Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 24 lutego 2022

CZASEM ŻYCIE BYWA ZASKAKUJĄCE - rozdział 6

ROZDZIAŁ 6

 

Dzieci bardzo się zaprzyjaźniły i kiedy miały tylko okazję spędzały czas w swoim towarzystwie. Te okazje nie były takie rzadkie, bo panie wychowawczynie wyznawały zasadę integracyjności młodszych ze starszymi. Często organizowały więc na wielkiej sali wspólne gry i zabawy. Dla Tosi Nikodem stał się najważniejszy, a dla niego ona. Wciąż opowiadała Uli jaki on jest wspaniały, że jej pomaga w rysunkach jak nie potrafi czegoś narysować, a ostatnio zademonstrował jej jak robi się fikołki. Nikodemowi z kolei imię Tosi nie schodziło z ust. Opowiadał ojcu, że ona jest jeszcze trochę nieporadna, bo jest malutka i gorzej radzi sobie od niego.

 - Staram się jej pomagać tatusiu, bo jestem od niej silniejszy. To dobrze, prawda?

 - To bardzo dobrze synku o tobie świadczy. Chyba ją lubisz?

 - Chyba ją kocham…

Marek parsknął śmiechem, ale zaraz spoważniał.

 - Dlaczego tak sądzisz?

 - Ona jest inna. Nie papla tak jak inne dziewczynki, zawsze chętnie się ze mną bawi i zawsze się ze mną zgadza. Nawet podobają się nam te same rzeczy, lubimy żółty i zielony kolor.

 - No tak…, to poważne argumenty.

 

Któregoś dnia Ula, jak zwykle pospiesznie, przekroczyła bramę przedszkola. Za nią wszedł wysoki mężczyzna. Wyprzedził ją i uprzejmie otworzył jej drzwi przepuszczając przodem.

 - Dziękuję panu – uśmiechnęła się nieśmiało.

Na korytarzu, jak zwykle popołudniu, dyżurowało dwóch starszaków.

 - Możecie poprosić Tosię Cieplak?

 - I Nikodema Dobrzańskiego – dorzucił mężczyzna. Ula odwróciła się do niego obrzucając zaciekawionym spojrzeniem. On patrzył na nią podobnie z błąkającym się na ustach uśmiechem.

 - To pani jest mamą Tosi? Mój syn bardzo się z nią zaprzyjaźnił. O nikim innym nie mówi tak często jak o niej.

 - A pan jest tatą Nikodema. Czy pan wie, że pański syn dokonał rzeczy niemożliwej? To dzięki niemu córka wreszcie przekonała się, że w przedszkolu jest naprawdę fajnie. Przez pierwszy tydzień każdego dnia miałam w domu fontannę łez, bo wcale nie chciała tu przychodzić. Jak poznała Nikodema wszystko zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Obiecałam sobie, że któregoś dnia go poznam i szczerze podziękuję za jego przyjaźń z Tosią.

 - Jest nią zauroczony i mówi, że Tosia jest inna niż jej koleżanki. Bardzo ją lubi i jest trochę takim jej rycerzem. Pomaga jej i broni. Za to jestem z niego bardzo dumny. Marek Dobrzański – wyciągnął do niej dłoń. – Skoro nasze dzieci tak dobrze się rozumieją, to i my powinniśmy się lepiej poznać.

 - Urszula Cieplak – podała mu swoją. – Chyba idą nasze pociechy.

Tosia z piskiem wpadła w objęcia mamy.

 - Mamusiu, to jest właśnie Nikodem, mój najlepszy przyjaciel.

 - A to tatuś Tosia, najfajniejsza i najładniejsza dziewczynka w przedszkolu.

Ula przykucnęła przy Nikodemie i uścisnęła mu dłoń.

 - Jesteś wspaniałym chłopcem. Marzyłam, żeby cię poznać i bardzo ci podziękować, że tak pięknie troszczysz się o Tosię i opiekujesz się nią. Jesteś prawdziwym dżentelmenem. Ona była trochę nieśmiała, ale dzięki tobie już taka nie jest.

 - To nic takiego proszę pani. Bardzo lubię Tosię i mogę dla niej zrobić bardzo wiele.

Ula stłumiła uśmiech zerkając na Marka, który też zasłaniał usta dłonią.

 


 - A to, Tosiu, jest tata Nikodema, pan Marek Dobrzański – przedstawiła córce Marka. Dziewczynka nieco nieśmiało podała mu rękę.

 - Słuchajcie drogie panie, skoro prezentację mamy już za sobą, to może dacie się zaprosić do kawiarni na lody lub dobre ciacho? To będzie świetna okazja, żeby porozmawiać i poznać się lepiej.

 - To super pomysł tatuś! Zgodzi się pani? Proszę…

 - No, jeśli tak ładnie prosisz, to chyba nie mamy innego wyjścia.

Marek poprowadził całą gromadkę do samochodu i otworzył drzwi.

 - Niestety mam tylko jeden fotelik i chyba odstąpisz go Tosi, bo jest młodsza, no i jest małą kobietką. To wbrew przepisom, – zwrócił się do Uli - ale kawiarenka jest niedaleko i będę jechał ostrożnie.

Wsadził małą do fotelika, a obok usiadł Nikodem, którego dobrze zapiął pasami. Ula usadowiła się z przodu.

Po pięciu minutach byli na miejscu i zajęli krzesła pod wielkim parasolem. Marek pozbierał zamówienia. Ula chciała tylko kawę, a dzieci po pucharku lodów z bitą śmietaną.

 


Marek przyniósł tacę z lodami i kawą. Porozdzielał to wszystko i usiadł obok Uli.

 - Czy byłoby dużym nietaktem, gdybym poprosił o mówienie sobie po imieniu? Nie byłoby tak bardzo oficjalnie i sztywno.

Roześmiała się pokazując dwa rzędy białych, równych zębów. Pomyślał, że ma naprawdę piękny i wdzięczny uśmiech, tak jak Tosia.

 - Nie, oczywiście, że nie. Będzie mi bardzo miło. Wszyscy mówią do mnie Ula.

 - A do mnie po prostu Marek. Mieszkacie gdzieś w pobliżu?

 - Mieszkamy na Miedzianej. Wynajmuję tam mieszkanie. Mam umowę na dziesięć lat. Może z czasem dorobię się własnego – rozmarzyła się. Marek zmarszczył brwi zastanawiając się nad czymś intensywnie.

 - Na Miedzianej? Mój kolega miał tam mieszkanie po swojej zmarłej babci. Chyba pod siódemką.

 - Nie do wiary – zdziwiła się. – A jak się nazywa?

 - Olszański. Sebastian Olszański.

Pokręciła głową zdumiona.

 - Świat jest jednak mały. To właśnie z nim podpisałam umowę. Mieszkanko jest maleńkie, ale nam w zupełności wystarcza. Dobrze mi się tam mieszka zwłaszcza, że udało mi się też wynająć w sąsiedniej kamienicy małe pomieszczenie na biuro. Mam więc blisko do pracy.

 - A czym się zajmujesz?

 - Głównie księgowością. Prowadzę ją dla kilku firm. A ty? - Jego wypielęgnowane dłonie, elegancki garnitur, buty z prawdziwej skóry świadczyły o tym, że nie pracuje fizycznie. – Pewnie w banku, albo jakimś biurze maklerskim.

Roześmiał się na całe gardło.

 - Ja i biuro maklerskie? Nie…, to zupełnie nie to. Mam firmę odzieżową na Lwowskiej. Szyjemy eleganckie kolekcje dla pań z zasobniejszym portfelem. Firma posiada sieć butików w całej Polsce i tam upłynniamy nasze kreacje. Są to głównie suknie, ale nie tylko, bo nasz uzdolniony projektant szyje właściwie wszystko, od kostiumów, garniturów, spódnic i bluzek, przez płaszcze, kurtki a nawet odzież sportową. Sporo tego. Sebastian Olszański jest u mnie dyrektorem HR i moim najlepszym przyjacielem. Ta przyjaźń trwa od wieków i zawsze mogę na niego liczyć. Bardzo mnie wspierał, gdy pięć lat temu owdowiałem. Żona zmarła wydając na świat Nikodema.

 - To bardzo przykre – powiedziała cicho. – Ja o tym wiem, bo Nikodem wspominał Tosi, że nie ma mamy.

 - A pan Cieplak czym się zajmuje?

 - Pan Cieplak…?

 - No tata Tosi.

 - Wychowuję ją sama. Nie jestem zamężna.

Dzieci kończyły jeść. Oni też dopili kawę. Nagle zrobiło się jakoś niezręcznie. Marek zapłacił i zadeklarował, że odwiezie dziewczyny do domu.

 - My mieszkamy na Siennej więc też blisko. To prawie po drodze.

 

Mimo tej małej niezręczności, na koniec spotkania Ula miała bardzo pozytywne odczucia co do Marka. Jako mężczyzna podobał się jej. Był przystojny i urodziwy. Na pewno robił wrażenie na płci pięknej. Od pięciu lat był wdowcem i aż dziwne, że nie usidliła go żadna kobieta. To prawdziwa rzadkość, żeby mężczyzna, młody mężczyzna, rezygnował z życia osobistego i poświęcał się wyłącznie wychowaniu syna. A wychowywał go wspaniale, bo Nikodem był bardzo dobrze ułożonym dzieckiem, uprzejmym i miłym. Ojciec na pewno wpoił mu szacunek do płci przeciwnej. Gdyby było inaczej, nie troszczyłby się tak o Tosię.

 

Był pod wrażeniem tej kobiety. Czy mógł się dziwić, kiedy jego syn opowiadał o Tosi, że jest inna niż jej rówieśniczki, gdy sam miał podobne wrażenie rozmawiając z jej matką? Była taka stonowana, kompletnie pozbawiona egzaltacji. Miał odczucie, że ją całą wypełnia wyłącznie błogi spokój i opanowanie. Poza tym podobała mu się. Prezentowała typ urody, który odpowiadał mu najbardziej. Bardzo lubił kasztanowy odcień włosów, w którym igrały słoneczne refleksy i te przesycone błękitem duże oczy, okolone gęstymi rzęsami. Najbardziej wdzięczne wydawały się plamki piegów na nosie i policzkach. Mała też miała ich trochę. Oczy także odziedziczyła po matce, tylko odcień włosów był zdecydowanie jaśniejszy. Teraz rozumiał fascynację Nikodema Tosią. Oni przecież też byli do siebie podobni więc i może gust posiadali ten sam?

 


Paulina zdecydowanie nie była w jego typie, a i charakter miała paskudny. Jeśli wmawia się komuś, że kobieta, z którą wychowywał się pod jednym dachem jest mu przeznaczona, to w końcu zacznie w to wierzyć. Tak właśnie było z nim. Uwierzył, choć powinien użyć wtedy własnego rozumu. Co się stało, to się nie odstanie i choć zawsze będzie miał do niej żal, że przez własną głupotę niemal zabiła Nikodema, to jednak docenił fakt, że wydała go na świat i to, że przeżył. Pauliny nie ma, a jego coraz częściej nachodziły myśli, że może nie powinien być już sam. Przecież był jeszcze młodym, zdrowym mężczyzną z potrzebami, a Nikodemowi na pewno przydałaby się kobieta, która zastąpiłaby mu matkę.

 

Następnego dnia tuż po przyjściu do pracy zadzwonił do Sebastiana proponując mu kawę i trochę nowin. Zaintrygowany Olszański zjawił się błyskawicznie.

 - Co to za nowiny? – zapytał już od progu.

 - Wyobraź sobie, że wczoraj poznałem kobietę, której wynajmujesz mieszkanie na Miedzianej, Ulę Cieplak.

 - Coś ty! A jakim cudem? Ja właściwie nie widziałem jej od momentu, gdy podpisałem z nią umowę. Płaci mi regularne przelewy, więc nie mam potrzeby tam jeździć.

 - Okazało się, że jej trzyletnia córka chodzi do tego samego przedszkola co Nikodem. Na początku była bardzo nieśmiała i bez przerwy płakała, co poruszyło serce Nikosia. Przylgnął do niej i pocieszył. Zaopiekował się nią i stali się nierozłączni.

 - Cholera…, ty wiesz, że jeśli chodzi o kobiety, to on jest taki jak ty? Nie chcę przez to powiedzieć, że wyrośnie z niego niepoprawny podrywacz, ale ciągoty ma.

 - Nie przesadzaj. On ma dopiero pięć lat i jest dzieckiem. Tak, czy siak wczoraj spotkaliśmy się. Ta kobieta zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Jest piękna i tak różna od kobiet, które znałem do tej pory. Z zawodu jest ekonomistą i pod dziewiątką na Miedzianej otworzyła biuro rachunkowe. I jeszcze jedna ważna rzecz. Jest wolna. Nie jest mężatką, a córkę wychowuje sama. Powiem ci stary, że już dawno żadna kobieta nie zaintrygowała mnie tak bardzo.

 - Od dawna też żadnej nie miałeś. Mnich się z ciebie zrobił. Może już czas ponownie ułożyć sobie życie? Do końca chcesz żyć w samotności?

 - Oczywiście, że nie, ale pamiętaj, że jest jeszcze Nikodem i jeśli on nie zaakceptuje mojej wybranki, nic z tego nie będzie. Nie poświęcę syna na rzecz mojego szczęścia.

 - Marek, jeśli ona ci się podoba i widzisz jakiekolwiek szanse na to, że moglibyście być razem, to niczego nie przyspieszaj, ale oswajaj ją i oswajaj Nikodema z nią. Najważniejsze, żeby się polubili i dogadali.

 - Trochę wybiegliśmy do przodu z tymi planami. Co ma być, to będzie. W sobotę może zaproszę ją wraz z córką na wycieczkę za miasto. Dzieciaki poszaleją, a my będziemy mieli możliwość porozmawiać. W tym miejscu chcę cię zapytać, czy masz do niej numer telefonu. Przychodzimy po dzieci w różnych porach i moglibyśmy się minąć.

 - Wyślę ci sms-em.

 

Ula była mocno zdziwiona, kiedy odebrała telefon od Marka, a jeszcze bardziej zdziwiła ją propozycja wspólnego, sobotniego wyjazdu za miasto. Nie upierała się jednak. Niedługo przedszkole zamknie swoje podwoje na okres wakacyjny i Tosia znowu będzie zmuszona chodzić z nią do biura. Niech przynajmniej zażyje trochę swobody. Na pewno się ucieszy, że spędzi cały dzień z Nikodemem.

 

środa, 16 lutego 2022

CZASEM ŻYCIE BYWA ZASKAKUJĄCE - rozdział 5

 ROZDZIAŁ 5

 

Ulę wraz z dzieckiem wypisano trzeciego dnia po porodzie. Razem z towarzyszącym jej ojcem zapakowała małą do wózka i pieszo wróciła do domu, bo nie było daleko. Na dobry start szpital ofiarował młodej matce wyprawkę dla dziecka, a w niej niezbędne kosmetyki, paczkę pampersów i ciepły kocyk. Nie sprawdziły się obawy Uli, że może znienawidzić to dziecko. Pokochała je już wtedy, gdy poczuła jego pierwsze ruchy w brzuchu. Dodatkowo tę miłość wzmocnił fakt, że rzeczywiście Tosia z Bartka nie miała nic. Wszystko wskazywało na to, że będzie podobna do niej. Widok łóżeczka z baldachimem i urządzonego pokoiku rozczulił ją do łez.

 - Zrobiłem córcia przewijak. Widziałem takie w sklepie, ale były za drogie. Wyszedł całkiem nieźle, prawda? Pod spodem masz dwie półeczki na pieluchy i ubranka, a w łazience jest wanienka do kąpieli.

 - Dużo pracy włożyliście w to wszystko, aż brak mi słów, żeby podziękować. Jak tylko stanę na nogi odwdzięczę się każdemu z was z nawiązką. Przysięgam.

 - Za nic nie musisz się odwdzięczać. Rodzina jest wtedy silna, gdy trzyma się razem i wspiera. Dasz sobie radę? Pojechałbym już, bo jest trochę roboty w domu. Ty na razie nie musisz wychodzić, bo zaopatrzyliśmy ci lodówkę. Wpadniemy może w sobotę i przywieziemy ci jakiś dobry obiad.

 

W domu została zaledwie tydzień. Nie mogła sobie pozwolić na dłuższą nieobecność, bo miała zobowiązania wobec klientów. Ubierała dziecko ciepło, ale nie przesadnie i wsadziwszy je do wózeczka, zabierała do biura. Tam mogła popracować, a gdy mała była głodna, karmiła ją i przewijała. Na razie radziła sobie całkiem nieźle. Ta bliskość biura była prawdziwym zrządzeniem losu i niesamowitą wygodą.

Tosia była spokojnym dzieckiem i charakter odziedziczyła chyba po niej. Potrafiła zająć się sama sobą. Wystarczyło kilka zabawek i to już zadowalało dziewczynkę. Ula żałowała tylko, że nie może pojechać z nią do Rysiowa. Tam było na pewno lepsze powietrze, dużo zieleni, a mała czułaby się świetnie w sadzie dziadka. Na razie jednak musiała odłożyć to w czasie. Zamiast sadu musiały wystarczyć spacery w parku, a gdy Tosia nauczyła się chodzić, plac zabaw.

 

Nikodem Dobrzański rósł w oczach i przede wszystkim był zdrowy. Nie było śladu po problemach z oddychaniem i sporej niedowadze. Był jak żywe srebro, pełen energii, nieprawdopodobnie ruchliwy i zadający mnóstwo pytań.

 




Jako żywo przypominał Marka i z usposobienia, i z urody. Tak jak on miał wielkie, migdałowe, stalowo szare oczy, okolone długimi rzęsami i dwa słodkie dołeczki w policzkach, a na głowie sterczały gęste, kruczoczarne włosy. Jak na trzylatka był dość wygadany, choć z niektórymi wyrazami miał jeszcze trudności. Marek kochał go nieprzytomnie, na wiele mu pozwalał, ale też starał się wpajać najlepsze wartości. Dostrzegał podobieństwo w gestach i sposobie wypowiadanych słów do siebie, ale nie chciał, by syn odziedziczył po nim te najgorsze cechy. 

Kiedy Nikodem skończył pięć lat Marek uznał, że czas najwyższy na kontakt z innymi dziećmi. Przekonał matkę, że tak będzie dla małego lepiej. 

 - Jeśli nie pójdzie do przedszkola, wyrośnie z niego egoista, a tego bardzo bym nie chciał. Już i tak rozpieściliśmy go aż nadto. W przedszkolu nauczy się interakcji z innymi dziećmi i zrozumie, że nie on jest najważniejszy.

 - Ja naprawdę myślę, że to nie jest dobry pomysł. Tam dzieci częściej chorują i zarażają się jedne od drugich. Będzie z tego tylko kłopot.

 - Mamo, on musi wychorować swoje w dzieciństwie, żeby później miał spokój. Na bieżąco przecież go szczepimy. Naprawdę przesadzasz. Poza tym chyba już pora, żebym wrócił na własne śmieci. Poradzę sobie, a do was będziemy przyjeżdżać na weekendy.

Helena wiedziała, że Marek nie ustąpi. Taki już był, że jak sobie coś zamierzył, to dążył do tego za wszelką cenę. Dużą rolę odgrywała tu jego ambicja i chęć udowodnienia samemu sobie, że wszystkiemu jest w stanie podołać.

Następnego dnia rano podjechał na Twardą pod budynek, w którym mieściło się przedszkole. Rozmówił się z jego dyrektorką, która bez żadnych problemów zapisała małego do grupy starszaków informując Marka, że dziecko może przyprowadzać choćby od jutra.

 - Mamy trochę wolnych miejsc, bo tu niedaleko otworzyły działalność dwa prywatne przedszkola i dzieci zamożniejszych rodziców chodzą właśnie tam.

 - A ja bardzo nie chciałem posłać syna do prywatnej placówki, a właśnie do państwowej, w której będzie miał kontakt z dziećmi o różnym statusie społecznym. To, że pochodzą z biedniejszych rodzin wcale ich nie deprecjonuje, prawda?

 - Najszczersza – kobieta uśmiechnęła się do niego. – Miło to słyszeć. Zapraszam więc jutro rano. Mam nadzieję, że syn dobrze zniesie ten pierwszy dzień rozłąki.

 - Ja też – pomyślał z obawą.

Tego samego dnia po pracy spakował rzeczy swoje i syna, i wieczorem razem z nim wrócił na Sienną. Przygotował dla nich obu kolację i przy niej opowiedział Nikodemowi o jutrzejszych planach.

 - Jesteś już duży i doszedłem do wniosku, że czas najwyższy, żebyś znalazł sobie jakichś kolegów, czy nawet przyjaciół. Siedząc u dziadków nie poznasz nikogo. Od jutra zaczniesz chodzić do przedszkola. Rozmawiałem dzisiaj z panią dyrektor i zapisała cię do grupy starszaków. To najstarsza grupa w przedszkolu, obejmująca dzieci w twoim wieku. Jedno ci gwarantuję, że na pewno nie będziesz się nudził. Dzieci świetnie się tam bawią, Panie wychowawczynie organizują różne gry, zabawy i konkursy. Jest też mnóstwo zabawek i spory plac zabaw. Poza tym jesteś już na tyle dużym chłopcem, że powinieneś potraktować to w kategoriach przygody. Wciąż o coś pytasz, a tam dostaniesz odpowiedzi na większość pytań. Co ty na to?

 - Myślę tatuś, że będzie mi się tam podobało. Już dawno chciałem mieć prawdziwego przyjaciela, albo dobrego kolegę.

Ta odpowiedź mile zaskoczyła Marka. Poczochrał syna po głowie.

 - Mądry chłopak. Jestem z ciebie naprawdę dumny. Będę cię odwoził rano koło siódmej piętnaście, a potem przyjeżdżał po ciebie o szesnastej, jak skończę pracę. Na początku może będzie ci się czas dłużył, ale przecież zawsze potrafisz się czymś zająć. Kupiłem dzisiaj wielką torbę czekoladowych cukierków. Zabierzemy ją jutro i będziesz mógł poczęstować koleżanki i kolegów. To dobra metoda na zawarcie znajomości.

 

Następnego dnia ściągnął chłopca z łóżka dość wcześnie. Dopilnował, żeby mały umył zęby i zjadł śniadanie.

 - Tu masz worek z kapciami, kubeczek ze swoim imieniem i szczoteczkę do zębów. O cukierkach też pamiętałem. Jedziemy.

W przedszkolnej szatni było dość gwarno. Pomógł przebrać się synowi i przedstawił jego i siebie wychowawczyni starszaków. Wyciągnęła do małego dłoń.

 - Bardzo się cieszę Nikodemie, że dołączyłeś do naszej wesołej gromadki. Pożegnaj się z tatusiem, a ja zaraz przedstawię cię kolegom i koleżankom.

 - Mam dla nich cukierki – pokazał kobiecie sporą torbę słodkości.

 - To bardzo miło z twojej strony. Dzieci na pewno się ucieszą.

Marek uściskał go mocno i ucałował jego policzki.

 - Bądź grzeczny, synku. Bardzo cię kocham.

 

Wbrew obawom Marka jego syn radził sobie świetnie. Zawarł znajomość z kilkoma chłopcami, bawił się z nimi zgodnie w strażaków, bez sprzeciwu leżakował przez godzinkę i zmiótł z talerzy cały obiad. Po nim grupa starszaków wyszła na plac zabaw. Okazało się, że wszystkie grupy wiekowe korzystają z ładnej pogody. Nikodem pokręcił się trochę na karuzeli i parę razy zjechał ze zjeżdżalni. Zauważył przy siatce ogrodzeniowej małą dziewczynkę. Płakała, a jej buzia była czerwona od łez. Zrobiło mu się jej żal. Podszedł do niej i przykucnął przyglądając jej się ciekawie.

 - Dlaczego płaczesz?

 - Chcę do mamy… - chlipnęła.

 - A ja nie mam mamy, wiesz? Umarła, kiedy ja się urodziłem. Mam tylko tatę. Zobacz, co ci przyniosłem – wyciągnął z kieszeni kilka cukierków i podał małej. Uśmiechnęła się przez łzy.

 - Dziękuję. Jestem Antosia, a ty?

 - Mam na imię Nikodem. Jesteś ładna Antosiu. Nie płacz. Jeśli chcesz, to pobawimy się razem. Mogę pohuśtać cię na huśtawce albo na karuzeli. To fajna zabawa – wyciągnął do niej dłoń. – Idziemy?

Dziewczynka podniosła się i wytarła łzy.

 - Idziemy – podała mu rękę i oboje pobiegli do najbliższej huśtawki.

 

Marek przyjechał po syna punktualnie. Na korytarzu prowadzącym do sal dyżurowała dziewczynka i chłopiec. Podbiegli do niego pytając, po kogo przyszedł.

 - Znacie Nikodema Dobrzańskiego? On dzisiaj przyszedł pierwszy raz do przedszkola.

 - To ten, co rozdawał cukierki. Zaraz go zawołamy.

Faktycznie nie minęły dwie minuty, gdy Nikodem wybiegł z sali rzucając się Markowi na szyję.

 - No i jak było synku?

 - Tu jest super. Poznałem kolegów i bawiłem się w strażaków. Poznałem też Antosię. Ona jest w grupie maluchów i jest naprawdę ładna. Płakała za mamusią, ale dałem jej kilka cukierków, a potem poszliśmy na huśtawki.

Marek swoim zwyczajem poczochrał mu czuprynę.

 - Zachowałeś się, jak prawdziwy dżentelmen. Jestem z ciebie bardzo dumny. Wracajmy do domu.

 

Kiedy Tosia skończyła trzy lata Ula postanowiła zapisać ją do przedszkola. Nie mogła wiecznie ciągnąć jej ze sobą do biura, bo coraz częściej zachodzili do niej petenci. Czasem przyjeżdżali tata z Beatką i siedzieli w domu z małą, a czasem przychodził po zajęciach Jasiek i zabierał ją na plac zabaw.

Wiedziała, że przedszkole jest na Twardej i pomyślała, że byłoby wspaniale, gdyby udało się Tośkę do niego zapisać. Miedziana, przy której mieszkały znajdowała się od Twardej dosłownie o rzut beretem. Któregoś dnia poszła tam razem z córką. Chciała jej pokazać, ilu mogłaby mieć kolegów i jak fajnie jest w przedszkolu. Dyrektorka oprowadziła Ulę po placówce, pokazała sale pełne różnych zabawek, poinformowała o zajęciach z rytmiki, gimnastyki i plastyki, a na końcu o placu zabaw.

 - Mamy grupę naprawdę świetnych dzieciaków. Są bardzo otwarte i grzeczne. Tosia na pewno będzie się tu dobrze czuła.

Niestety, co do tego ostatniego, kobieta pomyliła się. Tosia każdego dnia odstawiała istny cyrk. Wcale nie chciała chodzić do przedszkola i w ogóle nie ciągnęło jej do innych dzieci. Odstawała od grupy i nie chciała się z nikim bawić. Ula przechodziła piekło. Mała od chwili przebudzenia płakała wniebogłosy, nie chcąc rozstawać się z matką. Błagała, żeby nie zostawiała jej w przedszkolu, a Uli pękało serce.

 


 - Przecież wiesz, że mama musi iść do pracy. Trzeba ci kupić nowe ubranka na zimę, nowe buciki… Mamusia musi na to zarobić pieniążki.

 - Ja nie chcę nowych – płakała uczepiona jej szyi.

 - Musimy kupić, bo rośniesz i tamte są już za małe. Spróbuj znaleźć sobie jakieś koleżanki. Na pewno chętnie się z tobą pobawią i ani się obejrzysz, jak przyjdę po ciebie i zabiorę do domu.

Przez tydzień było naprawdę kiepsko i Ula rozważała nawet rezygnację, ale po tygodniu coś się jednak zmieniło. Jak zwykle przyszła odebrać córkę o piętnastej trzydzieści i ze zdumieniem odnotowała szeroki uśmiech na jej twarzy. Mała przylgnęła do niej podając jej cukierka.

 - To dla ciebie. Dostałam od takiego Nikodema. Jest naprawdę fajny. Powiedział mi, że jestem ładna i huśtał mnie na huśtawce.

 - Naprawdę? To musi być bardzo dobrze wychowany chłopczyk. Koniecznie musisz mi go przedstawić.

 - Chyba nie mogę, bo on jest w starszakach, ale obiecał mi, że codziennie będzie się ze mną bawił. Już nie będę płakać - zadeklarowała.

Ula przytuliła mocno córkę do siebie i ucałowała z miłością jej czółko.

 - Wiedziałam, że wcześniej czy później zaprzyjaźnisz się z kimś i chętniej będziesz tu przychodzić. Ten Nikodem dokonał cudu i odmienił mi dziecko – pomyślała w duchu.

czwartek, 10 lutego 2022

CZASEM ŻYCIE BYWA ZASKAKUJĄCE - rozdział 4

ROZDZIAŁ 4

 

Dwadzieścia osiem lat wcześniej - Marek

Dzwoniący na biurku telefon oderwał jego wzrok od monitora. Sięgnął po słuchawkę i przyłożył ją do ucha.

 - Marek? – rozpoznał głos swojej matki. – Paulina rodzi. Właśnie jedziemy z ojcem na porodówkę. Dobrze byłoby, gdybyś i ty tu był.

 - No dobrze…, - przełknął nerwowo ślinę – ale to przecież za wcześnie. Poród miał być za trzy tygodnie…

 - Ale jest teraz. W domu odeszły jej wody. Pośpiesz się. Miałeś być razem z nią na sali porodowej.

 - Już jadę – zerwał się z fotela zarzuciwszy na siebie marynarkę i w biegu porwawszy teczkę, wyleciał z gabinetu, jak oparzony. Na holu minął się z Olszańskim, dyrektorem HR.

 - Paulina rodzi. Zastąp mnie – wskoczył w otwarte drzwi windy i już go nie było.

Trochę niepokoił go ten przedwczesny poród. Ciąża Pauliny nie przebiegała typowo. Właściwie od jej początku czuła się źle, wciąż narzekała, jak nie na bóle brzucha, to dłuższe, niż zazwyczaj wymioty. Była osłabiona przez częste krwotoki z nosa. Lekarz prowadzący tę trudną ciążę uspokajał mówiąc, że niektóre kobiety tak właśnie reagują, że żona nie jest typem rumianej, krzepkiej Słowianki, ale kobietą o delikatnej i wrażliwej naturze. Słysząc te słowa często zastanawiał się, czy aby na pewno ten doktor wie, co mówi. Paulina i delikatna natura, to brzmiało prawie jak oksymoron. Byli ze sobą od siedmiu lat i przez te siedem lat dała mu nieźle popalić. Była kapryśna i roszczeniowa. Zawsze stawiała na swoim, bo upór, to było jej drugie imię. Ustępował jej. Miał naturę pacyfisty. Nie znosił awantur, choć tych niejednokrotnie nie dało się uniknąć. Inny na jego miejscu dawno by odszedł, ale on nie mógł tego zrobić. Od dziecka wmawiano mu, że jest mu pisana. Jest jego drugą połówką, jego przeznaczeniem. Indoktrynacja trwała na tyle długo, że w końcu sam w to uwierzył. I choć po drodze miał mnóstwo kochanek, to zawsze wracał do niej.

 


Ślub był spełnieniem marzeń. Nie…, nie jego, raczej jego rodziców i samej Pauliny. On nawet nie kiwnął palcem przy jego organizacji. Wszystkim zajęła się jego narzeczona. Była bardzo zdeterminowana i w końcu dopięła swego. Uroczystość odbyła się w Mediolanie, w katedrze przy Piazza del Duomo, głównie dlatego, że Paulina i jej brat Alex mieli włoskie korzenie, a drugim powodem był fakt, że ich nieżyjący rodzice pobierali się właśnie tutaj. Cała otoczka towarzysząca temu ślubowi, jak i jego miejsce, wydawały się Markowi kuriozalne. Próbował nawet protestować, ale został zakrzyczany przez przyszłą żonę i swoją matkę.

Życie przez lata u boku nieobliczalnej momentami Pauli, było życiem na krawędzi i niejako ostrzeżeniem dla niego, żeby zakończył ten związek, jednak jak się okazało miał niewiele czasu na tego rodzaju wątpliwości, a że z natury był optymistą, to wierzył, że jakoś to będzie. Było gorzej, bo jego żona stała się jeszcze bardziej pewna siebie, jeszcze bardziej obrosła pychą i jeszcze bardziej zadzierała z pogardą swój włoski nos.

Nie żyli zgodnie. Paulina wiecznie się go czepiała o jakieś mało istotne rzeczy. Dręczyła go permanentnym narzekaniem i niezadowoleniem, tak typowym dla malkontentów. Jedyne, co ich godziło, to łóżko. Wiedział doskonale, że uwielbia kochać się z nim, dlatego często uciekał się do zamykania jej ust pocałunkiem i uprawianiem z nią ostrego, wyuzdanego seksu. Taki lubiła najbardziej. To na chwilę pozwalało oderwać się jej od ciągłego zrzędzenia, a jemu dawało moment złudnego spokoju.

 


Wpadł jak burza na porodówkę i rozejrzał się nerwowo po korytarzu. Na jego końcu dostrzegł swoich rodziców. Zasapany podbiegł do nich.

 - I co z nią?

Helena z dezaprobatą pokręciła głową.

 - Ta dziewczyna jest kompletnie nieodpowiedzialna. Zrobiła awanturę, gdy lekarz kazał jej przeć. Aż tu było słychać. Wrzeszczała, że nie tak się z nim umawiała, że obiecał jej cesarkę, a teraz wymusza na niej naturalny poród. On tłumaczył, że jest osłabiona, że ma silną anemię, a to przy cesarskim cięciu nie wróży dobrze, ale nie chciała go słuchać. W końcu wywieźli ją na blok operacyjny. Teraz nie możesz tam wejść. Za dwadzieścia minut powinno być po wszystkim. Usiądź i odetchnij.

Czekali już więcej niż dwadzieścia minut. Czekali około godziny zanim otworzyły się szklane drzwi sali operacyjnej i wyszedł z nich znajomy ginekolog. Jego mina nie wróżyła nic dobrego i wzbudziła w nich wszystkich niepokój. Podszedł do nich i omiótł ich wzrokiem zatrzymując go na Marku.

 - Bardzo mi przykro, panie Dobrzański. Usiłowałem żonę odwieść od pomysłu cesarskiego cięcia, ale się uparła. Dziecko wyjęliśmy owinięte pępowiną i przez to mocno niedotlenione. To chłopiec. Waga urodzeniowa to zaledwie dwa i pół kilograma. Musi przez kilka dni zostać w inkubatorze. Niestety żony nie udało nam się uratować. Nie mogliśmy powstrzymać krwotoku. Stało się coś, czego chcieliśmy uniknąć. Nie chcę tu powiedzieć, że śmierć żony nastąpiła z naszej winy. Gdyby urodziła normalnie myślę, że nie doszłoby do aż takich powikłań. Niestety cesarskie cięcie i mocno zaawansowana anemia wywołały stan atonii macicy. To ograniczenie zdolności macicy do obkurczania się, w efekcie czego nie dochodzi do zamknięcia naczyń po porodzie. Po prostu wykrwawiła się. Bardzo mi przykro. Nie sądziłem, że do tego dojdzie. Z wielkim żalem muszę stwierdzić, że ten krwotok i ta niepotrzebna śmierć nastąpiły na wyraźne życzenie pana żony i mam to na piśmie. Ja przed zabiegiem próbowałem uzmysłowić jej, na jak wielkie ryzyko naraża siebie i dziecko, ale nie chciała słuchać. Za chwilę ją wywiozą, a państwo otrzymają akt zgonu. Za chwilę też wywiozą inkubator z pana synem. Będziecie mogli go państwo zobaczyć. Jeszcze raz proszę przyjąć szczere wyrazy współczucia.

Lekarz odszedł a Marek usiadł ciężko na krześle ukrywając w dłoniach twarz. Paulina umarła i zostawiła mu maleńkie bezradne dziecko. Jak ma się nim zająć? Jak ma przekazać te hiobowe wieści Alexowi?

Obok usiadła zapłakana Helena. Ona też nie mogła jeszcze w to wszystko uwierzyć. Wiedziała doskonale jak Paulina potrafiła być apodyktyczna i władcza, jak nie pozwalała sobie nic powiedzieć i nic wytłumaczyć. Słyszała przecież, co mówiła położnikowi i jak go potraktowała. Ostatnie tygodnie przed porodem spędziła w domu seniorów. Marek nie chciał sytuacji, że dopadną ją bóle i będzie wtedy sama w domu. Dla Dobrzańskich to nie było łatwe znosić jej kaprysy, fochy i pretensje. Zaciskali jednak zęby i czekali cierpliwie szczęśliwych narodzin wnuka. Tymczasem okazało się, że jego droga na świat była jedną z trudniejszych. Właśnie zatrzymała się przed nimi pielęgniarka pchająca inkubator. Zbliżyli się do niego. Chłopiec był bardzo maleńki z ogromną niedowagą i pomarszczonym ciałkiem. Ewidentnie był niedożywiony, bo i Paulina jadła niewiele lub w ogóle nic podczas całej ciąży. Skąd to dziecko miało czerpać pokarm, jak jego matka świadomie się wyniszczała twierdząc, że nie ma zamiaru po porodzie być gruba?

Marek rozpłakał się na widok syna. Gdyby i jemu coś się stało, chyba pękłoby mu serce. Nie był winien temu, że miał głupią matkę.

 - Dokąd go zabieracie? – wyszeptał.

 - Na drugie piętro na oddział noworodków. Jak pan tu już załatwi wszystkie sprawy, proszę przyjść. Uważamy, że pierwszy kontakt z rodzicem jest ogromnie ważny. Powiemy panu, co trzeba robić.

Pielęgniarka odeszła, a piętnaście minut później zjawiła się kolejna, wręczając mu akt zgonu Pauliny.

 - Nie wiem, czy znajdę w sobie tyle siły, żeby powiadomić Alexa…

 - My mu powiemy – odezwał się milczący do tej pory Krzysztof. – Pojedziemy do firmy. Najpierw powiadomimy Alexa, a potem pozostałych. Ty zostajesz?

 - Tak… - przetarł nerwowo zapłakaną twarz. – Muszę być teraz ze swoim synem.

 

Stanął przy przeszklonej ścianie. Za nią zobaczył kilka inkubatorów, a w nich noworodki. Nie potrafił rozpoznać swojego synka, co wprawiło go w stan lekkiej paniki. Zauważyła go pielęgniarka i wyszła z sali podając mu szpitalny uniform.

 - Proszę to włożyć panie Dobrzański. Dopiero wówczas będzie mógł pan wejść. Musimy zachować jak najbardziej sterylne warunki, bo nie chcemy infekcji u naszych dzieciaczków. One już i tak mają pod górkę. - Przebranego wprowadziła do sali i przystanęła przy jednym z urządzeń. - To pana syn. Jego nazwisko jest tu, na wywieszce. Dzięki temu nie pomyli się pan. Dzieci wyglądają bardzo podobnie – uśmiechnęła się z sympatią. Na jego twarzy malowało się przerażenie. Zrozumiała, czego się tak przestraszył. Klatka piersiowa chłopca unosiła się wysoko i zapadała dziwnie. – Proszę się nie bać. Synowi nic nie grozi. Ma kłopoty z oddychaniem i pomaga mu maszyna. Wkrótce jego płuca osiągną pożądaną sprawność i wtedy odłączymy go, żeby oddychał samodzielnie. Dostał już środki wzmacniające i antybiotyki, które ochronią go przed infekcją. Jeśli przyjdzie pan tu jutro koło godziny dziesiątej, będzie mógł pan porozmawiać z lekarzem i dowiedzieć się więcej szczegółów.

 - Dziękuję pani. I tak bardzo mi pani pomogła. Czy mógłbym go dotknąć?

 - Oczywiście. Otworzę to okienko. Proszę wsunąć przez nie rękę.

 


Zrobił tak, jak mówiła. Pogładził z miłością rączkę dziecka, a ono złapało go odruchowo za mały palec. Uśmiechnął się przez łzy.

 - Witaj synku – wyszeptał. – To ja, twój tata. Jest taki maleńki. Boję się, że mogę zrobić mu krzywdę.

 - To normalne – pocieszyła go pielęgniarka. – Nawet matki mają z tym problem. Z czasem nabierze pan większej pewności. Teraz jednak muszę pana przeprosić. Mały miał ciężką drogę na świat i musi odpocząć. Proszę przyjść jutro rano. On będzie na pewno w lepszej formie.

 - Dobrze. Nie będę go już męczył i bardzo pani za wszystko dziękuję.

 

Mały Nikodem przeleżał w inkubatorze jeszcze trzy tygodnie. Po trzech dniach odpięto mu respirator, bo mógł już oddychać samodzielnie. Teraz musiał tylko jeść i spać, by nabrać masy.

W międzyczasie odbył się pogrzeb Pauliny. Stawili się wszyscy pracownicy Febo&Dobrzański mimo, że nie bardzo była lubiana wśród nich. Marek płakał jak bóbr. Nie dlatego, że stracił kogoś kochanego, ale dlatego, że coraz bardziej docierała do niego świadomość, że od teraz będzie i ojcem, i matką dla swojego dziecka. Jak miał to pogodzić z pracą? Zupełnie się w tym gubił. Płakał z żalu, że Paulina w tak nieodpowiedzialny sposób po prostu ich zostawiła. Mogła żyć, gdyby tylko zmieniła priorytety i dobro dziecka postawiła na pierwszym miejscu, a nie ułomności swojej figury po ciąży. To lekarz mu uzmysłowił, że cierpiała na anoreksję. Dlaczego on sam tego nie zauważył, że źle się odżywia, a właściwie to wcale się nie odżywia? Teraz było już za późno. Teraz musiał stawić czoła tej trudnej sytuacji i wziąć na siebie odpowiedzialność.

Po pogrzebie przeniósł się do rodziców. Wspólnie z nimi urządził pokoik dla syna. Umówił się z mamą, że to ona będzie się nim zajmować, jak on będzie w firmie, a po pracy on przejmie opiekę.

Codzienne wizyty w szpitalu uzbroiły go w wiedzę, jakiej potrzebował w tym momencie. Pielęgniarki nauczyły go przewijać, karmić i kąpać. Nauczyły, jak trzymać takiego brzdąca, żeby nie zrobić mu krzywdy. Z każdym dniem nabierał w tym wprawy. Już nie bał się tak, jak na początku. Po dwóch tygodniach mógł wreszcie wziąć syna na ręce. Usiadł w fotelu, a pielęgniarka podała mu go ostrożnie. Poczuł wielkie szczęście. Tulił malca i szeptał – damy radę synku, damy radę.

Po trzech tygodniach orzeczono, że chłopiec jest zdrowy i nic mu już nie dolega. Przybrał pięćset gram i oddychał bez problemów. Marek sam ubierał go do wyjścia. Śpioszki były jeszcze zbyt obszerne, ale to było bez znaczenia. Założył małemu czapeczkę i kombinezon. Umieścił go w nosidełku i trzymając wypis w dłoni, uszczęśliwiony wrócił do domu.

Od tej pory stał się ojcem roku. Skończyły się wypady z Sebastianem do knajp. Pracę organizował sobie tak, żeby nie musiał zostawać po godzinach. Syn bardzo go zmienił. Sprawił, że stał się odpowiedzialnym ojcem, którego cieszyło każde wyartykułowane przez maluszka słowo, każdy jego gest, każdy wyrzynający się ząbek i jego wyciągające się rączki, gdy pochylał się nad łóżeczkiem. Wtedy czuł się naprawdę szczęśliwy.