Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 29 sierpnia 2019

DRUGA SZANSA - rozdział 1


„DRUGA SZANSA”


ROZDZIAŁ 1


 - Nie zawsze w życiu układa się nam tak, jakbyśmy chcieli – pomyślała nieco filozoficznie i smętnie rozejrzała się po mieszkaniu w poszukiwaniu rzeczy, które pominęła podczas pakowania. Na szczęście Piotra od rana nie było w domu, bo miał dyżur. Nie chciała, by był świadkiem jej łez, których nie potrafiła powstrzymać i jej chaotycznego wrzucania własnych rzeczy do walizek. Od kiedy oznajmiła mu, że odchodzi, bo już dłużej nie potrafi tak żyć, stał się jeszcze bardziej złośliwy i przy każdej okazji wyrzucał jej oziębłość, brak porozumienia na jakiejkolwiek płaszczyźnie i egoizm. To ostatnie zawsze ją drażniło. Ona i egoizm? Chyba to była ostatnia rzecz jaką ktokolwiek mógł jej zarzucić. Zresztą nieważne. Trzy lata ich małżeństwa mogła przekreślić grubą kreską i wyrzucić na śmietnik ich prywatnej historii. Nie tak wyobrażała sobie małżeństwo. Sądziła, że zestarzeją się wspólnie w miłości i zgodzie. Szkoda tylko, że rzeczywistość otworzyła jej oczy tak późno. I pomyśleć, że to była miłość od pierwszego wejrzenia. Teraz nikt by w to nie uwierzył. Uważała, że należy jej się medal za wytrwałość, bo żyć obok siebie, a nie ze sobą przez niespełna trzy lata, to naprawdę wyczyn.
Nic nie zapowiadało tak druzgocącej porażki. Zanim się pobrali, chodzili na randki przez rok czasu, niezmiennie w siebie zapatrzeni, zauroczeni sobą i kochający. Wspólne wyjazdy w Bieszczady, czy nad morze, wspólne imprezy, urodziny i imieniny własne i znajomych, to wszystko tylko ich łączyło jeszcze bardziej a nie dzieliło. Zawsze podkreślała jak bardzo jest z niego dumna. Był zdolnym kardiochirurgiem, świetnie rokującym na przyszłość. Chwalono go w szpitalu, w którym pracował i zlecano coraz bardziej skomplikowane operacje. Przez to rzadko pojawiał się w domu. Na początku trudno było jej się pogodzić z jego permanentną nieobecnością, ale z czasem przywykła, że jest wiecznie sama. Ona miała bardzo uregulowane godziny pracy od ósmej do szesnastej. Skończyła ekonomię i finanse a i tak z braku innych propozycji wylądowała w banku, gdzie praca była dość monotonna, nudna i nigdy się nie kończyła. Starała się nie narzekać, chociaż jej kreatywna wyobraźnia podsuwała zupełnie inne scenariusze własnego rozwoju i kariery.
Tak naprawdę zaczęło się między nimi psuć mniej więcej po dwóch latach pożycia. Odsunęli się od siebie. Nie było już między nimi tej spontaniczności, chęci robienia sobie niespodzianek, wspólnych wypadów do kina, czy teatru. Z bólem serca musiała przyznać, że ta wielka miłość, która łączyła ich wcześniej zaczęła się gwałtownie wypalać a w zamian wkradała się obojętność, najgorsza z rzeczy, które mogą rozwalić każdy związek. Zaczęły się wzajemne złośliwości, pretensje i uszczypliwości. Momentami Piotr doprowadzał ją do szału, nad którym trudno było jej zapanować. Kłócili się wtedy strasznie. Po każdej awanturze była emocjonalnym wrakiem. – Czy to już zawsze tak będzie? – zadawała sobie w kółko to pytanie.
Atmosfera była już tak gęsta, że Ula postanowiła wynieść się z ich wspólnej sypialni. Nie mogła znieść przy sobie obecności Piotra. Drażnił ją jego zapach i chrapanie. Co wieczór rozkładała sobie kanapę w pokoju gościnnym i tam układała się do snu. W odwecie Piotr przestał jej oddawać pieniądze. Odbiła piłeczkę przestając robić dla nich zakupy i gotować mu posiłki. Stołowała się na mieście ograniczając się jedynie do zakupu chleba i masła dla siebie.
Zaczęli też dzielić koszty utrzymania mieszkania. Do tej pory to ona zajmowała się opłatami. Teraz zostawiła mu wszystkie książeczki i co miesiąc połowę swojego udziału w opłatach. W końcu to było jego mieszkanie i to on był głównym najemcą.
Czuła, że długo tak nie pociągnie, że czas najwyższy coś zmienić, bo jeśli tego nie zrobi pozabijają się w końcu wzajemnie. Któregoś dnia wracając z pracy mijała kancelarię adwokacką i postanowiła wejść.
Przyjęto ją bardzo uprzejmie i obiecano zająć się sprawą. Młody adwokat poinformował ją, że napisze pozew i złoży go w sądzie a także będzie ją w tym sądzie reprezentował.
Ulżyło jej. Zastrzegła tylko, że chce, by rozwód odbył się bez orzekania o winie.
 - Tak będzie szybciej. Ja nic od niego nie chcę, nie roszczę pretensji do wspólnego majątku. Niech się tym udławi. Niczego bardziej nie pragnę jak tylko uwolnić się od niego i mieć wreszcie święty spokój.
Nim doszło do rozprawy wynajęła malutką kawalerkę niedaleko Wisły na Kazimierzu przy ulicy Podgórskiej i powoli zaczęła ją urządzać. Nie chciała z tym czekać do ostatniej chwili, do momentu, aż będzie miała w ręku papiery rozwodowe, które zmuszą ją do wyniesienia się z mieszkania Piotra.

Rozwód był dla niej niezwykle trudny. Piotr otrzymawszy pozew rozszalał się do tego stopnia, że niewiele brakowało a doszłoby do rękoczynów. Zamiast tego rzucał wszystkim, co tylko wpadło mu w ręce demolując przy okazji mieszkanie. Wcisnęła się w kąt między ścianą a lodówką obserwując z przerażeniem jego poczynania.
 - Bez orzekania o winie?! – darł się jak opętany. – W życiu się na to nie zgodzę, bo jesteś winna wszystkiemu. Nie sprawdziłaś się ani jako żona, ani jako kochanka, ani jako matka. Nawet dziecka nie potrafiłaś mi dać. Jesteś do niczego, rozumiesz?! Jesteś nikim!

Pierwsza rozprawa niczego nie rozstrzygnęła, bo Piotr uparcie tkwił przy swoim i za żadne skarby nie chciał się zgodzić na polubowne załatwienie sprawy. Nawet jego własny adwokat przekonywał go do tego mówiąc, że wyjdzie zwycięsko z całej sprawy, bo jego żona niczego od niego nie chce i niczego się nie domaga. Był głuchy na te argumenty. Zaczęło się więc pranie brudów, bo pytano dosłownie o wszystko łącznie z ich pożyciem. Piotr składając zeznania powtórnie obarczył ją winą za to, że jest najwyraźniej bezpłodna, bo przez trzy lata nie zaszła w ciążę, a on tak marzył o dziecku. Ula czuła się tak jakby dostała mocny cios w brzuch. Jej adwokat wstał i podszedł do Sosnowskiego.


 - Z tego co mi wiadomo i pańska żona pragnęła mieć dzieci. Problem w tym, że wiecznie pana nie było, bo zawsze ważniejsze były dyżury w szpitalu. Te dyżury były jednak dla pana bardzo owocne, prawda?
 - Co pan ma na myśli? – Piotr stropił się nieco nie rozumiejąc do czego adwokat zmierza.
 - Mówi panu coś nazwisko Marzena Wrzeszczak?
 - Owszem. To jedna z pielęgniarek pracująca na oddziale kardiochirurgii. Nie rozumiem jednak co ona ma wspólnego z naszym rozwodem.
 - Ooo… zapewniam pana, że ma. Może nie bezpośrednio z rozwodem, ale z panem, bo to ona jest tą kobietą, która urodzi panu za cztery miesiące potomka. To dowód na to, że zdradzał pan moją klientkę i to nie jeden raz. Mam tu listę pana licznych kochanek i szczególne jest to, że większość z nich to personel medyczny szpitala, w którym jest pan zatrudniony – adwokat podszedł do sędziego wręczając mu listę – Oczywiście wysoki sądzie każda z tych kobiet zadeklarowała wzięcie udziału w rozprawie i złożenie zeznań. Poza tym chcę poruszyć jeszcze sprawę odszkodowania. Wprawdzie moja klientka nie wnosiła żadnych roszczeń wobec pana, ale ponieważ zmieniła się kwalifikacja tego pozwu i jednak usilnie pan obstaje przy tym, żeby całą winą za rozpad małżeństwa obarczyć żonę, ja wnoszę w jej imieniu o odszkodowanie za straty moralne w kwocie pięćdziesięciu tysięcy złotych, a także pokrycie kosztów tej rozprawy, bo jak za chwilę dowiedziemy, to nie pańska żona, ale pan jest odpowiedzialny za rozpad tego związku.
Ula siedziała jak wmurowana. Piotr ją zdradzał? I to wielokrotnie? Jakim cudem adwokat dotarł do takich informacji i co to za kobiety? Spojrzała na Piotra, który teraz skurczył się w sobie a cała arogancja i pewność siebie wyparowały z niego jak kamfora. Pewnie żałował, że nie zgodził się na rozwód bez orzekania o winie. Nie było jej go wcale żal. Ma to, czego chciał.

Sprawa rozwodowa przeciągała się. Wysłuchano zeznań wszystkich kobiet, które miały cokolwiek wspólnego z Sosnowskim. Na końcu przesłuchano Marzenę Wrzeszczak, która była już w dość zaawansowanej ciąży. Nie była też zbyt lotna umysłowo, bo plotła kompletne bzdury jeszcze bardziej pogrążając Sosnowskiego.
Ostatnia rozprawa przyniosła Uli same pozytywne wieści. Przede wszystkim orzeczono całkowita winę Piotra i przyznano jej odszkodowanie w wysokości, jakiej domagał się adwokat. Koszty sądowe musiał ponieść Piotr.
Kiedy żegnała się z prawnikiem na korytarzu sądu, mijał ją jej już były mąż obrzucając ją nienawistnym spojrzeniem. Przystanął tylko na moment i syknął przez zaciśnięte zęby.
 - Do jutra masz się wynieść z mieszkania. Jeśli tego nie zrobisz, wywalę wszystkie ciuchy na ulicę.
Dziękowała sobie w duchu za przezorność. Nie miała zamiaru tracić czasu. Jeszcze tego samego dnia popakowała większość rzeczy i przeniosła do bagażnika swojego mocno wysłużonego Forda Escorta. Następnego dnia po wyjściu Piotra z domu dopakowała resztę rzeczy. Ściągnęła obrączkę z palca i zaręczynowy pierścionek. Nie były jej już potrzebne. Oba przedmioty rzuciła na blat mahoniowego stolika. Przetarła załzawione oczy. Właśnie zakończyła pewien etap w życiu. Okres, który rozwalił ją emocjonalnie a zwłaszcza te ostatnie kilka miesięcy wyczerpującego rozwodu. Chwilowo miała dość mężczyzn. Gdyby nie dociekliwość adwokata pewnie nigdy nie dowiedziałaby się jak wielką ma konkurencję a sprawa dziecka nie ujrzałaby światła dziennego. – Parszywy drań. Jeszcze wszystko chciał zwalić na mnie. Wynoszę się stąd.

Powoli zaczęła dochodzić do siebie. Dopieszczanie swojego małego mieszkanka uspokajało ją. Nie inwestowała w nie jakichś ogromnych pieniędzy, bo przecież ono nie było jej własnością. Kupiła niewielką, ale wygodną kanapę, stolik i miękki dywanik, żeby było przytulniej i żeby po ośmiu godzinach harówy chciało jej się tutaj wracać. Jakoś ogarnęła się. Popołudnia spędzała przeważnie nad Wisłą. Spacerowała wzdłuż Bulwaru Kurlandzkiego obserwując leniwie płynącą wodę lub gapiąc się na zacumowane barki.


Ten czas spędzony nad rzeką sprawił, że zaczęła się zastanawiać nad swoją przyszłością, a zwłaszcza nad jej aspektem finansowym. W banku nie zarabiała kokosów. Była szeregowym pracownikiem z zaledwie czteroletnim stażem bez szans na jakikolwiek awans a co za tym idzie na podwyżkę pensji. Żyła oszczędnie nie wydając zbyt wiele na siebie. Miała niewielkie oszczędności, z których część oddała adwokatowi. Zapracował solidnie na te pieniądze. Teraz, kiedy po tygodniu od rozprawy wpłynęły pieniądze za odszkodowanie pomyślała, że mogłaby zainwestować w giełdę. Na początek ostrożnie, żeby się nie przejechać. Podczas studiów wielokrotnie robiła symulacje i zazwyczaj się udawało. Może czas na realny, giełdowy świat?
Ten pomysł zachęcił ją do działania. Przez kilka dni rozeznawała rynek. Nie chciała już na początku inwestować w jakieś firmy. Najbezpieczniej było inwestować w papiery wartościowe, bo ryzyko było niewielkie natomiast zysk całkiem przyzwoity.


Wybrała dwie prężnie działające spółki i na nich skupiła całą swoją uwagę. Zanim zainwestowała wielokrotnie sporządzała symulacje. Nie chciała popełnić błędu i utopić pieniądze. Postanowiła zainwestować po dziesięć tysięcy na każdą z nich asekuracyjnie i bardzo ostrożnie. Nie spodziewała się jakichś astronomicznych zysków, bo wkład był niewielki, ale ucieszyłby ją chociaż minimalny wzrost. Musiała się uzbroić w całe pokłady cierpliwości i konsekwencji.

Pod koniec sierpnia poczuła się zmęczona i wypalona. Od co najmniej dwóch lat nie brała urlopu. Piotr wciąż był zajęty w szpitalu, a ona nie widziała głębszego sensu w spędzaniu urlopu samotnie. Teraz sytuacja była całkiem inna. Potrzebowała oddechu i druga osoba do wypoczynku całkowicie była jej zbędna. Polubiła swoją samotność i dobrze się czuła sama ze sobą. Zamarzyły jej się wczasy nad morzem. Zachody słońca i ciepły piasek pod stopami. Wrzesień był właściwie końcówką sezonu, ale to nie oznaczało brzydkiej pogody. Pod koniec tygodnia wracając z pracy wstąpiła do jednego z biur podróży, żeby zapoznać się z ofertą. Wybrała hotel „Sopocki Zdrój”, który oferował tygodniowe pobyty, ale ona wykupiła aż trzy tygodnie. Zachęciła ją do tego bliskość morza i wygodne, nowocześnie urządzone pokoje.
Będąc już w domu przeczytała opinie wczasowiczów i wtedy już była pewna, że wybrała mądrze. W pracy trochę się krzywili, gdy przedstawiła wypisany wniosek na dwa pełne miesiące urlopu.
 - To zaległy urlop – tłumaczyła. – Kiedyś i tak będę musiała go wybrać, prawda?