ROZDZIAŁ 6
obyczajowo – kulinarny
Wreszcie
dojrzała do tego, że powinna iść porozmawiać z Pshemko. Wprawdzie do kolekcji
jesień-zima było jeszcze sporo czasu, ale on musiał się określić, z jakich
materiałów chce szyć. Zapukała i cicho wsunęła się do pracowni. Od razu wyczuła
atmosferę skupienia i pracy twórczej. Pshemko siedział w swoim fotelu
przypominającym tron, pochylony nad szkicami. Chrząknęła zaznaczając swoją
obecność. Podniósł głowę i wbił w nią wzrok.
- Ja bardzo przepraszam mistrzu, że przeszkadzam,
ale dostałam polecenie od prezesa, żeby spytać o specyfikację dotyczącą tkanin.
Czy mistrz już wie, jakich potrzebuje?
Podniósł
się z fotela, z podziwem w oczach ujął jej ręce i przyjrzał jej się uważnie.
- Kim jesteś o boska? Dawno moje oczy nie widziały
tak urodziwego zjawiska. – Słysząc te słowa kolejny raz wstydliwość zwyciężyła
i jej policzki wykwitły pokaźnym rumieńcem.
- Dziękuję… Dziękuję za komplement, ale chyba
niezasłużony. Nazywam się Urszula Cieplak i jestem nową asystentką Marka.
- Nowa asystentka! – krzyknął. – Dzięki ci
Boże, bo już z tą postrzeloną Violettą nie dawałem rady. Cóż to za puste
stworzenie i w dodatku bez przerwy wygaduje jakieś bzdury. A ty, nie dość, że
piękna, to jeszcze mówisz z sensem. To jak masz na imię? A tak, już wiem.
Urszula. W takim razie Urszulo zaraz ci podam wszystkie dane odnośnie tkanin i
proszę cię też, żebyś zwracała się do mnie po imieniu. Będę zaszczycony.
- Ja nie mniej mistrzu. Dziękuję.
- Nie wiesz przypadkiem duszko, skąd prezes ma
zamiar ściągnąć materiały?
- O ile wiem, to z Francji i Włoch. Mówił, że
preferujesz tamtejsze wzornictwo.
- To prawda, ale oglądałem też niemiecki
katalog i z kilku z nich też wyszłyby zjawiskowe kreacje. Czy ty możesz to
załatwić?
- Oczywiście. Jak tylko wrócę porozmawiam z
Markiem. Myślę, że nie będzie miał nic przeciwko temu. Wszystkim nam bardzo
zależy, by ta zjawiskowa kolekcja miała odpowiednią oprawę.
Mistrz
spojrzał na nią z błyskiem w oku. Uwielbiał, gdy doceniano jego niezwykły
talent i prawiono mu komplementy. Skłonił głową.
- Dziękuję Urszulo. Przeczuwam, że nasza
współpraca będzie się świetnie układać.
- Bardzo mi na tym zależy Pshemko.
- No dobrze – podszedł do stołu i z szuflady
wyjął zestawienie. – Oto nasze zamówienie. Liczę na to, że materiały będą
najwyższej jakości.
- To oczywiste mistrzu. Bardzo dziękuję i już
nie przeszkadzam.
Po
wyjściu na korytarz nie mogła przestać się uśmiechać. – Nie zjadł mnie, nie rozszarpał, ale rzeczywiście cudak z niego. –
Szybkim krokiem przemierzyła korytarz i weszła do otwartego gabinetu Marka.
- Przepraszam cię Marek, mam to zestawienie od
Pshemko. Spójrz, – pokazała palcem – na końcu wymienił firmę niemiecką. Mówił,
że te tkaniny są świetne i żeby je też zamówić. Mam zacząć dzwonić? To chyba
już czas, żeby miał je tu na miejscu? – Pokiwał twierdząco głową.
- Tak, masz rację. Angielski znasz, tak?
- Biegle. Niemiecki też. Francuskiego nie
znam, ale może po angielsku się dogadam.
- Na pewno. Ja już tam dzwoniłem wielokrotnie i
rozmawiałem po angielsku. Umawiaj w takim razie dostawę i prześlij im faxem
specyfikację. Może tylko rozpisz ją na te trzy firmy. Nie muszą wiedzieć, że
nie są jedynym dostawcą.
- Już się za to zabieram.
Patrzył
z jaką gracją wychodzi z gabinetu. Ciągle ubierała się na czarno. Dzisiaj jednak
miała na sobie sukienkę z białymi wstawkami i to w dodatku przed kolana.
Docenił jej smukłe nogi, kształtne biodra i wąską talię. Musiał przyznać, że
każdego dnia robi na nim coraz większe wrażenie. Miała świetną figurę i w
dodatku była niezwykle kompetentna. Pod tym względem absolutnie go nie
zawiodła. Wystarczyło kilka dni, by połapała się w dokumentach i specyfice
pracy. Była naprawdę inteligentna i bardzo błyskotliwa. Nigdy nie musiał
powtarzać dwa razy, bo w lot łapała jego myśli. – Gdyby jeszcze Viola taka była, miałbym najlepszy zespół na świecie
– westchnął. Przez otwarte drzwi gabinetu dostrzegł ją właśnie, jak wchodziła
do sekretariatu.
- Viola! – krzyknął. – Chodź no tu do mnie.
Gdzie ty się szwendasz? Przepisałaś to, o co cię prosiłem?
Weszła
nieco zdeprymowana do pokoju i stanęła przed jego biurkiem.
- O co ten krzyk? Nigdzie się nie szwendam. W
księgowości byłam. Tu masz ten raport. Podpisz go, to jeszcze raz pójdę i
zaniosę temu głupkowi.
Uśmiech
przemknął mu przez twarz.
- A kogo masz konkretnie na myśli?
- No kogo, kogo… Turka Gburka oczywiście. Coś
on bardzo rozmowny zrobił się ostatnio. Ciągle mnie o coś wypytuje. Co on sobie
wyobraża, że ja jakaś informacja dla podróżnych jestem? Już ja dobrze wiem, o
co mu chodzi. Znowu szpieguje dla tego sycylijskiego mafiozo. – Marek nie
wytrzymał i parsknął śmiechem.
- Viola, Alex w życiu nie był na Sycylii.
- To nic straconego, nie? Zawsze może tam
trafić i uciąć jakiemuś koniowi łeb. – Marek już śmiał się na całe gardło.
- Dlaczego koniowi? – wykrztusił zanosząc się
ze śmiechu.
- Ty to jakiś niedoinformowany jesteś – powiedziała
zbulwersowana jego niewiedzą. – Nie wiesz, że ci z mafii to koniom łby ucinają?
- Ha, ha, ha, ale po co?
- A bo ja wiem? Może kolekcjonują? Najpierw
ucinają koniowi, a potem człowiekowi. To tak z pomsty.
- Z zemsty.
- No przecież mówię. Alex też mi na takiego
wygląda. On tylko czyha na twój łeb. Yyy… na twoją głowę, znaczy. I jeszcze ten
durnowaty Turek. Pyta mnie jak jakiś nienormalny, czy nie wiem przypadkiem, z
czego Pshemko będzie szył. A czy ja wyglądam na krawcową? Jak chce to niech sam
spyta – mówię mu. – Mistrz tak cię lubi, że na pewno ci się zmierzy.
- Zwierzy – Marek już niemal pokładał się na
fotelu.
- No właśnie. A on do mnie, Viola, mnie nie
powiesz? To mu powiedziałam, że jak schodzę do księgowości, to zawsze sznuruję
dziób, żeby mi się nic nie wymsknęło.
Marek
wił się na fotelu trzymając się za brzuch.
- Viola… proszę cię… ha ha, już dosyć.
Wykończyłaś mnie tym gadaniem – wytarł z oczu łzy spowodowane śmiechem. – A na
Turka dmuchaj jak na zimne. Nie wiadomo, o co mu chodzi, ale na pewno o coś.
- A podmucham, podmucham. Naprawdę nie wiem,
co cię tak bawi? – Tym zdaniem wywołała kolejną falę śmiechu u Dobrzańskiego.
Oburzona śmiertelnie z uniesioną do góry głową wyszła z gabinetu.
- Ona
mnie kiedyś do grobu wpędzi tym przekręcaniem słów. Umrę ze śmiechu – pomyślał.
Zdegustowana
nieco Violetta tym, że Marek nie przyjął jej relacji poważnie, usiadła za
biurkiem. Spojrzała na Ulę, która rozmawiała z kimś przez telefon. Nastawiła
uszu, ale za nic nie mogła zrozumieć. – Po
jakiemu ona gada? Chyba po niemiecku. Jak można tak gładko gadać w tym okropnym
języku?
Marek
też skupił się na tej rozmowie. Wprawdzie nie rozumiał niemieckiego, ale był
pełen podziwu dla Uli, że tak biegle się nim posługuje. Coraz częściej odkrywał
w niej jakieś talenty. Wiedział już, że była bardzo zaradna, gospodarna,
zapobiegliwa i niezwykle skromna. Teraz była też bardzo piękna. Gdy ją poznał,
nawet nie przypuszczał, że pod tymi niegustownymi, zbyt obszernymi na nią
ubraniami i pod grubymi, ciężkimi okularami kryje się taki diament. Ona
rozkwitała. Pomyślał, że kiedy ściągną jej ten mało twarzowy rekwizyt w postaci
aparatu na zęby, stanie się obiektem pożądania wielu mężczyzn. Ta myśl wywołała
dziwny ucisk w żołądku. Czyżby był zazdrosny? Nie…, ale szkoda by jej było dla
pierwszego lepszego faceta. Byle jaki obwieś nie doceni w niej tego
wewnętrznego piękna, bo będzie patrzył tylko na to, co na zewnątrz. Uprzytomnił
sobie, że odczuwa jakąś wewnętrzną potrzebę chronienia jej. Od początku, mimo
że nie grzeszyła urodą, to wydała mu się taka wewnętrznie krucha, podatna na
zranienie, niesamowicie wrażliwa. Była z gatunku tych kobiet, które wręcz
wymagają opieki i wsparcia silnego ramienia mężczyzny. Wiedział, że w jej życiu
nie ma żadnego i trochę go to zastanowiło. Jednak potem uświadomił sobie, że
ona nie miała czasu na życie osobiste. Przecież sama mówiła, że po śmierci mamy
musiała zająć się wszystkim a priorytetem było niemowlę, które już na starcie
zostało pozbawione matczynej opieki. Nic dziwnego, że zarówno Beatka jak i
Jasiek tak ją właśnie traktują. Jak matkę. Ileż musi mieć w sobie miłości, że
tak bardzo poświęciła się dla rodziny. Podziwiał ją za to. Sam, gdyby był na
jej miejscu, z pewnością by się poddał. Nie dałby rady udźwignąć tak dużego
ciężaru obowiązków.
Skończyła
rozmawiać i ponownie zawitała w jego gabinecie.
- Załatwione – powiedziała. – Wszyscy
powiadomieni i wszystkim przesłałam faxy. Pierwsza dostawa za tydzień z
Niemiec. W przeciągu kolejnego wszystko powinno być już na miejscu. Pshemko
będzie zadowolony.
- Dziękuję Ula. Ja już jestem. Naprawdę
świetnie się spisałaś.
- Dziękuję. Pamiętasz, że jutro czwartek? Masz
wyjąć mięso z zamrażalnika.
- Tak pamiętam. Nawet zapisałem to na
kalendarzu w kuchni. Wracamy razem?
- Niestety nie. – Przyjrzał jej się
podejrzliwie.
- Ula. Już nie ma we mnie alkoholu. Przysięgam
ci, że wszystkie promile ze mnie wyparowały.
-Nie o to chodzi. Zanim pojadę do domu muszę
wpaść do lekarza. Mam na dzisiaj umówioną wizytę.
- A coś ci jest? Jesteś chora? – spytał
zdziwiony.
- Nie, nie… To rutynowa wizyta kontrolna i
muszę tam pójść.
- No to może cię podwiozę i zaczekam na ciebie?
- To bez sensu. Tam zawsze jest kolejka i
zwykle późno wracam. Dziękuję jednak, że pomyślałeś. Wracam do roboty.
Siedziała
w gabinecie na dentystycznym fotelu i szeroko otwierała usta. Ortodonta ze
skupieniem wymalowanym na twarzy dokładnie oglądał każdy ząb.
- No nieźle. Od jak dawna nosi pani aparat?
- Od prawie roku.
Uśmiechnął
się do niej z sympatią.
- Już nie będzie się pani musiała dłużej z nim
męczyć. Dokładnie sprawdziłem i z zadowoleniem stwierdzam, że cały zgryz
pięknie się wyrównał. Przy okazji zbadałem, czy nie ma pani jakichś ubytków, ale
nic nie znalazłem. Dba pani o zęby i to widać. Chciałbym mieć więcej takich
pacjentów. Aparat ściągnięty. Jest pani wolna.
Uśmiechnęła
się do niego szeroko i promiennie.
- Dziękuję doktorze. Nie ukrywam, że już
miałam dość tej niewoli. Do widzenia.
Wyszła
z gabinetu uszczęśliwiona. Nareszcie. Nareszcie może się swobodnie uśmiechać i
nie straszyć tym żelastwem.
W
czwartkowy poranek stanęła przy Marka samochodzie i czekała coraz bardziej
niecierpliwie spoglądając na zegarek. – Czyżby
znowu mała niedyspozycja? – pomyślała nie bez złośliwości. Był już kwadrans
po siódmej. Nie czekała dłużej. – Wprawdzie
jest prezesem, ale to mnie w niczym nie usprawiedliwia. Kurde blaszka nie lubię
się spóźniać. Jemu wolno, mnie nie. – Pobiegła na przystanek ile sił w
nogach. Autobus już ruszał. Pomachała rozpaczliwie ręką. Odetchnęła, gdy
kierowca zatrzymał się i otworzył drzwi. Podziękowała mu.
Przyszedł
tuż przed ósmą, kiedy ona była już na pełnym rozruchu i całkowicie pochłonięta
pracą.
- Cześć dziewczyny – przywitał się tak jak
zwykle. – Ula możesz wejść do mnie na chwilę? – Podniosła się bez słowa z
krzesła i weszła za nim do gabinetu zamykając za sobą drzwi.
- Chciałem cię przeprosić, że musiałaś czekać
i w efekcie jechać autobusem. Zaspałem. Najzwyczajniej w świecie zaspałem.
Gniewasz się?
Popatrzyła
na niego z miną nie wyrażającą niczego.
- Nie gniewam się. Nie masz żadnego obowiązku
mnie wozić. Ustalmy sobie, że nie będziesz tego robił. Autobus jest pewny, ty
nie. A ja bardzo nie lubię się spóźniać. Od dzisiaj nie będę już na ciebie
czekać. Nie mieszkamy na końcu świata, a dojazd autobusem jest bardzo dogodny.
- A jednak się gniewasz.
- Nie, nie gniewam się. Każdemu może się
zdarzyć, że zaśpi. Ja doskonale to rozumiem i jestem ci wdzięczna, że
podwoziłeś i odwoziłeś mnie do i z pracy. Jazda autobusem nie jest dla mnie
żadną karą, więc nie miej wyrzutów sumienia.
- A jednak jest mi przykro i głupio.
- Naprawdę nie musi. Jest wszystko OK.
- Jak wizyta u lekarza? Wszystko w porządku? –
Uśmiechnęła się nieznacznie.
- W najlepszym. Pójdę już. Mam trochę pracy.
- Uwolniła
się od aparatu! To po to szła do tego lekarza. Pięknie wygląda, a uśmiech, cudo
– patrzył na nią jak zahipnotyzowany.
- Marek, Marek! – Otrząsnął się z zadumy.
- Mówiłaś coś?
- Pytałam, czy chcesz kawy. Idę zrobić sobie,
to mogę i tobie.
- A tak… tak… Bardzo chętnie się napiję.
A
więc stało się. Ściągnięto jej to odrutowanie. Był przekonany, że od teraz
będzie rwać spojrzenia mężczyzn. Wyglądała cudownie. Jak do tego dodać ten
szczery, szeroki i wdzięczny uśmiech, faceci są ugotowani. Sam chętnie
przyssałby się do tych pełnych, słodkich ust. Były stworzone do pocałunków.
Przecież nie jest z kamienia. Jej uroda podziałała i na jego wyobraźnię. Nie
mógł sobie darować, że kolejny raz ją zawiódł. Pamięta, że budzik dzwonił o
szóstej, ale wyłączył go i ponownie zasnął. Jak się ocknął była już siódma. Klął,
na czym świat stoi, ale niewiele to pomogło i tak się spóźnił.
Weszła
ponownie do gabinetu niosąc kawę.
- Dzięki Ula. Jutro jednak wrócisz ze mną.
Mamy przecież gotować.
- Jutro wrócę z tobą – uśmiechnęła się do
niego ukazując w pełnej krasie, uwolnione od aparatu, białe zęby. Zmiękły mu
kolana. – Rany boskie, ona nawet nie jest
świadoma jak działa na facetów.
W
piątek nie tracili już czasu. Pośpiesznie wyszli z firmy i pojechali do domu.
Ona jeszcze weszła do siebie, by przebrać się w coś odpowiedniego do gotowania.
Kiedy przekroczyła próg, ujrzała swoje rodzeństwo szykujące się do wyjścia.
Spojrzała na nich zdziwiona.
- A dokąd wy się wybieracie?
- Do kina. Przeczytałem program i postanowiłem
zabrać Betti na kreskówkę. Grają „Madagaskar”. Skończy się o osiemnastej, ale
obiecałem jej lody, więc wrócimy koło dwudziestej.
- Dobrze Jasiu. Cieszę się i jestem ci
wdzięczna, że tak się nią zajmujesz. Niech ma trochę rozrywki. Ja idę zaraz do
Marka. Obiecałam, że pomogę mu przy tej parapetówce. Musimy ugotować parę
rzeczy. No to uciekajcie. Ja tyko się przebiorę i też wychodzę.
Jak
tylko weszła do jego mieszkania od razu skierowała się do kuchni. Poszedł za
nią i spytał
- Mam jeszcze coś wyciągnąć? Nie wiem co
będziesz jeszcze potrzebować. – Rozejrzała się.
- Najpierw patelnia. Trzeba będzie podsmażyć
polędwicę. O, widzę ją. Pokroję w cienkie paski. I podsmażę – opłukała mięso i
zaczęła oczyszczać je z błon, tłustych kawałków i chrząstek. – Ty może obierz
cebulę i opłucz pieczarki. Trzeba wszystko pokroić. Cebulę dość drobno, a
grzyby w nie za grube plasterki. Podsmaż to razem na maśle, a właściwie tylko zeszklij.
To nie może być zesmażone na skwarek. Potem jeszcze pokroję ogórki i paprykę.
Osuszyła
papierowym ręcznikiem pokrojone plastry mięsa i oprószyła mąką. Ułożyła
wszystko na rozgrzanej, głębokiej patelni. Pokroiła w słupki ogórki i czerwoną
paprykę. Przyglądał jej się i podziwiał z jak wielką wprawą przygotowuje te
wszystkie rzeczy. Była niesamowicie zręczna. Przewróciła mięso na drugą stronę
i zerknęła na niego. Przygryzał język i starał się jak najdokładniej wszystko
pokroić. Uśmiechnęła się pod nosem.
- Uważaj na język.
- Co? – nie bardzo rozumiał.
- Uważaj na swój język, bo w końcu go
odgryziesz i wyląduje w Strogonowie – rozchichotała się.
- Ula. Nie śmiej się ze mnie. Ja pierwszy raz
robię coś takiego.
- Już przestaję. Idzie ci naprawdę dobrze.
Rozgrzeję trochę masła. Jak zacznie skwierczeć wsyp cebulę i pieczarki. Mieszaj
też od czasu do czasu.
W
kuchni zaczęły unosić się zapachy przysmażanego mięsa. Marek pociągnął nosem.
- Bosko pachnie. Będzie pyszne – uśmiechnął
się do niej szeroko, a na jego policzkach pojawiły się te wdzięczne dołeczki.
- Za ten
uśmiech dałabym się posiekać – pomyślała. – Ależ on ma długie rzęsy. I oczy. Oczy też ma ładne. Duże i szare.
Stalowo-szare. Musiał być śliczny jako dziecko. Teraz też jest. Niczego mu nie
brakuje. Nawet można powiedzieć, że natura nie żałowała mu wdzięków – przypomniała
sobie, jak pierwszy raz zobaczyła go tylko w ręczniku. Zarumieniła się na samą
myśl. - Nie ma co marzyć Cieplak. On nie
jest tobą zainteresowany. Możesz tylko snuć fantazje na jego temat – spojrzała
na patelnię Marka. - Już wystarczy. Zdejmij z ognia.
W
dużym rondlu ułożyła upieczone plastry polędwicy i wrzuciła do niego pieczarki
z cebulą i pocięte ogórki z papryką. Zalała wszystko bulionem warzywnym dodając
jeszcze musztardę i przecier pomidorowy, sól, pieprz i solidną łyżkę mielonej,
czerwonej papryki. Przykryła garnek pokrywką i odwróciła się do Marka z
uśmiechem.
- Teraz mamy sporo czasu, bo wszystko musi
udusić się do miękkości. Potem zagęszczę to tylko mąką i będzie gotowe. Teraz
krokiety. Musimy usmażyć mielone mięso na farsz. Dodam do niego marchewkę,
którą zaraz zetrzesz na tarce i posiekaną, zieloną pietruszkę. Ja w
międzyczasie przygotuję ciasto na naleśniki.
- Czy wiesz, że ja mam specjalne naczynie do
smażenia naleśników? Kupiłem wtedy w Realu. Zobacz – wyciągnął z szafki niemal
płaską patelnię.
- Świetna i bardzo nam się przyda. Wyjmij
mikser. Zrobię ciasto.
Pracowali
zgodnie i rozumieli się bez słów. Marek tarł marchewkę i siekał pietruszkę, ona
smażyła blade naleśniki, których zgrabny stosik powiększał się z minuty na
minutę.
- Dlaczego są takie blade? – spytał. –
Myślałem, że będą bardziej rumiane.
- Będą. Jak już zawiniemy je z farszem, trzeba
będzie je panierować i przysmażyć jeszcze raz. Jutro tylko wsadzisz je do
mikrofalówki i krótko podgrzejesz, żeby były gorące. – Popatrzył na nią z
żałością.
- Naprawdę nie chcesz przyjść? Bardzo byś mi
się przydała. – Pokręciła przecząco głową.
- Nie Marek. Ty na pewno sobie poradzisz. Nic
nie trzeba będzie szykować. Ja dzisiaj przygotuję wszystko tak, że rozłożysz
tylko na talerzach. Poza tym będą tu pewnie jakieś dziewczyny, to pomogą ci,
gdybyś sobie nie poradził. Będzie dobrze. Zobaczysz. O, Viola ci pomoże. Na
pewno będzie z Sebastianem.
- Viola – jęknął ze zgrozą. – Chyba bałbym się
cokolwiek zjeść. Ona jest taka roztrzepana, że nie wiadomo, co mogłaby dodać do
tych potraw.
- Marek, ja jutro rano jadę na grób rodziców,
jak wrócę mogę przyjść jeszcze sprawdzić, czy o niczym nie zapomniałeś, ale na
imprezie nie będę.
- Dzięki Ula. Naprawdę to rozumiem. Żałoba. I
tak jestem ci bardzo wdzięczny, że tyle dla mnie robisz. Sam nie poradziłbym
sobie z niczym.
Zarumieniła
się i cicho powiedziała.
- Jestem pewna, że znalazłbyś kogoś do pomocy.
No dobra. Te naleśniki muszą trochę przestygnąć. Obiorę buraki na barszcz i
trochę jarzyny. Może zrobimy sałatkę warzywną? Zostało jeszcze mnóstwo jarzyn.
Jak nie wykorzystamy, zniszczą się.
- Świetny pomysł. Uwielbiam sałatkę.
Otworzyła
drzwi od lodówki i omiotła jej wnętrze wzrokiem.
- Wiesz co? Mogę też zrobić faszerowane jaja.
Masz ich dużo. Zrobimy takie wiosenne z rzodkiewką i szczypiorkiem. Zaraz
wstawię z dziesięć. To powinno wystarczyć. A tak w ogóle, to ile osób ma
przyjść?
- Piętnaście.
- No, całkiem sporo, ale głodni chyba nie
wyjdą.
Przyglądał
się zachwycony jej szczupłym, zręcznym palcom umiejętnie zawijającym w zgrabne
ruloniki naleśniki wypełnione farszem.
- Marek spróbuj tę polędwicę, jeśli jest
miękka, to odstaw z pieca.
Wyłowił
mały kawałek i włożył do ust. Błogość rozlała się po jego twarzy.
- Ula, to mięso rozpływa się w ustach. Jakie
to dobre.
Skończyła
z naleśnikami i podeszła do niego.
- Skoro jest miękkie, to zagęszczę trochę sos.
Wiesz, jak masz to podać? W małych kokilach. Gorące. Możesz przed samym
podaniem dodać do każdej kleks śmietany, ale to nie jest konieczne.
Usłyszeli
dzwonek do drzwi. Marek poszedł otworzyć i zobaczył przed sobą małą Betti i
Jaśka.
- Dobry wieczór panie Marku. Ula jeszcze tu
jest?
- Wejdźcie. Jest. Mamy jeszcze trochę pracy.
Usłyszała
ich głosy i wyszła do przedpokoju. Przykucnęła przy małej i cmoknęła ją w
policzek.
- I jak Betti, podobała ci się bajka?
- Bardzo. Jasiek obiecał, że kupi mi kasetę,
żebym mogła oglądać.
- Dobrze. Zrobisz jej kolację Jasiu? Ja jeszcze
trochę mam tu do roboty.
- Nie martw się Ula. Zrobię i położę ją spać.
Dużo wrażeń miała dzisiaj. Chcieliśmy tylko ci się pokazać, że już jesteśmy.
Nie będziemy przeszkadzać. Chodź Betti.
Marek
zamknął za nimi drzwi i odwrócił się do Uli.
- To co teraz?
- Teraz podsmażymy krokiety i pokroimy warzywa
na sałatkę. Sprawdzę jak barszcz. Jajka też już będą dobre.
Doprawiła
wszystko tak, że smakowało rewelacyjnie. Gotowe potrawy lądowały na półmiskach.
Pokroiła też w plastry wędlinę, którą miał podać na stół.
- Jutro tylko poukładasz ją na talerzach i
gotowe. Pieczywo masz?
- Pójdę po nie rano. Mam zamówione. Ciasto też
zamówiłem.
- Brawo – uśmiechnęła się do niego promiennie.
– Będą z ciebie jeszcze ludzie.
Pod
wpływem tego uśmiechu znowu poczuł miękkość w nogach. – O słodki Jezu, ależ ona na mnie działa.
Było
już dobrze po dwudziestej drugiej, gdy żegnała się z nim.
- Wszystko wiesz, tak? Nie będziesz miał
problemów? Jestem pewna, że nie. Dobranoc i udanej imprezy.
Zbliżył
się do niej i wbił w nią spojrzenie.
- Dobranoc Ula i bardzo ci za wszystko
dziękuję – nachylił się i ucałował jej policzek. Spuściła głowę zażenowana.
- Pójdę już – wyszeptała. Wysunęła się prędko
za drzwi i poszła do siebie.
ROZDZIAŁ 7
Weszła
cicho do domu z głową pełną najróżniejszych myśli, spośród których na pierwsze
miejsce wysuwała się jedna. – Dlaczego to
zrobił? Dlaczego mnie pocałował? Czy to miało coś znaczyć? Czy to tylko
najzwyklejszy w świecie, nic nieznaczący odruch? – Naprawdę nie wiedziała,
co ma o tym sądzić. Była zmęczona. Oderwała się od drzwi i powędrowała do
łazienki. Długo stała pod lejącą się z prysznica wodą. Jednak ta galopada myśli
i przypuszczeń nadal szalała w jej głowie. Wsunęła się do chłodnej pościeli.
Przymknęła oczy. Jakby na to nie spojrzeć, pocałował ją. Wprawdzie tylko w
policzek, ale i tak ten pocałunek był bardzo przyjemny. – Ma takie miękkie usta. Ciepłe i czułe. – Zasnęła.
Rano
obudziła ją Betti wsuwając się do jej łóżka i przytulając się do niej. Dała jej
buziaka i z miłością popatrzyła na nią.
- Już się wyspałaś Iskierko? – Mała
energicznie pokiwała głową. – A Jasio też już wstał?
- Jest w łazience. Jedziemy dzisiaj do mamy i
taty?
- Tak skarbie. Zaraz wstanę i zrobię wam
śniadanie. Odwiedzimy też Szymczyków.
Zawsze
wracali tu chętnie, choć te wizyty niosły ze sobą smutek i łzy, ale też i
radość ze spotkania z przyjacielem i jego rodziną, której zawdzięczali tak
wiele. Uprzątnęli grób i zapalili znicze. W granitowe wazony powkładali kupione
wcześniej, czerwone gladiole. Usiedli na ławeczce i zadumali się nad mogiłą.
Każdy z nich w duchu odmawiał modlitwę. Brakowało im rodziców. Poza sobą nie
mieli żadnej rodziny a nawet jeśli jakaś istniała, oni nie znali jej wcale.
Szymczykowie dawali im jej namiastkę, dlatego po wyjściu z cmentarza właśnie do
nich skierowali swoje kroki. Oni, zawiadomieni wcześniej przez Ulę, czekali już
na nich. Przywitali się i uściskali Cieplaków. Było ciepło, więc posiadali na
drewnianych ławkach z tyłu domu w ogrodzie. Ula pomogła Szymczykowej z kawą,
ciastem i napojami. Poustawiały wszystko na stole rozdzielając na talerze
pachnący, drożdżowy placek.
- I jak Ula, opowiadaj. Jak wam się żyje?
- Coraz lepiej pani Marysiu. Ja mam wymarzoną
pracę, a dzięki temu, że wrócił Jasiek i spokojną głowę, bo nie muszę się
martwić, co zrobić z Beatką. On zawsze wynajdzie jakieś atrakcje, by
uszczęśliwić małą. Wczoraj byli w kinie i na lodach, a wcześniej na basenie i w
zoo. A co u was? Dalej siedzisz za barem u Ryśka Maciek?
- No niestety. Jednak ciągle próbuję znaleźć
coś innego. Przecież nie po to kończyłem studia, żeby rozlewać piwo tym
moczymordom. Rysiek też nie zawsze jest w porządku. Naśmiewa się, że magister u
niego piwo leje. Szkoda gadać – machnął ręką.
- Wiesz co? Ja popytam u siebie, może w
Febo&Dobrzański znalazłaby się jakaś robota. Zawsze to lepiej niż w tej
mordowni.
- Zostaniecie na obiedzie? Jestem przygotowana
– spytała Marysia.
- Dziękujemy, ale nie dzisiaj. Mam jeszcze coś
do załatwienia. Obiecałam coś komuś i nie chcę go zawieść. – Maciek popatrzył
na nią z uwagą.
- Obiecałaś temu Dobrzańskiemu, tak?
- Tak. On dzisiaj robi parapetówkę i będzie
miał trochę gości. Obiecałam, ze zajdę do niego i jeszcze sprawdzę, czy
wszystko zrobił tak jak trzeba.
- A ty nie idziesz?
- Maciek, przecież mam żałobę. Jak mogłabym
się dobrze bawić? To nie wchodzi w grę. Zresztą Markowi też tak powiedziałam,
choć bardzo chciał, żebym tam była. – Maciek pokiwał ze zrozumieniem głową.
- W tym wielkim nieszczęściu miałaś jednak
sporo szczęścia. To prawdziwe zrządzenie losu, że on się tam wprowadził. Dzięki
niemu masz niezłą robotę i staniesz szybko na nogi.
- Mam taką nadzieję. Mam już dość klepania
biedy. Ciągle muszę się ograniczać ze wszystkim i nawet czasami nie mam pieniędzy,
żeby Beatce kupić najtańszego lizaka. Za to Jasiek jest bardzo zapobiegliwy.
Ciężko pracował i uskładał trochę pieniędzy. Dzięki niemu mogłam kupić sobie
trochę ubrań i zadbać o siebie. Tam gdzie pracuję kręcą się naprawdę piękni i
dobrze ubrani ludzie. Ja wyglądałam przy nich jak Kopciuszek. Teraz nie mamy
już większych wydatków. Pod koniec sierpnia kupię tylko Beatce nowy plecak i
książki do pierwszej klasy. Zapłacę za komitet i to chyba będzie wszystko.
Najbardziej się cieszę, że Jasiek zostanie do końca września. Dużo mi pomaga.
Szkoda, że tato nie dożył. Ucieszyłby się, że jakoś dajemy sobie radę – zakończyła
drżącym głosem ocierając z policzków łzy. Marysia pogładziła ją po głowie.
- Nie płacz dziecko. On już szczęśliwy, że nie
musi cierpieć i na pewno patrzy na was z góry i rozpiera go duma.
Posiedzieli
trochę dłużej niż zakładali. Maciek ofiarował się, że ich odwiezie. Nie musieli
wracać autobusem. Pożegnali się z nim przed wejściem do budynku. Ula jeszcze
raz zapewniła go, że popyta o pracę dla niego i da mu znać. Otworzyła
rodzeństwu drzwi a sama nacisnęła dzwonek do mieszkania Marka. Otworzył
natychmiast i uśmiechnął się na jej widok.
- Wchodź Ula, wchodź. Ocenisz, czy dobrze
nakryłem stół.
Rzeczywiście
prezentował się imponująco. Marek rozłożył go na całą długość i nakrył
śnieżno-białym obrusem. Ustawił na nim talerze i porozkładał sztućce. Kieliszki
też zajęły swoje miejsce. Na samym środku pyszniła się bateria różnego rodzaju znakomitych
alkoholi od białych i czerwonych win po gatunkowe wódki.
- Zrobiłeś to bardzo fachowo. Wyjmij jeszcze z
lodówki sałatkę. Dodam do niej majonezu i wymieszam. Doprawię też do smaku – zatrzymała
się jeszcze przed kuchnią. – Mogę cię o coś zapytać? To dla mnie dość ważne.
Wiesz, że w Rysiowie zostawiłam mojego najlepszego przyjaciela Maćka, bo
opowiadałam ci o nim. On kończył te same studia, co ja, choć on tylko jeden
kierunek, ekonomię. Jest naprawdę świetny, bardzo pomysłowy i bardzo
poukładany. Zna także języki. Niestety podobnie jak ja, nie miał szczęścia w
poszukiwaniu pracy. Mnie, dzięki tobie się udało, a on nadal pracuje w
rysiowskim barze. Może u ciebie w firmie znalazłaby się jakaś praca dla niego.
On jest bardzo nieszczęśliwy za tym barem. Chciał się dalej rozwijać w
zawodzie, ale w taki sposób nie będzie miał możliwości nigdy.
- Też jest taki dobry jak ty?
- Lepszy. O wiele lepszy.
- No cóż… Na razie nic nie przychodzi mi do
głowy, ale obiecuję ci, że zastanowię się nad tym. Alex jest bez asystenta. Ma
tylko sekretarkę. Musiałbym z nim pogadać. On i Paulina wracają w poniedziałek
po urlopie. Nie znosimy się, ale postaram się z nim porozmawiać na ten temat.
- Bardzo ci dziękuję – popatrzyła na niego z
wdzięcznością. – To daj tę sałatę.
Udzieliwszy
mu ostatnich wskazówek powędrowała do domu. Jej rodzina też domagała się
obiadu. Zajęła się nim. Postarała się, by był taki prawdziwie świąteczny. Ze
smakiem pałaszowali gorący, złocisty rosół ze swojskim makaronem i ziemniaczki
polane gęstym sosem. Pieczeń rozpływała się w ustach podobnie jak przyrządzone
na kwaśno buraczki.
- To było pyszne Ula. Dawno nie jadłem takiego
domowego obiadu. Czasem mi tego brakuje. Na studenckiej stołówce nie karmią tak
dobrze. Pójdziemy na spacer? Trzeba spalić te kalorie.
- Pójdziemy. Pomyślałam, że zabierzemy małą do
Łazienek. Będzie miała radość, bo tam jest mnóstwo kaczek. Weźmiemy trochę
suchej bułki i pokarmisz je. – Twarz Beatki przybrała uszczęśliwiony wyraz.
- Super! – zaczęła podskakiwać w miejscu. –
Już teraz idziemy?
- Za chwilę. Pozmywam tylko po obiedzie i
możemy iść.
Spacer
zapowiadał się obiecująco. Pogoda była piękna. Przysiedli przy stawie nie
spuszczając z oka Betti, która z radością wrzucała kawałki bułki do wody. To
nie było już to smutne, zrozpaczone dziecko sprzed kilku miesięcy. Miała tyle
energii w sobie, że pozazdrościli jej.
- Wiesz Jasiu, cieszę się, że przynajmniej ona
ma teraz szczęśliwe dzieciństwo. Tak ciężko przeżyła śmierć taty i obiecałam
sobie, że postaram się ze wszystkich sił, by nie odczuła aż tak boleśnie jego
braku. Z pewnością za nim tęskni tak jak my, ale potrafi oderwać się od tych
smutnych myśli i skupić się na tym, co daje radość i szczęście.
- Masz rację. Zazdroszczę jej tej beztroski.
Już nie pamiętam, kiedy zachowywałem się tak jak ona teraz.
Ten
spacer naładował ich pozytywnie. Pozwolił również na oderwanie się od bolesnych
myśli. Wrócili do domu po dziewiętnastej. Kiedy wysiedli z windy usłyszeli gwar
dochodzący z mieszkania Marka.
- Zaczęło się – Ula uśmiechnęła się do brata.
– Mam nadzieję, że zapamiętał wszystko, co mu powiedziałam. Chodźmy. Wykąpię
małą i przygotuję kolację.
Beatka
usnęła bardzo szybko. Miała kolejny dzień pełen wrażeń. Ula odłożyła książkę z
bajkami i pogładziła ją po głowie. – Śpij
maleńka. Kolorowych snów. – Zamknęła cicho drzwi od pokoju dołączając do
Jaśka siedzącego na kanapie w pokoju stołowym i pracowicie przełączającego
kanały na pilocie.
- Usnęła?
- Tak. Szybko padła. Jest coś ciekawego? Ustaw
może jakiś film.
- Słyszysz? Nieźle balangują za ścianą. –
Pokiwała z uśmiechem głową.
- Żebyś wiedział. Jutro pan prezes będzie miał
kaca giganta. Dobrze, że to niedziela, przynajmniej w poniedziałek przyjdzie do
pracy w stanie używalności.
Było
już dobrze po godzinie pierwszej, gdy ze snu wyrwało ją walenie do drzwi.
Zerwała się z łóżka i narzucając na siebie szlafrok pobiegła do przedpokoju.
Zerknęła przez wizjer i zobaczyła Dobrzańskiego. Szybko przekręciła w zamku
klucz i wyszła na korytarz.
- Czyś ty zwariował? – wysyczała wściekłym
szeptem. – Dzieciaki pobudzisz. Co się stało, że walisz w drzwi? Nie mogłeś
normalnie zapukać?
Zachwiał
się, a na jego twarz wypłynął szczęśliwy uśmiech.
- Ula, Uleńka, nie gniewaj się. Przepraszam.
Przyszedłem, bo tak bardzo nam ciebie brakuje. Chodź do nas.
Gdyby
jej spojrzenie mogło zabijać, on leżałby już martwy u jej stóp.
- Ty jesteś pijany – ni to stwierdziła, ni
spytała. – Nigdzie z tobą nie idę. Powiedziałam ci już, że mam żałobę.
Pamiętasz? A teraz bądź tak dobry i wróć do swoich gości. Dobranoc.
Nie
pozwolił jej odejść. Złapał ją za rękę, którą z trudem wyrwała. Przestraszyła
się. Odruchowo cofnęła się do ściany. Zbliżył się do niej i odgarnął kosmyk
włosów z jej twarzy.
- Ja wiem Ula…, wiem…, żałoba…, pamiętam, ale
chociaż na chwilkę wejdź, proszę.
- Nic z tego. Nie mam zamiaru brać udziału w
tej imprezie. Jesteście pijani, a ja nie mam ochoty na to patrzeć.
Przybliżył
się jeszcze bardziej przygniatając ją do ściany. Poczuła odór alkoholu i ze
wstrętem odwróciła twarz.
- Marek puść mnie.
- Ula, nie bądź taka. Jesteś taka piękna,
cudowna, wspaniała - wpił się w jej usta miażdżąc je w mocnym, natarczywym
pocałunku. Jego język wsunął się do środka, mimo że z całej siły zaciskała
zęby. Dłonie powędrowały pod poły szlafroka dotykając jej piersi i płci.
Próbowała go odepchnąć, ale trzymał ją w żelaznym uścisku. Ściskał ją tak
mocno, że przez materiał szlafroka wyczuła jego wzwiedzioną męskość. Był bardzo
pobudzony. Poczuł na wargach wilgoć i przestał na chwilę ze zdumieniem
wpatrując się w jej oczy, z których strumieniem płynęły łzy. Wykorzystała ten
moment i silnie odepchnęła go od siebie.
- Jesteś zwykłą świnią – zamachnęła się i z
całej siły otwartą dłonią wymierzyła mu siarczysty policzek. – Nie waż się
więcej dzwonić ani pukać do moich drzwi. – Połykając łzy, czym prędzej uciekła
do mieszkania a on wciąż stał na korytarzu zdumiony jej reakcją. Przytknął dłoń
do palącego policzka. Bolał i piekł. Nagle przyszło otrzeźwienie.
- Rany
boskie, co ja narobiłem! Jestem kretynem. Ona mi nigdy tego nie wybaczy.
Trzęsła
się i dygotała na całym ciele. Wcisnęła dłonie pod pachy próbując uspokoić to
drżenie. – Co za cham. Co za prostak. Co
on sobie wyobrażał? Że ma przed sobą panienkę z baru? Mocno mu przyłożyłam. Na
pewno będzie miał ślad. Co ja teraz zrobię? Na pewno wywali mnie z roboty, jak
nic. Nie nacieszyłam się zbyt długo
tą pracą. Trudno. Będę musiała się z tym pogodzić. Co będzie, to będzie.
Nie
potrafiła już zasnąć. Przewracała się z boku na bok, ale sen nie nadszedł.
Słyszała, jak przed piątą rano towarzystwo opuszcza mieszkanie prezesa. Nie
zachowywali się cicho i chyba postawili na nogi cały dom. – Co za żenada, co za wstyd. Na jego miejscu
nie potrafiłbym spojrzeć w oczy sąsiadom. - Naprawdę nie rozumiała
dwoistości jego natury. Z jednej strony ujmujący, sympatyczny, dobry człowiek o
miłej dla oka powierzchowności. Jak tylko wypił, wstępował w niego diabeł i był
kompletnie nieobliczalny. Na wspomnienie tego brutalnego pocałunku otrząsnęła
się ze wstrętem. – Co za ohyda. – To
było tak inne od tego delikatnego pocałunku złożonego na jej policzku.
Do
łóżka wsunęła się Betti i przyłożyła rączkę do jej twarzy.
- Ulcia, dlaczego płaczesz?
Uśmiechnęła
się do siostry przez łzy.
- To nic takiego Iskierko, miałam zły sen.
Przytul się do mnie i pośpij jeszcze troszkę. Jest bardzo wcześnie.
Przy
śniadaniu jej smutek nie umknął uwadze Jaśka. Popatrzył na nią z niepokojem.
- Jakaś dziwna jesteś dzisiaj. Bez humoru.
- Miałam zły sen, to wszystko. Nie przejmuj
się. Pójdziesz z Betti na huśtawki? Ja dzisiaj nie mam ochoty nigdzie wychodzić.
- Pójdę, a po obiedzie zabiorę ją nad Wisłę.
Niech korzysta z ładnej pogody póki ma taką możliwość.
- Dziękuję Jasiu. Ja mam trochę prasowania i
zajmę się tym po południu.
Stała
nad deską do prasowania i z pietyzmem gładziła żelazkiem każdą rzecz. Chciała
odgonić wspomnienie tych nocnych wydarzeń. Jutro pójdzie do pracy i będzie
musiała stanąć z nim twarzą w twarz. Nie miała pojęcia, czy da radę. Była
przekonana, że po tym incydencie na pewno ją zwolni, a ona obiecała jeszcze
pracę Maćkowi. Uśmiechnęła się gorzko. – Co
za ironia losu. - Usłyszała pukanie do drzwi. Odruchowo spojrzała na zegar.
Była dopiero siedemnasta, więc to nie mógł być Jasiek z Beatką. Zresztą on by
nie pukał. Miał własny klucz. Wyłączyła żelazko i podeszła do drzwi. Popatrzyła
przez wizjer, ale nie zobaczyła nikogo.
- Kto tam? – spytała.
- To ja Ula – poznała głos Marka. - Proszę,
otwórz. Ja muszę cię przeprosić. Muszę wyjaśnić…
- Ale tu nie ma co wyjaśniać – powiedziała
drżącym głosem. – Jeszcze dzisiaj napiszę wypowiedzenie i przyniosę je jutro do
pracy. Nie martw się. Nikt się nie dowie.
- Ula, błagam cię nie zostawiajmy tak tego. Ja
nie mam zamiaru cię zwalniać i nie chcę też, żebyś ty to zrobiła. Otwórz. Ja
muszę z tobą porozmawiać.
- Wytrzeźwiałeś? – spytała z obawą.
- Wytrzeźwiałem. Obiecuję, że będę trzymał
ręce przy sobie. Nie bój się.
Przekręciła
zamek w drzwiach i otworzyła je na całą szerokość. Odsunęła się na bok, by mógł
przejść.
- Nie ma dzieciaków?
- Nie. Pojechały nad Wisłę. Siadaj – odważyła
się i popatrzyła mu ze smutkiem w oczy. Zauważyła na jego policzku odbitych
pięć palców w sinym kolorze. – No nieźle
go urządziłam. Do jutra na pewno nie zejdzie. – To co masz mi do
powiedzenia?
Pokręcił
się chwilę na kanapie coraz bardziej tracąc pewność siebie. Spojrzenie jej oczu
było takie smutne, pełne żalu i bólu.
- Ula, wybacz mi. Ja nie wiem, co we mnie
wstąpiło. Ja nie chciałem być taki obcesowy i nachalny a przede wszystkim
brutalny. Zachowałem się karygodnie i przysięgam ci, że to już więcej się nie powtórzy,
tylko nie odchodź z F&D. Ja nie poradzę sobie bez ciebie. To wszystko przez
alkohol. Gdybym się nie upił, w życiu nie zrobiłbym czegoś tak głupiego.
Westchnęła
ciężko.
- Ja to wiem Marek. Alkohol, to bardzo wygodna
wymówka. Na jego karb można zwalić każdy rodzaj postępowania, czy zachowania.
Jednak dla mnie, to nie jest żadne usprawiedliwienie. Nie rozumiem cię.
Przecież nie jesteś taki. Jesteś dobry, miły, wesoły. Nie sposób cię nie lubić.
Jednak wystarczy kilka kieliszków i stajesz się zupełnie innym człowiekiem. Aż
boję się pomyśleć, do czego mogłoby dojść na tym korytarzu. Byłeś pobudzony. Zgwałciłbyś
mnie? Po alkoholu jesteś nieprzewidywalny i nieobliczalny, a ja boję się
takiego ciebie. Sądziłeś, że jestem jedną z tych panienek, którym tak chętnie
stawiasz drinki w barze? Nie jestem Marek.
- Więc i o tym wiesz? – Pokiwała twierdząco
głową.
- Wiem, ale nie wtrącam się, bo to nie moja
sprawa. To twoje życie i możesz robić, co zechcesz. Jesteś dorosły. Jednak
jeśli sam nie potrafisz powstrzymać się przed piciem, to powinieneś poszukać
pomocy. Wczoraj rzuciłeś się na mnie i chciałeś mnie zgwałcić. Jutro możesz
kogoś zabić. To niebezpieczny nałóg Marek. Broń się przed nim, póki jeszcze
możesz, bo zabrniesz w ślepą uliczkę, z której nie ma wyjścia. Wtedy nie pomoże
ci już nic i nikt.
- Przysięgam ci Ula, że od dzisiaj nie wezmę
żadnego alkoholu do ust. Skończyłem z tym. Odchorowałem tę wczorajszą popijawę.
Już nigdy więcej.
- Nie musisz mi tego obiecywać. Ja nie jestem
nikim ważnym. Jestem tylko sąsiadką i twoją asystentką. Jeśli tak postanowiłeś,
to zrób to dla samego siebie.
- Ula nie mów tak. Dla mnie jesteś bardzo
ważna i zależy mi na twoim zdaniu. Wybaczysz mi? Nie odejdziesz z firmy?
- Nie odejdę, bo dobrze wiesz, jak bardzo
zależy mi na tej pracy. Wybaczę, ale chyba długo nie będę mogła zapomnieć.
Przeżyłam szok Marek i ty też powinieneś to zrozumieć. Nikt nigdy nie
potraktował mnie w taki sposób – zalśniły w jej oczach łzy a jemu ścisnęło się
na ten widok serce.
- Przepraszam cię Ula. Po stokroć przepraszam.
Jestem podłym draniem i świnią. Przysięgam ci, że to był ostatni mój wybryk.
Nie będzie powtórki z rozrywki. Pójdę już. Nie będę ci przeszkadzał. Muszę
posprzątać ten bajzel, który zostawili po sobie moi goście. Do jutra. Pojedziesz
ze mną do firmy?
- Jeśli będziesz na parkingu przede mną,
pojadę.
- Na pewno będę.
Zamknęła
za nim drzwi i wróciła do przerwanego prasowania. Dzisiaj był znowu dobrym,
miłym Markiem. Przeprosił ją i błagał o wybaczenie. Zależy mu na niej.
Powiedział, że jest dla niego ważna. Ważna? Pod jakim względem? Ważna, bo ją
lubi, czy ważna, bo jest pomocna i odwala kupę roboty? Nie potrafiła
odpowiedzieć sobie na to pytanie. Najważniejsze, że nie chce, żeby odeszła z
pracy. To zapewnienie, które padło z jego ust sprawiło, że odetchnęła. Ta
praca, to było marzenie. Dobrze płatna i ciekawa. Dzięki niej będą mogli
nareszcie żyć, a nie wegetować z miesiąca na miesiąc. Może i dla Maćka się coś
znajdzie?
Kiedy
w poniedziałkowy poranek wyszła z klatki schodowej na zewnątrz, przywitał ją
dźwięk klaksonu. Uśmiechnęła się pod nosem i skierowała w stronę samochodu
Marka. – Jednak dotrzymał słowa. –
Przywitał się z nią i otworzył jej drzwi. Już w środku zauważyła, że jej pięć
palców odbitych na jego policzku przybrało barwę granatowo-żóltą.
- Przepraszam cię za to, – pokazała palcem –
ale naprawdę nie miałam innego wyjścia. Nie wygląda to najlepiej.
- Nie przepraszaj Ula. Należało mi się jak
cholera. Należało mi się. Gdyby nie to, nie opamiętałbym się.
Przed
drzwiami firmy natknęli się na Sebastiana i Violettę. Co by o niej nie
powiedzieć, była spostrzegawcza i od razu zauważyła ten charakterystyczny
siniak na przystojnej twarzy prezesa.
- O matulu! – stanęła jak wryta przyglądając
się jego twarzy, - Kto cię tak urządził? Piękny siniak. Piękna pamiątka po
imprezie. A może to byłam ja i teraz tego nie pamiętam?
- Nie Viola, to nie byłaś ty – zignorował jej
paplanie. - Jak dotarliście do domu?
- Taksówką. Sebastian znowu uchlał się do
nieprzytomności. Musiałam go holować do domu. Uszarpałam się, ale impreza była
super, a jedzenie pyszne.
- To zasługa Uli.
- Uli? Ty to przygotowywałaś? To dlaczego nie
przyszłaś?
- Żałobę mam Viola, zapomniałaś?
- Ano tak, żałobę. Ale gotujesz świetnie.
- Dzięki.
Wysiadając
z windy dostrzegli przy recepcji oboje Febo. Violetta wydała z siebie pisk i
poleciała uściskać Paulinę. Ta ostatnia nie znosiła takich wylewnych zachowań,
dlatego zaraz na wstępie przyhamowała pannę Kubasińską.
- Spokojnie Viola, spokojnie. Też się cieszę,
że cię widzę. Witam prezesa – skupiła wzrok na jego siniaku. – Co to, pamiątka
po upojnej nocy? – zadrwiła. – Jak widzę nie zmieniłeś swoich przyzwyczajeń.
Pięknie ci z tym siniakiem. Jest bardzo wyrazisty. To dłoń, prawda? – kpiła
dalej.
- Czy to ważne? Nie sądzę, żeby cię to
obchodziło.
- Masz rację, nie obchodzi mnie.
- Przedstawiam ci Ulę Cieplak. Jest moją
asystentką – zmienił temat. Paulina spojrzała na Ulę i wyciągnęła do niej dłoń.
- Witam panią. Mam nadzieję, że nie uległa
pani wdziękom tego lowelasa. Proszę na niego uważać. – Marek już jej nie
słuchał. Podszedł do Alexa.
- Cześć Alex. Chciałbym z tobą pogadać.
Służbowo oczywiście. Znajdziesz chwilę? – Febo zamrugał nerwowo powiekami i
wbił czarne jak węgiel oczy w Dobrzańskiego.
- Służbowo? Jeśli służbowo to słucham.
- Może nie tutaj. Przejdźmy do mnie.
Zamknął
drzwi za Alexem i poprosił, by ten usiadł.
- Posłuchaj. Wiem, że od dawna nie masz
asystenta, a Turek nie jest zbyt pomocny. Zgłosił się chłopak po ekonomii. Ma
świetne CV. Dyplom z wyróżnieniem i certyfikaty ze znajomości dwóch języków.
Nawet publikował podczas studiów. Szkoda mi go odsyłać z kwitkiem. Może
przyjąłbyś go do siebie? Odciążyłby cię trochę.
- A co ty się nagle zrobiłeś taki troskliwy?
Martwisz się, że mam dużo pracy? To do ciebie niepodobne.
- Nie. Przecież radzisz sobie i nie masz
poślizgów. Szkoda mi chłopaka, bo zdolny jest i na pewno byłby przydatny.
- No cóż… Rzeczywiście w tym względzie muszę
się z tobą zgodzić. Brakuje mi asystenta. Dorota, to świetna sekretarka, ale na
ekonomii i finansach kompletnie się nie zna. Dobra. Zatrudniaj go. To wszystko?
- Tak. Nie chciałem go zatrudniać bez twojej
zgody, dlatego czekałem do twojego powrotu. Od kiedy może zacząć?
- A choćby od jutra, jeśli zdąży wszystko
pozałatwiać.
- Dobra. Przekażę mu. Dzięki.
Po
wyjściu Febo zawołał Ulę.
- Ula dzwoń do tego swojego przyjaciela. Jak
może, to niech przyjedzie jak najszybciej do firmy z dokumentami. Febo się
zgodził i chłopak zostanie jego asystentem.
Patrzyła
na niego, jak oniemiała, a jej wielkie, błękitne jak morze w ciepły dzień oczy,
z każdą chwilą stawały się coraz większe.
- Naprawdę? – wykrztusiła.
- Naprawdę. Dzwoń.
Spontanicznie
rzuciła mu się na szyję i uściskała go.
- Dziękuję Marek. Zobaczysz, nie pożałujesz
tej decyzji. Przepraszam, że tak zareagowałam, ale tak się cieszę. Już do niego
dzwonię.
Prawie
wybiegła z gabinetu a on poczuł się szczęśliwy. – Jednak potrafi być spontaniczna, a ten uścisk był baaardzo przyjemny.
ROZDZIAŁ 8
Siedziała
przy biurku zliczając kolumny cyfr. Była bardzo podekscytowana tym, że Marek
przyjął Maćka do pracy. Podekscytowana do tego stopnia, że już czwarty raz
liczyła to samo. Uśmiechnęła się, gdy przypomniała sobie reakcję przyjaciela.
On nie mógł uwierzyć, że tak szybko coś znalazła.
- Mówisz poważnie Ula? Miałbym być asystentem
dyrektora finansowego?
- Dokładnie Maciuś. Wprawdzie pan Febo jest
bardzo wymagającym i surowym człowiekiem, ale jestem pewna, że sobie poradzisz.
Najważniejsze, że w końcu zaczniesz zarabiać jakieś uczciwe pieniądze. Rzucaj
tę mordownię, leć do domu po dokumenty i przyjeżdżaj tu do mnie na Lwowską.
Piąte piętro. W recepcji pytaj o sekretariat prezesa.
- Boże! Ula! Ja ciebie chyba ozłocę
dziewczyno! Już się zbieram. Będę za jakąś godzinkę.
- Czekam na ciebie wariacie – roześmiała się.
Poczuła
czyjąś dłoń na swoim ramieniu i odwróciła się.
- Maciuś. Dobrze, że już jesteś. Masz ze sobą
wszystko?
- Mam. – Pomachał jej niebieską teczką.
- W takim razie idziemy do Marka.
Zapukała
cicho do gabinetu i wsunęła głowę przez drzwi.
- Marek? Przyszedł Maciek. Możemy wejść?
- Jasne, wchodźcie – podniósł się zza biurka.
Maciek wyciągnął do niego dłoń.
- Dzień dobry panie prezesie, nazywam się
Maciej Szymczyk i bardzo dziękuję za tę posadę. Jestem panu niezmiernie wdzięczny.
– Marek roześmiał się serdecznie.
- Maciek, naprawdę nie musisz być taki
oficjalny. Jestem Marek i tak się do mnie zwracaj. A za posadę nie musisz
dziękować. Ula zapewniła mnie, że jesteś dobry i masz talent do ekonomii.
Liczę, że co najmniej tak duży jak jej. Tak się składa, że dyrektor finansowy
już od dłuższego czasu jest bez asystenta. Na pewno mu się przydasz. Odciążysz
go trochę. W dziale finansowym zawsze jest dużo pracy. Ale nie stójmy tak. Usiądźcie,
a ty pokaż, co tam masz.
Maciek
podał Markowi teczkę, którą ten otworzył i zagłębił się w dokumenty.
- No, nieźle, nieźle. Jestem pod wrażeniem.
Ula nie przesadziła ani trochę. To może najpierw powiem ci, jakie są warunki.
Dostajesz umowę na czas nieokreślony ze stawką cztery i pół tysiąca brutto plus
premia uznaniowa. Takie są stawki u nas dla asystentów. Jednak muszę cię
uprzedzić, że Alexander Febo jest człowiekiem, który niechętnie przyznaje te
premie. Pod tym względem jego pracownicy są w gorszej sytuacji niż moi. Ja nie
chcę wkraczać w jego kompetencje, bo on podobnie jak ja, jest współwłaścicielem
tej firmy. Poza tym nie lubimy się za bardzo, a właściwie to się nie znosimy.
Ja postaram ci się to jakoś wynagrodzić przy innych okazjach. Jestem jednak
pewien, że jak się wykażesz, to on to doceni. Cokolwiek by o nim nie powiedzieć,
to szanuje ludzi inteligentnych, ludzi z mózgiem, nie znosi głupoty. O zakresie
obowiązków powie ci już on sam. Odpowiadają ci takie warunki?
- Czy odpowiadają? To tak, jakbym złapał Pana
Boga za nogi. Bardzo dziękuję. Nie spodziewałem się aż tak wysokiej stawki.
- No to się cieszę. Przejdźmy teraz do kadr.
Zostawisz tam dokumenty, a potem pokażę ci twoje miejsce pracy i przedstawię ci
szefa. Zaczynasz od jutra, tak? Pozałatwiałeś wszystko w poprzedniej pracy?
- Nie musiałem nic załatwiać. Miałem tam umowę
o dzieło. W każdej chwili mogłem odejść i tak zrobiłem.
- Świetnie. W takim razie chodźmy.
Wrócili
po pół godzinie. Marek pożegnał się z Maćkiem przed gabinetem. Ula wyciągnęła
go z sekretariatu na hol.
- I co Maciek, rozmawiałeś z Febo?
- Rozmawiałem. Wygląda jak wcielony diabeł,
ale co mi tam. Wiem już, co będę robił, a jutro dostanę zakres obowiązków na
piśmie. Umowę też podpiszę jutro. Och Ula. Budząc się dzisiaj rano nawet nie
przypuszczałem, że to będzie taki szczęśliwy dzień. Rodzice się ucieszą,
szczególnie jak im powiem o wysokości pensji.
- Bardzo się cieszę Maciuś. Potrzebuję tu
jakiejś bratniej duszy, a ty zawsze byłeś obok i wspierałeś mnie.
- Teraz to ty mnie wsparłaś i to bardzo,
bardzo mocno. Będę leciał. Przyjdę się jutro przywitać. Trzymaj się.
- Pa, do jutra.
O
trzynastej wychynął z gabinetu prezes. Spojrzał na stosy segregatorów na Uli
biurku i na czubek głowy jej samej.
- Ula? – Podniosła głowę i wbiła w niego
nieprzytomne spojrzenie. – Ubierz się. Musimy wyjść – powiedział cicho.
- Ale jak to wyjść? Teraz, zaraz?
- Mhmm.
- Wrócimy jeszcze?
- Wrócimy. Nie musisz gasić komputera. Wyloguj
się tylko.
- No dobrze, już się zbieram.
- A gdzie Violetta?
- Jestem, jestem – weszła energicznie stukając
wysokimi obcasami. – Ty to beze mnie żyć nie możesz.
- Masz rację. Jesteś niezastąpiona. Zostajesz
i miej oko na wszystko. My wrócimy za jakieś dwie godziny.
- No dobrze, znowu cała firma na mojej głowie.
Marek
przewrócił oczami i parsknął śmiechem.
- Naprawdę nie wiem, jakbym sobie bez ciebie
poradził. Ula gotowa? To idziemy.
Już
w windzie zagadnęła go, dokąd jadą.
- Niedaleko, a właściwie całkiem blisko i nie
jedziemy a idziemy.
Wyszli
na słoneczną ulicę i wmieszali się w tłum. Trzymała się go blisko nie chcą go
stracić z oczu. Szedł szybkim krokiem, że ledwie nadążała. Dość wysokie obcasy
nie pozwalały jej na szybszy chód. Stanęła w końcu zasapana.
- Marek poczekaj. To za szybkie tempo jak dla
mnie. Daleko jeszcze? Nogi mnie bolą od tego marszu.
- Jesteśmy już na miejscu – rozejrzała się
dokoła.
- To znaczy gdzie?
- Zapraszam cię na lunch do Baccaro. Mają tu
znakomitą kuchnię, na pewno wybierzesz coś dla siebie. Zgłodniałem i pomyślałem
sobie, że miło byłoby zjeść lunch w twoim towarzystwie.
- To bardzo miłe z twojej strony, ale ja mam
ze sobą kanapki – odparła rezolutnie.
- Ula, nie odmawiaj mi. Kanapki zjesz później.
No chodź.
Ujął
ją pod ramię i wprowadził do przytulnego wnętrza restauracji. Spodobało jej
się. Każdy stolik oddzielony był od drugiego cienką ścianką obitą
ciemnozielonym suknem. To stwarzało atmosferę intymności. Podobny kolor miały
wygodne siedziska przy stolikach. Marek szepnął coś kelnerowi i ten poprowadził
ich w głąb sali wskazując stolik. Podał im menu. Kiedy zobaczyła cennik oczy
niemal wyszły jej z orbit.
- Marek, ale dla mnie tu nic do jedzenia nie
ma. Może tylko woda z cytryną. – Spojrzał na nią zdziwiony.
- Jak to nie ma? Masz całą kartę. Wybieraj.
- Ale to wszystko jest strasznie drogie. –
Uśmiechnął się.
- Ula, przecież to ja cię zapraszam. Zamów, co
tylko chcesz i na co masz ochotę. Ja wezmę skorupiaki, bo je uwielbiam. Może
też się skusisz?
- Nie… Mam uczulenie na ryby. Nie mogę ich
jeść. Skorupiaków także. Wezmę sznycel z ziemniakami i surówkę.
Złożyli
zamówienie. Czekając na nie Ula przyglądała się Markowi dyskretnie. Żałowała
teraz, że tak mocno mu przywaliła w twarz. Siniak wyglądał okropnie i rozlał
się po całym policzku.
- Patrzysz na swoje dzieło Ula? – rozchichotał
się. – Obserwujesz mnie już od dłuższego czasu. O co chodzi?
- Ten siniak wygląda strasznie. Nie sądziłam,
że mam tyle siły. Zaczynam żałować, że tak cię potraktowałam. Będziesz z nim
chodził przynajmniej przez tydzień, albo i dłużej.
- Ula. Już ci mówiłem, że dostałem zasłużenie
i będę ten siniak nosił z dumą. To ja cię potraktowałem okropnie. Nadal mi jest
głupio z powodu mojego zachowania, jednak dostać w twarz od pięknej kobiety, to
żadna ujma. – Poczerwieniała na twarzy. To był zdecydowanie komplement.
Z
czułością spojrzał na jej zarumienione policzki. Spuściła wzrok patrząc na
swoje dłonie.
– Jaka
ona ładna z tymi wypiekami. Już teraz wiem, że komplementy ją krępują. Nie
przywykła do nich – jego wzrok przesunął się na usiany piegami nosek i
piękne, pełne, malinowe usta. Zapragnął ich. Sam się zdziwił tej zachciance.
Najwyraźniej jego asystentka pociągała go. Pociągała go w sposób zupełnie inny,
niż jakakolwiek kobieta do tej pory. Ona nadal uważała siebie za niezbyt
atrakcyjną, lecz w jego oczach była pięknością. Na widok jej niekonwencjonalnej
urody niejedno męskie serce zabiło szybciej. Ona zdawała się nie rozumieć tej
nagłej adoracji, choć musiała przyznać, że coraz więcej mężczyzn ogląda się za
nią. Nie miała żadnych doświadczeń w relacjach damsko-męskich. Dla niej to była
nieznana sfera życia. Nie znalazła do tej pory czasu na miłość. Była zbyt
zajęta swoją rodziną i troskami dnia codziennego. Zresztą nawet nie miała
powodzenia. Przez to jak się ubierała, nie stanowiła obiektu zainteresowania
mężczyzn. Zerknęła z ukosa na Marka. Gapił się na nią z lekkim uśmiechem, jakby
oceniał potencjalną zdobycz.
- Marek… Nie patrz tak. Jest mi głupio.
- To bardzo przyjemny widok Ula. Nie wstydź
się. Powinnaś być dumna ze swojej urody.
Nie
zdążyła mu odpowiedzieć, bo przyniesiono dania. Zabrali się za jedzenie.
Smakowało jej, ale takie coś z powodzeniem mogłaby przygotować w domu i na
pewno nie kosztowałoby tak drogo.
- I jak Ula, smakuje ci?
- Tak, jest bardzo smaczne, ale nadal uważam,
że bardzo drogie. Szkoda pieniędzy. To samo zrobiłabym o wiele taniej w domu.
Za pieniądze, które zapłacisz za moje danie, zrobiłabym dwadzieścia takich
sznycli i byłyby równie dobre. Ja wiem, że nie musisz liczyć się z pieniędzmi,
ale jakby na to nie patrzeć, jest za drogo. – Uśmiechał się do niej rozbawiony.
- Masz naprawdę duszę ekonomisty. Na drugi raz
ty wybierasz miejsce na lunch, zgoda? – Wlepiła w niego zdziwione spojrzenie.
- Na drugi raz…?
- No, mam wielką nadzieję, że nie
poprzestaniemy na tym jednym. Bardzo chętnie będę je jadał w twoim
towarzystwie. Chyba, że ty nie chcesz – dokończył smutno.
- Dobrze. Potraktuję to jak wyzwanie. Jutro ja
cię zapraszam i też niedaleko. Ciekawe, co ty powiesz na moje danie – zachichotała.
Następnego
dnia, kiedy podjechali pod firmę, zauważyli Maćka, który niecierpliwie ich
wypatrywał. Odetchnął z ulgą, gdy ujrzał srebrnego Lexusa prezesa. Podszedł i
otworzył drzwi od strony pasażera.
- Cześć Maciuś – Ula zgrabnie wyskoczyła z
samochodu uśmiechając się ciepło do przyjaciela. – A co ty tam tak dźwigasz?
- Cześć Ula, cześć Marek. Mama kazała ci to
przekazać. To wielki kawał sernika a w słoiku jest domowy pasztet. Trochę was
poratuje.
- Dzięki. Nie spodziewałam się takich
pyszności. Zaraz do niej zadzwonię i podziękuję. Jak twoje nastawienie do
pracy? Pozytywne?
- Jeszcze jak. Nie zawiodę, obiecuję.
- Maciek – odezwał się Marek – ja wiem, że tak
będzie, ale bądź czujny. Febo czasami robi rzeczy, które mogą zaszkodzić
firmie. Nie pozwól się wciągnąć w takie gierki. Adam Tutek jest całkowicie pod
jego wpływem i choć w duszy pewnie nie raz się buntuje, to bez szemrania
wykonuje polecenia Alexa, czy mu się podobają, czy nie. Jest zastraszony przez niego.
Nie chodzi mi o to, żebyś donosił, ale bądź ostrożny.
- Tak, już co nieco słyszałem na ten temat.
Będę miał oczy naokoło głowy.
Pożegnał
się z nimi w holu i poszedł prosto do sekretariatu swojego szefa. Przywitał się
z Dorotą i usiadł przy biurku. Stał już na nim komputer, który uruchomił. W
kilka minut później do gabinetu wszedł Alex i zaraz poprosił go do siebie.
- Jest sporo pracy Maciek. Zbliża się powoli
pokaz kolekcji jesień-zima. Trzeba koniecznie pochylić się nad budżetem. Nie
muszę chyba mówić, że powinien być jak najkorzystniejszy. Nie chcemy wydawać
więcej niż to konieczne. Tu masz faktury za tkaniny. Musisz je uwzględnić.
Mareczek znowu zaszalał i zamówił te z najwyższej półki – Febo nie byłby sobą,
gdyby nie wylał trochę jadu na prezesa. - Sporządź go jak najszybciej, bo muszę
wiedzieć, na co nas stać, a na co nie. Wszystkie potrzebne do tego dokumenty
dostaniesz od Doroty. To na razie wszystko.
- Już się biorę do pracy.
Przez
kolejnych piętnaście minut słuchał Doroty objaśniającej mu zawartość
poszczególnych segregatorów. Uzbrojony w podstawową wiedzę wreszcie mógł
zasiąść do tego budżetu. Przeczytał dokładnie wszystkie założenia, przejrzał
faktury i stwierdził ze zdumieniem, że koszt tego pokazu jest astronomiczny. Z
powodzeniem można by zaoszczędzić na wielu rzeczach. Postanowił to omówić z
Febo. Z plikiem kartek w dłoni zapukał do gabinetu i po usłyszeniu „proszę” wszedł.
- Szefie mogę na chwilę? Zrobiłem rozeznanie i
mam kilka sugestii odnośnie tego budżetu.
Alex
wskazał mu fotel.
- Siadaj i mów.
- Proszę spojrzeć. Zrobiłem wstępną kalkulację
kosztów dotyczących dodatków. Czy naprawdę musimy wypożyczać te wszystkie kolie
i inne precjoza od jubilera za tak duże pieniądze? Można by spokojnie znaleźć
coś równie ładnego wśród sztucznej biżuterii. Dzięki temu jej zakup byłby
znacznie tańszy, niż opłaty za wypożyczenie. Odpadły by też koszty ochrony. To
co najmniej dwie osoby i jeszcze koszt ubezpieczenia kolekcji jubilera. Jak
policzyłem oszczędności sięgnęłyby czterdziestu tysięcy.
Febo
pokręcił z powątpiewaniem głową.
- To sporo. Jednak dodatki, to działka mojej
siostry i ona nie zgodzi się na jakieś szkiełka. Z drugiej jednak strony to
poważna kwota. Ja spróbuję z nią porozmawiać jeszcze dzisiaj i przede wszystkim
przekonać do tego pomysłu. Poinformuję cię o rezultatach tej rozmowy, wtedy
zadecydujemy. Co masz dalej?
- Kwiaty. Mamy podpisaną umowę z jedną z
najdroższych kwiaciarni w Warszawie. Prześledziłem koszty z ostatnich trzech
lat i stwierdziłem, że co roku są one coraz wyższe. Oni po cichu windują ceny,
choć jestem pewien, że do jakości i świeżości tych bukietów można by się
przyczepić. Nikt jednak nie zwraca na to uwagi rzecz jasna, bo wszyscy skupieni
są na kreacjach. Ja sam chętnie podjąłbym się znalezienia kwiaciarni równie
dobrej, co ta a jednak o wiele tańszej. Podobnie rzecz ma się z cateringiem.
Wiem, że to nie może być byle co, jednak jestem pewien, że niekoniecznie musi
być to catering z najdroższej restauracji w mieście. Nie rozumiem też, po co
wynajmujemy dodatkowych ludzi do obsługi technicznej pokazu. Firma zatrudnia
ich dziesięciu i uważam, że to w zupełności wystarczy. Niepotrzebny koszt.
Dalej. Zaproszenia na pokaz. Oniemiałem, gdy zobaczyłem, jak kształtują się
ceny wydruku. Dziesięć złotych za jedno? Zwykle drukowano ich tysiąc. Na pokaz
przychodziła najwyżej połowa z tej liczby. Reszta zaproszeń lądowała w koszu.
Proponuję najpierw sporządzać listę zaproszonych gości, a dopiero potem dawać
zlecenie do drukarni z zapasem pięćdziesięciu sztuk. Poza tym mogą być to
skromniejsze zaproszenia i tak po pokazie nikt nie zachowa ich sobie na
pamiątkę, bo po co.
Febo
siedział wbity w fotel i z uwagą słuchał tego, co mówi Maciek. Dziwił się,
dlaczego jemu samemu te pomysły nie przyszły do głowy. Chłopak naprawdę zrobił
na nim wrażenie. Właściwie to powinien chyba podziękować za niego prezesowi.
Maciek kontynuował dalej.
- Jak podliczyłem to, co wydawaliśmy wcześniej
i wydatki okrojone, to wyszło, że moglibyśmy zaoszczędzić około
dziewięćdziesięciu tysięcy.
Febo
wypiął się jak struna na fotelu i wbił w Szymczyka zszokowany wzrok.
- Żartujesz, to przecież niemożliwe – wyjął
papiery z rąk Maćka i zagłębił się w rząd cyfr. – Cholera jasna. To bardzo
poważna kwota. Choćby nie wiem co, to muszę przekonać Paulinę do tego pomysłu.
Rozpisz ten budżet tak jak policzyłeś. Już moja w tym głowa, żeby zgodziła się
na szkiełka a nie na kamienie szlachetne. Pozostawiam ci też wyszukanie
kwiaciarni. Jak znajdziesz, rozwiążemy umowę z tą poprzednią. Sprawę zaproszeń
też weź pod uwagę. Sam jestem ciekaw, czy ci się uda. Świetnie się spisałeś
Maciek. Będę o tym pamiętał. Wracaj teraz do siebie a ja idę porozmawiać z
siostrą.
Szedł
długim korytarzem, gdy zobaczył nadchodzącego z naprzeciwka prezesa. Podeszli
do siebie taksując się wzrokiem.
- Witaj Alex.
- Witam prezesa.
- Jak się spisuje twój nowy asystent?
- No cóż, z niechęcią to czynię, ale chyba
muszę ci podziękować. Ten chłopak jest niesamowity. Nie minęło jeszcze pół
dniówki, a on już podał mi propozycję budżetu i zaoszczędził nam prawie
dziewięćdziesiąt tysięcy.
Marek
wytrzeszczył na niego oczy.
- Ile!?
- Dobrze słyszałeś. Zmyślny z niego chłopak.
Jak tylko będzie gotowy z budżetem przyślę ci kopię. Nie uwierzysz nawet, na
czym udało mu się zaoszczędzić. Nam do głowy by to nie przyszło. Na razie.
Marek
wrócił do sekretariatu. Wciąż w uszach brzmiały mu słowa Alexa. Spojrzał na
zatopioną w dokumentach Ulę. Nawet go nie zauważyła. Kiedy tylko zaczynała coś
liczyć, świat znikał. Z rozczuleniem przyjrzał się jej skupionej twarzy. – Nawet teraz wygląda jak anioł.
- Ula? Pora na lunch. Obiecałaś, że mnie
gdzieś zabierzesz. Idziemy?
Uśmiechnęła
się do niego nieśmiało i pokiwała głową.
- Idziemy.
Przeszli
zaledwie sto pięćdziesiąt metrów i stanęli przed budką z zapiekankami. Spojrzał
na nią z obawą.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że tutaj
będziemy jeść?
Na
widok jego zdegustowanej miny roześmiała się na całe gardło.
- Mamy za szlachetne podniebienie, panie
Dobrzański? – zakpiła. – To kuchnia dla ubogich, ale zapewniam cię, nie
pożałujesz. Tu są najlepsze zapiekanki w mieście. Pieczarki, żółty ser, keczup
i chrupiąca bułka. Pycha – zamówiła dwie i po chwili wręczyła mu długą bułę.
Powąchał.
- Nawet nieźle pachnie.
- I równie nieźle smakuje. Spróbuj. – Ugryzł
kęs. Faktycznie była pyszna.
- Tu niedaleko jest park. Chodźmy. Tam
spokojnie zjemy – zaproponował. Przeszli przez rozgrzaną ulicę i weszli wprost
w cienistą aleję. Tu był przyjemny cień i chłód. Podeszli do jednej z ławek i
usiedli.
- Zanim wyszliśmy z biura rozmawiałem z
Alexem. Chyba Maciek zrobił na nim piorunujące wrażenie, bo przełamał się i
podziękował mi za niego. Podobno sporządził wstępny budżet, na którym
zaoszczędzimy około dziewięćdziesięciu tysięcy. Jeśli tak się stanie, to będzie
to najlepszy budżet od lat i zacznę żałować, że nie zatrudniłem go wcześniej.
- Mówiłam ci, że Maciek jest naprawdę dobry.
Na studiach to jego symulacje były zawsze najlepsze. Nawet miał propozycję
pozostania na uczelni, ale nie chciał. Nauczycielskie pensje wtedy były bardzo
marne. Postanowił coś poszukać na własną rękę, ale nie udało mu się tak jak
mnie. W końcu załapał się w tym barze, ale był nieszczęśliwy. Musisz przyznać,
że to nie jest spełnienie marzeń dobrego ekonomisty po trudnych studiach. Teraz
będzie się starał ze wszystkich sił, by udowodnić ci, że dobrze zrobiłeś
zatrudniając go.
- Nie musi mi niczego udowadniać. Jest
świetny, a ja nie żałuję, że dałem mu pracę. – Uśmiechnęła się do niego
promiennie pokazując pełen garnitur równych, białych zębów. Znowu poczuł tę
falę ciepła przelewającą się przez jego ciało. – Co się ze mną dzieje? Wystarczy jeden jej uśmiech i jestem ugotowany.
Co ona ze mną robi? – Zauważył ślad po keczupie na jej policzku. Wyjął z
kieszeni chusteczkę.
- Mogę? – pokazał na jej twarz. – Pobrudziłaś
się keczupem. – Kiwnęła głową. Delikatnie ścierał z policzka czerwony ślad sosu
i przy okazji muskał jej skórę kciukiem. Widział jak się zarumieniła i skromnie
spuściła oczy. Od jakiegoś czasu roztkliwiała go jej nieśmiałość i zażenowanie
w takich sytuacjach.
- Już.
- Dziękuję – szepnęła.
Jej
skóra była taka delikatna, miękka i gładka. Mógłby dotykać jej bez przerwy, bo
powodowała przyjemne doznania. – Reszta
jej ciała też musi być taka. Chętnie bym podotykał. Znowu te grzeszne myśli.
Opamiętaj się chłopie. Już ją mocno wystraszyłem. Ona nie pozwoli mi się
zbliżyć na więcej, niż na wyciągnięcie ręki. Kompletny dureń ze mnie i to z
samczym popędem. Kretyn. – Żałował, że tym zachowaniem tak bardzo zraził ją
do siebie. Gdyby nie te litry alkoholu, w życiu by jej tak nie potraktował.
Miała rację. Albo weźmie się w garść i rzuci w diabły tę wódę, albo musi
poszukać pomocy u specjalisty. Póki co, od czasu parapetówki trzymał się z
daleka od pubów i klubów. Od chętnych panienek też. Przeżywał coś na kształt
wyrzutów sumienia i nie czuł się z tym najlepiej. Nadal było mu głupio na samo
wspomnienie tego incydentu.
Przełknęła
ostatnie kęsy i wytarła usta serwetką.
- Wracamy?
- Tak – powiedział podnosząc się z ławki.
- Jedziesz dzisiaj prosto do domu?
- Nie mam żadnych planów przez cały tydzień.
Będę cię woził. W sobotę jadę do rodziców. Właśnie wrócili z kuracji. Jestem
ciekawy, czy ojcu się polepszyło po niej.
- Może… Może wpadłbyś koło osiemnastej na
kawę. Obawiam się, że nie damy rady zjeść tego wielkiego sernika od mamy Maćka.
Pomógłbyś?
Zatrzymał
się i przyjrzał jej się z powagą.
- Naprawdę po tym wszystkim, co ci zgotowałem
chcesz mnie zaprosić do swojego domu? Jesteś pewna?
- No cóż… Alkoholu ci nie podam, to chyba
jestem bezpieczna, prawda? Poza tym chyba ci już wybaczyłam i mam nadzieję, że
już nigdy nie będziesz próbował czegoś podobnego.
- Na pewno nie. Dostałem nauczkę – wskazał na
policzek. – A na kawę przyjdę bardzo chętnie. Chociaż, to może wy
przyszlibyście do mnie i to wcześniej. Zamroziłem krokiety, bo się zostały.
Jest jeszcze barszcz i Strogonow. Szkoda tego wyrzucać. Zrobilibyśmy sobie
dzisiaj obiad, co?
- No dobrze. W takim razie to my pomożemy ci
to zjeść.
Wrócili
do biura. Poszła jeszcze do socjalnego po wodę mineralną i zastała tam Maćka.
Uśmiechnęła się na jego widok.
- I jak ci mija dzień Maciuś?
- Naprawdę świetnie. Przedstawiłem Alexowi
kilka propozycji oszczędności. Chyba był pod wrażeniem. W każdym razie
powiedział, że będzie o tym pamiętał. Może mam jednak szansę na tą premię
uznaniową?
- Jestem tego pewna. A że był pod wrażeniem to
już nawet ja wiem, bo nie omieszkał podzielić się tymi rewelacjami z Markiem.
On jako prezes musi wiedzieć o takich sprawach. Podobno nawet podziękował mu za
ciebie. Jestem przekonana, że cię docenił.
- Cieszę się Ula. Naprawdę. To bardzo motywuje
do pracy. Lecę. Trzymaj się maleńka. Do jutra.
ROZDZIAŁ 9
Dni
mijały. Maciek na dobre wdrożył się w pracę. Alex go chwalił. Nie było to
raczej normalne i niezmiernie rzadko spotykane u dyrektora finansowego. Zwykle
burczał na wszystkich i ciągle był niezadowolony. Jednak w stosunku do Maćka
był zupełnie inny. Ten dwoił się i troił, by jak najlepiej wykonywać swoje
obowiązki. Załatwił nową kwiaciarnię mieszczącą się na Żoliborzu. Była o wiele
tańsza a właścicielka i dwie inne kobiety w niej zatrudnione, miały naprawdę
dryg do układania pięknych bukietów. Kiedy zaproponował właścicielce podpisanie
umowy z F&D nawet się nie zastanawiała. To był porządny zastrzyk gotówki.
Mogła sprowadzać dzięki temu kwiaty nawet z Holandii. Z poprzednią kwiaciarnią
rozwiązali umowę jak najszybciej. Jednak, gdy przyszedł któregoś dnia do Alexa
i obwieścił mu, że znalazł inną drukarnię, niewielką, ale bardzo obiecującą,
której właściciel powiedział, że takie zaproszenia może wydrukować po cztery
złote za sztukę, Alex uwierzył, że ten chłopak może wszystko. Przy wypłacie nie
szczędził na premii dla niego i był naprawdę szczodry. Dostał dodatkowo trzy
tysiące i z radości prawie lewitował nad ziemią. Nie zwlekając pobiegł z tymi
rewelacjami do Marka i Uli, żeby się pochwalić. Marek był zdumiony.
- To zadziwiające. Jednak potrafił docenić
twój ogromny wkład pracy i twój niezwykły talent. Bardzo się cieszę Maciek i
gratuluję. Tak trzymaj chłopie. Dzięki tobie ta firma ma ogromne oszczędności.
Kolejne
uzyskał zmieniając firmę cateringową. Nie proponowała wprawdzie kawioru i
krewetek, ale oferowała inne, równie smaczne przystawki. Alex zaakceptował je.
Sam uważał, że to czyste marnotrawstwo paść brzuchy tym wszystkim darmozjadom
zjawiającym się na każdym pokazie. Najważniejsze jednak było to, że przekonał
Paulinę. Długo się opierała, lecz jego jasne, logiczne argumenty zwyciężyły.
Przystała na biżuterię z czeskiego „Jablonexu”.
Wszystko
wychodziło na prostą a termin pokazu zbliżał się nieubłaganie. Zarówno Maciek
jak i Ula byli zaangażowani w jego przygotowanie bez reszty. Maciek pilnował
budżetu, Ula załatwiała modelki i modeli, bo kolekcja była mieszana. Dzięki
temu, że Jasiek nadal opiekował się Beatką i prowadzał ją do szkoły, mogła
więcej czasu poświęcić firmie i nawet zostawać nieco dłużej.
W
jedną z ostatnich sobót września budynek Starej Pomarańczarni w warszawskich Łazienkach
rozbłysnął feerią świateł. Marek wraz z Alexem i Pauliną witali w drzwiach
pierwszych gości. Ula stanęła skromnie za Markiem nie rzucając się w oczy. Obok
niej stał ubrany w elegancki garnitur Maciek. Jako jedni z pierwszych pojawili
się państwo Dobrzańscy, rodzice Marka. Przywitali się ze wszystkimi serdecznie.
W końcu rodzeństwo Febo traktowali jak własne dzieci. Marek nie omieszkał im
też przedstawić Ulę i Maćka.
- Maciek jest asystentem Alexa, a Ula moją
asystentką. Oboje są niezwykle uzdolnionymi ekonomistami. To dzięki Maćkowi
mamy najlepszy budżet od lat. - Seniorzy uścisnęli im dłonie.
- Słyszeliśmy, a jakże. Słyszeliśmy o was
obojgu i jesteśmy szczęśliwi, że mogliśmy was poznać – mówił uśmiechnięty
Krzysztof.
Napłynęła
kolejna fala gości. Kiedy zapełniły się wszystkie miejsca, na wybiegł wszedł
Marek. Przywitał raz jeszcze wszystkich. Opowiedział trochę o kolekcji i
zaprosił na pokaz.
Ula
nie zdawała sobie sprawy jak bardzo uzdolniony jest Pshemko. Wprawdzie Marek
mówił jej o tym, ale dopiero tutaj na własne oczy przekonała się, że miał rację.
Jej ogromne z zachwytu oczy chłonęły te wszystkie cudowne kreacje. Może i ją
będzie kiedyś stać na zakup choć jednej z nich? Szczególną uwagę zwróciła na
płaszcze. Zakup zimowego okrycia był jeszcze przed nią. Nie mogła już dłużej
chodzić w przerobionym płaszczu mamy. Był już zbyt sfatygowany. Kiedy przeszła
ostatnia modelka i wyszedł na wybieg Pshemko, rozległa się burza oklasków. Oto
nagroda za jego trud i niesamowity talent. Wniesiono wielki kosz czerwonych
róż, a on się uśmiechał i kłaniał nisko dziękując za brawa. Marek ponownie
wszedł na wybieg zapraszając gości do sali obok na bankiet. Wszędzie błyskały
flesze. Przybyło sporo dziennikarzy i każdy chciał mieć jak najlepszy materiał
z tego wydarzenia.
Ula
wraz z Maćkiem przeszła do sali bankietowej. Marek i Alex z Pauliną udzielali
wywiadów, więc oni nie byli potrzebni. Nałożyli sobie kilka przystawek na
talerze i zajęli stolik w kącie sali. Po nich wlał się na nią tłum gości.
Chętnie korzystali z zimnej płyty. Ula przecierała oczy ze zdumienia, bo
niektórzy naprawdę sprawiali wrażenie, jakby przyszli się tu tylko najeść za
darmo. Rozległy się pierwsze dźwięki tanecznej muzyki. Popłynęły pierwsze pary.
Parkiet błyskawicznie zapełnił się tańczącymi. Do ich stolika podszedł Marek
niosąc trzy kieliszki szampana.
- No moi drodzy, trzeba uczcić ten sukces.
Proszę – rozdzielił miedzy nich musujący trunek.
- Nie bawicie się? Zobacz Maciek ile panien
wokół. – Szymczyk uśmiechnął się.
- Muszę się dobrze rozejrzeć, ale na pewno
będę się świetnie bawił.
- A ty Ula? Zatańczysz ze mną? – wyciągnął w
jej kierunku dłoń.
- Marek, wiesz, że nie mogę. Mam żałobę – popatrzył
na nią smutno.
- Ciągle o tym zapominam. A tak liczyłem na
taniec z tobą.
- Sam powiedziałeś, że dużo panien dzisiaj.
Wybierz jakąś i baw się dobrze. Ja i tak nie będę długo. Posiedzę jeszcze z
godzinkę i wracam do domu. Jutro Jasiek wyjeżdża do Szczecina. Chcę mu
przygotować trochę rzeczy do zabrania. – Marek pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Odwiózłbym cię, ale muszę tu zostać. Wiesz…
Obowiązki prezesa…
- Wiem, wiem… Poradzę sobie.
Zabawa
rozkręcała się. Maciek widząc siedzącą samotnie przy stoliku Anię
recepcjonistkę, wstał i pożeglował w jej kierunku. Po chwili już kręcił się
wraz z nią na parkiecie. Spodobała mu się od samego początku ta drobna,
czarnowłosa dziewczyna. Ten bankiet, to była świetna okazja, by poznać ją
bliżej. Marek tańczył z matką już któryś taniec z kolei.
- To
trochę dziwne – pomyślała Ula. – Tyle
jest tu dzisiaj młodych, ładnych kobiet a on obtańcowuje matkę? –
Rozejrzała się po sali. Niezmordowana Violetta szalała wraz ze swoim Sebulkiem
a obok tańczyła Paulina z Krzysztofem. Oparty o blat baru Alex, popijając
szampana obserwował zabawę z dziwnie kpiącym wyrazem twarzy. – Musi się czuć samotny. Tyle kobiet a on
podpiera bar – dziwiła się Ula. – Może
też nosi jakąś żałobę w sercu? On również chodzi w czerni. Nigdy nie widziałam
go w innym kolorze.- Te rozmyślania przerwała czyjaś obecność przy jej
stoliku. Podniosła do góry głowę i ujrzała dość wysokiego blondyna w eleganckim
szarym garniturze. Uśmiechnął się do niej.
- Siedzi tu pani tak samotnie, a ja chciałbym
poprosić panią do tańca. – Odwzajemniła ten uprzejmy uśmiech.
- Siedzę tu samotnie nie bez powodu. Mam
żałobę i nie jestem w nastroju do zabawy.
- Bardzo przepraszam. Nie wiedziałem. Przykro
mi. Pozwoli pani, że się przedstawię? Nazywam się Sławek Wolszczan. Mam małą
firmę zajmującą się wyrobem galanterii skórzanej. Wie pani… torebki, paski i
takie tam. Od jakiegoś czasu współpracuję z Febo&Dobrzański, stąd moja
obecność tutaj. A pani?
- Ja jestem asystentką Marka Dobrzańskiego. Urszula
Cieplak – podała mu dłoń, którą skwapliwie ucałował.
- Mogę zaproponować pani drinka? – Pokręciła
głową.
- Bardzo panu dziękuję, ale będę musiała się
już zbierać. Mam trochę domowych obowiązków – wstała i nałożyła żakiet. – Poza
tym za dziesięć minut mam autobus. – Wolszczan wyglądał na zawiedzionego.
- Wielka szkoda. Może chociaż mógłbym
odprowadzić panią. Jest wieczór i chyba nie za bardzo bezpiecznie. –
Zarumieniła się.
- To naprawdę nie jest konieczne.
- Ja jednak nalegam. Proszę mi nie odmawiać.
- No dobrze. Chodźmy w takim razie.
Mijając
tańczącego Maćka powiedziała mu, że już wychodzi. Marka nie widziała, jednak on
doskonale widział jak opuszcza salę w towarzystwie blondyna. Znał go, bo
podpisywał z nim umowę na dodatki. Ścierpła mu skóra na karku. – Gdzie ona z nim idzie? I w co pogrywa ten
koleś? Podrywa ją? O cholera! Jestem zazdrosny?! O moją asystentkę jestem
zazdrosny. To idiotyczne – a jednak z zawiścią patrzył, jak wychodzą z
sali. Koniecznie jutro musi ją o wszystko wypytać.
Tymczasem
Ula wraz ze Sławkiem podążała w kierunku przystanku. On co chwilę zerkał na
nią. Spodobała mu się. Miała piękną twarz i świetną figurę.
- Pani Urszulo. Nie będę ukrywał, że jestem
panią zauroczony i bardzo chętnie spotkałbym się z panią ponownie. Zgodziłaby
się pani?
Spojrzała
na niego, a jej oczy zrobiły się ogromne. Zaskoczył ją.
- To bardzo miłe z pana strony, ale ja
naprawdę nie mam czasu na takie spotkania. Po śmierci ojca jestem jedynym
opiekunem mojej młodszej siostry. Ona ma dopiero niespełna siedem lat. Muszę ją
odprowadzać i przyprowadzać ze szkoły i niestety nie mogę jej samej zostawiać w
domu. Nie mam też nikogo, kto mógłby się nią zająć. Przykro mi.
Wolszczan
jednak nie rezygnował.
- Pani Urszulo, ja nie widzę problemu. Byłbym
szczęśliwy, gdyby pani wraz z siostrą towarzyszyła mi w następną sobotę.
Chciałem wyjechać gdzieś za miasto i byłbym rad z waszego towarzystwa.
Pojechalibyśmy nad wodę, popływali łódką. Jest jeszcze dość ciepło. Mała
miałaby frajdę. Ja zapewniam kosz piknikowy. Co pani na to? Proszę mi nie
odmawiać.
- No skoro tak, to chętnie się z panem wybierzemy.
– Na jego twarz wypłynął szczęśliwy uśmiech. Wyjął z kieszeni telefon.
- Poda mi pani swój numer? Chciałbym mieć
kontakt z panią. Prosiłbym też o adres, żeby wiedzieć gdzie podjechać. Czy
godzina dziewiąta nie będzie za wczesna?
- Myślę, że to bardzo dobra godzina. A adres
to Sienna osiem mieszkanie dwadzieścia trzy.
Pożegnała
się z nim na przystanku, bo właśnie nadjechał autobus. Wsiadając do niego
pomyślała. – Mam adoratora, dasz wiarę?
Trochę nie w moim typie. Nie przepadam za
blondynami. Ten jednak jest bardzo miły i uprzejmy. Sama jestem ciekawa, co z
tego wyjdzie.
Był
niedzielny poranek. W przedpokoju stała już duża walizka wypakowana rzeczami
Jaśka i pękaty plecak. On sam wraz z siostrami kończył jeść śniadanie. Ula
spojrzała na niego ze smutkiem.
- Szkoda, że wyjeżdżasz. Znowu zostaniemy
same. – Poklepał siostrę uspokajająco po dłoni.
- Ula, będę na święta. Czas szybko zleci, ani
się obejrzycie a będę znowu z wami. Przybędzie ci obowiązków, bo teraz na
ciebie spadnie odprowadzanie Betti do szkoły.
- To nic. To nie jest dla mnie uciążliwe. Tu
masz tysiąc złotych. Musisz opłacić akademik i mieć na życie. Ja mam pieniądze
i na pewno mi wystarczy.
Tę
rozmowę przerwał dzwonek do drzwi. Popatrzyli po sobie zdziwieni.
- Kto to może być o tak wczesnej porze?
Betti
zerwała się z krzesła i pobiegła otworzyć. Po chwili weszła do pokoju razem z
Markiem.
- Cześć wszystkim? Wybieracie się gdzieś?
- Odprowadzamy Jaśka, zapomniałeś? Wraca
dzisiaj do Szczecina.
- A tak… Rzeczywiście. Mówiłaś. Mogę was
odwieźć i tak nie mam nic lepszego do roboty. Moglibyśmy pojechać potem do
Łazienek. Dowiedziałem się wczoraj, że organizują jakąś zabawę dla dzieci.
Klauni, zwierzątka z balonów, jakieś konkursy. Chciałabyś pójść Betti?
Mała
spojrzała na Ulę.
- Pojedziemy Ulcia?
- Pojedziemy. Ale najpierw dworzec. Ty już
jesteś po śniadaniu?
- Tak, już jadłem. Zbieracie się? Jeśli tak,
to ja idę po kurtkę i kluczyki. Zaraz będę z powrotem, pomogę przy bagażach.
Długo
ściskały Jaśka obie i wycierały łzy. Zapowiedziano odjazd. Wypuścił je z ramion
i wsiadł. Wychylając się z okna krzyknął jeszcze.
- Uważajcie na siebie. Dzwoń Ula, gdyby coś
się działo.
- Zadzwonię! Trzymaj się braciszku!
Zaparkował
niedaleko bramy parku i pomógł dziewczynom wysiąść. Już z daleka słyszeli
radosny gwar dziecięcych głosów. Poszli w jego stronę. Niedaleko stawu
zbudowano niewielką estradę. Tam dzieci popisywały się swoimi umiejętnościami.
Mówiły wierszyki i śpiewały piosenki. Każde dziecko zostało obdarowane jakimś
pluszakiem. Betti wyrwała się Uli i odważnie weszła po stopniach na scenę. Podeszła
do niej prowadząca z mikrofonem.
- Dzień dobry kochanie. Przedstawisz się nam?
- Nazywam się Beatka Cieplak i mam już siedem
lat.
- A co byś nam chciała zaśpiewać, albo
zarecytować?
- Chcę zaśpiewać piosenkę „Urodziny
marchewki”.
Ula
nie mogła wyjść z podziwu dla odwagi Betti. - Pewnie skusiły ją te kolorowe zabawki – pomyślała. Wraz z Markiem
przysunęli się bliżej sceny.
- Proszę państwa, Beatka Cieplak w piosence
„Urodziny marchewki” – pani podała małej mikrofon, a ona dziecięcym głosikiem
zaczęła śpiewać.
Na marchewki urodziny wszystkie zeszły się jarzyny.
A marchewka gości wita i o zdrowie grzecznie pyta.
Kartofelek podskakuje, burak z rzepką już tańcuje.
Pan kartofel z krótką nóżką biegnie szybko za pietruszką.
Kalarepka w kącie stała, ze zmartwienia aż konała.
Tak się martwi, płacze szczerze, nikt do tańca jej nie bierze.
Wtem pomidor nagle wpada, kalarepce ukłon składa.
Moja droga kalarepko, tańczże ze mną, tańczże krzepko.
Wszystkie pary jarzynowe już do tańca są gotowe.
Gra muzyka, to poleczka, wszyscy tańczą już w kółeczkach.
Skończyła.
Dygnęła wdzięcznie nóżką i oddała pani mikrofon.
- To była bardzo ładna i wesoła piosenka,
prawda dzieci? Brawa dla Beatki. Chodź ze mną kochanie. Pokażesz mi, która
zabawka podoba ci się najbardziej – podprowadziła ją do dużego stołu, gdzie
stały ustawione w szeregu torby z nagrodami.
- A czy są hipopotamy? – spytała Betti. – To
są moje ulubione zwierzątka.
- Chyba są. Poszukajmy – kobieta wyłowiła
jedną z toreb. Mała aż pisnęła z radości. Spory, fioletowy hipopotam z
fantazyjnie zawiązaną żółtą kokardą na szyi wystawiał swój pyszczek.
- Jaki piękny! Bardzo, bardzo pani dziękuję – uszczęśliwiona
zeszła ze sceny i wpadła wprost w objęcia Uli. - Zobacz Ulcia! Prawda, że
piękny! – Ula pogładziła ją po głowie.
- Bardzo piękny i należał ci się, bo ślicznie
zaśpiewałaś. Jestem z ciebie bardzo dumna.
- Ja byłem pod wielkim wrażeniem – dodał
Marek, a dziewczynka puchła z radości.
Mała
nie traciła czasu. Po chwili wylądowały w jej rękach dwa zwierzaki z balonów i
wieniec obwarzanków na szyi. W dłoni dzierżyła ogromnego, czerwonego lizaka.
Odwróciła się do nich ze szczęśliwą miną.
- Pójdziemy nakarmić kaczki?
- Nie mamy bułki Betti – Ula rozłożyła ręce.
- Ja wziąłem trochę – Marek sięgnął do
kieszeni i wyciągnął z niej zawiniątko. – Proszę. My usiądziemy sobie na ławce.
Tylko nie podchodź za blisko wody.
- Jesteś bardzo zapobiegliwy. Nawet o bułce
pomyślałeś. Nie przestajesz mnie zadziwiać. – Uśmiechnął się do niej szeroko.
- Dobrze, że choć czasami mi to wychodzi.
Przysiedli
na pobliskiej ławce obserwując Betti. Siedzieli przez chwilę w milczeniu. W
końcu odezwał się Marek mówiąc cicho.
- Widziałem cię wczoraj… - Spojrzała na niego
zaskoczona.
- Ja ciebie też. Byliśmy na pokazie przecież.
- Nie o to mi chodzi - pokręcił głową. - Widziałem
cię, jak wychodzisz z Wolszczanem. – Spojrzała na niego z ukosa. W jego głosie
pobrzmiewał jakiś dziwny smutek, który trochę ją zaniepokoił.
- Aaa… I co w związku z tym?
- Umówiłaś się z nim? – spytał wprost, a
widząc jej zdumioną minę, wyjaśnił. – Nie zrozum mnie źle, ale ja nie chcę,
żeby ktoś cię skrzywdził.
- Sam próbowałeś to zrobić, więc nie rozumiem,
skąd ta nagła troska.
- Masz rację. Próbowałem i do dzisiaj się tego
wstydzę. Jednak nie możesz zapomnieć. Wybaczyłaś, ale nadal pamiętasz.
- To nie takie proste usunąć coś takiego z
pamięci. Może kiedyś mi się to uda. A ze Sławkiem umówiłam się na następną
sobotę. – Poczuł ukłucie w sercu. Zabolało. Sam nie wiedział, dlaczego.
Przecież nic nie upoważniało go do tego, by prosić ją o to, a jednak
zaryzykował i wyrzucił z siebie.
- Odmów to spotkanie – poprosił. Osłupiała.
- Jak to odmów. Dlaczego? Nie rozumiem. On
jest bardzo miły i uprzejmy. Nigdy nie chodziłam z żadnym chłopakiem, bo żaden
nie był mną zainteresowany. Teraz, kiedy mam okazję, ty mówisz, odmów? Jakim
prawem? - Splótł obie dłonie i mocno zacisnął.
- Ja wiem Ula, że nie mam żadnego prawa.
Jestem ostatnią osobą, która miałaby jakiekolwiek prawo podważać twoje decyzje.
Uważam jednak, że to nie jest właściwy człowiek dla ciebie. - Tymi słowami
rozdrażnił ją tylko.
- A jaki jest właściwy? Oświeć mnie, bo trochę
się pogubiłam – podniosła głos.
- To powinien być ktoś, kto doceni twoje
wnętrze, nie będzie powierzchowny. On taki nie jest. Ja go trochę znam.
Miała
dość tej rozmowy. Zupełnie nie wiedziała dokąd ona prowadzi i co ma na celu
Marek mówiąc jej to wszystko.
- Nie rozmawiajmy już od tym. Nie wiem, o co
ci chodzi. Ja nie jestem małą dziewczynką Marek. Mam dwadzieścia sześć lat i
też chciałabym sobie ułożyć życie. Mam do tego prawo. Może wreszcie mój los się
odmieni i może to Wolszczan jest tym człowiekiem, który mnie pokocha?
- Mogłabyś być z kimś bez miłości? Nie rób
tego Ula. Ja żyłem tak przez sześć długich lat i możesz wierzyć lub nie, ale to
był koszmar.
- Koszmar? Chyba dla Pauliny. Słyszałam co nieco
– odparowała.
- Słyszałaś plotki. Paulina świetnie
rozreklamowała się, jako ofiara tego związku, a prawda jest zupełnie inna –
powiedział cicho.
- A jaka jest prawda? – spytała zaczepnie
rozdrażniona przebiegiem tej dziwnej rozmowy. – Zresztą nie musisz mi o tym
mówić, to nie jest moja sprawa.
- Jednak chcę, żebyś wiedziała i żebyś nie
wierzyła we wszystko, co usłyszałaś na ten temat. Paulina nie jest ofiarą tego
związku, a przynajmniej nie jedyną ofiarą. Wiesz, że wychowywaliśmy się razem.
To głównie z powodu wspólnej firmy rodzice moi i jej postanowili, że jak
dorośniemy, pobierzemy się. Nikt nie pytał nas o uczucia ani o to, czy chcemy
być razem. Dla nich to była oczywista rzecz. Na początku faktycznie układało
się nam. Nawet byłem dumny, że u mojego boku jest taka piękna kobieta. Jednak
ona zaczęła się zmieniać. Głównie pod wpływem Alexa. To on sączył jej jad do
ucha i opowiadał o mnie niestworzone historie. Wmawiał jej, że mam tabuny
kochanek i że zdradzam ją. Wtedy to nie była prawda. Nie zdradzałem jej. Często
siedziałem do późna w pracy, lub wyskakiwałem z Sebą na squasha. Kiedy
zarzuciła mi to po raz pierwszy robiąc przy okazji karczemną awanturę,
oniemiałem. Żadne moje argumenty nie trafiały jej do przekonania. Wolała
wierzyć swojemu fałszywemu bratu niż mnie. Po tej awanturze następne stały się
już normalnością. Nie miałem dnia spokoju. Wynajęła detektywa, który śledził
każdy mój krok. Mało tego. Wymusiła na mnie bym zatrudnił Violettę. Miała jej
donosić o każdym moim wyjściu, o każdym kroku, przeglądać mój kalendarz. Jednym
słowem pełna inwigilacja. Detektyw robił zdjęcia za spotkań z kontrahentami,
szczególnie z tymi płci żeńskiej, a ona rzucała mi tymi zdjęciami w twarz
mówiąc, że kolejny raz ją zdradzam. Nie mogłem tego znieść. Pomyślałem, że
skoro tak, to dam jej prawdziwe dowody zdrady. Zaczęło się więc przesiadywanie
w klubach do białego rana, chlanie i panienki na jedną noc. Nie zależało mi
już. Awantury wpisały się w moje codzienne życie, ale tym razem były już
uzasadnione. Żyliśmy jak pies z kotem, a jednak byłem na tyle słaby, że kiedy
rodzice wymusili na mnie, bym się jej oświadczył, zrobiłem to pakując się w jeszcze
większe szambo i grzęznąc w nim po szyję. Tonąłem i nie miałem nawet brzytwy,
by móc się jej uczepić. Nie mogłem tak dłużej żyć. Nie z nią. Któregoś wieczora
wróciłem kompletnie trzeźwy. Zebrałem się do kupy i postanowiłem odejść. Nie
zrobiłem awantury, ale spokojnie powiedziałem jej, co zamierzam zrobić.
Powiedziałem, że to nie jest związek, ale pole bitwy, a ja jestem pacyfistą i
muszę odejść, bo zniszczymy się nawzajem. Powiedziałem, że nigdy jej nie
kochałem i na pewno nigdy nie pokocham. To, co zrobili rodzice, było tylko i
wyłącznie interesem. Dość kiepskim. Po tym wszystkim musiałem odetchnąć.
Wyjechałem za granicę. Do Hiszpanii. Byłem tam przez miesiąc. W tym czasie
Sebastian kupił to mieszkanie. Resztę już znasz. Nadal uważasz, że tylko ja
byłem winien rozpadu tego związku?
Siedziała
w milczeniu przetrawiając jego słowa. Nie sądziła, że mogło to tak wyglądać.
To, co usłyszała od Violetty zdecydowanie stawiało pannę Febo w znacznie
lepszym świetle. Sama uznała, że Paulina jest nieszczęśliwą ofiarą narzeczonego
pijaka i łajdaka. Współczuła jej. Tymczasem to, co powiedział zmieniało
diametralnie wszystko. Bez wątpienia i on wyszedł poraniony z tego związku na
równi z Paulą. Przetarła nerwowo czoło.
- Nie miałam racji. Przepraszam. Od razu cię
osądziłam. To jednak nie ma nic wspólnego ze mną i z Wolszczanem. Ja nie jestem
z nim w żadnym związku i w ogóle nie wiadomo, czy kiedykolwiek będę. On bardzo
nalegał na to spotkanie, a ja mu je obiecałam. Nie będę robić z gęby cholewy.
Nie lubię nie dotrzymywać słowa.
- A co zrobisz z Betti? Zostawisz ją samą?
- Marek znasz mnie już trochę i wiesz, że
jestem odpowiedzialna. Jak mogłabym zostawić ją samą w domu? Pojedzie ze mną.
- Będziesz ją ciągnąć na randkę? Chyba
żartujesz. Jeśli się zgodzisz, to zaopiekuję się nią w następną sobotę, a ty
jedź na to spotkanie – westchnął zrezygnowany.
- Naprawdę mógłbyś z nią zostać?
- No pewnie. Przecież mnie zna. Zabiorę ją do
palmiarni, albo do kina. Nie martw się. Potrafię się nią zaopiekować. To nie
niemowlę. W końcu to tylko kilka godzin, prawda?
- Dziękuję. Naprawdę to doceniam. Zrobię wam
obiad, nie będziecie musieli jechać do restauracji. – Pokiwał głową.
- Dobrze. Jak chcesz.
Mała
otrzepała dłonie z odruchów bułki i obejrzała się za siebie. Podbiegła do nich
mówiąc.
- Już wszystkie nakarmione. Co będziemy
jeszcze robić?
- Pospacerujemy jeszcze trochę i pojedziemy do
domu na obiad. Ciebie Marek też zapraszam, jeśli lubisz kopytka z sosem i
żeberkami. – Ożywił się i uśmiechnął się do niej cudnie.
- Uwielbiam!
- W takim razie chodźmy.
ROZDZIAŁ 10
Po
smacznym i sutym obiedzie został jeszcze na kawie. Mała poszła do swojego
pokoju i zajęła się swoją ulubioną czynnością, czyli rysowaniem, a oni
rozsiedli się wygodnie w fotelach sącząc smolisty napój i rozmawiając cicho.
- Długo zostałeś na bankiecie?
- Do pierwszej. Kiedy wyszłaś straciłem chyba
ochotę do zabawy. Zmieszała się. Zachodziła w głowę, o co mu chodzi.
Postanowiła zlekceważyć to ostatnie zdanie.
- Myślałam, że zostaniesz do rana. – Pokręcił
głową.
- Nie mogłem. Sebastian się upił. Pomogłem
Violetcie doholować go do domu. Wróciłem o trzeciej nad ranem, ale długo nie
potrafiłem zasnąć. W końcu zwlokłem się, wziąłem prysznic, zjadłem śniadanie i
przyszedłem do was. Chciałem upewnić się, czy bezpiecznie dotarłaś do domu.
- Wiesz, obserwowałam Alexa. On zawsze był
taki ponury? Czasami mam wrażenie, że cierpi i przeżywa jakąś rozpacz w sercu.
Uzewnętrznia to ubierając się na czarno, jakby nosił żałobę. – Marek westchnął
ciężko.
- To bardzo trudny dla mnie temat. On nie
zawsze był taki. Kiedyś był normalnym, wesołym człowiekiem. Kiedyś był moim
najlepszym przyjacielem. Teraz jest moim największym wrogiem. Zdałem sobie
sprawę, że czegokolwiek bym nie zrobił, zawsze kogoś zranię. Nie chcę tego, a
jednak tak się dzieje. Wiem, że alkohol to świetna wymówka. To również on był
powodem, że Alex teraz cierpi. Zniszczyłem mu życie.
- Ty? W jaki sposób?
- Kiedyś miał dziewczynę. Kochali się bardzo.
Zanim ją poznał i zakochał się w niej, była moją dziewczyną. To było jeszcze
przed Pauliną. Jednak nam nie było po drodze i rozstaliśmy się. Potem był Alex.
Zdradziła go, choć zapewniała, że kocha go nad życie. Zdradziła go ze mną.
Byliśmy kompletnie pijani. On nas nakrył. Nic nie powiedział. Zacisnął tylko
szczęki i odszedł. Następnego dnia wyrzucił ją z domu, mnie znienawidził.
- Jak mogłeś zrobić mu coś tak ohydnego?
Przyjaciele nie robią sobie takich rzeczy. Na jego miejscu nie wybaczyłabym ci
do końca życia. To, co zrobiłeś, to najgorsze świństwo.
- Myślisz, że tego nie wiem? Już nie zliczę,
jak wiele razy usiłowałem z nim porozmawiać, wyjaśnić i przeprosić. Nie
przyjmuje żadnych argumentów. Boleśnie go zraniłem. On nie potrafi pozbierać
się po tej traumie. To już tyle lat, a on zachowuje się tak, jakby zatrzymał
się w miejscu. Znowu wszystko przez wódę.
- Sam widzisz, że nie możesz pić, bo robisz
wtedy straszne rzeczy. Rzeczy, których na trzeźwo żałujesz, ale jest już wtedy
za późno, bo zanim ty wytrzeźwiejesz, ktoś już został skrzywdzony. – Ujął jej
dłoń i przycisnął do ust. Przeszedł ją dreszcz.
- Wiem Ula, wiem… Dzięki Bogu, że jesteś i
przywracasz mnie do pionu. Już kropli alkoholu do ust. Tak sobie obiecałem.
Wczoraj wypiłem tylko tę lampkę szampana z wami. Potem już nie piłem – spojrzał
jej w oczy. – Nadal chcesz iść na to spotkanie z Wolszczanem? – Pokiwała
twierdząco głową.
- Ja mu to obiecałam Marek. Nie chcę go
wystawić. – Popatrzył na nią tak smutno i żałośnie, że ścisnęło jej się serce.
Wstał z fotela.
- Pójdę już. Zasiedziałem się. Dziękuję Ula za
pyszny obiad i kawę. Jutro zabiorę was samochodem. Na razie.
Zamknęła
za nim drzwi i z powrotem usiadła w fotelu podkurczając nogi. Przyszło jej do
głowy, że od jakiegoś czasu Marek zachowuje się dziwnie. Przyłapała go dzisiaj,
jak ukradkiem zerkał na nią. Być może się myliła, ale w jego oczach wyczytała
podziw, zachwyt i coś, czego nie potrafiła nazwać. Może tęsknotę? To nie było
tak, że on był jej obojętny, bo nie był. Zafascynował ją już tego dnia, gdy
spotkała go przed wejściem do budynku, gdy wysiadał ze swojego srebrnego Lexusa.
Podobał jej się i to bardzo. Był niezwykle przystojny i męski. Jego urodziwa
twarz przyciągała uwagę kobiet. Nigdy nie czuła się ani piękna, ani wyjątkowa.
Nie mógł być nią zainteresowany, więc tym bardziej nie rozumiała tych spojrzeń
rzucanych przez niego w jej kierunku. Gdyby to nie było takie absurdalne
pomyślałaby, że zakochał się w niej. A ona? Czy ona go kocha? Kiedy był blisko,
jej serce zawsze przyspieszało. Odurzał ją zapach jego perfum. Drżała, gdy
przypadkiem dotknął jej dłoni. To dlatego nie rozumiała dwoistości jego natury,
bo potrafił być miły, cudowny, niezwykle uprzejmy i szczodry. Potrafił być też
brutalny i nachalny jak wtedy na tym korytarzu. Wiedziała, że to wódka robiła z
niego takiego człowieka. Dobrze, że zrozumiał. Nie pije już od dłuższego czasu,
jakby ciągle się wstydził tego, co jej zrobił. A jednak mimo tego okropnego dla
niej incydentu nadal lubiła jego towarzystwo. Czy to jest miłość? Czy w ogóle
można zdefiniować tak jednoznacznie to uczucie? Ona chyba miała wszystkie jej
objawy, a on dawał jej jasno do zrozumienia, że też coś czuje. Nie… Nie będzie
zgadywać. Co ma być, to będzie. Czas pokaże, czy myliła się co do niego, czy
nie, a także to, czy pomyliła się też w stosunku do samej siebie. Na razie
idzie na randkę z Wolszczanem.
Obudził
ją głośny dźwięk kropel deszczu rozbijających się o blaszany parapet. Wstała z
łóżka i podeszła do okna spoglądając przez zalane szyby. – Co za pogoda. Jak tu wyjść, kiedy tak leje? – zerknęła na termometr
za oknem. – Dziesięć stopni? Lodowato.
Trzeba się cieplej ubrać – wyciągnęła małej rajstopy i sztruksowe spodnie.
Do tego bluzeczka i cieplejszy sweterek. Nie powinna zmarznąć. Sprawdziła
jeszcze tornister i naszykowała śniadanie. Ona też postanowiła iść w spodniach.
Założyła niedawno kupione, czarne jeansy i ciepłą bluzkę z długim rękawem. – Chyba nici z tego pikniku panie Wolszczan,
jeśli utrzyma się taka pogoda – pomyślała. Ta myśl jednak nie przyprawiła
jej o smutek. Zaczynała mieć wątpliwości i po trosze żałowała, że zgodziła się
na to spotkanie. Może refleksje, które naszły ją wczoraj to spowodowały?
Zapakowała
Betti kanapki do tornistra i poszła ją obudzić. Mała była jakaś marudna.
Niechętnie zwlokła się z łóżka. Ula nie przejęła się tym. Czasami zdarzało jej
się grymasić.
- Nie ociągaj się Betti. Nie mamy czasu.
Prędziutko.
Pomogła
jej się ubrać i zaprowadziła do kuchni. Podała jej kubek z ciepłym kakao.
Piętnaście minut później wychodziły z domu. Marek czekał już na nie. Wysiadł z
samochodu i osłonił je parasolem.
- Okropna pogoda – mruknął.
Od
trzech godzin pochylała się nad robotą. Pisała umowy dla nowych kontrahentów
zainteresowanych kolekcją. Było ich sporo. Pokaz okazał się wielkim sukcesem.
Rozdzwoniła się jej komórka. Spojrzała na wyświetlacz. – Szkoła? Co się mogło stać? – odebrała natychmiast.
- Dzień dobry pani Cieplak, Barbara
Kołodzińska z tej strony. Chciałam panią prosić, by jak najszybciej przyjechała
pani po Beatkę. Mała ma świnkę. Wstępnie badała ją nasza higienistka. Ma wysoką
temperaturę i trzeba jak najszybciej zawieźć ją do lekarza. Chcemy uniknąć
zarażenia innych uczniów, rozumie pani? To wirusowa choroba.
- Tak oczywiście. Dziękuję bardzo. Postaram
się przyjechać jak najszybciej.
- Siostra jest w gabinecie zabiegowym. Nie
chcemy, by wracała do klasy.
- To oczywiste. Zaraz będę.
Wpadła
jak burza do gabinetu Marka.
- Marek, dzwonili do mnie ze szkoły. Betti
jest chora. Ma świnkę. Muszę iść z nią do lekarza. Wychowawczyni mówiła, że ma
wysoką temperaturę. Puścisz mnie?
- Oczywiście. Nawet cię zawiozę. Nie będziesz
leciała na autobus w taką pogodę. Zamknij komputer i uprzątnij biurko. Ja
zrobię to samo.
Podjechali
pod szkołę i niemal biegiem przemierzyli długi korytarz. Pokój zabiegowy był na
jego końcu. Weszli do środka. Beatka leżała na kozetce i była bardzo rozpalona.
Po obu stronach jej szyi wykształciły się dwie porządne opuchlizny. Bez
wątpienia to była świnka.
- Dzień dobry pani – przywitali się z
higienistką. - My po Beatkę. Jak wysoką ma gorączkę?
- Wysoką. Trzydzieści dziewięć stopni. Podałam
jej lek na zbicie tej temperatury, ale chwilę potrwa nim zacznie działać.
Radziłabym wezwać lekarza do domu, bo chyba nie da rady dojść do przychodni.
Tam też musielibyście państwo długo czekać. Jeśli mogłabym doradzić, to proszę
wezwać prywatnie. Wtedy przyjedzie natychmiast.
- Zna pani jakiegoś dobrego pediatrę? – spytał
Marek wyciągając komórkę z kieszeni. – Ma pani może jakiś numer telefonu?
- Tak, już panu daję – wyciągnęła wizytówkę
lekarza i podała mu ją. Natychmiast wybrał numer. Wyłuszczył wszystko lekarzowi
i podał adres.
- Będzie za piętnaście minut. Zabierz Ula jej
plecak. Ja wezmę ją. Okryj ją płaszczem. Dziękujemy pani za opiekę. Do
widzenia.
Z
Beatką na rękach dotarł do samochodu.
- Wyciągnij mi z kieszeni kluczyki i otwórz – delikatnie
umieścił małą we wnętrzu auta. – Wsiadaj Ula. Jedziemy.
W
mieszkaniu rozebrała małą i ubrała ją w piżamę. W chwilę później usłyszeli
dźwięk domofonu. Marek poszedł otworzyć. Po paru minutach wprowadził lekarza do
pokoju. Ten nie tracił czasu. Szybko zbadał małą.
- Tak… wyraźnie ma powiększone ślinianki
przyuszne. Ma też temperaturę. Zaraz coś zaradzimy. Wypisuję tu receptę na leki
przeciwzapalne i przeciwbólowe. Mała może odczuwać ból przy przełykaniu i
otwieraniu ust. Może nie chcieć jeść. Proszę jej nie zmuszać. Jednak trzeba
dawać jej dużo płynów. Tu jeszcze jedna recepta na leki zbijające temperaturę. Pracuje
pani?
- Tak pracuję.
W
takim razie poproszę o pani PESEL i NIP zakładu pracy. Wypiszę dla pani
zwolnienie. Trzeba posiedzieć przy małej co najmniej przez dwa tygodnie. Gdyby
coś się działo, proszę dzwonić bez względu na porę. Zostawiam państwu swoją
wizytówkę. Proszę też jak najszybciej wykupić leki.
- Ja zaraz pojadę do apteki. Wyjdę z panem
doktorze – Marek już wkładał kurtkę. – Zaraz będę z powrotem – zapewnił Ulę. Po
drodze uiścił też opłatę za wizytę znacznie wyższą niż chciał lekarz.
- Jesteśmy panu bardzo wdzięczni doktorze, że
przyjechał pan tak szybko. Chyba trochę straciliśmy głowy. – Lekarz uśmiechnął
się do niego.
- Najważniejsze, to nie panikować. Córce nic
nie będzie. Jutro z pewnością gorączka spadnie i poczuje cię lepiej.
Jakoś
tak miło zrobiło mu się na sercu, gdy doktor nazwał Betti jego córką. Nie
wyprowadzał go z błędu, bo i po co.
- A może pana gdzieś podwieźć?
- Nie. Dziękuję. Jestem samochodem, a pan
niech lepiej jak najszybciej wykupi te leki. Żona będzie się niecierpliwić.
Pożegnał
się z medykiem i wsiadł do samochodu. Zanim przekręcił kluczyk w stacyjce
wyszeptał. – Żona – uśmiechnął się sam do siebie i ruszył.
Ula
siedziała jak na szpilkach. Co rusz z niepokojem spoglądała na pogrążoną w śnie
Beatkę. Mała oddychała ciężko i widać było jak na dłoni, że trawi ją gorączka.
Wreszcie usłyszała szczęk windy i otworzyła drzwi.
- Jesteś… - odetchnęła z ulgą. – Masz wszystko?
- Mam. Daj jej od razu.
- Usnęła.
- Lepiej ją obudź. Lekarz powiedział, żeby od
razu wzięła leki.
- No skoro tak, to ją obudzę. Za chwilę też
oddam ci pieniądze za wizytę i lekarstwa. Naprawdę nie wiem, co bym bez ciebie
zrobiła – dokończyła drżącym głosem. – Dziękuję – spojrzała na niego oczami
pełnymi łez.
- Już dobrze Ula. Już dobrze – powiedział
łagodnie, gładząc ją po plecach. – Zrób jej herbaty z cytryną i ostudź, żeby
się nie poparzyła. Ja spróbuję ją obudzić.
Podszedł
do łóżka i pogładził rozpalony policzek Beatki.
- Betti, obudź się skarbie. Weźmiesz leki i
pozwolimy ci dalej spać.
Otworzyła
oczy i powiedziała marudnie.
- Głowa mnie boli i gardło.
- Wiem, maleńka, wiem, ale po lekarstwach
będzie dużo lepiej. Zobaczysz.
Bez
protestu połknęła tabletki, choć rzeczywiście przełykanie przychodziło jej z
trudem. Ula została przy niej, a Marek poszedł do kuchni i zrobił dwie kawy. Kiedy
wyszła z pokoju siostry, sięgnęła po torebkę wyciągając z niej portfel.
- Powiesz mi, ile za to zapłaciłeś?
- Ula, daj spokój. To naprawdę grosze. Nie ma
o czym mówić.
- Ale ja już mam u ciebie dług i to nie tylko
pieniężny, ale dług wdzięczności. Dzisiaj zaciągam kolejny. To nie może tak być
Marek. Dając mi wtedy ten tysiąc złotych powiedziałeś, że potrącicie mi przy
pierwszej wypłacie. Nie zrobiliście tego. Jak poszłam zapytać do rachuby
powiedzieli mi, że to premia uznaniowa. Nie wiem tylko, czym sobie na nią
zasłużyłam.
- Ula. To ja rozdzielam premie według uznania
i skoro uznałem, że na nią zasłużyłaś, to tak jest. Schowaj ten portfel i napij
się ze mną kawy. Będę musiał jeszcze wrócić do firmy. Przy okazji zabiorę twoje
zwolnienie. Trzeba je oddać Sebastianowi. Jeśli nie masz nic przeciwko temu,
wpadnę tutaj po południu.
- Oczywiście, że nie mam. Zapraszam cię na
obiad. Zrobiłam trochę gołąbków. Może ci posmakują.
- Na pewno.
Kiedy
została sama pomyślała, że powinna zadzwonić do Wolszczana i powiedzieć mu, że
z tego pikniku nici. Chciała mu powiedzieć, że z ich znajomości nici. Odeszła
jej ochota na ewentualne spotkania z nim. To nie przy nim jej serce biło
mocniej. On być może planował sobie coś w związku z nią i wiele się spodziewał
po tej znajomości. Postanowiła, że zadzwoni natychmiast i powie mu prawdę, że
nie jest zainteresowana. Szybko wybrała jego numer. Odezwał się po kilku
sygnałach.
- Pani Urszula! Jaka miła niespodzianka. Jakże
się cieszę, że panią słyszę.
- Dzień dobry panie Sławku. Dzwonię, bo nie
mam dla pana dobrych wiadomości. Będzie pan musiał sam pojechać na ten piknik.
Moja siostra jest chora. Zaraziła się świnką. Przed chwilą wyszedł stąd lekarz.
Muszę przy niej być przez co najmniej dwa tygodnie. Przemyślałam jednak to, co
mówił mi pan wtedy po pokazie i chciałabym, by pan mnie dobrze zrozumiał.
Proszę też nie odbierać tego, co zaraz powiem jak coś osobistego. Ja nie mogę
umawiać się na randki z powodów, jakie panu już podałam. Przysięgałam sobie po
śmierci taty, że zaopiekuję się moim rodzeństwem. Moja siostra nie zna mamy, bo
ona zmarła zaraz po jej urodzeniu. Ja jestem dla niej matką i ojcem. Nigdy nie
dopuszczę do żadnych zaniedbań względem niej. Ona jest dla mnie najważniejsza,
rozumie pan. Jest pan naprawdę dobrym i miłym człowiekiem. Jestem pewna, że
znajdzie pan kobietę, która chętnie poświęci panu swój czas. W moim przypadku
jest to niestety niemożliwe. Przepraszam, jeśli liczył pan na kolejne
spotkania. Powiedziałam panu to wszystko, bo uznałam, że tak będzie uczciwie. –
Przez chwilę słyszała tylko ciszę w słuchawce, wreszcie Wolszczan odezwał się.
- No cóż… Gorzka była ta czarna polewka*. Jednak
doskonale panią rozumiem. Rzeczywiście liczyłem na bliższą znajomość z panią.
Ale będę się musiał z tym pogodzić, że nic z tego nie będzie. Mam nadzieję, że
nasza znajomość na tym nie ucierpi i będę mógł bez przeszkód przyjść do prezesa
i przy okazji przywitać się i porozmawiać z panią.
- Na to zawsze pan może liczyć. Dziękuję za
wyrozumiałość. Życzę panu wszystkiego najlepszego. Do widzenia.
Odłożyła
telefon i odetchnęła z ulgą. Miała nadzieję, że tak to właśnie przyjmie.
Spokojnie i bez jakichkolwiek wyrzutów. Przynajmniej ma to już z głowy i nie
musi wykręcać się kłamstwami. Teraz powinna się skupić na Beatce i dopilnować,
żeby wyzdrowiała. Zadzwoniła jeszcze do szkoły i poinformowała, że małej nie
będzie przez dwa tygodnie. Otworzyła drzwi od jej pokoju na oścież. Musi
słyszeć, gdyby się obudziła i chciała pić, kiedy ona będzie w kuchni szykować
obiad.
Wyszedł
z windy i zaraz skierował się do mieszkania Uli. Nie chciał dzwonić w obawie,
że może obudzić małą. Zapukał cicho do drzwi. Otworzyła mu niemal natychmiast i
uśmiechnęła się promiennie.
- Dobrze, że już jesteś. Beatka się obudziła i
wygląda trochę przytomniej. Gorączka też spadła. A co ty tam dźwigasz?
- Laptop. Wszystko ci powiem po obiedzie.
Pozwolisz, że umyję ręce?
- Jasne. Na pralce leżą czyste ręczniki. Ja
nalewam zupę w takim razie.
Po
wyjściu z łazienki wszedł do pokoju i usiadł przy stole. Pociągnął nosem.
- Bosko pachnie. Co to za zupa?
- Krupnik, lubisz?
- Lubię. Dzisiaj zjem wszystko, bo bardzo
zgłodniałem. – Postawiła przed nim talerz.
- Chodź Betti. Zjesz trochę rosołu z manną to
się nieco wzmocnisz – pomogła małej włożyć kapcie i okryła ją kocem. – Jest
bardzo słaba. Ta gorączka ja wykańcza. Nawet mówić jej się nie chce. Jedz
kochanie. Na pewno poczujesz się lepiej – przyniosła swój talerz z zupą i
wielki półmisek gołąbków. Wróciła po sos i sztućce. - Smacznego. Wsuwajcie.
Zmiótł
z talerza wszystko. – Świetnie gotuje. To
było znakomite. – Dziękuję Ula. Bardzo się najadłem. Było pyszne. - Zebrała
talerze i szybko umyła. Zalała filiżanki wrzątkiem robiąc im kolejną kawę tego
dnia. Położyła z powrotem Beatkę do łóżka i okryła ją kołdrą. Mała prawie od
razu usnęła. Przysiadła na fotelu i po raz drugi spytała.
- To co tam przyniosłeś i po co ci laptop?
- Ten laptop jest dla ciebie. Nie będzie cię
dwa tygodnie, a ja nie dam sobie bez ciebie rady. Koniecznie trzeba skończyć
pisać te umowy. Nie mogę powierzyć Violetcie tego zadania, bo się nie wywiąże.
Obiecuję ci, że będę chodził po zakupy, żebyś nie musiała zostawiać Betti
samej. Będę załatwiał wszystkie sprawy, jeśli takie będą, ale błagam pomóż mi.
Ja też jestem zawalony swoją robotą i codziennie jej przybywa, bo przychodzą
stosy poczty. Zgodzisz się?
- No pewnie. Nawet nie musisz pytać. Przywiozłeś
te umowy, które napisałam do tej pory?
- Przywiozłem całą teczkę. Masz taki porządek
w biurku, że nawet po ciemku bym je znalazł. Z twojego komputera wszystkie
wrzuciłem też na pocztę. Będziesz je mogła ściągnąć na laptop. Naprawdę jestem
ci bardzo wdzięczny.
- Nie ma za co. Ja też mam ci trochę do
zawdzięczenia – zamilkli. Marek zapatrzył się w okno i płynące po nim krople
deszczu. Jednak, co jakiś czas zerkał na Ulę. W końcu przerwał tą ciszę.
- Chyba nic nie będzie z tego waszego pikniku.
Rozlało się na dobre i nic nie zapowiada poprawy pogody. – Spojrzała na niego z
zadumą. Odstawiła filiżankę na stół i powiedziała cicho.
- Nie jadę na żaden piknik, nawet jakby było
trzydzieści stopni. – Zdumiony wbił w nią wzrok.
- Jak to nie jedziesz? Ja zajmę się Betti. Nie
martw się.
- Nie, nie Marek. Ja przemyślałam sobie
wszystko. To było bez sensu. Po twoim wyjściu zadzwoniłam do Wolszczana i
powiedziałam, że nie mogę z nim jechać, bo Betti jest chora. Powiedziałam też,
żeby nie liczył na żadne spotkania, bo ona jest dla mnie najważniejsza i nie
mam czasu na randki.
Nie
mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Jego serce dostało nagle potężnego kopa i
wykonało radosnego fikołka. Przełknął ślinę i spytał.
- A on? Jak zareagował?
- Chyba zrozumiał, bo powiedział, że nie ma mi
za złe i nie gniewa się.
- Mądry chłopak – skonstatował. Poklepał się
po kolanach i podniósł z fotela. – Dobra Ula. Zostawiam cię teraz. Gdybyś
czegoś potrzebowała, to jestem cały czas u siebie. W domu masz wszystko? Nie
potrzebujesz nic?
- Tylko chleb. Na rano jeszcze mam, ale może
mi braknąć. Jeśli możesz, to kup mi jeden krojony, jak będziesz wracał z pracy.
- Nie ma sprawy. Załatwione.
Dziwna
to była sytuacja. Dziwna dla nich obojga. On robił zakupy, ona gotowała obiady,
które ze smakiem zjadał. I gdyby nie fakt, że byli sąsiadami i
współpracownikami, mógłby ktoś przyglądając się temu z boku powiedzieć, że
funkcjonują jak małżeństwo. Cieszyła się, że przywozi jej robotę do domu. Bez
niej zanudziłaby się śmiertelnie. Miał dobry pomysł z tym laptopem. Betti nadal
przebywała w łóżku, ale czuła się znacznie lepiej. Obrzęki najwyraźniej
ustępowały, a i gardło bolało mniej.
A
on? On był szczęśliwy, że może spędzać z nimi czas. Opiekować się nimi. Powoli
zaczęły odgrywać istotną rolę w jego życiu. Być może, najważniejszą. Ula
pociągała go z każdym dniem coraz bardziej. Nie chodziło tu tylko o wygląd.
Miała taki ujmujący sposób bycia. Niczego nie udawała. Nie stwarzała pozorów.
Jeśli nie podobało jej się coś, co zrobił, waliła prawdę prosto z mostu.
Pokazywała, że lepiej będzie tak, a nie inaczej. Prostowała jego ścieżki, a on
ulegał tym mądrym sugestiom i ufał jej bezgranicznie.
Któregoś
dnia znowu zasiedział się przy kawie. Omawiali strategię sprzedaży kolekcji.
Słuchał, jak wyłuszczała mu swoje racje.
- Kochanie, a co myślisz o… - zorientował się,
że palnął ni z gruszki ni z pietruszki. Spojrzał na nią z lękiem. Jej oczy
przypominały wielkością pięciozłotówki.
- Kochanie…? – wyjąkała. Popatrzył na nią
strapiony i westchnął.
– Chyba muszę ci coś powiedzieć, coś wyznać.
Naprawdę bardzo obawiam się twojej reakcji, ale nie mogę już tego tłamsić w
sobie. Zakochałem się w tobie Ula. Po raz pierwszy w życiu doświadczam
prawdziwej miłości i wiem, wiem na sto procent, że to właśnie to. Nigdy nie
poznałem takiej drugiej osoby, jak ty. Jesteś dobrym człowiekiem Ula. Dobrym,
szlachetnym i szczerym. Byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, gdybyś
została moją dziewczyną. Ja wiem, że Beatka jest dla ciebie najważniejsza, ale
zanim cokolwiek powiesz, to wiedz, że ona i dla mnie stała się ważna. Kiedy
wychodziłem z domu z lekarzem, pocieszał mnie mówiąc, żebym się nie martwił, bo
córka na pewno poczuje się lepiej. Nie wyprowadzałem go z błędu, bo zrobiło mi
się tak miło na sercu. Pomyślałem wtedy, że gdybym kiedykolwiek miał córkę, to
chciałbym, żeby była taka jak ona. Ciebie określił moją żoną, a ja po raz
pierwszy zrozumiałem wtedy, że kocham cię nad życie. Mam świadomość jak bardzo
cię zraniłem tym napastowaniem na korytarzu, ale uwierz mi Ula, od tamtej pory
jestem już innym człowiekiem. Dlatego błagam, nie skreślaj mnie. Daj mi szansę
a udowodnię ci, że zasługuję na twoją miłość. Muszę cię też spytać, czy ty… czy
ty byłabyś w stanie mnie pokochać?
Po
jej policzkach toczyły się łzy. Otarła je niezdarnie. Jej ogromne, błękitne
oczy przez dłuższą chwilę wpatrywały się w niego.
- Czy byłabym w stanie cię pokochać? – wyszeptała
kręcąc jednocześnie głową. - Nie, nie byłabym w stanie.
Zrobiło
mu się przykro i spuścił nisko głowę. Wyglądał na zdruzgotanego. Jednak nie
potrafi zapomnieć o tym, co jej zrobił. Na co on liczył? Że rzuci mu się w
ramiona? Żałosny kretyn.
– Nie byłabym w stanie cię pokochać, bo już
cię kocham i to od dawna. – Podniósł głowę i z niedowierzaniem spojrzał jej w
oczy.
- Kochasz mnie? Naprawdę kochasz mnie? – zsunął
się z fotela i ukląkł przy niej całując jej dłonie. – Nawet nie wiesz jak
bardzo jestem szczęśliwy. To najpiękniejszy dzień w moim życiu Mimo tej
paskudnej pogody dla mnie zaświeciło dzisiaj słońce. Bardzo, bardzo cię kocham.
Zbliżył
się do jej ust i wtulił w nie swoje. Całował delikatnie, zmysłowo i czule.
Oderwał się w końcu od jej warg i wyszeptał.
- Dla mnie jesteś chodzącym ideałem i
najważniejszą osobą na ziemi. Kocham cię Ula.
- Ja też cię kocham, – wyszeptała – bardzo
kocham.
*Czarna polewka podana
kawalerowi starającemu się o rękę dziewczyny oznaczała, że kawaler nie podoba
się albo pannie, albo jej rodzicom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz