Łączna liczba wyświetleń

środa, 26 października 2022

TRWAĆ MIMO WSZYSTKO - rozdział 10

ROZDZIAŁ 10

 

Dzięki pracy u Marka, Uli powodziło się coraz lepiej. Nie wydawała dużo na życie, a jedynie opłacała czynsz i media. Zwykle obiady jadała razem z Pauliną i Markiem, bo nie chcieli jej puścić bez tego posiłku, przy którym zazwyczaj się napracowała. Jedyne przyjemności, na które pozwalała sobie od czasu do czasu, to był fryzjer i okazyjny zakup jakiegoś ciuszka. W tę sobotę postanowiła pójść wreszcie do optyka po szkła kontaktowe i wymienić w końcu te ciężkie, niemodne okulary na coś bardziej twarzowego. Podjechała autobusem do centrum z nadzieją, że tam będzie większy wybór niż tu, gdzie mieszka.

 

 

Przez prawie godzinę przymierzała oprawki okularów, by w końcu wybrać te najbardziej pasujące do jej owalu twarzy. Kupiła też szkła kontaktowe jakiejś francuskiej firmy. Od razu je założyła i poczuła się komfortowo. Nic jej nie uwierało i widziała wszystko bardzo wyraźnie. Skoro zaszalała u optyka postanowiła zaszaleć i u fryzjera. Kazała sobie mocno podciąć włosy mniej więcej do połowy ramienia i ufarbować je na ciemny kolor. Po fryzjerze odwiedziła jeszcze parę butików, gdzie nabyła kilka ciuszków i dla Pauliny śliczną apaszkę. Znała już mniej więcej jej gust i liczyła, że to jedwabne cudo jej się spodoba. Nieco zmęczona wstąpiła do małej kafejki na filiżankę kawy. Jakież było jej zdziwienie, gdy przy jednym ze stolików zauważyła Marka siedzącego z jakimś blondynem. On też ją zauważył. Najpierw wytrzeszczył oczy, a po sekundzie wstał witając się z nią.

 - Rany boskie, Ula, jaka ty jesteś piękna. Wyglądasz zjawiskowo – lustrował ją od stóp do głów. – Oczu od ciebie oderwać nie można. Wreszcie pozbyłaś się tych okropnych okularów. Niech zgadnę. Soczewki?

Pokiwała głową i uśmiechnęła się promiennie.

 - Skróciłaś też włosy i zmieniłaś kolor. Pięknie, naprawdę powalająco. Pozwól, że przedstawię ci mojego najlepszego przyjaciela i jednocześnie dyrektora HR w Febo&Dobrzański, Sebastiana Olszańskiego.

Blondyn podniósł jej dłoń do ust i ucałował z atencją.

 - Wiele o pani słyszałem bardzo pochlebnych rzeczy, ale nie wyobrażałem sobie, że wygląda pani tak zachwycająco. Jestem pod wrażeniem.

 - Dziękuję – odparła zawstydzona. - Nie chcę wam przeszkadzać. Weszłam tylko na filiżankę kawy. Paulina jest sama? – zapytała Marka.

 - Tak. Powiedziała, że dobrze się czuje i nie potrzebuje niańki. Skorzystałem więc z okazji, żeby pogadać z kumplem. Dołącz do nas. Będzie nam bardzo miło.

 - No dobrze, ale tylko na chwilę.

 - Odwiozę cię do domu, jak wypijesz kawę. Wstąpimy jeszcze po drodze do jakiejś cukierni. Rodzice się zapowiedzieli późnym popołudniem. Alex pewnie też przyjedzie. Kupię coś słodkiego, żeby nie siedzieli tylko przy kawie.

 


Pożegnawszy się z Sebastianem Marek podjechał pod znaną w mieście cukiernię i zamówił całe pudło ciastek, które teraz rozsiewały swój zapach na tylnym siedzeniu samochodu. Zatrzymał się pod kamienicą i odpiął pas.

 - Zanim wysiądziesz, chciałbym ci coś powiedzieć. Paulina zerwała zaręczyny. Wyartykułowała głośno wszystkie moje obawy i lęki. Dała mi wolność. Nawet nie masz pojęcia, jak mi ulżyło. Dzisiaj też powie pewnie o tym rodzicom i bratu. To prawdziwy cud i niewiarygodne, jak ona bardzo się zmieniła, i nie mówię tu o zmianie fizycznej, ale o mentalnej. Nawet nie wiesz, jak ogromny wpływ miałaś na tę przemianę. Sama mi powiedziała, że to za sprawą twoich sugestii doszła do tego, że przez lata krzywdziła mnie swoimi ciągłymi podejrzeniami. Ja naprawdę przeszedłem z nią prawdziwe piekło. Diabła zmieniłaś w anioła. Ty i ta choroba nauczyłyście ją pokory. Mówię jak nakręcony, bo wciąż nie mogę w to uwierzyć.

 - Ona wiele zrozumiała, Marek i przestała być egoistką. Nie patrzy tylko na czubek własnego nosa, ale spogląda szerzej i bardzo docenia to, co dla niej robiłeś i robisz. Długą drogę przeszła, ale myślę, że to było jej potrzebne. To takie trochę catharsis.

Pochylił się i delikatnie pocałował ją w policzek.

 - Przepraszam, ale nie mogłem się oprzeć. Jestem ci ogromne wdzięczny.

 - Pójdę już. Do poniedziałku.

Szła po schodach trochę zaskoczona tym pocałunkiem. Sama przed sobą bała się przyznać, że Marek już dawno skradł jej serce. Udawała obojętność, bo miała wyrzuty sumienia względem Pauliny. Nie mogła się przyznać, że kocha jej narzeczonego. Nie…, już nie narzeczonego, a jednak przyznanie się do tej miłości byłoby gorsze niż śmierć. Mimo tych wszystkich wyrazistych wad, polubiła Paulinę. Traktowała ją, jak kogoś naprawdę bliskiego. Jak siostrę. Paulina wiele zrozumiała, ale mogłaby jej nie wybaczyć tego, że pod jej nosem rozkwita w Uli miłość, chociaż nieodwzajemniona.

 

Nadszedł grudzień, a wraz z nim te najważniejsze ze świąt. Ula z Pauliną kilka dni przed wigilią stroiły w salonie choinkę. Paula wyglądała na podekscytowaną.

 - W tym roku to u nas będzie wigilia. Zawsze organizowali ją seniorzy, ale teraz ze względu na mnie wszyscy postanowili przyjechać tutaj. Bardzo chciałam cię prosić, żebyś dołączyła do nas. Jesteś jak członek rodziny. Musisz być razem z nami.

 - Paulina, to bardzo miłe co mówisz i dziękuję ci za zaproszenie, ale muszę odmówić. Ja bardzo chętnie przygotuję wam trochę smacznych rzeczy, na przykład pierogi z kapustą i grzybami, czy śledzie, ale nie mogę z wami być. W tym dniu wybieram się do Rysiowa na grób moich bliskich. Chcę też odwiedzić ludzi, którzy tak bardzo mi pomogli, gdy musiałam urządzić się tu, w Warszawie. Mogę do was przyjść w pierwszy lub drugi dzień świąt, ale wigilia to czas szczególny, przeznaczony wyłącznie dla najbliższych.

 - Nie będę na ciebie naciskać. Wiem, że wizyta na grobach jest ważna. W takim razie umawiamy się na drugi dzień świąt, bo nasi wigilijni goście zostaną do następnego dnia.

 

Tak, jak Ula obiecała, dzień przed wigilią zrobiła mnóstwo pierogów i uszek, których część wraz z Pauliną poporcjowały i zamroziły. Marynowały się też śledzie w trzech różnych zalewach, a na piecu stały spore garnki wypełnione czerwonym barszczem i zupą grzybową. Ryby i ciasta mieli przynieść Dobrzańscy.

 - Przed kolacją wrzucisz na wrzącą wodę trochę uszek, a jak wypłyną, odczekasz z minutę lub dwie i wyjmiesz cedzakową łyżką na talerze. Tu masz łazanki, które ugotujesz tak samo jak pierogi czy uszka. Żadna filozofia. Pamiętaj, żeby nic ciężkiego nie nosić. Poproś Marka, gdyby była taka potrzeba. Kompot wstawisz jutro rano. Po prostu wsypiesz ten owocowy susz i zalejesz go wodą. Musisz trochę posłodzić.

 - Cześć, dziewczyny – usłyszały glos Marka. – Ale pachnie! Dacie coś zjeść?

 - Damy. Myj ręce i siadaj – Paulina już niosła sztućce, a Ula wazę z zupą pomidorową. Na drugie danie miały być ziemniaki z tartymi buraczkami i kotlet mielony. Marek mruczał z zadowolenia jak kot. Po obiedzie zadeklarował się, że odwiezie Ulę do domu.

 - Nie będziesz marzła na przystanku. Jest silny wiatr, że głowę chce urwać.

Pożegnała się z Pauliną i złożyła jej życzenia świąteczne. Prosiła, żeby przekazać od niej reszcie rodziny.

 - Liczyliśmy na to, że jednak spędzisz wigilię w naszym towarzystwie – mówił rozczarowany Marek wyjeżdżając za bramę.

 - Spędzę z wami drugi dzień świąt. Jutro muszę być w Rysiowie. Paulina wyjaśni ci dlaczego, bo wszystko wie.

 - Mogę się wprosić na kawę? Ostatnią przedświąteczną kawę z tobą?

 - Skoro tak bardzo chce ci się kawy, to zapraszam.

 

Stała przy kuchennym blacie czekając aż woda się zagotuje. Poczuła dłonie Marka oplatające ją w pasie i zdrętwiała. Przytulił twarz do jej policzka i wyszeptał jej wprost do ucha:

 - Nie wiem, co ty mi zrobiłaś, dziewczyno. Siedzisz w mojej głowie i sercu. Wariuję na samą myśl o tobie. Kocham cię jak szaleniec.

Przełknęła nerwowo ślinę i odwróciła się do niego. Jej oczy błyszczały od łez. Trochę go to zaskoczyło.

 - To niemożliwe, Marek. Marzyłam o tym, żebyś mnie pokochał, ale to zakazana miłość. Między nami stoi chora na raka Paulina. Ja wiem, że zwróciła ci wolność i masz pełne prawo ułożyć sobie życie jak chcesz, ale pomyśl, jak ona będzie się czuła w takim trójkącie. To dla niej bardzo niekomfortowa sytuacja. Nie możemy jej tego zrobić. Ja nie mogę jej tego zrobić. Dopóki ona nie stanie na nogi, nie wydobrzeje do końca, nie usamodzielni się, ja nie będę miała odwagi powiedzieć jej, że cię kocham.

 - Więc jednak mnie kochasz… - przylgnął do jej ust pieszcząc je delikatnie. – Jestem skłonny zaczekać i nie obnosić się z tą miłością. Też nie chcę Pauliny w żaden sposób urazić. Przynajmniej teraz mam już pewność, że nie jestem ci obojętny.

 - Nie jesteś… - westchnęła. – Kawa gotowa.

 - O której chcesz jechać jutro do Rysiowa?

 - Rano, koło ósmej. Chcesz mnie zawieźć?



 - Może masz dużo do zabrania… Pomyślałem, że nie będziesz się z tym wozić autobusem…

 - Mam sporo do zabrania, ale mam też torbę na kółkach.

 - Ula, proszę cię…Torbę też trzeba wnieść do autobusu, a potem ją wynieść. Dla mnie to tylko godzinka. Zawiozę cię i wracam.

 - No, dobrze. W takim razie zatrzymamy się jeszcze przy bazarze. Kupię znicze i może jakiś wieniec z choinki. Dziękuję. Mam nadzieję, że Paulina to zrozumie.

 - O to się nie martw. To już nie ta Paulina, co kiedyś.

Pożegnał się z nią czułym pocałunkiem i zapewnieniem o swojej miłości, a jej wciąż wydawało się to takie nierzeczywiste, że ten dobry, empatyczny człowiek jednak odwzajemnił jej miłość.

 

Marek zaparkował pod bramą rysiowskiego cmentarza i wyciągnął torbę z bagażnika.

 - Poradzisz sobie?

 - Teraz na pewno, a ty wracaj i pomóż Paulinie. Nie pozwól jej nic dźwigać. Spokojnych, zdrowych świąt dla was wszystkich.

 - I dla ciebie, kochanie. Uważaj na siebie. Do zobaczenia.

Złapała za rączkę torby i weszła na teren cmentarza. Grób rodziców wyglądał całkiem porządnie i pomyślała, że to pewnie zasługa Szymczykowej lub Dąbrowskiej. Wyrzuciła wypalone znicze, zapaliła swoje i ułożyła na płycie choinkowy stroik. Postała dłuższą chwilę przy grobie odmawiając modlitwę za spokój duszy rodziców. Potem ruszyła do Szymczykowej. Dzwoniła do niej wcześniej i prosiła, żeby i Dąbrowska zajrzała do niej rano. Przystanęła przy bramie Szymczyków lustrując swój rodzinny dom, który teraz wyglądał jak mała willa. Był odnowiony od fundamentów aż po dach, a zamiast starego płotu stało solidne ogrodzenie na podmurówce z bramą z kutego żelaza. – Udławcie się moją krzywdą – pomyślała i weszła na teren posesji Szymczyków.

czwartek, 20 października 2022

TRWAĆ MIMO WSZYSTKO - rozdział 9

ROZDZIAŁ 9

 

Dzięki temu, że członkowie Febo-Dobrzańskiej rodziny zjawili się w szpitalu koło dziewiątej, mogli jeszcze porozmawiać z Pauliną i wesprzeć ją na duchu. Marek przedstawił rodzicom Ulę. Znali ją wyłącznie z opowiadań syna i Alexa. Przywitali się z nią serdecznie. Wiedzieli, jak wiele Paulina jej zawdzięcza.

 


 - Dziękujemy, że pojawiła się pani w życiu naszych dzieci – mówiła do niej Helena. – Byliśmy wstrząśnięci, kiedy zdiagnozowano u Paulinki tę straszną chorobę. Płakaliśmy razem z nią. Ona była kompletnie załamana i jesteśmy pełni podziwu dla pani pracy, bo ona dzisiaj jest już zupełnie inna. Aż dziw, jak dobrze znosi przygotowania do zabiegu.

 - Ona przede wszystkim bardzo się boi, ale nauczyła się panować nad strachem. Wie, że jej celem jest pokonać raka i tego się trzyma. Pójdę jeszcze z nią porozmawiać. Przepraszam na chwilkę.

Podeszła do łóżka i uścisnęła Paulinie dłoń.

 - Jesteś bardzo dzielna. Zanim cię uśpią, oddychaj spokojnie i wyobrażaj sobie siebie w pełni sił. Pomyśl, że wytną z ciebie to, co najgorsze i potem będzie już tylko lepiej. Ja trzymam mocno za to kciuki. Jak się obudzisz, my będziemy tu wszyscy.

 - Dziękuję, Ula. Za wszystko.

Za pięć dziesiąta zabrano Paulinę na blok operacyjny. Oni wszyscy zeszli do szpitalnej kawiarenki, żeby wzmocnić się kawą. Zabieg miał potrwać około trzech godzin.

Rzeczywiście nie trwał o wiele dłużej. Po nim rozmawiali z chirurgiem, który opowiedział im o przebiegu operacji i o tym, jak Paulina ją zniosła.

 - Usunęliśmy całą pierś i węzły chłonne pachowe. Jak wiecie państwo, na tych po prawej stronie odkryliśmy trzy ogniska rozsiewu raka. Chora ma założone dreny w miejscu amputowanej piersi. W szpitalu przetrzymamy ją przez trzy doby. Za tydzień, licząc od dnia wypisu, trzeba ją przywieźć na poliklinikę i tam, o ile będzie wszystko w porządku, dreny zostaną usunięte. Szwy daliśmy rozpuszczalne więc powinny się wchłonąć same. Za sześć do ośmiu tygodni przejdzie brachyterapię. Podczas wizyty opowiadałem, na czym ona polega i to chyba wszystko. Na razie jest słaba i jeszcze pod wpływem narkozy więc nie zalecałbym długiej wizyty, żeby jej nie męczyć.

 

Zgodnie z zaleceniem lekarza nie siedzieli u Pauliny długo. Ona była momentami zupełnie niekontaktowa i przysypiała pod wpływem wciąż działającej narkozy.

 - Przyjedziemy tu jutro rano. Do jutra na pewno się już wybudzi i będzie można z nią porozmawiać - zarządził Marek. – Alex, ty wracasz do biura, tak? Ja odwiozę Ulę i jadę do domu. Nie byłbym w stanie skupić się dzisiaj na niczym. A wy – zwrócił się do rodziców – przyjedziecie tu jutro? Jak się źle czujesz tato, to może odpuśćcie sobie tę wizytę.

 - Na pewno będziemy. Ona musi wiedzieć, że wspieramy ją z całych sił.

Przed szpitalem pożegnali się ze wszystkimi i ruszyli na Targową. Ula chciała tam wysiąść i zrobić sobie jakieś niewielkie zakupy. Marek postanowił jej towarzyszyć.

 - Miałeś pojechać do domu, żeby odreagować… - przypomniała mu Ula.

 - No miałem, ale spacer też jest na to lekarstwem. Połażę trochę i przewietrzę głowę. Podziwiam cię, wiesz? Podziwiam twój stosunek do Pauliny i to, jak bardzo jesteś odporna na pewne rzeczy. Zaciskasz zęby i walczysz. Nie wiem, skąd masz tyle siły i determinacji. Ja już wymiękałem w tym szpitalu. Nie znoszę szpitali, nie znoszę tego septycznego zapachu, a jednak przez ostatnie miesiące wręcz przesiąkłem nim. Chyba nie dam rady się na niego uodpornić.

 - To też zaciśnij zęby. Pomyśl, że szpital to teraz twoja rzeczywistość. Podjąłeś się bardzo trudnej, choć szlachetnej rzeczy i dobrze wiesz, że szpital jest integralną częścią leczenia Pauliny. Im bardziej będziemy o nią dbać, tym szybciej ona stanie na nogi.

 - Boję się, co będzie potem… To znaczy, jak ona wyzdrowieje. Od momentu zaręczyn ona miała ogromne parcie na szkło. Już następnego dnia zaczęła przygotowania do organizacji ślubu. Choroba to przerwała, a ja doszedłem do wniosku, że wcale mi z nią nie po drodze. Byłbym ostatnim draniem gdybym ją zostawił w chorobie. Nie mam też sumienia powiedzieć jej, że tego ślubu nie będzie, bo chcę zerwać zaręczyny. To by ją dobiło.

 - To prawda, że to jeszcze za wcześnie. Będzie zbyt słaba i mało odporna na takie wiadomości, ale myślę, że jak już się wzmocni, będziesz musiał przeprowadzić z nią taką rozmowę. Nie możesz całe życie udawać, że ją kochasz, bo unieszczęśliwisz i ją, i siebie.

 

Po trzech dniach wypisano Paulinę ze szpitala. Była bardzo obolała. Cierpień przysparzały jej też dreny, z których sączyła się krwista ciecz. Do wypisu dostali też wykaz lekkich ćwiczeń, które powinna wykonywać. Nie było to nic karkołomnego, ale przy bólu, jaki odczuwała, niełatwo było jej wykonywać nawet lekkie ruchy, na przykład wzruszanie ramionami, czy podnoszenie rąk poniżej wysokości barków. Ula znowu wcierała w jej ciało specjalne maści i próbowała z nią ćwiczyć. Kiedy mocno cierpiała, Ula dawkowała jej przeciwbólowe leki.

Mimo bólu Paulina cieszyła się, że jest już w domu. Tu czuła się najlepiej. Ula dbała o nią serwując soki i smaczne posiłki. Rany pooperacyjne zaczynały się goić. Na początku miała zaognione miejsca na skórze w okolicy rozległej blizny po usunięciu piersi, ale i one z czasem zyskały normalną barwę. Lekarz wprawdzie uprzedzał ją, że może gorączkować lub dostać jakiejś infekcji, ale dbałość o higienę i wielkie starania Uli, żeby nie zanieczyścić ran, zrobiły swoje. Po tygodniu pojechali wraz z nią na poliklinikę. Tam stwierdzono, że rany goją się bardzo dobrze, a z drenów nie wycieka już płyn. Usunięto je, a Paulina poczuła od razu ogromną ulgę. Na wizycie lekarskiej jej lekarz wyznaczył termin brachyterapii. Powiedział, że to będzie po sześć godzin leżenia w jakiejś komorze w przeciągu dwóch dni.

 - W pierwszym dniu zainstalujemy pod lekką narkozą aplikatory wycelowane w wątrobę i miejsca pooperacyjne. Co godzinę przez dziesięć minut będziemy przez nie dawkować silne promieniowanie. Nikt z personelu nie może przebywać wówczas w komorze, ale będzie miał z panią stały kontakt przez komunikator. Jeśli pani poczułaby się źle, należy to natychmiast zgłosić. Po brachyterapii ustalimy postępowanie odnośnie dalszego leczenia. Nie wykluczam, że za parę miesięcy ponowimy chemioterapię, ale to nie jest do końca takie pewne. Wszystko zależy od tego, czy zaczną się zmniejszać guzy na wątrobie. Teraz proszę dużo wypoczywać, nie nosić nic ciężkiego i oszczędzać ręce, żeby nie zerwać szwów. Widzimy się za sześć tygodni.

 

Dopóki było ciepło i nie padało, Ula ubierała Paulinę na cebulkę i wiozła ją do Parku Skaryszewskiego. Potem nadeszła prawdziwa jesień wcale nie ta złota, polska, ale z dużą ilością opadów, mgieł i wilgoci. Musiały siedzieć w domu. Paulina wciąż była pełna obaw o wszystko, a zwłaszcza o powodzenie brachyterapii. Ula zawsze powtarzała, żeby nie martwiła się na zapas.

 - Prawie już wydobrzałaś po zabiegu, a też się martwiłaś. Będzie dobrze, zobaczysz.

Tydzień przed pójściem do szpitala miało miejsce coś, co wstrząsnęło Ulą do głębi. Jak zwykle o ósmej rano przyszła do pracy kupując po drodze świeże pieczywo. Przyszykowała Paulinie bułkę z wędliną i pomidorem, a także jej ulubione kakao.

 


Paulina jadła ze smakiem, a ona wróciła do kuchni szykując jak zwykle kurkumę i buraczany sok. Z tym wszystkim weszła do salonu i wręczyła jej wraz z lekami. Przysiadła na kanapie obserwując swoją podopieczną.

 - Wiesz Ula, – zaczęła Paulina kończąc przeżuwać ostatnie kęsy bułki – doszłam do wniosku, że Marek przestał mnie kochać.

Ulę wbiło w fotel. Czyżby Paulina posiadała szósty zmysł?

 - Skąd ta pewność?

 - Miałam dużo czasu na myślenie i obserwację. On już nie jest taki jak kiedyś i ja doskonale wiem, że to z mojej winy. Ma przeze mnie tylko same kłopoty. Nawet kiedy nie byłam chora, przysparzałam mu ich nieustannie. Robiłam o byle co awantury ze zwykłej zazdrości. Posądzałam o liczne kochanki, chociaż to akurat było wyłącznie moim wymysłem. Nie przyszło mi do głowy, że on po prostu szanuje kobiety i jest dla nich miły. Byłam do tego stopnia podła, że nawet gdy zaczęłam chorować, też posądzałam go o romanse. Wystarczyło, jak przyjechał do domu spóźniony o zaledwie kwadrans. Dałam mu milion powodów do tego, żeby mnie znienawidził. Za co on ma mnie kochać?

 - Paulina, nie kocha się za coś, tylko tak, po prostu.

 - Myślę Ula, że zaręczyny nie były dobrym pomysłem. Marek nie był tym zachwycony, a my naciskałyśmy na niego i nie dawałyśmy mu odetchnąć. To znaczy, ja i Helena. W ogóle nie liczyłyśmy się z jego uczuciami. W nocy nie mogłam spać, bo ta sprawa nie daje mi spokoju. Podjęłam decyzję, że dzisiaj z nim porozmawiam i zwrócę mu wolność. On zasługuje na prawdziwe szczęście, a nie na związek oparty na biznesowych przesłankach. Zawsze będę mu wdzięczna za to, co dla mnie zrobił. Miałaś rację kiedy mówiłaś, że inny już dawno oddałby mnie do hospicjum, a on trwa przy mnie i znosi moje fochy z benedyktyńską cierpliwością i wiem, że nie robi tego z miłości, ale ze zwykłej, ludzkiej przyzwoitości, bo jest dobrym człowiekiem.

 


Ula była wstrząśnięta tym wyznaniem Pauliny. Niedawno Marek dzielił się z nią swoimi wątpliwościami, a teraz Paulina niejako potwierdza jego słowa.

 - Naprawdę nie wiem, co mam ci powiedzieć, Paulina. Zrobisz, jak uważasz.

 - Uważam, że nie mogę go już więcej ranić. Tak będzie lepiej dla nas obojga. On powinien znaleźć sobie kobietę, którą szczerze pokocha i która urodzi mu dzieci. Ja nie mogę mu tego dać. Już nie – rozpłakała się. – To kara, Ula, kara za przeszłość.

 - Nawet tak nie myśl. To żadna kara, tylko zwyczajny pech. Akurat trafiło na ciebie, ale przecież radzimy sobie z tym i to wcale niezgorzej.

 

Paulina dość ciężko zniosła zabiegi brachyterapii. Fizycznie było świetnie, ale psychicznie już niespecjalnie. Zamknięta w komorze źle znosiła samotność i to dziwne uczucie, że jest tu kompletnie opuszczona przez wszystkich. Na szczęście trwało to tylko dwa dni, po których wróciła do domu z całą masą zaleceń. Za miesiąc miała się zgłosić do kontroli. Przed zabiegiem tak, jak zapowiadała, przeprowadziła szczerą rozmowę z Markiem. Zerwała zaręczyny i zwróciła mu wolność. Był zaskoczony, ale też poczuł jakby z jego piersi zdjęto ogromny głaz. Zapewnił ją, że nie ma zamiaru jej zostawić w chorobie i będzie się opiekował nią do momentu wyzdrowienia.

czwartek, 13 października 2022

TRWAĆ MIMO WSZYSTKO - rozdział 8

ROZDZIAŁ 8

 

Marek wywiózł Paulinę z gabinetu lekarskiego i podjechał z nią do Uli, która z przerażeniem zobaczyła łzy płynące strumieniem po jej policzkach.

 - Rany boskie, Paulina, co się stało? Masz złe wyniki?

 - Nie… - chlipnęła.

 - To dlaczego płaczesz?

 - Właśnie dlatego, że są dobre. Są na tyle dobre, że czeka mnie za chwilę operacja i kolejna radioterapia czy coś w tym rodzaju. Ja tego nie zniosę. Panicznie się boję. Ula, oni odetną mi całą pierś! Okaleczą mnie!

 


Ula przykucnęła przy niej i tak jak kiedyś, ujęła jej dłonie w swoje przemawiając do niej łagodnie.

 - Posłuchaj, kochanie. Oni wiedzą, co robią. Ty przecież też to wiesz, że możesz przeżyć poświęcając jedną pierś. To nie jest aż tak wysoka cena za życie. Chemia po zabiegu jest po to, żeby lekarze mieli pewność co do zniszczenia wszystkich komórek rakowych. To nie będzie łatwe ani przyjemne. Będziesz się źle czuła i będziesz wymiotować, ale nie będziesz z tym sama. Zadbamy o ciebie najlepiej, jak się da i spróbujemy złagodzić skutki tej radioterapii. Musisz być dzielna i wierzyć, że wszystko się uda. Lekarz wyznaczył już termin operacji?

 - Tak. Od dzisiaj za dwa tygodnie –odezwał się Marek.

 - Mamy więc dwa tygodnie intensywnej terapii. Wzmocnisz się jeszcze bardziej. Będziesz silniejsza i lepiej zniesiesz to wszystko. Nie płacz już. Pomyśl, że za kilka miesięcy możesz być zupełnie zdrową osobą – podała jej chusteczkę. – Wytrzyj twarz. Jedziemy do domu. Zrobię wam dzisiaj coś dobrego.   

 

Paulina była rozbita emocjonalnie. Od razu położyła się do łóżka i wciąż płakała w poduszkę. Ula przyniosła jej kurkumę i szklankę soku z marchwi i jabłka. Przysiadła na brzegu łóżka głaszcząc trzęsące się plecy Pauliny.

 - Paulina, posłuchaj… Wypij to, proszę. Ja wiem, że nie masz na nic ochoty, ale zmuś się i wypij nawet wbrew sobie. To, czy zniesiesz ten zabieg dobrze, czy źle, zależy od twojej fizycznej kondycji, a ta na dzisiaj jest względnie dobra. Nie psuj efektów swojej ciężkiej pracy. Wiesz, że o pogorszenie jest bardzo łatwo.

 - Umieram ze strachu, Ula… - wyksztusiła stłumionym głosem.

 - Wiem, Paula. Wiem też, że soki i zdrowa żywność nie dodadzą ci odwagi, ale na pewno dodadzą siły, żebyś mogła to przetrwać. Poza tym pomyśl o pozytywach. Uśpią cię do operacji i nie będziesz nic czuła. Obudzisz się i będzie już po wszystkim. Wypij to na zdrowie, a na obiad zrobię wam mule. Marek kupił ich chyba ze dwa kilo. Lubisz je, prawda?

 - Bardzo – usiadła na łóżku i wytarła twarz. – Daj te szklanki. Muszę się wziąć w garść.

 - I tak mi mów – Ula uśmiechnęła się do niej promiennie. – Przecież jesteś dumną Włoszką i nic cię nie złamie. Masz powtarzać sobie to jak pacierz. Odpocznij troszkę, a ja idę do kuchni.

W niej natknęła się na Marka robiącego dla wszystkich kawę.

 - I jak ona? – zapytał z lękiem w glosie.

 - Trochę się posypała, ale już jest dobrze.

 - Podobnie jak ona, zaczynam wpadać w panikę. Nie mam pojęcia jakbym sobie z nią poradził bez ciebie. Poznanie cię stało się przełomem w życiu moim i Pauliny. Naprawdę jestem ci bardzo wdzięczny.

Z przyjemnością przyglądał się jej zaróżowionym z zażenowania policzkom. Ostatnio tak bardzo wypiękniała. Zadbała o wygląd inwestując w lepsze gatunkowo ubrania. Teraz przyjemnie było na nią popatrzeć. Gdyby jeszcze ściągnęła te niemodne okulary…

 - Powinnaś zainwestować w soczewki. Teraz robią takie nowej generacji. Masz takie piękne oczy i zamiast się nimi chwalić, zasłaniasz je tymi ciężkimi okularami.

 - Może kiedyś się zdecyduję. Na razie nawet nie mam ochoty chodzić do optyka. Przebiorę te mule i podgrzeję wam zupę.

 


 - A jaką?

 - Krem z kalafiora i innych warzyw. Mam nadzieję, że będzie wam smakować.

 

Przez dwa tygodnie Ula zintensyfikowała masaże ujędrniając w ten sposób wiotczejące mięśnie Pauliny. Wmuszała w nią hektolitry warzywnych i owocowych soków i serwowała wątróbkę. Paulina najwyraźniej miała dość, ale zmuszała się widząc pozytywne skutki takiej diety. Jadąc na zabieg czuła się silniejsza i chyba pogodzona z losem. I tym razem Ula towarzyszyła jej w drodze do szpitala. Sporo czasu zmitrężyli na izbie przyjęć, ale w końcu trafili na oddział. Od razu Paulinie pobrano krew i porobiono inne badania przygotowując ją do zabiegu. Miał się odbyć następnego dnia o dziesiątej rano. Przesiedzieli u niej do późnego popołudnia nie chcąc zostawiać jej samej. W końcu Marek zadecydował, że wracają do domu.

 - Jutro przyjedziemy tu wszyscy. Będą też rodzice i Alex. Bądź dobrej myśli i nie płacz, bo jestem pewien, że wszystko skończy się dobrze.

 


Opuścili szpital raczej w minorowych nastrojach. Oboje martwili się, jak Paula zniesie ten drastyczny zabieg i czy później nie odbije się to na jej psychice.

 - Głodny jestem – mruknął Marek podchodząc do samochodu. – Jedźmy gdzieś na jakiś obiad. Ty też jesteś tylko o śniadaniu i kawie.

 - Możemy. Mnie również burczy w brzuchu.

Podjechał do Baccaro. To była jego ulubiona restauracja. Paulina także ją preferowała, bo karmili tu naprawdę smacznie. Zajęli stolik, a kelner podał im menu.

 - Wezmę ziemniaki, marchewkę z groszkiem i pieczeń, i może jeszcze krem z brokułów.

 - Brzmi nieźle. Ja wezmę to samo.

Już przy posiłku Marek z zaciekawieniem spojrzał na Ulę i rzucił: – Nigdy nie spytałem cię o twoje wykształcenie. Nie wiem czemu wcześniej nie przyszło mi to do głowy. Co ty kończyłaś, że tak trudno było ci dostać pracę?

Uśmiechnęła się. Rzeczywiście nigdy nie mówiła mu o swoim wykształceniu, bo nigdy ją o to nie pytał.

 - Zdziwisz się. Skończyłam dwa kierunki na SGH, ekonomię, a także zarządzanie i marketing z wyróżnieniem.

Marek zachłysnął się ziemniakiem i zaczął się dławić. Wstała i nie zważając na nic mocno klepnęła go w plecy. Odkrztusił, ale był czerwony jak burak. Wziął głęboki oddech i wytrzeszczył na Ulę oczy.

 - Mówisz poważnie…?

 - Śmiertelnie poważnie. Mam wszelkie dokumenty potwierdzające ten fakt – ironizowała.

 - Rany boskie, dlaczego mi tego wcześniej nie powiedziałaś?

 - A po co? Potrzebowałeś opiekunki dla Pauliny, a ja potrzebowałam jakiejkolwiek pracy. Gdybym ci powiedziała, jaką uczelnię skończyłam, nie zatrudniłbyś mnie.

 - Nieprawda. Zatrudniłbym cię w firmie. Potrzebujemy zdolnych ekonomistów.

 - Na to zawsze będzie czas. Jak Paulina stanie na nogi, ja nie będę już potrzebna i wtedy będziesz mógł mnie zatrudnić.

 - Umowa stoi. Zamówimy jeszcze kawę?

 - Kawę wolałabym wypić już w domu. Jeśli masz ochotę, to zapraszam.

 

Zatrzymał się przed starą kamienicą i szarmancko otworzył Uli drzwi. Zadarł do góry głowę przyglądając się odrapanemu budynkowi.

 - Na którym piętrze mieszkasz?

 - Na trzecim. Niestety nie ma windy. Chodźmy. - Przekręciła w zamku klucz i otworzyła na oścież drzwi. – Zapraszam. Czuj się, jak u siebie w domu, choć myślę, że to nie będzie takie proste, bo to mieszkanko jest wielkości twojego salonu. Ja nastawię wodę. Niestety nie posiadam expresu więc zrobię nam taką zwykłą, rozpuszczalną.

Podczas, gdy Ula wsypywała do kubków kawę, Marek rozglądał się ciekawie po tej klitce. Rzeczywiście to było maleństwo. Ktoś cierpiący na klaustrofobię mógłby nie wytrzymać w tym miejscu. Mimo mikroskopijnej powierzchni panował tu idealny porządek. Wszędzie dominowały ciepłe, przytulne barwy począwszy od ścian, a skończywszy na kolorowych poduszkach, które w sporej ilości zalegały na kanapie i fotelach.

 - Ładnie się tu urządziłaś. Bardzo przytulnie.

 - Dziękuję – uśmiechnęła się niosąc kubki z kawą. – Bardzo proszę. Mam nadzieję, że nie będzie wiele gorsza od tej z expresu.

Przytknął kubek do ust.

 - Gorąca, ale naprawdę niezła. Trochę się martwię tą operacją.

 


Martwię się też jej skutkami. Nie wiem, czy do Pauli to dotarło, ale on mówił o wycięciu węzłów chłonnych pachowych, a to skutkuje później problemami z rękami. Ponoć puchną i nie bardzo można się tej opuchlizny pozbyć. Przez usunięcie węzłów naruszają układ limfatyczny i to z tego powodu występują obrzęki. Ona zawsze miała świra na punkcie swojej urody i figury. Choroba zmieniła ją fizycznie i to na niekorzyść. Lekarz mówił, że może nawet dojść do niedowładów, a tego to chyba by już nie zniosła. Bardzo mi jej żal. Żal mi jej nie jako narzeczonej, ale jako człowieka. Do tych zaręczyn nigdy nie powinno było dojść. Wprawdzie nie jesteśmy spokrewnieni, ale wychowaliśmy się razem od najmłodszych lat. Paulina i Alex byli dziećmi, kiedy zginęli ich rodzice. Wychowywaliśmy się jak rodzeństwo. Ja wiem, że to głupie, ale wciąż mam nieodparte wrażenie, że gdybyśmy się pobrali, to byłby to związek kazirodczy. Ja tak przynajmniej czuję.

 - Mówiłeś, że jej nie kochasz, a jednak poświęcasz się dla niej. To świadczy o tobie jako o człowieku. Rzadko zdarzają się tacy mężczyźni. Opiekuńczy, wrażliwi, pełni współczucia i zwykłej, ludzkiej dobroci. Paulina ma szczęście w swoim nieszczęściu, że ma ciebie. Gdyby nie ty, nie wiadomo, gdzie byłaby dzisiaj.

 - Pewnie na cmentarzu. Nie jest tam też dzięki tobie, a może przede wszystkim tobie. Nikt przed tobą nie dbał o nią tak bardzo. Myślę, że nawet jeśli ta choroba ją pokona, to i tak przeżyje dłużej niż mówią rokowania – Marek dopił kawę i podniósł się z kanapy. – Będę leciał, Ula. Dziękuję za kawę. Jutro przyjadę po ciebie przed dziewiątą.

środa, 5 października 2022

TRWAĆ MIMO WSZYSTKO - rozdział 7

ROZDZIAŁ 7

 

Wróciły do domu. Paulina nie chciała iść do łóżka i postanowiła odpocząć na kanapie w salonie. Ula zabrała cały towar do kuchni. Musiała wziąć się za przygotowanie pomidorowego sosu. Miał być ze świeżych pomidorów więc wymagał długiego gotowania, by mogła z nich odparować cała woda. Zupy dzisiaj miało nie być. Obrała kilka owoców i pokroiła je w cząstki. Z talerzykiem przeszła do salonu i usiadła naprzeciwko Pauliny.

 - Tu masz swoje gruszki. Smacznego.

Paula sięgnęła po kawałek i zagaiła: – Marek mówił mi wczoraj, że sporo przeszłaś ostatnio. Opowiesz mi o tym?

 

 

 - Jeśli chcesz posłuchać? Nie będzie to zbyt wesoła opowieść. Mówiłam ci, że niedawno pochowałam ojca. Mama zmarła, gdy byłam w maturalnej klasie. Mieszkaliśmy w Rysiowie. To taka niewielka mieścina oddalona o dwadzieścia kilometrów od Warszawy. O śmierci taty powiadomiłam jego starszą siostrę. Nie utrzymywał z nią kontaktów, bo był z nią skłócony, ale ja uznałam, że powinna mu towarzyszyć w tej ostatniej drodze. Przyjechała ze swoimi dwoma synami i ich żonami. Moje sąsiadki przygotowały skromną stypę. To wtedy wyciągnęła jakiś akt notarialny i powiedziała mi, że nie mam prawa do całości domu i gruntu, że należy mi się tylko jedna piąta. Przedstawiła propozycję nie do odrzucenia, że spłacą mnie, bo młodszy syn chce otworzyć kancelarię prawną w stolicy i musi mieszkać gdzieś bliżej, a nie jak do tej pory, w Mińsku Mazowieckim. Jeszcze ciało mojego ojca nie ostygło, a oni rugowali mnie z rodzinnego domu proponując psie pieniądze. Niestety nie miałam wyjścia i zgodziłam się. Wynajęłam kawalerkę niedaleko bazaru, na którym byłyśmy. Była w tragicznym stanie. W zamian za zrobienie remontu płacę za nią niższy czynsz. Dzięki kolegom taty mam teraz własny kąt, bo to oni, nie biorąc grosza, wyremontowali mi tę klitkę. Na pewno Marek ci opowiadał, jak się poznaliśmy. Kiedy drugi raz natknęliśmy się na siebie, opowiedział mi o tobie i twojej chorobie. Mówił, że potrzebuje opiekunki, a ja bardzo potrzebowałam pracy. Dogadaliśmy się i to cała historia.

 - Ja rozumiem, że ludzie są podli, ale żeby najbliższa rodzina? Jak oni mogli cię tak potraktować i to w dniu pogrzebu?

 - Mogli. Oni nie przyjechali na pogrzeb, ale po schedę. Byli świetnie przygotowani, bo oprócz tego aktu notarialnego mieli drugi, w którym zrzekam się mojej części spadku. Przywieźli nawet laptop i za jego pomocą przelali mi pieniądze na konto. Suma była tak zawrotna, że stać mnie było tylko na wynajęcie kawalerki do remontu – Ula najwyraźniej była rozgoryczona. – Jakoś się jednak urządziłam i nie narzekam. Dobrze jest, jak jest – zerknęła na zegar wiszący nad kominkiem. – Zajrzę do sosu i wstawię makaron. Za kilka minut przyjedzie Marek i twój brat.

 

W całym domu roznosił się zapach mielonego mięsa i pomidorowego sosu. Marek przepuścił Alexa przodem i podobnie jak on, pociągnął nosem.

 


 - Chyba będą włoskie klimaty. Czuję spaghetti. Witaj sorella – Alex wszedł do salonu i uściskał siostrę. – Wyglądasz o wiele lepiej niż ostatnio.

 - To dzięki Uli. Dba o mnie i dobrze mnie karmi.

Wchodzący do pomieszczenia Marek z przyjemnością słuchał tych słów.

 - A oto sprawczyni tej pozytywnej zmiany – powiedział widząc Ulę zmierzającą do stołu z wielką miską makaronu. Postawiła ją na blacie i wyciągnęła rękę do Alexa.

 - Miło mi pana poznać. Urszula Cieplak.

 - Alex, bardzo proszę. Po prostu, Alex. Dokonujesz tu prawdziwych cudów, dziewczyno. Siostra wygląda świetnie i czuje się dobrze.

 - To tylko trochę świeżego powietrza i pozytywnego nastawienia. Obiad gotowy. Niestety, dzisiaj bez zupy, ale za to makaronu jest tyle, że na pewno się najecie. Zaraz podam sos i parmezan.

Ustawiwszy wszystko na stole zaczęła się żegnać.

 - Ula, zjedz z nami - poprosił Marek. -Ja potem odwiozę cię do domu.

 - Tak, koniecznie – dołączył się Alex. – Proszę nam zrobić tę przyjemność.

Uległa. Przyniosła sobie nakrycie i usiadła obok Pauliny nakładając jej na talerz porcję makaronu. Panowie obsłużyli się sami.

 - Paulina, pamiętasz jak Sofia robiła nam pastę? Ta jest jeszcze lepsza. Wybitna. Świetnie gotujesz, Ula.

 - A wczoraj jedliśmy steki i genialny barszcz z pasztecikami –pochwaliła się Paula.

 - Nawet mi nie opowiadaj, bo zacznę się u was stołować – roześmiał się Alex. – Pyszne jedzenie.

Ula dziękowała za pochwały i rumieniła się jak pensjonarka. Marek poinformował ją, że w bagażniku ma dwie skrzynki jarzyn, o których mówiła.

 - Skoro tak, to od jutra zaczynamy witaminową terapię. Paulina, szykuj się.

 

Alex został z siostrą, a Marek odwiózł Ulę do domu. Zanim zatrzymał się przed kamienicą, powiedział jej wiele miłych słów.

 - Jesteś prawdziwym skarbem, Ula. Masz taki dobry wpływ na Paulinę. Ja od dwóch dni w ogóle jej nie poznaję. Ma świetny nastrój, nie wścieka się, nie rzuca przedmiotami. Już nawet nie pamiętam, kiedy taka była i czy w ogóle.

 - Dużo z nią rozmawiam. Dzisiejszy spacer wpłynął na nią naprawdę pozytywnie i chyba oczyszczająco. Jest wściekła na swoją chorobę. Rozpłakała mi się w parku z bezsilności. Zapewniłam ją, że zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby mogła stanąć na nogi i żeby była chociaż trochę silniejsza. Jutro, lub jeszcze dzisiaj, podjedź do jakiegoś sklepu z dobrymi kosmetykami i kup kremy ujędrniające ciało. Trzeba wzmocnić jej mięśnie, bo są słabe. Będę ją nacierać tymi kremami do upojenia więc zainwestuj w sporą ilość. Tu daję ci resztę z tych stu złotych razem z rozliczeniem.

 


 - Zostaw Ula, to przecież grosze bez znaczenia. Kupisz znowu kilka bułek i będzie dobrze.

 - Chciałam cię też uprzedzić, że w poniedziałek mam wizytę u ortodonty. Może wreszcie zdejmą mi ten aparat. Muszę być u niego o szesnastej więc nie będzie mnie, jak wrócisz do domu.

 - W porządku. Postaram się jednak być i zawiozę cię. Nie musisz się tłuc autobusami częściej niż to jest konieczne, a Paulina poradzi sobie przez dwie godziny.

 – Dziękuję ci i naprawdę doceniam, bo gabinet, do którego chodzę, jest w centrum miasta.

 

Dla Pauliny zaczęły się naprawdę intensywne dni. Ula nie pozwalała jej zalegać w łóżku, chyba że rzeczywiście miała gorsze momenty i czuła się słabo. Rano dostawała pół szklanki rozpuszczonej kurkumy z imbirem i sok z buraków lub marchwi. Zjadała małą bułeczkę popijając swoim ulubionym kakao. Po śniadaniu Ula wmasowywała w jej ciało mnóstwo kremu zwłaszcza w ręce i nogi. W domu była mała siłownia urządzona przez Marka. Dzięki temu Paulina próbowała swoich sił na stacjonarnym rowerku lub bieżni. Buraki w menu były na okrągło. Często Ula przygotowywała z nich carpaccio z kozim serem i rukolą. To Paulinie smakowało bardzo. Czasami miewała mdłości, zbierało jej się na wymioty, ale tego nie potrafiła sobie odmówić. Sama regularność posiłków wpłynęła na jej stan pozytywnie. Przedtem zażywała silne leki onkologiczne na pusty żołądek, co było nieodpowiedzialne i lekkomyślne. Bardzo szybko zaczęły odrastać jej włosy. Twierdziła, że były o wiele gęściejsze niż przed chemią.

W międzyczasie Ula też dokonała u siebie spektakularnej przemiany. Zaczęło się od zdjęcia aparatu u ortodonty. Marek, tak jak jej obiecał, zawiózł ją i cierpliwie czekał na zakończenie wizyty. Kiedy Ula wyszła i uśmiechnęła się do niego szeroko, po prostu oniemiał. Był w szoku uzmysłowiwszy sobie, jak bardzo aparat zmienił wygląd jej ust i nawet mimikę twarzy.

 - Niewiarygodne, jak bardzo się zmieniłaś. Masz chyba najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałem.

Paulina też była pod wrażeniem.

 - Jeśli jeszcze zrobisz coś z tymi włosami, staniesz się piękną kobietą, Ula. Powinnaś je podciąć, bo mają zniszczone końcówki i zafundować sobie jakiś ładny kolor.

Posłuchała jej rady i któregoś dnia przyszła do pracy z modną fryzurą w kolorze czekolady. Marek był kompletnie zaskoczony, a Paulina piała z zachwytu.

 

Minęło sześć tygodni od kiedy Ula zaczęła pracę opiekunki. Nadszedł dzień, w którym Paulina miała wyznaczony termin badania krwi i wizytę u onkologa. Poprosiła Ulę, żeby im towarzyszyła.

 - Będzie mi raźniej – mówiła.

Wcześnie rano pojechali do szpitala. Paulina musiała być na czczo. Ula przezornie zabrała termos z kawą i ulubione bułki Pauliny.

Najpierw w laboratorium pobrano jej próbkę krwi. Potem poszli na oddział onkologiczny. Tam właśnie umówieni byli z lekarzem prowadzącym. Czekali blisko godzinę, bo lekarz najpierw miał obchód. Dzięki temu Paula mogła napić się kawy i coś zjeść. W końcu lekarz pojawił się i zaprosił ich do gabinetu. Ula została na zewnątrz.

Onkolog przypatrzył się dokładnie swojej pacjentce.

 - Wygląda pani jakoś lepiej niż ostatnio. Chyba była pani bardziej opuchnięta, ale wiemy, że to w wyniku chemioterapii. Przeszła pani chemioterapię indukcyjną, bo zmiana nowotworowa była duża – zajrzał do dokumentacji. – No tak, ponad pięć centymetrów. Stwierdziłem też przerzuty na przynajmniej trzech węzłach chłonnych i wątrobie. Zbadam panią teraz, a wcześniej rzucę okiem na wyniki z krwi, bo właśnie przyszły – pochylił się nad monitorem. – Zadziwiające… - mruknął. - Bardzo się poprawiły od ostatniego badania. To dobry znak. Myślę, że będę mógł przeprowadzić operację. - Paulina zajęła miejsce na lekarskiej kozetce, a lekarz zaczął badanie. – Wydaje mi się, że główny guz wyraźnie się zmniejszył. Zrobimy USG – wysmarował głowicę żelem i przyłożył ją do prawej piersi Pauliny. – Naprawdę się zmniejszył. Ma teraz trzy i pół centymetra – przesunął głowicę pod pachę. – Tu nadal jest rozsiew, ale guzki są mniejsze. Jeszcze wątroba. – Są liczne zmiany, ale zdecydowanie obkurczone. Proszę się wytrzeć – podał Paulinie kłąb ligniny. – Myślę, pani Febo, że dzięki chemioterapii jaką zastosowaliśmy, będziemy mogli przeprowadzić bezpieczny zabieg usunięcia głównego guza. Niestety to nie będzie operacja oszczędzająca, a mastektomia. Usuniemy całą pierś i wszystkie węzły chłonne. Osiem tygodni po operacji podda się pani brachyterapii. To rodzaj radioterapii. Umieścimy w pobliżu wątroby i w sąsiedztwie miejsca amputacji piersi takie specjalne rurki, a w nich promieniotwórczy izotop wytwarzający promieniowanie jonizujące. To tak strasznie brzmi, ale zapewniam, że nie ma się czego bać. Ta metoda jest bardzo precyzyjna i trafia dokładnie tam, gdzie powinna nie niszcząc zdrowych komórek. Na czas tego zabiegu będziemy musieli panią zatrzymać w szpitalu na jeden lub dwa dni. Taki jest plan i mam nadzieję, że przechytrzymy to paskudztwo.