Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 28 września 2017

MIĘDZY NIEBEM A ZIEMIĄ - rozdział 7

ROZDZIAŁ 7


Cieplak rozsunął drzwi do pokoju gościnnego i szerokim gestem zapraszał Marka.


 - Proszę, proszę się rozgościć. Ja już wstawiam wodę na kawę, a i do kawy też się coś znajdzie. Pan pewnie prosto z pracy i głodny. My też po podróży zgłodnieliśmy, bo to nie tak blisko. Wprawdzie obiadu zaproponować nie możemy, ale mamy wędzone ryby. Lubi pan?
 - Bardzo lubię.
 - W takim razie poczęstujemy pana własnoręcznie wędzonymi rybkami. Ula zaraz wszystko wypakuje.
Była zła na ojca, że jest tak bardzo wylewny i taki przyjazny wobec Dobrzańskiego. – Za chwilę pewnie będzie chciał go adoptować.
Niezależnie od wszystkiego on był ich gościem i nie wypadało potraktować go obcesowo. Marek tymczasem przysiadł na kanapie i wziął na kolana kręcącą się koło niego Agatę.
 - Witaj maleńka. Jak masz na imię?
 - Agusia. To mój tatuś – pokazała Markowi ramkę ze zdjęciem Leszka. - Tatuś jest w niebie, ale ja bardzo go kocham i on mnie też kocha.
Uli ścierpła skóra, gdy dotarło do niej o czym mówi Dobrzańskiemu jej córka. Przerwała wypakowywanie rzeczy i weszła do pokoju. Zabrała małą z kolan Marka.
 - Agata nie przeszkadzaj panu. Daj mi zdjęcie taty. Postawimy przy twoim łóżeczku, dobrze?
 - Ona wcale mi nie przeszkadza – zaprotestował Marek. – Proszę ją zostawić. Ja bardzo lubię dzieci. Kiedyś sam chciałbym je mieć.
 - No dobrze, ale bądź grzeczna – pozwoliła córce zostać.
Przed Markiem Józef postawił tacę z filiżankami wypełnionymi czarnym płynem i talerzyk z ciastkami.
 - Proszę się częstować, ja za chwilę podam przekąskę.
Na ławę wjechał ogromny, owalny talerz zapełniony kawałkami węgorza, wędzonymi płatami dorsza, makreli i halibuta, dzbanek z herbatą i posmarowany masłem chleb. Marek z przyjemnością pociągnął nosem.
 - Ależ to wszystko pachnie. Widać i czuć, że świeżutkie. Dawno nie jadłem tak świeżo wędzonych ryb. To prawdziwa uczta.
 - Proszę jeść. Ja też już siadam a za chwilę dołączy Ula. Agusia zjesz rybkę? – zwrócił się do wnuczki. – Chodź do dziadka. Dostaniesz trochę.
Marek jadł aż mu się uszy trzęsły. Węgorz i halibut to była prawdziwa maślana poezja. Dorsz rozpływał się w ustach, a makrela smakowała przepysznie.
 - Sporo tego przywieźliście. Musiało kosztować majątek. Ryby są smaczne, ale bardzo drogie.
 - My dostajemy je stosunkowo tanio. Ula ma przyjaciół wśród rybaków i to od nich zawsze bierze świeżo złowione ryby, a wędzarnię mamy własną, niedużą, wystarczającą dla nas. Zawsze przywozimy dużo ryb. Mamy także śledzie opiekane w zalewie i szprotki, bo i te rybki lubimy. Dostanie pan trochę do domu.
 - Nie panie Józefie, to nazbyt hojny prezent. Nie śmiałbym…
 - Proszę się nie krępować. Nam spokojnie wystarczy tego na całą zimę i jeszcze zostanie. W zeszłym roku musieliśmy porozdawać sąsiadom, bo za dużo uwędziliśmy. A pan już skończył budować? – Józef zmienił temat.
 - Skończyłem na szczęście, bo jakby to miało trwać dłużej to chyba bym zwariował. Teraz dopieszczam teren wokół domu. Bardzo lubię porządek i dbam, żeby go zachować. Na tyłach mam basen z podgrzewaną wodą i jeśli mają państwo ochotę popływać, to serdecznie zapraszam. To prawdziwa frajda, a i mała Agatka miałaby uciechę. Można w nim pływać także w zimie, bo jest kryty ruchomym dachem.
 - Ja to pływać nie umiem, ale Ula radzi sobie bardzo dobrze. Może kiedyś odwiedzimy pana.
Marek zasiedział się u Cieplaka aż do wieczora. Dobrze mu się rozmawiało z Józefem. Ula niewiele się odzywała a jedynie słuchała ich rozmowy. W końcu uprzątnęła ze stołu i zabrała Agatę do kąpieli przed snem. Marek uznał, że to znak, żeby nie przeciągać wizyty. Podziękował za ryby, które zjadł i za te, które Cieplak wcisnął mu do reklamówki. Stał jeszcze chwilę, gdy z łazienki wyszła Ula trzymając na rękach okutaną we frotowy ręcznik Agatę.
 - Chciałem podziękować pani Urszulo i pożegnać się. Nie ukrywam, że byłbym szczęśliwy, gdyby państwo zechcieli odwiedzić mnie w ramach rewizyty. Jeszcze raz serdecznie zapraszam. Dobrej nocy.
Józef zamknął za nim drzwi i poszedł do pokoju córki.
 - Nie wiem dlaczego jesteś do niego taka uprzedzona. To bardzo miły i sympatyczny człowiek, w dodatku uczynny.
 - No, no, już myślałam, że będziesz go adoptował. Nie wiem… Rzeczywiście sprawia takie wrażenie jak mówisz, a z drugiej strony w jakiś sposób mnie drażni. Trudno mi to sprecyzować. Łazienka wolna. Możesz się iść myć. Ja pokręcę się jeszcze trochę i też się położę. Jutro muszę uruchomić Maćka, żeby pomógł mi z samochodem. Bez niego jak bez ręki.

Wystarczył jeden rzut oka, by Maciek mógł stwierdzić, że poszła skrzynia biegów.


 - Czeka cię niezły wydatek. Ta już do niczego się nie nadaje. Pójdę po swoje autko i zaholujemy twoje do mechanika. Nie ma innego wyjścia. A tak z innej beczki, podobno przywieźliście ryby dla nas od Nikodema.
 - Nie tylko ryby. Sad obrodził i mam też jabłka dla was. Sami nie przejemy wszystkiego. Teraz pewnie co niedzielę będę piekła jabłecznik. Przyniosłabym wam już wczoraj, ale mieliśmy wizytę pana Dobrzańskiego. Ojciec go zaprosił w ramach wdzięczności za to, że przyholował nas do domu. Załatwmy może najpierw sprawę samochodu a potem wejdziesz po towar.


Zanim rok się skończył Marek praktycznie co dwa tygodnie organizował jakieś szalone imprezy. Nie rozumiała tej jego dwoistości natury. Tu niby taki poukładany, spokojny człowiek, a potrafił urządzać bale na dwanaście fajerek. One zawsze były bardzo głośne, bo przychodziło na nie mnóstwo osób i kończyły się grubo po północy. Była krytyczna wobec takich zabaw. Co najlepsze następnego dnia ich organizator latał z miotłą i szuflą po posesji sprzątając puszki po piwie i puste butelki po napojach. Kiedy sypnęło śniegiem już od bladego świtu zasuwał z łopatą odśnieżając wielki podjazd i drogę do bramy. Jednak w nowy rok coś się zmieniło. Jak zwykle tego dnia wybrała się z małą na cmentarz. Przechodząc koło ogrodzenia Dobrzańskiego zauważyła, że nadal wszędzie leży świeżo spadły w nocy śnieg, a droga do domu usiana jest pustymi puszkami i butelkami szampana. W dodatku ktoś wrzucił za ogrodzenie wypalone petardy, które rozsypały się przy pojemnikach na śmieci. – Dziwne – pomyślała – i kompletnie do niego niepodobne. O tej porze już jeździłby na łopacie, a tu cisza jak w grobie. Może mu się coś stało? Eeee, przesadzam i wyobrażam sobie Bóg wie co. Na pewno odsypia zarwaną noc. – Uspokojona takim tłumaczeniem powędrowała dalej. Jednak wracając znowu przystanęła. Czuła ewidentny niepokój. Zaprowadziła Agatę do domu i opowiedziała ojcu o tej dziwnej sytuacji.
 - Nie mam pojęcia co się dzieje, ale to do niego niepodobne. Sam wiesz jaki z niego czyścioszek, jak bardzo dba i codziennie odśnieża. Tym razem wszystko zasypane śniegiem i pełno wala się na nim śmieci. Pójdę i sprawdzę, bo może rzeczywiście on potrzebuje pomocy.
Nacisnęła klamkę i furtka ustąpiła bezszelestnie. – Prosi się o kłopoty. Przecież zawsze pamiętał o zamknięciu bramy. – Przebrnęła przez zaśnieżoną drogę i podjazd. Podobnie jak furtka i drzwi do domu nie były zamknięte. Weszła cicho do środka i rozejrzała się. Wszędzie panował sterylny porządek. Błyszczące, wielkie kafle w przedpokoju odbijały jej sylwetkę. Weszła dalej. Przed sobą miała ogromny salon a za nim wyspę i aneks kuchenny. Z lewej strony zauważyła drzwi i pomyślała, że to drzwi od pokoju, ale pomyliła się. To była wielka łazienka i dopiero za nią natknęła się na pokój. Weszła do środka. Łóżko miało tylko prześcieradło, ale tak skotłowane, że z pewnością ktoś w nim spał. Usłyszała jęk i wystraszyła się. Obeszła to wielkie łoże i zobaczyła skulonego, leżącego na podłodze Marka. Błyskawicznie znalazła się przy nim. Wyglądał na nieprzytomnego. Dotknęła jego czoła. Był rozpalony jak piec.
 - Marek…, Marek…, ocknij się…
Nie słyszał jej jednak. Mamrotał tylko coś pod nosem. Nawet się nie zastanawiała i zadzwoniła po pogotowie. Długo na nie czekała. Pomyślała, że człowiek prędzej by się wykończył niż doczekał pomocy. Wreszcie pojawili się. Podbiegła do bramy i otworzyła ją na całą szerokość, żeby mogli wjechać na podjazd.
Zaprowadziła ich do Dobrzańskiego. Podnieśli go i położyli na łóżku. Lekarz zmierzył mu temperaturę.
 - Nie ma na co czekać. Proszę nalać do wanny letniej wody. Koniecznie trzeba go schłodzić. Może nie dojechać na czas do szpitala.
Działała w stresie. Narobiła mu niezłego bałaganu, bo w czasie jak ratownicy zanurzali go w wannie ona przekopywała się przez jego szafy szukając suchych prześcieradeł i ręczników. Znalazła więcej niż chciała, bo jeszcze po drodze natknęła się na czyste piżamy. Ratownicy działali systematycznie. Owinęli go w kilka prześcieradeł i przenieśli na łóżko. Jeden zastrzyk i drugi. Lekarz przepisał jakieś recepty na leki i zostawił dwa blistry takich, które miały zbić temperaturę. Mówił jej, że co jakiś czas powinna kłaść mu zimny okład na czoło i szyję.
 - Gdyby za dwie godziny temperatura nie spadła proszę nas wezwać ponownie. Nie możemy zostać, bo mamy następne wezwanie.
Po ich wyjściu stanęła bezradnie na środku pokoju. W końcu sięgnęła po telefon i o wszystkim poinformowała ojca.
 - Będę musiała tu zostać tato. Nie mogę go tak zostawić.
 - To zrozumiałe córcia. Ja zajmę się Agatą i przygotuję obiad. Może gorący rosół postawi go na nogi.
 - Na razie to on jest nieprzytomny od tej gorączki. Trzeba czekać.
Rozłączyła się i wróciła do łazienki w poszukiwaniu termometru. Był a jakże i to nie jeden. Musiała przyznać, że i w szafkach miał nieskazitelny porządek. Poukładała rzeczy, które wcześniej wypadły jej z półek, gdy szukała prześcieradeł. Weszła do kuchni i nastawiła express. Może zapach kawy go ocuci? Wlała sobie do filiżanki i wróciła do sypialni Marka. Oddychał ciężko i miał czerwoną od temperatury twarz. Zmoczyła w lodowatej wodzie kompresy i położyła mu na czoło. Jęknął przeciągle, ale się nie obudził. Bardzo się pocił. Po godzinie było jakby nieco lepiej, ale wciąż gorączka była wysoka. Odpakowała go jak mumię i włożyła mu piżamę. Nakryła go kołdrą i grubym kocem. Mokre od potu prześcieradła wrzuciła do wanny. Miał suche gardło i spierzchnięte usta. Delikatnie łyżeczką starała mu się wlać mu do ust choć kilka kropli ciepłej herbaty.
Po kolejnej godzinie ponownie zmierzyła mu temperaturę. Było trzydzieści dziewięć i pięć kresek. Odetchnęła. Już teraz chyba nic mu nie groziło. Zadzwonił ojciec. Uspokoiła go, że jest już trochę lepiej, ale nadal jest nieprzytomny lub po prostu śpi mocnym snem.
 - Ubiorę Agatę i przyniosę mu w termosie gorący rosół. Podam ci przez drzwi, nie będę wchodził, żeby dziecko nie złapało jakiegoś paskudztwa. Będę za kilka minut.
Rosół pachniał wspaniale. Nalała trochę do małej miseczki i usiadła przy łóżku. Jego esencjonalny aromat sprawił, że Dobrzański poruszył się.
 - Marek obudź się – wyszeptała cicho. - Musisz coś zjeść. Marek…?
Z trudem otworzył ciężkie powieki. Nadal był rozpalony a jego wzrok nieobecny. Trzymając w ręku miseczkę z rosołem przysunęła się nieco bliżej.
 - Powinieneś coś zjeść. Mam tu gorący rosół. On na pewno postawi cię na nogi. Ocknij się i spójrz na mnie.
 - Ula? To ty? Skąd się tu wzięłaś? – wykrztusił przez zaschnięte gardło. Nawet nie zwróciła uwagi, że i ona, i on zwracają się do siebie po imieniu.
 - Znalazłam cię tutaj rozgorączkowanego i nieprzytomnego. Leżałeś na podłodze i trząsłeś się.
 - Pamiętam jak spadłem z łóżka, ale nie miałem siły się podnieść.
 - Było tu pogotowie. Miałeś czterdzieści jeden stopni gorączki. Nadal jeszcze masz wysoką i jesteś słaby. Podciągnę poduszkę, żebyś miał wyżej głowę. Muszę cię chyba nakarmić.
Ostrożnie podawała mu małe ilości zupy, żeby się nie zakrztusił. Zjadł, a raczej wypił do końca. Potem podała mu tabletki i szklankę herbaty.
 - Powinieneś zażyć, żeby zbić to świństwo. Gdzieś ty się tak zaprawił? Aaa, pamiętam. Znowu przecież była impreza noworoczna – stwierdziła ironicznie.
 - No była… Wybiegałem kilka razy na zewnątrz w samej koszuli. To nie było zbyt mądre. Te imprezy organizuję nie dlatego, że to lubię Ula. To trochę konieczność, bo zapraszam na nie obecnych i ewentualnych kontrahentów. To ważne dla firmy, ale kończę z tym. Niektórzy z nich to prawdziwe fleje. Nawet nie wiesz jak wiele mam do zrobienia po takiej balandze. Sprzątałem niemal do rana, tylko już czułem się słabo i nie dałem rady odśnieżyć.
 - I całe szczęście. Inaczej w życiu bym się nie zorientowała, że coś jest nie tak. Twoje zamiłowanie do porządku bez wątpienia uratowało ci życie. Teraz cię zostawię. Muszę iść coś zjeść i zobaczyć, czy wszystko w porządku z tatą i dzieckiem. Ty spróbuj się przespać. Wrócę za jakieś dwie godziny.
 - Obiecujesz?
 - No przecież nie zostawię cię na pastwę losu. Nawet tego nie wiesz, ale dwaj ratownicy wsadzili cię do niemal zimnej wody, żeby cię schłodzić, a ja narobiłam ci bajzlu w szafie szukając ręczników i prześcieradeł, którymi cię owinęli. Bardzo się pociłeś i po godzinie musiałam niestety odwinąć cię z nich i ubrać ci piżamę. Teraz cały stos leży w wannie. Jak wrócę nastawię pralkę i wypiorę je. Tu w zasięgu ręki masz ciepłą herbatę z cytryną. Kolejną dawkę tabletek podam ci jak wrócę. I nie wstawaj, żebyś się nie przewrócił. Chyba, że potrzebujesz do ubikacji, to póki jeszcze jestem pomogę ci do niej dotrzeć.
 - Bardzo chętnie bym skorzystał – spróbował usiąść na łóżku. – Ale jestem słaby…
Pomogła mu włożyć kapcie i zarzuciła mu na plecy szlafrok. Objęła go wpół i wolniutko poprowadziła go do łazienki. Aż sama się zdziwiła jak idealnie wpasowała się do jego boku. Zaraz skarciła się za takie myśli. Do Leszka też idealnie pasowała.  
Opatuliła go szczelnie kołdrą i zarzuciła na siebie płaszcz.
 - No to pośpij sobie. Ja będę najszybciej jak się da.

środa, 20 września 2017

MIĘDZY NIEBEM A ZIEMIĄ - rozdział 6

ROZDZIAŁ 6


Podeszła do samochodu i otworzyła bagażnik wypakowując z niego walizki i pudła wypełnione rybami. Na podwórku zmaterializował się Cieplak.
 - I co córcia? Rozmawiałaś z tym inwestorem? Ładne ogrodzenie postawił. Teraz to chyba się cieszę, że zniszczyli to stare. To wygląda znacznie lepiej.
 - Rozmawiałam. Bogaty, przystojny, nieco bezczelny i zarozumiały. Nie znoszę takich typów. Muszę jednak przyznać, że ogrodzenie postawił solidne. Agata śpi?
 - Usnęła, dlatego położyłem ją do łóżeczka i przyszedłem ci pomóc. Tej zimy nie będziemy narzekać. Mamy mnóstwo zapasów. Nawet się nie spodziewałem, że w tym lesie koło domu będzie tyle grzybów. Dosuszę je jeszcze, a maślaczki w occie to sama poezja.

Swojego przyszłego sąsiada nie widziała przez kilka miesięcy, chociaż prace na budowie przybrały na intensywności. Wywrotki i betoniarki kursowały w te i z powrotem. Na chodniku pojawiły się pryzmy piachu, żwiru a także wory z cementem i wapnem. W połowie stycznia jechała z córką do pediatry. To miała być rutynowa wizyta. Ubrała małą ciepło i wyszła z nią przed dom. Ojciec miał wyprowadzić samochód z garażu, ale zobaczyła, że stoi przed bramą i bezradnie rozkłada ręce.
 - Tato, co się dzieje?! – krzyknęła.
 - Chodź i sama zobacz. Nie dasz rady wyjechać. Usypali ogromną pryzmę żwiru tuż przed wjazdem. Ta budowa, to jakiś przeklęty pech i to nie dla inwestora, a dla nas. – Podała mu dziecko a sama wyciągnęła telefon z torebki. Już drugi raz ten zarozumiały pyszałek podniósł jej ciśnienie. Wybrała jego numer.
 - Witam panie Dobrzański. Tu ponownie Urszula Strzelecka. Za godzinę mam umówioną wizytę u pediatry i nie mogę wyjechać z domu, bo przed moją bramą wysypano ze dwie wywrotki żwiru. Nie robiłabym problemu, gdybym mogła wyjechać przez furtkę. Niestety jest za wąska – zakpiła. - To powoli zaczyna być męczące i denerwujące. Mam przez to trzymać dziecko na mrozie? Może by pan coś z tym zrobił?
 - Zaraz będę interweniował i bardzo przepraszam.
Nie słuchała już go. Rozłączyła się. Poszła do Szymczyków i poprosiła Maćka o przysługę. Wróciwszy z Warszawy zauważyła, że żwir zniknął, a chodnik był zamieciony i czysty. – Powinien zatrudnić mnie na etacie. Za każdym razem będę wydzwaniać i informować, kiedy jego ludzie zrobią coś nie tak jak trzeba. Boże, jak on mnie denerwuje…
Rzeczywiście ją denerwował, ale w zupełnie nietypowy sposób. Rozmawiając z nim wtedy przed bramą poczuła się spięta. Jego świdrujący wzrok prześwietlał ją na wskroś sprawiając, że czuła się niekomfortowo i co gorsza rumieniła jak pensjonarka. To było takie irracjonalne, bo przecież nie znała człowieka zupełnie a reagowała na niego wręcz alergicznie. Drażnił ją i wzbudzał jakiś dziwny niepokój. Nie rozumiała tego zupełnie.
Dobrzański natomiast rugał sam siebie nie za swoje winy. – Brawo chłopcy, oby tak dalej. Mam dwa wielkie minusy u pani Strzeleckiej długie jak pasy startowe. Ani chybi zraziła się do mnie i chyba już nigdy nie potraktuje mnie łagodnie. Niech to szlag. – Sam nie rozumiał dlaczego aż tak bardzo mu na tym zależy. Uwiodły go te dwa błękitne diamenty i już nie potrafił o niej zapomnieć. Widział ją tylko raz i to wystarczyło. Wprawdzie na budowie pojawiał się dość często, ale jakoś nie miał szczęścia na nią się natknąć. Poza tym już wiedział, że ma dziecko, a skoro dziecko, to pewnie i męża. To nie dawało mu żadnych szans.



Jeszcze przed ukończeniem roku Agata zaczęła chodzić i składać pierwsze, proste wyrazy. Póki co to były słowa „mama” i „dada”. Włoski trochę zgęstniały i jeszcze bardziej się skręciły przypominając niesforną czuprynę Leszka. Ula wciąż tęskniła za nim a ilekroć patrzyła na Agatę ta tęsknota nasilała się jeszcze bardziej.
W połowie czerwca ponownie wybierała się do Władysławowa i tak jak poprzedniego roku zabierała ze sobą ojca. Jej córka stawała się coraz bardziej absorbująca i trzeba było na nią uważać, bo zrobiła się ruchliwa i wchodziła wszędzie tam, gdzie nie powinna. Tym razem Ula miała nieco więcej czasu niż poprzednio. Rok wcześniej przecierała niejako szlaki, a teraz już wiedziała, że ryby są ważne, ale wystarczy raz na tydzień pojechać do portu, bo poprzednio przesadzili i porozdawali ryby sąsiadom. Starała się jak najczęściej bywać na cmentarzu, ale tam zazwyczaj jeździła rano a potem mogła zagospodarować sobie resztę dnia. Częściej chodziła na plażę. Agata z pasją bawiła się piaskiem i foremkami, a ona mogła się trochę opalić.


Kiedy po sezonie wróciła do Rysiowa ze zdumieniem zarejestrowała, że na sąsiedniej posesji góruje zadaszona bryła budynku. – Ale szybko postawili –pomyślała z uznaniem. - W takim tempie Dobrzański sprowadzi się tu piorunem. – Spójrz tato. Niezła chałupa buduje się nam za płotem. Zresztą nic dziwnego. Na biednego nie trafiło. Od początku odnoszę wrażenie, że panicz Dobrzański musi mieć wszystko, co najlepsze.
Cieplak uśmiechnął się pod nosem.
 - Już nie bądź na niego taka cięta. Przecież to nie jego wina, że pijany facet rozwalił płot, a mało zorientowany kierowca wywrotki zrzucił nam żwir na próg. Trzeba przyznać, że w jednym i w drugim przypadku zareagował błyskawicznie.
 - Już go tak nie broń. Ja tam wiem swoje. Tak to jest jak widzi się tylko czubek własnego nosa.
 - Chyba niesprawiedliwie go oceniasz córcia – Józef pokręcił głową i wziąwszy Agatę na ręce ruszył w stronę domu.
Tak naprawdę nie miała pojęcia jak bardzo zaawansowane są prace budowlane. Tymczasem budynek oszklono i zaczęto prace we wnętrzach. Marek przyjeżdżał teraz częściej. Chciał sam wszystkiego dopilnować. To przyniosło spodziewane efekty, bo ściany były idealnie równe, a łazienki wyszły jak marzenie, bo osobiście wybierał kafle. Każda z nich miała inny kolor, ale obie były pastelowe. Płytkowano bardzo szybko, bo kafle były duże. Czekano na kuchenne blaty z włoskiego marmuru z okolic Carrary. Sebastian Olszański uznał to za wynaturzenie, ale Marek wiedział swoje. Biały marmur carraryjski po prostu go uwiódł i nie chciał innego. Dom gotów był do zamieszkania właściwie już w grudniu. Małą infrastrukturę zostawili do zrobienia na wiosnę. Dobrzański nie tracił czasu. Zorganizował parapetówkę połączoną z zabawą sylwestrową. Echa tej zabawy niosły się po całym miasteczku. Ludzi było mnóstwo a alkohol lał się strumieniami. O godzinie dwunastej wystrzelono w górę fajerwerki.
Śpiąca jak aniołek Agata obudziła się wystraszona i zaczęła płakać. Ula długo nie mogła jej uspokoić. Była wściekła na głupotę i beztroskę sąsiada. Nie rozumiała jak w ogóle można być takim egoistą i nie zważać na to, że w sąsiedztwie mieszkają małe dzieci i ludzie starsi, którzy niekoniecznie dobrze znoszą takie imprezy. O drugiej nad ranem Agata wreszcie zasnęła. Zmęczona Ula położyła się obok córki, ale sen nie nadchodził. Gdyby żył Leszek łatwiej byłoby jej przetrwać ten świąteczny czas i koniec roku.
Rano wypiła mocną kawę, ubrała dziecko i ruszyła na cmentarz, na grób swojej mamy. Pchając wózek mijała właśnie bramę sąsiada, gdy usłyszała jego samego.
 - Dzień dobry pani Urszulo. Wszystkiego najlepszego w nowym roku – podszedł do niej z szerokim uśmiechem i łopatą do odśnieżania.
 - Dzień dobry. Z całą pewnością mógłby lepiej się zacząć, gdyby nie ten huk, który obudził mi dziecko i długo nie mogło potem zasnąć. Czy naprawdę nie mógłby pan hałasować nieco… ciszej? Przez pańskich gości cała okolica została postawiona na równe nogi.
Zupełnie nie zrażony tym co powiedziała uśmiechnął się jeszcze szerzej.
 - Pani Urszulo, kiedy mamy się bawić, jak szron pokryje nam skronie? Przecież jesteśmy młodzi i powinniśmy korzystać z życia. W końcu był sylwester…
 - Gratuluję panu świetnego samopoczucia. Pan bawił się świetnie, a ja jestem niewyspana i zła. Wybaczy pan – ruszyła przed siebie.
 - Ślicznie pani wygląda, kiedy się pani złości i wcale nie jest pani taka wredna za jaką chce uchodzić – rzucił za nią. Odwróciła się i syknęła.
 - Proszę sobie darować te niskich lotów komplementy. Żegnam.
Oparty o szuflę długo patrzył jak się oddala. Z miejscowych plotek dowiedział się, że jest wdową a mąż zginął na morzu. W tutejszym sklepie zawsze można było się sporo dowiedzieć. Prawdziwą kopalnią informacji była niejaka Dąbrowska, czterokrotna wdowa z jednym synem nieudacznikiem i wścibstwem wypisanym na twarzy. Przez dziesięć minut przekazała mu najważniejsze wiadomości o najbliższych sąsiadach.
 - Bo wie pan, Ula to taka humorzasta była. Miała tu mojego Bartka, to szukała szczęścia gdzie indziej. Poznała tego rybaka i wyszła za niego za mąż. Zanim dziecko się urodziło już była wdową. Długo to oni nie pożyli razem proszę pana. Ma tam nad morzem jakiś dom i co roku jedzie tam na trzy miesiące, bo wynajmuje pokoje letnikom. Tak wojowała, tak wojowała, aż w końcu została sama. Teraz jak ma dziecko to nawet mój Bartuś stracił zainteresowanie.
 - A może to ona nie jest zainteresowana, bo nadal kocha swojego zmarłego męża, nie pomyślała pani o tym?
- No co też pan? Kochać umarlaka? Facecje jakieś. Ja wiem co mówię. Czterech mężów pochowałam.
Pożegnał się z nią dość szybko. Raczej nie chciał już słuchać tych głupot. Był pewien, że Ula nadal cierpi po stracie najukochańszej osoby. Było mu jej żal. Taka młoda i piękna, a już otulona smutkiem. Westchnął ciężko i wrócił do odśnieżania.

Wczesną wiosną wzdłuż ogrodzenia posesji Dobrzańskiego posadzono rząd dość wysokich iglaków. Trwały prace przy korcie i basenie z tyłu domu, a od frontu układano chodniki, schodki i wyznaczano miejsca pod trawniki. Zanim Ula wyjechała miała możliwość oglądać jak Dobrzański zaczyna dbać o to wszystko pedantycznie przycinając liczne przyrosty na żywopłotach.
 - Nie sądziłam, że z niego taki pan porządnicki. Zieleń jak spod igły. To już naprawdę przesada, ale skoro to lubi?


Agata rozumiała już coraz więcej. We Władysławowie na cmentarzu Ula opowiedziała jej, kto jest pochowany w grobie, na który przychodzą.
 - Tatuś jest teraz w niebie – wyjaśniała córce – i z nieba patrzy jak rośniesz. Bardzo cię kocha i zawsze nad tobą czuwa. Dasz tacie kwiatuszki? – wręczała jej mały bukiecik kolorowych kwiatków, który mała kładła na marmurowej płycie mówiąc jeszcze niezbyt składnie – Agusia kocha cię tatusiu. Mamusia też cię kocha.
Ula w takich razach zalewała się łzami. Wciąż nosiła w sercu tę miłość i wbrew temu, co napisał jej w pożegnalnym liście Leszek, rozpamiętywała o tym „co by było, gdyby…”
Lato jak zwykle miała dość pracowite. Mocno obrodziły zimowe odmiany jabłek w sadzie i szkoda jej było je zostawiać, żeby gniły. Skrzętnie zbierała je wraz z ojcem. Kilka skrzynek zawiozła rybakom do portu. Kilka wziął Nikodem. Po raz pierwszy miała też pociechę z założonego przez siebie warzywniaka. Bardzo chciała to wszystko zawieźć do Rysiowa, ale już wiedziała, że nie pomieści skrzynek w bagażniku, a przecież jeszcze zostawały ryby. Któregoś dnia wybrała się z Nikodemem do Gdyni i kupiła niewielką, krytą plandeką przyczepkę. To rozwiązało problem.
Mimo sporej ilości pracy jednak trochę odpoczęła. Nawet nie męczyły jej ciągłe pytania Agaty. Była ciekawa świata i czasem pytała o jedno i to samo. Kiedyś wieczorem usypiała ją i mała zapytała o ojca. Była ciekawa jak wyglądał. Wtedy Ula pokazała jej zdjęcie.
 - To zdjęcie jest specjalnie dla ciebie. Tata ci zostawił zanim odszedł do nieba. Nie zniszcz go, bo to jedyna pamiątka po nim. Widzisz jakie miał ciemne, kręcone włosy? Ty masz takie same. Jesteś do niego bardzo podobna.
Agata pogładziła twarz na zdjęciu i uśmiechnęła się.
 - To mój tatuś. Jest ładny. Ja też jestem ładna?
 - Najładniejsza – Ula przytuliła małą do siebie. – A teraz czas spać. Zamknij oczka i niech tata ci się przyśni.

Tym razem wracali do Rysiowa mocno obciążeni. Zapasy zgromadzone przez lato zajęły miejsce w przyczepce i bagażniku. Ich walizki powędrowały na tylne siedzenie obok fotelika Agaty. Z uwagi na spore obciążenie Ula jechała znacznie wolniej i ostrożniej. Wciąż miała obawy, że zahaczy przyczepką o jakiś pojazd. Nic takiego się nie zdarzyło, natomiast wjeżdżając już do Rysiowa samochód zaczął się jakoś dziwnie dławić aż w końcu stanął.
 - Cholera jesteśmy już tak blisko… Nie mam pojęcia, co się stało. – Ula wysiadła z samochodu i podniosła maskę. Obok niej stanął Cieplak z zafrasowaną miną.
 – Chyba sami nic tu nie zdziałamy. Już od jakiegoś czasu słyszałem jak silnik wyje a samochód nie może nabrać prędkości.
 - To co mam zrobić? Przenieść to wszystko na własnych plecach? Zadzwonię do Maćka. Niech nas zaholuje – sięgnęła po torebkę chcąc wyjąć telefon, gdy tuż za nimi zatrzymał się srebrny Lexus. – Jeszcze tylko tego tu brakowało – pomyślała ze złością.
 - Dzień dobry państwu. Coś się stało? Może mógłbym pomóc? – Dobrzański uścisnął dłoń Cieplaka.
 - To chyba coś poważnego, coś z silnikiem. Nie damy rady dojechać. I tak dobrze, że nie stanęliśmy gdzieś na trasie.
 - Ja mogę państwa zaholować. Mam w bagażniku hol. Zaraz przyniosę. - Podjechał samochodem przed samochód Uli i zapiął hol. – Możemy ruszać. Pojadę bardzo wolno.
Rzeczywiście w ślimaczym tempie dojechali aż na podwórze. Dobrzański zgrabnie wycofał samochód na ulicę parkując przed swoją bramą. Wrócił jeszcze do Cieplaków oferując się z pomocą w przenoszeniu rzeczy do domu. Nie bardzo uśmiechało się to Uli, ale ojciec był zachwycony i kiedy przenieśli wszystko zaproponował Markowi kawę na co ten ochoczo przystał.