Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 26 maja 2022

GDY KOCHA SIĘ ZBYT MOCNO - rozdział 3

 ROZDZIAŁ 3

 

Zatrzymał się blisko wejściowych drzwi na SOR i ponownie wziąwszy Ulę na ręce, wniósł ją do wnętrza. Po chwili zajęto się nią i przewieziono na wózku do sali zabiegowej. Marek czekając na nią na korytarzu rozmawiał z lekarzem opowiadając mu całą historię.

 - Zróbcie dokładną obdukcję – prosił. – To nie pierwszy raz została pobita, chociaż ja to wiem dopiero od paru godzin. Mam zamiar zgłosić to na policji. Najpierw jednak muszę wiedzieć, czy z nią wszystko w porządku.

Tymczasem Ulę poddano szczegółowym oględzinom. Niemal całe ciało miała upstrzone siniakami i krwawymi podbiegnięciami. Kości były całe, ale badanie ultrasonograficzne uwidoczniło krwiak na jednej z nerek, co wyraźnie ją zmartwiło zwłaszcza, że lekarz od razu jej powiedział, że prawdopodobnie będą to musieli zoperować. Wstrząśnienia mózgu nie miała mimo silnego uderzenia głową o ścianę. Mammografia piersi, którą zrobiono ze względu na ich siny, wręcz czarny kolor na szczęście nie wykazała żadnych zmian. Badający ją medyk porobił sporo zdjęć mających stanowić dowód przemocy, jakiej doznała i świadectwo na sprawie rozwodowej.

Kiedy już zawieziono ją na salę, dotarł tam też i Marek. Najwyraźniej był zmartwiony i zaniepokojony operacją, którą zaplanowano na jutrzejszy dzień. Usiadł przy łóżku i ciężko westchnął.

 


 - Nie wiem, jakim trzeba być człowiekiem, żeby dopuścić się czegoś tak potwornego. Dlaczego mi nic nie powiedziałaś Ula? Przecież moglibyśmy zadziałać znacznie wcześniej i uchronić cię przed tą kanalią. Nawet się nie domyślałem, jak bardzo masz ciężkie życie. Robiłaś wcześniej jakieś obdukcje?

 - Tak…, kilka. Mam je wszystkie w torebce. Nosiłam je zawsze przy sobie, bo bałam się, że Bartek je znajdzie i potarga.

 - Muszę je zabrać. Zaraz stąd jadę zgłosić to pobicie na policji. Jak wydobrzejesz, postarasz się o zakaz zbliżania do siebie. Musisz się solidnie zabezpieczyć przed tym draniem.

 - Zupełnie nie wiem, co mam robić. Na pewno powinnam zadzwonić do taty i powiadomić go o wszystkim. Do Rysiowa wrócić nie mogę, bo ani moja teściowa, ani mój mąż nie daliby mi żyć. Chyba jestem bezdomna… – zakręciły się w jej oczach łzy i rozpłakała się głośno. – Nawet nie mam się w co ubrać. Oprócz dokumentów nie wzięłam przecież nic.

 - O to się na razie nie martw. Jakoś temu zaradzimy. Jeśli nie chcesz wracać do Rysiowa, to mam dla ciebie propozycję. Wiesz, że posiadam spory dom. Mogłabyś w nim zamieszkać dopóki nie wydobrzejesz i nie staniesz na nogi. Pokoje na parterze są puste, bo ja urzęduję na piętrze. Jeden z nich mógłbym urządzić tobie.

Była tak zaskoczona, że nie mogła wykrztusić słowa. On był naprawdę wspaniałym przyjacielem. Nie zostawił jej w potrzebie i starał się pomóc najlepiej, jak potrafił.

 - Nie wiem, czy to jest dobry pomysł, w końcu jesteś moim szefem.

 - Jestem też twoim przyjacielem – pogładził łagodnie jej dłoń. - Ty pomagałaś mi wielokrotnie i uważam, że czas się zrewanżować. U mnie będziesz miała spokój i nikt nie będzie cię nękał. Dla mnie to też wygodne, bo być może będziemy mogli popracować w domu nad tym budżetem. Na razie jednak przed tobą zabieg. Ja jeszcze dzisiaj wpadnę tutaj i przywiozę ci jakąś piżamę. Najpierw pojadę na komendę – podniósł się z krzesła. – Ty odpoczywaj i niczym nie zaprzątaj sobie głowy.

 

Po jego wyjściu sięgnęła po telefon i wybrała numer ojca. Opowiedziała mu wszystko z detalami o tym i o wcześniejszych pobiciach. Cieplak był w szoku. Wiedział, że jego zięć to lewus i kombinator nie garnący się do żadnej roboty, ale Ula go kochała i to głównie z tego względu nie sprzeciwiał się temu małżeństwu. Stanowili parę już od szkoły średniej więc sądził, że Ula zna Bartka bardzo dobrze i wychodząc za niego za mąż wiedziała, co robi. Prawda objawiła się po dwóch latach i była zatrważająca. Obiecał córce, że przyjedzie rano i poczeka aż skończy się zabieg.

 

Późnym popołudniem Marek ponownie zawitał na oddział szpitalny. Przywiózł Uli kilka zmian bielizny, dwie piżamy i porządny szlafrok. Do tego kapcie.

 - Tu masz jeszcze kubek, talerzyk i sztućce. Do szufladki wkładam pastę i szczoteczkę do zębów, a tu kładę dwa ręczniki. Mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałem.

Wzruszył ją tą zapobiegliwością. Potem opowiedział jej o wizycie na komendzie.

 - Oni i tak będą musieli cię przesłuchać, ale pierwszy krok został zrobiony. Podobno szpital też zgłasza takie rzeczy i dostarcza dokumentację medyczną. Jutro, jak pojedziesz na zabieg, ja pójdę do lekarza prowadzącego i zapytam, jak długo będą cię trzymać po operacji. Mam nadzieję, że niedługo…

 - Ja też – westchnęła. – Rozmawiałam z tatą. Był wstrząśnięty i pewnie jeszcze do teraz nie może się pozbierać. Obiecał, że przyjedzie tu jutro rano.

Następnego dnia Józef Cieplak wstał bardzo wcześnie. Odprowadzenie swojej najmłodszej latorośli do szkoły scedował na syna, a sam ruszył na przystanek. Idąc na autobus siłą rzeczy musiał minąć posesję Dąbrowskich, na której zauważył krzątającą się już w obejściu teściową swojej córki.

 

 

Przystanął przy zamkniętej bramie i zawołał cicho – Janina, pozwól na chwilę. – Dąbrowska odłożyła grabie i z szerokim uśmiechem podeszła do ogrodzenia.

 - Józek! A gdzie ty tak wcześnie się wybierasz!? – wyrzuciła z siebie entuzjastycznie.

 - Jadę do Warszawy – odparł chmurno nie podzielając jej entuzjazmu. - Wczoraj Ula wylądowała w szpitalu, bo twój złoty chłopiec skatował ją do nieprzytomności, jak psa, zresztą nie po raz pierwszy. Tym razem nie ujdzie mu to na sucho i zajmie się nim policja. Ja chcę ci tylko powiedzieć, że nie będę tolerował w swojej rodzinie tego damskiego boksera, kombinatora, szulera, złodzieja i parszywego gnojka w jednym. Moja córka już dość się przy nim wycierpiała. Wiesz, kiedy zlał ją po raz pierwszy? Trzy dni po ślubie, a ona biedna znosiła to w milczeniu, bo kochała tego drania, ale to już koniec. Nie pozwolę, żeby dalej miał się nad nią pastwić i choćbym miał wyjść ze skóry, doprowadzę do ich rozwodu. Wychowałaś prawdziwą gadzinę, cwaniaka, śmierdzącego lenia i nieroba, którego od lat Ula utrzymuje. Powinnaś się ze wstydu zapaść pod ziemię – splunął na chodnik z obrzydzeniem. – Nie chcę was więcej znać. Żadnych sąsiedzkich przysług nie będę wam już wyświadczał. Trzymajcie się z daleka od mojej rodziny.

Szeroki uśmiech Dąbrowskiej wyparował z jej twarzy momentalnie. To co malowało się teraz na niej, było mieszanką oburzenia i niedowierzania.

 - Józek na litość boską, co ty wygadujesz? Przecież mój Bartuś świata nie widzi poza Ulą! Kocha ją, jak wariat. W życiu by nie podniósł na nią ręki! Jest dobrym mężem i dba o nią!

 - Tak!? W takim razie sama poobijała się o ściany i stąd ta duża ilość lekarskich obdukcji? Zacznij wreszcie myśleć i zrozum, że twój syn jest zwykłym bandziorem, który przekroczył już wszelkie granice. Nie do widzenia – ukłonił się, oderwał od siatki i wzburzony szybkim krokiem ruszył na przystanek.

 


Do szpitala dotarł jeszcze przed wizytą lekarską. Kiedy wszedł do sali, w której leżała Ula przeraził się nie na żarty. Momentalnie stanęły mu świeczki w oczach na widok jej licznych siniaków podbiegniętych krwią. Podszedł do niej i przytulił ją mocno.

 - Córcia, dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Gdybym ja wiedział…, gdybym tylko wiedział, już dawno zrobiłbym z tym porządek. Przysięgam, że nie wrócisz już do tej kanalii.

 - Nie wrócę tatusiu. Do Rysiowa też nie, bo nie miałabym ani ja spokoju, ani wy. Marek był tu jeszcze wczoraj wieczorem i zaproponował mi swój dom. Mówił, że cały parter stoi pusty, bo on zajmuje piętro i może mi użyczyć jeden z pokoi. Twierdzi, że będę miała tam spokój. Zresztą on powinien się zaraz zjawić. Dowiedziałam się, że zanim pojadę na blok operacyjny, zrobią mi jeszcze USG, żeby ponownie przyjrzeć się temu krwiakowi. Wczoraj miałam krew w moczu, ale dzisiaj już nie i być może dlatego chcą sprawdzić. Już się nie martw. Ja do Bartka nie wrócę. Marek zgłosił to pobicie wczoraj na komendzie. Zabrał wszystkie obdukcje. Jak wyjdę ze szpitala, wniosę pozew o rozwód. Dojdę do zdrowia u Marka a potem może wynajmę sobie jakąś kawalerkę. Będzie dobrze…

 

Zabrano ją pół godziny później. Józef przysiadł na korytarzu uzbrajając się w całe pokłady cierpliwości. Bardzo bał się o Ulę. Kochał wszystkie swoje dzieci, ale ona była wśród nich najważniejsza. Nie wyobrażał sobie, że miałoby jej zabraknąć. Z zadumy wyrwały go słowa Marka, który właśnie wszedł na oddział.

 - Pan Cieplak?

Józef podniósł się z krzesła i uścisnął wyciągniętą do niego dłoń.

 - Pan musi być Markiem Dobrzańskim, szefem i przyjacielem Uli.

 - W rzeczy samej. Dzień dobry, panie Józefie. Spóźniłem się? Ula już na sali operacyjnej…

 - No właśnie nie. Zabrali ją na USG, bo chcą jeszcze coś sprawdzić. Ja bardzo panu dziękuję za moją dziewczynkę – zalśniły mu w czach łzy. – Dziękuję, że ją pan uratował przed tym bandziorem. Nie miałem pojęcia, że między nimi jest aż tak źle.

 - Chyba nikt nie miał panie Józefie. Ona jest bardzo skryta i niewiele mówiła o swoim małżeństwie. Ja wyrzucam sobie, że niczego nie zauważyłem, a przecież niejednokrotnie przychodziła osowiała i smutna, z podkrążonymi oczami i bladą twarzą. Zawsze myślałem, że to ze zmęczenia i w ogóle nie wiązałem tego z przemocą. Przedwczoraj cały dzień przesiedziała w okularach przeciwsłonecznych. Mówiła, że ma zapalenie spojówek, a tymczasem ukrywała podbite oczy. Byłem kompletnie ślepy. Mówiła panu, że zaproponowałem jej zamieszkanie u mnie? Proszę mi wierzyć, że to propozycja bez żadnych podtekstów Jak trochę odżyje, pomogę jej znaleźć jakieś lokum.

 - Tak… wszystko już wiem, bo wczoraj długo rozmawialiśmy przez telefon, chociaż ona mówiła z trudem. Myślę, że to dobry pomysł. Nie powinna wracać do Rysiowa, bo nie miałaby tam spokoju i byłaby nękana, jak nie przez Bartka, to przez jego matkę – odwrócił się usłyszawszy rozmowę i ujrzał szpitalny wózek pchany przez pielęgniarkę, na którym siedziała jego córka. – Ula? – popatrzył zdezorientowany na Marka. – Nie będą robić ci zabiegu…? Nie rozumiem…

 - Witaj Marek – uśmiechnęła się do niego bagatelizując ból rozciętej wargi. – Cieszę się, że już jesteś. Zrobili mi USG i okazało się, że krwiak zaczął się wchłaniać i od wczoraj jest o połowę mniejszy. Nie będzie zabiegu. Mam tylko poleżeć przez kilka dni i nie forsować się. To dobre wiadomości, prawda?

 - Bardzo dobre – odparli równocześnie. Marek podziękował pielęgniarce i przejął wózek podjeżdżając nim pod łóżko. Pomógł Uli się położyć i troskliwie nakrył kołdrą.

 - Minie sporo czasu zanim zbledną te siniaki, ale uważam, że do pracy i tak nie wrócisz zanim wszystko się nie wygoi. Ludzie zaczęliby zadawać pytania, a trudno tłumaczyć każdemu z osobna, skąd się wzięły. Jak już ją wypiszą, - zwrócił się do Józefa - zadbam o nią, przecież to moja prawa ręka i jeśli tylko będzie pan chciał córkę odwiedzić, to proszę dać znać. Ja chętnie przyjadę po was do Rysiowa i odwiozę z powrotem.

Te słowa kolejny raz poruszyły Cieplaka. Ten chłopak był naprawdę dobrym przyjacielem. Poklepał go po ramieniu.

 - Mam u pana, panie Marku, ogromny dług wdzięczności, bo gdyby nie pan, nie wiadomo, jak długo moja córka leżałaby w mieszkaniu nieprzytomna. Jest pan dobrym, życzliwym człowiekiem i wspaniałym przyjacielem. Nie wiem, jak mógłbym odwdzięczyć się za to wszystko. Mogę jedynie dziękować i dziękować.

 - Naprawdę nie ma za co – Marek podniósł się z krzesła. – Ja niestety muszę wracać do pracy, ale niewykluczone, że zajrzę tu jeszcze dzisiaj. Oczywiście wcześniej zadzwonię. Bardzo się cieszę, że pana poznałem – ponownie uścisnął Cieplakowi dłoń. – Do zobaczenia.

 

czwartek, 19 maja 2022

GDY KOCHA SIĘ ZBYT MOCNO - rozdział 2

 ROZDZIAŁ 2


Zerwała się jeszcze przed świtem. Musiała mieć czas, żeby chociaż trochę zatuszować ślady po przedwczorajszym biciu. Nastawiła expres i wsadziła chleb do tostera. Wlewała zaparzoną smolistą kawę do filiżanek, gdy do kuchni wszedł uśmiechnięty od ucha do ucha, Bartek. Podszedł do niej i wycisnął na jej policzku buziaka. Odsunęła się. Coraz częściej jego całusy napawały ją wstrętem.

- Wygląda na to, że będzie dzisiaj piękny dzień – wymruczał jej do ucha.

- Bartek, ja nie chcę jechać do tego Sopotu – powiedziała cicho smarując tosty masłem. – Nie chcę i nie mogę. Może zabierzesz mamę? Na pewno by się ucieszyła.

Roześmiał się chropowato jakby usłyszał świetny żart.

- A co moja matka mogłaby tam robić? Opalać się? Wyobrażasz sobie to tłuste cielsko w bikini? To by dopiero ludziska mieli ubaw.

- Nie mów tak. Starsi ludzie też jeżdżą nad morze i niekoniecznie leżą plackiem na plaży. To podłe, że naśmiewasz się z własnej matki.

- Opowiadasz piramidalne bzdury, kochanie. Pobyt jest bardzo atrakcyjny i bardzo drogi. Każda z twoich koleżanek rzuciłaby w cholerę pracę, by móc tam pojechać, a ty ciągle wymyślasz jakieś problemy – zmierzył ją lodowatym wzrokiem znad parującej filiżanki.



Nie mogę… – powtórzyła cicho i z lękiem spojrzała mu w twarz. Ewidentnie był na granicy wybuchu. Na skroni pulsowała mu widoczna żyłka, co świadczyło o wysokim stopniu irytacji. Mimo to jeszcze panował nad sobą i uśmiechał się do niej łagodnie.

- Kochanie, tobie chyba pomyliły się priorytety. Co jest dla ciebie ważniejsze: praca w tej cholernej firmie, czy nasze małżeństwo?

Przełknęła nerwowo ślinę i wytarła gromadzące się w oczach łzy.

- To niesprawiedliwe, co mówisz – odpowiedziała drżącym głosem. - Wiesz dobrze, jak wiele poświęcam dla naszego związku, jak bardzo się staram, chociaż ty nigdy nie jesteś zadowolony. Nasze małżeństwo na pewno na tym nie cierpi, że robię to, co lubię. Raczej wręcz przeciwnie, bo dzięki tej pracy możemy jakoś godnie żyć.

Bartek podniósł się zza stołu i oparł rękami o jego blat pochylając się nad żoną.

- A ja mam w dupie twoje starania i tę całą firmę „Fatałaszek”. Ja też się staram i to bardziej niż myślisz. W ciągu jednego dnia jestem w stanie zarobić więcej niż ty zarobisz w ciągu miesiąca.

- W takim razie gdzie są te pieniądze? – wyszeptała. – Jesteśmy dwa lata po ślubie, a ty nigdy nie przyniosłeś do domu ani złotówki. To ja utrzymuję nas oboje. Robisz jakieś lewe interesy, po całych dniach nie ma cię w domu, a jak już przychodzisz, wyłudzasz ode mnie ostatni grosz. To ma być w porządku? – skuliła się w sobie i spojrzała mu w oczy. Miał czerwoną ze złości twarz. Pomyślała, że ta tyrada nie ujdzie jej na sucho. Zazwyczaj ograniczała się tylko do kilku ugodowych słów, które miały zapewnić jej spokój. Dwa lata znosiła upokorzenia, znacznie dłużej rezygnowała ze wszystkiego, co nie odpowiadało Bartkowi, schodziła mu z drogi, choć to nie zawsze ustrzegło ją przed biciem. Teraz też się na to zanosiło, bo Bartek coraz bardziej przypominał rozjuszonego byka. Dzisiaj po raz pierwszy w życiu odważyła się nie zgodzić z nim i dziwiła się, dlaczego zwlekała z tym tak długo. - Rola ofiary jest nieskomplikowana i prosta. Na początku zawsze jest nieprzyjemnie i przykro. Łykasz łzy i czujesz w gardle gorycz własnej porażki, a w sercu ogromny zawód, że ten, którego tak mocno kochasz, wyrządza ci tyle zła. Próbujesz coś zmienić, próbujesz przekonywać i walczyć, choć twoje ciało wyje z bólu, jak opętane, a potem…, potem dajesz za wygraną, poddajesz się, przywykasz, byleby tylko uniknąć kolejnych ciosów.



Bartek błyskawicznie znalazł się przy niej i chlusnął jej w twarz zawartością filiżanki. Na szczęście kawa zdążyła już przestygnąć. Potem poczuła silne pacnięcie otwartą dłonią w policzek, potem następne i następne. Okładał jej twarz, jakby żonglował piłką, która odbijała się raz od jednej dłoni raz od drugiej. Próbowała go odepchnąć, ale przecież był od niej silniejszy.

- Ty podła suko, – dyszał jej nad głową – to ja się staram, wychodzę ze skóry, żebyś żyła, jak księżniczka, a ty tak mi się odwdzięczasz?

Ciosy zaczęły padać niczym grad. Już nie tylko bił ją po twarzy, ale po całym ciele. Złapał ją za przód bluzki i mocno pchnął do tyłu. Poleciała na ścianę uderzając o nią głową. Zamroczyło ją i wolno osunęła się na podłogę. Jeszcze czuła, jak kopie ją po brzuchu i plecach, ale po chwili straciła przytomność.


Natarczywość dzwoniącego telefonu przywróciła ją do rzeczywistości. Z trudem podczołgała się do stołu i sięgnęła po komórkę.

- Halo… – wychrypiała. Czuła w ustach metaliczny posmak krwi. Przejechała językiem po zębach, ale były wszystkie. Bartek ciosem w twarz rozerwał jej wargę.

- No cześć Ula. Gdzie ty jesteś? Czekam na ciebie od rana. Przecież mieliśmy wspólnie zabrać się za ten budżet – usłyszała pogodny głos Marka.

- Marek…, pomocy… - wydusiła z siebie niemal szeptem. Jej słowa zmroziły mu krew w żyłach.

- Ula, gdzie ty jesteś? Przyjadę, tylko powiedz mi…

- Jestem w domu… Pomóż mi, błagam… - poprosiła słabym głosem. Ostatkiem sił doczołgała się do wejściowych drzwi i uchyliła je. Jej ciało pulsowało i płonęło od trudnego do zniesienia bólu. Znowu zakręciło się jej w głowie i zemdlała.


Marek szybko zebrał swoje rzeczy i biegiem wypadł z gabinetu. Na korytarzu niemal przewrócił Sebastiana, swojego najlepszego przyjaciela, który wytrzeszczył na niego oczy.

- Co się dzieje?

- Z Ulą niedobrze, muszę jechać. Nic więcej nie wiem. Zastąp mnie – wparował do windy naciskając parter. Zanim dotarł do mieszkania swojej asystentki, złamał chyba wszystkie przepisy. Wbiegł na drugie piętro i od razu zauważył uchylone drzwi. Leżała tuż przy nich oddychając płytko. Przerażony jej widokiem wziął ją na ręce i delikatnie ułożył na kanapie. Zmoczył ręcznik i przyłożył jej do czoła.

- Ula, ocknij się – poklepał ją delikatnie po policzku. – Rany boskie, kto ci to zrobił…?

Jęknęła cicho i wolno otworzyła powieki.

- Boli…, wszystko mnie boli… Chyba muszę do lekarza… - poskarżyła się cicho. Widział, z jakim trudem przychodzi jej mówienie.

- Nic nie mów…, ja zabiorę twoją torebkę i zaraz pojedziemy na pogotowie.

Rozejrzał się po mieszkaniu, żeby zlokalizować torbę. Wisiała w przedpokoju na wieszaku. Zajrzał do niej sprawdzając, czy ma tam dokumenty. Były. Przerzucił ją sobie przez ramię i wziął Ulę na ręce. Nie zdążył dojść do przedpokoju, gdy przed nim, jak spod ziemi, wyrósł Bartek.

- A dokąd to? - zmierzył pogardliwym wzrokiem Dobrzańskiego. Marek zawrócił sadzając Ulę z powrotem na kanapie.

- To ty ją tak urządziłeś gnojku? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

- No, no, tylko grzeczniej proszę. Tobie nic do tego więc znikaj z mojego mieszkania.

- Ty cholerny skurwysynu, stań z równym sobie – Marek zamachnął się i z pięści strzelił Dąbrowskiego w szczękę. Po chwili poprawił z drugiej strony. Bartek zatoczył się i odpluł pokaźną ilością krwi. Najwyraźniej Marek wybił mu ząb lub nawet kilka zębów. – Taki z ciebie bohater? Łatwiej tłuc żonę, bo jest słabsza i nie potrafi się bronić, co? Nie daruję ci tego suczy synu. Zgłaszam to na policji. Pójdziesz siedzieć, jak nic, a teraz zejdź mi z oczu. Chodź Ula. Złap mnie mocno za szyję.

- Odchodzę Bartek, odchodzę na zawsze. To koniec.

- Dokąd chcesz odejść idiotko? Przecież ty nic nie masz – zakpił krzywiąc się z bólu. - Beze mnie jesteś nikim.

- Mam pracę. Poradzę sobie.

- Nie wolno ci odejść! Nie pozwalam! – krzyknął bezradnie zaciskając pięści. – Jesteś moja i tylko moja!

- Nie jestem niczyją własnością. Już się ciebie nie boję i nie potrzebuję na to twojej zgody. Jak najszybciej postaram się o złożenie pozwu rozwodowego.

- Jeśli teraz wyjdziesz, nie masz już tu po co wracać – zagroził. – Jeśli przekroczysz próg tego domu, nie będziesz już miała do niego wstępu. Nie pozwolę ci nic stąd zabrać. Odejdziesz z niczym.

- Niczego bardziej nie pragnę, jak tego, żeby zamknąć te drzwi z drugiej strony i już nigdy ich nie otwierać. Zrobiłeś z mojego życia piekło, ale to już koniec. Znajdź sobie inny worek treningowy – zakończyła cicho. Ból rozciętej wargi był dojmujący i nie pozwalał jej dłużej mówić.

Bartek patrzył na Ulę spode łba i był wściekły. Był też zupełnie bezsilny. Najchętniej stłukłby ją ponownie, bo sama się o to prosiła, ale miała obrońcę, który już obił mu gębę. Marek wyminął go i wyniósł Ulę na zewnątrz. Nawet się nie obejrzała. Mimo ran poczuła się silniejsza. Jej miłość do Bartka odeszła pod rękę wraz z tym panicznym strachem, który odczuwała tak długo.


Usadził ją w samochodzie i delikatnie zapiął pas. Jęczała cicho z bólu zaciskając zęby. Współczuł jej bardzo. Jeszcze nigdy nie widział tak strasznie pobitej kobiety. Sam nigdy też nie podniósł na żadną ręki. On wprawdzie także przeżył swój burzliwy związek z Pauliną Febo, współwłaścicielką firmy, ale nigdy nie posunął się do rękoczynów. Paulina była chorobliwie zazdrosna i przez to nie szczędziła mu awantur niemal każdego dnia posądzając go o wyimaginowane romanse, które lęgły się w jej głowie. Po sześciu latach narzeczeństwa wytrzymał z nią w małżeństwie tylko rok, po którym był wyczerpany emocjonalnie.



Nie obyło się bez skandalu, bo panna Febo nie potrafiła rozstać się z klasą i wieszała na nim psy. Chciała jak najwięcej ugrać na tym małżeństwie więc było pranie brudów w sądzie. Liczne rzekome dowody jego zdrad, które przedstawiła nie znalazły potwierdzenia w rzeczywistości i sąd uznał rozpad małżeństwa z winy Pauliny. Jeszcze długo nie mogła się z tym pogodzić i robiła mu czarny PR wśród ich wspólnych znajomych. Kiedy zrozumiała, że chętnych do wysłuchania jej pretensji i żali jest coraz mniej, odpuściła. Teraz przynajmniej od dwóch lat miał spokój.

- Już dojeżdżamy, Ula – uspokajająco pogładził jej posiniaczoną dłoń. – Zaraz ktoś udzieli ci pomocy.


środa, 11 maja 2022

GDY KOCHA SIĘ ZBYT MOCNO - rozdział 1

GDY KOCHA SIĘ ZBYT MOCNO”


ROZDZIAŁ 1


Zatrzymała się przed szklanymi drzwiami prowadzącymi do firmy Febo&Dobrzański i głęboko westchnęła, jakby w ten sposób chciała dodać sobie odwagi. Poprawiła tkwiące na nosie przeciwsłoneczne okulary i już bardziej zdecydowanie weszła do wnętrza budynku.



Szybkim krokiem przemknęła obok portierni rzucając w przelocie – dzień dobry panie Władku – i wpadła w otwartą kabinę windy przyciskając guzik z piątką. Miała wrażenie, że dzisiejszy dzień nie będzie dla niej dobry, że wszyscy bez wyjątku będą się na nią gapić i zastanawiać się, dlaczego przy prawie trzydziestostopniowym upale ubrała bluzkę z golfem i długimi rękawami.

Odebrała od Ani recepcjonistki klucze od sekretariatu i gabinetu prezesa. Na szczęście dziewczyna nie przyglądała jej się zbyt bacznie. Położywszy stosik poczty na biurku szefa zaszyła się w swoim kącie, otoczyła kolumną segregatorów i wsadziła nos w monitor. Piętnaście minut później usłyszała za swoimi plecami: – cześć Ula. – Uśmiechnęła się. Tak entuzjastycznie mógł witać ją tylko sam prezes pod warunkiem, że był w dobrym nastroju.

- Cześć, cześć Marek – wyrzuciła szybko z siebie nie podnosząc głowy. Przystanął przy jej biurku przyglądając jej się z ciekawością.

- A co ty od rana taka zapracowana? Wiesz, że masz na nosie okulary przeciwsłoneczne? – zachichotał.

- Chcę skończyć analizę tych raportów ze szwalni, a okulary mam, bo przyplątało mi się zapalenie spojówek i razi mnie światło. Wolę chodzić w okularach niż straszyć ludzi czerwonymi oczami, jak u królika.

- No dobra. W takim razie nie przeszkadzam i idę do siebie.

Kiedy zamknął za sobą drzwi podniosła głowę i odetchnęła z ulgą. Źle się czuła z tym, że kolejny raz musiała kłamać, ale nigdy w życiu nie przyznałaby mu się, że została pobita przez własnego męża. Rano obudziła się z opuchniętymi powiekami i siniakami pod oczami. Próbowała zatuszować to fluidem, ale jej wysiłki na niewiele się zdały, bo spod brzoskwiniowego podkładu przebijały dwa fioletowe placki i to stąd decyzja o założeniu okularów przeciwsłonecznych. Na rękach widniały odbite różnokolorowe ślady po palcach Bartka.

Oderwała się od klawiatury i zamyśliła. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła być tak bardzo uległa wobec niego, posłuszna we wszystkim i będąca na każdy jego rozkaz. Kiedyś dominowała w niej wyłącznie miłość do niego. Teraz górował paniczny lęk. Miłość i lęk to uczucia, które mogą stanowić destrukcyjną mieszankę. Z powodu lęku nawet nie próbowała się buntować tylko w pokorze znosiła kolejne awantury kończące się zazwyczaj biciem. Dlaczego wcześniej nie zauważyła u niego tych bokserskich skłonności? Przecież znali się od dziecka. Mieszkali po sąsiedzku. Inna rzecz, że to głównie jej teściowa była bardzo zadowolona z ich związku. Zdawała sobie sprawę, że młoda Cieplaczka jest wyjątkowo uzdolniona i ma głowę nie od parady. Matura zdana celująco, bezproblemowe dostanie się na dwa kierunki trudnych studiów i zakończenie ich z najlepszą możliwą oceną. Pod tym względem Bartek nie dorastał Uli do pięt. Swoją edukację zakończył na liceum, nie zdobył żadnego zawodu i imał się wyłącznie jakichś dorywczych prac nie myśląc nawet, że mógłby postarać się o bardziej stabilne zatrudnienie. Odkąd Ula zatrudniła się w F&D i zaczęła zarabiać naprawdę niezłe pieniądze, utrzymywała z nich siebie, męża, mieszkanie i jeszcze wspierała swoją rodzinę. Tak wyglądała teoria. W praktyce musiała często chować pieniądze przed Bartkiem, by móc zapłacić czynsz i inne miesięczne opłaty. Jego nie obchodziło, czy będą mieli co jeść następnego dnia i z czego się opłacić. Brał pieniądze, jak swoje. Ula podejrzewała, że jest hazardzistą, ale tak naprawdę nigdy nie dowiedziała się na co idzie tak ciężko zarobiona przez nią gotówka. Bartek korzystał z życia ile tylko mógł. Pieniądze tracił w knajpach stawiając trunki zwykłym dziwkom, sypiając z nimi i zdradzając Ulę ile wlezie. Nie gardził też narkotykami i to głównie pod ich wpływem tłukł swoją żonę z byle powodu. Nawet w najgorszych snach nie sądziła, że jej życie tak diametralnie się zmieni. Kochała tego drania i nigdy nie miała dość siły ani odwagi, żeby od niego odejść jakby liczyła na to, że wkrótce on się zmieni i wszystko będzie tak, jak przed ślubem.


Praca była całym jej życiem. Tu mogła odetchnąć, skupić się na sprawach firmowych i nie myśleć, co czeka ją po powrocie do domu. Marek Dobrzański był wspaniałym szefem. Nigdy nie krzyczał, nie krytykował i nie ganił. Wręcz przeciwnie, bardzo doceniał jej pracę, zaangażowanie, błyskotliwe pomysły, które nierzadko przynosiły firmie niezłe profity. Podziwiał jej kreatywność, opanowanie i kompetencje. Często zaskakiwała go tym, że w lot odgadywała jego myśli jakby nadawali na tej samej fali. Rozumieli się świetnie i można by nawet powiedzieć, że przyjaźnili się, co bardzo rzadkie w relacji szef – podwładna. Nie miał tylko pojęcia, że ona skrywa taką straszną tajemnicę. Czasami zauważał, że bywa nieobecna, a jej myśli krążą zupełnie gdzieś indziej. Innym razem martwił się, że źle wygląda, że jest jakaś zmęczona, a jej poszarzała twarz wyraża tyle smutku. Kiedyś zapytał ją o jego przyczynę, ale wyłgała się jakimś kłamstewkiem i szybko zmieniła temat rozmowy. Co miała mu powiedzieć? Że znowu jej mąż zbił ją tak, że nie może ruszać rękami, że znowu przepłakała całą noc i wstała z wymiętą i opuchniętą twarzą, a policzki nosiły ślady łez? Było jej zwyczajnie wstyd, choć to nie ona powinna się wstydzić.


- Ula, podwieźć cię? – Marek otworzył pilotem samochód i wyszczerzył się. – Jadę dzisiaj w twoim kierunku więc jeśli tylko chcesz…



- Nie, nie Marek. Bardzo dziękuję, ale chcę jeszcze zrobić po drodze jakieś zakupy. Mam pustą lodówkę. Tak, czy siak, dzięki, że spytałeś. Do jutra.

Pomachała mu jeszcze, gdy odjeżdżał z parkingu i ruszyła w swoją stronę.


Objuczona siatkami wygrzebała klucze z torebki i z trudem otworzyła drzwi. Bartka jeszcze nie było a mimo to wciąż czuła w sobie to wielkie napięcie i wręcz paniczny strach. Te uczucia towarzyszyły jej właściwie od kiedy się pobrali. Pamiętała, że pierwszy raz uderzył ją trzy dni po ślubie. Nie pamiętała tylko z jakiego powodu. Najwidoczniej był prozaiczny, skoro tak łatwo umknął z jej pamięci. Ataki złości u Bartka zdarzały się dość często, ale bagatelizowała je, bo jak szybko następowały, tak szybko przechodziły. Wtedy jeszcze jakoś się hamował, za to po ślubie pokazał całe spektrum swoich możliwości. Dwa długie lata z człowiekiem, który w ciągu sekundy potrafił zmienić się z anioła w potwora, choć wśród znajomych i sąsiadów miał opinię kochającego ją na zabój, uroczego postrzeleńca.

- Ty to masz szczęście dziewczyno – mawiały z zazdrością jej szkolne koleżanki, które też chodziły z Bartkiem do jednej klasy. – Nawet nie zapowiadał się na takiego wspaniałego męża, a tu proszę.

Nie miały pojęcia o czym mówią, a ona nigdy w życiu nie przyznałaby się żadnej z nich, jaki Bartek potrafi być naprawdę. Na początku to siebie winiła za jego niekontrolowane wybuchy złości, za jego rozdrażnienie i zdenerwowanie. Z czasem doszła do wniosku, że wścieka się nawet o rzeczy zupełnie błahe, że wystarczy mała iskra do tego, żeby zaczął nią poniewierać.

Dwa lata takiego upodlania i poniżania wystarczyły, by mogła zacząć zmieniać zdanie i zacząć się buntować. Coraz częściej dochodziła do wniosku, że musi od niego odejść, żeby wreszcie osiągnąć jakąś równowagę psychiczną i żeby przestać się bać. Była znerwicowana, choć na zewnątrz nie było tego widać. Bezustannie towarzyszący jej lęk dławił za gardło i nie pozwalał złapać tchu. Pomyślała, że jeśli czegoś z tym nie zrobi, któregoś dnia nie wstanie już do pracy, bo będzie martwa.


Kończyła przygotowywać obiad, gdy usłyszała szczęk klucza w drzwiach. Momentalnie spięła się w sobie i z drżeniem serca czekała na pierwszy cios. Do kuchni wszedł jej mąż z ogromnym bukietem herbacianych róż, takich jakie najbardziej lubiła. Na twarzy miał wymalowany przepraszający uśmiech. Podszedł do niej i wręczył jej to ogromne naręcze kwiatów. Ich słodki zapach odurzył ją.

- Są piękne – wyszeptała. – Tak samo piękne, jak dwa pierwsze dni po naszym ślubie – przemknęło jej przez myśl.

- Przepraszam kochanie, ale wczoraj trochę mnie zdenerwowałaś.

- To wystarczający powód, żeby mnie bić? – zapytała cicho.

Nie, oczywiście, że nie – odpowiedział pospiesznie. – Przecież wiesz, że nie chciałem. Ja tylko troszczę się o ciebie i o nasze sprawy. Denerwuję się, kiedy proszę cię o pieniądze, a ty mówisz, że ich nie masz. Mam na oku świetny interes i potrzebuję tylko małego wsparcia z twojej strony. Czy to tak trudno zrozumieć? Przecież się staram… - zbliżył się do niej i objął ramionami. – No już, nie dąsaj się i uśmiechnij do mnie – szeptał jej zmysłowo do ucha. Nie dała się na to nabrać. Oderwała się od niego i sięgnęła po głęboki talerz.

- Obiad gotowy. Na pewno jesteś głodny. Już nalewam.


Jedli w milczeniu. Przy drugim daniu Bartek wyciągnął z kieszeni jakiś kolorowy kartonik.

- Spójrz, co dla nas mam. Tydzień w Sopocie, w najlepszym hotelu. Tydzień błogiego lenistwa i luksusu. Pojedziemy, odpoczniemy i oderwiemy się choć na trochę od Warszawy. Wyświadczyłem przysługę kumplowi i w zamian podarował nam ten pobyt. Cieszysz się?

Milczała przez chwilę kompletnie zaskoczona tą niespodzianką.

- Ale ja nie mogę jechać… - wydukała wreszcie. – Szef nie da mi urlopu, bo za dużo mamy pracy…

- Praca i praca – syknął podirytowany. – Za bardzo cię wykorzystują w F&D, a zwłaszcza ten twój szef. Nie ta firma, to będzie inna. Wcale nie musisz w niej pracować.



- Dzięki tej firmie dobrze zarabiam i przede wszystkim regularnie. Ty nie zawsze masz jakieś dochody…

- No tak…, teraz będziesz mi wypominać!

- Nic ci nie wypominam, jedynie chcę ci uświadomić, że to nie jest najlepszy pomysł.

- Prześpij się z tym. Jestem pewien, że jutro spojrzysz na to inaczej.


Wyszła spod prysznica i opatuliła się grubym, frotowym szlafrokiem. Zbliżyła twarz do lustra. Sińce pod oczami zaczęły zmieniać kolor. Te na rękach również. – Jak długo jeszcze mam to znosić? Jak długo mam się godzić z tym biciem i upokorzeniem? On nigdy się nie zmieni, a ja nie dam rady żyć w ciągłym strachu przez kolejne lata. Co on ze mną zrobił, przecież nigdy nie byłam tak tchórzliwa i wylękniona. Potrafiłam walczyć o swoje. Tata nazywał mnie wojowniczką. Nie ma we mnie nic z wojowniczki. Dlaczego uwierzyłam, że bez niego nie dam sobie rady? Czyż to nie ja zarabiam na życie? Jeśli znowu mu ulegnę stracę pracę, moje największe szczęście, w którym spełniam się zawodowo. Muszę się od niego uwolnić i jutro mu o tym powiem.

czwartek, 5 maja 2022

PRZYJACIÓŁKI - rozdział 3 ostatni

ROZDZIAŁ 3

ostatni

 

Radek oderwał się od Laury uśmiechając szeroko.

 - Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczny za te słowa – wyszeptał jej w usta. – Blanka nigdy tak nie podchodziła do mojego kalectwa i zawsze potrafiła sprawić, że czułem się gorszy. Robiła to oczywiście celowo, bym nigdy nie zapomniał, że zmarnowałem jej życie. Przywykłem, bo ile razy można przepraszać i prosić o wybaczenie?

 - Nie mówmy już o tym. Powinniśmy się zbierać.

Podwiózł ją pod klatkę schodową i kolejny raz pocałował długo i namiętnie. Z trudem przerwała ten pocałunek. Musiała przyznać, że nikt nigdy tak jej nie całował.

 


 - Dobranoc Radek. Jedź ostrożnie.

 - Dobranoc…

 

W poniedziałkowy poranek Laura obudziła się w błogim nastroju, który jednak szybko prysł. Pocałunki Radka były wspaniałe, ale co pomyśli sobie Blanka? – Uważa się za moją przyjaciółkę, a przyjaciółce nie odbija się męża. To zwykłe świństwo. Ja będąc na jej miejscu poczułabym się zdradzona. Jak ja jej spojrzę w oczy?

Mimo tych wątpliwości musiała się stawić w pracy. Na szczęście przyszła przed Blanką i obstawiła tonami segregatorów. Na pytania o poprzedni wieczór odpowiadała monosylabami nie podnosząc głowy i starając się nie mieć z Blanką kontaktu wzrokowego. Czuła się podle ze świadomością, że oto mąż przyjaciółki stał się przedmiotem jej westchnień.

W połowie tygodnia zadzwoniła do Radka prosząc go o spotkanie. Wyraźnie się ucieszył nie mając pojęcia, że Laura chce przerwać to, co się zaledwie zaczęło.

 - Musimy to przerwać póki jeszcze nie jest za późno i póki nie posunęliśmy się za daleko. To nie w porządku względem Blanki. Nie mogłam jej spojrzeć w oczy – Laura przysiadła przy stoliku. Wyraźnie była roztrzęsiona. – Ja nie potrafię tak udawać, Radek.

Sięgnął po jej dłoń i przycisnął do ust.

 - Niczego nie będziemy udawać. Jeszcze dzisiaj powiem Blance, że składam papiery rozwodowe.

 - Słucham…? – Laura wytrzeszczyła na mężczyznę oczy. – Chcesz ją zostawić? To będzie dla niej trauma.

 - Nie będzie. Bez obawy – uspokajał Radek. – Myślę, że ona od dawna na to czeka. Nigdy nie powiedziała mi tego wprost, ale wszystkie moje wysiłki zmierzające do pojednania się z nią spełzały na niczym. Jest w niej wiele złości i żalu do mnie. Skoro tak bardzo ją drażnię to dlaczego do tej pory nie odeszła i nie związała się z kimś innym? Z kimś, kto dałby jej to, czego ode mnie otrzymać nie mogła? Przecież my nie żyjemy jak małżeństwo. Żyjemy, jak dwójka kumpli mająca wspólny adres. Ostatni raz kochaliśmy się podczas naszej podróży poślubnej. Od ośmiu lat żyję w celibacie, a przecież jestem normalnym zdrowym facetem, który czasami potrzebuje bliskości. Blanka czuje do mnie wstręt i ma odium widząc mojego kikuta. Naprawdę dotkliwie mnie ukarała za moją bezmyślność i wciąż nie daje mi spokoju myśl, czy faktycznie zasłużyłem aż na taką karę. Przecież specjalnie nie spowodowałem tego wypadku. Stało się i przecierpiałem swoje, a zamiast współczucia słyszę wyłącznie wyrzuty i pretensje. To jest w porządku?

 - Nie jest…

Radek przez chwilę milcząco patrzył na Laurę po czym rzucił banknot na stolik i wstał podając jej dłoń.

 - Chodźmy…

Podjechał pod jej blok i wraz z nią wysiadł. Nie pytała dlaczego. Gdzieś z tyłu głowy wykluła się myśl, że pragnie tego człowieka najbardziej na świecie i że on odczuwa podobnie. Ledwie zamknęły się za nimi drzwi przylgnął do niej i obejmując ją ciasno w pasie zaczął obsypywać jej twarz pocałunkami. Szarpnął jej bluzkę odsłaniając dekolt.

 - Boże, jak ja cię pragnę… - rzucił zduszonym głosem. Nie przestając się całować przemieścili się do sypialni. Zaczęli ściągać z siebie nawzajem ubrania i zupełnie nadzy rzucili się na chłodną pościel. Radek wszedł w nią gwałtownie i mocno. Zacisnęła powieki nie wierząc, że to dzieje się naprawdę. Jęknęła przeciągle zarzucając mu nogi na biodra. Jego ruchy były rytmiczne i wprowadziły jej ciało w błogi rezonans.

 



Poczuła, jak wystrzelił a jej podbrzusze zalała fala rozkosznego ciepła. Po chwili i ją dopadły dreszcze. On nie przestawał się w niej poruszać, a jej wnętrze pulsowało od błogich spazmów. Radek długo jeszcze w niej tkwił. W końcu spojrzał w jej zamglone szczęściem oczy i wyszeptał: – to było niesamowite i wspaniałe. Jak mogłem się tego pozbawić?

Tego dnia kochali się raz jeszcze i ponownie przeżywali cudowne chwile. Wzięli wspólny prysznic, po którym Radek zaczął się ubierać. Otulona szlafrokiem oparła się o futrynę przyglądając się, jak narzuca na siebie lekką kurtkę.

 - I co będzie dalej? Będziemy się spotykać ukradkiem?

Pokręcił głową przytulając ją do siebie.

 - Nic z tych rzeczy. Jeszcze dzisiaj porozmawiam z Blanką i wyprowadzę się. Jeśli się zgodzisz, to do ciebie. Jutro zadzwonię. Kocham cię.

 - Ja ciebie też – zapewniła uspokojona jego słowami.

 

Tej nocy długo nie mogła zasnąć. Mimo uspokajających zapewnień Radka, że wniesie sprawę o rozwód, ona wciąż była pełna wątpliwości. Obawiała się reakcji Blanki i tego, jak zniesie wiadomość o rozstaniu z mężem. Na pewno będzie chciała znać powód, a Radek jest raczej prawdomówny i szczery więc nie będzie ukrywał swojego nowego związku. Bała się, że kiedy Blanka wszystkiego się dowie, po prostu wydrapie jej oczy.


Do pracy szła z duszą na ramieniu. Ze strachu zaschło jej w gardle. Wprost z windy ruszyła do pokoju socjalnego i tam wypiła całą butelkę wody mineralnej. Bała się, że Blanka wykrzyczy jej w twarz, że jest złodziejką cudzych mężów. Stała oparta o blat nie mogąc zebrać myśli, gdy Blanka pojawiła się w drzwiach.

 – Tu jesteś – zaszczebiotała. – Wszędzie cię szukam. Mam wspaniałe nowiny. Chodźmy do bufetu. Tam wszystko ci opowiem.

Zamówiły jakiś sok i usiadły przy stoliku.

 - Wyobraź sobie, że Radek chce rozwodu. Dasz wiarę? – uśmiechnęła się uszczęśliwiona. – Powiedział, że zależy mu na szybkim zakończeniu sprawy, bo poznał kogoś i chce się z tym kimś związać. Oznajmił, że najlepiej byłoby nie prać brudów i rozstać się polubownie bez orzekania o winie. Melodia dla moich uszu. Niech idzie w cholerę – wyrzuciła z pogardą.

 - Dlaczego tak mówisz? To fajny facet i ma dobry charakter. Myślałam, że go kochasz, a ty go nienawidzisz. To nie jest w porządku Blanka.

 - Nie w porządku? A w porządku jest, że zmarnował mi życie pędząc na złamanie karku z tej góry? Ostrzegałam go tysiące razy. Błagałam, żeby nie jechał na ten zlot. Miał to gdzieś. Zlekceważył moje słowa i ma to, na co zasłużył. Wcale mi go nie żal. Osiem straconych lat. Dla mnie to wieczność.

 - Dlaczego więc ty nie odeszłaś pierwsza skoro było ci tak źle?

 - Nie odeszłam ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości i z obowiązku. Co by ludzie powiedzieli? Mąż w ciężkim stanie a żona odchodzi, bo już nie jest stuprocentowym mężczyzną?

 - Naprawdę zależało ci na tym, co ludzie będą sądzić? Naprawdę? Rozczarowujesz mnie Blanka. Zamieniłaś się w panią Dulską?

Blanka poczuła się urażona. Zwróciła twarz do Laury i spojrzała na nią podejrzliwie.

 - O kurczę! Ależ jestem głupia! To o ciebie chodzi! To ty jesteś tą nową kobietą Radka! Że się też od razu nie domyśliłam.

Laura struchlała. – Teraz rzuci się na mnie z pięściami – pomyślała. Tymczasem Blanka podniosła się z krzesła i mocno ją uściskała.

 - Gratuluję i bardzo się cieszę. Mam nadzieję, że będziecie ze sobą szczęśliwi.

Zaskoczona Laura nie mogła wydusić z siebie słowa. W końcu ochłonąwszy nieco, zapytała: – nie jesteś na mnie zła?

 - Trudno w to uwierzyć, ale nie, nie jestem zła. Wiem, że pewnie spodziewałaś się innej reakcji z mojej strony. Ja jednak bardzo się cieszę. Nigdy nie potrafiłam mu wybaczyć tego wypadku i wciąż miałam wrażenie, że żyję w jakimś zawieszeniu, żyję w świecie pozorów i wiecznego udawania. To bardzo męczące i denerwujące. Wreszcie będę mogła ułożyć sobie życie tak, jak tego pragnę – upiła łyk soku prosto z butelki. – No, no, kto by pomyślał. Mój mąż i moja najlepsza przyjaciółka… - rozchichotała się. – Wiesz co, powinnam być bardziej spostrzegawcza. Powinnam była się domyślić, że coś was łączy już wtedy, gdy proponowałam wam wspólne wyjścia do teatru czy na koncerty.

 - Nie bądź taka skromna Blanka. Jesteś inteligentną kobietą i myślę, że to ty jesteś autorką tego scenariusza. Manipulowałaś nami po to, żeby zbliżyć nas do siebie, bo za wszelką cenę chciałaś pozbyć się Radka ze swego życia. Wymyśliłaś najlepsze rozwiązanie z możliwych. Sprawiłaś, że się zakochał i dzięki temu da ci wolność. To był przewrotny plan, ale wiesz co, nie mam ci za złe. Nawet jestem ci wdzięczna. Radek to wspaniały facet. Dzięki niemu jestem szczęśliwa i cieszę się, że dasz mu rozwód bez problemów.

 

Tuż przed końcem dniówki zadzwonił Radek. Powiedział Laurze, że czeka przed budynkiem. Wybiegła, jak na skrzydłach wpadając wprost w jego ramiona.

 - Blanka domyśliła się, że to ja – wyrzuciła z siebie. – Pogadałyśmy szczerze i nie mamy do siebie pretensji, choć trudno mi będzie nazywać ją swoją przyjaciółką.

 - Myślę kochanie, że nie masz czego żałować. Teraz porywam cię na obiad. W bagażniku mam swoje rzeczy. Od teraz zaczynamy nowe życie. Razem.

 

Dwa miesiące później oboje i Blanka, i Radek dostali upragniony rozwód. Zgodnie z ustaleniami nie prali brudów i nie obrzucali się inwektywami. Wszystko przebiegło bardzo spokojnie. Sąd wziął pod uwagę fakt, że nie mieli dzieci i zakończył sprawę po jednym posiedzeniu. Po rozprawie poszli zgodnie we trójkę na kawę do ulubionej kafejki.

 


Pół roku później Laura i Radek pobrali się. Zaprosili kilku znajomych, rodzinę i oczywiście Blankę. Ona życzyła im wszystkiego najlepszego, miłości i szczęścia. O dziwo życzenia te brzmiały naprawdę szczerze.

K O N I E C