajomym i rodzinie. Alex
będąc którejś soboty z Jadzią w Rysiowie, zabrał skrzynkę pełną pachnących
owoców a i Marek wziął jedną dla rodziców. Siedzieli w sobotni wieczór przy
grillu piekąc kiełbaski i ciesząc się swoim towarzystwem.
- Jak tam stres przedślubny? – spytał Alex. –
Dopadł was już?
- No, trochę – Ula uśmiechnęła się do niego. –
To już za dwa tygodnie – spojrzała na Marka. – Możesz jeszcze się rozmyślić
kochanie. – Udał oburzenie.
- Nigdy w życiu. Dostałem to, co najlepsze i
nie wypuszczę tego skarbu z rąk. Nic z tego kochanie. Ja jestem bardzo
zdecydowany i nie mogę się już doczekać, więc nie kombinuj. Na was też
przyjdzie wkrótce pora. Nawet się nie obejrzycie jak przyjdą święta i włożycie
na paluszki obrączki – Alex przytulił do siebie Jadzię.
- I ja nie mogę się już doczekać. Mieliśmy
wielkie szczęście przyjacielu, że pokochały nas takie anioły.
- A moja Ania, to nie anioł? – odezwał się
milczący dotąd Maciek. – Jest piękna, mądra i bardzo rozsądna.
- W takim razie nie wiem, na co ty jeszcze
czekasz? – Marek poklepał go po ramieniu. – I na ciebie już najwyższy czas.
Dlaczego się jej nie oświadczysz? Bierz przykład z Alexa. Znali się krótko, bo
zaledwie półtora miesiąca, a on już był zdecydowany, że tylko Jadzia, żadna
inna. Jeśli ją kochasz to nie zwlekaj kolego, bo sprzątnie ci ją sprzed nosa
jakiś przystojniak – Maciek spojrzał na niego niepewnie.
- Tak myślisz?
- No pewnie. Ania to atrakcyjna kobieta i
podoba się mężczyznom. Mówię ci, nie zwlekaj. Kup pierścionek i zdeklaruj się w
jakiejś romantycznej scenerii.
- Chyba masz rację, nie ma na co czekać. W
przyszłym tygodniu kupię pierścionek – powiedział z dużą pewnością w głosie.
- To został nam tylko Olszański i jego
postrzelona Violetta – zażartował Alex.
- No. Zobaczycie, że ta szalona kobieta
zaciągnie go przed ołtarz szybciej niż myśli – Marek roześmiał się na cały głos.
– Przepraszam was kochani, ale właśnie zwizualizowałem sobie tę scenę.
Trzy dni
przed ślubem Marka i Uli przyjechali z Elbląga przyszli teściowie Alexa.
Zatrzymali się u Józefa, choć Febo proponował im skorzystanie z jego domu.
- Nie gniewaj się Alex, – mówiła
przepraszającym tonem Krystyna – ale tak dawno nie widzieliśmy Józka. Musimy pogadać
o naszych rodzinach. Chciałabym też pójść na grób siostry, więc sam rozumiesz.
- Rozumiem oczywiście i wcale się nie gniewam.
Może dadzą się państwo zaprosić na obiad lub kolację do mnie, a właściwie to
już do nas. Jadzia tak dobrze gotuje. Na pewno zrobi coś smacznego – spojrzał z
ogniem w oczach na ukochaną.
- Takiej prośbie nie odmówimy, ale może po
weselu. Zostaniemy tu do środy przyszłego tygodnia, to może we wtorek? – Alex
uśmiechnął się uszczęśliwiony.
- Trzymam państwa za słowo, ale we wtorek
obiad i kolacja. Proponuję włoskie klimaty. Proponuję coś z mojej ojczystej
kuchni. Na pewno uda mi się czymś państwa zaskoczyć.
- Dobrze. Zatem jesteśmy umówieni.
Szumielewiczowie
siedzieli wraz z Józefem w kuchni przy jego słynnej nalewce i wspominali dawne
czasy. Krysia westchnęła.
- Jak szkoda, że Magda nie dożyła tego ślubu.
Ula była jej oczkiem w głowie. W dodatku jest tak bardzo do niej podobna. Nie
mówię tu o fizycznym podobieństwie, bo pod tym względem my wszystkie jesteśmy
bardzo podobne, ale o charakterze. Jest zupełnie jak ona. Chodząca dobroć.
- Krysiu, przecież Jadzia jest taka sama. Ich
narzeczeni zachwycili się najpierw usposobieniem dziewczyn, ich łagodnością, spokojem
i szczerością, a potem urodą, choć muszę przyznać, że obie wypiękniały bardzo. Marek
mi nawet mówił, że najpierw zakochał się w Uli duszy, a później w całej reszcie
– powiedział Cieplak ze śmiechem.
- Musisz jednak przyznać Józek, że obie miały
szczęście, bo poznały bardzo atrakcyjnych przyszłych mężów, na stanowiskach i
bardzo zaradnych życiowo.
- Tak, to prawda, ale liczy się przede
wszystkim charakter. Oni obaj, jak twierdzą, pod wpływem swoich dziewczyn
zmienili się bardzo i to na korzyść. Wypijmy kochani za szczęście i powodzenie
całej czwórki już niedługo naszych dzieci.
Pshemko
stał przed podestem z założonymi rękami i ciężko wzdychał.
- Wyglądasz cudownie. W ogóle nie widać, że
jesteś w błogosławionym stanie. Na jutro zamówiłem Bazylego. Jest w Warszawie i
obiecał, że doprowadzi twoje włosy do ładu. Nie możesz popsuć wrażenia byle
jaką fryzurą. Trzeba je ufarbować i nadać im blasku tak, jak wtedy, pamiętasz?
Tak się broniłaś. Płakałaś, kiedy ścinał ci włosy, a późniejszy efekt był
porażający. Sama to przyznałaś. – Zeszła z podestu i uściskała go mocno.
- Dziękuję ci za wszystko Pshemko. Jesteś
prawdziwym przyjacielem i bardzo doceniam to, co robisz dla mnie. Czy Bazyli
znalazłby trochę czasu by i Jadzię ufarbować i ostrzyc? Ma za długie włosy z
rozdwajającymi się końcówkami. Jest taka zagoniona, że nie ma nawet czasu, by
pójść do fryzjera. Ona też chciałaby wyglądać ładnie na moim weselu.
- Obiecuję ci, że go zapytam, ale jak go znam,
na pewno nie odmówi.
- Dziękuję. Idę się teraz przebrać. Czy ktoś
przywiezie suknię na Sienną? Nie chcę, żeby Marek zobaczył ją za wcześnie.
- Nie martw się. W sobotę osobiście ją
przywiozę i pomogę ci się ubrać.
Uspokojona
jego słowami, przebrała się i poszła do Jadzi. Powiedziała jej, że jutro i ona
przejdzie metamorfozę, więc niech nic nie planuje. Wróciła do sekretariatu,
gdzie czekał na nią zaniepokojony Marek.
- Ula, gdzie ty byłaś? Czekam i czekam.
- Byłam u Pshemko na przymiarce, a na co tak
czekasz?
- Chciałem pójść do parku trochę uspokoić
myśli. Nie ukrywam, że jestem zdenerwowany tym jutrzejszym dniem.
- Nie tylko ty – pogładziła go czule po
policzku. – Ja też się denerwuję. Chodźmy. Odsapniemy trochę.
Dzień był
piękny, ciepły i słoneczny. Mnóstwo dzieciarni wokół stawu karmiło stadko
kaczek. Oni szli objęci, zatopieni w swoich myślach, zdając się nie słyszeć tych
pełnych podekscytowania, dziecięcych krzyków. Przyciągnął ją mocniej do siebie
całując jej ciepły policzek.
- Jutro spełni się moje marzenie kochanie. Po
rozstaniu z Pauliną bardzo pragnąłem się zakochać. Mówiłem nawet Sebastianowi,
że chcę czuć motyle w brzuchu i rozpaczliwie tęsknić, że chcę założyć rodzinę i
mieć ciepły dom. To wszystko się spełnia Ula. Dzięki tobie.
Popatrzyła
w jego pełne miłości oczy i uśmiechnęła się łagodnie.
- A ja zakochałam się w tobie i nawet nie
śmiałam marzyć, że kiedyś odwzajemnisz to uczucie. Byłeś z nieznanego mi
świata. Świata pełnego pięknych kobiet, przystojnych mężczyzn, ale też i
zepsutego, bez żadnych zahamowań i moralności. Nie wierzyłam, że mój świat i
twój świat znajdą kiedyś wspólny mianownik, ale tak właśnie się stało, a ja
jestem najszczęśliwszą kobietą na ziemi, bo mam ciebie i kocham cię nad życie.
- Jesteś dla mnie wszystkim tak jak i ta
maleńka istotka, która rośnie pod twoim sercem. Nie liczy się nikt więcej. Nadałaś
sens mojemu istnieniu. Bardzo was kocham.
ROZDZIAŁ 20
W sobotę
obudziła się bardzo wcześnie. Była zdenerwowana. W końcu nie wychodzi się za
mąż co tydzień. Spojrzała na budzik i odczytała godzinę piątą. O dziewiątej
miał przyjechać Pshemko i przywieźć suknię. Alex też obiecał przywieźć Jadzię o
tej porze i zabrać do Dobrzańskich Marka, bo właśnie tam miał się przyszykować
do tego ważnego wydarzenia.
Spojrzała
czule na ukochanego. Spał spokojnie posapując lekko. Uśmiechnęła się. Tak
bardzo przypominał jej tego małego chłopczyka ze zdjęcia oglądanego w jego
rodzinnym domu. Była szczęśliwa. Ktoś tam, na górze nie pozwolił, by ta miłość
została nieodwzajemniona. W myślach podziękowała mamie. Wierzyła, że to ona
jest tym dobrym duchem z wielką mocą sprawczą. Nie wyobrażała sobie życia z
innym mężczyzną u swojego boku. Gdyby tak się stało, byłaby na pewno
nieszczęśliwa, choć najbardziej prawdopodobny scenariusz był taki, że do końca
życia byłaby sama, ponieważ już nigdy nikogo nie mogłaby tak mocno pokochać.
Teraz pod sercem nosi w dodatku jego dziecko. Bezwiednie pogłaskała się po
brzuchu. – Jakie będziesz? – zapytała
w myślach.
Marek
poruszył się i jakby wyczuwając, że ona już nie śpi, również podniósł senne
powieki. Uśmiechnął się błogo ujrzawszy wpatrzone w niego dwa lazurowe
jeziorka. Przyciągnął ją mocno do siebie układając głowę na jej piersiach.
- Dlaczego nie śpisz kotku? Jest jeszcze
bardzo wcześnie – wymamrotał. Zanurzyła swe palce w jego czarnej czuprynie i
pogłaskała go.
- To chyba z nerwów. Nie potrafię już zasnąć.
Chyba wstanę i pójdę zrobić sobie kawy, a ty pośpij jeszcze trochę.
- Nie chcę spać bez ciebie. Zrób i dla mnie.
Zaraz wstanę.
Zastał ją
siedzącą przy kuchennym stole nad kubkiem aromatycznej kawy kompletnie
zamyśloną i nieobecną. Podszedł do niej i wtulił się w jej plecy.
- O czym tak intensywnie rozmyślasz? Nie
sprawiasz wrażenia zbyt szczęśliwej. Mam nadzieję, że nie chcesz się wycofać?
- Marek, jak możesz w ogóle dopuszczać do
siebie takie myśli. Mam sobie odpuścić najbardziej atrakcyjną partię w stolicy?
Nic z tego mój drogi. Niech żeńska część miasta gryzie palce z zazdrości. –
Roześmiał się całując ją w nosek.
- To mnie będą zazdrościć. Żenię się z
aniołem. Rzadko, kto ma takie szczęście. Ja je mam i nie wypuszczę z rąk. –
Wstała od stołu.
- Zrobię może jakieś śniadanie. Wprawdzie jest
wcześnie, ale nie wiadomo czy będzie okazja coś zjeść do momentu, w którym
ogłoszą nas mężem i żoną.
Zakrzątnęła
się w kuchni i już po chwili Marek wdychał błogi zapach jajecznicy na bekonie i
piekących się tostów. Przy śniadaniu wyciszyli emocje. Wiedzieli, że w kościele
znowu ich dopadną, ale przynajmniej teraz poczuli względny komfort psychiczny.
Punktualnie
o dziewiątej rozległ się dzwonek do drzwi. Marek poszedł otworzyć i ujrzał
najpierw ogromny pokrowiec trzymany przez mistrza, a za nim Jadzię, Alexa i
wyłaniającą się z windy Violettę.
- Cześć! – przywitali się z nim chóralnie.
Mistrz spojrzał na niego zezem.
- A co ty tu jeszcze robisz? Nie powinieneś
być u rodziców?
- Pshemko, spokojnie. Zaraz jadę z Alexem, a
dziewczyny zostają do pomocy. Viola, gdzie mój świadek?
- Czeka na dole i ma przy sobie obrączki,
jeśli o to chciałeś zapytać.
- Dzięki Viola, to my uciekamy. Pożegnam
jeszcze tylko Ulę – pobiegł do kuchni i żarliwie ucałował swoją ukochaną.
- Lecę kotku. Do zobaczenia za cztery godziny.
– Wychodząc z klatki schodowej minęli Bazylego.
- Pshemko już jest? – zapytał Marka.
- Jest. Czekają wszyscy na ciebie. Dziękuję
Bazyli za Ulę – uścisnął mu dłoń.
Przywitał
się z Sebastianem i w trójkę samochodem prowadzonym przez Alexa kierowali się
do domu seniorów Dobrzańskich.
Na Siennej
trwały gorączkowe przygotowania. Bazyli uwijał się jak w ukropie. Zafarbował
dziewczynom włosy a potem podciął je nieco nadając im objętości. Po zrobieniu
im makijażu spojrzał na swoje dzieło z zadowoleniem.
- I co Pshemko obie są zjawiskowe, prawda?
- Zgadzam się z tobą, to prawdziwe piękności.
Teraz moje panny przebierać się. Violetta pomoże Jadzi a ja Urszuli – klasnął w
dłonie i podał Jadzi pokrowiec z suknią dla niej.
- Weź to i idźcie do któregoś pokoju. Ty
Urszulo weź bieliznę i ten gorset. Jak sobie nie poradzisz ze sznurowaniem,
zawołaj. I pospieszcie się. Nie zostało już dużo czasu. O dwunastej trzydzieści
ma być limuzyna.
Weszła do
ich sypialni i rozłożyła wszystko na łóżku. Założyła najpierw piękną, białą,
koronkową bieliznę a następnie gorset, który spełniał też funkcję pasa do
pończoch. Przyszła i na nie kolej, a potem na buty. Nauczona doświadczeniem, że
nie należy wkładać niewygodnych butów, bo potem są kłopoty, dziękowała w duchu
Pshemko, że sprowadził je dużo wcześniej z Włoch i mogła je rozchodzić. Teraz
były bardzo wygodne i nie odczuwała żadnego dyskomfortu. Ubrała cienki
szlafroczek i wychyliła głowę zza drzwi.
- Pshemko, przynieś suknię!
Pojawił
się po chwili taszcząc ze sobą wielki pokrowiec. Ostrożnie wyjął z niego to
cudo i pomógł jej je ubrać. Zapiął na plecach zamek i obrzucił ją roziskrzonym
spojrzeniem.
- Jesteś piękna! Chodź jeszcze do Bazylego.
Poprawi fryzurę i upnie ci stroik.
Jadzia też
wyglądała pięknie, ubrana była w blado-błękitną sukienkę na cienkich
ramiączkach odsłaniającą sporą część pleców, przewiązaną w pasie jedwabną
wstążką. Suknia Violetty wyglądała bardzo podobnie, lecz była seledynowa.
Bazyli popatrzył na te trzy boginie z zachwytem i tylko dramatycznie jęknął.
- Co za nimfy. Cudowności.
Marek
wyglądał jak młody bóg. Garnitur uszyty przez Pshemko leżał idealnie. Do niego
biała koszula i aksamitna muszka. Kobiety nie mogły oderwać wzroku od jego
urodziwej twarzy i pięknej sylwetki. Czekał na swoje szczęście przy ołtarzu
wraz z Sebastianem i Alexem. Uśmiechnął się szeroko zauważając siedzących w
jednej z pierwszych ławek Maćka i Anię i Szumielewiczów. Skinął głową Jaśkowi i
swoim rodzicom. Józef wraz z Beatką dzierżącą w swoich małych rączkach koszyk
wypełniony płatkami róż, czekał przed kościołem na limuzynę, która miała
przywieźć jego najstarszą latorośl. Ale oto i są. Podszedł do limuzyny
otwierając drzwi i pomagając wysiąść Uli i pozostałym dziewczynom. Zlustrował
ich pełnym podziwu wzrokiem.
- Ależ jesteście piękne, a ty córcia w
szczególności – otarł dłonią łzy wzruszenia – bardzo cię kocham. – Przytuliła
się do niego ledwo hamując łzy. Nie mogła pozwolić, by ten misternie zrobiony
makijaż miał się rozpłynąć pod wpływem wilgoci. Józef chwycił ją pod ramię.
Zobaczyli wybiegających z kościoła Sebastiana i Alexa, którzy podeszli do
swoich dam. Na nich też te piękności zrobiły piorunujące wrażenie. Józef
prowadził wolno Ulę przez kościół. Nagle zamiast zwyczajowego marsza
Mendelssohna usłyszała dźwięki swojej ukochanej symfonii. Uśmiech rozjaśnił jej
twarz. Słusznie odgadła, że to dzięki Markowi ją słyszy, bo tylko on wiedział,
jak bardzo ukochała tą piękną muzykę. Przed nimi szła Betti rozsypując płatki
róż. Za nimi Sebastian prowadził Jadzię. Jako główni świadkowie szli w
pierwszej parze. Dalej Alex z Violettą i Maciek z Anią na końcu.
Marek
patrzył na ten obrazek i sądził, że śni. Ula, jego kochana Ula nie szła. Ona
płynęła. Piękna biała suknia spływała delikatną falą po jej ciele nadając jej
ruchom charakterystyczną płynność, zwiewność i lekkość. Bez wątpienia wyglądała
jak anioł. Przez moment miał nawet wrażenie, że rozwinie skrzydła i na nich
dotrze do ołtarza. Zalśniły mu oczy a serce zalała tkliwość i ogromna,
niewyobrażalna miłość dla tej pięknej, mądrej i bardzo skromnej dziewczyny. Czy
mógł wymarzyć sobie większe szczęście? Wzruszył się tak bardzo, że popłynęły mu
łzy. Nie wstydził się ich. Spokojnie spływały po jego policzkach. I jej twarz
była mokra od łez Nie powstrzymała ich, choć obiecała sobie, że dzisiaj nie
będzie płakać. Jednak emocje wzięły górę.
Józef dotarł z nią do Marka.
- Oddaję ci ją synu. Kochajcie się i szanujcie
nawzajem, a miłość niech towarzyszy wam do końca waszych dni.
Podeszli
do ołtarza gdzie czekał już na nich duchowny. Ceremonia rozpoczęła się. W
skupieniu powtarzali za księdzem słowa przysięgi małżeńskiej. Wymienili
obrączki. Przy słowach, – a teraz ogłaszam was mężem i żoną – Ula nie
wytrzymała i rozpłakała się z buzującego w niej szczęścia. Przytulił ją mocno i
ucałował jej usta szepcząc.
- Kocham cię kochanie moje najdroższe całym
sercem i duszą. Jestem twój i tylko twój na wieki.
- I ja jestem twoja aż do śmierci.
Wybiegli
przed kościół, a za nimi wysypała się reszta weselnych gości. Życzenia,
życzenia i jeszcze raz życzenia. Najpierw od Józefa, Jaśka i Beatki, potem od
Dobrzańskich. Podeszła też Paulina w mocno zaawansowanej ciąży wraz z Lwem.
- Wszystkiego najlepszego moi kochani, dużo
szczęścia i wiecznej radości. Wiem już Ula, że i ty jesteś przy nadziei.
Szczerze wam gratuluję.
- Dziękujemy Paulina. Dziękujemy też za to, że
zdecydowałaś się przyjechać. Na pewno ci trudno, bo rozwiązanie niebawem.
- Tak to już siódmy miesiąc, ale porozmawiamy na
weselu. Bo reszta gości też chce wam złożyć życzenia. – Podeszli
Szumielewiczowie. Krystyna miała łzy w oczach.
- Uleńko. Życzę wam wielu szczęśliwych dni w
zgodzie, poszanowaniu i miłości. Jesteście tacy piękni aż serce rośnie, a ty
tak bardzo podobna do Magdy. Ona patrzy na was z góry i na pewno się pięknie
uśmiecha – przytuliła Ulę, która zaniosła się od płaczu.
- Tak bardzo bym chciała, żeby tutaj była.
- Wiem dziecko, wiem. Ona jest tu kochanie, w
twoim sercu i cieszy się waszym szczęściem.
Wreszcie
obstąpili ich niezawodni przyjaciele: Maciek z Anią, Sebastian z Violettą i
Alex z Jadzią. Ściskali i gratulowali im ze szczerego serca. Na końcu podszedł
mistrz Pshemko. On też przeżył dzisiaj chwile wzruszenia. Świadczyły o tym jego
szklące się oczy.
- Ach, moi kochani, jakaż to była piękna
uroczystość. Wy tacy piękni, zakochani – mówił z widoczną egzaltacją. – Życzę
wam dozgonnej miłości i cudownych dzieciaczków, które się z niej narodzą.
Podziękowali
mu ściskając go serdecznie i zapewniając, że gdyby nie jego serce włożone w
każdy szew ich ślubnych strojów, ta uroczystość byłaby czymś zupełnie
zwyczajnym. Znowu sprawili, że poczuł się doceniony i spełniony. Uwielbiał tę
parę.
Goście
pojechali wprost do hotelu, w którym Helena urządzała im wesele. Piękny wystrój
i wspaniale zastawione stoły zrobiły na wszystkich wrażenie. Czekano na
młodych, którzy oddali się w ręce firmowego fotografa. Była też sesja w ich
ukochanych Łazienkach. Ich powrót uhonorowano oklaskami. Helena z Józefem
witała ich chlebem i solą. Pan młody porwał pannę młodą na ręce i przeniósł
przez próg sali.
Pierwszy
toast za zdrowie i pomyślność młodych, pierwsze „gorzko, gorzko”, pierwszy
wspólny taniec. Rozpierała ich radość i szczęście. Helena Dobrzańska dużo
wysiłku włożyła w przygotowanie tego wesela. Umówienie sali i menu, to było
wyzwanie. Podziękowali jej za to i byli bardzo wdzięczni. Marek porwał matkę do
tańca, a Ulą zajął się Krzysztof. Patrzył na nią z przyjemnością. Udała mu się
synowa. Piękna, mądra, zaradna i kocha jego syna całym sercem. Widział to w jej
oczach.
- Jak się czujesz Ula, jako pani Dobrzańska? –
Uśmiechnęła się do teścia promiennie.
- Cudownie. Jestem nieprzyzwoicie szczęśliwa.
- To widać kochanie. Marek też emanuje
szczęściem. Dawno nie widziałem go w takim stanie. Ba! W ogóle go nie widziałem
takiego nigdy. My też dziękujemy Bogu, że postawił cię na jego drodze. Nie
marzyliśmy, że kiedyś będziemy mieć tak wspaniałą synową. – Zarumieniła się i
uśmiechnęła do seniora.
- Tato, zawstydzasz mnie. Twarz mi płonie – wyszeptała.
Roześmiał się głośno.
- Pięknie ci z tymi rumieńcami, a ja zachwycam
się nimi od momentu, w którym cię poznałem. No odprowadzę cię do Marka. Muszę
usiąść na chwilę. Zmęczyłem się - oddał ją Markowi i usiadł przy stole
obserwując zabawy młodych.
Tańczyła
już chyba ze wszystkimi gośćmi płci męskiej. O trzeciej nad ranem miała dość.
- Muszę się położyć, bo za chwilę usnę tu na
stojąco. Zmordowałam się.
Ze
zrozumieniem popatrzył na nią. – I tak
długo wytrzymała. Jest przecież w ciąży – pomyślał. Nie zastanawiając się
złapał ją za rękę. Obeszli wszystkich dziękując za przybycie i przepraszając za
niedyspozycję Uli. Wziął z recepcji klucz i zaprowadził ją do wynajętego dla
nowożeńców apartamentu. Już w progu ściągnęła buty i rzuciła się na łóżko.
- Kochanie ja wiem, że obowiązuje noc
poślubna, ale jestem tak zmęczona i senna, że nie mam siły ruszyć ani ręką ani
nogą, nawet nie mam siły ściągnąć z siebie sukienki. Czy możemy zrobić sobie
dzień poślubny? Proszę – spojrzała błagalnie w jego stalowo-szare oczy. –
Położył się obok całując namiętnie jej usta.
- Właściwie mieliśmy już wiele przedślubnych
nocy, więc mogę ci odpuścić, ale poranek należy do mnie.
- Jutro pozwalam ci na wszystko, na co tylko
masz ochotę – wyszeptała odwzajemniając pocałunek.
Pomógł
pozbyć się jej sukni i bielizny. Uwolnił też siebie ze ślubnego garnituru. Nagi
wziął ją, także nagą na ręce i zaniósł pod prysznic. Umył szybko ją i siebie i
wrócił z powrotem do łóżka. Wtuliła się jak zwykle w niego i po chwili już
spała kamiennym snem. On przyglądał się jeszcze chwilę swojemu szczęściu i z
błogim uśmiechem na ustach oddał się w ręce Morfeusza.
Obudziło
go słońce, które od dłuższego czasu wdzierało się w intymność pokoju przez nie
zaciągnięte rolety. Wolną ręką przetarł zaspane oczy i spojrzał na wtuloną w
niego żonę. – Żonę – uśmiechnął się.
– Jak to miło brzmi. Moja śliczna,
cudowna żona – pochylił się i sięgnął do jej ust całując je słodko.
Poruszyła się i nie otwierając oczu uśmiechnęła się rozkosznie.
- Dzień dobry moje szczęście – wyszeptał jej w
usta.
- Dzień dobry mój kochany.
- Obiecałaś mi coś wczoraj, pamiętasz?
- Pamiętam. Czyń więc swoją powinność – zachichotała.
- Nie omieszkam – wymruczał seksownie wtulając
się ustami w to wrażliwe miejsce za uchem. Zadrżała, a na jej ciele pojawiła
się gęsia skórka. Objęła jego głowę, która właśnie teraz znajdowała się na wysokości
jej piersi. Uwielbiał je pieścić. Od kiedy zaszła w ciążę, zrobiły się bardziej
pełne, soczyście jędrne z podniecająco sterczącymi sutkami, które obdarzył
pieszczotą. Schodził niżej Wycałował z czułością każdy centymetr jej cudownego
brzuszka szepcząc.
- Rośnij szybko maleństwo. Nie możemy się
ciebie doczekać.
Wreszcie
dotarł do jej kobiecości. Jęknęła poczuwszy jego usta w jej wnętrzu.
- Marek… Błagam cię… Ja już dłużej…
Powrócił
do jej ust i nie przestając całować wszedł w nią jednym ruchem. Podjęła rytm.
Powoli traciła jasność myślenia. Przetoczył się wraz z nią na plecy. Teraz ona
dominowała i nadawała płynność ruchom. Pochyliła się i przylgnęła do jego ust.
- Kocham cię, kocham, kocham… - wyszeptała
półprzytomnie między pocałunkami. Podniósł się i przylgnął do niej oplatając
ramionami. Po chwili przez ich splecione ciała przebiegł rozkoszny spazm, a
potem jeszcze jeden i kolejny. Zastygli w tej pozycji powoli dochodząc do
siebie. Wtuliła się jeszcze mocniej w niego chcąc jak najdłużej nacieszyć się
tą chwilą. Podniósł jej podbródek zmuszając, by spojrzała mu w oczy.
- To było piękne, a ty wspaniała. Dziękuję ci
skarbie, że dajesz mi tyle szczęścia.
Ich
miesiąc miodowy niestety nie miał trzydziestu dni. Marek wykupił wczasy w
Jastarni, bo Ula nie chciała wyjeżdżać za granicę. Chcąc, by te dwa tygodnie
spędziła w miarę najlepszym luksusie, wykupił pobyt w Domu Zdrojowym, który
szczycił się wysokim standardem i świetną kuchnią. Żałował, że jest uczulona na
ryby, bo będzie musiał sam delektować się morskimi specjałami. Mieli wyjeżdżać
w środę. Natomiast we wtorek Alex zaprosił ich jeszcze do siebie. Gościł
przecież swoich teściów i pomyślał, że byłoby miło Uli spotkać się jeszcze z
wujostwem, zanim Szumielewicze wyjadą. Siedzieli właśnie przy stole delektując
się wyborną włoską kuchnią.
- Wyrobiłeś się mój drogi – Ula spojrzała na
Alexa z uśmiechem – wszystko jest pyszne.
- To przede wszystkim zasługa Jadzi, ale i ja
miałem w przygotowaniu potraw swój skromny udział.
- Udał nam się zięć Krysiu – Szumielewicz
przełknął ostatni kęs spaghetti. – Nie dość, że przystojny, to jeszcze gotować
potrafi. Zupa była wspaniała, jak ona się nazywa? A… minestrone. Powoli
zapamiętam – roześmiał się. – Spaghetti, niebo w gębie. Chyba będziesz musiała
wziąć u niego kilka lekcji, bo i w domu chciałbym zjeść coś równie smacznego. –
Krysia obruszyła się.
- Mówisz tak, jakbyś w domu jadał tylko
niedobre rzeczy. – Szumielewicz ucałował dłoń żony.
- To tylko żarty Krysiu. Nie bierz sobie ich
do serca.
- To co, jutro wyjeżdżacie? – Alex zwrócił się
z pytaniem do Marka. – Nawet nie pochwaliliście się, dokąd.
- Do Jastarni. Mam nadzieję, że zapanujecie z
Jadzią nad wszystkim w firmie. Ciebie Jadziu proszę o zwrócenie szczególnej
uwagi na Pshemko. Wiesz, że potrafi zaleźć za skórę. Dopilnuj, by przynoszono
mu regularnie czekoladę i jak to mówią „przychyl mu nieba”. Jego kunszt wzrasta
proporcjonalnie do dawki pochlebstw i rozpieszczania.
- Nie martw się zadbam o niego. Mam nadzieję,
że zbyt boleśnie nie odczuje nieobecności Uli, którą przecież uwielbia.
- Pamiętaj też o dostawach ze szwalni Alex. W
ciągu najbliższych dni powinny się pojawić. Wasilko jest bardzo gorliwy i
jestem pewien, że od niego będzie pierwsza.
- Nie obawiaj się Marek. Jedźcie i
wypoczywajcie. My sobie poradzimy. Jest Maciek i Sebastian a i twój ojciec
służy radą. Nie będzie tak źle. A właśnie. Mówicie, że jedziecie do Jastarni.
Nie będziecie przejeżdżać przez Elbląg? To chyba po drodze?
- Tak, to najkrótsza droga – Marek był
zdziwiony tym pytaniem i nie skojarzył od razu.
- Wobec tego mam prośbę. Może mogliby się z
wami zabrać państwo Szumielewiczowie? Byłbym spokojniejszy wiedząc, że nie
muszą się tłuc pociągiem.
- No pewnie, ciociu! – zareagowała Ula. – Że
też wcześniej nie pomyśleliśmy o tym! Oczywiście, że was zawieziemy. Nie ma
problemu, prawda Marek? – uśmiechnęła się do męża.
- Najmniejszego. Odstawię państwa pod sam dom.
- Bardzo ci Marek dziękujemy – Krystyna
spojrzała na Dobrzańskiego z wdzięcznością. – Nie ukrywam, że to dla nas bardzo
wygodne.
- Nie ma za co, naprawdę. Nam będzie bardzo
miło, a i podróż upłynie szybko i w wesołej atmosferze. Przyjedziemy po was
jutro koło dziesiątej do Rysiowa. Będziecie gotowi?
- Na pewno.
Nie
siedzieli długo w gościnnym domu Alexa. Musieli się przecież jeszcze spakować.
O dwudziestej pożegnali się z nimi i wrócili na Sienną.
Dawno nie
czuli się tak zrelaksowani i spokojni. Ten wyjazd nad morze sprawił, że
wyciszyli emocje, jakie dopadły ich w gorączce przedślubnej. Byli szczęśliwi i
cieszyli się swoją bliskością każdego dnia i każdej nocy. Apartament, który
wynajął, był rzeczywiście luksusowy, z widokiem na morze. Hotel posiadał własną
bazę SPA, więc korzystali jak najwięcej. Nie lubili leżeć plackiem całymi
godzinami na plaży. Zresztą dla Uli opalanie nie było zbyt wskazane. Dużo
spacerowali. Najchętniej brzegiem morza, objęci i zatopieni we własnym świecie.
Dbał o swój skarb do przesady. Zamawiał najlepsze dania, by mogła spróbować
wszystkiego. Kupował tony owoców, bo uważał, że witaminy najlepsze są w takiej
właśnie postaci niż w tabletkach. A ona czuła się jak królewna z żarem i dumą w
oczach patrząc na swojego królewicza. Do pogody też mieli szczęście. Przez dwa
tygodnie nie spadła kropla deszczu, a słońce wprawiało ich zawsze w dobry
nastrój.
Z żalem
żegnali to miejsce obiecując sobie, że jeszcze kiedyś tu wrócą. Znowu wpadli w
kierat codziennych zajęć. Teraz najważniejsza była kolekcja jesienna i
młodzieżowa. Alex wraz z Maćkiem pilnował dostaw zza wschodniej granicy. Na
razie umieszczali wszystko w magazynach, by po pokazie rzucić pierwsze partie
do butików. Ula siedziała u Pshemko konferując z nim po cichu.
- Martwię się o ciebie. Wyglądasz na bardzo
zmęczonego. Powinieneś wyjechać i oderwać się choć na chwilę od firmy. Od pół
roku pracujesz bardzo intensywnie. Należy ci się chwila oddechu. Mam wyrzuty
sumienia, że tak cię wykorzystywaliśmy. – Mistrz poklepał ją po dłoni.
- Masz rację. Jestem zmęczony. Trochę tego
natworzyłem. Jak tylko zakończy się pokaz wyjadę do jednej ze swoich samotni.
Tam na pewno złapię oddech i wrócę z nowymi siłami. Trzeba się przecież zająć
kolekcją zimową.
- Do kolekcji zimowej jeszcze dużo czasu, a ty
musisz odpocząć. Porozmawiam z Markiem on na pewno przyzna mi rację. Nie chcę,
żebyś się rozchorował z przemęczenia.
- Nie będzie tak źle – odparł smętnie. –
Obiecuję ci, że przez najbliższe dwa tygodnie po pokazie wezmę urlop. Izabela
sobie świetnie poradzi i wszystkiego dopilnuje.
Pokaz
zrobił furorę podobnie jak i poprzednie. Mistrz błyszczał i pękał z dumy pod
naporem pochlebstw. To był jego wielki dzień. Ula wraz z Markiem podeszła do
niego gratulując mu sukcesu.
- Pamiętasz, o czym rozmawialiśmy ostatnio?
Idziesz na urlop. Jutro nie ma cię w firmie. Masz solidnie wypocząć, żebyśmy
mogli jeszcze przez długie lata przeżywać takie chwile, jak ta.
- Dziękuję wam moi kochani. W takim razie do
zobaczenia za dwa tygodnie.
- Udanego urlopu Pshemko.
Zbliżał
się termin kolejnej wizyty u ginekologa. Miała też zrobić drugie USG. Marek
nawet nie chciał słyszeć, że miałaby pojechać bez niego.
- Ja też chcę zobaczyć nasze maleństwo. Jestem
przecież jego tatą, prawda? – zaśmiały się jej oczy.
- Prawda kochanie. Jedźmy więc, bo nie chcę
się spóźnić.
Przywitali
się z doktorem Malickim, który zaprosił ich do pracowni ultrasonograficznej.
Położyła się na kozetce lekarskiej a obok przycupnął Marek chcąc jak najwięcej
zobaczyć. Wzdrygnęła się, gdy lekarz nałożył jej chłodny żel.
- No i co my tu mamy – wlepił oczy w monitor. Po
chwili jego twarz rozjaśniła się w szerokim uśmiechu. – No proszę, mamy
podwójną ciążę. – Ula spojrzała na Marka nie bardzo rozumiejąc. Jego mina też
wyglądała nieszczególnie.
- Ale, jak to podwójną? – spytał Marek.
- Widzi pan te dwie ciemne plamki? To dwa
serca. Będą bliźnięta. – Marek nadal nie dowierzał.
- Jest pan pewien?
- Jak najbardziej. Czy w państwa rodzinie
zdarzały się ciąże bliźniacze?
- Moja mama była z bliźniąt – odezwała się nie
mniej zszokowana od męża Ula.
- W mojej też były, ale nie wiem, czy to ma
znaczenie. Mój dziadek, ojciec mojego ojca miał brata bliźniaka.
- No widzicie państwo. Zawsze się coś
dziedziczy w genach, a ta ciąża jest tego najlepszym dowodem. Przebiega
prawidłowo i nie ma absolutnie żadnych odchyleń od normy. Mamusia jest w
świetnej kondycji, co z zadowoleniem stwierdzam. Jak dobrze pójdzie to w marcu
powitacie swoje pociechy.
Wyszli ze
szpitala nadal zaskoczeni i w milczeniu. W końcu odezwała się Ula.
- Co teraz będzie Marek? To dwójka dzieci. Jak
my sobie poradzimy? – Przytulił ją mocno do siebie.
- Poradzimy sobie Ula. Przecież chcieliśmy
mieć dzieci a nie dziecko. Po prostu pojawią się szybciej niż myśleliśmy i to
za jednym zamachem. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Wiesz jak rodzice się
ucieszą? Zanim te maluchy przyjdą na świat, jestem pewien, że mama będzie miała
dla nich tonę ubrań i zabawek i nie będzie myśleć o niczym innym, jak o
rozpieszczaniu ich. – Roześmiali się. - Będzie dobrze skarbie. Nie martw się.
Ja jestem bardzo szczęśliwy z powodu tej nowiny. To będą najszczęśliwsze dzieci
na świecie. Mogę ci to obiecać.
ROZDZIAŁ 21
ostatni
Znowu
zima. Marek przyglądał się smętnie wirującym za oknem płatkom śniegu. Wzdrygnął
się na samą myśl. Ta surowa pora roku nadal wywoływała w nim smutne
wspomnienia. Dopatrywał się też wprawdzie i tych pozytywnych. Gdyby nie zima
nie poznałby Uli. Właśnie, Ula. Złapał za telefon. Od paru dni siedziała w
domu. Przeziębiła się a on nie chciał, by wychodziła na powietrze z katarem i
kaszlem, to mogłoby się odbić na dzieciach. Już wiedzieli, że będą to
bliźnięta. Wybrał numer.
- Cześć skarbie, jak się czujesz?
- Już trochę lepiej. Mama tu jest i wlewa we
mnie litry herbaty z cytryną i miodem. Przy takiej opiekunce na pewno szybko
wyzdrowieję.
- Mierzyłaś temperaturę?
- Mierzyłam. Już nie mam. Aspiryna zadziałała.
- Dasz mi mamę na chwilę?
- Cześć synku. Nic się nie martw. Jestem tu i
pilnuję, żeby nie wychodziła z łóżka. Dzisiaj ja wam ugotuję obiad, nie
będziecie musieli zamawiać. Zrobię rosół, to powinno ją wzmocnić.
- Dziękuję mamo i proszę cię uważaj na nią. –
Ula uśmiechnęła się do Heleny słysząc ostatnie słowa Marka.
- Marek, nie przejmuj się. Przecież nic mi nie
grozi, a mama czuwa. Pracuj spokojnie, my czekamy na ciebie.
- Do zobaczenia kotku – rozłączył rozmowę i
usiadł za biurkiem. Zajął się dokumentami. Usłyszał pukanie do drzwi i po
chwili zobaczył wchodzącego Alexa. Wyglądał jakoś dziwnie. Niedowierzanie na
jego twarzy mieszało się z radością.
- Coś ty taki podekscytowany? – Alex usiadł na
kanapę zakładając nogę na nogę.
- Nie uwierzysz? – Marek przyjrzał mu się
badawczo.
- Co? Jadzia jest w ciąży? – wypalił. Alexa
zatkało.
- A ty skąd o tym wiesz? – spytał
bezgranicznie zdumiony. Marek parsknął śmiechem.
- Jednak trafiłem. Nie wiedziałem. Tak sobie
strzeliłem i trafiłem. Zresztą przecież ja też miałem podobną minę, jak
dowiedziałem się, że Ula jest w ciąży. Była Jadzia u lekarza? Robiła USG?
- Robiła i wyobraź sobie, że u nas też będą
bliźnięta. – Roześmiany Marek wstał od biurka i uściskał Alexa.
- Gratuluję bracie. Widzę, że to tobą
wstrząsnęło. Napijemy się po koniaczku, by uspokoić emocje. Jak powiem Uli, to
nie uwierzy. Boże, one nawet pod tym względem są podobne. Nie do wiary – pokręcił
głową.
- Zachowacie tajemnicę? Nie chciałbym, żeby
Szumielewiczowie dowiedzieli się o tym przed ślubem. Wolę im powiedzieć już po.
- Nie martw się Alex, potrafimy trzymać język
za zębami. Nikt się nie dowie. Swoją drogą to zadziwiające. Idziemy łeb w łeb.
Mamy podobne kobiety i teraz jeszcze po parze bliźniaków.
- Jestem szczęśliwy Marek. Niesamowicie
szczęśliwy. Jeszcze na początku roku nie wyobrażałem sobie nawet takiej
sytuacji, że będę miał żonę i dwójkę dzieci. – Marek spojrzał na niego
poważnie.
- To nagroda Alex. Podarunek od losu za twoje
cierpienie, samotność i rozpacz. Zasłużyłeś, bo zmieniłeś się bardzo i to na
lepsze. Naprawdę gratuluję ci ze szczerego serca.
W święta
odbył się ślub Alexa i Jadzi. Był naprawdę wspaniały i zgromadził sporo gości. Szumielewiczowie
zgodnie z obietnicą przyjechali jeszcze przed świętami i pomagali w
przygotowaniach. Pshemko za namową Uli uszył Jadzi suknię. Była inna niż jej,
ale równie piękna. Przyjechała Paulina z Lwem, swoim miesięcznym synkiem i jego
opiekunką. Zatrzymali się u Dobrzańskich. Ona i Marek mieli być świadkami.
Wszystko poszło szybko i sprawnie i po niecałej godzinie już składano młodym
życzenia. Po nich Alex odciągnął Szumielewiczów na bok i przyznał im się do
ciąży Jadzi. Gdy wyznał, że to będą podobnie jak u Uli bliźnięta, Krystyna
rozpłakała się. Patrzył na nią skonsternowany nie domyślając się powodu tych
łez. Kiedy uspokoiła się trochę, wyznała
- Nawet nie wiesz, jak bardzo zazdrościłam Uli
tej podwójnej ciąży. Jestem taka szczęśliwa synku – uścisnęła go serdecznie.
- Więc nie macie mi za złe? – odetchnął z
ulgą.
- W żadnym razie. To dla nas świetna nowina i
wielkie szczęście. Gratulujemy wam. Jadzia pewnie nie miała odwagi się do tego
przyznać i wolała, żebyś to ty zrobił, prawda?
- No… tak. Sami wiecie, jaka jest nieśmiała.
Chodźmy do niej. Zostawiłem ją samą.
Okryta
futrem Ula wyszła na hotelowy taras. Musiała zaczerpnąć świeżego powietrza. Męczyła
się trochę w tym stanie. Bliźniaki czasem dawały popalić, ale była szczęśliwa.
Mocno kopały i przemieszczały się w środku szukając dogodnej pozycji. To był
znak, że są silne i zdrowe. Pogładziła sporej wielkości brzuch.
- Ula? Wszystko w porządku? – odwróciła się i
zobaczyła nadchodzącą Paulinę.
- Tak, jak najbardziej. Trochę mi już trudno i
męczę się częściej niż kiedyś.
- To minie, zobaczysz. Jak przyjdą na świat
dzieci zapomnisz o wszelkich niedogodnościach. Jesteś szczęśliwa? – Ula
uśmiechnęła się szeroko.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. Marek jest
wspaniałym mężem i będzie idealnym ojcem.
- Aż nie wierzę, że to mówisz. Czy wiesz, że
podczas naszego rozstania zarzuciłam mu, że nie jest materiałem na męża?
Zmieniłaś go i to na korzyść, podobnie jak Alexa. Mówił, ile ci zawdzięcza.
Nawet nie wiesz, jak ucieszył mnie kiedyś jego telefon. To było w tym samym
dniu, w którym się zaręczył. Nie poznałam własnego brata. Dawno nie słyszałam
takiej radości w jego głosie. On naprawdę bardzo kocha Jadzię i jeszcze teraz
ta podwójna ciąża. Wreszcie jest szczęśliwy. Kiedy masz rozwiązanie?
- W połowie marca. Przynajmniej taką mam
nadzieję. Jadzia urodzi na początku sierpnia. Helena bardzo się cieszy. Mówi,
że nie spodziewała się, że w tak krótkim czasie zostanie babcią piątki dzieci.
– Paulina uśmiechnęła się.
- Tak. Szaleje. Nawet nie chciała słyszeć,
żebyśmy zatrzymali się gdzieś indziej i zaproponowała swój dom.
- Przecież jesteście niemal jej dziećmi i ty i
Alex, więc nic dziwnego, że czuje się babcią twojego synka.
- Tak… masz rację.
- A co wy tu robicie? Przecież zamarzniecie na
śmierć – Marek podszedł do nich i spojrzał karcąco na Ulę.
- Ula. Nie powinnaś się tak wietrzyć. Niedawno
byłaś przeziębiona. To naprawdę nieodpowiedzialne – przytuliła się do niego.
- Nie gniewaj się, ale zrobiło mi się duszno i
nasze szkraby zaczęły rozrabiać. Musiałam zaczerpnąć trochę świeżego powietrza.
- Chodźcie, wracamy. Lew też cię szuka Paula.
Była
zmęczona. Marek popatrzył na jej poszarzałą buzię i zadecydował, że pojadą do
domu. Podszedł do Józefa.
- Tato, Ula jest bardzo zmęczona, chce już
wracać, a wy?
- My też. Właśnie miałem ci mówić. Betti
zasypia na stojąco. Naprawdę nie zrobimy kłopotu, jak zwalimy wam się na głowę?
- Tato, rozmawialiśmy już o tym. To żaden
kłopot a nam będzie miło was gościć. Powrót do Rysiowa jest bez sensu. To
przecież kawał drogi. Jutro po południu was odwiozę.
- No dobrze. Pożegnamy się jeszcze ze
wszystkimi i możemy jechać.
Podziękowali
Alexowi i Jadzi za wspaniałą zabawę i tłumacząc, że Ula jest zmęczona, wsiedli
do zamówionej taksówki i pojechali na Sienną.
Beatka
zasnęła tuląc się do kolan ojca. Marek wziął ją na ręce prosząc Ulę, by
otworzyła drzwi. Wszyscy byli bardzo znużeni, więc bez zwłoki pokładli się
spać.
Nie miała
siły już pracować. Ta ciąża dawała jej się we znaki. Bardzo spuchły jej nogi.
Lekarz twierdził, że to przez ucisk płodów na nerki. Miała wielki brzuch i
poruszała się niezdarnie. Dostała zwolnienie lekarskie aż do rozwiązania, a
Marek musiał polegać tylko na jednym swoim asystencie. Alex pomagał, jak mógł.
Widział, że Marek nie może sobie znaleźć miejsca myśląc ciągle, co z Ulą.
Zaproponował, że przejmie część jego obowiązków.
- Zgódź się. Przecież widzę jak się miotasz.
Weź pół etatu albo przyjeżdżaj tylko wtedy, jak będziesz potrzebny. Jej
przydasz się bardziej, przynajmniej będzie czuła, że ją wspierasz. Jak Jadzia
będzie rodzić to zamienimy się rolami.
Był mu
naprawdę wdzięczny. Poród się zbliżał wielkimi krokami a on nie darowałby
sobie, gdyby nie było go przy niej.
- Dziękuję Alex. Jesteś prawdziwym
przyjacielem. Masz rację stresuję się i bardzo boję. Nie o siebie, ale o nią,
jak ona to zniesie.
- Będzie dobrze. Zobaczysz, ani się obejrzysz
a twoje maluchy będą już na świecie.
Został
więc w domu. Był pełen podziwu dla niej. Nigdy się nie skarżyła i bardzo
dzielnie znosiła swój stan, choć ogromny brzuch i spuchnięte nogi sprawiały
duży dyskomfort. Przygotowała do niewielkiej torby wszystko, czego mogła
potrzebować w szpitalu. Teraz tylko czekała.
Obudziła
się pewnej marcowej nocy czując pod udami wilgoć. Zapaliła nocną lampkę i
zrozumiała. Odeszły ją wody. Potrząsnęła delikatnie za ramię śpiącego Marka.
- Marek…Marek… Obudź się.
- Co się dzieje? Która godzina?
- Trzecia nad ranem.
- To czemu nie śpisz?
- Zaczęło się Marek. Wody mi odeszły – powiedziała
spokojnie. – Musisz zawieźć mnie do szpitala. – Zerwał się jak oparzony.
- To już? – jego oczy były ogromne i pełne
paniki.
- Marek, spokojnie. Pomóż mi i zaprowadź do
łazienki. Potem się ubiorę i pojedziemy. Torba jest w garderobie w przedpokoju.
Jej głos
spowodował, że się opanował. Przecież dokładnie wiedział, co należy zrobić. To
był tylko pierwszy paniczny odruch. Pomógł jej się wykąpać i przebrać. Powoli
dotarli do samochodu. Umieścił ją wygodnie i zapiął pas. Podczas drogi poczuła
pierwsze bolesne skurcze. Zwinęła się z bólu nie mogąc złapać oddechu.
- Oddychaj kochanie, oddychaj… Zaraz
dojedziemy.
Nie dała
rady iść. Miała skurcz za skurczem. Wniósł ją na rękach na izbę przyjęć i
posadził w wózku inwalidzkim. Narobił trochę szumu i zaraz zjawiły się
pielęgniarki i lekarz. Zabrano ją na porodówkę a jemu kazano czekać. Zszedł
jeszcze do samochodu po torbę Uli. Kiedy wrócił i usiadł w pustym korytarzu
poczuł się opuszczony. Panowała taka dojmująca cisza. Sądził, że będzie słyszał
jej krzyk, a tu nic, absolutnie nic. Chciał zadzwonić do rodziców, ale
uzmysłowił sobie, że wyrwanie ich ze snu o tej porze nie było dobrym pomysłem.
Przyszedł mu do głowy jeszcze Alex. On na pewno nie będzie miał mu za złe.
Wybrał numer. Po dłuższej chwili usłyszał jego zaspany głos.
- Alex, przepraszam, że cię obudziłem, ale
jestem w szpitalu. Ula rodzi a ja tu jestem zupełnie sam. Potrzebuję wsparcia.
Możesz przyjechać?
- Będziemy za jakieś pół godziny. Trzymaj się
chłopie.
Znowu ta
dzwoniąca w uszach cisza. – Co się
dzieje? Dlaczego nie krzyczy? – myśli kotłowały mu się w głowie.
Usłyszał
szybkie kroki na korytarzu. Odwrócił głowę i odetchnął. To Alex z Jadzią.
Przysiedli przy nim.
- I co, wiadomo już coś?
- Nic, kompletnie nic. Nie rozumiem, dlaczego
nie słychać, jak krzyczy? Ból musi być okropny. Jak ona to wytrzymuje?
- Marek - Jadzia pogładziła jego dłoń. – Ula
jest bardzo dzielna. Na pewno zaciska zęby i ani jęknie. To nie w jej stylu
wydzierać się na całe gardło. Woli cierpieć w milczeniu.
- Może masz rację? Tak bym chciał, żeby już
było po wszystkim. Mam nadzieję, że nie będzie się męczyć zbyt długo – nagle
zamarł.
- Słyszycie? Słyszycie to? – Zza drzwi
dobiegło do nich kwilenie noworodka. Marek podniósł się z fotela, jakby miał
zamiar wtargnąć na salę.
- Marek usiądź. Nie rób głupstw. Słyszymy
płacz jednego dziecka. Musi urodzić się drugie. Na pewno ktoś zaraz wyjdzie i
przekaże jakieś informacje – uspokajał go Alex. Jakby na potwierdzenie jego
słów otworzyły się drzwi i wysunęła się z nich pielęgniarka.
- Który z panów to pan Dobrzański? – spytała.
- To ja. – Uśmiechnęła się do niego.
- Gratulacje, ma pan ślicznego synka. Jeszcze
trzeba troszkę poczekać na następne dziecko, ale nie potrwa to już długo.
- Dlaczego ona nie krzyczy? Zastanawiam się
nad tym odkąd ją tu przywiozłem.
- Ma pan bardzo dzielną żonę. Znosi wszystko w
milczeniu. Pierwszy raz zdarzyła nam się taka pacjentka. Wszyscy jesteśmy pełni
podziwu. Muszę wracać. Pewnie niedługo wrócę z kolejną dobrą nowiną.
- Bardzo pani dziękuję – Marek miał łzy w
oczach. – Moja kochana, odważna, słodka
dziewczynka – pomyślał z czułością.
- Słyszeliście? Mam syna! Ula bardzo chciała
mieć synka. Ciekawe do kogo jest podobny i czy zdrowy – płakał i ściskał ich na
przemian.
- Cieszymy się Marek. Bardzo. Ciekawe, czy
drugie, to też będzie syn. Przeważnie tak jest, że bliźniacze ciąże kończą się
urodzeniem dzieci tej samej płci, ale nie zawsze – Jadzia usiadła i splotła
dłonie na niewielkim jeszcze brzuszku. – My też podobnie, jak wy nie chcemy
znać płci. Niech to będzie niespodzianka.
Ponownie
otworzyły się drzwi i wyszła znajoma już im pielęgniarka. Marek podszedł do
niej i wpił wzrok w jej oczy.
- I co?
- Spokojnie. Jest i drugie.
- Błagam niech pani nie trzyma mnie w
niepewności.
- No dobrze – roześmiała się. - Gratuluję.
Właśnie żona urodziła śliczną córeczkę.
- Naprawdę? Mam synka i córeczkę? Alex,
Jadzia, słyszeliście? Mam syna i córkę. Czy są zdrowe? Jak Ula? – zwrócił się
do pielęgniarki.
- Są zdrowe. Dziesięć punktów w skali Apgar, a
żona czuje się dobrze. Przewieziemy ją teraz na salę poporodową a dzieci na
oddział noworodków. Za chwilę będzie pan mógł je zobaczyć. Proszę tu jeszcze
chwilę zaczekać.
Wreszcie
ją wywieźli. Marek przypadł do niej szepcząc gorączkowo.
- Dziękuję ci skarbie. Byłaś bardzo dzielna.
Kocham cię i kocham nasze maleństwa. Za chwilę je zobaczę. Jest ze mną Alex i
Jadzia. Oni też ci gratulują. – Była bardzo słaba. Uśmiechnęła się tylko do
męża szepcząc.
- Jestem szczęśliwa kochanie, bardzo
szczęśliwa.
Od
pielęgniarki dowiedział się, na której sali będzie leżeć. Musiał jednak
zaczekać na swoje pociechy. Wywieziono je w niewielkim wózeczku. Wyglądały, jak
dwa kokonki opatulone w kocyki. Podeszli do nich, a Marek nie krył łez.
- Zobaczcie, jakie śliczne – powiedział
wzruszony. - Mają czarne czuprynki, zupełnie jak moje włosy. – Stali jeszcze
chwilę przyglądając się maleństwom, jednak nie za długo, bo musiały być
odwiezione na salę noworodków. Z żalem patrzył za oddalającym się wózkiem.
Otrząsnął się jednak.
- Zaczekacie jeszcze trochę? Chciałbym iść do
Uli. Może i was wpuszczą. Chodźmy.
Wsunął się
cicho do pokoju i przysiadł koło łóżka. Podniósł jej dłoń i ucałował. Otworzyła
oczy i uśmiechnęła się do niego.
- Tak się cieszę, że już po wszystkim. Jestem
bardzo słaba i bardzo śpiąca. Jedź do domu. Jesteś zmęczony. Prześpij się i
wróć do mnie. Przeproś Alexa i Jadzię, ale nie mam siły rozmawiać. Może
później, jak będę silniejsza.
- Mamy piękne dzieci kochanie. Widziałem je.
- Ja też. Są do ciebie podobne. Mają takie
same włoski, jak ten chłopczyk na zdjęciu sprzed lat. Kocham cię – przysypiała.
Wyszedł z pokoju i przeprosił w imieniu Uli przyjaciół.
- Ledwie rozmawiała. Jest słaba i zmęczona, a
ja głupi. Z tego wszystkiego nawet nie zrobiłem zdjęcia maluchom.
- Ja zrobiłam – Jadzia wyciągnęła telefon. –
Zaraz ci prześlę. Na pewno chcesz pokazać rodzicom.
- Dziękuję Jadziu, że chociaż ty zachowałaś
przytomność umysłu.
- Marek, dasz radę prowadzić, bo jeśli nie,
podwieziemy cię.
- Dzięki Alex. Teraz dam radę już ze
wszystkim. Jestem spokojny. Prześpię się trochę, coś zjem i wracam do Uli.
Dziękuję wam za wsparcie. Nie wiem, jak bym to zniósł w samotności.
- Od tego są przyjaciele, prawda? – Alex
poklepał go po ramieniu. – Trzymaj się chłopie i odezwij, jakbyś czegoś
potrzebował.
- Jeszcze raz wielkie dzięki. Do zobaczenia.
Wsiadł do
samochodu i zerknął na zegarek. Dochodziła dziewiąta. Postanowił pojechać do
rodziców, ale najpierw zadzwoni do teścia. Wybrał numer i po chwili usłyszał
dziarski głos Cieplaka.
- Cześć Marek, co tam?
- Cześć tato. Mam wspaniałą nowinę. Zostałeś
dziadkiem – usłyszał jego radosny krzyk w słuchawce telefonu.
- Naprawdę! Kiedy urodziła i przede wszystkim
czy dzieci są zdrowe!
- Urodziła dzisiaj nad ranem chłopczyka i
dziewczynkę. Są zdrowe. Ula jest jeszcze słaba. Jak wychodziłem, spała. Jadę się
tylko zdrzemnąć ze dwie godzinki i zaraz do niej wracam. Zajrzę też do
rodziców. Muszą wiedzieć, że zostali dziadkami.
- Tak się cieszę synu, tak się cieszę – mówił
wzruszony Józef. – Czy będzie ją można odwiedzić?
- To chyba bez sensu tato. Nie będą jej długo
trzymać. Ona jest w dobrym stanie i dzieci też są zdrowe. Myślę, że za trzy,
cztery dni będzie już w domu, wtedy przyjedziecie. Prześlę ci za chwilę zdjęcie
maluchów, to będziesz mógł zobaczyć. Ucałuj Betti i uściskaj Jasia. Kończę i
pozdrawiam was. Do zobaczenia.
Zanim
ruszył z parkingu wysłał jeszcze zdjęcie na numer teścia a po chwili już pędził
do domu rodziców.
Drzwi
otworzyła mu Zosia informując, że rodzice są w salonie. Jego widok o tak
wczesnej porze zaskoczył ich. Przywitał się z nimi i uroczyście oznajmił.
- Kochani, dzisiaj wielki dzień. Zostaliście
dziadkami dwójki najpiękniejszych dzieci na świecie. Chłopca i dziewczynki. –
Helena wydała z siebie okrzyk i rozpłakała się. W oczach ojca również dostrzegł
łzy.
- Gratulujemy synku. Jesteśmy tacy szczęśliwi.
Bardzo wymęczył ją poród?
- Ona jest bardzo dzielna mamo. Personel
szpitalny był pełen podziwu dla niej. Ani raz nie krzyknęła, czy jęknęła.
Zacisnęła zęby i rodziła w milczeniu. Sam zachodziłem w głowę, jak ona znosi
ten ból.
- Dlaczego nie zadzwoniłeś? Przyjechalibyśmy.
- Tato. Była trzecia w nocy. Ze szpitala
zadzwoniłem do Alexa i on przyjechał wraz z Jadzią. Tak się martwiłem, że gdyby
nie oni pewnie bym oszalał. Pokażę wam zdjęcie – wyciągnął telefon. –
Zobaczcie, czy nie są piękne? Ula mówi, że podobne do mnie. Mają czarne włoski,
ale oczy nie wiem jakie, bo miały zamknięte. Chcę jak najszybciej do nich
wrócić, ale muszę się zdrzemnąć chociaż dwie godziny, bo nie dam rady.
- Nie jedź do domu. Możesz przespać się tutaj.
Masz tu jeszcze swoje ubrania, więc możesz się potem przebrać. Na pewno
znajdzie się świeża koszula.
- Dzięki. W takim razie idę pod prysznic.
Obudziła
się i poczuła ból w dole brzucha. No tak, przecież dopiero urodziła swoje
dzieci, musi boleć. Sięgnęła do dzwonka, żeby przywołać pielęgniarkę. Po chwili
weszła uśmiechając się do Uli.
- Dzień dobry pani Urszulo. Jak się pani
czuje?
- Dobrze. Trochę mnie boli brzuch.
- To przejdzie. Zawsze jest taki dyskomfort po
porodzie.
- Chciałabym zobaczyć dzieci. Może trzeba je
nakarmić. Zechce je pani przywieźć?
- Oczywiście. Za chwilę z nimi wrócę.
Nie trwało
dziesięć minut, gdy weszła pchając przed sobą wózek z jej maleństwami.
- Wie już pani, jakie będą miały imiona?
- Jeszcze nie. Muszę to skonsultować z mężem.
- Dobrze. Trzeba będzie wypełnić kilka
dokumentów, w których należy podać imiona dzieci. Proszę to ustalić – wyjęła
dzieci z wózka i podała jej. - Zostawiam panią teraz. Proszę spróbować je
nakarmić. Gdyby się nie udało niech pani zadzwoni.
Po wyjściu
pielęgniarki przytuliła je do piersi i ucałowała ich czółka. Teraz dopiero
mogła im się dokładniej przyjrzeć. Rzeczywiście były podobne do Marka bardzo.
Zauważyła jednak, że dziewczynka i do niej jest trochę podobna. Miała błękitne
oczy i usiany piegami nosek. Przy zestawieniu z jej czarnymi włoskami
wyglądała, jak śliczna porcelanowa laleczka. Była drobniejsza od brata, może
dlatego, że urodziła się jako druga?
Odsłoniła
ciężkie od pokarmu piersi i przystawiła sutki do ich ust. Bezwiednie zaczęły
ssać, a ona poczuła się szczęśliwa.
Marek
cicho otworzył drzwi do sali, w której leżała jego ukochana i zamarł
zobaczywszy ją karmiącą ich maleństwa. Ten widok wywołał łzy, które potoczyły
się po jego policzkach. Stał i patrzył oniemiały. Podniosła głowę i uśmiechnęła
się do niego radośnie.
- Witaj kochanie. Chodź, zobacz, czy nie są
piękne? – Podszedł najciszej jak umiał nie chcąc burzyć tego błogiego nastroju.
Przysiadł na łóżku i pocałował ją.
- Dziękuję ci kochanie za te dwa skarby. Są wspaniałe.
Tata Cieplak i moi rodzice już wiedzą. Pokazałem im też zdjęcie maluchów. Które
jest które? Chyba minie trochę czasu zanim zacznę je odróżniać.
- Nie będzie tak źle. To dziewczynka – pokazała
niemowlę z prawej strony. Różni się od braciszka. Ma kolor moich oczu i piegi
na nosku. Chłopczyk, to cały ty. Zauważyłam, że jak robią grymas lub próbują
się uśmiechać, oboje mają dołeczki w policzkach. Nie wyprzesz się ich, bo są
zdartą z ciebie skórą – roześmiała się. Spojrzał na nią z czułością.
- Pamiętasz tę rozmowę o dzieciach Ula? Jak
mówiłem, że chciałbym mieć córeczkę o chabrowych oczkach i piegach na nosku?
Marzenie się spełniło. Za jednym zamachem mamy i upragnionego synka i córeczkę
taką, jak sobie wymarzyłem. Jestem najszczęśliwszym tatą na świecie.
- Ja też jestem nie mniej szczęśliwa.
Jesteście całym moim światem.
- A ty naszym kochanie.
- Musimy podać ich imiona. Masz jakiś pomysł?
Mieliśmy tyle czasu, dlaczego wcześniej nie rozmawialiśmy na ten temat?
- Ja myślałem, ale nie wiem, czy ta propozycja
ci się spodoba – powiedział niepewnie.
- No to mów – pośpieszyła go.
- Pomyślałem, że dziewczynka dostanie imię po
twojej mamie, a chłopiec po moim tacie.
- Magdzia i Krzyś – szepnęła wzruszona. – To
bardzo piękne imiona i zgadzam się na nie. Teraz tylko musisz przejść do
pielęgniarki i poprosić o te formularze. Chyba skończyły jeść. Popatrz jak
śmiesznie marszczą noski. Potrzymam je jeszcze chwilę, bo musi im się odbić a
ty idź i zapytaj przy okazji, jak długo będą nas tutaj trzymać.
Załatwił
wszystko. Wypełnił formularze i wrócił do niej. Dzieci zasnęły w jej ramionach.
- Położysz je do wózeczka? Ręce mi mdleją od
trzymania ich. – Wziął z jej rąk córeczkę i jak największy skarb ułożył w
wózeczku, potem powtórzył tę czynność układając w nim synka. Nie mógł oderwać
od nich oczu.
- Wiesz Ula, ciągle nie mogę uwierzyć w ten
cud. Dzięki wam jestem niewyobrażalnie szczęśliwy – przytulił ją mocno całując
jej słodkie usta. – Za trzy dni, jak wszystko będzie dobrze, zabieram was stąd.
Musisz teraz odpocząć. Ja chciałbym wyciągnąć mamę na zakupy. Trzeba kupić
łóżeczka dla tych malców i całą resztę. Musimy przygotować mieszkanie na wasze
przybycie. Jak wszystko załatwię, to zadzwonię, lub przyjadę. Na razie weź
przykład z naszych dzieci i pośpij trochę. Do zobaczenia skarbie – ucałował ją
jeszcze raz i opuścił szpital.
Zgromadzili
się na Siennej wszyscy, nie mogąc doczekać się przyjazdu Marka, Uli i
dzieciaków. Byli Dobrzańscy, Cieplakowie, Febo, Sebastian z Violettą i Maciek z
Anią. Wreszcie usłyszeli zgrzyt klucza w zamku i ujrzeli Marka z dwoma
nosidełkami w dłoniach i drepczącą za nim Ulę. Postawił z dumą nosidła na
kanapie w salonie.
- Moi kochani. Przedstawiamy wam Magdę i
Krzysztofa Dobrzańskich. – Mała Betti przysiadła na kanapie.
- Marek, ona ma tak samo na imię, jak nasza
mamusia.
- Tak kochanie. Właśnie przez pamięć dla niej
nadaliśmy malutkiej to imię. – Józef ze łzami w oczach podszedł do córki i
przytulił ją.
- Dziękuję ci córeczko, że pamiętałaś.
- Nie było innej opcji tato, a imię
zaproponował Marek i to głównie jemu należy podziękować. – Józef uściskał i
Marka.
- Dziękuję synu. Wzruszyłem się. Malutka ma
oczy mojej Magdy i oczy Uli. Jest śliczna. A Krzyś to cały Dobrzański. Ma oczy
twoje i Krzysztofa. Ten ostatni słysząc to podszedł do Cieplaka klepiąc go po
ramieniu.
- Mamy piękne wnuki Józefie. Jestem bardzo
dumny z naszych dzieci.
Po kolei
podchodzili do nich pozostali gratulując im udanych pociech.
- Mam nadzieję Ula, że i mój poród pójdzie tak
gładko – Jadzia uściskała ją.
- Dziękuję, że wspieraliście Marka. Mówił, że
siedzieliście przez pół nocy z nim na korytarzu. Przepraszam, że nie
porozmawialiśmy wtedy, ale byłam bardzo słaba i śpiąca.
- Ula, nie tłumacz się, przecież my to
rozumiemy – Alex ucałował ją w policzki. – Jak Jadzia będzie rodzić i ja będę
potrzebował wtedy wsparcia, to Marek na pewno nie odmówi.
- Jeżuniu, Uleńko, jakie one śliczne – mówiła
podekscytowana Violetta z właściwą jej egzaltacją. – A ty wyglądasz, jakbyś
nigdy nie rodziła. Nie ma na tobie grama tłuszczu. Jak ty to robisz? – Ula
roześmiała się.
- Nie wiem Viola, to chyba sprawa genów. Teraz
na was kolej. Sebastian, musisz się bardziej starać, a ty Viola zaciągnij go
wreszcie przed ołtarz.
Maciek
uściskał swoją przyjaciółkę serdecznie.
- Gratuluję Ula. To bardzo udana parka. Mam
nadzieję, że i my kiedyś się doczekamy. W czerwcu się pobieramy. Nie chcemy już
czekać.
- To bardzo mądra decyzja – Ula spojrzała z
sympatią na Anię. – Wiem, że będziecie ze sobą szczęśliwi.
Zasiedli
wszyscy do stołu. Dziewczyny zajęły się kawą i krojeniem ciasta nie
dopuszczając Uli do kuchni. Pojawiła się na stole słynna nalewka taty Cieplaka.
Dzieci spały smacznie w swoich łóżeczkach, a oni jeszcze długo siedzieli rozmawiając.
Marek objął Ulę, przytulił do swego boku i powiedział szeptem.
- To wielkie szczęście kochanie. Mamy dwójkę
cudownych dzieci, wspaniałych, oddanych przyjaciół i kochanych rodziców. Czy
moglibyśmy pragnąć czegoś więcej?
Epilog
Cztery
lata później.
Lato w tym
roku rozpieszczało pogodą Warszawiaków. Dni były słoneczne i ciepłe. Zachęcały
do spacerów i wypoczynku tych, którzy nie wyjechali jeszcze na urlopy i musieli
zostać w stolicy. Łazienki tętniły życiem. Na ławce w pobliżu placu zabaw
siedziało dwóch przystojnych mężczyzn zerkających, co jakiś czas na dzieci
bawiące w piaskownicy.
- Jak urlop Alex? Udany?
- Udany. Nawet bardzo. Po raz pierwszy mogłem
pokazać Jadzi Mediolan. Bardzo jej się spodobał. Paulina ma tam piękny dom.
Nawet nie chciała słyszeć, że zatrzymamy się w hotelu. Już odbierając nas z lotniska
zastrzegła, że jedziemy do niej. Wiesz, że jest w ciąży? Jej Sergio, to już
duży chłopak, pomyśleli więc, że przyda mu się rodzeństwo.
- Cieszę się, że życie ułożyło jej się
szczęśliwie. Ze mną tak by nie było. Tylko raniliśmy się nawzajem.
- Po prostu nie była ci pisana Marek. To Ula
jest twoją drugą połówką.
- Tak, masz rację. Ula jest wyjątkowa i
potrafi zaskakiwać na każdym kroku.
- To tak jak Jadzia. Nie mógłbym być z nikim
innym – Alex zerwał się nagle z ławki i podbiegł do dzieci.
- Franek, nie wolno tak. Nie syp jej piasku na
głowę. Choć Madziu, wujek wytrzepie z włosków ten piach. A ty pobaw się ze
Stasiem. Tam masz grabki i łopatkę. Zobacz, jakie Krzyś stawia ładne babki – wziął
dziewczynkę na ręce i podszedł do ławki. Wyciągnęła rączki do Marka.
- Tata, mam pełno piasku we włosach – poskarżyła
się płaczliwie wlepiając w niego załzawione, intensywnie chabrowe oczka.
- Nie przejmuj się. Zaraz wszystko
doprowadzimy do porządku – zanurzył dłoń w jej gęste, długie, czarne włosy i
wytrzepał piach. - Widzisz, już wszystko dobrze. Nie chodź do piaskownicy,
tylko pobaw się z Figą na trawie. Masz tu piłeczkę, porzucaj jej trochę, niech
i ona pobiega – z przyjemnością obserwował zabawę swojej córki z psem. Odwrócił
wzrok na alejkę i dostrzegł swoją żonę idącą wraz z kuzynką w ich kierunku.
Szturchnął Alexa w bok i kiwnął głową.
- Spójrz Alex, jakie laski. – Febo odwrócił
się w kierunku wskazanym przez Marka i uśmiechnął się.
- To na to potrzebowały całe przedpołudnie, ale
trzeba przyznać, że obie wyglądają pięknie. Spójrz, nawet włosy pofarbowały na
ten sam kolor. – Obserwowali je z podziwem. Rzeczywiście obie wyglądały
olśniewająco. Szczupłe, wyjątkowo zgrabne i piękne, w zwiewnych kwiecistych
sukienkach i lekkich sandałkach na koturnie sprawiały wrażenie, jakby płynęły
po parkowej alejce. Ten anielski spokój został nagle zakłócony zbiorowym
wrzaskiem.
- Mama!
Czwórka
maluchów niezdarnie przebierając krótkimi nóżkami pędziła ile sił w kierunku
nadchodzących kobiet. Przypadły do nich, a one przygarnęły je uśmiechnięte i
szczęśliwe. Przykucnęły przy swoich pociechach.
- Byliście grzeczni? – spytała Ula. – Nie
wymęczyliście taty? – Uśmiechnęły się do niej ukazując odziedziczone po ojcu
wdzięczne dołeczki w policzkach.
- Nic, a nic. Byliśmy grzeczni. Franek był
niegrzeczny – poskarżyła Madzia. – Wsypał mi piasek na głowę.
- Franio, nie wolno tak robić – Jadzia
pogłaskała synka. – Madzia ma długie włosy i trudno z nich usunąć piasek.
- Ale wujek usunął i już jest dobrze – popatrzył
na matkę oczami Alexa.
- A ja byłem grzeczny – przypomniał o sobie
Staś. Był łudząco podobny do brata i ich ojciec na początku miał nie lada
kłopot, żeby ich rozróżnić.
- A ty co robiłeś Krzysiu? – Ula cmoknęła
malca w policzek.
- Ja stawiałem babki wiaderkiem. Pokażę ci.
Wyszły naprawdę ładne.
- Zaraz zobaczę – uśmiechnęła się łagodnie do
dzieci. Fizycznie były podobne do Marka, ale charakter odziedziczyły po niej.
Były raczej spokojne i nie wdawały się w konflikty z innymi dziećmi. Złapała je
za ręce i podeszła wraz z Jadzią i jej maluchami do ławki.
- Cześć przystojniaki – rzuciła Jadzia.
- Cześć laski. Trochę długo wam zeszło u
fryzjera. Zgłodnieliśmy i najchętniej schrupalibyśmy, co nasze – Marek
roziskrzonym wzrokiem spojrzał na Ulę podobnie jak Alex na swoją żonę.
Zarumieniły się obie, a oni parsknęli śmiechem.
- A wam tylko jedno w głowie… - odezwała się
Ula.
- To dwa niewyżyte samce Ula – podsumowała
Jadzia.
- Mamusiu, co to są samce? – spytała Madzia
szarpiąc matkę za skraj sukienki. – Teraz już ryczeli obaj ze śmiechu ocierając
łzy.
- Oto skutki waszych dyskusji. Koniec tego
dobrego – zadecydowała Ula. Chodźcie. Trzeba coś zjeść. Pójdziemy do
restauracji. Nie mam ochoty dziś gotować.
- Ja chyba też nie – skrzywiła się Jadzia. –
Idziemy. Dzieci pewnie też są głodne.
- A kupisz nam lody mamusiu? – poprosił Krzyś.
- Jak ładnie zjecie obiadek, to kupię.
Zajęli
jeden z restauracyjnych boksów i złożyli zamówienie.
- Słyszałaś Ula, że Paulina jest w ciąży? – spytał
Alex.
- Słyszałam. Jadzia mówiła. Rodzą się dzieci
na potęgę. Olszańscy też nie poprzestali na córce. Wiesz, że dwa tygodnie temu
Violka urodziła chłopca? Wygląda całkiem jak Sebastian. Ma takie zabawne
pucołowate policzki, jak jego tatuś. U Szymczyków na razie jedno, ale może i oni
zatęsknią za pieluchami. – Marek uśmiechnął się nostalgicznie.
- Popatrz Alex ile rzeczy się zmieniło przez
te pięć lat, aż wierzyć się nie chce. Spoważnieliśmy, dojrzeliśmy. Mamy piękne
kobiety u boku i cudowne dzieci.
- Masz rację. Ja wtedy nie mogłem nawet
wyobrazić sobie takiego życia. Byłem taki głupi. Ach… Nawet wspominać żal.
- Ja też błądziłem bracie i gdyby nie moja
mądra żona, kto wie, co by było.
- Tak. Udały nam się małżonki. Niejeden nam
zazdrości, ale my nie oddamy ich nikomu, bo przecież kochamy je nad życie.
- Święte słowa przyjacielu, święte słowa.
KONIEC
Super to opowieść jest to moja ulubiona postać z tego serialu ja jch lubiłam
OdpowiedzUsuń