Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 24 listopada 2016

MOŻE JESZCZE KIEDYŚ, GDZIEŚ...? - rozdział 11

ROZDZIAŁ 11


Po chwili drzwi otworzyły się i stanęła w nich gospodyni seniorów Zosia.
 - Dobry wieczór Zosiu. Zastaliśmy rodziców?
 - Tak…, tak…, wejdźcie – wyjąkała zaskoczona. – Miło cię widzieć Marek. Oboje są w salonie.
Puściła ich przodem zamykając za nimi drzwi. Stanęli w progu. Matka czytała jakieś czasopismo, a ojciec drzemał okryty pledem w fotelu.
 - Dobry wieczór – Marek przywitał się cicho. Helena ściągnęła okulary i zmęczonym wzrokiem spojrzała na przybyłych.



Momentalnie jej oczy zrobiły się mokre od łez. Wstała i podeszła do nich.
 - Tak się cieszę synku, tak się cieszę… Marzyłam, żeby dożyć jeszcze spotkania z tobą. A ta pani? – Ula wyciągnęła dłoń w geście przywitania.
 - Urszula Cieplak. Myślę, że moje nazwisko nie jest pani obce. Miło mi panią widzieć.
 - Urszula Cieplak? Ależ się pani zmieniła. Wypiękniała pani.
 - Koniecznie musimy porozmawiać z ojcem o firmie. Wiemy, że nie dzieje się w niej najlepiej. Mam nadzieję, że już przeszła mu złość na mnie i zechce rozmawiać?
 - Zaraz go obudzę. Wejdźcie. Zosia zrobi nam kawy – zwróciła się do gospodyni. Ta kiwnęła głową i zniknęła w czeluściach kuchni.
 - Krzysiu obudź się – Helena delikatnie potrząsnęła ramieniem męża. – Marek przyszedł…
 - Marek? Tutaj? Ale jak? Dlaczego? - Krzysztof przetarł zaspane powieki.
 - Witaj tato. Przyjechaliśmy z ważnymi informacjami o firmie. Jesteśmy mocno zaniepokojeni i chcielibyśmy pomóc.
 - Pomóc? Tej firmie nie można już pomóc. To koniec.
 - Za chwilę porozmawiamy, ale wcześniej przedstawię ci Ulę Cieplak. Znasz ją, bo pracowała w firmie. To genialny ekonomista i kobieta mojego życia. To był jej pomysł, żeby tu przyjechać więc wysłuchaj jej proszę.
Senior założył na nos okulary i z podziwem przyjrzał się Uli.
 - Bardzo się pani zmieniła. Nie poznałbym pani. Czy naprawdę wynalazła pani jakieś cudowne lekarstwo, żeby postawić firmę na nogi? Ja już dawno zwątpiłem i nie mam już nadziei, że cokolwiek się zmieni. Bardzo żałuję, że zaufałem niewłaściwym ludziom, którzy pociągnęli tę firmę na dno. Nasze przyrodnie dzieci zachowały się wobec nas podle. Nie zasłużyliśmy sobie… A ciebie synu już dawno powinienem był przeprosić. Bardzo mi wstyd, że tak źle cię potraktowałem, nie doceniłem ile dobrego robiłeś dla firmy. Alex okazał się fatalnym prezesem, a jego siostra…, niech Bóg mi wybaczy, to podła suka bez sumienia – zadrżał mu głos i zaszlochał głośno. Przykro było im patrzeć na tego znękanego człowieka. Marek podszedł do niego i mocno przytulił.



 - Już w porządku tato. My nie pozwolimy, żeby dorobek waszego życia poszedł na zatracenie. Podźwigniemy firmę, ale musisz wysłuchać Uli. 
Do salonu weszła Zosia niosąc tacę z parującymi filiżankami. Ustawiła je na stole i znikła jak duch. Marek pomógł wstać ojcu i podprowadził go do krzesła. Kiedy każdy siedział wygodnie Ula zaczęła wyłuszczać szczegóły swojej propozycji.
 - Panie Krzysztofie, żeby ruszyć z czymkolwiek musimy albo posiadać państwa pełnomocnictwo, albo odkupić od państwa ten pięćdziesięcioprocentowy pakiet udziałów. Chciałabym wiedzieć, czy nadal je państwo posiadają.
 - Mamy nawet więcej. Paulina jak wyszła za mąż za tego obrzydliwego Włocha, zbyła na naszą rzecz swoje dwadzieścia pięć procent mówiąc, że Alex tych udziałów nie chce, a ona nie chce mieć już nic wspólnego z firmą, bo źle jej się kojarzy. Co za tupet! Miałeś po stokroć rację i wielka szkoda, że byłem tak głupi i ci nie uwierzyłem. Ty przejrzałeś na wylot i ją, i Alexa. Mamy więc siedemdziesiąt pięć procent. Alex zatrzymał swoją część, ale chyba nie bardzo mu na niej zależy i firma raczej go nie obchodzi, bo nie pojawia się już na zebraniach zarządu.
 - To bardzo dobre wiadomości. Czy mają państwo kontakt z Alexem? W sensie jakiś numer telefonu lub adres?
 - Oczywiście, ale w ogóle do niego nie dzwonimy.
 - Teraz trzeba będzie zadzwonić, bo sytuacja tego wymaga. Możemy przejąć resztę udziałów i firma będzie należała tylko do Dobrzańskich, a raczej w trzech czwartych do Dobrzańskich, ale tu potrzebuję pana pomocy, bo bardzo nie chcę, żeby on dalej pobierał dywidendy. Zrujnował rodzinną firmę i to on powinien zapłacić wam, a nie czerpać jeszcze zyski z tego, co zostało. Jutro podam kwotę za jaką możemy odkupić jego pakiet. Od razu mówię, że będzie to najniższa możliwa kwota, bo on przyczynił się do upadku firmy poprzez złe nią zarządzanie. Jeśli nie zgodzi się na nasze wyliczenia, proszę postraszyć go sądem i powiedzieć, że oskarżymy go o defraudację i działanie destrukcyjne. Wiem, że oboje Febo unikają skandali jak ognia i liczę, że jednak się zgodzi. Kiedy będziemy mieć już cały pakiet podzielimy go na trzy części. Państwo zatrzymają połowę, a my odkupimy od was dwadzieścia pięć procent i podzielimy się między sobą. Po formalnościach zacznę inwestować w materiały i mobilizować Pshemko do tworzenia. Mam nadzieję, że nie wypalił się do końca i jeśli stworzę mu odpowiednie warunki zacznie znowu projektować swoje ponadczasowe kreacje. Generalnie chcę wrócić do tego co już było, bo rozwiązania mieliśmy dobre, tylko czasu było trochę mało, żeby wprowadzić je w życie. Będę też próbowała przywrócić zwolnionych przez Febo pracowników. To ludzie lojalni wobec firmy i dobrzy fachowcy. Na kolekcję jesienno-zimową chyba już trochę za późno, ale przed nami wiosenno-letnia, a tej już nie odpuszczę. Mam w głowie mnóstwo pomysłów i wierzę, że wszystko się powiedzie. Marek mi pomoże, a i ludzie z firmy na pewno też. Wprawdzie ciężko będzie pogodzić pracę w „Iskierce” z pracą w F&D, ale może uda nam się pozyskać kogoś na moje miejsce. Trzeba dać ogłoszenie. To już zostawiam tobie Marek.
 - W „Iskierce”? A co to za firma?
 - To moja firma tato. Moja i Sebastiana Olszańskiego. Kupiliśmy podupadające wydawnictwo i wynieśliśmy je na szczyt. Świetnie prosperujemy i świetnie zarabiamy. Nie chciałbym się go pozbywać, bo to takie moje dziecko ukochane, wypieszczone i jedyne.
 - Nie wiedzieliśmy, że masz dobrze prosperującą firmę. Naprawdę cię podziwiamy i gratulujemy. Kiedy kazałem ci odejść z F&D byłem niemal pewien, że nie poradzisz sobie, że wcześniej czy później przyjdziesz tu i będziesz błagał o powrót do pracy.
 - Nie zna pan własnego syna panie Krzysztofie – odezwała się Ula. - Jest tak samo dumny i uparty jak pan i bardzo, bardzo ambitny. Niezwykle pracowity, sumienny i przede wszystkim uczciwy. Dzięki tym cechom zbudował małe imperium. Naprawdę możecie być z niego dumni. Ja jestem i to bardzo – spojrzała na Marka z żarem w oczach. – W takim razie skoro już wszystko wiadomo proszę powiedzieć, czy zgadzacie się na warunki, które przedstawiłam i czy pan panie Krzysztofie porozmawia z Alexem?
 - Jak tylko podacie mi kwotę sprzedaży udziałów, dzwonię do niego natychmiast. A pomysł jest bardzo dobry. Napełnił mnie nadzieją, że jeszcze nie wszystko stracone. Bardzo wam dziękuję dzieci. Bardzo. Ja sam nie mógłbym się już zdobyć na taki wysiłek i to nie tylko dlatego, że jestem chory, ale dlatego, że nie posiadam środków, żeby podźwignąć firmę do dawnego poziomu. Generalnie wszystko rozbija się o pieniądze, bo Alex skutecznie pozbawił nas godziwych dochodów.
 - Podobno zamiast niego funkcjonuje tam jakiś komisarz? – dopytywała Ula.
 - Tak. Niejaki Juszczyk. Wydawało mi się to na początku dobrym rozwiązaniem, ale potem zaczęły do mnie docierać informacje, że on nie jest taki uczciwy za jakiego go uważałem. Myślę, że Turek może wiedzieć coś więcej i to chyba z nim należy się najpierw rozmówić.
Wizyta u Dobrzańskich trwała do późnych godzin wieczornych. Ustalono plan działania. Wszyscy podejrzewali, że ten Juszczyk okrada firmę, więc należało działać błyskawicznie.
Marek podwiózł Ulę pod blok i wszedł jeszcze na chwilę. Trochę go martwił ten entuzjazm Uli. Podczas kiedy ona krzątała się w kuchni robiąc im późną kolację on zagłębiwszy się w miękki fotel mówił zmartwionym głosem.
 - Myślę, że za bardzo się zaangażowałaś w ratowanie tej ruiny Ula. Ryzykujesz ogromne pieniądze, które mogą się wcale nie zwrócić. Pomyślałaś o tym?
Postawiła talerz z kanapkami na stole i wróciła po dzbanek z herbatą i kubki.
 - Oczywiście, że pomyślałam, ale jakoś mam pewność, że nic złego się nie stanie. Trudno jest mi to wytłumaczyć. To szósty zmysł, intuicja, wiara, że Thomas nade mną czuwa? Możesz nazwać sobie to jak chcesz, ale proszę cię nigdy we mnie już nie zwątp. Raz zwątpiłeś i spójrz czym to się skończyło. Jesteśmy jak dwaj rozbitkowie, którzy nie potrafią zebrać swojego życia do kupy. Musisz mnie wspierać w każdej decyzji, bo bez ciebie nic nie zdziałam i będę się tylko miotać. Mam naprawdę dobry plan. Ucieszyłam się kiedy rodzice powiedzieli, że mają siedemdziesiąt pięć procent udziałów. Nie musimy już od nich kupować tych pięćdziesięciu, a tylko dwadzieścia pięć. Reszta będzie od Alexa. Wiem, że trzeba wpompować w firmę mnóstwo pieniędzy, ale wierz mi, że ja naprawdę je mam i nawet jak zainwestuję, to nadal będę miała z czego żyć. Pomyślałam sobie, że ty zostaniesz w „Iskierce”, a ja stanę na czele F&D. Muszę być tam na miejscu, żeby wszystkiego dopilnować. Nie mam zakusów na fotel prezesa i jak tylko firma stanie na nogi, będziesz mógł wrócić, a „Iskierkę” pociągnę razem z Sebastianem. Jak tylko ojcu uda się odkupić udziały Febo, ruszamy z kopyta. Dobrze, że wzięliśmy od niego dokumentację. Jeszcze dzisiaj policzymy ich wartość, dlatego proponuję, żebyś został na noc, bo trochę nam to zajmie. Poza tym leje – pokazała mokre od deszczu szyby.
Marek był kompletnie zaskoczony.
 - Naprawdę pozwolisz mi tu zostać na noc? – wykrztusił.
 - No chyba nie chcesz zwalić wszystkiego na mnie?
 - Oczywiście, że nie. Oczywiście, że nie… - zapewnił pośpiesznie.
Siedzieli niemal do północy, ale zliczyli wszystko, nawet straty jakie poniósł Alex źle inwestując. Zmęczeni kładli się spać w jednym łóżku. Marek nie oczekiwał niczego. Objął ją wpół i przytulił się mocno do jej pleców.
 - Jestem szczęśliwy Ula. Bardzo szczęśliwy - wyszeptał.
Nie widział jak uśmiecha się szeroko zamykając powieki. Ona czuła podobnie.

Następnego dnia rano jak tylko dotarli do pracy Marek wykonał telefon do ojca i podał mu kwotę za jaką odkupią udziały.
 - Powiedz mu, że ta kwota nie podlega negocjacjom. Nie zwiększymy jej nawet o grosz. Albo sprzedaje, albo spotkamy się w sądzie. Zresztą myślę, że on ma świadomość niskiej wartości udziałów, bo sam do niej doprowadził. Znając twój talent do negocjacji wierzę, że dasz radę to załatwić po naszej myśli. Chcę cię też uprzedzić, że w piątek wyjeżdżam z Ulą do Poczdamu i nie będzie nas do niedzieli. W drodze powrotnej wpadniemy do was. Może już będziesz coś wiedział.
Koniecznie musiał pogadać z Sebastianem i przygotować go na zmiany. Opowiedział mu przebieg rozmowy z rodzicami, o propozycji Uli i o tym skąd dowiedzieli się o kłopotach firmy.
 - Dzięki Ali znamy mnóstwo szczegółów i musimy zacząć działać. Myślę, że od przyszłego tygodnia. Ala godnie zastępuje cię na stanowisku HR-owca. Zgodziła się na nie tylko dlatego, że niewiele pozostało jej już do emerytury. W innych okolicznościach wolałaby odejść z firmy niż je przyjąć.
 - Taaak… Ala zawsze była w porządku.
 - I jeszcze jedna istotna rzecz. Musimy dać ogłoszenie na stanowisko Uli. Ona nie sklonuje się przecież, a tylko ona może uratować F&D. Zajmiesz się tym? Pamiętaj, wyśrubuj wymagania do maximum. To musi być ktoś równie dobry jak ona. Najlepiej kobieta z doświadczeniem w zawodzie. Mężczyznę już mieliśmy i nie wyszło to najlepiej. Kobiety jednak są bardziej solidne od mężczyzn.

W piątek rano wyruszyli po raz kolejny znaną już Markowi trasą do Poczdamu. Prowadził Marek. W drodze omawiali jeszcze szczegóły dotyczące zmian w F&D.
 - Oczywiście zmieniamy natychmiast nazwę. Już nigdy więcej Febo – Ula wyszczerzyła się do Marka. Pokiwał głową i odpowiedział uśmiechem. – Sprowadzimy najlepsze materiały, ale zanim to zrobimy zwołamy zebranie dyrektorów szwalni. Będą mieć sporo czasu, żeby dostosować się do zmian. Zrobimy też zebranie załogi. Dzwoniłam do Ali i prosiłam ją, żeby powiadomiła wszystkich zwolnionych, że rysuje się duża szansa na powrót. W poniedziałek rano pójdziemy tam oboje i najpierw pogadamy z Adamem, a potem z Pshemko. Z tym Juszczykiem też trzeba będzie. Nie jest potrzebny w firmie.
 - Mój Boże Ula, skąd w tobie tyle entuzjazmu i tyle pomysłów? Gdybyś teraz siebie widziała… Ty urodziłaś się po to, żeby podejmować najtrudniejsze wyzwania. Kocham cię moja wojowniczko – pogładził jej ciepły policzek. Zamyśliła się.
 - Może coś w tym jest… Jeśli się już czegoś podejmuję to lubię doprowadzać sprawy do końca. To wielka satysfakcja i świetne samopoczucie a także świadomość, że jednak dałam radę, że się nie poddałam – wbiła wzrok w przednią szybę. – Chyba dojeżdżamy. Na następnym zjeździe zjedź z trasy.
 - Pamiętam skarbie… Szybko dojechaliśmy. Zatrzymujemy się przy hali targowej?
 - Pewnie. Bez tego ani rusz.

Uprzątnęli grobowiec Ditmar’ów i ustawili w wazonach dwa wielkie bukiety kwiatów. Marek zapalił znicze.
 - Zostawisz mnie na dziesięć minut samą? – Ula zasiadła na ławeczce i wbiła wzrok w Marka.
 - Oczywiście skarbie. Będę czekał przy samochodzie.
Kiedy już się oddalił westchnęła ciężko i zaczęła swój monolog.
 - Witaj kochanie. Musiałam przyjechać, bo zatęskniłam za tobą. To już prawie rok jak musiałam cię pochować. To już prawie rok, kiedy pękło mi serce. Za tydzień zrzucę to żałobne ubranie i ubiorę coś kolorowego. Oficjalna żałoba dobiegnie końca, ale ta ważniejsza będzie tkwiła we mnie po kres moich dni. Powoli się pozbierałam i to dzięki Markowi. On bardzo się zmienił. Jest dobry, uczciwy i wrażliwy. Bardzo mnie wspiera nawet w najdrobniejszej rzeczy. Jeszcze o tym nie wiesz, ale podjęłam nowe wyzwanie. Wraz z Markiem chcę uratować firmę jego rodziców. Bardzo źle z nią i nie ma pewności, czy nam się uda. Chcę wierzyć, że tak. Potrzebuję tylko trochę duchowej opieki z twojej strony. Wiem, co byś powiedział… Zapytał byś, że po co mi to? Po co pakuję się w nieswoje kłopoty? Ale przecież wiesz kochany, że ja już tak mam. Nie mogę przejść obojętnie obok czyjegoś nieszczęścia. Rodzice Marka, to już starsi ludzie i serce im się kroi, gdy patrzą na upadającą firmę, którą zbudowali od zera. Przecież gdyby w twojej firmie było źle, też szukałbyś pomocy… Twoja wielka hojność sprawiła, że stać mnie na taką pomoc i wiem, że z czasem wszystko mi się zwróci z nawiązką. Chcę cię tym samym zapewnić, że nie będą to pieniądze wyrzucone w błoto. Bądź obok kochany i wspieraj mnie. Wszystko mi się uda, tylko bądź… - podniosła się z ławki i podeszła jeszcze do grobowca. Z czułością pogładziła zdjęcie Thomasa. – Do jutra kochany.
Wyszła przez bramę z zapłakaną twarzą. Zawsze tak było i Marek zdążył do tego przywyknąć. Podszedł do niej obejmując ją i podając chusteczkę.
 - Wszystko w porządku? – zapytał. Pokiwała twierdząco głową.
 - Tak… Jak najbardziej… Jedźmy gdzieś na kolację. Jakoś nie mam ochoty na stanie przy garach.
Nie protestował. Otworzył jej drzwi od strony pasażera a sam zasiadł za kierownicą. Zdążył poznać już miasto i wiedział, gdzie najlepiej dają jeść.

czwartek, 17 listopada 2016

MOŻE JESZCZE KIEDYŚ, GDZIEŚ...? - rozdział 10

ROZDZIAŁ 10


Dzisiaj wracała do domu sama. Marek miał spotkanie na mieście z jakimś importerem maszyn drukarskich. Chodziło tu głównie o maszyny do druku cyfrowego. Te, które służyły firmie do tej pory ledwie zipały. Były już mocno wysłużone i Marek ustaliwszy najpierw z nią, czy firmę na nie stać, miał zamiar złożyć zamówienie na co najmniej dwie. Mógł wprawdzie kupić takie od ręki, ale były produkcji chińskiej i miał spore wątpliwości co do ich jakości. Większość maszyn stanowiły te produkowane w Japonii. Były solidne i rzadko ulegały awarii.
Nie śpieszyła się. W „Iskierce” nie pracowano jak w Febo&Dobrzański. Tu trzymano się sztywno godzin pracy i pilnowano, by zbytnio nie obciążać nią pracowników. Odkąd zaczęła pracować nie brała ani raz nic do domu. Tu miała ogromny komfort, że popołudnia należały wyłącznie do niej. Przechodząc obok „Złotych Tarasów” pomyślała nawet, że dobrze by było zaopatrzyć się w coś bardziej kolorowego. Za dwa tygodnie kończyła jej się oficjalna żałoba po Thomasie. Wiedziała, że w jej głowie i sercu ona potrwa znacznie dłużej i już zawsze pozostanie w niej żal, że umarł za wcześnie. Jednak czarny kolor działał na nią przygnębiająco i cieszyła ją myśl, że wkrótce będzie mogła to zmienić. Bez wahania weszła do galerii. Chodziła od jednego sklepu do drugiego przymierzając sukienki i kostiumy. Zdecydowała się na dwie i na ładny kostiumik w rudym kolorze współgrający idealnie z jej kolorem włosów. Dokupiła jeszcze dwie pary czółenek na niewysokim obcasiku. Zadowolona skierowała się do wyjścia. W drzwiach zderzyła się z jakąś kobietą. Obie jednocześnie wyrzuciły z siebie „przepraszam”. Kiedy Ula popatrzyła na jej twarz, jej własna przybrała wyraz bezbrzeżnego zdumienia.
 - Ala? Ala Milewska? To ty?
Kobieta wbiła w nią spojrzenie. Początkowe zdezorientowanie przerodziło się w zdziwienie, które wkrótce rozciągnęło jej twarz w szerokim uśmiechu.


  - Ula? Dobry Boże! Ula! W życiu bym cię nie poznała. Gdzie ty się podziewałaś? Odeszłaś z firmy tak zupełnie bez słowa. Po prostu znikłaś. Jaka ty jesteś piękna! Miałam zrobić zakupy, ale w takiej sytuacji zapraszam cię na kawę i kawałek ciasta. Tu jest taka mała knajpka i nie chcę słyszeć odmowy – zakończyła kategorycznie. – Jak opowiem dziewczynom o naszym spotkaniu, to chyba z krzeseł pospadają.
Ula bardzo chętnie poszła z dawną koleżanką na kawę. Miała sporo czasu. Zajęły wolny stolik i złożyły zamówienie. Milewską aż skręcało z ciekawości.
 - No, opowiadaj. Nie miałam wieści o tobie chyba od sześciu lat. Co porabiałaś przez ten czas?
 - Dużo się wydarzyło. Dużo złych rzeczy i trochę dobrych też. Wyjechałam do Niemiec i zatrudniłam się tam jako opiekunka do ciężko chorego człowieka. Był młody, ale obarczony śmiertelną chorobą. Opiekowałam się nim aż do śmierci. Jednak zanim umarł ożenił się ze mną. Taka była jego ostatnia wola, a ja nie miałam sumienia, żeby mu odmówić. Był dość majętnym człowiekiem i nie chciał, żeby ten majątek przeszedł na rzecz miasta, lub został rozkradziony. Wszystko przepisał na mnie – zadrżał jej głos a w oczach ukazał się łzy. – To już niemal rok jak odszedł. Dzięki niemu nie musiałabym w ogóle pracować, ale to nie leży w mojej naturze. Wróciłam do Polski. W Poczdamie mam duży dom i jego grób, który odwiedzam jak mogę najczęściej.
 - To bardzo smutne, ale dlaczego odeszłaś tak nagle i bez powodu z F&D? W ogóle tego nie rozumiałyśmy.
 - Nie odeszłam bez powodu. Z Markiem łączyło mnie coś więcej niż tylko praca. Potem jednak dowiedziałam się, że mimo jego zapewnień, że odwoła ślub z Pauliną on mnie oszukał. Musiałam uciec, chociaż tak naprawdę zadziałały tu bardziej emocje niż zdrowy rozsądek. Po śmierci Thomasa czułam się bardzo samotna. Postanowiłam napisać książkę i wydać ją tu w Polsce. To coś w rodzaju pamiętnika opisującego moje zmagania z życiem. W jednej z księgarń miałam spotkanie z czytelnikami. Nie miałam natomiast pojęcia, że Marek też tam będzie. Po zakończeniu spotkania błagał mnie o chwilę rozmowy i o to, bym pozwoliła mu wszystko wyjaśnić. Poszliśmy do restauracji i tam powiedział mi, że ślubu nie było, bo on nie mógł się ożenić z kimś kogo nie kochał. Kochał mnie a ja uciekłam. Prosił o jeszcze jedną szansę dla nas. Zgodziłam się i wybaczyłam. On jest już zupełnie innym człowiekiem, choć cena jaką za to zapłacił jest bardzo wysoka.
Ala pokiwała ze zrozumienie głową.
 - Pamiętam doskonale kiedy to było. W dniu ślubu wybrałyśmy się z dziewczynami do katedry, bo byłyśmy go ciekawe, ale faktycznie się nie odbył, bo Marek nie pojawił się wcale. Wiem też, że w poniedziałek przyszli do firmy jego rodzice i Paulina. Była jakaś karczemna awantura i wtedy senior kazał Markowi pakować manatki. Byłyśmy w szoku, bo to nie wróżyło dobrze. Wtedy odszedł też Sebastian i Violetta. Ja zostałam bez szefa, ale wkrótce się okazało, że dostałam nominację na miejsce Olszańskiego. Alex zajął gabinet Marka a w sekretariacie królowała Dorota. Febo źle zaczął, bo od zwolnień pracowników twierdząc, że firma jest w złej kondycji. Okroił wszystko, co tylko mógł. Wiecznie kłócił się z Pshemko i podle traktował innych. To był zły czas dla pracowników. Nadal dwa razy do roku odbywały się pokazy kolekcji, ale to już nie był ten poziom co dawniej. Pshemko stracił cały entuzjazm a jego projekty były po prostu przeciętnie. Firma tylko traciła. Krzysztof był bardzo zmartwiony i po prostu wściekły. Któregoś dnia przyszedł i strasznie pokłócił się z Alexem.
 


Finał był taki, że pogotowie zabrało go do szpitala z podejrzeniem zawału. To rzeczywiście był zawał i to dość rozległy. Najgorsze, że Helena została z tym sama. Nie miała żadnego wsparcia ze strony rodzeństwa Febo, bo Alex był śmiertelnie obrażony, a ich ukochana, przybrana córka balowała we Włoszech. Zresztą niedługo po wyjściu Krzysztofa ze szpitala ona wyszła za mąż za jakiegoś podstarzałego Włocha. Co najmniej dwadzieścia lat różnicy. Oczywiście nie wierzę, że wyszła za niego z miłości, bo facet jest niski, brzydki jak noc listopadowa i ma pooraną zmarszczkami twarz. Raczej przemówiła tu grubość jego portfela. Paulina zawsze była interesowna.
 - A Alex? Został w firmie?
 - No coś ty. Doznał takiej niesprawiedliwości i niewdzięczności ze strony seniora, że zebrał manatki i wrócił do Mediolanu.
 - No to kto teraz kieruje firmą?
 - Senior znalazł jakiegoś faceta i ustanowił go komisarzem. On ma podźwignąć firmę, ale ja czarno to widzę. Jest jakiś śliski i nieszczery. Krzysztof pojawia się czasem, ale widać, że jest bardzo schorowany i słaby. Nie ma kontroli już nad niczym. Tylko patrzeć jak firma runie…
 - A Febo zatrzymali udziały?
 - No pewnie. Muszą wyssać ją do końca nie?
 - To okropne, co mówisz, bo wygląda na to, że nie ma już szans na podźwignięcie jej. Dobrzańscy chyba tego nie przeżyją.
 - Ja już teraz martwię się tylko o siebie. Zostało mi niewiele do emerytury i mam nadzieję, że jakoś dotrwam do niej w tej firmie. Gorzej z dziewczynami. One są jeszcze młode i mają do przepracowania kupę lat. A właściwie co z Markiem? Myślę, że tylko on mógłby tu pomóc choć wiem, że nie utrzymuje kontaktów z rodzicami.
 - Marek nie może pomóc. Ma swoją własną firmę, która świetnie prosperuje. Oni nie chcieli go tam, bo uwierzyli kłamliwym słowom Pauliny. Dlaczego miałby teraz ratować firmę ojca? Nie ma żadnego dobrego powodu, by musieć to robić. Oni przez te lata nie przełamali się, nie wyciągnęli ręki do zgody, nie przyznali się, że nie mieli racji. On tydzień przed ślubem powiedział Paulinie, że go odwołuje i nie pokaże się w kościele. Co ona sobie myślała, że on żartuje? Że nie będzie w stanie tego zrobić? Musiała być bardzo pewna siebie skoro odważyła się ubrać suknię ślubną i przyjechać do kościoła, a potem zarzucać Markowi, że ją upokorzył. Kompletna idiotka i prymityw. Pamiętasz jak zawsze podkreślała, że jest kobietą z klasą? Nie wiadomo tylko, gdzie tej klasy szukać, a już na pewno… - dźwięk komórki przerwał Uli. – Przepraszam cię, muszę odebrać – zerknęła na wyświetlacz. – No jak tam? Wszystko uzgodniłeś?
 - Wszystko skarbie. Nawet się targowałem i facet trochę zszedł z ceny. Chciałbym wpaść. Mogę?
 - Oczywiście, że możesz, tylko że ja jestem w „Złotych Tarasach” i to nie uwierzysz z kim. Z Alą Milewską. Mam sporo wieści do przekazania.
 - To może podjadę po ciebie?
 - Dobrze, nie ma sprawy.
 - W takim razie będę za piętnaście minut. Czekaj przed wejściem.
Rozłączyła się i uśmiechnęła przepraszająco do Ali.
 - Będę się powoli zbierać. Chciałabym, żebyśmy utrzymały kontakt i żebyśmy spotkały się w starym gronie. Podam ci numer telefonu, bo mam inny niż kiedyś.
Milewska pieczołowicie wprowadziła numer Uli do swojego telefonu. Potem zapłaciła rachunek i razem wyszły z galerii. Marek właśnie parkował. Ula zauważyła go i wraz z Alą podeszła do samochodu. Dobrzański wysiadł i przywitał się z Milewską serdecznie.
 - Co za miła niespodzianka, co za przypadek… Bardzo miło cię widzieć Alu.
 - I wzajemnie. Nie mogłyśmy się z Ulą nagadać. Ona opowie ci trochę o firmie i o rodzicach, bo wiem, że nie masz z nimi kontaktu.
Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy, a teraz uciekam już. Wszystkiego dobrego kochani.
Marek otworzył drzwi i pomógł Uli wsiąść. Był bardzo ciekawy tego, co Ula usłyszała od Milewskiej. Jednak uzbroił się w cierpliwość i nie zarzucił Uli lawiną pytań. W jej mieszkaniu już przy świeżo zaparzonej kawie Ula przekazała mu wszystko co usłyszała od Ali. Marek był wstrząśnięty. Nigdy nie uważał Alexa za kogoś wybitnego raczej wręcz przeciwnie, ale że pogrąży rodzinną firmę, w życiu by się nie spodziewał. I jeszcze ten niepokojący stan seniora…
 - Właściwie powinienem przejść obok tych rewelacji obojętnie. Nie jestem im nic winien, więc dlaczego miałbym w to ingerować? Są w trudnym położeniu, matka sama musiała się uporać z chorobą ojca i nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby do mnie zadzwonić. Dlaczego miałbym zareagować w jakikolwiek sposób?
Ula wstała z fotela i usiadła mu na kolanach przytulając się do niego.
 - Bo jesteś odpowiedzialnym człowiekiem…, bo nie potrafisz przejść obojętnie…, bo jesteś uczciwy i dobry. Może ona po prostu wstydziła się wykonać ten telefon do ciebie, bo już wiedziała, że to ty miałeś rację, nie Paulina i czuła wyrzuty sumienia, że to jej uwierzyli a nie tobie? Myślę, że jeśli czegoś nie zrobimy, ty do końca życia będziesz się tym gryzł, dręczył i wciąż zadawał sobie pytanie, dlaczego nie pomogłeś, choć miałeś takie możliwości. Ja nie chcę żebyś kiedyś żałował, dlatego mam pewną propozycję. Możemy odkupić ten pięćdziesięcioprocentowy pakiet udziałów, który oni kiedyś ci dali a potem odebrali. Chodzi o to, żeby mieć solidny atut w ręku, dzięki któremu nie będziemy potrzebowali opinii Febo w czymkolwiek. Oni są we Włoszech, nie mają pojęcia, co się dzieje z firmą. Dopóki dostają dywidendy nie będą się mieszać a my będziemy mieli swobodę działania. Raczej nie odsprzedadzą nam swoich udziałów choćby z czystej złośliwości.
 - To bardzo piękne i szlachetne, co mówisz, ale ja nie mam Ula takich pieniędzy, żeby zapłacić im za połowę udziałów. Nie będę się zapożyczał i brał kredyty. Wykluczone.
 - I tu się z tobą zgadzam. To ja wyłożę pieniądze na te udziały. Nikt nie będzie o tym wiedział, bo przepiszemy je po połowie na ciebie i na mnie.
Zaskoczony Marek pokiwał przecząco głową.
 - Nie Ula…, nie… Pamiętasz o czym pisałaś w książce? Pisałaś, że jesteś zmęczona już walką o kogoś lub o coś, że chcesz wreszcie trochę pożyć w komforcie i bez stresu. To co chcesz zrobić, to fundowanie sobie całej lawiny stresów. - Roześmiała się czochrając jego czuprynę.


  - No cóż… widocznie nie jest mi pisane spokojne życie, ale może szczęśliwe. Zdecydowanie wolę to drugie. Z tobą. A teraz pomyśl, kiedy moglibyśmy się wybrać do twoich rodziców. Koniecznie trzeba im powiedzieć, że nie pozwolimy, żeby firma poszła na dno.
 - Jesteś aniołem, wiesz? – przytulił się do jej ust.
 - Serio? – oderwała się od niego i roześmiała perliście. – Chyba nikt mi jeszcze tego nie mówił.



 
 Nie zadali sobie trudu, żeby powiadomić Dobrzańskich o swojej wizycie. Trochę z premedytacją uznali, że najlepiej działać z zaskoczenia. Ula jechała bardzo spokojna na to spotkanie natomiast Marek najwyraźniej był spięty. W jego głowie kłębiły się wyłącznie obawy, jak rodzice zareagują na jego widok. Ula uśmiechała się do niego pokrzepiająco.
 - Nie martw się. Głów nam przecież nie urwą, co najwyżej wyproszą nas z domu w co bardzo wątpię. Będzie dobrze.
Zaparkował pod bramą. Nie chciał wjeżdżać na podjazd. Wysiedli. Wziął głęboki oddech i ująwszy Ulę pod ramię poprowadził do frontowych drzwi. Nacisnął guzik dzwonka.