Łączna liczba wyświetleń

środa, 29 listopada 2023

"SPOTKANIE PO LATACH" - rozdział 3

ROZDZIAŁ 3

 

To mieszkanie od razu jej się spodobało. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że ją urzekło. Powalało przestrzenią tym bardziej, że nie było w nim żadnych mebli. Jedynie kuchnia była zabudowana i otwarta na salon, od którego oddzielała ją dość długa wyspa. Wszystko estetycznie wykończone łącznie z podłogami pokrytymi piękną deską barlinecką. Przylegającą do kuchni spiżarnię zabudowano licznymi półkami, a ogromną łazienkę wyposażono zarówno w wannę, jak i kabinę prysznicową.

 - A to wisienka na torcie – pośrednik podszedł do balkonowych drzwi otwierając je na oścież. – Proszę zobaczyć, jaka duża loggia. Można wstawić stolik i dwa fotele. Jest miejsce na parasol. Wszystko zależy od pani inwencji.

 - Bardzo odpowiada mi to mieszkanie i chciałabym złożyć ofertę. Ile właściciel chce za nie?

 - Cena, to pięćset dziewięćdziesiąt pięć tysięcy. Do lokalu przynależy również garaż, który wyceniono na trzydzieści tysięcy.

 - Dam pięć tysięcy więcej, jeśli właściciel zdecyduje się od razu na sprzedaż. Razem będzie sześćset trzydzieści tysięcy. Może się pan z nim skontaktować?

 - Jak najbardziej i uczynię to natychmiast – wyciągnął z kieszeni telefon wybierając numer właściciela mieszkania. Ona została na balkonie podczas, gdy pośrednik rozmawiał wewnątrz. Wrócił po chwili oznajmiając jej dobrą nowinę.

 - Właściciel zgadza się na proponowaną cenę i może podpisać akt notarialny choćby jutro.

 - Znakomicie. Załatwiacie sprawy notarialne u siebie w biurze?

 - Tak, mamy notariusza na miejscu. Umówię was na jutro na godzinę dziesiątą.

Ula pokiwała głową i szeroko się uśmiechnęła aprobując porę spotkania.

 

Przez kolejne dwa tygodnie przy pomocy ojca i Jaśka urządzała swoje gniazdko. Betti zajmowała się Polą starając się nie przeszkadzać i trzymać z daleka od ludzi wnoszących meble.

Kiedy już wszystko stanęło na swoim miejscu, Józef z podziwem rozejrzał się dokoła.

 - To piękne mieszkanie, córcia. Nie sądziłem, że stać cię będzie kiedykolwiek na zakup takiego cuda. Dałaś radę i sama sobie zawdzięczasz to wszystko. Jestem z ciebie bardzo dumny. Bardzo…

 

Lato było w pełni i rozpieszczało pogodą. Nie zamierzała jeszcze szukać pracy. Postanowiła wykorzystać te letnie miesiące na to, żeby pokazać córce Warszawę i przyzwyczaić ją do tutejszych warunków, a także podszkolić ją nieco w wymowie polszczyzny. Mała wciąż mieszała polski z niemieckim i miała twardy akcent. Nic dziwnego, bo przez dwa ostatnie lata chodziła do niemieckiego przedszkola i tam mówiła wyłącznie po niemiecku. Zwiedzała więc z Polą najciekawsze miejsca stolicy począwszy od Zamku Królewskiego, Łazienek, Starówki, a także Pałacu Kultury i Nauki po ogrody na dachu biblioteki uniwersyteckiej, ZOO i Park Fontann. Przy okazji rozmawiała z dziewczynką wyłącznie po polsku chcąc w ten sposób złagodzić jej akcent i poszerzyć słownictwo.

 


Pewnego piątkowego, październikowego poranka spakowała małej i sobie kilka rzeczy do podróżnej torby. Miała zamiar pojechać najpierw z Polą do Parku Skaryszewskiego, bo obiecała jej karmienie kaczek, a potem obrać kierunek na Rysiów i zostać tam aż do niedzieli. Tak umówiła się z ojcem.

Po śniadaniu zabrały z domu trochę suchych bułek, torebkę ziarna kupioną już wcześniej i pojechały.

Park ewidentnie się zmienił. Ścieżki zasłane już były rdzawo-żółtymi, opadłymi liśćmi, które szeleściły pod stopami. Te najładniejsze Pola zbierała do swojego zielnika założonego kiedyś przez Ulę. Po drodze nad jeziorko natknęły się na kasztanowce, pod którymi dostrzegły sporo spadłych kasztanów.

 - Zrobimy ludziki mutti, dobrze? Betti mi pomoże.

Wreszcie dotarły nad staw, na którym uwijało się mnóstwo ptactwa w tym ich ulubione kaczki.

 


Ula wyciągnęła torebkę z ziarnem i podeszła wraz z córką na brzeg.

 - Wysypiemy im trochę na trawę to same przyjdą. Tu masz bułeczkę. Urywaj po kawałku i rzucaj najdalej jak potrafisz, żeby je zwabić.

Pola miała prawdziwą frajdę, bo kaczki faktycznie wyszły na trawę i zaczęły łakome jeść ziarno. Ula zerknęła na zegarek. Było kilka minut po dwunastej. Pozwoliła małej jeszcze trochę się pobawić i zarządziła odwrót.

 - Musimy jechać, bo dziadek czeka na nas z obiadem.

Przyjechały trochę przed czasem. Betti zaraz zabrała Polę do swojego pokoju, a Ula zaczęła krzątać się w kuchni. Nie omieszkała zajrzeć do lodówki stwierdzając, że trochę w niej brakuje.

 - Wiesz co, tato? Jutro rano zostawię Polę i pojadę zrobić solidne zakupy dla was i dla siebie. Kupię trochę porządnej wędliny i ładne mięso. Może w Złotych Tarasach? Kupię też to dobre pieczywo, co ostatnio. Zjadłyśmy je do końca. Nic się nie zmarnowało.

 - Myślałem, że tu zrobimy zaopatrzenie, ale tak naprawdę w Warszawie jest o wiele lepsze. Zrobię ci listę zakupów po obiedzie.

 

W sobotę wstała, jak Pola jeszcze smacznie spała. Wyszła cichutko z pokoju natykając się w kuchni na ojca.

 - Zrobiłem ci śniadanie i kawę. Nie jedź na głodniaka, bo to niezdrowo. Jakbyś przechodziła koło kiosku Ruchu to kup mi trochę gazet, żebym wieczorami miał co czytać, a tu masz listę.

Spakowała wszystko do torebki, wygrzebała z kieszeni klucz do samochodu i ruszyła w stronę stolicy. Pomyślała, że najpierw uderzy do Złotych Tarasów, bo tam mogła zaopatrzyć się niemal we wszystko.

 

Dopił kawę i potrzasnął głową chcąc uwolnić ją od natłoku myśli, które kotłowały się w niej jak w młynku. Chyba powinien pojechać na jakieś zakupy. Od tygodnia ich nie robił i nawet chleba nie miał w domu. W lodówce oprócz światła leżał na półce niedojedzony, trzydniowy kawałek pizzy. Sięgnął po niego i wrzucił do kosza obawiając się, że za moment pokryje się pięknym, zielonym odcieniem pleśni. Narzucił na siebie wygodne, niezobowiązujące ubranie w postaci t-shirtu i jeansów. Z wieszaka porwał skórzaną ramoneskę i zatrzaskując drzwi przywołał windę. Pomyślał, że nie będzie się rozdrabniał. Nie miał ochoty wędrować od sklepu do sklepu. – Pojadę do Złotych Tarasów. Tam mam wszystko w jednym miejscu.

 

Nie wjeżdżała do podziemnego parkingu. Postanowiła stanąć jak najbliżej głównego wejścia, żeby nie nosić ciężkich zakupów nie wiadomo, jak daleko. Z bagażnika wyciągnęła całkiem spory wózek na kółkach i pomaszerowała do sklepów.

 


Najpierw zaopatrzyła się w mięso i wędliny, a także w pieczywo. Potem przeszła na artykuły spożywcze, bo tych miała do kupienia najwięcej. Chodziła między regałami wybierając to, co miała zapisane na kartce przez ojca. Oglądała każdy produkt czytając jego skład. Ojciec nie mógł jeść niczego, co zaszkodziłoby jego sercu. Była tak zaabsorbowana tą czynnością, że nawet nie zwróciła uwagi, że od dłuższego czasu ktoś jej się bacznie przygląda. Dopiero po dłuższej chwili poczuła na sobie czyjś wzrok. Podniosła głowę i zamarła. Wpatrywała się w nią para stalowo-szarych ogromnie zdziwionych i chyba zszokowanych oczu. Oczu, za którymi tęskniła przez sześć długich lat. Wbiła w nie swoje spojrzenie szepcząc cicho imię ich właściciela.

 - Marek…?

 - Ula…? – równie bezgłośnie wymówił jej imię.

 - Ula? – powtórzył głośniej. – Od sześciu lat cię szukam… - załamał mu się głos. W kącikach jego migdałowych oczu dostrzegła gromadzące się łzy. Zauważyła, że fizycznie trochę się zmienił. Posiwiał na skroniach, a chochlik, który zawsze mieszkał w jego oczach, gdzieś zniknął.

 


 - Gdzie ty się podziewałaś, Ula? Pytałem wszędzie i wszystkich. Nikt nic o tobie nie wiedział, a nawet jeśli wiedział, to nie chciał mi powiedzieć. Myślałem, że oszaleję. To spotkanie to prawdziwy cud. Proszę, porozmawiajmy. Nie marnujmy takiej okazji. Nie darowałbym sobie, gdybym nie wyjaśnił ci wszystkiego. Błagam – popatrzył na nią oczekując jej zgody. Milczenie Uli przedłużało się, a on zaczął tracić nadzieję. – Tu niedaleko jest przytulna knajpka. O tej porze nie ma jeszcze zbyt wielu ludzi. Chodźmy na kawę i twoje ulubione ciasto migdałowe. Proszę…

 - No dobrze…, ale ja muszę dokończyć zakupy, a i ty chyba dopiero zacząłeś.

 - To nieważne. Rozmowa z tobą jest najważniejsza.

 - Ja muszę jeszcze dokupić kilka rzeczy, bo obiecałam to tacie więc i ty spokojnie możesz się zaopatrzyć w to, co ci niezbędne. Nie ucieknę. Bez obaw – uspokoiła go.

Dokończyli zakupy i zapłaciwszy za nie ruszyli w stronę najbliższej kawiarenki. Marek pomógł jej zdjąć płaszcz i poszedł złożyć zamówienie. Po kilku minutach postawił przed nią tacę z parującą kawą i talerzyk z ciastem. Usiadł naprzeciwko niej nie mogąc oderwać od niej oczu.

 - To już sześć lat, Ula. Sześć długich lat, a ty niezmiennie jesteś piękna. Jeszcze piękniejsza niż zapamiętałem. Czas się dla ciebie zatrzymał i jest bardzo łaskawy.

 - Ty za to się zmieniłeś. Posiwiałeś, a na twarzy nosisz ślady cierpienia i jakiegoś smutku.

 - Wiele przeszedłem Ula, ale te ciosy od losu przyjąłem z pokorą, bo uznałem, że to kara za to, jak bardzo cię skrzywdziłem. Gdzie ty uciekłaś? Twój ojciec, jak byłem w Rysiowie, nic nie chciał mi powiedzieć poza tym, że wyjechałaś.

 - To prawda. Wyjechałam i wróciłam dopiero trzy miesiące temu.

środa, 22 listopada 2023

"SPOTKANIE PO LATACH" - rozdział 2

ROZDZIAŁ 2

 

Dopiero po trzech latach trwania ich małżeństwa Krzysztof Dobrzański zadecydował, że należy zacząć rozkręcać włoską filię firmy. Na posiedzeniu zarządu oznajmił im, że początkowo liczył na to, że do Mediolanu pojedzie Marek i Paulina, ale to nie był najlepszy pomysł.

 - Nie przypuszczałem, że moje zdrowie tak bardzo się posypie, a ostatnio jest tylko gorzej. Nie będę w stanie zastąpić Marka tutaj. Równie dobrze mógłby go zastąpić Alex, ale to on zna doskonale włoski i ma tam cenne koneksje. Dlatego też synu – zwrócił się do Alexa - to ty tam pojedziesz i rozhulasz filę. Jeśli będzie potrzebna obecność Paulinki, to wówczas do ciebie dołączy. Marek poprowadzi firmę sam. Twoje obowiązki, Alex przejmie tymczasowo Adam Turek. Myślę, że to dobry plan. Trzeba działać dzieci, bo jeśli teraz nie zaczniemy, to nigdy nam się nie uda.

 

Od tej pory modlił się, żeby żona jak najczęściej wyrażała chęć odwiedzenia brata w Mediolanie. Miał wtedy spokój od awantur, które urządzała mu każdego dnia i nie pozwalała odetchnąć. Wciąż zarzucała mu, że są małżeństwem na papierze, że nigdzie nie chce z nią chodzić, że każdą imprezę, na którą są zapraszani, musi okrasić zgrabnym kłamstwem usprawiedliwiającym ich nieobecność. Coraz częściej zaskakiwała go nowym słownictwem wywodzącym się prosto z rynsztoka i tak bardzo nie pasującym do niej, do kobiety z klasą, jak sama utrzymywała. Posądzanie go o liczne kochanki nie przeszło jej wraz z zamążpójściem, a wręcz się jeszcze nasiliło. No bo skoro z nią nie sypia to z kim?

 


Był u kresu wytrzymałości. Coraz częściej zdarzało mu się krzyczeć wówczas, kiedy ona krzyczała. Jej zachowanie i ciągła podejrzliwość wyzwalały w nim najgorsze instynkty. On, zazwyczaj spokojny człowiek, pacyfista nieznoszący przemocy, także tej słownej, zamieniał się powoli w kogoś, kogo nienawidził z całej duszy. Czuł się tak, jakby dotarł do ściany i chcąc się przez nią przebić walił głową w mur dotkliwie się raniąc.

 

Z ulgą odetchnęła, gdy przed jej oczami ukazał się drogowskaz z napisem „Warszawa”. Zatrzymała się na pobliskim parkingu i wysiadła z samochodu chcąc rozprostować kości. Od ponad dziesięciu godzin siedziała za kółkiem i miała prawo poczuć zmęczenie.

 - Mutti, gibst du mir was zu trinken? – usłyszała zaspany głos swojej córki zza tylnego siedzenia. Sięgnęła do podręcznej torby wyciągając z niej butelkę owocowego soku. Otworzyła tylne drzwi siadając obok dziewczynki.

 - Jesteśmy już w Polsce i możesz mówić po polsku tak, jak cię uczyłam. Proszę. Twój ulubiony – z miłością spojrzała w szare oczy małej i uśmiechnęła się na widok dołeczków wykwitających na jej policzkach. – Takie same miał Marek – pomyślała z nostalgią. – Zmęczona jesteś, co?

 


 - Troszeczkę. Mogę wysiąść na chwilkę i się wysiusiać? Bardzo mi się chce…

Odpięła pasy i wysadziła córkę z fotelika. Mała obiegła samochód i przykucnęła na trawie. Ula oparta o bagażnik wystawiła do słońca twarz.

 - Mama, już… - odwróciła się do córki i pogładziła jej kruczoczarne włosy. W tym momencie usłyszała melodyjkę wygrywaną przez jej telefon komórkowy. Spojrzała na wyświetlacz i uśmiechnęła się szeroko.

 - To dziadek dzwoni. Halo, tato? Co tam?

 - Ty mi lepiej powiedz, co tam. Nie możemy się was już doczekać. Wszystko w porządku?

 - Wszystko dobrze. Jesteśmy już niedaleko. Właśnie wjechałyśmy do Warszawy. Myślę, że za jakąś godzinkę będziemy w Rysiowie. Muszę przepchać się przez miasto.

 - A jak moja wnusia? Bardzo zmęczona?

 - Trochę zmęczona, ale cieszy się na spotkanie z wami. W takim razie rozłączam się i ruszamy. Do zobaczenia.

 

Miasto było zatłoczone. Po drodze natknęła się na kilka objazdów. Nie było takie, jak zapamiętała wyjeżdżając z kraju. Korki były zawsze, ale nie aż takie i te światła, które tak ją denerwowały. Wreszcie dotarła do wylotówki i odetchnęła z ulgą. Tu było znacznie luźniej i mogła przyspieszyć. Potem tylko jeszcze zjazd w prawo i już była w Rysiowie. Ojciec wraz z jej rodzeństwem czekał przed bramą. Denerwował się, ale wkrótce zauważył samochód córki u wylotu ulicy i odetchnął z ulgą.

 - No, wreszcie są…

 


Przywitanie było wzruszające dla nich wszystkich. Józef Cieplak nie widział swojej pierworodnej od prawie dwóch lat. Podczas pobytu Uli w Niemczech był u niej tylko raz. Częstsze kontakty mieli przez skypa i wówczas oglądali małą na ekranie monitora. Wnusia ufnie przytuliła się do niego.

 - Już się nie mogłyśmy doczekać - wyszeptała mu do ucha.

 - Bardzo tęskniliśmy wszyscy za wami. Bardzo… - Cieplakowi zwilgotniały oczy. – Wjedź za bramę, Ula. Pomożemy ci z bagażami.

 - A nasze rzeczy doszły?

 - Doszły. Są w twoim pokoju. Trochę przemeblowaliśmy, żebyście miały gdzie spać. Pola, chodź. Zobaczysz jakie dziadek ci łóżeczko wyszykował – Józef szeroko otworzył drzwi wpuszczając Ulę i Polę do środka. – Zrobiliśmy z Jaśkiem remont i kupiliśmy dwa nowe tapczaniki. Ładnie tu teraz, prawda?

 - Bardzo ładnie – Ula omiatała wzrokiem swój dawny pokoik. – Mimo to mam zamiar kupić mieszkanie w Warszawie. Nie chcemy ci siedzieć za długo na głowie. Najpierw chcę się urządzić, a potem poszukać jakiejś pracy. Wprawdzie mogłabym nie pracować przez kilka lat, bo mamy z czego żyć, ale umarłabym chyba z nudów.

 

Po kolacji, kiedy Jasiek i Beatka poszli do swoich pokoi, a ona uśpiła Polę, przysiadła jeszcze wraz z ojcem w kuchni.

 - Zostaniesz jutro z Polą? Chcę pojechać do Warszawy do biura nieruchomości i przejrzeć oferty. Może uda mi się znaleźć coś ciekawego. Jutro też przeleję na twoje konto trochę pieniędzy. Popłać to co najpilniejsze, a resztę rozdysponuj według własnego uznania.

Józef pogładził córkę po dłoni.

 - Naprawdę nie trzeba. Już i tak wpompowałaś kupę pieniędzy w ten dom. Dzięki tobie wreszcie żyjemy jak ludzie. Teraz musisz pomyśleć o sobie i o Poli. Pomożemy wam. Ja chciałbym cię zapytać, czy pojedziesz do F&D i czy spotkasz się z Markiem. On powinien wiedzieć, że ma córkę.

Żachnęła się.

 - Tato, już rozmawialiśmy o tym. Wychowuję ją od początku sama i niech tak zostanie. Nie zapominaj, że on jest żonaty i pewnie dorobił się dzieci z żoną. Po co mam mu wchodzić w życie z buciorami i burzyć spokój?

 - A jeśli nie? Jeśli nie ma dzieci? Niezależnie od wszystkiego uważam, że powinien wiedzieć o Poli. To żywcem zdarta z niego skóra. Nie wyparłby się jej.

 - Nie nalegaj, tato. Co ma być, to będzie. Jutro zajrzę do Złotych Tarasów i może zrobię nam jakieś większe zakupy. Pójdę już się położyć. Padam z nóg.

Mimo zmęczenia długo nie mogła zasnąć, bo słowa ojca dźwięczały jej w głowie. – Po co w ogóle zaczął mówić o Marku? Przecież dobrze wie, że dla mnie to rozdział zamknięty już dawno temu. On jest szczęśliwie żonatym facetem być może z przychówkiem. Paulina tak bardzo chciała mieć dzieci. Pamiętam dobrze, jak mówiła to do Marka trzymając na rękach jedno z dzieci Borubara. Koniecznie chciała mieć chłopca i dziewczynkę. Może spełnił jej marzenia?

Przez te wszystkie lata wciąż wracała do wydarzeń, które rozdzieliły ich ze sobą. W końcu doszła do wniosku, że nie może obwiniać go za to, że jest słaby i zbyt tchórzliwy, żeby postawić się rodzicom i narzeczonej. Taki ma charakter, a ten zmienić najtrudniej. Gdyby był wolny, dla niej nie musiałby się zmieniać. Uznała, że ta cała historia po prostu go przerosła. Najpierw czuła do niego ogromny żal, że nie spełnił jej oczekiwań, chociaż jej to obiecał. Już na zarządzie opuszczając salę konferencyjną wiedziała, że musi pochować tę miłość na zawsze, bo nigdy się nie ziści. Starała się żyć na tyle intensywnie, żeby nie pamiętać, a mimo to nie było dnia, żeby o nim nie myślała. Wracał do niej w snach i na jawie. Chwilami było to tak natrętne i obsesyjne, że nie potrafiła sobie z tym poradzić. Potem urodziła Polę, która okazała się jego wierną kopią. Jak mogła wyrzucić go z głowy i serca, kiedy każdego dnia patrzyła na twarz swojej córki i widziała w niej jego własną?

 


To zawsze bolało, a jednocześnie przywoływało te dobre, pozytywne wspomnienia, w których byli tylko oni bez Pauliny i bez seniorów Dobrzańskich. Miałaby teraz wtargnąć w jego poukładane życie i zburzyć ten spokój, który zapewne budował przez te wszystkie lata? Ojciec nie ma racji. Pola wprawdzie coraz częściej pyta o tatę, ale ona zawsze się jakoś wyłga od odpowiedzi. Kiedyś na pewno jej powie, ale teraz jest na to za wcześnie.

 

Następnego dnia ruszyła do stolicy z kartką zapełnioną adresami pośredników nieruchomości. Miała sprecyzowane wymagania i choć była mobilna, to chciała zamieszkać gdzieś bliżej centrum.

W dwóch pierwszych biurach pokazano jej oferty zbyt małych mieszkań, jak na jej wymagania. W trzecim miała więcej szczęścia. Człowiek o miłej powierzchowności poinformował ją, że właśnie weszło na rynek mieszkanie, które mogłoby spełnić jej standardy.

 - Lokal znajduje się na ostatnim, dziesiątym piętrze nowoczesnego bloku wybudowanego trzy lata temu z widokiem na Wisłę i Most Poniatowskiego. Wprawdzie sam blok posadowiony jest bezpośrednio przy ulicy, ale wokół jest dużo zieleni, a po drugiej stronie Wisły Park Skaryszewski dosłownie o rzut beretem. Adres, to ulica Solec dwadzieścia sześć. Mieszkanie ma trzy ustawne pokoje, sporą kuchnię już urządzoną, a co najważniejsze jest wyremontowane, bo jak pani się orientuje to rynek wtórny. Tu mam filmik z wnętrza lokalu, proszę sobie obejrzeć.

 - Jeśli nie sprawiłoby to różnicy wolałabym obejrzeć na własne oczy to mieszkanie i ocenić jego stan. Ile ma metrów kwadratowych?

 - Jest duże. To dziewięćdziesiąt dwa metry, na których jest jeszcze osobno łazienka i ubikacja, a także dość pojemna spiżarka. Ja mogę pojechać z panią choćby zaraz. Jestem pewien, że to mieszkanie spodoba się pani.

Podniosła się z krzesła.

 - W takim razie jedźmy.

czwartek, 16 listopada 2023

"SPOTKANIE PO LATACH" - Prolog + rozdział 1

             „SPOTKANIE PO LATACH”

 

Prolog

 

Pewnego wieczoru nad brzegiem Wisły przytrafiło im się coś naprawdę wyjątkowego. Coś, co zawładnęło ich rozumem i sercem, coś, co śmiało można by nazwać uczuciem nieprzeciętnym. To właśnie wtedy zrozumieli oboje, że to, co zrodziło się między nimi jest niezwykle silne i przyciąga ich do siebie jak magnes.

 


On nie był wolny, bo od wielu lat żył z kobietą, z przybraną siostrą, którą wraz z bratem wychowali jego rodzice, gdy zostali sierotami. To właśnie ją jego rodzice wybrali na swoją synową i już od najmłodszych lat wmawiali im obojgu, że są sobie pisani.

 

Ona - dyrektor finansowy, miała świadomość, że jej prezes, w którym zakochała się od pierwszego wejrzenia nigdy nie zostawi dla niej swojej narzeczonej. Mimo to, to właśnie tam nad Wisłą dygocząc z zimna w jego ramionach po raz pierwszy usłyszała z jego ust te magiczne dwa słowa „kocham cię”.

To była trudna miłość, z którą nie mogli się zdradzić i którą musieli ukryć głęboko na dnie serca. Marek czekał na odpowiedni moment, żeby powiedzieć swojej narzeczonej, że zrywa zaręczyny i żadnego ślubu nie będzie. Ula czekała cierpliwie aż Marek się odważy i wyzna Paulinie prawdę. Przedłużanie się decyzji o rozstaniu było dla Uli katuszą. Miała dość kłamstw i ukrywania się ze swoim uczuciem do Marka. Każdy mijający dzień nie przybliżał ich ani trochę do momentu bycia razem, bo Marek wciąż zwlekał, co rozczarowywało Ulę. Nadeszła chwila, w której straciła już wszelką nadzieję. Marek uspokoił ją, że po zarządzie rozstanie się z Pauliną. Tak się jednak nie stało. Dla Uli, jako dyrektora finansowego, ten zarząd okazał się fatalny. Firma była w kiepskiej kondycji finansowej. Chcąc przygotować się solidnie do raportu o stanie firmowych finansów wyjechała wraz z Markiem do SPA. Tam dowiedziała się, jak bardzo jest źle. Marek starał się nie wyolbrzymiać tej katastrofy. W dzień szukali jakichś rozwiązań, a w nocy kochali się do utraty tchu. Stanęło na tym, że Ula zgodziła się podrasować nieco raport.

Kłamstwo ma jednak krótkie nogi. Na posiedzeniu zarządu Alex Febo, brat Pauliny, przedstawił im dowody sfałszowania dokumentu, a także uzmysłowił swoim przybranym rodzicom, że zatrudnienie panny Cieplak na stanowisku dyrektora finansowego było poważnym błędem, bo zrodziło konflikt interesów.

 


Wyszły na jaw dwa potężne kredyty, które Ula wzięła chcąc ratować firmę i stanowisko Marka z zapaści. Febo zarzucił jej działania na niekorzyść firmy i okradanie jej. Marek próbował interweniować i bronił Ulę, ale to nic nie dało. Ona nie wykrztusiła z siebie nawet słowa. Wyszła z sali konferencyjnej z twarzą mokrą od łez i zaczęła pakować swoje rzeczy. Zrozumiała, że mężczyzna, którego pokochała nad życie nie jest w stanie w jej sprawie zrobić już nic. Nie dlatego, że nie chce, ale dlatego, że jest zbyt słaby i za bardzo boi się gniewu ojca.

Zanim posiedzenie zarządu się skończyło ona zdążyła napisać wypowiedzenie i zostawić je na biurku Marka. Niezatrzymywana przez nikogo wyszła z firmy nie oglądając się za siebie.

Dla Marka ten zarząd też nie skończył się dobrze. Wściekły ojciec wprawdzie nie odebrał mu stanowiska, ale zastrzegł, że od teraz będą mu wszyscy patrzeć na ręce, a zwłaszcza Alex, którego przywraca na dawne stanowisko.

 


Markowi było to obojętne. Jego myśli zajmowała upokorzona Ula i wyrzuty sumienia, że nie potrafił jej obronić. Po zarządzie wszędzie jej szukał. Wielokrotnie wybierał jej numer, ale nie odbierała. Nie mógł uwierzyć sekretarce Uli, gdy mówiła, że ta ostatnia spakowała swoje rzeczy i wyniosła się z firmy. Dopiero wypowiedzenie, które znalazł na biurku uświadomiło mu, że ona odeszła naprawdę. Uświadomiło mu również, że jest tchórzem i ostatnim draniem, bo nie potrafił zatrzymać kobiety, którą kochał bardziej niż własne życie. 

Mimo tego silnego uczucia i wielkiej namiętności jednak rozstali się. Marek próbował porozmawiać z Ulą. Nawet pojechał do Rysiowa, gdzie mieszkała, ale jej ojciec powiedział mu, że wyjechała, a on nie wie, dokąd i na jak długo.

Trzeba było czasu i lat spędzonych bez siebie, by zrozumieć, że ta wielka miłość, którą się obdarzyli wciąż w nich się tli.

 

ROZDZIAŁ 1


Dźwięk natarczywie dzwoniącej komórki wyrwał go ze snu. Zerknął na wyświetlacz i skrzywił się. Nie miał ochoty dzisiaj z nikim rozmawiać ,także ze swoim najlepszym przyjacielem, a jednak odebrał.

 - Seba, czemu budzisz mnie o tak morderczej porze? Jest sobota… - wymruczał.

 - Morderczej porze? Człowieku, już po jedenastej. Myślałem, że zechcesz się umówić na popołudnie. Dawno nie gadaliśmy, a i klub mocno zaniedbaliśmy.

 - Do żadnego klubu nie idę i dobrze o tym wiesz, bo nie chodzę do niego od lat. Co ci przychodzi do głowy? Chcę być sam.

 - Chcesz być sam już od kilku miesięcy, a konkretnie od rozwodu. Nieźle tobą pozamiatała Paulinka. Tfu…, niech szlag trafi tę sukę…

 - Rozłączam się i życzę ci miłego weekendu. Dzięki wielkie, że przypomniałeś mi o mojej byłej – ze złością nacisnął guzik z czerwoną słuchawką przerywając połączenie.

 


Zwlekł się z łóżka i wolno poszedł do łazienki. Pochylił się w stronę lustra chcąc dokładniej przyjrzeć się swojej twarzy. Nie wyglądała najlepiej pewnie dlatego, że praktycznie od kilku lat sypiał kiepsko. – To od chwili kiedy się ożeniłem… Nie… Od chwili tego szantażu emocjonalnego rodziców… Nie… Od chwili, gdy odeszła Ula. Tak, to wtedy zacząłem źle sypiać. Ileż to już lat? Za chwilę będzie sześć. Od sześciu lat nie mam pojęcia, gdzie jest i co się z nią dzieje. Gdyby tę ogromną tęsknotę przekuć na pieniądze, byłbym krezusem.

Zsunął z siebie piżamę i wszedł pod zimny prysznic. On miał zetrzeć resztki snu i rozproszyć te natrętne myśli o Uli. Niewiele pomógł. Jedynie w tym, że przytomniejszy wszedł do kuchni i nastawił express. Stojąc przy oknie i sącząc czarną jak smoła kawę po raz n-ty analizował to nieszczęsne posiedzenie zarządu i swoją bezradność w chwili, gdy Febo niemal zaszczuł Ulę na śmierć. Kiedy odeszła zrozpaczona i upokorzona zostawiając mu wypowiedzenie na biurku, po początkowym załamaniu liczył na to, że jakoś uda mu się ją udobruchać i przekonać do spotkania z nim. Nie udało się, a on w końcu zrozumiał, że dla niej to, co zrobił i jak się zachował, było nie do wybaczenia. Przez kilka miesięcy łudził się jeszcze, że jeśli da jej czas na to, by ochłonęła i przyjrzała się całej sprawie z odpowiednim dystansem, w końcu odbierze od niego telefon.

Dni mijały, a w nim coraz mniej było nadziei na spotkanie i rozmowę. Za to nieubłaganie zbliżała się data jego ślubu z Pauliną. Nie chciał się żenić. Przyszła żona robiła wszystko, żeby go od siebie odstręczyć i to skutecznie. Czarno widział swoją przyszłość z nią. Była apodyktyczna, roszczeniowa i ciągle w jakichś pretensjach do niego, do ludzi, do całego świata.

Próbował się buntować. Rodzicom tłumaczył, że nie kocha Pauliny, a pobierać się z nią tylko ze względu na dobro firmy, to zbyt słaby argument. Zresztą seniorzy pozostali głusi na jego próby odwołania ślubu. Przyjęli taktykę łagodnej perswazji, gry w dobrego i złego policjanta, prób szantażu i pogrywaniu na emocjach. Wmówili mu, że ten ślub dla firmy jest niezwykle ważny, bo podniesie jej prestiż i znaczenie na rynku nie tylko polskim, ale i włoskim.

 - Paulinka świetnie reprezentuje firmę i jeśli wejdziemy ekspansywnie na rynek włoski, będzie jej ambasadorem. Razem możecie dokonać prawdziwych cudów. To piękna kobieta i choćby z tego względu ma ogromną siłę przebicia. Poza tym media ją kochają…

 


Jeśli ktoś powtarza dwadzieścia razy na dobę tego rodzaju argumenty w końcu zaczynasz się zastanawiać, czy aby nie ma racji. Rodzice i w Marku zasiali tego typu wątpliwości. Indoktrynacja była jak zmasowany atak bombowców. Z jednej strony on, a z drugiej seniorzy i jego przyszła żona. Nadszedł moment, w którym doszedł do wniosku, że jego przyszłość nie będzie związana z Ulą. Ona milczała jak zaklęta, nie dawała znaku życia, co oznaczało, że wyrzuciła z pamięci to, co kiedyś ich połączyło. Oznaczało również, że zranił i rozczarował ją tak mocno, że nigdy mu nie wybaczy.

Gdy szedł do ołtarza w mediolańskiej katedrze na Piazza del Duomo prowadząc uśmiechniętą od ucha do ucha Paulinę, nie potrafił wykrzesać z siebie podobnego entuzjazmu. W głowie kotłowały mu się czarne myśli o pożyciu z tą kobietą i zaprzepaszczonych szansach na szczęście z Ulą. Gdyby ktoś przyjrzał mu się w tym momencie dokładniej, dostrzegłby jego oczy błyszczące od łez bynajmniej nie ze wzruszenia, a raczej ze świadomości, że oto marnuje sobie życie i z całą pewnością nie będzie ono usłane różami. Nie przy Paulinie.

Upił solidny łyk kawy i głęboko westchnął. Pięć lat pożycia z tą kobietą wykończyło go emocjonalnie. Doszedł do momentu, że nie wytrzymywał już psychicznie tego, co mu zafundowała. Jeszcze na początku małżeństwa próbował szukać ratunku u rodziców, ale za każdym razem stawali po jej stronie nawet wówczas, gdy powiedział im, że jest z nią nieszczęśliwy, a jego życie nie ma w sobie nic z normalności.

 - Każdy dzień z nią, to jak uprawianie sportów ekstremalnych.

 - To może zacznij uprawiać z nią seks, żebyśmy mogli przynajmniej cieszyć się wnukami. Z tego, co nam mówiła, nie skonsumowaliście nawet małżeństwa, a ty sypiasz na kanapie w salonie. To, uważasz, jest w porządku wobec niej? – wygarnęła mu zdenerwowana matka.

 - Mam sypiać z kobietą, której z każdym dniem nienawidzę coraz bardziej? Tylko dlatego, że wy chcecie mieć wnuki? Nie sądziłem, że potraficie być tacy egoistyczni i tacy cyniczni – wstał gwałtownie i niemal biegiem ruszył do przedpokoju. Zatrzymał się jeszcze w drzwiach i odwróciwszy się wysyczał przez zaciśnięte zęby: – Zapomnijcie o wnukach. Nigdy wam ich nie dam, rozumiecie? Nie z tą wiedźmą. Po moim trupie!

Od tej pory przestał do nich zaglądać. Widywał ich wyłącznie na posiedzeniach zarządu. Nie omieszkali wykorzystywać tych rzadkich okazji do rozmowy z synem, a raczej do monologów wygłaszanych albo przez Helenę, albo przez Krzysztofa. Marek odzywał się z rzadka. Nie przerywał im tylko czasem udzielając jakichś zdawkowych odpowiedzi. Zżymali się, bo uważali, że jest im winien jakieś wyjaśnienia.

 - Nic wam nie jestem winien. Jestem od dawna dorosły i stanowię sam o sobie, a wy przestańcie zaglądać mi pod kołdrę i wciąż pouczać. Jeśli tak bardzo wam z tym źle, to wystarczy jedno słowo, a zniknę z życia mojej żony i z waszego na zawsze. Wystarczająco już spieprzyliście mi moje własne.

Te „rozmowy” kończyły się zawsze tak samo. Seniorzy wstawali oburzeni słowami jedynaka i urażeni opuszczali jego gabinet.

Mimo ich usilnych zabiegów przez te wszystkie lata nie udało im się pojednać syna z synową. On i ona nie żyli jak małżeństwo, ale jak dwoje obcych ludzi, których łączy tylko wspólny adres.

Marek nie mógłby kochać się z Pauliną, bo już sama myśl napawała go obrzydzeniem. Po tym, jak jego miłość do Uli stała się fizycznym spełnieniem, nie potrafiłby już tego zrobić z inną kobietą. Na myśl o niej poczuł tkliwość i pożądanie, a oczy wypełniły mu się łzami.  

środa, 8 listopada 2023

"GDZIEŚ NA SERCA DNIE..." - rozdział 11 ostatni

ROZDZIAŁ 11

ostatni

 

Ula zgasiła górne światło i po cichu wyszła z pokoju córki. Nawet nie zdążyła doczytać bajki do końca, gdy mała zasnęła kamiennym snem. Weszła do salonu z zamiarem porozmawiania z seniorami o Marku. Helena siedziała w fotelu przeglądając kolorową prasę, a Krzysztof zaczytany był w jakiejś książce.

 


 - Macie ochotę na herbatę? Ja chętnie bym się napiła.

 - Ja także – Krzysztof podniósł głowę znad książki i spojrzał na Ulę spod okularów. – Mówiłaś, że chcesz o czymś porozmawiać…

 - Tak, ale myślę, że przy herbacie będzie lepiej. Dla ciebie też, mamo?

 - Poproszę. Z cytryną, jeśli jest.

Kilka minut później postawiła przed nimi parujące filiżanki i zajęła miejsce przy stole.

 - Zuzia zasnęła? – Helena upiła łyk gorącego płynu.

 - Jak kamień. Miała dzisiaj dzień pełen wrażeń. Marek miał dobry pomysł z tą stadniną, a Zuzka była w siódmym niebie. Bardzo żałowała, że babcia i dziadek nie mają stajni, bo bardzo chciałaby mieć kucyka – zachichotała Ula. Seniorzy zawtórowali jej.

 


 - Gdyby mogła przygarniałaby wszystkie bezdomne zwierzaki kręcące się po okolicy, ale chyba nie o tym chciałaś rozmawiać – Krzysztof odłożył książkę i zdjął okulary.

 - Nie o tym… Kiedy Zuzia jeździła na koniu myśmy stali za ogrodzeniem padoku i w pewnym momencie Marek zapytał, czy byłabym w stanie zapomnieć o tym, co się stało i wybaczyć mu…

Seniorzy zdumieni wbili w nią dwie pary oczu.

 - I co ty na to? – zapytała Dobrzańska.

 - Powiedziałam mu, że tego nie da się zapomnieć. Generalnie chodzi o to, że on chciałby do nas wrócić. Zuzia każdego dnia zamęcza mnie pytaniami z cyklu: „dlaczego tata z nami nie mieszka?”. Mówi, że wszystkie dzieci mają rodziców pod jednym dachem, tylko ona jedna nie. Dla niej tłumaczenie, że jesteśmy po rozwodzie i dlatego mieszkamy osobno nie jest absolutnie żadną przeszkodą. Jest taka cwana, że wykorzystuje każdy moment, żeby uświadomić mi, jaki tata jest wspaniały i fantastyczny, i że powinien z nami mieszkać. Tak czy siak on chce wrócić i to niekoniecznie do mnie, ale tutaj, żeby być bliżej dziecka. To znaczy…, do mnie też chce wrócić, ale jeśli mu nie wybaczę to będzie to niemożliwe. Twierdzi, że nigdy nie przestał mnie kochać…

 - Myślę, że to może być prawda – stwierdził senior. – Przecież tego nie da się udawać, a my nie jesteśmy ślepi i widzimy, jak on cię traktuje i jak na ciebie patrzy. Patrzy z czułością i miłością.

 - Wybaczysz mu? – Helena zadała kluczowe pytanie. - Przecież zawsze powtarzałaś, że zdrady…

 - Tak, wiem. Kiedy jednak tysięczny raz analizowałam tę sytuację doszłam do wniosku, że minęło sporo czasu i ta zdrada nie boli już tak bardzo, a poza tym uważam, że wbrew zdrowemu rozsądkowi ona zmieniła Marka na lepsze.

 - My też zauważyliśmy, że się zmienił. To nasze jedyne dziecko, Ula i bylibyśmy naprawdę szczęśliwi, gdybyście wrócili do siebie, ale jeśli ty tego nie chcesz, my na pewno nie będziemy na ciebie naciskać. To twój wybór. My zawsze będziemy po twojej stronie, wiesz o tym, prawda?

 - Wiem i bardzo wam za to dziękuję. Pomyślałam sobie, że może mógłby zamieszkać w swoim dawnym pokoju. Byłby na miejscu, a Zuzia przestałaby mi ciosać kołki na głowie. Co wy na to?

 - Kochanie, wiesz dobrze, że poprzemy każdą twoją decyzję. Jeśli uważasz, że tak będzie lepiej zwłaszcza dla naszej wnuczki, to jesteśmy „za”.

 - Bardzo wam dziękuję.

 - A tak z innej beczki… Jak w firmie? Nadrobiłaś zaległości?

 - Nadrobiłam, tato i akurat to zawdzięczam wyłącznie Markowi. Zajął się nowoprzyjętymi. Przyuczył ich i już pracują samodzielnie. Najważniejsze jednak jest to, że ma na koncie kilka uratowanych od bankructwa firm. Ich szefowie wciąż dzwonią i dziękują mi, że przysłałam takiego kompetentnego doradcę. Niewiarygodne, jaką on ma moc sprawczą, a pamiętacie, że na początku mojej pracy w F&D sam prowokował wiele sytuacji, które wpędzały firmę w kłopoty. Myślę nawet, że gdyby założył swoją własną i zaczynał od zera, bardzo szybko wywindowałby ją na sam szczyt. Jest taki kreatywny i asertywny, że czasami brakuje mi słów. Bardzo ciężko pracuje i wart jest każdej złotówki, którą mu płacę.

 - Miło słyszeć takie słowa o własnym dziecku – Krzysztof pokiwał głową i otarł łzy, które zakręciły mu się w oczach. – Jestem z niego naprawdę dumny, chociaż popełnił w życiu mnóstwo karygodnych błędów. Jak widać na poprawę nigdy nie jest za późno. Dziękuję ci kochanie, że jesteś taka obiektywna i potrafiłaś go docenić.

 


Marek nie mógł już dospać do rana. W ogóle ta noc była jakaś nerwowa. Często się budził i snuł po mieszkaniu jak potępieniec. Denerwował się. Wciąż jego przyszłość wydawała się niepewna, a pytania, które kłębiły mu się w głowie, pozostawały bez odpowiedzi. Nie miał pojęcia, jak zareagują jego rodzice, gdy Ula opowie im przebieg rozmowy w stadninie. Czy zgodzą się, żeby zamieszkał w swoim rodzinnym domu? Ula być może kiedyś mu wybaczy, ale na pewno nie zapomni. Tak mu powiedziała. Do końca życia będzie mu pamiętać ten skok w bok i ten żałosny rozwód.

Był już na nogach od dwóch godzin, gdy zadzwonił telefon. Odebrał natychmiast, bo na wyświetlaczu pokazało się imię Uli.

 - Witaj, Ula. Co tam…?

 - Rozmawiałam z rodzicami i generalnie oni nie mają nic przeciwko temu, żebyś wprowadził się do nich. Zająłbyś swój dawny pokój. Jeśli ci to odpowiada, to zacznij się pakować.

Uśmiechnął się szeroko.

 - Jestem szczęśliwy i bardzo mi to odpowiada. Dziękuję i im, i tobie.

 - Mam nadzieję, że tu dzisiaj będziesz. Twoja córka tęskni i ja trochę też…

 - Wprawdzie nie umawialiśmy się na dzisiaj, ale chętnie gdzieś ją zabiorę. Może nad Jeziorko Skaryszewskie? Ładnie tam. Moglibyśmy wziąć psa. Masz ochotę jechać z nami?

 - Raczej nie. Zosia nie czuje się najlepiej więc muszę zająć się obiadem.

 - W takim razie, do zobaczenia.

Rozłączył się i z radości niemal wyskoczył ze skóry. Wraca na łono rodziny. To nic, że nie będzie dzielił sypialni z Ulą. Najważniejsze, że będzie blisko, dosłownie pod ręką. Może kiedyś pozwoli mu na bliskość, ale teraz jeszcze na to za wcześnie. Wybrał numer do Sebastiana. Koniecznie musiał się podzielić z przyjacielem dobrą nowiną.

 

Wyprawiła córkę z Markiem prosząc go, żeby wrócili koło czternastej. Zrobiła seniorom śniadanie i uprzedziwszy ich, że idzie do ogrodu zebrać trochę świeżych jarzyn do rosołu zabrała wiklinowy koszyk i ruszyła w odległy kąt działki, gdzie kilka lat wcześniej wygospodarowała dla siebie parę grządek. Ich pielenie i dbanie o nie uspokajało ją niemal tak samo jak lepienie pierogów. Cieszyła się, że każdego roku zbiera niezłe plony zupełnie wystarczające na potrzeby rodziny. Oczyściła grządki z zielska wyrywając przy okazji kilka dorodnych marchewek, pietruszek, bulwę selera wraz z nacią i por. Wyprostowała zgięte plecy. Lubiła tu przesiadywać, gdy miała coś do przemyślenia. To była chyba najbardziej zaciszna część ogrodu. Nie było tu drzew, w których zazwyczaj urzędowało krzykliwe ptactwo, a jedynie te grządki i kawałek łąki, na której latem uwijały się pszczoły.

Przysiadła na trawie i zamyśliła się.

 


Zastanawiała się, czy może jeszcze z Markiem założyć normalną rodzinę. Dać szansę jemu i sobie, a przede wszystkim swojej córce na normalne, szczęśliwe życie. Zuzia bardzo go potrzebuje i bez wątpienia kocha, a ona? Czy ona wciąż go kocha tak, jak kiedyś? Czy może nadal kochać człowieka, który tak mocno ją zranił i rozczarował? Do tej pory wyłącznie jego obwiniała za rozpad rodziny, ale czy sama była bez winy? Była tak pochłonięta Zuzią, że on zszedł na dalszy plan. Dziecko było absorbujące do tego stopnia, że ich bliskość odeszła w niebyt, a on zaczął szukać innych wrażeń. Tak…, mogła ten czas poświęcony wyłącznie Zuzi rozdzielić jakoś sprawiedliwie, żeby Marek tak bardzo nie odczuł odstawienia. Bez wątpienia dała mu argument do ręki i zielone światło do zdrady. Dotarło to do niej z całą mocą, że ta zdrada, to także jej wina. Jego wybór nie był najszczęśliwszy. Monika niemal zniszczyła mu życie. Nawet gdyby jej o tym nie powiedział, konsekwencje tego wyboru miał wypisane na twarzy. Był zupełnie innym człowiekiem niż Marek, którego znała wcześniej. Był poważny, odpowiedzialny, niesamowicie pracowity, no i wciąż ją kochał… Przecież i jej nie był obojętny. Od początku wiedziała, że jest miłością jej życia i nigdy już nie potrafiłaby obdarzyć podobnie silnym uczuciem kogoś innego. Teraz on wraca. Wraca ze względu na Zuzię, ale i na nią także. Jego twarz i oczy są jak otwarta księga, w której wyczytać może wszystkie kłębiące się w nim emocje. Taki niemy przekaz dał jej podczas rozmowy w stadninie. Musi spróbować ponownie mu zaufać i uwierzyć w jego zapewnienia. Wszystko z czasem się jakoś ułoży. Może kiedyś ponownie się pobiorą? Może istnieje jeszcze szansa na drugie dziecko, o którym marzyła tyle lat? Ma trzydzieści cztery lata. Nie jest najmłodsza, ale zdrowa. Zuzia powinna mieć rodzeństwo, a powrót Marka może te marzenia urzeczywistnić. Zaczęła wierzyć, że to może się udać. Zawsze powtarzała, że zdrady nie wybaczy nigdy, a jednak wybaczyła, bo wciąż na dnie jej serca tli się to ogromne uczucie, którym obdarzyła go wiele lat temu. Zerknęła na zegarek i podniosła się z trawy. Trzeba wracać i zacząć gotować obiad.

 

Tydzień później Marek zaparkował w garażu rodziców i zaczął wypakowywać z bagażnika walizki. Pojawiła się Ula z Zuzią, która nie mogła się już doczekać przeprowadzki taty.

 - Wiesz Marek, – zaczęła nieco nieśmiało Ula – przemyślałam wszystkie „za” i „przeciw”. Uznałam, że ta zdrada dokonała się także z mojej winy. Myślę jednak, że nie powinniśmy już roztrząsać tego tematu i iść dalej do przodu. Powinniśmy od nowa zacząć tworzyć naszą historię. Chcę powiedzieć, że nie musisz się wprowadzać do swojego pokoju, ale zamieszkać w moim.

Oczy Marka rozszerzyły się ze zdumienia. Miał wrażenie, że się przesłyszał.

 - Naprawdę tego chcesz? Ja marzę o tym od dawna. Ale to oznacza, że jednak mi wybaczasz.

 - Wybaczam i postaram się zapomnieć. A ty dotrzymaj słowa i nie skrzywdź nas nigdy więcej. Dostajesz kredyt zaufania więc doceń to.

Podszedł do niej i objął ją mocno.

 - Jestem szczęśliwy i wierzę, że nam się uda, bo bardzo was kocham.

 

K O N I E C