ROZDZIAŁ 6
Ubrani w
ciepłe czapki i otuleni grubymi szalikami wyszli przed bramę.
- To, co Jasiu? Damy siadają a my pociągniemy
– zaproponował Marek.
- Marek – żachnęła się Ula – ja to chyba nie
jestem w wieku, żeby jeździć na sankach? – Uśmiechnął się do niej i z żarem w
oczach powiedział.
- Tobie wszystko pasuje i tak wyglądasz, jak
mała, śliczna dziewczynka.
- Nie kryguj się siostra tylko siadaj. Szkoda
czasu – rzucił zniecierpliwiony Jasiek.
Usiadła na
sankach trzymając przed sobą rozbawioną Beatkę. Mężczyźni złapali zgodnie za
sznurek i puścili się biegiem wzdłuż chodnika ciągnąc za sobą piszczące
dziewczyny. Wyjechali na obrzeża miasteczka i dotarli do linii pierwszych
sosen. Przed nimi rozciągała się słynna rysiowska górka, która była całkiem
sporą górą o długim, lecz łagodnym zboczu, po którym zjeżdżała miejscowa
dzieciarnia. Zziajani przystanęli by złapać oddech.
- Wyraźnie brakuje mi kondycji – wysapał
zmęczony, ale rozbawiony Marek. – To był niezły bieg, nie Jasiu?
- No… - Jasiek oddychał ciężko. – Moja
kondycja chyba też wzięła urlop.
- Z powrotem my was pociągniemy – Ula
chichotała na całego, podobnie jak wtórująca jej siostrzyczka.
- Ja zjeżdżam pierwsza z panem Markiem, – wypaliła
– a wy ulepcie kule na bałwana.
Ula wstała
z sań ustępując miejsca Markowi. Zasiadł trzymając jednocześnie sznur i Beatkę.
- Popchnijcie nas trochę.
Sanie
ruszyły i z każdym metrem nabierały szybkości. Błyskawicznie pędzili na sam
dół. Betti piszczała z uciechy a Marek promieniał ze szczęścia. Ileż to lat
minęło od chwili, kiedy bawił się tak radośnie, beztrosko i spontanicznie?
Chyba jak był małym chłopcem. Teraz tak się właśnie poczuł. Jak sztubak w
ferworze najlepszej zabawy. Roześmiany ciągnął Beatkę pod górę z niemałym
trudem, bo zbocze było śliskie i rozjeżdżały mu się nogi. Dotarli na szczyt. Beatka
aż jęknęła zobaczywszy dwie ogromne śniegowe kule.
- Bałwan prawie gotowy! – klaskała w dłonie i
podskakiwała. – Jeszcze tylko głowa. Ja ulepię z Jasiem, a ty Ulcia zjedź z
panem Markiem na sankach. – Marek spojrzał na ukochaną i wyszczerzył zęby.
- No skoro Betti zarządziła, nie możemy nie
zjechać. Siadaj Ula – poklepał miejsce przed sobą. Usiadła i przylgnęła do
niego a on objął ją rękami, jak największy skarb. Ruszyli. Krzyknęła, gdy
nabierali rozpędu. Przywarł do niej całym ciałem tuląc ją w ramionach i
szepcząc.
- Nie bój się kochanie. Przecież jestem tuż
obok. Nic nam się nie stanie.
Jakby
wbrew tym zapewnieniom sanki nagle wjechały na muldę, zachybotały, przechyliły
na bok i po chwili oboje turlali się po białym śniegu rycząc ze śmiechu. Marek
wyhamował na własnych plecach, a Ula na nim. Leżąc tak jedno na drugim nadal
nie mogli opanować śmiechu.
- Ty to nazywasz… ha… ha… ha… bezpieczną
jazdą? – Ula chichotała a on wpatrywał się w te cudne, roześmiane oczy, w te
śnieżnobiałe zęby i te cudowne, malinowe wargi, jak zaczarowany. Przewrócił ją
na plecy i nie mogąc się powstrzymać wtulił w jej usta, swoje.
- Kocham cię. Jesteś, jak ciepła iskierka,
która rozpala każdy skrawek mojego serca. – Zarumieniła się.
- Marek… dzieci patrzą… - Zmitygował się.
- Przepraszam kochanie, ale nie mogłem
opanować chęci pocałowania cię – pomógł jej wstać i otrzepał śnieg z kurtki. - Chodźmy, bo ten bałwan już chyba gotowy.
Rzeczywiście
tak było. Z braku odpowiednich rekwizytów mała zrobiła mu oczy, nos i ręce z
patyków, które powbijane były też na czubku głowy zamiast kapelusza.
- To bardzo piękny bałwan Betti. Pozjeżdżaj
teraz z Jasiem, a my z Markiem popatrzymy.
Było sporo
śmiechu. Najmłodsza latorośl Cieplaków już dawno nie miała takiej uciechy.
Wracali rozbawieni tym bardziej, że zgodnie z tym, co obiecała im Ula, teraz
mężczyźni zasiedli na sankach a one z wielkim wysiłkiem je ciągnęły. W końcu
Marek zlitował się nad nimi. Klepnął siedzącego przed nim Jaśka w plecy i
powiedział.
- Chodź, zmienimy je, bo mają już dosyć.
Wesoło
pokrzykując dobiegli do bramy. W wyśmienitych humorach, z policzkami
zaróżowionymi od mrozu ściągali wilgotne kurtki. Józef, który wyszedł z kuchni
przyglądał się z uśmiechem całemu towarzystwu.
- Chyba dobrze się bawiliście?
- Tato! Było super! – mówiła rozentuzjazmowana
Betti. – Najpierw zjechałam z panem Markiem, a potem Ulcia z nim zjeżdżała i
wywalili się. Ulepiliśmy też bałwana i zrobiłam mu włosy z patyków.
- Już dobrze Beatka – Józef pogłaskał córkę po
głowie. – Z tych emocji to ty chyba dzisiaj nie zaśniesz. Wchodźcie. Zrobiłem
herbatę i kolację. Wzmocnicie się trochę po tej eskapadzie.
Usiedli
przy stole i ze smakiem zajadali sałatkę jarzynową przygotowaną wcześniej przez
Ulę i gorące kiełbaski. Po kolacji Marek popatrzył ciepło na tę rodzinę.
Pozazdrościł im tej wspaniałej, domowej atmosfery, którą tworzyli oni sami.
- To był wspaniały dzień. Dawno nie bawiłem
się równie dobrze. Dziękuję wam wszystkim. Chciałbym też, żebyście zwracali się
do mnie po imieniu. Poczułbym się lepiej, swobodniej. Pan Marek – to tak
sztywno brzmi, nie sądzicie? – Roześmiali się.
- Dobrze Marku. Będzie, jak sobie życzysz –
Józef uścisnął mu dłoń.
- Będę jechał. Późno już. Jutro trzeba
wcześnie wstać. Wyjdziesz ze mną Ula?
- Wyjdę.
Stojąc
przy samochodzie przyciągnął ją do siebie. Odgarnął jej kosmyk włosów z czoła i
z czułością popatrzył w oczy.
- Nie uwierzysz Ula, ale nie pamiętam, kiedy
miałem równie udany dzień, nie licząc tego przedwczorajszego i wczorajszego.
Masz wspaniałą, kochającą się rodzinę. Bardzo ich polubiłem.
- Podobnie jak oni ciebie – powiedziała cicho.
- Ja cię zapomniałem zapytać. Czy ty będziesz
mogła jakoś dojeżdżać do Warszawy? W końcu to nie tak blisko. Jak chcesz będę
przyjeżdżał po ciebie.
- To bez sensu Marek. Po co masz się zrywać o
świcie. Lepiej pośpij. Sam mówiłeś, że ostatnio, to snu brakowało ci
najbardziej…
- Snu i ciebie – pogładził ją delikatnie po
policzku.
- Ja dojeżdżałam przecież przez cały okres
studiów. Jadą stąd autobusy, więc nie martw się, poradzę sobie.
- To, co? Spotykamy się o ósmej trzydzieści? –
Pokiwała twierdząco głową. Schylił się i przylgnął do jej ust. To był długi,
subtelny i bardzo namiętny pocałunek. Oderwał się w końcu od niej.
- Idź Ula. Nie marznij. Jeśli postoisz tu
jeszcze chwilę, nie znajdę w sobie dość siły, żeby odjechać. – Uśmiechnęła się
nieśmiało i stanąwszy na palcach pocałowała go.
- Dobranoc kochany. Jedź ostrożnie i zadzwoń,
jak będziesz już w domu, żebym się nie martwiła.
- Na pewno to zrobię. Dobrej nocy skarbie – cmoknął
ją jeszcze w policzek i wskoczył do samochodu.
Poniedziałek
nie zaczął się dla niej zbyt szczęśliwie. Gdy wchodziła do firmy, ktoś na nią
wpadł i ledwie zdołała utrzymać równowagę.
- Nie może pani iść szybciej? Tu ludzie
przechodzą – usłyszała pełen irytacji głos. Odwróciła się i ujrzała wysokiego
mężczyznę o kanciastym podbródku, z przylizanymi, czarnymi włosami i równie
czarnymi oczami, które ziały nienawiścią.
- A pan mógłby być lepiej wychowany. To pan
wpadł na mnie. Trzeba czasem trochę się rozejrzeć, a nie patrzeć tylko na czubek
własnego nosa – odpaliła.
Świdrował
ją przenikliwym, wściekłym spojrzeniem. Pod wpływem tego wzroku bazyliszka,
zadrżała.
- Kim pani jest i co u licha pani tu robi?
- Po co panu ta wiedza? Mnie nie obchodzi, kim
pan jest i czym się zajmuje?
- Co się tutaj dzieje? Ula, wszystko w
porządku? – Odetchnęła z ulgą. - Marek.
Jak dobrze, że już jest.
- Poza tym, że ten człowiek prawie mnie
staranował, to w porządku.
- Alex. Czyżby chorobliwa ambicja zaćmiła ci
wzrok? Nie widzisz nic i potykasz się o ludzi? Przyhamuj trochę. Ludzie to nie
śmieci, po których można deptać.
Febo
uśmiechnął się szyderczo.
- Niektórzy właśnie tacy są i tylko w taki
sposób można ich traktować.
- Uważasz więc, że ta piękna kobieta jest
śmieciem?
- Nie wkładaj mi w usta słów, których nie
powiedziałem, - warknął - a panią przepraszam – odwrócił się na pięcie i
poszedł w stronę wind.
- Boże, kto to był? – Ula odzyskała mowę.
- To Alexander Febo. Opowiadałem ci o nim,
pamiętasz? – Pokiwała głową.
- To był sławny pan Febo… no proszę. Wygląda
jak wcielony diabeł.
Roześmiał
się.
- Masz rację. To trafne porównanie. Gdyby
przyprawić mu rogi i dać trójząb, to kto wie…? Chodźmy. Winda jest.
Weszli do
sekretariatu, który od dziś miał być miejscem pracy Uli. Stało tam już
przygotowane dla niej biurko i komputer. Violetta, jak zwykle, spóźniała się.
- Zostawiam cię tu kochanie. Pamiętasz, co
masz robić? Mówiliśmy o tym w piątek.
- Pamiętam. Materiały znajdę. Mam nadzieję, że
Viola wie, gdzie, co jest? Wygląda na trochę roztrzepaną. – Marek roześmiał
się.
- To delikatnie powiedziane. Nie znam bardziej
zwariowanej osoby, ale to też ma swój urok. Jak poznasz ją lepiej, na pewno to
docenisz. To nasz firmowy poprawiacz humoru.
Przedmiot
ich rozmowy stukotem niebotycznych obcasów obwieścił właśnie swoją obecność.
- O! Cześć. Już jesteście, a myślałam, że to
ja będę pierwsza – rzuciła rozpinając kurtkę i ściągając szalik w panterkę.
- Nie wiem Viola, czemu żywiłaś właśnie
dzisiaj takie przekonanie, przecież nigdy nie przychodzisz przede mną.
- No, raz mógłbyś się spóźnić i dać mi szansę.
– Marek pokręcił głową i uśmiechnął się pod nosem.
- Pokaż Uli, gdzie trzymasz najważniejsze
dokumenty i segregatory. Będzie z tego korzystać. Jeśli by potrzebowała twojej
pomocy…
- Wiem, wiem… nie musisz tego mówić i tak cała
firma na mojej głowie. – Marek przewrócił oczami. - Dobrze, że kupiłam zapas
pomidorów. Czuję, że ten dzień będzie stresujący.
- Nie kracz Viola i do roboty. Na razie – otworzył
swój gabinet i wszedł do środka.
Minęły dwa
miesiące odkąd podjęła pracę w firmie Marka. Ten czas pozwolił na to, by nieco
okrzepła i przyzwyczaiła się do warunków i ludzi. O ile łatwo było jej zaakceptować
Sebastiana i Violettę oraz parę innych osób w tym sławnego projektanta Pshemko,
tak zupełnie nie mogła przywyknąć do wiecznie rozkazującej Pauliny, jej brata i
tchórzliwego, głównego księgowego, Adama Turka. Ten ostatni był bardzo namolny.
Najwyraźniej spodobała mu się, o czym świadczyły permanentne, irytujące prośby
o spotkania sam na sam po pracy. Do tej pory konsekwentnie mu odmawiała, ale
sama nie wiedziała, jak długo da radę być miła w stosunku do niego. Nie chciała
go urazić i wielokrotnie dawała mu do zrozumienia, że nie jest zainteresowana,
lecz Turek nie poddawał się. Upatrywał w niej szansę na szczęśliwe życie i
odmianę swojego starokawalerskiego losu. Dzisiaj znowu ją dopadł. W czasie
przerwy na lunch zeszła do bufetu. Marek był zajęty i obiecała, że przyniesie
mu jakąś kanapkę, żeby nie musiał odrywać się od pracy. Usiadła samotnie przy
stoliku z herbatą i miseczką sałatki. Zabrała się za jedzenie. Konsumując
myślała o czekającej ją jeszcze dzisiaj pracy. Szuranie odsuwanego od stolika
krzesła wyrwało ją z tych rozmyślań. Podniosła głowę i ujrzała Adama, na twarzy
którego malował się nieszczery i niepewny uśmiech.
- Witaj Uleńko. Można? – zapytał moszcząc się
na krześle. Westchnęła ciężko. – Jeszcze
tylko jego tu brakowało – pomyślała.
- Adam, czego chcesz? Przepraszam Cię, ale mam
sporo spraw do przemyślenia i chciałabym zostać sama.
- Ula, Uleńka. No, nie bądź taka. Przecież
widzę, że chcesz się ze mną spotykać, tylko nie masz odwagi – złapał ją za
dłoń, którą natychmiast wyrwała. Była wściekła. – Co on sobie wyobraża?
- Adam, powiem to dzisiaj ostatni już raz i
mam nadzieję, że wreszcie do ciebie dotrze, bo jak do tej pory nie bardzo
przyswoiłeś to, co mówiłam wcześniej. Nie jestem tobą zainteresowana nawet w
najmniejszym stopniu. Nigdy nie umówię się z tobą na żadną randkę i na pewno
nigdy nie obdarzę cię uczuciem. Gdybyś nie wiedział, to ja już mam chłopaka i
bardzo go kocham. Nie szukam nikogo innego, bo jestem w szczęśliwym związku.
Daj mi wreszcie spokój i przestań mnie nękać, a najlepiej znajdź sobie inny
obiekt westchnień.
Siedział
naprzeciw niej z miną zbitego psa. Nie mógł pogodzić się z tym, co od niej
usłyszał. Wreszcie zebrał się w sobie i wysyczał ze złością.
- Jeszcze tego pożałujesz. Na kolanach
przyjdziesz do mnie i będziesz mnie błagać żebym z tobą był…
- Przestań Adam! Nie wiem, co sobie myślałeś,
ale chyba zbyt mocno ponosi cię wyobraźnia. Jeszcze raz powtarzam. Zostaw mnie
w spokoju.
Zerwała
się od stolika i łapiąc w locie kanapkę przeznaczoną dla Marka wybiegła z bufetu.
Była bardzo wzburzona. Zupełnie nie wiedziała, jak poradzić sobie w takiej
sytuacji, bo nigdy w takiej nie była. Postanowiła porozmawiać z Markiem. Do tej
pory omijała temat adoracji Turka, bo uważała, że nie będzie ukochanemu
zawracać głowy. Dzisiaj jednak zobaczyła w oczach Adama szaleństwo i
przestraszyła się nie na żarty. To, co powiedział brzmiało, jak groźba.
Nie
pukając, wparowała do gabinetu Marka i usiadła na kanapie próbując uspokoić
oddech. Spojrzał na nią zaniepokojony i przysiadł obok łapiąc ją za dłoń.
- Ula, co się stało? Wyglądasz bardzo blado. –
Nic nie mówiła, musiała zebrać myśli. Wreszcie zaczęła oddychać normalnie.
Spojrzała mu w oczy.
- Nie mówiłam ci wcześniej, bo nie chciałam
cię niepokoić i myślałam, że sama poradzę sobie z tą niemiłą sytuacją, ale
przed chwilą wydarzyło się coś, co spowodowało, że nie mogę dalej tłumić tego w
sobie.
Nie
rozumiał zupełnie, o czym ona mówi, ale jej wzburzenie zaniepokoiło go dość
mocno.
- Ula, o czym ty chcesz mi powiedzieć? Co cię
tak zdenerwowało?
- Od jakiegoś czasu Adam mnie prześladuje.
- Turek? Adam Turek? – Pokiwała twierdząco
głową.
- Ciągle mnie adoruje. Nie daje spokoju. Chce
się umawiać na randki. Wielokrotnie powtarzałam mu, że nic z tego nie będzie.
Dzisiaj znowu mnie dopadł. Powiedziałam mu, że nie jestem nim zainteresowana i
nigdy nie będę, że mam chłopaka i go kocham, a on zaczął mi grozić.
Przestraszyłam się. Wiesz jaką jest szują. To szkoła Alexa, a on był chyba
pilnym uczniem. Boję się Marek. Dziś wyglądał jak szaleniec a w oczach miał
obłęd. Nie wiem, do czego mógłby się posunąć – wytarła nerwowo łzy z policzków.
Przytulił ją do siebie.
- Już dobrze. Cieszę się, że mi powiedziałaś,
bo dzięki temu będę mógł odpowiednio zareagować. Wiem, że do tej pory
ukrywaliśmy się z naszą miłością, ale jemu trzeba to uświadomić. Załatwię to od
razu – wstał z kanapy, podszedł do telefonu i wybrał numer do księgowości.
- Dzień dobry pani Matyldo. Marek Dobrzański z
tej strony. Jest Adam?
- Właśnie wszedł. Oddaję mu słuchawkę.
- Turek, słucham – usłyszał wyniosły głos
księgowego.
- Adam, przyjdź proszę do mojego gabinetu.
Musimy porozmawiać.
Turek
spiął się słysząc w słuchawce głos prezesa.
- Tak, tak… oczywiście… zaraz będę – jego głos
przybrał służalczy ton.
- W takim razie czekam.
- Sam
prezes? Do mnie? Co on może takiego chcieć? – z natłokiem myśli podążał
korytarzem do gabinetu prezesa. Stanął niezdecydowany pod drzwiami. Przylizał
rzadkie włosy i obciągnął marynarkę. Zapukał i wszedł. Kątem oka zauważył
siedzącą na kanapie Ulę, ale jakoś nie pokojarzył, że to, o czym chce rozmawiać
z nim prezes dotyczy jej. Stanął na środku pokoju i rzekł.
- Wzywałeś mnie… - Marek podniósł się zza
biurka i wskazał mu fotel.
- Siadaj proszę, mam ci coś do powiedzenia.
Kiedy
Turek usadowił się już w fotelu a Marek obok na kanapie, przez moment panowała
niezręczna cisza, którą w końcu przerwał Dobrzański.
- Posłuchaj Adam. Dowiedziałem się dzisiaj, że
od jakiegoś czasu nękasz Ulę swoją osobą, a dzisiaj nawet jej groziłeś. –
Księgowy poruszył się niespokojnie na fotelu i skrzywił, jakby pod tyłkiem miał
rozsypane gwoździe.
- Ja…? No co ty? To była tylko taka wymiana
zdań. Zupełnie niezobowiązująca.
- Czyżby? Ula przedstawiła mi to nieco inaczej
i tak się składa, że to jej wierzę, nie tobie. Chcę, żebyś miał jasność
sytuacji i chcę też, byś nigdy więcej nie czynił wobec niej podobnych awansów.
Ula jest moją dziewczyną i nie pozwolę na podobne traktowanie jej osoby,
rozumiesz? – Turek był w szoku.
- Ale… jak to, twoją dziewczyną? To niemożliwe…
- Dlaczego tak uważasz? Czy zawsze muszę się
obnosić ze swoją miłością? Nadal byś o tym nie wiedział, gdyby nie incydent w
bufecie. Jeśli jeszcze raz usłyszę od niej, że w jakikolwiek sposób jej się
naprzykrzasz, słownie molestujesz, grozisz lub obrażasz, wylecisz z firmy i
nawet twój przyjaciel Alex ci nie pomoże. Czy to jest jasne?
- Tak, tak, jasne… pewnie.
Na twarzy
Turka malował się głęboki szok. Nigdy nie sądził, że tych dwoje łączyło coś
więcej niż praca. Przez cały czas, odkąd Ula zaczęła pracę w tej firmie, nigdy
nie dała po sobie poznać, że z prezesem łączy ją coś więcej, a i on zachowywał
się podobnie.
- Mam jeszcze jedną prośbę. Chcę, żebyś te
informacje zachował wyłącznie dla siebie. Wiem, że będzie to trudne, bo w
stosunku do swojego szefa jesteś szczery aż do bólu i często zbyt gorliwy,
prawda? Mam nadzieję, że bardzo się postarasz. Niedyskrecja z pewnością źle by
się odbiła na twojej dalszej pracy w Febo&Dobrzański. Zrozumieliśmy się?
- Tak. Nic nikomu nie powiem.
- Cieszę się. Możesz w takim razie wrócić do
pracy, to wszystko.
Turek
wyszedł z gabinetu z mętlikiem w głowie. Nie wiedział jak ma teraz postąpić.
Czy powiedzieć o tym, co łączy Cieplak i Dobrzańskiego Alexowi, czy zachować te
rewelacje dla siebie. Prezes wyraźnie dał mu do zrozumienia, że jak piśnie
słówko, wyleci z roboty. Nie mógł sobie na to pozwolić. Miał dwa niemałe
kredyty do spłacenia. Jeśli chlapnie, nie będzie miał z czego spłacać. Nie mógł
dopuścić do takiej sytuacji. Będzie więc milczał jak grób. Wcześniej, czy później
i tak wszyscy się dowiedzą. Taką informację trudno jest ukryć, szczególnie w
takim plotkarskim światku jak F&D.
Po wyjściu
Turka Marek odetchnął z ulgą. Spojrzał w błękitne oczy Uli, w których jeszcze
czaił się strach i obawa. Przygarnął ją do siebie i musnął ustami jej policzek.
- Nie martw się kochanie. Już wszystko dobrze.
On nie będzie ci się już naprzykrzał. Wie, co może się stać, kiedy powtórzy się
ta niemiła sytuacja. Nie będzie ryzykował utraty pracy.
- Dziękuję Marek. To było dla mnie bardzo
krępujące i przykre doświadczenie.
- Zapewniam cię, że już się nie powtórzy. Może
urwiemy się trochę wcześniej. Pójdziemy na spacer i może na jakiś obiad, a
potem odwiozę cię do domu?
- Bardzo bym chciała, ale mam trochę roboty… -
próbowała protestować.
- Ula. Jutro też jest dzień. Zresztą daj część
Violetcie, niech i ona coś zrobi. Za coś jej w końcu płacę, nie?
- No dobrze. Zobaczę, czy wróciła z lunchu.
Wyszła z
gabinetu i usiadła za biurkiem. Violi jak zwykle nie było i nie dziwiło jej to
wcale. Z pewnością miała lepsze zajęcia niż praca w sekretariacie. Lubiła ją
nawet, ale wciąż nie mogła zrozumieć, dlaczego Marek nadal ją tu trzyma. Chyba
tylko dlatego, że była dziewczyną jego najlepszego przyjaciela. Pożytek z niej
żaden. Pracowała tu już dość długo i gdyby tylko wykazywała jakiekolwiek chęci,
mogła nauczyć się wiele przez ten czas. Ula postanowiła przeprowadzić z nią
poważną rozmowę nawet, jeśli nie spodoba się to Markowi. Nie może dłużej
odwalać całej roboty za siebie i za nią.
Właśnie
weszła do sekretariatu z telefonem przy uchu, plotąc jak najęta do jakiejś
Gośki. Usiadła za biurkiem założywszy nogę na nogę.
- Ty to Gośka jakaś niedorozwinięta jesteś.
Przecież klaruję ci już od godziny…
- …
- Dobra, kończę już, bo mam ważną konferencję,
cześć – rozłączyła telefon i spojrzała na wpatrzoną w nią Ulę.
- A ty co? Podsłuchujesz?
- Nie Violetta. Rozmawiasz tak głośno, że nie
tylko ja cię słyszę. Poza tym chciałabym z tobą poważnie porozmawiać.
- No to rozmawiaj – prychnęła lekceważąco.
- Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że mamy
nawał pracy, a ty, jak do tej pory nie wykazujesz żadnego zaangażowania. Nie
pomyślałaś, że byłoby dobrze odciążyć mnie trochę, bo haruję za siebie i za
ciebie? Naprawdę nie rozumiem twojej roli w F&D i nie rozumiem, za co
bierzesz pensję i to wcale niemałą. Nie masz żadnych wyrzutów sumienia, że
bierzesz pieniądze za nic?
Kubasińska
poczerwieniała na twarzy ze złości.
- A co ciebie może obchodzić, za co mi płacą?
– wypluła z siebie.
- Dopóki odwalam za ciebie robotę, żywotnio
mnie to interesuje. Jestem asystentką prezesa a ty, jako jego sekretarka, masz
słuchać moich poleceń i przede wszystkim je wykonywać. Śledzenie internetowych
wyprzedaży i gadanie bzdur przez telefon chyba nie mieści się w zakresie twoich
obowiązków.
Ula wstała
od biurka i położyła na biurku Violetty stos segregatorów.
- Proszę, to dla ciebie. Sporządzisz
zestawienie kampanii reklamowych z ostatnich pięciu lat. Masz na to dwa dni, bo
wtedy będzie to potrzebne Markowi. Ja muszę zająć się budżetem i będę miała
dość roboty przy nim.
Mina Violi
była bezcenna. Z wrażenia nie mogła wyksztusić słowa. Wreszcie głośno
przełykając ślinę wrzasnęła oburzona.
- Ty chyba z krowy spadłaś! Dlaczego ja muszę
się tym zająć, a nie ktoś inny?
- Bo jesteś tu sekretarką? To nie są rzeczy, z
którymi sobie nie poradzisz. Przecież sama wielokrotnie powtarzasz, jak to
harujesz dla dobra firmy i masz ją cały czas na swojej głowie, co najmniej
jakbyś to ty była tu prezesem a nie Marek. Udowodnij to i pokaż, na co cię
stać.
- Nie będę słuchać twoich rozkazów! Co ty
sobie myślisz! Że kim tu jesteś! Ani mi się śni tknąć to palcem – wskazała na
segregatory. – Jak jesteś taka mądra, to sama zrób to zestawienie.
Zwabiony
wrzaskami Violetty Marek wyszedł z gabinetu.
- Co tu się do cholery dzieje? Violetta,
dlaczego tak wrzeszczysz?
- Czy wiesz, co ta Cieplak wymyśliła? Kazała
mi zrobić jakieś zestawienie kampanii reklamowych z pięciu ostatnich lat! Dasz
wiarę?
Marek
zerknął na Ulę i uśmiechnął się pod nosem.
- I co w tym jest takiego, że tak bardzo cię
wzburzyło? – Violetta żachnęła się.
- No wiesz Marek? Dlaczego ja mam to robić,
niech zrobi to ktoś inny?
- Kto na przykład? Oprócz was dwóch nie widzę
tu nikogo, kto mógłby się tym zająć. Masz coś pilnego do roboty, że nie możesz
się tego podjąć?
- Ciągle mam coś do roboty. W końcu muszę
jakoś reprezentować firmę.
- A po co? Przecież mamy swojego ambasadora w
osobie Pauliny i to ona ją reprezentuje.
- No wiesz, o co mi chodzi…
- Nie, nie wiem. W takim razie pokaż, co
zrobiłaś dzisiaj. – Kubasińska wyłamywała palce. Ta rozmowa zaczynała
przybierać niekorzystny dla niej obrót.
- No… dzisiaj… dzisiaj w zasadzie… to raczej
nic – wypaliła na jednym wdechu.
- A wczoraj? – drążył Marek.
- Wczoraj? Wczoraj… chyba też nic…
- No widzisz. Ula ma pełne ręce roboty. Trzeba
ją odciążyć, a ja nie chcę mieć poczucia, że płacę ci tylko za to, że jesteś.
Nie chciałbym się z tobą rozstawać, ale jeśli nie będziesz wypełniać swoich
obowiązków nie znajdę powodu, by dłużej trzymać cię w firmie. Nie zależy ci na
tej pracy?
- Oczywiście, że mi zależy.
- W takim razie udowodnij mi, jak bardzo. I
nie oburzaj się, kiedy Ula prosi cię, żebyś coś zrobiła. Zapewniam cię, że
wiele możesz się nauczyć od niej i skorzystać z jej wiedzy. Sama mi mówiłaś, że
marzy ci się stanowisko PR-owca. Wiesz, że bez odpowiedniego przygotowania nie
będę ci mógł go powierzyć. Jeśli chcesz zrobić karierę, musisz się solidnie do
tego przyłożyć. Ula na pewno chętnie ci w tym pomoże, bo świetnie zna
zagadnienie. To, co? Zrobisz to zestawienie? My musimy za chwilę wyjść, bo mamy
spotkanie na mieście.
Twarz
Violetty wypogodziła się, a złość wyparowała z niej zupełnie, kiedy usłyszała
od Marka o jej ukochanym public relations.
- Naprawdę Ula mogłaby mi pomóc? – Cieplakówna
uśmiechnęła się do niej.
- Violetta, jeśli postanowisz podjąć studia w
tym kierunku zapewniam cię, że zrobię wszystko, byś je ukończyła i pomogę, jak
tylko będę potrafiła najlepiej. To jednak ty musisz wykazać chęci, bo tego za
ciebie nie zrobię.
- Dzięki Ula i przepraszam, że tak na ciebie
naskoczyłam. Zabieram się do roboty. – Marek uśmiechnął się do swojej
sekretarki.
- I o to chodzi Viola. Chciałbym się kiedyś
pochwalić, że mam najlepszą sekretarkę na świecie, więc nie zawiedź mnie.
- Nie zawiodę. Obiecuję.
- Ula – zwrócił się do ukochanej – wyłącz
komputer i spakuj się. Zaraz wychodzimy.
ROZDZIAŁ 7 +18
Uwielbiał
spacery z nią. Uwielbiał chodzić z nią parkowymi alejkami trzymając rękę na jej
ramieniu lub objąwszy w pasie, tulić ją do swego boku. Ona poddawała się tym
czułościom, bo nigdzie tak bardzo, jak w objęciu jego ramion nie czuła się
bezpieczna. Odkąd zaczęła pracować w F&D zadbała, by odżywiał się
regularnie i zdrowo. Często bywał w Rysiowie, gdzie mógł bezkarnie kosztować
ich może niezbyt wyrafinowanej, ale jakże pysznej kuchni. Jego wygląd wyraźnie
się zmienił. Nadrabiał utracone wcześniej kilogramy. Niewątpliwie zmężniał.
Dzięki dość częstym ćwiczeniom na siłowni nabrał masy mięśniowej i siły. Teraz,
gdy szła obok niego, z zadowoleniem stwierdzała, że wygląda bardzo pociągająco
i męsko. Było jej miło na duszy, że to również dzięki niej doszedł do dawnej
formy, a nawet nieco lepszej, niż poprzednio. Podniosła głowę do góry i
zobaczyła jego duże oczy wpatrujące się w nią z miłością. Uśmiechnęła się łagodnie.
Odpowiedział tym samym i pochylił się do jej ust.
- Kocham Cię – wyszeptał w nie.
Przywarła
do niego jeszcze mocniej. I ona kochała go nad życie. Nigdy nawet nie
przypuszczała, że po tych ciężkich przejściach i po takim toksycznym związku
będzie jeszcze tak nieprzyzwoicie szczęśliwa. On każdego dnia dawał jej powody,
by ta miłość rozwijała się w niej jak najpiękniejszy kwiat. Uwrażliwiała ją i
dodawała skrzydeł, a buzujące w niej szczęście rozsadzało piersi.
On również
się zmienił pod wpływem tego uczucia. Stał się poważny, odpowiedzialny i
nareszcie spokojny. Już nie wyobrażał sobie życia bez niej. Ona stanowiła jego
treść i sens. Była inspiracją, tlenem, którym oddychał i całym jego światem.
Przy niej odżył. Coraz bardziej zacierały się w pamięci te wszystkie złe lata,
które spędził z Pauliną. Do tej pory dziwił się sam sobie, że wytrzymał z tą
kobietą tyle czasu. Wprawdzie kontakty z nią były nieuniknione, bo wciąż
pracowała w firmie i nadal nie były dobre. Ona w dalszym ciągu zadzierała nosa
i pogardliwie traktowała ludzi. Również Ulę, choć tak naprawdę pewnie nawet nie
podejrzewała, że są ze sobą. On zawsze był blisko i mógł w każdej chwili
interweniować, gdy ta wściekła harpia posuwała się w stosunku do jego
asystentki za daleko. Odetchnął. Paulina, to zamknięty rozdział na zawsze.
Teraz jest Ula. Najważniejsza osoba w jego życiu. Kocha ją i tak już będzie do
końca. Ponownie sięgnął jej ust.
- Wziąłem kawałek bułki. Nakarmimy kaczki? –
Uśmiechnęła się radośnie a uśmiech objął również jej chabrowe, szczęśliwe oczy,
pod których urokiem był od samego początku.
- Pamiętałeś! – chwyciła go za rękę i
sprowokowała do biegu. Po chwili zatrzymali się przy zamarzniętym jeszcze
stawie. Patrzył jak wiele radości sprawia jej to prozaiczne zajęcie. Miała tyle
pozytywnej energii, że mogłaby się nią podzielić z połową miasta. Była
niezwykła i taka inna od kobiet, z którymi miał do czynienia do tej pory. One
były zepsute do szpiku kości. Przesiąknięte zapachem tytoniu i alkoholu.
Naprawdę nie rozumiał, co mogło go w nich pociągać? Chyba tylko szybki,
niezobowiązujący seks. Pocałunek z nimi był czymś odstręczającym. Jego
delikatna Ula zawsze pachniała owocowo. Lubił wtulać się w jej odurzające
truskawkowym szamponem włosy. – Popadam z
jednej skrajności w drugą, ale ta druga jest dobra, miła i przyjemna – spojrzał
na otrzepującą ręce z odruchów bułki Ulę.
- Chodź kochanie. Jestem głodny. Pójdziemy na
jakiś dobry obiad. – Podbiegła do niego i uśmiechnęła się wdzięcznie.
- I na gorącą herbatę z cytryną. Trochę
zmarzłam.
Objęci
pomaszerowali w stronę bramy.
Pomógł jej
rozebrać płaszcz i wraz ze swoim oddał do szatni. Objął ją wpół i skierował się
w stronę stolików.
- Marek? – usłyszał nagle za swoimi plecami.
Odwrócił się wraz z Ulą i zaskoczony ujrzał swoich rodziców siedzących przy
stoliku.
- A co wy tu robicie? Zosia strajkuje i nie
chce gotować? – zażartował. – Kochani, pozwólcie, że wam przedstawię. To
Urszula Cieplak, moja asystentka i dziewczyna, a to Ula moi rodzice, Helena i
Krzysztof Dobrzańscy.
Ula
wyciągnęła dłoń w kierunku Heleny a następnie podała ją Krzysztofowi.
- Bardzo miło mi państwa poznać. Marek wiele
mi opowiadał.
- To ciekawe moja droga, - odezwała się Helena
– bo nam nie opowiadał o tobie w ogóle, poza tym, że ma nowa asystentkę.
- I to bardzo piękną – Krzysztof uśmiechnął
się do niej serdecznie a ona spłonęła pod wpływem jego przenikliwego
spojrzenia.
- Czemu nie jecie w domu tylko tutaj? – dociekał
Marek.
- Wracamy z zebrania w mojej fundacji. Daliśmy
Zosi wolne popołudnie, bo wiedzieliśmy, że zebranie może się trochę
przeciągnąć. Postanowiliśmy tu wejść i coś zjeść, a wy?
- Wyszliśmy po pracy na mały spacer i też
zgłodnieliśmy.
- W takim razie usiądźcie z nami. Zapraszamy.
- Nie chcielibyśmy państwu przeszkadzać – odezwała
się nieśmiało Ula.
- Nonsens moja droga – Krzysztof odsuwał jej
już stołek. – Powinniśmy się chyba lepiej poznać. – Usiadła i podziękowała
seniorowi. Marek zajął miejsce obok.
- Zamówiliście już?
- Jeszcze nie synku. Przyszliśmy tuż przed
wami. Zdążyliśmy jednak wybrać dania. – Marek lotem błyskawicy prześledził
menu.
- Co powiesz na wiedeńskie sznycle Ula?
- Mogą być – szepnęła cicho czując się nadal
skrępowana zaistniałą sytuacją.
Skinął na
kelnera i złożył zamówienie podobnie uczynił to Krzysztof.
- Jak się pani u nas pracuje pani Urszulo?
- Ula, po prostu Ula. Pracuje mi się bardzo
dobrze, bo praca jest ciekawa i przede wszystkim w wyuczonym przeze mnie
zawodzie.
- Ula jest niezwykle zdolną ekonomistką – wtrącił
Marek. – Skończyła dwa fakultety i zna biegle trzy języki. Mamy prawdziwe
szczęście, że ją zatrudniliśmy. Budżet nowej kolekcji to też jej zasługa. Jest
świetny i pozwoli nam zaoszczędzić dzięki pomysłom Uli sporo pieniędzy.
Siedziała
purpurowa i nie wiedziała, gdzie podziać oczy. Marek przesadzał. Przecież to
jej praca i za to jej płacą, by wywiązywała się z niej jak najlepiej. Zauważył
jej zawstydzenie i uśmiechnął się.
- Ula jest bardzo skromną osobą i chyba
wprawiłem ją tymi pochwałami w zażenowanie. Przepraszam cię kotku, ale nie mogę
przemilczeć twoich zasług.
- Ale naprawdę to nic takiego, ja niczego wyjątkowego
nie zrobiłam…
Krzysztof
przyglądał jej się z przyjemnością. – Piękna
i naprawdę bardzo skromna. Wygląda uroczo z tymi rumieńcami. Zupełnie inna niż
Paulina. Marek patrzy w nią, jak w święty obraz. Widać, że jest zakochany.
- Ula. Dobre rzeczy należy chwalić. Nie wstydź
się, bo jak widać Marek potrafi to docenić i my także.
- Dziękuję – wydukała i nieco śmielej
spojrzała na Dobrzańskich.
Obiad
przebiegł w miłej atmosferze. Dobrzańscy byli pozytywnie zaskoczeni poziomem
wiedzy i fachowości Uli, szczególnie wtedy, gdy przedstawiła im propozycje
kilku zmian w funkcjonowaniu firmy. Przy pożegnaniu zarówno Krzysztof jak i
Helena uściskali jej dłonie mówiąc, iż mają nadzieję na następne spotkanie z
nią. Obiecała im to solennie.
Krzysztof
ujął Helenę pod ramię i skierował swe kroki na postój taksówek.
- I co o tym sądzisz moja droga? – spytał
żonę. – Widziałaś jak Marek na nią patrzy? Już na pierwszy rzut oka widać, jak
bardzo ją kocha. Nigdy tak się nie zachowywał w stosunku do Pauliny.
- To prawda Krzysiu. Odniosłam wrażenie, że
Ula, to bardzo ciepła osoba i taka skromna. Zauważyłeś, jak bardzo się
rumieniła słysząc pochwały z ust Marka? Jest nieco nieśmiała, ale to takie
urocze.
- Tak… Jest chyba też wrażliwa. Zaimponowała
mi. Ma dobrze poukładane w głowie i cieszę się, że pracuje u nas. Jej pomysły
są takie odważne i świeże. Paulina przy niej wypada słabo, nie sądzisz? Jest
taka chłodna w obyciu i zarozumiała. Nie szanuje innych i zawsze uważa się za
lepszą od nich.
- Święta racja. Czasami miałam już dosyć jej
pretensji w stosunku do Marka. Myślę, że często oskarżała go niesłusznie, choć
on sam na pewno nie jest święty. Przy Uli zdecydowanie odżył. Pamiętasz, jak
jeszcze niedawno temu tak źle wyglądał? Najwyraźniej czymś się gryzł. Teraz
wreszcie wygląda tak jak powinien i myślę, że to duża zasługa Uli. Mam
nadzieję, że kiedyś opowie nam, dlaczego i czym tak się zadręczał. Taki syn
podoba mi się bardziej Krzysztofie. Spoważniał, zajął się firmą i dobrze sobie
radzi. Nie zawiedliśmy się na nim.
- Jestem z niego bardzo dumny Helenko, bardzo.
- To powiedz mu o tym. On naprawdę pragnie to
usłyszeć z twoich ust.
- Powiem. Na pewno mu powiem, jak tylko
nadarzy się ku temu okazja.
Marek
otworzył Uli drzwi samochodu i sam zasiadł za kierownicą. Obrócił się do niej i
uśmiechnął.
- Ula, odkąd wyszliśmy z restauracji jesteś
taka milcząca.
- Przepraszam Marek, ale ciągle jestem pod
wrażeniem tego niespodziewanego spotkania. Masz cudownych rodziców. Jestem
naprawdę nimi oczarowana.
- Ty też ich oczarowałaś. Polubili cię, a
ojciec w szczególności. Pewnie nie spodziewał się, że jesteś tak mądrą i zdolną
osóbką. W sumie to cieszę się, że mamy to spotkanie z głowy. I tak planowałem w
niedługim czasie poznać was ze sobą. Przypadek zrządził inaczej, ale muszę przyznać,
że to spotkanie było bardzo udane.
- Ja też tak uważam. Teraz jednak zawieź mnie
do domu. Jestem trochę zmęczona. Dzisiejszy dzień dostarczył nam obojgu wiele
emocji.
Zbliżył do
niej swe usta i pocałował namiętnie.
- Bardzo pozytywnych emocji kochanie.
Wiosna
wybuchła nagle. Skruszyła ciepłem promieni słonecznych krę na rzekach. Ulżyła
nabrzmiałym pąkom pozwalając im się rozwinąć w ociekające soczystą zielenią
liście. Ich park wyglądał jak ze snu. W pozbawionym lodu stawie znów pluskały
się swobodnie kaczki strosząc i czyszcząc swoje piórka. Niezmiennie lubili tu
przychodzić. Mieli ulubioną ławkę niedaleko wody, na której siadywali objęci i
zasłuchani w śpiew ptaków i szum wiosennych liści. Dobrze im było ze sobą.
Rozumieli się bez słów, jakby byli jednym organizmem i stanowili całość. On
kochał ją nieprzytomnie. Kochał wpatrywać się w lazur jej dwóch jeziorek, w
których tonął za każdym razem ilekroć w nie spojrzał. Pragnął też jej ciała,
pragnął zagubić się w tej miłości i spełnić się w niej. Do tej pory wystarczały
pocałunki, żarliwe, namiętne, czułe. Jednak chęć kochania jej do utraty tchu
była w nim coraz większa i większa. Drażniła mu zmysły i powodowała szybsze
bicie serca.
Była
sobota. Siedzieli na ich ławce w parku. Ula przymknęła oczy wystawiając twarz
do słońca, a on z lubością analizował każdy centymetr jej ślicznej buzi.
- Bardzo cię pragnę Ula – powiedział cicho.
Otworzyła
powieki i spojrzała na niego zdziwiona. W jego oczach wyczytała miłość,
uwielbienie i żądzę. Wiedziała, że nadejdzie kiedyś taki moment, że same
pocałunki nie wystarczą. I ona wielokrotnie marzyła, by utonąć w jego ramionach
i zatracić się w cielesnym zespoleniu. Pogładziła go po policzku.
- I ja cię pragnę. Bardzo – widziała, jak
pociemniały mu oczy a źrenice stały się nienaturalnie wielkie. Zerwał się z
ławki i pociągnął ją za rękę. Niemal biegiem pokonali drogę do samochodu.
Gwałtownie ruszył z parkingu i po kilkunastu minutach już parkował przed
wieżowcem na jednym z warszawskich osiedli. Rozejrzała się ciekawie.
- Gdzie jesteśmy?
- U mnie kochanie, na Siennej. Chodź. Nie chcę
już dłużej czekać – powiedział gardłowo. W windzie spoglądali na siebie
pożądliwie i gdyby nie obecność w niej dwóch innych osób, pewnie rzuciliby się
na siebie. Drżącymi dłońmi otworzył drzwi i wszedł pociągając ją za sobą.
Przekręcił klucz, jakby w ten sposób chciał odciąć ich od reszty świata. Stała
przed nim nieco onieśmielona, z błyszczącymi od pożądania oczami, których kolor
przypominał teraz cudowną mieszankę szafirowego błękitu i głębokiej zieleni.
Przyciągnął ją do siebie wtapiając się ustami w jej wargi. Ten pocałunek był
gwałtowny, żarliwy i drapieżny. Jego sunące wzdłuż jej ciała dłonie paliły jak
ogień. Zadrżała sprawiając, że z jeszcze większą niecierpliwością uwalniał ją z
sukienki. Obrócił ją tyłem do siebie i z pietyzmem zaczął całować najpierw jej
ramiona i szyję, by po chwili przenieść się na linię pleców. Jęknęła cicho, co
było dla niego najpiękniejszą muzyką. Suknia z cichym szelestem opadła na
podłogę odsłaniając jej niemal nagie ciało, odziane tylko w bieliznę i
pończochy. Odpiął zapięcie biustonosza i uwolnił jej pełne piersi. Objął je,
jak najcenniejszy skarb i pieścił. Ponownie stała odwrócona do niego twarzą, na
którą wypełzł rumieniec wstydu. Popatrzył z czułością w jej oczy.
- Nie wstydź się kochanie. Jesteś piękna.
Znowu
obsypywał ją pocałunkami. Językiem pieścił stwardniałe sutki. Ujął jej wąską
talię i wziął na ręce kierując się do sypialni. Położył ją na łóżku i
przyglądał jej się z zachwytem. Smukłe, zgrabne nogi, płaski brzuch i niezwykle
kształtne piersi działały na wyobraźnię. W błyskawicznym tempie pozbawił się
ubrania i przylgnął do niej. Dłońmi gładził te wszystkie cudowne krągłości
pozbawiając ją jednocześnie bielizny. I oto leżała przed nim całkowicie naga i
drżąca, z rumieńcami na policzkach i spuszczonymi z zażenowania powiekami.
- Jesteś cudem. Moim cudem – wyszeptał. Opadł
nisko i wdarł się ustami w jej kobiecość. Krzyknęła a przez jej ciało przebiegł
rozkoszny dreszcz. Machinalnie rozsunęła szerzej uda a on wchodził w nią
delikatnie i wolno, jakby bał się, że sprawi jej ból. Instynktownie przesunęła
biodra do przodu a on zatopił się w niej do końca i zaczął poruszać. Oplotła go
swoimi smukłymi nogami poddając się rozkoszy, jakiej jej dostarczał. Jęczała a
on nie przestawał błądzić pocałunkami po jej ciele. Zupełnie stracili kontrolę.
Przyspieszył. Pchnięcia były zdecydowane i mocne. Patrzył w jej rozszerzone,
zasnute mgłą, błękitne oczy i nie pragnął niczego więcej, jak dać jej szczęście.
Ocean szczęścia. Krzyknęła nagle zaciskając mocniej nogi na jego biodrach. On
też był bliski spełnienia. Jeszcze parę ruchów i niezwykle intensywne, błogie
skurcze zawładnęły ich ciałami. Przylgnął do niej oplatając ją ciasno
ramionami.
- Kocham cię. Byłaś wspaniała – nie
odpowiedziała. Nadal jej ciałem targały rozkoszne spazmy. Wreszcie wróciła jej
świadomość. Z miłością spojrzała mu w oczy.
- Nigdy nie sądziłam, że może być aż tak
pięknie, tak cudownie i wspaniale. Kocham cię.
Namiętny
pocałunek zakończył ten pełen uniesień akt. Wziął ją na ręce i zabrał pod
prysznic. Ubrani w szlafroki siedzieli przy kuchennym stole popijając kawę. Ujął
jej dłoń i przycisnął do ust.
- Zostań dzisiaj ze mną. Jutro wieczorem
odwiozę cię do domu – poprosił.
- Marek…
- Błagam, nie odmawiaj mi – spojrzała na niego
przeciągle.
- Nie mam zamiaru ci odmawiać – roześmiała się
perliście widząc jego minę. – Muszę tylko zadzwonić i uprzedzić tatę, że
zostaję w Warszawie.
Tymi
słowami sprawiła, że jego serce wykonało fikołka z radości. Uśmiechnął się
błogo ukazując w pełnej krasie słodkie dołki w policzkach.
- Dziękuję kochanie.
Ta noc
wydawała się nie mieć końca. To był istny maraton pożądania, rozkoszy
namiętności i spełnienia. Niemal nie wychodził z niej inicjując akt za aktem.
Byli jednością, wulkanem uczuć. Za każdym razem drżała i krzyczała w jego
ramionach a on zatracał się w miłosnym uniesieniu. To było szaleństwo. Sen
wreszcie utulił ich zmęczone, przytulone do siebie ciała.
Ciepłe,
słoneczne promienie omiotły jego twarz. Wolno otwarł zaspane oczy i momentalnie
je zmrużył pod naporem jaskrawego, słonecznego blasku. Rzucił okiem na budzik,
który wskazywał kilka minut po dwunastej. Odwrócił głowę i uśmiechnął się. Na
jego lewym ramieniu spoczywała głowa jego ukochanej. Odgarnął delikatnie włosy
zasłaniające jej cudną twarz. Z zaróżowionymi policzkami i lekko rozchylonymi
ustami wyglądała tak niewinnie i bezbronnie, jak dziecko. Odchylił kołdrę, co
spowodowało wykwit gęsiej skórki na jej ciele. Zamruczała i przywarła do niego
całym ciałem. Był niewyobrażalnie szczęśliwy. Dała mu dzisiejszej nocy tyle
rozkoszy i nieopisanej radości, że niemal unosił się nad ziemią. Przywarł
ustami do jej ciepłego czoła. – Oto moje
szczęście, moja największa miłość, mój dar od niebios. Moja piękna, cudowna
Ula.
Poruszyła
się i przetarła powieki. Rozejrzała się napotykając wpatrzoną w siebie parę
stalowo-szarych oczu, na widok których promienny uśmiech pojawił się na jej
twarzy. Przytulił wargi do tych malinowych ust.
- Dzień dobry moje śliczności – wyszeptał. –
Wyspałaś się? – Usłyszał jak zaburczało jej w brzuchu i roześmiał się.
- Chyba jesteś bardzo głodna? Poleż jeszcze
chwilkę, a ja nastawię expres i przygotuję śniadanie.
Po jego
wyjściu przekręciła się na plecy rozrzucając ramiona na boki.
- Ta noc
była cudowna, a on wspaniały – pomyślała wspominając wydarzenia minionej
nocy. – Nigdy nie sądziłam, ze seks może
dawać tyle radości i przyjemności – przeciągnęła się rozkosznie.
Z Bartkiem
nigdy tak nie było. Można nawet powiedzieć, że była rozczarowana seksem z nim,
choć zrobiła to zaledwie dwa, czy trzy razy. On egoistycznie dążył tylko do
zadowolenia samego siebie nie zważając na jej uczucia. Żadnej gry wstępnej,
żadnych pieszczot, tylko zwykły, pozbawiony emocji stosunek. Dzisiaj właściwie
odkryła w sobie prawdziwą kobietę. Odkryła też, na jak wiele ją stać, by
ukochany mężczyzna poczuł się szczęśliwy i zrozumiała, jak wiele mężczyzna może
ofiarować ukochanej kobiecie. Na samą myśl o tej rozkoszy, którą ją obdarzył w
tak ogromnej dawce, przeszedł ją przyjemny dreszcz. Narzuciła na siebie
szlafrok pachnący Markiem i podreptała do łazienki. Prysznic skutecznie zmył z
niej ślady tej upojnej nocy. Cicho weszła do kuchni i przylgnęła całym ciałem
do szykującego kanapki Marka. Odwrócił się do niej ze szczęśliwym uśmiechem.
Spojrzał w jej jasne, lazurowe oczy.
- Wstałaś…
Wtuliła
się w niego jeszcze mocniej.
- Wczorajsza noc była wspaniała. Ty byłeś
wspaniały. Dziękuję – wymruczała. Pogłaskał jej wilgotne od wody włosy.
- Mam nadzieję kochanie, że przed nami jeszcze
wiele takich cudnych nocy. Kocham cię - pocałował ją z wielką czułością. – A
teraz siadaj. Musisz coś zjeść.
W
poniedziałkowy poranek dotarła do pracy znacznie wcześniej niż pozostali.
Autobus przyjechał punktualnie, a na trasie nie było korków. Wysiadła na piątym
piętrze i zauważywszy, że i Ani jeszcze nie ma w recepcji, obsłużyła się sama
zabierając swój klucz i Marka. Rozłożyła dokumenty i po chwili zatopiła się w
nich bez reszty. Bardzo chciała skończyć ten budżet. Niewiele już zostało i nie
chciała siedzieć nad nim dłużej niż to konieczne. Powoli zaczęli się schodzić
pracownicy. Nawet tego nie zauważyła. Świat cyferek pochłonął ją całkowicie.
Ktoś pochylił się nad nią kładąc jej dłoń na plecach. Uśmiechnęła się i podniosła
wzrok. Ten zapach perfum i osobę, która ich używała, znała doskonale. Poczuła
usta na swoim policzku.
- Dzień dobry moje szczęście. Od dawna tu
jesteś?
- Od jakiejś pół godziny. Co tam masz? – wskazała
na papier, który trzymał w dłoni.
- A właśnie. Przyszedł fax z Niemiec. Niestety
po niemiecku. Pomożesz przetłumaczyć?
- Pewnie.
- To chodź do mnie. Może to coś, czego inni
nie powinni słyszeć – przepuścił ją w drzwiach i sam wszedł zamykając je za
sobą. – Masz, czytaj i powiedz, o co chodzi.
Skupiła
wzrok na niemieckim tekście.
Sehr geehrte Direktor. Mein
Name ist Johann Blaut, und ich bin Direktor der deutschen Firma Kleidung
"Pro Mode" in Essen. Nach Anzeigen der letzten Sammlung Ihres
Unternehmens eingerichtet, wir sind interessiert an Febo & Dobrzanski.
Wenn Sie diese
Zusammenarbeit nehmen möchten, bitte kontaktieren Sie uns per Telefon oder
Email. Mit freundlichen Grüßen. Johann Blaut.*
Uśmiechnęła
się.
- To chyba dobre wieści Marek. Pisze do nas
dyrektor niemieckiej firmy podobnej do naszej i brzmi on mniej więcej tak:
Szanowny Panie Prezesie.
Nazywam się Johann Blaut i jestem dyrektorem niemieckiej firmy modowej
“Pro moda” mającej swoją siedzibę w Essen. Po obejrzeniu waszej ostatniej
kolekcji jesteśmy zainteresowani współpracą z Febo&Dobrzański. Jeśli i wy
przejawiacie podobną chęć nawiązania z nami kontaktów biznesowych prosimy o informację
telefoniczną lub e-mailową. Z poważaniem Johann Blaut.
Marek
wyglądał na zdziwionego.
- Wiesz, że jeszcze nigdy żadna zachodnia firma
nie zaproponowała nam współpracy? Jesteśmy dobrze znani tu w Polsce, ale poza
jej granicami, nigdzie. To by była dla nas wielka szansa. Rozwinęlibyśmy
skrzydła, gdybyśmy weszli na niemiecki rynek. To byłby wielki sukces. Na razie
nic nikomu nie mów. Sprawdź mi w Internecie tę firmę. Tam powinno być więcej
informacji na jej temat. Musimy wiedzieć, z kim tak naprawdę chcemy nawiązać
współpracę, nie? – Pokiwała głowa.
- Nie ma sprawy. Zaraz się za to wezmę i za
godzinkę przyniosę ci szczegółowe dane.
- Dzięki skarbie. Co ja bym bez ciebie zrobił?
– cmoknął ją w nosek.
Wyszła z
gabinetu zauważając obecność Violetty.
- Cześć Viola, jak ci idzie to zestawienie?
Dziś pod koniec dnia, najdalej jutro Marek musi to mieć.
- Wiem, wiem. Siedzę nad tym przecież i robię,
co mogę. Staram się.
- To dobrze. Na pewno sobie poradzisz.
Usiadła za
biurkiem i od razu zabrała się za wyszukiwanie strony internetowej „Pro mody”.
Znalazła ją bez trudu i wydrukowała wszystko na jej temat, co było dostępne.
Znowu musiała tłumaczyć, ale tekst nie stanowił dla niej problemu. Po
przeczytaniu całości z plikiem kartek ponownie weszła do gabinetu prezesa.
- Mam to Marek. Wprawdzie jest po niemiecku,
ale zaraz ci wszystko objaśnię – usiadła na kanapie, a on obok niej. - Nawet
nie przypuszczałam, że oni są tak prężni. Mają kontakty niemal z całym światem.
Są firmą znacznie od nas większą. Posiadają ogromną sieć sklepów i to nie tylko
na terenie Niemiec, ale i w Anglii, Hiszpanii, Francji, Włoszech, Rosji, nawet
w Ameryce. Co ciekawe, w dalszych planach mają ekspansję na wschód. Czechy,
Bułgaria, Jugosławia. To naprawdę niesamowite, że zainteresowali się naszą
firmą. Poza sklepami, podobnie jak my, mają zaplecze produkcyjne w postaci
sporej ilości szwalni. Wszystko szyją w Niemczech, a do państw, które
wymieniłam wysyłają gotowy produkt. Trochę mi to podpada pod masówkę, ale
piszą, że ekskluzywne unikatowe kolekcje też szyją. Są bardzo otwarci i to na
każdego odbiorcę, zarówno tego z cieńszym portfelem, jak i z tym całkiem
grubym. Cała dyrekcja mieści się w Essen a dyrektorem jest tam ten Johann
Blaut. Myślę, że nie zaszkodzi się odezwać. To byłoby chyba niemądre, gdybyśmy
nie zareagowali na ten fax, jak myślisz?
- Masz rację Ula. Zaskoczyłaś mnie. Nie
sądziłem, że to taka prężna firma, choć teraz chyba przypominam sobie, że
musiałem już o niej kiedyś słyszeć. Nie ma na co czekać. Dzwonimy. Najpierw ty
będziesz mówić. Zapytaj go, czy możemy przejść na angielski. Wtedy i mnie
swobodniej będzie rozmawiać.
Podeszli
do biurka i Ula wybrała numer. Z drugiej strony odezwał się damski głos.
- Dzień dobry pani. Nazywam się Urszula
Cieplak i jestem asystentką prezesa Dobrzańskiego z firmy Febo&Dobrzański.
Dzisiaj dostaliśmy od pana Johanna Blauta fax z propozycją współpracy. Czy
mogłabym z nim rozmawiać?
- Tak oczywiście, już łączę. – Po chwili
usłyszała w słuchawce niski, męski głos. Przedstawiła się i powtórzyła wszystko
to, co wcześniej mówiła jego sekretarce. Na końcu zaś spytała.
- Panie Blaut, mój szef pyta, czy moglibyście
rozmawiać w języku angielskim. On nie zna niemieckiego i byłoby mu łatwiej.
- Oczywiście. Nie ma problemu. – Oddała
Markowi słuchawkę. Długo konferował z Niemcem i kiedy wreszcie skończył,
uśmiechnął się szeroko do Uli.
- Jedziemy do Niemiec kochanie, a raczej
lecimy. Muszę zabukować bilety na samolot. Za tydzień będziemy lecieć najpierw
do Dortmundu, a stamtąd ktoś ma nas odebrać. Szykuj się maleńka. Będzie fajnie.
* Tłumaczenie może zawierać błędy. Sama nie znam tego języka
w ogóle i byłam zmuszona niejako skorzystać z internetowego translatora
ROZDZIAŁ 8 +18
Już przy
odprawie zauważył, jaka była spięta. Uścisnął jej dłoń i szepnął do ucha.
- Nie denerwuj się kochanie, to naprawdę tylko
formalność.
- Ja nie boję się odprawy, ale lotu. Jeszcze
nigdy nie leciałam samolotem.
- Nawet nie poczujesz, że jesteś w powietrzu,
zobaczysz. Zresztą sam lot nie potrwa długo, bo za niecałe półtorej godziny
będziemy na miejscu.
Weszli do
wnętrza samolotu i zajęli miejsca. Pomógł jej zapiąć pas i sam usadowił się
wygodnie. Ona jednak nie potrafiła się rozluźnić. Siedziała sztywno, jakby
połknęła kij, a jej chabrowe oczy przypominały wielkością dwa spodki. Była
bliska paniki. Przytulił ją do siebie, chcąc dodać jej otuchy. Wreszcie samolot
zaczął kołować i wzbił się w powietrze. Rzeczywiście niezbyt to poczuła.
Odetchnęła. Spojrzała przez okno, za którym przesuwały się białe jak puch
obłoki. Pogoda była dobra, ciepła i słoneczna. Zapowiadał się naprawdę udany
lot. Podeszła do nich stewardessa proponując kawę. Chętnie skorzystali, choć
jej cena mogła przyprawić o zawrót głowy. Zrekompensował ją aromat i smak kawy.
Po godzinie i dwudziestu minutach samolot usiadł łagodnie na pasie startowym.
Byli w Dortmundzie. Wyszli na płytę lotniska kierując się do sali przylotów.
Tam odebrali bagaże i przeszli do przodu rozglądając się za człowiekiem, który
miał ich odebrać z lotniska. Marek dojrzał wreszcie tabliczkę ze swoim
nazwiskiem i pociągnął Ulę w tym właśnie kierunku. Przywitał się i przedstawił.
Człowiek, który ich odbierał miał na imię Karl i był kierowcą firmowej
limuzyny. Objaśnił im, że zawiezie ich najpierw do hotelu, gdzie się rozlokują,
a wieczorem pan Blaut osobiście przywita ich na kolacji wydanej na ich cześć.
Dowiedzieli się też, że mają do pokonania prawie pięćdziesiąt kilometrów do
Essen, bo Dortmund to najbliższe lotnisko.
Drogę
pokonali dość szybko. Autostrada, którą jechali, była równa jak stół i dzięki
temu kierowca mógł rozwinąć prędkość ponad stu kilometrów na godzinę. Byli pod
wrażeniem tak doskonałego stanu ich dróg. Dbano tu o to bardzo.
Kierowca
zatrzymał przed hotelem Sheraton. Marek był w szoku. Nie spodziewał się, że
będą nocować w pięciogwiazdkowym hotelu. Kierowca otworzył bagażnik i wyjął ich
walizki.
- Pójdę z państwem i pomogę się zameldować. Do
wieczora jeszcze sporo czasu. Tuż obok hotelu jest ładny park Stadtgarten.
Jeśli mieliby państwo ochotę na spacer, to naprawdę polecam, choć ja osobiście
wolę Grugapark. Do niego pewnie też traficie, bo właśnie tam pan Blaut
wynajmuje zwykle sale na pokazy. Park posiada spore zaplecze wystawowe, dlatego
można urządzać tam nawet duże targi i sprzętu i mody. Zapraszam państwa.
Poszli za
kierowcą. Który okazał się również przewodnikiem i znawcą miasta. Podszedł wraz
z nimi do hotelowej recepcji i już po niemiecku wyjaśniał, kim są jego goście i
poprosił o kartę magnetyczną do apartamentu, który zarezerwował pan Blaut.
Potem wyjechał wraz z nimi na dziesiąte piętro i przestronnym korytarzem
poprowadził do właściwego pokoju. Kiedy im otworzył oniemieli z zachwytu. Pokój
urządzony był bardzo nowocześnie a przez szerokie, panoramiczne okna można było
zobaczyć w całej okazałości to ogromne miasto.
- Apartament składa się z tego salonu i dwóch
oddzielnych, niekrępujących pokoi z prawej i z lewej strony. To chyba wszystko.
Pan Blaut zadzwoni do pana jeszcze i potwierdzi godzinę kolacji. Życzę państwu
udanego pobytu.
- I my panu serdecznie dziękujemy Karl. Dzięki
panu nie musieliśmy błądzić i sporo dowiedzieliśmy się o mieście. Wszystkiego
dobrego - panowie uścisnęli sobie dłonie.
Zostali
sami. Marek spojrzał na Ulę i parsknął na widok jej osłupiałej miny.
- Ula, zacznij się przyzwyczajać. Ja też
jestem w szoku. Myślałem, że zarezerwował nam hotel o mniejszym standardzie. Ma
facet gest, trzeba przyznać.
- W życiu nie byłam w takim ekskluzywnym
miejscu – wykrztusiła. – Spójrz na ten wielki kosz owoców. Niektórych nigdy nie
jadłam. A te bukiety kwiatów? Oszałamiające. Zastanawiam się tylko, w czym ja
wystąpię na tej kolacji. Wzięłam wprawdzie moją najlepszą sukienkę, ale i tak
mam obawy, że będę wyglądać w niej jak Kopciuszek.
- O to się nie martw. Zadbałem o twój ubiór.
Pshemko wybrał kreację z ostatniej kolekcji. Jestem pewien, że olśnisz
wszystkich.
- Naprawdę? – Marek pokiwał głową.
– Nawet sam mi to zaproponował, gdy
wtajemniczyłem go w plany naszego wyjazdu. On jeden musiał o tym wiedzieć, ale
to chyba zrozumiałe, bo to jego kolekcje mamy tu promować. Wziąłem też ze sobą
wszystkie foldery z ostatnich dwóch lat. Może zainteresują ich nasze
wcześniejsze pokazy. Rozpakujmy się teraz i może rzeczywiście przejdziemy się
po mieście. Mamy jeszcze trochę czasu do obiadu. Zresztą, jak będziemy
wychodzić, to zapytam w recepcji, o której podają i czy mamy rezerwację
stolika.
- To, który pokój wybierasz? Po prawej, czy po
lewej stronie? – Popatrzył na nią zdziwiony.
- Myślałem, że będziemy spać w tym samym… Już
tak dawno nie byliśmy ze sobą blisko. – Ula roześmiała się.
- Wcale nie tak dawno. Ta szaleńcza noc była
dziewięć dni temu.
- No właśnie. Strasznie dawno – powiedział
strapiony. Podeszła do niego i cmoknęła go w usta.
- Naprawdę tego chcesz? – spytała przekornie,
choć dobrze znała odpowiedź na to pytanie. Zauważyła jak powiększyły mu się
źrenice.
- Jak niczego bardziej na świecie – odpowiedział
chrapliwie wpijając się w jej wargi. Oderwała się od niego dysząc.
- Dobrze, ale po kolacji. Mówiłeś o spacerze,
a ja chcę zobaczyć to miasto.
- Trzymam cię za słowo.
Rozpakowawszy
rzeczy zjechali windą na parter. Marek dowiedział się, że obiad mogą zjeść do
godziny siedemnastej i stolik mają również zarezerwowany. Uspokojony tymi
informacjami objął Ulę wpół i szczęśliwy wyszedł wraz z nią z hotelu.
Park
zrobił na nich ogromne wrażenie przede wszystkim dlatego, że był wielki.
Naprawdę wielki. Zajmował kilka lub kilkanaście ładnych hektarów i żeby móc go
całego zwiedzić, musieliby na to poświęcić cały dzień. Nie mieli tyle czasu. W
porównaniu z tym ich ulubiony park w Warszawie wydawał się niewielkim
trawnikiem. Całe połacie zielonej trawy zajęte były przez niebieskie leżaki, na
których odpoczywali ci mieszkańcy Essen, którzy nie pracowali lub ci, którzy
nie musieli już tego robić. Wszyscy słuchali koncertu niedużej orkiestry
kameralnej usadowionej w sporej wielkości parkowej altanie. Minąwszy to duże
skupisko ludzi dotarli do mini zoo. Zdziwili się, że w takim miejscu trzymane
są zwierzęta. Były to przeważnie ptaki zamknięte w wolierach. Różne gatunki
sów, orłów, jastrzębi i jazgotliwych papug. Mijali właśnie spory zalew, nad
którym urzędowało stado pelikanów. W ogóle się ich nie bały i nie uciekały
przed nimi.
- Myślałam, że pelikany żyją w ciepłych
krajach?
- Wygląda na to, że nie tylko. Pewnie są tu od
pisklęcia i przywykły do obecności ludzi. Wyglądają na bardzo ufne. Szkoda, że
nie wzięliśmy żadnej bułki, chociaż z drugiej strony to chyba bardziej przydałyby
się jakieś ryby, bo chyba nimi się odżywiają.
- Spójrz Marek tam – Ula wskazywała dłonią na
duży przeszklony budynek. – To chyba palmiarnia. Pójdziemy?
- Pewnie. Zobaczymy, czy jest podobna do
naszej.
Weszli do
środka i od razu poczuli ten gorący, wilgotny klimat. Było duszno, ale to
właśnie takie warunki pozwalały na wzrost wielu tropikalnych roślin zebranych w
tym miejscu. Od razu zauważyli ogromne, kuliste kaktusy.
- Ale wielkie. W życiu nie widziałam tak
dużych. Zobacz, jak długie mają kolce i pięknie kwitną.
Ta
palmiarnia zdecydowanie różniła się od tej, którą dobrze znali. Była o wiele
większa i bogatsza w rośliny. Marek porobił kilka zdjęć. Również Uli na tle
tych kolczastych olbrzymów.
- Chodźmy kochanie. Duszno tu i nie ma czym
oddychać.
Wrócili do
hotelu będąc pod niezaprzeczalnym urokiem tego parku. Przebrali się w bardziej
oficjalne stroje i zeszli na obiad. Ula zapytała kelnera o stolik. Powiedziała,
że mają rezerwację na nazwisko Dobrzański. Z dużym trudem wymówił to nazwisko,
ale zaprowadził ich we właściwe miejsce. Wybrali bulion z malutkimi mięsnymi
kulkami i nadziewane mięsem bakłażany. Po nich kawę i po kawałku strudla z
jabłkami. Kiedy syci wychodzili z hotelowej restauracji zawołała ich
recepcjonistka informując, że dzwonił pan Blaut i zaprosił ich na kolację na
godzinę dziewiętnastą do sali kominkowej tutejszego hotelu. Upewniwszy się,
gdzie owa sala się mieści już bez przeszkód dotarli do pokoju.
- Najadłam się jak bąk. Zdrzemnęłabym się z
godzinkę. Obudzisz mnie? Muszę mieć trochę czasu na ubranie się i makijaż.
- Obudzę. Idź odpocząć, ja przejrzę pocztę,
może przyszły jakieś ważne e-maile. Przeszła do sypialni. Ściągnęła sukienkę
zostając tylko w samej bieliźnie. Ułożyła się wygodnie na łóżku i niemal
natychmiast zasnęła.
Poczuła
miłe łaskotanie na ustach. Otworzyła oczy i ujrzała przed sobą uśmiechniętą
twarz Marka.
- Już czas kochanie. Mamy godzinę. Chyba
zdążysz? Twoja suknia wisi na wieszaku w salonie.
- Zdążę. Pójdę pod prysznic i zaraz doprowadzę
się do ładu.
Idąc do
łazienki przystanęła przy wiszącej sukience. Aż jęknęła z zachwytu.
- Marek, jaka ona piękna i ten kolor.
Czerwony. Cudowny. Myślę, że czarne szpilki i czarna kopertówka będą pasować.
Tylko to zabrałam.
- Na pewno. Będzie idealnie.
Umalowana
i z ułożoną fryzurą wyszła z łazienki prosząc by pomógł jej ubrać i zapiąć
suknię. Kiedy ubrała do niej buty nie mógł powstrzymać westchnienia.
- Wyglądasz zjawiskowo Ula. Jesteś taka
piękna…
- Ty też niczego sobie. Mam przeczucie, że
niejedna kobieta mi dzisiaj pozazdrości. Jesteś bardzo pociągający.
Rzeczywiście.
W czarnym, idealnie odszytym garniturze i białej koszuli podkreślonej srebrnym
krawatem wyglądał, jak młody bóg. Spojrzał na zegarek.
- Już czas kochanie. Zabiorę jeszcze teczkę z
folderami i możemy wychodzić.
Ponownie
znaleźli się na dole i przeszli do sali kominkowej, w której stało kilka
stolików okupowanych przez jakichś ludzi. Stanęli niezdecydowani w drzwiach.
Dostrzeżono ich. Jeden z siedzących przy położonym w głębi sali stoliku
mężczyzn, wstał i podszedł do nich.
- Pan Marek Dobdżansky? – spytał mocno
kalecząc nazwisko.
- Tak, to ja – użył swojej angielszczyzny
Marek. – A to moja asystentka, Urszula Cieplak. – Mężczyzna ujął jej dłoń i
ucałował. Był dość młody. Na pewno przed trzydziestką. Miał też urodę typowego
Niemca. Krótko przycięte blond włosy, niemal białe i blado błękitne oczy.
Kanciasty podbródek i mocno wystające kości policzkowe dopełniały reszty. Mógł
się podobać kobietom, ale na Uli nie zrobił wrażenia.
- Jestem oczarowany. Jest pani bardzo piękna.
– Zarumieniła się lekko.
- Dziękuję.
- Nazywam się Johann Blaut. Jestem dyrektorem
„Pro moda”.
- To panu zawdzięczamy ten wspaniały
apartament i to wspaniałe przyjęcie nas tutaj. Naprawdę nie spodziewaliśmy się…
- Och, to drobiazg. Dla naszych gości mamy
wszystko, co najlepsze. Chodźmy. Stolik czeka.
Zaprowadził
ich w głąb sali i przedstawił pozostałym gościom, a im swoich współpracowników.
- To Klaus Schumacher, mój zastępca i jego
żona Elza, dalej Nicol Baumann, nasza specjalistka do spraw finansów, mój
asystent Michael van de Kraan, który jest półkrwi Holendrem i wreszcie nasz
nieoceniony Magnus Silbert, który zajmuje się u nas reklamą i marketingiem.
Przywitali
się ze wszystkimi i zajęli swoje miejsca.
- Przyznam, że wasz fax bardzo nas zaskoczył –
odezwał się Marek. – Nie spodziewaliśmy się, że taka duża i tak prężnie
działająca firma może zainteresować się o wiele mniejszą i dobrze znaną
właściwie tylko na rynku polskim. Powie mi pan, co skłoniło was do złożenia nam
propozycji współpracy?
Blaut
uśmiechnął się.
- Powód jest bardzo prozaiczny. Rzeczywiście
mamy sklepy niemal na całym świecie, a nie mamy ich u najbliższych nam
sąsiadów. Oczywiście moglibyśmy postarać się o nie bez pomocy firmy z Polski,
ale pomyślałem sobie, że zamiast inwestować w całkowicie nowe sklepy możemy
wejść we współpracę z firmą modową, która już je posiada. Wiem, że macie
kilkanaście ekskluzywnych butików na terenie całego kraju. Korzyść będzie
obopólna, zapewniam pana. Wy będziecie wstawiać nasze kolekcje do waszych
sklepów a my wstawimy do naszych wasze. To z pewnością będzie korzystna
wymiana. Poza tym obejrzeliśmy kilka waszych wcześniejszych pokazów i nie
ukrywam, że zrobiły na nas ogromne wrażenie. Macie u siebie genialnego projektanta.
My też mamy niezłych, ale wasz jest o wiele lepszy. Ma bardzo świeże,
oryginalne pomysły a jego kreacje są zjawiskowe, jak dzieła sztuki.
- Tak, to prawda – uśmiechnął się Marek. –
Nasz projektant z dużym pietyzmem i wielkim zaangażowaniem podchodzi do
tworzenia tych ponadczasowych kreacji. Przywiozłem ze sobą kilka folderów i
jeśli byście państwo mieli ochotę rzucić na nie okiem, dałoby to wam szersze
spojrzenie na każdą z nich – wyjął z teczki plik kolorowych folderów i rozdał.
Przeglądali je w skupieniu. Blaut, a szczególnie kobiety były pod ogromnym
wrażeniem.
- To piękne suknie, panie Dobrzański i grzech
byłoby nie pokazać ich całemu światu – odezwała się Nicol Baumann.
- To prawda – potwierdziła Elza. – Sama
chętnie włożyłabym takie cuda.
- Moja asystentka ma na sobie jedną z sukien
projektu Pshemko, bo tak nazywa się nasz projektant – uświadomił ich Marek.
- Wygląda pani w niej olśniewająco – Blaut
skinął głową w stronę Uli. - Jak tylko panią ujrzałem, od razu zachwyciłem się
i pani urodą i tą nietuzinkową kreacją.
- Dziękuję. Jest pan bardzo miły – powiedziała
cicho Ula, a Marek spojrzał zezem na Blauta.
- W co
on pogrywa? Czyżby smalił cholewki do mojej Uli? Nic z tego blondasie. Ona jest
moja i tylko moja.
- Jutro chciałbym państwu pokazać hale
wystawowe, w których organizujemy nasze pokazy. Pomyślałem sobie, że może w
letnim sezonie urządzilibyśmy wspólny pokaz obu naszych kolekcji. To byłaby
dobra reklama dla naszych firm. Podobny moglibyśmy urządzić tydzień później w
Warszawie. Co pan o tym myśli?
- Tak, to bardzo dobry pomysł.
- Cieszę się, że zgadza się pan ze mną.
Proponuję jutro obejrzenie hal a potem zapraszam państwa do naszego biura. Tam
podpisalibyśmy stosowną umowę. Będzie sporządzona dwujęzycznie, więc myślę, że
nie będzie problemu ze zrozumieniem treści. Apartament wynająłem do końca
tygodnia, możecie więc państwo korzystać z niego przez ten czas. Z pewnością
warto lepiej poznać to miasto, bo jest bardzo piękne i zwiedzanie go będzie
wielką przyjemnością.
- Bardzo panu dziękujemy. To piękny gest z
pana strony. My również chcieliśmy zaprosić państwa do Warszawy. Nasza firma
jest bardzo skromna, ale powinniście państwo wiedzieć, z kim podejmujecie
współpracę. Termin wizyty pozostawiam państwu do ustalenia. Ja tylko chciałbym
o nim wiedzieć kilka dni wcześniej, by odpowiednio przygotować się do niej.
- Dziękujemy za zaproszenie i na pewno
zadzwonimy wcześniej. Jeszcze tylko dodam, że jutro o godzinie dziesiątej
będzie czekała na państwa limuzyna z nieocenionym Karlem, którego zdążyli już
państwo poznać. On dowiezie was na teren targów, gdzie będę na was czekał.
Teraz jednak zajmijmy się kolacją. W końcu przyszliśmy tu coś zjeść, prawda? – dał
dyskretny znak kelnerowi i już po chwili zaczęto wnosić potrawy.
W
milczeniu podeszli do windy i w milczeniu wyjechali na dziesiąte piętro. Oboje
byli pod dużym wrażeniem dzisiejszego wieczoru. Propozycje Niemców były
fantastyczne i stwarzały dla F&D tak wiele nowych możliwości. Pozwoliłyby
na otwarcie nowych butików i na rozszerzenie asortymentu o kolekcje niemieckie.
To była dla nich wielka szansa i nie mieli zamiaru jej zmarnować.
- Ten Blaut pożerał cię wzrokiem, zauważyłaś?
Przez cały wieczór nie odrywał od ciebie oczu. Poczułem się zagrożony – powiedział
zmartwionym głosem. Przytuliła się do niego i spojrzała mu w oczy.
- Nie masz się czego bać. On nie stanowi
zagrożenia. Przecież to ciebie kocham nad życie i już nie mogłabym nigdy nikogo
pokochać równie mocno. Jeśli będzie mi czynił jakieś awanse, to sprowadzę go
szybko na ziemię. Nie martw się na zapas. Poza tym ty też wpadłeś w oko Nicol
Baumann. Widziałam, jak oblizuje wargi patrząc na ciebie.
- Naprawdę? Nie zauważyłem. Może dlatego, że
dla mnie liczy się tylko jedna kobieta na świecie i to już się nie zmieni. Nie
mam zamiaru wracać do dawnego Marka. To zamknięty rozdział, którego się do
dzisiaj wstydzę. Ona będzie musiała poprzestać na oblizywaniu warg, bo ja
kocham tylko ciebie.
Przylgnął
ustami do jej ust i zaczął namiętnie całować rozpinając jednocześnie zamek jej sukni.
Ona też nie pozostała bierna. Rozpięła guziki marynarki a następnie koszuli i z
wielką czułością obsypała pocałunkami jego tors. Zostali w samej bieliźnie.
Znacząc ślad ściągniętymi w pośpiechu figami, biustonoszem i bokserkami dotarli
do łóżka. Całował milimetr po milimetrze jej boskie ciało schodząc coraz niżej.
Jej sutki stwardniały pod wpływem pieszczoty a płeć domagała się spełnienia. On
jednak nie chciał, by stało się to zbyt szybko. Powoli rozpalał ją i siebie. Dygotała
na całym ciele a gdy dotarł ustami do wnętrza jej ud, zalała ją fala błogiej
rozkoszy. Spazm rzucał jej ciałem, nad którym nie potrafiła zapanować. On nie
przestawał. Językiem drażnił jej płeć wywołując lawinę błogich drgań. Wszedł w
nią głęboko i mocno sprawiając, że na moment brakło im tchu. Rytmiczne
pchnięcia ponownie wzbudziły jej pożądanie. Przekręcił się na plecy nie
przestając się w niej poruszać. Teraz ona przejęła rytm. Widział, jak jego
męskość zagłębia się w niej raz po raz, widział jej zarumienioną z wysiłku
twarz i jej otwarte w niemym krzyku usta. Ponownie zmienił pozycję. Ułożył się
za nią nie zaprzestając penetracji. Była u kresu wytrzymałości. Jęczała i wiła
się w jego rękach. Krzyczała a on konsekwentnie prowadził ich do spełnienia. Wreszcie
poczuł jej skurcze i sam eksplodował przywierając do niej mocno. Trwali tak
długo uspokajając emocje i oddechy. Popatrzył na nią przytomniej i obsypał jej
twarz pocałunkami.
- Dziękuję kochanie. To było coś niesamowitego,
niemal mistycznego.
- Byłeś wspaniały. Nigdy nikt nie dał mi tyle
szczęścia, co ty. Kocham cię nad życie.
Punktualnie
o dziesiątej wyszli z hotelu i zauważyli Karla stojącego przy limuzynie.
Przywitali się z nim.
- Witaj Karl. Wiesz, dokąd jedziemy?
- Wiem. Dostałem szczegółowe instrukcje. To
niedaleko, więc podróż nie będzie długa.
Rzeczywiście
po niespełna dwudziestu minutach parkował już przed wielkim napisem
„Grugapark”. Zaprowadził ich do stojącego nieopodal budynku, w holu którego
czekał na nich Blaut wraz ze swoim asystentem Michaelem. Przywitali się z nimi
i po chwili Johann prowadził ich do wnętrza ogromnej sali. Z powodzeniem
mogłaby pomieścić z tysiąc osób.
- To tu właśnie odbywają się nasze pokazy. –
Objaśnił. – Zwykle ustawiony jest tutaj długi wybieg niemal do połowy sali. Po
obu stronach ustawiamy krzesła dla gości. Za tą salą znajduje się mniejsza i
służy do urządzania popokazowych bankietów. Miejsce wydaje się być idealne,
nieprawdaż?
- Tak to prawda. My swoje pokazy też urządzamy
podobnie. Najczęściej są to Łazienki, największy i najpiękniejszy park w
Warszawie. Tam również mają odpowiednią salę na tego rodzaju imprezy. Może nie
aż tak dużą, ale wystarczającą. Czasami organizujemy pokaz w plenerze, ale to
nie zdarza się często. Natomiast często organizujemy sesje zdjęciowe na łonie
natury. Zdjęcia wypadają wtedy znacznie lepiej niż w pomieszczeniach
zamkniętych.
- Na kiedy planujecie pokaz wiosennej
kolekcji?
- Wiosenną już mieliśmy, ale letnią planujemy
na początek czerwca.
- Świetnie się składa. Moglibyśmy wystawić ją
najpierw tutaj a później u was wraz z naszą.
- Tak, pomysł jest dobry, ale wcześniej, jeśli
pan pozwoli, chcielibyśmy zobaczyć umowę, choć rzeczywiście mam przeczucie, że
będzie korzystna dla obu stron.
Blaut
uśmiechnął się do obojga.
- Jestem o tym przekonany. Nie traćmy więc
czasu i jedźmy do firmy. Tam już czekają na nas. Zapraszam.
Podjechali
pod potężne gmaszysko liczące osiem pięter. Marek był pod wrażeniem.
- Cały gmach należy do firmy?
- Tak, cały. Kiedyś byliśmy rozparcelowani
niemal po całym mieście, ale zakup tego biurowca okazał się świetną inwestycją.
Teraz mamy wszystko na miejscu.
Weszli do
przestronnego holu i skierowali się do wind. Całe ostatnie piętro zajmowała
dyrekcja firmy i dział finansowy. Pracownie projektantów położone były niżej.
Blaut otworzył przed nimi drzwi i wprowadził ich do długiej sali
konferencyjnej, w której zastali Nicol Baumann i Klausa Schumachera. Po
wzajemnych uprzejmościach zasiedli przy obitym zielonym suknem, stole. Nicol
wyciągnęła z teczki umowy spisane w dwóch językach.
- Proszę, tu są nasze propozycje. Przejrzyjcie
je państwo dokładnie i pytajcie w razie pojawienia się wątpliwości.
Marek
wziął umowę spisaną po polsku a Ula tą w języku niemieckim. Byli ostrożni i
studiowali zdanie po zdaniu konsultując cicho po polsku.
- Jaki przewidujecie podział zysków? – odezwała
się Ula.
- Bardzo uczciwy – odpowiedział Blaut. –
Proponujemy po połowie. Tyle sklepów, ile jesteście w stanie nam udostępnić
znajdzie swoje przełożenie w takiej samej ilości na terenie Niemiec. Również
taki sam podział zysków dotyczy sprzedaży kolekcji. Wszystko właściwie zależy
od popytu i u was i u nas. Nasze kolekcje są znane tu w Niemczech i nie mamy
problemu z ich zbytem. Jestem pewien, że i w Polsce znajdą się na nie chętni.
- Możecie udostępnić nam foldery, żebyśmy
mogli zobaczyć, jakie to są kreacje?
- Oczywiście. Poza tym chciałem wam
zaproponować obejrzenie pracowni. Tam też można wiele zobaczyć. To piętro
niżej. – Ula pokiwała głową.
- Dobrze. Rozumiem, że cenę kolekcji
szacujecie sami. My chcielibyśmy być również niezależni w tej materii. Jeśli
dobrze zapoznaliście się z działalnością naszej firmy, to wiecie, że kolekcje
nie są tanie i nie na każdą kieszeń. To ekskluzywne kreacje szyte z najlepszej
jakości włoskich i francuskich materiałów. Pod tym względem nasz projektant
jest nieugięty i nie aprobuje materiałów drugiego gatunku.
- Mamy tego świadomość. Ceny to indywidualna
sprawa zarówno wasza, jak i nasza. Nie będziemy w to ingerować. Poza tym mamy
być przecież równorzędnymi partnerami, prawda?
- To, co Ula? – zapytał po polsku Marek. –
Masz jeszcze jakieś pytania, czy podpisujemy?
- Nie mam już żadnych zastrzeżeń. Możesz
podpisywać. Prześledziłam ich biznesplan i wydaje się być bez zarzutu.
- Drodzy państwo – odezwał się do Niemców
Marek. – Mam nadzieję, że obie firmy odniosą same korzyści współpracując ze
sobą. Nie mamy więcej pytań. Możemy podpisywać.
Po
podpisaniu dokumentów Blaut uścisnął Markowi dłoń.
- Bardzo się cieszę, naprawdę. Pozyskaliśmy
świetnego partnera i wierzę w pomyślność tego przedsięwzięcia. Uczcijmy to
szampanem – nacisnął jakiś guzik na pilocie i spod blatu wysunęła się taca, na
której stał szampan i wysokie kieliszki. Klaus rozlał trunek i wzniesiono
toast.
- A teraz kochani zejdźmy piętro niżej. Oprowadzę
was po pracowni.
Była
naprawdę wielka. Co najmniej cztery razy taka jak pracownia Pshemko. Kreacje
też zrobiły na nich wrażenie, choć może nie były tak bardzo wyrafinowane jak
te, które wyszły spod ręki ich firmowego geniusza. W Polsce mogły się spodobać.
Mogli powiedzieć już bez żadnych wątpliwości, że podpisanie tej umowy odbije
się z korzyścią na finansach F&D.
Żegnali
się z gościnnymi Niemcami. Blaut ściskał dłoń Marka i jeszcze spytał.
- Kiedy mają państwo zamiar wyjechać? Ja nie
poganiam, broń Boże, ale chciałbym to wiedzieć, żeby Karl mógł was odwieźć na
lotnisko.
- Mamy zabukowane bilety na popołudniowy lot o
piętnastej pojutrze. Korzystając z pana rady chcemy bliżej poznać miasto.
- Dobrze. W takim razie musicie być gotowi już
o dwunastej w południe. Karl podjedzie i w przeciągu godziny zawiezie was do
Dortmundu. Tam musicie już być dwie godziny przed odprawą.
- Bardzo wam dziękujemy za wspaniałe przyjęcie
i tak dogodną umowę. Mamy nadzieję zrewanżować się w podobny sposób. Proszę zadzwonić
przed przyjazdem. Będziemy czekać na telefon. Wszystkiego dobrego.
Pożegnali
się i odjechali do hotelu.
- I co o tym myślisz Johann? – Klaus poklepał
przyjaciela po ramieniu.
- Myślę Klaus, że zrobiliśmy dobry interes
podobnie jak oni. Polska stoi przed nami otworem a i oni z pewnością znajdą
tutaj chętne panie do noszenia tych wyjątkowych kreacji. Nawet twojej wybrednej
żonie przypadły do gustu. Nicol też była pod ich urokiem. Ta współpraca będzie
owocna, zobaczysz.
ROZDZIAŁ 9
Przeciskali
się przez tłum witający przylatujących na warszawskie Okęcie pasażerów.
Wreszcie udało im się wyjść z tej ciżby. Zatrzymali się przed postojem taksówek
i odetchnęli.
- Chciałbym cię o coś prosić skarbie. Wiem, że
to może zabrzmieć egoistycznie, ale… czy zgodziłabyś się na spędzenie ze mną
jeszcze tych dwóch dni? Twoi myślą, że wrócimy w niedzielę… - jego oczy były
pełne niepewności podobnie jak głos.
Spojrzała
na niego i rozchichotała się. Nie rozumiał, z czego się śmieje?
- Ula… proszę cię… nie śmiej się ze mnie, ja
mówię poważnie. – Pokręciła głową.
- Nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać. Nie
masz jeszcze dość? Musisz przyznać, że ten wyjazd był bardzo intensywny i
bardzo bogaty w, że tak to ujmę, cielesne doznania. – Jego mina przypominała
minę szczeniaka.
- Nigdy nie mam cię dość. Nie wiadomo, kiedy
znów będę mógł mieć cię tak blisko. Chcę się nacieszyć na zapas. – Westchnęła.
I ona pragnęła nieustannie jego czułości.
- No dobrze. Zostaję, ale pod jednym
warunkiem.
- Jakim?
- Zawieziemy bagaże i pójdziemy na zakupy. Jak
znam życie i ciebie, oprócz światła nie masz w lodówce nic. Zrobię ci trochę
dobrych rzeczy, żebyś miał co jeść jak mnie nie będzie.
- Zgadzam się na wszystko. Nikt nigdy nie dbał
tak o mnie, jak ty. Uwielbiam cię.
- Muszę o ciebie dbać. Czuję się winna, że
przeze mnie straciłeś tyle kilogramów.
- Już trochę nadrobiłem. Jeszcze cztery, pięć
kilo i będę w sam raz. Jedźmy już.
Zapakowali
bagaże do taksówki każąc się wieźć na Sienną. Wjechali na górę zostawiając
walizki w przedpokoju. Ula jeszcze szybko zlustrowała lodówkę stwierdzając, że
rzeczywiście miała rację.
- Pojedziemy samochodem. Nie będziemy tego
dźwigać przez pół miasta.
- Dobrze, jeśli tak wolisz?
Wrócili
faktycznie objuczeni, ale zadowoleni. Było już zbyt późno na gotowanie, ale
obiecała sobie, że jutro wstanie wcześniej i zrobi duże ilości gołąbków,
pierogów i może jeszcze jakąś zupę. Wypakowali wszystko do lodówki.
- Idę pod prysznic,– zawyrokowała - jak wrócę,
zrobię nam kolację.
Stojąc już
pod ciepłym natryskiem poczuła się zmęczona. To naprawdę był intensywny wyjazd.
Pomijając już całą sferę intymną, obfitował również w inne doznania. W
przeddzień wylotu chodzili wiele godzin po mieście. Ula rozglądała się za prezentami
dla swojej rodziny. Nie chciała wracać z pustymi rękami. Wymieniła jeszcze w
Polsce trochę pieniędzy na euro i chciała je dobrze spożytkować. Kupiła cztery
komplety porządnych męskich piżam, każdy w innym kolorze a do tego grube,
frotowe szlafroki. Po jednym miał dostać tata, Jasiek, Maciek i jego ojciec.
Chociaż w ten sposób chciała się odwdzięczyć za okazaną im pomoc w tych
najtrudniejszych chwilach. Dla Szymczykowej miała komplet zasłon i ręczników, a
dla Betti dwie ładne sukienki.
- A sobie nic nie kupisz? – zapytał ją Marek,
kiedy wyszła obładowana z kolejnego sklepu.
- Nie… Zresztą nie mam już pieniędzy, wydałam wszystko,
co do centa i dobrze mi z tym – roześmiała się.
- Zawsze myślisz o innych a o sobie wcale – powiedział
z wyrzutem. Pogładziła go po szorstkim policzku.
- Marek, nie mów tak. Ja niczego nie
potrzebuję, a im sprawię radość. To takie miłe uczucie.
- No dobrze. Jeśli to takie miłe uczucie, to i
ja chcę go doświadczyć.
Pociągnął
ją za rękę i ruszył w kierunku sklepów z modną odzieżą. Wszedł do jednego z
nich i rozejrzał się. Dostrzegł stojące manekiny ubrane w ładne sukienki.
Podszedł do sprzedawczyni.
- Mówi pani po angielsku?
- Oczywiście.
- Proszę pani, chcę kupić kilka sukienek dla
tej oto damy, rozmiar trzydzieści sześć. Ma pani coś ciekawego?
- Na pewno się znajdzie, proszę chwilę
zaczekać.
Ula
patrzyła z rozdziawioną buzią na poczynania Marka.
- Marek, co ty wyprawiasz?
- Staram się doświadczyć tego miłego uczucia.
Zostaw te paczki i idź do przymierzalni. Jestem bardzo ciekaw, czy spodobają ci
się sukienki. I proszę cię nie protestuj i zrób mi tę przyjemność.
Efekt
wizyty w tym sklepie był taki, że wyszła stamtąd bogatsza o sześć nowych
sukienek, za które on zapłacił w jej pojęciu majątek.
- Kotku rozchmurz się. Masz minę, jakbym ci
zrobił krzywdę.
- To karygodne szastać tak pieniędzmi. Jesteś
niepoprawny.
- Jestem zakochany skarbie, a to duża różnica.
Gdybyś nie była tak skromną osóbką, już dawno obsypałbym cię złotem. –
Przystanęła słysząc te słowa.
- Marek, ja nie potrzebuję złota i nie jest mi
ono potrzebne. Drogich prezentów też nie chcę. Jedyne, czego chcę i potrzebuję,
to ciebie i twojej miłości, bo to daje mi największe szczęście.
- Masz to i dobrze o tym wiesz. Kocham cię
przecież jak wariat. Pozwól mi tylko od czasu do czasu porozpieszczać cię
trochę. To naprawdę dla mnie wielka frajda i przyjemność – objął ją i cmoknął w
nosek. – No… nie gniewaj się już i rozchmurz swoją śliczną buzię. O właśnie
tak. Kocham ten piękny uśmiech i te cudne, chabrowe oczy.
Wyszła
spod prysznica i uśmiechnęła się na wspomnienie tych zakupów. – Wariat, mój kochany wariat – ubrała
szlafrok i podreptała do kuchni, w której urzędował Marek robiąc dla obojga
espresso.
- Co zjesz na kolację? Może zagrzejemy te
kiełbaski? Wyglądają dość smakowicie – spytała.
- Mogą być kiełbaski.
Zakrzątnęła
się i już po chwili zasiadali do stołu.
- Jutro wstanę wcześniej i zrobię ci trochę
gołąbków i pierogów. Można je zamrozić, będziesz miał na kilka dni. Zrobię też
zupę pomidorową, ale tylko na dwa dni. Trzeciego mogłaby ci już obrzydnąć.
Kupiłam też fasolę, to zrobię po bretońsku. Ją też można wsadzić do
zamrażalnika. Mam tylko nadzieję, że będziesz pamiętał, by sięgnąć po to i
podgrzać sobie.
- Ula. Nie mógłbym zapomnieć o tych smacznych
rzeczach i na pewno wszystko zjem. Jesteś aniołem.
Zmyła
talerze i usiadła jeszcze na kanapie w salonie popijając kawę. Słyszała, jak
Marek pogwizduje wesoło w łazience. Po chwili wyszedł z niej i wtulił twarz w
ciepły policzek ukochanej.
- Chodź do łóżka, mam na ciebie wielką
chrapkę.
Roześmiała
się radośnie. Nie protestowała, gdy porwał ją na ręce i z prędkością światła
popędził do sypialni.
W
poniedziałkowy poranek wyszli z windy i natknęli się na zdenerwowanego Pshemko.
Kiedy ich zobaczył, odetchnął z ulgą.
- No jesteście. Już nie mogłem się doczekać
waszego przyjazdu – pochylił się do Marka i konspiracyjnym szeptem rzekł. –
Załatwiliście coś?
Marek
poklepał go po ramieniu.
- Daj nam chwilę na rozruch. Zaraz przyjdziemy
do pracowni i wszystko ci dokładnie opowiemy.
- Dobrze. Zamówię wam kawę. Czekam – po tych
słowach oddalił się w głąb korytarza.
- Strasznie jest nerwowy, zauważyłaś?
- Zauważyłam, ale nie jestem zdziwiona.
Przecież dla niego to bardzo duża szansa wypłynąć na europejskie rynki.
- Tak, masz rację. Na pewno się ucieszy, jak
dowie się o podpisaniu tej umowy.
Weszli do
pracowni, gdzie Pshemko nerwowo chodził w te i z powrotem.
- Już jesteśmy. Mam nadzieję, że będziemy
mogli spokojnie rozmawiać? Gdzie masz krawcowe?
- Wysłałem je do bufetu na pół godziny. Nikt
nam nie będzie przeszkadzał.
Usiedli
przy stole, na którym stała już, zgodnie z obietnicą mistrza, parująca kawa.
- Pshemko jest lepiej niż się spodziewaliśmy –
zaczął Marek. – Pokazałem im foldery z poprzednich kolekcji i byli zachwyceni.
Wychwalali twój geniusz pod niebiosa. Oni mają niezłych projektantów, ale jak
sami powiedzieli, żaden nie dorównuje tobie. Ula pokazała się w tej czerwonej
sukni. Zaparło im dech, bo rzeczywiście wyglądała olśniewająco.
- To prawda Pshemko – potwierdziła Ula. – Oni
są pod wrażeniem twojej wielkiej kreatywności i takich genialnych pomysłów.
Obejrzeliśmy halę, w której organizują pokazy. Jest ogromna, a najlepsze jest
to, że w czerwcu wystawimy tam twoje dzieła z letniej kolekcji.
- Naprawdę? – Mistrz był zszokowany tymi
rewelacjami. Ula pokiwała głową.
- Naprawdę. Będzie wystawiana nasza kolekcja i
ich, a potem, tydzień później wystawimy je obie w Łazienkach.
- To jeszcze nie wszystko Pshemko. Najlepsze
mamy na koniec – Marek uśmiechnął się szeroko. - Podpisaliśmy z nimi bardzo
korzystną umowę. Teraz jesteśmy równorzędnymi partnerami. My udostępniamy im
nasze sklepy a oni nam swoje. Zyskami dzielimy się po połowie. To bardzo
korzystna umowa, która pozwoli wypłynąć twoim arcydziełom na zachodnie rynki.
Czyż to nie wspaniale?
Mistrz
miał łzy w oczach. Wstał i bardzo wzruszony uściskał ich oboje.
- Kochani. Spełniacie moje największe
marzenie. Zawsze pragnąłem, by moje kolekcje były docenione również za granicą.
Dziękuję moi kochani.
- Pshemko. Mam jeszcze dla ciebie tę kreację,
którą pożyczyłeś, zaraz ją przyniosę – Ula wstała z krzesła. Złapał ją za
ramiona i zmusił, by usiadła.
- O nie, nie Urszulo. Ta suknia jest twoja.
Skoro Marek mówi, że wyglądałaś w niej tak pięknie, to ja nie mogę dopuścić, by
nosił ją ktoś inny.
Była
bardzo zaskoczona.
- Ale Pshemko, ja nie mogę przyjąć takiego
prezentu, bo jest zbyt cenny. – Mistrz uśmiechnął się do niej.
- Ależ możesz moja droga. Będę ci wdzięczny,
jeśli wystąpisz w niej jeszcze kiedyś. – Ula uściskała go serdecznie.
- To dla mnie wielki zaszczyt, że mogę ubrać,
coś tak pięknego i wykwintnego w dodatku twojego autorstwa. Bardzo ci dziękuję.
- Pshemko, a jak kolekcja letnia? Nie masz
kłopotów? Materiały takie, jak trzeba? Musimy się bardzo postarać, żeby nie
wypaść gorzej od Niemców.
- O nic się nie martw. Wszystko idzie dobrze,
a nawet bardzo dobrze. Materiały idealne. Myślę, że za tydzień zrobimy mini
pokaz i będzie można fotografować. Jednak sądzę, że najlepiej byłoby w
plenerze. W słońcu suknie będą zjawiskowe. Rozejrzyj się za jakimś ciekawym
miejscem i zrób kilka zdjęć, żebym mógł ocenić.
- Dobrze Pshemko. Będzie, jak sobie życzysz.
Teraz zostawiamy cię, bo mamy trochę do zrobienia. Na razie.
Kiedy
wyszli na korytarz Marek przystanął na chwilę mówiąc do Uli.
- Wiesz, kiedy wspomniał o plenerach
pomyślałem o rysiowskiej górce. Teraz musi być tam pięknie. Pomyślałem też, że
na ten mini pokaz dobrze by było zaprosić Niemców, żeby ocenili kolekcję. Co o
tym myślisz?
- Myślę, że to świetny pomysł kochanie. Zadzwonimy
do nich i spytamy, czy mają ochotę przyjechać.
Nie tracąc
czasu wykonali telefon do Niemiec. Blaut był mile zaskoczony tym telefonem. Nie
spodziewał się, że w tak krótkim czasie odezwą się i to jeszcze z tak ciekawą
propozycją. Poza tym ta piękna Polka wpadła mu w oko. Miał nadzieję, że to
będzie dobra okazja, by poznać ją bliżej.
- Panie Blaut, - mówił Marek – myślę, że to
dobry pomysł. Będziecie państwo mogli zapoznać się z naszymi letnimi
propozycjami i wyrazić swoją opinię. Wszystko pod warunkiem, że dysponujecie
kilkoma wolnymi dniami. Będziemy też organizować sesję zdjęciową w plenerze.
Może i to państwa zaciekawi.
- To bardzo dobra propozycja. W takim razie od
dziś za tydzień jesteśmy u was. Moja sekretarka potwierdzi wam jeszcze godzinę
przylotu. Wezmę ze sobą Nicol. Ona, jako kobieta powinna również przyjrzeć się
kolekcji.
- Czyli hotel rezerwować dla dwóch osób?
- Tak. Klaus nie przyjedzie, bo musi mnie
zastąpić podczas mojej nieobecności, a i bez Michaela sobie poradzę.
- Świetnie – Marek uśmiechnął się do
słuchawki. – W takim razie niecierpliwie tu na was czekamy – rozłączył się i
roziskrzonym wzrokiem spojrzał na Ulę.
- Kochanie, machina ruszyła i nic jej już nie
zatrzyma. Alex o niczym nie wie i na razie niech tak zostanie. Dzisiaj pojadę
do rodziców i opowiem im o wszystkim. Ojciec na pewno się ucieszy. A może
pojechałabyś tam ze mną po pracy? Tylko na godzinkę. Potem zawiózłbym cię do
domu.
- Myślisz, że to dobry pomysł?
Zbliżył
się do niej obejmując ją wpół.
- Najlepszy – wyszeptał jej w usta i namiętnie
pocałował.
Podjechał
wraz z Ulą pod dom rodziców. Otworzyła im Zosia informując, że oboje państwo są
w ogrodzie i czekają na nich. Przeszli przez całą długość domu i wyszli na
spore patio. Seniorzy siedzieli przy ogrodowym stoliku na wiklinowych krzesłach
i popijali kawę.
- Dzień dobry kochani.
- Dzień dobry – odezwała się Ula.
Podnieśli
się z foteli witając serdecznie ich oboje.
- Siadajcie moi drodzy. Twój telefon Marek
bardzo nas zaintrygował. Co takiego ważnego masz nam do powiedzenia?
Opowiedział
im pokrótce o ich pobycie w Niemczech i nawiązaniu korzystnej współpracy z
tamtejszą firmą. Wyciągnął z teczki dokumenty.
- Spójrz tato na tę umowę. Zanim ją podpisałem
prześledziliśmy z Ulą zdanie po zdaniu. Będziemy działać na zasadzie
partnerstwa i zyski będą dzielone też po połowie.
Krzysztof
zagłębił się w treść dokumentu. Gdy skończył czytać, podniósł wzrok na Marka i
uśmiechnął się.
- Synu, to wspaniałe warunki. Sam nie
wynegocjowałbym tego lepiej. Jestem z ciebie bardzo dumny.
Marek
sądził, że się przesłyszał. Nigdy od ojca nie słyszał tych słów, choć bardzo
tego pragnął.
- Dziękuję tato. Mam też prośbę. Dopóki
wszystko nie okrzepnie, chciałbym was prosić, abyście nie informowali o niczym
Alexa. Sam mu o wszystkim powiem, gdy Niemcy już od nas wyjadą. Na razie jednak
chciałbym utrzymać to w tajemnicy. Oprócz was wie tylko Pshemko, ale on musiał
być wtajemniczony ze zrozumiałych względów.
- Ale Marek, Alex jest dyrektorem finansowym.
Powinien wiedzieć…
- Tato, on dowie się w odpowiednim czasie, ale
na razie chcę mieć wolną rękę. Jak dotąd nie musiałem naruszać założeń
finansowych firmy. Na przyjęcie Niemców mamy fundusz reprezentacyjny, którego
użycie nie leży w kompetencjach Alexa, tylko moich. On nie musi ruszać żadnych
funduszy i dopóki nie będzie musiał tego robić, nie musi też wiedzieć i o tym.
- No dobrze. Będzie jak sobie życzysz.
Zachowamy dyskrecję.
- Dziękuję wam.
Pshemko
pracował jak szalony. Wiedział już, że mają przyjechać Niemcy i ze wszystkich
sił starał się dopiąć wszystko na ostatni guzik. Marek zarezerwował dwa
apartamenty w nowo odrestaurowanym hotelu „Polonia Palace”. Hotel mieścił się w
samym centrum miasta w bezpośredniej bliskości ośrodków handlowych i
biznesowych stolicy, a przede wszystkim firmy.
Któregoś
popołudnia zabrali Pshemko i pojechali na rekonesans do Rysiowa. Okolica
urzekła mistrza.
- Kochani. Miejsce idealne. Tak tu cicho i
spokojnie. W dodatku tyle zieleni, na tle której moja kolekcja będzie się
prezentować wspaniale. To naprawdę piękne miejsce.
Cieszyli
się, że mistrz bez problemów zaakceptował ich propozycję. Po oględzinach terenu
Ula zaprosiła ich jeszcze do siebie. Mistrz był pod wrażeniem specjałów, które
przygotowała dzień wcześniej, a przede wszystkim urzekła go gościnność Józefa
Cieplaka i jego własnoręcznie robiona nalewka. Gdy na pożegnanie Józef wręczył
mu pękatą butelkę tego kordiału, Pshemko rozpływał się w podziękowaniach. Ula
wyszła wraz z nimi do samochodu. Pożegnała się najpierw z projektantem. Marek
położył dłoń na jego ramieniu i rzekł.
- Pozwolisz, że pożegnam się teraz ze swoją
ukochaną?
- Jak to ukochaną? – Marek roześmiał się
widząc jego minę.
- Pshemko, Ula jest moją dziewczyną i wielką
miłością.
- A wiesz, że ja podejrzewałem was o coś
takiego? Zupełnie inaczej traktujesz Ulę, niż tę wyniosłą Bellę. Gratuluję
kochani. Wsiadam do samochodu a wy się żegnajcie.
Przytulił
ją do siebie i pocałował mocno.
- Dziękuję skarbie za wszystko i do jutra.
- Do jutra kochany. Jedźcie ostrożnie.
Tydzień
upłynął im na intensywnych przygotowaniach i dogrywaniu wszystkich szczegółów. W
piątek, wczesnym popołudniem Marek wyszedł ubrany z gabinetu i powiedział.
- Ula zbieraj się, jedziemy na lotnisko.
- Ale, jak to, ja też? – spytała zdziwiona.
- No Ula, chyba nie sądzisz, że pojadę tam
sam. Jesteś mi potrzebna.
- Może ja też się na coś przydam? – pisnęła
cicho Violetta.
- Dzięki Viola, ale nie. Ty musisz zostać na
posterunku i dopilnować mi firmę, a przede wszystkim zwrócić uwagę na
poczynania Alexa i Turka. Ten ostatni znowu coś za często się tu kręci. Nie
podoba mi się to.
- Nie martw się, już ja dopilnuję tę szuję.
Zajęli
dogodne miejsca w hali przylotów. Właśnie zapowiadali przylot samolotu z
Dortmundu.
– Dobrze,
że Marek jest taki wysoki, na pewno nic nie przegapi – pomyślała Ula.
Po
kilkunastu minutach zaczęli się wysypywać pierwsi pasażerowie. Marek wyciągnął
szyję i wreszcie ich dostrzegł. Rozglądali się niepewnie po zgromadzonym
tłumie. Marek przepchnął się jeszcze bardziej do przodu trzymając za rękę Ulę.
- Panie Blaut, panie Blaut… - Mężczyzna
odwrócił się słysząc swoje nazwisko i uśmiechnął się na ich widok.
- Pani Ursula i pan Marek, dzień dobry. Miło
znów państwa widzieć.
- I wzajemnie. Witamy panią, Nicol. Jak lot?
- Bardzo dobry i przyjemny, a przede wszystkim
krótki – roześmiała się Baumann.
- Pozwoli pani, że wezmę jej bagaż? – spytał
Marek odbierając od Niemki walizkę. – Samochód czeka na zewnątrz. Nie jest to
tak ekskluzywna limuzyna, jak ta, którą jeździliśmy w Essen, ale mój własny,
prywatny samochód. Jest jednak dość wygodny i sądzę, że nie będą państwo
narzekać.
Wyszli na
parking. Marek zapakował bagaże i pomógł wsiąść kobietom. Blaut usiadł obok
niego.
- Wynająłem wam dwa niezależne apartamenty i
mam nadzieję, że nie rozczarują was. Hotel jest w samym centrum miasta i
położony w pobliżu firmy.
Blaut
poklepał go po ramieniu.
- Proszę się nie przejmować. Nie jesteśmy
rozpasanymi Niemcami mającymi jakieś wygórowane wymagania. Nie pogardzilibyśmy
nawet skromnymi warunkami.
Hotelowe
wnętrze wprawiło Niemców w osłupienie.
- Jak tu pięknie! – krzyknęła Nicol.
W istocie.
Cały hol tonął w kwiatach. Dodatkowe wrażenie robiły ogromne donice, w których
rosły potężnych rozmiarów palmy. Wnętrze holu utrzymane było w tonacji złota i
brązu. Ustawione w półkolach wygodne kanapy zachęcały do odpoczynku. Marek
podszedł do recepcji i przedstawił się. W błyskawicznym tempie zameldowano
Niemców, wręczając im karty magnetyczne do apartamentów.
- Tu się pożegnamy. Boy hotelowy wskaże państwu
pokoje i zaniesie bagaże – powiedział Marek. – Zapraszamy państwa jednak
dzisiaj wieczorem na godzinę osiemnastą na kolację w hotelowej restauracji.
Jutro natomiast planujemy nasz mini pokaz. Wynająłem kierowcę wraz z wygodnym
samochodem, który jest do państwa dyspozycji przez całą dobę. Jest pracownikiem
tego hotelu. Spotykamy się zatem o godzinie osiemnastej. Do zobaczenia.
Wyszli z
hotelu i wsiedli do samochodu. Ula była dziwnie milcząca, co zaniepokoiło
Marka.
- Ula, dlaczego nic nie mówisz?
- A jak myślisz? O wszystkim decydujesz sam,
nie pytając mnie nawet o zdanie.
– Nie rozumiem…
- Idziesz sam na tę kolację, tak?
- Jak to, sam?
- No właśnie. Skoro już wcześniej miałeś
zamiar zabrać mnie ze sobą, dlaczego mi nic nie powiedziałeś? Jest godzina
piętnasta. Ja nie mam się w co ubrać na to spotkanie. Mój ojciec nic nie wie,
że nie wrócę po południu do domu, bo nawet nie dałeś mi szansy, żebym go
zawiadomiła. To nie w porządku. Tak się nie robi Marek. Nie przyszło ci do
głowy, że ja mogę nie mieć ochoty pójść na tę kolację?
- Masz rację Ula. Przepraszam, ale wydawało mi
się to takie oczywiste.
- To nie jest oczywiste Marek. Sądziłam, że
jesteśmy równorzędnymi partnerami w tym związku i decydujemy o wszystkim razem.
Tymczasem okazuje się, że byłam w błędzie.
Zrobiło mu
się głupio i nieprzyjemnie. Miała rację a on był durniem. Złapał ją za dłonie i
przycisnął do ust.
- Przepraszam cię kochanie. To już się więcej
nie powtórzy. Obiecuję, że od tej pory wszystko uzgadniamy wspólnie. Wybacz mi,
błagam. Możesz zadzwonić do taty? Powiedz mu, że przywiozę cię jutro wieczorem.
O sukienkę się nie martw. Wybierzemy coś u Pshemko. – Westchnęła ciężko.
- No dobrze, niech ci będzie – powiedziała z
naburmuszoną miną. Wyjęła komórkę i wybrała numer domowy.
- Pani Urszulo, wygląda pani cudownie – powiedział
Blaut całując szarmancko jej dłoń. – To również suknia z kolekcji waszego
mistrza?
- Tak. To suknia z jednej z wcześniejszych
kolekcji – potwierdziła.
Przeszli
do restauracji, gdzie Marek poprowadził ich do zarezerwowanego wcześniej
stolika. Jak spod ziemi wyrósł przed nimi kelner podając im karty menu.
- Nie zaryzykowałem wyboru potraw sam,
zostawiam to państwu. Jedzenie mają tu znakomite i myślę, że będzie państwu
smakować. Ale na początek szampan. Wznieśmy toast za to spotkanie. Skinął na
kelnera, który rozlał trunek do wysokich kieliszków.
- Zanim wypijemy, mam propozycję – Blaut
popatrzył najpierw na Ulę a potem na Marka. – Mówmy sobie po imieniu. To w
znacznym stopniu ułatwi porozumiewanie się i współpracę. Co państwo na to?
- Ja bardzo chętnie, a ty Ula?
- Ja również.
- Johann, Nicol, Marek, Ula – wymienili
uprzejmości uściskiem dłoni.
- I od razu lepiej, nie tak sztywno i
oficjalnie, prawda? – uśmiechnął się Johann.
Zamówili
potrawy, przy konsumowaniu których rozmawiali o jutrzejszym minipokazie.
- Jesteście gotowi? – spytała Nicol wycierając
usta serwetką.
- Jesteśmy. Jutro o jedenastej hotelowy
samochód podwiezie was pod firmę. Będziemy na was czekać.
- Bardzo jestem ciekawa tych kreacji.
- Są świeże, pomysłowe i na pewno
niekonwencjonalne. Mistrz się bardzo postarał. Natomiast po pokazie chciałbym
zaprosić was na spacer do Łazienek. Wspominałem wam o tym parku. To tam
organizujemy pokazy. Oprowadzimy was po parku i pokażemy salę. Natomiast w
poniedziałek zapraszamy was na sesję zdjęciową w plenerze. To niedaleko od
Warszawy a miejsce bardzo piękne.
Kończyli
jeść, gdy usłyszeli dźwięki muzyki. Zaczynał się dancing. Blaut z błyskiem w
oku spojrzał na Ulę.
- Ula, zatańczysz ze mną? – spojrzała
niepewnie na Marka.
- Ja…?
- Ty. Jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko
temu. – Zarumieniła się.
- Nie… Chyba nie mam… - podniosła się z
krzesła i podała dłoń Niemcowi. Markowi nie pozostało nic innego, jak zatańczyć
z wyraźnie czekającą na to, Nicol.
Muzyka
była spokojna i wolna, więc i oni poruszali się leniwie.
- Jesteś bardzo piękna Ula i bardzo mi się
podobasz – szepnął jej do ucha Johann. Zarumieniła się po koniuszki uszu.
- Dziękuję Johann. Jesteś bardzo miły.
- Chciałbym się z tobą spotkać na osobności.
Zostajemy tu do piątku. Moglibyśmy się lepiej poznać.
- Czy on
mi proponuje randkę? – popatrzyła na niego zdziwiona.
- Przepraszam cię Johann, ale to niemożliwe.
- Dlaczego? O ile wiem, jesteś wolna, ja też,
cóż może stać na przeszkodzie?
- To, że nie mam męża nie oznacza, że jestem
wolna. Jestem w związku z mężczyzną, którego kocham nad życie. Nie potrafiłabym
być z nikim innym. Dlatego nie mogę umówić się z tobą.
- A ja sądzę, że może gdybyś poznała mnie
lepiej, to…
- Nie, nie Johann, to wykluczone. Nie rób
sobie nadziei w związku ze mną, bo ja już jestem szczęśliwa i nie chcę tego
zmieniać.
- To Marek, prawda? – Pokiwała głową.
- Tak, to on. Wiele mu zawdzięczam i bardzo go
kocham. Nie wyobrażam sobie przyszłości z nikim innym. On jest tym jedynym i
tym właściwym.
- To była gorzka pigułka do przełknięcia Ula,
bo spodobałaś mi się od pierwszego wejrzenia. Ale cóż…, mówi się trudno. –
Spojrzała mu głęboko w oczy.
- Johann, jesteś miłym i sympatycznym
człowiekiem. Wierzę, że i ty znajdziesz swoją prawdziwą miłość. Musisz się
tylko dobrze rozglądać. Ja nie potrafiłabym cię pokochać, bo już kocham
wspaniałego, dobrego, o wielkim, szczerym sercu, człowieka.
- Dziękuję Ula i za te słowa i za taniec.
Bardzo się cieszę, że cię poznałem, że poznałem was oboje.
- A ja dziękuję za twoją wyrozumiałość.
Potańczyli
jeszcze trochę a później pożegnali swoich gości i wrócili na Sienną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz