Łączna liczba wyświetleń

środa, 25 maja 2016

"SOBIE PRZEZNACZENI" - rozdział 3

ROZDZIAŁ 3


Obudziła się dość wcześnie, ledwie niebo szarzało za oknem. Wsunęła stopy w kapcie i ruszyła do łazienki. Po drodze zajrzała do ojca, ale spał jeszcze. Najwyraźniej środki, które podano mu wczoraj zawierały jakiś składnik na spanie, bo pochrapywał cicho. Zwykle o tej porze już oboje byli poza domem.
Weszła pod prysznic i z przyjemnością poddała się ciepłym strumieniom wody. Nie traciła czasu. Tylko tyle, żeby namydlić ciało i je spłukać. Otulona grubym, frotowym szlafrokiem przetarła zaparowane lustro i spojrzała na swoje w nim odbicie. Gęste, mocno kręcone włosy spadały mokrą kaskadą aż do jej pośladków, a długa, dawno nie przycinana grzywka, równie skręcona jak reszta, zasłaniała jej twarz. – Jestem beznadziejna. Jak mogłam się tak zapuścić? Tata poleży, a ja wyskoczę na godzinkę do fryzjera. – Próbowała je rozczesać, ale grzebień ledwo wchodził w tę gęstwinę. Z westchnieniem go odłożyła. – To bez sensu. Daremny trud.
Była w trakcie szykowania śniadania, gdy rozdzwoniła się jej komórka. Zerknęła na wyświetlacz i natychmiast odebrała.
 - Cześć Bruno. To przecież ja miałam dzwonić. Lekarki jeszcze nie było, bo dopiero będę zamawiać wizytę domową. Rejestracja wprawdzie jest od ósmej, ale telefoniczne przyjmują od dziewiątej.
 - Wiem, że jest jeszcze dość wcześnie, ale dzwonię, żeby zapytać, czy czegoś nie potrzebujesz. Może trzeba załatwić coś w aptece? Mam luzy i mógłbym podjechać.
Dopiero jego słowa przypomniały jej o receptach, które dostała od lekarza na SOR-rze. Wczoraj nie miała już siły, żeby pójść i je wykupić.
 - To trochę krępujące, ale faktycznie mam do wykupienia recepty. Po południu i tak będę wychodzić, więc przy okazji zrobię jakieś zakupy i załatwię sprawę apteki.
 - Zuzka, nie wygłupiaj się. Będziesz w rękach tachać ciężkie siaty? Dla mnie to żaden problem. Napisz na kartce, czego potrzebujesz, a ja wszystko załatwię. Będę za pół godziny.
Rozłączyła się. Nie sądziła, że on aż tak się przejmie. Wiedziała wprawdzie, że ma dobry charakter i zawsze jest gotów pomóc w potrzebie, ale do tej pory ona sama nigdy z tego nie korzystała. Nawet jeśli była w trudnej sytuacji nigdy nie ośmieliła się go prosić o jakąkolwiek pomoc. W końcu był jej szefem a nie chłopcem na posyłki.

Delikatnie potrząsnęła ramieniem ojca.
 - Tato obudź się. Śniadanie na stole.
Otworzył powieki i chciał się przeciągnąć, ale obolałe kości i mięśnie sprawiły, że krzyknął.
 - Myślałem, że dzisiaj będzie już lepiej – wystękał zmartwiony i mocno rozczarowany. – Bardzo mnie boli, a nogę mam kompletnie zdrętwiałą, jakby pod skórą chodziły mi mrówki.
 - Wiem, że cię boli, ale musisz coś zjeść. Za chwilę będzie tu Bruno i wykupi recepty. Leki są silne i nie możesz ich brać na pusty żołądek. Spróbujesz usiąść? Pomogę ci – podała mu rękę i pociągnęła ostrożnie. Syknął z bólu, ale w końcu usiadł. Podsunęła mu taboret, na którym leżał talerz z kanapkami i kubek z herbatą. Ojciec najwyraźniej był słaby. Trzęsły mu się ręce do tego stopnia, że pobiegła do kuchni po słomkę, przez którą mógłby wypić herbatę.
 - Tak będzie ci łatwiej. Jedz spokojnie, a ja pójdę się przebrać. Nie chcę, żeby mój własny szef zastał mnie w piżamie.
Kilkanaście minut później usłyszała dzwonek. Otworzyła drzwi na całą szerokość i blado uśmiechnęła się na widok Dębskiego.
 - Wejdź proszę. Niestety nie zrobiłam listy zakupów, bo nie miałam czasu. Musiałam ojcu naszykować śniadanie. Jeśli nie masz nic przeciwko temu chciałabym się zabrać z tobą. Wtedy lista nie będzie potrzebna.
 - W porządku. W takim razie zbieraj się, a ja przywitam się jeszcze z twoim tatą - wszedł do jego pokoju i z uśmiechem wyciągnął do mężczyzny dłoń. Poznali się już jakiś czas temu i nawet polubili. - Dzień dobry panie Henryku. Nieźle pana wzięło.
Majewski machnął ręką i wykrzywił usta w grymasie.
 - Witaj Bruno. Przyjmij kondolencje z powodu śmierci ojca. To takie przykre. Powinieneś teraz pielęgnować rozpacz, a nie zawracać sobie głowy taką ofiarą losu jak ja.
Bruno przysiadł obok niego na łóżku.
 - Niech pan nawet tak nie mówi. Ojciec ogromnie cierpiał i śmierć w jego przypadku była wybawieniem. Panu to nie grozi, ale musi się pan stosować do zaleceń lekarzy. Zaraz pojedziemy z Zuzką do apteki. Może pan w ogóle dojść do łazienki?
 - Z wielkim trudem, ale dostałem kule i dzięki nim jakoś sobie radzę.
Gotowa do wyjścia Zuza stanęła w progu.
 - Możemy jechać. Zamknę tato mieszkanie i tak nie byłbyś w stanie nikomu otworzyć. Będziemy za jakąś godzinę.

Odpalił samochód i ostrożnie włączył się do ruchu. O tej porze był już znacznie mniejszy niż wcześnie rano, gdy ludzie spieszyli się do pracy.
 - To dokąd najpierw?
 - Może do przychodni. Zamówię wizytę i potem możemy podjechać do apteki. Na samym końcu zakupy.
 - W porządku. Ja też zrobię dla siebie i dla mamy.
 - Jak ona się trzyma? Na pewno nie jest jej łatwo. Kochała twojego ojca, inaczej nie dbałaby o niego i nie poświęcała się. Dla mnie to było takie przykładne małżeństwo, chociaż widziałam ich tylko raz jak przyszli do pracowni na samym początku mojej pracy w niej. Ojciec nie wyglądał już wtedy dobrze, a mimo to trzymał fason i żartował z nami.
 - Jest załamana. Koniecznie musi odreagować i choć na chwilę wyjechać z Warszawy, w przeciwnym razie i ona popadnie w jakąś chorobę. Dzwoniłem do niej rano i mówiła, że nie spała za dobrze i budziła się w nocy kilkakrotnie. Obiecałem, że zajrzę i przywiozę jej zakupy, chociaż jestem pewien, że nawet nie ma ochoty naszykować sobie cokolwiek do jedzenia.

Lekarka miała przyjść między dwunastą a pierwszą w południe. Zuzka miała więc dość czasu, żeby pozałatwiać wszystkie sprawy. Wykupiła recepty i już bez przeszkód pojechali na zakupy. Po powrocie do domu Majewskich Bruno został jeszcze chwilę, bo Zuza nie chciała go wypuścić bez kawy. Potem pożegnał się i odjechał, a ona ogarnęła trochę mieszkanie. Nie chciała, żeby lekarka od razu po wejściu do niego poczuła tę charakterystyczną woń werniksu, więc użyła sporych ilości odświeżacza powietrza.
Zjawiła się parę minut po pierwszej i od razu przeszła do rzeczy. Zbadała Henryka i przeczytała wyniki badań.
 - Tu najskuteczniejsze będą zastrzyki o działaniu przeciwbólowym i przeciwzapalnym. One najszybciej postawią pana na nogi. Na pewno nie wróci pan do pracy wcześniej niż za jakieś półtora miesiąca, lub nawet dwa i proszę się na to nastawić. Ma pan poważne zwyrodnienia kręgosłupa. Wprawdzie na to się nie umiera, ale one powodują ogromny dyskomfort w poruszaniu się i ból. Tu zostawiam skierowanie do neurologa. Jak pan już trochę stanie na nogi, proszę do niego pójść. On z pewnością przepisze stosowną rehabilitację, chociaż moim zdaniem najlepiej by było, gdyby mógł pan pojechać do jakiegoś uzdrowiska, gdzie wszystkie zabiegi są w jednym miejscu i nie trzeba dojeżdżać. Taka kuracja potrafi zdziałać cuda. Można by się starać o taki pobyt w ZUS-ie i wtedy ma go pan za darmo, ale terminy są odległe, a pan potrzebuje pomocy już. Jeśli stać was, żeby wykupić chociaż trzy tygodnie lub nawet miesiąc takiej kuracji, to powinniście zrobić to niezwłocznie. Ja polecam Ciechocinek. Znakomita baza rehabilitacyjna, profesjonalni lekarze, doskonała opieka i klimat. No i nie jest tak daleko. Zostawiam jeszcze recepty na cocarboxylazę i witaminę B12 w zastrzykach, zlecenie dla pielęgniarki, która będzie je podawać i leki osłonowe. To co przepisano panu w szpitalu ma trochę skutków ubocznych, bo to bardzo silne specyfiki i przy ich zażywaniu należy chronić żołądek i wątrobę. To chyba wszystko. Gdyby działo się coś niepokojącego, proszę dać znać.
Po wyjściu lekarki Zuza miała o czym myśleć. Szczególnie to, co mówiła o sanatorium było bardzo przekonywujące i na pewno tacie by pomogło. Postanowiła, że załatwi to. Przez ten rok uskładała nawet niezłą sumkę, bo Bruno wynagradzał uczciwie jej wysiłki. Nie miała pojęcia ile może kosztować taki pobyt, ale postanowiła, że sprawdzi to wieczorem w internecie. Teraz jeszcze raz musiała wyjść z domu do apteki i ponownie pojawić się w przychodni, żeby oddać zlecenie na zastrzyki. Postanowiła też zaliczyć fryzjera. Nie miała zamiaru użerać się ani dnia dłużej z tymi kudłami.

Podgrzała ojcu zupę i zaniosła mu talerz do pokoju informując go, że jeszcze musi wyjść i zostawia go samego na jakieś dwie godzinki. Nie miała pojęcia, jak długo przyjdzie jej siedzieć u fryzjera. Kiedy weszła do salonu okazało się, że jest jedyną klientką. Zarówno dwaj fryzjerzy jak i pani od poprawiania urody nudzili się jak mopsy. Jednemu z mężczyzn wyjaśniła, że chciałaby pozbyć się przynajmniej połowy z długości włosów. Podszedł do niej i schwycił w dłonie te długie, kręcone pasma.
 - Samo obcięcie nie wystarczy. Koniecznie trzeba zmniejszyć ich objętość, bo ma ich pani strasznie dużo. To nie wygląda dobrze.
Uśmiechnęła się do niego nieco złośliwie.
 - Myśli pan, że o tym nie wiem? Gdyby było inaczej, nie przyszłabym tutaj. To co, podejmie się pan?
 - Oczywiście. Proszę siadać – odsunął jej fryzjerski fotel i okrył ją jakąś peleryną ze śliskiego materiału. – Na jakiej długości mam skrócić?
 - Co najmniej do połowy pleców, a nawet nieco krócej.
Fryzjer zabrał się do dzieła. Bez żalu patrzyła na spadające na podłogę kędziory. Nie pamiętała już nawet kiedy ostatnio ścinała włosy. Pewnie musiało być to dawno temu. Facet powinien się bardzo postarać, bo loki nie tak łatwo było obciąć w sposób, aby wszystkie włosy były równej długości. Potem zaczął cieniować dość mocno boki i czubek głowy. W niedługim czasie zaczęła dostrzegać wreszcie ładny kształt fryzury.
 - Powinna pani zrobić coś z brwiami. Są szerokie i gęste. Nie pasują do pani drobnej twarzy i nadają jej dziwny wyraz. Nie uwierzy pani jak taki zabieg potrafi odmienić człowieka. Jeśli pani chce, to koleżanka chętnie się tym zajmie. To nie potrwa długo, a ja zaraz kończę strzyc.
Pomyślała, że nie ma nic do stracenia i jeśli ma już się zmieniać to całkowicie. Pewnie na początku będzie bolało, ale jak chce się wyglądać, to trzeba trochę pocierpieć.
Rzeczywiście bolało, ale kosmetyczka zapewniła ją, że za drugim razem będzie znacznie łagodniej. Na próbę pociągnęła jej delikatnie rzęsy tuszem, rzuciła nieco podkładu na policzki i usta potraktowała błyszczykiem. Kiedy odwróciła ją wreszcie do lustra Zuza nie mogła uwierzyć w to, co w nim zobaczyła. A zobaczyła śliczną dziewczynę o kruczoczarnych, ładnie ułożonych włosach i subtelnym owalu twarzy, który podkreślał dyskretny makijaż. Jej oczy wreszcie mógł zobaczyć każdy, bo nie przesłaniała ich gęsta burza loków. Uśmiechnęła się najpierw do siebie, a potem do fryzjera.
 - Wyszło świetnie. Naprawdę nie spodziewałam się takiego efektu. Dziękuję – wstała z fotela i sięgnęła po portmonetkę. Zapłaciła należność i bardzo zadowolona opuściła salon. 




Ojcu na jej widok zalśniły łzy w oczach. Teraz jako żywo przypominała mu do bólu jego zmarłą żonę. To po niej odziedziczyła urodę i te zielone oczy.
 - Tak mi żal, że mama nie żyje. Byłaby z ciebie taka dumna.
 - Też bardzo tego żałuję. Nawet jej nie pamiętam i gdyby nie zdjęcia… - nie dokończyła. Widziała, że ojciec z każdym jej słowem coraz bardziej się wzrusza i przywołuje w pamięci zmarłą małżonkę. Pomyślała, że on naprawdę obdarzał ją wielką miłością i chyba nadal kochał, choć minęło od jej śmierci ponad dwadzieścia jeden lat. Przez ten cały czas nigdy nie zdarzyło się, żeby przyprowadził do domu jakąś kobietę i chyba nigdy z żadną się nie spotykał, a przynajmniej Zuza o niczym takim nie wiedziała. Jak na pięćdziesięciosześciolatka wyglądał całkiem dobrze. Był dość przystojny, wysoki i postawny. Mógł się podobać kobietom. Wprawdzie odczuwał już brzemię tych lat i cierpiał na różne przypadłości, ale one w niczym go nie ograniczały i nie były uciążliwe aż do teraz. Widząc w jego czach łzy postanowiła zmienić temat. Tak było najbezpieczniej.
 - Zaraz zrobię nam kolację a jutro uprzątnę pracownię. Trochę zaniedbaliśmy dom, a właściwie to ja go zaniedbałam. To się wkrótce zmieni. Obiecuję. Aha. Jutro o ósmej przyjdzie pielęgniarka i poda ci pierwszy zastrzyk. Za chwilę też dam ci leki.

Następnego dnia rano zadzwoniła do Bruna. Poinformowała go, że jednak weźmie jeszcze jeden dzień urlopu.
 - Ojciec jest bardzo niemrawy i nadal odczuwa silny ból. Przynajmniej przez te pierwsze dni chciałabym być w domu. Zresztą dzisiaj jest piątek i myślę, że do poniedziałku poprawi mu się na tyle, że będzie mógł sobie poradzić.
 - Nie ma sprawy Zuzka. Pozdrów go ode mnie i życz zdrowia. Do poniedziałku zatem.
 - Do poniedziałku.

Zastrzyki okazały się bolesne. Ojciec jednak trzymał się dzielnie zaciskając zęby. Pielęgniarka podawała bardzo powoli.
 - Mam świadomość, że to nic przyjemnego – mówiła. – Sama je kiedyś brałam i wiem, że niemal rozrywają pośladek, ale są też skuteczne i choćby z tego względu warto pocierpieć. Jutro przyjdę o tej samej porze. Do zobaczenia.
Po wyjściu kobiety przebrana w domowe ciuchy Zuza wzięła się za sprzątanie. Trzeci z pokoi zaanektowała już dawno na pracownię malarską i teraz z wielkim uporem i determinacją szorowała sprzęty upaćkane różnymi kolorami olejnych farb. Łatwo nie było, ale znalazła odpowiednie środki, które pomogły w usunięciu wielobarwnych plam. Przyrzekła sobie, że już nigdy nie dopuści, żeby pokój ponownie miał się znajdować w takim stanie. Wszystkie obrazy, które namalowała do tej pory umieściła w drewnianej, wielkiej skrzyni, którą kiedyś zrobił dla niej tato w tym właśnie celu. Sztalugi przesunęła bliżej okna, bo nagle zrobiło się przy nim więcej miejsca. Powyrzucała puste tuby po farbach, których były dziesiątki o ile nie setki. Te jeszcze pełne posegregowała i wsadziła do kartonu. Pędzle powędrowały do wielkiego słoja wypełnionego w jednej trzeciej wodą po to, żeby nie zaschły na amen pod wpływem farby. Była z siebie naprawdę dumna. Sprzątanie zajęło jej dobrych kilka godzin, ale pokój wyglądał wreszcie porządnie i czysto. Rozochociła się do tego stopnia, że postanowiła w sobotę dokończyć dzieła sprzątania w pozostałych pomieszczeniach łącznie z myciem okien. - A to ojciec się zdziwi – uśmiechnęła się do własnych myśli.
Wieczorem usiadła jeszcze do laptopa i wyszukała sanatoryjne oferty w Ciechocinku. Za czterotygodniowy pobyt musiałaby zapłacić dwa tysiące osiemset złotych. Pomyślała, że to i tak niewiele w porównaniu z tym, co przez te wszystkie lata zrobił dla niej ojciec. Zasługiwał na to, bo był najlepszym tatą na świecie. Jak tylko poczuje się lepiej i jak tylko załatwi wizytę u neurologa, który wyda zaświadczenie o jego stanie zdrowia, ona natychmiast zarezerwuje mu miejsce w takim sanatorium.

środa, 18 maja 2016

"SOBIE PRZEZNACZENI" - rozdział 2

ROZDZIAŁ 2


Zuzka weszła do pomieszczenia socjalnego i wyciągnąwszy z lodówki dwa szampany otworzyła je z taką łatwością, jakby nic innego nie robiła w życiu. Ustawiła wysokie kieliszki na tacy i rozlała do nich trunek. Niosąc go ostrożnie dotarła do niewielkiej salki służącej zespołowi do zebrań i położyła na stoliku. Gestem dała znać Brunowi, że wszystko gotowe. Po chwili salka wypełniła się ludźmi. Bruno ujął w dłoń kieliszek i poinformował resztę, z jakiej okazji piją szampana.
 - To sukces całego zespołu. Piję za wasze zdrowie kochani i za następne sukcesy. Oby nam się dalej tak szczęściło– stuknął kieliszkiem w kieliszek Zuzy. – A teraz bieżące sprawy. Stefan w Rembertowie byłeś? Jak postępują prace w tych szeregowcach?
 - Zgodnie z planem. Byłem i dopilnowałem wszystkiego. Kończą partery. Nie ma opóźnień.
 - To dobre wieści. Ja koło jedenastej trzydzieści będę jechał do ministerstwa. Zabieram Zuzkę, bo trzeba obejrzeć te dwie wille na Solcu i być może zdążylibyśmy podjechać jeszcze na Wawer sprawdzić, jak idą roboty przy tym pawilonie handlowym. Jak z budową w Ciechanowie? Był ktoś?
 - Ja jutro jadę zaraz z rana – odezwał się Robert Lipski. – Umówiłem się już z kierownikiem budowy. Zabieram Marka i Michała.
 - Czyli wszystko ogarnięte, tak?
 - Myślę, że tak.
 - W porządku. Przypominam jeszcze, że w przyszłym miesiącu zamykamy trzy indywidualne projekty i mam nadzieję, że nastąpi to w przewidzianym terminie. Macie tego dopilnować. To tyle. Wracajcie do pracy.
Ludzie rozeszli się. W pomieszczeniu został tylko Zagórski. Był przyjacielem i prawą ręką Bruna.
 - Jak się trzymasz bracie – zapytał z troską. – Dajesz jakoś radę?
 - Staram się Stefan. Naprawdę staram się nie myśleć, ale to nie takie proste. Szkoda, że prosto z pogrzebu musiałeś wracać do pracowni. Na stypie po prostu się wściekłem, bo zrozumiałem, że ta cała rodzinka, a przynajmniej jej niektórzy przedstawiciele potraktowali ten pogrzeb jak dobrą okazję do nażarcia się. Nikt w knajpie nawet nie wspomniał ojca. Mama poczuła się bardzo rozczarowana. Ja zresztą też. Oni zapewne pojawią się jeszcze, jak będą w trudnej sytuacji, lub będą chcieli za moim pośrednictwem coś sobie załatwić. Potraktuję ich wtedy podobnie. Ojciec zawsze im ulegał, ale ja nie będę taki wspaniałomyślny jak on. Banda obiboków. Wisieli na nim jak psy ciągle czegoś od niego żądając lub prosząc o coś. Ładnie mu podziękowali, nie ma co – zerknął na przegub dłoni. – Będę się zbierał i raczej dzisiaj już nie wrócę. Dopilnujesz wszystkiego, tak?
 - Nie ma sprawy. Trzymaj się.

Zanim jednak wyszedł z biura zadzwonił do matki i upewniwszy się, że u niej wszystko dobrze wraz z Zuzą ruszył do ministerstwa. Na parkingu przed budynkiem, w którym się mieściło Zuzka uparła się, że zostaje.
 - Chyba nie chcesz, żebym przyniosła ci wstyd? Spójrz na mnie. Raczej nie wyglądam jak dama. Idź sam, a ja poczekam w samochodzie.
 - Ale to może potrwać nawet godzinę - próbował protestować.
 - W takim razie ja idę na spacer, a ty zamknij auto. Jak wrócę i ciebie jeszcze nie będzie, to zaczekam obok.
Bruno pokręcił głową. Zamknął samochód i dał Zuzie klucz.
 - Nie będziesz mi tu marzła. Jak wrócisz to przynajmniej ogrzejesz się w środku.
Wsadziła klucz do przepastnej kieszeni płaszcza i postawiwszy na sztorc kołnierz, ruszyła przed siebie. Przeglądając się w szybach wystawowych chyba po raz pierwszy spojrzała na siebie krytycznie. – Faktycznie ubieram się jak ostatnie dziecko ciecia. Jak w ogóle ktokolwiek może mnie traktować poważnie? Chyba zatrzymałam się na etapie piętnastolatki. Zdecydowanie powinnam coś zmienić. Najlepiej obciąć te kudły. Już nawet nie potrafię porządnie ich rozczesać. I jeszcze te workowate ciuchy. Kocham luz, ale przecież mam już dwadzieścia sześć lat, który facet zechce się mną zainteresować?
Tak naprawdę nie myślała poważnie o płci przeciwnej. Uważała się za osobę niezależną, artystkę czasem kompletnie oderwaną od rzeczywistości. Ojciec miał jej za złe, że nie podchodzi poważnie do życia.



Ciągle zrzędził, że ich mieszkanie bardziej przypomina malarskie atelier niż zwyczajny dom. Wszędzie walały się farby, blejtramy i zawsze śmierdziało werniksem. Malowanie traktowała jak hobby. Czasami udało jej się coś sprzedać, ale nie zdarzało się to za często. Gdyby kazano jej powiedzieć, co uważa za ważniejsze, czy projektowanie, czy malowanie, nie potrafiłaby powiedzieć, bo jedno i drugie było dla niej równie ważne. Mimo to jej tata kochał bezgranicznie swoją jedynaczkę. Owdowiał bardzo wcześnie, bo Zuza miała zaledwie pięć lat, gdy musiał zastąpić jej matkę. Spełniał tę rolę najlepiej jak potrafił. Trochę ją rozpieścił, ale nie na tyle, żeby miało przewrócić się jej w głowie. Mimo dziwacznych ubrań, które nosiła i pewnego rodzaju niedbalstwa w ogólnym swoim wizerunku sugerującym trzpiotowatość ona zawsze wiedziała czego chce, a on popierał każdą jej decyzję. Był z niej bardzo dumny, gdy ukończyła trudne studia i znalazła dobrze płatną pracę. Utrzymanie się z jednej pensji bywało czasem trudne zwłaszcza wtedy, gdy trzeba było wyszarpać się na drogie podręczniki, ale na to nigdy nie żałował grosza. Ciężko pracował i wciąż brał nadgodziny, żeby jego Zuzi nie zabrakło niczego. Praca kierowcy nie była łatwym kawałkiem chleba. Od wstrząsów i wiecznego kręcenia kółkiem cierpiał na dolegliwości kręgosłupa. Jak mocniej bolało, to brał silniejsze tabletki, ale tak naprawdę nigdy nie korzystał z żadnego zwolnienia chorobowego, bo to zawsze odbijało się na wysokości pensji.
Zuzka była duchem niezależnym. Nie znosiła ograniczeń, swobodnie wyrażała myśli i uparcie dążyła do wyznaczonego celu. Swoją asertywnością mogłaby obdzielić parę osób. Na studiach uważano ją za dziwaczkę. Nie zaprzyjaźniła się tam z nikim, nawet nie miała dobrych koleżanek, czy kolegów. Raczej stroniła od towarzystwa. Była na tyle zdolna, że nie potrzebowała ani ich obecności, ani ich pomocy. Po studiach nic się pod tym względem nie zmieniło. Kiedy podjęła pracę, siłą rzeczy stała się częścią zespołu, ale prawda była taka, że jedynym facetem, którego tolerowała i z którym dogadywała się świetnie, był Bruno. Jej serce niezmiennie przepełniało uczucie wdzięczności za to, że przyjął ją do pracy. Był wymagającym, ale dobrym i sprawiedliwym szefem. Przez ten rok zdążyła go już dość dobrze poznać. Jednego, czego nie potrafiła zrozumieć, to tych jego ciągot do kobiet wyglądających jak plastikowe lalki Barbie, z obfitym biustem i tonami tapety nałożonej na twarz. Czasem myślała, że gdyby ją zedrzeć to nie zostałoby kompletnie nic, bo ich iloraz inteligencji raczej nie był powalający.
Ostatni raz rzuciła okiem na swoją sylwetkę odbijającą się w wystawowej szybie. Westchnęła ciężko. Chyba już najwyższy czas coś zmienić. Zerknęła na zegarek i postanowiła wrócić do samochodu. Może Bruno już czeka?
Wrócił dziesięć minut po niej i nie tracąc czasu obrał kierunek na Solec. To tam budowano dwie sąsiadujące ze sobą wille będące projektem autorskim Zuzy i to do niej należał nadzór i dopilnowanie zgodności budowy z zamysłem.
Przywitali się z kierownikiem kontrolującym oba projekty i zażądali dziennika budowy. Zawsze uzupełniali wpisy o postępach prac przy każdej wizycie na placu budowy. Żeby było szybciej podzielili się. Bruno ruszył na sąsiednią parcelę, Zuza skupiła się na pierwszej. Sama bryła budynku była gotowa i zadaszona. Zaczęły się prace wnętrzarskie. Projekt znała na pamięć więc od razu dostrzegła niezgodności w instalacji wodno - kanalizacyjnej.
 - To nie może tak zostać. Proszę poprawić, bo w przeciwnym razie obciążymy was dodatkowymi kosztami. Rury mają być maksymalnie zakryte a nie „zdobić” ściany. Jak chcecie w takim stanie kłaść glazurę? Będziecie robić dodatkowe murki? Ja się na to nie zgadzam. To wszystko ma być schowane. Przyłącza gazu też poprowadziliście po ścianach? Jeśli tak, to także musicie to zmienić. Macie trzymać się ściśle projektu. Pan jako doświadczony kierownik budowy powinien o tym wiedzieć i tego dopilnować, a nie zgadzać się na jakąś samowolkę podwładnych. W tej drugiej willi też tak jest?
Mężczyzna miał niewyraźną minę i niepewnie kiwnął głową.
 - Chyba też…
 - Nie chcę być złośliwa, ale jeśli nie wywiążecie się z terminów nasi klienci pourywają wam głowy. Płacą ciężkie pieniądze, więc robota ma być wykonana solidnie, a nie odwalona fuszerka. Mam nadzieję, że jak przyjedziemy tu następnym razem wszystko będzie już tak jak należy.
Obeszła resztę pomieszczeń wytykając jeszcze kilka usterek. Zrobiła stosowny wpis w dzienniku budowy i ruszyła do samochodu. Po chwili zjawił się i Bruno. Nie miał zbyt szczęśliwej miny.
 - Już nic nie mów. Ja też to zauważyłam i dałam ultimatum. Mają poprawić wszystkie niedociągnięcia i usterki.
 -A ty co? W myślach mi czytasz?
Roześmiała się.
 - Tak jakby. Jedziemy jeszcze do Wawra? Już dosyć późno…
 - Zaryzykujemy. Może zastaniemy kogoś na budowie.
Tym razem jednak nie mieli szczęścia. Plac budowy był zamknięty na solidną kłódkę. Bruno zawrócił z powrotem do Warszawy.
 - Zgłodniałem. Dasz się namówić na jakiś obiad? Nie lubię jeść sam. Ja stawiam.
 - OK. Mnie też burczy w brzuchu, ale nie wybieraj jakiejś ekskluzywnej knajpy. Nie czułabym się tam dobrze.
 - Bez obaw – mruknął i skupił się na drodze.

Restauracja była dość przeciętna, jeśli chodzi o wystrój, natomiast jedzenie tutaj było znakomite, bo domowe. Zuza takie preferowała najbardziej. Bruno nie wybrzydzał. I on lubił domową kuchnię. Zamówili po porcji ogórkowej zupy i po schabowym z surówką i ziemniakami.
Zuza z biedą ogarnęła swoje długie, kręcone włosy i związała je apaszką, żeby nie wchodziły jej do talerza. Dopiero teraz zauważył jak subtelną ma twarz. Pomyślał, że gdyby nie ubierała się w takim łachmaniarskim stylu byłaby naprawdę śliczną dziewczyną. Nie wiedzieć czemu ukrywała swoje wdzięki i w tak karygodny sposób deprecjonowała swoją urodę. Zauważyła, że jej się przygląda.
 - O co chodzi? Mam coś na twarzy?
Bruno się zmieszał.
 - Nie…, wszystko w porządku. Mówił ci już ktoś, że masz śliczne oczy? Rzadko się spotyka taki zielony kolor. Oczywiście nie widać ich, bo skrzętnie ukrywasz je pod tą lwią grzywą, a szkoda.
 - Ta lwia grzywa i mnie daje się już we znaki. Właśnie dzisiaj postanowiłam, że znacznie skrócę włosy. Są za długie i przeszkadzają mi.
 - No wreszcie – złożył ręce jak do modlitwy. – Panna Majewska przyszła po rozum do głowy.
Zuza rozchichotała się.
 - Najwyższy czas panie Dębski. Lepiej późno niż wcale.

Po obiedzie odwiózł ją pod sam dom. Wyskoczyła zgrabnie z auta i pobiegła na pierwsze piętro.
 - Już jestem – krzyknęła z przedpokoju. Odpowiedział jej przeciągły jęk. Wystraszyła się. – Tato?! Co ci jest? - pobiegła do jego pokoju. Ojciec leżał na łóżku i zwijał się z bólu. – Rany boskie… Wzywam pogotowie – szybko wybrała numer. – Długo tak leżysz?
 - Chyba od trzech godzin. Nie mogłem się ciebie doczekać - wystękał.
 - Halo, dzień dobry. Zuzanna Majewska z tej strony. Bardzo proszę o przyjazd karetki. Mój ojciec zwija się z bólu. Prawdopodobnie kręgosłup. Adres? Już podaję. Jak długo trzeba będzie czekać? Dziękuję. Czekamy.
Pogotowie przyjechało po dziesięciu minutach. Lekarz podał ojcu jakiś zastrzyk przeciwbólowy i postanowił zabrać go do szpitala na badania.
 - Tu konieczne jest prześwietlenie i być może tomografia lub rezonans. Inaczej nie ustalimy przyczyny bólu.
Zabrała się razem z nimi. Niemal dziurę wysiedziała w fotelu na SOR-rze. Wydawało jej się, że badania trwają całe wieki. Wreszcie ujrzała ojca siedzącego na wózku inwalidzkim, który pchała pielęgniarka. Obok szedł lekarz. Zatrzymali się koło niej.
 - Tu daję pani wyniki prześwietlenia i rezonansu wraz z opisem. Są duże zmiany zwyrodnieniowe w części lędźwiowej kręgosłupa. Ból spowodowało wysunięcie się krążka międzykręgowego i jego ucisk na nerw kulszowy prawej nogi. Stąd drętwienie od pośladka aż po paluch. Zaaplikowaliśmy ojcu środki przeciwzapalne i przeciwbólowe na tyle silne, że w ciągu kilku dni ból powinien ustąpić. Niezależnie od tego proszę jutro zgłosić wizytę domową u lekarza rodzinnego. On wypisze zwolnienie i da skierowanie do neurologa. Od teraz musi pan być pod jego stałą kontrolą. Tu jeszcze recepty i kule, żeby pan nie obciążał nóg. Za chwilę powinna podjechać karetka. Odwiezie państwa do domu.
Podziękowała lekarzowi. Najwyraźniej nie było tak źle i wszystko miało niedługo ustąpić.
Dzięki sanitariuszom ojca szybko udało się wnieść na pierwsze piętro. Była im naprawdę wdzięczna, bo gdyby miał wchodzić o kulach, trwało by to wieki. Pomogła przebrać mu się w piżamę i zapakowała go do łóżka. Wyjęła z torby telefon i wybrała numer do Bruna.
 - Już zdążyłaś się za mną stęsknić? – usłyszała jego niski, ale miły dla ucha głos.
 - Przepraszam cię Bruno, że dzwonię tak późno, ale resztę dnia spędziłam w szpitalu. Ojca zabrało pogotowie, bo zwijał się z bólu. Okazało się, że to od kręgosłupa. Jutro rano muszę zamówić wizytę domową i zaczekać na lekarkę, bo tata leży i nie mógłby jej otworzyć. W związku z tym chciałam cię prosić o dzień urlopu.
 - Nie ma sprawy Zuzka. Jeśli będzie trzeba, weź i dwa. To co najważniejsze załatwiliśmy dzisiaj. Daj znać, jak będziecie już po wizycie. Trzymaj się i pozdrów tatę.
 - Dzięki Bruno. Jutro się odezwę. Dobranoc.
Rozłączył się. – Biedna Zuzka – pomyślał. Wiedział, że ma tylko ojca i żadnej innej rodziny. W takich sytuacjach jak ta, nawet nie ma kogo poprosić o pomoc. Z całą pewnością takie chucherko nie da sobie rady z wysokim i ciężkim mężczyzną. Postanowił, że jutro zadzwoni już rano i być może okaże się pomocny.