Łączna liczba wyświetleń

środa, 28 lutego 2024

"DNO WŁASNEGO PIEKŁA" - rozdział 8 ostatni

ROZDZIAŁ 8

ostatni

 

Marek wyszedł przed dom i przysiadł na niskim murku czekając aż Ula i Agata się wyszykują. Mimo leków wziętych tuż po śniadaniu czuł ten przejmujący strach, który dławił mu gardło. Wciąż był pełen obaw przed spotkaniem z rodzicami. A jeśli nie da rady i rozsypie się przed nimi emocjonalnie? Jeśli ojciec spojrzy na niego wzrokiem gniewnym i pełnym wyrzutu, i tym samym obarczy go wszystkimi niepowodzeniami, które dotknęły firmę? Ukrył w dłoniach twarz. – Jeśli tak będzie, ja tego nie wytrzymam.

 


 - Marek? - Oderwał dłonie od twarzy i spojrzał w kierunku drzwi wyjściowych, w których stała Ula z Agatą. – Wszystko dobrze? – zapytała z obawą.

 - Tak…, tak…

 - Kto prowadzi?

 - Może ty…

Zapakowali się do samochodu i natychmiast ruszyli. Im byli bliżej Anina tym większa narastała panika u Marka. Już przed bramą wjazdową seniorów blady jak ściana wyszeptał: – nie dam rady… To mnie przerasta…

Ula zatrzymała samochód i spojrzała na męża.

 - Marek, popatrz na mnie. Jesteś silny i poradzisz sobie. Przecież to nie są twoi wrogowie. Kochają cię więc weź kilka głębokich wdechów i spróbuj się uspokoić. Przekonasz się, że wszystko będzie w najlepszym porządku.

Nie było już czasu na odwrót. Dobrzańscy zauważyli ich samochód stojący przed bramą i wyszli na zewnątrz. Krzysztof podszedł i pilotem otworzył ją na oścież.

 - Wjedź na podjazd, Ula, nie parkuj przy ulicy.

Posłusznie skręciła na wjazd i zatrzymała się tuż przed wejściowymi drzwiami.

 - Wysiadaj Marek, ja wypnę Agatę z fotelika.

Wysiadł z samochodu i stanął bezradnie jakby nie wiedział co ma robić. Krzysztof podszedł do niego i uścisnął mu dłoń.

 - Witaj, synu. Dawno was u nas nie było. Stęskniliśmy się za wami.

 - To prawda – podeszła Helena i przytuliła Marka. – Ja wiem, że macie dużo pracy, ale o starych rodzicach też trzeba pamiętać. Chodźcie do środka – złapała Agatę za rękę i pierwsza ruszyła w stronę wejścia.

 

Rozsiedli się na miękkich kanapach w salonie czekając aż Zosia, gosposia Dobrzańskich, poda im wazę z gorącą zupą. Po chwili wniosła ją, a zaraz potem stos pasztecików z mięsem.

 - Częstujcie się – zachęcała Helena. – Słynny barszczyk naszej Zosi. Nie ma sobie równych.

Zaczęto jeść. Helena pomagała Agacie karmiąc ją łyżką. Marek otarł usta i nie podnosząc głowy zagaił:

 - Chciałbym wam coś powiedzieć, do czegoś się przyznać… Mam nadzieję, że wysłuchacie mnie spokojnie i nie zganicie za bardzo.

 - Nie mamy za co cię ganić, synu. Przecież świetnie sobie radzisz.

 - Nie radzę sobie, tato. Nie radzę od dawna. Brakowało naprawdę niewiele, żeby zlicytowano firmę. Poczyniłem kilka nietrafionych decyzji, a umowy, które zawarłem okazały się wadliwe i z dużą ilością błędów pracujących na niekorzyść firmy. Zupełnie straciłem pewność siebie i jasność myślenia. Teraz wiem, że już wtedy byłem chory. Niedawno zdiagnozowano u mnie depresję i związane z nią stany lękowe. Prawie trzy tygodnie przebywałem w szpitalu, bo targnąłem się na własne życie podcinając sobie żyły. Nadszedł moment, że nie widziałem już drogi przed sobą i uznałem, że śmierć będzie najlepszym rozwiązaniem. Na szczęście Ula znalazła mnie i zaraz wezwała pogotowie. Przeszedłem dziesięć sesji z psychiatrą i teraz już wiem, czego się trzymać. Nadal będę się leczył psychiatrycznie i brał leki, żeby ponownie nie dopuścić do tak dużego załamania nerwowego. Nie jestem wciąż w dobrej formie. Nadal miewam stany depresyjne i lękowe. To nie zdarza się codziennie, ale jednak zdarza. Lekarz uprzedzał mnie, że tak będzie. Boję się życia, tato – podniósł głowę. W jego oczach błyszczały łzy.

 


 - Nie mogę już być prezesem. To zbyt duża odpowiedzialność, która mnie przerasta. Od początku prezesem powinna być Ula. Ona sobie świetnie radzi. Już firma zaczyna powoli wychodzić z zapaści. Ja ciągnąłem ją na dno. Jeśli jesteście w stanie proszę, wybaczcie mi. Wiem, że zawiodłem na całej linii, ale wtedy nie byłem sobą…

Przez chwilę zaległa głucha cisza. Krzysztof podniósł się ze swojego miejsca i podszedł do Marka obejmując jego głowę i przytulając do swojej piersi.

 - Nie każdy jest tytanem pracy, synku i nie każdy ma odporność tytana. Wiedzieliśmy, że jesteś wrażliwym człowiekiem, ale nie sądziliśmy, że to stanowisko okaże się ponad twoje siły. Jeśli nie chcesz, nie musisz być prezesem. Możesz pracować na stanowisku o znacznie mniejszej odpowiedzialności. Dobrze wiemy na co stać Ulę i jesteśmy pewni, że da sobie radę.

 - Więc nie macie mi za złe…? – zapytał drżącym głosem. Był na granicy płaczu.

 - Oczywiście, że nie.

Marek wstał i zamknął ojca w uścisku.

 - Dziękuję ci, tato. Bardzo bałem się tej rozmowy. Ula miała rację. Poczułem ulgę.

 - Ula zawsze ma rację, więc słuchaj się jej, bo masz naprawdę mądrą żonę. A teraz poprośmy Zosię o drugie danie.

 

Zostali u seniorów do wieczora. Marek i Ula długo jeszcze rozmawiali z Krzysztofem. On nie powiedział synowi, że wsparł firmę pokaźnym zastrzykiem gotówki. To miała być tajemnica o której wiedziały zaledwie cztery osoby.

 

Było już dość późno, gdy żegnali gościnny dom seniorów. Agata przysypiała na stojąco.

 - A może zostaniesz Aguniu u dziadka i babci? – zaproponowała Helena. – Oczka ci się kleją i zanim dojedziesz do domu, uśniesz w samochodzie. Jutro dziadek pokaże ci ogród i piękne kwiaty.

 - Mogę zostać?

 - Chyba możesz, chociaż nie wzięłyśmy żadnego ubrania na zmianę.

 - O to się nie martw. Na pewno coś znajdziemy, a ty Uleńko możesz ją odebrać w poniedziałek wracając z pracy.

 - No dobrze. Tylko bądź grzeczna i nie uciekaj dziadkowi. Wiesz, że on nie nadąży za tobą.

 - Nie martw się. Przecież jestem już duża – odpowiedziała sennie czym wywołała uśmiech na twarzach wszystkich.

 

Po powrocie do domu Ula i Marek usiedli jeszcze w salonie. Marek ewidentnie był rozluźniony i nawet się uśmiechał.

 


 - Dobrze poszło, prawda Ula?

 - Bardzo dobrze. Mówiłam ci, że oni nie są z kamienia. Rozumieją, że miałeś prawo się posypać, bo powodem była twoja choroba. Masz jeszcze miesiąc, zanim zaczniesz pracować więc wykorzystaj to na pełny relaks. Spaceruj, odpręż się i oddychaj. Nawet, jak dopadnie cię panika, to oddechem ustabilizujesz swój stan i uspokoisz się. Pamiętaj co mówił doktor Zabielski. Jutro jest niedziela. Agata u dziadków. Jeśli chcesz możemy wyskoczyć za miasto, gdzieś do lasu i powdychać trochę świeżego powietrza zamiast spalin.

 - Świetny pomysł. A teraz chodźmy do łóżka. Tak dawno nie kochaliśmy się. Mam na to wielką ochotę.

 

Miesięczne, poszpitalne zwolnienie skończyło się, ale Marek nie wrócił do pracy. Czuł, że to jeszcze za wcześnie. Wziął trzy miesiące bezpłatnego urlopu i opiekował się przez ten czas córką nie zaniedbując wizyt u doktora Zabielskiego. Za to Ula pracowała na pełnych obrotach. Tuż po pokazie, który okazał się wydarzeniem w skali kraju szeroko rozpisywanym w gazetach zaczęły napływać pierwsze propozycje kontraktów na kolekcje. W szwalniach urabiano się po łokcie, by nadążyć z zapotrzebowaniem. Ula nie narzekała. Razem z Sebastianem redagowała umowy i chodziła na spotkania z kontrahentami. Ten wysiłek musiał w końcu zaowocować realnymi profitami.

Ania rozhulała sprzedaż starszych kolekcji na medal. Ula zatrudniła jeszcze dziewczynę, by jej w tym pomagała. Dzięki temu, że potrafiła posługiwać się aparatem fotograficznym można było zwolnić Czarka z tego zajęcia. Katalogi sprzedawały się świetnie i już wkrótce okazało się, że trzy tysiące egzemplarzy, to zdecydowanie za mało i trzeba dodrukować więcej. Od jesieni rozpoczęły się sprawy w sądzie. Dobrzański Fashion wygrała je wszystkie udowadniając nieuczciwość firm, z którymi współpracowała w zakresie wynajmu powierzchni sprzedażowej. Podbudowana tym Ula od razu pobiegła do Adama prosząc go, aby przelewał nadwyżki na konto Krzysztofa Dobrzańskiego. On nawet nie chciał zwrotu tych pieniędzy, ale Ula uparła się, bo uznała, że to byłoby nieuczciwe w stosunku do niego.

Wszystko zaczęło się układać. Wracając kiedyś od Olszańskiego przystanęła na korytarzu tętniącym życiem i pomyślała, że jest tak jak kiedyś. Modelki biegają, krawcowe przewożą pełne gotowej odzieży wieszaki, a kurier tak, jak zwykle, gubi się w firmowym labiryncie szukając odbiorców przesyłek.  

 


Pomyślała też, że może trochę odetchnąć i nieco zwolnić tempo zwłaszcza, że kilka tygodni po pokazie zgłosiły się dwie niemieckie firmy z ofertą współpracy. Oferty były bardzo korzystne więc po konsultacji z prawnikami podpisała je już jako prezes DF.

Teraz mogła więcej czasu i uwagi poświęcić Markowi i swojej córce. Marek w dalszym ciągu nie czuł się gotowy do powrotu do firmowej rzeczywistości.

 - Kochanie, ja wiem, że się boisz. Boisz się, że choroba dopadnie cię w każdym dowolnym momencie i nie będziesz wiedział co robić. Przysięgam ci, że zapanujemy nad tym. Poczyniłam już pierwsze kroki w tym kierunku i zaadaptowałam wielkie pomieszczenie posiadające dwa niezależne wejścia, które w połowie będzie przedzielone szybą. Tam przeniesiemy swoje gabinety. Dzięki temu będę cię miała zawsze w zasięgu wzroku i zareaguję, jeśli będzie trzeba. Pomyślałam też, że mógłbyś powrócić do swojego dawnego stanowiska dyrektora do spraw PR. Przyjemna, bezstresowa praca, która kiedyś dawała ci satysfakcję. Tej funkcji na pewno byś sprostał.

 - Tak uważasz?

 - Jestem tego pewna zwłaszcza dlatego, że systematycznie bierzesz leki i regularnie chodzisz na wizyty do doktora Zabielskiego. Od dawna nie miałeś nawrotu stanów depresyjnych i pogorszenia nastroju. Jest naprawdę dobrze i należy to wykorzystać.

 - Kocham cię, wiesz? Nie mam pojęcia, jak poradziłbym sobie bez ciebie. Słabo pamiętam okres przedszpitalny, ale był straszny. Był, jak nieprzyjemny spacer po dnie własnego piekła. Staram się tego nie pamiętać i żyć tym, co tu i teraz.

 - I tak trzymaj. Ja nic więcej nie potrzebuję tylko twojej miłości i twojej obecności przy nas. Reszta sama się ułoży, tak jak tego pragniemy – zbliżyła do niego swoją twarz i namiętnie wpiła mu się w usta.


K O N I E C

środa, 21 lutego 2024

"DNO WŁASNEGO PIEKŁA" - rozdział 7

ROZDZIAŁ 7

 

Ania była zachwycona propozycją awansu i podwyżki. Wyściskała i wycałowała Ulę dziękując jej dziesięć razy.

 - Naprawdę nie ma za co. Może się okazać, że jeszcze będziesz mnie za to przeklinać, bo pracy będzie mnóstwo. Najpierw założymy stronę internetową, a potem wybierze się fajne sukienki i zrobi im zdjęcia. Wstawimy na stronę razem z cenami. Obniżamy wszystko o trzydzieści procent, czyli będzie figurować cena pierwotna skreślona i nowa już obniżona. Za chwilę pogadam z Czarkiem. On jest teraz bezrobotny, bo Pshemko nie jest jeszcze gotowy z kolekcją i nie ma co fotografować. Siedzi i zbija bąki. Na początku razem będziecie jeździć do magazynów i wybierać najlepsze ciuchy, ale tak, jak mówiłam, dopiero wtedy, gdy strona internetowa będzie gotowa. Gdybyś miała z nią trudności, pytaj. Ja zawsze pomogę.

 - Dam sobie radę, Ula. Robiłam już takie rzeczy. Od kiedy miałabym zacząć?

 - Chciałabym, żeby jak najprędzej, ale recepcja nie może świecić pustkami. Musimy kogoś przyjąć.

 - Mam koleżankę, która szuka pracy. Ma wprawdzie tylko średnie wykształcenie, ale do recepcji nie musi mieć wyższego, byleby była rozgarnięta, a ona akurat taka jest.

 - W takim razie dzwoń do niej i jeśli może niech przyjdzie choćby zaraz z CV i resztą dokumentów. Na początek dwa tysiące dwieście brutto na okresie próbnym, a potem dwa i pół tysiąca. Jeśli jej pasuje to ma tę robotę. Zaraz zadzwonię do informatyków, żeby dali ci jakiś porządny komputer. Wybierz sobie jedno z biurek w sekretariacie Marka i możesz działać.

 

Bardzo powoli firma zaczynała wychodzić z trudnego położenia w jakim się znalazła. Ula, Sebastian i Adam dwoili się i troili, byleby tylko wyprowadzić ją na prostą. Ania także się nie oszczędzała. Była pracowita i podołała zadaniu, którym obarczyła ją Ula. Strona powstała bardzo szybko, a Czarek zrobił mnóstwo zdjęć wyselekcjonowanych kreacji. Na nie znalazło się też pomieszczenie, bo nie chcieli potencjalnych klientów odsyłać do magazynów. Najczęściej jednak wysyłano odzież pocztą. Po kilku dniach od wizyty u prawników Ula otrzymała informację od nich, że w sądzie złożono wszystkie pozwy dotyczące zwrotu nadpłaconych nienależnie pieniędzy i odszkodowania. Teraz czekała tylko na rozprawy. Codziennie też dzwoniła do swoich teściów informując ich o stanie Marka i o sytuacji w firmie.

 


 - Pshemko pokazał mi projekty, bo lada dzień przyślą materiały. Są piękne. Jeśli ta kolekcja nie będzie hitem, to nie nazywam się Dobrzańska.

Gdyby mogła zobaczyć w tym momencie rozciągniętą w szerokim uśmiechu twarz Krzysztofa, zdziwiłaby się.

 - Kochanie, jesteś najbardziej Dobrzańska ze wszystkich Dobrzańskich. Bardzo cię podziwiamy, że z taką determinacją podjęłaś się ratowania firmy i jesteśmy z ciebie bardzo dumni. Przesyłam ci pozdrowienia od mamy i ode mnie. Uściskaj od nas Agatkę i pozdrów Cieplaków. Do usłyszenia.

 

Marek też wracał do równowagi. Wciąż zdarzały mu się wprawdzie epizody lękowe, ale wówczas wkraczał doktor Zabielski i niwelował je łagodną perswazją i wyjaśnianiem tych symptomów jego choroby. Marek zamiast obiecywanego tygodnia spędził w szpitalu drugie tyle. Rany na przegubach zdążyły się pogoić, a i z rany na głowie zdjęto już szwy. Często dzwonił do domu i rozmawiał z córką i teściami, którym dziękował za wsparcie i opiekę nad małą.

Wreszcie doczekał się wypisu, o którym powiedział mu lekarz na porannym obchodzie. Ucieszył się. Zaraz poszedł do doktora Zabielskiego, żeby mu o tym powiedzieć. Wyszedł od niego z całą masą zaleceń i z terminem wizyty już w jego prywatnym gabinecie.

 - Będzie miał pan słabsze dni i kiepski nastrój, - uprzedzał doktor - bo to się zdarza, ale będą też dni, w których będzie pan tryskał energią i tych będzie znacznie więcej pod warunkiem, że będzie pan konsekwentnie brał leki, które przepisałem. Nie wolno przerwać kuracji farmakologicznej, bo wszystko się posypie i trzeba będzie zacząć terapię od nowa. Szkoda by było, bo wysiłek spory, prawda? Widzimy się za dwa tygodnie. Gdyby czuł się pan słabo proszę dzwonić. Telefon pan ma. Do zobaczenia.

Po wyjściu od doktora zaraz zadzwonił do Uli oświadczając jej, że dzisiaj wychodzi.

 - Czekam tylko na wypis i jak już go będę miał w ręku, to znowu zadzwonię. Mogłabyś mi przywieźć jakieś ubranie? Nic tu nie mam, a w szlafroku i kapciach nie chcę jechać.

 - Przywiozę i bardzo się cieszę, że to już dzisiaj.

 


Marek spakował swoje rzeczy do reklamówki z niecierpliwością czekając na wypis. Był dziwnie spięty, może dlatego, że czas oczekiwania mu się dłużył, a on chciał być już w domu. Wreszcie weszła pielęgniarka niosąc mu dokument.

 - Gotowy do wyjścia? – rzuciła z uśmiechem.

 - Jeszcze jak. Czekam tylko na żonę, która ma mi przywieźć ubranie, bo przecież przywieziono mnie jedynie w bokserkach.

 - Mam nadzieję, że to był pierwszy i ostatni raz i nie spotkamy się tu ponownie właśnie z powodu próby samobójczej?

 - Przysięgam, że już nigdy więcej nie odważyłbym się na to. Wystarczy mi to, co już przeszedłem.

 - W takim razie trzymam kciuki i życzę dużo zdrowia. Powodzenia – wyciągnęła do niego dłoń, którą on z radością uściskał.

Pielęgniarka wyszła z sali i natknęła się na wchodzącą na oddział Ulę. Przywitały się.

 - Dobrze, że pani już jest. Mąż się niecierpliwi, ale też najwyraźniej jest szczęśliwy, że opuszcza to miejsce.

 - Haha, jestem o tym przekonana. Bardzo też dziękuję pani za wszystko. Do zobaczenia.

 

Marek ubierał się w pośpiechu jakby goniła go sfora psów. Ula przyglądała się temu z pewnym niepokojem.

 - Kochanie, spokojnie. Ze wszystkim zdążymy. Z tego pośpiechu założyłeś koszulę na lewą stronę.

 - Ja wiem, wiem, ale to silniejsze ode mnie. Bardzo już chciałbym przytulić Agatę i przywitać teściów. Oni wiedzą…? No wiesz…

 - Musiałam im powiedzieć, Marek, z jakiego powodu muszą zostać przez dłuższy czas u nas. Nie wdawałam się w szczegóły, a jedynie powiedziałam, że to przez kłopoty w firmie. Jeśli boisz się, że będą cię o to wypytywać, to muszę cię uspokoić, bo na pewno tak nie będzie. Przecież znasz ich i wiesz, że są dyskretni.

 - Masz rację, a ja niepotrzebnie świruję. No. Jestem gotowy.

 

Wracali. Marek uparł się, żeby prowadzić. Co chwilę zerkał na żonę uśmiechając się pod nosem.

 


Tęsknił nie tylko za swoją córką, ale i za Ulą. Od jakiegoś czasu, a właściwie od czasu, gdy zaczął zachowywać się irracjonalnie, oddalili się od siebie. On sypiał przeważnie w gabinecie, a nie w małżeńskim łóżku. Ula cierpiała i on również.

 - Ala przygotowała dzisiaj coś wyjątkowego na twój powrót. Od rana mordowała wołowinę nadziewając ją kawałkami słoniny.

 - Zrobiła sztufadę? Moją ulubioną? Koniecznie muszę jej za to podziękować. To będzie wspaniały, rodzinny obiad.

 

Kiedy zaparkował przed domem Cieplakowie wraz z Agatą wylegli na podjazd witając go wylewnie. Józef klepał go po ramieniu wciąż powtarzając, że bardzo się o niego martwił, ale cieszy się, że jego zięć wygląda nadspodziewanie zdrowo. Ala także wyściskała Marka, a mała Agata od razu uwiesiła się na jego szyi obsypując jego policzki milionem całusów.

 - Bardzo, bardzo, bardzo tęskniliśmy. Już nie wracasz do szpitala? Zostaniesz z nami?

 - Nigdzie się nie ruszam, kochanie. Mam cały miesiąc zwolnienia i będę spędzał z tobą mnóstwo czasu. Damy trochę odsapnąć dziadkom.

 

Cieplakowie pojechali późnym popołudniem. Marek zajął się Agatą i szalał z nią na dywanie. Ula nadganiała zaległe sprawy biurowe. Wieczorem, kiedy leżeli już w łóżku, zapytała Marka, czy zamierza wrócić do pracy.

 - Na pewno wrócę, ale nie chcę już być prezesem. To nie jest funkcja dla mnie, Ula. Sama widzisz, że nie radzę sobie z tym zupełnie. Tak się dzieje od czasu gdy poszłaś na urlop wychowawczy. Kiedy ciebie brakło, wszystko zaczęło się sypać, a ja coraz mniej ogarniałem.

 


Robiłem głupstwa i podejmowałem coraz bardziej nieodpowiedzialne decyzje. Zawaliłem na całej linii.

 - Nie obwiniaj się, bo to nie do końca twoja wina. Zaczęła rządzić tobą choroba i nic nie mogłeś na to poradzić. Ja mam do ciebie tylko jedną prośbę. Jak już wrócisz do firmy, musisz mówić mi o wszystkim, co się dzieje. Musisz być szczery. Ukrywanie problemów nic nie da, a tylko wpędzi firmę w kłopoty. Im wcześniej będziemy je znali tym szybciej będziemy mogli zareagować. Poza tym musisz się przygotować na rozmowę z rodzicami. Należą im się wyjaśnienia. W końcu to oni tworzyli tę firmę i to oni pracowali dla niej przez tyle lat.

 - Ja to wszystko wiem, Ula. Tylko… bardzo się boję, jak oni zareagują…

 - Oni cię kochają. Jesteś ich jedynym dzieckiem. Mam pewność, że zrozumieją, a poza tym z firmą coraz lepiej. Powoli się dźwigamy. Jeszcze tylko pokaz i kilkanaście rozpraw sądowych. Będą pieniądze, bo Pshemko przeszedł samego siebie i kreacje są zjawiskowe, a z odszkodowań też będzie niezła sumka. Będzie i na wypłaty, i na bieżące wydatki. Uważam, że powinniśmy do nich jechać w najbliższą sobotę lub niedzielę. Jestem pewna, że od razu poczujesz się lepiej, gdy zrzucisz ten ciężar z ramion.

 - Wiem, że masz rację, kochanie i wiem też, że nie mogę przez cały czas uciekać przed tą konfrontacją. Zróbmy tak, jak mówisz. Umówmy się z nimi na sobotę.

 

Następnego dnia już z biura Ula zadzwoniła do swoich teściów z pytaniem, czy mogą przyjechać wszyscy w najbliższą sobotę.

 - Marek czuje się już lepiej, choć bardzo boi się tej rozmowy z wami. Zapewniłam go, że poczuje się lepiej, jak zrzuci to brzemię z sumienia. On nadal nie wie, że powiedziałam wam o tym, że był w szpitalu po próbie samobójczej. Po prostu musicie zaczekać aż sam wam to wyzna. Tak będzie najlepiej.

 - Uleńko, o nic się nie martw – usłyszała głos Heleny. – Nie zrobimy nic przeciwko naszemu synowi. Czekamy na was w takim razie w sobotę. Przyjedźcie na obiad. Wy porozmawiacie, a ja przynajmniej nacieszę się naszą wnuczką.

 - Ula, a co w firmie? – tym razem odezwał się Krzysztof.

 - Jest ciężko, ale pokazało się światełko w tunelu. Teraz skupiamy się na pokazie. Za chwilę zaczną się też sprawy sądowe. Pokaz jednak najważniejszy. Poza tym drukuje się już katalog z kolekcjami z poprzednich sezonów i liczę na to, że nasze elegantki nie pożałują grosza na te świetne kreacje. Więcej powiem, jak się spotkamy. Do zobaczenia.

 

wtorek, 13 lutego 2024

"DNO WŁASNEGO PIEKŁA" - rozdział 6

ROZDZIAŁ 6

 

Wjechali na teren zajmowany przez dwa potężne magazyny należące do Dobrzański Fashion. Zanim wysiedli zmaterializował się przed nimi kierownik zdziwiony trochę tym nalotem dyrekcji. Nie omieszkał też zapytać, co panią prezesową sprowadza na to odludzie.

 


 - Chcemy się rozejrzeć i mniej więcej oszacować wartość zgromadzonej tu odzieży.

 - Będziecie likwidować? – z niejaką obawą zapytał mężczyzna.

 - Wszystko zostaje bez zmian, a my przygotowujemy się do sprzedaży przez internet zalegających tu końcówek kolekcji – uspokoiła go Ula.

 - To ja otworzę – wyjął z kieszeni pęk kluczy i przekręcił jeden z nich w metalowych, ciężkich drzwiach wpuszczając ich do środka. Stanęli niemal na progu rozglądając się dokoła.

 - Sporo tu tego – mruknął Sebastian.

 - Wygląda na to, że od kiedy oddałam Markowi stanowisko nie radził sobie najlepiej. Chodźmy i zobaczmy, co tu jest.

Szli wzdłuż rozwieszonych na całej długości hali wieszaków. Na szczęście kolekcje były jakoś logicznie powieszone, letnie z letnimi i jesienno-zimowe podobnie. Każda z kolekcji opatrzona była datą pokazu i to także ułatwiało zorientowanie się w zawartości i wybór, gdy rozkręcą już sprzedaż.

 - Myślę Seba, że zrobimy to trochę inaczej niż poprzednio. Nie będzie licytacji. Po prostu obniżymy o trzydzieści procent ceny, porobimy zdjęcia i wrzucimy w internet. Pomyślałam też, żeby wydać katalog. Nic spektakularnego, bo nas na to nie stać, ale można by było wziąć kilka kreacji, ubrać w nie modelki, a Czarek wykonałby odpowiednią ilość zdjęć. Taki materiał ze stosownym opisem można by było oddać do druku. Ciekawe ile by wzięli za wydrukowanie, powiedzmy trzech lub pięciu tysięcy egzemplarzy.

 - Mogę zadzwonić i zapytać. Już nie raz załatwiałem u nich różne sprawy. Znają mnie i może potraktują łagodnie z tą ceną.

 - To świetnie. Pamiętaj o tym, bo to ważne.  

 

Marek sypiał zdecydowanie lepiej niż przed szpitalem, ale z uwagi na to, że wciąż odczuwał lęk przed zwykłym życiem, zaczął miewać koszmary. Budził się nie raz, nie dwa z krzykiem, zlany potem i usiłował sobie przypomnieć szczegóły tych okropności. Któregoś dnia zapytał doktora Zabielskiego, dlaczego w przeważającej liczbie są to sny, w których albo przed czymś ucieka, albo jest tak sparaliżowany strachem, że w ogóle nie może się ruszyć.

 - To mnie dręczy nie dość, że psychicznie to jeszcze fizycznie, bo rano jestem zmęczony i wcale nie czuję się wyspany.

 - Panie Marku, koszmary zdarzają się nam wtedy, kiedy mamy w życiu niezamknięte sprawy i nierozwiązane problemy. Są one wynikiem rozdrażnienia, niepokoju lub stresów. O czym pan ostatnio intensywnie myśli?

 - Chyba o tym, że chciałbym już wrócić do domu. Tęsknię za Agatą, moją córeczką…

 - Koszmary zazwyczaj swoją treścią nie nawiązują do codziennego życia i związanych z nim problemów. Jednak bez wątpienia mają wpływ na nasze emocje i samopoczucie. Ludziom najczęściej śni się, tak jak panu, ucieczka. Albo biegną po niekończących się schodach, albo błądzą w labiryncie szukając drogi ucieczki przed niebezpieczeństwem. Czasem śnią, że spadają bez żadnego zabezpieczenia lub topią się nie mogąc zaczerpnąć powietrza. Często koszmary senne mają swoje źródło w przeżywaniu silnych emocji w ciągu dnia i związanym z tym permanentnym napięciem emocjonalnym, także stresem. Nie tak rzadko przyczyną są leki, a już na pewno tak, jak w pana przypadku, depresja i zaburzenia lękowe. Jeśli żona tu dzisiaj przyjdzie proszę ją poprosić o przyniesienie panu gorącego mleka. Szklanka przed snem może zdziałać cuda. Jeśli nie mleko, to zwykła melisa, która działa uspokajająco i nasennie na cały organizm. Jeżeli to zawiedzie wówczas przepiszę panu jakieś łagodne specyfiki na bazie ziół. Teraz niech się pan odpręży i spróbuje trochę przespać. Drzemka w ciągu dnia też dobrze robi na odprężenie.

Kiedy doktor Zabielski wyszedł Marek sięgnął po telefon i wybrał numer Uli. Odebrała natychmiast.

 



 - Marek? Coś się stało?

 - Nie…, nic się nie stało. Mam tylko kłopoty ze snem. Śnią mi się jakieś mroczne koszmary. Przed chwilą wyszedł stąd doktor Zabielski i poradził, żebym na noc wypijał szklankę gorącego mleka lub melisy…

Nie dala mu skończyć, bo domyśliła się, że chce o to prosić.

 - Kochanie, o nic się nie martw. Przywiozę ci cały termos gorącego mleka i kupię po drodze melisę. Przywiozę ci też kopytka z sosem i buraczkami. Niewykluczone, że będę dzisiaj trochę wcześniej, bo teraz jesteśmy z Sebą w magazynach i oglądamy ciuchy do ewentualnej sprzedaży. Raczej nie wrócimy już do biura. Chcesz jeszcze coś?

 - Chyba już nic. Jeśli mi się coś przypomni to dam znać. To do zobaczenia. Całuję.

Rozłączyła się i spojrzała na Olszańskiego.

 - I co o tym myślisz Seba? Rozkręcamy sprzedaż?

 - Ja bym w to wszedł. To może być niezła kasa i posłużyć na załatanie najpilniejszych spraw. Ktoś jednak musiałby trzymać rękę na pulsie, bo ani ty, ani ja, ani Adam nie będziemy mieli na to czasu.

 - Pomyślałam podobnie i przyszła mi na myśl Ania. Ona trzy lata temu obroniła się, a wciąż siedzi w tej recepcji. Przyjmijmy na jej miejsce kogoś z mniejszymi kwalifikacjami, a ją awansujmy na koordynatora do spraw sprzedaży internetowej z trzystuzłotową podwyżką pensji. Mam nadzieję, że się zgodzi.

Sebastian spojrzał na Ulę z podziwem.

 - Ty to masz główkę nie od parady. Jestem pod wrażeniem.

Godzinę później Ula, po odwiezieniu Olszańskiego do domu, parkowała pod swoim własnym. Uprzedzona wcześniej Ala właśnie wlewała gorące mleko do termosu.

Ula przywitała się z nią pośpiesznie i zdjęła z suszarki termos obiadowy.

 - Gdzie tata i Agata? – rzuciła w przelocie.

 - Zabrał małą na plac zabaw, żeby odciągnąć jej myśli od was. Co trochę pyta o ciebie i o Marka.

 - Mam nadzieję, że może dzisiaj będzie coś wiadomo o Marka wyjściu ze szpitala. Koniecznie muszę porozmawiać z lekarzem.

 


Chociaż mówił mi dzisiaj przez telefon, że ma jakieś koszmary i rozmawiał dzisiaj o tym z doktorem Zabielskim.

 - Mama! – Agata podbiegła do niej i objęła jej nogi rękami. – Stęskniłam się za tobą. Weźmiesz mnie dzisiaj do tatusia? Za nim też bardzo tęsknię.

Józef podszedł do Uli mówiąc: – powinnaś ją zabrać chociaż raz. Ona naprawdę tęskni i wciąż o Marku mówi. Jak się z nim spotka to przynajmniej nie będzie tak marudzić.

 - Właściwie…, dlaczego nie…? Widziałam tam małe dzieci w porze odwiedzin. Alu włożysz mu obiad do termosu? Ja przebrałabym Agatkę – przykucnęła przy małej. – Dzisiaj zabiorę cię do taty. Zrobimy mu niespodziankę.

Mała zaczęła podskakiwać z radości.

 

Wypięła córkę z fotelika, zabrała torbę z rzeczami dla Marka i podała Agacie dłoń.

 - Trzymaj się mnie i nie wyrywaj, bo tu łatwo się zgubić. Idziemy.

Podekscytowanej Agacie nie zamykały się usta.

 - A tata leży w łóżku? Bardzo jest chory? Nie zarazi nas? Dostaje zastrzyki? A kiedy wróci do domu? – to było najważniejsze pytanie, na które Ula nie znała jeszcze odpowiedzi. Weszła na oddział wewnętrzny i stanęła pod drzwiami pokoju, w którym leżał Marek.

 - To tutaj. Otwórz drzwi.

Dziewczynka z niejakim wysiłkiem stanęła na palcach uwieszając się klamki. Ula trochę pomogła i po chwili Agata wylądowała w ramionach taty. Przytulił ją mocno i rozpłakał się.

 


 - Moja kochana córeczka. Jak ja bardzo się za tobą stęskniłem. Dziękuję Ula, że ją przywiozłaś – odwrócił w stronę żony mokrą twarz. – Zaraz mi lepiej.

 - Pusto bez ciebie w naszym domku. Teraz dziadek chodzi ze mną na plac zabaw i czyta mi bajeczki, bo mamusia bardzo jest zmęczona, jak wraca z pracy. A babcia gotuje nam obiadki. Tobie też przyniosłyśmy dzisiaj.

 - A co dobrego babcia ugotowała?

 - Mięsko, buraczki, kluski i zupkę ze świeżych grzybków. Pycha.

Ula wypakowała termosy z torby i położyła na szafce.

 - Byłoby dobrze, gdybyś zjadł już teraz, bo wystygnie. Przywiozłam też mleko. Gdyby było wieczorem za zimne, to mam nadzieję, że jest tu gdzie przygrzać? Za chwilę pójdę do lekarza dyżurnego, żeby zapytać, kiedy mają zamiar cię wypuścić.

 - Nie chodź, Ula. Ja pytałem o to dzisiaj rano na obchodzie. Mam jeszcze trochę problemów i nie do końca ustabilizowany stan emocjonalny. Powiedział mi lekarz, że jeszcze co najmniej tydzień będą mnie gościć. Jakoś muszę wytrzymać i wy też, choć bardzo bym chciał już być w domu. Powiedz mi kochanie, po co byłaś w magazynach?

 -Postanowiłam wrócić do sprzedaży przez internet, do tego czym zajmowała się kiedyś Pro-S. Jednak w przeciwieństwie do niej nie będziemy robić licytacji, lecz od razu ustalimy cenę sprzedaży. Jutro awansuję Anię. Awans od dawna jej się należy i to ona poprowadzi sprzedaż internetową. Na jej miejsce kogoś się zatrudni. Koniecznie musimy wpompować w firmę trochę żywej gotówki, a jak wiesz ta sprzedaż była dla Maćka opłacalna.

 


 - Jakoś ostatnio zniknął nam z oczu. Gdzie on się podziewa?

 - Nie pamiętasz, że dostał pracę w korporacji? Tam nie ma miejsca na oddech i haruje się od świtu do nocy. Póki co, jest zadowolony, bo doceniają go i wynagradzają uczciwie. Ciuła na wesele. Zamierzają się pobrać z Anią w przyszłym roku więc każdy grosz jest potrzebny.

 - Mamusiu wzięłaś blok i kredki? Namaluję tatusiowi naszą rodzinę. Jak popatrzy na obrazek to nie będzie mu smutno.

Marek przygarnął Agatę do siebie.

 - Och ty nasz kochany wróbelku, nie wiem co byśmy bez ciebie zrobili.