TYLKO MNIE KOCHAJ
ROZDZIAŁ 1
Skwarny,
lipcowy dzień dawał się Warszawiakom we znaki. To lato było wyjątkowo gorące, a
temperatura osiągała niemal trzydzieści pięć stopni. W taki upał nie chce się
nawet myśleć, a co dopiero pracować. Niestety znakomita większość populacji
stolicy była zajęta właśnie pracą marząc o chłodzie wieczoru.
W domu
mody Febo&Dobrzański, gdzie zwykle panowała napięta atmosfera i wszyscy za
czymś ciągle gonili, dzisiejszy dzień znacznie spowolnił tempo pracy. Ludzie
poruszali się niemrawo i leniwie, jakby nagle wypompowano z nich powietrze.
Marek
Dobrzański, prezes firmy otarł pot z czoła, poluzował krawat i wypuścił powietrze
z płuc. – Cholera, nawet klimatyzacja się
zbuntowała. Królestwo za zimny prysznic – poczuł się okropnie. Nie znosił,
kiedy koszula lepiła mu się do ciała. Zawsze wymuskany, wypachniony, w
nienagannie wyprasowanej koszuli i dobrze skrojonym garniturze musiał w takie
dni jak ten, walczyć z własną fizjologią. Spojrzał na zegarek, który pokazywał
godzinę dwunastą. – Nie dam rady
wysiedzieć tu dłużej – wyjął zmiętą chustkę z kieszeni marynarki i po raz
kolejny dzisiaj wytarł nią spocone czoło. – Muszę
stąd wyjść, bo jeśli tego nie zrobię, to za chwilę zwariuję – wstał zza
biurka, ściągnął krawat i podwinął rękawy koszuli. Szybkim krokiem wyszedł z
gabinetu.
- Violetta, – rzucił do swojej sekretarki –
wychodzę na godzinę. Zapisuj wszystkie ważniejsze telefony.
Spojrzała
na niego półprzytomnie wachlując się jakimś kolorowym katalogiem.
- Tak… jasne, jasne…
- Ona
pewnie też ma dość – pomyślał. - Nie
wygląda na to, że zrozumiała cokolwiek z tego, co przed chwilą powiedziałem.
– Machnął ręką i poszedł w stronę wind. Kiedy przekroczył szklane, wejściowe
drzwi i wyszedł na rozgrzaną ulicę, znowu poczuł falę potu spływającą mu po
plecach. – Niech to szlag – zaklął.
Szybko przebiegł na drugą stronę i ruszył wprost w szeroko otwartą bramę
miejskiego parku. Tam przynajmniej był cień. Park był bardzo stary. Potężne
korony kasztanów i buków skutecznie chroniły przed lejącym się z nieba żarem.
Odetchnął z ulgą i wolnym krokiem pomaszerował w kierunku niewielkiego stawu,
gdzie zawsze można było się natknąć na stado pluskających się kaczek i łabędzi.
Tak… tu było zdecydowanie przyjemniej. Lubił to miejsce. Przychodził tu od lat,
żeby odpocząć lub ukoić skołatane nerwy. Miał tu swoją ulubioną ławkę, ukrytą w
gąszczu rosnących wokół niej krzaków jaśminu. Tu mógł zatopić się we własnych
myślach, nie rozpraszany przez nikogo. Z ulgą stwierdził, że jest wolna.
Rozsiadł się wygodnie rozpostarłszy ramiona na oparciu. Przymknął oczy.
Ostatnio rzadko mógł sobie pozwolić na takie chwile. Ciągłe kłopoty w pracy i w
życiu osobistym skutecznie go ich pozbawiały. Marzył mu się chociaż jeden dzień
bez problemów. Minione tygodnie uświadomiły mu, że znakomitą większość tych
kłopotów zafundował sobie sam. Nie był świętoszkiem. Uwikłany w stały związek
ze współwłaścicielką firmy, Pauliną Febo, zdradzał ją, kiedy tylko nadarzyła
się okazja. Ta z kolei nadarzała się nader często. Wraz z przyjacielem
Sebastianem Olszańskim, również pracującym w F&D, tworzyli zgrany duet
podrywaczy w stołecznych klubach. Dwaj „złoci chłopcy”. Kobiety lgnęły do nich,
szczególnie do niego. Jak na mężczyznę, był bardzo urodziwy. Wysoki, smukły z
burzą sterczących kruczoczarnych włosów i z błazeńskim uśmiechem wymalowanym na
zmysłowych ustach, rwał serca panien gotowych na zabawę z tym przystojniakiem.
Najczęściej jednak ulegały magnetycznemu spojrzeniu tych dużych stalowo -
szarych oczu okolonych długimi rzęsami i dołeczkom w policzkach ukazującym się
nawet przy najlżejszym uśmiechu. Olszański natomiast prezentował typ
filuternego chłopca o blond włosach, niebieskich oczach i wiecznie rumianych
policzkach. Razem tworzyli idealny tandem, który nie przepuszczał żadnej okazji
na dobrą zabawę. Dla Dobrzańskiego te całonocne harce kończyły się zwykle
karczemnymi awanturami, które uskuteczniała jego narzeczona, z pochodzenia
Włoszka. Rzeczywiście, temperament też miała włoski i gorącą włoską krew.
Wściekła jak osa, wylewała zwykle nad ranem, wszystkie swoje żale na jego
pijaną i skołowaną głowę. On najczęściej milczał pozwalając jej się wykrzyczeć.
Wypruty z sił i zblazowany, nie miał siły kłócić się z nią. Wiedział, że
następnego dnia obsypie ją bukietem róż, a ona wybaczy mu wszystko. Tak było
już od siedmiu lat. Jeszcze, kiedy byli dziećmi, jego i jej rodzice zakładając
firmę doszli do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem na jej przetrwanie będzie
połączenie rodzin poprzez małżeństwo ich dzieci. Kiedy rodzice Pauliny zginęli w
wypadku, ona za wszelką cenę starała się wypełnić ich wolę i doprowadzić do
tego małżeństwa. To był główny powód, że wybaczała mu jego permanentne zdrady i
pijackie wybryki. Musiał przyznać, że na początku pasowało mu to. W domu zawsze
czekająca na jego powrót, stała dziewczyna, potem narzeczona, wierna jak
Penelopa, podczas gdy on niezmordowanie zaliczał kolejne kluby i panienki. Ostatnio
jednak, nie wiedzieć czemu, cała ta sytuacja zaczęła go mocno uwierać. Doszły
do głosu resztki rozsądku, który wprawdzie nieśmiało, ale jednak, coraz
częściej spełniał rolę hamulca w kolejnych szaleństwach. Za chwilę kończył
dwadzieścia osiem lat. Spotykając czasem swoich kolegów, czy koleżanki ze
studiów, ze zdumieniem stwierdzał, że większość z nich założyła już rodziny,
mają dzieci i ustabilizowane życie, a on nadal żył beztrosko,
nieodpowiedzialnie, korzystając z życia ile wlezie. Poczuł potrzebę zmian. Nie
wiedział jeszcze, jakiego rodzaju będą to zmiany, ale jednego był pewien. Musi dokonać
jakiejś wolty w swoim dotychczasowym życiu. Przede wszystkim musi coś zrobić z
Pauliną. Nie kochał jej i mimo, że to on był główną przyczyną awantur, zaczęła
go drażnić ta jej ciągła podejrzliwość, zaborczość i chorobliwa wręcz zazdrość.
Zrozumiał, że swoim postępowaniem rani ich oboje. Ona może nie była idealna i
miała swoje wady, lecz tak jak każdy, zasługiwała na prawdziwe uczucie. On
wiedział, że nie jest w stanie jej go dać. Spędził z nią siedem długich lat i
oprócz przywiązania i szacunku nie czuł do niej nic więcej. Podejrzewał, że i
ona mówiąc do niego „kochanie”, nie jest z nim szczera. To nie była miłość, ani
z jej, ani z jego strony. Będzie musiał otwarcie z nią porozmawiać, bo dłużej
nie może tak być. Całe ich dotychczasowe życie było tylko grą pozorów. Nie byli
szczerzy ani w stosunku do siebie, ani w stosunku do innych. – Czy można całe swoje życie oprzeć tylko na
iluzji? – ostatnio często zadawał sobie to pytanie.
Do tego
doszły, coraz bardziej piętrzące się w firmie kłopoty, których głównym autorem
był brat jego narzeczonej, Alexander Febo, będący również współwłaścicielem
piastującym obowiązki dyrektora finansowego.
Febo
nienawidził organicznie swojego przyszłego szwagra. Jak tylko mógł, utrudniał
mu życie w firmie. Był chorobliwie ambitny, dlatego nie mógł znieść, że Marek
objął fotel prezesa. Za wszelką cenę starał się udowodnić przed rodzicami
Marka, że ten jest nieodpowiedzialny, nieudolny i niekompetentny. Westchnął. – Nie wiem, jak długo dam radę z nim walczyć.
Zaczyna mnie to powoli przerastać.
Ten natłok
myśli został nagle przerwany przez dziecięcy, radosny śmiech. Otworzył
gwałtownie powieki i spojrzał w kierunku, z którego dochodził. Zobaczył stojącą
nad stawem młodą kobietę z dziewczynką wyglądającą na nie więcej niż sześć,
siedem lat. Kobieta podawała dziecku kawałki bułki, które mała ze śmiechem
rzucała kaczkom. Pozazdrościł dziecku tego beztroskiego śmiechu. Nie pamiętał,
kiedy śmiał się równie szczerze. – Ciekawe,
czy to mama i córka. Wygląda bardzo młodo, jakby sama była jeszcze dzieckiem,
więc może to siostry?
- Betti! Nie podchodź za blisko! Poślizgniesz
się i wpadniesz do wody! – kobieta z niepokojem patrzyła na dziecko, które
niebezpiecznie zbliżyło się do brzegu stawu. Dziewczynka podbiegła do niej.
- Daj mi jeszcze bułkę, bo nie wszystkie
nakarmiłam. – Skubała pieczywo i rzucała je zgłodniałemu stadu śmiejąc się
radośnie i podskakując.
Marek
przyglądał się z zaciekawieniem tym dwóm kobietkom. Ubrane były bardzo
skromnie, żeby nie powiedzieć, że biednie. – Na pewno nie powodzi im się najlepiej – pomyślał. – A jednak mają w sobie tyle radości życia, aż
zazdrość bierze. Starsza nie grzeszy urodą. Te duże, niemodne okulary i aparat
na zębach, zdecydowanie nie dodają jej uroku. Mimo to ma coś w sobie, co
intryguje.
- Ulcia! – dobiegł go głos dziewczynki. – Daj
mi blok i kredki, to namaluję staw i kaczki.
- Dobrze kochanie – odpowiedziała ciepłym,
łagodnym głosem. – Chodź, usiądziemy na trawie, będziesz miała lepszy widok. –
Przysiadły obok siebie. Mała zajęła się rysunkiem, a dziewczyna wsparta na
rękach wystawiła twarz do słońca.
- Ulcia?
Ula. Urszula. Tak ma na imię. Ładnie. Nawet pasuje do niej. Pani Urszula, a
może panna Ula? – kontemplował dłuższą chwilę ten uroczy obrazek. – No, chyba czas się zbierać – z
ociąganiem wstał z ławki. Wolnym krokiem przeszedł obok siedzących na trawie
dziewczyn. – Może jeszcze kiedyś je tu spotkam?
Wjechał na
piąte piętro i pomaszerował prosto do firmowej kuchenki po schłodzoną wodę
mineralną. Znowu czuł się oblepiony potem. – Co za koszmarne uczucie. W parku było tak przyjemnie.
W
sekretariacie zastał gapiącą się bezmyślnie w ekran monitora, Violettę.
- Viola, były jakieś telefony?
- O Marek. Jesteś już. Nie telefonów nie było,
za to Paulina szuka Cię po całej firmie i chyba nie jest w najlepszym humorze.
– Pokiwał ze zrozumieniem głową. – Nawet
nie pamiętam, kiedy ona ostatnio była w dobrym nastroju. To musiało być bardzo
dawno.
Wszedł do
gabinetu i zasiadł za biurkiem. Zabrał się za czytanie dzisiejszej
korespondencji. Długo jednak nie popracował, bo do gabinetu krokiem bardzo
energicznym weszła jego narzeczona. Jej wygląd budził przyjemne doznania
estetyczne. Była piękną kobietą, wysoką, szczupłą, o kruczoczarnych włosach i
nienagannym makijażu. Ubrana ze smakiem, zgodnie z najnowszymi trendami mody.
Niestety, dużo traciła przy bliższym poznaniu. Była wyniosła, dumna,
zarozumiała i bardzo władcza. Traktowała wszystkich z góry, a to odstręczało. Stanęła
na środku gabinetu splatając na piersiach ręce.
- No… jesteś wreszcie. Szukam cię po całej
firmie – rzekła z pretensją w głosie.
- Coś się stało, że tak zaciekle mnie
poszukujesz? – powiedział znudzonym tonem.
- Nic się nie stało, oprócz tego, że chciałam
z tobą zjeść lunch i porozmawiać.
- Porozmawiać? A o czym?
- O ślubie. Naszym ślubie – dodała na wypadek,
gdyby miał wątpliwości. – Musimy wreszcie ustalić jakąś datę i zacząć
przygotowania.
Stropił
się słysząc te słowa. Nie sądził, że tak szybko będzie chciała zaciągnąć go do
ołtarza. Rzeczywiście, muszą porozmawiać, ale wcale nie na temat ślubu, tylko o
tym, jak go uniknąć. Potarł nerwowo podbródek.
- Słuchaj Paula, ja też chcę porozmawiać, ale
nie chciałbym tego robić w biurze. Porozmawiamy w domu. Wracamy razem, nie masz
żadnych planów na popołudnie? – Zastanowiła się chwilę.
- Wprawdzie Alex miał jakąś sprawę, ale to
można przełożyć. W takim razie do siedemnastej – pocałowała go namiętnie, dała
prztyczka w nos i z szerokim, dawno niewidzianym na jej twarzy, uśmiechem
opuściła gabinet.
Siedział
jak odrętwiały wpatrując się w zamknięte drzwi. – A więc to dzisiaj. Dzisiaj jej powiem. Mam nadzieję, że spokojnie
wysłucha moich argumentów bez zbędnej egzaltacji i histerii. W końcu jest
kobietą z klasą, jak sama podkreśla. Dzisiaj się przekonam, ile jest w niej tej
klasy, a ile zwykłej, jarmarcznej przekupki.
Powrócił
do przerwanej czynności starannie otwierając kolejne koperty i czytając ich
zawartość. Przed samą siedemnastą wpadł jeszcze Olszański.
- Cześć stary? Jakieś plany na popołudnie?
Może wyskoczymy do klubu?
Marek
pokręcił głową.
- Nie dzisiaj Sebastian. Dzisiaj mam poważną
rozmowę z Pauliną. Umówiłem się z nią, więc sam rozumiesz…
- OK. W porządku. Może innym razem – powiedział
z nadzieją.
- Może… - myśli Dobrzańskiego krążyły już
tylko wokół mającej się odbyć rozmowy.
- No to do jutra. Trzymaj się. – Uścisnęli
sobie dłonie i Sebastian wyszedł.
Powoli
pozbierał dokumenty z biurka. Spakował teczkę i windą zjechał na dół. Kiedy
wyszedł z biurowca zauważył stojącą przy samochodzie Paulinę. Otworzył jej
drzwi auta, a potem sam usiadł za kierownicą. Wolno ruszył w kierunku domu
układając sobie w myślach przebieg tej ważnej dla nich obojga rozmowy.
Nastawił expres
i poszedł wziąć prysznic. Odświeżony wszedł do salonu niosąc dwie filiżanki
wypełnione aromatyczną kawą, z których jedną postawił przed Pauliną. Usiadł
naprzeciw niej w fotelu i spojrzał wyczekująco na nią. Jego wyraz twarzy
zaniepokoił ją. Nigdy nie widziała go tak smutnego i tak skupionego.
- Marek, co ci jest? Wyglądasz, co najmniej
dziwnie. – Zebrał się w sobie. Wiedział, że nie będzie to łatwa rozmowa.
- Zanim zaczniesz cokolwiek planować, muszę ci
coś ważnego powiedzieć - splótł nerwowo palce, aż zbielały mu kostki. Przełknął
ślinę. – Muszę cię też przeprosić i błagać o wybaczenie, bo wiem, że to, co za
chwilę usłyszysz, nie spodoba ci się.
Teraz i na
jej twarzy odmalowało się napięcie.
- Marek, co ty chcesz mi powiedzieć? Chyba nie
chcesz odwołać naszego ślubu? – jej głos przybrał piskliwy ton. Spojrzał na nią
niepewnie.
- Paulina, proszę cię tylko o jedno. Pozwól mi
powiedzieć spokojnie wszystko do końca, nie przerywając mi. Mam nadzieję, że
kiedy głębiej się zastanowisz nad tym, co za chwilę powiem, przyznasz mi rację.
Nie chcę się kłócić. Już dość było tych kłótni. Kolejnej nie zniósłbym. Posłuchaj,
ostatnio przemyślałem kilka spraw. Między innymi sprawę naszego związku. Ślub,
to nie jest dobry pomysł. Wiesz, że od bardzo dawna nie układa się nam tak,
jakbyśmy tego chcieli. Wypaliliśmy się. Nie ma już w nas tego młodzieńczego
żaru. Przepraszam, że cię nie kocham. Darzę cię przyjaźnią, przywiązaniem i
szacunkiem, ale nie kocham cię. Jesteś piękną kobietą i zasługujesz na kogoś,
kto pokocha cię miłością szczerą, bezwarunkową i czystą. Ja nie potrafię dać ci
takiej miłości. My już męczymy się ze sobą. Wyobrażasz sobie, co by było po
ślubie? Ja nadal bym cię zdradzał i oszukiwał, a ty wybaczałabyś mi za każdym
razem. Tak nie można Paulina – westchnął. - Unieszczęśliwilibyśmy się nawzajem.
Ja tego nie chcę. Pragnę być szczęśliwy. Znaleźć prawdziwą miłość, a nie
obnosić się z tą fałszywą. Jestem pewny, że i ty nie chciałabyś się męczyć w
takim sztucznym małżeństwie do końca życia – objął jej dłonie swoimi i spojrzał
jej głęboko w oczy.
- Paulina, spójrz prawdzie w oczy. Nie kochasz
mnie. Podobnie jak ja do ciebie, tak i ty przyzwyczaiłaś się do mnie. Przyznaj
sama przed sobą, że chcesz wypełnić tylko ostatnią wolę rodziców. Przyznaj też,
że to oni zadecydowali o naszej przyszłości, a my nie mieliśmy nic do
powiedzenia w tej kwestii – powiedział cicho. Zauważył jak po jej policzkach
toczą się łzy. Otarła je nerwowym ruchem. Powoli dochodziła do siebie. W końcu,
opanowana zupełnie rzekła.
- Tak. Masz rację. Wszystko, co powiedziałeś, jest
prawdą. Prawda nas wyzwoli – uśmiechnęła się smutno. - Wiesz, sądziłam, że
gorzej to zniosę, ale nie bolało tak bardzo. Musimy powiedzieć rodzicom. Muszą
przywyknąć do myśli, że nie zostanę ich synową – ściągnęła zaręczynowy
pierścionek. - Oddaję ci go, mnie nie będzie już potrzebny – zaprotestował.
- Nie Paulina. Proszę zatrzymaj go, ja nie
mógłbym go dać komuś innemu. Zresztą, nie ma kogoś innego. Mam nadzieję, że
zarówno w moim przypadku, jak i w twoim szybko się to zmieni i oboje
odnajdziemy swoje połówki.
- Dziękuję – wyszeptała wsuwając pierścionek
na inny palec.
- To jeszcze nie wszystko. – Spojrzała na
niego zdziwiona. - Chciałbym, żebyś zatrzymała ten dom. Wiem, że go lubisz i
dobrze się w nim czujesz. Ja znajdę jakieś mieszkanie i wyprowadzę się. W miarę
możliwości, jak najszybciej. Nie będę ci siedział na głowie.
- To bardzo szlachetny gest z twojej strony i
bardzo ci dziękuję. Rzeczywiście ten dom wiele dla mnie znaczy.
Spojrzał
jej w oczy i uśmiechnął się łagodnie.
- A ja ci dziękuję, że wysłuchałaś mnie do
końca i zgodziłaś się ze mną. Mam nadzieję, że nadal pozostaniemy przyjaciółmi
i to rozstanie nie zakłóci naszych relacji.
- Możesz być spokojny. Ja nie zrobię nic
przeciwko tobie. Jutro powinniśmy pojechać do rodziców i powiedzieć im o naszej
decyzji. – Pokiwał głową.
- Tak, to dobry pomysł. Teraz, jeśli pozwolisz
pościelę sobie na kanapie. Dobranoc.
Leżał na
wznak z rękami pod głową i nadal przetrawiał tą rozmowę. – Jak to dobrze, że przyjęła to, co powiedziałem, tak spokojnie, bez
zbędnych emocji. Trzeba przyznać, że jednak jest kobietą z dużą klasą.
Następne
popołudnie było kontynuacją poprzedniego. Tyle tylko, że już we dwoje
wyłuszczali Helenie i Krzysztofowi Dobrzańskim powody swojej decyzji o
rozstaniu. Początkowo seniorzy byli rozczarowani. Nie tak wyobrażali sobie
przyszłość własnego syna i Pauliny, którą traktowali jak córkę. W końcu jednak
argumenty młodych przeważyły, a także zapewnienie, że rozstali się w zgodzie i
bez wzajemnych pretensji.
Marek mógł
wreszcie odetchnąć. – Teraz tylko trzeba
szybko znaleźć jakiś kąt i wyprowadzić się.
ROZDZIAŁ 2
Wniósł
ostatnie pudła do swojego nowego mieszkania i rozejrzał się. - To chyba wszystko. Teraz tylko poupychać to
w szafie i zrobić trochę porządku.
Odnalazł
wśród sterty rzeczy expres, kawę i filiżanki. Musiał trochę odsapnąć, a kawa
zawsze rozjaśniała mu umysł. Po kilkunastu minutach usiadł z parującym płynem
na kanapie. Jeszcze raz omiótł wzrokiem swoje nowe lokum. Podobało mu się to
zawieszone pod niebem gniazdko. Ulokowane na dwunastym piętrze posiadało wiele
zalet, ale najważniejszą była ta, że z okien miał widok na panoramę Warszawy i
mieniącą się teraz w zachodzącym słońcu odcieniami żółci i pomarańczu, wstęgę
Wisły. Właściwie nie było to mieszkanie w dosłownym tego słowa znaczeniu, lecz
średniej wielkości apartament, w którym dominował duży salon i trzy mniejsze
pokoje.
Przeciągnął
się rozluźniając mięśnie. – No
Dobrzański, czas wziąć się do roboty, w przeciwnym razie czeka cię nocleg na
gołej kanapie.
Żwawo
poderwał się z siedziska. Powkładał ubrania do szafy stojącej w sypialni, a
potem przebrał pościel i rozłożył ją na nowo zakupionym, sporym łóżku.
Opróżniał systematycznie pudło po pudle i z każdą chwilą mieszkanie nabierało
cech przytulności. – Jak to dobrze, że
ojciec zgodził się zastąpić mnie w firmie przez ten tydzień. W przeciwnym
wypadku nie poszłoby tak sprawnie.
Nie chciał
zabierać żadnych mebli od Pauliny. Mimo, że rozstali się w zgodzie, on nie
chciał mieć w swoim nowym domu żadnej rzeczy, która by ją przypominała.
Uświadomił sobie, że właściwie zmarnował sobie i jej siedem długich lat.
Dobrze, że miał to już za sobą, bo od dłuższego czasu dusił się w tym związku
bez przyszłości. – Najwyższy czas
spoważnieć.
Kiedy
tylko pozałatwiał sprawy formalne związane z zakupem mieszkania, od razu
poszedł za ciosem i zakupił wszystkie potrzebne sprzęty. Lubił wygodę, więc i
one były z najwyższej półki.
Odetchnął
głęboko. – To już chyba wszystko – spojrzał
na zegar stojący na komodzie. – Dwudziesta.
Sprawnie poszło. Wreszcie mogę odsapnąć. Jak to dobrze, że jutro sobota. Będę
mógł dłużej pospać.
Był jednak
zmęczony tą przeprowadzką. Wziął szybki prysznic, ubrał świeżą piżamę i nawet
nie wiedzieć kiedy, zasnął.
Sobotni
poranek obiecywał wiele, a przede wszystkim to, że zwiastował kolejny pogodny
dzień. Słońce już jakiś czas temu rozpoczęło swoją odwieczną wędrówkę po
niebie, skutecznie budząc miasto. Na twarzy Marka igrały wesołe promienie
wywołując grymas na jego przystojnym obliczu i zaciskanie powiek. Poddał się w
końcu i rozchylił je - No to po spaniu.
Szkoda, że nie zaciągnąłem wczoraj żaluzji – pomyślał z żalem. Przeciągnął
się rozkosznie i wyskoczył z łóżka kierując swoje kroki do łazienki na poranne ablucje.
Ubrany w gruby, frotowy szlafrok, z mokrymi jeszcze włosami powędrował do
kuchni. Był głodny. Niestety jego lodówka świeciła pustkami. – Z tego wszystkiego zapomniałem o zakupach.
Z
prędkością godną sprintera przebrał się w luźne odzienie w postaci jeansów i
T-shirta i pochwyciwszy w locie portfel i klucze od samochodu, wybiegł z domu.
Podjechał
do ulubionej restauracji mieszczącej się niedaleko firmy, gdzie zwykle jadał
śniadania. Chrupiące pieczywo, świeże, pachnące masło i pieszcząca podniebienie
jajecznica, od razu postawiły go na nogi, a fantastyczne espresso dodało
jeszcze więcej energii. Napełniony sycącym posiłkiem podjechał pod market,
gdzie zrobił zaopatrzenie na co najmniej kilka dni. Upychając zakupy w
bagażniku znowu poczuł strużki potu na skroniach. Zaczynał się upał. Postanowił
zaparkować w podcieniach budynku firmy i pójść do parku, żeby złapać trochę
ochłody. Szeroko otwarta brama zapraszała spacerowiczów. Jak zwykle poszedł w
kierunku „swojej” ławki i rozsiadł się na niej wygodnie. Mógłby tak siedzieć
godzinami. Uwielbiał to poczucie słodkiego lenistwa i nicnierobienia. Często
brakowało mu tego, gdy po kolejnym tygodniu walki z Alexem nie potrafił zebrać
myśli i uspokoić się wewnętrznie. Nagle usłyszał rozmowę prowadzona
przyciszonym głosem i otworzył oczy. W niewielkiej odległości zobaczył kobietę
ubraną na czarno, idącego obok niej młodzieńca w wieku siedemnastu, może
osiemnastu lat i małą dziewczynkę idącą parę kroków przed nimi. Ożywił się, bo
rozpoznał je. Pamiętał jak karmiły nie tak dawno kaczki nad stawem. Chłopaka
nigdy tu nie widział.
- Ula, co my teraz poczniemy? Jak będziemy
żyć? Beatka jest jeszcze taka mała, a już boleśnie odczuwa brak taty. Zobacz,
jaka jest smutna i przygnębiona – młody człowiek wskazał na idącą przed nimi
dziewczynkę. Kobieta podniosła na niego zapuchnięte od płaczu oczy.
- Nie wiem Jasiek. Naprawdę nie wiem. Wy, jako
małoletni dostaniecie rentę po tacie, ale będzie tego naprawdę niewiele. Na
pewno nie przeżyjemy za to. Muszę koniecznie znaleźć jakąś pracę – po jej
policzkach popłynęły prawdziwe potoki łez. - Chodźcie, usiądziemy tu nad stawem
i zastanowimy się wspólnie – powiedziała drżącym od płaczu głosem.
Marek
przyglądał się w skupieniu tej trójce siedzącej na trawie w milczeniu. – Musiała ich dotknąć jakaś tragedia. Tyle w
nich smutku i rozpaczy. Nawet tej małej nie cieszą dziś kaczki. Co się mogło
stać? Wszyscy ubrani na czarno, więc mają żałobę. Aha, mówili coś o ojcu. To na
pewno chodzi o niego. Opłakują jego śmierć.
Nie
słyszał już, o czym rozmawiali. Byli za daleko. Mógł jedynie patrzeć na tę
smutną scenę i dramat rozgrywający się w sercach rodzeństwa. Tak, był pewien.
Na pewno byli rodzeństwem. Ta mała, to siostra kobiety, nie córka, a chłopak
obok, to brat. Zrobiło mu się strasznie żal tych dzieciaków. Wszystko
wskazywało na to, że zostali sierotami. Ta myśl wywołała u niego nagłą chęć
odwiedzenia własnych rodziców. Los bywa okrutny i nigdy nie wiadomo, co nam
zgotuje. Jego ojciec ciężko chorował na serce i w zasadzie notorycznie wymagał
wizyt u specjalistów. Ostatnio czuł się dobrze i tylko dlatego odważył się poprosić
go o zastępstwo w firmie na czas przeprowadzki.
Zauważył,
że rodzeństwo podniosło się z trawnika. Dziewczynka przylgnęła do starszej
siostry i mocno złapała ją za rękę. Wolnym krokiem, z pochylonymi
przytłaczającym ich nieszczęściem, głowami opuszczali to miejsce kierując się w
stronę wyjścia. Odprowadził ich smutnym spojrzeniem do momentu, w którym nie
znikli mu z oczu. Po chwili i on podniósł się z ławki. Zadzwonił do rodziców
pytając, czy może się wprosić na obiad. Ucieszyli się i obiecali, że zje coś
dobrego.
Było późne
popołudnie, kiedy wtoczył się do mieszkania obładowany zakupami. Rozpakowując
torby wrócił myślami do tej smutnej trójki, którą widział w parku. Westchnął. -
Jak musi im być teraz ciężko. Jak musi
jej być ciężko. Prawdopodobnie, to na nią spadną wszystkie obowiązki. - Nie
zazdrościł im. Nie chciałby znaleźć się w podobnej sytuacji. Właściwie to sam
nie rozumiał, dlaczego tak bardzo przejął się losem tych ludzi. Nigdy przedtem
nie zawracał sobie głowy takimi sprawami. Nigdy też nie doświadczył śmierci
któregoś z członków najbliższej rodziny. No, nie licząc rodziców Pauliny i
Alexa. Ale to było dawno. Był jeszcze uczniem. Może nawet nie bardzo potrafił
pojąć tragizm tej sytuacji, a Febo nie byli jego rodziną.
Wraz z
początkiem września skończyła się fala upałów. Nadal pogoda była piękna, lecz
nie dokuczała już wysoką temperaturą jak w lipcu czy sierpniu. Ludzie
odetchnęli.
Dla Marka
wrzesień nie zaczął się dobrze. Alex Febo znowu knuł i układał kolejne intrygi,
żeby go pogrążyć. Był już zmęczony tą ciągłą walką o stołek prezesa. Najgorzej
znosił jednak ironiczny uśmieszek błąkający się na ustach rywala i wbite w
siebie, złośliwe spojrzenie jego czarnych oczu.
- Może byś już wreszcie dał spokój i odpuścił?
Nie męczy cię to ciągłe spiskowanie za moimi plecami? – pytał Alexa zmęczonym
głosem.
- Nic a nic. Jeszcze udowodnię Krzysztofowi,
że dokonał niewłaściwego wyboru na tym stanowisku. Ani się obejrzysz jak
wylecisz stąd z hukiem. Jesteś nieudacznikiem i nie potrafisz nic, prócz picia
w klubach i podrywania chętnych panienek. Należy ci się wszystko, co najgorsze
za te zmarnowane Paulinie lata. Zapłacisz za każdy rok z nawiązką. Możesz być
tego pewien.
- Grozisz mi? – Alex uśmiechnął się
diabolicznie.
- Nie mój drogi, to tylko obietnica. A jeśli
ja obiecuję, to na pewno spełnię, więc pilnuj się.
Mimo
jednak tych bardzo złych relacji ze wspólnikiem i tak miał dużo szczęścia.
Jakimś cudem udawało mu się do tej pory ratować wszelkie groźne sytuacje,
będące wynikiem knowań Febo. Zastanawiał się, jak długo jeszcze będzie w stanie
to wytrzymać. Psychicznie był na pewno od niego słabszy. Być może dlatego, że
posiadał w sobie resztki przyzwoitości i rodzących się w takich sytuacjach
skrupułów. Czuł jednak, że czasami życie go przerasta. Nieraz miał ochotę
rzucić to w diabły i zacząć coś na własną rękę. Może jakiś mały biznes na
początek? Z drugiej strony nachodziły go wątpliwości, co do tego pomysłu. Nie
wyobrażał sobie reakcji ojca i bał się jej, bo jego serce mogłoby tego nie
wytrzymać. Póki co, miotał się, jak ranny zwierz w klatce.
Powoli
zapadał zmierzch. Przetarł zmęczone ciągłym ślęczeniem przed komputerem, oczy.
Wyłączył urządzenie, uporządkował biurko i opuścił firmę. Przystanął na chwilę
i odetchnął rześkim, wieczornym powietrzem.
- Przejdę
się trochę i dotlenię mózg. – Przeszedł przez ulicę i wszedł do parku.
Wolnym krokiem podszedł do ulubionej ławki i usiadł. Podniósł do góry głowę
wpatrując się w niemal granatowe niebo. Przymknął powieki. Trwał tak przez
chwilę próbując uspokoić galopadę myśli. Do jego uszu dobiegł cichy jęk.
Zastygł myśląc, że się przesłyszał. Jednak nie. Znowu usłyszał wyraźnie jęk
gdzieś z tyłu, za nim. Podniósł się z ławki i obszedł kępę jaśminu rosnącego
tuż obok. Nagle przystanął. Dostrzegł w bladym świetle parkowej latarni leżącą
na trawie kobietę. Podbiegł do niej, przykląkł i obrócił jej ciało w swoją
stronę. Ze zdumieniem skonstatował, że ją zna. – Przecież to ta dziewczyna w żałobie? Chryste Panie, kto zrobił jej coś takiego? – Zauważył, że miała
poszarpaną, czarną sukienkę i zakrwawioną, opuchniętą twarz. Nie zastanawiał
się dłużej. Delikatnie wziął ją na ręce i niemal biegnąc dotarł do swojego
samochodu. Umieścił ją ostrożnie w środku zapinając jej pasy. Sam szybko
zasiadł za kierownicą i poprowadził samochód w kierunku najbliższego szpitala.
Znowu
jęknęła. Łagodnie potrząsnął ją za ramię.
- Pani Urszulo, pani Urszulo… słyszy mnie
pani? Jeśli tak, proszę odpowiedzieć. – Oprzytomniała na chwilę.
- Jak się pani nazywa i gdzie mieszka? Pamięta
pani, co się stało?
- Ula… Ula Cieplak – odpowiedziała tak słabym
i cichym głosem, że ledwo mógł ją zrozumieć – Rysiów osiem… Oni są sami… Nic
nie wiedzą…, że… ja… - zamilkła.
Spojrzał
na nią i zrozumiał, że ponownie zemdlała. Na szczęście dojeżdżali. Z piskiem
opon zatrzymał samochód przed samym wejściem i wybiegł zatrzaskując drzwi.
Dopadł jakąś pielęgniarkę prosząc ją o pomoc. Już biegli sanitariusze niosąc ze
sobą nosze. Delikatnie wziął ją na ręce i ułożył na nich. Nadal nie odzyskała
przytomności. Dobrze, że zdążyła się przedstawić i podać adres. Przekazał
lekarzowi dyżurnemu te dane. Powiedział, że zaczeka, bo chce wiedzieć, co z
nią, żeby móc powiadomić jej rodzeństwo. Lekarz kiwnął głową i wskazał miejsce,
gdzie mógł usiąść. Zagłębił się w szpitalnym fotelu mając naprzeciw wiszący na
ścianie zegar. Minuty wlokły się w nieskończoność. Zachodził w głowę, co mogło
się stać? - Co ona robiła w parku o tak
późnej porze? Co z jej rodzeństwem? - Na żadne z tych pytań nie znał
odpowiedzi.
Na
korytarzu ukazała się sylwetka lekarza. Wstał i podszedł do niego.
- I co, panie doktorze, wiadomo już coś?
- To pan znalazł ją w parku? – odpowiedział
pytaniem medyk.
- Tak… Znam ją z widzenia, bo często tam
spaceruję, podobnie jak ona. Wiem tylko jak się nazywa i gdzie mieszka, bo to
zdążyła mi powiedzieć w samochodzie, zanim straciła przytomność. Wiem też, że
ma dwójkę młodszego rodzeństwa, które pewnie teraz martwi się o nią. Ich
rodzice nie żyją. Proszę mi udzielić jakichkolwiek informacji o jej stanie
zdrowia. Postanowiłem prosto stąd jechać do Rysiowa i uspokoić dzieciaki. –
Lekarz zamyślił się, jakby rozważał, czy może przekazać obcej osobie takie
informacje. W końcu odezwał się.
- Cóż. Ona nie jest w najlepszym stanie. Z
obrażeń, których doznała wynika, że została napadnięta i dotkliwie pobita. Próbowano
ja też zgwałcić. Musiała się jednak dzielnie bronić, bo nie doszło do
penetracji. Nie ma przy sobie żadnych dokumentów ani torebki. Można domniemywać,
że okradziono ją. Z pewnością się broniła, o czym świadczy organiczna treść pod
paznokciami. – Marek spojrzał pytająco. – To znaczy fragmenty skóry napastnika –
wyjaśnił lekarz. - Brutalnie ją pobił. Powinna zgłosić to na policję, lub pan
może to zrobić. Im szybciej, tym lepiej. My, jako szpital, też dopełnimy
formalności.
- Dziękuję doktorze. Jestem panu bardzo zobowiązany
za te informacje. Mógłbym ją zobaczyć?
- Mógłby pan, ale uprzedzam, że dostała silne
środki uspokajające i będzie długo po nich spać. Musi nabrać sił.
- Chcę tylko wiedzieć, w którym pokoju ją
umieścicie. Przywiozę jutro dzieciaki i nie chcę błądzić.
- Dobrze. W takim razie chodźmy – lekarz
powiódł go niemal na sam koniec długiego korytarza wskazując pokój.
- Bardzo proszę, to tutaj. Daję panu kilka
minut. Ona potrzebuje teraz spokoju.
Wszedł do
środka i aż ścisnęło mu się serce na jej widok. Była tak spuchnięta, że nie
widać jej było oczu. Twarz i ręce całe w sińcach podbiegniętych krwią, zdarte
do krwi palce i liczne, głębokie zadrapania. Jej skóra w przeważającej części
miała kolor granatowy. Był wściekły na napastnika. - Nie daruję mu. Zaraz pojadę zgłosić to na policję, a potem do Rysiowa
uspokoić dzieci. – Nie zwlekał dłużej. Pobiegł do samochodu i ruszył wprost
do najbliższego komisariatu. Złożył doniesienie. Wytłumaczył, że się spieszy do
dzieci, a jest już późno. Podał wszystkie swoje dane łącznie z numerem telefonu
i obiecał, że jak tylko zajdzie taka potrzeba, to zjawi się niezwłocznie. Czas
naglił. Wprowadził adres do GPS. Było już ciemno i nie chciał tracić cennych
minut na szukanie i błądzenie w nieznanym mu terenie. Wreszcie dojechał.
Zatrzymał się przed niewielkim domkiem z numerem ósmym. W kilka sekund pokonał
odległość dzielącą go od bramy do drzwi. Nacisnął dzwonek. Po chwili usłyszał
chrzęst przekręcającego się klucza w zamku. W drzwiach stanął ciemnowłosy,
szczupły chłopak. Obrzucił gościa zdziwionym spojrzeniem.
- Dobry wieczór – Marek wyciągnął do niego
dłoń, którą chłopak uścisnął. - Nazywam się Marek Dobrzański. Nie znasz mnie,
ale ja wiem, że masz na imię Jasiek, a twoja młodsza siostra, to Beatka.
Przyjechałem tu w sprawie Uli. – Jasiek ożywił się.
- Wie pan, gdzie ona jest? Już dawno powinna
być w domu. Martwimy się o nią, a Beatka nie chce iść spać bez niej. – Marek
spoważniał.
- Posłuchaj Jasiek. Zdarzył się wypadek.
Napadnięto ją w parku. Jest teraz w szpitalu. To wielkie szczęście, że i ja tam
byłem i usłyszałem jej jęk. Gdyby nie to, nie wiem, czy przetrzymałaby bez
pomocy – spojrzał Jaśkowi w oczy. Chłopak był przerażony tymi informacjami.
- Proszę, niech pan wejdzie. Nie będziemy
rozmawiać w progu - zaprowadził go do kuchni, gdzie przy stole siedziała mała
Betti i rysowała coś zawzięcie. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Było bardzo
skromnie umeblowane taniutkimi meblami. Ale wszędzie było bardzo czysto i
schludnie.
- Beatka, to jest pan Marek Dobrzański. Ula go
tu przysłała, bo sama nie mogła przyjechać. – Beatka podniosła główkę i
spojrzała na Marka niebieskimi, jak bławatki oczami.
- Dlaczego nie mogła przyjechać? Przecież wie,
że ja bez jej bajki nie zasnę. – Marek przykucnął przy niej i pogłaskał ją po
głowie.
- Kochanie, Ula miała drobny wypadek i jest
teraz w szpitalu. Chcę was jutro do niej zabrać, a dzisiaj może ja coś pomogę
na twój sen, dobrze? – podniósł się i zwrócił do Jaśka. - Jasiu, na dzisiejszą
noc chciałbym was zabrać do siebie. Mieszkam niedaleko szpitala i łatwiej
będzie pojechać stamtąd niż z Rysiowa. Co ty na to?
- Skoro uważa pan, że tak będzie lepiej… Pójdę
spakować trochę rzeczy dla siebie i Beatki. Wezmę też dla Uli jakąś zmianę
bielizny, piżamę i szlafrok. Ręcznik też się jej pewnie przyda. – Marek pokiwał
głową.
- Dobrze. W takim razie ja tu zaczekam, aż
wszystko spakujesz.
Nie trwało
długo, a już Jasiek zbiegał ze schodów z plecakiem wypełnionym ich rzeczami.
- Możemy jechać. Beatka wkładaj buty i załóż
sweter, bo chłodno.
- Mogę zabrać blok i kredki? Narysuję coś Ulci
na pocieszenie. – Marek popatrzył na nią rozczulony.
- Oczywiście. Zabierz. Ula na pewno się
ucieszy.
Jasiek
pogasił wszystkie światła i zamknął drzwi od domu i bramę. Z nabożną czcią
wsiadał do srebrnego Lexusa Marka.
- Piękny samochód. Prawdziwe cacko – powiedział
głosem pełnym podziwu.
- Też kiedyś będziesz takie miał – pocieszył
go Marek. Jasiek przecząco pokręcił głową.
- To nierealne. Ledwie wiążemy koniec z
końcem. – Marek nie skomentował tego. Nie chciał, żeby chłopak czuł się
skrępowany. Odwrócił głowę do tyłu.
- Beatko wygodnie ci? – Dziewczynka obdarzyła
go pełnym uśmiechem ukazując w całej krasie swoje szczerby po mlecznych zębach.
- Bardzo, bardzo wygodnie.
- To w takim razie ruszamy.
Kiedy
dojechali na Sienną Beatka spała w najlepsze. Marek wziął ją na ręce i wraz z
Jaśkiem weszli do windy. Chłopak z zapartym tchem podziwiał mieszkanie.
- Pięknie tu. Jest chyba dwa razy większe niż
nasz dom.
- Przesadzasz Jasiu. Chodź, położymy Beatkę do
łóżka, a potem jeszcze pogadamy. Jadłeś już kolację?
- Tak jedliśmy, bo nie mogliśmy się doczekać
na Ulę.
Weszli do
pokoju i Marek ostrożnie położył małą na łóżku okrywając ją kołdrą. Po cichu
przeszli do salonu.
- Chcesz, coś do picia? Herbaty, może coli?
- Może być cola. Wszystko jedno. Nie
powiedział mi pan wszystkiego, prawda?
- Nie. Dlatego zrobię to teraz – podał chłopcu
szklankę z napojem. – Sprawa jest poważna. Napadnięto ją i brutalnie pobito.
Gdy wiozłem ją do szpitala, odzyskała na chwilę przytomność i powiedziała jak
się nazywa i gdzie mieszka. Powiedziała też o was, że jesteście sami, a potem
znowu zemdlała. Ja widywałem ją i Beatkę wcześniej w parku przy Lwowskiej.
Ostatnio widziałem tam i ciebie. Chyba przeżyliście śmierć kogoś bliskiego.
Byliście w żałobie.
- Tak, to prawda. Pochowaliśmy niedawno
naszego tatę. Długo chorował na serce, aż w końcu nie wytrzymało. Nie doczekał
przeszczepu. Mama nasza już dawno nie żyje. Zmarła kilka dni po urodzeniu
Beatki, jak Ula była w maturalnej klasie. Od początku wychowuje i zajmuje się
nią Ula. Ja pomagam w miarę możliwości. Mamy tylko siebie… - dokończył drżącym
od zbierającego się płaczu, głosem.
Marek
poklepał go po ramieniu.
- Jesteście bardzo dzielni. A teraz pokażę ci,
gdzie będziesz spał. Późno już. Musicie wypocząć przed jutrzejszą wizytą. Do
szkoły, rzecz jasna nie pójdziesz. Napiszę ci potem jakieś usprawiedliwienie.
Jasiek
poszedł pod prysznic, a on zajrzał jeszcze do małej. Spała słodko tuląc w
ramionach ulubionego misia. Zamknął cicho drzwi i zajrzał do leżącego już w
łóżku Jasia.
- Jasiu, wygodnie ci, nie potrzebujesz
niczego?
- Nie i bardzo panu dziękuję za wszystko.
- Naprawdę nie ma za co. Śpij dobrze.
- Panie Marku? – głos Jaśka zatrzymał go
jeszcze w progu. – Tak?
- Ula z tego wyjdzie, prawda? Będzie wszystko
dobrze?
- Na pewno synu. Opuchlizna zejdzie i siniaki
też. Trzeba tylko czasu. Dobranoc.
- Dobranoc.
Przeszedł
do salonu i nalał sobie drinka. Potrzebował tego. Zbyt wiele się dzisiaj
wydarzyło. Zbyt wiele emocji. – Mam
nadzieję, że to traumatyczne przeżycie nie zrujnuje jej psychiki. Rany na ciele
zagoją się wcześniej, czy później, ale rany na duszy, to gorsza sprawa.
ROZDZIAŁ 3
Ze snu
wyrwał go rozpaczliwy, głośny płacz. Oprzytomniał w jednej chwili zdawszy sobie
sprawę, że to Beatka. Wyskoczył z łóżka i na bosaka pobiegł do jej pokoju
odnotowując, że za oknem jest jeszcze ciemna noc. Zastał dziewczynkę skuloną w pościeli,
przyciskającą do poduszki mokrą od łez buzię. Podszedł do niej i mocno ją
przytulił.
- Betti, cichutko… nie płacz… obudzisz Jaśka.
– Wtuliła się w niego mocząc mu bluzę od piżamy.
- Ja chcę do Ulci… Tęsknię za nią… - łkała,
krztusząc się od łez.
- Wiem kochanie, wiem, – wyszeptał - ale jest
środek nocy i ona na pewno już śpi. Musi teraz dużo wypoczywać, żeby wyzdrowieć
i móc nadal czytać ci bajki na dobranoc – posadził ją na kolanach delikatnie
kołysząc. – Obiecuję, że jutro zaraz po śniadaniu pojedziemy do niej, a ja
opowiem jej, jacy byliście dzielni – pogłaskał ją po główce nadal kołysząc w
ramionach. Powoli uspokajała się. Drżącym od płaczu głosem mówiła
- Wie pan, Ulcia to najlepsza siostra na
świecie. Jest jak moja druga mama. Bo ja nie znam swojej prawdziwej mamusi.
Ulcia mówiła, że jak się urodziłam, to mamę zabrały do nieba aniołki, bo tam
jej bardzo potrzebowały, a teraz tatę też zabrały… – znowu w jej oczkach
zaczęły gromadzić się łzy, a drobnym ciałem wstrząsnął szloch. Nie miał
pojęcia, jak rozmawiać z małymi dziećmi i to w dodatku o sprawach tak
tragicznych. Pocałował czule jej czoło próbując jednocześnie ją uspokoić.
- Już dobrze skarbie, już dobrze. Nie płacz.
Spróbuj pospać jeszcze trochę, a jutro zrobimy Uli niespodziankę. Zabierzesz
jej swoje rysunki, na pewno się ucieszy, tak? - Pokiwała sennie głową.
Uspokajała się i powoli zasypiała na jego kolanach.
Nie
sądził, że to dziecko wyzwoli w nim falę tak wielkiej tkliwości i szczerego
współczucia dla niedoli tej rodziny. Nigdy nie był w podobnej sytuacji i te
wszystkie uczucia, które wywołała ta mała, były dla niego czymś zupełnie nowym.
Spojrzał na nią. Usnęła. Rozczulił go widok tej śpiącej teraz już spokojnie
istotki. Najdelikatniej jak potrafił położył ją z powrotem do łóżka i okrył
kołdrą. Postał jeszcze chwilę wsłuchując się w jej równomierny oddech, a potem
wyszedł cicho licząc, że złapie jeszcze kilka godzin snu.
Natrętnie
dzwoniąca komórka spowodowała, że nie do końca przytomny otworzył powieki.
- Halo? – wymamrotał sennie.
- Cześć stary, gdzie ty się podziewasz? Od pół
godziny powinieneś być w pracy – głos najlepszego przyjaciela sprowadził go na
ziemię.
- Przepraszam Seba, ale miałem ciężką noc. –
Po drugiej stronie słuchawki rozległ się chichot.
- Dorwałeś jakieś świeże mięsko?
- Nie, to nie to, co myślisz. Wszystko ci
opowiem, ale nie dzisiaj. Mam prośbę. Muszę załatwić coś bardzo ważnego, więc
zastąp mnie w firmie. Nie przewiduję żadnego trzęsienia ziemi, ale dobrze by
było, żebyś miał Alexa na oku. Z nim nigdy nic nie wiadomo.
- W porządku. Nie ma sprawy.
- Dzięki Sebastian. Gdyby działo się coś
niepokojącego, to dzwoń.
Zarzucił
na siebie szlafrok i udał się do pokoi dzieci. Niestety nie zastał tam ich.
Lekko zaniepokojony przeszedł do salonu. Siedziały na kanapie, a Jasiek
zaplatał Beatce jej długie włosy. Oboje byli już ubrani.
- Dzień dobry. – Jak na komendę odwróciły
głowy w jego stronę.
- Dzień dobry panie Marku. Obudziliśmy pana? –
Jasiek przepraszająco na niego spojrzał.
- Ależ skąd. Telefon zadzwonił a jego
natarczywy dzwonek zmusił mnie, żebym wstał. Zaraz przygotuję śniadanie, a
potem szybko się ubiorę i pojedziemy do szpitala, tak? – Beatka uśmiechnęła się
do niego i energicznie pokiwała główką na znak zgody.
Uwinął się
w kilka minut i po chwili już stawiał przed nimi kubki z gorącym kakao i
obłędnie pachnącą jajecznicę. Jasiek z wypchanymi jedzeniem policzkami
skonstatował.
- Pyszna. Prawie tak samo dobra jak ta, którą
robi Ula. Musi pan koniecznie spróbować jajecznicy w jej wykonaniu. Nie można
się oprzeć. – Uśmiechnął się szeroko.
- Mam nadzieję, że będzie ku temu okazja. Ale
teraz zbierajcie się. Muszę jeszcze porozmawiać z lekarzem zanim do niej
wejdziemy. Po drodze też kupimy jakieś soki i może trochę cytrusów. Nie wiem,
co może jeść i o to też trzeba zapytać.
Zatrzymał
samochód na szpitalnym parkingu. Pomógł wysiąść Beatce. Jasiek zabrał torbę z
sokami. Uczepiona jego ręki Betti starała się nadążyć za jego szybkim krokiem.
Dotarli na oddział urazowy. Marek zatrzymał się przy stojących na korytarzu
fotelach.
- Usiądźcie tu sobie wygodnie i zaczekajcie na
mnie. Muszę znaleźć lekarza i spytać, czy możemy do niej wejść. – Usadowili się
posłusznie w siedziskach, a on udał się do dyżurki. Miał szczęście, bo natknął
się na lekarza, z którym wczoraj rozmawiał.
- Dzień dobry, pamięta mnie pan? – spytał,
wyciągając jednocześnie do medyka dłoń.
- Oczywiście, że pamiętam. To pan przywiózł
wczoraj tę pobitą pacjentkę.
- Właśnie. Przywiozłem jej rodzeństwo i
chciałem się dowiedzieć, czy można do niej wejść.
- Tak można. Wybudziła się dzisiaj dość
wcześnie i trochę lepiej wygląda, choć nadal jest mocno opuchnięta.
Przynajmniej może otworzyć już powieki. W jakim wieku są te dzieci?
- Chłopak ma prawie osiemnaście, a dziewczynka
sześć lat.
- Lepiej niech ich pan uprzedzi, że siostra
nie wygląda najlepiej, bo mogą doznać szoku, szczególnie ta mała.
- Uprzedzę. I tak najpierw chciałbym wejść tam
sam. Ona właściwie mnie nie zna. Powinienem wyjaśnić jej, kim jestem i dlaczego
zająłem się jej rodziną.
- Tak będzie najlepiej. Chyba nadal jest w
lekkim szoku.
- Bardzo panu dziękuję doktorze za wszystko.
Do zobaczenia. – Ponownie uścisnął mu dłoń i wrócił do dzieciaków.
- Słuchajcie. Rozmawiałem przed chwilą z
doktorem. Muszę najpierw wejść do niej sam, bo trzeba jej wyjaśnić, co się
wczoraj stało i dlaczego jesteście ze mną. Jak tylko wszystko jej opowiem,
zaraz was zawołam. I jeszcze jedno. Betti, musisz wiedzieć, że Ula jest bardzo
opuchnięta, ma siniaki i zadrapania na twarzy. Wygląda inaczej niż przed
wypadkiem. Mówię to, żebyś nie była zaskoczona i nie przestraszyła się. Ale
jesteś przecież dzielną dziewczynką i poradzisz sobie, prawda?
Mała
pokiwała głową.
- Będę się trzymać, obiecuję. Przecież bardzo
ją kocham i wszystko jedno jak wygląda. – Cmoknął ją w policzek.
- Jesteś bardzo odważną i mądrą dziewczynką. W
takim razie posiedźcie tu jeszcze chwilkę, a ja postaram się jak najszybciej
wrócić.
Nacisnął
delikatnie klamkę i wsunął się do pokoju. Leżała na wznak wpatrując się w biel
sufitu.
- Dzień dobry pani Urszulo – powiedział cicho
nie chcąc jej wystraszyć. Odwróciła głowę w jego kierunku. Teraz w świetle dnia
zobaczył, że ten bandzior niemal zmasakrował jej twarz. Część jej tonęła w
bandażach.
- Czy ja pana znam? – zapytała niemal szeptem.
Podszedł bliżej i przysiadł na krześle stojącym obok łóżka.
- Nie, nie zna mnie pani, choć ja znam panią i
pani rodzeństwo z widzenia. Kilka razy widziałem panią wraz z siostrą w parku,
tym przy Lwowskiej. Stąd wiem, jak ma pani na imię. Jeśli pani pozwoli to
wyjaśnię, co tu robię dzisiaj i jaka jest moja rola w tym, że znalazła się pani
tutaj.
- Proszę mówić – owiedziała z trudem.
- Może zacznę od początku. Nazywam się Marek
Dobrzański. Mam firmę modową Febo&Dobrzański położoną po drugiej stronie
ulicy Lwowskiej, na wprost wejścia do parku. Często tam chodzę na spacery, żeby
odetchnąć. Wczoraj wieczorem, po wyjściu z pracy też tam poszedłem i usiadłem
na mojej ulubionej ławce. Wtedy usłyszałem jęk. Kiedy się powtórzył, poszedłem
szukać źródła tego jęku i tak znalazłem panią. Od razu panią poznałem. Była
pani nieprzytomna. Zaniosłem panią do samochodu i przywiozłem tutaj. Tu
udzielili pani pomocy. Kiedy panią wiozłem do szpitala, na chwilę odzyskała
pani przytomność i powiedziała mi, jak się nazywa i gdzie mieszka. Pani
ostatnie słowa były mniej więcej takie „Oni są sami… nic nie wiedzą…, że ja…”
Wtedy zrozumiałem, że mówi pani o swoim rodzeństwie. Jak tylko upewniłem się,
że z panią wszystko w porządku i nic już pani nie grozi, pojechałem na policję,
gdzie złożyłem zeznania, a potem do Rysiowa. Opowiedziałem Jaśkowi, co się
stało. Beatce też, tylko w bardzo łagodnej formie. Postanowiłem zabrać ich do
siebie na Sienną, bo bliżej jest stąd do szpitala. Przenocowali u mnie i
dzisiaj ich tu przywiozłem. Mała bardzo tęskni. Jasiek pewnie też, chociaż się
do tego nie przyznaje – spojrzał na jej twarz. Po jej policzkach toczyły się
ogromne łzy.
- Panie Marku. Nie wiem, jak panu dziękować.
Aż boję się pomyśleć, co mogłoby się stać, gdyby pana nie było w tym parku.
Życia mi braknie, żeby odwdzięczyć się panu za to, co pan zrobił. Dziękuję.
Jest pan bardzo dobrym człowiekiem o wrażliwym na cierpienie innych sercu. –
Próbował zaprzeczyć.
- Proszę nie zaprzeczać, gdyby tak nie było,
nie zareagowałby pan w taki właśnie sposób. Zrobił pan coś bardzo, bardzo
dobrego dla zupełnie obcych sobie ludzi. To bardzo szlachetny uczynek, za który
będę wdzięczna panu do końca życia. – Poczuł ciepło w okolicy serca po
usłyszeniu tych słów.
- Pamięta pani, co się wczoraj wydarzyło? Nie
rozumiem, co pani robiła o tak późnej porze w tym parku i w dodatku tak daleko
od domu.
Jej
zmarszczone czoło świadczyło o tym, że intensywnie próbuje sobie przypomnieć
wydarzenia tego tragicznego dla niej dnia.
- Od jakiegoś czasu pracowałam w banku. Udało
mi się znaleźć pracę, choć na razie była to umowa o pracę na zlecenie. Musiałam
zacząć zarabiać, bo po śmierci taty ledwo starczało nam na życie. Wczoraj
jednak dowiedziałam się, że nie przedłużą mi umowy. Wypłacili tylko należne mi
pieniądze i pożegnali się ze mną. Wyszłam zrozpaczona. Nie wiedziałam, co
dalej. Poszłam do parku i przesiedziałam w nim parę godzin. Nawet nie
zauważyłam, kiedy zapadł zmrok. W końcu zorientowałam się, że jest późno, a ja
powinnam dawno już być w domu. Ruszyłam w stronę bramy. Napadł na mnie
znienacka, od tyłu i zaciągnął w jakieś krzaki. Próbowałam się bronić, ale był
ode mnie znacznie silniejszy. Bił mnie i kopał, a kiedy opadłam z sił, próbował
mnie zgwałcić. Jakimś nadludzkim wysiłkiem udało mi się uwolnić. On próbował
mnie zatrzymać. Złapał za torebkę, ale wyrwałam mu się. Zobaczyłam jakiś ludzi
i usiłowałam krzyczeć, ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu. On też musiał ich
zauważyć, bo szybko znikł. Nie miałam już siły i upadłam chyba na trawnik. Co
działo się potem, nie pamiętam. Najgorsze jest to, że nie wiem, jak przeżyjemy
kolejny miesiąc. Zabrał mi wszystko, co miałam. Nie wiem, co ja im dam jeść – rozszlochała
się rozpaczliwie. Pogładził jej dłoń.
- Pani Urszulo. Najważniejsze, że pani żyje. O
dzieci proszę się nie martwić. Proponuję, żeby na razie, dopóki nie wyjdzie
pani ze szpitala, zamieszkały u mnie. Dzięki temu będą mieć bliżej do pani. Ja
jestem mobilny. Będę zawoził i przywoził Jaśka ze szkoły a Beatkę z przedszkola.
Poradzimy sobie, a i pani będzie spokojniejsza i może szybciej wróci do
zdrowia. – Patrzyła na niego jak zaczarowana, a po jej policzkach płynęły już
prawdziwe potoki łez.
- Jest pan aniołem? – spytała płaczliwie. –
Takie rzeczy dzieją się tylko w bajkach. Myślałam, że mnie już nic dobrego w
życiu nie spotka. Ostatnio dostałam w nadmiarze dawkę traumatycznych przeżyć.
Najpierw śmierć taty, a teraz to… - Uśmiechnął się do niej z sympatią.
- Nie pani Urszulo, nie jestem aniołem. Nawet
nie jestem dobrym człowiekiem. Może kiedyś pani o tym opowiem. Mam jeszcze
jedną prośbę. Mówmy sobie po imieniu. W tej sytuacji tak będzie łatwiej, zgoda?
- Zgoda. Ula – wyciągnęła do niego
posiniaczoną dłoń. Ujął ją z największą delikatnością i ucałował.
- Marek. Skoro wyjaśniliśmy sobie wszystko,
pozwól, że zawołam dzieciaki. Na pewno mocno się niecierpliwią i bardzo chcą
cię zobaczyć.
- Dobrze. Zawołaj je – wyszeptała.
Wyszedł na
korytarz i przywołał je gestem ręki. Podbiegły do niego.
- Wszystko
z nią w porządku? – zapytał wystraszony nieco Jasiek.
- W porządku i bardzo chce was zobaczyć. –
Weszli razem do pokoju.
- Ulciaaa… - Beatka podbiegła do łóżka i
przylgnęła do niej całym ciałem, Ula pogłaskała jej jasne włosy.
- Bardzo za tobą tęskniłam kochanie i bardzo
się o was martwiłam – spojrzała przez łzy na brata. On też do niej podszedł i
mocno przytulił całując ją w mokry policzek.
- My też bardzo niepokoiliśmy się o ciebie.
Dopiero pan Marek, jak do nas przyjechał, to wyjaśnił nam wszystko.
- Tak, jestem mu bardzo wdzięczna – spojrzała
z sympatią na Dobrzańskiego. – Ustaliliśmy z Markiem, że na czas mojego pobytu
w szpitalu zamieszkacie u niego. Będzie was zawoził i przywoził ze szkoły.
Pamiętajcie, macie być grzeczni i słuchać się go we wszystkim. Nie chcę, żeby
miał z wami kłopoty. Chyba macie świadomość, jak wielką przysługę nam
wyświadcza?
- O nic się nie martw Ula. Przecież ja jestem
już prawie dorosły, a Betti, to spokojne dziecko. Jej do szczęścia wystarczy
blok i kredki. A ty szybko zdrowiej. Przynieśliśmy ci trochę soków i owoców.
Pan Marek kupił. Jak będziesz miała ochotę, to sobie zjesz. Ułożę to wszystko w
szafce. Przywiozłem ci też bieliznę, piżamę i szlafrok. Jeśli jeszcze czegoś
potrzebujesz, to powiedz. Przywieziemy. – Znowu miała łzy w oczach.
- Nie kochanie. Nic mi już nie trzeba.
Najważniejsze, że wiem, co z wami i jestem o was spokojna – spojrzała na Marka.
- Marek. Duże brzemię kładę na twoje barki, ale mam nadzieję, że kiedyś
przyjdzie taki dzień, kiedy i ja będę mogła zrobić coś dla ciebie.
- Ula nie mów tak. Gdybym tego nie chciał, nie
proponowałbym przecież. Ty musisz szybko stanąć na nogi, a resztą ja się zajmę
– zerknął na zegarek. – Pójdziemy już. Ty musisz odpocząć. Zabiorę dzieciaki na
jakiś obiad i zadbam o nie. Trzymaj się. Wpadniemy do ciebie jutro po południu.
Tylko dzisiaj zrobiliśmy sobie wolne. Ja od pracy a oni od szkolnych obowiązków
- uścisnął jej dłoń. Jasiek i Beatka ucałowali ją serdecznie i z obietnicą
jutrzejszych odwiedzin opuścili szpital.
Została
sama. Przetrawiała w głowie to, czego doświadczyła dzisiaj. Marek Dobrzański.
Chyba czytała o nim w kolorowych pismach. Spodobał jej się. Jest taki
przystojny i ma taką piękną twarz, w której dominują te duże, ciepłe i
współczujące oczy. Właściwie nie znała go wcale. Artykuły, które czytała o nim
kiedyś, nie były dla niego zbyt pochlebne. Nie pamiętała, dlaczego. Dla niej
jawił się, jako anioł w ludzkiej skórze. - Czy
normalny, zwykły człowiek wziąłby na swoje barki opiekę nad dwójką obcych
dzieciaków? Czy uratowałby życie mnie? – Nie miała wątpliwości, że gdyby
nie jego szybka reakcja, mogłaby już nie żyć i zostać na tym trawniku. Skoro
tak zareagował, na pewno miał dobre i szlachetne serce.
Doszli do
samochodu i stanęli jeszcze na chwilę.
- Słuchajcie. Proponuję zjeść teraz obiad, a
potem wybierzemy się na jakieś zakupy. Pojedziemy do Złotych Tarasów i kupimy
kilka ciuszków. Może i dla Uli coś wybierzemy? – Beatka była zachwycona i
podskakiwała z radości. Jasiek jednak poczuł się skrępowany.
- Panie Marku, my nie chcielibyśmy narażać
pana na takie wydatki. Wystarczy, że już jesteśmy na pana utrzymaniu. Tak wiele
pan dla nas zrobił…
- Jasiek, uwierz
mi, dla mnie to nie są jakieś znaczące sumy. Do tej pory wydawałem tysiące na
różne głupoty. Teraz mam okazję wydać je na coś bardzo sensownego, więc nie
broń się przed tym. Dla mnie to będzie prawdziwa przyjemność, a i może was
ucieszy kilka drobiazgów. To, co? Jedziemy coś zjeść? – uśmiechnął się
promiennie.
-
Jedziemy! – krzyknęła rozradowana Beatka sadowiąc się już na tylnym siedzeniu
samochodu.
Przemierzali
niezmordowanie pasaże handlowe szukając czegoś dla siebie. Marek dzięki temu, że
od dziecka obracał się w kręgach mody, miał bardzo wyostrzone poczucie
estetyki. Z dużą wprawą pomagał dzieciakom wybrać coś ładnego i wygodnego.
Finał był taki, że zaopatrzył ich niemal we wszystko. Jaśka w modne bluzy,
kilka par jeansów, buty, męską bieliznę, a nawet z myślą o zimie, w dwie
puchate kurtki i męskie kozaki. Beatka też nie narzekała. W jej pękatych
torbach wylądowało kilka ładnych sukienek, spodni, rajstop, bluzeczek, bucików
i podobnie, jak u Jaśka, odzież zimowa w postaci kurtki, ciepłego płaszczyka i
dwóch par ślicznych kozaczków. Zaopatrzyli się też w domowe kapcie, żeby nie
musieli chodzić po mieszkaniu w samych skarpetkach. Pomyśleli też o Uli. Marek
miał dobre oko, więc odgadnięcie jej rozmiaru nie było dla niego problemem.
Kilka ładnych spódnic, bluzek, jakieś spodnie, garsonka, ciepły płaszcz i
jesienna kurtka. Miał nadzieję, że będzie na nią pasować. Wrócili do domu w
radosnych nastrojach. Po wypakowaniu wszystkich toreb usiedli w salonie z
pucharkami lodów.
Marek
uśmiechał się błogo. Był naprawdę szczęśliwy. Nigdy nawet nie przypuszczał, że
wydawanie pieniędzy na kogoś, kto niewiele posiada i każdą rzecz przyjmuje z
ogromną wdzięcznością, może być takie przyjemne i sprawić mu tyle radości. – Wreszcie zrobiłem dobry uczynek, nie dla
siebie, ale dla kogoś, z kim mogę podzielić się tym, co mam w nadmiarze.
Cudowne uczucie. Dzisiaj poczułem się po raz pierwszy dobrze sam ze sobą.
Ustalił z
Jaśkiem godzinę jutrzejszego wyjazdu do szkoły. Trzeba było wyjechać wcześniej,
bo książki i zeszyty zostały w domu. Chciał też znać rozkład ich zajęć, żeby
móc pogodzić go z własną pracą. O dwudziestej drugiej zagonił ich do łóżek.
Jutro trzeba wcześnie wstać. Najpierw szkoła, praca, a później wizyta u Uli. Ze
smutkiem przywołał w pamięci obraz jej opuchniętej twarzy. Miał nadzieje, że
ten obrzęk szybko minie i że ona poczuje się wtedy lepiej. Pokręcił ze
zdumieniem głową. Nie znał siebie takiego. Nie rozumiał skąd wzięło się nagle u
niego to poczucie troski, opiekuńczości i współczucia dla tej trójki. Jedno
wiedział na pewno. Postąpił słusznie, bez cienia egoizmu. Chciał im pomóc.
Bardzo. I jak do tej pory, wychodziło mu to nadzwyczaj dobrze.
ROZDZIAŁ 4
Podjechali
pod dom Cieplaków z samego rana. Tym razem nie użył GPS-a, bo Jasiek wskazywał
mu drogę. W świetle dnia okolica wyglądała zupełnie inaczej i mogło go to
zmylić. Dzięki wskazówkom Jaśka zapamiętał ją już dobrze. Wszedł wraz z nimi do
środka i pomógł spakować jeszcze kilka niezbędnych rzeczy. Przy okazji mógł
obejrzeć cały dom. Musiał przyznać, że nie wyglądał imponująco. Był mały i
bardzo skromny. Mocno zużyte meble pamiętające chyba lata siedemdziesiąte
świadczyły o tym, że w tej rodzinie długo panował niedostatek. Zeszli z piętra
i weszli jeszcze do pokoju Uli, skąd Jasiek chciał wziąć dla niej kilka
drobiazgów. Pokoik był maleńki, ale zrobił na nim miłe wrażenie. Wszędzie
czyściutko, kilka bibelotów na szafkach, wąski tapczanik i przytulone do niego
niewielkich rozmiarów biureczko, na którym królował bardzo stary i wysłużony
komputer. Czekając, aż Jasiek upora się z pakowaniem rzeczy, przysiadł przy
okrągłym stoliku i sięgnął po leżącą na nim książkę. Tytuł zdziwił go.
- „Rozważna i romantyczna”? Ula czyta takie
książki? – Jasiek uśmiechnął się szeroko.
- To jest jej ulubiona. Czytała ją chyba ze
sto razy i nigdy nie ma dość. Proszę zobaczyć jakie zniszczone są kartki, nie
tylko od przewracania, ale też od łez. Ula, to bardzo wrażliwa osoba i byle co
wywołuje u niej łzy.
- Tak. Zauważyłem to w szpitalu – zamilkł i
zastanawiał się nad czymś.
- Jasiek? Kim Ula jest z wykształcenia? –
Chłopak zasunął torbę i dosiadł się do stolika. Na jego twarzy ponownie
zagościł szeroki i szczery uśmiech.
- Ula skończyła ekonomię na SGH w zeszłym
roku. Byliśmy z niej tacy dumni, szczególnie tata. Niestety od tego czasu
notorycznie poszukuje pracy, ale nigdzie jej nie chcą. Mówi, że to przez jej
wygląd. Nie prezentuje się jakoś specjalnie atrakcyjnie. Nawet nie za bardzo ma
się w co ubrać. Do tego dochodzą te koszmarne okulary i aparat ortodontyczny. Ciągle
nie ma środków, żeby w siebie zainwestować, bo wszystkie pieniądze wydaje na
nas – pochylił głowę, chcąc zamaskować szklące się od łez oczy. - Ci wszyscy,
którzy odesłali ją z kwitkiem, niech żałują – powiedział butnie. - Ona oprócz
studiów ekonomicznych, skończyła też Zarządzanie i Marketing, a oprócz tego,
biznesowy niemiecki. Zna biegle angielski i rosyjski. Ze wszystkich trzech
języków otrzymała stosowne certyfikaty. Może trudno panu w to uwierzyć, ale
jest piekielnie zdolna. Ma prawdziwy talent do przedmiotów ścisłych. Ubóstwia
cyferki. Gdyby tylko ktoś dał jej szansę, pokazałaby w krótkim czasie, na co ją
stać. Ale jak do tej pory, posiadanie stałej pracy pozostaje w sferze marzeń –
zakończył cicho. Spojrzał na czerwony budzik stojący na szafce u wezgłowia
tapczanu.
- Rany, jest siódma trzydzieści. Musimy się
zbierać, zaraz mam zajęcia. Betti! – krzyknął. - Jesteś gotowa? Musimy już wychodzić.
– Najmłodsza z Cieplaków stanęła w drzwiach.
- Ja cały czas na was czekam. Za chwilę
spóźnię się do przedszkola – powiedziała z wyrzutem.
Zapakowali
torby do bagażnika. Marek pomógł Beatce wsiąść i zapiął jej pasy. Usadowiwszy
się za kierownicą powiedział.
– No Jasiek, prowadź. Dokąd najpierw?
- Do przedszkola. Jest tuż obok szkoły. Ja
wysiądę razem z nią.
Za pięć
minut już parkował przed budynkiem. Wyszedł jeszcze na chwilę i spytał.
- Słuchajcie, macie telefony? Chciałbym mieć z
wami kontakt. – Oboje pokręcili przecząco głowami.
- Nie mamy. Ojca nie było na nie stać. Uważał,
że są ważniejsze rzeczy do kupienia.
- Dobrze. W takim razie, o której mam po was
przyjechać?
- Jak pan skończy pracę. Ja odbiorę Betti z
przedszkola i pójdziemy do szkolnej świetlicy. Tam możemy siedzieć nawet do
szóstej.
- Nie będzie takiej potrzeby. Będę tu o
czwartej. Zjemy po drodze jakiś obiad i pojedziemy do Uli. Zgoda? – Rozjaśniły
im się twarze i energicznie pokiwali głowami.
- Lećcie już. Nie chcę, żebyście się spóźnili.
– Pożegnał się z nimi i za chwilę ruszył w kierunku Warszawy. Przez całą drogę
myślał nad tym, co usłyszał od Jaśka. – Przydałaby
mi się w firmie taka kompetentna osoba. Sam zupełnie nie radzę sobie z
finansami. Jak tylko wydobrzeje, to porozmawiam z nią o tym, może zgodzi się u
mnie pracować? – postanowił.
Szybkim
krokiem przemierzył odległość od windy do gabinetu Sebastiana. Nie pukając
wparował do środka i usiadł przy biurku naprzeciw zaskoczonego Olszańskiego.
- No jesteś.
- Jestem. Coś się działo, że masz taką dziwną
minę? Alex znowu miesza?
- Pewnie miesza, ale nie o to chodzi.
Zaintrygowałeś mnie wczoraj. Opowiadaj, w co się wpakowałeś. Masz kłopoty? –
Marek uśmiechnął się, a na jego policzkach ukazały się dwa słodkie dołeczki,
tak uwielbiane przez kobiety.
- Nie bądź taki podejrzliwy. W nic się nie
wpakowałem. Nie chodzi też o kolejną panienkę, chociaż z drugiej strony, to
rzeczywiście poznałem kogoś. Niestety to spotkanie odbyło się w bardzo
dramatycznych okolicznościach – zaczął snuć swoją opowieść i im dłużej mówił,
tym coraz bardziej wprawiał kadrowego w stan totalnego osłupienia. - No i tak
to mniej więcej wygląda. Ona leży teraz w szpitalu bardzo dotkliwie pobita. Ten
łotr nie oszczędził jej niczego. Nawet próbował ją zgwałcić, ale dzięki Bogu
udało się jej wyrwać. Od jej brata dowiedziałem się, że jest świetnym
ekonomistą i nie zamierzam zmarnować tej informacji. Jak tylko całkiem
wyzdrowieje chcę ją zatrudnić, jako moją asystentkę. Ona bardzo potrzebuje
pracy, a ja potrzebuję jakiejś przeciwwagi na Alexa. Już nie będzie mi mydlił
oczu i zasłaniał się jakimiś tabelami. Będę miał ją, a ona nie dopuści, żeby
mnie nabijano w butelkę.
- Nie poznaję cię stary. Ty, pierwszy Casanova
i playboy stolicy, podejmujesz się opieki nad obcymi dziećmi. W dodatku ich
siostra jest mało urodziwa. Zrozumiałbym, gdyby była ładna. Przecież zawsze
zwracałeś uwagę na wygląd, ale w takim przypadku, chyba nie nadążam.
- To przynajmniej spróbuj. Nawet nie masz
pojęcia, jak dobrze się poczułem, kiedy powiedziała mi, że spełniłem bardzo
szlachetny uczynek ratując jej życie i troszcząc się o jej rodzeństwo. Zrobiło
mi się tak ciepło na sercu. Przecież wcześniej nikt nie chwalił mnie za moje
uczynki, a wręcz przeciwnie, wszyscy uważali je za mocno naganne, bo takie
właśnie były. Chyba powoli zaczynam zmieniać moje dotychczasowe nawyki. Nie
bawią mnie już puste panny i popijawa w klubie. – Słysząc te ostatnie słowa
oniemiały Sebastian wbił swój wzrok w twarz przyjaciela i wyszeptał z trwogą.
- Boże, co zrobiłeś z Markiem. Błagam, zwróć
nam jego poprzednie wcielenie. – Marek roześmiał się głośno. Poklepał
przyjaciela po ramieniu.
- Spróbuj też coś zrobić ze swoim życiem.
Spasuj trochę. Wytrzymaj chociaż przez miesiąc z jedną kobietą. Uwierz mi, to
naprawdę nie jest takie straszne i nie boli tak bardzo jak mogłoby się wydawać.
Jesteśmy coraz starsi Seba, czas spoważnieć. Może jakaś stabilizacja? – wstał z
krzesła. – Będę leciał. Dzięki za wczoraj. Trzymaj się – wyszedł z gabinetu
zostawiając odrętwiałego ze zdziwienia Sebastiana.
Przywitał
się z Violettą i poprosił o kawę. Na dzień dobry zastał na swoim biurku stos
poczty. Nie zwlekał i zabrał się z kopyta za jej przeglądanie. Posegregował
porządnie według rodzaju spraw i aż sam się sobie dziwił. - Od kiedy zrobiłem się taki systematyczny?
Muszę jednak przyznać, że porządek na biurku ułatwia pracę. Przynajmniej nie
muszę się przekopywać przez stertę dokumentów, żeby znaleźć ten jeden, który
jest mi potrzebny.
Chyba
naprawdę się zmieniał. W domu lubił porządek. Lubił, kiedy każda, najmniejsza
nawet rzecz miała przypisane swoje miejsce. W pracy natomiast był niepoprawnym
bałaganiarzem. Nigdy nie potrafił nic znaleźć. Violetta też nie była pomocna.
Nigdy nie poznał bardziej roztrzepanej osoby. Była kompletnie zakręcona.
Czasami drażniła go, kiedy widział, że nie wypełnia obowiązków służbowych, lub
jego poleceń, a zajmuje się bzdurami. Przymykał jednak na to oko. Potrafiła go
rozśmieszyć. To było ważne, bo pozwalało często rozładować napiętą sytuację.
Właśnie weszła z filiżanką kawy i postawiła na biurku.
- Twoja kawa Marek. Może chcesz coś z bufetu?
Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to skoczyłabym na chwilę do warzywniaka.
Koniecznie musze kupić pomidory. Czuję, że dzisiejszy dzień będzie bardzo
stresujący i tylko pomidory mogą utrzymać mnie w stanie jakiego, takiego
balansu. – Uśmiechnął się.
- Równowagi Viola, mówi się równowagi.
- Oj tam, oj tam. Przecież to, to samo nie? To
co mogę wyjść? Za chwilunię będę, ani się spostrzeżesz.
- Dobrze idź, ale rzeczywiście postaraj się
szybko wrócić. O jedenastej ja wychodzę i ktoś musi być na posterunku. –
Wyprężyła się i zasalutowała.
- Tak jest – zrobiła prawidłowy zwrot przez
lewe ramię i wymaszerowała defiladowym krokiem z gabinetu. Z biedą powstrzymał
się, żeby nie parsknąć śmiechem. Co za kobieta? Kto za nią nadąży?
Postanowił
pójść do pracowni najważniejszej osoby w firmie. Był nią Pshemko. Genialny
projektant. Prawdziwy skarb F&D, któremu nawet prezes nie miał odwagi się
sprzeciwić. Miewał swoje humorki, czasem popadał we wściekłość, ale gdy tylko
uspokajał się filiżanką aromatycznej, gorącej czekolady, spod jego palców
wychodziły niekwestionowane dzieła sztuki, unikatowe kreacje, do których
wzdychały eleganckie kobiety, pragnące je nosić.
Wielkimi
krokami zbliżał się pokaz jesiennej kolekcji. Czekało ich wiele pracy. Pshemko
dobrze o tym wiedział i tworzył, jak natchniony. Najważniejsza teraz rzecz, to
jak najmniej mu przeszkadzać. W takim stanie łatwo było go rozdrażnić, a wtedy
był nieobliczalny i rzucał, czym popadnie.
Bezszelestnie
wsunął głowę przez drzwi pracowni. Zobaczył mistrza przy pracy. Aby go za
bardzo nie rozproszyć powiedział cicho.
- Pshemko? Mogę wejść? – Mistrz podniósł głowę
i uśmiechnął się szeroko.
- Pewnie. Wchodź, wchodź. Co cię sprowadza?
- Wpadłem tylko na chwilę spytać, jak ci idzie
i czy nie potrzeba ci czegoś. Dbają o ciebie? Przynoszą czekoladę?
- Wszystko w najlepszym porządku Marco. Ale to
miło, że pytasz. Powoli finiszujemy i na pewno zdążymy na czas. Materiały,
pierwsza klasa, więc i szyje się dobrze. Zobaczysz, to będzie murowany sukces.
- Pshemko, ja nigdy nie wątpiłem w twój wielki
talent. Przecież każda twoja kreacja, to niepowtarzalna perełka. Cieszę się, że
wszystko idzie dobrze. Daj mi znać jak skończycie. Zrobimy sesję z modelkami i
sfotografujemy kilka sukien do folderu.
- Znalazłeś miejsce na pokaz? Musi być
doskonale przygotowane, wiesz o tym.
- Wiem Pshemko i zrobię wszystko, żebyś był
zadowolony. Na razie jeszcze nie znalazłem niczego specjalnego. Pomyślałem nawet,
że może ponownie spróbować w Łazienkach, co myślisz? – Mistrz zastanawiał się.
- Wiesz w ostateczności, jak nic nie
znajdziesz, to można wynająć Łazienki. Tam jest duża sala i pomieści mnóstwo
osób. Jednak chciałbym, żebyś spróbował gdzie indziej. Może znajdziesz jeszcze
lepsze miejsce? To zaś zostawimy w odwodzie.
- W porządku. W takim razie nie przeszkadzam
ci już. Idę pogrzebać w Internecie, może dzisiaj będę miał więcej szczęścia – pożegnał
się z projektantem i poszedł do siebie.
O
jedenastej wyszedł z teczką z gabinetu.
- Ja wychodzę Violetta. Na godzinkę, góra
dwie. Trzymaj rękę na pulsie i bądź czujna szczególnie, jeśli chodzi o Alexa i
jego przydupasa, Adama.
- Wiem, wiem. Przecież nie musisz mi mówić o
tej włoszczyźnie. Własną piersią – tu wypięła swój obfity biust – będę bronić
gabinetu i nikogo nie wpuszczę. – Stłumił śmiech i poszedł w kierunku wind.
Postanowił
kupić dla całej trójki telefony komórkowe. Musiał mieć z nimi jakikolwiek
kontakt. Sam nie wyobrażał sobie, jak mógłby funkcjonować bez tej zabawki. Lubił
gadżety i nie wstydził się do tego przyznać. Był fanem miniaturyzacji i nowinek
technicznych. Zaparkował przed eleganckim salonem i wszedł do klimatyzowanego
wnętrza. W szklanych gablotach pyszniły się różnorakie marki telefonów.
Zakręciło mu się w głowie od ich nadmiaru. Nie potrafił się zdecydować. Z
pomocą przyszła ekspedientka i dowiedziawszy się, że jeden będzie dla kobiety,
jeden dla mężczyzny i jeden dla sześcioletniej dziewczynki, podsunęła mu trzy ładnie
wyglądające aparaty. Uśmiechnął się na widok małego, różowego telefonu. – Będzie w sam raz dla Betti. Jasiek dostanie
ten srebrny, a ten w błękitnej obudowie będzie dla Uli – szybko się
zdecydował. Zapłacił, podziękował i wrócił z powrotem do firmy. Tam przez
resztę czasu ustawiał dzwonki, wprowadzał swój numer, dla każdego z nich i ich
numery do swojego telefonu. O piętnastej trzydzieści poinformował Violettę, że
co najmniej przez dwa tygodnie będzie wychodził z firmy o tej właśnie porze, a
zastępstwo będzie pełnił Sebastian. Kiwnęła głową na znak, że przyjęła to do
wiadomości.
Podjechał
pod szkołę. Już z daleka zauważył Jaśka i małą Betti stojących przy bramie.
Rozpoznali samochód i ucieszeni złapali za plecaki niecierpliwie czekając, aż
się zatrzyma. Chłopak usadził siostrę z tyłu zapinając jej pasy. Sam usiadł
obok Marka.
- Jak minął wam dzień?
- Nudno – odparł młody Cieplak.
- A mnie nie. Bawiliśmy się w teatr, a ja
grałam księżniczkę – pochwaliła się Beatka. Marek odwrócił się w jej stronę i
uśmiechnął się szeroko.
- Nie musisz grać księżniczki Betti, bo jesteś
naszą małą księżniczką. – Otworzyła szeroko oczy.
- Naprawdę?
– Mhmm - mruknął. - Słuchajcie, plan jest
taki. Najpierw obiad, potem szpital. Na co macie ochotę.
- Ja bym zjadła zapiekankę. Po spacerze w
parku Ulcia często kupowała nam zapiekanki.
- To prawda – odezwał się Jasiek. - Niedaleko
parku jest budka z zapiekankami. Są naprawdę pyszne.
- Ja rozumiem, ale najecie się tym?
- Są taaakie długie – zobrazowała Beatka
rozkładając szeroko ręce. – Zachichotał.
- No skoro takie długie, to jedziemy. Muszę
ich spróbować. Aha. I jeszcze jedno. Mam coś dla was – sięgnął za siebie i
wyjął z pudeł telefony. Zaświeciły im się oczy, a dziewczynka aż jęknęła z
zachwytu widząc to różowe cudo. - Kupiłem wam wszystkim, żebyśmy mieli stały
kontakt. Są na kartę i będę je wam regularnie doładowywał. Ta różowa dla Beatki
a ta srebrna dla ciebie Jasiu. Wprowadziłem już do obu swój numer a w swojej
mam wasze - patrzył na ich poważne miny i nie rozumiał, dlaczego milczą. - Nie
podobają się wam?
- Są piękne, ale bardzo, bardzo drogie. Panie
Marku, my nie możemy przyjąć takich drogich prezentów. To nie wypada. Już wydał
pan na nas mnóstwo pieniędzy a teraz jeszcze to. Ula byłaby zła, gdyby wiedziała,
że je przyjęliśmy. To bardzo niezręczna dla nas sytuacja. Nie chcielibyśmy,
żeby odniósł pan wrażenie, że jesteśmy niewdzięczni. Nigdy nie zdołamy
zrewanżować się panu czymś podobnym, bo jesteśmy biedni i tak jesteśmy panu
bardzo zobowiązani za wszystko, co pan dla nas zrobił. – Marek słuchał uważnie
tych słów. Popatrzył w ciemne oczy chłopaka.
- Jasiu. Te telefony kupiłem nie dlatego, bo
miałem taki kaprys. Kupiłem je dla własnej wygody. Jesteście teraz pod moją
opieką i nie darowałbym sobie, gdyby coś się stało któremuś z was, a ja miałbym
o tym się nie dowiedzieć tylko dlatego, że nie posiadacie komórki. Zresztą dla
Uli też kupiłem i na pewno ją przekonam, że to nie jest prezent, ale rzecz
wręcz niezbędna. Dlatego nie martwcie się już, dobrze? Potraktujcie to po
prostu, jak rzecz naturalną, zgoda?
Jasiek
pokiwał głową.
- Bardzo panu dziękujemy, bo telefony z
pewnością się przydadzą.
- Cieszę się. Mam jeszcze małą prośbę. –
Spojrzeli na niego pytająco. – Mówcie mi po imieniu. Nie jestem jeszcze taki stary
– zachichotał.
- Będzie nam bardzo miło – Jasiek wyciągnął do
niego dłoń, którą Marek uścisnął.
- No to załatwione. Teraz szybko jedziemy na
te pyszne zapiekanki.
Rzeczywiście
okazały się nadzwyczaj smaczne i nasyciły ich puste żołądki. Wytarł jeszcze
tylko Betti umazaną keczupem buzię i już pędzili w stronę szpitala.
Wsunęli
się kolejno do sali, w której leżała. Obudziła się czując zapach świeżego
pieczywa i smażonych pieczarek. Odwróciła głowę w kierunku drzwi i uśmiechnęła
się promiennie na widok tej gromadki.
- Jesteście…- wyszeptała.
Beatka
podbiegła do niej i przytuliła się mocno.
- Przynieśliśmy ci zapiekankę Ulcia. Możesz ją
zjeść? Pan doktor ci pozwoli? – Pocałowała ją z miłością w czółko.
- Na pewno pozwoli. Chyba zaprowadziliście
pana Marka do naszej ulubionej budki, co? - Mała pokiwała głową.
- No, i Mareczek kupił dla nas wszystkich.
Spróbuj, pychota.
- Mareczek? – spojrzała zdziwiona na
Dobrzańskiego. Zatarł ręce i z uśmiechem usiadł na krześle przy łóżku.
- Właśnie przeszliśmy na „ty”.
Jasiek
ucałował ją w policzki.
- Jak się czujesz? Ta opuchlizna staje się
coraz mniejsza. Wyglądasz znacznie lepiej.
- I lepiej się też czuję. Zrobili mi dzisiaj
USG i okazało się, że w środku jest wszystko w porządku. Tylko na zewnątrz
wygląda to tak okropnie. Te sińce bardzo bolą. Ale z czasem znikną. Jasiu, nie
przywiozłeś mi może tych starych okularów? Słabo widzę, a te, które miałam
wtedy, potrzaskały się.
- Nie pomyślałem Ula… Przywiozę ci jutro,
dobrze? Wytrzymasz?
- Oczywiście, że wytrzymam.
Teraz
kiedy stali tak blisko, zauważyła, że mają na sobie ubrania, których wcześniej
nie widziała.
– Co wy macie na sobie? Skąd…?
- Wczoraj, jak wyszliśmy od ciebie, Marek
zabrał nas na obiad, a potem do galerii handlowych. Nakupił nam mnóstwo rzeczy.
Nawet na zimę – Jasiek stropił się widząc karcące spojrzenie siostry. Marek też
je zauważył. Chwycił ją za rękę.
– Ula nie gniewaj się i proszę, nie traktuj
tego jak jałmużny. Oni protestowali i nie chcieli ich przyjąć. Prawie zmusiłem
ich do tego. Wiem, że jesteście dumną rodzinką i nie chcecie nikomu nic
zawdzięczać, ale zaufaj mi. Dla mnie do tej pory pieniądze nie miały żadnej
wartości. Szastałem nimi na lewo i prawo. Teraz przynajmniej wydaję je w
słusznej sprawie. Proszę nie psuj mi tej przyjemności. Dopiero teraz
zrozumiałem, jakie to wspaniałe uczucie móc dawać, a nie tylko brać – jego oczy
wpatrywały się w nią intensywnie. – Nie gniewaj się już, błagam.
Czy mogła
się na niego gniewać? Czy mogła odmówić tym pięknym oczom, w których widziała
szczere intencje? Westchnęła.
- Nie gniewam się, tylko nadal nie mogę
uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Wydaje mi się, że to tylko piękny sen. –
Ścisnął lekko jej dłoń.
- To nie sen Ula. Obiecuję ci, że od teraz
twoje życie, wasze życie, zmieni się na lepsze. Dowiedziałem się od Jasia,
jakie studia skończyłaś. Nawet nie wiesz jak ucieszyłem się, gdy usłyszałem, że
ekonomię. Ja od kilku miesięcy poszukuję kompetentnej asystentki właśnie po
ekonomii. Byłbym ci wdzięczny, gdybyś zechciała przyjąć tę pracę. Oczywiście
jak wydobrzejesz. Zapewniam cię, że korzyść była by obopólna. Ja zyskałbym
pomoc, a ty miałabyś wreszcie stałą pracę.
Rozpłakała
się. Już nie mogła utrzymać gromadzących się w jej oczach łez. Długo nie mogła
się uspokoić, tuląc do siebie młodszą siostrę. Marek gładził uspokajająco jej
dłoń.
- Ula nie płacz, proszę cię. Powiedz mi tylko,
czy się zgadzasz?
- Czy się zgadzam? – odpowiedziała drżącym z
płaczu i emocji głosem. – Marek, to najlepsza propozycja pracy, jaką w życiu
dostałam. Jednak miałam rację.
- Rację? W czym? – nie bardzo rozumiał.
- Jesteś aniołem. To Bóg postawił cię na
naszej drodze. – Uśmiechnął się smutno.
- Ula, do anioła to mi jeszcze bardzo, bardzo
daleko. Nie jestem taki kryształowo czysty, jak ci się wydaje, ale o tym porozmawiamy
później. Teraz chciałbym ci coś dać. Tylko proszę nie protestuj – wyciągnął z
reklamówki niewielkie pudełko. - Kupiłem dla wszystkich telefony komórkowe, ten
jest dla ciebie. Tłumaczyłem już dzieciom, że zrobiłem to dla własnej wygody
żeby mieć z wami stały kontakt. Wprowadziłem ci mój numer i dzieci. Teraz
będziesz mogła sama do nich dzwonić i z nimi porozmawiać. Spójrz na to
pozytywnie. Nie będziesz się już musiała zamartwiać, gdzie są i co robią.
Wzruszenie
ścisnęło jej krtań. Przez dłuższą chwilę nie mogła wyartykułować słowa.
Uspokoiła się w końcu trochę i powiedziała cicho.
- Jeszcze nikt nigdy, nie zrobił dla nas tyle,
co ty. Ta praca, o której mówiłeś jest dla nas jak gwiazdka z nieba i
przysięgam ci w obecności mojego rodzeństwa, że nigdy nie dopuszczę, żebyś się
na mnie zawiódł i żebyś kiedykolwiek żałował tej decyzji. Zrobię wszystko, co
tylko będę w stanie, żeby odpłacić ci za twoją dobroć i szlachetność.
Czuł się
skrępowany słysząc te słowa. Nigdy przecież nie był ani dobry, ani tym bardziej
szlachetny. Z drugiej strony te wypowiadane przez nią komplementy mile pieściły
jego uszy.
- Już dobrze Ula. Nie chwal mnie tak, bo
naprawdę niczym na to nie zasłużyłem. Niepotrzebnie wywołałem tyle emocji i aż
boję się, czy ci nie zaszkodzą.
- Na pewno nie zaszkodzą, a wręcz pomogą mi
szybciej wyzdrowieć. To co, może spróbuję zjeść trochę tej pysznie pachnącej
zapiekanki.
Siedzieli
u niej prawie do wieczora, gawędząc i śmiejąc się czasem. Jej serce
przepełniała wdzięczność dla tego człowieka, który sprawił, że oni wszyscy
zaczęli się wreszcie uśmiechać. Sprowadził na nich szczęście. Obiecała sobie,
że nigdy go nie zawiedzie i pomoże we wszystkim w miarę swoich skromnych
możliwości, bo jedyną cenną rzeczą, jaką posiadała, była jej wiedza i zdolność
logicznego myślenia. To właśnie postanowiła wykorzystać jak najlepiej.
ROZDZIAŁ 5
Następnego
dnia też pojechali wcześniej do Rysiowa. Trzeba było zabrać z domu okulary dla
Uli. Bez nich szybko męczyły jej się oczy. Jasiek sam poszedł po nie i gdy
wrócił, Marek powiedział.
- Wiesz co, daj mi je. U mnie będą bezpieczne.
Ktoś może nieostrożnie kopnąć plecak, lub ty sam go rzucisz i potrzaskają się,
a tak, ja je przechowam. – Młody zgodził się bez protestu.
- Masz rację. Ja nie jestem zbyt uważny.
Czasem, jak mówi Ula, zachowuję się jakbym miał ADHD – roześmiał się na całe gardło.
Marek mu zawtórował.
- Jakoś tego nie zauważyłem.
- Z czasem zauważysz, a wtedy pozwalam ci
przywrócić mnie do pionu.
- W porządku. Zapamiętam. Jedźmy już.
Odstawił
dzieciaki pod samą bramę przedszkola. Odprowadził ich jeszcze wzrokiem i ruszył
do miasta. Postanowił, że zanim dotrze do pracy, zaliczy wizytę u optyka. Te
okulary nie różniły się niczym od poprzednich. Tak samo, jak tamte, były
ciężkie, toporne i wielkie. Nie pasowały do jej drobnej twarzy. Uśmiechnął się
do swoich myśli. – Pewnie znowu będzie
protestować, ale jakoś ją udobrucham – z takim postanowieniem zatrzymał
samochód przed jednym z licznych salonów optycznych. Był już otwarty, więc
pewnie wszedł do środka. Przyjrzał się wyeksponowanym oprawkom. Wyobraził sobie
jej twarz. Nie tę spuchniętą, ale tę, którą zapamiętał jak siedziała nad stawem
wystawiając ją do słońca. W końcu się zdecydował. Wybrał lekkie, cieniutkie,
prawie niewidoczne w neutralnym kolorze wodnistego mleka. Porozmawiał chwilę z
optykiem i obiecał mu extra premię, jeśli wstawi szkła od ręki. Pokazał mu te
stare. Nie wiedział ile mają dioptrii, ale miał do czynienia z fachowcem, który
zaraz się zorientował.
- Tu, za rogiem jest mała knajpka. Jest
czynna, bo ludzie przychodzą do niej na śniadanie. Proponuję, żeby pan tam
poszedł i zamówił sobie kawę, a ja w tym czasie postaram się wstawić szkła. Nie
potrwa to dłużej niż pół godziny.
- Bardzo panu dziękuję – uścisnął optykowi
dłoń. Zanim wszedł do kawiarni zadzwonił jeszcze do Violetty.
- Cześć Viola, wszystko w porządku? Jest
spokój?
- W porządku. Cisza, aż w uszach dzwoni. O
której będziesz?
- No właśnie w tej sprawie dzwonię. Trochę się
spóźnię. Będę koło dziesiątej trzydzieści. Jakby ktoś pytał, to tak mów. Mam do
załatwienia sprawę na mieście, stąd to opóźnienie. Pilnuj firmy, OK?
- Rozkaz prezesie. – Był pewien, że znowu
zasalutowała. Ostatnio miała jakieś dziwne, wojskowe odruchy.
- No, to na razie. Cześć.
Zatopił
usta w filiżance wypełnionej pachnącą kawą. – Nawet niezła. Myślałem, że podadzą zwykłą lurę. Miła niespodzianka.
Po upływie
trzydziestu minut już pędził w kierunku szpitala z nowymi okularami. Po drodze
zaopatrzył się w kilka kolorowych czasopism. – Przynajmniej trochę poczyta i nie będzie się nudzić. – Niemal
biegiem wpadł na urazówkę. Przed drzwiami jej pokoju wyhamował gwałtownie i
uspokoiwszy oddech wszedł do środka. Zobaczył, że leży odwrócona twarzą do okna
i gapi się w nie bezmyślnie.
- Ula? – odwróciła się gwałtownie. Jego widok
mile ją zaskoczył. Uśmiechnęła się.
- A co ty tu robisz? Miałeś być po południu z
dzieciakami.
- Tak, to prawda i przywiozę je później, ale
mam coś dla ciebie i nie chciałem czekać – wyciągnął z kieszeni marynarki
brązowe, skórzane etui. - Proszę. Mam nadzieję, że będą pasować – podał jej
pudełko. Zaskoczona przyjęła je z jego rąk.
- Znowu wykosztowałeś się na mnie. Proszę cię,
już dosyć. Nie rób nam więcej prezentów. – Przysiadł na łóżku i uśmiechnął się
do niej ciepło.
- Po pierwsze, wcale się nie wykosztowałem, a
po drugie… nie marudź już dobrze i po prostu je przymierz, bo jestem bardzo
ciekaw.
Powoli
zeszła z łóżka. Była jeszcze bardzo obolała. Podeszła do lustra i nałożyła
okulary. Dziwnie się poczuła. Były takie lekkie, że nawet nie odczuwała ich
ciężaru na nosie. W porównaniu z tymi, które potrzaskał jej napastnik, wydawały
się nic nie ważyć. Spojrzała w lustro. Miała nadal opuchnięte powieki, a oczy
tworzyły dwie wąskie szparki, ale widziała bardzo dobrze. Idealnie. Odwróciła
się do niego i spojrzała na niego z wdzięcznością.
- Są naprawdę piękne i dobrze w nich widzę.
Bardzo ci dziękuję.
- A ja się cieszę, że utrafiłem w twój gust.
Masz tu trochę kolorowej prasy, żebyś nie nudziła się do naszej popołudniowej
wizyty. – Przyjrzała mu się uważnie.
- Jesteś niesamowity, wiesz? – Pokręcił głową.
- Nie jestem. Mało o mnie wiesz Ula. Jak stąd
wyjdziesz, wtedy opowiem ci o sobie. Będę już leciał. Praca czeka. Potrzebujesz
czegoś, co moglibyśmy jeszcze przywieźć?
- Nie, niczego mi już nie trzeba. Mam
wszystko. Nie przywoźcie nic. Najważniejsze, że będziecie. – Ujął jej dłoń i
pocałował. Odruchowo położyła rękę na jego głowie i pogłaskała.
- Bardzo ci dziękuję Marek za to, że jesteś i
tak nas wspierasz – wyszeptała. Znowu ta znajoma już fala ciepła zagościła w
jego sercu.
- Do zobaczenia Ula. Połóż się i odpocznij.
Pośpiesznie
opuścił szpitalne mury i pojechał do firmy.
Ledwie
wyszedł z windy, natknął się na Alexa. Ten obrzucił go zjadliwym uśmieszkiem i
wysyczał.
- No witamy pana prezesa. Nie wiedziałem, że
praca zaczyna się tu o jedenastej, a ja głupi jestem tu codziennie o ósmej
trzydzieści. Czyżbym o czymś nie wiedział? – Dobrzański spojrzał na niego
pogardliwie.
- O wielu rzeczach nie wiesz mimo, że tak
bardzo chcesz być na bieżąco i wszędzie rozsyłasz swoich szpiegów.
- Spokojnie „szwagrze”, wiem tyle ile trzeba,
żeby umilić ci życie.
- Chyba ci się coś pomyliło. Dzięki Bogu nigdy
nie będę twoim szwagrem. Prędzej podciąłbym sobie gardło niż miałbym się
związać z twoją siostrą.
- Masz rację, ja też się cieszę, że nie doszło
do ślubu. Ona wreszcie zmądrzała i teraz będzie rozsądnie wybierać. Jestem
pewny, że już nie trafi na takiego dupka, jak ty. – Marek miał dość tej wymiany
„uprzejmości”.
- Chcesz coś konkretnego ode mnie, czy tylko
miałeś ochotę na pogawędkę? Trochę się spieszę.
- Właściwie to mam. Muszę zamknąć budżet za
ten miesiąc, a nie dostałem jeszcze zestawienia kosztów za materiały i dodatki.
Ta twoja sekretarka coś w ogóle robi, czy robi tylko dobre wrażenie?
- Jak słusznie zauważyłeś, to moja sekretarka
i nie tobie oceniać jej pracę, a teraz wybacz, muszę już iść - odwrócił się na
pięcie i szybkim krokiem pomaszerował do siebie. Przywitał się z Violettą.
- Cześć Viola. Chodź do mnie, musimy pogadać –wszedł
do gabinetu i rzucił teczkę na biurko. – Siadaj – wskazał jej fotel, sam siadając
na kanapie.
- Dorwał mnie Alex przed chwilą. – Ożywiła
się.
- A czego chciał ten makaroniarz? – Uśmiechnął
się słysząc to określenie.
- Mówił coś o zestawieniu kosztów za materiały
i dodatki. Pamiętam, że prosiłem cię o to już kilka dni temu. Skończyłaś to
robić? Jeśli tak, to mu zanieś, musi zamknąć budżet. – Spuściła głowę.
– Zapomniałam. Nawet go nie zaczęłam – powiedziała
cicho. Westchnął ciężko.
- Tyle razy cię prosiłem, żebyś wykonywała
moje polecenia. Czy tobie naprawdę trzeba wszystko powtarzać dziesięć razy?
Jestem tym już zmęczony. Jeśli cię proszę o coś, to nie dlatego, że mam takie
widzimisię, ale dlatego, że jest mi potrzebne. Musisz się sprężyć Viola, bo
Alex tylko czeka, żeby podłożyć mi jakąś świnię. Sama dobrze o tym wiesz. Przynieś
mi teraz wszystkie potrzebne dokumenty do tego zestawienia. Siądziemy i razem
to zrobimy. Trzeba mu koniecznie, jeszcze dzisiaj to dać, żeby nie miał
kolejnego pretekstu, żeby pogrążyć mnie przed ojcem. – Odetchnęła z ulgą. – Dobrze, że nie wściekł się i tak spokojnie
to przyjął.
- Zaraz wszystko przyniosę – podniosła się z
kanapy i wymaszerowała z gabinetu.
Usiedli
przy jego biurku i ślęczeli tak nad dokumentami dobre trzy godziny, ale udało
się. Wreszcie mógł wydrukować to zestawienie. Opatrzył je podpisem i swoją
pieczątką.
- Masz i zanieś mu to. Gdyby złośliwie
komentował, że tak późno to dajemy, nie pozwól się sprowokować. Najlepiej w
ogóle się nie odzywaj, dobrze?
- Nie mam zamiaru gadać z tym włoskim pomiotem
– zadarła dumnie głowę i pożeglowała w kierunku gabinetu Febo. Odetchnął.
Przynajmniej zatkał mu usta na jakiś czas. Coraz gorzej znosił złośliwe uwagi
swojego wspólnika. Starał się je ignorować, ale nie zawsze udawało mu się nad
sobą zapanować. Odchylił się na fotelu i założył ręce na kark. O ileż łatwiej
pracowałoby mu się, gdyby Alex miał do niego inny stosunek. Miał świadomość, że
to przez niego jest właśnie taki i nie chodziło tu tylko o Paulinę. Wiele lat
temu byli jeszcze dobrymi przyjaciółmi, ale to on zniszczył tę przyjaźń, kiedy
zaciągnął do łóżka dziewczynę Alexa. Zarówno ona, jak i on, żałowali tego
kroku. Alex nakrył ich. Nie powiedział wtedy nawet słowa. Po prostu odwrócił
się i wyszedł, ale konsekwencje tego błędu Marek ponosił po dziś dzień. To
wtedy Febo tak się zmienił. Bez cienia żalu rozstał się z dziewczyną, choć tak
naprawdę bardzo ją kochał. Stał się zimnym, wyrachowanym i zamkniętym w sobie
człowiekiem. Marek wiele razy próbował go przeprosić i wyjaśnić mu, że to był
tylko jednorazowy wybryk, wynikający z młodzieńczej głupoty. Febo pozostał
głuchy na jego prośby, a Marek coraz częściej uświadamiał sobie fakt, że
zniszczył mu życie. Uśmiechnął się smutno. – A Ula nazwała mnie aniołem. Jestem raczej wcielonym diabłem i niszczę
wszystko i wszystkich wokół siebie. – Te rozmyślania przerwało nagłe
wtargnięcie Olszańskiego.
- Cześć stary. Nad czym tak dumasz? – podszedł
do Marka i uścisnął mu dłoń.
- Nad niczym ważnym. A ty przychodzisz z czymś
konkretnym?
- Właściwie nie. Wpadłem tylko zapytać, co
słychać. Jak tam twoi podopieczni, a szczególnie ta jedna podopieczna?
- Dzięki Seba. Powoli wraca do zdrowia.
Życzyłbym sobie, żeby jak najszybciej. Potrzebuję jej tutaj. Mam wrażenie, że
Alex coraz bardziej mnie osacza. Zaczynam się dusić. Może ona znalazłaby jakieś
cudowne rozwiązanie tej sytuacji. Z tego, co mówił jej brat, jest bardzo
inteligentna i błyskotliwa. Może mieć rację. Bieda dała im w kość, a jednak nie
poddawała się i walczyła, żeby utrzymać się na powierzchni. Jest uparta i łatwo
się nie poddaje. Właśnie kogoś takiego mi trzeba, bo sam nie daję już rady. –
Sebastian popatrzył na przyjaciela ze współczuciem.
- Sam bym ci pomógł, ale kompletnie nie wiem,
jak.
- Dzięki Seba. Pomagasz. Choćby w tym, że
ostatnio tak często proszę cię o zastępstwo. Myślę, że nie potrwa to dłużej niż
dwa tygodnie i wtedy będę mógł ją zabrać ze szpitala. Wytrzymasz?
- Jasne. Nie ma problemu. Przecież wiesz, że
zawsze możesz na mnie liczyć. Przyjaźń to przyjaźń, nie? – Uścisnęli sobie
dłonie. - Będę leciał. Milewska ma do mnie jakąś sprawę i prosiła o rozmowę.
Trzymaj się.
- Na razie – zerknął na zegarek. – Czas się zbierać. Trzeba odebrać dzieci. Za
wiele dzisiaj nie zdziałałem. – Przypomniał sobie wczorajszą rozmowę z
Pshemko. – Cholera miałem zacząć szukać
miejsca na pokaz. Może wieczorem usiądę na spokojnie i przejrzę Internet.
Do
gabinetu weszła Violetta.
- Zaniosłam. Nawet nie komentował, ale tak
spojrzał na mnie, że prawie wbił mnie wzrokiem w podłogę. Nie chcę cię martwić,
ale on stosuje chyba jakąś hipnozę. Ma spojrzenie bazyliszka, aż ciarki
przechodzą.
- Nie przejmuj się. Wiesz, że posyłam cię tam
tylko w najpilniejszych sprawach i staram się ograniczać nasze kontakty z nim
do niezbędnego minimum.
- Wiem…, wiem… - wychodzisz już?
- Tak, będę się zbierał. Jakbyś nie mogła
sobie z czymś poradzić, pytaj Sebastiana. Do jutra.
- Do jutra.
Odebrał
dzieciaki i wrócił z nimi do Warszawy. Zjedli w restauracji solidny, ciepły
posiłek.
- Marek? – zapytał Jasiek. – Zawsze stołujesz
się na mieście? Nigdy nie jadasz domowych obiadów?
- A czemu pytasz? – uśmiechnął się do
chłopaka.
- Pytam, bo to strasznie drogo kosztuje. To,
co wydałeś w tej restauracji, nam starczyłoby na cały tydzień. Ula potrafi
zrobić coś z niczego. Zawsze musieliśmy oszczędzać, dlatego często jadaliśmy
kopytka, pierogi, gołąbki, czy naleśniki. Te ostatnie sam potrafię zrobić
całkiem niezłe. Jeśli chcesz, to usmażymy kilka na kolację. Musiałbym mieć
tylko jajka, mleko i coś na nadzienie. Dżem albo ser. - Beatce zaświeciły się
oczy.
- Naleśniki! Ja chcę naleśniki! Jak Ulcia
wróci, to zrobi mi racuszki z jabłkami. Są pyszne. Jadłeś już kiedyś racuszki?
– spytała Marka. Pokręcił przecząco głową.
- Nie, nigdy nie jadłem i wiesz co? Chętnie
spróbuję, jak Ula wyzdrowieje. A co do naleśników, to w domu jest chyba
wszystko z rzeczy, które wymieniłeś. Pamiętam, że ostatnio solidnie
zaopatrzyliśmy lodówkę, więc nie będzie problemu. Teraz jedźmy już, bo Ula
pewnie nie może się was doczekać.
- Ulciaaa! – rozradowana Beatka wpadła wprost
w otwarte ramiona starszej siostry. – A wiesz, że Jasiek będzie smażył na
kolację naleśniki? Ja obiecałam Mareczkowi, że jak wrócisz to zrobisz nam
racuszki. On nigdy nie jadł racuszków, ale powiedział, że chętnie spróbuje.
Zrobisz je, prawda? – zadarła główkę do góry. Ula z łagodnym uśmiechem,
pogłaskała ją.
- Oczywiście skarbie, że zrobię i będą to
najlepsze racuszki na świecie – spojrzała na Marka. - Nie zamęczają cię
zbytnio? Wytrzymujesz jakoś? Oni czasem potrafią dać w kość. – Roześmiał się i
przysiadł na łóżku.
- Nie martw się, to najlepsze dzieciaki na
świecie. Jasio jest taki odpowiedzialny, a Betti jest bardzo grzeczna, jak
aniołek. Gdybym kiedyś miał córkę, to chciałbym, żeby była właśnie taka. – Ula
aż pokraśniała od tych komplementów. Zrobiło jej się lżej na sercu. Rodzeństwo
obsiadło ją i na przemian zdawało relację z przebiegu całego dnia.
Marek nie
odzywał się. Siedział cicho kontemplując ten obrazek. Byli tak bardzo ze sobą
zżyci. Mimo biedy i łączącego ich nieszczęścia, potrafili się wspierać i
wzajemnie podnosić na duchu. Zazdrościł im. Ileż miłości było w tej skromnej
rodzinie. On nigdy w życiu, nawet w ułamku, nie zaznał takiego rodzinnego
ciepła. Był wychowywany dość surowo, a ojciec zawsze tylko wymagał i karcił za
byle co. Nigdy nie usłyszał od niego, że go kocha, może dlatego z czasem
przestało mu na tym zależeć i postępował dokładnie odwrotnie do oczekiwań. W
tej rodzinie, to Ula była najważniejsza. Widział, jakim szacunkiem ją darzą,
jak słuchają jej we wszystkim. Była dla nich matką i ojcem w jednym. Był pełen
uznania dla niej. Nie miała czasu na rozpacz po stracie ojca. Musiała zająć się
tą dwójką i walczyć praktycznie o każdy dzień. Pragnął odmienić jej los. Los
ich wszystkich. Czy to, że pochylił się nad ich nieszczęściem oznaczało
początek jego przemiany? Miał niejasne przeczucie, że poznanie tej rodziny spowoduje
w jego życiu przełom. Przecież już doświadczał nieznanych mu dotąd emocji.
Zarówno mała Betti jak i Ula, wzbudzały w nim poczucie opiekuńczości, troski i
w jakiś sposób rozczulały go. Podziwiał Jaśka. On w jego wieku nie był taki
dojrzały, nawet teraz tak się nie czuł. Uważał, że chłopak ma o wiele więcej
rozsądku i dojrzałości niż on sam i jest bardzo poważny, jak na te swoje
niespełna osiemnaście lat. Z zadumy wyrwał go łagodny głos Uli.
- Marek? Dlaczego nic nie mówisz? Jesteś
pewnie zmęczony po pracy, a dzieci dodatkowo zawracają ci głowę? – Uśmiechnął
się do niej promiennie.
- Co ty mówisz Ula? Nawet nie wiesz, jak
bardzo potrzebowałem odmiany w swoim życiu. Jestem szczęśliwy, że są ze mną. A
jak ty się czujesz? Robili ci jakieś badania? – zmienił temat.
- Oglądali tylko moje ciało i te okropne,
krwawe sińce. Smarują mnie jakąś maścią, która ma zmniejszyć obrzęki i je
zniwelować. Ogólnie jednak nie jest tak źle i myślę, że jeszcze kilka dni i
będę już z wami. Najgorsza jest twarz. Ilekroć przeglądam się w lustrze, nie
poznaję sama siebie. Jak można wyrządzić drugiemu człowiekowi taką krzywdę? To
bestialstwo – pokazały się w jej oczach łzy. - Nigdy nie byłam piękna, ale
teraz wyglądam jak potwór. – Położył swoją dłoń na jej dłoni.
- Ula, jeszcze trochę, jeszcze tylko trochę, a
to zniknie, przecież wiesz o tym, że to tylko kwestia czasu. Wszystko ładnie
się zagoi, a po siniakach nie będzie ani śladu – rzekł pocieszająco.
- Wiem, ale to nadal dla mnie bardzo trudne.
Ciągle mam w głowie wydarzenia tamtego dnia i choć próbuję, wciąż nie udaje mi
się o tym zapomnieć.
- To minie, zobaczysz. Tak jak znikną siniaki,
podobnie zbledną te złe wspomnienia. Trochę cierpliwości, a wszystko wyjdzie na
prostą.
Była mu
wdzięczna za te słowa. Potrafił ją pocieszyć i sprawić, że zaraz czuła się
lepiej. Zwróciła się do dzieciaków.
- Muszę wam się czymś pochwalić – wyciągnęła z
szufladki skórzane etui. – Zobaczcie, co rano przywiózł mi Marek – wyjęła okulary
i założyła. – I jak?
- Wow, siostra, są extra i zupełnie nie
przypominają tych starych. Zdecydowanie ci w nich lepiej, niż w tamtych. Kiedy
to zdążyłeś załatwić? – Jasiek z podziwem spojrzał na uśmiechniętego Marka.
- To naprawdę nie było nic trudnego. Jak tylko
was odwiozłem, pojechałem do optyka. Miałem te stare okulary i wystarczyło
wybrać tylko oprawki, a on wstawił szkła od ręki. Jak tylko je odebrałem, zaraz
przyjechałem do Uli. Ot cała tajemnica – wyjaśnił. – Słuchajcie, późno już.
Macie chyba jakieś lekcje do odrobienia i obiecałeś nam naleśniki Jasiu, więc
lepiej zbierajmy się.
Pożegnali
się z Ulą zapewniając, że jutro też wpadną.
Zapach
naleśników roznosił się po całym mieszkaniu.
- Naprawdę wyszły ci doskonale – Marek nie
mógł się nachwalić Jaśka. – Tak się najadłem, że chyba pęknę za chwilę.
- Moje, to jeszcze nic. Ula robi takie, że
rozpływają się w ustach. Na pewno nie pozbawi cię okazji ich spróbowania.
- A ja chętnie skorzystam. Teraz jednak myć
się i spać. Ja muszę jeszcze trochę popracować.
Dzieci bez
protestu wykonały polecenie. Kiedy ułożyły się już w łóżkach, mógł wreszcie
przejrzeć oferty hoteli, które podjęłyby się zorganizowania tak dużej imprezy.
Szczególną uwagę zwrócił na koszty, a te nie były małe. Najtaniej jednak
wypadały Łazienki. Wydrukował kilka ofert, które postanowił pokazać Pshemko.
Musiał to skonsultować z mistrzem, bo to do niego należało ostatnie słowo w tej
kwestii.
Czas
płynął nieubłaganie. Swój, Marek dzielił między pracę, dzieci i wizyty w
szpitalu. Z każdą chwilą upewniał się, że podjął słuszną decyzję, chcąc pomóc
tej rodzinie. Byli naprawdę wspaniali. Już nie wyobrażał sobie mieszkać w
pojedynkę, choć dobrze wiedział, że nie zostaną tu na stałe. Mają przecież swój
dom. – Rozstanie będzie przykre – pomyślał.
– Będzie mi ich brakować. Szczególnie
tego wesołego szczebiotu małej Betti. Z Jasiem też fajnie się rozmawia. Dużo
przeszedł w życiu i patrzy na nie z perspektywy bardzo doświadczonego
człowieka. Właściwie, to chyba żadne z nich nie miało prawdziwego dzieciństwa,
a wydają się być naprawdę szczęśliwi. Ciągły niedostatek uszlachetnił ich
charaktery.
Rozdzwonił
się telefon. Spojrzał na wyświetlacz i uśmiechnął się. „Ula”. - Chyba po raz pierwszy do mnie dzwoni.
- Halo? Ula? Jak miło, że dzwonisz.
Potrzebujesz czegoś?
- Witaj Marek. Nie, nie potrzebuję. Dzwonię,
bo dowiedziałam się dzisiaj, że chcą mnie jutro wypisać. Mógłbyś przywieźć mi
jakieś rzeczy. Ta czarna sukienka, którą miałam na sobie tego dnia, jest cała w
strzępach. Nie mogę jej włożyć.
- To wspaniała nowina. Mam na myśli to, że
wychodzisz ze szpitala, a nie podartą sukienkę. O której po ciebie przyjechać?
- Myślę, że koło jedenastej. Wtedy mają dać mi
wypis.
- Na pewno będę i przywiozę wszystko, co
trzeba. Dzieciaki się ucieszą. Dzisiaj nie przyjedziemy, bo muszę załatwić
kilka spraw służbowych, za to jutro będziemy świętować. Bardzo, bardzo się
cieszę.
- Dziękuję ci Marek. W takim razie do jutra. –
Rozłączył się. Nareszcie. Jak to dobrze, że opuści w końcu szpitalne mury.
Wiedział, że nie jest wyleczona do końca. Nadal była posiniaczona i na pewno
nie chciałaby się tak pokazać na ulicy. Trzeba było poczekać, aż wszystkie sine
plamy znikną zupełnie. W domu na pewno poczuje się lepiej i szybko dojdzie do
zdrowia.
Rzeczywiście
po południu musiał załatwić kilka spraw związanych z pokazem. Przywiózł do domu
dzieci i powiedział, że zostawia je same na przynajmniej trzy godziny.
- Poradzicie sobie, tak? – spytał Jaśka.
- O nic się nie martw. Ja nieraz zostawałem z
Betti. Puszczę jej bajkę, albo dam blok i kredki. To są dwie rzeczy, które
uszczęśliwiają ją naprawdę. Będę miał ją na oku. Sam muszę się trochę pouczyć.
Jutro mam sprawdzian i nie chcę go zawalić. – Marek pokiwał głową.
- Mądry chłopak.
Pojechał
do Łazienek, gdzie umówił się z Dyrektorem hali. Musiał omówić szczegóły pokazu
i koszty. Liczył na to, że spotkanie pójdzie sprawnie, przecież nie pierwszy
raz chcą urządzić tu pokaz. Po przegadaniu sprawy z Pshemko doszli jednak do
wniosku, że Łazienki, to najlepsze rozwiązanie, szczególnie pod względem
ekonomicznym, w porównaniu do innych ofert. Sporą gotówkę przeznaczyli na
materiały, więc teraz trzeba było trochę zaoszczędzić.
Istotnie
spotkanie przebiegło sprawnie. Dogadali się bez problemów i podpisali umowę. Od
dziś za dwa tygodnie sala miała być przygotowana łącznie z wybiegiem dla
modelek i zapleczem dla projektanta. Zatarł ręce zadowolony. Wszystko szło na
razie po jego myśli. Sala załatwiona, kolekcja prawie gotowa, foldery się
drukują, fotograf też załatwiony i wreszcie najlepsza wiadomość Ula wychodzi ze
szpitala. Ta ostatnia myśl szczególnie poprawiła mu humor. Miał w głowie pewien
plan i miał nadzieję, że gdy tylko spokojnie go jej przedstawi, nie będzie
miała oporów, żeby się na niego zgodzić.
Dziękuję za podzielenie się swoimi przemyśleniami na temat „Tylko mnie kochaj”! Twoje podsumowanie rozdziałów 1-5 naprawdę pomogło mi lepiej zrozumieć rozwój fabuły i postaci. Cieszę się, że zwróciłaś uwagę na głębię relacji między bohaterami, bo to właśnie te wątki emocjonalne są dla mnie najważniejsze w tej książce.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą, że początkowe rozdziały bardzo skutecznie budują napięcie i wprowadzają czytelnika w świat bohaterów. Ich interakcje są autentyczne i pełne emocji, co sprawia, że od razu można się z nimi zżyć.