Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 30 czerwca 2022

GDY KOCHA SIĘ ZBYT MOCNO - rozdział 8

ROZDZIAŁ 8

 

Marek oswajał Ulę niezwykle ostrożnie. Dobrze wiedział, że z poprzedniego związku wyniosła jedynie traumę i różnego rodzaju fobie. Pośpiech był tu niewskazany, zwłaszcza że przed nią była kolejna rozprawa. Denerwowała się, bo nie wiedziała o co będą ją pytać. Zanim dostała wezwanie na tę rozprawę sądziła, że skoro złożyła dodatkowe wyjaśnienia o tym, że nie posiadała wiedzy o przestępczej działalności męża, to wystarczy, by nie musiała pojawiać się w sądzie. Tak się jednak nie stało, bo połączono sprawę przemocy domowej ze sprawą o handel narkotykami. W wielkim holu budynku sądu natknęła się na już byłą teściową, która patrzyła na nią spode łba bacznie lustrując przy tym towarzyszącego jej Marka. Podeszła do nich i patrząc na Ulę pogardliwie wysyczała z wyrzutem – szybko pocieszyłaś się po Bartku. – Ula spojrzała na nią bez żadnych emocji, które ujawniłyby się na jej twarzy.

 


 - Nie pani sprawa – rzuciła hardo. – Pani syn zrobił z mojego życia piekło i bardzo się cieszę, że wreszcie zacznie przeżywać swoje własne, bo zasłużył na nie, jak mało kto. Nie był wart ani jednej mojej łzy, bo jest skończonym łotrem i zwykłym bandziorem, a kobiety dla niego, to treningowe worki. Czyżby takie zachowania wyssał z mlekiem matki? Proszę mnie więcej nie zaczepiać i nie odzywać się do mnie, bo ja nie mam już pani nic do powiedzenia oprócz tego, że matczyna miłość może być zaborcza i ślepa, ale pani miłość do syna jest najgłupsza ze wszystkich jakie znam. Żegnam – chwyciła Marka pod ramię i pociągnęła go w inną stronę, byleby dalej od nawiedzonej mamusi.

 

Wypytywano ją o wszystko, również o to, jak traktował ją Bartek. Nieśmiało zapytała, czy te pytania są konieczne. Mówiła, że na ten temat zeznawała na sprawie rozwodowej. Wyjaśniono jej, że wszystko, co powie na temat byłego męża ma duże znaczenie przy określeniu jego typu charakterologicznego i ewentualnych motywów, które skłaniałyby go do zarobkowania w nielegalny sposób.

 - To nie jest tak, – wyjaśniała – że mój były mąż wcześniej był porządnym obywatelem i człowiekiem, i nagle któregoś dnia stanął poza prawem. Już jako nastolatek miewał kłopoty z policją za drobne włamania, kradzieże i wyłudzenia. Nie karano go więzieniem tylko dlatego, że był nieletni, a także ze względu na znikomą szkodliwość czynu. Poza tym jego matka zawsze broniła go, jak niepodległości i ręczyła za niego. To psuło mu charakter i pewnie uwierzył, że jest bezkarny i może robić, co chce. Ja naiwnie sądziłam, że on się zmieni. Miłość potrafi wiele wybaczyć, nawet siniaki i krwawiące rany – zakończyła drżącym głosem.

 - Czy wiedziała pani, że mąż handluje narkotykami, a konkretnie kokainą?

 - Nie miałam o tym pojęcia. Nigdy w domu nie natknęłam się na torebki z tym narkotykiem, a zawsze przynajmniej raz w tygodniu gruntownie sprzątałam całe mieszkanie. Gdyby przechowywał je w nim, bez wątpienia coś bym znalazła. Nie wiem, gdzie je trzymał. Ja tylko podejrzewałam go, że jest uzależniony od hazardu, bo przez dwa lata trwania naszego małżeństwa nigdy nie przyniósł żadnych zarobionych przez siebie pieniędzy, chociaż twierdził bezczelnie, że to on nas utrzymuje. Jeszcze ode mnie wyciągał gotówkę, którą przeznaczałam na opłaty. Nie obchodziło go, czy będziemy mieli za co żyć, czy nie. Przez ostatnie kilka miesięcy naszego pożycia bił mnie częściej. Prawdopodobnie robił to pod wpływem jakichś dopalaczy. Był nerwowy i rozdrażniony. Najmniejszy drobiazg wyprowadzał go z równowagi. To wtedy zauważyłam, że w takich sytuacjach jego źrenice są dziwnie rozszerzone. Miał problemy z koncentracją, pocił się. Nie potrafił się skupić i okładał mnie na oślep.

Miała dość tych zeznań. Marzyła o tym, żeby wreszcie wyjść z tej sali i zostawić cały ten koszmar za sobą. Następujące po sobie pytania jej zdaniem, nie wnosiły nic do sprawy. Czuła się zmęczona. Wreszcie po ponad pół godzinie dano jej spokój i pozwolono usiąść. Po niej przesłuchano ludzi, których policja zgarnęła w szulerni, w tym także Bliznę i Smutnego. Obaj zaprzeczyli, jakoby Bartek dostawał od nich narkotyki i nimi handlował. Potwierdzili jednak, że przychodził grać w karty i często zostawał do białego rana. Kiedy wyprowadzano ich skutych z sali, Blizna przechodząc obok ławy oskarżonych syknął: – Już nie żyjesz, Sprinter. Jesteś martwy. – Bartek nawet nie podniósł głowy.

Wyrok był i dla Uli, i dla Marka zaskoczeniem, bo Bartek dostał zaledwie pięć lat zsumowanego wyroku za przemoc domową i handel narkotykami. W uzasadnieniu podano, że to ze względu na pójście na współpracę z policją wyrok jest niemal o połowę mniejszy i karę odbywać będzie w więzieniu o złagodzonym rygorze.

Kiedy opuszczali salę sądową Ula wyglądała na rozczarowaną.

 - Znowu mu się upiekło. Ta szuja nigdy się nie zresocjalizuje, bo nawet sąd jest dla niego łaskawy.

Marek objął ją ramieniem i przytulił do swego boku.

 



 - Nie denerwuj się już, bo ani ty, ani ja nie mamy wpływu na wyrok sądu. Wierzę, że jeszcze kiedyś sprawiedliwość go dopadnie i wymierzy mu karę, na jaką naprawdę zasłużył. Chodźmy odreagować. Zjemy jakiś porządny obiad i pójdziemy na długi spacer.

 

Borsuk wszedł do pokoju szeroko uśmiechnięty i przysiadł na fotelu obok swojego szefa. Ten skrzywił się lekko.

 - Uśmiechasz się, – stwierdził – czyżby wreszcie jakieś dobre wieści?

 - Zgadza się Boss. Dostałem gryps od Blizny. Sprinter przedwczoraj miał rozprawę. Dostał pięć lat i to w więzieniu w Białej Podlaskiej. To miejscówka o złagodzonym rygorze. Mamy więc pewność, że Sprinter sypał i poszedł na współpracę z policją. Wiemy, jak do niego dotrzeć. Mamy tam swoich ludzi. Nie wywinie się. Puściłem zlecenie na niego.

 - Dobra robota, Borsuk – mały człowieczek łaskawie kiwnął głową. – Otwórz sejf i weź z niego pięćdziesiąt tysięcy. Pewnie będziesz miał wydatki. Najlepiej, jak sam dopilnujesz sprawy.

  

Od kiedy skończyły się perypetie Uli z sądami wyciszyła się i uspokoiła. Znowu była taka, jak lubił Marek. Zrównoważona, pełna stoickiego spokoju, a jej łagodny głos stał się jeszcze bardziej kojący. Kilka razy wybrali się z wizytą do ojca. Cieplak trochę się dziwił, że Ula zwleka z powrotem do domu i nawet pytał ją o to.

 - Bo ty nie wiesz najważniejszej rzeczy, tato. Ja już dawno chciałam wrócić, ale Marek bardzo nie chciał, żebym wyprowadzała się od niego. On mnie kocha, tato. Naprawdę nie wiem, jak poradziłabym sobie bez jego pomocy i wsparcia. Bez względu na to co się nie działo, on zawsze był. Tak bardzo mnie prosił, żebym się nie wyprowadzała i żebym nie szukała jakiegoś mieszkania. Nie mogłam mu odmówić, choć sytuacja początkowo była dla mnie dość niezręczna.

 - Powiedziałaś, że on cię kocha? A ty jego?

 - Myślę, że tak. Czuję się przy nim naprawdę bezpiecznie. Jest dla mnie dobry i tak bardzo różny od Bartka. Ma czyste i szlachetne intencje, a ja bardzo to doceniam.

 - No dobrze…, skoro tak postanowiłaś, to ja nie będę na ciebie naciskał. Mam nadzieję, że przy nim znajdziesz szczęście i prawdziwą miłość.

 


Samochód policyjny służący do przewożenia więźniów wjechał przez szeroką, ciężką, otwartą na oścież bramę i zatrzymał się na więziennym dziedzińcu. Policjanci eskortujący skazanych wyskoczyli przez tylne drzwi, a za nimi skuci więźniowie. Było ich sześciu. Bartek rozejrzał się ciekawie. Początkowo nastawiony optymistycznie, teraz nie miał najszczęśliwszej miny. Wprawdzie cieszył się, że uniknął pełnego wymiaru kary, ale jakby na to nie patrzeć, czekało go pięć długich lat odsiadki w tym miejscu. Niewiele o nim wiedział. Słyszał tylko plotki, że tu więźniowie pracują poza murami i dostają za pracę pieniądze. Skrzywił się na samą myśl. Niby gdzie miałby je wydać?

Na komendę ruszyli do jednego z budynków. Już na miejscu rozkuto im nogi i kazano stanąć w rzędzie pod ścianą. Pojawił się jakiś człowiek w średnim wieku. Stanął przed nimi i surowo otaksował ich wzrokiem.

 - Nazywam się Frańczuk, dyrektor Damian Frańczuk i jestem tutaj bogiem. Nic w tym zakładzie nie dzieje się bez mojego przyzwolenia i wiedzy. Większość więźniów pracuje na terenie miasta w lokalnych zakładach pracy. Jeśli się dobrze postaracie, też do nich traficie. Najpierw jednak skorzystacie z konkretnych form resocjalizacji, przejdziecie cały cykl spotkań i zajęć indywidualnych. Gdy zaliczycie je pozytywnie, będziecie mogli być skierowani do pracy. Pracujecie i zarabiacie. Dla wszystkich stawka jest jednakowa w wysokości minimalnej płacy krajowej, czyli dwóch tysięcy stu złotych. Z tego będziecie mieli potrącany ZUS, podatek i składkę na Fundusz Aktywacji Zawodowej. Ci, którzy płacą alimenty, będą mieć je potrącane. Trzy razy w miesiącu możecie skorzystać z więziennej kantyny i zaopatrzyć się w niezbędne wam rzeczy. A teraz strażnicy odprowadzą was do cel. Rozgośćcie się i czujcie, jak u siebie w domu – uśmiechnął się zjadliwie i ruszył w głąb korytarza.

Zanim dotarli do przydzielonych im miejscówek dostali koce, poduszki i przybory toaletowe. Po drodze pokazano im więzienną stołówkę.

Bartek trafił do celi trzyosobowej. Stało w niej piętrowe łóżko i jedno bez nadstawki. Zajął właśnie to ostatnie. Na razie był sam, bo jego współwięźniowie zapewne pracowali na zewnątrz. O czternastej zagoniono wszystkich na obiad. Nie był najgorszy i to poprawiło Dąbrowskiemu humor. O szesnastej wrócili dwaj jego nowi kumple. Przedstawił im się wyciągając dłoń, ale żaden z nich jej nie uścisnął. Patrzyli na niego z jakąś pogardą i byli wrogo nastawieni. Pouczyli go tylko, co mu wolno, a czego nie i co mu za to grozi, jeśli złamie zasady. Potulnie zgodził się na wszystko. Wolał z nimi nie zadzierać. Czuł w sercu lęk. Gdzieś zniknęła ta jego buńczuczna natura, zarozumiałość i poczucie wyższości. Tutaj był nikim.

 

Przez pierwszy tydzień był właściwie wciąż zajęty. Wszystkich nowoprzyjętych ciągano na jakieś szkolenia, niektóre pod kątem przyszłej pracy. Nie znosił ich, bo generalnie nie znosił jakiegokolwiek przymusu. Brakowało mu gderania matki, która dopiero po miesiącu mogła się starać o jakieś widzenie z nim. Nie sądził jednak, żeby wybrała się w tak daleką podróż. Rozprawa otworzyła jej oczy. Widział to siedząc na ławie oskarżonych, jak z niedowierzaniem patrzy na niego po kolejnych usłyszanych na sali rozpraw, rewelacjach. Postanowił, że jak zacznie pracować, będzie jej wysyłać choć parę groszy, żeby wiedziała, że żałuje i że o niej pamięta.

 

Dni mijały, a on z nikim się tu nie zaprzyjaźnił. Stronili od niego, jakby był obciążony jakąś wirusową chorobą. Ci dwaj, z którymi dzielił celę jedynie burczeli na niego nieprzyjemnie odpowiadając półsłówkami. Pocieszał się w myślach, że przecież nie będzie tak zawsze.

Z nudów zaczął nawiedzać tutejszą bibliotekę. Sporo czytał. Czasami chodził obejrzeć wiadomości w telewizji do więziennej świetlicy, ale to było tylko takie oszukanie czasu. Z jego biegiem uświadamiał sobie coraz bardziej, że się dusi. To miejsce najwyraźniej mu nie służyło, mimo że było dość łaskawe dla swoich pensjonariuszy.

Któregoś dnia postanowił napisać list do matki. Spłodził cztery bite strony tekstu ociekającego żalem do całego świata, mówiącego o tym, jak bardzo jest tu nieszczęśliwy i że nie zasłużył sobie na tak okrutny los. Błagał matkę, żeby postarała się o dobrego adwokata, który być może spowodowałby rewizję wyroku i znaczne złagodzenie kary.

 

środa, 22 czerwca 2022

GDY KOCHA SIĘ ZBYT MOCNO - rozdział 7

ROZDZIAŁ 7

 

Na rozprawie głównie mówił prawnik, jednakże o szczegółach dotyczących pobicia i tych obdukcji musiała opowiadać sama. Nie była to łatwa „spowiedź”, bo Ula wspominając te straszne rzeczy zalewała się łzami, a jej głos łamał się i drżał.

 


Na szczęście nie męczono jej zbyt długo. Powód, żeby udzielić rozwodu był dla sądu jasny i oczywisty. Po czterdziestu pięciu minutach wyszła z sali szczęśliwa i wolna. Marek przytulił ją mocno i gratulował.

 - To, co najgorsze, masz już za sobą. Zobaczysz, że teraz będzie tylko lepiej. Najważniejsze, że uwolniłaś się od tego drania. Koniecznie musimy to uczcić. Dzisiaj ja gotuję. Zrobię nam pyszną kolację z szampanem.

 

 - Dąbrowski zbieraj się. Jedziesz na wizję lokalną – głos strażnika wyrwał Bartka ze snu.

 - Na wizję lokalną? Na jaką wizję? O co chodzi? – zajęczał. Nie miał pojęcia, że to nie będzie wizja lokalna, ale solidnie zaplanowana akcja policji mająca na celu rozbicie tego narkotykowego gangu. Dąbrowski sam im powiedział, że wchodził tam bez problemu, bo go znali i to policjanci chcieli wykorzystać. Skutego usadzili w policyjnej furgonetce z przodu, żeby wskazywał kierowcy drogę. Wcześniej zeznał, że wie gdzie to jest, ale nie zna dokładnego adresu. Tak naprawdę to był tam tak wiele razy, że trafiłby z zamkniętymi oczami.

 

Stanął przed dobrze sobie znanymi metalowymi, ciężkimi drzwiami. Policjanci ustawili się po bokach. Zapukał mocno i po chwili ujrzał Bliznę, który na jego widok uśmiechnął się złośliwie.

 - No Sprinter, ale zaszalałeś. Boss jest wściekły i nie daruje ci takiej długiej zwłoki. Mam nadzieję, że masz ze sobą kasę…

 - Mam. Nie chrzań więc i wpuść mnie – warknął Bartek. Zachrzęścił zamek w drzwiach, które po chwili uchyliły się. Policjanci nie zwlekając wtargnęli do środka. Bartek bezpiecznie został odholowany z powrotem do furgonetki i odwieziony do aresztu. Nie widział, jak sprawnie policjanci uporali się ze stałymi bywalcami tego nielegalnego przybytku. Wyłuskiwali jednego po drugim. Mieli nadzieję na ujęcie samego szefa, ale nie dopisało im szczęście, bo jego obstawa niemal wyniosła go na rękach tylnym wyjściem, o którym Bartek nie miał pojęcia.

Okazało się, że poza zlikwidowaniem nielegalnej szulerni i wyłapaniem kilku płotek policja nie mogła pochwalić się sukcesem ujęcia szefa i jego najwierniejszej gwardii. Aresztowano jednak Bliznę i Smutnego. Wiedzieli, że muszą jak najszybciej skontaktować się z pozostałymi i przekazać, kto ich wsypał. Obaj nie pierwszy raz trafili do aresztu i mieli doświadczenie w przekazywaniu grypsów.

 

Tydzień później do jednego z mieszkań w starej, zatęchłej kamienicy wszedł człowiek o pseudonimie Borsuk i wprost od drzwi udał się do pokoju, w którym zakotwiczył na parę dni Boss. Pokój sprawiał przygnębiające i ponure wrażenie głównie dlatego, że wszystkie okna zasłaniały ciężkie kotary nie wpuszczając do wnętrza dziennego światła.

 - Dzień dobry szefie, – mężczyzna przywitał się chrapliwie i usiadł ciężko w głębokim fotelu – wiem już wszystko. Dostałem gryps od Blizny. Sypnął Sprinter. Jak wracał z towarem to już policja czekała na niego pod domem. Zamknęli go za pobicie żony, ale że znaleźli paczkę z kokainą, to dowalili mu jeszcze kilka paragrafów. Prawdopodobnie poszedł z nimi na współpracę, bo to on pojawił się przed wejściem i to dlatego Blizna nie miał obiekcji, żeby otworzyć mu drzwi. Resztę już pan zna. Lokal jest opieczętowany. Nie mam pojęcia, czy znaleźli w nim towar. Ponoć było kilka paczek do rozprowadzenia. Tak przynajmniej twierdzi Smutny.

Boss splótł szczupłe, poznaczone siateczką żył dłonie i zacisnął usta.

 - Brzydko się bawi nasz Sprinter. Przez niego ponieśliśmy duże straty. Jeśli myśli, że ujdzie mu to na sucho, to grubo się myli. Wiesz co robić, więc załatw to – wydusił z siebie cichym głosem. – Najlepiej, żeby wyglądało na wypadek.

 

Wydział śledczy dwoił się i troił. Trwały przesłuchania. Naciskano na Smutnego licząc, że zacznie sypać i wyśpiewa, skąd mieli takie zapasy kokainy i gdzie znajduje się „zakład przetwórczy”, w którym pakowano narkotyk w małe paczuszki.

 


Równolegle ustalano tożsamości aresztowanych w szulerni ludzi. Smutny zachował stoicki spokój i nawet nie zareagował, kiedy zaproponowano mu współpracę. Podobnie zachował się Blizna wykpiwając propozycję policji. Obaj szukali dojścia do Bartka, ale on był odizolowany od całej reszty więźniów i dobrze pilnowany. Teraz czekał na pierwszą rozprawę o pobicie Uli.

 

Minęły ponad dwa miesiące, od kiedy Ula zamieszkała u Marka. Szybko przyzwyczaiła się do jego stałego towarzystwa i do jego wygodnego domu. Była mu też ogromnie wdzięczna za wszystko, co dla niej zrobił. Odwdzięczała mu się dodatkowo jeszcze bardziej angażując się w sprawy firmy i dbając o jego dom. A jednak gdzieś tam z tyłu głowy czuła dyskomfort, że w jakiś sposób wykorzystuje jego dobroć i przychylność dla niej. Właściwie mogłaby wrócić do taty, bo Dąbrowska przestała nachodzić Cieplaków, a Bartek siedział w więzieniu, lub po prostu wynająć sobie jakąś niedrogą kawalerkę. Nie była wprawdzie pewna, czy udźwignie koszty takiego wynajmu. Teraz mieszkając u Marka mogła więcej pieniędzy przeznaczyć dla rodziny. Jeśli coś wynajmie, automatycznie tych pieniędzy będzie mniej. Tak, czy siak, była przekonana, że jednak powinna od Marka się wynieść. Długo przygotowywała się do tej ważnej rozmowy aż wreszcie, w któryś piątkowy wieczór zebrała się na odwagę. Skończyli właśnie jeść ciepłą kolację. Ula zgarnęła ze stołu talerze i wyniosła je do kuchni. Szybko je pomyła i wróciła do salonu moszcząc się na kanapie. Marek napełnił winem dwa kieliszki i podał jej jeden z nich.

 - Spróbuj. Jeszcze tego nie piliśmy. Czerwone, półwytrawne.

Umoczyła usta i przełknęła łyk.

 - Dobre…, naprawdę dobre… Marek bardzo bym chciała porozmawiać z tobą, ponieważ jest coś, co nie daje mi spokoju.

Usiadł obok niej i popatrzył na nią z troską, bo posmutniała nagle. Ten smutek najpierw uwidaczniał się w jej błękitnych oczach i zawsze go poruszał.

 


 - O co chodzi, Ula? Tak nagle straciłaś dobry nastrój…

Podniosła głowę i spojrzała na niego z przejęciem.

 - Myślę Marek, że powinnam się wyprowadzić – zaczęła cicho. – To nawet nie wypada, żeby tak wykorzystywać naszą przyjaźń. Ja źle się z tym czuję i mam coraz większe wyrzuty sumienia tym bardziej, że przecież nic mi już nie grozi. Pomyślałam, że jeśli nie znajdę jakiejś taniej kawalerki, to wrócę do taty do Rysiowa.

Marka oczy przybrały wyraz zdziwienia i chyba dużego zaskoczenia. Nie sądził, że ona będzie już chciała się wynieść. Uważał, że to jeszcze za wcześnie, że najpierw przebrnie przez rozprawę o pobicie i jak już zasądzą Bartkowi wyrok, z czystym sumieniem zacznie szukać mieszkania. Poza tym wcale nie chciał, żeby się wyprowadzała. Przez te dwa miesiące sprawiła, że na wiele rzeczy spojrzał inaczej, a z pewnością dzisiaj inaczej postrzegał relacje, jakie ich łączyły. Był pewien, że to już nie jest przyjaźń, ale coś znacznie głębszego. Po prostu zakochał się w niej chociaż do niedawna uważał, że miłość jest przereklamowana i z pewnością nie dla niego. Nie po tym, co przeszedł z Pauliną. Ula miała w sobie wrodzoną dobroć, niezwykłą łagodność i zupełnie bezkonfliktowy charakter. Przez te dwa miesiące nigdy nie doszło między nimi do żadnych spięć, a to świadczyło o tym, że myślą podobnie i postrzegają wiele rzeczy identycznie.

Odstawił kieliszek na stolik i ujął jej dłonie w swoje.

 - Nie rób tego Ula, błagam. Nie wyprowadzaj się…

 - Marek, to o co mnie prosisz jest niedorzeczne. Przecież kiedyś i tak będę musiała zacząć żyć na własny rachunek. Nie mogę wciąż liczyć na twoją pomoc, chociaż bardzo ją doceniam. Dlaczego tak ci zależy, żebym tu została? Ty powinieneś teraz zacząć na nowo układać sobie życie. Paulina bardzo cię zraniła, ale przecież na niej świat się nie kończy. Byłbyś szczęśliwszy mając u boku kobietę, która dobrze by cię rozumiała i była wsparciem na każdym kroku, a nie myślała egoistycznie wyłącznie o sobie, tak jak Paulina.

Marek westchnął i przycisnął jej dłonie do ust.

 - Jest tylko jedna taka kobieta. To ty… Zakochałem się w tobie, Ula – wyszeptał. – Tylko ty w lot odgadujesz moje myśli, tylko ty znasz mnie najlepiej, tylko ty potrafisz przywrócić mnie do pionu i dopilnować, żebym nie popełniał błędów. Tylko ty sprawiasz, że jestem lepszym człowiekiem. Jesteśmy bardzo do siebie podobni. Pasujemy do siebie. Ja nigdy bym cię tak nie skrzywdził jak Bartek. Wiem, że masz uraz do facetów, ale ja nie jestem taki jak on. Jeśli nie jestem ci obojętny, to może udałoby nam się przejść przez życie razem, szczęśliwie i zgodnie. Jeśli dasz nam szansę, ja ci przysięgam, że zawsze będę cię szanował, a przede wszystkim zawsze będę cię kochał. Zaczęliśmy od pięknej przyjaźni. Takie związki są najtrwalsze, a przynajmniej tak mówią ludzie.

 


Ula siedziała na kanapie, jak skamieniała. Oczami wyobraźni widział, jak w jej głowie przesuwają się trybiki próbując zrozumieć i ogarnąć to, co usłyszała. Przełknęła nerwowo ślinę, złapała za kieliszek wychylając jego zawartość do dna.

 - To nie dzieje się naprawdę – wykrztusiła. – Mam jakieś urojenia… Marek, to niemożliwe. Niemożliwe, żebyś mnie kochał.

 - Dlaczego tak uważasz?

 - Myślę, że mylisz miłość z przyjaźnią, współczuciem i być może z litością. Mylisz to, bo jesteś dobrym, porządnym facetem.

 - Ula, kochałaś Bartka, znasz to uczucie i doskonale wiesz, że nie można go pomylić z żadnym innym. Gdybym miał jakiekolwiek wątpliwości, nigdy bym ci tego nie wyznał, a ja jestem w stu, ba nawet w dwustu procentach pewien tego, co do ciebie czuję. Nie chcę z twojej strony żadnych obietnic, żadnych deklaracji. Ja tylko pytam, czy istnieje choćby najmniejsza szansa, żebyś odwzajemniła to uczucie.

Rozpłakała się. Najzwyczajniej w świecie zalała się łzami. Skuliła się na kanapie chowając twarz w dłoniach. Skonsternowany Marek sięgnął po pudełko z chusteczkami.

 - Na litość boską, Ula… Nie było moim zamiarem doprowadzić cię do płaczu. Błagam cię przestań, bo serce mi pęka…

Wytarła mokre policzki wbijając w niego wzrok skrzywdzonego psiaka.

 - Naprawdę jestem ci wdzięczna za tę miłość – wykrztusiła drżącym głosem. – Myślę, że…, że nie będzie mi tak trudno ją odwzajemnić…

Marek uśmiechnął się szeroko, a w jego policzkach wykwitły dwa urocze dołeczki. Przygarnął ją do siebie całując delikatnie jej skroń. Siedzieli tak przytuleni jeszcze dość długo, do momentu aż Ula uspokoiła się i przestała płakać.

 

czwartek, 16 czerwca 2022

GDY KOCHA SIĘ ZBYT MOCNO - rozdział 6

ROZDZIAŁ 6

 

 - To, jak będzie, panie Dąbrowski? Pomoże nam pan, czy nie? – śledczy pochylił się nad stołem i spojrzał w oczy Bartkowi. Czaił się w nich strach i to właśnie postanowił wykorzystać. Bartek walczył sam ze sobą. Nie uśmiechała mu się perspektywa spędzenia ponad dziesięciu lat za kratkami. Już tu usłyszał, jak traktuje się w więzieniach skazanych za maltretowanie kobiet. Są traktowani dokładnie tak samo, jak ich ofiary. Z drugiej strony musiałby wsypać ludzi, którzy dawali mu zarobić.

 


 - Nadal pan nic nie rozumie… - wybąkał. – Nie dociera do pana, że jeżeli zacznę sypać, to tak, jakbym założył sobie pętlę na szyję? To niebezpieczni ludzie i nigdy nie darują takich rzeczy. Ja już mam przechlapane, bo nie przyniosę na czas pieniędzy ze sprzedaży tych zarekwirowanych prochów.

 - Jeżeli pójdzie pan na współpracę, zapewnimy panu ochronę i skrócenie wyroku, a także odsiadywanie kary w więzieniu o złagodzonym rygorze. Do pana należy decyzja.

Śledczy podszedł do stojącego nieopodal regału. Z jakiejś teczki wyciągnął plik zdjęć i rozrzucił je na stole.

 - Niech się pan dokładnie przyjrzy, panie Dąbrowski. Rozpoznaje pan kogoś?

 - A nawet jeśli, to i tak wam to nic nie da, bo ja nie znam ani jednego nazwiska, jedynie kilka pseudonimów.

 - I to nam wystarczy. Proszę oglądać.

Przekładał jedno zdjęcie za drugim. Znał ich. Znał ich niemal wszystkich, ale większość jedynie z widzenia. Spotykał ich przy karcianych stolikach lub przy ruletce, czy barze.

 - Widziałem ich tam wszystkich – mruknął.

 - Tam? To znaczy, gdzie?

 - Jest takie miejsce na Szmulowiźnie przy Grodzieńskiej. Dokładnego adresu nie znam. Mają swoją szulernię w podwórzu jednej z kamienic i tam urzędują. Jeśli chcecie zrobić tam nalot, to z góry odradzam. Żeby dostać się do środka trzeba sforsować solidne, metalowe drzwi. Zanim to zrobicie, oni znikną.

 - A jak ty wchodziłeś?

 - Mnie tam znają. Na straży przy drzwiach stoi przeważnie Blizna. To ten – wyciągnął jedno ze zdjęć i podał śledczemu. – Znam jeszcze Smutnego – podał kolejną fotografię - i Borsuka. Boss to ten mały, niepozorny, ale bardzo niebezpieczny facet – postukał palcem w zdjęcie. Reszty nie znam. Nie wiem jakie mają pseudonimy. Kokainę zawsze dostawałem od Smutnego i to on mi mówił, kiedy mam pokazać się z forsą.

Policjant uśmiechnął się.

 - No widzisz, jak chcesz, to umiesz się postarać. Za chwilę podpiszesz protokół z przesłuchania i pozwolimy ci spać. Dobra robota.

 

W poniedziałek rano Marek i Ula ponownie pojechali na komendę. Już na miejscu Ula oświadczyła, że chciałaby złożyć dodatkowe zeznania.

 - O czymś pani zapomniała? – zdziwił się trochę policjant, ale Ula pokręciła przecząco głową.

 - Nie, jeśli chodzi o przemoc, to powiedziałam panu wszystko, ale właśnie dowiedziałam się, że jak zatrzymano mojego męża, on posiadał przy sobie sporą ilość narkotyków. Ja przyszłam tylko zeznać, że podejrzewałam go o handel nimi, a także o ich zażywanie. Często bywał pod ich wpływem, bo wówczas zachowywał się nienaturalnie i był mocno pobudzony. To wtedy najczęściej robił mi awantury i bił. Prawda jest jednak taka, że ja w domu nigdy nie natknęłam się na żaden woreczek zawierający jakiś podejrzany proszek. Albo więc trzymał ten towar poza domem, albo potrafił go przede mną dobrze ukryć. Często wyłudzał ode mnie pieniądze więc być może, że właśnie na prochy. Mam też niemal stuprocentową pewność, że jest uzależniony od kart i być może nie tylko od nich. Jest hazardzistą. Nigdzie nie pracował, nie miał stałego zatrudnienia, ale z pewnością posiadał jakieś źródło dochodu, choć ja z tego nie dostawałam ani grosza. Może było tak, że zarabiał na handlu narkotykami a zarobione z tego pieniądze tracił w jakichś szulerniach. Ja bardzo bym nie chciała, żeby posądzono mnie o współudział w tym procederze. On sam nigdy mi nie powiedział, czym się zajmuje i dlaczego znika po całych dniach i nocach. Nie dociekałam. Mam swoją pracę i to dzięki niej się utrzymuję. Jego pieniądze nie były mi do niczego potrzebne. Chciałam również zastrzec, że za jego ewentualne długi nie odpowiadam.

 


Policjant wydrukował to dodatkowe zeznanie i dał Uli do podpisu.

 - A tak na koniec to doradzam wystąpienie do sądu o rozdzielność majątkową, chyba że pani ją już ma.

 - Mam taki dokument od roku. Wystąpiłam o rozwód i w tej chwili ma go reprezentujący mnie prawnik.

 - Dobrze pani zrobiła zabezpieczając się w ten sposób.

 - Teraz też tak myślę, choć wtedy nie widziałam większego sensu w załatwianiu takiego dokumentu. Mąż i tak wykradał mi pieniądze, a ja nie miałam możliwości, żeby wyegzekwować ich zwrot.

 - Teraz na pewno się to przyda, przekona się pani. To wszystko z mojej strony. Życzę państwu powodzenia.

 

Wyszli z budynku komendy i ruszyli w stronę domu. Marek jednak intensywnie nad czymś myślał co chwilę zerkając na Ulę. Uśmiechnęła się i mruknęła – no pytaj. Przecież widzę, że coś cię dręczy.

Zmieszał się trochę i pomyślał, że ona jednak dobrze go zna.

 


 - Zastanawiam się nad tą rozdzielnością majątkową. Bartek nie musiał podpisać tego dokumentu? Wydawało mi się, że to dotyczy obojga małżonków.

 - Bo tak jest. Ja wniosłam sprawę do sądu. Ze względu na ważne powody sąd decyduje, że akt może podpisać tylko jeden z nich. Mój przypadek był właśnie takim przypadkiem wyjątkowym, chociaż tak naprawdę to przepisy nie uściślają, co oznaczają „ważne powody” i właściwie z niczego nie musiałam się tłumaczyć. To było mi na rękę, bo gdyby Bartek się o tym dowiedział, zgotowałby mi piekło. Wtedy ten papier nie zmienił niczego, bo on nadal żerował na mnie i okradał mnie z pieniędzy. Wygląda na to, że nigdy nie wiadomo co może się człowiekowi w życiu przydać. Ty nie dzieliłeś się majątkiem z Pauliną?

 - Dzieliłem, ale tylko tym ruchomym. Dom kupiłem jeszcze zanim się pobraliśmy więc nie miała do niego prawa. Zabrała wyłącznie meble, które kupiła. To głównie dlatego te pokoje na dole są puste. Nie rościła pretensji o nic więcej, bo to ja utrzymywałem ten dom i to ja płaciłem wszystkie rachunki. W tym przypadku akurat zachowała się honorowo, ale to był jedyny raz, bo cała reszta była żenadą i totalnym prostactwem z jej strony.

 - Ona nosi w sobie wiele złości i chyba tak naprawdę wyłącznie na siebie, ale w życiu się do tego nie przyzna. Jest zbyt dumna, żeby się kajać w ten sposób. Ludzie jej nie lubią za tę wyniosłość i za traktowanie wszystkich z góry. Zwyczajnie zadziera nosa, jakby była kimś lepszym od innych. Naprawdę cię podziwiam, że tak długo z nią wytrzymałeś. Powinieneś dostać medal za wytrwałość.

 - Powinienem… - Marek uśmiechnął się do Uli. – W końcu jednak pękłem i nie dałem rady dłużej udawać, że jestem szczęśliwy w tym małżeństwie. Myślę, że Paulina ma jakieś problemy psychiczne, ale na szczęście już nie do mnie należy dociekanie, jakiego są rodzaju. Ja wiem na pewno, że ta kobieta nie nadaje się ani na żonę, ani na matkę. Początkowo bardzo chciałem mieć dzieci, a potem zrozumiałem, że nie z nią. To na pewno byłaby katastrofa, choć ja nadal pragnę dzieci mieć. A jak było u ciebie? Nie chciałaś mieć dzieci?

 - Chciałam. Bardzo. Bartek nie jest facetem, który po pracy wraca grzecznie do domu i kocha życie rodzinne. Częściej go nie było, jak był. Znikał po całych dniach i tylko mogę się domyślać, że grał w karty do upadłego. Życie z hazardzistą, to życie na krawędzi. Z desperacji posuwa się do okropnych rzeczy. Nigdy nie przyniósł żadnych pieniędzy do domu, okradał mnie z moich własnych, miał gdzieś, czy następnego dnia będę miała co włożyć do garnka i mieć za co zrobić opłaty. No i do tego bił mnie… Sama się sobie dziwię, że wytrzymywałam to tak długo. Powinnam go już wcześniej znienawidzić, bo tylko mnie krzywdził, choć twierdził, że robi to przecież z wielkiej do mnie miłości. Co za obłuda…

 - On nie zasługuje na ciebie. Ty jesteś za delikatna, za bardzo wrażliwa, podatna na zranienie. Jesteś łatwym obiektem ataku, bo nie potrafisz się bronić ani wykłócać o swoje. To ostatnie stoi trochę w sprzeczności z twoją pracą, bo przecież zawodowo walczysz, jak lew o każdą umowę. Dziwny ten twój dualizm, chociaż muszę przyznać, że dla firmy ta twoja waleczność i lojalność jest bezcenna. No, jesteśmy… - Marek zatrzymał się przed bramą nie wyłączając silnika. – Myślę Ula, że od poniedziałku powinnaś wrócić do pracy. Siniaków już prawie nie widać, a ja bardzo potrzebuję cię w biurze.

 - Też tak uważam i bardzo chętnie porzucę to lenistwo. Uciekam, a ty jedź. Pamiętasz, że masz dzisiaj spotkanie z Pshemko? Dopieść go trochę. – Zgrabnie wyskoczyła z samochodu i otworzyła bramkę. – Jeszcze tylko kilka dni i znowu będzie normalnie – pomyślała.

 

Miesiąc później miała wyznaczony termin rozprawy rozwodowej. Dzięki Markowi reprezentował ją w sądzie prawnik. Okazał się bardzo operatywny, bo przed rozprawą dotarł do Bartka i tak mu namącił w głowie, że chłopak bez sprzeciwu podpisał dokumenty rozwodowe. Wprawdzie początkowo się rzucał i przysięgał, że nigdy Uli rozwodu nie da, ale mecenas miał mocne argumenty, a zwłaszcza jeden.

 - Wie już pan zapewne, że nie będzie na własnej rozprawie rozwodowej, bo nie udzielono panu zgody i rozprawa odbędzie się niejako zaocznie. Jeśli pan tego nie podpisze obiecuję panu, że zmienię treść pozwu i zażądam w imieniu mojej klientki horrendalnego odszkodowania za straty moralne. Jeśli pan nie będzie w stanie zapłacić pociągniemy do odpowiedzialności pańską matkę i naprawdę nie obchodzi mnie, czy zastawi dom, czy sprzeda ostatnią koszulę. Powinien się pan cieszyć, że żona nic nie chce poza tym, że pragnie jedynie uwolnić się od pana raz na zawsze. To jak będzie? – podsunął mu dokumenty.

 - Daj pan. Przynajmniej jeden problem będę miał z głowy. I tak już za dużo mam kłopotów – złożył kilka zamaszystych podpisów i zwrócił plik dokumentów prawnikowi.

 

W dniu rozprawy Ula wraz z Markiem pojawiła się na korytarzu budynku sądu. Po chwili dołączył do nich prawnik i przekazał Uli dobre wieści, że Bartek podpisał dokumenty rozwodowe. Sądziła, że będą z tym problemy. W końcu dobrze znała swojego męża, ale adwokat okazał się sprytny. Na salę rozpraw wchodziła już bardziej spokojna i rozluźniona. Wierzyła, że wszystko dobrze się skończy zwłaszcza, że towarzyszył jej Marek, który bezustannie ją wspierał i podtrzymywał na duchu.

czwartek, 9 czerwca 2022

GDY KOCHA SIĘ ZBYT MOCNO - rozdział 5

ROZDZIAŁ 5

 

Jasiek Cieplak przepuścił przodem swoją młodszą siostrę i wszedł za nią przez bramę. Zauważył otwarte na oścież drzwi garażu i rzucił do małej: – Betti idź do domu, ja zaraz przyjdę, tylko przekażę coś tacie.

Dziewczynka posłusznie wspięła się na schodki i zniknęła za drzwiami domostwa. Jasiek oparł się o futrynę obserwując przez chwilę ojca pochylonego nad starym silnikiem.

 – Słyszałeś już najnowsze wieści? – zapytał.

Cieplak senior oderwał się od roboty i uważnie popatrzył na syna.

 


 - Jakie wieści? O czym?

 - Raczej o kim. O twoim zięciu. Dąbrowska ponoć od rana lata po całej wsi i desperacko szuka dla niego pomocy. Zamknęli go. Siedzi w areszcie za pobicie Uli a także za posiadanie i handel narkotykami. Ponoć znaleźli przy nim całą paczkę poporcjowanej kokainy.

 - Skąd o tym wiesz?

 - Od Robsona. Przecież jego ojciec jest prawnikiem, a Dąbrowska to cwana baba na swój pokrętny sposób. Zjawiła się u nich w domu z samego rana, jeszcze zanim Robson wyszedł na uczelnię. Ponoć rzuciła się przed Morawskim na kolana i błagała go o pomoc. Niezły cyrk odstawiła. Pewnie pomyślała, że Morawski w ramach sąsiedzkiej pomocy z radością podejmie się wyciągnięcia Bartka z ciupy i w dodatku zrobi to za darmo. Chyba Bartuś się doigrał, bo z tego, co Robson podsłuchał wynika, że grozi mu nawet dziesięć lat odsiadki i to za same narkotyki, a do tego dochodzi jeszcze kara za pobicie.

Józef słuchał tych rewelacji i tylko głową kiwał.

 - Ja wiedziałem, że to zwykły bandzior. To tylko Ula wciąż wierzyła, że on się zmieni. Tacy się nie zmieniają, bo jak wyczują źródło łatwego zarobku, to brną w to nie oglądając się na żadne konsekwencje. Nawet bym się nie zdziwił, gdyby ten drań rozprowadzał te prochy w szkołach. On nie ma żadnych skrupułów. Dąbrowska, to jednak wielki prymityw skoro wierzy, że jakikolwiek prawnik wyciągnie go z tego bagna.

 - Masz rację. Tak, czy siak, Morawski jej odmówił powołując się na recydywę, bo pamiętał, że Bartek już kilka, a nawet kilkanaście razy był karany za drobne kradzieże i włamania do samochodów.

 - Trzeba powiadomić Ulę. Zresztą wybieram się do niej w sobotę, bo chcę wiedzieć, jak postępuje sprawa z rozwodem. Nie chcę jej przekazywać tych rewelacji przez telefon. Wieczorem zadzwonię i umówię się. Zostaniesz z Beatką?

 - Zostanę. Przyjdzie Kinga i pomoże jej przy lekcjach.

 

Marek poluzował pasek od spodni i wytarł serwetką usta.

 - Ależ to było dobre. Nie miałem pojęcia, że potrafisz tak dobrze gotować. Niecnie to wykorzystam.

 - Nie ma sprawy – posłała mu szeroki uśmiech. – Za to, co dla mnie zrobiłeś powinnam ci serwować super obiady do końca życia.

Zachichotał.

 - Nie obiecuj, nie obiecuj, bo może się spełnić… – przerwał na chwilę usłyszawszy dźwięk telefonu. – To twój. Odbierz, a ja pozmywam.

Rozmawiała przez chwilę, a potem weszła do kuchni trzymając komórkę przy uchu.

 - Marek, tata ma jakieś ważne wiadomości i chciałby przyjechać w sobotę do południa…

 - Nie ma sprawy. Pojadę po niego. Powiedz, że będę koło dziesiątej.

 

W sobotni poranek kilka minut po dziewiątej wprowadził sobie adres Cieplaków do GPS-a i ruszył zgodnie z podawanymi wskazówkami. Nigdy nie był w rodzinnym domu Uli, a w tym, w którym mieszkała z Bartkiem, zaledwie dwa razy i nawet nie wchodził, bo tylko ją podwoził. Ula uprzedzała go, że to jakieś dobre pół godziny jazdy. Ona autobusem tłukła się znacznie dłużej z Warszawy.

 


Skręcił w wąską uliczkę, wzdłuż której luźno stały domy i znacznie zwolnił rozglądając się za numerem ósmym. Dostrzegł wypatrującego go Józefa i uśmiechnął się. Polubił bardzo Cieplaka za jego wielkie poczucie sprawiedliwości, za wspaniały stosunek do córki i za dobre serce. Ujęły go łzy i wielka wdzięczność, jaką mu okazywał za uratowanie Uli.

Podjechał pod bramę i wyskoczył z samochodu podchodząc do Józefa z wyciągniętą prawicą.

 - Dzień dobry, panie Józefie. Miło pana widzieć.

 - I wzajemnie. Bardzo dziękuję, że się pan pofatygował. Ja pewnie nie trafiłbym tam do was.

 - I na pewno długo by pan jechał w dodatku z przesiadką. Samochodem będzie znacznie szybciej. Zapraszam – otworzył drzwi od auta na całą szerokość. Józef umościł się na siedzeniu i zapiął pas. – Podobno ma pan jakieś wieści?

 - Mam i właściwie sam nie wiem czy dobre, czy złe, ale wolałbym o wszystkim powiedzieć już na miejscu, żeby się nie powtarzać.

 - To zrozumiałe – zgodził się Marek. – Ja mam tylko taką małą prośbę do pana. Proszę zwracać się do mnie po imieniu. Nie lubię takich oficjalnych zwrotów, bo to człowieka krępuje.

 - Nie ma sprawy – Józef uśmiechnął się od ucha do ucha. – W końcu mógłbyś być moim synem.

 

Marek wjechał na podjazd i zatrąbił. Po chwili wybiegła z domu Ula i już witała się z ojcem całując go i ściskając.

 - Tak się cieszę, że przyjechałeś, a jak dzieciaki?

 - Dobrze. Jasiek umówił się dzisiaj z Kingą i będą mieli oko na Betti.

Złapała go pod ramię i wprowadziła do domu.

 - Zjesz z nami obiad?

 - Wolałbym nie, córcia. Przekażę to, co mam wam do przekazania i uciekam. Mam trochę roboty w garażu.

Usadziła go w salonie przy szklanej ławie. Po chwili ustawiała też na niej parujące filiżanki z kawą i pokrojone ciasto, które upiekła.

 

Józef opowiedział im to wszystko, czego dowiedział się od Jaśka, również o narkotykach, jakie miał przy sobie Bartek. Ula jakoś nie bardzo była tym zaskoczona.

 - Ja czułam, że on robi jakieś lewe interesy, choć nie mam pojęcia, czy w ogóle na nich zarabiał, bo do domu nie przynosił żadnych pieniędzy. Sam dobrze wiesz tato, że nigdy nie miał stałej pracy, bo wszędzie „szefowie go nie rozumieli”. Tak przynajmniej się tłumaczył, że nigdzie nie może zagrzać na dłużej miejsca.

 - Ula ja nie wiem, co może jeszcze z tego wyniknąć – Józef wyglądał na zmartwionego. - Niewykluczone, że będą cię ciągać na zeznania. Nie mam pojęcia, czy w ogóle przeprowadzą sprawę rozwodową podczas jego odsiadki. Tego boję się najbardziej.

 - Z tego, co wiem – wtrącił się Marek – sąd nie wstrzymuje postępowania, jeśli jeden z małżonków siedzi w areszcie, bo orzeczenie rozwodowe może wydać niejako zaocznie. Zapytam mojego prawnika, który będzie reprezentował Ulę na rozprawie. Akurat rozwodem najmniej bym się przejmował. Ja się boję, żeby on ciebie w coś nie uwikłał. Pewnie będzie się bronił rękami i nogami, i zacznie obciążać wszystkich dokoła tylko nie siebie.

 - Ja nie mam nic do ukrycia. Nie miałam zielonego pojęcia o jego działalności ani nie czerpałam z niej korzyści. To on wyciągał ode mnie pieniądze, a nie ja od niego i tak właśnie zeznam, gdyby mnie pytano.

Cieplak posiedział jeszcze trochę, akurat tyle, żeby zjeść do końca ciasto i dopić kawę. Marek odwiózł go z powrotem do Rysiowa, a gdy wrócił Ula stawiała na stole obiad. Słowa Józefa mocno go zaniepokoiły i naprawdę zmartwiły. Nie chciał, żeby coś stało się Uli, żeby była posądzona o jakiś współudział w handlu prochami. Dąbrowski był zdolny do wszystkiego i nie cofał się przed żadną podłością, byleby ratować własny tyłek. Poza tym nie wiadomo, z jakimi ludźmi się zadawał i do czego mogliby być zdolni. Znając jego ciągoty do przestępczego półświatka nietrudno było się tego domyślić. Pomyślał, że powinni jednak pojechać na komendę i wyjaśnić swoje obawy człowiekowi, u którego Ula składała zeznania w sprawie o pobicie. Koniecznie musiał ją w jakiś sposób zabezpieczyć i ochronić. Nie darowałby sobie, gdyby jej się coś stało.

 

Ula wyniosła dzbanek z kawą i filiżanki na wielki taras. Była piękna pogoda i szkoda było się kisić w czterech ścianach. Oparła się o betonowy murek i wystawiła do słońca twarz.

 - Uwielbiam taką pogodę – mruknęła.

 

 

Marek przysiadł w rattanowym fotelu i przyjrzał jej się z przyjemnością. Jej ciało nosiło jeszcze ślady tego pobicia. Twarz, a zwłaszcza policzki wyglądały nienaturalnie sino, ale psychicznie najwyraźniej odżywała. Wciąż nie rozumiał tej relacji między nią a Bartkiem. Nie rozumiał, jak w ogóle mogła pokochać tak złego i zepsutego faceta. Nie zaznała z nim szczęścia, a te dwa lata, jak sama mówiła, były pasmem jej udręki i bezsprzecznej, życiowej porażki. Początkowo sądził, że mieszkając w jego domu ona otworzy się bardziej. Chciał jej zadać tyle dręczących go pytań, bo uważał, że jeśli na nie odpowie, on będzie mógł jej bardziej pomóc, ale nic takiego nie nastąpiło. Uważał się za jej przyjaciela, ona traktowała go podobnie, a mimo to pozostawiła wyłącznie dla siebie pewną część bardzo osobistych przeżyć. Była najbardziej delikatną i najbardziej wrażliwą osobą jaką znał. Jej pracowitość, lojalność, mądrość, kompetencje i bezwarunkowe trwanie przy nim bez względu na to, czy było dobrze, czy źle, imponowały mu od samego początku. Nawet nie potrafił zliczyć, jak wiele razy jej kreatywność ratowała firmę z różnych opresji, jak ratowała jego. Nie miał pojęcia, że jej życie posiada drugie, gorsze dno.

Poczuła wbity w siebie przenikliwy wzrok Marka i odwróciła do niego twarz.

 - Przyglądasz mi się od jakiegoś czasu… O co chodzi?

 - O nic. Naprawdę o nic. Myślę sobie tylko, że trzeba być skończoną kanalią, żeby skrzywdzić kogoś tak bardzo delikatnego i pięknego. Wybacz Ula, ale ja chyba nigdy nie zrozumiem, jak mogłaś obdarzyć uczuciem takie bydlę.

Zamigotały jej w oczach łzy i pociekły po policzkach. Otarła je nerwowo przysiadając na fotelu obok Marka.

 - Czasami tak się zdarza, że kochamy zbyt mocno. Doznajemy niewyobrażalnej krzywdy a i tak nie mamy siły, żeby tę przemoc przerwać i odejść. Myślę, że tak właśnie było ze mną. On uderzył mnie o jeden raz za dużo i to zadecydowało, że już nigdy do niego nie wrócę. Uważam też, że nie powinnam tobie siedzieć za długo na głowie. Też masz swoje prywatne sprawy, a ja tylko przeszkadzam i sprawiam, że czujesz się pewnie w jakiś sposób uwiązany. Kiedy już znikną te siniaki chciałabym się rozejrzeć za jakąś kawalerką. Może uda mi się wynająć coś niedrogiego…

Marek żachnął się. Przecież nie o to mu chodziło. Jeszcze by tego brakowało, żeby Ula poczuła się winna tej całej sytuacji.

 - Wiesz dobrze, że nigdzie nie musisz się spieszyć. Mieszkanie z tobą, to prawdziwe szczęście. Dom jest zadbany, posiłki o czasie, a sprawy firmowe też nie leżą odłogiem. Jesteś prawdziwym skarbem Ula, którego ja wcale nie chcę się pozbyć więc nie szukaj nic na siłę, dobrze?

Uśmiechnęła się do niego szeroko. Westchnęła i przymknęła oczy opierając się wygodnie w fotelu.

 - Dziękuję. Jesteś naprawdę wspaniałym przyjacielem.