Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 27 maja 2021

ZMANIPULOWANE ŻYCIE - rozdział 18 ostatni

 ROZDZIAŁ 18

ostatni

Dwa dni później państwo młodzi wyjeżdżali w swoją podróż poślubną. Nie była to wprawdzie podróż tak egzotyczna jak Alexa i Agaty, ale i oni wybierali się w ciepłe miejsce. Marek wykupił dwa tygodnie pobytu na Cyprze. Dnie spędzali na plaży.

 


Ula szlifowała pływanie a Marek gorliwie jej w tym pomagał. Trochę zwiedzali i próbowali tamtejszej kuchni. Noce zawsze były upojne, przesycone seksem i spełnieniem. Wrócili wypoczęci i opaleni. Jednak to dobre samopoczucie zostało zaburzone już pierwszego dnia po powrocie. Agata wręczyła Uli jakąś kopertę. Na jej zdziwione spojrzenie wyjaśniła, że to pismo z sądu.

 - Podjechałam kiedyś do mieszkania. Chciałam trochę wywietrzyć i posprzątać. Skrzynka pękała w szwach. To były głównie reklamy, ale wśród nich znalazłam i tę perełkę. Czytaj.

Nerwowo rozszarpała kopertę i przebiegła wzrokiem po treści pisma.

 - Nie uwierzysz… Wiesz co to jest? To wezwanie do sądu na drugiego lipca. Matka złożyła pozew o alimenty. Tym razem domaga się ich ode mnie. Nie bez powodu przyjechała zobaczyć mój ślub. Dodała dwa do dwóch i wydedukowała, że świetnie mi się powodzi więc można ode mnie wyciągnąć trochę kasy. I powiem ci więcej. Jak ty brałaś ślub, to ona też tam była. Widziałam ją, ale wtedy pomyślałam sobie, że wzrok płata mi figle. Teraz jestem pewna, że tam była i też z Dąbrowską. Kto wie, być może nawet to ta plotkara namówiła ją do złożenia pozwu. Co ja mam robić?

 - Przede wszystkim uspokoić się. Nie dostanie suka ani grosza. Idziemy do Marka.

Pokazała mu list i bezradnie rozłożyła ręce.

 - Ona nie odpuści. Będzie mnie tak nękać do końca życia. Czuję się kompletnie bezradna.

 - Spokojnie kochanie. Ja zaraz uruchamiam naszego prawnika. On wszystkim się zajmie. Niewykluczone, że jeszcze dzisiaj pojedziemy do niego. Gdyby zaszła taka potrzeba mam nadzieję, że będziesz zeznawać Agata?

 - Tym się nie martw. Z wielką przyjemnością opowiem sądowi o tej podłej babie. Może będzie można powołać doktor Szydłowicz. Ona mogłaby opowiedzieć w jakim stanie przyszłaś do niej po raz pierwszy. Ta lekarka rodzinna, która twierdziła, że matka jest zdrowa jak koń, też mogłaby powiedzieć parę słów. Nie dopuścimy Ula, żeby zaczęła cię skubać z forsy. Niedoczekanie. Twój ojciec też chętnie wypowie się na jej temat. Słowo tylu ludzi przeciwko słowu twojej matki i Dąbrowskiej. Dzisiaj jest poniedziałek i masz wizytę u Szydłowicz. Pogadaj z nią.

 - Dzięki Agata. Tak właśnie zrobię.

 - A ja mam jeszcze kilka innych dowodów na to jak cię traktowała. Przepraszam, że bez twojej wiedzy robiłam te zdjęcia, ale czułam w kościach, że mogą ci się przydać – Agata wyciągnęła telefon i znalazła właściwą aplikację. – Spójrzcie – wyświetlała zdjęcie za zdjęciem. Wszystkie przedstawiały Ulę smutną, znękaną, zgarbioną, w szaro burych, zbyt obszernych ciuchach. – Koniecznie trzeba wydrukować te zdjęcia. Mam jeszcze coś. Posłuchajcie. Nagrałam to będąc kiedyś u ciebie. Głos jest trochę stłumiony, bo siedziałam w twoim pokoju a matka gnębiła cię w kuchni. Mimo to można wszystko zrozumieć.

 - Po jasną cholerę znowu przyprowadziłaś tę Barańską? Najwyraźniej za mało masz roboty a za dużo czasu na pogaduszki. Siedzisz i zbijasz bąki. Podłoga aż się lepi, przez okna nic nie widać, a ty łazisz nie wiadomo gdzie. Nawet chleba nie ma w domu. Jesteś moją największą, życiową porażką.

 - Siedzisz w domu cały dzień. Mogłaś wyjść i kupić. My mamy dużo nauki, bo egzaminy za pasem.

Dał się słyszeć głośny trzask.

 - Dostałam w twarz – powiedziała Ula drżącym głosem. – Wyrzuciła nas wtedy z domu. Spałam u twoich rodziców.

 - To było właśnie wtedy. Zanim pojechałyśmy do Warszawy przez godzinę dobijałaś się do drzwi. Ani myślała otworzyć. Nie obchodziło jej, gdzie będziesz spać, czy na ławce w parku, czy na dworcu. Kochająca mamusia – Agata skrzywiła się pogardliwie.

 - Daj ten telefon. Zaraz wrzucę zdjęcia do komputera i przegram to nagranie – Marek usiadł do laptopa. Założył nowy folder i szybko przeniósł do niego zawartość telefonu Agaty. Po chwili drukarka wypluła plik zdjęć. – Zbieraj się Ula. Jedziemy do prawnika. Nie ma na co czekać. Uprzedzę go tylko, że mamy zamiar wpaść.

 

Wizyta u adwokata przeciągała się. Roztrzęsiona Ula po raz kolejny przeżywała swój koszmar, ale uparcie opowiadała o życiu z wyrodną matką. Przypominała sobie najdrobniejsze szczegóły, które prawnik skrupulatnie zapisywał. Opowiadała o złym traktowaniu, o biciu, o wystawianiu za próg, o zmuszaniu do wykonywania prac domowych, które były ponad siły dla kilkuletniego dziecka, o wysługiwaniu się nią, o tym jak była manipulowana, jak znęcano się nad nią psychicznie i fizycznie. Mówiła o zabieraniu jej alimentów, które dostawała od ojca i zmuszaniu jej do pracy zarobkowej, o permanentnej kontroli i szantażu emocjonalnym, o wpajaniu jej nienawiści do ojca. Kiedy skończyła mówić poczuła się tak, jakby uszło z niej powietrze. Marek wręczył mecenasowi zdjęcia i nagranie.

 - A tak ubierała ją kochana mamusia. Kupowała jakieś stare łachy w lumpeksach i kazała jej w nich chodzić. Wygląda na tych zdjęciach jak dziecko wojny. Taką właśnie ją zapamiętałem z czasów studenckich. Proszę cię zrób coś z tym. Nie ma mowy, żeby po tym wszystkim co Ula przeszła, miała płacić tej kobiecie jakieś alimenty. Ona w tej chwili ma pięćdziesiąt pięć lat. Jest zdrowa jak koń, chociaż w pozwie podpiera się jakimiś badaniami. Trzeba sprawdzić, czy nie są sfałszowane, bo zdolna jest do najgorszej podłości. Nigdy nigdzie nie pracowała. Nie ma żadnego stażu pracy. Jest jeszcze na tyle młoda, że może popracować do wieku emerytalnego. I jeszcze jedno. Ona knuje razem z niejaką Dąbrowską. To jej sąsiadka i największa plotkara w Rysiowie. Kiedy Ula była młodsza one przesiadywały razem i plotkowały całymi godzinami a Ula musiała im usługiwać. Nie wiem, czy przydadzą ci się takie informacje, ale ta Dąbrowska ma syna Bartka. Ponoć na komisariacie ma kartotekę grubości encyklopedii. Kombinator i złodziejaszek. Nie zdziwiłbym się, gdyby to on załatwił Magdzie Cieplak sfałszowane wyniki badań. Sprawdź to, dobrze? Mam jakieś nieodparte przeczucie, że i on maczał w tym palce.

Mecenas podniósł się zza biurka.

 - O nic się nie martwcie. Ona nic nie ugra. Zdobędę wszystkie informacje na jej temat. Będzie dobrze.

Opuścili kancelarię. Ula była kompletnie rozbita. Chciał odwieźć ją do domu, ale odmówiła.

 - Zawieź mnie do doktor Szydłowicz. Potrzebuję rozmowy z nią. Na pewno poczuję się lepiej. Ty wracaj do pracy. Ja po sesji wrócę do domu. Muszę porozmawiać z ojcem.

 

 

Przed godziną dziesiątą w holu sądu zaczęli się gromadzić uczestnicy mającej odbyć się rozprawy. Obok Uli i Marka stała Agata wraz z prawnikiem i tata Cieplak. Prawnik gorączkowo coś tłumaczył, a zebrani wokół niego tylko kiwali głowami.

 - Zaraz będą nas wołać. Rozprawa nie będzie się odbywać przy drzwiach zamkniętych więc możemy wejść wszyscy. Ustalenia jakie wam przedstawiłem powinny wystarczyć do przełożenia rozprawy na inny termin. Ja wiem, że pani Urszula chciałaby mieć to już za sobą, ale nic nie ugramy nie udowodniwszy pewnych rzeczy. To co? Mam pani zgodę?

 - Jak najbardziej. Ufamy panu – Ula uśmiechnęła się blado.

Po drugiej stronie korytarza dostrzegła swoją matkę, która całe towarzystwo świdrowała wzrokiem i mówiła coś do stojącej obok Dąbrowskiej przez zaciśnięte zęby.

Drzwi od sali rozpraw otworzyły się i zaproszono wszystkich do środka. Najpierw odczytano pozew i przedstawiono uzasadnienie. Potem zabrał głos prawnik Dobrzańskich.

 - Ze względu na spore wątpliwości co do zasadności płacenia przez córkę pani Cieplak na jej rzecz żądanych alimentów chciałbym prosić wysoki sąd o odroczenie sprawy przynajmniej o tydzień. Zachodzi konieczność powiadomienia i przesłuchania ludzi mających bezpośredni i pośredni związek ze sprawą. Tu jest lista osób, które chcemy powołać na świadków. To nie jest zwykła rozprawa o alimenty, bo nosi znamiona kryminogenne, co postaramy się udowodnić na kolejnym posiedzeniu sądu. Na razie składam dowody rzeczowe w formie zdjęć i nagrania, a także opinie lekarskie specjalisty, u którego leczyła się i nadal leczy pani Dobrzańska. Istotnym elementem w sprawie wydaje się zeznanie byłego męża pani Cieplak, które bez wątpienia rzuci sporo światła na poczynania tej kobiety. W ten sposób udowodnimy, że Magdalenie Cieplak nie należą się od córki absolutnie żadne pieniądze.

Magda zacisnęła obie pięści aż zbielały jej kostki. Wstała gwałtownie z miejsca krzycząc:

 – Jak najbardziej mi się należą! To wyrodna córka! Uciekła z domu i zostawiła chorą, niedołężną matkę na pastwę losu! Musiałam żebrać, bo przymierałam głodem! Do tej pory nie obchodził jej mój los. Te pieniądze mi się należą za wszystkie te lata, które poświęciłam jej wychowaniu!

Sędzia przez pół minuty walił młotkiem w stół usiłując przywrócić porządek i spokój na sali. Wreszcie Magda usiadła.

 - O to właśnie chodzi droga pani, – mecenas ponownie zabrał głos – że chcemy dojść do prawdy. Temu ma służyć powołanie świadków na następnej rozprawie. Jeśli dowiedziemy, że jest tak jak pani twierdzi, na pewno te pieniądze otrzyma. Wysoki sądzie wnoszę o wyznaczenie nowego terminu rozprawy, a także zlecenie kompletu badań dla powódki przez niezależnego biegłego sądowego. Chcemy się upewnić, czy faktycznie pani Cieplak cierpi na liczne choroby, które do tej pory nie pozwalały jej podjąć jakiejkolwiek pracy.

 - Ale ja dołączyłam do pozwu wszystkie badania. Po co mam robić kolejne?

 - Po to proszę pani, – odezwał się sędzia główny – żebyśmy dysponowali dwiema niezależnymi od siebie opiniami. Jeśli biegły potwierdzi stanowisko pani lekarzy, nie będzie wtedy najmniejszych wątpliwości, by sąd przychylił się do pani pozwu. Niniejszym zamykam rozprawę wyznaczając jednocześnie termin następnej na dzień dziesiąty lipca o godzinie jedenastej.

Magda Cieplak była wściekła. Wystrzeliła z sali sądowej jak z procy ciągnąc za sobą zdezorientowaną Dąbrowską. Nawet sędzia zwrócił na to uwagę. Zgodnie z tym, co przeczytał w opinii lekarskiej ta kobieta powinna poruszać się z wielkim trudem. Ewidentnie było coś nie tak.

Cztery dni później do Marka zadzwonił mecenas. Po krótkiej wymianie uprzejmości przeszedł do sedna sprawy.

 - Miałeś nosa Marek. Dotarłem do tych trzech lekarzy, którzy wystawili opinię Magdalenie Cieplak. Żaden z nich jej nie zna i nic podobnego nie podpisywał. Dokumenty są sfałszowane. Niezależnie od tego zostaną powołani na świadków. Już dostarczono im wezwania na rozprawę. Jeśli umiejętnie przycisnę tę kobietę, na pewno wyśpiewa, kto jest autorem tych fałszywek. Od razu was uprzedzę, że to potrwa kilka godzin, bo świadków mamy sporo a Cieplak tylko jednego lub dwóch. Szykujcie się. Pozdrowienia dla żony.

Tym razem hol przed salą rozpraw roił się od ludzi. Była doktor Lewińska, która leczyła rodzinę Cieplaków od bardzo wielu lat i praktykowała w Rysiowie. Przyszła doktor Szydłowicz i życzliwie udzielała Uli rad wspierając ją i podnosząc na duchu. W stojących nieopodal trzech mężczyznach Ula domyśliła się tych specjalistów, których pieczątki i podpisy figurowały na dokumentach przedstawionych przez matkę. Agata i Marek również mieli składać zeznania. Na ławce przy drzwiach do sali rozpraw siedziała Magda Cieplak, Dąbrowska i jej syn Bartek, który miał minę jakby nie bardzo rozumiał, w jakim celu go tu wezwano.

Kiedy wszczęto rozprawę na pierwszy ogień poszli owi trzej specjaliści: kardiolog, neurolog i reumatolog. Wszystkim pokazano dokumenty, które rzekomo podpisali i wszyscy zgodnie potwierdzili, że to nie są ich podpisy i że nigdy na oczy nie widzieli Magdaleny Cieplak. Po nich wezwano biegłego sądowego, który w swojej opinii orzekł, że pani Cieplak nie cierpi na żadną z wymienionych w opiniach chorób. Ma wprawdzie nieco podwyższone ciśnienie, które jednak da się ustabilizować lekami.

 - Nie potwierdzam także zwyrodnienia kręgosłupa na całej jego długości, niedowładu nóg spowodowanego porażeniem nerwów strzałkowych, cieśni nadgarstków i obecności glejaka w przysadce mózgowej. Jak na swój wiek ta osoba jest w znakomitej kondycji fizycznej. Porusza się samodzielnie bez pomocy kul, co przy stwierdzonych niedowładach byłoby wykluczone. Serce także jest zdrowe bez objawów arytmii a na aorcie brzusznej nie stwierdzono tętniaka.

Po biegłym wypytywano doktor Lewińską, która zgodnie z prawdą potwierdziła, iż Cieplakowie byli jej pacjentami, ale bardzo dawno. Jeszcze wtedy, gdy Urszula była dzieckiem. Potem nie widywała ich zbyt często. Pocztą pantoflową dowiedziała się, że pan Cieplak odszedł od żony.

 - Kilka lat temu przyszła do przychodni zaniepokojona i mocno spanikowana Urszula. Powiedziała, że jej matka cierpi na jakieś choroby, o których ona nie ma pojęcia i bardzo się martwi. Byłam zdziwiona, bo Magdalena Cieplak nie była w przychodni od wieków, o czym świadczyły wpisy w karcie zdrowia. Ich kopie przedstawiłam wysokiemu sądowi. Uspokajałam dziewczynę, że z jej matką wszystko w porządku, bo gdyby było inaczej już dawno by do mnie przyszła i zleciłabym wykonanie przynajmniej podstawowych badań. Nie rozumiem jak można było czymś takim straszyć własne dziecko.

Po internistce z Rysiowa wezwano Józefa Cieplaka. On ze szczegółami opisał swoje pożycie z żoną. Mówił o tym, że nie dała mu wyboru i musiał odejść, że skutecznie uniemożliwiała mu kontakt z córką, nie przekazywała jej listów i prezentów świątecznych od niego.

 - Życie z nią było koszmarem i odcisnęło piętno na moim stanie zdrowia. Musiałem przejść operację by-passów. Szczęśliwym zrządzeniem losu w szpitalu, gdzie leżałem natknęła się na mnie moja córka i rozpoznała mnie. Zabrała mnie do siebie, zaopiekowała się mną. Dzięki niej i mojemu zięciowi wreszcie odżyłem i staram się zapomnieć o tej mrocznej przeszłości.

Ula zeznawała najdłużej. Nie chciała pominąć niczego i musiała właściwie opowiedzieć swój życiorys. W jej opowieści matka jawiła się jako kat, gnębicielka i sadystka. To nie było spokojne opowiadanie o życiu, ale opowieść mrożąca momentami krew w żyłach szczodrze okraszona łzami Uli. Sędzia i ławnicy patrzyli na nią z wielkim współczuciem. Ten obraz dopełniła doktor Szydłowicz opowiadając o tragicznym stanie psychicznym Uli, gdy przyszła do niej po raz pierwszy na sesję.

 - To był strzęp człowieka wysoki sądzie. W mojej długoletniej praktyce po raz pierwszy spotkałam się z tak zwichniętą psychiką u bardzo młodej kobiety. Koniecznie trzeba było ją z tego wyprowadzić i teraz jest już znacznie lepiej.

Agata nie owijała niczego w bawełnę. Czuła wewnętrzną satysfakcję, że wreszcie ten tyran w spódnicy doczeka się kary na jaką zasługuje. Swoje zeznania poparła zdjęciami i nagraniem.

 - Bardzo żałuję wysoki sądzie, że odważyłam się nagrać tylko jedną scysję, bo było ich bez liku a ich wynikiem była zawsze opuchnięta od bicia twarz Uli i sine ślady palców odbitych na jej policzkach. Ktoś taki jak ta kobieta nie zasługuje na miano matki. Takim jak ona powinno się zabraniać rodzenia dzieci. Ona chowała córkę wyłącznie dla siebie. Zrobiła z niej służącą. Jako dziecko zmuszana była do wykonywania prac, które przerastały niejednokrotnie dorosłego. Sama jednak nie kiwnęła w domu palcem. Jedyne co robiła, to znosiła z lumpeksów te szaro bure, zniszczone ciuchy i stroiła w nie córkę. Te zdjęcia mówią na ten temat wszystko.

Ostatni jako świadek zeznawał Marek, ale on miał już niewiele do dodania.

 - Po tym wszystkim, czego doświadczyła moja żona od tej kobiety, byłoby niesprawiedliwością, gdyby sąd przychylił się do jej pozwu i rozpatrzył go pozytywnie. Ta osoba ma pięćdziesiąt pięć lat i do tej pory nie podjęła żadnej pracy wmawiając otoczeniu, że jest śmiertelnie chora. Co za hipokryzja. Słyszeliśmy wszyscy opinię biegłego. Pani Cieplak jest zdrowa i może utrzymać się z pracy własnych rąk, a nie wyciągać pieniądze od córki, której zgotowała piekło na ziemi.

Po jego zeznaniach sąd przystąpił do przesłuchania świadków Magdaleny Cieplak i jej samej.

Wywołana przez sąd Dąbrowska zajęła miejsce dla świadków. Jej mina świadczyła o dużej pewności siebie i niezłym tupecie. Prawnik Dobrzańskich podszedł do niej i stanął tuż obok.

 - Kim pani jest dla powódki?

 - Przyjaźnimy się od wielu lat. Mieszkamy po sąsiedzku.

 - Czyli doskonale pani zna sytuację z przeszłości w domu państwa Cieplaków?

 - A jakże. On pracował na kolei a jak wracał do domu to zamykał się w garażu i ciągle przy czymś grzebał. Ta kobieta wiecznie była sama. Jak pojawiło się dziecko, to dopiero wtedy zaczął pomagać. Rzeczywiście niańczył małą, kąpał i przewijał przez pierwsze miesiące, ale to tylko dlatego, że Magda miała depresję. Ciągle wywoływał awantury i kłócił się z tą biedną kobietą, aż któregoś dnia spakował manatki i wyprowadził się na dobre. Ciągle ciągał nas po sądach, bo i ja jeździłam na rozprawy. Koniecznie chciał pozbawić Magdę praw do córki, ale byłyśmy sprytniejsze. Sąd zawsze oddaje matce dziecko, bo to zawsze matka, a ona była dobrą matką. Dbała o córkę i opiekowała się nią, a że goniła do roboty od najmłodszych lat, to co w tym dziwnego? Dziewczyna musi znać swoje miejsce. Czasami też karała, kiedy Ula na to zasłużyła, ale na pewno nie tak okrutnie jak nam tutaj przedstawiła.

 - Ma pani coś do powiedzenia w sprawie podrobionych opinii lekarskich pani Cieplak? Przyjaźnicie się, więc musi znać pani powód, dla którego to zrobiła i człowieka, któremu zlecono to fałszerstwo.

 - A jak miała się bronić? Nikt z miasteczka nie chciał iść świadczyć na jej korzyść, tylko ja. Takie wyjście wydawało nam się najlepsze – Dąbrowska coraz bardziej pogrążała siebie i Magdę i nie wiadomo, czy robiła to z czystej głupoty, czy naiwności. – Mój Bartuś pogrzebał trochę w internecie i znalazł wszystko, co trzeba.

 - Czyli głównym sprawcą i autorem tych fałszywek jest pani syn? Wysoki sądzie w tym miejscu zgłaszam wniosek o zatrzymanie Bartłomieja Dąbrowskiego. Jego przypadek będzie rozpatrywany w toku innego postępowania. Ja nadmienię tylko, że za taki czyn grozi kara od trzech miesięcy do pięciu lat pozbawienia wolności. Również obie panie staną przed sądem za mataczenie i poświadczanie nieprawdy.

 - Jak to pozbawienia wolności? – rozsierdziła się Dąbrowska – Za co? Za to, że wyświadczył przysługę dobrej znajomej?

Magda była wściekła. Nie sądziła, że Dąbrowska okaże się aż tak głupia i wypapla wszystko jak na świętej spowiedzi. Sama stojąc na miejscu dla świadków próbowała się wybielać i robić z siebie ofiarę własnej córki i męża, ale sąd już nie dał temu wiary mając przeciwko niej tak obciążające dowody.

Tak jak na to liczyła Ula i jej bliscy decyzja sądu była dla nich przychylna. Matce odmówiono jakichkolwiek alimentów uznając, że jej się nie należą. Sędzia zwracając się bezpośrednio do niej powiedział, że dawno nie spotkał się z tak ogromnym przejawem egoizmu, manipulanctwa, podłości i sadyzmu wobec własnego dziecka.

 - Dodatkowo obciążam także panią kosztami sądowymi. Będzie to dla pani bodziec do podjęcia pracy. Na tym zamykam rozprawę.

Marek mocno przytulił Ulę. Jej oczy szkliły się od łez.

 - To już koniec kochanie, naprawdę koniec. Wreszcie możesz zacząć żyć. Demony przeszłości odeszły na zawsze.

Podniosła na niego zapłakane oczy i uśmiechnęła się szeroko.

 - Kocham cię. Najbardziej na świecie.

Przytulił usta do jej skroni, objął ją i ruszył do wyjścia z sądu. Poczuł się lekki jak piórko podobnie jak Ula, której dzisiaj zdjęto z ramion stutonowy ciężar.

K O N I E C

czwartek, 20 maja 2021

ZMANIPULOWANE ŻYCIE - rozdział 17

 ROZDZIAŁ 17

 

Zachodnie skrzydło domu było lustrzanym odbiciem wschodniego. Ogromny salon, przestrzenna kuchnia, gabinet i pięć pokoi na górze plus trzy łazienki. Nieużytkowane od lat rzeczywiście wymagało generalnego remontu, do którego Marek bardzo się zapalił. Dodatkowym plusem było to, że wszystkie pomieszczenia były puste bez żadnych mebli i właściwie remont można byłoby zacząć od zaraz.

 - Trzeba będzie najpierw wymienić całą instalację wodno kanalizacyjną, elektrykę i centralne ogrzewanie. Przydałyby się nowe kaloryfery i gładź na ścianach. Mimo tego stanu to wszystko ma wielki potencjał, prawda kochanie? – objął Ulę ramieniem i przytulił. – Chodźmy do ogrodu. Zobaczymy jak wygląda służbówka.

Nie było tak źle. Budynek posiadał sporą kuchnię, salonik i sypialnię wraz z łazienką. Latem tonął w kwiatach, a jedna ze ścian opleciona była winobluszczem.

 - Tata będzie zachwycony – wyszeptała Ula.

 



Po powrocie do domu opowiedzieli wszystko Józefowi. Miał łzy w oczach i wciąż nie mógł uwierzyć w tę przychylność losu.

 - Będziesz miał piękny domek tatusiu. Trzeba go tylko wyremontować, co chcemy zrobić jeszcze przed ślubem. Państwo Dobrzańscy są naprawdę wspaniali. Podarowali nam połowę domu i to małe cudo w ogrodzie. Domek ma ładną kuchnię, salonik i sypialnię. Będzie ci tam wygodnie i dobrze. Kupimy ci ładne mebelki i sprawimy, że to mieszkanko będzie przytulne. Dom od tej służbówki dzieli zaledwie kilka kroków. Będziesz miał nas blisko. Ogród jest piękny i jeśli tylko chcesz, możesz sobie w nim uprawiać jakieś roślinki. Zarówno pan Krzysztof jak i pani Helena bardzo się ucieszyli, że będą mieć towarzystwo w swoim wieku.

 - Córcia, ja nie myślałem, że jeszcze w życiu spotka mnie tyle dobrego. Twoi rodzice Marek muszą być bardzo dobrymi ludźmi. Ty też taki jesteś. Ile mi sił starczy, będę z przyjemnością pielęgnował ten ogród. Mam nadzieję, że moje serce wytrzyma ten nadmiar szczęścia.

 - Na pewno wytrzyma panie Józefie – Marek poklepał przyszłego teścia po ramieniu. – Należy się panu za te wszystkie lata niedoli i rozpaczy. Czas teraz odpocząć, a my stworzymy panu do tego warunki. Jak zacznie się remont zabierzemy tam pana, żeby mógł pan na własne oczy zobaczyć swój przyszły dom.

 

Obaj Dobrzańscy nie tracili czasu. Już na drugi dzień po wizycie Marka i Uli senior Dobrzański wykorzystując swoje liczne koneksje umówił ekipę składającą się z wielu specjalistów od instalacji. Na końcu mieli wkroczyć murarze, płytkarze i malarze. Zachęceni obietnicą wysokiego wynagrodzenia w zamian za przyspieszenie prac ochoczo zabrali się do roboty. Wyburzono kilka ścian na dole zwiększając tym samym otwartą przestrzeń i niejako ją unowocześniając. Druga, znacznie mniejsza ekipa remontowała służbówkę. Zanim zobaczył ją Józef, Ula i Marek zabrali go na zakupy. Sam wybrał sobie płytki do łazienki, ale przy meblach zdał się już na gust dzieci. Miały być nowoczesne i wygodne. Przy okazji poczynili też zakupy do swojego domu.

Prace z każdym dniem nabierały tempa. W którąś z sobót Marek przyjechał po Ulę i tatę Cieplaka z zaproszeniem od rodziców na obiad połączonym z oględzinami przyszłego lokum. Państwo Dobrzańscy przyjęli Józefa z niezwykłą serdecznością. Pokazali mu najpierw imponujący ogród, którym się zachwycił, a później służbówkę. Prace w niej dobiegały końca. Tu też wymieniono całą instalację i założono nowe kaloryfery. Kuchnia i łazienka były wypłytkowane i w zasadzie zostały tylko prace wykończeniowe a także malowanie ścian.

 - Pomalujemy tatusiu na jakieś ciepłe kolory.

 - Córcia, tu jest po prostu pięknie. Nawet moje najśmielsze marzenia nie były aż tak śmiałe. Bardzo dziękuję Helenko i Krzysztofie za waszą dobroć, hojność i wspaniałe serce. Trudno jest się odwdzięczyć za taki dar, ale wierzcie mi, moja wdzięczność nie mieści mi się w sercu. Dziękuję.

 

Wreszcie nadszedł dzień przeprowadzki. Tak naprawdę to Ula nie zabierała żadnych mebli z mieszkania Agaty, bo przecież nie należały do niej. Popakowała tylko swoje i ojca rzeczy do walizek, uprzątnęła mieszkanie i już Marek przewoził ich do domu Dobrzańskich. Na dzisiaj też zaprosili gości na parapetówkę. Zosia, gospodyni seniorów przygotowała mnóstwo wspaniałych rzeczy a Marek zadbał o dobre gatunkowo alkohole.

Na imprezę przyjechał Alex z Agatą, Sebastian z Violettą i Pshemko. Stawił się też Józef wraz z Dobrzańskimi. Goście z ogromną ciekawością oglądali wyremontowane skrzydło tego wielkiego domu i zachwycali się ciekawymi rozwiązaniami. Podziwiano też domek w ogrodzie. Ula podeszła do Agaty i wręczyła jej klucze od mieszkania.

 - Dziękuję ci za wszystko. Za to, że mnie przygarnęłaś, że nie wylądowałam na ulicy i za to, że sprawiłaś, by moje życie wyszło na prostą. Zawsze będę ci za to wdzięczna. Jesteś moją „prawie” siostrą i najlepszym człowiekiem pod słońcem. Chcę cię też prosić o jeszcze jedną przysługę, a mianowicie, żebyś się zgodziła być moim świadkiem na ślubie. Marek wybrał Sebastiana.

Agata przytuliła ją mocno.

 - Oczywiście, że będę twoim świadkiem. Nie ma innej możliwości. To wszystko co się wydarzyło w ostatnich miesiącach jest nagrodą dla ciebie za twoje cierpienie, za te wszystkie łzy, których niewarta była twoja matka, za biedę i za upokorzenie. Spójrz na twojego ojca. Promienieje szczęściem. Wreszcie odżył i to nie tylko po operacji, ale gołym okiem widać, że otrząsnął się z tych ponurych wspomnień i tych lat spędzonych z dala od ciebie. To naprawdę wspaniałe widzieć uśmiech na jego i twojej twarzy. A zmieniając temat, to ślub za dwa tygodnie. Jesteście gotowi? Macie wszystko załatwione?

 - Marek bardzo się o to postarał. Wszystkie formalności załatwił jeszcze przed remontem, żeby móc skupić się tylko na nim. Bardzo się napracował, ale dopiął swego. Twoi rodzice przyjdą, mam nadzieję? Paulina też potwierdziła przyjazd.

 - Tak wiem, rozmawiałam z nią. Jest w trzecim miesiącu ciąży i trochę cacka się sama ze sobą, ale taka już jest. Mario szaleje ze szczęścia i niemal całuje ślady jej stóp. A rodzice z radością przyjęli zaproszenie i na pewno przyjdą.

 

Przed kościołem na Placu Grzybowskim zatrzymała się długa, biała limuzyna a za nią sznur samochodów, z których zaczęli wysypywać się weselni goście. Z limuzyny wysiadł Krzysztof i podawszy rękę żonie pomógł jej wysiąść. Za nią ukazał się Józef i Marek, który podał Uli dłoń i przytrzymał bukiecik białych anemonów.

 



- Jesteś zjawiskowo piękna kochanie. Nie mogę oderwać od ciebie oczu. Szczęściarz ze mnie – podał jej ramię, którego się skwapliwie chwyciła. Czuł, że była spięta. On sam też był zdenerwowany. Na pocieszenie pomyślał, że za godzinę ceremonia się skończy a oni już na wieki będą razem.

Dotarli do ołtarza. Tuż za nimi stanęła Agata z Sebastianem. Reszta gości zajęła miejsca w pierwszych ławach. Rozpoczęła się ceremonia. Patrząc sobie z przejęciem w oczy powtarzali słowa przysięgi.

- Ja Marek biorę sobie ciebie Urszulo…

 - Ja Urszula biorę sobie ciebie Marku…

Wymienili obrączki. Marek wreszcie odetchnął z ulgą, gdy usłyszał – „a teraz możesz pocałować pannę młodą”. Uczynił to z największą ochotą wpijając się w te słodkie usta swojej już żony. Wolno wyszli na zewnątrz. Zaczęli podchodzić goście i składać im życzenia. Stojąca za Ulą Agata odbierała kolorowe bukiety. W pewnym momencie Ula zmarszczyła brwi. Poczuła wielką gulę w gardle, która zaciskała się coraz bardziej.

 - Agata spójrz tam, szybko – szepnęła nerwowo do przyjaciółki. – Widzisz to samo co ja?

 - O cholera! Skąd się dowiedziała? Ta obok to przecież Dąbrowska. Spokojnie Ula. Ona nie będzie miała odwagi, żeby tu podejść zwłaszcza, że na pewno zauważyła twojego tatę. Popatrzy i pójdzie sobie.

Zaniepokojony Marek zbliżył się do nich i zapytał co jest grane.

 - Moja matka tu jest – Uli zalśniły w oczach łzy. – Nie rozumiem jak się dowiedziała o naszym ślubie.

 - To chyba nie było takie trudne – mruknął. – Od paru tygodni jesteśmy w brukowcach. Nawet dzisiaj są tu paparazzi. Nie przejmuj się skarbie. To jest nasz dzień i nic nam go nie zepsuje. Jedziemy do domu.

 

Zanim dojechali do posiadłości Dobrzańskich Ula uspokoiła się zupełnie. Nawet ojcu nie powiedziała, kogo widziała przed kościołem. Nie chciała go denerwować.

Zabawa zaczęła się rozkręcać. Nie mitrężono czasu przy stołach. Świetny zespół, który załatwił im Sebastian grał same przeboje i trudno było usiedzieć. Nawet Paulina nie zważając na błogosławiony stan dała upust swojemu włoskiemu temperamentowi. Mimo niewielkiej ilości osób bawiono się znakomicie. Zatrudniony wodzirej bardzo dbał o dobre samopoczucie gości. Wynajęci kelnerzy uwijali się między stolikami niezwykle sprawnie. Potrawy były pyszne, trunki także. Nawet tata Cieplak nie próżnował. Najpierw zatańczył ze swoją córką, potem z Heleną, a jeszcze później obtańcowywał wszystkie panie. Ula z niepokojem patrzyła na niego, ale on uspokajał, że czuje się świetnie, a lekka zadyszka jest normą w jego wieku.

 



Blady świt rozjaśniał niebo, kiedy ostatni goście opuścili oranżerię. Paulina z Mario zostawała u Dobrzańskich. Alex i Agata pojechali do domu podobnie jak Sebastian z Violettą i nie chcieli skorzystać z zaproszenia państwa młodych. Oni sami zmęczeni, ale szczęśliwi weszli do swojej małżeńskiej sypialni. Marek stanął naprzeciw Uli i wyjął spinki z jej włosów. Opadły łagodną falą na ramiona. Odwrócił ją i odpiął zamek sukienki. Wzdrygnęła się kiedy dotknął jej nagich ramion i przylgnął do nich ustami.

 - Kocham cię jak wariat – usłyszała jego szept – i pragnę jak wariat.

 - Boję się… - wydusiła z siebie.

 - Przysięgam, że będę bardzo delikatny.

Całując ją nieprzerwanie, pozbawił się marynarki i spodni. Koszula też poszła w kąt. Został w samych bokserkach. Pomógł Uli ściągnąć resztę rzeczy. W samej bieliźnie zaciągnął ją do łazienki. Razem weszli pod chłodny, przyjemny prysznic myjąc się nawzajem i pieszcząc. Zmęczenie trochę ustąpiło. Marek wyszedł z brodzika i wytarł się do sucha. Ulę otulił wielkim, frotowym ręcznikiem i na rękach przeniósł na łóżko. Położył się obok niej całując zagłębienie jej szyi i to wrażliwe miejsce za uchem. Westchnęła cicho. Odrzucił ręcznik z jej ciała, które natychmiast pokryło się gęsią skórką. Pogładził jej łono i pępek. Zawstydziła się a na jej policzkach wykwitły dorodne rumieńce.

 - Marek… - wyszeptała z wyrzutem.

 - Jesteś taka piękna. Idealna…

Ułożył się na niej przywierając do jej ust. Jego palce zaczęły drażnić jej płeć. Pod ich wpływem wilgotniała coraz bardziej. Nadeszło pożądanie. Zapragnęła by wszedł w nią najgłębiej jak tylko mógł i by posiadł ją aż do końca, do spełnienia. Rozsunął jej nogi. Jej płeć lśniła. Sutki zdążyły nabrzmieć jakby domagały się pieszczoty. Obdarował nią najpierw jeden, potem drugi. Nie mógł już dłużej przeciągać chwili, żeby w nią wejść. Pożądanie było zbyt duże. Uklęknął podciągając jej pośladki na swoje uda. Ostrożnie wsuwał się w nią coraz głębiej i głębiej. Otworzyła usta w niemym krzyku i tak zastygła. Dotarł do końca i zatrzymał się na moment obserwując jej twarz. Przymknęła powieki. Wyglądała jak uduchowiona. Delikatnie pchnął po raz pierwszy wolno i głęboko. Potem drugi i kolejny. Przyspieszył. Jego ruchy były rytmiczne i silne, a bodźce jakich jej dostarczał, obezwładniające. Złapał jej biodra w dłonie i kierował nimi nadając im własne tempo. Znowu zintensyfikował ruchy. Były teraz szybkie, zdecydowane i mocne. Jęknęła przeciągle. Wyglądała jakby była w innej rzeczywistości. Oddychała szybko. Poczuła tę nadciągającą falę wielkiego napięcia. Miała wrażenie, że za chwilę rozpadnie się na miliony atomów. Krzyknęła głośno, gdy jej ciało zaczęło pulsować uwalniając się z tego ogromnego podniecenia. Marek znieruchomiał nagle wypełniając ją przyjemnym ciepłem, które rozlało się w dole jej brzucha. Opadł na nią nie wychodząc z niej i nie przestając jej całować i pieścić.

 - Kocham cię – wyszeptał. – To było mocne i piękne. Było wspaniałe.

 

Odsypiali tę noc aż do obiadu. Ula ocknęła się kilka minut po trzynastej. Usiadła na łóżku i z miłością spojrzała na śpiącego Marka. Uśmiechnęła się rozkosznie. Nie sądziła, że seks może być tak wspaniały i piękny. Wstała i nago ruszyła do łazienki. Nie widziała, że i Marek otworzył oczy i z lubością przyglądał się gołej żonie. Kiedy zamknęły się za nią drzwi zerwał się z łóżka i ruszył za Ulą. Wsunął się cicho i delikatnie rozsunął drzwi kabiny obejmując żonę wpół. Trochę się wystraszyła, ale nie zważał na to. Znowu jej pożądał i nie mógł tego ukryć. Odwrócił ją tyłem a gdy pochyliła się do przodu wszedł w nią przyciskając mocno do siebie. To było kolejne szaleństwo. Woda lała się na ich ciała nieprzerwanym strumieniem a nienasycony Marek rytmicznie i mocno zagłębiał się w Uli raz po raz. Nie przerywając penetracji dostarczał jej dodatkowej podniety drażniąc palcami to najwrażliwsze miejsce w ciele kobiety. Omdlewała i nie potrafiła utrzymać się na nogach. Uklękła na dnie brodzika. Świat znowu zawirował. Jej ciałem wstrząsnął pierwszy spazm i następny. To było nie do zniesienia. Pulsowała w jego dłoniach przez kilka minut i znowu czuła to błogie ciepło rozchodzące się w jej trzewiach. Podniósł ją do pionu. Drżała jeszcze uspokajając się powoli.

 - Jesteś wariat – powiedziała z wyrzutem. Uśmiechnął się szeroko.

 - Zakochany wariat kochanie.

czwartek, 13 maja 2021

ZMANIPULOWANE ŻYCIE - rozdział 16

 ROZDZIAŁ 16

 

Następnego dnia Ula wstała najwcześniej. Zostawiła śpiących jeszcze ojca i Marka, i ruszyła do kuchni. Najciszej jak mogła przygotowała dla wszystkich śniadanie i cały dzbanek aromatycznej kawy. O dziewiątej pościągała ich z łóżek.

 - Za godzinę chcemy wyjść – tłumaczyła ojcu. – Musimy dowiedzieć się, co z naszym przyjacielem, który ucierpiał w wypadku. Zostawiam ci leki, które weźmiesz po śniadaniu. Gdybyś miał ochotę na herbatę czy kawę, to wszystko jest w tej wąskiej szafce. Obok chlebaka jest jeszcze trochę ciasta. My postaramy się wrócić jak najszybciej.

 - A może ja bym jakiś obiad zrobił córcia? Nie chcę siedzieć bezczynnie.

 - W zamrażalniku jest kurczak i wyciągnę go od razu, żeby się odmroził. W szafce pod zlewem znajdziesz jarzyny i ziemniaki. Może zrób rosół? Na pewno wrócimy zmarznięci, a rosół nas rozgrzeje.

 - Szczęśliwego nowego roku – usłyszeli i odwrócili się jak na komendę. Do kuchni wszedł ubrany już Marek i z przyjemnością pociągnął nosem. – Kawa pachnie bosko a tosty jeszcze lepiej. Dzwoniłem przed chwilą do Violetty i obiecałem, że zabierzemy ją do szpitala. Przepłakała prawie całą noc. Bardzo się martwi i jest roztrzęsiona. Mam nadzieję, że z Sebastianem będzie można dzisiaj porozmawiać.

 

Podjechali pod blok, w którym mieszkał Olszański razem z Violettą. Ona sama czekała już na nich przestępując z nogi na nogę. Była zdenerwowana i zapuchnięta od płaczu.

 



W szpitalu okazało się jednak, że jej chłopak dobrze zniósł tę noc i jest całkiem przytomny. Uścisnął Markowi dłoń i podziękował.

 - Najbardziej martwiłem się o Violę i cieszę się przyjacielu, że zaopiekowaliście się nią.

 - A jak się czujesz? Wiesz, że miałeś pękniętą śledzionę?

 - Wiem. Był tu rano chirurg, który mnie operował i wszystko mi wyjaśnił. Bez śledziony można żyć. Powiedział, że i tak miałem szczęście w nieszczęściu. Sprawca wyszedł prawie bez szwanku. Ma zaledwie kilka zadrapań. Nie daruję draniowi i wystąpię o wysokie odszkodowanie. Całe szczęście, że Violi nic się nie stało, chociaż też mocno nią szarpnęło. Podobno będę tu leżał jakieś dwa tygodnie.

 - Też tak słyszałem. Niczym się nie martw. Milewska cię zastąpi, choć ona nic nie wie jeszcze o wypadku. Jutro wraca Alex z Agatą i na pewno cię odwiedzą. My nie będziemy za długo siedzieć. Jeszcze o tym nie wiecie, ale Ula po wielu latach poszukiwań odnalazła ojca. To był niesamowity traf. Odnalazła go tu w szpitalu. Wczoraj go wypisano po operacji by-passów i Ula zabrała go do siebie. Tam będzie dochodził do zdrowia. Ty Viola zostajesz, czy wracasz z nami?

 - Zostaję. Wrócę autobusem albo taksówką. Przywiozłam Sebie trochę rzeczy i muszę je wypakować. Chcę też porozmawiać z lekarzem, bo nie wiem, co on może jeść więc trochę czasu tu spędzę.

Po dwóch godzinach opuścili szpital. Marek podjechał do parku obok firmy wyjaśniając zdziwionej Uli, że musi jej coś powiedzieć i nie chce tego robić w domu. Wolnym krokiem doszli do stawu i tam przystanęli. Marek odwrócił się do niej i z miłością spojrzał jej w oczy.

 - Wiesz jak bardzo cię kocham? – wyszeptał. – Po prostu oszalałem na twoim punkcie. Stałaś się osobą najważniejszą w moim życiu – wsadził rękę do kieszeni i wyjął z niej jakieś małe pudełko. – Czy wiesz od jak dawna nie rozstaję się z tym? Od czasu, kiedy spędzaliśmy weekend nad zalewem. Wtedy zabrałem to ze sobą po raz pierwszy, choć wiedziałem, że jeszcze za wcześnie i że mogę cię wystraszyć tym niczym nie uzasadnionym pośpiechem. Teraz być może też uznasz, że jeszcze nie pora, ale ja już nie chcę dłużej czekać. Jeśli dwoje ludzi czuje do siebie to samo, to powinni być razem w chorobie i zdrowiu, w szczęściu i nieszczęściu. Klękam tu teraz przed tobą i błagam cię, żebyś zgodziła się zostać moją żoną – otworzył wieczko i wyjął skromny, ale śliczny pierścionek. Ta przemowa poruszyła Ulę do głębi.

 - Och… - wyrwało się z jej ust – kompletnie mnie zaskoczyłeś… Prawda jest jednak taka, że ja nie mogłabym być już z nikim innym. To ciebie pokochałam całym sercem i przyjmuję ten pierścionek z wielką wdzięcznością za twoją miłość i oddanie. Zostanę twoją żoną, bo kocham cię nad życie.

Wsunął jej to jubilerskie cacko na palec, podniósł się z klęczek i przylgnął do jej ust całując namiętnie. Poczuł wielką radość i wielkie szczęście. Już nie wyobrażał sobie życia bez niej. Była najwspanialszym darem od losu jaki mógł sobie wymarzyć. Oderwał się od niej. Dopiero teraz zauważył, że miała mokre od łez policzki. Starł je kciukami i mocno przytulił.

 - Wracajmy. Na pewno zmarzłaś a ja nie chcę, żebyś się przeziębiła.

 



Po nowym roku wrócili Febo. Agata usłyszawszy historię o odnalezieniu Józefa Cieplaka nie mogła wyjść z podziwu.

 - Nie uważasz, że powoli twoje życie zaczyna wkraczać na właściwe tory? Odnalazł się ojciec, Marek ci się oświadczył, sesje z psychoterapeutką dają takie pozytywne efekty... Już nie jesteś tą dawną wylęknioną Ulą, ale świadomą swojej wartości, silną kobietą. Bardzo chcę poznać twojego tatę i jeśli się zgodzisz odwiedzimy was w sobotę. Rano pojechalibyśmy do Seby i wracając ze szpitala wstąpilibyśmy do was.

 - Oczywiście, że nie mam nic przeciwko temu. Opowiadałam tacie o tobie. Mówiłam, jak wiele ci zawdzięczam. On też bardzo chce cię poznać. Miałaś co do niego rację. On nigdy nie przestał mnie kochać. Byłam dla niego najważniejsza na świecie i gdyby nie to, że nie miał środków i możliwości, by odebrać mnie matce, to na pewno by tak zrobił. Pisał do mnie listy i przyjeżdżał do Rysiowa, by móc choć na mnie popatrzeć. Matka nigdy nie dała mu szansy na widzenia ze mną. Nie znam drugiej tak podłej osoby jak ona. On naprawdę wiele przeszedł i to po nim widać.

 

Następne tygodnie były dla Uli dość intensywne. W firmie pracy było zawsze sporo, ale oprócz tego zaliczyła też ZUS, gdzie w imieniu ojca złożyła dokumentację wraz z wnioskiem o rentę. Zarejestrowała go w przychodni kardiologicznej i poszła z nim na pierwsze kontrolne badanie po szpitalu.

Cieplak nie chciał być ciężarem dla swojej córki. Kiedy ona szła do pracy on krzątał się po mieszkaniu, wykonywał jakieś drobne naprawy i gotował jej i Markowi obiady, bo ten drugi był częstym gościem u swojej narzeczonej. O zaręczynach poinformowali go jeszcze tego samego dnia. Ula wyglądała na szczęśliwą, podobnie Marek. Cieplak ściskał ich ze łzami w oczach mrucząc tylko pod nosem: „kiedy ty tak urosłaś córcia?” Miał żal do losu, że ograbił go z tych lat, dzięki którym mógł obserwować jak dorasta, jak bardzo jest zdolna, jak pięknieje każdego dnia i rozkwita. Ta miłość do Marka dodawała jej skrzydeł. Sprawiała, że stawała się silniejsza, bardziej asertywna i dzielna. Bardzo polubił Marka za jego troskę nie tylko w stosunku do Uli, ale i do niego. Dobrzański był po prostu dobrym człowiekiem i na takiego zasługiwała jego córka.

 

Od złożenia wniosku rentowego upłynęły dwa tygodnie i po tym czasie przyszło wezwanie na komisję lekarską. Cieplak miał się stawić o godzinie ósmej rano w wyznaczonym pokoju. Tego dnia Marek pojechał razem z Ulą i z nim. Umówiona pora wizyty była dość wczesna i uznał, że załatwią to przed pójściem do pracy. Nastawili się wszyscy na długie czekanie a tymczasem okazało się, że Józef jest pierwszy w kolejce. Lekarz przejrzał wypis ze szpitala i wcześniejsze dokumenty, przeanalizował wyniki badań i sam zbadał Józefa. Ostatecznie stwierdził, że jest on częściowo niezdolny do pracy i przyznał mu rentę na stałe informując, że stosowna decyzja przyjdzie do domu pocztą. Józef z ulgą wyszedł z gabinetu.

 - Przyznano mi tę rentę, ale też uznano częściową niezdolność do pracy. Oznacza to, że renta nie będzie wysoka, bo to jakieś siedemdziesiąt pięć procent. Dopiero jak osiągnę wiek emerytalny, to dadzą więcej. Ale i tak jestem zadowolony córcia.

Odwieźli Cieplaka do domu i ruszyli w stronę firmy.

 - Wiesz Ula, skoro już i tak jesteśmy spóźnieni, to może podjechalibyśmy do jubilera i wybrali obrączki? Nie jestem wprawdzie w gorącej wodzie kąpany jak Alex, ale też nie chciałbym za bardzo zwlekać z naszym ślubem. Powoli można już zacząć załatwiać, żeby potem nie gonić z wywieszonym ozorem.

Odwróciła do niego głowę i uśmiechnęła się promiennie.

 - Ja nie mam nic przeciwko temu. Zrobimy jak zechcesz.

 - Sporo też myślałem nad wspólnym lokum. Nie możecie zostać w mieszkaniu Agaty, bo jest małe i klaustrofobiczne. Moje na Siennej też nie powala wielkością. Pomyślałem o kupnie domu. Dużego domu dla nas i naszych dzieci a także dla taty. Poszukalibyśmy czegoś, co ma dwa odrębne wejścia, żeby i tata miał coś swojego, choćby tylko kuchnię i pokój, ale własny i niezależny. On nie może mieszkać oddzielnie, bo trzeba czasem go doglądać, pójść do lekarza, czy na badania. Myślę kochanie, że to dobry pomysł?

 - Bardzo dobry i dziękuję, że myślisz także o nim. Nie chciałabym się z nim rozstawać. Przeszedł poważny zabieg, ale być może będzie jeszcze żył przez długie lata. Nie dane mu było mnie wychować i może wynagrodzą mu to wnuki. Jest bardzo opiekuńczy i bardzo rodzinny. Będzie wspaniałym dziadkiem.

Wbrew temu co mówił, sprawy związane ze ślubem Marek załatwiał bardzo systematycznie. Obrączki wybrali bardzo skromne, ale właśnie takie podobały się Uli. Ona podobnie jak Agata skorzystała z uprzejmości firmowego projektanta, który doradził jej wybór pięknej sukni z jednej z kolekcji. Sam też dokonał niezbędnych poprawek.

Gości miało być mniej niż u Alexa i Agaty. Jak podsumowali listę okazało się, że nie będzie więcej jak trzydzieści pięć osób. To trochę psuło szyki, bo zastanawiali się jaki hotel wynajmie im salę dla tak niewielkiej liczby gości. Problem rozwiązał się niejako sam, bo będąc z wizytą u seniorów Dobrzańskich Marek podzielił się z rodzicami tym kłopotem. Helena zaczęła wyliczać miejsca, w których mogłoby się odbyć wesele, ale za każdym razem okazywało się, że domy weselne, które wymieniała, mają sale na co najmniej osiemdziesiąt i więcej osób.

 - Marek, ale czy to musi być sala weselna? Skoro gości będzie tak niewielu, to może pomieszczą się w naszej oranżerii? Zamówimy odpowiedni catering, kelnerów i osoby do dekoracji. Stoliki też można wynająć. Co wy na to?

Marek i Ula popatrzyli na siebie zdumieni i niemal równocześnie wykrzyknęli – to genialny pomysł! Dlaczego mnie to wcześniej nie przyszło do głowy? Jesteś wielka mamo – Marek podszedł do niej i mocno ją uściskał. – Bardzo dziękujemy.

 - Znacie już datę? Bo jak na razie to o niczym nie wiemy.

 - Trzeci czerwca i mamy nadzieję, że pogoda dopisze. Byliśmy już u księdza i wszystko uzgodniliśmy. Opłaciliśmy także. Ślub odbędzie się o jedenastej w tym kościele przy Placu Grzybowskim w samym centrum.

 



- A co z kupnem domu synu? – odezwał się Krzysztof. – Macie już coś upatrzone?

 - Szczerze powiedziawszy, to nie natknęliśmy się na nic, co by nam odpowiadało. Wiecie przecież, że jest jeszcze schorowany tata Uli, którego odnalazła po latach i nie wchodzi w grę opcja, że miałby zamieszkać osobno.

 - Rozmawialiśmy z mamą na ten temat i uzgodniliśmy, że jeśli nic nie znajdziecie, to zaproponujemy wam połowę tego domu. Dobrze wiesz, że nie korzystamy z zachodniego skrzydła. Moglibyście je wyremontować i wprowadzić się jeszcze przed ślubem. W ogrodzie stoi służbówka. To niewielki domek, całkowicie niezależny – wyjaśniał Uli. - Kiedyś mieszkał tam ogrodnik, którego zatrudnialiśmy, ale od paru lat stoi pusty. Proponowaliśmy naszej Zosi zamieszkanie w nim, ale ona woli tutaj z nami. Wystarczy go też wyremontować i będzie dobrze służył twojemu tacie a i nam przyda się towarzystwo kogoś w naszym wieku. Jeśli chcecie możemy przejść i obejrzeć to wszystko. Nie ukrywamy, że jeślibyście się zgodzili, zrobilibyście nam ogromną przysługę. Bez lokatorów dom niszczeje, a i my nie jesteśmy coraz młodsi. Przemyślcie to, dobrze?

 - Szczerze powiedziawszy nie pomyślałem o takiej możliwości. Teraz, kiedy to mówisz sądzę, że to nie jest zły pomysł. Posiadłość jest duża, ogromny ogród. Mówiłaś Ula, że tata lubił grzebać w ziemi więc miałby tutaj raj, a kiedyś w przyszłości mogłyby z tego skorzystać nasze dzieci. Poza tym ojciec ma rację. Czas nie stoi w miejscu i wszyscy się starzejemy. Oni mieliby w nas wyrękę i opiekę. Nie musielibyśmy dojeżdżać.

 - Nie musisz mnie przekonywać, bo propozycję pana Krzysztofa uważam za naprawdę wspaniałomyślną i hojną. Przyjęcie jej zdjęłoby nam ogromny kłopot z głowy.

Marek uśmiechnął się szeroko.

 - Skoro tak, to chodźmy obejrzeć tę nieużywaną część domu i domek ogrodnika. Jestem bardzo ciekaw jak to wygląda.