Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 31 marca 2022

CZASEM ŻYCIE BYWA ZASKAKUJĄCE - rozdział 11

 ROZDZIAŁ 11

 

Wrócili z zagranicznych wojaży wypoczęci, opaleni i z głowami pełnymi planów na przyszłość. Zwłaszcza Marek był nimi podekscytowany, bo uważał, że skoro Ula zamyka własną działalność i zamierza przenieść się do firmy, to bezwzględnie wskazane by było, żeby zamieszkali razem.

 - Moje mieszkanie jest duże i pomieścilibyśmy się wszyscy – przekonywał. – Gabinet przerobilibyśmy na pokoik dla Tosi i tak jeszcze zostałby nam pokój dla gości w razie, gdyby moi rodzice chcieli przenocować, lub twoja rodzina.

 - Zapominasz, że podpisałam umowę najmu z Olszańskim na dziesięć lat – argumentowała.

 - Pamiętam, ale wiem też, że Sebastian nie będzie miał nic przeciwko temu i na pewno znajdzie kogoś na twoje miejsce. Poza tym pomyślałem, że być może twój brat zechciałby tam mieszkać. Ani się obejrzysz, a będzie się bronił i pewnie będzie się chciał usamodzielnić. Dla niego to byłoby idealne mieszkanie na początek. Mógłbym go nawet zatrudnić w firmie, bo nie mamy zbyt wielu informatyków.

 - To wszystko brzmi bardzo rozsądnie, ale naprawdę sama nie wiem. Musiałabym go zapytać, czy w ogóle chce się wynieść z Rysiowa. Nie gorączkuj się tak. Pośpiech nie jest dobrym doradcą. Najpierw muszę uporządkować sprawy związane z biurem, potem pogadać z Jaśkiem i na końcu z Olszańskim.

 - Jego biorę na siebie – zadeklarował Marek. – Bardzo chciałbym, żebyście przeniosły się na Sienną jak najszybciej.

 

Tego dnia wieczorem, gdy uśpiła już Tosię, wybrała numer ojca i długo z nim rozmawiała. Liczyła na jakąś rozsądną radę, a tymczasem tato bardzo się ucieszył, gdy powiedziała mu o planach Marka związanych z przeprowadzką.

 - To są dobre wiadomości córcia, bo świadczą o tym, że on myśli o tobie poważnie, a pomysł, żeby zamiast ciebie na Miedzianej zamieszkał Jasiek, jest genialny. Przecież jak skończy studia, to nie będzie szukał pracy w Rysiowie, tylko w Warszawie, a w dodatku Marek podaje mu ją na tacy. Grzechem byłoby nie skorzystać. My tu sobie z Beatką poradzimy, a jak zatęsknimy, będziemy przyjeżdżać, tak jak do tej pory.

 


Sądziła, że ojciec będzie ją odwodził od pomysłu zamieszkania z Markiem, że uzna to za zbyt pośpieszną decyzję, a tymczasem okazało się, że jest nią zachwycony. Może ona też niepotrzebnie się martwi? Marek jest naprawdę dobrym, porządnym i odpowiedzialnym facetem. Czy to źle, że dąży do założenia rodziny?

 

Przez cały tydzień borykała się z biurokracją, usiłując pozamykać sprawy związane z likwidacją działalności i zamknięciem biura. Wysiłek się opłacił, bo zdążyła ze wszystkim. W sobotę rano miała przyjechać jej rodzina pomóc jej w pakowaniu rzeczy, a i Marek zapowiedział się z Nikodemem. Tego dnia miał poznać Cieplaków osobiście, a oni jego.

Rysiów stawił się w komplecie o godzinie dziesiątej. Chwilę później pojawił się Marek niosąc pod pachą kilka złożonych kartonów, a za nim dreptał Nikodem. Nastąpiła wzajemna prezentacja, po której Marek odciągnął Józefa na bok.

 - Mam nadzieję, panie Józefie, że nie ma pan nic przeciwko temu, żebyśmy zamieszkali razem? Bardzo kocham Ulę, a Tosię traktuję jak własną córkę. Nasze dzieci bardzo się lubią i są nierozłączne. Robimy to też dla ich dobra, bo Tosia pragnie mieć tatę, a mój Nikodem tęskni za posiadaniem mamy.

 - Ja to wszystko rozumiem – Cieplak położył Markowi dłoń na ramieniu – i bardzo się cieszę. Ona wiele w życiu przeszła i zasługuje na szczęście. Nie powinna być sama i liczę na to, że z tobą ułoży sobie zgodne i dobre życie. Ja chcę ci podziękować za to wszystko co dla niej zrobiłeś i za to, co zrobiłeś dla Tosi. Także za to, że pomyślałeś o Jaśku. Jest ci bardzo wdzięczny za propozycję pracy i na pewno sam jeszcze ci podziękuje.

 - Naprawdę nie ma za co dziękować – Marek poczuł się nieco zażenowany. – Zrobię wszystko, żeby Ula i Tosia były szczęśliwe, a co do Jaśka, to bardzo mi się przyda informatyk w firmie.

 

Beatka zajęła się dziećmi a oni opróżniali meble. Pełne kartony Marek wraz z Jaśkiem przewozili na Sienną. Na koniec Ula wysprzątała pomieszczenia i oddała klucze bratu.

 - Skoro już się z tym uporaliśmy proponuję, żebyśmy pojechali do mnie. Ula zrobiła mnóstwo pierogów. Podgrzejemy je i zjemy. Najpierw zabiorę dzieci i Ulę, a za chwilę przyjadę po pana Józefa i ciebie Jasiu.

Mieszkanie Marka zrobiło na Cieplakach wrażenie. On oprowadził ich po nim i pokazał pokoik Tosi przerobiony z gabinetu.

 - Jestem pewien, że będzie jej tu wygodnie.

 - Pięknie to wszystko urządziłeś. Naprawdę pięknie – zachwycał się Józef.

 


Cieplakowie zostali do wieczora. Nikodem przykleił się do Józefa pytając, czy może mówić do niego „dziadku”. Mocno go wzruszył tym pytaniem.

 - Oczywiście, mój wnusiu- podniósł chłopca, usadził na kolanach i mocno przytulił. – Jestem teraz bardzo szczęśliwym dziadkiem, wiesz?

 - Dlaczego?

 - Bo mam wspaniałą wnuczkę i wspaniałego wnuka. Tosia, chodź tu do dziadka na drugie kolano. – Kiedy mała wgramoliła się na nie Józef uśmiechnął się radośnie do pozostałych. – Spójrzcie kochani, czyż to nie piękny widok? Dzieci są zawsze największym szczęściem.

Wieczorem Marek zrobił jeszcze kurs do Rysiowa. Żegnając się z Józefem obiecał mu, że wkrótce odwiedzi go wraz z Ulą i dziećmi.

 - Ona jeszcze nic o tym nie wie, ale myślę, że już najwyższy czas, żeby przestała się ukrywać. Tęskni za tym miejscem i wciąż żałuje, że nie może pójść na grób mamy. To na pewno się zmieni. Nie ma najmniejszego powodu, żeby nie miała przyjeżdżać i odwiedzać was. Za chwilę będziemy rodziną taką prawdziwą. Ludzie nie muszą wiedzieć, że jest inaczej.

Józef wzruszony uścisnął mu dłoń.

 - To by było naprawdę coś. Trzymam cię za słowo.

 

Tymczasem Ula posprzątała po gościach, wykąpała dzieci i zagoniła je do łóżek. Ucałowała je na dobranoc obiecując im jutro spacer.

 - Pójdziemy na huśtawki? – dopytywał Nikodem.

 - Pójdziemy, dokąd będziecie chcieli – odgarnęła czarne kosmyki z czoła chłopca. Przytulił policzek do jej dłoni.

 - Bardzo cię kocham, mamusiu i bardzo kocham Tosię. Strasznie chciałem, żebyście zamieszkały z nami. Teraz jesteśmy rodziną, prawda?

 - Prawda, kochanie – ucałowała policzek Nikodema. – Najprawdziwszą. A teraz spróbuj zasnąć. Słodkich snów skarbie.

 

Marek wrócił w niespełna godzinę. Opowiedziała mu o reakcji Nikodema.

 - Nazywa mnie mamą. To niesamowite, jak bardzo jest wrażliwy i jak bardzo potrafi poruszyć moje serce. Tę wrażliwość odziedziczył po tobie. Też ją posiadasz, w przeciwieństwie do większości mężczyzn. To naprawdę rzadkie. Dzięki niej jesteś dobry, wyczulony na krzywdę. To mi imponuje i pozwala wierzyć, że będę z tobą szczęśliwa. Już jestem…

Przygarnął ją do siebie i wtulił usta w jej włosy.

 - A jeśli o krzywdzie mowa, to obiecałem twojemu tacie, że niedługo przywiozę cię do Rysiowa i nasze maluchy też. Nie możesz wciąż unikać wizyt z obawy, że ktoś pomyśli o Tosi, jako o córce Bartka. Jestem pewien, że nikt nawet tego nie pokojarzy, zwłaszcza gdy zobaczy przy tobie mnie i dzieci. Pojedziemy też na cmentarz. Najwyższy czas zapalić mamie światełko.

Rozpłakała się usłyszawszy te słowa, a on kołysał ją w ramionach dopóki nie obeschły jej łzy.

 

Pierwszego września odwieźli dzieci do przedszkola, a sami pojechali do firmy. Ula, zgodnie z obietnicą daną Krzysztofowi, zaczynała pracować dla F&D. Marek najpierw zaprowadził ją do Olszańskiego. Witał ją, jak dawno niewidzianą znajomą i dopytywał o mieszkanie.

 - Będzie w nim mieszkał mój brat, który też za jakiś czas zacznie tu pracować jako informatyk. Umowa obowiązuje mnie nadal i mam zamiar się z niej wywiązać, więc może być pan spokojny. Mieszkanie jest zadbane, czyste i takie pozostanie. A tu są moje dokumenty, proszę – podała mu teczkę.

 - Możesz mu mówić po imieniu, Ula. Tu wszyscy tak się do siebie zwracają, bez względu na zajmowane stanowisko. Taki model przyjęliśmy i jak do tej pory się sprawdza.

 - W takim razie – wyciągnęła rękę do Olszańskiego – Ula. – Odwzajemnił uścisk. – Sebastian. Za jakieś pół godzinki przyniosę ci umowę do podpisania i identyfikator.

Wyszli od kadrowego i Marek zaprowadził ją do swojego sekretariatu. Przedstawił ją sekretarce Violetcie i pokazał pokój, który od tej pory miała zajmować.

 - Jest kalką mojego gabinetu. Do niedawna stał nieużywany, ale zrobiliśmy mu mały lifting i nabrał charakteru. Mam nadzieję, że będzie ci tu wygodnie. Mnie masz naprzeciwko. Jak się już ogarniesz ze wszystkim, ogłosimy konkurs na twoją asystentkę. Violetta nie jest zbyt lotna, ale radzi sobie lepiej niż kiedyś. Poza tym jest długoletnią dziewczyną Sebastiana. Wciąż się kłócą i rozchodzą, ale w końcu i tak wracają do siebie.

 


Chciałem ją już zwolnić kilkakrotnie, ale za każdym razem on błagał, żebym dał jej jeszcze jedną szansę i w końcu została na dobre. Na sprawach ekonomicznych i finansowych nie zna się zupełnie i to dlatego należy zatrudnić kogoś kompetentnego. Chodź teraz do mnie. Wprowadzę cię w najpilniejsze sprawy i będziesz mogła działać.

 

W piątek odebrali dzieci z przedszkola i pojechali na zakupy. Marka interesowało stoisko mięsne, na którym kupił mnóstwo kiełbasek, boczek i karkówkę. Zdziwiło to Ulę, bo nic nie wspominał o jakichś planach wyjazdowych za miasto.

 - Jedziemy na wycieczkę? – zapytała zdziwiona.

 - Jedziemy do Rysiowa. Rozmawiałem z tatą. Urządzimy sobie grill. Pojedziemy na cały dzień – zobaczył w jej oczach pierwsze objawy paniki. – Nie obawiaj się, kochanie, bo naprawdę nic ci nie grozi. Zobaczysz, jaki to będzie udany dzień, a dzieci będą zachwycone. Nikodem już kilka razy dopytywał się, czy pojedziemy do dziadka Józia.

Jego słowa uspokoiły ją, ale tylko trochę. Mimo to zrobiła jeszcze trochę zakupów w postaci mięsa i wędlin, a wieczorem upiekła ciasto.

Następnego dnia najpierw podjechali pod cmentarz. Marek kupił kilka zniczy i wielki bukiet drobnych chryzantem. Ula poprowadziła ich na grób.

 - Kto tu leży? – dopytywały się dzieci.

 - Moja mama, a wasza babcia. Babcia Magda. Zapalimy jej światełko, a tata pójdzie po świeżą wodę. Tam jest pompa – wskazała Markowi niewielką kaplicę. Odwróciła się z powrotem i zamarła. Alejką, przy której stał grobowiec Magdy, szła Dąbrowska z Szymczykową, sąsiadką Józefa, mieszkającą naprzeciwko. Dojrzały Ulę i przystanęły na chwilę szepcząc coś i gestykulując. Marek zamierzał iść po wodę, ale Ula zatrzymała go mówiąc cicho - zaczekaj chwilę. Nie odchodź. Widzisz te dwie kobiety na ścieżce? Jedna z nich, to matka Bartka. Ta niższa i tęższa. Poczekaj, aż przejdą. Nie chcę, żeby mnie zaczepiły.

 - Mamusiu, mogę zapalić znicz? – Nikodem zszedł z ławeczki wyciągając rękę po szklany pojemnik, który trzymała w dłoni.

 - Nie, kochanie, nie… Mógłbyś się poparzyć, a tego nie chcemy, prawda? – odpowiedziała łagodnie zerkając na stojące nieopodal kobiety. One rozdzieliły się. Dąbrowska zawróciła, a Szymczykowa podeszła do nich witając się.

 - Dawno cię u nas nie było, Ula. Od chwili…

 - Tak. Bardzo dawno – przerwała jej. – Mieszkamy dość daleko i jesteśmy bardzo zajęci. To tata i dzieciaki przyjeżdżają do nas częściej. – Szymczykowa pokiwała głową ze zrozumieniem.

 - Ładnych dzieci się doczekałaś. Gratuluję.

 - Dziękuję. To mój mąż, a to Nikodem i Antosia. To jest sąsiadka taty, pani Szymczykowa – przedstawiła kobietę Markowi. - Trochę się śpieszymy, więc wybaczy pani, ale chcemy jeszcze tu uprzątnąć i zajechać do taty.

 - Oczywiście. Nie będę przeszkadzać. Chciałam się tylko przywitać. Wszystkiego dobrego.

 - Dziękuję, wzajemnie. Do widzenia.

Gdy Szymczykowa oddaliła się, Ula odetchnęła z ulgą. Marek przyciągnął ją do siebie i ucałował w czoło.

 - Nie było tak źle, prawda? Idę po tę wodę.

 

Szymczykowa pośpiesznie podążała do cmentarnej bramy, za którą czekała już na nią żądna informacji Dąbrowska.

 - No i…?

 - Ten przystojniak, to mąż Uli. Chłopiec, to syn. Ma na imię Nikodem, a dziewczynka, to córka Antosia.

 - Cudaczne imiona, nie uważa pani? Jak można dać na imię dziecku Nikodem?

 - Skoro jest w kalendarzu, to można. To fajne dzieciaki. Chłopczyk, to wykapany ojciec, a dziewczynka bardzo podobna do Uli. Pozbierała się dziewczyna po tym, co ją spotkało. Przez Bartka mogła wylądować w wariatkowie i dobrze pani o tym wie. Cieszę się, że jej się udało. Przynajmniej jest szczęśliwa. Zasłużyła.

Dąbrowska przyspieszyła kroku. Ta rozmowa zmierzała do wydarzeń z przeszłości, a przeszłość ani dla niej, ani dla jej syna nie była chwalebna.

środa, 23 marca 2022

CZASEM ŻYCIE BYWA ZASKAKUJĄCE - rozdział 10

ROZDZIAŁ 10

 

W sobotę kilka minut po dziesiątej Marek wraz z Nikodemem podjechali na Miedzianą. Po chwili z budynku wyszła Ula, prowadząc za rękę Tosię. Marek wysiadł i przywitał się z obiema. Ula wyglądała zjawiskowo w białej, koronkowej sukience. Obrzucił ją zachwyconym spojrzeniem i głośno ten zachwyt wyraził.

 


 - Pięknie wyglądasz i nasza mała księżniczka też – wziął Tosię na ręce. – Nikodem już nie mógł się doczekać, kiedy cię zobaczy. Będziecie mieć dzisiaj fajny dzień.

Ula zajęła miejsce z przodu i zapięła pas. Najwyraźniej była spięta. Pogładził jej dłoń.

 - Co się dzieje? – zapytał cicho.

 - Trochę się denerwuję.

 - Naprawdę niepotrzebnie. Oni są mili i nie gryzą. Będzie dobrze.

 

Seniorzy wypatrywali samochodu Marka z niecierpliwością i kiedy wjechał na podjazd oboje wyszli z domu. Marek przedstawił im Ulę. Uścisnęła dłoń Helenie i Krzysztofowi.

 - Bardzo mi miło poznać oboje państwa. Od razu też chcę bardzo podziękować, że zgodziliście się, aby moja córka spędzała u was czas. To wielka rzecz i nie do przecenienia. Jestem ogromnie państwu wdzięczna i zobowiązana.

 - To dla nas żaden kłopot – odezwała się Helena. – Bardzo kochamy dzieci i cieszymy się, że nasz Nikodem będzie miał tu towarzystwo. Posiadłość jest spora, więc dzieci będą miały dość miejsca do zabawy. Później oprowadzę panią.

 - Ula. Proszę zwracać się do mnie po imieniu. A to jest właśnie Tosia – wyciągnęła dłoń do córki, którą Marek wysupłał z samochodu. – Chodź kochanie, przywitaj się z dziadkami Nikodema. To jest pani Dobrzańska, a to pan Dobrzański.

Helena i Krzysztof pochylili się w kierunku małej.

 - Bardzo się cieszymy, że zaprzyjaźniłaś się z naszym wnukiem. On pokaże ci tutaj wszystkie ciekawe zakamarki i plac zabaw. Mamy nadzieję, że ci się u nas spodoba.

 - Na pewno mi się spodoba, proszę pani, bo Nikodem dużo mi opowiadał o ogrodzie i zjeżdżalni.

 - W takim razie może od razu przejdziemy na tyły. Mamy tu spore patio. Zosia przygotowała dla nas zimne napoje, koktajle i trochę słodkości dla dzieci. Serdecznie zapraszam.

Na Uli ten dom sprawił ogromne wrażenie. Przede wszystkim był bardzo duży i tonął w morzu zieleni. Zachwyconym wzrokiem lustrowała otoczenie i była pewna, że Tośka będzie tu szczęśliwa.

 - Bardzo piękny dom i ogród – zwróciła się do Krzysztofa. – Sami państwo o niego dbają? Tyle tu cudnych kwiatów i niespotykanych roślin…

 - Mamy ogrodnika. Sami już nie dalibyśmy rady, choć muszę przyznać, że lubię czasem pogrzebać w ziemi.

 - Mój tato też bardzo to lubi, choć jego ogródek jest bardzo maleńki w porównaniu z tym, ale nawet tak mały sprawia mu mnóstwo radości.

Helena weszła na patio i zaprosiła wszystkich do stołu. Dzieciom podała jakieś owocowe soki a starszym koktajle z lodem.

 


 - Uleńko – odezwał się Krzysztof – a może opowiesz nam coś o sobie? Wiemy już, że jesteś nie dość, że śliczna to jeszcze mądra i dobra, ale nic ponadto.

Ula uśmiechnęła się do niego łagodnie.

 - No cóż… Pochodzę z małego Rysiowa. To miasteczko położone dwadzieścia kilometrów od Warszawy. Tam jest mój rodzinny dom a w nim mój kochany tato i dwójka rodzeństwa. Brat ma dwadzieścia jeden lat i studiuje informatykę, tu w Warszawie, a siostra ma lat dziesięć i uczy się w rysiowskiej podstawówce. Mama nie żyje. Zmarła tuż po urodzeniu Beatki. Ja skończyłam ekonomię, a także zarządzanie i marketing w Szkole Głównej Handlowej. Krótko po obronie zaszłam w ciążę i urodziłam Tosię. Jeszcze przed jej urodzeniem przeniosłam się na stałe do Warszawy z nadzieją, że dostanę tu jakąś pracę, ale nie poszczęściło mi się, więc musiałam otworzyć własną działalność. Prowadzę małe biuro rachunkowe i z tego się utrzymuję. Jakoś sobie radzę. Zapisałam córkę do przedszkola, do którego uczęszcza też Nikodem. Wspaniały chłopiec, a Marek jest świetnym ojcem. Dzięki Nikodemowi moja Tosia przestała płakać, a robiła to każdego dnia przed pójściem do przedszkola. Dzięki niemu stała się odważniejsza, bardziej śmiała i teraz nie mogę jej utrzymać w domu, bo uwielbia bawić się z Nikosiem. On jest jej rycerzem i opiekunem. Któregoś dnia, właśnie w przedszkolu, spotkałam Marka. Polubiliśmy się i zaprzyjaźniliśmy. Lubimy swoje towarzystwo i lubimy spędzać ze sobą czas. I to tyle.

 - W dodatku mieszkanie, w którym Ula mieszka wynajmuje jej Olszański. To ta klitka po jego babci na Miedzianej – dodał Marek.

 - Coś podobnego – zdziwiła się Helena. – Ależ świat jest mały. Może oprowadzę cię, Uleńko, po naszej posiadłości. Zobaczysz, że Tosi tu nic nie grozi. Wszędzie jest ogrodzona i nie ma możliwości, by dziecko wybiegło na ruchliwą ulicę.

 - To my w takim razie, tato, zabierzemy dzieci i obejdziemy park, – Marek podniósł się od stolika – a potem pójdziemy na plac zabaw. Obiad o trzynastej?

 - Tak, synku. W soboty i niedziele jemy zwykle wcześniej, – wyjaśniła Uli – bo w tygodniu, to różnie bywa. Czasem Krzysztof pojedzie do firmy, żeby służyć radą lub pomóc w czymś. Wtedy czekam na niego, bo nie lubię jeść sama.

 


Marek i Krzysztof ruszyli w przeciwnym kierunku niż obie panie. Przed nimi trzymając się za ręce biegły dzieci.

 - I jakie wrażenia tato?

 - To bardzo miła, rozsądna dziewczyna i rzeczywiście piękna. Ma niesamowite oczy. Nigdy nie spotkałem tak intensywnie błękitnych. Mała odziedziczyła je po niej. Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie mówiąc o swoim wykształceniu. Dwa kierunki trudnych studiów skończyć równocześnie i obronić się to nie lada wyczyn. Aż szkoda, że marnuje się w tym biurze rachunkowym i w dodatku za psie pieniądze. Chętnie widziałbym ją w firmie. Tam miałaby możliwość rozwoju i zarobienia lepszych pieniędzy.

 - Sam o tym myślałem, tato, ale uznałem, że to chyba za wcześnie proponować jej coś takiego. Nie znamy się zbyt długo. Ja mam do niej stuprocentowe zaufanie, ale obawiam się jak ona przyjęłaby tę propozycję.

 - Może masz rację…? Na pewno jest ambitna i ma swoją dumę.

 - Oj tak…

 

Wyjeżdżali od Dobrzańskich wieczorem. Ta wizyta była bardzo udana. Wbrew obawom Uli seniorzy okazali się bardzo życzliwymi, sympatycznymi ludźmi i chyba polubili i ją, i Tosię. Marek umówił się z nimi, że będzie przywoził dzieci przed pójściem do pracy i odbierał je o szesnastej. Czasem jechała z nim Ula i w ten sposób zacieśniała więzy z Dobrzańskimi. Tak funkcjonowali przez cały lipiec. Tośka wracała szczęśliwa. Bardzo przylgnęła do seniorów i tak, jak Nikodem zwracała się do nich „dziadku i babciu”. Oni absolutnie nie mieli nic przeciwko temu. Pokochali tę małą, jak własną wnuczkę. Ula też zawojowała ich serca tą niezwykłą łagodnością i spokojem. Krzysztof często prowadził z nią rozmowy na tematy ekonomiczne, czy finansowe i był pod ogromnym wrażeniem jej szerokiej wiedzy na ten temat. Kiedyś, przy okazji jej bytności w Aninie, powiedział jej wprost, że marnuje czas i energię prowadząc firmę, która nie przynosi jej wymiernych korzyści.

 - Ja wiem, dziecko, że to bardzo wygodne mieć biuro pod samym nosem, ale co miesiąc musisz płacić czynsz i media. Sama mówisz, że jakoś dajesz radę, a przecież „jakoś” na pewno nie jest szczytem twoich marzeń. Jesteś mądra, kreatywna, masz w sobie ogromny potencjał. Pracując w firmie wykorzystałabyś wszystkie swoje możliwości i zarabiałabyś o wiele więcej. Proponuję ci stanowisko, które kiedyś piastował Marek, zanim został prezesem. Proponuję ci stanowisko dyrektora do spraw ekonomicznych i PR z pensją piętnastu tysięcy brutto.

Ula wytrzeszczyła na niego oczy. Sądziła, że się przesłyszała. Oszołomiona z niedowierzaniem pokręciła głową.

 - Ja w życiu nie widziałam na oczy takich pieniędzy. To jakieś szaleństwo…

 - To nie szaleństwo kochanie, ale realna propozycja. Działalność w pojedynkę, to tylko kłopot, bo musisz się użerać z petentami i Urzędem Skarbowym. Co miesiąc wypisywać wnioski, żeby odprowadzić podatek. Mam rację?

 - No tak…

 - Ja tylko cię proszę, żebyś to przemyślała. Pieniądze, jakie zarabiasz teraz, nie zapewnią dobrej przyszłości twojemu dziecku, a przecież zależy ci na tym, prawda?

 - Prawda. Przepraszam, ale jestem trochę oszołomiona tą propozycją, bo jest wspaniała i mogłam do tej pory tylko o takiej marzyć. Tu nie ma nad czym myśleć, bo wybór jest prosty. Musiałabym mieć tylko czas, żeby sfinalizować wszystkie sprawy i zamknąć działalność. Myślę, że mogłabym zacząć od września.

Krzysztof uśmiechnął się szeroko i uściskał Ulę.

 - I tak mi mów. Dzielna dziewczyna. Trzymam cię za słowo.

 

W jeden z ostatnich weekendów lipca znowu gościli u seniorów. Marek zaproponował Uli przechadzkę.

 - Chcę z tobą o czymś porozmawiać – powiedział, kiedy zniknęli już z pola widzenia seniorów i dzieci – a raczej o coś zapytać. Oboje prowadzimy intensywne życie każdego dnia. Praca, dom, dzieci… To wysysa z nas wszystkie siły i przydałby się nam odpoczynek. Pomyślałem, że powinniśmy wyjechać chociaż na dwa tygodnie. Znalazłem niezłą ofertę na Krecie. Spójrz, jak tam pięknie. To istny raj, a dzieciaki miałyby frajdę – wyciągnął z kieszeni foldery i podał je Uli. - Musimy się tylko szybko zdecydować.

 


Zdjęcia przedstawiały malownicze i urzekające widoki, które zapierały dech w piersiach.

 - Marek, mnie nie stać na taki wyjazd… - popatrzyła na niego niepewnie. – To musi kosztować majątek.

 - Kochanie, ja nie pytam czy ciebie stać. Ja pytam, czy zechcesz nam towarzyszyć wraz z Tosią w tej egzotycznej podróży. Wiesz dobrze, że byłbym szczęśliwy i Nikodem też. Hotel nie jest drogi i leży nad samym morzem. Czy może być coś bardziej urzekającego? Do dyspozycji mielibyśmy dwa połączone wewnętrznymi drzwiami pokoje. Cztery łóżka i aneks kuchenny. Oferta nie przewiduje posiłków, ale to najmniejszy problem.

 - A kiedy ten wyjazd?

 - Drugiego sierpnia. Wylot z Okęcia. Za trzy godziny będziemy na miejscu.

 - Marek, ale my nie mamy paszportów. Jak pojedziemy bez nich?

 - Grecja należy do Unii więc wystarczy ci dowód osobisty. Natomiast dla Tosi trzeba będzie go wyrobić. Ja to załatwię. Musisz tylko zrobić jej zdjęcia do niego. Załatwimy to w poniedziałek.

Marek przeszedł sam siebie. Uruchomił jakieś znajomości i pod koniec tygodnia Tośka miała już dokument tożsamości. Drugiego sierpnia wylecieli na malowniczą Kretę. Hotel okazał się całkiem przyzwoity. Nie narzekali. Dzieci zajęły jeden pokój, a oni drugi. To był wspaniały dla nich czas. Dnie spędzali na plaży lub basenie. Wieczorem po kolacji jeszcze wychodzili na krótki spacer brzegiem morza podziwiając zachód słońca. Dzieci szły przed nimi trzymając się za ręce, a oni przytuleni trzymali się z tyłu. To tu zainicjowali swoje życie seksualne. Marek pragnął Uli od dawna. Pociągała go jak żadna inna kobieta. Pocałunkami sprawił, że i ona poczuła pożądanie. Kochali się namiętnie, wolno i cicho, żeby nie obudzić dzieci. Jej nagie, opalone ciało sprawiało, że tracił zmysły. Całował je jak szalony wchodząc w nią taką rozgrzaną i wilgotną. Nigdy nie zaznała takiego seksu. Pamiętała tylko ten obrzydliwie brutalny. Marek traktował ją jak świętość. Celebrował każdy ruch. Był delikatny i jednocześnie spontaniczny. Zmieniał pozycje dostarczając jej coraz bardziej rozkosznych bodźców. Kiedy znacznie zintensyfikował ruchy nie wytrzymała. Zagryzła wargi a potem westchnęła z ulgą czując, jak jej rozgrzane wnętrze zaczyna drżeć i pulsować. Poczuła mocne skurcze i odpłynęła. Jej podbrzusze zalało przyjemne ciepło płynące wprost z trzewi Marka. Przylgnął do niej mocno i trwał tak przez dłuższą chwilę. Skurcze osłabły. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego.

 - Bardzo cię kocham – wyszeptała wprost w jego usta – i jestem nieprzyzwoicie szczęśliwa.

czwartek, 17 marca 2022

CZASEM ŻYCIE BYWA ZASKAKUJĄCE - rozdział 9

 ROZDZIAŁ 9

 

Marek nie tracił czasu. Uważał, że pomysł, by Tosia w ciągu dnia pozostawała pod opieką jego rodziców, był świetny. W poniedziałek, jak tylko zawiózł syna do przedszkola, ruszył do Anina. Koniecznie musiał to przedyskutować z rodzicami. Trochę się zdziwili, że tak wcześnie rano do nich zawitał, ale wytłumaczył im, że ma ważną sprawę.

 - Słyszeliście o Tosi, bo Nikodem wam o niej opowiadał. To urocza dziewczynka i traktuje waszego wnuka, jak swojego starszego brata. Nie wiecie jednak, że ja zakochałem się w jej matce. To niesamowicie dobra i wrażliwa kobieta, a przy tym bardzo piękna. Przeszła w życiu przez swoje prywatne piekło, a jednak dzielnie stawiła wszystkiemu czoła i wyszła z tego o wiele silniejsza. Myślę nawet, że jest kobietą mojego życia i że to na nią właśnie czekałem. Bardzo chciałbym, żebyście ją poznali i poznali Tosię. Za chwilę nie będziemy mogli zaprowadzać naszych dzieci do przedszkola, bo zamykają je na okres wakacyjny i tu prośba do was, czy zgodzilibyście się, bym przywoził do was też małą. Stali się z Nikodemem nierozłączni. Świetnie się dogadują i potrafią zająć się sami sobą. Myślę, że dziewczynka nie będzie sprawiać kłopotów, bo jest bardzo grzeczna, a spokojny charakter odziedziczyła po matce. Ula przez całe wakacje chciała zabierać ją do biura, ale myślę, że to nie jest dobry pomysł.

 - Z całą pewnością nie jest, bo mała na pewno się nudzi i jest marudna, co z kolei na pewno przeszkadza Uli w pracy – odezwał się Krzysztof. – A co to za biuro?

 - To biuro rachunkowe. Taka firma jednoosobowa, ale Ula ma stałych klientów, którzy nie tak rzadko przychodzą z dokumentami do niej. Zajmuje się księgowością dla małych i średnich firm.

Krzysztof pokręcił głową.

 - To zdecydowanie nie jest dobre środowisko dla takiego małego berbecia. Jak myślisz, Helenko? Damy radę z jeszcze jednym dzieckiem?

 - Ja nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości, Krzysztofie. Chętnie pomożemy. Wiesz, jak bardzo kochamy dzieci. A co do tej soboty, to myślę, że powinniście przyjechać i spędzić ten dzień tutaj. Oprowadzę Ulę po posesji i wszystko pokażę. Koniecznie trzeba dziewczynę odciążyć. Poza tym bardzo się cieszę synku, że już nie jesteś sam. To nie było dobre ani dla ciebie, ani dla Nikodema.

Marek podniósł się z fotela i mocno uściskał rodziców.

 


 - Wiedziałem, że na was zawsze mogę liczyć. Bardzo wam obojgu dziękuję i jestem wdzięczny. Przyjedziemy koło jedenastej. Mam nadzieję, że to nie za wcześnie.

 - Pora w sam raz. Czekamy na was.

 

Prosto z Anina podjechał na Miedzianą. Koniecznie musiał Uli przekazać najnowsze wieści. Zaskoczył ją zupełnie, bo po raz pierwszy przyszedł do jej skromnego biura. Już od drzwi uśmiechnął się szeroko. Podszedł do niej i cmoknął w policzek.

 - Niespodzianka – wyszeptał do jej ucha.

 - Nie jesteś w pracy?

 - Jeszcze nie jestem. Najpierw byłem u rodziców, a potem przyjechałem tutaj. Jesteśmy zaproszeni do nich na całą sobotę. Kiedy opowiedziałem im, że zamykają nam przedszkole, nie mieli najmniejszych wątpliwości, co do opieki nad Tosią. Bardzo chcą ją poznać, bo sporo słyszeli o niej od Nikosia i chcą też poznać kobietę, na której tak mocno mi zależy. Nie rozczarujemy ich i pojedziemy, prawda? Mama zadeklarowała się, że oprowadzi cię po posiadłości i wszystko pokaże, żebyś miała pewność, że Tośka będzie tam bezpieczna. Czy wiesz, że ja jeszcze do niedawna mieszkałem tam z Nikodemem? Oboje bardzo mi pomogli, gdy Nikoś był niemowlęciem i pomagają do tej pory. Nie miej skrupułów, bo oboje czują się świetnie, a dzieci odejmują im lat, jak sami twierdzą. Dasz się namówić na tę sobotnią wizytę?

Uśmiechnęła się do niego nieśmiało.

 - Ty to masz dar przekonywania. Naprawdę bardzo doceniam to co dla nas robisz i doceniam chęć pomocy twoich rodziców. Jak można odwdzięczyć się za coś takiego?

Pochylił się i spojrzał jej prosto w oczy.

 - Nie musisz się za nic odwdzięczać. Po prostu ze mną bądź, bo już sama twoja obecność sprawia, że czuję się szczęśliwym człowiekiem. Będę leciał.

 - A może jutro jak odbierzesz Nikodema wpadniecie obaj na domowy obiad? To nie będzie nic wyszukanego jak w restauracji, ale myślę, że nie można wciąż stołować się w takich miejscach i czasem dobrze jest zjeść coś domowego.

 - Przyjedziemy z największą przyjemnością. Do zobaczenia w takim razie. Do jutra - znowu cmoknął ją w rumiany policzek. Nie mógł się oprzeć.

Powoli przywykała do tych pocałunków i intymnych gestów ze strony Marka. Łapała się nawet na tym, że myśli i czeka na ten prawdziwy pocałunek prosto w usta. Nigdy nie odważyłaby się na to pierwsza. Była mimo wszystko zbyt nieśmiała. Ten „związek” wciąż się rozwijał i to była chyba naturalna kolej rzeczy. Znajomość z Markiem przyniosła jej same pozytywy, które nie pozostały bez wpływu na dotychczasowe życie jej i Tosi. Dziewczynka bardzo zyskiwała przy Nikodemie. Jak na swoje prawie sześć lat posiadał dość sporo wiedzy, którą dzielił się z Tosią. Marek mówił, że to jego ojciec tak wpaja chłopcu różne informacje.

 - Nikoś najbardziej lubił przesiadywać na kolanach dziadka i z otwarta buzią słuchać historii sprzed lat. Najchętniej chłonął te o założeniu firmy, o budowie domu, o epizodzie włoskim w życiu moich rodziców. Dziwne było to, że nigdy nie pytał o matkę. Po prostu przyjął do wiadomości, że umarła i na tym się skończyło. Ojciec opowiedział mu historię o rodzinie Febo, ale o dziwo przyswoił ją dość obojętnie i nie zadawał żadnych pytań.

 

Po południu odebrała Tosię z przedszkola i wraz z nią wybrała się na zakupy. Jej córka była podekscytowana, bo już wiedziała, że jutro przyjdzie na obiad Nikodem z tatą.

 - A co ugotujemy? – dopytywała. – Nikodem mówił, że lubi zupę kalafiorową. Pytałam go, czy lubi pierogi albo gołąbki, bo robisz pyszne, a on powiedział, że uwielbia gołąbki z gęstym pomidorowym sosem, bo takie robi Zosia. Ta Zosia, to gospodyni jego dziadków.

Antosia gadała jak nakręcona i Ula pomyślała, że z gołąbkami to nie jest taki głupi pomysł. Dawno ich nie robiła więc będą miały miłą odmianę.

 - W takim razie zrobimy gołąbki. Kupimy dobre mięsko i wielką kapustę. Zupę też zrobimy taką, jak Nikoś lubi.

 

Do wieczora jej zeszło zawijanie mięsa z ryżem w kapuściane liście. Wyszło tego naprawdę sporo. Napracowała się, bo jeszcze na koniec upiekła murzynka.

We wtorek do południa zadzwonił Marek pytając, czy może odebrać też Tosię.

 - Ty tylko zadzwoń do dyrektorki i ją uprzedź. Oszczędzisz sobie drogi, a pewnie i z obiadem masz trochę zachodu. Będziemy o szesnastej.

To było jej nawet na rękę, bo zyskała czas na podgrzanie wszystkiego. Kiedy o umówionej godzinie cała gromadka wtargnęła do domu pachniało w nim bosko. Marek z zachwytem pociągnął nosem.

 - Chyba szykuje nam się niezła uczta dzieciaki. Idziemy myć ręce.

Po drodze do łazienki nie omieszkał pocałować Uli na przywitanie. Gdy zasiedli już do stołu rozejrzał się po mieszkaniu. Pamiętał je doskonale, bo kilkakrotnie bywał w nim jeszcze wtedy, gdy żyła babcia Olszańskiego. Teraz wyglądało o wiele przytulniej. Babcia Olszańska gustowała w starych, masywnych meblach, po których nie było już śladu. Meble Uli były nowoczesne, chociaż dość skromne i raczej tanie, ale rozumiał, że pewnie na droższe po prostu nie było jej stać.

Na stole wylądowała waza z zupą, wielki półmisek gołąbków i duża sosjerka pełna pomidorowego sosu. Nikodem popatrzył na to z zachwytem.

 - Moje ulubione wszystko! Dziękuję! – podbiegł do Uli i przytulił się do niej. Poczochrała jego czuprynę z czułością.

 - Mam nadzieję kochanie, że będzie ci smakować. Obie z Tosią bardzo się postarałyśmy.

Zajęli się jedzeniem. Marek pomrukiwał z zadowolenia, a Nikodem głośno wyrażał swój zachwyt.

 - Są lepsze od tych, które robi Zosia, prawda tatusiu? Sos tak samo.

 - Skoro wam tak smakuje, to dostaniecie trochę do domu. Wyszło ich naprawdę dużo i nie dałybyśmy rady ich zjeść.

Po obiedzie szybko pozmywała i nastawiła wodę na kawę. Pokroiła ciasto w równe kawałki i jeden talerzyk zaniosła do pokoju córki.

 - Deser zjecie tutaj, a po nim pobawicie się trochę – zwróciła się do dzieci. – Zrobię wam jeszcze dobrej herbatki.

Dzieci zajęły się zabawą, a ona postawiła filiżanki z kawą na stoliku i usiadła obok Marka. Przygarnął ją do siebie i delikatnie pocałował w usta.

 - To za ten pyszny obiad, a to – znowu przylgnął do jej ust tym razem pogłębiając pocałunek – za to, że pojawiłaś się w moim życiu. Zakochałem się w tobie, Ula i jestem pewien, że to na ciebie właśnie czekałem. Nie oczekuję żadnych deklaracji z twojej strony, ale mam cichą nadzieję, że być może z czasem odwzajemnisz to uczucie. Nie odnosisz wrażenia, że zadziwiająco pasujemy do siebie? Jak bardzo zbieżne są nasze myśli i reakcje? Jak podobne mamy zdanie na większość spraw? Jak bardzo jesteśmy zgodni? To znak, Ula i to bardzo wyraźny, mówiący, że jesteśmy połówkami tego samego jabłka i powinniśmy być razem.

Splotła swoje palce z jego i popatrzyła mu w oczy. Były szczere i dobre o łagodnym spojrzeniu.

 - Tak… Myślę, że masz rację…, ale chcę, żeby potoczyło się to naturalnym rytmem bez nacisków i napinania się. Wszystko dzieje się ostatnio tak szybko, że czasami nie nadążam. Na pewno się do tego przyzwyczaję, tylko muszę mieć trochę więcej czasu.

 - Będziesz go miała ile zechcesz. Ja na pewno nie będę naciskał i zmuszał cię do czegokolwiek. Nie mógłbym…

Na jej twarzy wymalował się szeroki uśmiech i chyba ulga.

 - Dziękuję…

 



Następnego dnia po południu przyjechał z Rysiowa Józef ze swoją najmłodszą latoroślą. Betti od razu zajęła się Tosią, a Ula rozmawiała po cichu z ojcem.

 - Poznałam kogoś, tatusiu i myślę o tym kimś poważnie. To wyjątkowy człowiek. Jest wdowcem i ma syna prawie dwa lata starszego od Tosi. Chodzą razem do tego samego przedszkola. On nazywa się Marek Dobrzański i jest właścicielem firmy odzieżowej Febo&Dobrzański. Po tych złych doświadczeniach z Bartkiem nie sądziłam, że jeszcze kiedyś zaufam jakiemuś mężczyźnie, a jednak zaufałam, bo jest dobry, ma dla mnie wiele szacunku i przede wszystkim mnie kocha. Właśnie wczoraj mi to wyznał. Nie mogę i nie chcę odrzucić tej miłości, bo to naprawdę jest coś pięknego i wyjątkowego. W sobotę jedziemy do jego rodziców. Ci dobrzy, wspaniałomyślni ludzie zgodzili się mi pomóc w opiece nad Tosią, bo jak wiesz zamykają nam przedszkole na letnie miesiące i znowu musiałabym ją ciągać do biura. Marek będzie zawoził do nich swojego synka i uznał, że Tośkę też by mógł. Nasze dzieci bardzo się lubią, a Nikodem, to taki mały dżentelmen. Opiekuje się Tosią i troszczy o nią. Marek jest świetnym ojcem i dobrze wychowuje syna.

Józef uśmiechnął się i pogładził Ulę po głowie. Przecież od dawna pragnął, żeby ułożyła sobie z kimś życie i nie poświęcała się wyłącznie córce.

 - To bardzo dobre nowiny. Naprawdę się cieszę, że już nie będziesz sama. Zasługujesz na szczęście jak mało kto i jeśli Marek jest takim człowiekiem, jak mówisz, to nawet się nie zastanawiaj, tylko przytul tę miłość do serca. Ja przyjechałem dzisiaj, bo chciałem się dowiedzieć, co zrobisz z Tosią. Pamiętałem, że to ostatni tydzień zajęć w przedszkolu, ale skoro Marek wystąpił z taką propozycją, to jestem spokojny, że mała będzie miała opiekę. Nie miałbym dość siły, żeby przyjeżdżać tu każdego dnia. Już nie to zdrowie. Beatka w niedzielę wyjeżdża na obóz organizowany przez szkołę. Zapisałem ją, bo nigdy na takim nie była. Jadą do Cekcyna nad Jezioro Cekcyńskie Wielkie. To niedaleko Borów Tucholskich. Będą spać pod namiotami, a to największa frajda.

 - Dobrze zrobiłeś. Trochę odetchniesz od dzieciaków. Szkoda, że nie mogę przyjechać do ciebie. Widujesz Dąbrowską?

 - Rzadko. Mało pokazuje się w miasteczku. Napiętnowali ją za to, że tak na ślepo wierzyła synowi i broniła go jak lwica. Mają jej to za złe. Niby przestali gadać o tobie i o tym, co Bartek ci zrobił, ale jak sobie wspomną, to wieszają na nim psy. Tak czy siak, ja mam z nią od dawna święty spokój – podniósł się z kanapy. – Pójdę porozmawiać z moją wnusią.

 - A ja zrobię wam herbaty i parę kanapek.