Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 28 kwietnia 2022

PRZYJACIÓŁKI - rozdział 2

ROZDZIAŁ 2

 

Pozornie relacje między dziewczynami wróciły do normy, choć Laura nie czuła się w takim układzie dobrze. Na pewno nie była mistrzynią udawania i najchętniej poprosiłaby Blankę, żeby wyrzuciła z siebie to, co ją męczy. Bo, że coś ją męczy, było dla Laury oczywiste. Nie potrafiła tego określić. Blanka niby jak zwykle była roześmiana, wesoła, paplająca o byle czym i kpiąca z firmowych ploteczek a jednak coraz częściej Laura zauważała te momenty zawieszenia i niereagowania na bodźce zewnętrzne. Blanka po prostu wyłączała się uciekając we własny świat. - Jej oczy wyrażają tyle smutku… - myślała początkowo ze współczuciem Laura, ale z czasem zrozumiała, że to nie smutek, to ewidentny żal za czymś, czego nie jest w stanie już odzyskać. – Tak…, najwyraźniej sprawia wrażenie rozczarowanej, tylko czym? Życiem? – Te pytania wciąż pozostawały bez odpowiedzi, bo nigdy nie zdobyła się na tyle odwagi, żeby je zadać. Mimo wszystko ten stan, w który popadała Blanka, męczył ją. Zachodziła w głowę, co może go powodować. – A może Radek wcale nie jest taki, jak się wydaje? Może to jakiś psychopata czy sadysta i tłucze ją? – Na takie wymysły kręciła jednak z niedowierzaniem głową. – Nonsens. Nigdy nie podniósłby na nią ręki. Przecież widziałam z jaką miłością na nią patrzy, choć ona chyba jej nie odwzajemnia. Dziwne… Może rzeczywiście ona go nie kocha więc dlaczego przy nim tkwi? Przecież może odejśćNie! To kompletne bzdury! Radek to fajny, wrażliwy, otwarty i szczery facet. Nigdy nic na siłę by nie zrobił i nic nie zrobiłby wbrew Blance. Dlaczego ona ukrywała przede mną, że jest mężatką? Po co robić z czegoś takiego tajemnicę? Czy ona wstydzi się za niego? Jeśli tak, to z jakiego powodu? Chyba nie z powodu wyglądu, bo facet jest przystojny i ma ładną twarz. Do tego dochodzi niesamowita błyskotliwość i inteligencja. Naprawdę pozazdrościć. W porównaniu z nim mój były był totalnym burakiem.

Takie myśli kołatały się w głowie Laury i męczyły ją. Zżymała się na to, bo wreszcie dojrzała do nowego początku, do zmian w swoim życiu na lepsze. Chciała wyjechać i odpocząć po tej toksycznej miłości, a tu zwala jej się na głowę taka Blanka, zupełnie nieświadoma tego, że Laura najzwyczajniej w świecie martwi się o nią.

 

Wydarzenia kolejnych tygodni jeszcze bardziej zamieszały Laurze w głowie. Jednego dnia w porze lunchu Blanka wyciągnęła Laurę do firmowego bufetu. Zamówiły herbatę i po kanapce z szynką. Usiadły przy niekrępującym stoliku i wtedy Blanka konspiracyjnym szeptem powiedziała przyjaciółce, że dostała trzy bilety na koncert Andre Rieu.

 - Wiesz, kto to jest?

 - To ten holenderski skrzypek… Słyszałam o nim. Podobno wirtuoz, a jego koncerty są wspaniałe.

 - No właśnie! – Blanka chętnie ciągnęła temat. – Ja niespecjalnie przepadam za muzyką poważną, ale Radek ją uwielbia. Bilety są trzy a nas dwoje. Nie daj się prosić i chodź z nami.

 


 - Blanka, te bilety na pewno są drogie, a mnie nie stać na takie rozrywki – Laura próbowała się wymigać. – Wiesz, że ciułam na wakacyjny wyjazd.

 - Te bilety są zupełnie gratis i nic nie musisz płacić. To jak? Pójdziesz? Przyjedziemy po ciebie.

 - No dobrze… Niech ci będzie. Znasz przynajmniej repertuar?

 - Na pewno będzie Strauss, bo Rieu przyjeżdża z orkiestrą, którą sam założył właśnie pod taką nazwą: Orkiestra Johanna Straussa.

 

Koncert okazał się wspaniały i długo jeszcze brzmiał w głowie Laury. Po nim Radek zaprosił je do restauracji na ciepłą kolację. Przez cały czas jej trwania będąca pod urokiem wiedeńskich walców Laura nie mogła się nagadać z Radkiem, ewidentnym melomanem. Kochał nie tylko muzykę poważną, ale właściwie każdą, a w dodatku posiadał ogromną wiedzę na temat twórców i wykonawców. Laura była pod wrażeniem, bo od wiedeńskich utworów gładko przeszli do muzyki współczesnej, jazzu, rapu, rocka, a nawet fado. Oboje zgodzili się, że disco polo, to nie ich klimaty podobnie jak heavy metal.

Blanka wyraźnie odstawała i wyglądała, jak oderwana od rzeczywistości. Znowu uciekła myślami w swój własny świat. Siedziała w milczeniu nie włączając się do dyskusji i sprawiając wrażenie, że znalazła się przy tym stoliku zupełnie przypadkowo.

 - Chyba będziemy się zbierać – Laura spojrzała na przyjaciółkę. – Blanka odpłynęła myślami gdzieś daleko.

 - Obudź ją, – zachichotał Radek – a ja poproszę o rachunek.

 



Od tego momentu zmieniła się sytuacja, bo Blanka coraz częściej „przypadkiem” miała w posiadaniu bilety na różne imprezy, jak nie muzyczne, to przedstawienia teatralne. Sama jednak nie angażowała się w takie wyjścia tłumacząc, że ani teatr, ani hałaśliwe granie, to nie jej bajka. W dni wyjść najczęściej umówiona była z fryzjerem lub manicurzystką i nie mogła odwołać tych wizyt.

 - Radek bardzo cię polubił i ceni sobie dyskusje z tobą. Twierdzi, że masz sporą wiedzę i dzięki temu ma z kim podyskutować.

Laurę trochę to dziwiło. – Woli pójść ze mną niż z własną żoną? A ty nie masz nic przeciwko temu? – pytała Blankę za każdym razem.

 - Oczywiście, że nie. Wyświadczasz mi przysługę przecież. Dzięki temu Radek nie zamęcza mnie za każdym razem, kiedy chce wyjść, ukulturalnić się trochę.

No i zaczęło się. Nie było miesiąca, w którym nie zaliczyliby co najmniej dwóch przedstawień, recitali, czy koncertów. Za każdym razem lądowali w tej przytulnej kafejce kończąc wieczór dobrą kawą lub winem. Wydawało się, że nadają na tej samej fali i dogadują się świetnie mając podobny gust muzyczny czy literacki. Dobrze czują się w swoim towarzystwie nie zaliczając przedłużających się momentów milczenia i niezręcznej ciszy.

Blanka najwyraźniej popierała ten układ. Żadnych wybuchów zazdrości, żadnych aluzji czy przytyków. Laurze wydawało się nawet, że w jakimś sensie rozkwitła i odżyła, a na jej twarzy nie malował się już wyraz głębokiego skupienia nad tym, co działo się w jej głowie i nawet w jej oczach migotały wesołe iskierki zamiast jakiegoś dziwnego żalu.

 

Laurę męczyło jeszcze jedno, a mianowicie sprawa chorej nogi Radka. Na jednym z poteatralnych spotkań i po dużej porcji wina odważyła się go o to zapytać.

 - Długo utykasz – wskazała na nogę Radka. – Ta kontuzja musiała być poważna, skoro wciąż ją odczuwasz.

Mężczyzna uśmiechnął się smutno.

 - Ta kontuzja ma już z osiem lat i nie przejdzie nigdy.

 - Jak to? – zdziwiła się.

 - To skutek potwornego wypadku, któremu sam jestem winien. Gdyby nie moja młodzieńcza brawura, pewnie nigdy by do niego nie doszło. Gdybym też wówczas posłuchał mojej żony, uniknąłbym ogromnego cierpienia, ale cóż…, młodość musi się wyszumieć. Ona do dzisiejszego dnia nie potrafi mi tego wybaczyć i ma do mnie ogromny żal. Wstydzi się mnie, bo nie umie zaakceptować tej sytuacji i nie sądzę, żeby kiedykolwiek się na to zdobyła. Wszystko miało miejsce po powrocie z podróży poślubnej. Nawet nie zdążyliśmy się rozpakować, gdy zadzwonił kumpel informując mnie, że jest zjazd Harlejowców w Karpaczu i czy się na niego piszę. Nawet nie zapytałem Blanki o zdanie tylko natychmiast się zgodziłem. Od lat byłem fanem. Należałem do grupy takich samych szalonych pasjonatów, jak ja. Ten dzień zakończył się ogromną awanturą. Blanka nawet nie chciała o tym słyszeć. Wywlekała tysiące argumentów przeciw mojemu udziałowi w tej imprezie. Ja jednak wiedziałem swoje. Tłumaczyłem, że nie może mi zabronić czegoś, czym pasjonuję się od lat. Zaproponowałem, żeby jechała ze mną i doświadczyła wiatru we włosach i przyjemności z samej jazdy. Kazała mi się puknąć w głowę. Dwa dni później spakowany odpaliłem motor i ruszyłem na miejsce zbiórki. Na stole zostawiłem jej kartkę, w której napisałem, że bardzo ją kocham, że przepraszam, ale motor też jest moją miłością i czy wierzy w to, czy nie, jestem w stanie to pogodzić. Wystarczy tylko trochę dobrej woli z jej strony.

Do Karpacza jechaliśmy w dwudziestu chłopa. Ja prowadziłem.

 


Z Warszawy do Karpacza droga daleka. Kiedy wjechaliśmy na obszary górskie, byłem już zmęczony. Przyspieszyłem trochę, a przynajmniej tak myślałem. Okazało się, że na liczniku miałem więcej niż sądziłem. Zaczął się teren obfitujący w serpentyny. W końcu byliśmy w górach. Na jednym z ostrzejszych zakrętów wyrzuciło mnie z drogi. Poszybowałem w dół ledwie dotykając kołami stromego zbocza. Ogromna siła wyrzuciła mnie z siedzenia. Zatrzymałem się na jakimś złamanym drzewie a jego wystający kikut wszedł w moją nogę, jak w masło. Straciłem przytomność. Kiedy się ocknąłem, zmierzchało. Z tyłu gdzieś nad głową słyszałem nerwowe pokrzykiwania i widziałem mnóstwo zapalonych latarek. Usiłowałem zejść z tego cholernego pniaka, ale nie mogłem ruszyć nogą. Była dosłownie do niego przygwożdżona. Niemal do świtu uwalniali mnie, ale tej gigantycznej drzazgi tkwiącej w moim udzie nie udało im się wyjąć, bo poszarpaliby mi nogę jeszcze bardziej. Tak trafiłem do szpitala. Ponoć operacja trwała dziesięć godzin. Za cholerę nie mogli usunąć tego drewna. Noga zaczęła czernieć i puchnąć. To nie wróżyło dobrze. Lekarze zadecydowali o amputacji.

Laura przełknęła nerwowo ślinę i wytrzeszczyła oczy.

 - Amputacji…?

 - Mam protezę i to na niej się poruszam. Nie jest idealna więc sprawiam wrażenie jakbym lekko utykał.

 - Straszne… Jak Blanka to przyjęła?

 - Pojawiła się dwa dni później. Była wstrząśnięta. Przepraszałem ją tysiące razy. Nie chciała mnie słuchać i wciąż robiła mi wyrzuty za to, że jej nie posłuchałem. Powiedziała mi w końcu, że zniszczyłem życie i sobie, i jej. „Już nigdy nie będzie tak, jak przed wypadkiem - mówiła. - Nigdy ci tego nie wybaczę, rozumiesz? Nigdy”. Wówczas zrozumiałem, że ona kochała mnie za to, jak wyglądałem, za to, że świetnie się prezentowała u mojego boku i nagle to wszystko straciła. Moja żona okazała się bardzo powierzchowna i przez te osiem lat nic się pod tym względem nie zmieniło. Faktycznie nic już nie jest takie, jak dawniej. Próbowałem to zmienić wiele razy, ale ona pozostała nieugięta. Nie ma już tej bliskości, spontaniczności i lekkiego szaleństwa. Nie ma już miłości, a to bardzo boli i bardzo uwiera.

 - Ja tego nie rozumiem… - Laura otarła łzy z policzków. – Jak mogła przestać cię kochać z powodu nogi? Przecież wciąż jesteś tym samym człowiekiem, którego poślubiła. To tak można odkochać się w jednym momencie i przekreślić to wszystko, co wcześniej was łączyło? To chyba przekracza granice mojego pojmowania. Gdyby nie to lekkie utykanie, nawet bym się nie domyśliła, że nosisz protezę. W czym to niby ma przeszkadzać? Teraz produkują takie nowoczesne, w których możesz robić dosłownie wszystko. Kojarzysz Jaśka Melę? On nosi dwie protezy i dotarł do bieguna. Imponujące, prawda? Nie sądziłam, że Blanka jest tak beznadziejna. Nie jest ciebie warta… - zamilkła zdając sobie nagle sprawę, że przeholowała i nie powinna tak mówić o żonie Radka. – Przepraszam cię – wyszeptała. – Nie powinnam…

Nagle poczuła jego usta na swoich i poddała się temu pocałunkowi bez reszty.

środa, 20 kwietnia 2022

PRZYJACIÓŁKI - rozdział 1

 

„PRZYJACIÓŁKI”

 


ROZDZIAŁ 1

 

Dziwna to była przyjaźń. Niby szczera, pozornie wylewna i taka na całe życie, a mimo to gdzieś w tle jawiły się niedopowiedzenia, słowa budzące jedynie domysły i nieodparte wrażenie, że to, co łączy te dwie dziewczyny wcale przyjaźnią nie jest a raczej subtelną manipulacją mającą doprowadzić do nie wiadomo czego.

 


W tej firmie pojawiły się tego samego dnia jakieś pięć lat wcześniej. Obie przyszły na rozmowę kwalifikacyjną i obie dostały etaty. Po pierwszym dniu pracy Blanka wyciągnęła Laurę na lampkę wina do przytulnej knajpki, żeby oblać sukces. Trochę opowiadały o sobie chcąc poznać się bliżej. Bardziej wylewna Laura miała serce na dłoni więc nie owijając w bawełnę opowiedziała koleżance, że od dwóch lat jest samotna.

 - Nie chcę, żeby zabrzmiało to jak skarga, bo samotność wcale nie jest taka zła, ale związek, w którym tkwiłam, był kompletnie toksyczny i koniecznie należało go przerwać. Od tego czasu poświęcam się wyłącznie pracy i nie szukam nowych znajomości. Wciąż jestem mocno zraniona i kolejny facet nie byłby dobrym rozwiązaniem. A ty? Masz kogoś?

Blanka upiła z kieliszka łyk czerwonego wina i spojrzała wnikliwie na Laurę jakby zastanawiała się, co ma jej odpowiedzieć. Westchnęła nieznacznie i uśmiechnęła się trochę od niechcenia.

 


 - Mam chłopaka od sześciu lat – odparła lakonicznie. Laura sądziła, że usłyszy o nim coś więcej, ale Blanka chyba nie zamierzała jej nic więcej powiedzieć. Posiedziały jeszcze trochę rozmawiając o błahostkach i pożegnały się.

 

Z czasem okazało się, że ta przyjaźń nie nosi znamion przyjaźni. Lubiły swoje towarzystwo i lubiły się nawzajem. To jednak nie przekładało się w żaden sposób na zażyłość, która zwykle cechuje przyjaciół. Nie odwiedzały się w swoich domach a spotykały jedynie na mieście. Knajpka, w której piły wino po raz pierwszy, stała się ich miejscem spotkań. One nie były nacechowane jakimiś osobistymi wynurzeniami, zwierzeniami z kłopotów czy poradami w problemach. Gdyby ktoś posłuchał tych rozmów odniósłby wrażenie, że te spotkania mają charakter służbowy, a rozmowy koncentrują się wokół spraw firmowych i ploteczek o pracownikach.

Laura nie rozumiała tej relacji. Nie rozumiała, dlaczego Blanka stwarza taki dystans. O Radku, swoim chłopaku nie rozmawiała w ogóle i omijała temat ich związku szerokim łukiem. Nie opowiadała o swoich rodzicach, czy rodzeństwie. Laura nie miała pojęcia, czy ona w ogóle jakieś ma. Nie dopytywała. Była zbyt taktowna i uważała, że jeśli Blanka o tym nie mówi, to widocznie tę sferę osobistą chce zatrzymać wyłącznie dla siebie. Po dwóch latach „przyjaźni” z Blanką czuła, że ta wytresowała ją już perfekcyjnie, bo przestała zadawać niewygodne dla Blanki pytania. Laura, kiedyś bardzo otwarta i szczera, w obecności „przyjaciółki” stawała się milcząca i wycofana. Posługiwała się półsłówkami, nie drążąc tematu i w zasadzie sprowadzając dyskusję do monologu wygłaszanego przez Blankę. Któregoś dnia jednak jeden z tych szczelnych balonów napompowanych przez Blankę pękł i wprowadził w ogromne zdumienie Laurę.

 

Wróciła do domu zmęczona. Wzięła ciepły prysznic i podgrzała sobie zupę z poprzedniego dnia. Blanka chciała ją dzisiaj wyciągnąć na wino, ale nie miała ochoty. Po raz pierwszy od chwili zerwania z chłopakiem pomyślała o wyjeździe na wczasy z prawdziwego zdarzenia. Wczasy zorganizowane, z posiłkami i ofertą wycieczkową. Sama myśl o tym wprawiła ją w dobry nastrój. Już dość rozpamiętywania przeszłości. Czas zacząć znowu żyć.

Wieczorem usiadła do laptopa chcąc rozeznać się w propozycjach i cenach a tymczasem wyskoczyła jej reklama jakiegoś przedstawienia opisywanego jako hit sezonu. Wczytała się w opis i obsadę. Wszystko brzmiało bardzo zachęcająco, bo sztuka była komedią pomyłek i zanosiło się na dobrą zabawę. Nawet się nie zastanawiała. Wybrała sobie miejsce na widowni i zamówiła bilet.

W sobotnie popołudnie ubrała się w elegancką sukienkę, upięła długie włosy w angielski kok i wykonała delikatny makijaż. Ostatni raz zerknęła w lustro i stwierdziła, że wygląda całkiem nieźle. Zamówioną wcześniej taksówką podjechała pod teatr i ruszyła wprost na widownię zająć swoje miejsce.

Sztuka rzeczywiście od początku wprawiła ją w dobry humor podobnie jak resztę widowni, która co rusz wybuchała śmiechem.

 


Podczas antraktu Laura wyszła do foyer nieco odetchnąć. Stanęła z boku obserwując wylewający się z widowni tłum. W pewnym momencie odwróciła głowę i zamarła. Za szklanymi wyjściowymi drzwiami zauważyła Blankę palącą papierosa i rozmawiającą z jakimś facetem. Laura odruchowo ruszyła w jej stronę. Wyszła na zewnątrz witając wylewnie przyjaciółkę. Blanka nie odpowiedziała jej tym samym. Wyglądała tak, jakby na widok Laury chciała połknąć palącego się papierosa. Opanowała się jednak błyskawicznie i rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu.

 - Laura! Co za niespodzianka! W życiu bym się ciebie tu nie spodziewała. Nie wiedziałam, że lubisz teatr.

 - Owszem lubię, – zerknęła na stojącego obok mężczyznę – ale nie chodzę zbyt często.

 - Pozwól, że ci przedstawię… - Blanka wskazała na przystojnego bruneta. – To Radek. Opowiadałam ci o nim, pamiętasz?

Laura wyciągnęła dłoń w kierunku mężczyzny.

 - Oczywiście, że pamiętam. Twój chłopak.

 - Chłopak? – mężczyzna zmieszał się i pytająco spojrzał na Blankę. – Jesteśmy małżeństwem od ośmiu lat – wyjaśnił zaskoczonej tą informacją Laurze.

 - Przepraszam… Nie wiedziałam… - wyjąkała speszona. -Blanka nigdy nie powiedziała mi, że jest mężatką więc sądziłam, że jesteś jej chłopakiem. - Radek ponownie pytająco spojrzał na żonę oczekując od niej wyjaśnień, ale Blanka najwyraźniej go zignorowała. Machnęła tylko ręką, jakby chciała odgonić natrętną muchę.

 - No jakoś się nie złożyło… Może po spektaklu pójdziemy do knajpki uczcić to spotkanie? – zmieniła szybko temat. – Jutro niedziela więc możemy posiedzieć trochę dłużej. Co ty na to?

 - Sama nie wiem… - odparła niepewnie. - Nie chciałabym wam przeszkadzać.

 - Bardzo serdecznie zapraszamy – Radek uśmiechnął się szeroko. – Będzie nam naprawdę miło. Słyszę gong. Chodźmy, bo zaraz się zacznie drugi akt.

Przepuścił obie kobiety przodem i ruszył za nimi. W przeciwieństwie do Laury oni mieli miejsca wyżej. Obejrzała się jeszcze schodząc ze schodów i kierując się na swoje miejsce. Wydawało jej się, że Radek porusza się jakoś dziwnie, jakby trochę kulał. – Może ma jakąś kontuzję? – pomyślała.

 

Po wyjściu z budynku teatru rozejrzała się szukając wzrokiem Blanki. Zauważyła, że stoi przy samochodzie i macha do niej. Po chwili już jechali w stronę ich ulubionej knajpki.

Laura sądziła, że atmosfera będzie raczej sztywna. Znała już przecież niechęć Blanki do osobistych wynurzeń, ale o dziwo pałeczkę przejął Radek. Okazał się człowiekiem niezwykle otwartym, dowcipnym i bardzo elokwentnym. Kolejne lampki wina jeszcze podgrzały klimat i go rozluźniły. Laura czuła się świetnie. Zerkała od czasu do czasu na Blankę, której chyba nie bawiły zbytnio żarty sypane przez męża, jak z rękawa. – A może już je słyszała i nie śmieszą jej tak bardzo jak mnie? A może jednak nie jest zadowolona z tego spotkania i ulży jej, jak już sobie pójdę? – Dopiła do końca wino i sięgnęła po torebkę. – Będę się zbierać, bo późno się robi. Bardzo wam dziękuję za ten wieczór. Było naprawdę wspaniale.

 - Zaczekaj, – Radek wstał z krzesła – odwieziemy cię. Nie będziesz sama wracać do domu po nocy. Daj mi numerek z szatni. Odbiorę nasze okrycia.

 - Daj spokój – sprzeciwiła się. – Widzę, że jesteś kontuzjowany. Ja pójdę do szatni.

Roześmiał się.

 - Nic z tego, a co do kontuzji, to w ogóle nie boli.

Blanka nie skomentowała tego w ogóle. Wstała i w milczeniu podała Radkowi blaszkę z numerkiem. Obie ruszyły wolno za nim.

 - Jakoś posmutniałaś – zagadnęła Laura. – Jesteś zła?

 - No co ty? Jestem trochę zmęczona i śpiąca. Wszystko w najlepszym porządku. Nie przejmuj się.

Pożegnała się z nimi przed swoim blokiem życząc im udanej niedzieli. Zanim się położyła jej myśli krążyły wokół Blanki i jej dziwnego zachowania. Bez wątpienia przez cały wieczór była spięta, jakby obawiała się, że jakieś mroczne sekrety wyjdą na jaw podczas tego wieczoru. To napięcie było wręcz namacalne i Laura to czuła, i nic nie rozumiała.

 

W poniedziałek Blanka przyszła do pracy w nie najlepszym nastroju. Była jakaś przygaszona i nie bardzo skora do rozmowy. Laura postanowiła nie komentować ani sztuki teatralnej, ani wieczoru spędzonego w knajpce. Zadecydowała, że nie będzie wracać do żartów Radka i do niego samego. Jej milczenie i brak komentarzy chyba uspokoiły Blankę, bo koło południa stała się bardziej komunikatywna.

Przez kilka następnych tygodni nie padło ani jedno słowo z ust Blanki na temat męża. Zachowywała się tak, jakby on nie istniał.

 


Czasami po pracy wpadały na lampkę wina rozmawiając przy nim o wszystkim i o niczym, a potem rozstawały się po godzinie lub dwóch. Cała aura tej dziwnej tajemniczości intrygowała Laurę, ale nie miała odwagi zapytać przyjaciółki, o co właściwie chodzi. Poza tym coraz częściej dochodziła do wniosku, że to nie jest żadna przyjaźń między nimi, chociaż Blanka tak właśnie określała tę relację. Prawdziwe przyjaciółki opowiadają sobie o prawie wszystkim, zwierzają się z kłopotów i proszą o pomoc. Wspierają się w potrzebie. Tu nic takiego nie miało miejsca, bo Blanka nie poczuwała się do jakichkolwiek wyjaśnień, a Laura nie śmiała o nie prosić.

piątek, 15 kwietnia 2022

WIELKANOC AD. 2022

 KOCHANI

ŻYCZYMY WAM UDANYCH, MIŁYCH, POGODNYCH, ZDROWYCH ŚWIĄT.

NIECH WIOSNA ROZKWITNIE WAM W GŁOWACH I SERCACH PRZYNOSZĄC OGROMNĄ DAWKĘ POZYTYWNEJ ENERGII.

WSZYSTKIEGO NAJPIĘKNIEJSZEGO DLA WSZYSTKICH, ŻYCZĄ

GOŚKA I GAJA



czwartek, 14 kwietnia 2022

CZASEM ŻYCIE BYWA ZASKAKUJĄCE - rozdział 13 ostatni

ROZDZIAŁ 13

ostatni

 

Ścisnęła dłoń swojego męża i odwróciła w jego kierunku twarz. Popatrzył z miłością na łzy toczące się po jej policzkach i delikatnie wytarł je kciukiem. Uśmiechnął się łagodnie przytulając ją do siebie.

 - Za chwilę będzie już po wszystkim – szepnął jej do ucha. Pokiwała głową i westchnęła. Oboje nawet nie przypuszczali, że ich dzieci tak bardzo się pokochają i będą chciały się pobrać. Właśnie wypowiedzieli sakramentalne „tak”, co oznaczało, że uroczystość dobiega końca.

Przed kościołem jako pierwsi złożyli młodym życzenia. Po nich podeszli wolniutko wiekowi już Dobrzańscy i tata Cieplak, który tak jak jego swaci kurczowo trzymał się życia, choć dobiegał osiemdziesiątki i był schorowany. Staruszkowie byli bardzo wzruszeni, podobnie jak młodzi, którzy wyściskali ich mocno.

Gości było mnóstwo. Znaczną ich część stanowili koledzy i przyjaciele z uczelni, ale i rodzina była niemała. Ula i Marek stanęli z boku, tuż obok Kiry, która odbierała bukiety kwiatów i kartki z życzeniami od rodziny Marka z Gdańska, od Jaśka, jego żony Kingi i ich siedemnastoletniego syna Stasia, od małej Betti, która dobiegała trzydziestki i wraz z mężem i dwójką pociech była gościem dzisiejszej uroczystości. Był nim też Alex Febo z żoną Julią, córką Flavią i jej włoskim mężem Massimo. Przyjechał też najlepszy przyjaciel Marka, Sebastian, który po wieloletnim i burzliwym narzeczeństwie poślubił wreszcie Violettę i spłodził z nią udane bliźnięta. Obie panny Olszańskie miały po szesnaście lat i łudząco przypominały urodziwą matkę. Przybył też i sam mistrz Pshemko, który wciąż był aktywny jako projektant, choć osiągnął już wiek emerytalny. Za nim ustawiła się znamienita część pracowników firmy Febo&Dobrzański wraz z rodzinami. Młodzi mówili, że zaprosili na tę uroczystość dwustu pięćdziesięciu gości. W porównaniu z weselem rodziców zanosiło się na gigantyczne przyjęcie.

W porozumieniu z dziadkami Dobrzańskimi, a w tajemnicy przed resztą gości Tosia wynajęła organizatorkę weselną i przy jej pomocy w ogromnym ogrodzie seniorów stanął imponująco wielki namiot, w którym ustawiono stoły w kształcie litery „U” i podest dla zespołu muzycznego. To wesele miało mieć charakter trochę sielankowy i wiejski. Wyrażało się to głównie w serwowanych potrawach, wśród których królowały pieczone na rożnie prosiaki, swojskie kiełbasy, dorodne szynki, balerony, pasztety i salcesony. Nie zabrakło pieczonej gęsiny, kurczaków i kaczek. Dla bardziej wybrednych serwowano owoce morza, bliny z kawiorem a zamiast esencjonalnego rosołu delikatną, wyszukaną zupę rybną.

 


Ula na widok tego wszystkiego po prostu oniemiała. Nie sądziła, że ich dzieci okażą się aż tak bardzo kreatywne. Marek też omiatał stoły z wielkim podziwem.

 - Dasz wiarę…? – posłużył się ulubionym powiedzonkiem swojej sekretarki. – I to wszystko bez naszej pomocy i w tajemnicy przed nami. To naprawdę wielka niespodzianka.

 - I co? Zaskoczeni? – usłyszeli za plecami głos Kiry i odwrócili się. – Pięknie to wszystko wygląda. Tośka i Nikodem niemal wyszli ze skóry, żeby dopiąć na ostatni guzik najdrobniejsze szczegóły.

 - I naprawdę się udało. Jesteśmy zachwyceni. Mam nadzieję, że doczekamy i twojego wesela, i że będzie też takie wspaniałe, jak to tutaj. – Kira wsunęła rękę pod ramię ojca i przytuliła się do niego.

 - Na pewno będzie wspaniałe pod warunkiem, że znajdę faceta podobnego do taty albo Nikodema. Przecież wiesz mamuś, że oni obaj są, jak wymierające gatunki. Już nie rodzą się tacy mężczyźni. Tyle wokół chamstwa i prostactwa, że odechciewa się człowiekowi randek. Ale dość o mnie. Chodźcie, zaprowadzę was na honorowe miejsca.

Ta weselna noc przyniosła jeszcze wiele niespodzianek. Najpierw tańczyli pierwszy taniec państwo młodzi. Potem Tośka z Markiem, a Ula z Nikodemem. Po oczepinach na środku parkietu ponownie stanęli młodzi trzymając w rękach spore paczki. Głos zabrał Nikodem.

 - Kochani rodzice, najwspanialsi dziadkowie, drodzy krewni i pozostali goście. Nie wiem, czy tak jest na wszystkich weselach, ale my postanowiliśmy wyrazić wdzięczność, wielką miłość i przywiązanie dla naszych rodziców Marka i Urszuli Dobrzańskich. To dzięki nim i dzięki naszym fantastycznym dziadkom jesteśmy dzisiaj tym kim jesteśmy. Wychowywali nas w poczuciu ogromnej i mądrej miłości. Nie rozpieszczali, ale wpajali nam najważniejsze wartości, które powinny cechować każdego człowieka.

Nigdy nie poznałem mojej biologicznej mamy. Umarła przy moim urodzeniu. Tata zawsze był i zawsze mnie kochał miłością bezwarunkową tak jak dziadkowie Dobrzańscy. Kiedy miałem pięć lat poszedłem do przedszkola i tam poznałem Tosię. Była najładniejszą dziewczynką ze wszystkich i ciągle płakała z tęsknoty za mamą. Polubiliśmy się a potem pokochali i już nawet liczyć mi się nie chce jak długo to trwa. Jestem jednak pewien, że ta miłość do niej będzie siedzieć we mnie do końca moich dni. Któregoś dnia przedstawiła mi swoją mamę. Była piękna a Tosia odziedziczyła urodę po niej. To piękno zewnętrzne szło w parze z pięknem wewnętrznym. Ta kobieta była jak anioł. Dobra, łagodna, kochająca, współczująca i pełna anielskiej cierpliwości. Czy można się dziwić, że te wszystkie cechy uwiodły mojego tatę i zakochał się w niej? Ich ślub, to była najlepsza rzecz jaka mogła przytrafić się naszej rodzinie. Czułem się tak, jakbym dostał wspaniały podarunek od losu. Dostałem mamę. Najlepszą mamę na świecie. To ona opatrywała wszystkie rany, to ona pocieszała i wspierała wszystkie nasze poczynania i tak jak tato, zawsze była. Ja marzyłem o mamie, a Tosia pragnęła mieć tatę. Te marzenia się spełniły w stu procentach i za to chcemy im dzisiaj bardzo podziękować. Podziękować za to, że stworzyli nam ciepły, bezpieczny i pełen miłości dom, w którym panuje zgoda, wzajemny szacunek i poszanowanie wartości. Dom, w którym nigdy nie słyszałem żadnych kłótni, bo wszelkiego rodzaju problemy rozwiązują rozmawiając. Taki dom chciałbym stworzyć swoim dzieciom i liczę na to, że nam się uda, bo mieliśmy skąd czerpać najlepsze wzorce – ujął Tosię za rękę i wraz z nią podszedł do stołu wręczając Markowi i Uli te duże paczki. Takie same dostali dziadkowie. – To coś naprawdę skromnego, – kontynuował Nikodem – ale jest symbolem naszej wielkiej wdzięczności i miłości do was.

Tośka wpadła w objęcia Uli i obie płakały jak bobry. Nikodem uściskał ojca, który też miał podejrzanie mokre oczy.

 - Bardzo dziękuję, synku – szepnął Marek do ucha Nikodema. – To było naprawdę coś.

 - Dziękuję, córeczko. Zrobiliście nam faktycznie wielką niespodziankę. Bardzo cię kocham. Bardzo.

Tosia zamieniła się miejscami z mężem i zawisła na szyi Marka.

 - Dziękuję tatusiu za wszystko. Byłeś i jesteś najlepszym tatą na świecie, a inni mogą mi tylko zazdrościć.

 - To ja jestem dumny, bo okazałaś się córką, jakiej zawsze pragnąłem.

Wzruszony Nikodem uściskał Ulę dziękując jej za to, że go pokochała i wychowała.

 - To musiało być trudne.

 - Wcale nie, kochanie. Nie można było ciebie nie kochać, bo byłeś wspaniałym chłopcem i najlepszym synem pod słońcem.

Młodzi przeszli do dziadków, którzy też ocierali oczy. Dla nich wszystkich był to chyba najbardziej poruszający moment na weselu. Po podziękowaniach Nikodem zarządził zabawę. Bawiono się do białego rana. Nawet seniorzy wytrzymali do godziny czwartej, a później Tosia i Nikodem odprowadzili ich do pokoi na odpoczynek. Młodzi przygotowali ich kilka, bo u starszych Dobrzańskich zostawał Alex z rodziną i Pshemko. Rodzina Cieplaków miała odpocząć u Uli i Marka.

Poprawin nie przewidziano, bo młodzi następnego dnia wylatywali na słoneczną Kretę tam, gdzie kiedyś spędzili szczęśliwe wakacje ze swoimi rodzicami. To miała być podróż pełna wspomnień.

 

Goście zaczęli się rozjeżdżać późnym popołudniem. Pierwszy opuścił gościnny dom siostry Jasiek z familią. Beatka zapakowała dzieci na tylne siedzenie samochodu i uściskała Ulę.

 - Jeszcze tatę trzeba odebrać od Dobrzańskich. Nie wiem, czy pamiętał o lekach. Coraz częściej zapomina i muszę tego pilnować.

 - Dziękuję, że tak wspaniale się nim opiekujecie, ale pomyślałam, że teraz, kiedy Tosia i Nikodem pójdą na swoje mogłabym cię odciążyć. I tak masz co robić przy dwójce małych dzieci.

 - Nie chcę podejmować za niego decyzji. Wiesz doskonale, że jemu najlepiej na starych śmieciach, choć u was też byłoby mu dobrze. Jak postanowi tak będzie. Wrócimy do tego, jak już Tosia i Nikoś przeniosą się do własnego domu, dobrze?

 - Dobrze.

 

Siedzieli na ogrodowej huśtawce popijając kawę i dojadając weselne ciasto przyniesione przez Kirę. Wieczór był ciepły, ale Marek profilaktycznie przyniósł pled w razie, gdyby Uli zrobiło się chłodno.

 


 - Rozmawiałam na weselu z tatą – odezwała się Ula przerywając tę wszechobecną ciszę. – O Bartku. Nie wiem czemu akurat teraz i w takich okolicznościach mu się przypomniało, bo przecież Dąbrowska od dawna nie żyje. Może nie chciał, żeby wróciły mi te koszmarne wspomnienia? Ostatnio ma strasznie wybiórczą pamięć, bo to, o czym mi opowiedział zdarzyło się jakieś jedenaście lat temu. Opowiadał, że widział go na wolności. Wrócił do Rysiowa, ale podobno nie zagrzał tam za długo miejsca i znowu wyjechał do Niemiec. Jakieś dwa lata później gruchnęła wiadomość, że on nie żyje, że został zamordowany, ale większość Rysiowian nie dawała temu wiary do momentu, aż nie zobaczyli Dąbrowskiej w żałobie. Od Szymczykowej dowiedział się, że tak było rzeczywiście. Bartek naraził się jakimś ważnym bossom. Wziął od nich kasę, narkotyki i ulotnił się, jak kamfora. Niektórzy nigdy się nie zmieniają. Jego nawet piętnaście lat więzienia niczego nie nauczyło. Człowiek nie znika tak zupełnie, bez śladu. Podobnie myśleli ci, których okradł. Dopadli go i wykonali wyrok. Pisały o tym ponoć niemieckie gazety, że to były porachunki mafijne. Niedługo po tym zmarła Dąbrowska. Jej serce nie wytrzymało. Zawsze go idealizowała. W jej oczach był najlepszym i ukochanym synem. Nie dopuszczała myśli, że wychowała potwora. Niech jej ziemia lekką będzie. Śmierć Bartka już niczego nie zmieni i cieszę się, że jednak nie wyjawiłam Tosi prawdy. Jest zbyt bolesna i nie wiadomo, czy ona by to udźwignęła. Lepiej już, że ja noszę w sercu tę straszną tajemnicę i niech tak zostanie.

 - Nie ma co rozpamiętywać, kochanie. Jego już nie ma, a wraz z jego śmiercią zniknęły twoje obawy, że może kiedyś wrócić. Sprawa zamknięta na wieki wieków. Tosia ma jednego ojca i to ja nim jestem, a nie ten bandzior.

 - Pomyślałam, że może moglibyśmy wziąć tatę do nas. Betti i tak ma mnóstwo pracy przy dzieciakach, a jeszcze zajmuje się tatą. Dobrze byłoby ją odciążyć. Zatrudnilibyśmy na czas, kiedy jesteśmy w pracy, jakąś opiekunkę. Najlepiej z tej samej agencji, w której załatwialiśmy dla twoich rodziców. Oni tam sprawdzają wszystkie referencje…

 - Ja nie mam nic przeciwko temu. Nasi staruszkowie zasłużyli sobie na dobrą, godną i pogodną starość. My zresztą też. Przeżyliśmy dobre lata Ula i ja niczego bym w naszej przeszłości nie zmienił. Nie żałuję ani jednego dnia spędzonego z tobą. Nikodem powiedział na weselu mądre słowa, że miłość do Tosi będzie tkwić w nim do końca jego dni. Ja uważam podobnie. Moja miłość do ciebie i do naszych dzieci siedzi we mnie bardzo głęboko i pozostanie tam już na zawsze. Jestem wdzięczny opatrzności, że mam dla kogo żyć, mam kogo kochać i za kim tęsknić. To rzeczy nie do przecenienia i chyba najważniejsze w życiu. Ono czasem potrafi być zaskakujące, rzuca nam kłody pod nogi, a jednak za każdym razem dźwigamy się silniejsi i mądrzejsi o każde nowe doświadczenie. O Tosię i Nikodema możemy być spokojni. Zawsze się wspierali i świetnie dogadywali. Poradzą sobie. Kira jest inna. Ma trochę z Tosi i trochę z Nikodema. Pojęcia jednak nie mam, po kim odziedziczyła to dążenie do niezależności, nieco buntowniczą naturę i ten upór.

Ula popatrzyła na męża i uśmiechnęła się łagodnie.

 - No jak to po kim? Po nas kochanie, po nas. Przypomnij sobie lata młodości. Czy nie z uporem dążyłeś do jakiegoś celu? Trzymałeś się go pazurami, żeby nie stracić go z oczu? Ja z podobnym uporem i wbrew wszystkiemu starałam się wychowywać Tosię. Byłam sama i właściwie walczyłam każdego dnia z pozyskiwaniem petentów, z utrzymaniem pracy, z przeziębieniami Tośki i własnymi słabościami. Oboje nie mieliśmy czasu na sentymenty. Ty rozwijałeś firmę, a ja walczyłam, żeby utrzymać się na powierzchni. Oboje dążyliśmy do niezależności i to z wielkim uporem. Nic dziwnego, że nasza córka też taka jest. Wyznaczyła sobie cel. Chce zostać lekarzem. Kardiochirurgiem. Trudne zadanie, ale kto ma sobie poradzić, jak nie ona? Da radę właśnie dlatego, że jest taka, a nie inna. Odziedziczyła po nas najlepsze cechy. Zobaczysz, że kiedyś będzie świetnym lekarzem. Odwaliliśmy kawał dobrej roboty, a ja jestem dumna ze wszystkich naszych dzieci i ty też powinieneś.

 - Ależ jestem i to nawet bardzo – Marek podniósł się z huśtawki. – A teraz chodź. Przygotuję nam gorącą kąpiel. Wygrzejemy nasze stare kości i może napijemy się szampana? W końcu jakoś musimy uczcić ten nasz wychowawczy sukces, prawda?

 - Prawda – zachichotała. Przytulił ją do swego boku i wolnym krokiem ruszył w kierunku domu.

 

K O N I E C

czwartek, 7 kwietnia 2022

CZASEM ŻYCIE BYWA ZASKAKUJĄCE - rozdział 12

ROZDZIAŁ 12

 

Marek podjechał pod dom z numerem ósmym i nacisnął klakson. Z domu wybiegł Jasiek i otworzył na oścież bramę, żeby goście mogli wjechać na podwórko. Za Jaśkiem wybiegli Betti i Józef. Ula wysiadła i wypięła z fotelików dzieci, podczas gdy Marek opróżniał bagażnik. Dzieciaki momentalnie uwiesiły się szyi dziadka, by po chwili przywitać się z Beatką i Jaśkiem. Szymczykowa mieszkająca naprzeciw obserwowała to wszystko udając, że zamiata obejście. Dostrzegła ją Ula, ale już tego nie komentowała głośno. Pomyślała tylko, że na szczęście grill rozłożą w pobliżu niewielkiego sadu, którego z ulicy nie widać.   

Siedzieli w cieniu rozłożystej jabłoni. Jasiek wraz z Markiem pilnowali ognia. Ula jeszcze wczoraj zapeklowała karkówkę, która teraz skwierczała na ruszcie wypełniając powietrze pysznym zapachem.

 


Dzieci ubrane w ciepłe dresy biegały po sadzie bawiąc się w berka. Ula uśmiechnęła się. Ewidentnie czuły się tu szczęśliwe. Na stole pojawiły się rumiane kiełbaski i przypieczony boczek. Józef porozlewał herbatę do kubków i przysiadł obok swoich córek.

 - Jestem bardzo szczęśliwy, dzieci. Marzyłem o takim dniu jak ten, kiedy usiądziemy wszyscy przy jednym stole tu, w Rysiowie. Dzisiaj to marzenie się spełniło.

 - A ja mam jeszcze jedną niespodziankę – Marek oderwał się od grilla i kiwnął na dzieci, żeby podeszły. Z kieszeni wyjął jakieś pudełeczko i uklęknął naprzeciw Uli.

 - Kochanie, wiesz jak bardzo kochamy ciebie i Tosię. Ani Nikodem, ani ja nie wyobrażamy już sobie życia bez was, bo stałyście się jego najważniejszą częścią. Klęczę tu przed tobą i proszę, żebyś zgodziła się zostać moją żoną i matką dla mojego syna. Jeśli powiesz „tak”, nic do szczęścia nie będzie nam już potrzebne.

Zamigotały jej w oczach łzy. Nikodem z Tosią podeszli do niej i przytulili się.

 - Mamusiu zgódź się. Ja bardzo cię kocham, a Tosia kocha tatę. Chcemy być razem.

 - Oczywiście, że się zgadzam – powiedziała cicho. – Jesteście przecież moimi największymi skarbami. Nie mogłabym odmówić, bo i ja nie wyobrażam sobie już życia bez was. Bardzo was kocham.

Marek wsunął pierścionek na palec Uli i czule ją pocałował.

 - Dziękuję – szepnął jej do ucha. – Jestem najszczęśliwszym facetem na ziemi.

 

Od tego dnia Marek zaczął się śpieszyć. Bardzo mu zależało, żeby jak najszybciej mogli zalegalizować ten związek. Ten ślub miał być bardzo skromny, podobnie wesele. Miała być tylko najbliższa rodzina i przyjaciele. Ula ich nie miała w ogóle, natomiast Marek miał zamiar zaprosić Sebastiana z Violettą, swojego byłego szwagra Alexa Febo z Julią jego żoną i najważniejszą osobę w firmie, projektanta Pshemko. W sumie naliczył czternaście osób razem z nim, Ulą i dziećmi. Nie starał się o wynajęcie sali, bo postanowili, że urządzą przyjęcie na Siennej. Ogromny salon swobodnie mógł pomieścić taką liczbę gości.

 


Pobrali się na początku grudnia w zabytkowym, małym kościółku wybudowanym w tysiąc dziewięćset trzynastym roku pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Konstancinie-Jeziornie. Uznali, że ślub kościelny będzie bardziej podniosły i wzruszający zwłaszcza, że ten krótki orszak weselny prowadziły do ołtarza dzieci, niosąc na poduszeczkach złote obrączki.

Przyjęcie było wystawne, bo bogate w wykwintne jedzenie i szlachetne trunki. Marek zamówił catering w najlepszej restauracji w mieście i dwie osoby do obsługi. Pamiątkowe zdjęcia z uroczystości zamknięte w pięknym albumie zrobił im firmowy fotograf, Czarek. Po ślubie wyjechali na tydzień do Karpacza, zabierając ze sobą dzieci. Szkoda ich było zostawiać, gdy na świecie była piękna zima. Nie żałowali. Dzieci szalały na sankach i uczyły się jazdy na łyżwach i nartach.

Pożycie małżonków było bardzo intensywne. Do tego stopnia intensywne, że Ula któregoś dnia stwierdziła, że chyba jest w ciąży. Miała mdłości i bolały ją piersi. Nie mówiąc nic Markowi zrobiła test, który potwierdził jej podejrzenia. Zapisała się do ginekologa. On wykonał jej USG i wyliczył siódmy tydzień ciąży. Tym razem nie zalewała się łzami, ale z uśmiechem na ustach wtargnęła do gabinetu męża pokazując mu wydruk. Był bardzo zaskoczony, ale i szczęśliwy. Pragnął mieć dziecko z Ulą. Tego samego dnia przygotowali uroczystą kolację i obwieścili nowinę dzieciom. Były trochę zaskoczone.

 - Będzie dzidzia? Taka mała? – dopytywała się Tosia. – Będę mieć siostrzyczkę?

 - Na razie nie wiemy, czy to będzie braciszek, czy siostrzyczka.

 - Ja bym wolał siostrzyczkę. Siostrzyczki są fajne – zadecydował Nikodem.

 - Ja chyba też – zgodziła się z nim, jak zwykle, Tosia.

Najbardziej z tej ciąży ucieszyli się dziadkowie. Dobrzańscy wyściskali Ulę, dziękując jej za jeszcze jedno wnuczę, a dziadek Józef wręcz popłakał się ze szczęścia powtarzając, że od przybytku głowa nie boli.

Ta ciąża przebiegała niemal identycznie jak przy Antosi. Pierwsze miesiące były koszmarne. Ula wymiotowała i nie mogła nic przełknąć, ale później wszystko się uspokoiło i wróciło do normy. Marek chuchał i dmuchał. Chodził z nią do ginekologa na kontrolne wizyty i nawet namawiał ją na szkołę rodzenia. Wybiła mu to z głowy.

 - Przecież ja wiem, jak to jest. Urodziłam już jedno dziecko i nie potrzebuję żadnej szkoły rodzenia.

Pod koniec piątego miesiąca dowiedzieli się, że to będzie dziewczynka. Marek był wniebowzięty.

 - Koniecznie musi być podobna do ciebie i do Antosi. To będzie piękne dziecko.

 

Dziecko urodziło się rzeczywiście piękne. Miało na głowie burzę czarnych włosów i Ula była przekonana, że będzie podobne do Marka. Po kilku miesiącach okazało się, że jest uroczą mieszanką ich obojga. Kolor włosów i urocze dołeczki w policzkach odziedziczyła po Marku, podobnie jak Nikodem, natomiast oprawę oczu, ich intensywny, błękitny kolor i wdzięczne plamki piegów na nosku, i policzkach były schedą po Uli.

Kira Natalia Dobrzańska chowała się zdrowo. Kiedy pojawiła się na świecie Marek zaczął myśleć o kupnie domu. Na razie łóżeczko z małą stało w ich sypialni, ale nie była to sytuacja komfortowa i uznał, że zrobiło się zdecydowanie za ciasno. Któregoś dnia wynajął pośrednika z biura nieruchomości. Przedstawił mu wszystkie wymagania i zapowiedział, że na żadne kompromisy nie pójdzie. Dom miał być duży, z co najmniej pięcioma lub sześcioma pokojami, trzema łazienkami, salonem i adekwatną kuchnią. Działka, na której stał miała być ogrodzona i zagospodarowana małą architekturą. Pośrednik dwoił się i troił aż wreszcie zaprosił ich do Anina. Kiedy pojechali tam po raz pierwszy zdziwili się, że jest położony tak blisko domu seniorów Dobrzańskich. Lokalizacja odpowiadała im bardzo a sam dom, jego wnętrze i otoczenie po prostu ich zachwyciły. Zbudowany był na kształt dawnej hacjendy i choć Marek zastrzegał, że dom ma mieć nowoczesne rozwiązania, to oglądając to cudo zupełnie zmienił zdanie, bo dom ewidentnie miał swój klimat i duszę.

 


Zdecydowali się i szybko dokonali transakcji. Teraz pozostało tylko przeprowadzić się i sprzedać mieszkanie na Siennej.

Po przeprowadzce zapisali Nikodema do szkoły a Tosię do pobliskiego przedszkola. Na szczęście jedno i drugie szybko się zaaklimatyzowało. Popołudnia jak zwykle spędzali razem. Kira nie była jeszcze partnerem do zabawy.

 

Mijały lata, a Marek i Ula żyli zgodnie w niezmąconym niczym szczęściu i poczuciu bezpieczeństwa, chowając swoje trzy pociechy. One rosły. Przechodziły z klasy do klasy i kończyły szkoły. Nikodem i Tosia wciąż byli nierozłączni, ale między nimi to już nie była wyłącznie przyjaźń. I tak, jak twierdził Nikodem w wieku lat pięciu, że „chyba kocha Tosię”, tak teraz był pewien tego w stu procentach. Podobnie, jak ojciec był szczupły i wysoki. Miał urodziwą twarz i szeroki uśmiech odsłaniający śnieżno białe zęby, i te wdzięczne dołeczki w policzkach. Podobał się dziewczynom, ale on nie był zainteresowany żadną z nich, bo od zawsze liczyła się Tosia i tylko Tosia.

 


Zadziwiające było to przywiązanie i miłość od lat dziecinnych. Oboje kończyli te same szkoły, oboje poszli na ten sam kierunek studiów i skończyli SGH, chociaż Nikodem pożegnał uczelnię dwa lata wcześniej niż Tosia i zaczął pracę w firmie ojca. Niewiarygodna była ta zgodność ich charakterów, bo nigdy się nie kłócili i popierali w decyzjach jedno drugie. Nikodem oświadczył się Tosi kiedy kończył piąty rok studiów, ale ze ślubem postanowili zaczekać, aż Tosia się obroni. Marek i Ula nawet nie byli zdziwieni takim obrotem sprawy. Podejrzewali, że Nikoś podkochuje się w Antosi i specjalnie się z tym nie ukrywa. 




Natomiast ich wspólna latorośl po zdanej celująco maturze, postanowiła zostać lekarzem. Wprawdzie próbowali wybić jej z głowy te trudne, wręcz mordercze studia, ale dziewczyna się uparła, co przełożyło się na zaliczenie jej do grona studentów. Była typowym kujonem z wielkimi ambicjami. Ani jej w głowie były jakieś randki, czy imprezy. Czasem Ula namawiała ją na wyjście z kolegami, ale broniła się przed tym rękami i nogami. – Ona przypomina mnie w jej wieku. Też siedziałam z nosem w książkach i nie myślałam o facetach. To pewnie się zmieni, gdy już zaspokoi te naukowe ambicje. – Do końca nie było to jednak takie pewne.



Kira miała własne plany i własną wizję przyszłości. Chciała zrobić specjalizację z kardiochirurgii. Zawsze z rozdziawioną buzią słuchała opowiadań dziadka Cieplaka o jego operacji wszczepienia by-passów. Kazała sobie opowiadać w kółko tę historię.

 - Chcę się temu poświęcić, mamuś. Nie mam zdolności matematycznych, jak Nikodem, czy Tośka. Kocham medycynę i mam świadomość, że dzięki niej uratuję niejedno życie. Dziadkowie są już po osiemdziesiątce i też coraz częściej niedomagają. Przyda się w rodzinie lekarz.

Na takie argumenty Ula nie znajdowała kontrargumentów. Z reguły takie rozmowy kończyły się tylko deklaracją, że cokolwiek Kira postanowi, ona i ojciec będą ją wspierać z całych sił.

 

Tosia obroniła się celująco. Zaraz po obronie postanowili z Nikodemem się pobrać. Nie chcieli już czekać i wzięli sprawy w swoje ręce. Sami załatwili wszystkie formalności w urzędzie i kościele, po czym zajęli się organizacją wesela. Marek i Ula chcieli im pomóc, ale podziękowali mówiąc, że chcą, żeby dla wszystkich była to niespodzianka. Czekali więc na tę niespodziankę i w końcu doczekali się jednego z najważniejszych dni w życiu ich dzieci.