TROCHĘ
INNA BAJKA
ROZDZIAŁ 1
Część 1
Z Maćkiem znali się od
dziecka. Byli równolatkami. Ich rodzice śmiali się, że nawet pieluchy mieli
wspólne. Mieszkali naprzeciw siebie, płot w płot, brama w bramę i trudno było
znaleźć lepszą parę przyjaciół. Rysiów, to mała mieścina, ni to wieś, ni
miasteczko, mieszkańców nie tak wielu, więc i rówieśników jak na lekarstwo.
Oni od zawsze wszystko
robili razem. Jako dzieci włóczyli się po rysiowskich łąkach, lub chodzili na
grzyby do pobliskiego lasu. On - chłopiec o blond włosach i blado-niebieskich
oczach, o szczerej i otwartej duszy, ona - drobna dziewczynka w mało twarzowych
okularkach, niezbyt urodziwa, z burzą włosów barwy świeżego kasztana, upiętych
zwykle w kucyk i z dużymi, kolorem przypominającymi chabry na łące, oczami.
Maciek Szymczyk i Ula Cieplak Nie mieli innych przyjaciół i wcale za tym nie
tęsknili. Wystarczało im ich własne towarzystwo. Kiedy skończyli siedem lat i
poszli do podstawówki, usiedli obok siebie w ławce i tak już zostało przez
następnych osiem lat. W liceum było podobnie, chociaż nie tak różowo, jak
wcześniej. Dokuczano im. W obu rodzinach nigdy się nie przelewało, dlatego ich
ubrania zawsze odbiegały jakością i estetyką od ubrań dzieci z bogatszych
rodzin. Kolejnym powodem do drwin, były ich matematyczne zdolności. Większość zazdrościła
im tej umiejętności i nazywała kujonami. Oboje kochali cyferki, szczególnie
Ula. Mogła godzinami siedzieć w swoim malutkim pokoiku i namiętnie rozwiązywać
matematyczne zadania. Uwielbiali też uczyć się języków obcych. Finał tego był
taki, że idąc na ten sam kierunek studiów, czyli ekonomię, znali oboje biegle
angielski i niemiecki.
Byli ambitni i bardzo
pracowici. Od kiedy skończyli osiemnaście lat, zatrudniali się na całe wakacje
do pracy. Dwumiesięczne, rokroczne wyjazdy na zbiory pomarańczy do Hiszpanii
czy winobranie do Francji dawały wymierne profity. Przede wszystkim zaś szlifowali
znajomość hiszpańskiego i francuskiego, a także wspomagali finansowo swoje
rodziny. To, co zostawało, inwestowali w giełdę i papiery wartościowe. Po kilku
latach zebrała się im całkiem spora sumka na koncie.
Mieli po dwadzieścia trzy
lata i kończyli ostatni rok studiów. Równolegle Ula kończyła dwa inne kierunki,
Finanse i Bankowość i Zarządzanie zasobami ludzkimi. Sama się nawet dziwiła,
jak jej się to udało. Miała przecież tyle życiowych zawirowań i porażek. Gdy
była w maturalnej klasie, zmarła nagle przy porodzie mama, zostawiając im małą
Beatkę. Brat Jasiek miał jedenaście lat i też był jeszcze dzieckiem, a załamany
śmiercią żony ojciec, przez długi czas nie był przydatny. Musiała radzić sobie
sama. Ileż dni w ciągłym kieracie, ileż nocy zarwanych i przepłakanych. Nawet
tego nie liczyła. Był jednak Maciek, na którego zawsze mogła liczyć i jego
rodzice, którzy pomagali zupełnie bezinteresownie. Powoli wszystko zaczęło
normalnieć. Ojciec się otrząsnął i przejął od niej większość obowiązków.
Wreszcie mogła skupić się na nauce.
Zdali wszystko celująco i
obronili się podobnie. Upojeni tym sukcesem, zamknęli kolejny rozdział w swoim
życiu. Postanowili trochę odpocząć i odreagować. Za dwa tygodnie czekał ich
kolejny już, dwumiesięczny wyjazd do Hiszpanii. Tym razem na zbiór oliwek. Gaje
oliwne urzekły ich. Praca była ciężka, ale im to nie przeszkadzało, przecież
byli przyzwyczajeni. Długimi tykami strząsali zielone owoce wprost na folie
rozłożone wokół drzew. Tam poznali Raula. Raul był Hiszpanem z krwi i kości.
Był od nich dużo starszy. Miał czterdzieści trzy lata. Nie był zbyt wysoki,
dość kościsty, z czarną czupryną kręconych włosów, śniadą cerą i jak mawiał,
wolną duszą. Nie miał stałego zajęcia. Imał się w sezonie dorywczo, różnych
prac przy zbiorach i gdy już dość zarobił, ruszał przed siebie, przemierzając
Hiszpanię na własnych nogach. Żył jak wagabunda. Polubili się. Po upływie dwóch
miesięcy, żegnając się, spisali mu swoje adresy i numery telefonów.
- Raul, może i do Polski zawitasz kiedyś?
Będziesz wtedy wiedział, gdzie przyjmą cię z otwartymi ramionami – powiedziała
Ula wręczając mu kartkę z adresem. Uściskali go serdecznie i długo jeszcze patrzyli
na jego znikającą za zakrętem drogi, sylwetkę.
Wrócili do Polski.
Najwyższy czas sprawdzić wiedzę, jaką posiedli na studiach i rozejrzeć się za stałą
pracą. Przez kolejne dni pochłonięci byli szukaniem ofert zgodnych z ich
wykształceniem i pisali niezliczone CV. Kobiety pracujące na poczcie narzekały,
że przez nich mają masę dodatkowej roboty. Czekali, ale efekty ich wysiłków
były mizerne. Albo dostawali odpowiedzi odmowne, albo nie dostawali ich wcale.
Maciek był załamany, jednak Ula nie traciła nadziei. W któryś sobotni,
wrześniowy wieczór siedzieli na ławce w ogrodzie i łamali sobie głowy nad
rozwiązaniem tej nie komfortowej sytuacji. W pewnej chwili Ula zaczęła myśleć
na głos.
- Maciek, a kto powiedział, że my koniecznie
musimy znaleźć pracę w jakiejś firmie, czy banku? – Maciek spojrzał na nią
zdezorientowany nie mając pojęcia, co ma na myśli.
- Co ci chodzi po głowie? Z naszym
wykształceniem nie możemy iść sprzedawać w warzywniaku. Nie po to harowaliśmy
tyle lat, żeby teraz tak skończyć.
- Maciek, mamy przecież pieniądze na własny
start. Trochę się uzbierało i na początek wystarczy. Trzeba rozkręcić własny
interes i zostać szefem samym dla siebie. Granie na giełdzie się opłaciło.
Sprzedamy część akcji, a część zostawimy, żeby dalej procentowała.
- Dobrze, tylko ja nadal nie mam pomysłu, w co
zainwestować – rozłożył bezradnie ręce.
- A co byś powiedział na niewielki hotel z
bazą rehabilitacyjną, Wiesz, masaże, okłady, ciepłe kąpiele, borowina, może w
przyszłości jakiś basen? – rozmarzyła się Ula.
- Brzmi nieźle, ale gdzie to miałoby być?
- Pamiętasz ten stary tartak, tam nad rzeką? –
Przytaknął.
- Pamiętam, ale on od wielu lat jest nieczynny
przecież.
- I o to chodzi. Słyszałam, że gmina
wyprzedaje te tereny na działalność rekreacyjną. Zrobilibyśmy biznesplan,
przygotowalibyśmy wszystkie potrzebne dokumenty i złożylibyśmy wniosek o wykup
tego terenu. Przy okazji zorientowalibyśmy się ile można kupić ziemi i przede
wszystkim za ile. – Zaskoczyła go.
- Ty to masz głowę nie od parady! Podoba mi
się ten pomysł. Jutro przyjdę do ciebie rano i zaczniemy, dobrze?
- Dobrze. Może wreszcie coś nam się uda. – Z
wielkimi nadziejami na powodzenie przedsięwzięcia rozeszli się do swoich domów.
Ślęczeli nad przygotowaniem
dokumentacji, aż zastał ich wieczór. Maciek przeciągnął się na krześle,
rozluźniając skurczone mięśnie.
- Chyba mamy wszystko – stwierdził, omiatając
wzrokiem porozrzucane wszędzie komputerowe wydruki.
- Na to wygląda – Ula zmęczona, ale
uśmiechnięta zajęła się pakowaniem dokumentów do teczki.
- Jutro rano zawieziemy do urzędu. Zobaczymy,
co na to powiedzą.
Od tej rozmowy nie minął jeszcze
miesiąc, kiedy do domu Cieplaków wpadł rozgorączkowany Maciek, triumfalnie dzierżąc
w dłoni kopertę.
- Ula! Jest odpowiedź z urzędu. Chodź, czytaj.
– Pochylili się nad pismem uważnie śledząc jego treść. Wynikało z niej, że jako
jedyni przystąpili do przetargu. Nie było konkurencji i sprzedadzą im teren
tartaku wraz z przyległymi działkami po zaproponowanej wcześniej cenie
wyjściowej. W sumie pięć hektarów gruntu obejmującego szmat lasu, łąk i
uzbrojonego terenu, na którym stały do teraz ruiny starych budynków tartaku.
- Maciek uszczypnij mnie, bo nie wierzę. Udało
się! – rzuciła mu się na szyję – udało! – Odtańczyli na środku kuchni szaleńczy
taniec zwycięstwa, aż pan Cieplak przybiegł z garażu zwabiony tymi okrzykami.
- Na litość boską, co wy wyprawiacie? – stanął
w progu zszokowany.
W słownej przepychance
opowiedzieli mu o wszystkim.
- Teraz panie Józefie musimy zakasać rękawy i
zabrać się do roboty, żeby rozhulać ten interes – Maciek tryskał entuzjazmem.
- Bardzo się cieszę dzieci - Józef był
wzruszony. – Ja wam pomogę, a i pewnie twój ojciec Maciek nie będzie szczędził
rąk. Dobrzy sąsiedzi też się znajdą do pomocy.
- Marzy mi się, żeby w lipcu przyszłego roku
otworzyć nasz hotelik – Ula oczami wyobraźni już witała tłumy gości.
- Spróbujemy. Jak się postaramy, to będziesz
miała ten swój hotel – pewnym głosem rzekł Maciek. Nie bali się ciężkiej pracy.
Oboje przeszli niezłą zaprawę za granicą, a przede wszystkim mocno wierzyli, że
teraz już pójdzie z górki.
Po
zawarciu aktu notarialnego, prace ruszyły z kopyta. Czego nie potrafili lub nie
dali rady zrobić sami, wynajmowali firmy. Ciężki sprzęt z łatwością poradził
sobie z wyburzeniem starych ruin tartaku i pięknie zniwelował teren. Zrobiono
zgodnie z projektem wykop i wylano pierwsze ławy fundamentowe.
Ula
wiele czasu spędzała w Internecie, szukając najkorzystniejszych cen na
materiały budowlane. Śledziła też kursy giełdowe sprzedając jedne akcje i
kupując kolejne, po to, żeby znowu upłynnić je z zyskiem. Jej zamiłowanie do
matematyki bardzo się teraz przydawało. Zaoferowali pracę bezrobotnym
budowlańcom z doświadczeniem. Prace trwały od świtu do nocy, ale uczciwie
wynagradzani ludzie nie skarżyli się. W marcu zawieszono wiechę na dachu
budynku. Miejsce murarzy zajęli tynkarze. Powoli bryła hotelu nabierała
charakteru. Nie zapomniano też o terenie wokół niego. Okolica piękniała z
każdym dniem. W pobliżu płynęła rzeka i to też był dodatkowy atut, który
podnosił atrakcyjność tego zakątka. Wydatków było mnóstwo. Trzeba było
wyposażyć pokoje, zaplecze kuchenne i bazę do rehabilitacji. Koszty były spore,
ale też i opłacalność ryzyka na giełdzie była imponująca. Maciek po cichu podziwiał
Ulę za jej geniusz i determinację w osiągnięciu zamierzonego celu.
Któregoś
dnia zadzwonił Raul. Kiedy opowiedzieli mu, co robią, bez wahania stwierdził,
że jest gotowy przylecieć i im pomóc, bo i tak nie ma nic lepszego do roboty.
Byli mu wdzięczni, bo poznali dobrze jego wszechstronne umiejętności. Umówili
się na konkretny termin, a Maciek obiecał, że odbierze go z lotniska.
Rozbudzona
wiosna dała światu, co najlepsze. Soczysta zieleń traw i młodych liści wabiła
wzrok. Hotel tonął w tej zieleni i wyglądał, jakby stał tu od zawsze. Raul
zajął się otoczeniem. Posadził krzewy magnolii i inne, równie dekoracyjne.
Zadbał o trawniki. Na niewielkich grządkach rozrzuconych wzdłuż drogi
dojazdowej nieśmiało kwitły tulipany i żonkile. W roli ogrodnika sprawdził się
znakomicie. Dobrze czuł się tu w Polsce, a towarzystwo dwójki poznanych w
Hiszpanii przyjaciół starało się jeszcze bardziej umilić mu pobyt. Siedział
właśnie na ławce przed hotelem wraz z Ulą i popijał świeżo zaparzoną, mocną
kawę. Ula obserwowała jak leniwie przymyka powieki rozkoszując się słonecznym
popołudniem.
- Raul? Myślałeś kiedyś o tym, żeby osiąść tu
na stałe? – Zaskoczyła go tym pytaniem. Zastanowił się chwilę.
- Pięknie tu Ula i naprawdę mi się tu podoba.
Pewnie mógłbym tu żyć. Póki co, nigdzie się nie wybieram, bo dobrze mi tu z
wami. Ale znasz mnie? Niespokojna ze mnie dusza i czasem mnie nosi, a wtedy nie
potrafię usiedzieć na miejscu. – Spuściła głowę.
- Pamiętaj – powiedziała cicho - że zawsze tu
dla ciebie jest miejsce. Tyle ci zawdzięczamy i bylibyśmy szczęśliwi, gdybyś
kiedyś zechciał tu zamieszkać na stałe. Proszę, żebyś traktował to miejsce, jak
własny dom, którego tak naprawdę nigdy nie miałeś. W Polsce też jest mnóstwo
ciekawych miejsc, które powinieneś zobaczyć, ale zawsze możesz tu wrócić do
nas. Ja chcę wybudować tu w pobliżu jeszcze jeden dom. Nieduży i mój własny.
Gdybyś się zdecydował i dla ciebie moglibyśmy postawić coś niewielkiego.
- To bardzo szlachetne i wielkoduszne z twojej
strony Ula. Muszę się naprawdę poważnie zastanowić. Nigdy nie miałem swojej
rodziny, a teraz to ty i Maciek nią się staliście – powiedział wzruszony.
Pogłaskała go po ramieniu.
- Dziękuję ci Raul. To dla nas zaszczyt, że
tak nas traktujesz.
Hotel
był gotowy. Ula dopieszczała ostatnie drobiazgi w pokojach i recepcji. Założyli
stronę internetową reklamującą to miejsce. Zaczęli się zgłaszać pierwsi
pracownicy. Oboje starannie wybierali personel przeprowadzając liczne rozmowy z
kandydatami. Z początkiem lipca hotel pod nazwą „Cichy zakątek” otworzył swe
podwoje.
Oboje
mieli dryg do tej roboty i dużo szczęścia. Dzięki intensywnej reklamie i w
prasie i w Internecie zaczęły napływać pierwsze rezerwacje, w głównej mierze od
Warszawiaków. Miejsce nadawało się idealnie na weekendowe wypady za miasto.
Położone w pięknej okolicy i tylko czterdzieści pięć minut od stołecznego
miasta, zachęcało do odpoczynku i zregenerowania sił. Dodatkowym atutem była
reklama świetnej kuchni polskiej francuskiej, a przede wszystkim hiszpańskiej.
Do tej ostatniej Ula miała szczególny sentyment, bo to Raul wprowadzał ją w
arkana hiszpańskich potraw. Ceny nie były wygórowane, co też stanowiło
dodatkową zachętę.
Interes
się kręcił. Dzięki wpływom do hotelowej kasy i odważnym posunięciom na giełdzie
mogli pozwolić sobie na rozbudowę hotelu. Powstał więc wymarzony, kryty basen,
dwa gabinety lekarskie, miejsca pracy dla rehabilitantów i pole golfowe. Od
jakiegoś czasu zastanawiali się nad kupnem paru koni, które mogliby
przystosować do rehabilitacji dzieci. Nie chodziło im o jakąś wielką stadninę,
ale parę sztuk zwierząt do hipoterapii.
Maciek
w towarzystwie Raula wyruszyli na poszukiwania do renomowanych stadnin i
wkrótce sprowadzono sześć zwierząt, cztery klacze i dwa ogiery. Zbudowano
stajnie i wybieg dla nich. W niedługim czasie okazało się, że jeden z ogierów
jest dość niesforny. Dziwne było to, że tolerował tylko Ulę i tylko jej
słuchał. Musiała przyznać, że przywiązanie tego zwierzęcia pochlebiało jej i
choć Maciek namawiał ją, żeby sprzedała konia a w zamian kupiła łagodniejszego,
nie chciała go słuchać. Wzięła kilka lekcji jazdy konnej i od tej pory, kiedy
miała tylko wolny czas i ochotę, urządzała sobie przejażdżki na Diablo. Tak
ochrzcił go Raul, którego parę razy koń zrzucał z grzbietu i nie pozwalał się
dosiąść.
Byli
szczęśliwi. Wreszcie po dwóch latach ciężkiej pracy mogli zwolnić tempo. Maciek
nadal mieszkał w domu rodziców, ale Ula zamieszkała w pobliżu hotelu. W
urokliwym zakątku otoczonym lasem wyrosły w pobliżu siebie dwa niewielkie
domki. Jeden Uli, drugi Raula. Dom Uli był trochę większy i miał drugie
niezależne wejście do apartamentu, z którego korzystała albo jej rodzina, albo
znajomi.
Cieszyła
się, że Raul coraz rzadziej mówi o powrocie do Hiszpanii. Wrósł w to miejsce, a
przede wszystkim pokochał tych dwoje młodych. Byli jego rodziną i dałby się za
nich pokroić. Szczególną troską otaczał Ulę. Zawsze wydawała mu się taka
wrażliwa, podatna na zranienie i bezbronna, jak mała dziewczynka. Kochał ją jak
ojciec swoje dziecko i za jej dobroć gotów był jej nieba przychylić. Ula traktowała
go podobnie. Nie wyobrażała sobie, że mogłoby go tu nie być i cieszyła się, że
zamieszkał tak blisko niej. Sprawił, że czuła się bezpieczna.
Część 2
Markowi Dobrzańskiemu,
dziedzicowi rodzinnej fortuny, w życiu nie brakowało niczego, no może za wyjątkiem
ptasiego mleka. Od dziecka otoczony bogactwem, wyrósł na cynicznego egoistę, snoba
i pierwszego podrywacza stolicy. Nie znał innego życia, ale to, które prowadził
najwyraźniej go satysfakcjonowało. Był prezesem domu mody Febo & Dobrzański.
Zastąpił na tym stanowisku swojego ojca, który ze względu na poważny stan
swojego serca, musiał wycofać się z życia zawodowego. W zasadzie nie przejmował
się pracą, choć głupi nie był, bo skończył odpowiednie studia, by móc godnie
zastąpić rodzica. Pytanie tylko, czy rzeczywiście godnie go zastępował? Robotę
zrzucał na swoje asystentki, których rotacja w firmie była wyższa niż
gdziekolwiek indziej. Pan prezes z uporem maniaka notorycznie je uwodził, aby w
jakiś czas później zwalniać je bez skrupułów, gdy zaczęły żądać od niego
jakichś poważnych deklaracji. Podobał się kobietom. Był zabójczo przystojny i
bardzo męski. Miał piękną twarz, w której dominowały duże stalowo-szare oczy
okolone długimi rzęsami, pasującymi raczej niewieście, ale w jego przypadku
jeszcze bardziej podkreślały urokliwe oblicze. Najpiękniejszym atutem były dwa
słodkie dołeczki w policzkach ukazujące się za każdym razem, gdy się uśmiechał.
Kobietom na ten widok miękły kolana i rzucały się bez wahania w jego ramiona.
W pozbywaniu się kolejnych
pracownic wydatny udział miała też oficjalna dziewczyna Dobrzańskiego, Paulina
Febo. Wściekle zazdrosna Włoszka, z iście włoskim temperamentem wyczuwała
kolejny romans swojego chłopaka na kilometr i tropiła z zawziętością równą
gończemu psu. Kiedy tylko nabierała pewności, co do tożsamości kochanki, żądała
jej natychmiastowego zwolnienia. Marek przystawał na to bez wyrzutów sumienia.
Nie zależało mu na tych dziewczynach. Były dobre na kilka nocy, ale na dłużej?
Asystentki, sekretarki, modelki i dziewczyny z klubu na jedną noc, były tylko
zabawkami w jego rękach. Do żadnej z nich nie czuł nic prócz pociągu
fizycznego, więc traktował je przedmiotowo Nadawały się świetnie do
rozładowania jego napięcia, ale miłość do żadnej z nich nie wchodziła w grę.
Podobne poglądy prezentował
Sebastian Olszański, przyjaciel Marka od lat i dyrektor HR w jego firmie. Od
zawsze imprezowali wspólnie w klubach do bladego świtu, polując na zdobycz w
osobie chętnych panienek. Byli wobec siebie lojalni, jak to w przyjaźni bywa i
kryli jeden drugiego. Częściej robił to Sebastian wymyślając, co rusz nowe
alibi swojemu przyjacielowi dla zazdrosnej Pauliny.
Siedzieli właśnie w
gabinecie Marka i komentowali wrażenia ostatniego weekendu.
- No i jak Seba, udał ci się weekend? Miałeś
wyjechać? Byłeś gdzieś? Opowiadaj! – Marka zżerała ciekawość.
- Byłem. Pobyt bardzo udany, muszę powiedzieć.
Dziewczyna też zadowolona. Mnie również zadowoliła – rozrechotał się cynicznie.
Marek mu zawtórował.
- To w końcu gdzie wylądowaliście?
- Całkiem niedaleko. Znalazłem w Internecie
ciekawe miejsce za Rysiowem. Jakieś trzy kilometry od tej wiochy. Piękny hotel
ze SPA, lasek, rzeczka, konie. Piękne miejsce, aż się wierzyć nie chce, że to
tak blisko. Plenery fantastyczne. Pomyślałem nawet, że świetnie nadawałoby się
na sesję zdjęciową do tej nowej kolekcji. Zrobiłem nawet kilka fotek. Jak
chcesz, to przyniosę. Mam je na płycie, ale to może za chwilę. A ty, jak się
bawiłeś?
- Nudy bracie, nudy.
Paulina nie pozwoliła mi się wyrwać nawet na chwilę. Znowu zrobiła awanturę, że
za mało uwagi jej poświęcam. Co mam zrobić? Przykleić się do niej super-glue,
żeby mnie miała cały czas na oku? Zazdrość w niej aż kipi, więc wolałem
spasować. Sobotę przesiedzieliśmy w domu przed telewizorem, a niedzielne popołudnie
u rodziców. Było naprawdę ekscytująco – skwitował sarkastycznie.
- No, nieciekawie masz. Nie zazdroszczę.
Wybierz się w któryś weekend do Rysiowa. Tam odpoczniesz i nabierzesz nowych
sił na pyskówki z Pauliną – wyszczerzył się Olszański. Marek spojrzał na niego
zezem.
- A żebyś wiedział, może się wybiorę, skoro
tak zachwalasz to miejsce. Przynieś te zdjęcia, a ja w międzyczasie zadzwonię
do Pshemko. Niech i on obejrzy, może jemu też się spodoba i zaakceptuje plener
dla swoich niepowtarzalnych kreacji – zakończył głosem imitującym głos
projektanta.
Pochylali się w trójkę
oglądając i komentując przesuwające się slajdy.
- Muszę przyznać Marku, że miejsce wydaje się
być idealne. Tyle zieleni i rzeka. Zaraz mam przed oczami moją samotnię na
Mazurach – westchnął z nostalgią Pshemko. – Masz moją akceptację. Miejsce
cudowne. Może tam dopadnie mnie natchnienie na kolejną kolekcję? – dodał
filozoficznie.
- Wspaniale, że ci się podoba. Sebastian, masz
telefon do tego hotelu?
- Tak. Powinienem mieć, a jeśli nie to na
pewno znajdę na stronie internetowej.
- W porządku. Zadzwoń tam i zapytaj, czy
podejmą się zorganizowania tego typu imprezy. Wcześniej jednak ustalcie z
Pshemko, kiedy i ile osób będzie uczestniczyć. Najchętniej wolałbym, żeby to
była sobota i niedziela. Zapytaj też o koszty wynajęcia pokoi i wyżywienia.
- Dobra. Wszystkiego się dowiem i dam ci znać.
Parę godzin później kadrowy
ponownie zawitał do gabinetu prezesa.
- No i? Udało ci się wszystko załatwić? – spytał
Marek ciekaw rezultatów.
- Prawie. Rozmawiałem z niejakim Maciejem
Szymczykiem, właścicielem, czy współwłaścicielem hotelu. Powiedział mi, że jak
najbardziej, podejmą się zorganizowania takiej imprezy. Są nawet w stanie
wybudować wybieg dla modelek. Mają też stajnie i kilka koni. Zaproponował, że
można zrobić zdjęcia modelkom na koniach właśnie.
- Niezły pomysł. O koszty pytałeś?
- Pytałem. Ceny są bardzo przyzwoite, pokoje
przytulne, a kuchnia świetna, co sam mogę potwierdzić, bo przecież tam jadłem.
Mają nawet pole golfowe i korty tenisowe. Moglibyśmy rozegrać partyjkę, nawet
sprzętu nie musimy zabierać, bo mają wszystko na miejscu.
- Naprawdę? Dlaczego wcześniej nie odkryliśmy
tego zakątka, przecież to o rzut beretem. Zawsze tak jest. To, co najlepsze
jest pod nosem, tylko najczęściej trudno to zauważyć. Spisałeś się Seba.
Zadzwoń w takim razie jeszcze raz i jak dograsz wszystkie szczegóły tu na
miejscu, to rezerwuj cały hotel na te dwa dni.
- To już za dwa tygodnie. Ustaliłem termin z
Pshemko. Tego Szymczyka też pytałem, czy dadzą radę się przygotować, ale
powiedział, że nie ma problemu.
- Super. Cieszę się, a wiesz, dlaczego?
- Dlaczego?
- Bo okazało się, że z twojego łajdackiego
weekendu narodzi się coś pozytywnego – Marek spojrzał w oczy zaskoczonemu
Sebastianowi i roześmiał się serdecznie, klepiąc przyjaciela po ramieniu.
Maciek wyszedł z hotelowego
biura na zewnątrz i zadzwonił do Uli.
- Ula? Gdzie jesteś? Mam ważną wiadomość.
- Co się stało? Coś z gośćmi? – zaniepokoiła
się.
- Nie, nie z gośćmi – uspokoił ją. Był ważny
telefon, ale o tej rozmowie wolałbym powiedzieć ci osobiście, a nie przez
słuchawkę. Jestem przed hotelem. Przyjdź szybko – rozłączył się i usiadł na
ławce. – Na pewno się ucieszy –
pomyślał – nigdy w jednym terminie nie
mieliśmy kompletu przyjezdnych. To zadziwiające, jak ten interes się rozkręcił.
- Jego rozmyślania przerwał pisk opon hamującego gwałtownie melexa.
- Ula! Jeździsz jak szalona! – skarcił ją. –
Jeszcze kogoś przejedziesz! Ludzie chodzą po całym ośrodku. Przystopuj trochę!
– Nie lubił, jak rozbijała się po okolicy wózkiem akumulatorowym. Był mały i
wywrotny. Z łatwością mogła zrobić sobie krzywdę. Zgrabnie wyskoczyła z pojazdu
i podbiegła do przyjaciela.
- Maciek, nooo… nie złość się. Wiesz jak lubię
jeździć, a tym nie wyciągnę nawet trzydziestki na liczniku – cmoknęła go w
policzek i przysiadła obok niego na ławce.
- To, co to za ważny telefon? – Nabrał
powietrza i jednym tchem wyrzucił z siebie.
- Wyobraź sobie, że zadzwonili do nas z firmy
Febo&Dobrzański, na pewno słyszałaś o niej. Szyją modne i bardzo drogie
ciuchy. Chcą zarezerwować cały hotel na dwa dni, sobotę i niedzielę od dziś za
dwa tygodnie.
- Żartujesz? – spojrzała na niego z
niedowierzaniem.
- No właśnie nie. Chcą tu zrobić jakąś sesję
zdjęciową. Przywiozą modelki, ekipę techniczną i fotografów. Podobno nawet sam
prezes się zapowiedział. Zarezerwowali wszystkie pokoje i pełne wyżywienie na
cały pobyt. Niewykluczone, że wynajmą też konie do tej sesji. – Patrzył jak jej
twarz rozjaśnia się pod wpływem radosnego uśmiechu.
- To cudownie! Pierwszy raz mamy taką
rezerwację! Trzeba się postarać. Ja zaraz pójdę do naszego kucharza i uzgodnię
z nim listę zakupów. Czy oni mają jakieś specjalne wymagania?
- Raczej nie. Prosili tylko o skonstruowanie
wybiegu dla modelek, nawet zapisałem na kartce wymiary.
- Wiesz, co? Poproś Raula. On na pewno ci
pomoże. Zna się na takich robotach, jak nikt.
- Dobrze Ula. Wiem, że jest przy stajniach.
Miał wzmocnić ogrodzenie i założyć dodatkową zasuwę w boksie twojego konia. Ten
cwaniak sam sobie potrafi otworzyć drzwi zębami. Jak długo żyję, nigdy nie
widziałem takiego drugiego konia. Spryciarz, jakich mało. – Ula uśmiechnęła się
pomyślawszy o swoim pupilu.
- Tak, Diablo to wyjątkowy koń. Bardzo go
kocham.
- A on ciebie i nikogo więcej. Nawet za uzdę
nie da się nikomu prowadzić, tylko gryzie i wierzga.
- Jest indywidualistą, tak jak jego
właścicielka – podsumowała Ula i skierowała się do hotelowej kuchni.
Przygotowania szły pełną
parą. Czas ich gonił i pozostało go niewiele. Ula pieczołowicie doglądała
wszystkiego osobiście. Nie mogła pozwolić sobie na jakieś błędy. Taka impreza
podnosiła prestiż hotelu i robiła mu niezłą reklamę. Raul przy pomocy dwóch
wynajętych stolarzy wybudował piękny wybieg, który ustawiono przed ścianą
strzelistych sosen. Dopieszczano każdy szczegół. Ula cichym głosem wydawała
personelowi polecenia, choć brzmiały one bardziej, jak prośby. Nigdy nie
podnosiła głosu. Kochali ją pracownicy i traktowali bardziej, jak siostrę, ufną
dobrą, wspierającą i ratującą w potrzebie. Nie traktowali jej jak zwierzchnika,
chociaż bez sprzeciwu i przymusu wykonywali wszystkie jej polecenia. Dla nich
była aniołem w ludzkiej skórze i nie mieli najmniejszych powodów do narzekań.
Sobota zaczęła się dla Uli
bardzo wcześnie. Wybiegła z domu z impetem wskakując do melexa i z piskiem opon
ruszyła w kierunku hotelu. Jak burza przeleciała przez wszystkie pokoje od góry
po sam dół sprawdzając, czy wszystko dopięte jest na ostatni guzik. Zmęczona
padła na szeroki fotel stojący w holu przy recepcji.
– No
wygląda na to, że moja ekipa spisała się na medal. Teraz tylko pozostaje
należycie przyjąć gości – pomyślała. Tak zastał ją Maciek.
- A co ty jesteś taka zdyszana? Uprawiasz
jogging? – zażartował z sympatią przyglądając się zaróżowionym policzkom przyjaciółki.
- Nie. Uprawiam sporty extremalne. Dzisiaj
były biegi po schodach w górę i w dół – rozchichotała się na myśl tego
świńskiego truchtu, jakim pokonywała przed chwilą piętra hotelu.
- Maciuś, mam do ciebie prośbę – popatrzyła na
niego miną biednego szczeniaka.
- Jaką?
- Zastąpisz mnie dzisiaj, jak przyjadą ci z
Febo&Dobrzański? – Nie bardzo ją rozumiał.
- A dlaczego chcesz, żebym cię zastąpił?
Przecież dasz sobie świetnie radę.
- Nie o to chodzi. Spójrz na mnie. Popatrz jak
ja wyglądam. Jakbym dopiero wyszła ze stajni. Źle bym się czuła wśród tych
pięknych modelek wystrojonych, jak z żurnala. Musisz przyznać, że znacznie
odstaję od reszty. Ciągle nie mam czasu dla siebie, bo bez przerwy jest coś do
zrobienia – skarżyła się. - Okulary wyglądają koszmarnie. Powinnam chyba kupić
jakieś lżejsze oprawki. Jeszcze ten aparat na zębach. Trzeba się uśmiechać
witając gości, a mój uśmiech nie wygląda najpiękniej z tym całym odrutowaniem,
nie uważasz? Poza tym nawet nie mam żadnych porządnych ciuchów. Same starocie –
powiedziała z żalem. Maciek popatrzył na nią smutno.
- Przepraszam cię Ula. Nawet nie pomyślałem,
że przecież jesteś kobietą i czasem powinnaś wyglądać ładnie. Rzeczywiście masz
mnóstwo pracy i dla siebie ani chwili. Ale to się zmieni. Po imprezie weźmiesz
parę dni wolnego i wykorzystasz je na swoje potrzeby i przyjemności. Ja i Raul
poradzimy sobie a ty wreszcie o siebie zadbasz. – Podeszła do niego i
uściskała.
- Dzięki Maciek. Jesteś jedyną osobą, na którą
zawsze mogę liczyć. No i jeszcze Raul, ale tylko my znamy się od powijaków,
prawda?
- Prawda. Teraz zmykaj, już dziewiąta. Za
chwilę pewnie zaczną się zjeżdżać. – Jakby na potwierdzenie jego słów,
usłyszeli warkot samochodów. Ula cmoknęła go jeszcze na pożegnanie i w
pośpiechu umknęła z hotelu.
Samochody jedne po drugich
podjeżdżały na przygotowany dla nich parking. Pierwszy zaparkował srebrny Lexus
prezesa, a za nim kolejne. Na końcu wjechał autokar z modelkami i obsługą
techniczną sesji. Marek wysiadł z auta i rozejrzał się wokół. – Rzeczywiście, pięknie tu – pomyślał.
Zauważył zdążającego w jego kierunku mężczyznę. Maciek podszedł z wyciągniętą
do powitania dłonią.
- Dzień dobry. Nazywam się Maciej Szymczyk.
Jestem współwłaścicielem hotelu. – Marek uścisnął mu dłoń.
- Dzień dobry. Marek Dobrzański. Jestem
prezesem tego cyrku – uśmiechnął się z sympatią do Maćka. – Wszystko gotowe,
tak jak było umówione?
- Oczywiście. Wszystkie wymogi i zalecenia
spełniliśmy. Jeśli ma pan ochotę na krótki spacer, to oprowadzę pana – zaproponował.
- Bardzo chętnie. Chciałbym tylko, żeby
dołączył do nas nasz projektant Pshemko. To on jest tu najważniejszy – obejrzał
się za siebie i dostrzegł gramolącego się ze swojego garbusa mistrza.
- Pshemko! – zawołał. – Chodź do nas. Idziemy
na mały rekonesans i chciałbym, żebyś do nas dołączył. Ocenisz, czy wszystko
jest tak, jak sobie wyobrażasz. – Marek przedstawił Maćka mistrzowi.
- Czy jeszcze ktoś do nas dołączy? –
- Nie. Wystarczymy my dwaj.
- Dobrze. Proszę tylko powiedzieć swoim
ludziom, żeby przeszli do recepcji, tam dostaną klucze do przydzielonych pokoi.
– Marek szybko podbiegł do Sebastiana i przekazał mu informacje.
- No już jestem. Możemy iść.
- W takim razie zapraszam. – Maciek oprowadził
ich po terenie wokół hotelu. Pokazał im też konie, które były już na padoku, a
na końcu zaprowadził pod wybieg. Byli zachwyceni. Pshemko rozpływał się ze
szczęścia nad pięknem tego miejsca.
- Marku, czyż nie jest tu cudownie? Cisza,
spokój. Można uprawiać tu medytacje i wyciszyć umysł. Koniecznie muszę tu kiedyś
przyjechać na dłużej – zadeklarował.
- Serdecznie zapraszamy. Tu jest pięknie o
każdej porze roku, a teraz, jeśli panowie pozwolą, przejdziemy do hotelu. Tam
będziecie mogli odebrać klucze od swoich pokoi i odświeżyć się. Jadalnia jest
na parterze i jeśli panowie są głodni, kucharz na pewno coś poda.
Pożegnali Maćka przy
recepcji i każdy z nich udał się do siebie. Nieduży, ale pięknie umeblowany
pokoik zrobił na Marku wrażenie. Miał wszystko, co trzeba, z telewizorem,
zaopatrzoną w napoje lodówką i łazienką włącznie. Nie czuł się zmęczony. Wziął
prysznic, przebrał się w niezobowiązujący, sportowy strój i zaraz poczuł się
swobodniej. - Przejdę się po okolicy.
Przynajmniej rozprostuję nogi i dotlenię mózg.
Paulina nie miała ochoty
przyjechać. Na sam dźwięk słowa „wieś” prychała z niesmakiem mówiąc. „Jakie to
plebejskie.” W końcu jednak przemyślawszy sprawę powiedziała, że dojedzie w
niedzielę rano. Znowu miała podejrzenia, że nie jest jej wierny. - Może uda mi się go przyłapać z jakąś
modelką? – pomyślała z nadzieją.
Wyszedł z hotelu i baczniej
przyjrzał się otoczeniu. Ładnie utrzymane, przycięte trawniki obsadzone
krzewami bukszpanu i irgi, a między nimi rabatki z kolorowymi kwiatami
sprawiały przyjemne wrażenie. Pociągnął nosem wdychając powietrze wypełnione
leśnym zapachem. Postanowił iść w stronę lasu. Z przyjemnością zanurzył się w
jego chłodny cień. Szedł już dobrą chwilę, gdy zauważył, że las nieco się
przerzedził. Doszedł do polany i przysiadł na zwalonym drzewie. - Powinienem częściej jeździć w takie miejsca
– pomyślał. Błoga cisza aż dzwoniła mu w uszach. Ciepło zwabiło pszczoły i inne
owady uwijające się wśród polnych kwiatów. Przymknął oczy i wystawił do słońca
twarz. Było mu dobrze i tak błogo. Nagle usłyszał tętent końskich kopyt. Poderwał
głowę i oczy skierował w stronę, z której dochodził. Na polanę wbiegł dorodny
gniadosz kierowany przez siedzącą na nim amazonkę. Wstał z pnia z zamiarem
przywitania się z nią. Zauważyła go. Ściągnęła cugle zatrzymując konia.
- Diablo, stój – powiedziała łagodnie klepiąc
konia po karku. Zatrzymał się posłusznie i zaczął skubać kępki trawy. Marek
podchodził do dziewczyny uśmiechając się promiennie i ukazując w całej
okazałości dołeczki w policzkach. Nie odwzajemniła uśmiechu. Siedziała sztywno
na grzbiecie konia przyglądając mu się badawczo.
- Proszę nie podchodzić za blisko. Ten koń, to
wcielony diabeł. Nie toleruje obcych. Może zrobić panu krzywdę – ostrzegła go.
Otaksował ją wzrokiem znawcy od stóp do głów i pomyślał. - Zbyt piękna nie jest, ale figurę ma idealną. – Docenił długie,
szczupłe nogi odziane w bryczesy i buty do konnej jazdy, wąską talię, kształtne
piersi rysujące się pod opiętym żakiecikiem i długą szyję.
- Pani jednak nie robi krzywdy i słucha się
pani doskonale – odparował.
- Jest do mnie przyzwyczajony i niestety tylko
do mnie. Innym nie pozwala się zbliżyć na odległość mniejszą niż metr.
- Co taka piękna amazonka robi na tym
odludziu? – próbował być miły.
- Podziwiam przyrodę, podobnie jak pan. Jest
pan gościem hotelowym?
- Tak. Dopiero przyjechałem i postanowiłem
zwiedzić okolicę.
- W takim razie życzę przyjemnej wycieczki – uderzyła
piętami końskie boki i skierowała zwierzę w kierunku, z którego przyjechała.
Chciał ją zapytać, jak ma na imię i sam się przedstawić, ale było za późno.
Spięła konia i ruszyła galopem nie oglądając się za siebie.
- Zagadkowa
dziewczyna. Kim ona jest? Muszę przyznać, że w siodle jej zgrabny tyłeczek
prezentował się wspaniale. Niezbyt atrakcyjna, ale intrygująca. Gdyby nie te
okulary i aparat na zębach, byłaby całkiem, całkiem…Muszę o nią zapytać, może
ktoś ją zna? – Z takim natłokiem pytań krążących po jego głowie ruszył w
drogę powrotną do hotelu.
Gdy ukryła się przed jego
wzrokiem za zakrętem, zwolniła bieg konia, który przeszedł z galopu w stępa.
- Matko!
Co za facet! W życiu nie widziałam piękniejszego mężczyzny! – pomyślała,
analizując przebieg tego nieoczekiwanego spotkania w głowie. – I ten uśmiech! Dałabym się za niego pokroić.
– Serce tłukło jej się w piersi, jak oszalałe. - Gdzie się rodzą tacy piękni ludzie? A ten głos? Niski, zmysłowy. Czy on
naprawdę tam był? Może to wytwór mojej wyobraźni? Nie…nie…przecież rozmawiałam
z nim. Ciekawe, kto to?
Nie dane było jej dalej
roztrząsać tego niezwykłego spotkania. Właśnie dojeżdżała do zabudowań stajni.
Fakt jednak pozostawał faktem, że przystojny nieznajomy zrobił na Uli
piorunujące wrażenie.
ROZDZIAŁ 2
Część 1
Ekipy pracowały
intensywnie, szczególnie ekipa fotografów. Nie chcąc tracić najlepszego
dziennego światła, sprawnie rozstawiała sprzęt. Marek wynurzył się z leśnego
mroku i zmrużył oczy pod wpływem intensywnie świecącego słońca. Dojrzał
uwijających się dokoła ludzi. – Nieźle im
idzie. W takim tempie uwiniemy się ze wszystkim raz, dwa – pomyślał. Wszedł
do hotelu i skierował się do hotelowej świetlicy, którą zaadaptowano tymczasowo
na przebieralnię dla modelek. Zauważył lawirującego między nimi Pshemko.
Podszedł do niego i zagadnął.
- Jak idzie Pshemko?
- Och! Marek! Cudownie! Nawet nie spodziewałem
się, że tak dobrze to zorganizują. Wszystko na swoim miejscu. Wieszaki z
kreacjami, przebieralnie dla modelek oddzielone parawanami, stanowiska dla
wizażystów. Jestem zachwycony. – Powiedziawszy to z wielką ekspresją, rzucił
się w objęcia prezesa. Marek poklepał go po ramieniu.
- Cieszę się, że mogłem cię zadowolić. Nie
potrzebujesz czekolady? – zapytał z uprzejmości.
- A mógłbyś załatwić? – Pshemko z nadzieją
spojrzał mu w oczy.
- Oczywiście. Zaraz ci przyniosą. – Wyszedł ze
świetlicy do hotelowego baru z zamiarem zamówienia „nektaru bogów”, jak
określał czekoladę mistrz. Po drodze jednak natknął się na Szymczyka.
- I jak panie Marku? Jesteście zadowoleni?
Pokoje wygodne? – zapytał Maciek.
- Na wszystkie pytania dam jedną odpowiedź.
Nawet bardzo zadowoleni. Mistrz rozpływa się z zachwytu, a i mnie to urocze
miejsce przypadło do gustu. Dostanę tu gorącą czekoladę? – spytał, a widząc zdziwione
spojrzenie Maćka pospieszył wyjaśnić.
- Nie, nie dla mnie. To mistrz jest jej
wielkim amatorem.
- Czekoladę dostanie pan w barze i proszę się
nie przejmować. Mieliśmy tu już zamówienia na dziwniejsze napoje – roześmiał
się.
- Jeszcze jedna rzecz panie Marku. Kolację
podajemy dość wcześnie, bo o dziewiętnastej i w związku z tym pomyślałem, że
może pan i pańscy ludzie mielibyście ochotę na wieczorne ognisko i grill. Nasz
kucharz przygotowuje na nim świetne ryby, mięsa, szaszłyki i co tylko dusza
zamarzy. Na pewno nie bylibyście rozczarowani. Mamy tu za hotelem takie
zadaszone miejsce z paleniskiem i wygodnymi ławkami. Jeśli ktoś miałby ochotę
na drinki, podajemy je również. Co pan na to?
- To fantastyczny pomysł! – krzyknął Marek
entuzjastycznie odnosząc się do propozycji Szymczyka i mocno potrząsając jego
dłonią. – Zaraz powiadomię ludzi. Na pewno z radością skorzystają z tej
atrakcji. O której ma się zacząć?
- Myślę, że dwudziesta pierwsza będzie w sam
raz.
- Wspaniale. Dziękuję panie Maćku. Podejrzewam,
że wielu z moich pracowników chętnie tu będzie wracać, a i ja sam pewnie nieraz
tu przyjadę. – Miał się już pożegnać, gdy nagle zaświtała mu w głowie pewna
myśl. - Panie Maćku, mam jeszcze jedno pytanie – zatrzymał zamierzającego już
odejść Szymczyka.
- Słucham.
- Wie pan, poszedłem na spacer przez las,
zatrzymałem się na polanie, bo ujrzałem tam niezwykłą amazonkę na pięknym
koniu. Wprawdzie chyba nie była zbyt zadowolona z mojej obecności w tym
miejscu, ale zrobiła na mnie duże wrażenie i bardzo chciałbym ją poznać. Nie
wie pan, kto to jest? – Maciek spiął się słysząc te słowa.
– Ani
chybi, spotkał Ulę i Diablo – pomyślał. Zrobił się nagle ostrożny. Nie miał
pojęcia, co chodzi Dobrzańskiemu po głowie i jakie ma zamiary.
- Przykro mi panie Marku, ale nie wiem, kto to
był. Widocznie jej nie znam. Może pojawi się na naszym ognisku, to sam pan ją
spyta?
- Mam nadzieję, że pańskie słowa okażą się
prorocze. Dziękuję i do zobaczenia – pożegnał się. Idąc na górę do swojego
pokoju przywołał w myślach obraz dziewczyny. Podejrzewał, że Szymczyk nie
powiedział mu prawdy. – Na pewno ją zna.
W takim odludnym miejscu, w którym są tylko hotelowi goście i obsługa, wszyscy
się znają. – Nie wiedzieć, czemu tajemnicza nieznajoma zaintrygowała go i
bardzo pragnął kolejnego spotkania.
Trwał obiad. Ludzie
rozpływali się nad zdolnościami kucharzy. Większość z nich nigdy w życiu nie
jadła tak smacznych dań, a gdy na stoły wjechał płonący deser w postaci lodów,
zaczęto bić brawo. Szef kuchni wyszedł na salę i głęboko się ukłonił.
- Bardzo się cieszę, że państwu smakuje, gdyby
ktoś miał ochotę na dokładkę to zapraszam – skłonił się jeszcze raz i umknął do
kuchni.
- Faktycznie karmią tu świetnie – powiedział
Marek do siedzącego obok Sebastiana. Poluzował pasek od spodni i wytarł
serwetką usta.
- Najadłem się nieprzyzwoicie. Ty też wsunąłeś
niezłą porcję – wytknął przyjacielowi.
- Żebyś wiedział, ale było takie pyszne, że
nie mogłem się powstrzymać. Wiesz co? Może spalilibyśmy trochę kalorii na polu
golfowym na przykład? Zabierzemy kije, melexa i powbijamy trochę piłek w dołki.
Masz ochotę?
- Pewnie, ale za pół godziny. Póki co, nie
mogę się za bardzo ruszać. Muszę, choć trochę przetrawić ten obiad.
- W porządku. Zamówmy kawę i wyjdźmy na
zewnątrz. Widziałem przed hotelem jakieś ławki.
Z filiżankami w dłoniach
usiedli na jednej z nich, dyskretnie otulonej krzewami czeremchy. Obserwując
otoczenie, leniwie popijali smolisty płyn. Z tego błogiego stanu wyrwały ich
dochodzące od drzwi hotelowych krzyki. Co dziwne, krzyczano w języku
hiszpańskim. Podnieśli się wolno nic nie rozumiejąc. Zza drzwi wypruła jak
strzała dziewczyna. Czerwona z emocji z rozwianymi na wietrze kasztanowymi
włosami zgrabnie wskoczyła do jednego z wózków zaparkowanych przed wejściem. Za
nią wybiegł niewysoki człowiek o ciemnej karnacji wrzeszcząc po hiszpańsku.
- Ula nie jedź sama, zaczekaj! Ten koń jest
nieobliczalny! – Nie słuchała go. Ruszyła brawurowo, znacząc oponami głębokie
ślady na wysypanym żwirem parkingu. Mężczyzna nie zastanawiał się. Wskoczył do
drugiego melexa i pognał za nią.
Dobrzański z Olszańskim
stali z otwartymi ustami nie mogąc wyjść z zaskoczenia. Pierwszy otrząsnął się
Marek.
- To była ona! Moja amazonka! – Sebastian
spojrzał na niego, chcąc się upewnić, czy aby kumplowi nie zaszkodziło dzisiaj
słońce.
- Jaka, twoja amazonka? Czy ja o czymś nie
wiem? – Marek spojrzał na niego półprzytomnie.
- Spotkałem ją dzisiaj, jak byłem na spacerze.
Zaintrygowała mnie. Nie zareagowała na mój widok, jak inne kobiety. Chyba tracę
swój urok osobisty – westchnął teatralnie.
- Nie żartuj? Oparła się twoim dołeczkom? Nie
wierzę – zaśmiał się ironicznie Olszański.
- To uwierz. Nawet się do mnie nie
uśmiechnęła. Nie jest zbyt ładna, ale ma coś takiego w sobie, że ciągnie mnie
do niej. Tajemnicza kobieta…
- Nooo…,ale cię wzięło stary. Chodźmy po
sprzęt i jedźmy pograć. Jak przewietrzysz głowę, to i ochota na amory ci
przejdzie.
W recepcji odebrali sprzęt
i kluczyki do melexa. Przez całą drogę, jaką mieli do pokonania Sebastianowi
nie zamykały się usta. Nawet go nie słuchał. Siedział obok zamyślony mając
ciągle przed oczami obraz tej niezwykłej dziewczyny.
Pole było dość duże i
świetnie utrzymane. Równo przycięta trawa i chorągiewki ustawione przy dołkach
zachęcały do gry. Zaczęli, ale Markowi nie szło najlepiej. Nie potrafił się
skupić na grze i był rozkojarzony.
- Stary, co z tobą? Zawsze to ty dawałeś mi do
wiwatu, a dzisiaj przegrywasz z kretesem. Dajesz mi fory, czy jak?
- Przepraszam cię Seba, ale chyba straciłem
formę. Dawno nie grałem – usprawiedliwił się. Kątem oka dostrzegł pod ścianą
lasu okalającego pole golfowe, jakiś ruch. Wyprostował się i przyłożył dłoń do
czoła chroniąc oczy przed promieniami słonecznymi i wpatrując się w jeden
punkt.
- Zobacz Seba, zobacz! To ona! – podekscytowany,
pokazywał przyjacielowi wyciągniętą ręką właściwy kierunek, w którym miał
patrzeć. Olszański skupił się i dostrzegł cwałującą na gniadym koniu kobietę. Jednak
im dłużej się przyglądał, to dochodził do wniosku, że coś było z nią nie tak.
Zdecydowanie nie tak. W końcu go olśniło.
- Marek! Ten koń chyba poniósł! Zobacz jak
przykleiła się do jego grzbietu. Ona leży na nim. Cholera jasna! Przecież się
zabije! Chodź pojedziemy za nią. Wątpię wprawdzie, czy ją dogonimy, ale
przynajmniej spróbujmy – spojrzał na wbitego w ziemię Dobrzańskiego. - Marek!-
krzyknął – ruszże się do cholery!
Oprzytomniał w sekundzie.
Równocześnie dopadli melexa i pognali, wyciskając z akumulatora, ile tylko
mogli. Wyjechali na wolną od lasu przestrzeń. Marek gorączkowo przeczesywał
wzrokiem metr po metrze. Dostrzegł ją.
- Tam jest Seba, tam! – wskazał kierunek.
Nagle zobaczył drugiego jeźdźca, gnającego na złamanie karku i usiłującego
przeciąć drogę temu pierwszemu. Odległość między nimi zmniejszała się. Jeździec
zwinnym ruchem wyswobodził nogi ze strzemion i z kocią gracją wskoczył na
grzbiet oszalałego konia. Przylgnął do dziewczyny wyrywając z jej zaciśniętych
pięści cugle. Ostro usadził konia w miejscu. Nie mogli wyjść z podziwu, ile
siły miał ten szczupły mężczyzna. Podjechali bliżej i wysiedli z melexa.
- Ostrożnie Seba, nie podchodź. Ten koń to
istny diabeł – ostrzegł przyjaciela. Zwrócił się do mężczyzny nadal
obejmującego mocno dziewczynę. - Możemy w czymś pomóc? Może trzeba wezwać
lekarza? – Raul, bo to on był właśnie, spojrzał na Marka i rzekł łamaną
polszczyzną.
- Wy nie podchodzić. Zaczekać. OK.? – Marek
kiwną głową na znak zgody i obserwował poczynania Hiszpana. Raul, nadal
trzymając Ulę w pół, wolno podnosił ją z końskiego grzbietu do pionu. Była w
szoku, ale w kółko powtarzała – Diablo, spokojnie, Diablo, spokojnie - gładząc
go jednocześnie po karku.
- Pan podejść – powiedział cicho i wskazał na
Marka – od zadu. Marek ostrożnie, żeby nie spłoszyć zwierzęcia, zbliżył się do
jego boku. Raul delikatnie zsunął Ulę wprost w jego ramiona. Ostrożnie odebrał
ją od niego, jakby była z kruchego szkła. Nieświadomie przytulił ją do siebie i
spojrzał jej w twarz. Była zapłakana. Łzy znaczyły swój ślad na brudnej od
kurzu buzi. Zauważył jej potłuczone okulary i ściągnął je. Ten gest przywrócił
ją nieco do rzeczywistości. Spojrzała na niego, a jemu po plecach przeszedł
dreszcz. Nigdy nie widział takich oczu. Miały kolor głębokiego błękitu. Były
piękne, duże, okolone firankami niesamowicie gęstych i długich rzęs. Zapatrzył
się w nie, nie mogąc oderwać wzroku. Jej źrenice były ogromne z przerażenia i
szoku, który przeżyła. Patrząc na nią zrozumiał, że jego pierwsze wrażenie było
mylne. To przez te okulary. Zasłaniały jej pół twarzy. Bez nich była ujmująco
piękna. Nieduży, zgrabny nosek ozdobiony plamkami piegów i pięknie
ukształtowane, pełne usta, przed pocałowaniem, których ledwo się hamował. Nadal
cicho płakała. Troskliwie zaniósł ją do melexa i wsiadł sadzając ją sobie na
kolanach. Zaczął uspokajająco się kołysać, obserwując jednocześnie poczynania
Raula. On nadal siedział na Diablo. Zza pasa wyciągnął długą lonżę i związał
nią cugle, delikatnie przekładając je przez koński łeb. Powoli zsunął się z
konia i przytroczył drugi koniec lonży do swojego siodła. Diablo nie mógł już
uciec. Był zmęczony i toczył wielkie płaty piany z pyska. Przywiązał oba konie
do najbliżej rosnącego drzewa. Zabezpieczywszy zwierzęta podszedł do Marka,
obok którego ze zdumieniem wypisanym na twarzy siedział Sebastian, przyglądając
się w milczeniu zabiegom przyjaciela usiłującego uspokoić Ulę.
- Nie płacz, – szeptał pochylając się nad nią
– już dobrze, już wszystko dobrze.
- Raul? – wyszeptała spierzchniętymi ustami.
- Jestem Ula. Jestem. Spokojnie dziecinko.
Opowiesz mi, co się stało? – Zapytał głaszcząc ją po głowie.
- Opowiem, ale po polsku, bo ci panowie chyba
nie znają hiszpańskiego, a ty już rozumiesz polski doskonale, dobrze? – Kiwnął
przytakująco głową.
- Zanim zaczniesz przyniosę ci coś do picia.
Masz zaschnięte gardło i mówisz z trudem. - Podszedł do konia i wyciągnął z
sakwy bidon z wodą. Wrócił do niej i zaczął ją poić troskliwie małymi łykami,
tak, żeby się nie zakrztusiła. Odzyskawszy głos zapytała młodych mężczyzn.
- Czy znają panowie hiszpański? – Obaj
pokręcili głowami.
- Nie, żaden z nas nie zna tego języka –
powiedział Marek.
- Tak myślałam. Mój przyjaciel Raul jest
Hiszpanem, ale dość dobrze radzi sobie z polskim i bardzo dużo rozumie. Chce
wiedzieć, co się stało, że koń poniósł. Opowiem po polsku, żeby i panowie zrozumieli
ten nieprzyjemny incydent. – Skierowała wzrok na Raula.
- Zadzwonili do mnie ze stajni informując, że
Diablo kolejny raz jakimś cudem otworzył obie zasuwy i uciekł. Zdenerwowałam
się, dlatego tak szybko wybiegłam z hotelu. Musiałam go odnaleźć, bo mógł sobie
zrobić krzywdę. Jechałam jak szalona obserwując okolicę i wreszcie go
dostrzegłam. Pasł się spokojnie na leśnej polanie. Całe szczęście, że po
porannej przejażdżce nie zdjęłam mu uzdy, inaczej już dawno bym z niego spadła.
Podeszłam do niego i uspokajająco pogłaskałam, a on przytulił chrapy do mojego
policzka. - Jesteś nieznośny Diablo, – powiedziałam mu do ucha – dlaczego
ciągle mi uciekasz? - Zarżał, jakby śmiał się z kawału, jaki mi zrobił. Nie
było siodła i ciężko mi było wsiąść, ale weszłam na jakiś pieniek i wskoczyłam
mu na grzbiet. Kierowałam się w stronę stajni, gdy nagle spod jego kopyt
wystrzelił lis. Przestraszył się go i zaczął gnać na oślep. Nie mogłam nad nim
zapanować. Jedyne, co mi zostało to mocno przytulić się do niego i nie spaść.
On rwał galopem przed siebie coraz szybciej, a ja tylko modliłam się w duchu o
koniec tej szalonej jazdy. Przyciągnęła spracowaną dłoń Raula do policzka i
wtuliła się w nią. – Znowu mnie uratowałeś, nigdy nie zdołam ci się
odwdzięczyć. Raul uśmiechnął się.
- Jesteś moją małą dziewczynką. Nigdy nie
pozwolę cię skrzywdzić – pocałował ją po ojcowsku w czoło.
Usłyszeli warkot samochodu
i już po chwili zatrzymał się obok czarny Jeep, z którego wyskoczył
zdenerwowany Szymczyk.
- Ula? Żyjesz? Szukałem cię po całej okolicy…
- zakończył wolno, zauważając dopiero teraz, że Ula cały czas siedzi na
kolanach Dobrzańskiego, wtulona w jego ramiona.
- Już w porządku Maciek. Diablo trochę się
rozszalał.
- Trochę? Ja dawno mówiłem, żeby pozbyć się
tego konia. Sprawia same kłopoty. Znowu dzisiaj zwiał ze stajni.
- Maciek, to, że poniósł, nie było jego winą.
Lis go przestraszył i dlatego tak się zachował. On jest mój, a ja nie zgadzam
się, żeby go sprzedać. Kocham tego konia – zaprotestowała.
- No już dobrze – powiedział pojednawczo
Szymczyk. - To, co? Zabiorę cię samochodem, a Raul odprowadzi konie. Panowie
wrócicie melexem, dobrze?
- Oczywiście – odpowiedzieli zgodnym chórem.
Marek wysiadł i trzymając
Ulę nadal na rękach przeniósł ją do samochodu Maćka. Usadowił ją wygodnie i zapiął
jej pas. Złapała go za rękę. Zadrżał i spojrzał w te niemożliwie błękitne
tęczówki.
- Dziękuję panu za pomoc. Jestem bardzo
wdzięczna i proszę podziękować ode mnie swojemu przyjacielowi.
- Na pewno to zrobię. Nadal nie wiem, kim pani
jest i jak się nazywa? – podniosła na niego lekko zdziwiony wzrok, a potem
wyciągnęła szczupłą dłoń w jego kierunku.
- Nazywam się Urszula Cieplak i jestem
współwłaścicielką hotelu, a pan? Ja też nie wiem, kim pan jest? – Ujął jej dłoń
i lekko uścisnął.
- A ja nazywam się Marek Dobrzański. Jestem
prezesem firmy Febo&Dobrzański i bardzo jest mi miło panią poznać, choć
okoliczności tego spotkania nie są zbyt miłe – podniósł jej dłoń do ust i
ucałował z szacunkiem. Teraz ona zadrżała pod wpływem jego dotyku. Zakręciło jej
się w głowie. – Co się z tobą dzieje Ula?
– przeleciało jej przez myśl. - Nigdy tak
nie reagowałaś na innych mężczyzn… Jakich mężczyzn? Cieplak! Opamiętaj się, przecież nie było żadnych
innych mężczyzn. Pomarzyć, dobra rzecz – zaśmiała się w duchu.
- Mam nadzieję, że to nie jest nasze ostatnie
spotkanie? – popatrzył jej w oczy z nadzieją.
- Kto wie? – odparła z tajemniczym uśmiechem. -
Świat jest mały i ludzie wpadają na siebie.
- Ja jednak nie chciałbym pozostawiać nic w
rękach przypadku. Bardzo bym chciał umówić się z panią?
- Przykro mi, ale ja nie mam czasu na randki.
Tu jest tyle pracy i to tak bardzo absorbującej, że ciężko się wyrwać, nawet na
kilka godzin. – Zrobiło jej się go żal, gdy dostrzegła jego rozczarowaną minę.
– Ale proszę próbować. Może kiedyś… - Do samochodu podszedł Maciek.
- Trzeba wracać, a ty musisz odpocząć. Dość
miałaś wrażeń na dzisiaj. Zawiozę cię do domu.
- Dobrze Maciuś. Jedźmy. Do widzenia panie
Marku. – Uśmiechnął się do niej promiennie i odpowiedział.
- Do zobaczenia.
Usiadł obok Sebastiana i
przez dłuższą chwilę jechali nic nie mówiąc. Sebastian, co jakiś czas zerkał
zaniepokojony na zamyślonego i milczącego Marka. W końcu odezwał się.
- Marek, w co ty grasz? Szkoda, że nie
widziałeś swojej miny, gdy trzymałeś ją tak blisko. Przez moment byłem pewien,
że zaczniesz ją całować. Wyglądaliście, jak para zakochanych. Musisz się
opanować. Jutro przyjeżdża Paulina i na pewno sprowadzi cię na ziemię. Dobrze
wiesz, że nie toleruje takich zachowań. Jeszcze gotowa urządzić ci karczemną
awanturę w tym hotelu. – Dobrzański spojrzał na niego i z lekką irytacją w
głosie powiedział.
- Seba, było tak pięknie, a ty musiałeś
wspomnieć o Paulinie. Ja przynajmniej na chwilę o niej zapomniałem. Ona jest
tylko moją dziewczyną, z którą w każdej chwili mogę zerwać. Nie składałem jej
żadnych deklaracji. Nie było żadnych oświadczyn, choć ona pewnie bardzo by tego
chciała. Aż przebiera nogami na samą myśl o nich. Rodzice też mnie naciskają.
Pragną tego małżeństwa, ale to przecież nie oni z nią będą żyć. Ja nie pozwolę
się wmanewrować w ślub z nią, chociaż i jej rodzice i moi od dziecka układali
nam życie. Nie wytrzymałbym z nią. Jest piekielnie zazdrosna i bardzo zaborcza,
a to niszczy wcześniej, czy później każdy związek.
Olszański był zdumiony tym
wywodem. Nie od dziś cała firma uznawała Marka i Paulinę za narzeczeństwo. No,
był jeden wyjątek. Jej brat. Aleksander „diabelski” Febo, który nie pochwalał
tego związku i ciągle namawiał siostrę, żeby z niego zrezygnowała. Nienawidzili
się z Markiem serdecznie. Febo ciągle knuł jakieś intrygi i jak tylko mógł,
utrudniał prezesowi życie. Czuł się bezkarny tym bardziej, że jakiego
perfidnego przedsięwzięcia by się nie podjął, miał zawsze poparcie swojej
równie wrednej, jak on sam i wyniosłej siostry. Marek był jednak szczęściarzem.
Mimo, że nigdy nie przykładał się do pracy tak jak powinien, to zawsze jakoś
spadał na cztery łapy udaremniając Alexowi knowania. Za to, ten ostatni
nienawidził Dobrzańskiego jeszcze bardziej. - Oj, nie ma łatwego życia ze swoimi wspólnikami Marek, oj nie ma – pomyślał
ze współczuciem Sebastian.
- Ale w takim razie, co zamierzasz. Chcesz
zerwać z nią?
- A co myślałeś? Że będę się z nią mordował do
końca życia? To, że mieszkamy razem o niczym nie świadczy. Poza tym, to mój
dom. Ona nie partycypowała w kosztach jego zakupu, więc im szybciej z niego
zniknie, tym lepiej dla mnie, nie?
- To, kiedy masz zamiar obwieścić jej tą
„radosną” nowinę?
- Choćby jutro. Dobra okazja. Ostatni raz
będzie zmuszona tolerować mój plebejski gust. Więcej już jej na to nie narażę –
skwitował ironicznie.
- Trochę się boję, wiesz? – niepewnie
wyartykułował Sebastian.
- Czego?
- Skandalu, który ona może wywołać, kiedy ją
rzucisz.
- Żartujesz? Ona nic nie zrobi. Bardzo dba o
opinię i o to, co ludzie o niej sądzą. Nie będzie na pewno jej narażać. Jest na
to zbyt przebiegła. Ona cały czas kalkuluje, co jej się opłaca, a co nie.
Wykalkulowała, że ślub ze mną może jej przynieść tylko same korzyści i po trupach
do niego dąży. Przeliczy się – zerknął na przyjaciela. - Nie rozmawiajmy już o
tym. Mamy lepsze tematy, nie? Na przykład dzisiejsze ognisko.
- Zapowiada się świetnie. Dobre żarełko i
nocne Polaków rozmowy przy drinku. Uwielbiam to– rozmarzył się Olszański.
Dojeżdżali. Zaparkowali
melexa i poszli się odświeżyć do swoich pokoi. Na godzinę przed kolacją Marek
zwołał w świetlicy małą naradę ze swoimi najbliższymi współpracownikami. Zdali
mu relację z postępów sesji. Był zadowolony, że tak gładko im poszło. Nazajutrz
planowali tylko zdjęcia na plenerowym wybiegu i ewentualnie na koniach. Było
dobrze, a nawet bardzo dobrze.
Część 2
Niebo zszarzało. Ostatnie
promienie słońca schowały się za wysoką ścianą lasu. Zapowiadał się spokojny i
ciepły wieczór. Rzeczka płynęła leniwie, a wśród rosnących przy niej traw i
oczeretów, rozbudziły się świerszcze dając coraz głośniejsze koncerty. Marek
otworzył okno na oścież i wciągnął powietrze przesycone aromatem zbliżającej
się nocy. Poczuł intensywny zapach sosnowych olejków, wilgotnych od wieczornej
rosy traw, i maciejki rosnącej pod oknami hotelu. Uśmiechnął się do swoich
myśli – Zapach sielski i anielski, dawno
go nie czułem. - Przypominał mu trochę lata dziecięcych zabaw podczas
wakacji spędzanych u krewnych. Zatęsknił za tym beztroskim czasem. Westchnął. -
Było, minęło i nie wróci więcej. - Ciepły
wietrzyk przywiał też zapach pieczonego mięsa. Zakręciło go w żołądku od
smakowitego aromatu. – Będzie pysznie
– pomyślał. Zerknął na zegarek. - Dwudziesta
trzydzieści. Jeszcze pół godziny… Ciekawe, czy ona też będzie… - Bardzo
chciał ją znowu zobaczyć i uspokoić się, że z nią wszystko w porządku. Nie
rozumiał, skąd ten nagły przypływ troski o zupełnie obcą dziewczynę. Nigdy tak
się nie zachowywał w stosunku do swoich licznych partnerek, nawet w stosunku do
Pauliny. Przypomniał sobie sytuację, kiedy trzymał ją w ramionach, taką
bezbronną i wystraszoną i jeszcze te jej oczy… ogromne, nasycone błękitem, jak
lazurowe, bezchmurne niebo. Dziwnie się wtedy poczuł. Przyciskał ją do swojej
piersi, jakby chciał odgrodzić ją od świata zewnętrznego i pragnął, aby poczuła
się wreszcie bezpieczna. Niewątpliwie zaanektowała jego myśli, natrętnie w nich
królując. Intrygowała go. Bardzo chciał ją poznać bliżej, ale z żalem
stwierdził, że prawdopodobnie nie będzie to możliwe. Wyraźnie dała mu do
zrozumienia, że nie ma czasu na spotkania. Rzeczywiście pracy każdego dnia było
mnóstwo, ale z drugiej strony, przecież nie samą pracą człowiek żyje. On do tej
pory traktował ją jako dodatek do codzienności. Przecież nie lubił się
przemęczać, a rozrywkowe, nocne życie stolicy obiecywało tak wiele i było
bardzo pociągające. – Będę próbował, aż
do skutku – postanowił. Przymknął okno i wyszedł na korytarz zamykając za
sobą drzwi. W holu na parterze natknął się na Sebastiana i Pshemko.
- No i jak, panowie? Gotowi na ucztę? Czujecie
ten zapach? Aż skręca człowieka w żołądku. – Pshemko ścisnął mu ramię.
- Marku, to takie cudowne miejsce i ta
staropolska kuchnia. Uwielbiam ją. Dziękuję, że nas tu przywiozłeś, a Bella
niech żałuje, bo wiele straciła nie chcąc tu być razem z nami.
- Nie przejmuj się Pshemko, ona przyjedzie
jutro i na pewno będziesz miał okazję, by opowiedzieć jej o atrakcjach
serwowanych przez hotel.
- Wspaniale, wspaniale… - zamruczał pod nosem
mistrz.
- To chodźmy w takim razie.
Wyszli na zewnątrz i
podążyli za zapachem. Kilkanaście metrów od budynku zobaczyli drewnianą,
pokaźnych rozmiarów wiatę wspartą na solidnych, również drewnianych kolumnach.
Mogła pomieścić mnóstwo osób i być skuteczną osłoną przed padającym deszczem.
Na środku stało palenisko z wesoło buzującym ogniem, a obok spory grill
obsługiwany w tej właśnie chwili przez szefa hotelowej kuchni. Podeszli bliżej
podziwiając sprawność, z jaką przekłada rozłożone na ruszcie różne rodzaje mięsiwa.
Zauważyli też mały przenośny barek świetnie zaopatrzony w liczne gatunki
alkoholi i uwijającego się przy nim barmana z shakerem w dłoniach. Zamówili po
drinku i z wysokimi szklankami w dłoniach przysiedli na jednym z ustawionych dokoła
siedzisk. Napływało coraz więcej osób zwabionych aromatem jedzenia. Wiata
wypełniła się niemal po brzegi. Nagle usłyszeli głos Szymczyka i zobaczyli jego
samego, stojącego na jednej z ławek.
- Proszę państwa, poproszę o chwilę uwagi – podniósł
dłonie w poddańczym geście. Szmery rozmów ucichły, jak nożem uciął. - Może
najpierw się przedstawię, bo pewnie nie wszyscy wiedzą, kim jestem. Nazywam się
Maciej Szymczyk i jestem współwłaścicielem tego ośrodka. Drugim jest Urszula
Cieplak – przerwał i wyciągnął rękę do Uli pomagając jej wejść na ławkę. – Oto
i ona. Oboje chcielibyśmy państwa serdecznie powitać na tej wieczornej
imprezie. Mamy nadzieję, że będzie udana. Zachęcamy również do skosztowania
naszej staropolskiej kuchni. Obiecuję, że nie będą państwo rozczarowani. Jeśli
ktoś ma ochotę na tańce, zaspokajamy i tę potrzebę - dał znak ręką i w tym
momencie popłynęła z głośników nastrojowa muzyka. Odezwała się Ula.
- Proszę państwa, dodam tylko jeszcze, że od
jutra rana są do państwa dyspozycji nasi pracownicy obsługujący SPA. Jeśli ktoś
miałby ochotę, lub poczuł się słabo, zapraszamy na relaksujące masaże,
odprężające kąpiele, lub basen. To chyba wszystko – spojrzała na Maćka. - Jeżeli
mieliby państwo jakieś pytania, to oboje służymy pomocą. Życzymy państwu
udanego wieczoru. - Skłonili się i zeszli z podwyższenia wśród burzy oklasków.
Marek wyciągał szyję, chcąc
jak najwięcej zobaczyć. Ją zobaczyć i posłuchać jej łagodnego, anielskiego
głosu. Nerwowo podniósł się z ławki śledząc każdy ruch obojga. Musiał powściągnąć
emocje. Wyglądałoby to dziwnie, gdyby zaczął jej się narzucać.
- Idę się rozejrzeć – rzucił do Pshemko i
Seby. Odstawił pustą już szklankę i lawirując wśród gości podszedł do grilla
zamawiając porcję szaszłyków. Uzbrojony w papierową tackę rozglądał się po sali
za Ulą. Zamiast niej dostrzegł Maćka i postanowił podejść.
- Witam panie Maćku. Świetną imprezę
zorganizowaliście. Moi ludzie długo będą o niej pamiętać.
- Cieszę się, że mogliśmy was
usatysfakcjonować - popatrzył uważnie na Dobrzańskiego. - Ale chyba nie o tym
chciał pan ze mną rozmawiać, prawda? – spojrzał na niego wyczekująco.
- Ma pan rację…, nie o tym. Dlaczego mi pan
powiedział, że nie zna Uli? - spytał z wyrzutem.
- Proszę mi wybaczyć panie Marku, ja nadal nie
jestem pewien, czy dobrze się stało, że się poznaliście. Ula, to bardzo dobra,
wrażliwa, ale też i trochę naiwna osoba. Mocno wierzy w dobroć drugiego
człowieka, choć wielokrotnie ludzie, którym zaufała zawodzili ją, wykorzystując
jej dobre serce. Nie chciałbym, aby ponownie spotkało ją coś podobnego. Po
takim rozczarowaniu, to ja i Raul, musimy robić wszystko, żeby znowu zaczęła
się uśmiechać, a nie jest to łatwe, szczególnie wtedy, gdy ktoś mocno ją zrani.
Dlatego chciałbym pana prosić, żeby pan nie obiecywał jej niczego, co mogłoby
ją znowu doprowadzić do takiego stanu.
- Ja nie mam zamiaru jej skrzywdzić. Zrobiła
na mnie ogromne wrażenie i chciałbym ją tylko bliżej poznać. Wie pan, nieczęsto
spotyka się takie odważne i przedsiębiorcze kobiety, jak ona. Ja nie spotkałem.
Zresztą, sam pan widzi, wystarczy rozejrzeć się wśród mojej ekipy. Przeważają
kobiety piękne, ale puste jak plastikowe lalki. Modelki, które są
zainteresowane tylko rodzajem tuszu do rzęs i długością swoich paznokci. Nie
mają nic do powiedzenia. Zgodzi się pan ze mną, że Ula jest zupełnie inna i w
niczym nie przypomina tych nadętych, głupich istot.
- Ma pan rację. Jest inna, ale tylko dlatego,
że od najmłodszych lat musiała walczyć o byt i o to, żeby porządnie się
wykształcić. Gdyby nie jej determinacja w dążeniu do celu, nie mielibyśmy tego
wszystkiego. Długie lata ciężkiej pracy sprawiły, że nie potrafi korzystać z
życia tak jak inne kobiety w jej wieku, nawet nie potrafi się cieszyć tak jak
powinna z tego, co osiągnęła. To pewnie niedobrze, ale gdybym miał wybierać
między osobą taką jak ona a modelką, to proszę mi wierzyć, że nie miałbym
problemu z właściwym wyborem.
- Czy wy jesteście razem? – spytał
zaniepokojony Marek. Szymczyk spojrzał na niego dziwnie i roześmiał się.
- Skąd taki pomysł?
- Dużo pan o niej wie i zna ją świetnie, więc
pomyślałem, że….
- Nie, nie – zaprzeczył. - Jesteśmy bardziej
jak rodzeństwo. Znamy się od dziecka. Chodziliśmy do tych samych szkół i
kończyliśmy te same studia, no i mieszkaliśmy obok siebie. Chcąc nie chcąc taka
sytuacja musiała się skończyć przyjaźnią i cieszę się, że jest to przyjaźń na
całe życie. – Widział, jak Dobrzański odetchnął słysząc jego słowa.
- A Raul?
- Raul, to zupełnie inna historia. Poznaliśmy
go w Hiszpanii, gdzie wyjechaliśmy do pracy przy zbiorze oliwek.
Zaprzyjaźniliśmy się. Raul, to rasowy wagabunda. Tam w Hiszpanii nigdzie nie
zagrzał na dłużej miejsca. Nosiło go po świecie. Sam mówi, że ma duszę jak
wolny ptak. Lubi być niezależny. Przyjechał tutaj, jak tylko dowiedział się,
jakie poważne przedsięwzięcie powzięliśmy i zadeklarował pomoc. Wtopił się w
tutejszą społeczność, głównie dzięki Uli. To ona zaproponowała i wybudowała dla
niego dom, którego nigdy nie miał. Był sierotą, a Ula stworzyła mu namiastkę
rodziny w jej osobie i mojej. Poznał też nasze rodziny, które mieszkają tu w
Rysiowie, a oni zaakceptowali go bez mrugnięcia okiem. Ulę traktuje trochę jak
córkę a mnie jak syna. Opiekuje się nami, choć z pewnością bardziej Ulą. Dla
niej rzuciłby się w ogień. Oboje zawdzięczają sobie wiele. Sam pan był tego świadkiem.
Dzisiaj znowu uratował jej życie.
- Znowu?
- Tak znowu. Była już parokrotnie ofiarą
nieszczęśliwych splotów wydarzeń i to właśnie on ratował ją za każdym razem z
opresji.
- Niezwykły człowiek – wyszeptał Marek.
Szymczyk przyjrzał mu się uważnie. Wyglądał na wstrząśniętego historią, którą
mu opowiedział.
- Tak. Ma pan rację. Niezwykły – zerknął na
zegarek. – No będę szedł. Muszę jeszcze zajrzeć do hotelu i sprawdzić, czy
wszystko w porządku. Dobrej zabawy panie Marku i dobranoc – uścisnęli sobie
dłonie.
- Dobranoc i dziękuję.
Stał jeszcze przez chwilę
jak oniemiały, przetrawiając w myślach opowiedzianą przez Maćka historię.
Ciepło trzymanej w dłoni tacki z szaszłykiem, przywróciło go do rzeczywistości.
Ugryzł kawałek. Mięso rozpływało się w ustach, podobnie jak plastry boczku
ułożone na przemian na długim patyku. Zjadł wszystko do końca z ogromnym
apetytem. Wrzucił pustą już tackę do stojącego nieopodal kosza i rozejrzał się.
Uważnie omiatał wzrokiem twarze bawiących się gości. Jego wzrok powędrował
dalej ponad ich głowy. Nagle dostrzegł ją. Siedziała na ławce otulonej przez
wysokie krzewy, z podkulonymi nogami, zatopiona we własnych myślach, gapiąc się
na bawiących gości. W blasku słabego światła bijącego od wiaty z ledwością mógł
rozróżnić zarys jej sylwetki niemal całej ukrytej w mroku nocy. Cicho podszedł
do niej.
- Dobry wieczór pani Urszulo. Dobrze się już
pani czuje? – Podniosła gwałtownie głowę oderwana tymi słowami od swoich myśli.
Uśmiechnęła się blado.
- Dobry wieczór. Tak, dziękuję, już wszystko w
porządku. – Wpatrywał się intensywnie w jej piękne oczy.
- Uczyni mi pani zaszczyt i zatańczy ze mną? –
wpadł mu nagle do głowy ten spontaniczny pomysł. Spojrzała na niego ze
zdziwieniem.
- Nie umiem dobrze tańczyć. Nigdy nie miałam
okazji się nauczyć. Rozczaruje się pan.
- Proszę mi nie odmawiać. Tylko ten jeden raz.
– Podniosła się z ławki podając mu dłoń. Przeszli pod wiatę, gdzie sporo
chętnych, rozochoconych tańcem, wirowało na drewnianej podłodze. Kątem oka dostrzegł
Sebastiana trzymającego w objęciach jakąś modelkę. Przyciągnął Ulę do siebie i
ułożył jej dłoń na swoim ramieniu. Była skrępowana, co zauważył od razu.
Szepnął jej do ucha.
- Proszę się rozluźnić. To tylko taniec. Jeśli
pani mi pozwoli, poprowadzę panią. – Skinęła głową na znak zgody. Tańczył
świetnie. Miał dobre wyczucie rytmu. Przy nim i ona złapała właściwe tempo i
popłynęła wraz z nim pozwalając się prowadzić. Z policzkiem przytulonym do jej
skroni chłonął zapach jej włosów. Pachniały rumiankiem wymieszanym z jakąś
owocową nutą. Niezwykle przyjemnie było trzymać ją znowu w ramionach. Rozmarzył
się. Nie rozumiał też tej fali uczuć, która przelewała się teraz w jego głowie
i tej ogromnej chęci trzymania jej w ramionach jak najdłużej. Tańczyli w milczeniu.
Ula odurzona intensywnym zapachem jego perfum niemal odpłynęła. Dziwnie na nią
działał ten człowiek. Drażnił myśli, powodował szybsze bicie serce, rozbudzał
uśpione od dawna namiętności. – Czy to
możliwe, że zakochałam się w nim? – pomyślała z niepokojem. - Już rano na tej polanie zrobił na mnie
piorunujące wrażenie – zerknęła na niego. Na wysokości swoich oczu miała
jego usta. Były takie kształtne, miękkie i zmysłowe. Nie potrafiła przestać się
na nie gapić. – Cieplak! Otrząśnij się! O
czym ty myślisz! - spuściła wzrok. Taniec dobiegał końca. Gdy wybrzmiały
ostatnie nuty melodii, odezwała się.
- Dziękuję panu za taniec. Będę już wracać do
domu. Jutro muszę wcześnie wstać – zrobiła krok w tył z zamiarem odejścia.
Zatrzymał ją chwytając za ramię. Odwróciła się zdziwiona.
- Proszę pozwolić dać się odprowadzić. Będę
spokojniejszy, kiedy bezpiecznie pani trafi do domu.
- Nie ma takiej potrzeby, naprawdę. Mieszkam
niedaleko.
- Jednak nalegam –spojrzał na nią błagalnie.
- No dobrze. W takim razie chodźmy – zgodziła
się.
Wyszli spod zadaszenia i
skierowali się na wysypaną żwirem dróżkę. Noc była piękna i pogodna. Spojrzał w
niebo i zobaczył, jak bardzo usiane jest dzisiaj gwiazdami.
- Pięknie tu. Nawet nocą – przerwał milczenie.
- Tak. Kocham to miejsce. Nie wyobrażam sobie,
że mogłabym żyć gdzie indziej.
- Maciek opowiadał mi, ze kończyliście
ekonomię oboje.
- Tak, to prawda. Ja jeszcze dodatkowo dwa
inne kierunki. – Spojrzał na nią zaskoczony.
- Naprawdę? Jak pani tego dokonała? Jest pani
bardzo młoda. – Uśmiechnęła się nieśmiało.
- Wie pan… trochę determinacji, trochę
samozaparcia i uporu daje dobre rezultaty. – Jego wzrok wyrażał podziw.
- Mnie w firmie też przydałby się dobry
ekonomista. Ze świecą takich szukać. Czasem przerasta mnie to wszystko. Ja
kończyłem Zarządzanie i Marketing i nie jestem zbyt dobry w ekonomicznych
zawiłościach.
- Niestety nie możemy się u pana zatrudnić, bo
już mamy swoją firmę, ale jeśli kiedyś chciałby pan rady, to służymy naszą
wiedzą.
- Dziękuję pani Urszulo – popatrzył na nią z
wdzięcznością. - Czy…moglibyśmy sobie mówić po imieniu? Nie jestem dużo starszy
od pani i chyba było by łatwiej, jeśli mamy w perspektywie współpracować – odważył
się zapytać. Otaksowała go uważnie wzrokiem.
- Tak, chyba tak byłoby lepiej – odwróciła się
do niego wyciągając dłoń.
- Ula.
- Marek. – Uścisnęli sobie dłonie i
uśmiechnęli się do siebie.
- Długo prowadzicie ten hotel?
- Od ponad dwóch lat. – Znowu go zaskoczyła.
- To bardzo krótko! Jak w tak krótkim czasie
można dojść do takich imponujących efektów?
- Wiesz, jeśli się czegoś naprawdę bardzo
chce, to można osiągnąć wszystko. My najpierw inwestowaliśmy w giełdę pieniądze
zarobione za granicą. Wyjeżdżaliśmy do sezonowej pracy, odkąd skończyliśmy
osiemnaście lat. Trud się opłacił. Było sporo trafnych inwestycji i mieliśmy
też dużo szczęścia. Wszystko jednak okupione było ciężką pracą. Nie
oszczędzaliśmy się, ale opłaciło się i mamy to, co mamy. – Słuchał jej z
rosnącym podziwem. Ileż siły i determinacji było w tej drobnej dziewczynie.
- Podziwiam was. Ja przebimbałem swoje
dotychczasowe życie i nie mogę pochwalić się czymś podobnym. Przyszedłem na
gotowe. Przejąłem po prostu firmę po ojcu i pilnowałem tylko, żeby jej nie
stracić. Nie było to takie trudne do niedawna. – Spojrzała na niego ze znakiem
zapytania w oczach. - Mam w firmie kreta, który ryje jak może i uprzykrza mi
życie coraz to bardziej wymyślnymi intrygami. Co ciekawe, ten osobnik jest jej
współwłaścicielem.
- Nie do wiary. Nie zależy mu na dobru
własnego interesu?
- Chyba nie. Poza tym ma chorobliwą obsesję
zostania prezesem i robi wszystko, żeby mnie wygryźć ze stanowiska.
- To smutne.
- Tak… ostatnio mam coraz mniej powodów do
radości – zakończył przygnębiony. Spojrzała na niego ze współczuciem.
- Nie martw się. Z każdej sytuacji jest
wyjście, nawet z beznadziejnej. Na pewno sobie z tym poradzisz. – Uśmiech
rozjaśnił mu twarz a w policzkach ukazały się rozkoszne dołeczki.
- Jesteś niezwykłą osobą Ula i bardzo się
cieszę, że cię poznałem. Dawno z nikim nie rozmawiałem tak szczerze. Masz cenny
dar. Potrafisz i słuchać i mądrze doradzić. Nigdy nie znałem nikogo podobnego,
więc tym bardziej cenię sobie tę znajomość. - Popatrzyła mu w oczy z sympatią
stojąc na wprost niego.
- Zawsze do usług panie Dobrzański. – Zahipnotyzowała
go. Wpatrywał się przez dłuższą chwilę w te ogromne dwa błękity jak oniemiały.
Przyciągnął ją do siebie i zupełnie spontanicznie wpił się w jej usta.
Smakowała cudownie. Słodycz jej warg sprawiła, że zaczął drżeć na całym ciele.
Ona też błądziła myślami gdzieś na obrzeżach własnej świadomości. Poddała mu
się odwzajemniając pocałunek. Wreszcie oderwał się od niej.
- Przepraszam Ula, chyba nie powinienem,
wybacz, ale to było silniejsze ode mnie i nie potrafiłem zapanować nad
emocjami.
- Nie przepraszaj. Ja też tu byłam i chciałam
tego samego - obejrzała się za siebie.
- Jesteśmy na miejscu. Tu mieszkam, a obok
jest dom Raula. – Spojrzał na dwa stojące niedaleko od siebie budynki.
- Bardzo ładny domek i tak pięknie położony. W
świetle dnia musi tu wyglądać pięknie.
- Tak. Sama wybierałam to miejsce, bo
zakochałam się w nim od samego początku. Teraz już cię pożegnam. Jest naprawdę
późno, a ja muszę wypocząć przed jutrzejszym dniem. Mam sporo pracy, a i ty też
masz swoje obowiązki. Dobranoc. – Pochylił głowę i musnął jej usta na
pożegnanie.
- Dobranoc Ula, śpij dobrze. – Czekał jeszcze,
aż wejdzie do domu i gdy zobaczył zapalające się światła w oknach, odszedł
szybkim krokiem w kierunku hotelu, z głową przepełnioną wrażeniami dzisiejszego
dnia.
Weszła do domu zamykając za
sobą drzwi. Oparła się o nie i stała chwilę z przymkniętymi oczami, chcąc
uspokoić walące w jej piersiach serce. - Czy
to wszystko wydarzyło się naprawdę? Ależ on całuje – przejechała dłonią po
nabrzmiałych od pocałunku wargach. Nadal czuła smak jego ust na swoich. – Chyba się w nim zakochałam. A może jestem
tylko zauroczona nim? Jest taki niesamowicie przystojny i ma taką piękną twarz.
Chciałabym kontynuować tę znajomość. Może coś dobrego z niej wyniknie? –
Miała nadzieję, że jej marzenie o wielkiej miłości kiedyś się spełni i z tą
nadzieją zapadła w sen.
ROZDZIAŁ 3
Część 1
Natrętne słońce omiatało
swoimi promieniami każde okno hotelu, budząc zmęczonych po wczorajszej imprezie
ludzi. Ci bardziej zmęczeni naciągali na głowy kołdry, a ci, którzy przyswoili
mniej alkoholu otwierali oczy mrużąc powieki w obronie przed jaskrawym
światłem. Marek też się przebudził i przecierał zaspane oczy. Zerknął na
zegarek. Siódma. Wcześnie – pomyślał.
– Może skorzystam z sugestii Uli i pójdę
na basen. Na pewno dobrze mi zrobi i otrzeźwi trochę. – Żwawo wyskoczył z
łóżka. Przebrał się w kąpielówki i narzucił na siebie gruby hotelowy szlafrok.
W przelocie złapał jeszcze ręcznik i tak przygotowany zbiegł na parter. Tam,
kierując się informacjami umieszczonymi na tabliczkach, bez problemu dotarł na
basen. Ucieszył się widząc zaledwie trzy osoby. - Mała frekwencja, to dobrze, przynajmniej będę mógł swobodnie popływać i
nie obijać się o nikogo. - Zrzucił szlafrok i wskoczył do wody. Z
przyjemnością zanurzył się w niej. Była chłodna, ale nie zimna. Idealna.
Przemierzył kilka długości basenu, gdy ujrzał wchodzącego Sebastiana.
- Seba! – zawołał i pomachał ręką. – Wskakuj,
woda jest super! – Olszański wyglądał nieszczególnie. Chyba jeszcze nie do
końca wytrzeźwiał. Sugerowały to dwa, piękne, sine worki pod oczami. Wszedł
ostrożnie do wody oswajając ciało z jej chłodem.
- Jak tam po wczorajszym? – zagadnął Marek. –
Dobrze się bawiłeś?
- Bawiłem się bardzo dobrze, ale chyba trochę
przeholowałem – jęknął trzymając się za głowę. Marka rozbawił ten widok.
- Ty to już się nigdy nie zmienisz. Jak
zaczniesz, nie potrafisz przestać, a na drugi dzień dogorywasz.
- Taki już jestem przyjacielu. Teraz basen,
potem tabletka Alkaprimu i będę jak nowonarodzony – popatrzył na Dobrzyńskiego
i zapytał.
- Wiesz, o której przyjedzie Paulina? Dzwoniła?
- Nie wiem.
- To w końcu nie wiesz, o której przyjedzie,
czy nie wiesz, czy dzwoniła?
- Obu rzeczy nie wiem. Od wczoraj mam
wyłączony telefon, żeby nie wydzwaniała do mnie co piętnaście minut i mnie
sprawdzała. Mam jej dosyć. Dzisiaj zakończę ten chory układ.
- Jesteś bardzo zdecydowany, ale uważaj nie
chcę cię oglądać z podrapaną twarzą – zachichotał, jakby powiedział coś
dowcipnego. Dobrzański spojrzał na niego tłumiąc złość.
- Nawet gdyby to chciała zrobić, nie pozwolę
na to. Na żadne cyrki w takim stylu. Będzie musiała stłamsić w sobie te
mordercze zapędy. – Wyszli z basenu ociekając wodą. Wytarli się z grubsza i
wskoczyli w ciepłe szlafroki.
- O której śniadanie? – rzucił pytanie Sebie zanim
wszedł do swojego pokoju.
- Chcesz iść na śniadanie? – odrzekł zdumiony
Olszański.
- No pewnie. Jestem głodny, a ty nie?
- Ja teraz bracie to nic nie przełknę chyba,
że filiżankę gorzkiej, gorącej kawy, a śniadanie dają od ósmej. Spotkamy się na
dole. Na razie.
Ubrany w jeansy i cienką,
sportową, błękitną koszulkę zszedł do jadalni i ku swojemu zdumieniu zobaczył
tam siedzącą przy stoliku Ulę, jedzącą w skupieniu śniadanie. Podszedł do niej
cicho.
- Witaj Ula – powiedział półgłosem. –
Odwróciła głowę na dźwięk jego głosu i uśmiechnęła się promiennie, ukazując w
pełnej krasie swój aparat ortodontyczny.
- Cześć Marek. Przyłączysz się? – wskazała
wolne krzesło.
- Z wielką przyjemnością – odwzajemnił jej
uśmiech. W mgnieniu oka pojawił się kelner i przyjął zamówienie, zanim odszedł
Ula powiedziała.
- Zamów sobie jajecznicę na bekonie. Jest
naprawdę pyszna. Nie pożałujesz.
- Dobrze, to jeszcze jajecznica, – zwrócił się
do kelnera – a kawa mocna z odrobiną śmietanki. – Kelner kiwnął głową i zniknął
jak duch, by po chwili pojawić się ponownie z tacą wypełnioną jajecznicą,
chrupiącymi bułkami i świeżym, pachnącym masłem.
- Dobrze spałaś? – zagadnął.
- Jak zabita. Ten wczorajszy dzień mnie
wykończył. Diablo mnie wykończył. Raul, skoro świt, poszedł do stajni i
zamontował w drzwiach od jego boksu solidną kłódkę. Teraz na pewno nigdzie nie
ucieknie. Zasuwy nie zdały egzaminu. Świetnie potrafił otworzyć je zębami. Ten
koń to niezły cwaniak, ale za to go kocham – uśmiechnęła się do swoich myśli. - A ty? Nigdy nie próbowałeś jeździć konno?
- Jakoś nie było okazji. Od zwykłych koni
wolałem konie mechaniczne – roześmiał się.
- Jeśli będziesz miał ochotę, to chętnie dam
ci parę lekcji. To nie jest takie trudne, a na pewno bardzo przyjemne. Konia
też dam ci łagodnego. Diablo i tak nie pozwala się nikomu dosiąść.
- Nie wiem Ula, czy uda mi się wygospodarować
trochę czasu. Dzisiaj wieczorem wyjeżdżamy, ale myślę, że będę tu często
zaglądał i wtedy na pewno będzie okazja – mówiąc to patrzył jej w oczy.
Zauważył, że się zarumieniła. – Jakie to
urocze i jak ładnie jej z tymi wypiekami na buzi. Żadna dziewczyna nie
rumieniła się przy mnie nigdy – skonstatował z przyjemnością. Skończyli
jeść.
- Muszę cię teraz pożegnać. Mam trochę
papierkowej roboty i powinnam dopilnować kilku rzeczy. Wiem, że sesję przy wybiegu
macie o jedenastej, a potem zdjęcia z końmi. Postaram się być. Jestem ciekawa
jak to wygląda w praktyce i chętnie się poprzyglądam. A ty, co masz w planach?
- Ja czekam na przyjazd rodzeństwa Febo. Alex
ma siostrę Paulinę. Oboje mają połowę udziałów firmy. Też chcą zobaczyć sesję.
– Celowo nie wspominał jej, że Paulina jest jego dziewczyną. I tak ma zamiar
zakończyć ten związek, wiec nie miało to dla niego znaczenia, a ona też lepiej
niech nie wie.
Pożegnali się w holu.
Wyszedł na zewnątrz i usiadł na ławce. Wyciągnął przed siebie nogi i rozłożył
ramiona na jej oparciu. Wystawił do słońca twarz. Ciepło i spokój tego miejsca
rozleniwiły go. Z przyjemnością kontemplował piękno przyrody i błogiej ciszy. W
ten spokój wdarł się nagle warkot silnika. Otworzył oczy rozdrażniony. - Kto tam do cholery… - Na parking
podjechało czarne BMW. - Alex. Ten to
zawsze znajdzie odpowiedni moment – pomyślał z niechęcią. Z samochodu
wysiadła piękna kobieta i przystojny mężczyzna. Oboje wysocy, smukli,
atrakcyjni, ale w czarnych oczach obojga czaiła się skrywana złość. Kobieta
zauważyła podchodzącego Marka i podbiegła do niego.
- Marco! Witaj! – objęła go ramionami i mocno
pocałowała w usta zostawiając na nich ślad jaskrawo czerwonej szminki. Oderwał
się od niej i wytarł kosmetyk z ust wierzchem dłoni.
- Cześć – spojrzał spode łba na Alexa.
- Niezłe zadupie wybrałeś na tę sesję. Ledwo
mogliśmy tu trafić – wycedził przez zęby.
- To trzeba było zainwestować w GPS, było by
ci łatwiej – odpalił ironicznie nie pozostając mu dłużny Dobrzański.
- Możecie przestać? – wtrąciła się Paulina. –
Mam już dość tych waszych ciągłych kłótni.
- Może już niedługo nie będziesz ich musiała
znosić – wymamrotał pod nosem Marek.
- Słucham?
- Nic, nic… Wynająłem wam pokoje, jeśli
chcecie się odświeżyć, to są do waszej dyspozycji. O jedenastej jest sesja w
plenerze, a potem jeszcze z końmi.
- Końmi! – Paulina z obrzydzeniem spojrzała na
Marka. – Jakieś śmierdzące zwierzaki maja brać udział w sesji? – Marek popatrzył
na nią ledwie tłumiąc śmiech.
- Konie są bardzo czyste i zadbane. Nie będą
drażnić twojego wyrafinowanego nosa. – Prychnęła ze złością.
- Nie bądź bezczelny. Nie każdy ma takie
plebejskie skłonności mój drogi, jak ty.
- Skończmy więc tę jałową dysputę i chodźmy,
zaprowadzę was do pokoi. – Z recepcji zabrał karty magnetyczne i zaprowadził
ich na piętro. Alex zabrał swoją, a kartą, która została, otworzył Paulinie
drzwi. Weszła do środka sądząc, że to pokój zajmowany również przez Marka.
Rozczarowała się jednak.
- Ty tu nie mieszkasz? Gdzie są twoje rzeczy?
- Mieszkam w drugim skrzydle – odpowiedział
lakonicznie.
- Jak to w drugim skrzydle. Myślałam, że
wynająłeś dwuosobowy pokój?
- Zostały niestety same jedynki. Nie miałem
wyboru. – Była zawiedziona. Podeszła do niego i pogłaskała go po szorstkim
policzku.
- Myślałam, że chociaż trochę czasu spędzimy
razem.
- Przykro mi – odparł tonem sugerującym, że
jednak nie jest mu przykro. – Poza tym musimy poważnie porozmawiać. Ogarnij się
trochę, a ja przyjdę za pół godziny, wtedy pogadamy.
- Dobrze kochanie. – Wyszedł z pokoju i
głęboko odetchnął. Nie mógł dłużej znieść jej obecności. Irytowała go na każdym
kroku. Za chwilę to jednak skończy i pozbędzie się kłopotu. Zszedł do baru i
zamówił sobie drinka.
Paulina wyszła z łazienki
wysmarowana wonnościami. Narzuciła na siebie elegancką, cienką sukienkę. W
głowie wykluwały jej się myśli o rychłych zaręczynach. Była przekonana, że to
właśnie dzisiaj Marek jej się oświadczy. Był taki skupiony, kiedy mówił, że
chce poważnie porozmawiać. Tak. To na pewno chodzi o oświadczyny. Pragnęła,
żeby zrobił to przy wszystkich. Najlepiej tuż po sesji. To będzie odpowiedni
moment. Będą fotografowie i mogą uwiecznić to wydarzenie na zdjęciach. Rozmarzyła
się na samą myśl. – Cudownie. –
Usłyszała pukanie do drzwi i po chwili wszedł Marek.
- Jesteś gotowa? – Kiwnęła głową. – W takim
razie usiądźmy.
- Och Marek! Nie trzymaj
mnie już dłużej w niepewności. Gdzie masz ten pierścionek? Pokaż go. Jestem
taka podekscytowana. – Spojrzał na nią nie bardzo wiedząc, o co jej chodzi.
- Paulina, jaki pierścionek?
- No nie udawaj. Wiem, że chcesz mi zrobić
niespodziankę, ale ja już nie mogę się doczekać i powiem ci, że zgadzam się.
- Zgadzasz się? Ale, na co? – Teraz ona
popatrzyła na niego zdumiona, że nie rozumie, co ona chce mu powiedzieć.
- No jak to, na co? Zgadzam się zostać twoją
żoną, kochanie – podeszła do niego chcąc objąć go za szyję. Powstrzymał jej
ręce i spojrzał jej w oczy.
- Nie zrozumieliśmy się. Ja nie mam dla ciebie
żadnego pierścionka, nie mam zamiaru ci się oświadczać, ani się z tobą żenić –
wyjaśnił spokojnie. Stanęła, jak wryta nie mogąc wydobyć głosu ze ściśniętego
gardła. W końcu opanowała się.
- Jak to nie masz zamiaru?
- Zwyczajnie. Nie mam. Powiem więcej. Już
dłużej nie dam rady znosić twojej obecności w moim życiu. To koniec. Chcę też,
abyś do końca przyszłego tygodnia opuściła mój dom. – Szok, jaki wymalował się
na jej twarzy wywołał śmiertelną bladość jej policzków i krople zimnego potu.
- Nie mówisz poważnie – wykrztusiła.
- Jak najbardziej poważnie. Nie kocham cię i
nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. – Popłynęły jej po policzkach pierwsze łzy.
- Ale, dlaczego Marco, przecież ja cię tak
kocham. – Pokręcił głową.
- Ty, moja droga kochasz tylko siebie, no i
może jeszcze swojego brata. Jesteś wyniosła, zarozumiała, chorobliwie zazdrosna
i wredna. Każdej z tych cech doświadczyłem na własnej skórze i mam serdecznie
dość. Nie szanujesz innych. Pomiatasz nimi, jakby byli kimś gorszym od ciebie.
Nie znasz współczucia ani litości. Jesteś zimna jak ryba, bez jakichkolwiek
głębszych uczuć. Zrobiłaś ze mnie swój podnóżek. Uwielbiasz, gdy ci nadskakuję,
usługuję, obdarowuję klejnotami i adoruję. Zachowujesz się, jakbyś była pępkiem
świata. Otóż nie jesteś nim. Zejdź wreszcie na ziemię i zacznij używać mózgu.
Przeanalizuj swoje dotychczasowe życie i zastanów się, czy możesz jeszcze coś w
nim zmienić. Muszę cię rozczarować. Nie jesteś idealna, bo takie masz o sobie
mniemanie, prawda? Nieskazitelna panna Febo. Dla mnie jesteś kobietą z ogromną
ilością wad. Niestety zalet jakoś nie potrafię się doszukać. Może ktoś inny
odkryje je w tobie – wstał z fotela. – Pójdę już. Tak jak powiedziałem. Do
końca tygodnia nie chcę widzieć ani jednej twojej rzeczy w moim domu. – Cicho
wyszedł z pokoju. Odetchnął. Nareszcie miał to już za sobą. Uwolnił się od tej
toksycznej kobiety. Co za ulga.
Siedziała bez ruchu wbita w
fotel nie mogąc uwierzyć w słowa, które przed chwilą padły z jego ust. Jak on
śmiał ją tak potraktować, jak zwykłą uliczną dziewuchę. Nie daruje mu tego
afrontu. Jeszcze mu pokaże, na co ją stać. Będzie błagał, żeby do niego
wróciła. Na pewno kogoś ma. Nie ujdzie mu to na sucho. Wytarła łzy i pobiegła
do pokoju brata. Z impetem otworzyła drzwi i na jednym wdechu wyrzuciła z
siebie.
- Rozstałam się z Markiem. – Zdumiony jej
zachowaniem Alex, a jeszcze bardziej słowami, które usłyszał, zdębiał zupełnie.
- Jak to zerwałaś z Markiem? Dlaczego?
- Mam dosyć jego kłamstw i ciągłych zdrad.
Miałeś rację. Nie zasługuje na mnie. Nie potrafi mnie właściwie docenić.
Rzuciłam go – zacisnęła zęby, żeby się nie rozpłakać. Podszedł do niej i
przytulił ją.
- Dobrze zrobiłaś sorella. Już dawno powinnaś
była to zrobić. To zwykły, prymitywny dupek. A teraz otrzyj łzy ze swojej
ślicznej buzi i chodźmy na tą sesję.
- Alex, chciałabym się wyprowadzić od niego do
końca przyszłego tygodnia, pomożesz mi?
- Oczywiście. Przeniesiesz się do mnie. Mój
dom i tak jest dla mnie za duży. Będzie tak, jak za dawnych czasów – ucałował
ją w czoło.
- No…, uśmiechnij się. Teraz będzie już tylko
lepiej, zobaczysz. Wreszcie poznasz kogoś, kto będzie zasługiwał na twoją
miłość. – Objął ja i wyprowadził z pokoju.
Przed wybiegiem zaczęły
gromadzić się grupki osób. Główny dyrygent Pshemko był w swoim żywiole. Dawał
ostatnie wskazówki modelkom i uzgadniał szczegóły z fotografami. Sprzęt był
gotowy do pracy. Modelki przebrane i oczekujące swojego wejścia na wybieg.
Czekano tylko na prezesa. Właśnie nadchodził niespiesznie z Olszańskim zdając
mu relację z rozmowy z Pauliną.
- No i tak to właśnie wyglądało – zakończył.
- Nie gryzła i drapała? – zironizował
Sebastian.
- Seba. Ona była w takim szoku, że nie
wykrztusiła słowa. Była pewna, że ja się jej chcę oświadczyć. Ma kobieta
mniemanie o sobie, co?
- Nie doceniasz jej. Ona może się mścić – zasugerował
Olszański.
- Seba, a co ona może mi zrobić? Naśle na mnie
włoską mafię? Daj spokój. Dla niej najważniejsze jest to, żeby nie wywołać
skandalu. Bardzo dba o swój własny PR. Nawet nie będzie próbowała zrobić
cokolwiek. Zobaczysz. – Doszli do Pshemko.
- Wszystko gotowe mistrzu? – zwrócił się do
niego Marek.
- Gotowe. Czekaliśmy tylko na ciebie.
- Zaczynajmy w takim razie. – Rozejrzał się,
czy nie ma w pobliżu Uli, ale jej nie dostrzegł. Zobaczył natomiast
podchodzących Paulinę i Alexa. Ten ostatni podszedł do Marka i wysyczał przez
zaciśnięte zęby.
- Masz wreszcie to, na co zasłużyłeś prezesie.
Moja siostra w końcu przejrzała na oczy i rzuciła cię. Już dawno powinna to
zrobić. Zmarnowałeś jej siedem lat życia.
- Ona ode mnie odeszła? Tak ci powiedziała? A
to chytra jędza. Rozczaruję cię. To nie ona mnie rzuciła, tylko ja ją. Mam już
dość jej podłego, włoskiego charakterku. Tak, jak jej powiedziałem, do końca
przyszłego tygodnia ma się wynieść z mojego domu. I jeszcze jedno. To ona mnie
zmarnowała siedem lat i żałuję, że nie przegoniłem jej wcześniej. A teraz
wybacz, sesja się zaczyna. – Podszedł do stojącego parę metrów dalej Sebastiana
i już spokojnie obserwował rozwój wypadków na wybiegu.
Fotografowie uwijali się
jak w ukropie. Sesja szła sprawnie. Modelki wiedziały, w jakiej kolejności
wychodzić i nie ociągały się. Pshemko był zadowolony. Do stojących pod
wybiegiem Marka i Seby cicho podeszła Ula i szeptem spytała.
- Jak idzie? – Marek gwałtownie się odwrócił i
uśmiechnął do niej.
- Ula! Jesteś! Już myślałem, że się nie wyrwiesz.
Idzie dobrze. Myślę, że za parę minut skończą. Przedstawię cię, bo nie znasz
jeszcze Sebastiana - szturchnął Sebę w bok. - Sebastian, to jest Ula Cieplak, a
to Sebastian Olszański. Mój serdeczny przyjaciel. - Uścisnęli sobie dłonie.
- Miło mi pana poznać i przy okazji
podziękować. Podobno to pan pierwszy zauważył, że z koniem coś się dzieje.
Bardzo dziękuję za pomoc. – Na twarzy Seby wykwitł szeroki uśmiech.
- Naprawdę nie ma, za co i może mówmy sobie po
imieniu. Będzie mniej oficjalnie, dobrze?
- W porządku. Nie mam nic przeciwko temu. –
Zwróciła się do Marka.
- Byłam jeszcze w stajniach sprawdzić, czy
konie są gotowe, chociaż byłam pewna, że tak. Moi ludzie są bardzo solidni.
- Nie musisz mi tego mówić Ula. To widać na
każdym kroku. Dbają o hotel jak o swój dom. Goście też są zadowoleni. Po tej
sesji mamy godzinę przerwy na obiad i potem pójdziemy do stajni. – Kiwnęła
głową. – Zjecie w naszym towarzystwie? Moim i Sebastiana?
- Zjecie? – nie bardzo zrozumiała.
- No ty i Maciek. Może i Raul dołączy? –
Uśmiechnęła się promiennie.
- Na pewno bardzo się ucieszą. Zaraz do nich
zadzwonię. Spotkamy się w takim razie w jadalni. Zarezerwuję nam stolik
pięcioosobowy. To na razie. – Odeszła w stronę hotelu z telefonem przy uchu
zapraszając swoich przyjaciół na wspólny obiad.
Część 2
Obiad przebiegał w radosnej
atmosferze. Marek i Sebastian przeszli na „ty” z Maćkiem i Raulem. Dobrze się
poczuli, oni światowi chłopcy w tym skromnym, ale szczerym i otwartym
towarzystwie. Raul opowiadał ciekawe i bardzo zabawne historie ze swojej
włóczęgi po Hiszpanii wywołując, co chwila salwy śmiechu u współbiesiadników.
Maciek też dorzucał swoje trzy grosze. Ubawieni skończyli jeść i wolnym krokiem
opuszczali jadalnię. Marek schwycił Ulę za ramię i odciągnął od towarzystwa.
- Ula, znajdziesz wolną chwilę na krótki
spacer? – widząc jej zaskoczone spojrzenie wyjaśnił. – Chciałbym z tobą
porozmawiać. - Zastanowiła się.
- No dobrze. Nie mam w zasadzie nic tak
pilnego. Możemy iść. Powiem tylko chłopakom. Podeszła do czekającej na nich
trójki i zwróciła się do Raula i Maćka.
- Słuchajcie, ja wychodzę na chwilę odetchnąć,
chyba, że macie coś pilnego. – Pokręcili przecząco głowami.
– Idź, idź, trochę ruchu na powietrzu ci się
przyda, przynajmniej odpoczniesz od papierów. – Podziękowała im i dołączyła do
Marka. Poszli spacerkiem w kierunku lasu.
- To, o czym chciałeś porozmawiać? –
Dochodzili właśnie do polany, na której zobaczył ją po raz pierwszy.
- Usiądźmy Ula na tym zwalonym pniu. – Kiedy
to uczynili, ujął jej ręce w swoje i rzekł.
- Wiesz, jadąc do was wczoraj nawet nie przypuszczałem,
że spotkam tu takich wspaniałych ludzi i teraz już wiem, że ten wyjazd będzie w
moim życiu przełomowy. Dzięki tobie Ula. – Popatrzyła na niego zdumiona.
- Dzięki mnie? W jaki sposób?
- Przez te kilkanaście godzin sprawiłaś, że na
wiele spraw spojrzałem z innej perspektywy i zrozumiałem, jak wiele błędów
popełniłem w swoim życiu i jak bardzo błądziłem. Może kiedyś ci o tym opowiem.
Otworzyłaś mi oczy Ula. Ja nigdy nie spotkałem nikogo nawet w ułamku podobnego
do ciebie. Ty żyjesz w świecie pozbawionym kłamstw, obłudy i blichtru, ja wręcz
przeciwnie. Mój świat, to świat pozorów, wiecznego udawania, drobnych
kłamstewek i wielkich kłamstw. Mój świat, to ludzie próżni, zapatrzeni w
siebie, cyniczni do szpiku kości, a większość z nich to pozoranci. Twój świat,
to ludzie prostolinijni, szczerzy, otwarci na cierpienie innych i uczciwi.
Zrozumiałem, że ja nie chcę wracać do tego mojego świata, ale skoro już muszę,
to powinienem coś w nim zmienić, a jeżeli zmieniać, to najlepiej zacząć od
siebie. Zrozumiałem też, że nie chcę już tak żyć. Babrać się ciągle w kłamstwie
i obłudzie. Dlatego byłbym szczęśliwy Ula, jeśli wpuściłabyś mnie do swojego
świata i pomogła go lepiej poznać. Czy zgodziłabyś się na moje wizyty tutaj?
Dwa dni, to naprawdę za mało, żeby poznać drugiego człowieka, a ja pragnąłbym
bardzo poznać ciebie bliżej. Czy znajdziesz dla mnie, choć trochę wolnego
czasu, choćby w weekendy, żebyśmy mogli pobyć razem? Ja bardzo chciałbym cię
widywać - popatrzył w jej oczy z nadzieją na pozytywną odpowiedź .
Była zaskoczona tym
wyznaniem. Przecież nic takiego nie zrobiła. Nic, co miałoby przewartościować
całe jego życie. Ale skoro on tak uważał, to może było coś, co spowodowało aż
taką zmianę w jego światopoglądzie. Westchnęła.
- Dobrze Marek. Zgadzam się. Skoro ma ci to
pomóc w jakiś sposób, to niech tak będzie. – Podniósł do ust jej dłonie i
ucałował z atencją.
- Dziękuję ci Ula. To dla mnie bardzo ważne.
Jestem ci naprawdę wdzięczny. Jesteś wspaniałą i niezwykłą kobietą. - Spojrzała
na zegarek.
- Musimy wracać. Za chwilę zaczną zdjęcia przy
koniach – powiedziała łagodnie. Podnieśli się z pnia i ruszyli w kierunku
wybiegu dla koni.
Zobaczyli z daleka
stojącego przy ogrodzeniu Sebastiana i podeszli do niego.
- O! Jesteście! Wyobraź sobie Marek, że Febo
zaraz po obiedzie wyjechali.
- Naprawdę? – Seba skinął głową.
- A to heca. Nawet nie zaczekali do końca
sesji. Ale to dobrze. Nie będą nam psuć humoru.
Nagle wpadł mu do głowy
pewien pomysł.
- Ula, zgodziłabyś się wystąpić w sesji z
końmi? – Tymi słowami wprowadził ją w stan totalnego osłupienia.
- Ja?! Spójrz na mnie. Ja nie nadaję się na
modelkę. Nie Marek, nie – pokręciła głową.
- Ale ty nie rozumiesz. Chciałbym cię
sfotografować na Diablo. To wspaniały koń i pięknie się prezentuje, a ty w
stroju do konnej jazdy wyglądasz ślicznie – zauważył, że pod wpływem jego słów
na jej twarzy znów pojawiły się urocze rumieńce. – Zgódź się, proszę, błagam.
Jeśli chcesz, to będę cię prosił na kolanach – nie czekając na jej reakcję
uklęknął przed nią. – O słodka dzieweczko, zrób to dla mnie, choć nie jestem
godzien – błagał. Roześmiała się na całe gardło, a jej perlisty śmiech zaraził
też obu mężczyzn i jak na komendę wybuchnęli obaj.
- No, tak złożonej prośbie nie mogę odmówić –
uspokajała się ocierając łzy wywołane tym spontanicznym śmiechem. – Idę się
przebrać i osiodłać Diablo. - Marek podszedł do fotografów informując ich, że
jak skończą z modelkami, to zrobią jeszcze kilka ujęć innego konia. Zgodzili
się bez szemrania. Usatysfakcjonowany, cierpliwie czekał wraz z Sebastianem na
Ulę.
Sesja przebiegła sprawnie.
Łagodne usposobienie pięciu koni nie było bez znaczenia. Posłusznie wykonywały
polecenia trenerów. Po skończonej sesji zaprowadzono je do boksów. Przyszedł
czas na Ulę. W końcu wyszła w towarzystwie Raula, prowadząc za uzdę Diablo.
Hiszpan pomógł jej wsiąść, po czym podszedł do Marka i powiedział.
- Dopilnuj, żeby ludzie zachowywali się
spokojnie i nie wykonywali żadnych gwałtownych ruchów. Niech też nie krzyczą.
Nie chcę, żeby koń się wystraszył, a przede wszystkim nie chcę, żeby jej stała się
krzywda. – Marek położył dłoń na jego ramieniu.
- Raul, ja też tego nie chcę i zapewnię jej
największe bezpieczeństwo w tej sytuacji. – poklepał go uspokajająco i poszedł
uprzedzić ludzi.
Wjechała na padok w kompletnej
ciszy. Koń był spokojny i pozwalał się prowadzić. Fotografowie nie tracili
czasu. Wyglądała pięknie i tak dostojnie. Marek nie mógł oderwać od niej oczu.
Była zjawiskowa. Bez okularów szpecących jej twarz wyglądała jak anioł. Poszło
idealnie. Zadowolony Raul uścisnął Markowi dłoń i pobiegł w stronę stajni.
Ludzie zaczęli się rozchodzić. Fotografowie pakowali sprzęt. To był koniec ich
pracy. Teraz tylko pozostawało wywołać zdjęcia, które zrobili podczas tych
dwóch dni.
Marek i Sebastian czekali
jeszcze na Ulę. Właśnie przebrana wyszła ze stajni i podbiegła w ich kierunku.
- I jak było? Bardzo źle?
- Bardzo źle? Ula! Było bardzo, bardzo dobrze!
Wypadłaś świetnie. Diablo też był wyjątkowo spokojny. To będą cudowne zdjęcia.
Jak tylko je wywołają, to najładniejsze każę oprawić i przywiozę ci, będziesz
miała pamiątkę. Wracajmy. Ludzie pewnie chcą już jechać do domu. Ty Seba jak
chcesz, to też się zbieraj. Ja jeszcze zostaję. Muszę ustalić z Ulą wysokość i
termin przelewu na ich konto.
- Dobra, jeśli tak, to rzeczywiście idę się
pakować. Dziękuję Ula. Miło było cię poznać. Masz wspaniały hotel. Pewnie będę
do niego wracać, bo miejsce piękne i blisko – uścisnął jej dłoń. – Do
zobaczenia, a my widzimy się w poniedziałek, tak?
- Zgadza się. Trzymaj się stary i nie szarżuj
na drodze. – Zostali sami.
- Ten przelew, to tylko pretekst, prawda? - spytała
cicho. Spojrzał na nią i uśmiechnął się łagodnie.
- Prawda. Prawda jest taka, że chcę z tobą
pobyć jeszcze te parę godzin, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
- Nie, nie mam. W takim razie zapraszam cię do
domu na kawę. Ale nie pójdziemy pieszo, bo to kawałek drogi. Mam tu dyżurnego
melexa. Chodźmy.
Zgrabnie wskoczyła za
kierownicę, a on usiadł obok. Tak szybko ruszyła, że musiał się złapać uchwytu.
- Zawsze tak brawurowo jeździsz?
- Marek! Proszę cię. To ma być brawurowa
jazda? Ten wózek prześcignie nawet rowerzysta.
W dobrych nastrojach
podjechali pod dom. W świetle dnia wydawał się jeszcze bardziej bajkowy niż w
nocy. Zewsząd otaczała go zieleń. Tonął w niej i wyglądał pięknie. Otworzyła
drzwi i gestem zaprosiła go do środka. Wnętrze zrobiło na nim duże wrażenie.
Ciepłe kolory ścian. W salonie wygodna kanapa z mnóstwem kolorowych poduszek i
nowoczesna kuchnia otwarta na salon. – Ciekawe,
jak wygląda sypialnia? – pomyślał, ale nie powiedział tego głośno, nie miał
odwagi. Mogłaby to przyjąć jednoznacznie.
- Ula, mogę skorzystać z łazienki?
- Oczywiście, jest na prawo od salonu, ja
nastawię expres do kawy. – Kiwnął głową na znak aprobaty i wszedł do łazienki. Była
duża. Pięknie wykafelkowana. Spora kabina prysznicowa i umywalka. Na wieszakach
czyste ręczniki. Podobało mu się, że dziewczyna była taka schludna. Sam też nie
lubił bałaganu. Umył ręce i poszedł do kuchni. Stała czekając, aż expres
skończy napełniać dzbanek kawą.
- Pomóc ci w czymś? – zapytał.
- Jeśli chcesz, to wyjmij na talerzyk te
ciastka ze słoja. Nic innego nie mam, ale ciastka są smaczne. Z naszej kuchni –
wyjaśniła. Zrobił, o co prosiła. Przenieśli się z kawą do salonu i usiedli na
kanapie.
- Jakie masz plany na jutro? – spytał
nalewając im mleko do filiżanek.
- Jutro mam dzień dla siebie – roześmiała się
widząc jego zaskoczoną minę. – Dostałam dyspensę od Maćka i Raula. Muszę jechać
do Warszawy, do optyka. Teraz mam soczewki kontaktowe, ale nie są zbyt wygodne.
Podrażniają mi oczy. Muszę dobrać bardziej odpowiednie i kupić też parę
okularów. Potem fryzjer i zakupy ciuchów, bo wydarłam się ze wszystkiego.
Praktycznie muszę wymienić całą garderobę. Ciągle nie miałam czasu, żeby zadbać
o siebie. Bez przerwy w kieracie. W końcu Maciek sam przyznał mi rację, że
wyglądam bardziej jak chłopczyca niż dorosła kobieta. Dlatego dostałam parę dni
wolnego, żeby doprowadzić się do stanu używalności, jak to określił Raul.
- Dla mnie to cudowna wiadomość – spojrzała
zdziwiona. – To, że będziesz w Warszawie – szybko wyjaśnił. – Może moglibyśmy
się spotkać, chociaż na kawę, gdy uporasz się już ze wszystkim. A tak przy
okazji – wyciągnął ze spodni komórkę – możesz mi dać swój numer telefonu?
Chciałbym mieć z tobą stały kontakt. – Wyciągnęła swoją i przedyktowała mu
numer zapisując jednocześnie w swojej, jego.
- To jak? Spotkasz się jutro ze mną? – powtórzył
pytanie.
- Naprawdę tego chcesz? – wyszeptała cicho. Ujął
jej dłoń i spojrzał w oczy.
- Byłbym bardzo szczęśliwy, gdybyś się
zgodziła.
- Dobrze. W takim razie zadzwonię i umówimy
się w konkretnym miejscu. – Pochylił się do niej i delikatnie pocałował w
policzek.
- Dziękuję, to dla mnie naprawdę ważne. –
Znowu to znajome ciepło napływającej na policzki krwi. Za każdym razem, gdy
była zażenowana, lub czuła się niezręcznie, rumieniła się jak nastolatka.
Dopili kawę.
- Będę się zbierał Ula. Muszę się jeszcze
spakować. Odprowadzisz mnie?
- Odprowadzę. Podjedziemy pod hotel. Muszę
odstawić melexa.
Zszedł do holu ze spakowaną
torbą, oddał w recepcji kartę magnetyczną i rozejrzał się. Zobaczył ją na
zewnątrz. Rozmawiała z Raulem. Podszedł do nich.
- Będę jechał – podał Hiszpanowi dłoń. –
Dziękuję Raul za wszystko. Jesteś wspaniałym człowiekiem. Pożegnajcie ode mnie
Maćka.
- Zrobię to, szerokiej drogi Marek i
powodzenia. – Oddalił się od nich, jakby wyczuwając, że chcą być sami. Podeszli
do samochodu. Marek otworzył klapę bagażnika i wrzucił do niego torbę.
Przyciągnął Ulę i ukrył siebie i ją za niedomkniętą klapą. Objął ją w pasie i
popatrzył głęboko w oczy.
- Dziękuję ci za te dwa cudowne dni. Nawet nie
przypuszczałem, że poczuję się tu tak dobrze i że spotkam takich fantastycznych
ludzi, a szczególnie jedną dziewczynę, która zawróciła mi w głowie. Będę
tęsknił. Już nie mogę doczekać się jutrzejszego spotkania – pogładził ją po
policzku, sięgnął do jej ust i złożył na nich niewiarygodnie czuły i delikatny
pocałunek. Odwzajemniła go.
- Jedź ostrożnie – wyszeptała – jutro
zadzwonię i umówimy się. – Jeszcze raz posmakował jej pełnych, słodkich warg.
- Dobranoc Ula.
- Dobranoc.
Usiadł za kierownicę nie
spuszczając z niej wzroku i wolno ruszył machając jej jeszcze ręką. Długo stała
wpatrując się w pustą już drogę i rozpamiętując jego pocałunki. Jej serce
wypełniło nieznane jej dotąd uczucie. Zrozumiała, że to miłość, że zakochała
się w tym nieprzeciętnym mężczyźnie.
Wjechał na podjazd swojego
domu. Zerknął w okna. Były ciemne. Czyżby już spała? Zamknął garaż i
wewnętrznymi drzwiami wszedł do mieszkania. Zapalił światło. Cisza, aż dzwoniła
w uszach. Wszedł do salonu i rzucił torbę na kanapę. Na ławie zauważył kartkę.
Usiadł i zaczął czytać.
„Jesteś
podłym draniem. Byłam z tobą siedem lat, a ty potraktowałeś mnie gorzej niż
psa. Zapewniam cię, że twoi rodzice szybko się dowiedzą, jakiego łajdaka
wychowali. Nie wybaczę ci tego nigdy. Przez ten tydzień zatrzymam się u Alexa.
Rzeczy będę sukcesywnie zabierać, kiedy nie będzie cię w domu. Nie chcę cię
więcej widzieć. Życzę ci wszystkiego najgorszego. Paulina.”
- I to
by było na tyle – pomyślał. -Jeszcze
śmie się czuć pokrzywdzona, a ja, co mam powiedzieć? Czy ona nie traktowała
mnie przez te lata gorzej niż psa? Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie. Zasłużyłaś
sobie na takie traktowanie panno Febo. Całym swoim postępowaniem zasłużyłaś. Na
pewno nie będę miał z tego powodu wyrzutów sumienia. - Zmiął kartkę w
dłoniach i rzucił na podłogę. Wziął szybki prysznic i przebrany w piżamę
położył się do łóżka. Uśmiechnął się na wspomnienie Uli. Jakże była inna od
Pauliny. Wyzwalała w nim tyle emocji, że nie potrafił ich nawet zinterpretować.
Jednocześnie twarda i bezbronna, stanowcza i niezdecydowana, silna i niepewna.
Mógłby jeszcze tak długo. Jednak było w niej coś, co ujęło go od samego
początku. Sposób, w jaki traktowała ludzi, również jego. Spokojnie, łagodnie,
bez krzyków i irytacji, tak charakterystycznych u Pauliny. I jeszcze jej dobre,
współczujące serce, radość życia i spontaniczne reakcje. To robiło na nim
niesamowite wrażenie. Powiedział jej prawdę. Nigdy nie spotkał takiej osoby. W
jego świecie takie się nie zdarzały. Przez skórę czuł, że od teraz jego życie
wkroczy na zupełnie inne tory i cieszyło go to, bo może tak się stać, że
poznanie Uli okaże się dla niego czymś zupełnie wyjątkowym tak, jak ona sama.
ROZDZIAŁ 4
Część 1
Spała mocnym, niezakłóconym
snem do momentu, w którym pierwsze promienie słońca nie zaczęły pieścić jej
policzków. Przekręciła się na plecy wolno wyrywając się z objęć snu. Leżała
chwilę z przymkniętymi oczami błogo się uśmiechając. Pod powieki wdarł się
obraz jego twarzy. – Ten wczorajszy dzień
był cudowny. On był cudowny. Czy to możliwe, że on mnie…? Powiedział, że
zawróciłam mu w głowie. Ja, zwykła dziewczyna z Rysiowa. Co on we mnie widzi?
Nie jestem przecież nikim wyjątkowym. Nie jestem piękna. Ale z drugiej strony
chce mnie widywać, więc może jednak coś… Nie, nie Ula. Nie rób sobie nadziei.
Taki mężczyzna, jak on na pewno ma powodzenie u kobiet. Hmm…byłoby dziwne,
gdyby nie miał. Zakochałam się w nim… Tak, na pewno się w nim zakochałam.
Siedzi w mojej głowie i sercu. Czy on czuje to samo? Bardzo tego pragnę, ale
ostrożności nigdy dosyć. Nie fantazjuj Cieplak! Przecież znacie się od dwóch
dni, a ty układasz już sobie z nim przyszłość. To niedorzeczne. Ale całował
mnie tak, jak całuje mężczyzna swoją kobietę. Był taki delikatny i czuły…-
rozmarzyła się. - Dość tego! Cieplak!
Wstajemy!.
Energicznie wyskoczyła z
łóżka i pobiegła do łazienki. Z przyjemnością poddawała się kroplom wody
obmywającym jej ciało z resztek snu. Z turbanem na głowie osłaniającym jej
mokre, długie włosy, wyszła z kabiny. Przebrała się w wygodne rybaczki i
T-shirt. To był odpowiedni strój na dzisiejszą wyprawę do Warszawy. W biegu
zabrała torebkę sprawdzając jeszcze, czy ma w niej kartę kredytową. – Czymś trzeba zapłacić za te fanaberie. –
Wychodząc z domu zauważyła Raula. On też ją zobaczył i z uśmiechem
rozjaśniającym zmarszczki na jego śniadej twarzy podszedł do niej.
-Cześć Ula. Jedziesz już?
- Witaj Raul. Tak. Chcę być wcześniej. Sklepy
otwierają od dziewiątej, a fryzjer urzęduje już od ósmej. Muszę to jakoś
logistycznie rozwiązać, bo nie lubię tracić czasu na głupoty. Wyprowadzisz mi
samochód? – wcisnęła mu w ręce kluczyki. – Wiesz, jak jest wąsko w tym garażu.
Mogę go porysować – usprawiedliwiała się.
- Oczywiście. Już wyprowadzam. Ale będziesz
ostrożna i nie będziesz jechać szybko? Zapytał.
- Przysięgam ci Raul, że będę ostrożna i nie
będę szarżować. To nie jazda melexem. Tu znam każdy kamień, a to nie to samo,
co zatłoczone ulice Warszawy – pogładziła go po ramieniu. – Poradzicie sobie,
tak?
- Nie martw się, wszystkiego dopilnujemy, a ty
baw się dobrze. O której wrócisz?
- Chyba późno wieczorem. Umówiłam się jeszcze
z Markiem – dodała ciszej. Spojrzał na nią badawczo, a ona pod wpływem jego
przenikliwego spojrzenia spuściła głowę i zarumieniła się.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz? Nie
chciałbym, żeby znowu ktoś cię skrzywdził – popatrzył na nią z troską. Pokiwała
głową.
- Raul, to naprawdę nic zobowiązującego. Znamy
się przecież dopiero dwa dni. Umówiliśmy się na kawę, na nic więcej – zapewniała
go żarliwie.
- No dobrze. Idę
wyprowadzić to auto. Wyjechał z garażu i ustąpił jej miejsca przy kierownicy.
- Uważaj na siebie dziecinko.
- Będę. Nie martw się. Do zobaczenia.
Dojeżdżała do miasta. Już z
daleka poczuła smród spalin i swąd rozgrzanego asfaltu. Pokręciła nosem.
Zdecydowanie to nie były jej ulubione zapachy. Lawirując uliczkami starego
miasta dotarła wreszcie do salonu fryzjerskiego. Zaparkowała przepisowo i
weszła do klimatyzowanego wnętrza. Przedstawiła się mówiąc jednocześnie, że w
sobotę dzwoniła i umawiała się na dzisiaj rano. Zaproszono ją na fotel, do
którego podszedł młody mężczyzna.
- Dzień dobry pani. Co robimy? Ma pani jakieś
specjalne życzenia, czy zda się pani na mnie?
- Nie mam specjalnych życzeń. Chcę po prostu
wyglądać ładnie. Niech więc pan działa.
- Dobrze. Proponuje je dość mocno przyciąć.
Nie, nie na krótko – uspokoił ją widząc jej przerażoną minę. – Wystarczy do
ramion. Są bardzo długie i zniszczone na końcach. Przyda im się mały lifting.
Proponowałbym też farbę, żeby nadać im blasku i intensywniejszego koloru. Co
pani na to?
- Proszę robić według uznania, jeśli uważa
pan, że tak będzie dobrze.
Nałożył najpierw farbę, a
po pół godzinie nożyczki poszły w ruch. Jeszcze tylko ostatnie pociągnięcia
szczotką i gotowe. Spojrzała w lustro i nie mogła uwierzyć.
- To naprawdę jestem ja? – z lustra patrzyła
na nią twarz pięknej kobiety, z dużymi chabrowymi oczami i pięknie ułożonymi
włosami koloru ciemnej, gorzkiej czekolady.
- Tak, to nadal pani – fryzjer pokiwał głową.
– Wyszło naprawdę pięknie. Teraz zapraszam panią na stanowisko kosmetyczki a
potem makijaż.
Reszcie zabiegów poddała
się bez protestu, uspokojona, że jest w fachowych rękach. Zapłaciwszy za usługi
jeszcze kątem oka rzuciła spojrzenie na swoją sylwetkę odbitą w lustrze przy
wyjściu. Nie mogła uwierzyć, co potrafi zrobić odrobina farby i tuszu do rzęs.
Jej twarz promieniała szczęściem. Nie miała pojęcia, że może być aż tak
atrakcyjna.
Do optyka postanowiła pójść
pieszo. Nie było daleko. Lepsze to niż slalom zatłoczonymi ulicami. Posłuchała
dobrych rad i wybrała dwie pary lekkich twarzowych oprawek. Przymierzyła też
soczewki, uprzedzając, że ma bardzo wrażliwe oczy podatne na podrażnienia.
Soczewki, które włożyła były idealne. Nie działo się nic. Zamrugała parę razy,
ale nie odczuła żadnego dyskomfortu. Zadowolona z udanych zakupów wyszła na
słoneczną ulicę rozglądając się wokół. Zarejestrowała w niewielkiej odległości
kilka sklepów z ciuchami i bielizną. Trochę to trwało, ale w końcu wyszła
objuczona całą masą papierowych toreb pełnych sukienek, garsonek, spódnic i
przede wszystkim ładnej bielizny. Kupiła też kilka par butów takich jak lubiła
na niewysokim obcasie i całkiem płaskim. Znalazło się też kilka par eleganckich
szpilek, chociaż nie miała pojęcia, gdzie miałaby w nich wyjść. Żeby dopełnić
obrazu całości, już w sklepie przebrała się w jedną z zakupionych sukienek.
Cieniutka w kolorze głębokiej zieleni idealnie pasowała do jej nowego koloru
włosów. Do tego czarne na niewysokim obcasie sandałki. Wyglądała pięknie.
Wpakowała do bagażnika zakupy i wyciągnęła telefon. Wybrała numer Marka. W
końcu obiecała mu, że zadzwoni. Spojrzała jeszcze na zegarek. Szesnasta.
Poczuła głód. No tak, od rana przecież nic nie jadła.
- Halo, witaj Ula. Jak tam zakupy? Udane? – odezwał
się po paru sygnałach.
- Cześć Marek. Udane, nawet bardzo. Słuchaj,
możesz się wyrwać? Latam od rana po mieście i aż ściska mnie z głodu. Może
poszlibyśmy na jakiś obiad?
- Bardzo chętnie. Ja też zgłodniałem. Mogę
zaproponować miejsce?
- Oczywiście. Zdaję się na ciebie. Ja nie znam
tu żadnych dobrych lokali.
- Jesteś samochodem?
- Tak. Mogę podjechać tylko powiedz, gdzie.
- Wiesz, gdzie jest ulica Lwowska? Tam mam
biuro. Może podjechałabyś i zabrała mnie, wtedy podam ci kilka propozycji
restauracji, w których można dobrze zjeść.
- Nie wiem, gdzie jest Lwowska, ale znajdę.
Mam GPS. Jak dojadę, to dam ci sygnał na komórkę. Aha. Mój samochód to Citroen
Xsara Picasso, zielony metalik. To tak na wszelki wypadek, żebyś nie szukał. To
do zobaczenia za…chwilę.
- Już nie mogę się doczekać – usłyszała z
drugiej strony i uśmiechnęła się.
Wstał od biurka i zatarł
ręce. Zapowiada się świetne popołudnie. Jednak dotrzymała słowa i zadzwoniła.
Nieznana dotąd fala ciepła rozlała mu się gdzieś w okolicach serca. Spakował
teczkę i wyszedł do sekretariatu.
- Violetta, za chwilę wychodzę i dziś już nie
wrócę. Jak chcesz, to też możesz już wyjść, chyba, że masz coś pilnego.- Viola,
jego sekretarka, egzaltowana blondynka o niezbyt wysokim ilorazie inteligencji,
spojrzała na niego z szerokim uśmiechem.
- Dziękuję Marek. Nie mam nic pilnego. Chętnie
już pójdę – zaczęła zbierać drobiazgi do torebki. Do pomieszczenia wszedł
Olszański.
- Dobrze, że cię widzę – Marek pociągnął
przyjaciela do gabinetu. - Ula przed chwilą dzwoniła i umówiłem się z nią na
obiad. Zastąpisz mnie przez tę godzinkę?
- Nie ma sprawy stary. Pozdrów ją ode mnie i
powiedz, że nadal czuję w ustach ten niezapomniany smak hotelowego jedzonka.
- OK. Przekażę. – Do ich uszu dobiegł dźwięk
telefonu Marka. Spojrzał na wyświetlacz.
- To ona. Miała dać sygnał jak dojedzie. To ja
lecę Seba. Miej wszystko na oku. Na razie.
- Powodzenia!
Nie miał czasu czekać na
windę. Szybko przemierzył te pięć pięter w dół schodami. Wypadł przez wejściowe
drzwi i rozejrzał się. Zlokalizował zielonego citroena i zobaczył opartą o
niego kobietę. Zamarł. Była piękna, zjawiskowa. Wyglądała jak anioł, który
zstąpił z nieba. Serce zabiło mu mocniej. Nie spodziewał się aż takiej
przemiany. Podszedł bliżej.
- Dzień dobry Ula – ujął jej dłoń i przycisnął
do ust. – Wyglądasz cudownie. - Nie mógł oderwać od niej oczu. – Zjawiskowo. –
Znów poczuła, że się rumieni.
- Zawstydzasz mnie Marek. Nie jestem
przyzwyczajona do takich komplementów.
- To zacznij się przyzwyczajać, bo ja nie mogę
nie komplementować tego cudu, który stoi przede mną – uśmiechnął się łobuzersko
ukazując w całej krasie wdzięczne dołeczki. Nie odpowiedziała. Była zbyt
skrępowana tym jawnym podziwem dla jej urody z jego strony.
- To co, jedziemy? Naprawdę zgłodniałem.
Proponuję „Ogród smaków”. To najbliższy lokal i dobrze dają jeść. Ja
poprowadzę, bo dobrze znam drogę. – Skinęła głową wręczając mu kluczyki.
Siedzieli przy dyskretnie
ustawionym stoliku w rogu sali, nie niepokojeni przez nikogo i spożywali
zamówione potrawy. Była naprawdę bardzo głodna, aż skręcało ją w żołądku.
Zjadłaby nawet konia z kopytami, gdyby jej go zaproponowano. Przyglądał się z
rozbawieniem, jak pochłania kolejne danie. Pokręcił głową.
- Gdzie ci się to mieści? Jesteś taka
szczupła. – Posłała mu uśmiech znad talerza.
- Wyjechałam wcześnie rano. Nawet nie zjadłam
śniadania, więc nie dziw się, że tak się obżeram. Już prawie siedemnasta, a ja
niemal mdlałam z głodu. Przekomarzali się jeszcze jakiś czas. Nagle do ich uszu
dobiegły słowa ociekające złością i jadem.
- No proszę! Sam prezes Dobrzański i jego nowa
flama! Nie tracisz czasu dupku. Szybko się pocieszyłeś po rozstaniu z Pauliną! –
Odwrócił się gwałtownie i zobaczył Alexa z ironicznym uśmieszkiem błąkającym mu
się na ustach i stojącą obok Paulinę wpatrującą się z nienawiścią w nową, jak
sądziła, zdobycz Marka. – Obrzucił ich chłodnym spojrzeniem i nie zwracając
uwagi na słowa Alexa zwrócił się do Uli.
- Pozwól Ula, że ci przedstawię, to Aleksander
„wredny” Febo, dyrektor finansowy F&D i jego siostra Paulina Febo, równie
wredna jak jej brat. Oboje są siebie warci. – Zwrócił się do Pauliny, której
oczy miotały błyskawice. - Ty chyba tracisz czas. Nie powinnaś w tej chwili
skupić się na pakowaniu swoich rzeczy i opuszczeniu mojego domu?
- Nie martw się – wysyczała – jeszcze zdążę.
Zwróciła się do Uli. – A pani lepiej niech uważa na tego bawidamka. Nie jest
stały w uczuciach i skacze z kwiatka na kwiatek. Był ze mną siedem lat i
potraktował mnie jak zwykła szmatę. Tak mi się odwdzięczył za poświęcone mu
moje najlepsze lata. – Ula patrzyła w jej pełne złości oczy.
- Myślę, że ma pani skłonności do
konfabulacji. Proszę się o mnie nie martwić – powiedziała spokojnie. – Ja sobie
poradzę. Proszę też nie zwalać winy tylko na niego. Wina zawsze leży po obu
stronach, więc nie sądzę, żeby tylko Marek był odpowiedzialny za rozpad tego
związku. Proszę się zastanowić, czy i pani była zawsze wobec niego w porządku –
po tych słowach skierowała swoje spojrzenie na Alexa. - A panu radzę bardziej
panować nad słownictwem. W ogóle mnie pan nie zna i określa mianem „flamy”.
Obraził mnie pan. Zdecydowanie brakuje wam obojgu klasy i macie ewidentne braki
w dobrym wychowaniu. A teraz proszę nas zostawić i pozwolić nam spokojnie
zjeść. Żegnam państwa. – Widziała, że jej opanowanie i spokojnie wypowiedziane
słowa zrobiły na nich piorunujące wrażenie, aż się zagotowali. Alex złapał
Paulinę pod ramię i z dumnie uniesionymi głowami wymaszerowali z lokalu. Przy
stoliku zaległa pełna napięcia cisza. Pierwsza odezwała się Ula.
- Uff… co to było? – Spojrzał bezsilnie na nią
z niepewnością w oczach.
- Chyba należą ci się wyjaśnienia. Dokończ
obiad i podjedziemy do parku obok firmy. Tam jest najwłaściwsze miejsce na
takie rozmowy. – Odsunęła talerz.
- Chyba straciłam apetyt. Chodźmy. – Zapłacił
rachunek i poprowadził ją do wyjścia.
Przeszli wolnym krokiem
przez szeroko otwartą bramę parku. Nie mówili nic. Marek podprowadził ją do
ławki i poprosił, żeby usiadła. Sam usadził się obok.
- Ula, wczoraj nic nie mówiłem, bo uznałem, że
nie ma już o czym. Właśnie wczoraj, kiedy przyjechała do hotelu, zakończyłem
ten chory związek i stałem się wolnym człowiekiem. Bardzo pragnąłem się z tobą
widywać i wiedziałem, że dopóki jestem uwikłany w układ z Pauliną nie będziesz
chciała, abym do ciebie przyjeżdżał. Ona naiwnie sądziła, że zaprosiłem ją, bo
chciałem się jej oświadczyć, ale ja nie mógłbym z nią być dłużej. Może jednak
zacznę od początku, żebyś dobrze zrozumiała, o co w tym wszystkim chodzi,
dobrze? - Pokiwała w milczeniu głową wpatrując się w jego smutne oczy. Wziął
głęboki oddech. - Kiedy byłem dzieckiem moi rodzice na wakacjach we Włoszech
poznali rodzinę Febo Francesco i Agnieszkę. Agnieszka była piękną Polką zakochaną
w swoim włoskim mężu. Mieli dwójkę dzieci, Alexandra i Paulinę. Dzieci były
mniej więcej w podobnym wieku jak ja. Podczas tych wakacji zaprzyjaźniliśmy
się, a nasi rodzice postanowili założyć wspólny interes. Tak powstał dom mody
Febo&Dobrzański. Interes rozwijał się a my dorastaliśmy. Rodzice zaczęli
snuć plany, co do naszej przyszłości i doszli do wniosku, ze najlepiej będzie,
jak Paulina zostanie panią Dobrzańską. Widzieli w tym same zalety i korzyści
dla firmy. Od najmłodszych lat utwierdzali nas też w przekonaniu, że jesteśmy
sobie przeznaczeni, więc w końcu przyjęliśmy oboje to do wiadomości, że tak ma
być i już. Mijały lata. Kiedy byliśmy w średniej szkole, bodajże w drugiej
klasie zdarzyło się nieszczęście. Febo wracali z lotniska, jezdnia była
oblodzona, wpadli w poślizg i uderzyli z całym impetem w betonowy mur oporowy
oddzielający autostradę od stojących w pobliżu zabudowań. Oboje Febo zginęli na
miejscu. Alex miał tylko złamaną rękę, natomiast Paulina, co było dziwne,
wyszła z tego wypadku bez szwanku. Od tego czasu zmienili się oboje. Stali się
zimni, wyniośli, dumni i bardzo krytyczni w stosunku do innych. Na pogrzebie
nie widziałem, aby choć jedno z nich uroniło łzę. Moi Rodzice podjęli się
opieki nad nimi, a ojciec obiecał, że będzie pomnażał spuściznę po ich
rodzicach. Starali się, jak tylko mogli najlepiej, wypełniać złożoną nad grobem
przyjaciół, obietnicę. Średnią szkołę skończyli oboje we Włoszech mieszkając u
rodziny Francesca. Jednak po maturze, moi rodzice ściągnęli ich do Polski i już
tu na miejscu studiowali. Paulina wyrosła na piękną pannę. Rwała oczy
niejednego mężczyzny. Muszę przyznać, że był czas, kiedy pochlebiało mi to i
lubiłem myśleć, że jest tylko moja. Nie, nie kochałem jej, nigdy. To był rodzaj
przywiązania i być może wygody. Zamieszkaliśmy razem. Kupiłem dom i wprowadziła
się do mnie. Nie traktowała mnie dobrze. Ciągle podejrzewała mnie o romanse,
śledziła każdy mój krok, wynajmowała detektywów, nawet nakłoniła moją własną
sekretarkę, żeby przeglądała mój kalendarz spotkań. Ta ciągła inwigilacja była
nie do zniesienia. W końcu uznałem, że skoro podejrzewa mnie o posiadanie
kochanek, to trzeba sprawić, żeby jej podejrzenia nie były bezpodstawne.
Zacząłem bywać w klubach. Razem z Sebastianem włóczyliśmy się od imprezy do
imprezy zaliczając po drodze kolejne panienki. Wracałem do domu nad ranem
zblazowany i wypruty z sił, a wtedy ona urządzała mi karczemne awantury i sceny
zazdrości z iście włoskim temperamentem. Nie mogłem tego wytrzymać. Ona bardzo
dbała o pozory. Przy ludziach, a przede wszystkim przy moich rodzicach graliśmy
wspaniałą, zakochaną parę. Wiesz…uściski, pocałunki, ostentacyjne, przy obcych
ludziach i nikt nawet się nie domyślał, że prawda jest zupełni inna. Poza
Alexem. On od początku to podejrzewał i mścił się na mnie w każdy możliwy
sposób. Knuł, intrygował, rzucał mi kłody pod nogi i uprzykrzał życie na każdym
kroku. Miałem dość. Zrozumiałem, że to nie jest kobieta przeznaczona dla mnie,
ale jakiś koszmar, z którego nie mogę się obudzić. Co dziwne, ona wybaczała mi
wszystkie świństwa, jakie jej robiłem, wszystkie zdrady, tak, jakby chciała za
wszelką cenę wypełnić ostatnią wolę swoich rodziców i doprowadzić do zawarcia
tego małżeństwa. Jak to dobrze, że nie składałem jej żadnych deklaracji ani
obietnic, że nie oświadczyłem się jej. Gdyby tak było, dużo trudniej przyszłoby
nam się rozstać. Nie mógłbym być z kobietą, do której nie czuję nic, prócz
wstrętu. – Zamknął jej dłonie w mocnym uścisku.
- Kiedy przyjechałem do Rysiowa i cię poznałem
coś we mnie drgnęło. Może sprawiła to świadomość, że jesteś całkiem inna niż
ona, a może fakt, ze potrafiłaś rozmawiać ze mną tak szczerze, tak otwarcie.
Nie potrafię zdefiniować tych uczuć, które tam mną zawładnęły. Jeszcze nie, ale
mam nadzieję, że z czasem to się zmieni. Jednego jestem na sto procent pewien.
Chcę cię widywać. Jesteś jak powiew świeżego powietrza w moim pogmatwanym życiu
i dajesz nadzieję, a ja uczepiłem się kurczowo tej nadziei i wbiłem w nią
pazury, bo może to ona pomoże mi uświadomić sobie, że nie jestem tak do końca
człowiekiem spisanym na straty. – Spojrzał na nią niepewnie oczekując z jej
strony jakiejś reakcji. Słuchała skupiona nie przerywając mu ani na chwilę. To,
co powiedział wstrząsnęło nią do głębi. Wysunęła dłoń z jego rąk i łagodnie
pogłaskała jego policzek.
- Cieszę się, że mi to opowiedziałeś – wyszeptała.
– Na pewno błądziłeś i robiłeś złe rzeczy, nie mnie to oceniać. Myślę jednak,
że drzemią w tobie duże pokłady dobroci i wrażliwości. Jesteś na dobrej drodze,
żeby stać się lepszym człowiekiem. Masz dobre serce, potrafisz współczuć, a to
ważne, bo jest hamulcem przed popełnianiem złych uczynków. Zmieniasz się na
korzyść i na pewno sam już wiesz, że to właściwa droga – spojrzała w jego pełne
żalu i smutku stalowe tęczówki, a on podniósł jej dłoń do ust i ucałował.
- Dziękuję ci Ula. Wiedziałem, że zrozumiesz i
przepraszam za ten incydent w restauracji. Nie spodziewałem się ich tam
spotkać.
- Nie przepraszaj, to nie twoja wina.
Pospacerujmy jeszcze z godzinkę, a potem się pożegnam. Nie chcę zbyt późno
wracać do domu, bo będą się niepokoić. Podnieśli się z ławki. Marek nie
wypuszczając jej dłoni ze swojej poprowadził ją w stronę małego jeziorka, w
którym pluskało się stadko kaczek. Odetchnął i poczuł ulgę. Opowiedział jej o
wszystkim, a ona zrozumiała. Cudowna istota. Jak dobrze jest iść z nią tak ręka
w rękę, zrzuciwszy z serca ten balast. Jednocześnie spojrzeli na siebie i
uśmiechnęli się. Objął ją ramieniem i przytulił do siebie całując ją w skroń.
- Jestem szczęśliwy Ula jak nigdy dotąd.
Dziękuję, że jesteś. - Znowu się zarumieniła.
Część 2
Nadal objęci, wyszli z
parku i podeszli do stojącego na parkingu, samochodu Uli.
- Szkoda, że musisz już wracać – powiedział ze
smutkiem. – Najchętniej trzymałbym cię w ramionach do rana i nie wypuszczał z
nich. – Odwróciła się twarzą do niego i położyła mu dłoń na sercu..
- Przecież wiesz, że mam mnóstwo pracy, nie
mogę wszystkiego zrzucić na głowę Maćka i Raula. Oni mają dość swoich
obowiązków. – Przyciągnął ją bliżej siebie.
- Wiem, wiem… pracowita z ciebie istotka. Będę
tęsknić. Już tęsknię. Zadzwoń do mnie, jak dojedziesz. Będę spokojniejszy
wiedząc, że dotarłaś bezpiecznie.
- Zadzwonię. A ty masz czym dojechać do domu?
Jeśli chcesz, to cię podwiozę.
- Nie, nie trzeba. Mój samochód stoi
zaparkowany pod firmą. Chciałbym, żebyś przyjechała ją kiedyś odwiedzić.
Pokazałbym ci jak pracujemy. Oprowadziłbym cię. Zobaczyłabyś pracownię Pshemko.
- Jeszcze nie wiem, kiedy, ale bardzo chętnie
ją zobaczę. Obiecuję. Wplótł palce w jej gęste włosy, pochylił głowę i zaczął
całować. Najpierw delikatnie, czule, później pogłębił pocałunek sprawiając, że
stał się namiętny i żarliwy. Nie walczyła z tym. Pragnęła jego pocałunków jak
kania dżdżu. Zaczęła się od nich uzależniać. Nie wiedziała, jak długo to
trwało. Straciła poczucie rzeczywistości. Dopiero brak powietrza wyrwał ją z
tego stanu. Oderwała się i gwałtownie zaczerpnęła haust, uspokajała oddech.
- Muszę jechać – szepnęła.
- Jedź i pamiętaj, zadzwoń, bo będę się
niepokoił. – Usiadła za kierownicą i ostrożnie wyprowadziła samochód z
parkingu. Widziała, jak macha jej jeszcze w geście pożegnania. On stał do
momentu, w którym jej samochód nie zniknął mu z oczu. Wolnym krokiem przeszedł
na drugą stronę ulicy. Wsiadł do auta i jeszcze przez chwilę wspominał jej
cudowną twarz i te słodkie usta, które uwielbiał całować. Dzwoniąca komórka
oderwała go skutecznie od tych myśli. Spojrzał na wyświetlacz. „Mama”. Odebrał.
- Cześć mamo, co tam?
- Witaj synku. Masz czas jutro po południu?
Chciałabym, żebyś zajrzał do nas. Chyba musimy porozmawiać.
- Już nawet wiem o czym, a raczej o kim. Co?
Zdążyła się już poskarżyć? Szybko działa, ale dobrze, przyjadę. Mam tylko
nadzieję, że nie zaprosiłaś Febo do tej rozmowy, jeśli tak, to mnie na pewno nie
będzie. I od razu cię uprzedzam. Nie próbuj nas godzić, bo ja nie chcę mieć z
nią nic wspólnego.
- Nie martw się. Będziemy tylko my i ty,
nikogo więcej.
- W takim razie w porządku. Będę o
osiemnastej. Do zobaczenia. Rzucił aparat na siedzenie obok. – No tak, jeszcze rozmowa z rodzicami. –
Wiedział, że musi się odbyć. Powinien wszystko im wyjaśnić, tak jak Uli. Ona
zrozumiała, ale czy oni będą równie wyrozumiali? Miał nadzieję, że staną po
jego stronie.
Dojeżdżała do pierwszych
zabudowań Rysiowa. Pomyślała, że wstąpi jeszcze do ojca i przywita się z
dzieciakami. Dość długo ich nie widziała, a przez telefon nie zawsze można
powiedzieć wszystko. Poza tym kupiła kilka rzeczy dla nich w Warszawie i nie
chciała zwlekać, bo wiedziała, że się ucieszą, jak je dostaną. Podjechała pod
dom. Zza szyby samochodu dostrzegła wychodzącego z garażu ojca. Poznał samochód
i pospiesznie podszedł do bramy. Jego poorana zmarszczkami twarz rozjaśniła się
radosnym uśmiechem.
- Córcia! Witaj! A co tak późno? Nie mogłaś
się pewnie wyrwać wcześniej? – zasypał ją gradem pytań. Uściskali się
serdecznie.
- Wracam z Warszawy. Miałam dzisiaj dzień dla
siebie i chyba dobrze go wykorzystałam. Spójrz na mnie. – Odsunął ją od siebie
nadal trzymając ją za ramiona.
- Pięknie wyglądasz – powiedział wzruszony. –
Obcięłaś włosy. Ładnie ci w tym kolorze. No, ale wejdź, nie stójmy przy bramie.
- Wyjęła jeszcze z bagażnika przygotowane dla nich torby i ująwszy ojca pod
ramię wmaszerowała z nim do domu.
- Betti! Jasiek! Ula przyjechała, chodźcie się
przywitać. – Za chwilę usłyszeli tupot nóg na schodach i do kuchni z radosnym
okrzykiem „Ulcia!” wpadła jej młodsza siostrzyczka. Ula wzięła ją na ręce i
ucałowała oba policzki.
- Stęskniłaś się za mną?
- Bardzo, bardzo, bardzo…- każde „bardzo” było
poprzedzone słodkim całusem.
- Cześć Jasiu – podeszła do brata trzymając
Beatkę na rękach i cmoknęła go. Józef Cieplak już krzątał się po kuchni robiąc
wszystkim herbatę.
- Siadajcie, a ty Ula opowiadaj, co słychać u
was.
- Mieliśmy dwa pracowite dni. Firma z Warszawy
wynajęła cały hotel na sesję zdjęciową. Musieliśmy wszystko przygotować według
ich wskazówek. Raul miał najgorzej, bo robił wybieg dla modelek.
- A właśnie. Co u niego? Zdrowy jest? – ożywił
się Józef.
- Zdrowy. Wiesz, że on nigdy nie choruje.
Zahartowany jest. Opiekuje się mną i wyręcza we wszystkim. Jest kochany.
- Dobrze, że on tam jest, przynajmniej ja
jestem o ciebie spokojny.
- Obaj z Maćkiem stwierdzili, że w końcu
powinnam zrobić coś dla siebie i kazali jechać do Warszawy. Zaliczyłam optyka,
fryzjera i mnóstwo sklepów. Dla was też coś kupiłam – sięgnęła po leżące w
kącie torby.
- Beatka, tu masz trochę sukienek i bluzeczek
i chyba jakieś spodnie. Jasiu dla ciebie kilka bluz. Zostawię ci też pieniądze,
to kupisz sobie jakąś porządną kurtkę, bo nie wiedziałam, czy dobrze trafię w
twój gust. A to dla ciebie tato. Kilka nowych koszul i dwa swetry. Mam
nadzieję, że wam się spodobają te rzeczy. – Patrzyła, jak wyrzucają z toreb
ubrania i z radością chłonęła entuzjastyczne westchnienia i piski zadowolonego
rodzeństwa. Zobaczyła jak wzruszony ojciec dyskretnie ociera łzy.
- Dziękujemy córcia. Rozpieszczasz nas – podszedł
do niej i pocałował ją w czoło.
- Kogo mam rozpieszczać, jak nie was.
Jesteście jedyną moją rodziną i kocham was wszystkich. – Wyściskana i
wycałowana przez rodzeństwo, usiadła wreszcie przy stole i z przyjemnością
napiła się herbaty. Posiedziała jeszcze chwile opowiadając im o hotelu i
ludziach im znajomych.
- Będę się zbierać. Późno już, a ja jestem
zmęczona. – Pożegnała się z ojcem, Jaśkowi wcisnęła plik banknotów na kurtkę,
wycałowała Beatkę i z obietnicą rychłej wizyty opuściła rodzinny dom.
Będąc już w swoim własnym,
usiadła z podkurczonymi nogami na kanapie i z filiżanką malinowej herbaty w
dłoniach rozmyślając o wydarzeniach dzisiejszego, intensywnego dnia. Było jej
żal Marka. Mimo, iż przyznał się jej do złych uczynków, żałowała go. Wplątał
się w związek z kobietą właściwie tylko dla podtrzymania interesu, który łączył
ich oboje. Zero miłości, zero jakiegokolwiek uczucia. Jak musiał męczyć się w
takim dziwnym układzie i to przez siedem długich lat. Kobieta nie zrobiła na
niej dobrego wrażenia. W jej oczach czaiło się zło i nienawiść do całego
świata. Nie rozumiała takich ludzi zimnych i wyzutych z uczuć. Ten jej brat,
też niezłe ziółko. - Bezczelny. Jak można
tak podejść do kogoś i nie znając go obsypać obelgami. Dobrze, że zachowałam zimną krew i nie pozwoliłam się sprowokować.
Chyba dostali nauczkę. Przynajmniej
powiedziałam im, co o nich myślę. – Jej myśli poszybowały do Marka.
- Matko! Przecież miałam zadzwonić!
Zapomniałam! – złapała za telefon wybierając jego numer.
- Ula? - Usłyszała. – Dobrze, że dzwonisz.
Zacząłem się już martwić, że nie dojechałaś.
- Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale jeszcze
po drodze wstąpiłam do taty i dzieciaków i trochę zeszło. Ale teraz jestem już
u siebie cała i zdrowa. Wszystko w porządku. A ty jak dojechałeś?
- Dobrze. W domu bałagan, jakby tajfun przez
niego przeleciał. Ta furiatka wywala wszystko z szaf. Moje rzeczy też. Swoje
pakuje, a moje zostawia na podłodze. Ewidentnie odgrywa się na mnie. Każdy
sposób jest dobry, nie? Dopiero przed chwilą skończyłem wieszać swoje ubrania w
szafie. Ale wytrzymam. Jeszcze trochę.
- Oczywiście, że wytrzymasz. Nie prowokuj jej.
Staraj się być miły i uprzejmy. Zobaczysz jak to na nią podziała. Będzie
wściekła, że jej krzyki i postępowanie spływają po tobie, jak po kaczce. Ja w
restauracji też nie pozwoliłam się sprowokować i widziałeś, jakie mieli miny
odchodząc? – zachichotała.
- Ja wiem, dlaczego mieli takie miny. Nie
powiedziałem ci o tym, ale Paulina zawsze podkreśla, że jest dobrze wychowaną
kobietą z klasą, a tu nagle słyszy, że jest wręcz przeciwnie. Rozjuszyłaś ją,
ale przynajmniej ma nauczkę. Zadzwoniła do mnie mama. Chce jutro porozmawiać.
Trochę obawiam się tej rozmowy.
- Dlaczego?
- Boję się, że będą usiłowali namówić mnie,
żebym się zgodził na jej powrót, ale zastrzegłem, że jeśli ta rozmowa ma się
odbyć w towarzystwie Pauliny, to nie przyjadę. Obiecała mi, że jej nie będzie.
Zobaczymy.
- Będę trzymać za ciebie kciuki. Najważniejszy
jest spokój, więc musisz zapanować nad emocjami i spokojnie im wyjaśnić, tak,
jak mnie dzisiaj, o co w tym wszystkim chodzi. To przecież twoi rodzice. Na
pewno zrozumieją. Bądź dobrej myśli.
- Wiesz Ula, jesteś aniołem. Moim aniołem
stróżem zesłanym z nieba. Po rozmowie z tobą zaraz czuję się lepiej. Potrafisz
mnie pocieszyć i za to bardzo ci dziękuję.
- Naprawdę nie ma za co. Kończę już. Śpij
dobrze. Dobranoc.
- Dobranoc aniele. Myśl o mnie.
- Myślę. Pa.
Następnego dnia o
osiemnastej stał przed domem rodziców. Otworzyła mu Zosia, gosposia seniorów
Dobrzańskich. Powiedziała, ze rodzice czekają na niego w salonie. Poszedł tam i
przywitał się. Nalał sobie drinka i zagłębił w fotelu. Helena Dobrzańska
spojrzała na niego z troską.
- Synku wyjaśnisz nam, co się stało? Paulina
przyjechała do nas roztrzęsiona i nie mogliśmy jej uspokoić. Dlaczego kazałeś
jej się wynosić z domu? – Wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić i po chwili
opanowanym głosem zaczął mówić.
- Paulina od paru lat jest nie do zniesienia.
Osaczyła mnie. Niemal ubezwłasnowolniła. Zrobiła ze mnie niewolnika. Już dłużej
nie mogłem tego tolerować, dlatego zerwałem z nią.
- Przesadzasz. Nie wierzę, żeby Paulina była
zdolna do takich rzeczy. Zaśmiał się ironicznie.
- To tylko świadczy o tym, jak słabo ją znasz.
Przypominam ci, że to ja z nią mieszkałem przez ostatnich siedem lat i
zapewniam cię, że poznałem ją na wylot.
- Ale co konkretnie masz jej do zarzucenia.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? – Helena kiwnęła
głową.
- Proszę bardzo. Od lat wynajmowała
detektywów, żeby śledzili każdy mój krok. Niemal słyszałem ich oddech za moimi
plecami. Jest chorobliwie zazdrosna i cierpi na paranoję. Wmawiała mi
nieistniejące kochanki, a potem robiła karczemne awantury, że połowa Anina ją
słyszała. Po takiej awanturze następnego dnia była słodka jak miód i całowała
mnie publicznie przy każdej nadarzającej się okazji. Chyba nie sądzisz, że to
normalne zachowanie. Ona jest niezrównoważona psychicznie. Nie dalej jak
wczoraj siedziałem w restauracji z właścicielką hotelu, w którym mieliśmy tę
sesję zdjęciową. Jedliśmy obiad i rozmawialiśmy o interesach. Niespodziewanie
przy naszym stoliku zjawili się oboje Febo. Alex nawet nie znając tej kobiety i
widząc ją pierwszy raz na oczy, obraził ją. Powiedział, że szybko pocieszyłem
się po Paulinie, a ją nazwał moją flamą. Czy wiesz, jak się poczułem i jak było
mi głupio i wstyd wobec tej kobiety?. Już dawno mówiłem ci tato, że trzeba się
go pozbyć z firmy. On knuje poza naszymi plecami. Znowu skumał się z Włochami i
kombinuje, jak przejąć firmę. Jeśli chcesz, jutro przedstawię ci dowody.
Znalazłem umowę napisaną po włosku. Nawet wymienione są w niej stanowiska,
które mieliby objąć Włosi. – Krzysztof Dobrzański poluzował krawat i zbladł.
- To niemożliwe. Nie wierzę.
- Oczywiście, że nie wierzysz. Zawsze, to
Alexa stawiałeś mi za wzór. Jaki to on uczciwy i kompetentny. Miara się jednak
przebrała. Początkowo nie chciałem ci o niczym mówić. Wiedziałem, że się
zdenerwujesz i możesz to odchorować, ale w tej sytuacji nie mam wyjścia. To nie
są jedyne dowody, jakie posiadam. Mam też nagranie zrobione przez moją
sekretarkę, którą próbował skorumpować, w zamian miała znaleźć dowody przeciwko
mnie, żeby pozbawić mnie stanowiska prezesa. Pamiętasz sprawę tych materiałów
zatrzymanych na granicy? – Krzysztof kiwnął głową.
- Nikt by się nawet nie zorientował, że nie
mają patentu, bo nikt nie miał zamiaru ich sprawdzać. To właśnie Alex usłużnie
wykonał telefony do La
Prezency i na granicę. Tym samym uruchomił lawinę naszych
kłopotów. Potem, gdy nieopatrznie obraziłem Pshemko, a on chciał odejść, to
właśnie Alex zawiadomił Fox Fashion, że mistrz jest do wzięcia. Mógłbym jeszcze
długo wymieniać. Jedno jest pewne. Wszystkie jego działania zmierzają do
pogrążenia firmy, a następnie do przejęcia jej przez włoski zarząd – upił łyk z
kieliszka. - Jak wiecie Paulina nigdy nie stawała po mojej stronie, nigdy nie
wspierała moich działań. Zawsze murem stawała za bratem i broniła go. Może też
brała udział w tej brudnej grze braciszka. Nie zdziwiłbym się, gdyby tak było.
Jest nieobliczalna i zdolna do wszystkiego.
- Dlaczego nam nic nie powiedziałeś synu?
Gdybym wiedział wcześniej, już dawno bym to rozwiązał. I nie martw się. Żadne z
nas nie będzie cię zmuszać do związania się z Pauliną na siłę. Dość
usłyszeliśmy, żeby pchać cię w to małżeństwo.
- Dziękuję tato. Nic wam nie mówiłem, bo bałem
się o twoje serce, że mógłbyś tego nie wytrzymać. Bałem się też, że mi nie
uwierzysz. Tyle razy przecież cię zawiodłem… - spuścił głowę bawiąc się
kieliszkiem. Krzysztof spojrzał na syna.
- Marek, każdemu się zdarza popełniać błędy i
nikt nie jest od nich wolny. Teraz wiem, że gdyby nie Alex wiele rzeczy mogło
się zakończyć inaczej, ale od jutra to się zmieni. Jutro zwołasz posiedzenie
zarządu w trybie pilnym. O dziesiątej. Miej ze sobą te dowody, o których mówiłeś
Trzeba rozwiązać tę sprawę.
- Ale jak chcesz to zrobić?
- Zaproponuję im odsprzedanie udziałów. Nie po
cenach, jakie sobie wymyślą, bo pewnie podaliby takie, na jakie nas nie stać.
On musi zapłacić odszkodowanie za straty, jakie poniosła firma w wyniku jego
podstępnych działań. Na tym nie koniec. My ich spłacimy, a oni wrócą do Włoch.
Niech tam otworzą swój własny interes. Nie chcę ich tu więcej widzieć, a i ty
odetchniesz. – Marek spojrzał z wdzięcznością na ojca. Podszedł do niego i
uściskał.
- Dziękuję ci tato. Dziękuję wam obojgu za to,
że zrozumieliście. Jutro z rana zsumuję wszystkie straty, jakie ponieśliśmy,
żeby miał świadomość, na co nas naraził. Może niech zarząd zbierze się o
jedenastej, to da mi trochę więcej czasu na przygotowanie się – Krzysztof
kiwnął głową.
- Dobrze niech będzie jedenasta.
- Pójdę już. Jutro ciężki dzień. Trzeba się
wyspać. Dobranoc kochani.
- Dobranoc synku.
Leżąc już w piżamie
zadzwonił jeszcze do Uli i opowiedział jej przebieg rozmowy z rodzicami.
- Miałaś dobry pomysł. Nie poniosło mnie i
cały czas byłem opanowany. Spokojnie opowiedziałem, co mi leżało na sercu.
- Mówiłam, że to zawsze odnosi skutek
- Wiesz najbardziej się bałem o reakcję ojca,
że jego serce może tego nie wytrzymać, ale okazało się, że przyjął to bardzo
dobrze, bez zbędnych emocji. Jutro na zarządzie wszystko się rozstrzygnie. A
ty? Byłaś bardzo zajęta dzisiaj?
- Nie bardziej niż zwykle. Nawet wykroiłam
trochę czasu, żeby pojeździć na Diablo. Ten koń ma tyle energii, że wypadałoby
go przegonić ze trzy razy dziennie, tylko ja nie mam tyle czasu. Raul wpadł na
pomysł, żeby podnieść ogrodzenie padoku tak, żeby nie mógł go przeskoczyć. W
ten sposób wyszaleje się sam.
- Ula? Chciałbym przyjechać na weekend.
Zgodzisz się? – spytał.
- Zawsze jesteś tu mile widziany. Nie będę
jednak rezerwować pokoju. Po co masz płacić. U mnie jest niezależny apartament
z osobnym wejściem, więc zapraszam cię do siebie. – Serce podskoczyło mu z
radości.
- Naprawdę? Dziękuję Ula. Tęsknię za naszymi
rozmowami. Może i na naukę jazdy konnej dam się skusić?
- Zobaczymy. Na pewno nie będziesz się nudził.
Pożegnam się już. Dobrej nocy, a za jutrzejszy dzień też trzymam kciuki.
- Dziękuję. Jesteś kochana. Dobranoc. – To
słowo „kochana” poruszyło jej serce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz