ROZDZIAŁ 16 +18
Pojechali
do Łazienek. Rozległy budynek palmiarni miał ten dodatkowy atut, że z drugiej
jego strony mieściła się popularna w mieście restauracja „Belvedere”. Tam
właśnie Marek postanowił zabrać Ulę na obiad. Dzień był dość mroźny, choć
śniegu nie było za wiele. Ten, który wcześniej zalegał na parkowych alejkach,
został uprzątnięty całkowicie i teraz jego zwały przytłaczały sąsiadujące z
dróżkami trawniki. Objął swoje szczęście wpół i wolnym krokiem poprowadził do
budynku palmiarni. W jej wnętrzu było bardzo ciepło. Ściągnęli szaliki i
płaszcze. Nie byli tu pierwszy raz, jednak nieodmiennie widok egzotycznych
roślin sprawiał im przyjemność. Usiedli na ławeczce przy niedużej, sztucznej
sadzawce podziwiając pływające w niej, kolorowe ryby. Ula oparła głowę o ramię
Marka i zadumała się.
- Wiesz, jakoś dziwnie się czuję. Mamy sobotę,
a ja nie mam nic do roboty. Zawsze ten dzień był taki intensywny. Sprzątanie,
lekcje z Beatką, wyjazd do Rysiowa i nagle tego nie ma. Czy tak właśnie może
się czuć pracoholik, gdy nagle zabraknie mu pracy?
Marek
uśmiechnął się do niej.
- Musisz nauczyć się odpoczywać. Nie możesz
całego czasu poświęcać pracy. Ona zbyt cię absorbuje. Musisz rozdzielić te dwie
rzeczy, bo wpłynie to korzystnie na higienę twoich nerwów. Zdecydowanie za dużo
pracujesz, a i ja wykorzystuję cię bez umiaru i w pracy i w domu. Jesteś ciągle
w kieracie. Obiecuję, że to się zmieni. Będę brał na siebie więcej obowiązków.
- I tak robisz już bardzo dużo. Ja nie
narzekam. Przecież robię to od zawsze. Przyzwyczaiłam się. Tata był ciągle
słaby i chory. Musiałam zadbać o wszystko, a w pierwszej kolejności o to, żeby
byli pojedzeni, czyści i oprani. Zmieniło się tylko to, że taty już nie ma i
Jasiek wyjechał.
- Ale ja ci doszedłem. To mnie teraz karmisz.
Gdyby nie ty pewnie miałbym w sobie cale pokłady cholesterolu od tego
niezdrowego żarcia, które dość często sobie fundowałem.
- Nie musisz mieć wyrzutów sumienia z tego
powodu. Dolewam po prostu trochę więcej wody do zupy i już – zachichotała. Zawtórował
jej.
- Chodź, pospacerujemy jeszcze trochę i
pójdziemy na obiad. Smacznie tu dają jeść a i menu bogate. Jest z czego wybrać.
Wracali.
Ula była znużona. Prawie przysypiała w samochodzie. Oparła czoło o chłodną
szybę i zamknęła oczy.
- Śpisz kotku? – odwrócił w jej kierunku twarz
i uśmiechnął się. – Jednak zmęczyła cię ta bezczynność. Mnie rozleniwił ten
obiad. Mam propozycję. Pójdziemy do mnie. Rozłożymy kanapę w salonie i pośpimy
trochę. Sam jestem senny. Co ty na to? – otworzyła powieki i spojrzała na niego
podejrzliwie.
- Ja bardzo chętnie. Nie wiem tylko, czy ty
aby na pewno masz na myśli wspólny sen? – Roześmiał się na całe gardło.
- No cóż… Nie będę ukrywał, że bardzo cię
pragnę. Od czasu, kiedy byliśmy razem, minął prawie miesiąc. To strasznie długo
Ula. Zostań u mnie przez te dwa tygodnie. Dla mnie to szczęśliwy zbieg
okoliczności, że mogę nacieszyć się tobą na zapas – patrzył jak na jej policzki
wypełza wstydliwy rumieniec. Pogładził wierzchem dłoni jeden z nich. – Nie
wstydź się skarbie. Przecież kocham cię nieprzytomnie i nic dziwnego, że
pragnę. Zostaniesz?
- Zostanę- powiedziała cicho. – Ja też cię
pragnę.
Już
w windzie nie potrafił utrzymać przy sobie rąk. Całował ją pożądliwie i z
żarem. Trzęsącymi dłońmi otworzył drzwi i szybko je zamknął. Nie przestając jej
całować rozpinał pośpiesznie guziki jej płaszcza. Ona usiłowała ściągnąć z jego
ramion kurtkę. Oboje zachowywali się jak szaleńcy starając się zedrzeć z siebie
pozostałe części ubrania. Uspokoili się nieco, gdy już zupełnie nadzy
przylgnęli do siebie. Spojrzała w dół i uśmiechnęła się delikatnie. Był bardzo
pobudzony, o czym świadczyła jego wzwiedziona męskość. Wziął ją na ręce i
ułożył na złożonej kanapie. Z zachwytem omiótł spojrzeniem jej nagie ciało.
- Jesteś anielsko piękna – wyszeptał.
Przytulił się do niej obsypując jej twarz pocałunkami lekkimi jak wiatr.
Pieszczotliwie i czule głaskał jej pełne piersi i obudzone pod wpływem
muśnięcia jego palców, sterczące sutki. Nie zaniedbał ich. Jeden i drugi został
obdarzony pocałunkiem. Podniósł się i ukląkł między jej nogami. Miał przed sobą
jej wilgotną, lśniącą płeć. Osunął się nisko by jej posmakować i podrażnić to
najwrażliwsze miejsce. Przez ciało Uli przebiegł nagły skurcz. Swoim językiem
spowodował, że nadszedł drugi i jeszcze kolejny. Z jej ust wydobył się słodki
jęk. Zarzucił jej nogi na swoje ramiona i podsunął bliżej siebie jej krągłe pośladki.
Już nie mógł czekać. Całe jego ciało dopominało się spełnienia. Wszedł w nią od
razu głęboko i mocno, zabierając jej oddech. Ujął jej talię i ruszył. Najpierw
bardzo wolno, jakby chciał delektować się każdym pokonywanym centymetrem jej
wnętrza. Pchnięcia były leniwe, ale rytmiczne. Podniósł ją i posadził na sobie.
Przed oczami miał teraz jej plecy i długą, łabędzią szyję. Przylgnął do niej
ustami prowadząc je wzdłuż linii kręgosłupa. Oparła dłonie na jego udach
wznosząc się i opadając. Objął ją mocno w pasie przyklejając się do jej pleców
a ona tańczyła dostarczając sobie i jemu błogiej przyjemności. Kolejny raz
zmienił pozycję. Pociągając ją za sobą położył się na kanapie nie przerywając
penetracji. Przyspieszył. Masując jej piersi wiódł dłoń coraz niżej aż do jej
płci. Drażniąc ją palcami dostarczał w ten sposób dodatkowej podniety. Jęknęła
przeciągle i zagryzła wargi chcąc stłumić ten jęk. Przekręcił się i znowu była
pod nim. Już nie celebrował tego aktu. Pędził teraz na złamanie karku a ona
wraz z nim. Krzyknęła głośno, gdy poczuła pierwsze spazmy. Nie była już w
stanie ich kontrolować. Jej rozgrzane miłosnym tańcem ciało żyło własnym
życiem.
- Aaaah… - i z jego gardła wyrwał się jęk.
Szczytował w niej długo wypełniając jej wnętrze swoim nasieniem. Ruchy stały
się znowu powolne, aż w końcu ustały zupełnie. Opadł na nią przytulając mocno.
Z wolna otwierała zaciśnięte do tej pory powieki a on w końcu ujrzał zamglone
szczęściem, rozkoszą i ogromnymi pokładami miłości, jej dwa błękitne diamenty.
Uspokoili oddech.
- To było cudowne kotku. Kocham cię – wyszeptał
w jej usta. Wtuliła się w niego i z powrotem przymknęła oczy. Syta tą miłością
zasnęła spokojnym snem a on razem z nią.
Obudziła
się drżąc na całym ciele. Przytulony do jej pleców spał Marek. Jej ciało
pokryła gęsia skórka. – No tak, przecież
jestem naga. – W pokoju panował mrok, nie licząc słabego światła kinkietu
zawieszonego w przedpokoju. Z czułością pogładziła jego twarz.
- Marek, obudź się – szepnęła. Mruknął coś
niewyraźnie i jeszcze ściślej ją objął. Uśmiechnęła się. Był taki słodki kiedy
spał. Delikatnie przekręciła się na drugi bok i cmoknęła jego półotwarte usta.
- Obudź się śpiochu – powiedziała cicho. Z
trudem otworzył oczy.
- Co tam skarbie? Zaspaliśmy? – wymamrotał.
Roześmiała się.
- Nie. Jest przecież sobota. Nie jest ci
zimno? Jesteśmy kompletnie nadzy. Muszę włożyć coś na siebie, bo mną trzęsie. –
Pomruczał jeszcze chwilę i w końcu podniósł się z kanapy. Rozejrzał się po
salonie zauważając porozrzucane ubrania.
- No… nieźle narozrabialiśmy. Przyniosę ci
jakąś koszulę - po chwili wrócił podając jej jeden ze swoich t-shirtów. –
Proszę. Powinien pasować. Pozbieram te ciuchy. Wiesz, że już siódma? Długo
spaliśmy – położył zebrane ubrania na oparciu kanapy. – Chodź, zrobię nam
ciepłą kąpiel. Włączymy sobie hydromasaż. – Machinalnie spojrzał na swoją
komórkę. – O cholera, mama dzwoniła. Nie słyszeliśmy. Muszę oddzwonić, bo
będzie się niepokoić – wybrał szybko numer. Po kilku sygnałach usłyszał jej
głos.
- Dobrze, że dzwonisz synku. Już zaczęłam się martwić,
dlaczego nie odbierasz. Wszystko w porządku?
- Przepraszam mamo, ale nie słyszeliśmy
telefonu. Jak dojechaliście?
- Szczęśliwie. Długa była ta podróż, ale było
warto. Góry piękne, zaśnieżone. Byliśmy już na krótkim rekonesansie. Mała jest
zachwycona. Jutro pójdziemy z nią na sanki. Jest bardzo grzeczna. To prawdziwy
aniołek. Poszła jeszcze z tatą na zapiekanki, a ja czekam na nich w pokoju.
Pozdrów Ulę i uspokój ją, bo Beatka to nadzwyczaj spokojne i nieabsorbujące
dziecko.
- Przekażę mamo, a wy odpoczywajcie. Będziemy
dzwonić wieczorami. Ucałuj małą i pozdrów tatę. Ciebie też całujemy. Dobranoc.
Wyłączył
telefon i uśmiechnął się do Uli.
- Dojechali. Mama nie może się nachwalić
Betti. Mówi, że jest bardzo grzeczna. Właśnie teraz ojciec poszedł z nią na
jakieś zapiekanki. Miłość do nich odziedziczyła chyba po tobie. Chodźmy do
wanny – podał jej dłoń i pociągnął za sobą.
Te
dwa tygodnie były dla nich jak najpiękniejszy sen. Zasypiali i budzili się w
swoich ramionach, wciąż nienasyceni i wciąż głodni siebie. Kochał ją każdej
nocy i każdej nocy jedno i drugie umierało z rozkoszy. Jednak jak to mówią, nic
nie trwa wiecznie. Dwa tygodnie przeleciały w oka mgnieniu. Nawet się nie
spostrzegli a już była sobota, dzień powrotu rodziców Marka z zimowiska. Od
rana przygotowywali się na ich przyjazd. Wiedzieli już, że powinni być koło
szesnastej. Ula od wczesnych godzin szykowała przysmaki. Wiedziała, że nie
zatrzymają się na obiad. Krzysztof nie chciał robić przerw i jak już zasiadł za
kierownicę to pędził bez popasu do domu. Przyjechali kilka minut po
zapowiadanej godzinie. Marek zjechał na dół i po przywitaniu się z nimi zabrał
bagaż Beatki zapraszając rodziców na górę.
- Chodźcie. Na pewno jesteście głodni a Ula
przygotowała pyszny obiad.
Nie
krygowali się. Znali już jej zdolności kulinarne i mieli świadomość, że trudno
im się oprzeć. Mała z krzykiem „Ulcia”! wpadła do mieszkania Marka wprost w
ramiona stęsknionej siostry. Złapała ja mocno za szyję i wycałowała jej
policzki.
- Bardzo, bardzo, bardzo się za tobą
stęskniłam.
- Ja za tobą też Iskierko. Fajnie było?
- Fajnie. Ulepiłam chyba z pięć bałwanów. Pani
Helenka mi pomagała i pan Krzysztof też. I jeździliśmy na sankach. Tam była
taka fajna górka. Jadłam zapiekanki i nawet ciepłe lody. Jedzenie było pyszne.
Góry są fajne – zakończyła ten słowotok i wzięła głęboki oddech. Ula roześmiała
się.
- A nie zmęczyłaś państwa Dobrzańskich za
bardzo? – Mała pytająco spojrzała na seniorów.
- Ula, to dziecko jest takie kochane. Mieliśmy
dzięki niej mnóstwo radości. Potrafiła nas rozbawić i nie nudziliśmy się.
Większość hotelowych gości myślała, że to nasza wnuczka, a my wcale nie
mieliśmy zamiaru wyprowadzać ich z błędu. Tęsknimy za wnukami i mamy nadzieję,
że nie każecie nam czekać zbyt długo.
- Mamo! Chyba trochę za wcześnie mówić na ten
temat – żachnął się Marek. – Wszystko w swoim czasie. Siadajcie. Już podajemy
obiad.
W
poniedziałkowy poranek odwieźli Betti do szkoły a sami pojechali do pracy.
Stali przy windach, gdy doleciał ich pisk Violetty.
- Marek! Ula! Dobrze, że was widzę. Spójrzcie,
co kupiłam – wysupłała spod pachy zwinięty w rulon magazyn. Nie uwierzycie! Jest
już artykuł od tej Kubeł. – Oboje wbili w nią zdumiony wzrok.
- Od jakiej Kubeł? – Marek nie zaskoczył od
razu.
- No, od jakiej? Od tej Niemki, czy jak jej
tam… Ale to niemiecka gazeta i nie rozumiem ani w dąb. Zauważyłam jej zdjęcie i
już wiedziałam, że to będzie o nas. Ulka na pewno to zrozumie.
Marek
odebrał od niej gazetę i przyjrzał się zdjęciu.
- Viola ma rację. To ten artykuł, na który
czekaliśmy. Chodźcie do mnie, tam przetłumaczysz.
Najpierw
jednak poszły obie i zrobiły kawę. Rozsiadły się wygodnie na kanapie i Ula
wzięła do ręki magazyn. Artykuł był w formie dość sporego felietonu, w którym
Ingrid napisała o swojej podróży do Polski i wizycie w F&D.
- Posłuchajcie, to jest najlepsze. „Choć firma
jest niewielka, z powodzeniem może konkurować z największymi firmami modowymi
świata…”
- Poczekaj Ula. Przerwij na chwilę. Zadzwonię
do Pshemko. On powinien to usłyszeć – złapał za słuchawkę i poprosił
projektanta o przyjście. Ten zjawił się w przeciągu minuty i zajął miejsce na
fotelu. – Musisz tego posłuchać. Mamy już ten artykuł od Ingrid Krűger. Tłumacz
Ula.
Zaczęła
jeszcze raz.
„Choć
firma jest niewielka, z powodzeniem może konkurować z największymi firmami
modowymi świata, posiada bowiem bardzo cenny skarb w postaci genialnego
projektanta. Ten niepozorny człowiek zrobił na mnie ogromne wrażenie swoją
kreatywnością, błyskotliwymi pomysłami i unikatowymi kreacjami. Każda z nich
jest niewątpliwie dziełem sztuki, bo w każdy jej szew włożono mnóstwo
pieczołowitej pracy, a przede wszystkim serca. Kreacje, które miałam możliwość
obejrzeć są ponadczasowe i nietuzinkowe, po prostu piękne. To suknie, o jakich
marzy każda kobieta i każda kobieta czułaby się zaszczycona, by móc je nosić.
Zarówno projektant o imieniu Pshemko, jak i prezes firmy Marek Dobrzański
wyznali mi, że marzą o tym, by firma wypłynęła na zachodnie rynki. W tym
miejscu zwracam się do dyrektorów niemieckich firm modowych. Nawiążcie
współpracę z Febo&Dobrzański. Jestem pewna, że będzie ona nadzwyczaj
korzystna dla obu stron. Niemieckie kobiety też chcą nosić piękne ubrania i to
niekoniecznie rodzimych projektantów. Polskie kreacje niosą ze sobą świeżość,
oryginalność, lekkość i delikatność. Na potwierdzenie tych słów zamieszczam
poniżej zdjęcia dwóch sukien z kolekcji wiosna-lato. Czyż nie są piękne i
wyjątkowe? Zostawiam państwa z tematem do przemyślenia. Napisała Ingrid
Krűger”.
Ula
skończyła tłumaczyć i w gabinecie zaległa cisza. W końcu cicho odezwał się
Marek.
- Pshemko, czy ty rozumiesz, co to znaczy? Ona
otworzyła nam furtkę do ich świata. Nie przypominam sobie równie pochlebnego
artykułu na temat jakiejkolwiek firmy, który wyszedł spod jej pióra. Tak bardzo
bałem się tej wizyty a okazało się, że spełniły się słowa Uli, gdy mówiła mi,
że może wyjść dla nas z niej coś bardzo pozytywnego. To dzięki tobie Pshemko.
Twój geniusz jest wielki i ja już dopilnuję, by usłyszała o tobie i ujrzała
twoje fenomenalne projekty reszta świata. Jestem taki dumny z ciebie
przyjacielu. Bardzo dumny.
Pshemko
podniósł się z fotela i rzucił się Markowi na szyję ocierając łzy.
- Och Marco. Nigdy nie spodziewałem się, że
dożyję tego dnia. Jestem taki szczęśliwy. To sukces. Prawdziwy sukces.
Kiedy
Marek uwolnił się z objęć projektanta powiedział.
- Ula napisz to tłumaczenie. Powiesimy w
gablocie gazetę z artykułem a obok przetłumaczony tekst. Chcę, żeby zapoznało
się z tym jak najwięcej osób. Zadzwonię też do asystenta Ingrid i poproszę o
rozmowę z nią. Muszę koniecznie podziękować jej za ten artykuł. Będziesz
tłumaczyć Ula - uśmiechnął się promiennie do obecnych. - Cholera, chce mi się
skakać z radości! Tata będzie dumny. Zrobimy dla niego xero tej gazety i
tłumaczenia. Ale się cieszę! Jak Ula skończy pisać to zrób mi odbitkę artykułu
Viola, a ty Ula wydrukuj dwa razy to tłumaczenie.
Siedzieli
w salonie seniorów Dobrzańskich i obserwowali Krzysztofa, który w wielkim
skupieniu czytał artykuł Ingrid Krϋger. Kiedy skończył, podniósł wzrok na
Marka.
- Myślałem, że przeżyłem już wystarczająco w
swoim życiu i że nic nie będzie w stanie mnie już zdziwić. Jednak to, co tu
przeczytałem sprawiło, że jestem bliski szoku. Tyle złego słyszałem o tej
kobiecie. Przez nią, a raczej przez jej jadowity język upadały wielkie firmy, a
tu proszę. Ani jednego, złego słowa. Same pochwały. To dla nas wielka
nobilitacja. Jestem tylko ciekawy, czy będą jakieś konsekwencje tego artykułu.
Mam na myśli to, czy rzeczywiście któregoś dnia zadzwoni telefon i ktoś z
tamtej strony zaproponuje nam współpracę. Tak byłoby najlepiej. Skądinąd wiem,
że artykuły Ingrid nie przechodzą niezauważone, bo wielu przedstawicieli
modowych firm je czyta. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że i ten ktoś zauważy i
zechce nawiązać z nami kontakt.
- Ja też bardzo na to liczę tato. Taka
współpraca byłaby wielką korzyścią dla firmy, a poza tym bardzo bym chciał,
żeby i Pshemko wypłynął. Zasłużył sobie, bo jest genialny i jedyny w swoim
rodzaju. Zresztą obiecałem mu to i nie chciałbym go zawieść – zerknął ukradkiem
na zegarek. – Późno już. Będziemy się zbierać – rozejrzał się po salonie. – Gdzie
Betti? – zapytał wchodzącą właśnie matkę. Ta uśmiechnęła się szeroko.
- Siedzi w kuchni z Zosią. Pieką jakieś
ciasteczka. Mała jest w swoim żywiole. Pewnie będzie taką sama świetną kucharką
jak ty Ula. Ciągnie ją do gotowania.
Ula
podniosła się z fotela.
- Pójdę po nią. Musimy już wracać. Późno jest
a ona musi iść jutro do szkoły.
Mała
niechętnie oderwała się od ciastek. Jeszcze ciepłe Zosia zapakowała jej do
dużego, blaszanego pudełka.
- Pamiętaj, zaraz po przyjeździe otwórz
wieczko. One muszą dobrze wystygnąć – pouczyła małą.
Jadąc
następnego dnia do pracy nawet nie podejrzewali, że ten dzień będzie obfitował
w tak liczne niespodzianki. Koło godziny dziewiątej rozdzwonił się telefon.
Odebrała Viola, ale ani w ząb nie rozumiała, co ktoś wiszący po drugiej stronie
kabla mówi. Bezradnie spojrzała na pochyloną nad dokumentami Ulę.
- Just a moment, please – powiedziała do
słuchawki pamiętając z jakiegoś filmu to sformułowanie. – Ula, – jęknęła –
pomóż. Ani w dąb nie rozumiem tej gadaniny – oddała jej słuchawkę.
- Halo. Dzień dobry. Urszula Cieplak z tej
strony, asystentka prezesa Marka Dobrzańskiego – powiedziała po angielsku.
- Dzień dobry pani. Nazywam się Miguel Sandini
i jestem właścicielem hiszpańskiej firmy modowej „Inditex”. Jesteśmy zainteresowani
współpracą z państwa firmą. Czy ja mógłbym rozmawiać z prezesem Dobrzańskim?
- Oczywiście. Już pana łączę – nacisnęła
przycisk i jak burza wpadła do gabinetu Marka.
- Odbierz. Szybko. Firma z Hiszpanii. –
Podniósł słuchawkę i przedstawił się. Przez chwilę słuchał, co ma mu do
powiedzenia Sandini. Im dłużej trzymał słuchawkę przy uchu, tym szerszy uśmiech
wykwitał na jego przystojnej twarzy.
- Panie Sandini, jesteśmy zaszczyceni tą
ofertą. Naprawdę nie spodziewaliśmy się, że z propozycją współpracy wyjdzie tak
znana w świecie firma. Jesteśmy jak najbardziej zainteresowani. Oczywiście.
Zapraszamy serdecznie. Będziemy w takim razie czekać na wiadomość od państwa.
Do usłyszenia – odłożył słuchawkę i spojrzał w oczy pochylającej się nad
biurkiem i czekającej w napięciu, Uli. - Nie wierzę… To chyba mi się śni… Ula,
czy ty wiesz, że „Inditex”, to bardzo znana i wielka hiszpańska firma? Gdyby
nie artykuł Ingrid ja mógłbym do śmierci marzyć o współpracy z nią. Mówi ci coś
nazwa „Zara”? – pokręciła przecząco głową. – „Zara”, to flagowa marka tej hiszpańskiej grupy. Zajmują się modą damską, męską i dziecięcą. Szyją
odzież a do tego buty, akcesoria, kosmetyki i wszystko, co tworzy modową
otoczkę. Gdyby zachcieli włączyć do niej kolekcje Pshemko nie posiadałbym się z
radości. Jemu na razie nie będę nic mówił. Nie chcę, by cieszył się
przedwcześnie, bo jeszcze nie wiadomo, czy w ogóle coś z tego wyjdzie. Oni
wybierają się do nas. Chcą zobaczyć kolekcje i to nie tylko te ostatnie. Mają
przysłać fax z terminem przyjazdu. Trzeba będzie zarezerwować hotel – podszedł
do niej i otoczył ją ramionami. - Och Ula... jeśli to wszystko się spełni to
chyba zwariuję ze szczęścia. Już widzę minę ojca. Mam nadzieję, że tym razem
będzie ze mnie dumny.
Przytuliła
dłoń do jego policzka.
- On jest z ciebie bardzo dumny i choć nie
okazuje ci tego i nie mówi, to przecież widzę to w jego oczach.
- Może i masz rację, ale ja chciałbym to
czasem usłyszeć.
- Jeszcze usłyszysz. Zobaczysz. On wreszcie
doceni twoje wysiłki i wyrazi to słowami. Doczekasz się. Jestem tego pewna. -
Spojrzał z miłością w jej błękitne oczy.
- Jak to dobrze, że mam ciebie. Ty zawsze
wiesz jak mnie pocieszyć i podnieść na duchu.
Tę
rozmowę przerwał głośny dźwięk telefonu. Oderwali się od siebie, a Marek
włączył tryb głośnomówiący.
- Czy mam przyjemność z panem Markiem
Dobrzańskim? - odezwał się po angielsku damski głos.
- Tak. Marek Dobrzański z tej strony, a ja z
kim rozmawiam?
- Dzień dobry panu. Nazywam się Inga Schmidt.
Jestem właścicielką niewielkiej firmy modowej i zarazem dobrą znajomą Ingrid
Krüger. To właśnie ona zwróciła moją uwagę na pańską firmę. Obejrzałam te dwie
zjawiskowe kreacje, które przywiozła ze sobą z Polski i ten piękny płaszcz.
Jestem naprawdę pod wrażeniem. Moja firma nie jest zbyt duża i zbyt znana w
świecie. Do tej pory ograniczaliśmy się tylko do rynku niemieckiego. Jednak
zachęcona przez Ingrid dzwonię do pana, by porozmawiać o ewentualnej
współpracy. Myślę, że mogłoby być to korzystne i dla mojej firmy i dla
pańskiej.
- To bardzo kusząca propozycja. Ja jestem
otwarty na szerokie kontakty z firmami podobnymi do naszej. Jeśli więc nie
byłby to kłopot chciałbym zaprosić panią do Warszawy. O dacie poinformowałbym
nieco później dlatego, że przed chwilą miałem podobny telefon z hiszpańskiej firmy
„Inditex” i właśnie czekam na fax od nich, w którym podadzą datę przyjazdu ich
przedstawiciela. Może to nie jest zły pomysł, żebyśmy spotkali się tu na
miejscu wszyscy razem. Może i dla pani firmy byłoby korzystne nawiązanie
hiszpańskiego kontaktu.
- Tak. To bardzo dobry pomysł. Ja za chwilę
prześlę państwu fax z danymi mojej firmy i bardzo proszę o telefon dotyczący
daty spotkania.
- Będziemy w takim razie czekać. A jak w ogóle
nazywa się pani firma? Może słyszeliśmy o niej?
- Firma nazywa się „Inga moda” i chyba nie
słyszał pan o niej, bo nie rozpisują się za bardzo na nasz temat. Nie mamy u
siebie tak genialnych i wszechstronnych projektantów jak wasz. Nie ukrywam, że
liczymy na wymianę doświadczeń i konsultacje w sprawie wzornictwa. Mamy też kilka
butików, w których oprócz naszych kreacji wyeksponowalibyśmy i wasze. W tym
względzie liczymy na wzajemność.
- To brzmi bardzo zachęcająco. W takim razie
my czekamy na fax od pani i damy znać jak najszybciej o terminie spotkania.
Bardzo dziękuję pani za telefon. Do zobaczenia – uszczęśliwiony popatrzył na
swoje kochanie. - Ula, czy dzisiaj rozsypał się jakiś worek z propozycjami
współpracy? – Roześmiała się.
- Chciałeś pozytywnych reakcji po artykule
Ingrid, no to je masz.
To
jednak nie był koniec tego rodzaju telefonów. Zadzwoniono jeszcze dwukrotnie. Telefony
były od przedstawicieli firmy szwedzkiej i czeskiej. Markowi serce rosło wraz z
ogromną nadzieją, że wreszcie coś się ruszyło i zaczyna przynosić owoce.
Następnego
dnia zgłosiła się również firma włoska. Ula nie próżnowała. Przeczesywała
Internet w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji o tych firmach i o ile cztery
pierwsze nie budziły żadnych wątpliwości, tak ta ostatnia nie miała zbyt
pochlebnych opinii. Opinie Internautów zarówno o działalności, jak i o jakości
szytej odzieży były bardzo różne, często niezwykle krytyczne. Uczuliła Marka na
to. Przestrzegła, by był ostrożny w kontaktach z prowadzącymi firmę braćmi
Scacci. On nie ukrywał, że już gdzieś słyszał to nazwisko, ale nie potrafił
sobie przypomnieć, w jakich okolicznościach. Miał tylko niejasne wrażenie, że
to nie były zbyt dobre okoliczności. Postanowił dmuchać na zimne. Ustalono, że
spotkanie wszystkich zainteresowanych odbędzie się dziesiątego marca w hotelu Metropol.
Sam hotel mieścił się w samym centrum miasta i nie dość, że można było wynająć
pokoje, to jeszcze salę konferencyjną, w której zgodzono się umieścić
prowizoryczny wybieg dla modelek. Teraz pozostało im tylko czekać.
ROZDZIAŁ 17 +18
Któregoś
poranka Maciek Szymczyk zszedł schodami na trzecie piętro, gdzie mieścił się
dział księgowości. Pilnie potrzebował kilku segregatorów i raporty cząstkowe,
które zwykle przygotowywał Adam Turek. Maciek otrzymał bojowe zadanie od Alexa.
Miał sporządzić wstępny budżet zbliżającego się powoli pokazu kolekcji
wiosenno-letniej. Wprawdzie czasu było dużo, bo pokaz miał się odbyć na
początku czerwca, ale Alex zawsze chciał być przygotowany na ewentualne
niespodzianki w postaci nieprzewidzianych kosztów. Taki właśnie powód tego
pośpiechu przedstawił swojemu asystentowi. Maciek rzadko zapuszczał się w te
rejony biurowca. Zwykle to Turek przynosił mu niezbędne materiały. Tym razem
było jednak inaczej. Alex nie wiedzieć czemu, ponaglał. Maciek nie był typem
pracownika, który sprzeciwiał się poleceniom szefa. Wręcz przeciwnie. Zawsze
starał się sumiennie i rzetelnie wykonywać swoje obowiązki. Tym razem nie było
inaczej. Zapukał cicho do drzwi i wszedł nie czekając na zaproszenie.
- Witaj Adam – rzucił do pochylonego nad
klawiaturą Turka. Ten podniósł głowę i bacznie przyjrzał się Maćkowi.
- Maciek? A co cię tu przygnało? Potrzebujesz
dokumenty? Trzeba było zadzwonić, przyniósłbym.
- Nie było takiej potrzeby. Zresztą Alex mnie
pośpiesza i nie chciałem tracić czasu.
- Co w takim razie potrzebujesz?
- Kilka segregatorów z fakturami za dwa
poprzednie lata i raporty cząstkowe, jeśli masz je gotowe oczywiście.
- Mam i zaraz ci dam. A segregatory są za tobą
na drugiej półce. – Maciek odwrócił się i wyszukał te, które go interesowały.
Na nie Turek położył mu stos dokumentów zapakowanych w cienkie, papierowe
teczki.
- To chyba wszystko. Jakby czegoś brakowało,
to daj znać, przyniosę.
Z ulgą
położył ten spory stos na swoim biurku. Był sam. Dorota wzięła kilka dni
urlopu. Miała jakieś sprawy rodzinne do załatwienia. Nie wnikał, jakie. Nie
interesowało go to. Z pedantyczną dokładnością układał dokumenty według dat,
starając się ich nie pomieszać. Wreszcie dotarł do pomarańczowej teczki i
otwarł ją. Ze zdumieniem stwierdził, że nie zawiera raportów, lecz jakieś umowy
i korespondencję, w dodatku w języku włoskim. Nie znał go, ale pomyślał, że
skoro teczka jest tutaj w biurze, to nie zawiera korespondencji prywatnej jego
szefa, lecz służbową. Tylko dlaczego po włosku? Ta myśl nie dawała mu spokoju.
Przypomniał sobie słowa Marka, kiedy przyszedł po raz pierwszy do pracy. To
właśnie wtedy Marek ostrzegał go przed Alexem. Mówił, że czasami Febo robi
różne rzeczy, by pogrążyć firmę. Zapaliła mu się lampka w głowie. Podszedł do
xero i zaczął kopiować dokumenty. Nie było ich wiele więc uporał się z nimi
dość szybko. Spakował z powrotem tak jak były wcześniej ułożone i odłożył
teczkę na biurko. Szybko wprowadził dane z raportów do komputera i ponownie
tego dnia zawitał u Adama.
- Dziękuję Adam – wręczył mu stos teczek. –
Wprowadziłem wszystko. Segregatory jeszcze zatrzymam, bo będę potrzebował ich
do porównania.
- Nie ma sprawy. Ja ich nie potrzebuję. Możesz
trzymać ile zechcesz.
Po wyjściu
z księgowości sięgnął pod sweter i wyłowił białą, wiązaną teczkę. Nie zwlekając
udał się z nią do gabinetu prezesa. W sekretariacie zastał tylko Ulę.
Uśmiechnął się na widok pochłoniętej pracą przyjaciółki.
- Cześć Ula – oderwała się od wyliczeń i
odwróciła.
- Maciuś! Dawno cię tu nie było. Co słychać?
Rodzice zdrowi?
- Zdrowi. Dzięki Bogu. Ja tu dzisiaj nie
jestem przypadkowo. Marek u siebie?
- Jest, jest. Ma trochę pilnej roboty. A co?
Masz coś ważnego?
- Tak naprawdę to nie wiem. Podejrzewam
jednak, że tak. Chodź ze mną do niego, to wszystko wyjaśnię.
Podniosła
się zza biurka i cicho otworzyła drzwi do gabinetu Marka.
- Marek? Mogę na chwilę? Przyszedł Maciek i
chyba ma coś ważnego.
- Pewnie. Wchodźcie.
Rozsiedli
się na wygodnej kanapie i Maciek zaczął.
- Byłem rano u Turka, bo potrzebowałem kilku
rzeczy do wstępnego budżetu dotyczącego pokazu wiosna-lato…
- Już robisz budżet? – zdziwił się Marek. –
Przecież jeszcze kupa czasu. Ponad dwa miesiące.
- Sam byłem zdziwiony, ale Alex mocno mnie
naciska i nie bardzo rozumiem, dlaczego. Zresztą nieważne. W każdym razie
poszedłem po raporty cząstkowe. Kiedy przyniosłem już je do siebie i zacząłem
przeglądać, natknąłem się na teczkę, która zawierała zupełnie coś innego. Coś
napisanego po włosku. Nie wiem, czy to ważne, ale pomyślałem, że skopiuję. Ja
nie znam włoskiego i nie rozumiem ani w ząb, a ty?
- Ja znam z konieczności – Marek podrapał się
po głowie. – To pokaż, co tam masz. – Maciek wręczył mu teczkę. Zaczął ją
uważnie studiować. Co chwilę kręcił z niedowierzaniem głową. W końcu podniósł
ją i wbił wzrok w Szymczyka.
- Maciek. Nawet nie zdajesz sobie sprawy,
jakie to ważne. Chyba natchnął cię sam anioł, że skopiowałeś to wszystko.
Pamiętasz Ula, jak mówiłem ci, że nazwisko Scacci nie jest mi obce? Nie mogłem
sobie tylko przypomnieć, gdzie je już słyszałem. Teraz wiem. Kilka lat temu F&D
nie stała najlepiej. Nie wiadomo skąd wypełzła wówczas ta włoska firma. Bardzo
gorliwie zabiegała o to, by wykupić znaczną część naszych udziałów. Weszli w
kontakt z Alexem. To głównie on z nimi knuł i układał się. Na szczęście ojciec
był bardzo sceptyczny i daleki od tego, by przekazać część firmy w ręce obcego
kapitału. Pomysł upadł, ale Alex jak widać nie zrezygnował. Ta umowa, którą
skserowałeś dobitnie o tym świadczy. Alex dowiedział się, choć nie mam pojęcia
jak, że w marcu będzie spotkanie naszych potencjalnych wspólników. Muszę
przyznać, że szybko działa. Znowu skumał się z nimi. Zaproponował, żeby weszli
we współpracę z F&D i zasugerowali najkorzystniejsze warunki. Warunki,
których oczywiście nie mają zamiaru spełnić. Ich jedynym zamiarem jest
przejęcie firmy. W zamian za pięć procent udziałów Febo będzie miał większość i
zostanie jedynym właścicielem. W korespondencji wymienia nawet podział
stanowisk. Sami Włosi. Dobrzańskich nie ma wcale. To czysty kryminał. On układa
się z nimi poza naszymi plecami. Ojciec nawet nie ma pojęcia, że wychował węża
na własnej piersi. To na razie wielka tajemnica. Nie możecie z nikim o tym
rozmawiać. Scacci mają przyjechać na to spotkanie, a ja muszę się do niego
solidnie przygotować, by wytrącić im argumenty z ręki. Musimy sprawdzić Ula
wszystko. Ich kapitał zakładowy, prężność na włoskim rynku i jakość odzieży.
Również opinie klientów nie są bez znaczenia. Reklamacje, zwroty, wszystko.
Dosłownie wszystko. Musimy to poprzeć mocnymi dowodami, by nie dopuścić do
podpisania umowy. Całe szczęście, że Alexa nie będzie na tym spotkaniu. Boże…
Nie mogę uwierzyć, że posunął się do czegoś tak ohydnego. Ewidentnie chce
pogrążyć tę firmę, ale niedoczekanie. Tę teczkę zabieram Maciek i dobrze ją
schowam, a w odpowiednim czasie wykorzystam. Wygląda na to, że wciągnął Adama w
te swoje intrygi.
- No właśnie. Ja chciałem cię tylko prosić, żeby
nie wyszło na jaw, że to ja skopiowałem te dokumenty. Febo wywaliłby mnie na
zbitą twarz, a wiesz dobrze, jak zależy mi na tej robocie.
- Nie martw się Maciek. Dopóki ja tu jestem,
nikt nie tknie cię palcem. Nawet nie wiesz jak bardzo ci jestem wdzięczny za
twoją czujność i szósty zmysł. Aż boję się pomyśleć, do czego mogłoby dojść,
gdybyśmy o tym nie wiedzieli.
Po wyjściu
Maćka Marek przetarł zmęczoną twarz.
- No to mamy klops Ula. Postaraj się sprawdzić
wszystkie informacje dotyczące Scaccich. Muszę wiedzieć jak najwięcej o ich
poczynaniach. Ja też trochę pogrzebię w Internecie. Jak możesz, to wszystko
drukuj. Nie możemy niczego zaniedbać. Ojcu na razie nic nie będę mówił. Powiem
jak podpiszemy już umowy z pozostałymi. To, czego dopuścił się Alex, to
przestępstwo gospodarcze a ja nie zamierzam mu niczego darować. Już dość
nawrzucał mi kłód pod nogi. Za to, co zrobił powinien iść siedzieć, a ja już
zadbam o to, by zajął się nim prokurator.
Już od
dwóch godzin starała się wyszukać wszelkie informacje na temat tej włoskiej
firmy. Nie rozumiała włoskiego, dlatego drukowała dosłownie wszystko łącznie z
opiniami klientów na stronie spółki. Nie wiedziała, czy są dobre, czy złe, ale
Marek na pewno nie będzie miał problemu z przetłumaczeniem. Dokopała się nawet
do kilku spraw sądowych, lecz nie wiedziała z jakiego powodu firma była
pozywana. Z plikiem wydrukowanych kartek poszła do Marka.
- Masz. To wszystko, co znalazłam. Nic nie
rozumiem, ale spróbuj przetłumaczyć. – Odebrał z jej rąk kartki i pochylił się
nad nimi. Po dłuższym czasie przerwał czytanie.
- Rany boskie! Ula! Czy wiesz, że wszystkie
sprawy sądowe dotyczą odszkodowań? U nas jeśli kupisz jakiś ciuch i skurczy się
po pierwszym praniu, nie robisz z tego afery. Tam wygląda to zupełnie inaczej.
Szyją z prawdziwej tandety. Nic dziwnego, że ludzie idą do sądu, skoro reklamacje
nie przynoszą pożądanych rezultatów. Firma sprzedaje za ciężkie pieniądze
kompletny chłam. Zasądzają im odszkodowanie, a oni się z tego nie wywiązują. Te
sprawy ciągną się latami, a oni uważają się za zupełnie bezkarnych. Piszą
nawet, że stoi za nimi włoska mafia. Kto niewygodny, to do piachu. I ja miałbym
zawrzeć z nimi umowę? Nigdy w życiu. Nie będę czekał, aż raczą tu przyjechać.
Nie chcę tu widzieć nikogo ze Scaccich. Zaraz zadzwonię i powiem, że
zmieniliśmy zdanie i nie jesteśmy zainteresowani współpracą z nimi – mówiąc to
sięgnął po słuchawkę telefonu wybierając numer jednego z braci Scaccich. Po
chwili uzyskał połączenie i upewniwszy się, że rozmawia z właściwą osobą
wyłuszczył swoje racje.
- Proszę nie nalegać panie Scacci. Ja dzisiaj
właśnie przypomniałem sobie, skąd znam pańską firmę. To wy kilka lat temu
chcieliście pod pretekstem poratowania nas waszym kapitałem, przejąć udziały w
mojej firmie. Macie kilka niezamkniętych spraw sądowych. Oszukujecie swoich
klientów. Sprzedajecie za ciężkie pieniądze najgorszą tandetę. Moja firma jest
solidna i nigdy nie zgodzę się na to, by utraciła swoją markę, a tak
niezawodnie by się stało, gdybym podpisał z wami tę umowę. Nic z tego nie
będzie. Ja lubię współpracować z uczciwymi i solidnymi partnerami, a wy takimi
nie jesteście. Być może mój wspólnik, Alexander Febo obiecał wam znaczne
profity, gdyby został jedynym właścicielem Febo&Dobrzański, jednak dzięki
informacjom, w których posiadaniu jestem on będzie miał poważne kłopoty z
prokuraturą. Zaczynając współpracę z wami popełnił przestępstwo gospodarcze, bo
jego działania zmierzały do pogrążenia firmy. Nie sądzę, że zechcecie mu pomóc
w takiej sytuacji. To wszystko, co miałem panu do powiedzenia. Żegnam - odłożył
słuchawkę i usiadł ciężko na fotelu. Wypuścił powietrze z płuc. – Jestem
wykończony. Zmieniłem zdanie Ula. Nie ma na co czekać. Trzeba jechać do ojca.
Scacci zapewne nie omieszka donieść Febo o tej rozmowie. Chcę, żeby tata był
uprzedzony o jego działaniach. Spakuj się Ula. Pojedziemy po Betti i z nią do
rodziców. Ja jeszcze tylko wykonam jeden telefon i uprzedzę, że przyjedziemy.
- I tak to właśnie tato wygląda – Marek upił
łyk kawy bo zaschło mu w ustach od godzinnego perorowania. – Ula wygrzebała
wszystkie dane z Internetu na temat firmy. Długo nie mogłem przypomnieć sobie,
skąd ich znam i gdyby nie te dokumenty, które wpadły nam niespodziewanie w
ręce, pewnie bym sobie nie przypomniał. Najgorsze, co mogłoby się zdarzyć, to
podpisanie z nimi umowy. Omamiony warunkami, które by mi zaproponowali pewnie
bym się nawet nie zastanawiał. Za pół roku, góra za rok już nie byłoby
Dobrzańskich w firmie.
Senior
wyglądał na zszokowanego. Długo nie potrafił wydobyć z siebie głosu.
- Ja ich dobrze pamiętam. Wtedy bardzo
naciskali na tę współpracę, a i Alex obstawał twardo, by skorzystać z ich
propozycji. Nigdy bym nie przypuszczał, że człowiek, którego traktowałem jak
syna, wbije mi nóż w plecy. Naprawdę nie rozumiem, skąd w nim tyle nienawiści
do nas. Zawsze starałem się was traktować jednakowo, choć pewnie ty uważałeś,
że bardziej faworyzowałem Alexa. Ja tylko się chciałem, żeby nie odczuł tak
bardzo śmierci ojca, bo z nim był bardziej związany niż z matką. Pięknie mi się
odwdzięczył. Teraz już nie będę taki pobłażliwy. Jutro przyjedziemy wraz z mamą
do firmy. Zwołasz posiedzenie zarządu na godzinę jedenastą. Jemu nie może to
ujść bezkarnie. Zobaczymy jak sprawa rozwinie się na zarządzie i jak będzie się
tłumaczył. Jeśli nadal będzie hardy i butny, zagrożę oddaniem sprawy do sądu.
- W
porządku tato. Sam chciałem postąpić podobnie. On zasłużył na karę. Knuł,
intrygował, układał się z Włochami poza naszymi plecami. Wciągnął w te intrygi
Turka, który na dźwięk imienia „Alex”, poci się jak szczur i truchleje z
przerażenia, taki jest zastraszony. Dobrze, że Maciek nie pozwolił się w to
wciągnąć. Jest mądry i pewnie Alex pomyślał, że od razu przejrzy jego
podejrzane działania. Pójdziemy już. W takim razie jutro o jedenastej widzimy
się w firmie.
Wstali z
foteli i przeszli do przedpokoju ubierając się powoli. Ula kończyła ubierać
Betti, gdy wszedł jeszcze Krzysztof.
- Marek? Posłuchaj synu. Wiem, że nie byłem
nigdy idealnym ojcem. Zbyt dużo wymagałem i ciągle mówiłem, byś brał przykład z
Alexa. Cieszę się teraz, że mnie nie posłuchałeś. On bardzo mnie rozczarował,
ale za to z ciebie jestem bardzo dumny. Bardzo. – Markowi zalśniły w oczach
łzy. Usłyszał to. Wreszcie to usłyszał. Podszedł do ojca i przytulił go mocno.
- Dziękuję tato. Powinieneś mi to często
powtarzać, bo ja naprawdę bardzo się staram i chcę dla firmy jak najlepiej.
- Wiem synku, wiem i bardzo to doceniam. Gdyby
nie twoja przenikliwość i podejrzliwość co do działań Alexa, nie wiem gdzie
bylibyśmy za kilka miesięcy.
Podjechali
na Sienną. Beatka zasnęła. Jak dla niej to była już późna pora. Marek wziął ją
ostrożnie na ręce i pomógł Uli w przebraniu jej. Mała spała kamiennym snem. Nie
obudziło jej nawet ściąganie ubrania. Ula zamknęła cicho drzwi od jej pokoju i
usiadła na kanapie przy Marku.
- Nie jesteś głodny? A może napiłbyś się
czegoś? Może herbaty?
- No dobrze, niech będzie herbata, choć muszę
przyznać, że mam ochotę na zupełnie coś innego – uśmiechnął się wdzięcznie
ukazując w pełnej krasie jeden ze swoich najpiękniejszych atutów.
- Marek…, - powiedziała z wyrzutem – za ścianą
śpi dziecko.
- No właśnie. Śpi. A ja mam na ciebie wielką
ochotę i będę bardzo, bardzo cicho. Tobie też nie pozwolę krzyczeć. Seks pod
prysznicem jest baaardzo przyjemny – wtulił twarz w załamanie jej szyi
pieszcząc ją ustami. – Nooo…, kotku… nie odmawiaj mi. Tak bardzo cię pragnę.
- Jesteś niemożliwy. A jak się obudzi?
- Nie obudzi się. Śpi jak anioł. No chodź – wstał
z kanapy i pociągnął ją za sobą do łazienki. Pomógł jej się rozebrać a potem
siebie szybko pozbawił ubrania. Wszedł do kabiny i odkręcił wodę. Podał jej
dłoń wciągając ją do środka. Z przyjemnością poddali się ciepłym kroplom
zraszającym ich nagie ciała. Objął ją ramionami całując pożądliwie. Sięgnął po
gąbkę i żel. Nasączył ją obficie i zaczął namydlać ciało ukochanej. Poddawała
się tym zabiegom z prawdziwą rozkoszą. Jego dłonie były takie delikatne i
czułe. Przymknęła powieki. Słodko pachnący, owocowy żel podziałał na jej
zmysły. Zamruczała cicho, gdy poczuła gąbkę na swoich pośladkach. Oparła dłonie
na jego sutkach gładząc je i drażniąc. Przyssała się do jednego z nich, by po
chwili podążać ścieżką sunących po jego ciele kropel. Dotarła do pępka.
Obwiodła go językiem. Dłonie wylądowały na jego podbrzuszu, by po chwili
przesunąć się na jędrne pośladki. Po swoich śladach wróciły z powrotem ujmując
jego męskość. Zacisnął zęby, by nie krzyknąć. Ten masaż jej delikatnych rąk
przyprawił go niemal o utratę zmysłów. To było zbyt wiele. Zbyt wiele, by mógł
poprzestać tylko na pieszczocie jej pełnych piersi. Zarzucił jej nogę na swoje
biodro torując sobie w ten sposób drogę do jej intymności. Przejechał po niej
dłonią wsuwając do środka palce. Jęknęła, gdy poczuła znajomy skurcz. Oparła
łokcie na wystającym murku i uniosła się nieco oplatając go smukłymi nogami.
Wsunął dłonie pod jej pośladki i wszedł w nią najgłębiej jak tylko mógł. Ponownie
poszukał jej ust i wpił się w nie z pasją. Odwzajemniała te szaleńcze pocałunki
wijąc mu się pod dłońmi jak w obłąkańczym tańcu. Jej podrygujące przy każdym
pchnięciu piersi kusiły go i mamiły. Wtulił głowę między nie i całował raz
jedną raz drugą. Osuwała się. Nie mogła już utrzymać ciężaru ciała na wspartych
o murek łokciach. Splotła nogi jeszcze ściślej na jego biodrach, a on sunął wolno
wraz z nią na dno brodzika. Przykleili się do siebie poruszając się w zgodnym
rytmie. Szarpnęło nią. Odchyliła głowę do tyłu przygryzając wargę, by po chwili
opaść na jego ramię. Objęła go mocno poruszając się jeszcze. Poczuła w sobie
jego pulsowanie i westchnęła cicho. Zwolnili. Znowu ją całował namiętnie i
czule.
- Dziękuję skarbie – wyszeptał. Uniósł ją
nadal w niej tkwiąc. Opuściła nogi i stanęła tuląc się do niego.
- Kocham cię.
Następnego
dnia rano, tuż po wyjściu z windy Marek podszedł do Ani i poprosił ją, by
powiadomiła Alexa i Paulinę, że o jedenastej odbędzie się posiedzenie zarządu
zwołane przez Krzysztofa. Ania niezwłocznie wypełniła polecenie. Wiedziała, że
Alex już jest u siebie, bo brał od niej klucze. Podobnie Paulina. Ta ostatnia
siedziała właśnie u brata w gabinecie sącząc wraz z nim aromatyczne espresso.
Ania zapukała cicho i po usłyszeniu „proszę” weszła do środka.
- Dzień dobry. Chciałam was tylko powiadomić,
że o jedenastej senior Dobrzański zwołał posiedzenie zarządu. Obecność
obowiązkowa.
- Posiedzenie zarządu? – zdziwił się Alex. – A
co go tak nagle przypiliło?
- Naprawdę nic więcej nie wiem – odpowiedziała
Ania – poza tym, co już powiedziałam. To ja wracam do siebie – odwróciła się na
pięcie i umknęła z gabinetu. Po drodze natknęła się na Maćka. On rozejrzał się
wokół i stwierdziwszy, że nikogo nie ma na korytarzu przyssał się do ust swojej
dziewczyny.
- Witaj maleńka. A co ty tak zwiewasz? Byłaś u
Febo?
- Byłam. Krzysztof zwołał na dzisiaj
posiedzenie zarządu. Nie wiem o co chodzi, ale to chyba coś poważnego, bo
zwołuje tak z dnia na dzień.
- Pewnie
chodzi o tych Scacci. Widać Marek był u ojca i wszystko mu powiedział – pomyślał
Szymczyk. Jeszcze raz cmoknął swoje kochanie.
- Będę leciał. Dużo roboty mam dzisiaj. Może
wyskoczymy gdzieś po pracy? Może jakiś obiad?
- Może być. To na razie.
Kilka
minut przed jedenastą z windy wysiedli Dobrzańscy. Przywitali się z Anią, która
natychmiast otworzyła drzwi od sali konferencyjnej i zaproponowała kawę.
Seniorzy ochoczo na nią przystali. Zanim weszła do socjalnego pobiegła jeszcze
zawiadomić Marka, że rodzice już są. Zebrał wszystkie potrzebne dokumenty i tak
uzbrojony rzucił jeszcze Uli – trzymaj kciuki – i wszedł do sali. Przywitał się
z rodzicami i zajął swoje miejsce. Tuż po nim weszło rodzeństwo Febo. Krzysztof
odebrał od Marka dokumenty i uważnie popatrzył na Alexa.
- Zwołałem was tu dzisiaj wszystkich, bo
dowiedziałem się, że w firmie nie dzieje się najlepiej. Chciałbym w związku z
tym usłyszeć od was kilka wyjaśnień. Szczególnie od ciebie Alex – Febo poruszył
się niespokojnie i wpił w Krzysztofa zdziwiony wzrok.
- Ode mnie? Ja nic nie wiem. Nie słyszałem, by
coś złego działo się w firmie.
- Nie słyszałeś, powiadasz. To może wyjaśnisz
mi, skąd wiesz o spotkaniu przedstawicieli zachodnich firm modowych, które ma
się odbyć dziesiątego marca w hotelu „Metropol”?
- Spotkanie? Ja nic nie wiem o żadnym
spotkaniu – Krzysztof spodziewał się, że Alex za żadne skarby nie przyzna się
do tego, z tego powodu postanowił od razu przejść do konkretów.
- A ja myślę, że wiesz o tym doskonale. Mało
tego. Wiedząc o tym spotkaniu porozumiałeś się z włoską firmą braci Scacci i
wraz z nimi ustaliłeś, że złożą nam ofertę współpracy. Warunki, jakie nam
zaoferowali są tak wspaniałe, że gdyby nie podejrzliwość Marka, bez wątpienia
podpisalibyśmy z nimi umowę i tym samym wyrok na rodzinę Dobrzańskich. Jesteśmy
w posiadaniu kopii umowy, którą z nimi zawarłeś. Umowy, która gwarantuje ci
przejęcie pięciu procent udziałów. Tym samym zostałbyś niekwestionowanym
właścicielem firmy wykluczając nas i pozbawiając nas udziałów. Właśnie w taki
sposób podziękowałeś nam za opiekę nad wami po śmierci waszych rodziców, za
wykształcenie was i pomnożenie waszego majątku. Przez te wszystkie lata
traktowałem cię lepiej niż własnego syna, a ty odpłaciłeś mi się judaszowym
srebrnikiem. Mamy kopie korespondencji między tobą i Scacci. Nigdy bym nie
pomyślał, że stać cię na taką podłość. Na taką nielojalność. Wasi rodzice przekręcają
się chyba w grobie. To, co zrobiłeś, to sprawa kryminalna. To przestępstwo
gospodarcze. Działanie na niekorzyść firmy. Zapewniam cię, że nie omieszkam
powiadomić o tym prokuraturę. Kiedy Marek mi mówił, że knujesz poza naszymi
plecami, utrudniasz mu pracę, szpiegujesz i kradniesz mu dokumenty, nie
uwierzyłem. Wręcz zrugałem go za te bezpodstawne insynuacje. Okazało się, że
jednak nie były takie bezpodstawne. Mam tu dowody twojej działalności i nic
mnie nie powstrzyma, by ich użyć. Albo sprzedasz nam swoje udziały po cenie
kursu, albo zgłaszam to do prokuratury. Nie ma innej opcji. Nie chcę w firmie
nikogo, kto dopuszcza się zdrady jej interesów. Nie chcę w firmie ciebie. Nie
przyjmuję też żadnych twoich tłumaczeń. Dowody są miażdżące. Daję ci tydzień.
Za tydzień spotkamy się ponownie o tej samej porze w tym samym miejscu i
powiesz nam, co zadecydowałeś. Mieliśmy wielkie szczęście, że Marek jest taki
czujny. Po odkryciu twoich machlojek natychmiast zadzwonił do Scaccich i
powiedział, że nie podpiszemy z nimi żadnej umowy. Ta firma ma podejrzane
kontakty z włoską mafią, szyje z najgorszego sortu tkanin i bierze za kreacje
ogromne pieniądze. Ma kilka spraw w sądzie dotyczących odszkodowań. To takiego
wspólnika chciałeś nam załatwić? Nie chciałbym być wulgarny, ale muszę
powiedzieć, że nawaliłeś w swoje własne gniazdo, a teraz poniesiesz tego
konsekwencje. To wszystko. Możecie odejść.
Febo
podnieśli się z krzeseł i w milczeniu opuścili salę konferencyjną, w której na
moment zaległa dzwoniąca w uszach cisza. Przerwał ją Marek oddychając głośno.
- Jak się czujesz tato?
- Nie uwierzysz, ale dobrze. Starałem się
zachować spokój i chyba mi się udało. Jestem pewien, że zdecyduje się na
odsprzedanie udziałów. Najbardziej na świecie boi się kompromitacji i ludzkich
języków mówiących o nim źle. Mam stuprocentową pewność, że będzie chciał
uniknąć skandalu i sprawy karnej. Wreszcie będziesz mógł spokojnie pracować
synu i nikt ci nie będzie przeszkadzał. Dobrze, że już po wszystkim. Wracamy do
domu Helenko, a ty wracaj do pracy.
Pożegnał
się z rodzicami przed windą i wrócił do sekretariatu dając znak Uli, by weszła
do gabinetu. Była spięta podobnie jak on, zanim poszedł na posiedzenie zarządu.
Już nie mogła się doczekać, jakie ustalenia poczynili w sprawie Febo.
- No i…? Co postanowiliście?
- Ula. Alex nie odezwał się prawie w ogóle.
Tylko na początku próbował wszystkiemu zaprzeczać, ale ojciec zmiażdżył go tymi
dowodami. Zażądał, by sprzedał mu udziały i powiedział, że nie chce go w
firmie. Dał mu tydzień do namysłu. Ciekawy jestem jak Paulina się zachowa po
usłyszeniu tych rewelacji. Zawsze murem stawała za nim, zawsze go broniła.
Przez te wszystkie wspólnie spędzone z nią lata nie słyszałem o niczym innym,
tylko o tym, jak kryształowo czysty jest jej brat, jak bardzo uczciwy i lojalny
wobec firmy – prychnął. – No i dzisiaj wyszedł z niego ten najszlachetniejszy
ze szlachetnych - zacisnął pięści. – Podły drań i intrygant. Cieszę się, że
mamy to już za sobą. Ojciec twierdzi, że Febo się ugnie i sprzeda nam te udziały.
Za bardzo boi się skandalu, a ten niechybnie by wybuchł, gdyby sprawa trafiła
do prokuratury – westchnął ciężko. – Mam dość Ula. Zabierzesz mnie na
zapiekanki? Muszę odetchnąć.
Przytuliła
się do niego mierzwiąc mu włosy.
- Pewnie, że cię zabiorę. Ja stawiam.
ROZDZIAŁ 18
Paulina
siedziała w gabinecie Alexa rozparta w fotelu i z napięciem wymalowanym na
skądinąd pięknej twarzy przyglądała się miotającemu po pokoju bratu. Ten
najwyraźniej nie panował już nad nerwami. Był wściekły.
- Skąd Krzysztof wytrzasnął te dokumenty?
Przecież trzymałem to wszystko w tajemnicy – przystanął na środku gabinetu i
wbił w Paulinę czarne jak węgiel oczy. – Jasna cholera! – klepnął się w czoło.
– Turek. Ten cholerny Turek! Ależ jestem durniem! Sam dałem mu teczkę, bo miał
jeszcze sprawdzić poprawność umowy. Niech to szlag! Już ja sobie z nim
porozmawiam. Jak go dopadnę, urwę mu łeb i nasikam w szyję. Podły zdrajca! – tupnął
nogą.
Paulina
splotła dłonie na kolanach i prychnęła pogardliwie.
- Zdrajca? A kim ty jesteś? Czy można inaczej
nazwać to, co zrobiłeś, jak zdradą? Zdradziłeś nie tylko firmę i Krzysztofa.
Zdradziłeś również mnie. Zawsze stałam za tobą murem. Broniłam cię, gdy Marek
mówił o tobie coś złego. Okazuje się, że z jego strony nie były to tylko zwykłe
pomówienia. Jak mogłeś dopuścić się czegoś tak ohydnego i podłego. A ja cię
miałam za szlachetnego, uczciwego człowieka. Ta nienawiść zaćmiła ci umysł. Ty
już nie potrafisz racjonalnie myśleć. Żyjesz jakąś dziwną zemstą. Karmisz się
nią. Krzysztof miał rację. Oboje z Heleną poświęcili się dla nas. Wychowali nas
i zadbali o nasze wykształcenie. Równie dobrze mogli nie zrobić nic, gdy
osierocili nas rodzice, a jednak wzięli na siebie ten trud. Naprawdę nie
rozumiem cię. Wiem, że z jakichś powodów nienawidzisz Marka, ale Krzysztofa? Za
co? Za to, że zastępował nam ojca przez te wszystkie lata i stworzył nam
namiastkę rodziny? Faktycznie pięknie mu podziękowałeś.
Febo
żachnął się i skierował na nią wskazujący palec.
- Nie waż się mówić o rzeczach, których nie
rozumiesz – wysyczał.
- Nie rozumiem? To może mnie łaskawie
oświecisz?
- Nie mam zamiaru ci niczego wyjaśniać.
Powinno ci wystarczyć, że miałem uzasadnione powody, by tak właśnie postąpić. A
teraz wyjdź. Chcę zostać sam.
Podniosła
się z gracją z fotela. Widać było, że jest obrażona i wściekła na brata.
- Pamiętaj o tym, że tylko mnie tu masz i
robisz wszystko, bym i ja została twoim wrogiem. Nie przeciągaj struny Alex.
Moja cierpliwość ma też swoje granice – odwróciła się na pięcie i dumnym
krokiem wymaszerowała z gabinetu.
Został
sam. Usiadł ciężko za biurkiem i ukrył w dłoniach twarz. Nie żałował, że
nawiązał współpracę ze Scacci. Mógł nawet powiedzieć, że zaprzyjaźnił się z
oboma braćmi. Żałował tylko, że nie był dość sprytny i jego konszachty z nimi
wyszły na jaw. Chyba najlepiej będzie, jak rzeczywiście sprzeda te udziały i
wyjedzie. Scacci na pewno mu pomogą. Może nawet zatrudnią go w swojej firmie?
Poradzi sobie, przecież jest z rodziny Febo, a Febo nigdy się nie poddają.
Znowu zalała go fala wściekłości. Jak ten nieudacznik Marek urobił Turka, że
ten zrobił mu kopie tych dokumentów? Turek był tchórzem podszyty i bałby się
cokolwiek powiedzieć wbrew woli Alexa, a tym bardziej zrobić. A jednak w jakiś
sposób młody Dobrzański wszedł w ich posiadanie i nie omieszkał podzielić się
tymi rewelacjami z Krzysztofem. Musi koniecznie to ustalić. Musi pogadać z
księgowym. Potem pomyśli jak zemścić się na Marku. Nie ma nic słodszego od
zemsty. – Jeszcze mnie popamiętasz
Mareczku i gorzko będziesz żałował dnia, w którym pojawiłem się w twoim życiu
– złapał za słuchawkę i wykręcił wewnętrzny do księgowości. Usłyszał głos
swojego zausznika i rzucił tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Adam! Do mnie. Biegiem.
Nie minęło
pięć minut gdy usłyszał ciche pukanie do drzwi i po chwili ujrzał wsuwającego
się przez nie Turka. Był wystraszony. Każda taka wizyta w gabinecie
diabelskiego Febo przyprawiała go o gwałtowne palpitacje serca. Wszedł do
środka i poluzował krawat.
- Wzywałeś mnie…
- Siadaj! Wiesz, że Krzysztof zwołał dzisiaj
posiedzenie zarządu? Jak myślisz? Dlaczego?
- Alex, a skąd ja mogę wiedzieć? Przecież nie
wyściubiam nosa z pokoju. Mam dużo roboty.
- Czyżby? W takim razie może powiesz mi, skąd
Krzysztof ma kopię umowy z Włochami i całą korespondencję, jaką z nimi
prowadziłem?
Twarz
Turka przybrała szary kolor a na czole ukazały się wielkie krople potu, które
nerwowo wytarł.
- Nie mam pojęcia. Przecież nie myślisz chyba,
że ja mu je dałem? – przyjrzał się uważnie twarzy swojego szefa. – Ty myślisz,
że to ja? Alex, przecież wiesz, że ja bym nigdy tego nie zrobił. Nie
pogrążyłbym cię przed Krzysztofem. – Mina Alexa wyrażała powątpiewanie. –
Przysięgam ci na głowę mojej matki, że to nie ode mnie ma te kopie.
- Jeśli nie od ciebie, to od kogo? Tylko ty
miałeś do nich dostęp. Może ktoś je wykradł? Sprawdzałeś?
- Nie, nie sprawdzałem ale mogę to zaraz
zrobić.
- W takim razie idź i sprawdź. Muszę wiedzieć,
kto był taki gorliwy.
Telefon
Alexa zadzwonił po paru minutach.
- Alex, jest wszystko. Teczka nienaruszona.
Dokładnie pamiętam jak układałem dokumenty. Jestem pewien, że nikt w nich nie
grzebał. Pojęcia nie mam skąd Krzysztof ma kopie.
- Dobra. To już nie jest ważne. Ja i tak
wylatuję. Wynoszę się stąd i więcej nie chcę już tu wracać. Cześć.
Turek z
ulgą odłożył słuchawkę. Alex wylatuje? Chyba nie mógł dożyć większego
szczęścia. Wreszcie odetchnie i być może stanie się mniej nerwowy. Współpraca z
Febo przez dziesięć długich lat wykończyła go psychicznie. Był jednym, wielkim
strzępem nerwów. A swoją drogą to ciekawe, że ktoś dokopał się do tych
dokumentów. Przecież Alex miał drugi komplet u siebie. Równie dobrze ten ktoś
mógł skopiować jego egzemplarz. Na szczęście on nie musi sobie zawracać tym
głowy. Wreszcie koniec tej kolaboracji. Teraz może być już tylko lepiej.
Wracali.
Zapiekanki, jak zwykle były pyszne. Najedli się. Jeszcze w windzie rozmawiali
na temat dzisiejszego zarządu. Kiedy z niej wyszli, natknęli się na Paulinę.
- Dobrze, że cię widzę – ostro zwróciła się do
Marka całkowicie ignorując Ulę. – Chciałabym z tobą porozmawiać. – Przystanął
zdziwiony nieco jej obcesowością.
- A o czym? Jeśli chcesz wymóc na mnie, bym
zmienił zdanie, co do twojego brata, to muszę cię rozczarować. Decyzję o jego
odejściu, jak wiesz, podjął ojciec, a ja nie będę mu się sprzeciwiał. Sam
chętnie poszedłbym z tym do prokuratury. – Spojrzała na niego mściwie, mocno
zaciskając zęby.
- Wolałabym porozmawiać na osobności. W twoim
gabinecie.
- No dobrze, ale uprzedzam cię, że zdania nie
zmienię.
Zasiadła w
fotelu i poczekała aż on to zrobi. W końcu powiedziała.
- Chciałabym wiedzieć, skąd wytrzasnąłeś te
obciążające Alexa dowody. – Roześmiał się pogardliwie.
- Myślisz, że ci powiem? Chyba żartujesz? To
tajemnica służbowa, a ja nie będę ci jej zdradzał. Co to? Konfesjonał, czy co?
Jeśli tylko to chciałaś ode mnie wyciągnąć, to bardzo mi przykro, ale muszę cię
rozczarować. Twój brat popełnił kryminał i powinien iść siedzieć. Ojciec dał mu
szansę, niech więc ją wykorzysta i
przestanie doszukiwać się winnych. Powinien się cieszyć, że ojciec chce
oszczędzić mu upokorzenia i nie pójdzie z tym do sądu. Ja z pewnością
postąpiłbym inaczej.
Jej oczy
rzucały gromy a dłonie zacisnęły się na oparciu fotela. Gdyby mogła rzuciłaby
się na niego i zdarła z jego twarzy ten pogardliwy uśmieszek. Zdała sobie
sprawę, że nienawidzi go w równym stopniu jak jej brat. I choć miała
świadomość, że Alex zdradził interesy firmy i nie pochwalała jego działań, to
jednak jemu byłaby bardziej skłonna wybaczyć niż Markowi te sześć lat zdrad.
Pielęgnowała w sobie wielkie poczucie krzywdy, jakiej od niego doznała. Swojej
winy nie upatrywała w rozbiciu ich związku zupełnie i z lubością czyniła z
siebie jego ofiarę. Jej samokrytycyzm nie sięgał aż tak daleko, by i na siebie
wziąć część winy. Ciągle miała się za kobietę idealną, którą mężczyzna powinien
adorować i bezustannie wznosić na piedestał.
- Więc nie powiesz mi?
- Ani myślę. Poza tym po co ci ta wiedza?
Chcesz się zemścić na tym kimś za to, że okazał się lojalny wobec firmy i
mojego ojca? Za to, że jest uczciwy i zależy mu na tej firmie i na pracy w
niej? Więcej godności Paulina. Zachowaj twarz, bo jak do tej pory, tylko się
ośmieszasz. Twojego brata nie uratuje już nic. Musi odejść, a ja jego odejście
przyjmę z ulgą, bo już nie będzie nikogo, kto będzie mi rzucał kłody pod nogi i
intrygował za moimi plecami. No chyba, że ty zechcesz przejąć tę niechlubną
schedę po nim. Jeśli tak, to dobrze ci radzę, uważaj, bo podobnie jak jemu i
tobie będę patrzył na ręce. To wszystko, co miałem do powiedzenia w tej
sprawie, a teraz jeśli możesz, wróć do siebie. Ja muszę popracować.
Podniosła
się z fotela myśląc jeszcze intensywnie o tym, co od niego usłyszała. Dumnym
krokiem wyszła z gabinetu pozostawiając w nim gęstą od napięcia atmosferę.
Marek odetchnął. Ciężko znosił rozmowy z nią i jej słowa ociekające
złośliwością. Po raz pierwszy pomyślał, że jeśli Alex odejdzie, to ona zostanie
tutaj bez jakiegokolwiek wsparcia. W firmie nie lubiono jej za tę wyniosłość,
traktowanie wszystkich z góry i złośliwe uwagi, których nie szczędziła żadnemu
z pracowników. Nie miała tu przyjaciół, no może poza Violettą, która chyba i
tak tylko udawała, że zależy jej na Paulinie. Bardziej zależało jej na
potencjalnych korzyściach, które mogła wynieść z tej znajomości. Otrząsnął się
z tych rozmyślań. Miał jeszcze sporo pracy i to na niej powinien się skupić.
Tydzień
minął szybko i ponownie cały zarząd firmy F&D zebrał się w sali
konferencyjnej. Oboje Febo weszli jako ostatni i z ponurymi minami zajęli swoje
miejsca. Krzysztof powitał wszystkich a następnie całą uwagę skupił na Alexie.
- Mam nadzieję, że miałeś dość czasu na
przemyślenia i doszedłeś do jakichś konstruktywnych wniosków. Jaką decyzję
podjąłeś?
Wzrok
Alexa nie potrafił skupić się w jednym miejscu, co oznaczało, że jest
zdenerwowany. Nie patrząc Krzysztofowi w oczy powiedział.
- Nie dałeś mi wyboru. Sprzedam wam te
dwadzieścia pięć procent akcji po cenie kursu. Nie mam zamiaru tkwić tu dłużej
niż to konieczne. Wyjeżdżam i mam nadzieję nigdy tu nie wrócić.
- My też mamy taką nadzieję, lecz mimo
wszystko życzymy ci powodzenia. Za chwilę przyjdzie tu notariusz i sporządzi
umowę kupna udziałów. To zakończy naszą współpracę. Po podpisaniu umowy
natychmiast dokonam przelewu na twoje konto.
Nie
czekali zbyt długo na notariusza. Ten podsunął im dwa egzemplarze umowy do
podpisania. Krzysztof nie tracił czasu i natychmiast przelał pieniądze na konto
Febo. Nie uścisnęli sobie dłoni, bo to zakrawałoby już na hipokryzję.
Dobrzański popatrzył tylko smutno na swojego przybranego syna i cicho
powiedział.
- Nigdy nie sądziłem Alex, że dożyję dnia, w
którym mnie zdradzisz i tak mocno rozczarujesz. Traktowałem cię jak syna. Nie
liczyłem na wdzięczność, ale przynajmniej na lojalność. Tymczasem z twojej
strony spotkało mnie coś znacznie gorszego. – Alex wreszcie spojrzał mu w oczy.
W jego własnych czaiła się buta i wściekłość. Podniósł dumnie głowę i wysyczał.
- Daruj sobie Krzysztof te sentymentalne
bzdury. Nie jestem już współwłaścicielem tej firmy i dzięki Bogu nie muszę tego
wysłuchiwać. Na koniec powiem wam tylko jedno. To wy powinniście zginąć wtedy w
tym wypadku, a nie nasi rodzice. Żegnam – odwrócił się na pięcie i szybkim
krokiem wyszedł z sali konferencyjnej zostawiając zszokowanych Dobrzańskich i
Paulinę. Po chwili i ona wyszła kierując się do gabinetu brata. Helena pierwsza
odzyskała głos.
- Jak on śmiał… Jak on śmiał powiedzieć nam
takie rzeczy. Wychowaliśmy go. Daliśmy mu bezpieczny dom, miłość, możliwość
nauki, a on po tym wszystkim śmie nam mówić coś takiego? – Marek podszedł do
niej i objął ją mocno.
- Nie denerwuj się mamo. On już nie będzie
miał okazji mówić podobnych rzeczy. Już nigdy nie będziesz musiała go oglądać.
To koniec Alexa w tej firmie.
- Masz rację synu – odezwał się Krzysztof. –
Za naszą dobroć odpłacił się zdradą a nasza krzywda niech mu stanie kością w
gardle. Chodź Helenko, wracamy do domu. Wreszcie koniec tej przykrej dla nas
sytuacji. Zapomnijmy o tym.
Wszedł do
gabinetu i z impetem zatrzasnął za sobą drzwi. Wyciągnął z szafy kartony i
zaczął pakować swoje rzeczy. Jeszcze tylko poprosi Paulinę, by dopilnowała
sprzedaży jego domu. Nic go tu już nie trzyma. W Milano odetchnie. Zatrzyma się
u babci. Staruszka na pewno nie będzie miała nic przeciwko temu. Trochę
odpocznie, odstresuje się, a potem poprosi o spotkanie braci Scaccich. Może
rzeczywiście będą mogli zatrudnić go u siebie? Odwrócił się słysząc otwierające
się drzwi. Zobaczył w nich swoją siostrę.
- Dobrze, że jesteś. Mam ci trochę spraw do
przekazania. Usiądź - usiadł obok niej i pogładził jej szczupłą dłoń. –
Zajmiesz się moim domem, tak?
- Przecież ci to obiecałam. Nie martw się. Jak
tylko go sprzedam zaraz przeleję ci pieniądze. Dzisiaj jestem umówiona po
południu z pośrednikiem. Ponoć jest dość operatywny. Zobaczymy.
- Dobrze. Ja już spakowałem część swoich
rzeczy. Wszystko jest w kartonach i zanim sam stąd wyjadę, prześlę je na adres
babci. Z nią też muszę jeszcze ustalić kilka rzeczy. Ale to wieczorem. Nie chcę
cię obarczać jeszcze sprawami wysyłki.
- Alex, co zamierzasz robić w Milano? Będziesz
szukał pracy?
- Chyba nie mam innego wyjścia. Może sam
zainwestuję w jakiś interes? Jednak najpierw chciałbym odpocząć przez jakiś
miesiąc. Nabrać dystansu. Uspokoić się. Wiem, że to będzie trudne, bo ilekroć
pomyślę o całym rodzie Dobrzańskich, gotuje się we mnie krew. Jak ja ich
nienawidzę! – trzasnął pięścią w kolano. – Gdybym mógł pozbyłbym się każdego z
nich.
- Nie możesz tak mówić. Jednak trochę mamy im
do zawdzięczenia, nie sądzisz? To ostatnie zdanie wypowiedziane do Krzysztofa też
mogłeś sobie darować. Przecież to nie z ich winy zginęli nasi rodzice. To był
wypadek, a nie celowe działanie.
- Dobrze. Nie mówmy już o tym. Pomóż mi się
spakować. Chcę stąd wyjść jak najszybciej.
Trzymając
w rękach kartony wyszli z gabinetu. Alex zatrzymał się jeszcze przy biurku Maćka,
który ze zdumieniem patrzył na to ogromne pudło trzymane przez jego szefa. Nie
znał najświeższych nowin i nie miał pojęcia, co działo się na zarządzie. Nawet
nie rozmawiał z Ulą.
- Chciałem się pożegnać Maciek i podziękować
ci za współpracę. Okazałeś się świetnym pracownikiem i mam nadzieję, że
szefostwo tej firmy odpowiednio to doceni.
- A pan się wyprowadza? Do innego gabinetu?
Może mógłbym pomóc przenieść te pudła?
- Nie Maciek. Wyprowadzam się na dobre.
Sprzedałem Dobrzańskim swoje udziały i nie pytaj, dlaczego. Już nie jestem
współwłaścicielem firmy. Życzę ci powodzenia, tobie Dorota też. Byłaś dobrą
sekretarką.
- W takim razie my też życzymy ci powodzenia –
Maciek uścisnął mu dłoń. Zrobiło mu się głupio i przykro, bo uświadomił sobie,
że to z jego powodu Alex odchodzi. Jednak szybko odgonił te myśli. Febo knuł,
działał na niekorzyść firmy. Chciał ją sprzedać Włochom. To nie było w
porządku. Oboje z Dorotą patrzyli, jak opuszcza firmowy korytarz.
- Ciekawe kto po nim? – odezwała się Dorota. –
Pewnie Turek.
- Ja nie będę zgadywał. Kto będzie, to będzie.
Czy był to Alex, czy będzie to ktoś inny, my mamy tu robotę do wykonania i na
tym powinniśmy się skupić.
Następnego
dnia rozdzwonił się telefon na biurku Maćka. Podniósł słuchawkę, w której
usłyszał głos Marka.
- Cześć Maciek. Mógłbyś przyjść do mnie do
gabinetu? Mam ważną sprawę i chciałbym pogadać.
- Już idę – szybko złożył na kupkę dokumenty,
nad którymi pracował i wylogował się z komputera. - Marek dzwonił – rzucił
Dorocie. – Muszę do niego iść. Miej oko na wszystko. – Szybko przemierzył
korytarz i wszedł do sekretariatu, w którym była tylko Viola. Przywitał się z
nią i spytał.
- Uli nie ma?
- Jest, jest. U Marka. Czekają na ciebie.
Wszedł do
gabinetu rzucając krótkie „cześć”.
- Cześć Maciek. Siadaj. Musimy pogadać. Jak
wiesz, Alex odszedł z firmy i mamy wakat na stanowisku dyrektora finansowego.
Długo rozmawiałem wczoraj z Ulą i oboje doszliśmy do wniosku, że najlepszym
kandydatem na to stanowisko będziesz ty.
- Ja!? – Maciek był w wyraźnym szoku. –
Dlaczego ja? Turek przecież pracuje tu od dziesięciu lat i bardziej zasługuje
na to stanowisko ode mnie. – Marek uśmiechnął się do niego z sympatią.
- Maciek, ale to nie Turek sporządza tu
najlepsze budżety i to nie Turek oszczędza nam mnóstwo pieniędzy. Dzięki tobie
ta firma ma potężne oszczędności. To dzięki nim mogłem podnieść niektórym
pensje i dać godne premie. Nie odmawiaj mi, bo ja nie widzę tu lepszego
kandydata. Najpierw chciałem, żeby była to Ula, ale ona woli pracować jako moja
asystentka, ja zresztą też tak wolę. Przekonała mnie, że albo ty, albo szukamy
kogoś z zewnątrz. Wolałem wybrać pierwszą opcję, bo ciebie znam i wiem, na co
cię stać. Mam do ciebie stuprocentowe zaufanie. Dzięki tobie nie poszliśmy z
torbami i ustrzegliśmy się Włochów. Zgodzisz się? Ja jestem przekonany, że
poradzisz sobie świetnie.
- To wielka odpowiedzialność Marek. Jednak
przyjmuję ten awans i zapewniam cię, że nigdy cię nie zawiodę.
- Ja to wiem Maciek i stąd mój wybór. To
oczywiście wiąże się ze znaczną podwyżką pensji. Jutro wręczę ci oficjalną
nominację, a Sebastian sporządzi nowy angaż. Bardzo ci dziękuję, że się
zgodziłeś. To wiele dla mnie znaczy. Już dzisiaj powinieneś przenieś swoje
rzeczy do gabinetu. Wiem, że Alex wyniósł stamtąd swoje. Poinformuj też o
zmianach Dorotę i cały dział księgowości. Od teraz ty jesteś szefem i powinni
mieć tego świadomość.
Maciek
podniósł się z fotela i uścisnął Markowi dłoń.
- Zapowiem zebranie jutro rano. Mam pewne
pomysły, by usprawnić pracę w dziale. Na pewno będą z korzyścią dla firmy.
Dziękuję ci za to zaufanie i awans. Naprawdę nie spodziewałem się.
- Nie ma za co Maciek. Ja wiem, że będziesz
najlepszym dyrektorem finansowym, jakiego kiedykolwiek miała ta firma. No to do
roboty.
Kiedy za
Maćkiem zamknęły się drzwi, Marek z uśmiechem podszedł do Uli i objął ją mocno.
- Dziękuję kochanie, że tak obstawałaś przy
nim. Miałaś rację. On jest najlepszy.
- Jest Marek i na pewno nie będziesz żałował
tej decyzji, bo nie dość, że zna się na tej robocie, to jeszcze jest uczciwy do
szpiku kości i z pewnością nie będzie przeciwko tobie knuł. No, wracam do
siebie. Muszę dograć jeszcze sprawy hotelu. Jeśli chcesz tam urządzić jakiś
mini pokaz, to trzeba się dowiedzieć, ile nas to będzie kosztować. To na pewno nie
będzie tanie, ale może wynegocjuję jakąś przystępną cenę. – Spojrzał z miłością
w jej oczy i przytulił się do tych pełnych ust.
- Naprawdę nie wiem, jak ja radziłem sobie bez
ciebie. Zanim zdążę pomyśleć, ty odczytujesz moje intencje w lot. Czytasz we
mnie, jak w otwartej księdze. Czasami się tego boję – zażartował.
- Nie masz czego się bać. Przecież nie siedzę
ci w głowie, tylko czasem mam takie przeczucie i potrafię przewidzieć twój
kolejny krok, a to niczym ci nie grozi.
- Wiem Ula, wiem. Kocham cię. To tylko żarty –
cmoknął ją w nosek i wypuścił z ramion. – W takim razie ty dzwoń, a ja przejrzę
dzisiejszą pocztę. Wcześniej jednak zajrzę do Sebastiana i powiem mu o nowym
angażu dla Maćka.
Miała
szczęście. Hotel dysponował odpowiednią salą, w której mogli ustawić niewielki
wybieg. Nie policzyli za to nic, bo firma załatwiała to we własnym zakresie
płacąc całościowo za wynajem sali konferencyjnej. Ucieszyła się, że nie będą
ponosić dodatkowych kosztów. Jeszcze raz potwierdziła rezerwację czterech
apartamentów na dziesiątego marca. Teraz pozostało tylko czekać na ten dzień i
solidnie się do niego przygotować.
ROZDZIAŁ 19
Alexander
Febo dopakowywał ostatnie rzeczy do walizki. Dzień wcześniej rozmawiał
telefonicznie z babcią, która na wieść o tym, że jej wnuk wraca już na stałe do
Włoch i chce zatrzymać się u niej, nie kryła radości.
- Kochany mój, tak się cieszę. Ja jestem już
stara i często niedomagam, a twoja obecność w tym wielkim domu z pewnością
poprawi moje samopoczucie. Zaraz każę Biance przygotować pokój dla ciebie.
Dostaniesz najlepszy i najbardziej słoneczny. Pewnie blady jesteś i trochę
włoskiego słońca ci się przyda. Jutro więc czekamy na ciebie. Do zobaczenia.
Zlustrował
uważnie cały salon i stwierdził, że nie pozostawił w nim nic istotnego, a nawet
gdyby, to Paulina z pewnością mu przyśle. Zawsze tęsknił za Milano. To tam
przeżył najpiękniejsze lata swojego życia. Niemal całe dzieciństwo. Byli wtedy
tacy szczęśliwi. Rodzice kochali ich bardzo. On był oczkiem w głowie ojca,
Paulina była pupilką matki. To wielkie szczęście zostało zburzone przez ten
dramatyczny wypadek. W jednej sekundzie zostali sierotami. Pamięta pogrzeb
doskonale i to, jak bardzo starał się nie rozpłakać. Paulina też zaciskała zęby
usiłując opanować ten wielki smutek i rozpacz. Oboje przywdziali wtedy maski i
tylko oni sami wiedzieli najlepiej, jak wiele ich to kosztowało i co działo się
wówczas w ich sercach. Ten wypadek nie powinien był się wydarzyć i jeśli miał
już ktoś zginąć, to na pewno nie ich rodzice. Nie zasłużyli sobie na taki
koniec. Po ich śmierci Dobrzańscy wspaniałomyślnie zaopiekowali się nimi.
Babcia nie dałaby sobie rady. Alex z natury był zamkniętym w sobie cynikiem.
Trudno mu było ocenić, czy darzy jakimiś uczuciami rodzinę Dobrzańskich, choć
rzeczywiście przez te wszystkie lata byli mu bardzo przychylni i traktowali go
dobrze. Niewątpliwie czuł wiele szacunku do Krzysztofa. Cenił go za ogromną
wiedzę, dyplomację w biznesie i konsekwencję, z jaką starał się rozwijać firmę.
Z pewnością mu imponował i wiele się od niego nauczył. Zaprzyjaźnił się z
Markiem i przez kilka lat ta przyjaźń była nie do ruszenia. Do czasu, gdy Marek
przespał się z jego dziewczyną. W ciągu kilku chwil stracił najlepszego
przyjaciela i miłość swojego życia. Nie mógł się z tym pogodzić. Nie znosił,
gdy zabierano mu coś, co należało tylko do niego. Do swojego konta dopisał
kolejną stratę. Znienawidził Marka. Nienawidził go każdą cząstką swojej mrocznej
duszy. Już po tym pierwszym zarządzie poprzysiągł mu zemstę. Nie był z tych,
którzy odpuszczają takie rzeczy. Tym razem mu się nie wywinie i poniesie karę
za to wszystko, co mu zrobił. Za to, że zniszczył mu życie. Ta zemsta będzie
przemyślana w najdrobniejszych szczegółach i będzie słodka. Bardzo słodka.
Westchnął. Czas jechać. Zaraz powinna się zjawić Paulina. Obiecała, że odwiezie
go na lotnisko. Złapał za rączkę walizki i wyszedł z salonu zamykając cicho za
sobą drzwi.
- Wszystko wziąłeś? Paszport, inne dokumenty?
– dopytywała się Paulina.
- Wziąłem. Sprawdzałem chyba z dziesięć razy.
- Jak tylko uda mi się sprzedać dom, to
obiecuję, że przyjadę do ciebie. Pospacerujemy po Milano jak za dawnych dobrych
czasów. Uściskaj babcię. Tęsknię za nią. Jeśli możesz, pomóż jej. Wiesz jaka
jest słaba, a Bianca też ma już swoje lata. Obie się mocno zestarzały.
- Nie obawiaj się sorella, przynajmniej w taki
sposób będę mógł jej się odwdzięczyć, że przyjmuje mnie pod swój dach – nadstawił
uszu. – Chyba zapowiadają mój samolot. Pożegnamy się tutaj. Uważaj na siebie, a
przede wszystkim na Marka. Jakby się coś działo, to dzwoń. Do zobaczenia – uściskał
ją mocno. Patrzyła jak odchodzi w stronę bramek. Odwróciła się i ze łzami w
oczach opuściła budynek lotniska. Miała świadomość, że Alex postąpił źle,
jednak miała żal do Dobrzańskich, że zmusili go do wyjazdu z kraju. Przecież
wystarczyłoby, jakby odszedł z firmy. Znowu poczuła w sobie gromadzącą się
wściekłość. Odebrali jej go. Odebrali jedyną, najbliższą jej istotę. Teraz nie
ma tu wsparcia w nikim. Na Alexa zawsze mogła liczyć. Póki co została sama jak
palec. Otuliła się szczelniej futrem. Lodowaty, lutowy wiatr wdarł się pod jego
poły i spowodował, że zadygotała z zimna. Podeszła na postój taksówek. Na
szczęście nie było kolejki. Wsiadła w pierwszą z nich i kazała się wieźć do
domu.
Od
czterech dni był tutaj. Zdążył się już nawet zaaklimatyzować. Na jego widok
babcia rozpłakała się. Przytuliła do niego swoje starcze ciało i długo
szlochała wypłakując całą swoją tęsknotę.
- Jak dobrze, że jesteś. Bianca wyszykowała
ten duży, jasny pokój na piętrze. Będzie ci tam wygodnie. Jesteś taki blady. To
pewnie z przemęczenia. Tu odpoczniesz, nabierzesz sił. My zadbamy o ciebie. Idź
teraz i rozpakuj rzeczy. Bianca zaraz poda kolację.
Przez te
cztery dni nie robił właściwie nic. Trochę poszwendał się po mieście odwiedzając
stare kąty. Wczoraj natknął się nawet na klub strzelecki i pomyślał, że
powinien nauczyć się strzelać. To tak na wszelki wypadek. Coś zaczęło roić się
w jego głowie, ale było dość niejasne i mało sprecyzowane. Postanowił wykupić
regularne lekcje. Od jutra zacznie się przyzwyczajać do broni.
Przez
kolejne dni jego czas był maksymalnie wypełniony. Na strzelnicy spędzał go sporo.
Wciągnął się. Ćwiczył na Magnum
Smith&Wesson. Pasowała mu ta broń. Dobrze układała się w dłoni i nie miała
dużego odrzutu. Był pilnym uczniem. Trener go chwalił za dobre oko i celne
strzały. Z każdym dniem nabierał coraz większej wprawy. Złożył podanie o
pozwolenie na broń. Nie czekał długo i już wkrótce stał się właścicielem
identycznego rewolweru jak ten, na którym ćwiczył na strzelnicy. Kupił też
tłumik. Sam właściwie nie wiedział po co. To był taki odruch, bo o
spontaniczność sam siebie nie posądzał.
Po
miesiącu zadzwonił do braci Scacci i umówił się z nimi w siedzibie ich firmy.
Musiał zacząć zarabiać. Paulina ciągle nie sprzedała jego domu. Liczył na to,
że Scacci w ramach przyjaźni zatrudnią go u siebie.
Był
dziesiąty marca. Dzień wcześniej zamówione limuzyny przywiozły przedstawicieli
modowych firm do hotelu. Tam witał ich Marek wraz z Ulą i umawiał na spotkanie
następnego dnia w wynajętej sali konferencyjnej. Spotkanie miało się odbyć o
godzinie jedenastej. Plan był taki, że najpierw zrobią mini pokaz, a następnie
przystąpią do rozmów. Później wszyscy mieli zjeść wspólny obiad i ewentualnie
powrócić do negocjacji, gdyby były jakieś wątpliwości. Wszystko miało się
zakończyć podpisaniem umów o współpracy.
Już od
rana ustawiano wybieg dla modelek pod czujnym okiem samego Pshemko. On dobrze
wiedział, że ta wielka szansa wypłynięcia na zachodnie rynki może się już nie powtórzyć.
Nie mógł pozwolić sobie na jakikolwiek błąd. Gdyby mógł się sklonować, zrobiłby
to niezawodnie. Jednak teraz musiał być wszędzie. Trzeba było dopilnować
krawcowych a przede wszystkim modelek. Dwoił się i troił a jego wysiłki
przyniosły oczekiwany przez niego efekt.
O godzinie
jedenastej zgromadzili się wszyscy przy wielkim stole. Marek wstał i powitał
ich w języku angielskim.
- Chciałbym państwa jeszcze raz serdecznie
powitać i przedstawić was sobie wzajemnie. Ta dama, to Inga Schmidt, właścicielka
firmy niemieckiej „Inga-moda”. Jej firma łudząco przypomina naszą. Nie jest
zbyt duża i do tej pory działała jedynie na rynku niemieckim. Ma sieć butików,
w których sprzedaje swoje wyroby. Kolejna dama, to Gabina Paralova z Pragi.
Gabina nie ma firmy szyjącej ubrania. Ma za to sieć ekskluzywnych sklepów, w
których sprzedaje dzieła projektantów znanych na całym świecie. Uważam, że to
bardzo cenny kontakt – ukłonił się w kierunku Gabiny. – A teraz panowie. Oto
pan Miguel Sandini, właściciel hiszpańskiej i słynnej w świecie firmy
„Inditex”. To jego firma wypromowała znaną markę „Zara”. Drugi z panów pochodzi
ze Szwecji. Nazywa się Johan Nilsson i jest właścicielem firmy „Nakkna”
szyjącej dla pań, panów i dzieci. Skoro już się poznaliśmy, pozwólcie państwo,
że wręczę wam katalog dzisiejszego pokazu. Zawiera wszystkie kreacje, które za
chwilę państwo zobaczycie. I te wiosenno-letnie i te jesienno-zimowe. Zapraszam
państwa.
Przeszli
do foteli ustawionych wzdłuż wybiegu i usiedli na nich. Marek dał znak Pshemko
i po chwili zaczęły wchodzić modelki przy akompaniamencie spokojnej muzyki.
Goście przez godzinę obserwowali przesuwające się przed ich oczami zgrabne
kobiety ubrane w zjawiskowe kreacje. Gdy ostatnia z nich zeszła z wybiegu
nagrodzili ich trud brawami. Marek kolejny raz przemówił.
- Pozwólcie państwo, że wam przedstawię autora
tych niezwykłych kolekcji. Prawdziwego geniusza i mistrza w swoim fachu.
Pshemko, podejdź do nas.
Projektant
wychynął zza zasłony i kłaniając się w pas podszedł do gości witając się z
każdym z osobna. Miguel Sandini uścisnął mu dłoń.
- Maestro, myślę, że to, co za chwilę powiem,
chcieliby powiedzieć i pozostali. To był wspaniały pokaz kunsztu, precyzji,
jakości wykonania i piękna. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Jestem też gotów
choćby zaraz podpisać z wami umowę. Tych kreacji nie powstydziłyby się
najlepsze domy mody na świecie. Czas, by świat o was usłyszał.
Pshemko
był bardzo wzruszony i ze łzami w oczach dziękował Hiszpanowi. Potem dołączyli
z gratulacjami i pozostali. Żaden z nich nie miał wątpliwości, że mają do
czynienia z niekwestionowanym artystą. Po wymianie wzajemnych uprzejmości
rozpoczęto negocjacje. Ula notowała wszystko skrupulatnie. Już wiedzieli, że
Hiszpan, Szwed i Niemka podejmą współpracę zarówno na płaszczyźnie produkcji,
wzornictwa i sprzedaży w butikach. Jedynie Czeszka zainteresowana była
wystawieniem już gotowych kolekcji i w takim zakresie podpisali z nią umowę. Pozostałe
wymagały rozszerzonej wersji i trochę potrwało nim Ula je zredagowała.
Uzgadniali warunki na bieżąco, a ona wprowadzała niezbędne korekty. W końcu
mogła wszystko wydrukować w dwóch egzemplarzach i dać gościom do przeczytania.
Nikt nie miał już uwag i każdy podpisał dokumenty. Teraz mogli już zacząć
świętować przy uroczystym obiedzie. Ten obiad przeciągnął się do późnych godzin
popołudniowych. Rozmowy nie były już takie oficjalne. W końcu Marek pożegnał
swoich wspólników życząc im udanego lotu. Zapewnił też, że będzie z nimi w
stałym kontakcie telefonicznym.
Był
wieczór, gdy wrócili na Sienną. Marek zadzwonił jeszcze do rodziców. Rano
zawieźli tam Betti i był ciekawy, jak dali sobie z nią radę. Z drugiej strony
był jednak pewien, że mała nie sprawiła kłopotu. Lubiła ich bardzo i chętnie z
nimi zostawała. Odebrał Krzysztof.
- Witaj tato. Jak Betti? W porządku?
- W porządku. Byliśmy na spacerze. Teraz
Helena pomogła jej się umyć i szykuje ją do spania. Niech zostanie do jutra.
Odbierzecie ją po pracy. Nic się nie stanie jak zrobi sobie dzień przerwy w
nauce. A jak rozmowy?
- Bardzo udane. Wszyscy byli zgodni. Kolekcje
się podobały i zrobiły na nich wrażenie. Mamy klepnięte cztery umowy i od jutra
trzeba się będzie spiąć, by jakoś logistycznie sobie z tym poradzić. Na
szczęście jest Ula, a to najlepiej zorganizowana osoba, jaką znam. Jutro
przysiądziemy i popracujemy nad koordynacją pokazów, pracy w szwalniach i
transportu do butików. To poważni partnerzy tato i nie możemy sobie pozwolić na
jakiekolwiek opóźnienia.
- To zrozumiałe. Ja ci gratuluję. Świetnie
sobie radzisz synku a ja pękam z dumy. – Kolejny raz poczuł to miłe ciepełko
rozlewające się wokół serca. Ostatnimi czasy ojciec nie szczędził mu pochwał i
przy każdej okazji podkreślał, jak bardzo jest z niego dumny. Potrzebował
takiej akceptacji. Była swoistym motorem napędowym mobilizującym go do
zwiększenia wysiłków.
- Dziękuję tato. Ucałuj mamę, a my jutro po
pracy odbierzemy Beatkę. Dobrej nocy – odłożył telefon i z błyskiem w oku
spojrzał na swoje szczęście siedzące na kanapie i przysłuchujące się tej
rozmowie. Usiadł obok i objął ją ramieniem. – Słyszałaś? Betti zostaje u
rodziców do jutra. Czy wiesz, co to znaczy? – wbiła w niego zdziwione spojrzenie.
- Co?
- To znaczy, że ta noc należy do nas. Nie
wypuszczę cię dzisiaj. Dzisiaj będziesz tylko moja – wyszeptał jej seksownie do
ucha. Rozchichotała się.
- No nie wiem. Twoje słowa zabrzmiały jak
groźba.
- Nie kotku. To obietnica. Obietnica wielkiego
spełnienia - przylgnął do jej słodkich ust i zaczął całować żarliwie. Dotrzymał
słowa. Tej nocy kilka razy umierała z rozkoszy w jego ramionach. Nigdy nie miał
jej dość. Jej błogie westchnienia i głośne jęki stanowiły dla jego uszu
najpiękniejszą muzykę. Było już grubo po północy, gdy wreszcie zmęczeni i
niewyobrażalnie szczęśliwi zasypiali, przytuleni mocno do siebie.
- Alex! – zza biurka podniósł się przystojny
brunet lat około trzydziestu pięciu i wyciągnął dłoń do przybyłego. – Jak miło
cię widzieć! Na długo przyjechałeś? – Febo odwzajemnił uścisk.
- Witaj Gino. Wróciłem na dobre. W Warszawie
nie mam już czego szukać. Zmusili mnie, bym odsprzedał im swoje udziały.
Zagrozili prokuratorem. Nie miałem wyjścia. Enzo przyjdzie?
- Przyjdzie. Już po niego dzwonię – wybrał
numer i po chwili połączył się z bratem. - Już jest. Przychodź – odłożył
słuchawkę i wskazał Alexowi fotel. – Siadaj. Napijesz się espresso?
- Chętnie. Jeszcze nie piłem dzisiaj kawy.
Gino wydał
dyspozycje sekretarce i usiadł za biurkiem. W tym momencie do pokoju wszedł
Enzo. Był bardzo podobny do brata. Jednak posiwiałe już skronie świadczyły o
tym, że jest od niego starszy. Przywitał się z Febo i przysiadł w fotelu obok.
- No, opowiadaj. Co się takiego wydarzyło, że
musiałeś uciekać z kraju.
Alex nie
taił niczego. Opowiedział im wszystko od początku do końca.
- I tak to właśnie wygląda. Na miejscu została
Paulina. Ona ma jeszcze dwadzieścia pięć procent udziałów. Marzy mi się
przejęcie firmy i zniszczenie Dobrzańskich. Nienawidzę ich, jak mało czego na
świecie. Szczególnie juniora. Mocno zalazł mi za skórę. Jednak najpierw, zanim
obmyślę zemstę, chciałbym was zapytać, czy moglibyście zatrudnić mnie w waszej
firmie. Muszę zacząć zarabiać, bo z oszczędności długo nie pożyję. - Obaj
Scacci skupili na nim wzrok. Starszy z nich spytał.
- Zatrudnić cię tutaj? W jakim charakterze?
- No najlepiej w księgowości. To moja działka
i na niej znam się świetnie. – Enzo pokręcił głową.
- Alex my mamy tutaj rewelacyjnych księgowych.
Wiesz, że firma prowadzi rozległe interesy, nie tylko dotyczące mody. Nasi
księgowi są bardzo kreatywni i tak też prowadzą dział finansowy. Fiskus nie
zawsze zasługuje na to, żeby płacić mu podatki. Ty się do tego nie nadajesz. A
wiesz dlaczego? Bo podchodzisz do wszystkiego bardzo emocjonalnie i traktujesz
zbyt osobiście. W tym fachu trzeba być prawdziwym draniem, człowiekiem bez
skrupułów. Ty taki nie jesteś. Poza tym masz w głowie tylko jedno, zemstę. Nie
potrafiłbyś się skupić na niczym innym. Wybacz, ale zatrudnienie ciebie tutaj
nie jest dobrym pomysłem. Spróbuj w innych firmach. Może tam potrzebują
uczciwych dyrektorów finansowych.
Alex
poczuł się bardzo rozczarowany. To mają być przyjaciele? Bardzo na nich liczył
a oni nie sprawdzili się w tej roli. Kolejny raz potwierdziła się stara prawda,
że w biznesie nie ma sentymentów i każdy musi liczyć tylko na siebie. Podniósł
się z fotela.
- Skoro tak, to nie będę wam zabierał cennego
czasu i pożegnam się. Sam też nie chcę go tracić. Znalezienie w tej chwili
pracy jest dla mnie sprawą priorytetową. Do widzenia – ponownie uścisnął im
dłonie, choć uczynił to niechętnie i z wyraźnym żalem. Musiał stąd jak
najszybciej wyjść, bo nie mógł dłużej znieść ich fałszywych uśmieszków. Poradzi
sobie bez tych makaroniarzy. W końcu nazywa się Febo, czyż nie?
Z siedziby
Scaccich udał się wprost do klubu strzeleckiego. Musiał odreagować ten afront.
Był wściekły. Z tej złości wpakował cały magazynek w tekturową sylwetkę
rozrywając ją na strzępy. Podszedł do niego trener i położył mu dłoń na
ramieniu.
- Spokojnie Alex, spokojnie przyjacielu. Kup
sobie worek treningowy i na nim wyładowuj swoje frustracje. Tu musisz być
spokojny i skupiony. Inaczej będziesz strzelał panu Bogu w okno.
Wziął
kilka głębokich oddechów.
- Przepraszam. Już jestem spokojny. Dostanę
nową tarczę? Z tej nic już nie zostało.
- Zaraz ci przyniosę.
Na
początku maja przyjechała Paulina. Wprawdzie tylko na tydzień, ale i tak bardzo
ucieszyła go ta wizyta. Nadal pozostawał bez pracy, a ona przywiozła mu dobrą
nowinę. Wreszcie sprzedała dom a jego konto zasiliła pokaźną gotówką. Znowu
przez jakiś czas nie będzie musiał martwić się o byt. Wprawdzie babcia nie
chciała od niego żadnych pieniędzy, jednak i tak jej dawał na życie. Nie chciał
być na jej utrzymaniu.
Siedzieli
na nasłonecznionym patio i delektowali się kawą. Aromatyczną i bardzo mocną.
- Co w firmie? Dokuczają ci?
- Nawet nie. Jakoś wszystko przyschło. Twojego
asystenta zrobili dyrektorem finansowym. Ponoć był najlepszym kandydatem na to
stanowisko – powiedziała ironicznie.
- To wcale nie jest głupi pomysł Paulina.
Chłopak jest genialny i ma smykałkę do tej roboty. Turek pewnie nie był
zadowolony, bo chyba liczył na to stanowisko.
- Tego to już nie wiem, ale mam lepszą bombę.
Wyobraź sobie, że Marek jest z tą Cieplak. Natknęłam się kiedyś na nich
całujących się na parkingu. W życiu bym nie pomyślała, że oni kręcą ze sobą i
to podobno już od dłuższego czasu. Rozmawiałam z Violettą i od niej wiem to
wszystko. Podobno seniorzy bardzo przyklaskują temu związkowi i wychwalają
swoją przyszłą synową pod niebiosa. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego. Jakaś
szczególnie piękna nie jest, choć muszę przyznać, że w porównaniu z tym, jak
wyglądała wcześniej, teraz wygląda o niebo lepiej. Widać Mareczkowi zmienił się
gust. Tylko patrzeć, jak zacznie ją zdradzać. To zupełnie nie monogamiczny typ.
Nie wróżę im długiego pożycia. I dobrze. To za moją krzywdę. On powinien smażyć
się w piekle za moje zmarnowane przy nim lata. Nienawidzę go.
- On za to wszystko zapłaci sorella. Już moja
w tym głowa. Nie daruję mu ani jednego dnia, ani jednej wylanej przez ciebie
łzy. Będzie żałował, że w ogóle się urodził. Nie mówmy już o tym. Taki ładny
dzisiaj dzień. Chodźmy odwiedzić tą cukierenkę przy Piazza del Duomo. Tam mają
najlepsze profiteroles, na które cię zapraszam.
Wyszli na
rozgrzaną słońcem ulicę. Jak na maj, było bardzo ciepło. Alex ściągnął nawet
marynarkę zostając tylko w koszuli z krótkim rękawem. Paulina też rozkoszowała
się tym pogodnym dniem. Ujęła brata pod ramię i wolnym, spacerowym krokiem
ruszyli do cukierni.
- Wiesz, że Marek pozyskał nowych
kontrahentów? Jest ich czterech. Podpisał z nimi umowy o współpracy. Szykuje
się pokaz z wielkim blichtrem. Teraz będzie chciał im udowodnić, na co go stać.
Chyba nigdy w życiu tyle nie pracował. Chce pewnie pokazać Krzysztofowi, że świetnie
sobie poradzi. Łaknie jego pochwał jak kania dżdżu.
- I tak jest nieudacznikiem. Ma więcej
szczęścia niż rozumu i zawsze spada jak kot, na cztery łapy. Oby tym razem nie
miał go tyle. Każda jego porażka, to mój triumf. Życzę mu jak najgorzej.
Cholerny dupek. Gdyby nie on, do tej pory siedziałbym w kraju i być może
wkrótce bylibyśmy jedynymi właścicielami F&D. Mimo wszystko ja nie mam
zamiaru mu odpuścić. To kiedy ma być ten pokaz?
- Na początku czerwca. Chyba trzeciego, w
sobotę. A czemu pytasz? Chcesz przyjechać? To chyba niezbyt dobry pomysł.
- Nie mam zamiaru uczestniczyć w pokazie. Tak
tylko pytam z czystej ciekawości. Zobacz Paula, dochodzimy. Już nie pamiętam,
kiedy byliśmy tu ostatnio. Ta cukiernia to część naszego dzieciństwa. Pamiętasz
jak przychodziliśmy tu w każdą niedzielę z rodzicami? To były dobre czasy
sorella. Najlepsze – przepuścił siostrę przodem otwierając przed nią drzwi.
Rzeczywiście cukierenka sprawiała miłe wrażenie. Niewiele się tu zmieniło od
czasu, gdy byli dziećmi. Właściciele tylko mocno się postarzeli i często teraz
można tu było spotkać ich dzieci i dorosłe już wnuki. Na niewielkiej
powierzchni funkcjonował mały sklepik z przeszkloną ladą, na której pyszniły
się różnej maści ciasta i ciasteczka. Tuż obok wygospodarowano miejsce dla
kilku niewielkich stolików, często obleganych przez turystów i miejscowych.
Pora była wczesna, nie mieli problemu z dostaniem stolika. Zamówili kawę i te
słynne profiteroles. Alex dodatkowo zamówił cantuccini. One też smakowały tu
nadzwyczajnie. Delektowali się pysznościami a w nim dojrzewał pewien plan. Na
razie nic konkretnego, ale z każdym dniem ten plan nabierał kształtów, a Febo
wierzył, że na pewno się powiedzie. Ciągle tłukły mu się w głowie słowa
Pauliny. „Pokaz z blichtrem, trzeciego czerwca”. Musiał jeszcze to przemyśleć, jednak
coraz bardziej był pewien, że druga szansa może nie pojawić się tak szybko.
Trzeba i należy wykorzystać tą, która właśnie się nadarza.
ROZDZIAŁ 20
Przez
ostatnie tygodnie żyli w ciągłym napięciu. Pracy było mnóstwo. Często musieli
zostawać po godzinach. Tu bardzo pomocna okazała się Helena Dobrzańska. To
dzięki niej mogli się skupić na czekających ich nowych wyzwaniach. To ona
wzięła na swoje barki opiekę nad Beatką. Odbierała ją ze szkoły w godzinach, w
których kończyła zajęcia. Dzięki temu nie musiała przesiadywać w świetlicy do
godziny szesnastej. Ula była jej bardzo wdzięczna i wielokrotnie dziękowała za
to poświęcenie.
- A czy Ty nie poświęcasz się dla firmy moje
dziecko? – pytała w takich razach Helena. – Wiesz dobrze, że ubóstwiamy Beatkę.
Kochamy ją jak wnuczkę. Stała się jasnym promyczkiem w naszym życiu. To dzięki
niej odżyliśmy i nawet odmłodnieliśmy. Nie rób sobie Uleńko wyrzutów z tego
powodu, bo my cieszymy się, że możemy być jeszcze potrzebni. Wy musicie skupić
się na pracy a nie myśleć o tym, że trzeba dziecko odebrać ze szkoły. Niedługo
święta wielkanocne. Tym razem to wy spędzicie je u nas. Jaś na pewno też
przyjedzie. Chcemy mieć was wszystkich w komplecie. Tym razem nie będziesz nic
szykować. Ja wszystkiego dopilnuję.
Słysząc te
pełne ciepła i troski słowa Ula miała zawsze łzy w oczach. Helena była
wspaniałą kobietą. Niezwykle rodzinną. Doceniała w niej te cechy i z czasem
zaczęła traktować ją jak drugą matkę.
Ten
wieczny nawał pracy sprawił, że nawet nie zauważyli, że wiosna już w pełni.
Rzadko mieli teraz okazje do spacerów po parku. Jednak któregoś dnia Marek miał
dość. Wyszedł z gabinetu i jęknął.
- Już nie daję rady. Muszę odetchnąć, choć z
godzinkę. Ubierz się Ula i chodźmy się przejść. Organicznie potrzebuję świeżego
powietrza. Viola zostajesz. Na twojej głowie zostawiam firmę. Odbieraj
telefony.
- Nie martw się. A bo to pierwszy raz firma na
mojej głowie? Nikt się tu nie wedrze, chyba że po moim martwym trupie. –
Wyszczerzył się do niej.
- I tak trzymać Viola. Za godzinę będziemy.
Poszli w
kierunku budki z zapiekankami. Byli głodni. Zamówili po długiej bułce z
pieczarkami i jedząc skierowali się do parku. Usiedli na ławce, którą lubili
najbardziej. Marek rozejrzał się dokoła.
- Nawet nie zauważyłem, kiedy wybuchła ta
zieleń. Ostatnio w ogóle nie dostrzegam takich rzeczy. To musi się zmienić. Mam
nadzieję, że po pokazie będzie już spokojniej. Ty też się nie oszczędzasz.
Harujesz jak wół. Zmizerniałaś. Obiecuję ci, że jak już to wszystko się
przewali zabiorę was wszystkich na wczasy. Najlepiej nad morze, choć Jasiek
może ma już go dość i wolałby w góry. Jak przyjedzie, koniecznie muszę go o to
zapytać.
- A ja chętnie pojechałabym w góry. Nigdy po
nich nie chodziłam. Przynajmniej raz w życiu chciałabym spróbować wejść na
jakiś szczyt. Moglibyśmy zabrać ze sobą rodziców. Na pewno by im się spodobało.
To byłyby naprawdę rodzinne wakacje. Porozmawiam z nimi. Może dadzą się skusić.
Też marzę już o odpoczynku. Mam tylko nadzieję, że nasze wysiłki nie pójdą na
marne i ten pokaz okaże się wyjątkowy. Ingrid Krüger zgłosiła swój akces. Nie
odpuści sobie tym bardziej, że będzie przecież jej przyjaciółka Inga Schmidt.
Zjadłeś już? Jeśli tak, to wracajmy. Muszę skonsultować jeszcze z Maćkiem ten
budżet. Nie chcę nieprzyjemnych niespodzianek na koniec.
Ciężko
podniósł się z ławki. Tu było tak przyjemnie i miło, a tam tylko praca i praca.
Jeszcze ponad miesiąc tej harówy, a potem wóz albo przewóz. Albo wypłyną, albo pójdą
na dno. Jedno z dwóch.
Święta
były bardzo udane. Helena wraz z Zosią naprawdę się postarały. Ula nawet nie
tknęła palcem przy przygotowaniach. Dzięki temu mogła nacieszyć się obecnością
Jaśka, który przyjechał na całe dwa tygodnie. Teraz mógł odciążyć Helenę i cały
swój wolny czas poświęcić swojej małej siostrzyczce.
Tydzień po
świętach spotkał ich niemiły incydent. Opuszczali właśnie gmach firmy. Było
późne popołudnie. Podeszli na parking rozmawiając jeszcze o tym kolejnym,
ciężkim dla nich dniu. Marek przytulił Ulę chłonąc owocowy zapach jej włosów.
- Już dosyć kochanie. Ani słowa o firmie.
Jesteśmy już na zewnątrz, a ja nie mam ochoty rozmawiać o pracy. Jedźmy do domu.
Zjemy obiad i poświęcimy trochę czasu Betti i Jaśkowi. Musimy trochę odpocząć,
zrelaksować się i oderwać od tego kieratu – wtulił się w jej usta i pocałował
namiętnie.
- No proszę, proszę! Co za ostentacyjność! – usłyszeli
za plecami. Oderwali się od siebie i ujrzeli Paulinę we własnej osobie. – Nie
wiedziałam, że rwiesz też pracownice w firmie. Kluby ci już nie wystarczają? –
Te drwiące słowa dopiekły mu do żywego. Obrzucił ją pogardliwym spojrzeniem.
- I kto tu mówi o ostentacyjności. Czy to nie
ty wykorzystywałaś zawsze sytuację, gdy ktoś znaczący był w pobliżu i
przysysałaś się do mnie w takich razach, jak namolna, niewyżyta pijawka? Z
pewnością było to o wiele bardziej ostentacyjne niż to, co zobaczyłaś przed
chwilą. Od kilkunastu miesięcy Ula jest moją dziewczyną, jest miłością mojego
życia i nikogo nie powinno dziwić nasze zachowanie, tym bardziej taką
hipokrytkę jak ty.
- Lepiej na niego uważaj – zwróciła się do Uli
nie zrażona jego słowami. – On nie jest monogamiczny. Wcześniej, czy później
znudzi się tobą i zacznie znikać na całe noce.
- Jeśli do tego dojdzie, – odpowiedziała
spokojnie Ula – to wtedy będę się tym martwić. – Widzę, że pani nadal nie może
się pogodzić z rozstaniem i wciąż czuje się ofiarą tego związku. Najpierw
rzeczywiście współczułam pani, bo nie znałam drugiego dna tej historii. Gdyby
pani była inna, on nie musiałby uciekać do klubów i upijać się w nich. Na dobre
relacje w związku muszą pracować obie strony. Brać, ale i dawać sobie nawzajem.
Jeśli jedna ze stron nastawiona jest tylko na branie i nie daje nic w zamian,
taki związek nie ma szans na przetrwanie. Nasz wcale nie musi się tak skończyć.
Tymi
słowami rozjuszyła ją tylko. Jej ciemne oczy pałały nienawiścią. W końcu
wysyczała zjadliwie przez zaciśnięte zęby.
- A cóż pani może wiedzieć o naszym związku?
Nie ma pani o nim bladego pojęcia. Jak pani śmie mówić mi takie rzeczy i
pouczać mnie?
- Pani też nie miała prawa osądzać naszych
relacji, a jednak zrobiła to pani. Mam dość tej jałowej dyskusji dlatego
pożegnamy się już. Do widzenia – Ula szarpnęła drzwi od samochodu i wsunęła się
na siedzenie. Marek zlustrował jeszcze lekceważąco swoją byłą narzeczoną i bez
słowa zasiadł za kierownicą. Dość ostro ruszył z parkingu. Był wściekły. Ta
włoska furia nie odpuści sobie złośliwości. Ani względem niego ani względem
Uli. Na szczęście wiedział, że wyjeżdża do Włoch na tydzień. Przynajmniej przez
ten czas nie będą musieli jej oglądać. Zerknął w bok na milczącą Ulę.
- Mam nadzieję, że nie przejęłaś się tą głupią
gadaniną kotku? To, co od niej usłyszałaś nigdy się nie zdarzy. Ja nie wrócę
już do dawnego życia. Za bardzo cię kocham, bym miał cię zdradzać. Upijać się
też nie będę. To zamknięty rozdział. Już nigdy więcej. – Pogładziła jego dłoń.
- Wiem Marek. Przecież ufam ci bezgranicznie i
kocham cię równie mocno. Zmieniłeś się. Jesteś już zupełnie innym człowiekiem
niż kiedyś.
Jasiek
wyjechał. Musiał przyłożyć się do nauki, bo w maju zaczynały się egzaminy w
terminach zerowych. Bardzo chciał je pozdawać, by tak jak w zeszłym roku móc
jak najwięcej czasu spędzić z siostrami podczas letnich miesięcy. Helena
ponownie wzięła na swoje barki trud odbierania Beatki ze szkoły. Mała
przyzwyczaiła się. Uwielbiała ich oboje. Lubiła siedzieć zasłuchana w opowieści
Krzysztofa o małym Marku, o ich pobytach we Włoszech, o początkach firmy.
Doszła do wniosku, że to najlepsze bajki, jakie kiedykolwiek słyszała, choć tak
naprawdę te opowieści były jak najbardziej prawdziwe. Teraz, gdy z każdym dniem
było coraz cieplej, dużo czasu spędzała w ogrodzie Dobrzańskich towarzysząc im
obojgu i ucząc się nazw roślin. Krzysztof był chodzącą encyklopedią w tym
temacie, a i Helena nie odbiegała od niego poziomem wiedzy. Rozpieszczali ją.
Zabierali do sklepów z markową odzieżą dziecięcą i kupowali wszystko, na co
miała tylko ochotę. Ula była trochę zła o to i czuła się niezręcznie, choć
musiała przyznać, że Helena miała świetny gust. Betti nigdy w życiu nie miała
takich ślicznych sukienek, bluzeczek i bucików. Teraz to koleżanki jej
zazdrościły i wreszcie przestały się z niej wyśmiewać.
Maj był
kolejnym miesiącem wytężonej pracy. Koordynacja działań była wręcz niezbędna.
Wydzielili kawałek magazynu, w którym zalegały niesprzedane końcówki kolekcji
F&D i urządzili tam przechowalnię dla kreacji, które zaczęły napływać z
Niemiec, Hiszpanii i Szwecji. Ten pokaz zapowiadał się wspaniale. Najpierw
zamierzano wystawić kolekcje nowych współpracowników prezesa, a w finale miały
się pokazać dzieła stworzone przez Pshemko. Marek pracował nad swoim
wystąpieniem. Chciał powiedzieć kilka słów o każdej z firm, które po raz
pierwszy wystawiały na polskim rynku. Planował też powiedzieć o Gabinie
Paralowej, która tak wspaniałomyślnie użyczała im swoich powierzchni w sklepach
będących jej własnością. Te wszystkie przygotowania wymagały mnóstwa czasu,
energii i solidnej logistyki. Nie mogli pozwolić sobie na żadne potknięcie, czy
niedopatrzenie. Trybiki tej ogromnej machiny musiały obracać się bardzo
precyzyjnie.
Wreszcie
nadszedł ten dzień, który miał się zapisać złotymi zgłoskami w historii Febo&Dobrzański.
Od samego rana warszawskie Łazienki tętniły życiem, a szczególnie Stara
Pomarańczarnia, w której miał odbyć się pokaz. Marek i Ula zjawili się dość
wcześnie. Chcieli osobiście dopilnować wszystkiego. Paulina też już
przyjechała. Była wszak ambasadorem firmy i to ona odpowiadała za kontakt z
dziennikarzami. Podobnie jak Marek i ona przygotowała się do wywiadów, których
zapewne dzisiejszego wieczora udzieli mnóstwo. Pshemko kolejny raz oglądał
dokładnie wszystkie kreacje. Tu nie było miejsca na żadne zmarszczki, czy luźne
szwy. Przywieziono również z magazynu zachodnie kolekcje, które rozwieszone na
wieszakach stały już na zapleczu. Miguel, Inga i Johann zjawili się dwie
godziny przed pokazem. Marek wskazał im grupę modelek.
- One są do waszej dyspozycji. Wystawiamy w
takiej kolejności. Najpierw kolekcja hiszpańska, potem szwedzka, po niej Inga a
kończę ja. Gabina, jak wiecie, będzie na sali. Ja czekam jeszcze na Ingrid
Krüger. Muszę jej specjalnie podziękować, bo zrobiła dla nas bardzo wiele. Rozejrzyjcie
się i sprawdźcie wasze wieszaki. Mam nadzieję, że niczego nie brakuje, bo
bardzo uważaliśmy na nie. Ja zostawię was teraz. Za chwilę zaczną schodzić się
goście, a już tradycją się stało, że witam ich w drzwiach wraz z ambasadorem
firmy i rodzicami.
Seniorzy
wraz z Beatką przyjechali pół godziny wcześniej. Na czas witania gości opiekę
nad małą przejęła Ula. Stanęła wraz z siostrą z boku starając się nie
przeszkadzać. Goście napływali tłumnie. Celebryci znani z pierwszych stron
gazet, decydenci, spora grupka artystów i co znamienitsze osoby stojące na
świeczniku. Cała, elitarna śmietanka Warszawy. Jednak Marek czekał na
najważniejszą osobę tego wieczoru. Na Ingrid Krüger. Gdyby nie ona, ten pokaz
nigdy by się nie odbył. To dzięki tej kobiecie, która w modowym światku
uchodziła za nieprzystępną harpię, jego firma będzie mogła zaistnieć na
zachodnich rynkach. Ale oto i ona we własnej osobie wraz z nieodłącznym asystentem
Otto Menzem. Marek dał znak Uli, wraz z nią podszedł do Niemki i ukłonił się
nisko. Ujął jej dłoń i ucałował z wielką estymą.
- Madame Krüger, to wielki zaszczyt móc gościć
panią ponownie. To wszystko dzięki pani i artykułowi, który pani tak pochlebnie
napisała o naszej firmie. Nie znajduję słów, by wyrazić jak bardzo jesteśmy
pani wdzięczni. Dzisiaj jest pani honorowym gościem tego pokazu i zawsze mile
widzianą osobą w firmie. Proszę przyjąć ten skromny bukiet kwiatów, jako
podziękowanie i moją wielką wdzięczność za pani przychylność – wręczył jej nie
taki znowu skromny bukiet czerwonych róż. - Jeśli pani pozwoli chciałbym
przedstawić pani moich rodziców, współzałożycieli firmy. Paulinę Febo miała
pani już okazję poznać, goszcząc u nas po raz pierwszy.
Ingrid
przywitała się z seniorami. Krzysztofa znała tylko ze słyszenia i nigdy nie
miała okazji go poznać. Wymienili kilka zdawkowych uprzejmości i Marek osobiście
odprowadził ją na honorowe miejsce. Sala wypełniała się gośćmi. Wreszcie, gdy
zajęto już wszystkie miejsca, przyciemniono światła zostawiając tylko reflektor
rzucający jasny snop na wybieg. Szmer głosów ucichł, bo na wybiegu pojawił się
Marek wraz ze zjawiskowo wyglądającą Ulą. Przywitali gości po angielsku,
niemiecku i polsku. Potem Marek przedstawił w kilku słowach firmę „Inditex” i
poprosił na wybieg Miguela Sandini, który po krótce streścił przebieg
hiszpańskiego pokazu. Dalej scenariusz był podobny. Po krótkiej prezentacji
wychodziły na wybieg modelki przedstawiając poszczególne kolekcje. Na końcu
wchodziła F&D. Za zasłoną, niewidoczny dla oczu publiczności Pshemko,
nerwowo przestępował z nogi na nogę. Obejrzał dotychczasowy pokaz i musiał przyznać,
że kolekcje tych trzech firm zrobiły na nim wrażenie. Poziom był bardzo wysoki.
Teraz pełen niepokoju czekał, jak wypadną jego kreacje, a przede wszystkim jak
zostaną przyjęte. Jego obawy były całkowicie nieuzasadnione. Po przejściu
ostatniej modelki rozległa się burza oklasków. Został poproszony na wybieg. Już
ktoś wręczał mu kwiaty, a on kłaniał się nisko z błogim uśmiechem na twarzy.
Dzisiaj został odkryty przez zachodni świat. Dzisiaj urodził się na nowo.
Gratulacje sypały się zewsząd, a on dziękował za nie przyjmując skromną minę,
choć tak naprawdę puchł z dumy od tych pochlebstw.
Czas na
część nieoficjalną. Czas na tradycyjny bankiet. Świetna orkiestra, gatunkowe
alkohole i pyszny szwedzki stół zrobiły na gościach spore wrażenie. Nikt sobie
nie żałował zarówno w jedzeniu, piciu i tańcu. Pierwsi opuścili pomarańczarnię
Dobrzańscy. Nie na ich zdrowie takie całonocne harce. Zabrali ze sobą Beatkę,
bo i ona była już śpiąca i znużona tak dużą dawką wrażeń. Po ich wyjeździe sala
zaczęła wolno pustoszeć. Pożegnała się Ingrid i Inga. Chciały jeszcze
porozmawiać, bo nie widziały się dawno. Pożegnał się Miguel i Johann. Gabina,
jako ostatnia powiedziała Markowi „dobranoc” zapewniając, że będą w kontakcie.
O drugiej nad ranem został tylko Sebastian z Violettą, Maciek z Anią i Paulina.
Pshemko jeszcze krzątał się na zapleczu pilnując pakowania kolekcji. Orkiestra pochowała
swoje instrumenty i też się ulotniła. Kelnerzy sprzątali ze stołów.
Marek wraz
z Ulą wyszedł przed budynek. Noc była pogodna a niebo usiane gwiazdami. Zadarł
do góry głowę i odetchnął głęboko. Stanął naprzeciw Uli i rzekł.
- To był udany dzień, prawda kochanie? Chyba
wszystkim podobał się ten pokaz i nikt nie wyszedł z niego zawiedziony.
- To prawda. Zauważyłeś jaki Pshemko był
dumny? Pękał z tej dumy, ale należało mu się, bo stworzył coś naprawdę
wyjątkowego.
Skrzypnęły
drzwi i ujrzeli wychodzącą Paulinę. Podeszła do nich chcąc coś powiedzieć, lecz
w tym momencie usłyszeli ciche puknięcie i zobaczyli jak osuwa się w dół. Marek
zdążył ją chwycić pod pachy i zaniepokojony krzyknął.
- Paulina?! Co ci jest?! Paulina?
Była
kompletnie bezwładna. Nie utrzymał jej i delikatnie ułożył ją na schodach przed
wejściem. Oderwał od niej ręce i ze zdumieniem skonstatował, że są całe we
krwi. Wyciągnął je przed siebie i patrzył na nie jak skamieniały.
- Marek… Masz krew na rękach – pobladła Ula
zbliżyła się do niego. Jej rozszerzone przerażeniem oczy intensywnie wpatrywały
się w jego dłonie. W tej samej chwili usłyszeli rozdzierający nocną ciszę
krzyk.
- Nieee!
Paulina
wyjechała. Tydzień to tak niewiele, by móc powiedzieć sobie wszystko. On jednak
nie chciał mówić jej wszystkiego. W jego głowie zrodził się plan. Teraz nabrał
już realnych kształtów i według niego, miał sens. Drugiego czerwca pojedzie do
Polski. Dobrze ukryje się w Łazienkach i będzie czekał. Wreszcie jego zemsta
się dokona. Pozbędzie się wroga raz na zawsze i tym samym poczuje się o wiele
lepiej. Już dość się przez niego wycierpiał. Już najwyższy czas, by znowu zacząć
normalnie żyć, ale zanim to nastąpi, będzie musiał dokonać zbrodni. Zbrodni
doskonałej. Przygotowywał się do tego bardzo skrupulatnie, systematycznie i
długo. Nie mógł o niczym zapomnieć. Zakupił skórzane rękawiczki, które miały go
uchronić przed zostawieniem jakichkolwiek śladów. Zadbał o swoją broń czyszcząc
ją codziennie. Tuż przed wyjazdem kupił samochód. Skromnego opla mało rzucającego
się w oczy. Nie mógł lecieć samolotem. Na lotnisku zaraz wykryliby broń.
Pojedzie dłużej, ale za to nikt nie będzie go sprawdzał. Ukryje ją tak, że nikt
jej nie znajdzie. Tłumik też zabierze i całą paczkę naboi tak na wszelki
wypadek.
Drugiego
czerwca spakował wszystko do niewielkiej walizki. Trochę ciuchów na zmianę i to
co najważniejsze, broń. Nie miał zamiaru zostawać dłużej w Polsce, niż to było konieczne.
Zrobi, co ma zrobić i wraca. Babcię uprzedził, że nie będzie go tylko kilka
dni. Załadował walizkę do bagażnika. Sprawdził jeszcze poziom paliwa. Pomyślał,
że zatankuje gdzieś w Austrii. Powinno wystarczyć. Pożegnawszy się z babcią i
Biancą wsiadł do samochodu i ruszył.
Na teren
Polski wjechał bez przeszkód. Nikt nie zatrzymał go na granicy. Zresztą na
przejściu granicznym nie było żywego ducha. Była noc a na drogach niemal pusto.
Docisnął pedał gazu. O tej porze mógł sobie pozwolić na szybszą jazdę. Koło
drugiej nad ranem dotarł do Warszawy. Wynajął pokój na jedną noc w jakimś
podrzędnym hotelu, którego nazwy nawet nie starał się zapamiętać. Rzucił się na
łóżko i zasnął kamiennym snem.
Obudziły
go odgłosy ulicy. Przekręcił się na bok i zerknął na zegarek. Było kilka minut
po dwunastej. – Trzeba się pomału
szykować – pomyślał. Chłodny prysznic otrzeźwił go zupełnie i rozjaśnił
umysł. Ubrał się prędko i ruszył w miasto. Musiał coś zjeść, bo żołądek ściskał
mu głód. Postawił kołnierz od marynarki, co wyglądało dość dziwnie zważywszy,
że dzień był słoneczny i ciepły. On jednak nie mógł pozwolić sobie na to, by
ktoś go rozpoznał. Wszedł do niewielkiej knajpki i zamówił obiad. Nie był
rewelacyjny, ale nie wybrzydzał. Najważniejsze, że napełnił mu brzuch. O
dwudziestej podjechał w pobliże głównej bramy parku. Zabrał z samochodu to, co
niezbędne i przeskoczył przez ogrodzenie. Pod osłoną wysokich krzewów
przedostał się w pobliże pomarańczarni. Znalazł miejsce, skąd miał dobry widok
na rzęsiście oświetloną salę bankietową. Jeszcze była pusta. Widocznie dalej
trwał pokaz. Nie czekał długo i już po chwili dostrzegł pierwszych gości
wchodzących do środka. Rozpoznał seniorów i Marka z tą Cieplak. Gdzieś
zamajaczył mu Maciek i Sebastian z pomyloną Violką. Teraz musi się uzbroić w
cierpliwość. W całe pokłady cierpliwości. Musi odczekać, aż goście zaczną się
rozchodzić. Zaczynało mu być niewygodnie. Siedział skulony już od paru godzin i
prawie nie oddychał. Sala opustoszała. Sprzątano ze stołów. Nagle zobaczył ich.
Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Ofiara sama pchała mu się w łapy. Widział
jak wychodzi wraz z dziewczyną przed budynek i staje obok niej na szerokich
schodach. Chyba coś mówi. Ona odpowiada. Nie będzie lepszej okazji. Podnosi
pistolet na wysokość oczu i dokładnie celuje. Trochę to trwa, bo stara się
uspokoić drżenie rąk. Wreszcie udaje mu się zapanować nad emocjami. Wolno
naciska do końca spust. Nagle kątem oka widzi jakiś ruch. Otwierają się drzwi,
wychodzi jego siostra i staje przed Dobrzańskim dokładnie na linii strzału. On
oniemiały ogląda wszystko jak stop klatkę. Zanim kula przeznaczona dla Marka
dosięgnie pleców Pauliny i zanim ona upadnie, on już wie, że ją zabił.
Zamordował własną siostrę. To był najgorszy wariant tego scenariusza, którego w
ogóle nie brał pod uwagę. Widzi Marka obejmującego bezwładną Paulinę a potem
kładącego ją na podeście schodów. Widzi, jak jego największy wróg wyciąga
zdumiony przed siebie ręce. Ręce, po których spływa krew jego ukochanej
siostry. Nie wytrzymuje napięcia i daje upust swojej rozpaczy. Otwiera usta, z
których wydobywa się zwierzęcy, pełen bólu ryk.
- Nieee!
- Ula?! Słyszałaś to? Słyszałaś? To głos
Alexa! – gorączkowo wypowiadane słowa przez Marka sprowadziły ją na ziemię. –
Kochanie dzwoń po pogotowie! Szybko. Może ona jeszcze żyje.
Nerwowo
wyciągnęła z torebki telefon i wybrała numer pogotowia. Nieco chaotycznie
streściła sytuację i powiedziała, gdzie mają podjechać. Na schody wybiegł
Sebastian z Violettą i Maciek z Anią. Stanęli jak wryci na widok zakrwawionych
rąk prezesa.
- Sebastian! Dzwoń na policję. Ta kula była
przeznaczona dla mnie. Pospiesz się. Wiem, że to Alex strzelał. Może jeszcze tu
jest. Może go złapią.
Olszański
nie tracił czasu. Tym razem to on opowiedział o sytuacji dyżurującemu
policjantowi. Ten zapewnił, że już wysyła ekipę. Pozostało im tylko czekać. Po
kilku minutach zjawiła się karetka pogotowia. Lekarz wraz z sanitariuszem
podbiegli do leżącej na schodach Pauliny. Lekarz osłuchał ją szybko i zbadał
puls.
- Bardzo słaby. Ledwie słyszalny. Podamy jej tlen.
Przynieś nosze. Trzeba ją podłączyć pod kroplówkę. Jest w ciężkim stanie. Nie
wiem, czy dowieziemy ją żywą do szpitala – spojrzał na ręce Marka. – Pan też
jest ranny? Skąd ta krew?
- Nie,
nie jestem. Złapałem ją, gdy upadała. To jej krew.
- Zna pan może jej grupę?
- Zero. Grupa zero.
- Ktoś z państwa ma taką grupę?
- Ja mam – odezwała się cicho Ula. – Jeśli to
pomoże ją uratować, to chętnie ją oddam.
- W takim razie pojedzie pani z nami.
- Dokąd ją zabieracie? – spytał Marek.
- Na Banacha – Marek kiwnął głową i powiedział
do Uli.
- Kochanie, jak tylko załatwię z policją,
przyjadę po ciebie. Nigdzie się stamtąd nie ruszaj i czekaj na mnie.
- Zaczekam – powiedziawszy to skierowała się
do karetki. Nadal była w szoku. Widział to lekarz i zaaplikował jej zastrzyk na
uspokojenie.
- To trochę zniweluje ten wstrząs i uspokoi
panią.
Dojechali
na miejsce. Paulinę natychmiast przewieziono na salę operacyjną, a Ulę
poproszono do gabinetu zabiegowego. Pobrano jej sporo krwi. Poczuła się po tym
słabo i musiała trochę poleżeć. Kiedy wyszła już na korytarz i usiadła na
jednym z foteli nagle wyrósł przed nią Sebastian z Violettą i Maciek z Anią.
Ten ostatni podszedł do niej i przytulił ją.
- Jak się czujesz Ula?
- Trochę mi słabo. A co wy tu robicie? I gdzie
jest Marek?
- Marek jest na komendzie. Zaraz przyjedzie tu
razem z policją. Na razie musi złożyć zeznania. My przyjechaliśmy oddać krew
dla Pauliny.
- W takim razie idźcie do pokoju zabiegowego.
To te drugie drzwi. Tam pobierają krew. Ja poczekam tu na was.
Była
zmęczona. Przymknęła powieki i zdawała się zasypiać. Ocknęła się, gdy poczuła
dłoń na swoim ramieniu. Otworzyła oczy i zobaczyła Marka. Uśmiechnęła się blado
do niego.
- Jesteś… Martwiłam się.
Usiadł
obok niej i mocno ją przytulił.
- Jestem skarbie. Już wszystko dobrze.
Wszystko dobrze…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz