Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 26 października 2017

"ŚWIATEŁKO W MROKU" - rozdział 1




ŚWIATEŁKO W MROKU

ROZDZIAŁ 1


 - Aniu! Aniu!
Usłyszawszy swoje imię dziewczyna zatrzymała się na korytarzu z szerokim uśmiechem. Nawet nie musiała się odwracać, bo ten głos rozpoznałaby wszędzie. Wysoki, dobrze zbudowany brunet z rozwianą czupryną podbiegł do niej i objął ją wpół. Patrząc w jej chabrowe oczy szepnął.
 - I jak poszło? Zdałaś?
Anka zarzuciła mu ręce na szyję.
 - A jak myślisz? Miałabym zawalić ostatni egzamin? Jestem już na piątym roku i to mnie cieszy, bo ta sesja wypompowała mnie zupełnie.
 - Jeszcze trochę i odpoczniesz. Oboje odpoczniemy. Grecja zapowiada się świetnie. Powłóczymy się, pozwiedzamy, najemy się pysznych rzeczy i popływamy w morzu. Dwa tygodnie błogiego lenistwa. Już się nie mogę doczekać.
Śmiech dziewczyny rozniósł się po korytarzu. Tomek potrafił być czasami taki dziecinny.
 - Ja też, ale teraz mam ochotę na mocną kawę. Chodźmy stąd. Póki co, mam dość uczelni.
Objęci wyszli na słoneczną ulicę i pomaszerowali do swojej ulubionej knajpki. Byli równolatkami. Poznali się na pierwszym roku studiów, chociaż nie studiowali na jednym kierunku. Ania wybrała geofizykę, a Tomasz geologię. Kierunki w jakimś sensie zazębiały się, chociaż metody pracy były całkiem inne.
Ona Tomaszowi od razu wpadła w oko. Na inauguracji roku akademickiego stał tuż za nią. Stał na tyle blisko, że czuł zapach jej szamponu do włosów. Włosy były długie, sięgające do pasa, a on przez cały czas trwania inauguracji zastanawiał się, jak wygląda ich właścicielka. Dopiero po przemowach poruszyła się i szepnęła coś do stojącej obok dziewczyny. W końcu odwróciła się napotykając wpatrzoną w nią parę dużych, brązowych oczu. Uśmiechnęła się nieśmiało, a on pomyślał, że to najpiękniejsze stworzenie na ziemi jakie kiedykolwiek widział. Odwzajemnił uśmiech. Czuł, że koniecznie musi poznać bliżej tę niezwykłą dziewczynę.
Kiedy wręczono im uroczyście indeksy i opuszczali aulę, trzymał się blisko. Nie chciał stracić tej piękności z oczu. Zdobył się na odwagę i już na zewnątrz podszedł i przedstawił się. One również. Dowiedział się wówczas, że obie są na geofizyce. – Szkoda, – westchnął - byłoby wspaniale, gdyby były ze mną na roku.
 - Ja zdawałem na geologię. Lubię grzebać w ziemi – rozchichotał się.
 - My czasami też będziemy musiały to robić, więc nie zazdrościmy ci – Anna spojrzała na zegarek. – No, ja będę się zbierać. Karolina jedziesz ze mną?
 - Jadę, jadę. Na razie Tomek.
Anka była niezwykle ambitna. Miała świadomość, że najtrudniejszy jest pierwszy rok i jeśli zaliczy go bez problemów, to następne lata pójdą już z górki. Tomasz aż tak pilny nie był. Uczył się zawsze przed sesją dlatego w ciągu roku miał więcej czasu niż Ania. Zaczęli się spotykać, chociaż nie były to spotkania zbyt częste, bo zazwyczaj w przypadku Anki przegrywały z nauką, ale Tomasz był cierpliwy. Jak się z czasem okazało i drugi i trzeci rok nie był o wiele łatwiejszy od pierwszego. Oboje zawsze mieli sporo nauki, ale bardziej potrafili już wygospodarować więcej wolnych chwil dla siebie. Stali się nierozłączni. Ona była raczej osobą spokojną i cichą. Nie stroniła od studenckich imprez, ale też nie udzielała się na nich jakoś specjalnie. Wolała się przyglądać i słuchać. Za to Tomasz był żywiołowy i spontaniczny. Był duszą towarzystwa. Pod tym względem byli jak woda i ogień. Czasem się sprzeczali. Anka nigdy nie podnosiła głosu i starała się wszystkie swoje racje logicznie argumentować. Tomasz wręcz przeciwnie. Głośno i dobitnie wypowiadał się na każdy temat próbując przekonać do niego swoją dziewczynę. Czasem ustępowała nie chcąc zaostrzać takich konfrontacji. On uważał wówczas, że posiada wielki dar przekonywania. Tak właśnie było z wyjazdem na greckie wyspy. Ona nie była do niego przekonana z zupełnie prozaicznego powodu. Po prostu nie stać ją było na ten wyjazd. Rodzice nie zarabiali kokosów i ciężko było im cokolwiek odłożyć. Nie miała sumienia naciągać ich jeszcze na takie fanaberie. Tomasz nawet nie chciał o tym słyszeć. Pochodzący z dobrze sytuowanej rodziny nigdy nie miał żadnych problemów finansowych. Tak jak Anka był jedynakiem, ale dość rozpieszczonym i czegokolwiek by nie zapragnął, zawsze to dostawał. Na wyjeździe bardzo mu zależało więc mało myśląc opłacił pobyt i Ance. Nie mogła się z tym pogodzić i źle się czuła ze świadomością, że jest mu coś winna. Nie lubiła przyjmować takich drogich prezentów więc od razu zastrzegła, że na pewno mu te pieniądze zwróci. Tak czy owak stanęło na tym, że w drugiej połowie lipca wyruszają na wypoczynek.

Pożegnała się z nim przed swoją kamienicą. Rzadko zapraszała go do siebie. Warunki w jakich żyła były dość skromne, ale mieszkanie zawsze było schludne i bardzo czyste. Zarówno ona jak i mama miały zamiłowanie do porządku. Tomasz był w bardziej komfortowej sytuacji, bo gdy był na drugim roku studiów, jego rodzice, kupili mu dwupokojowe mieszkanie niedaleko uczelni i oczywiście nowocześnie je urządzili. Tam właśnie spotykali się najczęściej.
Wbiegła na pierwsze piętro i otworzyła drzwi. Rodziców jeszcze nie było. Oboje wracali dopiero koło godziny szesnastej, a teraz była za piętnaście pierwsza.
Zrzuciła spódnicę, białą bluzkę, i przebrała się w domowe ciuchy. Postanowiła przygotować obiad. Wprawdzie nic wyszukanego, ale wszyscy uwielbiali naleśniki Nasmażyła całą furę. Ojciec potrafił zjeść ich nawet dziesięć. Część wysmarowała konfiturą z róży a resztę zrobionym na słodko białym serem. Podgrzała jeszcze ogórkową zupę i stanęła przy oknie obserwując ulicę i wypatrując znajomych sylwetek.
Już przy stole opowiadała rodzicom wrażenia z ostatniego egzaminu, który do najłatwiejszych nie należał.
 - Teraz już pozbywam się wszelkich myśli o uczelni i zaczynam wakacje. Załatwiłyśmy sobie pracę w Instytucie Górnictwa w dziale geofizyki udarowej. Trochę zarobimy i przy okazji czegoś się nauczymy. Karolina najpierw nie chciała, ale w końcu dała się przekonać.
 - Dlaczego nie chciała?
 - No bo wiecie… Tam pracuje jej ojciec i jest jakąś szychą. Tak naprawdę to on właśnie załatwił nam tę robotę. Do niedawna Karolina była z nim na wojennej ścieżce i żeby poprosić go o załatwienie tej pracy musiała się ugiąć. Znacie ją i wiecie jaka jest harda. Z jej strony to było naprawdę poświęcenie – Anka roześmiała się. – Ale ja bardzo się cieszę. Przynajmniej choć w części spłacę te wczasy.

Nie odpoczęła za wiele, bo zaledwie kilka dni. Potem musiała wstawać tak jak normalny pracownik i stawiać się w pracy. Zarówno ją jak i Karolinę przydzielono do jednego z zespołów zajmujących się sejsmiką górniczą i hydrologią. Były nieopierzonymi w zawodzie gąskami, które wykorzystywano do najgorszej roboty, ale nie narzekały. Przez pierwszy tydzień chodziły na pomiary wraz z ekipą geologiczną, która wierciła otwory pod przyszłą inwestycję. Oni jako geofizycy robili niezależną dokumentację niezbędną do wystawienia opinii o bezpiecznym posadowieniu w tym miejscu budowli. Teren był specyficzny, bo obejmował część hałdy, którą wcześniej zniwelowano i część stanowiącą zaciśnięte wyrobiska górnicze, których od dawna nie eksploatowano. To tu właśnie zachodziło największe prawdopodobieństwo przesączu wody z podziemnych pokładów. Latały więc od jednego otworu do drugiego montując tak zwane piezometry służące do badania ciśnienia powierzchniowego zwierciadła wody i zaznaczały na mapie linię ciśnień piezometrycznych.


Wracała do domu zmęczona. Nie miała ochoty na randki, choć Tomasz wciąż nalegał. Spotykali się w weekendy. Ten ostatni zamykał jej dwutygodniowy okres pracy. W sobotę rano Tomasz podjechał po nią. Mieli zamiar wybrać się nad jezioro. Pogoda była piękna. Obiecywała przyjemną kąpiel i błogie lenistwo na kocu, żeby się trochę opalić. Wzięli ze sobą kosz z wałówką i dzięki temu mogli spędzić nad wodą cały dzień.
Nocowała u Tomasza. Uprzedziła o tym rodziców, żeby się nie martwili. Niedziela już nie zapowiadała się tak ładnie. Lało od bladego świtu. Siedzieli więc w domu nudząc się i bezmyślnie gapiąc w telewizor. W końcu około osiemnastej Ania postanowiła wracać do domu. Pozbierała swoje rzeczy.
 - Może cię odwiozę? – Tomasz zadał pytanie takim tonem jakby wcale nie miał zamiaru tego zrobić. Najwyraźniej nie chciało mu się wychodzić na ten deszcz. Wyczuła to.
 - Nie, nie, nie trzeba. Poradzę sobie. Mam parasol. Aaa, i jeszcze jedno. Nie zobaczymy się w przyszły weekend. Jadę z rodzicami do dziadków.
 - Jak to do dziadków? Ale ja już wykupiłem bilety do teatru. Mają się zmarnować? Nie możesz tego odwołać?
 - Niestety nie. Nie widuję się z nimi za często. Poza tym już obiecałam rodzicom. Wiem, że lubisz sprawiać mi niespodzianki, ale nie możesz też zakładać z góry, że ja nie mam żadnych planów. Dobrze by było, żebyś zanim jeszcze coś postanowisz po prostu zapytał mnie o nie. Nie możesz stawiać mnie wciąż przed faktem dokonanym.
Tomasz miał minę nadąsanego dzieciaka.
 - To co mam teraz iść i je zwrócić?
 - No chyba nie masz innego wyjścia, chociaż z drugiej strony możesz oddać je rodzicom skoro nie chcesz iść tam sam, lub pójść z jakimś kolegą. Zawsze jest jakieś wyjście.
Zupełnie nie o to mu chodziło. Chciał tam pójść właśnie z nią, żeby móc się nią pochwalić. Lubił te zazdrosne spojrzenia innych mężczyzn, gdy z podziwem lustrowali ją od stóp do głów. A teraz ona ma inne plany. Zirytował się i podniósł głos.
 - Dobrze wiesz, że rodzice nie znoszą teatru. Zresztą mam to gdzieś – na jej oczach podarł obydwa bilety w drobne strzępki i ostentacyjnie  rozrzucił na podłodze w przedpokoju. Przyglądała się temu w milczeniu. W końcu powiedziała cicho
 - Jesteś beznadziejny. Traktujesz mnie jak swoją własność. Nie myśl, że jesteś pępkiem świata i wszystko ci się od życia należy. Możemy być partnerami w związku, ale nigdy nie pozwolę traktować się przedmiotowo. Nigdy – szarpnęła za klamkę i wybiegła na korytarz. Dławiły ją łzy. Co za szczęście, że nie rozpłakała się przy nim. – Pieprzony dupek i maminsynek. Mam tańczyć jak on mi zagra? Niedoczekanie. – Wyszła na zewnątrz. Deszcz siekł niemiłosiernie. Rozłożyła parasol, ale porywisty wiatr wciąż wyginał go na wszystkie strony. Zanim dotarła do przystanku była zupełnie przemoczona. Schroniła się pod wiatą. – To już nie pierwszy raz tak się zachowuje – pomyślała. – Uzurpuje sobie prawo do dysponowania moim czasem, torpeduje moje plany i wciąż chce dominować. Już dawno to jego zachowanie powinno dać mi do myślenia. Najlepiej będzie, gdy na jakiś czas damy sobie spokój i nie będziemy się spotykać. Albo on zmieni swój stosunek do mnie, albo się rozstaniemy. Nie ma innej opcji. No i jeszcze ten wspólny wyjazd. Czułam, że to nie jest dobry pomysł. Nadal tak uważam. Najchętniej wcale bym nie jechała.- Zerknęła przez zalaną szybę wiaty i zobaczyła szybko zbliżający się autobus. Na przystanku zahamował z piskiem opon rozbryzgując wodę z kałuż. Odskoczyła w tył, ale za późno. Fala wody, która wystrzeliła spod kół oblała ją od stóp do głów. Z trzaskiem otworzyły się przednie drzwi. Weszła do środka i zrugała kierowcę.
 - Oszalał pan? Jak można jeździć z taką prędkością po mieście? Specjalnie wjeżdża pan w kałuże, żeby mieć ubaw z przemoczonych pasażerów?
 - Jak się paniusi nie podoba, to droga wolna – otworzył ponownie drzwi. – Trochę się spieszę, więc albo pani jedzie, albo wysiada.
 - Jest pan gburem i ostatnim chamem. Zgłoszę to w pana przedsiębiorstwie – przesunęła się do środkowych drzwi i złapała pionowej rurki. Miejsca siedzące były zajęte. Nikt nie stanął po jej stronie. Wszyscy patrzyli na nią z pretensją, że opóźnia kurs autobusu. Ruszył w końcu i znowu nabrał prędkości. Trzymała się kurczowo obiema rękami, ale i tak na każdym zakręcie siła odśrodkowa niemal wyłamywała jej nadgarstki. – On jest albo pijany, albo naćpany. Dobrze, że nie jadę daleko.
Zbliżali się do dużego skrzyżowania. Z przerażeniem rejestrowała, jak autobus nie hamując błyskawicznie pokonuje każdy metr zbliżając się niebezpiecznie do stojącego na światłach tira. Jeszcze mocniej przywarła do rurki.
 - Hamuj człowieku! – rozległy się wrzaski. Zaczął hamować gwałtownie, ale było już za późno. Ogromna siła najpierw oderwała Anię od rurki a następnie sprawiła, że z impetem uderzyła w nią twarzą. Straciła przytomność i osunęła się na podłogę.
 


Momentalnie jej twarz zalała się krwią. Nie tylko ona ucierpiała. Byli też inni. Zrobiło się zamieszanie. Ktoś wtargnął do kabiny kierowcy wyciągając go na środek przejścia.
 - Ty cholerny skurwysynu, zobacz co narobiłeś! Widzisz dziewczynę? Mówiła ci, żebyś nie jechał jak idiota? Zabiłeś ją. Spójrz, ona nie ma twarzy, a inni też są we krwi. Niech ktoś zadzwoni po policję i po karetkę. Masz kretynie cały autobus ludzi, którzy będą świadczyć przeciwko tobie. Nie wyjdziesz z kryminału i będziesz płacił odszkodowania do końca życia.
Kierowca uśmiechał się głupawo i nie wiadomo, czy było to wywołane szokiem, czy używkami, które bez wątpienia zażył.
Anię wieziono na sygnale. Była w ciężkim stanie. Miała pogruchotane kości twarzoczaszki i wybite barki. Zachodziło podejrzenie krwiaków i wstrząśnienia mózgu. Jej piękne blond włosy miały teraz kolor czerwieni.  

czwartek, 19 października 2017

MIĘDZY NIEBEM A ZIEMIĄ - rozdział 10 ostatni


ROZDZIAŁ 10
ostatni


Ten czas spędzony razem był dla nich jak sen. Marek nie odstępował Uli ani na krok. Jeździł z nią do portu i wraz z nią wybierał ryby. Miał okazję poznać Nikodema i Jankę. Poznał kilku rybaków i wciąż był pod wrażeniem ich życzliwości i uczynności wobec Uli. Zajmował się Agatą, gdy Ula była akurat zajęta. Budował z nią zamki z piasku i uczył pływać w morzu. Ganiał z nią po plaży lub grał z nią w piłkę. Mała była zachwycona i wciąż nie miała dość zabawy. Wieczorami, gdy wykąpana i bardzo zmęczona Agata już spała, oni mieli czas tylko dla siebie. Lubili spacerować brzegiem morza mocząc stopy w ciepłej jeszcze wodzie. Marek tulił Ulę do swego boku, a ona ponownie dochodziła do wniosku, że wpasowuje się w niego jak ulał. W tej pięknej, romantycznej scenerii zapewniał ją o swojej miłości, mówił o przyszłości, o tym, że chciałby się ożenić jeszcze w tym roku.


  - Zróbmy to Ula. To będzie ukoronowanie moich marzeń. Ja wszystkim się zajmę. O wszystko zadbam. Tylko się zgódź. Zaprosimy Nikodema i Jankę. Szymczykowie na pewno się ucieszą zwłaszcza Maciek. Jak wrócę do Rysiowa pójdę do księdza i zapytam o wolny termin pod koniec października.
 - Października?! – aż krzyknęła zdziwiona. – Marek to tak strasznie mało czasu. Ja przecież wrócę na początku tego miesiąca. Nie mam pojęcia jak dużą masz rodzinę. Na ile osób zaplanować wesele i przede wszystkim czy zamawiać salę, czy nie. Naprawdę czarno to widzę. Jest tyle rzeczy do omówienia…
 - Kochanie – stanął naprzeciw niej i spojrzał jej głęboko w oczy. – Nie będziemy zamawiać żadnej sali. Mój dom pomieści wszystkich. Nie będzie nas dużo, bo i ja mam niezbyt liczną rodzinę. Właściwie składa się tylko z rodziców i rodzeństwa Febo. Będzie trochę ludzi z firmy. Tych, z którymi jestem najbardziej związany. Na pewno będzie Sebastian. Wiem, że nie darzysz go sympatią, ale to mój najlepszy przyjaciel od lat i nie wypada go nie zaprosić. Moja sekretarka jest jego dziewczyną. Będzie nasz projektant Pshemko. To najważniejsza osoba w firmie. Będzie Ala Milewska, osoba w wieku moich rodziców i najdłużej pracująca w Febo&Dobrzański, właściwie to od momentu jej założenia. I to chyba wszystko. Będzie nas znacznie mniej niż ludzi na imprezach, które do niedawna organizowałem. Zobaczysz, że to się uda. Obrączki i sukienkę możemy kupić w ciągu jednego dnia. Zamówię najlepszy catering i wynajmę kogoś do obsługi przyjęcia. Będzie dobrze.
 - Zadziwiasz mnie. Ty naprawdę masz zdolności organizacyjne. Mimo wszystko jednak trochę się obawiam. Najbardziej twoich rodziców. A jak mnie nie zaakceptują? Przecież to nie ja miałam być ich ukochaną synową.
 - Paulina to już odległa przeszłość, do której nie ma powrotu i oni doskonale to rozumieją. Wiedzą o tobie i o Agacie. Nic przed nimi nie ukrywałem i szczerze opowiedziałem o swoich uczuciach. Oni się ucieszyli i ani jednym słowem mnie nie skrytykowali ani też nie wyrazili swoich wątpliwości. Pogodzili się z tym, że jestem od dawna dorosły i stanowię sam o sobie. Wprawdzie od jakiegoś czasu ciosali mi kołki na głowie, żebym postarał się o wnuki dla nich, ale jak dowiedzieli się o Agacie to odpuścili i wręcz nie mogą się doczekać, żeby ją poznać. Wiesz, że ją uwielbiam, ale chciałbym mieć z tobą dziecko. Dla niej to by było też lepiej, gdyby miała rodzeństwo. Ja wiem, że nie wszystko od razu i że to melodia przyszłości, ale mówię tu teraz o swoich marzeniach.
 - Wszystko w swoim czasie kochany. Może i dziecko będzie nam dane?

Czas szybko umykał. Marek przedłużył swój pobyt jeszcze o tydzień. Obiecywał, że jak tylko będzie mógł się wyrwać przyjedzie na weekend. W końcu nadszedł dzień jego wyjazdu. Józef wyniósł dwie wielkie reklamówki pełne wędzonych ryb i trzecią zapełnioną rybami w słoikach.
 - To dla ciebie i rodziców z najserdeczniejszymi życzeniami „smacznego”. Podziel sprawiedliwie. Uważaj na drodze i jedź ostrożnie. Nie chciałbym stracić drugiego zięcia.
 - Będę uważał panie Józefie i to bardziej niż zwykle. Teraz mam dla kogo żyć. No chodź, pożegnaj się ze mną – wyciągnął ręce do Agaty. Podniósł ją i przytulił mocno. – Będę za wami bardzo tęsknił. – Mała wygięła usta w podkówkę i rozpłakała się. – Nie płacz Aguś. Bardzo się postaram przyjechać za kilka dni i wtedy będziemy szaleć do upadłego. Poczekasz na mnie?
 - Poczekam.
 - Wytrzyj oczka i nie płacz, bo mamie też to się udziela. Widzisz jak błyszczą jej oczy? – Objął Ulę ramieniem i tak trwali we trójkę przytuleni do siebie. – Trzymajcie się moje dzielne kobietki. Jak tylko dojadę na miejsce to zadzwonię, żebyście się nie martwiły.
Jeszcze ostatnie buziaki, uścisk dłoni Józefa i już Marek ruszył ostrożnie w kierunku Warszawy. Miał zamiar podjechać najpierw do rodziców. Podczas swojego pobytu porobił mnóstwo zdjęć i chciał im pokazać najważniejsze osoby w jego życiu. Będąc pod domem seniorów zadzwonił do Uli i uspokoił ją, że dojechał szczęśliwie.
Rodzice wypatrywali go, bo dzwonił do nich z trasy. Czekała na niego ciepła kolacja i sporo mocnej kawy. Przez pierwsze pół godziny opowiadał im o Uli i Agacie, pokazywał zdjęcia.
 - To piękna kobieta synu – zachwycił się senior. – Naprawdę piękna. Dziecko też śliczne. Ma jej oczy. Urocza dziewczynka.
Helena Dobrzańska była również pod wrażeniem urody Uli. Czuła, że to jest wreszcie ta właściwa kobieta dla jej syna i pochwalała jego wybór.
 - Przywiozłem wam mnóstwo pysznych, wędzonych ryb. Mój przyszły teść wędzi je osobiście, a Ula śledzie i szprotki zaprawia w słoiki. Są genialne. Poza tym dużo rozmawialiśmy o ślubie. Trochę ją zaskoczyłem datą, bo nie sądziła, że chcę, żeby odbył się jak najszybciej, ale myślę, że dam radę załatwić wszystkie formalności do dwudziestego ósmego października. Wesele urządzam u siebie w domu, bo będzie niewiele osób. Wszystko przemyślałem w najdrobniejszych szczegółach.

Zaparkowała pod cmentarzem i pomogła Agacie wysiąść. Mała odkąd Marek wyjechał wciąż zadawała jej mnóstwo pytań.
 - To ja teraz będę miała drugiego tatę?
 - Ty masz już tatę takiego prawdziwego, ale jeśli będziesz chciała, możesz się do Marka tak zwracać. Możesz też po prostu mówić mu po imieniu.
 - Marek jest fajny i nas kocha. Gdyby mój tatuś żył, to też by się ze mną tak bawił, prawda?
 - Prawda. Tata bardzo cię kochał i bardzo chciał być najlepszym tatą na świecie, ale bozia miała wobec niego inne plany. Zostawił dla ciebie zdjęcie i list. Jak wrócimy do domu to ci go przeczytam. Może już zrozumiesz – pomyślała.
 - Wujek Nikodem mówił, że tatuś był najdzielniejszym rybakiem we Władysławowie.
 - Wujek ma rację. Tata był bardzo odważny. Był naszym bohaterem. Połóż kwiatki na grobie, a ja zapalę tacie światełko.
Mała podeszła do grobowca i ułożyła na płycie bukiet.
 - Kocham cię tatusiu. Marka też kocham. On niedługo będzie moim drugim tatą, ale ty zawsze będziesz tym najprawdziwszym.
Piersią Uli wstrząsnął szloch. To proste rozumowanie jej dziecka było takie poruszające. Nie wymawiała jeszcze dobrze niektórych słów, ale wszystko można było zrozumieć.

Zanim skończył się sezon spotkała się z Szymczykami. Opowiedziała im o Marku i o tym, że chcą się pobrać pod koniec października.
 - Marek strasznie pili. Nie chce czekać. W związku z tym czujcie się już oboje zaproszeni, a ciebie Janka chciałam prosić, żebyś została moją świadkową. Świadkiem będzie Maciek. Tak ustaliliśmy z Markiem. Drugim drużbą będzie przyjaciel Marka i jego dziewczyna. Zgodzisz się?
 - To zaszczyt Ula i dziękuję, że pomyślałaś o mnie. Cieszę się, że na nowo ułożysz sobie życie. Już się obawiałam, że chcesz się zestarzeć we wdowieństwie.
 - Leszek tego nie chciał. Zostawił mi list, w którym o tym pisał. Agata ma trzy i pół roku, a ja już przebolałam tę stratę. On zawsze będzie dla mnie bardzo ważny i zawsze będzie miał miejsce w moim sercu, ale myślę, że nadszedł czas, żeby coś zmienić w swoim życiu. Marek ma dobry charakter i kocha mnie i Agatę. Myślę, że będę z nim szczęśliwa.

Marek przyjeżdżał w każdy weekend. Tęsknił za swoimi dziewczynami a i one nie mogły się już go doczekać. W ostatni dzień ich pobytu też przyjechał. Pomógł zapakować skrzynie z owocami, jarzynami i uwędzonymi rybami. Pozamykał wszystkie okiennice i posprawdzał, czy wszystkie wtyczki są wyłączone. Cieszył się, że to już koniec sezonu i będzie miał Ulę na wyciągnięcie ręki. W sprawie ślubu zdziałał bardzo wiele. Przede wszystkim zaklepał termin w kościele i opłacił zapowiedzi. Załatwił zaproszenia i ustalił menu w jednej z najlepszych firm cateringowych w Warszawie. Zadbał też o alkohole i napoje. Salon miał się przekształcić w salę weselną. Nawet zatroszczył się o suknię ślubną Uli. To akurat nie było trudne, bo Pshemko i takie kreacje projektował. Marek po prostu wybrał najpiękniejszą z ich ostatniej kolekcji.

Następnego dnia po powrocie Marek zabrał Ulę do firmy. Musiała przymierzyć ślubną suknię. Przedstawił ją Pshemko jako przyszłą panią Dobrzańską, ale on jakoś wyjątkowo wojowniczo nastawiony wyrzucił go z pracowni mówiąc, że oglądanie panny młodej w ślubnej sukni przed ślubem przynosi pecha. Ula przebrała się za parawanem. Suknia bardzo jej się spodobała i leżała na niej idealnie. Pshemko przyjrzał się jej krytycznym wzrokiem i w końcu westchnął.
 - Jesteś piękna Bella. Nie będziemy dodawać welonu tylko fantazyjnie upniemy włosy a całość uzupełnimy oryginalną biżuterią. Marek padnie jak cię zobaczy.
Po przymiarce podjechali do jubilera, gdzie Ula wybrała skromne obrączki. Nie lubiła obwieszać się złotem. W sobotę miała poznać rodziców Marka. Jechała do nich z duszą na ramieniu. Bała się tej konfrontacji, chociaż Marek ją uspokajał. Rzeczywiście zarówno ona jak i ojciec a także Agata zostali przywitani niezwykle ciepło i serdecznie, wręcz wylewnie. Cieplak wręczył seniorowi wielką butlę własnoręcznie robionej nalewki mówiąc, że to lek na pobudzenie krążenia. Helena została obdarowana bukietem kwiatów. Marek trzymający na rękach Agatę przedstawił ją rodzicom.
 - Mamo, tato, a to jest Agata, największy skarb Cieplaków i najwspanialsze dziecko na ziemi.
Mała trochę się wstydziła. Wtulała się w ramię Marka, ale w końcu zdołał ją przekonać, że tak właściwie, to są jej przyszli dziadkowie i nie powinna się ich wstydzić. Wystarczyło pół godziny i znowu była sobą. Siedząc na kolanach Krzysztofa zamęczała go pytaniami, na które on z anielską cierpliwością odpowiadał. Ula bardzo pozytywnie odebrała to spotkanie z przyszłymi teściami. Marek w niczym nie przesadził, bo okazali się niezwykle miłymi i uprzejmymi ludźmi.

Ich ślub był prawdziwą sensacją w Rysiowie. Największa plotkara – Dąbrowska wprawdzie trzymała język za zębami i nie komentowała, ale chodziła po miasteczku z miną mówiącą „A nie mówiłam? Poleciała na jego kasę.” Inni mieszkańcy będący świadkami tego wydarzenia twierdzili, że Ula wyglądała jak anioł, a Marek to najpiękniejszy mężczyzna na świecie. Najbardziej wzruszająca była Agata, która ubrana w białą sukieneczkę przemaszerowała z dumą środkiem kościoła niosąc ostrożnie poduszkę, na której spoczywały ślubne obrączki. Po ceremonii Marek porwał małą na ręce i objąwszy wolną ręką Ulę wymaszerował z nimi z kościoła.


Otoczył ich wianuszek dwudziestu osób. Wszyscy składali życzenia. Na końcu podeszli Szymczykowie gratulując im i życząc długich, szczęśliwych lat. Maciek, który wraz z Janką pełnił funkcję świadka uściskał Ulę i szepnął, że w przyszłym roku i on będzie się żenił. Wciąż był wierny dziewczynie, w której zakochał się ponad rok temu i która towarzyszyła mu na ślubie.
Salon w domu Marka okazał się zupełnie wystarczający. Usunięto z niego kanapy, a wzdłuż ścian ustawiono weselne stoły. Zatrudnieni do obsługi gości kelnerzy bardzo sprawnie roznosili jedzenie. Wynajęty przez Marka zespół przygrywał do tańca. Ula musiała przyznać, że jej mąż okazał się niezwykle kreatywny i bardzo pięknie urządził im wesele.
Mniej więcej o trzeciej nad ranem goście zaczęli się rozchodzić. Cieplak zabrał na ręce śpiącą wnuczkę i wolnym krokiem ruszył w kierunku domu. Dobrzańscy seniorzy zostawali do następnego dnia podobnie jak Pshemko i Sebastian z dziewczyną.
Marek porwał Ulę na ręce i powędrował z nią do swojej sypialni. Miał się z nią kochać po raz pierwszy i już nie mógł się tego doczekać. Delikatnie uwolnił ją ze ślubnej sukni znacząc pocałunkami jej plecy i szyję. Rozpalał ją i siebie. Kiedy stanęła przed nim naga zasłaniając jedną ręką piersi a drugą łono przytulił ją mocno.
 - Jesteś najpiękniejszą kobietą jaką znam – wyszeptał jej do ucha – i nie masz najmniejszego powodu, żeby się wstydzić. To ciało jest boskie, a ja pragnę go jak wariat.
Ona też pragnęła go bardzo. Leszek był pierwszym i jedynym do tej pory mężczyzną w jej życiu. Oddawała namiętne pocałunki Marka i ani się spostrzegła jak był już w niej. To było spontaniczne, pozbawione hamulców, szalone zbliżenie. Przeżyła trzy orgazmy pod rząd i nie rozumiała jak to jest w ogóle możliwe. Dygotała na całym ciele, a Marek nie przestawał się z nią kochać. Kiedy wreszcie i on się spełnił przylgnął do niej jak magnes.
 - To było piękne, cudowne, wspaniałe. Będziemy to powtarzać do momentu, aż okaże się, że jesteś przy nadziei. Ja wprawdzie najchętniej spłodziłbym całą drużynę piłkarską, ale będę wdzięczny nawet za jednego bobasa. To co? Powtarzamy?
Spojrzała na niego przerażona. Roześmiał się na całe gardło.
 - Spokojnie kochanie. Ja tylko żartowałem.
Zamknęła oczy i odetchnęła z wyraźną ulgą. Po chwili spała a on długo jeszcze patrzył w jej twarz z miłością i nie mógł oderwać od niej oczu.

K O N I E C