Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 28 stycznia 2016

"NASZE MIEJSCE NA ZIEMI" - rozdział 5

ROZDZIAŁ 5


Podobnie jak poprzedniego dnia rozpaliły przed domem wielkie ognisko. Tym razem piekły na długich kijach kiełbaski. To miała być ich kolacja.
Siedziały na starych krzesłach przytulone do siebie i opatulone kocem wpatrując się w spokojną toń jeziora i chłonąc tę błogą, niczym nie zmąconą ciszę.

 Jezioro Liwieniec Wyspa Muszlowa

 - Wiesz mamuś, pomyślałam sobie, że stolarz mógłby tu zbudować werandę. Siadywałybyśmy na niej w bujanych fotelach i podziwiałybyśmy zachód słońca lub usiane gwiazdami niebo. To takie romantyczne. Zauważyłaś ten podest, który prowadzi do jeziora? Jest złamany, a deski wypaczone. Jego też można by było naprawić choćby tylko po to, żeby przysiąść na nim i zamoczyć nogi w wodzie. To takie przyjemne.
Dorota westchnęła i objęła córkę ramieniem.
 - Wszystko zrobimy kochanie. Powoli, ale zrobimy. Szkoda, że nie miałam okazji poznać ciotki. Myślę, że polubiłybyśmy się. Miałyśmy ze sobą wiele wspólnego. Zamiłowanie do robótek ręcznych. W tym pokoiku, gdzie stoi warsztat tkacki są ze trzy wielkie wory pełne różnokolorowych włóczek. Jest z czego tkać. Trzeba tylko oczyścić krosna, żeby były sprawne. Wciąż się zastanawiam, jak ciotka mogła zaoszczędzić tyle pieniędzy, ale tego pewnie nigdy się nie dowiemy i skąd w niej takie upodobanie do biżuterii. Usiądziemy kiedyś i wybierzesz sobie tę, która najbardziej ci się spodoba, a resztę spieniężymy. Założę ci lokatę, żeby procentowała do czasu osiągnięcia przez ciebie pełnoletności. Przynajmniej będziesz miała jakiś kapitalik na start. Może kiedyś zakochasz się i będziesz chciała mieszkać gdzie indziej…?
 - Nie ma takiej opcji mamuś. To najlepsze miejsce pod słońcem i nie mam zamiaru go opuszczać. A jeśli nie będzie to odpowiadało mojemu ukochanemu, to trudno. Będzie musiał wybrać. Zresztą, o czym my mówimy? Jestem tak zrażona do osobników płci przeciwnej, że nieprędko znajdzie się taki, który będzie tym jednym jedynym.
Usłyszały odgłos kroków, a po chwili ktoś zaświecił im w oczy jaskrawym światłem.
 - Co jest! – krzyknęła Marynia odwracając oczy.
 - Dobry wieczór paniom. To ja chciałbym się dowiedzieć, co jest i co panie tu robią?
Smuga światła przeniosła się na bok i ujrzały mężczyznę w mundurze leśnika. Dorota odrzuciła koc i podeszła do mężczyzny.
 - Nazywam się Dorota Musialik – przedstawiła się – a to moja córka Marynia. Właśnie przejęłyśmy spadek po naszej ciotce Klementynie, a pan? Kim pan jest?
 - Adam Gawroński, tutejszy leśniczy. Już wczoraj zauważyłem łunę od ogniska, ale sądziłem, że to młodzież je rozpaliła nad jeziorem. Dzisiaj postanowiłem to sprawdzić.
 - Palimy stare sprzęty. Uprzątamy dom, bo jest bardzo zaniedbany. Zamierzamy tu osiąść.
 - Aaaa, to zmienia postać rzeczy – mężczyzna uśmiechnął się szeroko. – W takim razie bardzo mi miło poznać nowe sąsiadki. Może trzeba wam w czymś pomóc?
 - Naprawdę mógłby pan? Jest do wyniesienia jeszcze stary dębowy kredens, ciężkie szafy i parę innych rzeczy. Same chyba nie dałybyśmy sobie rady. Jutro przyjeżdżają moi rodzice, żeby nam pomóc. Będzie więcej rąk do pracy. W takim razie zapraszamy po południu, jeśli oczywiście ma pan czas.
 - Będę na pewno. Tymczasem pożegnam się. Dobranoc.
 - Dobranoc.

Bez trudu odnalazły firmę dekarską i przedstawiły się jej właścicielowi. On pokazał im cały wachlarz oferowanych poszyć dachowych. Zdecydowały się na ciemnozielone dachówki zwane karpiówkami w kształcie rybich łusek, bo uznały, że idealnie będą się komponować z równie zieloną ścianą lasu. Umówiły się z mężczyzną już na konkretny termin. Po wyjściu z firmy postanowiły zwiedzić stare miasto. Naprawdę je urzekło. Ogromny, urządzony rynek, którego głównym punktem była fontanna Rolanda zbudowana w tysiąc dziewięćsetnym roku z licznymi alegoriami w postaci rzeźb, którą otaczały kolorowe, odrestaurowane kamieniczki. Nad wszystkim królowała wieża konkatedry świętego Wojciecha.





 Niedaleko niej natknęły się na maleńki acz bardzo urokliwy kościółek Polski pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny. Tuż za nim rozciągał się widok na jezioro Liwieniec. Podeszły tam, ale z tego miejsca nie widziały swojej chatki po jego drugiej stronie.
Największe jednak wrażenie wywarły na nich ruiny Zamku Biskupów Pomezańskich i Gotycka Brama Kwidzyńska.






 Fundamenty starego miasta

Błądząc po okolicy natknęły się też na makietę Zamku Biskupów wykonaną w skali jeden do szesnastu. Spotkały tam człowieka, niejakiego Wiśniewskiego, prawdziwego pasjonata, który pracował nad tą miniaturą starego miasta zupełnie sam. Nie mogły wyjść z podziwu, bo to była naprawdę benedyktyńska i bardzo misterna robota.




Musiały wracać. Zrobiły jeszcze po drodze kilka niezbędnych zakupów, głównie pieczywa, bo przecież dzisiaj mieli przyjechać dziadkowie.
Tyle co zdążyły trochę się ogarnąć i wypakować siatki podjechał samochód przypominający trochę wojskowy łazik. Z samochodu wysiadł leśniczy Gawroński i młodzieniec bardzo do niego podobny. Adam przywitał się z Dorotą i Marynią przedstawiając chłopaka.
 - Przywiozłem ze sobą mojego syna Maćka. Jest silny i pomoże nosić.
Maciek jak na dżentelmena przystało najpierw ucałował dłoń Doroty, a potem Maryni, co wywołało u niej potężne rumieńce zażenowania na bladych policzkach. Młody patrzył na to z zachwytem i rozbawieniem. Natomiast Adam okazał się bardzo bezpośredni i zaproponował Dorocie przejście na „ty”. – Jesteśmy sąsiadami i nie powinniśmy zwracać się do siebie tak oficjalnie. Tu nie ma takiego zwyczaju.
Dorota nie miała nic przeciwko temu.
 - Skoro już się poznaliśmy pokażę wam, co trzeba jeszcze wynieść. Najcięższy jest chyba ten stary kredens. Opróżniłyśmy go wczoraj. Chcę zostawić jak najmniej sprzętów, bo zamówiłam stolarza do wymiany podłóg i nie chcę, żeby jeszcze szarpał się z meblami.
 - Dlaczego chcesz wymieniać podłogi? - zdziwił się Adam. – Chyba nie są spróchniałe, a przynajmniej nie powinny być? Oglądałaś? To dębina. Jest ciemna ze starości, ale zdrowa. Na twoim miejscu w ogóle bym ich nie ruszał tylko wypiaskował cały dom i powtórnie zaimpregnował drewno. Stolarz na pewno nie zagwarantuje ci podłóg z tak dobrego gatunkowo drewna. Wciśnie ci sośninę, albo jeszcze gorsze badziewie, które po pięciu latach się wypaczy. Ja mam w domu sprężarkę i inny sprzęt do takich robót. Sam odnawiałem w zeszłym roku. Po takim czyszczeniu odsłoniły się fantastyczne słoje drewna i wyglądają naprawdę imponująco. 
Dorota miała niezbyt wyraźną minę.
 - Tak naprawdę to ja się na tym nie znam. Sądziłam, że tylko stolarz coś tu poradzi. Poza tym to krępujące wykorzystywać sąsiada do takich robót, a ja sama nie potrafię posługiwać się sprężarką.
 - Dorota, dla mnie to naprawdę nic takiego. Dzisiaj powynosimy co tylko się da, a jutro zaraz z rana przyjedziemy z Maćkiem i przywieziemy wszystko, co niezbędne łącznie z piachem, bo zostało mi go całkiem sporo.
Dorota jednak nadal miała obiekcje.
 - Naprawdę nie wiem… Co sobie pomyśli twoja żona? Będzie zła, że tak niecnie was wykorzystuję. 
Adam stanął naprzeciw niej i głęboko spojrzał jej w oczy.
 - Nigdy nie miałem żony. Matka Maćka była moją dziewczyną i dopiero mieliśmy się pobrać. Nie zdążyliśmy, bo ona zmarła przy porodzie. Od tamtej pory wychowuję go sam. Pomagają moi rodzice, bo mieszkają razem z nami w leśniczówce.
Dorocie ścierpła na karku skóra. Poczuła się bardzo niezręcznie.
 - Bardzo cię przepraszam. Nie miałam pojęcia…
 - Nie mogłaś mieć, bo i skąd. W takim razie jutro też tu jesteśmy. Za dwa dni przez sobotę i niedzielę odwalimy kupę dobrej roboty, zobaczysz, a tego stolarza to odwołaj.
Mężczyźni ochoczo zabrali się do pracy. Dorota z Marynią wymiatały kurz z kątów i zmywały podłogi. Nawet strych przeszedł mały lifting, bo wszystkie kufry powędrowały na jedną ze ścian i w ten sposób zrobiono miejsce dla ludzi mających montować okna.
 - Jak wstawią tu dwa połaciowe okna, od razu zrobi się widniej. Chciałabym przenieść tutaj warsztat tkacki i urządzić sobie pracownię, – rozmarzyła się Dorota – a ten mały pokoik na dole przeznaczyć na spiżarnię taką z prawdziwego zdarzenia z dużą ilością półek, na których stawiałabym zaprawione słoiki.
 - To dobry pomysł mamuś, a strych idealnie nadaje się na pracownię.

Kończyli jeść późny obiad przygotowany na prędce przez Dorotę, gdy odezwała się jej komórka. Spojrzała na wyświetlacz i uśmiechnęła się.
 - Cześć tato, gdzie jesteście?
 - Chyba dojeżdżamy. Właśnie minęliśmy takie duże skrzyżowanie.
 - To jedźcie dalej prosto. My zaraz pojawimy się na szosie – rozłączyła się i spojrzała na Adama. – Mógłbyś mnie podwieźć? Rodzice już dojeżdżają i nie mają pojęcia, gdzie skręcić. Młodzi niech zostaną.

Ledwie zdążyła wyskoczyć z samochodu, ujrzała na horyzoncie srebrnego Opla rodziców. Zaczęła machać energicznie. Samochód zatrzymał się, a ona już otwierała drzwi od strony mamy.
 - Ale się cieszę! Trafiliście bez pudła. Poznajcie proszę Adama Gawrońskiego, tutejszego leśniczego. Bardzo jest nam życzliwy i pomocny. Pojedziecie za nami, bo z drogi nie widać domu. Jest dobrze ukryty, niemal wtopiony w krajobraz.
Po chwili całe towarzystwo znalazło się na podwórzu przed domem. Dorota przedstawiła rodziców Maćkowi.
 - Jesteście bardzo głodni? Mam zupę pomidorową.
 - Nie kochanie. Zatrzymaliśmy się z ojcem w Iławie i tam coś zjedliśmy. Bardzo jesteśmy ciekawi tego domu. Oprowadź nas.
Trochę zajęło to czasu, bo Dorota pokazywała im pomieszczenia dzieląc się jednocześnie wiedzą o Klementynie, a także planami na odremontowanie budynku. Adam nie chciał im przeszkadzać. Odciągnął Dorotę na stronę mówiąc jej, że przyjadą jutro z rana, a dzisiaj już się pożegnają, bo nie chcą przeszkadzać.
 - Na pewno macie sobie wiele do powiedzenia, a i my musimy odpocząć i nabrać sił do dalszej roboty.
 - Ciągle mam wyrzuty sumienia…
 - Niepotrzebnie. W końcu to przecież ja ci to zaproponowałem. Gdybym nie chciał tego robić nawet bym się nie odezwał. Trzymaj się. Dobranoc.

Siedzieli tradycyjnie już jak co wieczór przed domem przy płonącym ognisku. Kiełbaski piekły się na długich patykach a w gorącym popiele dochodziły ziemniaki.
- I jak wam się tu podoba? My zakochałyśmy się w tym miejscu. Nic dziwnego, że i Klementynę uwiodło. Wieczorem cichnie ptactwo wodne, bo całkiem jest go tu sporo. Mają gniazda tu niedaleko w trzcinach i na Wyspie Muszlowej. To ta, którą widać na środku jeziora. Prawdziwy rezerwat. Jutro posiedzimy sobie nad brzegiem. Adam z Maćkiem przyjadą dość wcześnie rano, bo będą piaskować drewno. Będzie huk i dużo kurzu. My w tym czasie wybierzemy się do Prabut na grób Klementyny i na targ. Trzeba chłopakom zapewnić też jakiś posiłek.
 - Bardzo przystojny ten Adam. Ma ładne rysy twarzy – odezwała się Helena.
 - A ty co? – roześmiał się Jerzy. – Chcesz ich swatać? Przecież ledwie się znają.
 - Nie chcę ich swatać, ale Dorota jest jeszcze młoda. Ma zaledwie trzydzieści pięć lat i nic dobrego w dorosłym życiu nie zaznała. Zasługuje na szczęście za tyle cierpienia, które przeszła.
 - Dajcie spokój. Mężczyźni to dla mnie na razie zamknięty rozdział. Nie mam zamiaru wiązać się z kimkolwiek. Ciągle gdzieś z tyłu głowy tliłaby mi się obawa, że to następny, który chce poćwiczyć na mnie siłę swoich mięśni. Teraz moim priorytetem jest doprowadzenie tego domu do stanu używalności, a Adam to bardzo miły i uczynny człowiek i cieszę się, że jest naszym sąsiadem.

czwartek, 21 stycznia 2016

"NASZE MIEJSCE NA ZIEMI" - rozdział 4



ROZDZIAŁ 4


Poranek przywitał je jaskrawym słońcem. Obie czuły się wypoczęte i wyspane, chociaż dopiero była siódma. Ubrały się bez zbędnej zwłoki i nawet nie zjadłszy śniadania ruszyły do Prabut. Pomysłowa Marynia opróżniła swój plecak, bo był większy i zabrała dwa paski do spodni. Na zdziwione spojrzenie Doroty powiedziała
 - To na zakupy mamuś. Przypnę potem plecak do bagażnika tymi paskami i nawet nie poczuję jego ciężaru.
Dorota pokiwała z uznaniem głową. Sama nie wpadłaby na taki pomysł. Ona wzięła dwie duże reklamówki. Na pewno się przydadzą.
Jechały tą samą wyboistą, piaszczystą drogą, którą tutaj przyjechały. Na asfaltowej szosie było już lżej. Po drodze mijały kościół i Dorota przypomniała sobie, że przecież musi tu zajrzeć i porozmawiać z proboszczem o miejscu pochówku Klementyny. Postanowiła to zrobić w drodze powrotnej. Minęły spore skrzyżowanie i zatrzymały się na chwilę zaczepiając przechodnia i pytając go, czy w mieście odbywa się jakiś targ. Uzyskawszy wskazówki, że dalej muszą jechać prosto, następnie skręcić w prawo a potem w lewo i na pewno trafią, ochoczo popedałowały dalej.
Targ okazał się niewielki, ale mimo to mogły zaopatrzyć się tu we wszystko, czego potrzebowały. Nakupiły jarzyn, sporo dorodnych pomidorów, trochę owoców, swojskiego masła i białego sera. Dostały nawet pieczywo, trochę wędlin i mięso. Plecak wypełnił się po brzegi. Przy okazji popytały miejscowych i dowiedziały się, że zaraz za targiem jest dworzec kolejowy, a za kościołem stare miasto. To były bardzo cenne informacje. Najważniejsze jednak, że powiedziano im, gdzie leży cmentarz. Pojechały tam i miały wielkie szczęście, bo udało im się odszukać grób Klementyny. Dzięki temu Dorota zaoszczędziła sobie wizytę na plebanii. Po opuszczeniu cmentarza zjadły jeszcze po pachnącej drożdżówce i wróciły do domu.
Sprzątanie drugiego pokoju zajęło im resztę dnia. Wyniosły na zewnątrz ciężkie sienniki i drewnianą ramę łóżka. Stał tam jeszcze dębowy kredens, ale pełen był różnych przedmiotów, które należało przejrzeć i spora biblioteka wypchana od góry do dołu książkami, i starymi gazetami. Te ostatnie przeznaczyły do spalenia. Natomiast książkami zajęła się Marynia. Niektóre wydały jej się naprawdę cenne i przydatne. Sporo było poradników szydełkowania i robienia na drutach, haftu i gotowania. Były i o tkactwie. Te odłożyła uznając, że mamie najbardziej się przydadzą.
Dorota tymczasem wyciągała rzeczy z kredensu. Stara porcelana, srebrne sztućce, kilka blaszanych pudełek z różną zawartością i mnóstwo albumów ze zdjęciami głównie Klementyny w towarzystwie wyłącznie kobiet. – A może ona była jakąś emancypantką, albo sufrażystką? Chociaż chyba nie była aż tak stara. O ile pamiętam ruch sufrażystek zaczął działalność jakoś na początku dwudziestego wieku, to pewnie na świecie jej jeszcze nie było – zastanawiała się. – Mama mówiła, że stroniła od mężczyzn. Ciekawe, dlaczego? - wzięła do ręki kolejny album. Rozpoznała na zdjęciach swoich dziadków i mamę, jeszcze dziewczynkę trzymającą ich za ręce. Potem ślubne zdjęcie swoich rodziców, co trochę ją zdziwiło. Najwyraźniej dziadek doskonale znał adres Klementyny. Nie miała żadnych wątpliwości, że to od niego pochodzą te zdjęcia. Ułożyła z boku całkiem spory stosik tych albumów i sięgnęła do szuflad. W jednej z nich były same kasetki począwszy od całkiem małych do dwóch ogromnych. Systematycznie przeglądała ich zawartość. Dwie z nich wypełnione były po brzegi złotą biżuterią i złotymi monetami. – A Wolniewicz twierdził, że ona nie była majętną kobietą – uśmiechnęła się smutno. Nie miała pojęcia ile to może być warte. Sama nie obwieszała się złotem, nawet obrączkę przestała nosić. Pod tym względem różniła się znacznie od swojej ciotki. Obiecała sobie jednak, że jak tylko będzie miała okazję to da do wyceny precjoza. Te najładniejsze zostawi Maryni a resztę spienięży.
Kolejna kasetka zawierała dokumenty. To z nich dowiedziała się, że ciotka urodziła się piętnastego kwietnia tysiąc dziewięćset dwudziestego roku. Nie miała więc sto lat w chwili śmierci jak twierdziła mama, ale osiemdziesiąt dziewięć. Znalazła oprócz aktu urodzenia kannkartę wydaną przez jakiegoś ważnego urzędnika Generalnej Guberni dystryktu warszawskiego i inne dokumenty pisane niemieckim gotykiem. Niestety Dorota nie znała tego języka. Nie doczytała się też jakie były losy Klementyny podczas wojny. Przecież kiedy wybuchła ona była już dorosła. Miała dziewiętnaście lat.
Sięgnęła po kolejną skrzyneczkę, a właściwie całkiem sporą i ciężką skrzynkę. Na wierzchu były jakieś zdjęcia i kiedy przyjrzała się bliżej rozpoznała na nich siebie w stroju komunijnym.
 - Coś podobnego! – krzyknęła. – Spójrz Maryniu. Ona jednak wiedziała o moim istnieniu. Popatrz, tu są jakieś listy. Rozpostarła ostrożnie jeden z nich. Papier był pożółkły, a list napisany najwyraźniej atramentem, który przez lata zdążył mocno wyblaknąć.

Droga siostro – to od dziadka! - Dorota była coraz bardziej zaintrygowana.
Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko dobrze i cieszysz się dobrym zdrowiem. U nas radosne nowiny. Nasza Helenka powiła córeczkę. Dali jej na imię Dorotka. Mamy więc wnuczkę. Jest śliczna. Ma blond włoski i duże, błękitne oczy. Jest naszą dumą i szczęściem. Jeśli się zgodzisz, chciałbym, żebyś przyjechała na chrzciny, które odbędą się za dwa miesiące. Byłbym szczęśliwy. Koniecznie napisz mi o swojej decyzji.
Twój kochający brat Zygmunt.
Warszawa 27 sierpnia 1974r.

 - Nie do wiary! Jednak wiedziała o moim istnieniu. Spójrz! To ja jako niemowlę! – przerzucała kolejne listy pisane ręką dziadka. Wreszcie został ostatni w zamkniętej kopercie. – Mam prawo go otworzyć? Jak myślisz?
 - No pewnie. Ciocia już nie żyje, a my chcemy poznać ją jak najlepiej. Otwieraj.
Delikatnie rozkleiła niebieską kopertę i wyciągnęła z niej list. Jej oczy zrobiły się wielkości pięciozłotówek.
 - Nie uwierzysz. Ten list adresowany jest do mnie – wykrztusiła z przejęciem.

Kochana Dorotko
Jeśli czytasz ten list, mnie już na pewno nie ma na tym świecie. Inaczej nadal pozostałby tajemnicą. Wiem, że jesteś zdziwiona i bez wątpienia zaskoczona, bo nigdy nie poznałyśmy się osobiście nad czym szczerze ubolewam. Niestety jest już za późno. Nieuchronnie zbliżam się do śmierci. Umieram bezpotomnie i to, co udało mi się zgromadzić, przekazuję Tobie. Są to precjoza, na które zapewne się natkniesz, a także trochę gotówki. Kasetka posiada podwójne dno. Z boku jest przycisk, który wysuwa dość głęboką szufladę. Mam nadzieję, że w ten sposób wesprę Cię finansowo, bo tak naprawdę nie mam pojęcia jak Ci się powodzi. Może jesteś już mężatką i masz dziecko bądź dzieci? Zapisuję Ci w testamencie ten dom. Wiem, że jest bardzo zaniedbany, ale przez ostatnie lata nie miałam już siły, żeby o niego zawalczyć. Zrób użytek z darowanych przeze mnie pieniędzy i wyremontuj go. Moim wielkim pragnieniem jest, żebyś tak jak ja potrafiła docenić to piękne miejsce i zamieszkać tutaj. W szufladce jest czterysta pięćdziesiąt tysięcy zapakowanych w foliowe woreczki. Na pewno starczy na remont i jeszcze zostanie Ci pokaźna sumka.
Zapewne zadajesz sobie pytanie, dlaczego dla Ciebie to wszystko. Sama nigdy nie miałam dzieci. Ba, nawet nigdy nie miałam męża. Mężczyźni nie interesowali mnie zupełnie, bo miałam inne skłonności. Nigdy się do nich nie przyznałam, ale też nie mogłam się obnosić z miłością do kobiet. Odizolowanie się od świata miało mnie ustrzec przed tego typu pokusami i mimo, że wiodłam życie pustelniczki, to miało ono swój urok i nigdy nie żałowałam podjętej decyzji. Mam nadzieję, że nie potępisz mnie za moje preferencje. Jesteś jedyną osobą, której mogłam przekazać swoją schedę. Życzę Ci szczęścia w życiu. Żyj zgodnie ze samą sobą, do niczego się nie zmuszaj. Po prostu żyj.
Ciotka Klementyna.
Anno Domini 2008r.

 - Napisała to rok temu! Mój Boże! Nie mogę w to wszystko uwierzyć! Gdzie ten przycisk?! O! Znalazłam! – nacisnęła i po chwili wysunęła się spod spodu kasetki szuflada. – Maryniu, - mówiła wzruszona Dorota - Klementyna dała nam środki na wyremontowanie tego domu i spełnimy jej wolę. Zostajemy tutaj. Będzie tak jak chciałaś. To nasze miejsce na ziemi. Podobnie uważała ciocia. Martwiłam się, że z mojej pensji nie damy rady zbyt wiele zrobić, ale to, – potrząsnęła trzymanym w ręku grubym plikiem pieniędzy – to zmienia postać rzeczy. Wieczorem lub jutro rano zadzwonimy do dziadków i powiemy im o podjętej przez nas decyzji. W Prabutach zapytamy o szkołę. Przed końcem wakacji trzeba by było zapisać cię do niej – Dorota była podekscytowana i miała wypieki na twarzy. – Jestem pewna, że uda nam się do zimy położyć nowy dach i założyć tu jakieś ogrzewanie. Może damy radę wymienić okna? Na pewno damy.
Marynia przyglądała się jej z szerokim uśmiechem. Nigdy nie widziała mamy tak bardzo gotowej do działania, tak bardzo zdeterminowanej i tak bardzo szczęśliwej. To świetnie wróżyło na przyszłość.

Zaraz z rana zadzwoniła do swoich rodziców i opowiedziała im o wszystkim, także o decyzji zamieszkania tutaj.
 - To wyjątkowe miejsce kochani i bardzo piękne. Dzięki Klementynie mamy środki na remont i mamy zamiar doprowadzić ten dom do dawnej świetności. Bardzo byście nam się tu przydali i wasz samochód też. Sporo jest do załatwienia, a my dysponujemy tylko dwoma starymi rowerami. Przy okazji moglibyście przywieźć nam z naszego mieszkania wszystko co mogłoby nam się tu przydać łącznie z ubraniami. Postanowiłam, że wynajmę to mieszkanie. Mebli nie będę przewozić, bo niektóre są już zniszczone. Tutaj zaopatrzymy się we wszystko. Przy okazji zobaczycie okolicę i jestem pewna, że was urzeknie. To co, przyjedziecie? A kiedy? Pojutrze? Rewelacja! Jak dojedziecie do Prabut, to musicie je właściwie przejechać całe kierując się drogą na Gąski. To droga równoległa do trasy na Rakowiec i Kwidzyn. Jak przejedziecie most nad Liwą to trzeba skręcić w lewo na drogę gruntową. Zresztą będziemy w kontakcie telefonicznym i będziemy was wyglądać na szosie. A najlepiej niech ojciec zabierze GPS. Bardzo wam dziękuję. Jesteście wspaniali. Czekamy na was.
Rozłączyła się i uśmiechnęła uszczęśliwiona. Mama pomoże w sprzątaniu, a ojciec to prawdziwa złota rączka.
Włączyła maszynkę elektryczną i na patelni podsmażyła pachnący boczek, do którego wbiła sześć jaj. Potrzebowały solidnego posiłku, żeby mieć siły do dalszej pracy. Na drugim palniku grzało się mleko. Zapachy dolatujące z kuchni obudziły Marynię. Zaspana stanęła w progu i uśmiechnęła się błogo.
 - Dzień dobry mamuś. Ależ ta jajecznica pachnie… - Dorota odwzajemniła jej uśmiech.
 - Umyj się szybciutko. Zaraz będziemy jeść.
Pałaszowały z apetytem. To było prawdziwe, wiejskie śniadanie.
 - To jaki plan na dzisiaj? – spytała Marynia przeżuwając ostatni kęs bułki.
 - Myślę, że trzeba opróżnić te dwa pokoje na górze, ale zanim się do tego zabierzemy, musimy znaleźć w internecie jakichś miejscowych fachowców od dachu, ogrzewania a przede wszystkim stolarzy. Chciałabym, żeby ten dom zachował swój dawny charakter. Nie chcę go szpecić płytkami, czy gumolitem. Podłogi należy wymienić i zrobimy to, ale też będą drewniane. Płytki co najwyżej na ścianie w kuchni i w łazience. Myślę córcia, że powinnyśmy sukcesywnie zamawiać potrzebne nam rzeczy typu piec elektryczny, bo gazu tu nie ma, armaturę łazienkową i kuchenną i na pewno nową lodówkę. Potem pomyślimy o meblach. Rozmawiałam z dziadkami. Przyjadą pojutrze. Z nimi uda się więcej pozałatwiać, bo mają samochód.
 - No właśnie. Samochód. Pomyślałam, że mogłybyśmy kupić jakiś. Przecież ty masz prawo jazdy.
 - No mam, ale tak naprawdę nigdy nie jeździłam. Jedynie podczas kursu.
 - Dla mnie to żadna przeszkoda. Dziadek mógłby cię podszkolić. Dałabyś radę, jestem tego pewna. Ja jak skończę osiemnaście lat, to też pójdę na kurs. Tu są takie warunki, że bez samochodu ani rusz.

O ile wyszukanie fachowców nie było rzeczą trudną, to już rozmowy z nimi okazały się rzeczą skomplikowaną. Niektórzy mieli zlecenia i nie mogli podjąć się prac tak od razu. Człowiek z firmy dekarskiej zapraszał je do siebie.
 - To niedaleko, na starym mieście tuż przy rynku na ulicy Wąskiej. Zobaczą panie przy okazji kolorystykę i rodzaj poszyć dachowych. Jak to ustalimy wtedy przyjadę z ekipą i zmierzymy powierzchnię, żeby można było wycenić materiał i robociznę.
Umówiły się z nim na jutro do południa. Największe szczęście dopisało im, gdy zadzwoniły do firmy zajmującej się wstawianiem okien. Jej przedstawiciel zaoferował się przyjechać jeszcze dzisiaj po południu. Najgorzej było ze stolarzami. Dorota obdzwoniła ich kilku, aż wreszcie natrafiła na takiego, który mógł przyjechać na początku przyszłego tygodnia i wymierzyć podłogi.
Załatwiwszy to wszystko zabrały się za uprzątanie dwóch pokoi na piętrze i tak jak z tych na parterze, powynosiły nieprzydatne, zniszczone sprzęty. Tu też była wersalka i tę Dorota postanowiła zostawić dla mających przyjechać rodziców.
Wczesnym popołudniem pojawił się człowiek od okien. Dorota oprowadziła go po budynku. On przedstawił jej ofertę okien dostępnych od ręki.
 - Jeśli chciałaby pani okna o innych wymiarach niż te, które pokazałem, czas oczekiwania wynosi miesiąc. Te tutaj mamy w magazynie.
 - Myślę, że one spełniają moje wymagania. Chciałam też zapytać, czy macie okna połaciowe. Potrzebuję dwa dość szerokie, bo zamierzam urządzić strych. Przydałyby się też szklane drzwi przesuwne od strony ogrodu. Teraz są tam ciężkie, drewniane.
 - Postaram się coś załatwić. I tak trzeba będzie poszerzać otwory okienne, bo te okna, które są teraz, to okna starego typu z małymi szybkami. Rozumiem, że te nowe również mają być drewniane.
 - Tak byłoby najlepiej. Nie chciałabym aż tak drastycznie unowocześniać tego domu.
 - Mamy takie na stanie. Mają drewnianą stolarkę, są zaimpregnowane i mogą posłużyć długie lata. Przywieziemy je w poniedziałek i zaczniemy montaż. Na pewno nie skończymy w ciągu jednego dnia, bo okien jest sporo, ale postaramy się zamontować jak najszybciej.
Po jego wyjściu głęboko odetchnęła. Wreszcie zaczyna się coś dziać.