Łączna liczba wyświetleń

środa, 30 grudnia 2015

"OGRÓD SZCZĘŚCIA" Autor: emisia12345 - rozdział 10 ostatni



ROZDZIAŁ 10
ostatni


Po przebudzeniu Ula spojrzała w okno. Zaróżowione niebo zwiastowało zmianę pogody. Lato niestety będzie musiało ustąpić miejsca jesieni. Powiał wiatr, okno trzasnęło. Ula wzdrygnęła się.
 - Zimno ci? - odwróciła głowę i zobaczyła, że Marek leży wsparty na łokciu. Jak długo ją obserwuje? Speszona podciągnęła koc pod samą brodę.
 - Nie.
 - Żałujesz?
 - Ani trochę - przezwyciężyła nieśmiałość i przytuliła się do niego. - Jesteś wspaniały. To była cudowna noc. Nigdy się tak nie czułam, nie przeżyłam czegoś takiego. No... nie wspominając małżeńskiego obowiązku, ale to nie było naprawdę. To pierwszy raz, gdy to jest dla mnie naprawdę. Nic nie równa się z przeżyciami tej nocy.
Piotr nie spał z nią z miłości. Po przebudzeniu nie patrzył zaniepokojony, że ukochana zniknie, jeśli na moment oderwie od niej wzrok. Wtedy brak było szczerych uczuć, cudownej radości. Zupełny brak poczucia, że świat się zmienił, a przecież wkrótce okazało się, że dla niej już nic nie będzie takie samo.
 - Piotr mnie nigdy nie kochał, to nie była...
Marek zamknął jej usta pocałunkiem.
 - Czy ktoś ośmielił ci się już kiedyś powiedzieć, że za dużo mówisz?
 - Nie. Przynajmniej ostatnio. Mówię za dużo, gdy jestem podenerwowana.
 - Czy przy mnie czujesz się podenerwowana? Tak źle na ciebie wpływam? - chciała zaprzeczyć, ale podniecona pieszczotami jedynie westchnęła. - A jednak - zaśmiał się Marek
 - Nie, - szepnęła drżącym głosem - ale masz... zimne ręce.
 - Nieprawda - odkrył ją. - Nie masz pojęcia co przeżywałem od chwili, gdy pierwszy raz cię ujrzałem. Długo nie kochałem się z żadną kobietą, myślałem, że zapomniałem jak to się robi.
 - Nic nie zapomniałeś.
 - Dzięki tobie. Gdy zobaczyłem cię w ogrodzie, wszystko mi się przypomniało. Zostałem uleczony.
Dał tego kolejny dowód. Oddawała mu gorące pocałunki, z całej siły wtulając się w jego ciało, starając się go jeszcze bardziej podniecić. Czuła cudowne mrowienie w piersiach i brzuchu, ogień między nogami, ucisk w łonie. Marek... Jego usta błądziły po jej twarzy, szyi, piersiach. Z wielką wprawą grał ponownie na jej zmysłach jak na strunach skrzypiec.

Zachował się dyskretnie i wrócił do domu, nim wieś zbudziła się ze snu. Wszedł do małżeńskiej sypialni, stanął przed zdjęciem w srebrnej ramce.
 - Paula, zakochałem się - powiedział na głos i spojrzał na suknie, które wydały mu się stare, jakby Paulina porzuciła je jako niepotrzebne. Wziął fotografię do ręki. - Najdroższa, nigdy cię nie zapomnę. Wiesz o tym, bo wiele razy ci to powtarzałem, lecz spotkanie z Ulą uświadomiło mi, że pamięć o tobie nie oznacza wycofania się na pustynię. Pokochałem inną kobietę, ale ty nadal jesteś częścią mnie, zawsze będziesz. Gdybym umarł pierwszy, nie chciałbym, żebyś była sama, żeby nikt cię nie kochał i żebyś nie miała dzieci - zamilkł, jakby czekał na odpowiedź. zamiast głosu zza światów usłyszał trzaśnięcie furtki. To ogrodniczka przyszła do pracy. Spojrzał w okno i uśmiechnął się na widok Uli w roboczym stroju. Chętnie poszedłby do niej, ale jeszcze nie skończył rozmowy z Paulą. - Wiesz, ona pod wieloma względami przypomina mi ciebie. Jest odważna, uczciwa, bezpośrednia - uśmiechnął się. - Często mówi coś półżartem, czym nieświadomie mnie rozbawia, a myślałem, że zapomniałem co to śmiech. Sprawiła też, że chciało mi się płakać, a sądziłem, że wylałem wszystkie łzy. Gdy wynurzyła się z porannej mgły, jakby wstąpiło we mnie nowe życie - powiódł palcem po fotografii. - Oczywiście nie ma twojej gracji, manier, pewności siebie. Ubiera się fatalnie i bez zastanowienia mówi, co ślina na język przyniesie. Niepojęte, że uległem złudzeniu i przez pomyłkę wziąłem ją za ciebie. Że co? Aha. Rozumiem. Dziękuję ci mój aniele.

Przyszedł do sąsiedniego ogrodu na lunch i został do podwieczorku. na pożegnanie pocałował Ulę w policzek.
 - Do jutra po południu.
Doceniła to, że nie chciał zostać na noc, gdy w sąsiednim pokoju śpi dziecko. Jak dobrze, że jest delikatny. Wieczorem zadzwonił, dając dowód, że myśli o niej. Rano zadzwonił, by powiedzieć, że zaczyna robić porządki w szafach.
Przez pół dnia Ula uśmiechała się radośnie, lecz teraz, tuż przed spotkaniem, denerwowała się, bo nie bardzo wiedziała jak rozmawiają ludzie, którzy spędzili ze sobą noc? Czy zmienia coś fakt, że pracuje w ogrodzie kochanka? Jak się w tej sytuacji zachować?
Okrężną drogą zachęcała Marka, by uporządkował rzeczy po zmarłej żonie. Stale zwlekał, a zajął się tym zaraz po upojnej nocy! Co to oznacza?
Spodziewała się, że zastanie go w ogrodzie, że jak zwykle będzie udawał, iż coś robi. To pretekst, aby być koło niej. Tymczasem nigdzie go nie widać. Podejrzane.

Zaczęła pielić. Pocieszała się, że wyjechał w pilnej sprawie. Zajęła się usuwaniem rozrośniętego rabarbaru. Chciała wyciągnąć cały korzeń, wiec na klęczkach cierpliwie go obkopywała.
 - Dzień dobry - drgnęła i przecięła korzeń.
 - Och! Przez ciebie reaguje nerwowo.
 - Wiem. Wystarczy dotknąć pewnego miejsca - gdy jej twarz spłonęła rumieńcem, dodał: - Cieszy mnie, że pamiętasz.
 - Jak mogłabym zapomnieć?
 - Myślałem, że przyjdziesz się przywitać.
 - Mam mnóstwo do zrobienia i ty chyba też. Nie chciałam przeszkadzać.
 - Za późno martwisz się o mój spokój. Zakłócenie jest trwałe... Zostaw zielsko. Widzisz? - pokazał duże pudło. - Wreszcie cię posłuchałem.
 - Czemu akurat dziś to wyrzucasz?
 - To po prostu stare rzeczy. Nie należy liczyć na to, że potraktujesz mnie poważnie, poślubisz i wprowadzisz się do domu, w którym wszędzie będą rzeczy Pauli. Nie mogę uparcie trzymać się przeszłości.
 - Ślub? Przeprowadzka? - sądziła, że się przesłyszała. Za mało się znali, więc na razie małżeństwo nie wchodziło w grę. Jeszcze nie oswoiła się z myślą, że spędzili razem noc.
 - Chodź - rzekł Marek. Położył rzeczy na stosie suchych gałęzi i podpalił. Ula postanowiła, że sama nie wspomni o małżeństwie. A jeśli Marek znów poruszy ten temat? Hmm, wtedy... wymyśli coś na poczekaniu. To tak prędko się nie zdarzy. Małżeństwo byłoby szaleństwem.
 - Przypilnuj ognia, a ja pójdę po następne pudło.
 - Dobrze - dorzuciła gałęzi, żeby suknie Pauliny paliły się żywym płomieniem. Marek stwierdził, że operacja, której się bał, nie jest taka przykra. Raz czy dwa zawahał się przed wrzuceniem czegoś w ogień. Lecz dopiero po otwarciu małego pudełeczka nieco się ociągał. Ula przykucnęła obok.
 - O co chodzi?
 - O to - westchnął smutno. - Patrz! - W pudełku leżał biały miś. - Paulina była w ciąży. Rozzłościła się, że kupiłem zabawkę, bo według niej to zły znak. Wyzwanie losu.
 - Nikt nie ma wpływu na swój los, chociaż nam się zdaje, że możemy coś zmienić.
Marek rzucił misia w ogień i wstał. Ula chwyciła go za rękę.
 - Byłem nieprawdopodobnie szczęśliwy. Chciałem podzielić się radością z całym światem, ale Paulina prosiła żebym zachował tajemnicę przez pierwsze niepewne miesiące. A potem nie było sensu mówić. Szwagier i moi rodzice i tak strasznie rozpaczali i nie miałem sumienia pogłębiać ich bólu.
 - Rozumiem cię.
Objęli się, a w ich oczach pojawiły się łzy. Marek płakał nad okrucieństwem losu. Ula przypomniała sobie pierwsze spotkanie, gdy pomylił ją ze zmarła żoną i to jak natarczywie pytał o Gosię. Wtedy sądziła, że to niegroźne. Teraz doszła do wniosku, że oszukiwała sama siebie, bo Marek nie jest uleczony, nie przebolał straty. Ona i Gosia stanowią namiastkę rodziny, której się nie doczekał. Oboje mieli złudzenia. Marek łudził się, że można zapełnić puste miejsce po zmarłej żonie i nienarodzonym dziecku. Palił pamiątki, ponieważ uznał, że nie są już potrzebne jako rekwizyty. Ula łudziła się, że pocałunek nieznajomego zbudzi ją do innego życia. Chciała pomóc mu się wyleczyć, ale swym nieprzemyślanym wtrąceniem jedynie pogorszyła sprawę. I to bardzo.
Zadzwonił budzik, więc ucieszyła się, że ma pretekst, by się pożegnać.
 - Muszę już iść. - Marek nadal ją trzymał, jakby wiedział, że ucieknie od niego. A chciał ją zatrzymać. - Wpadnę później.
Ula bała się odezwać więc jedynie rozciągnęła usta w wymuszonym uśmiechu. Uciekła, zostawiając narzędzia.
Marek, wzdrygnął się, jakby dostał zimnych dreszczy. Miał wrażenie, że Ula już nie wróci. Czuł, że coś się między nimi popsuło.
Widocznie źle wybrał moment palenia rzeczy Pauliny. Żałował, że nie zrobił tego kilka dni wcześniej, lub chociażby rano, lecz on wolał, by Ula widziała, że rozstaje się z przeszłością i myśli o przyszłości. Chciał dać dowód, że pragnie, aby ona należała do jego przyszłości. Chodziło też o coś więcej, niż palenie pamiątek. Dostrzegł moment, w którym Ula odsunęła się od niego nie fizycznie, lecz emocjonalnie. Zauważył, jak jej ulżyło, gdy zadzwonił budzik. Skorzystała z okazji, aby prędko odejść. Stał wpatrzony w dogasające ognisko i kolejno przypominał sobie każde słowo, każdy gest, aż dotarł do kluczowego momentu. Zrozumiał, co zrobił.


Ula czuła się tak, jakby znowu miała dwadzieścia jeden lat i była przytłoczona problemami, z którymi nie umiała sobie poradzić. Kolejny węzeł gordyjski! Znowu inni manipulują nią do swoich celów. Lecz tym razem nie ucieknie przed trudną sytuacją. Ucieczka rzadko jest dobrym rozwiązaniem. Gdyby przed laty odważyła się upomnieć o swoje prawa, zaoszczędziłaby sobie cierpień. Teraz wiedziała dużo z własnego doświadczenia, a wtedy posiadała jedynie wiedzę książkową. Była odcięta od bliskich, nie miała wsparcia w rodzinie, nikt jej nie kochał, nikt jej nie powiedział, że jest warta znacznie więcej niż nazwisko w czołówce najlepszych studentów, oraz wzorowa żona młodego lekarza. Dopiero Maciek i Ania pokazali jej, czym jest miłość bliźniego i wtedy wszystko się zmieniło. Nauczyła się z powrotem odwzajemniać uczucia, co ją samą odmieniło. Niewiele pomogła Markowi, lecz on nauczył ją czegoś cennego. Tego, że żadna odległość nie rozwiąże problemu, a upływ czasu go nie usunie. Człowiek musi stawić czoło demonom.
Dlaczego Marek, dopytywał się o ojca Gosi? Czy chciał mieć pewność, że namiastka rodziny nie zostanie mu odebrana? Nadejdzie dzień, że Gosia też zapyta o ojca. Dziecko ma prawo coś wiedzieć o rodzicach. Ula chciała powiedzieć Markowi, że postanowiła wrócić do przeszłości po to, by naprawić popełnione błędy. Oby to pomogło mu pogodzić się z faktem, że Małgosia nie jest jego dzieckiem.
Przyprowadziła Gosię do domu, wysłuchała wieści ze szkoły i nakarmiła. Potem zostawiła ją przy rysowaniu i poszła zatelefonować do szpitala, w którym pracował Piotr. Kwadrans później zadzwonił telefon. Ula spodziewała się telefonu ze szpitala z informacją zwrotną, więc zaniemówiła, gdy przedstawił się ojciec Piotra. Wysłuchała go, a potem zawołała:
 - Słonko, dziadek chce z tobą rozmawiać.
 - Ja mam dziadka?... Dzień dobry. Czy przyjedziesz na moje urodziny?
Ula zauważyła w drzwiach Marka.
 - Pukałem... - zdziwiony zerknął na Gosię.
 - Rozmawia z dziadkiem - wyjaśniła Ula.
 - Z ojcem Piotra?
 - Tak. Rzekomo przez te wszystkie lata czekał, żebym się odezwała. Bardzo chciał, żebym zadzwoniła. Twierdzi, że jak wtedy przyjechał i rozmawiał z Piotrem, to chciał mnie zabrać do domu, zaopiekować się. Potem wysłał ludzi na poszukiwania, a gdy nadszedł czas porodu, dzwonił do różnych szpitali...
 - Piotr, też czekał na znak od ciebie? Czemu cię nie szukał?
 - Ja nie jestem ważna. I tak chciał mnie zostawić. Było mu na rękę, że to ja odeszłam. Chodziło tylko o Gosię.
 - Czyli nie będziesz spotykać się ze swoim mężem?
 - Piotr nie żyje. Cztery lata temu wysłali go na wojnę do Iraku, jako lekarza wojskowego. W ubiegłym roku zginął podczas ostrzelania bazy wojskowej w której przebywał - spojrzała na Gosię, rozmawiająca z dziadkiem, jakby od dawna go znała. Skinęła na Marka i wyszli na ganek. - Szkoda. Gdyby nie moja głupota. Piotr znałby córkę. I ona znałaby ojca.
 - Gdyby nie jego głupota - gniewnie rzucił Marek. - Gdyby wtedy wszyscy okazali trochę serca i rozumu, potoczyłoby to się inaczej. Byliście młodzi, on zupełnie nieprzygotowany na ojcostwo - pragnął przytulić Ulę i pocieszyć, a jedynie ujął jej dłonie i mocno uścisnął. - Czemu zadzwoniłaś akurat teraz?
Wiedział, ale chciał, żeby sama mu powiedziała.
 - Musiałam pokonać strach i wyjaśnić pewne rzeczy. Powinnam zrobić to wcześniej.
 - Dużo rzeczy robimy za późno i ogarnia nas spóźniony żal. Ja najbardziej żałuję tego, że tyle czasu spędziłem na zebraniach ciągnących się do późnego wieczora. A powinienem siedzieć w domu.
 - Wszyscy bezmyślnie trwonimy czas. Gdybyśmy wiedzieli...
 - Trzeba uczyć się na błędach. Musimy traktować każdą chwilę jak bezcenny dar obojętnie, czy chodzi o podpisanie umowy wartej miliony, czy o taniec z kobietą, z którą, jeśli szczęście dopisze, zawsze będziemy słyszeć te same melodie. Człowiek nie powinien niczego trwonić.
 - Jakie to trudne - rzekła Ula półgłosem.
 - Zostawię cię teraz. Jesteś potrzebna córce, bo będzie miała dużo pytań. Przyniosłem kilka zdjęć - podał dużą kopertę. - Obejrzyj w wolnej chwili. Potem porozmawiamy.
 - O czym?
- O przeszłości i przyszłości - pragnął otoczyć ją ramionami jak łańcuchem, który złączy ich na zawsze. - O nas. Do zobaczenia.
Ula zajrzała do koperty i wyjęła jedno kolorowe zajęcie.
 - Gdzie pan Marek?
 - Poszedł do domu.
Ula wyobrażała sobie, że Paulina Dobrzańska była szczupła, ciemnowłosa. Bardzo elegancka, bo o tym świadczyły jej suknie. Lecz jako ogrodniczka musiała miewać brudne paznokcie i poplamione ubranie.
 - Czemu już poszedł?
 - Kto? Aha. Bo, nie mógł zostać.
 - Szkoda, ale powiemy mu jutro.
 - O czym?
 - O dziadku. Kto to?
 - Żona pana Marka.
Znalazł zdjęcia podczas robienia porządków i... - i co? Uświadomił sobie swój błąd? Dlaczego przyniósł fotografie żony? Czemu nic nie wyjaśnił?
 - Gdzie ona jest?
 - W niebie.
 - Jak mój tatuś?
 - Dziadek ci powiedział?
 - Tak. Obiecał, że przyśle zdjęcie. Czeka na adres.
 - Co? Jeszcze chce rozmawiać? - pobiegła do telefonu, przeprosiła teścia i obiecała wysłać zdjęcia Gosi. Potem rozłożyła na stole wszystkie zdjęcia z koperty. Paula była idealnie piękna, wysoka, smukła. Włosy miała czarne jak heban, skórę bez skazy. Kobiety o takiej urodzie są piękne do końca życia i w starszym wieku też wzbudzają zachwyt.
 - Czy wyglądał jak pan Marek?
 - Kto?
 - Tatuś.
 - Nie. Miał jasne włosy... Czemu pytasz?
 - Myślałam, że żenisz się z nim, bo jest podobny do tatusia.
 - Kto ci powiedział, że za niego wychodzę?
 - Wszyscy mówią. Mama Aldony widziała, jak go całowałaś.
 - Też coś!
 - Nie szkodzi, że nie jest podobny do tatusia, bo ty nie jesteś podobna do tej pani. Prawda?
 - Prawda.


Ula wybrała numer komórki Marka. Odezwał się natychmiast.
 - Dlaczego pierwszego dnia, myślałeś że jestem Pauliną?
 - Gra światła. Zmęczenie. Cud. Wszystko razem.
 - Omówmy najpierw teorię cudu.
 - Bardzo chętnie, bo to moja ulubiona. Ale gdybym nie był, piekielnie zmęczony do pomyłki nie wystarczyłaby turkusowa bluzka i słomkowy kapelusz.
 - A widzisz.
 - W związku z tym ja bym cię nie pocałował, a ty nie przyszłabyś za mną do domu i nie dałabyś mi herbaty, którą wzgardziłem. Nie miałbym za co cię przepraszać i nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby zaangażować jako ogrodniczkę panią Urszulę.
 - Rozumiem - pomyślała, że powtarzał jej imię bardzo często, jak gdyby dawał dowód, że wie kogo całuje, z kim tańczy. Uśmiechnęła się promiennie.
 - Jesteś niezwykłą , cudowną, piękną kobietą, którą uwielbiam - odwróciła się zdziwiona, że głos dochodzi od drzwi. Marek wszedł do kuchni. - Kocham cię Ula. Zostaniesz moją żoną?
 - Mamusiu! - zawołała Gosia - Będę druhną?
 - Nie - Ula spojrzała na Marka- Nie mogę wyjść za ciebie.
 - Dlaczego? Skoro Piotr nie...
 - Dopiero co dowiedziałam się, że zostałam wdową. Ale przecież przed ślubem ludzie muszą dobrze się poznać, a my spotkaliśmy się niedawno.
 - Ten czas liczy się podwójnie.
 - Jak dla kogo!
 - Masz zamiar kłócić się ze mną?
 - Nie.
 - Słusznie. Lepiej wyjdź za mnie.
 - Nie mogę. Mam za dużo obowiązków. Firmę, która dopiero się rozkręca, dziecko które się rozwija, i klientów, którzy dużo wymagają. A najważniejsze, że nie chcę mieć znowu męża, który wyjeżdża na koniec świata. Nie mogłabym spać ze zmartwienia.
 - Naprawdę martwiłabyś się o mnie? - zbliżył się o dwa kroki, a Uli zaschło w gardle.
 - O każdego bym się martwiła.
 - Może poślubisz mnie, żeby uchronić przed niebezpieczeństwem?
 - To nieuczciwe posuniecie.
 - Nie zamierzam grać uczciwie. Wykorzystam całą przewagę jaką mam. Czy dobrze rozumiem, że nie chcesz być moją żoną ze strachu, że wpakuję się w jakieś tarapaty i nie będziesz mogła spać spokojnie?
 - Uhmm.
 - A jeśli odstąpię dalekie wojaże innym i nie ruszę się z domu? Jeśli rozszerzę swe zainteresowania, żeby objąć nimi tutejszych młodych ludzi, którzy potrzebują wsparcia, czy to usunie główną przeszkodę?
 - Naprawdę zamierzasz coś takiego zrobić?
 - Zależy od ciebie.
 - To nieuczciwe - pożałowała, że nie wysunęła innych zastrzeżeń. - Skąd masz pewność, że nasze małżeństwo będzie udane? Po co ten pośpiech?
 - To co, mamy czekać, żeby czas nadążył za naszymi uczuciami? Romantyczne, nocne spotkania i pożegnania o bladym świcie rozbawią całą wioskę, dostarczą tematu do plotek.
Ula wpiła wzrok w podłogę, jakby zobaczyła na niej coś nadzwyczaj ciekawego.
 - Wprowadzisz się do mnie, czy ja do ciebie? Co ci potrzebne do szczęścia?
 - Miłość.
 - Już jest - Marek chwycił ją za rękę. - Bierzemy ślub Ula - powiedział to przytłumionym głosem, w którym zabrzmiała nuta trafiająca prosto do serca. Tym razem Ula nie dyskutowała, nie sprzeciwiała się, lecz po prostu zapytała.
 - Kiedy?
 - Gdy w ogrodzie stanie nowa altana. To potrwa ponad pół roku - Marek uśmiechnął się przewrotnie.
 - Przecież chciałaś czekać, żeby lepiej mnie poznać. Razem wybierzemy pierścionek zaręczynowy, a na razie mam dla ciebie tylko taki prezent - wyjął z kieszeni etui, a z niego zegarek. - Niech nam przypomina, że nie wolno tracić ani sekundy.


Dom rozbrzmiewał śmiechem dzieci grających w hałaśliwa grę, która polegała na utrzymaniu balonu w powietrzu.
 - Patrz na nich, bawią się jak dzieci - rzekła Ania. - Mężczyźni nigdy nie dorastają W każdym tkwi chłopiec chętnie wymykający się spod kontroli.
 - Święta prawda - Ula uśmiechnęła się znacząco. - Kiedy wyjawisz tajemnicę?
 - Jaką? - spytała Ania z niewinną miną.
 - Ostatnio stale jesteś rozpromieniona.
 - Z natury jestem bardzo pogodną osobą. Ale zdradzę ci, że jestem w ciąży.
 - Cudownie. Maciek pewnie szaleje ze szczęścia - Ula serdecznie ucałowała przyjaciółkę. - Chcielibyście chłopca czy dziewczynkę?
 - Najważniejsze, żeby było zdrowe - Ania położyła rękę na brzuchu.  - Tak długo staraliśmy się o kolejne dziecko, że płeć jest obojętna.
Balon pękł z hukiem, dzieci krzyknęły jeszcze głośniej i w tym momencie w drzwiach stanął dystyngowany starszy pan.
 - Dzień dobry. Czy tutaj odbywa się przyjęcie urodzinowe panny Małgorzaty Sosnowskiej? - zapytał. - Nie jestem intruzem, ponieważ otrzymałem zaproszenie - pokazał bilecik, który Ula wydrukowała na nowym komputerze, kupionym na raty. Były tam wykaligrafowane przez jubilatkę słowa: "KOCHANY DZIADKU, CAŁUJĘ GOSIA."
Ula była mile zaskoczona, a jednocześnie obawiała się reakcji Marka. Co pomyśli o nagłym pojawieniu się jej teścia, a zarazem dziadka jej córki? Odwróciła się i zobaczyła, że Marek bierze na ręce onieśmieloną Małgosię. Ula z wrażenia zaniemówiła, a on zręcznie dokonał prezentacji. Gosia szybko odzyskała pewność siebie i zabrała dziadka, aby pokazać mu prezenty. Zygmunt Sosnowski podarował wnuczce złoty medalion ze zdjęciem ojca.
Marek wziął Ulę pod rękę i szepnął:
 - Jedno spotkanie przeszło gładko. W przyszłym tygodniu jedziemy do moich rodziny.
 - Do twoich rodziców?
 - Tak - uśmiechnął się promiennie.- Zaprosisz pana Zygmunta na nasz ślub? W końcu zawsze pozostaniesz matką jego wnuczki i jego synową.
 - Tak, zaraz to zrobię.


Pewnego kwietniowego dnia do kościoła w Rysiowie przybyli mieszkańcy wioski oraz goście zaproszeni na ślub Urszuli Sosnowskiej i Marka Dobrzańskiego. Panna młoda w długiej kremowej sukni, zaprojektowanej przez przyjaciela rodziny Dobrzańskich, znanego projektanta Pshemko, widziała tylko swojego przyszłego męża. Wieczorem państwo młodzi wyszli przed dom. Ula spojrzała na gwiazdy i westchnęła.
 - Myślałam, że pocałunek niczego nie zbudzi do życia, a zbudził nie tylko rośliny.
 - Pocałunek ze szczerego serca czyni cuda. Chcesz się przekonać?
 - Oczywiście.


KONIEC.

"OGRÓD SZCZĘŚCIA" Autor: emisia12345 - rozdział 9



ROZDZIAŁ 9


Samochód Uli stał na tym samym miejscu. Istnienie L’AMOUR zależało od tego przestarzałego wozu. Dużym nietaktem byłoby powtórzenie, że nikt nie ukradłby takiego grata, więc Marek ugryzł się w język.
 - Nie warto zachęcać złodzieja - rzekł tylko. - Weź kluczyki i chodź do mnie na skromny posiłek.
Ula nie odpowiedziała, jej wahanie oznaczało, że szuka argumentu, by iść do domu. Marek nie chciał na to pozwolić, ponieważ uważał, że trzeba oderwać jej myśli od bolesnej przeszłości.
 - Przejrzymy broszury, które podrzuciła mi pewna życzliwa osoba. Zrezygnowałem z lunchu w restauracji, więc w nagrodę powiesz mi, jaki warunek chciałaś postawić przed przyjęciem mojego zaproszenia.
Ula spiekła raka. Tym razem nie był to uroczy rumieniec, tylko gorąca czerwień wstydu.
 - Och, nie... - łudziła się, że zapomniał co bezmyślnie powiedziała, gdy była na tyle pewna siebie, by się przekomarzać. Teraz znowu czuła się niepewna, roztrzęsiona.
 - Och, tak - Marek był zły na siebie, że powoduje jej zażenowanie, ale na poły zapomniany, prymitywny i typowo męski instynkt kazał mu się domagać odpowiedzi.
Ula lekko wzruszyła ramionami, a Marek pomyślał, że dobrze wyćwiczyła ów gest i robi z niego użytek, gdy czuje się zagrożona.
 - Nic strasznego - spuściła oczy. - Zamierzałam uciec się do małego coś za coś, żeby nakłonić cię do przyjścia na jutrzejszą biesiadę dożynkową.
Marek zrozumiał, że mimo ostrego języka jest boleśnie nieśmiała. Taka kobieta stanowi najtrudniejszą zdobycz, a mężczyźni z natury są zdobywcami. Przez sześć lat Marek trwał w uśpieniu, lecz na widok rumieńców, trzepotania rzęs i drżących ust instynkty obudziły się, doszły do głosu. Miał ochotę ryczeć jak lew.
 - Przyjdzie cały Rysiów - pośpiesznie dodała Ula.
 - Wiem..
Zniechęcała go perspektywa przebywania w sali przepełnionej ludźmi, którzy potrafią żywiołowo się bawić, ale pociągała go możliwość przebywania z Ulą.
 - To jedyna okazja, żebyś spróbował, jak smakuje mój specjał - dodała półżartem.
 - Twoje pierogi, z moimi jeżynami, prawda?
 - Tak. Tym większy powód abyś przyszedł - pozornie była pewna siebie, bezpośrednia, wygadana. To jedynie fasada, bo często chowała się jak ślimak w skorupie. Marek nie chciał, żeby kryła się przed nim, dlatego nie uległ pierwotnym instynktom i nie pocałował jej.
 - Zastanowię się - obiecał. W głębi duszy wiedział, że pójdzie. Wyobraził sobie, że siedzi obok Uli na długiej ławie przy stole uginającym się pod talerzami z ciastem i dzbankami z winem, piwem, sokami owocowymi. Ula jest rozbawiona, ale przestaje się śmiać, gdy spogląda mu w oczy. Jej pełne usta są słodkim zaproszeniem. Może obejmie ją i... Będzie myślał o tym bez przerwy.
 - Dobrze, pójdę. Ale pod jednym warunkiem.
 - Jakim?
 - Wstąpisz do mnie i coś zjesz. Ty doradzisz mi, gdzie kupić materiał na altanę, a ja tobie, gdzie szukać dotacji - wyciągnął rękę - Urszulo czy umowa stoi?
 - Tak, panie Dobrzański.
 - Zapomniałaś, jak mam na imię?
 - Przyjmuje umowę... Marku.
Wiedziała, że nie powinna się tak do niego zwracać, nie powinna godzić się na jego warunki. Zamierzała mu pomóc, i chyba już nieco pomogła, ale bezpieczniej było, gdy zwracali się do siebie oficjalnie. Ironia też jest bezpieczniejsza. A może to jedynie złudzenia? Zachowywanie dystansu bywa grą, a wszelkie gry prowadzone przez dwoje ludzi są ryzykowne. Marek wymawiał jej nazwisko pieszczotliwie, ona też nie mówiła jego nazwiska obojętnie. Osobliwy obrót sprawy. Postanowiła wyzwolić sąsiada z więzów przeszłości, lecz role się odwróciły i to on ją wyzwala. Może nawzajem się ocalą?

 - Mamusiu, czy będzie przyjęcie? - spytała Gosia, gdy weszły do ogrodu.
Ula zrobiła zdziwiona minę.
 - Z jakiej okazji?
 - Za dwa tygodnie są moje urodziny. Chcę żeby wszyscy przyszli na moje przyjęcie.
Ula przystanęła, bo zobaczyła Marka wyrywającego zielsko spomiędzy kamieni na ścieżce. Zostawiła to zadanie na później, gdy po deszczu wszędzie będzie za mokro, a tutaj stosunkowo za sucho.
Marek uniósł głowę i popatrzył na Małgosię.
 - Ja też otrzymam zaproszenie?
Dziewczynka zrobiła wielkie oczy.
 - Pan? Przecież to dla małych dzieci.
 - Ty nie jesteś mała.
Ulę zaskoczyło, że Marek umie rozmawiać z dzieckiem, choć nie powinno jej to zdziwić. Przekonała się już, że jest dobrym słuchaczem. Wiedział kiedy milczeć, kiedy podsunąć odpowiednie słowo, kiedy zmienić temat.
 - Jestem najwyższa w klasie - Gosia westchnęła. - Mamusia mówi, ze rosnę jak zielsko.
 - A jakie? Czyżby stokrotki?
 - One są małe - dziewczynka rzuciła torbę z zabawkami i przykucnęła obok Marka.

Po ścięciu trawy stokrotki obficie zakwitły. W przeciętnym ogrodzie trawnik jest jednolicie zielony, lecz w ogrodzie z fantazją trawa jest usiana białymi gwiazdkami.
 - Zaraz panu pokażę - Gosia zerwała kilka stokrotek. - Widzi pan jakie małe.
 - To pewnie rośniesz jak mniszki.
 - Nie.
 - Więc chyba jak osty.
 - Może - spojrzała na matkę. - Osty są chwastami czy kwiatkami?
 - Zależy jakie i gdzie rosną. Zostawię cię z panem Dobrzańskim i wezmę się do pracy.
Dziewczynka niepewnie zerknęła na Marka, ale skinęła głową.
 - Dobrze. Będziemy robić wianki ze stokrotek. Umie pan panie...?
 - Znajomi mówią do mnie Marco.
 - To nie jest imię.
 - Po włosku Marek.
 - Aha. W mojej klasie jest jeden Marek. Okropnie nieznośny. Pokazać panu jak się plecie wianek? - nie czekając na odpowiedź, zaczęła zrywać stokrotki.
Ula pomyślała, że Marek obiecał pilnować jej córki, lecz nie bawić się z nią lub słuchać nieustannej paplaniny. Marek zerwał kilka kwiatków i nieudolnie splótł.
 - Powiedz mi, jakie ma być to przyjęcie.
Popołudnie udało się. Podczas pracy Ula na plecach miała promienie słońca, a w uszach przekomarzania Marka i radosny szczebiot Gosi.
 - Czas zrobić przerwę! - zawołał Marek.
Ula wyprostowała się i zdjęła rękawice.
 - Proszę, przyniosłem herbatę. Hmm, coraz tu ładniej.
 - Dziękuję za uznanie i za fachowe wyrwanie zielska na ścieżce.
 - Wstyd mi było leżeć do góry brzuchem, gdy ty harujesz. Wiesz, ogrodnictwo mi się nawet spodobało, a przedtem nigdy nie miałem na to czasu - wzruszył ramionami. - Zawsze byłem zaganiany - powiedział to tak, jakby uświadomił sobie, co tracił, jakby widział swą przeszłość, a nie teraźniejszość. Ula miała wrażenie, że grunt usuwa się spod jej stóp.
 - Po skoszeniu trawnika ogród wypięknieje. zastanowię się, jakim pestycydem potraktować stokrotki.
 - Koszeniem się zajmę ja - rozejrzał się. - Uważam, że stokrotki dodają trawnikowi uroku.
 - Byle było ich w miarę.
 - Myślisz, że jestem skąpy i chcę kosić trawę, żeby zaoszczędzić trochę pieniędzy?
 - Nie. Bardzo chętnie odstąpię ci zajęcie, którego nie lubię. I tak mam dość roboty - przyjrzała się Markowi i stwierdziła, że po dniu spędzonym na świeżym powietrzu wygląda lepiej. To nie kwestia opalenizny, ponieważ przyjechał opalony, a jednak wyglądał jakoś inaczej. Odprężony, bez sztucznego uśmiechu.
 - Dziękuję, że wytrzymałeś z moją gadułą.
 - Jest urocza, ma bujną wyobraźnię. Nie wiedziałem, że lalki prowadzą bogate życie towarzyskie - spojrzał na Małgosię, która chowała zabawki przemawiając do nich. - Możesz być z niej dumna. Chociaż... Wygłosiła dość krytyczne uwagi o dzieciach w klasie. Oraz o nauczycielach.
Ula uśmiechnęła się.
 - Zawarliśmy z nauczycielami umowę. Jeśli nie będą wierzyć we wszystkie bzdury, które usłyszą o nas, my uwierzymy w połowę tego, co usłyszymy o nich. No, czas na mnie...
 - Przepraszam, że cię przetrzymuję. Musisz przygotować się na biesiadę, prawda?
 - Drobiazg - zebrała narzędzia. - Pierogi już są zrobione, tylko trzeba je ugotować. No i przygotować dzban nalewki akacjowej. To była specjalność mojego taty. Był mistrzem nalewek.
 - Czy przyda ci się pomoc przy dostarczeniu specjałów na miejsce?
Ula popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
 - Przemyślałem sprawę.
 - Świetnie. Pomoc bardzo się przyda. A zatem do zobaczenia u mnie o wpół do szóstej.
Ula nie stroiła się na takie uroczystości. " Biesiada dożynkowa" brzmi szumnie, lecz to nie jest wielka gala, szczególnie dla osób, które nakrywają do stołu, a potem sprzątają. Po kąpieli posmarowała się luksusowym żelem od Ani i Maćka, uczesała się staranniej niż zwykle i pomalowała paznokcie lakierem bezbarwnym. Wiedziała, że prawie przez cały czas będzie w fartuchu, ale jednak wypadało ubrać się odświętnie. Wyjęła z szafy wzorzystą spódnicę oraz haftowaną bluzkę z dużym dekoltem. Ubrała się i poszła do lustra. Z rozpuszczonymi włosami i w wydekoltowanej bluzce wyglądała jak dziewczyna idąca na spotkanie z ukochanym. Prychnęła niezadowolona. - Od razu wszyscy się domyślą... Maciek oczywiście pierwszy. A jeszcze gorzej, że i Marek. - Prędko związała włosy gumką i włożyła inną bluzkę, kolorystycznie pasującą do spódnicy, Haftowana zostanie oddana na wyprzedaż, skąd zresztą pochodziła. - Zachciało mi się włożyć buty na wysokich obcasach. Też pomysł! - Zsunęła szykowne sandały i włożyła zwyczajne pantofle na niskich obcasach.
Kończyła czesać Gosię, gdy rozległo się pukanie.
 - Otwarte.
Była zadowolona, że jest zajęta.
 - Przyszedłem za wcześnie?
Gdy Ula spojrzała na wysoką sylwetkę o szerokich ramionach i długich nogach, ogarnęło ją podniecenie. Zacisnęła pięści. Córka odebrała to jako zakończenie czesania. Zeskoczyła z krzesła i podbiegła do gościa.
 - Lalki naradziły się z misiami i wyślą panu zaproszenie.
 - Gosia! Jeszcze nie skończyłam.
 - Przyjdzie pan?
Ula usłyszała w głosie córki błagalna nutę i przestraszyła się. Groziło im niebezpieczeństwo, którego nie przewidziała. Markowi brakowało żony. Małgosi brakowało ojca. A jej samej?
 - Małgorzato, siadaj!
 - Mogę zawieźć pierogi?
 - Bardzo proszę. Są w kuchni na tacy. Uważaj, bo jeszcze gorące. Dąbrowska i Ania już tam będą i powiedzą ci, gdzie je położyć.
 - Przyjadę po was. Gosiu, o przyjęciu porozmawiamy jak wrócę. Dobrze?
- Tak.
Dziewczynka uparła się, że pójdzie w wianku uplecionym przez Marka.


Przez pół wieczoru Ula była w rozterce. Pragnęła trzymać się z dala od Marka, aby chronić siebie i córkę. Lepiej nie oczekiwać zbyt wiele. Z drugiej jednak strony, chciała być blisko, by chronić go przed kłopotliwą ciekawością obecnych. On nie potrzebował jednak opieki. Odnowił dawne znajomości i chętnie ze wszystkimi rozmawiał. Ula odprężyła się i uznała, że pragnienie, żeby chronić Marka, okazało się śmieszne. Był dojrzałym człowiekiem, przez wiele lat obracał się wśród egzotycznych ludów. Nie potrzebował opiekunki. Wręcz przeciwnie! Zdawał się nie zauważać jej obecności.
 - O, nareszcie cię znalazłem! - zawołał Maciek. - Zabieram dzieci do domu i Zuzka chce, żeby Gosia u nas nocowała. - Ula była w kuchni. Ukryła się tam, żeby nie zdradzać się przed nikim ze swoimi uczuciami. - Pozwolisz jej?
Zdziwiła się, że przyjaciel uprzejmie pyta, zamiast oznajmić, że zabiera chrześnicę.
 - Tak. Jeśli nie sprawi kłopotu.
 - Nigdy nie sprawia kłopotu. Dziewczyno, co ty tu robisz?
 - Jak to co? Sprzątam.
 - Zostaw. To nie twoja działka. Rozkład zadań wisi na ścianie - Maciek wskazał listę, na której nie było Uli.
 - Ale ja zawsze...
 - Dość już zrobiłaś, teraz czas na zabawę.
 - Przecież się bawię.
 - Sama? Tutaj? A tam pewien przystojny mężczyzna jest oblegany przez te kobiety, których mężowie nie trzymają krótko. Wybacz, ale nie rozumiem.
 - Uważasz, że powinnam prowadzić go za rękę?
 - Ulka, przecież przyjechał z tobą.
 - Raczej tylko pomógł mi przywieźć różne rzeczy. Przez cały wieczór nawet na mnie nie spojrzał.
 - A ty patrzyłaś na niego? Jedni stale patrzą na siebie, inni nie. Czasami to drugie jest bardziej wymowne - nie wiadomo jak Ula znalazła się w objęciach Maćka.
 - Przepraszam. Bardzo cię przepraszam Maciek. Ty zawsze masz rację.
 - Szczególnie, gdy chodzi o ciebie - Maciek pogłaskał ją jak małe dziecko. - Miałem rację, gdy zaryzykowałem, chociaż wszyscy patrzyli na mnie jak na szaleńca. Ale mylili się. Przez to, że trzymałem cię tak blisko siebie, nie mogłaś rozwinąć skrzydeł. Co do Marka, też się pomyliłem. Powinienem mieć więcej wiary w ciebie. To ja muszę ciebie przeprosić.
 - Nie masz za co - Ula otarła łzy i uśmiechnęła się. - Tylko wciągałam Marka do rozmowy. Nawet, gdy nie chciał mnie słuchać, gadałam.
 - Jak ja do ciebie.
 - Usunęłam trochę chwastów, roślina dostała słońca i może rosnąć.
 - Właśnie o to chodziło. Ważne, że zrozumiałaś, co trzeba zrobić i odważnie wykonałaś trudne zadanie. Zaraz na początku Ania odwiedziła Marka i nie poznała go, bo tak mizernie wyglądał. Nie przypominał pewnego siebie prezesa warszawskiej firmy modowej, w której kiedyś pracowała.
 - Wcale nie wyglądał tak źle - zaprotestowała Ula. - No, ale ja nie widziałam, go w czasach, gdy był szczęśliwy i wiódł idealne życie.
 - Nikomu nie wiedzie się idealnie. Gdyby zadowolenie z życia było zagwarantowane, nie mielibyśmy do czego dążyć. Pewnie wciąż mieszkalibyśmy w jaskiniach. Marek musiał przekonać się, że życie znowu może być dobre. Widziałem, jak na ciebie patrzy. On jest w połowie drogi.
 - Ale Małgosia...
 - Wiem, że go lubi, bo powiedziała mi, jak spędziła czas w ogrodzie.
 - Boję się, że za bardzo mi na nim zależy i że Gosia zbyt go polubiła.
 - Też się obawiałem, bo byłem pewny, że będziesz cierpiała. I że jeśli tak się stanie, nie poradzisz sobie z uczuciami. Byłem nadopiekuńczy. Jestem egoistą, bo chciałem, żebyś tu została, żebyś nie zabierała nam Gosi. Obiecałem to twojemu ojcu, że nie pozwolę, abyś kiedykolwiek cierpiała. Teraz wiem, że cierpieć będziesz na pewno tylko w jednym przypadku - jeśli cofniesz się przed ryzykiem.
 - Człowiek nie powinien uciekać, czy chować głowy w piasek. Gdy poznałam Marka, zrozumiałam, że wciąż uciekam...
 - Oboje dowiedzieliście się czegoś pożytecznego i czas tę wiedzę przełożyć na praktykę. Jesteście inteligentni, więc sądzę, że ze wszystkim się szybko uporacie. Przyniosłem coś co się przyda. Proszę.
Speszona Ula podziękowała, odszukała Gosię, a potem długo stała przy drzwiach, patrząc w ślad za odjeżdżającymi. Miała nieprzepartą ochotę iść do domu i zapomnieć o tym, że musi uciekać.
Marek siedział w głębi sali. Wiedziała, że wszyscy będą ją obserwować, gdy pójdzie w jego stronę.
 - Myślałem, że chcesz zniknąć beze mnie - obejrzała się. Marek stał obok. Ucieszyła się, że nie musi iść przez całą salę.
 - Wcale nie chciałam zniknąć. Pożegnałam się z Gosią, która pojechała do Szymczyków. Ona i Zuzia są jak papużki nierozłączki. Przez rok chowały się w jednym pokoju razem. Masz już dość?
 - Rozmów tak. Bałem się , że do końca zostaniesz w fartuchu i nie będę miał okazji poprosić cię do tańca.
 - Do tańca? - szczerze zdziwiła się Ula. - Nie musisz się poświęcać, naprawdę.
 - Dajesz mi kosza?
Ula popatrzyła na salę. Przy dźwiękach spokojnej muzyki tańczyło kilka par. Nie wiedziała, czy cieszyć się, że Marek ją obejmie, przytuli. Pomyślała, że dobrze byłoby przestać uciekać, znaleźć przystań w jego ramionach.
 - Nie, ja tylko...
 - Tylko co?
 - Nigdy tu nie tańczyłam.
 - Czy w Rysiowie są sami ślepcy?
 - Skądże - zarumieniła się zażenowana. - Zwykle przez cały czas byłam w kuchni i wcześnie wracałam do domu ze względu na małą. Tym razem jakoś inaczej rozplanowano obowiązki.
Marek uśmiechnął się.
 - Już dawno nie tańczyłem, więc jesteśmy w podobnej sytuacji. Będziemy nawzajem się instruować. Ty tu kładziesz rękę, - położył jej dłoń na swoim ramieniu - a moja, jeśli dobrze pamiętam, powinna być tutaj. Czy, jak dotąd, postępuję prawidłowo?
 - Chyba tak - szepnęła Ula ledwo dosłyszalnie.
 - Będzie lepiej jeśli się przysuniesz.
Ula zamrugała. Starała się skupić na tym, co Marek mówi, a nie na jego ustach. Przesunęła się o centymetr.
 - Trochę bliżej.
Stał bez ruchu, aby jej zostawić decyzję. Ula przesunęła się zaledwie o dwa centymetry, ale odległość od Marka wydała się jej niebezpiecznie mała.
 - Sądziłam, że nikt tak nie tańczy.
 - Wszystko inne to udawanie, tylko rytmiczne podrygi. Ty robisz pierwszy krok.
Ula ruszyła w stronę sali.
 - Nie tam. Widzę, że jednak mężczyzna musi przejąć inicjatywę - objął ją i poprowadził na pusty taras. - Tu mniejszy tłok.
Trochę przesadził!
Milcząc, tańczyli w takt romantycznej melodii. Powoli zapadał zmierzch.
 - Ula - odezwał się Marek.
 - Słucham?
 - Pierogi były pyszne.
 - Dziękuję.
Ośmieliła się oprzeć głowę na jego ramieniu. Gdy muzyka ucichła, zdziwiła się, że pod nogami mają trawę zamiast betonu.
 - Proboszcz prosi, żebym wygłosił pogadankę o walce z głodem na świecie. Obiecałem...
 - Możesz wykupić się hojnym datkiem.
Marek stanął i spojrzał na nią zaskoczony.
 - Naprawdę?
 - To jego stara sztuczka. powinnam cię uprzedzić, że nasz proboszcz nie zna wstydu.
Marek przyciągnął ją do siebie.
 - Cieszysz się, że namówiłaś mnie na przyjście?
 - Wcale nie namawiałam.
 - Czyżby?
Ula uniosła głowę. Marek długo patrzył w jej błękitne oczy.
 - Ula - rzekł ciszej.
 - Co?
 - Lubię dźwięk twojego imienia.
Poczuła muśnięcie ust na policzku.
 - Ula...
 - Tak?
Pocałował ją w usta. Bardzo delikatnie, a mimo to świat zawirował, a ciało zastygło w oczekiwaniu na coś więcej. Marek zrozumiał to i następny pocałunek był inny, również delikatny, ale pytający, a jednocześnie zapraszający. Ula rozchyliła wargi. Pocałunki obudziły w niej uczucia, które tłumiła. Przeżywała coś, o czym czytała, ale nie wierzyła, że istnieje. Zrozumiała potęgę pożądania, moc, która sprawia, że ludzie stawiają wszystko na jedną kartę, gdy ktoś przemówi do ich serca.
 - Na tę chwilę czekałem przez cały wieczór - szepnął Marek.
 - A ja przez całe życie.